Diamond DA20 SprintAir Aviation School na targach

Transkrypt

Diamond DA20 SprintAir Aviation School na targach
PODRÓŻE | POLSKA - NIEMCY
Sponsorem wyprawy
Just Fly Magazine
na AERO była firma
SprintAir Aviation School,
która udostępniła samolot
Diamond DA-20 Katana
Przez Polskę i Czechy.
Zanim jednak się o tym przekonaliśmy, trzeba było dolecieć do Friedrichshafen, niewielkiego miasta
położonego nad Jeziorem Bodeńskim
przy granicy ze Szwajcarią. Wbrew
pozorom trasa nie jest taka długa, jak
by się mogło wydawać, od południowo-zachodniej granicy Polski to niewiele ponad 300 mil. Można spokojnie pokonać to jednym dłuższym
„skokiem”, ale nam się nie spieszyło.
Polecieliśmy więc przez Czechy, lądując po drodze w Lubinie, a następnie na lotnisku Vodochody pod Pragą (LKVO). Dwukrotne uzupełnianie paliwa związane było z pewnym
mankamentem Katany: niestety, ktoś
w Europie wpadł na pomysł, aby samoloty te dopuścić tylko do 750 kg
MTOW (za oceanem bez problemu
i legalnie dźwigają 800 kg). Przy wadze naszego sprzętu foto, a także obsługi (zarówno samolotu jak i sprzętu, aby nie było, że zwalam na Marka), właśnie tych 50 kg udźwigu zabrakło, aby móc napełnić zbiorniki
pod korek.
Każdy, kto choć raz wykonał dłuższy
przelot VFR wie, że karty rozdaje zazwyczaj pogoda, a dodatkowy dreszczyk emocji dostarczył nam fakt, że
wylatywaliśmy koło południa w piątek, 15 kwietnia. Gdyby nie udało się
dolecieć do Friedrichshafen do rana
następnego dnia, moglibyśmy co najwyżej oglądać pakujących się wystawców, bowiem targi kończyły się
w sobotę po południu. W dniu wylotu METAR-y i TAF-y nie rozpieszczały nas dobrymi informacjami, po
wypełniającym się niżu pozostało pasmo niezbyt grubych, ale dość nisko
zawieszonych chmur, które dopiero odsuwały się z rejonu Sudetów na
północ. Ponieważ trasa wiodła nad
Karkonoszami, obraliśmy taktykę zaatakowania przeciwnika górą. Na trasie z Modlina do Lubina okazało się to
strzałem w dziesiątkę: na wysokości
5 500 stóp Katana pchana tylnym wiatrem spokojnie osiągała 120 węzłów
IAS, przy okazji oszczędzając nam
niepotrzebnych wycieczek w górę
i w dół na dość rozbudowanej już,
wiosennej termice. Cumulusy o pokryciu najwyżej 4/8 zostały pod
nami, ale jeszcze przed Lubinem
dostrzegliśmy, że nad górami kłębi się ich znacznie więcej i są wyżej.
Nie było jednak wyjścia, GAMET
ostrzegł nas, że szczyty są w nich
skryte, nie pozostało więc nic innego,
tylko po starcie z Zagłębia Miedziowego dać ostro w górę do 6 500 stóp,
licząc, że po drugiej stronie granicy znajdzie się jakaś dziura w chmurach, aby powrócić w kierunku ziemi.
Mieliśmy szczęście, grubsze pokrycie
chmur było tylko nad samymi Karkonoszami, a i tak w kilku miejscach
mignęły pod nami trasy narciarskie,
jeszcze z resztkami śniegu. Po czeskiej stronie można było bez większego problemu zanurkować w dół, aby
nie przeszkadzać Arbuzom i Benkom
podchodzącym na lotnisko w Pradze-Ruzyne.
Na dalszej trasie, z Vodochodów
w stronę Monachium, naszym największym zmartwieniem była temperatura. Cumulusy zostały zastąpione przez znacznie wyżej zawieszone altostratusy, z których od czasu do
czasu kropiło, a termometr wskazywał zero już w okolicach 4 000 stóp. Na
szczęście góry na granicy Czech i Bawarii są niziutkie i mogliśmy spokojnie
pokonać je lecąc nawet nieco niżej.
Przez Niemcy do Monachium
Niewiele ponad pół godziny po ominięciu stolicy Czech powiedzieliśmy
Pradze INFO tradycyjne „Ahoj!”, aby
Są miejsca w Europie, gdzie lot małym samolotem nie zawsze jest
najkorzystniejszym rozwiązaniem, tak więc większość Polaków dociera
na AERO we Friedrichshafen, największe targi lotnictwa ogólnego
w Europie, drogą lądową albo samolotem rejsowym.
Załoga Just Fly Magazine postanowiła nie iść na łatwiznę i wybrała się
na AERO lekkim, dwumiejscowym Diamondem DA-20 Kataną. Szaleństwo?
Tekst: Michał J. Zazula
Zdjęcia: Marek Barciewicz
Skądże. Wprawdzie posiłków nie podawały nam stewardesy w szykownych uniformach, a podróż w każdą
stronę zajęła pół dnia, wrażenie, jakie
pozostawia lądowanie na najruchliwszym chyba w tym okresie lotnisku
GA na świecie, wśród setek innych
Cessn, Piperów, Diamondów czy Socat, jest chyba mocniejsze, niż samo
zwiedzanie targowych hal…
Samolot, który wybraliśmy, idealnie
wpisywał się w samą ideę tegorocz-
2 | w w w. Ju s t F ly 2 4.pl
nego AERO (więcej o tym w osobnym artykule w tym numerze JFM):
miało być bezpiecznie, tanio, w miarę
wygodnie i nie za wolno. Zwróciliśmy
się więc do firmy SprintAir Aviation
School z Warszawy, która oferuje na
bardzo korzystnych warunkach szkolenie na samolotach Diamond Katana. Kilkuletni austriacki maluch na
pierwszy rzut oka może nie wygląda
na stworzony do dalekich podróży,
ale w czasie jesiennej wyprawy JFM
udowodnił, że na takiej trasie spisuje się bez zarzutu. Ma kabinę wystarczająco wygodną dla dwóch osób,
osiąga 100-110 węzłów na przelocie,
pali około 20 litrów Avgasu na godzinę, utrzyma się w powietrzu dobrze ponad cztery godziny, a do tego
jest łatwy i przyjemny w pilotażu. Nie
jestem odosobniony w tej opinii: na
AERO naliczyłem około 30 innych
egzemplarzy na znakach rejestracyjnych niemal z całej Europy.
w w w. Ju s t F ly 2 4 . p l | 3
PODRÓŻE | POLSKA - NIEMCY
pozdrowić Muenchen INFO typowo bawarskim „Gruess Gott!”. No i tu
pierwsza niespodzianka: Monachium
nas słabo słyszy, w dodatku chyba nie
dostało naszego planu lotu, bo informator sprawia wrażenie, jakby miał
się zaraz spytać „a co wy tu, do cholery, robicie panowie?”. Jednak chwila
dalszego nasłuchu na częstotliwości
przekonuje mnie, że po prostu takie
tu są zwyczaje: w eterze kilkudziesięciu pilotów (wielu również w drodze na lub z AERO), meldunki krótkie i oschłe, a rola FIS ogranicza się
do tego, aby za bardzo nie przeszkadzać… Kilku pilotów próbuje prosić o informacje o ruchu (jak widać,
4 | w w w. Ju s t F ly 2 4.pl
nie jest to tutaj zapewniane każdemu
„z definicji”), ale w odpowiedzi pada
krótkie „unable due to heavy traffic”.
Mimo to my dostaliśmy „cynk” o jakimś większym samolocie, startującym z Ratzybony (kolejna niemiecka
ciekawostka: mniejsze lotniska kontrolowane otoczone są przestrzenią
klasy E, w której pod kontrolę ruchu
lotniczego podlegają tylko loty IFR
i nieraz samolot komunikacyjne
przelatują przed nosami VFR-ków).
Pozornie nieskory do rozmów bawarski FIS okazuje się jednak bardzo
czujny, bowiem na dobre pół godziny przed osiągnięciem naszego celu,
czyli lotniska Oberschliessheim pod
Monachium, nastąpiła litania skierowanych do nas pytań: po pierwsze, czy uzgodniliśmy lądowanie na
EDNX, po drugie, czy mamy mapy,
po trzecie, czy umiemy ich używać,
po czwarte, czy widzimy na nich krąg
nadlotniskowy (nota bene krąg Babic to pikuś przy lawirującym wśród
podmonachijskich miejscowości
ogromniastym kręgu EDNX)
i po piąte, czy w takim razie na pewno poradzimy sobie z ominięciem
przestrzeni kontrolowanej EDDM.
A wszystko przez to, że Flugplatz
Oberschliessheim, najstarsze komunikacyjne lotnisko Niemiec, dziś używane tylko przez lokalny aeroklub
i przypominające nieco krakowskie
Czyżyny, nie tylko leży w kawałku
przestrzeni wykrojonej ze strefy kontrolowanej wielkiego monachijskiego
portu lotniczego, ale jest ściśle „PPR”
(Prior Permission Required). Okoliczni mieszkańcy, jak to często bywa
w Niemczech, wymogli ograniczenia w ruchu, lotnisko ma prawo przyjąć w ciągu roku tylko 500 operacji
statków powietrznych, które nie bazują tam na stałe. Kto zna niemieckie przysłowie „Ordnung muss sein!”
wie, że tam takie sprawy traktuje się
niezwykle poważnie, więc gdyby w
mojej torbie lotniczej nie spoczywał
faks z zezwoleniem na lądowanie,
opatrzony numerem i pieczęcią, na
EDNX nie mielibyśmy czego szukać.
Czego w ogóle szukaliśmy w takim
razie w Monachium, skoro Friedrichshafen leży jeszcze godzinę lotu na
południowy-zachód? Otóż jestem
Krakusem, a legenda głosi, że mieszkańcy Krakowa przywędrowali pod
Wawel ze Szkocji, skąd wyrzucono
ich za przesadne skąpstwo…
W każdym razie uznałem, że oferowany nam przez organizatorów targów nocleg za 100 Euro w podrzędnym pensjonacie prawie 20 kilometrów od AERO to zdecydowana przesada i zamieniłem go na mały pokoik
u znajomego Dominikanina, mieszkającego właśnie w Monachium.
O mało co, a skończyłoby się to klapą, właśnie przez owe niemieckie
umiłowanie do porządku i zasad. Już
na przywitanie, zamiast miłego „Gruess Gott”, zaskoczeni zostaliśmy pytaniem, czemu lądujemy o 19:15, skoro lotnisko jest czynne do 19:00… Na
starszym panu, który przez radio niezbyt był w stanie dogadać się po angielsku, nie zrobiło większego wrażenia, że wykonaliśmy 5-godzinną trasę
z dwoma międzylądowaniami jedynie z kwadransem poślizgu… Po wylądowaniu ów Herr był już nieco milszy, bo życzył nam dobrej nocy i „do
zobaczenia jutro o 9-tej!”.
Zaraz, moment, o 9-tej? My przecież mamy przygotowego slota na
EDNY między 8:20 a 8:40! Trzeba w
tym miejscu wyjaśnić, że na lotnisko
we Friedrichshafen w czasie AERO
nie można sobie przylecieć ot tak, z
marszu, nawet, jeżeli leci się ultralajtem. Przed lotem za pośrednictwem
specjalnej strony internetowej należy
wybrać sobie jedno z wolnych 20-minutowych „okienek” - oczywiście kto
zrobi to za późno, ma do wyboru blady świt albo wieczór… Sloty odlotowe obowiązują na szczęście tylko na
loty IFR.
Perspektywa dotarcia na miejsce półtorej godziny po zarezerwowanym
slocie mocno nas przeraziła, oznajmiliśmy więc gospodarzowi, że owszem, dobrej nocy życzymy, ale „do
jutra” to nie za bardzo, bo o 9:00 ani
nas, ani naszej Katany na lotnisku już
nie zastanie. Popatrzył na nas jak na
wariatów, po czym powiedział krótko „gehts nicht!”, co jest nieco grzeczniejszą formą od „chyba was pogięło…”. Widząc nasze zdziwione miny
wyjaśnił, że Flugplatz jest zamknięty, a fakt, że nie poinformowano nas o
tym w odpowiedzi na nasz faks z wpisanym jak byk wylotem o 7:30, to jakieś przeoczenie. Start na własną rękę
nie wchodził w grę, takich rzeczy tu
się po prostu nie praktykuje...
Dokładniej: nie praktykowało się aż
do świtu w sobotę dnia 16 kwietnia
AD 2011. Nie pytajcie, jak to zrobiliśmy, grunt, że prawie godzinę przed
oficjalnym otwarciem lotniska zakłóciliśmy sen mieszkańców przedmieść
Monachium, lecąc nad ich głowami
bez włączonego transpondera, składając meldunki pozycyjne na ślepo
łamanym niemieckim, z pełną świadomością, że Dyrektor Aeroklubu
w razie czego wszystkiego się wyprze,
choć oczywiście przyparty przez nas
do muru po cichu sam wydał zgodę.
Do Friedrichshafen i z powrotem
Poranne mgły i konieczność „opalenia” w pierwszych promieniach słońca mocno oszronionych skrzydeł Katany sprawiły, że i tak nie było szans
na zmieszczenie się w slocie. Początkowo byłem tym lekko zaniepokojony, jednak Munchen Info na moje
grzeczne pytanie, co robić w tej sy-
tuacji, odparło mniej grzecznie, abyśmy nie zawracali im głowy i zapytali
Friedrichshafen, gdy będziemy
w ich zasięgu. Jak było się łatwo domyślić, obsługa EDNY od momentu, gdy z pierwszego meldunku pozycyjnego dowiedziała się o naszym istnieniu, starała się jak najszybciej nas
pozbyć, sprowadzając bezpiecznie na
ziemie, bez żadnych zbędnych dyskusji o slotach czy innych sprawach naprawdę błahych, kiedy ma się ponad
20 samolotów w CTR-rze…
Lądowanie na AERO to operacja tak newralgiczna, że briefing załogi przed podejściem (tak, „bawię
się” w takie rzeczy nawet lecąc Ka-
taną) zacząłem dosłownie kilka minut po starcie. Specjalne procedury, zarówno dla lotów VFR jaki i IFR
(choć te są dozwolone tylko powyżej 4 ton MTOW, mniejsze samoloty muszą przejść na VFR jakieś 30 mil
od EDNY), są bardzo dokładnie opisane na stronach lotniska i wymagają naprawdę solidnego przestudiowania jeszcze na ziem. Jeżeli się tego
nie zaniedba, samo wykonanie nie
jest wcale takie trudne. Wszystko zaczyna się od odsłuchania informacji
ATIS, ale nie takiej typowej, pogodowej, lecz zawierającej przypomnienie
procedur. Już jakieś 15-30 nm przed
granicą CTR-u trzeba się zgłosić do
w w w. Ju s t F ly 2 4 . p l | 5
PODRÓŻE | POLSKA - NIEMCY
wszystkiego, co już lata albo w powietrze wzniesie się w najbliższych
latach, zmęczony pilot trafia znowu
do tego samego namiotu, gdzie czeka
już na niego wydrukowana prognoza pogody i możliwość złożenia planu lotu. Także i my późnym popołudniem, omijając lądujący właśnie
sterowiec (Friedrichshafen to przecież kolebka Zepellinów) wróciliśmy
wreszcie do naszej Katany, z niepokojem obserwując rosnącą kolejkę do
startów - wszak monachijskie lotnisko zamykają o 19:00, a wiedzieliśmy
już doskonale, że u Niemców 19:00
to nie jest 19:05.
Okazało się jednak, że z całej procedury odlotowej najwięcej zajęło nam… odsłuchanie ATIS-u. Trwał
chyba z cztery minuty i składał się
w 90 proc. z kilkunastokrotnego
przypomnienia, że po uruchomienia silnika należy bez jakiegokolwiek
gadania na radiu dojechać do punktu zatrzymania się przed pasem i tam
prowadzić nasłuch na wskazanej częstotliwości (osobnej dla pasa trawiastego, osobnej dla asfaltu), czekając,
aż wieża nas wywoła. Wydało się to
nam lekką przesadą, ale i tak okazało
się, że spora liczba pilotów nie przej-
Zdjęcie na górze:
Jak tu podchodzić bez stresu, jeśli w użyciu są dwa
pasy startowe (beton i trawa), a tuż obok, w zasadzie
skrzydło w skrzydło ląduje inny samolot?
Zdjęcie na górze po prawej:
Zapanować nad kołowaniami dziesiątek samolotów
lądujących co minutę - proszę bardzo? Marshalle na
quadach sprawdzili się, jak co roku, znakomicie.
Zdjęcie po prawej:
Charakterystyczna mobilna wieża dla ruchu GA
na specjalnym, pneumatycznym wysięgniku.
pierwszego z kontrolerów Wieży, który ustawia samoloty w sznurku prowadzącym do jednego z dwóch punktów wlotowych, przy czym wektorowanie, ograniczenia prędkości (pierwszy raz w zyciu słyszałem na przykład
polecenie „reduce speed 90 knots”)
czy holdingi (tak, opublikowane holdingi VFR!) są tu na porządku dziennym. Z jednego z punktów wlotowych samoloty podchodzą na główny pas asfaltowy, a z drugiego na specjalnie przygotowany równoległy pas
trawiasty. Tuż przed wejściem w krąg
pilot przekazywany jest do jednego
z dwóch kolejnych kontrolerów wieży (w zależności od pasa), który wydaje zgody na lądowania.
My podchodziliśmy na północny pas
trawiasty, więc aby uniknąć wtargnięcia na ścieżkę podejść na asfalt
musiałem zrobić trzeci i czwarty zakręt bardzo blisko lotniska. Obserwując Pipera, podchodzącego równolegle dosłownie 200 metrów po
naszej prawej, zapomniałem, że Katana zachowuje się na podejściu jak
ultralight: trzeba się mocno postarać,
aby zmusić ją do zniżania, tak ładnie
szybuje, nawet na mocno ściągniętej
mocy. Efekt: próg pasa uciekł gdzieś
6 | w w w. Ju s t F ly 2 4.pl
pod nami, a ja zgłosiłem „go around”! Taki wstyd - myślę sobie - w takim ruchu tak im namieszałem… Ale
w odpowiedzi pada krótkie „no problem Sir” i wieża momentalnie wpasowuje nas z powrotem na pozycję
z wiatrem między kolejne przyloty.
Drugie podejście zrobiłem już znacznie niżej, przyziemiłem niemal w
punkt i ze zdziwieniem usłyszałem, że
TWR rzuca nam krótkie „bye!” bez jakichkolwiek dalszych wyjaśnień.
Moje obawy, czy uda się znaleźć
miejsce postoju w takim gąszczu małych, średnich i nieco większych samolotów (naliczyłem ich kilkaset),
okazały się zupełnie nieuzasadnione. Jak spod ziemi wyrósł przed nami
specyficzny „follow me” w postaci
quada, który doprowadził nas do
pierwszego marszałka, ten wskazał nam drogę do drugiego, drugi do
trzeciego… Po dobrych 10 minutach
kołowania, jakiś czterdziesty drugi
z kolei marszałek skrzyżował wreszcie ręce na znak, że można wyłączyć silnik, po czym na migi, jeszcze
przy pracującym śmigle, zmusił nas
do wyjaśnienia, czy będziemy tankować. Cysterna stała przy nas jeszcze
zanim zdołaliśmy dobrze wyprosto-
wać nogi.
„Michał, zapamiętaj tylko dobrze,
gdzie stoimy” - powiedział Marek, zanim zamknęliśmy na dobre samolot.
„Nie ma sprawy, Aleja Katan 3 mieszkania 9” - zażartowałem. Wszystkie
małe samoloty stawiane są we Friedrichshafen na trawiastej północnej
części lotniska, co ciekawe, grupowane są według producentów i modeli. Obok nas stało kilkanaście innych
Katan, z tyłu nieco większe Diamondy DA-40 i dwusilnikowe DA-42, dalej znajdowała się długa ulica Cessn
172 i placyk Cessn 152, aleja Piperów wszelkiej maści itd. I tak niemal
aż po horyzont. Choć z tego rejonu
do wystawowych hal jest zaledwie jakieś 300 metrów, w dodatku nie przecina się żadnych pasów startowych
ani dróg kołowania, labiryntem trawiastych taxiway-ów poruszają się
też busy, dowożące pilotów i pasażerów pod sam namiot wejściowy, w
którym następuje wydanie biletów na
targi (dla pilotów za darmo!), niestety po uiszczeniu dość sporej, jak na
Niemcy, opłaty za lądowanie (bagatela 65 euro).
Po wielu godzinach uganiania się
po targowych halach i podziwiania
mując się prośbami zaśmieca częstotliwość prośbami o zgodę na uruchomienie czy kołowanie.
Mimo że mieliśmy numer piąty do
startu, wszystko poszło tak sprawnie, że aż musiałem zjechać na bok
i przepuścić dwa kolejne samoloty, oczekując, aż temperatura oleju wkroczy na zielone pole. Samoloty startowały równolegle z obu pasów w odstępach kilkudziesięciosekundowych, gdy przyszła nasza kolej,
kontroler niemal na jednym oddechu
przywitał nas, kazał zając pas, startować i opuścić CTR przez punkt November, na koniec dorzucając jeszcze:
„do zobaczenia za rok”. Ledwo oderwaliśmy się od ziemi, już zaczął upominać się, abyśmy rozpoczynali zakręt
na północ, bo kolejna załoga czeka na
start - przyjąłem to z lekkim oporem,
bowiem nie osiągnąłem jeszcze ani
bezpiecznej wysokości, ani prędkości
wykluczające przeciągnięcie w głębokim zakręcie.
Na granicy CTR-u zrozumiałem pełne znaczenie słowa „przestrzeń niekontrolowana”. Wieża powiedziała krótkie „tschuss!” i pozostawiła nas
zdanych wyłącznie na siebie w towarzystwie kilkunastu innych małych
samolotów poruszających się z prawej, z lewej, nad nami i pod nami…
każdy skręcający w innym kierunku, w stronę własnego domu. Nawet,
gdyby dało się nawiązać od razu łączność z Munich INFO (a nie było to
łatwe, bo EDNY jest na granicy radiowego zasięgu na tak małej wysokości), i tak nie dostalibyśmy żadnych
informacji ruchowych - z pewnością
na radarowych ekranach FIS okolice Friedrichshafen były jedną wielką białą plamą składającą się z dziesiątek symboli samolocików. Dopiero w miarę oddalania się od lotniska
w eterze robiło się ciszej - na horyzoncie pojawiało się coraz mniej poruszających się punkcików. Dobrze
przed dziewiętnastą zameldowaliśmy
się na znanym już lotnisku EDNX,
tym razem powitani przez znacznie
młodszego i milszego pilota z miejscowego aeroklubu.
Powrót przez Austrię i Morawy
Po takich przeżyciach, droga powrotna do domu wydawała się bułką
z masłem. Lecąc przez Austrię, delektowaliśmy się widokami doliny
Dunaju i Alp, potem minęliśmy Morawy i nad Cieszynem wlecieliśmy na
Zdjęcie po lewej:
Stojanki dla gości targów wyglądają jak przypadkowo
ustawiona masa statków powietrznych, ale sztab ludzi
dbał o to, by wszystko było zorganizowane idealnie...
czyli po niemiecku.
Zdjęcie na dole po lewej:
Kolejka do startu. Zdarza się, że na drodze kołowania
w czasie targów czeka do kilkunastu samolotów
lotnictwa ogólnego. Widok jest powalający.
Zdjęcie po prawej:
Żegnamy lotnisko Friedrichshafen. Byliśmy tam już
Piperem Senecą i Diamondem. Czym polecimy za rok?
w w w. Ju s t F ly 2 4 . p l | 7
PODRÓŻE | POLSKA - NIEMCY
Śląsk. Z ulgą przyjęliśmy możliwość
spokojnego porozmawiania z austriackimi i czeskimi informatorami
i kontrolerami o każdym najmniejszym ultralajcie czy szybowcu na
naszej trasie.
Na pierwsze międzylądowanie wybraliśmy niewielki aeroklub w
Krems na wschód od Wiednia, dysponujący zadbanym, choć niewielkim lotniskiem z pasem asfaltowym
o długości 700 metrów. Właściwości lotne Katany znowu dały się we
znaki, trochę za duża prędkość na
podejściu zaowocowała długim niesieniem się nad pasem, zakończonym delikatnym kangurem - trochę
z niepokojem popatrzyłem na zbliżający się koniec asfaltu, ale zupełnie niepotrzebnie, bo DA-20
zatrzymuje się po zadziwiająco
krótkim dobiegu (mocne hamowanie wymaga jednak uwagi, bo brak
sterowania przednim kółkiem nie
pomaga utrzymać kierunku). Po takim treningu kolejne lądowanie, na
krótkim i niezbyt lubianym przeze mnie pasie w Kaniowie pod Bielsko-Białą, nie stanowiło już żadnego kłopotu. Mimo, że ten wariant
trasy był nieco dłuższy, a wiatr, na
szczęście słaby, wiał nam tym razem w nos, ograniczając prędkość
względem ziemi do 90-95 węzłów,
po jakiś sześciu godzinach od startu
z Monachium bezpiecznie wylądowaliśmy w Modlinie.
Nasza podróż Kataną na AERO nie
należała zapewne do najwygodniejszych i najszybszych. Jednak już
w momencie, gdy wylądowaliśmy
na lotnisku EDNY wśród setek innych pilotów i niemal prosto z samolotu weszliśmy do wielkich targowych hal, zrozumiałem, że tu nie
chodzi tylko o wygodę. Kto nie próbował wcisnąć się ze swoim meldunkiem pozycyjnym na totalnie
zatłoczonej częstotliwości, kto nie
szukał nerwowo po drodze lotnisk,
na których można by kupić Avgas
w rozsądnej cenie, kto nie spoglądał z niepokojem na wypiętrzone
cumulusy nad Czechami, we Friedrichshafen dostrzeże tylko błyszczące czystością maszyny stojące
na zielonych dywanach. Z perspektywy świeżych dwunastu godzin zapisanych w logbooku wygląda to,
uwierzcie mi, zupełnie inaczej, bo
samoloty nie są tylko do podziwiania. Aby poznać ich duszę, trzeba
przeżyć przygodę za sterami.
8 | w w w. Ju s t F ly 2 4.pl
Zdjęcie na górze:
Także w czasie powrotu zdarzało się,
że musieliśmy intensywnie omijać
wypiętrzone chmury. Ale i tak mieliśmy sporo szczęścia, bo mogliśmy
wykonywać lot wyżej, w spokojniejszym powietrzu i na większej
prędkości.
Zdjęcie na dole:
Zrzut trasy z GPS-a. Dobrze widać
różnicę z przebiegu tracka w jedną
i w drugą stronę. Do Niemiec lecieliśmy w okolicach Sudet, dużą część trasy
przelatując nad terytorium Czech.
Na powrót wybraliśmy zdecydowanie
bardziej południowy przelot, do Polski
wracając na trawersie Żywca.
Od Redakcji:
To już kolejna wyprawa, którą Just Fly Magazine realizuje wspólnie z firmą
Sprint Air Aviation School, udostępniającą nam samoloty Diamond DA20 Katana.
Tym samym udowadniamy, że turystyczne latanie po Europie nawet dwumiejscowym
płatowcem jest możliwe i ciekawe. I wcale nie trzeba mieć własnych skrzydeł.

Podobne dokumenty