nr 38
Transkrypt
nr 38
facebook.com/redakcjaPDF www.pdf.edu.pl październik 2012 / nr 38 ISSN 1898–3480 egzemplarz bezpłatny gazeta studencka Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego wspaniale spoko ciekawe fajne Dziękuję tak czadowe k___a bez sensu @suka żenada #kretyn rzeczywistość w internecie super sp*******j #syf proszę idiotka lubię to ch____e pomóż mi #debil rewelacja może być podoba mi się #dramat nie pedał PDF magazyn studencki – październik 2012 www.pdf.edu.pl PDF magazyn studencki – pażdziernik 2012 www.facebook.com/redakcjaPDF Temat z okładki Spokojny, wyważony, wykształcony człowiek w internecie zmienia się w nieokrzesanego chama. Nie rozmawia, a pluje jadem. Nie komentuje, tylko obraża. Skąd ta agresja? Temat z okładki Chamstwo.pl Choć powstało zaledwie kilka wideoblogów z Grażyną Żarko, to wszystkie obejrzało po kilkaset tysięcy osób. Film "Gr@żyna" pokazujący kulisy prowokacji zobaczyło dotychczas ok. 1,4 mln osób. „Pani Grażyno Żarko. Apeluję do pani, aby pani przestała istnieć na YouTube. Jeżeli się pani nie da nic przetłumaczyć, to ja mam tu dla pani osobistego tłumacza” – słyszymy głos z offu. W kadrze pojawia się kilof, którym autor nagrania metodycznie uderza w klepisko. „Tak wygląda tłumacz dla ludzi przyjebanych. A teraz ci pokażę, jak taki tłumacz działa…”. Kobieta wpatruje się w ekran. W oczach pojawiają się łzy. Kolejny film. Kadr obejmuje kartkę z narysowaną twarzą i wielkim podpisem: „Grażyna Żarko”. Po chwili na rysunek spada strumień moczu. Płakała Grażyna Żarko, autorka wideoblogu „Katolicki głos w internecie”. To do niej skierowane były te wszystkie groźby i nienawistne komentarze. Nie dziesięć, nie sto – 75 tysięcy. Odbiorcy nie akceptowali skrajnie konserwatywnych poglądów nauczycielki, która opowiadała, jak karze dzieci siedzeniem w oślej ławce, klęczeniem z doniczką i odmawianiem różańca. Żarko okazała się postacią fikcyjną, perfekcyjnie zagraną przez Annę Lisak, ciepłą i serdeczną emerytowaną nauczycielkę. Akcję wymyślili Grzegorz Cholewa i Bartłomiej Szkop, twórcy fenomenu Barbary Kwarc, równie kontrowersyjnej vlogerki. Chcieli obnażyć skalę internetowego chamstwa i pokazać, jak łatwo manipulować użytkownikami sieci. - Nie spodziewaliśmy się, aż takiej fali nienawiści – przyznali później. Nie oni jedni. 2 Jazda bez trzymanki Dyskusja w internecie rządzi się swoimi prawami. Jest bardziej zaangażowana, emocjonalna, intensywna. Mike Godwin, amerykański pisarz i prawnik już 22 lata temu podsumował to tak: „wraz z trwaniem dyskusji w Internecie, prawdopodobieństwo przyrównania czegoś lub kogoś do nazizmu lub Hitlera dąży do 1”. Argumenty zastępuje więc agresja. Dlaczego? – John Suler [amerykański psycholog, badający zachowania w sieci – przyp. red] stwierdził, że w internecie po prostu puszczają hamulce – tłumaczy Maria Cywińska, socjolog Internetu. To tzw. teoria odhamowania. – Normy społeczne z reala w sytuacji internetowej przestają nas ograniczać – dodaje. Efekt potęguje fakt, że Internet to stosunkowo nowe medium. Do lat 80. dostępne było garstce odbiorców, dziś znacznie się zdemokratyzowało: dostęp do sieci ma już ponad 60 proc. Polaków. Rzecz w tym, że nie zawsze wiemy, jak się w nim zachować. Próbujemy ustalić kodeks zachowań, sondujemy granice i nierzadko je przekraczamy. Nie zawsze umyślnie. – Sprawcom aktów agresji w internecie brakuje wyobraźni dotyczącej skutków ich działań. Często myślą, że tylko żartują – tłumaczy dr Jacek Pyżalski, pedagog z łódzkiego Instytutu Medycyny Pracy zajmujący się badaniami nad wirtualną agresją. Jak zauważa, posługując się komunikacją tekstową nie widzimy reakcji emocjonalnej drugiej osoby. Przez to ła- two można przekroczyć cienką granicę między żartem czy sarkazmem a bolesnym szyderstwem. Każdemu może się to przytrafić. Chamscy z ukrycia Bezrefleksyjności sprzyja anonimowość. – To tylko poczucie anonimowości – prostuje dr Dominik Batorski, socjolog z UW. – Większość tych osób nie potrafi się ukrywać w taki sposób, żeby były trudne do wyśledzenia – podkreśla. Jednak ta ułuda dodaje odwagi. Jeden z użytkowników zielonogórskiego forum przekonywał, że zwolenników teorii o zamachu pod Smoleńskiem należałoby zagazować. Autorem wpisu okazał się być pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej, który pisał z adresu o charakterystycznym rozszerzeniu mofnet.gov.pl. Czy urzędnik podzieliłby się swoimi spostrzeżeniami w bezpośredniej rozmowie z petentami? Wątpliwe. Dr Pyżalski przywołuje badania, w których badani z papierowymi workami na głowie bez większych oporów zgadzali się torturować innych ludz i. Nie zamaskowani uczestnicy badań nie wykazywali już takiego entuzjazmu. Podobny mechanizm działa w sieci. – Poza internetem wiele osób w żaden sposób nie reagowałoby na pewne treści – podkreśla dr Batorski. – Sieć daje nie tylko poczucie anonimowości, ale i bezpieczeństwa. Także fizycznego, ponieważ można kogoś obrazić, nie narażając się na bezpośredni odwet. Jednak internetowa agresja ujawnia się także w sposób mniej oczywisty. Twarz Jerzego Ławrynowicza, dzielnicowego z niewielkiego Pasłęka, kilka miesięcy temu obiegła internet. Powód do dumy? Niekoniecznie, bo wizerunek wąsatego policjanta posłużył jako mem „Poproszę czisburgera. Z serem”, „Kebaby wpier.... A w domu kartofle stygną” – głoszą podpisy. – Mój autorytet dzielnicowego został zniszczony – żali się Ławrynowicz w T VN24 . Prokuratura sprawcy nie znalazła i sprawę umorzyła. Igrzyska nienawiści Okazuje się bowiem, że sianie nienawiści w internecie może być powodem do dumy. – Niektórzy szukają w sieci taniego poklasku – tłumaczy dr Pyżalski wskazując, że także akty tradycyjnej agresji szkolnej mają zazwyczaj miejsce przy świadkach. – Sieć to rodzaj sceny, na której mogą zaprezentować się szerszej publiczności – dodaje psycholog. Przykłady? Filmy na menel.tv, których autorzy naśmiewali się, szydzili i nękali osoby bezdomne czy niepełnosprawne. Pochlebne komentarze dopingowały do tworzenia kolejnych nagrań. Natomiast idea portalu swinia.pl opierała się właśnie na podkładaniu świń. Wystarczyło zalogować się, zamieścić zdjęcie znajomego i napisać, co się o nim myśli. I nie były to raczej superlatywy. Popularyzacja mowy nienawiści to pożywka dla cyberbullingu. Bulling to wyszydzanie, oczernianie, uporczywe nękanie i obraża- nie innej osoby. Przedrostek „cyber” przenosi to zjawisko do Internetu. A ten oferuje coraz bardziej wyrafinowane środki tyranizowania innych. Aparat fotograficzny ma już dziś przy sobie każdy użytkownik telefonu komórkowego. Zrobione w szatni, na imprezie czy w intymnych sytuacjach zdjęcia bądź filmy błyskawicznie rozprzestrzeniają się w sieci. Z badań wykonanych na zlecenie Microsoftu wynika, że aż 40 proc. polskich nastolatków doświadczyło prześladowania przez Internet. Fundacja „Dzieci Niczyje” wskazuje, że ponad połowa osób w wieku 12-17 lat była obiektem zdjęć lub filmów wykonanych wbrew ich woli. W przypadku nastolatków internetowa nienawiść jest ściśle związana z tym, co dzieje się w szkole. – Badaliśmy tradycyjną szkolną agresję i agresję elektroniczną wobec rówieśników. Jeśli ktoś nie jest sprawcą ani ofiarą tradycyjnej nienawiści, prawie nigdy się nie zdarza, żeby w jakikolwiek sposób brał udział w internetowej agresji – wyjaśnia dr Pyżalski. I dodaje: Część ofiar tradycyjnej agresji wykorzystuje Internet jako bezpieczny sposób, w jaki mogą zrewanżować się sprawcy. acji, które każą internautom zareagować. Drugi powód to nagłaśnianie praktycznie każdego incydentu związanego z ich osobą. Czasem jednak celebryci sami prowokują. – Jest szereg osób na polskiej scenie showbiznesu i polityki, które wiedzą, że jeśli nie powiedzą czegoś głupiego, nie będzie się o nich mówiło – tłumaczy Maria Cywińska. Dodaje, że często wychodzą z założenia „nieważne co, ważne żeby mówili”. – Osoby będące na świeczniku muszą mieć twardszą skórę. Wiedzą też, że mogą czerpać korzyści z tego, że ktoś ich atakuje – tłumaczy socjolog. Choć nie jest to regułą. „Ile lat ma ta stara baba ze zmarszczkami i cellulitisem i tą brzydziejącą z solarium opalenizną?” – pytali internauci o Dorotę Świeniewicz, najlepszą siatkarkę Europy sprzed kilku lat, która wróciła do gry po urodzeniu dziecka. Z powodu szkalujących wpisów sportsmenka zrezygnowała z gry w kadrze narodowej. „Przyszedł moment, kiedy muszę powiedzieć: dość – pisała Świeniewicz. – Maniakalne atakowanie mnie musiało w końcu przynieść skutki”. Internauci nie rezygnowali: „Primadonna się obraziła. Nie wytrzymuje presji, znaczy, że się nie nadaje”. Powrót do sportu zajął siatkarce dwa lata. Banitą, choć na krótko, został też Zbigniew Hołdys, który internautom naraził się popierając kontrowersyjną umowę ACTA , godzącą zdaniem wielu ekspertów w obywatelskie wolności w sieci. Po kilkunastu dniach nienawistnej kampanii napisał na Facebooku: „Żeby nie było, że to atak hackerów: sam przymknąłem swój fan page. Muszę odpocząć, posprzątać, przewietrzyć” – Ludzie są wściekli. A niektórzy prymitywni. To cienki żart napisać „Hołdys to ch…” i wkleić to 50 razy. Mnie nie można obić w internecie, znoszę to spokojnie – wyznał później. Jacek Żakowski, wzburzony nienawistnymi komentarzami wobec Doroty Świeniewicz, opublikował przed trzema laty emocjonalny tekst. „Polska debata jest chora. Najgroźniejszym nośnikiem tej choroby stał się, niestety, internet” – pisał w „Polityce”. I apelował: „Jeśli nie chcemy, by Polska stała się europejską enklawą ciemnoty i chamstwa, musimy się przeciwstawić dziczeniu polskiego internetu”. Gazeta STUDENCKA REDAKCJA redaktor naczelny: Paweł H. Olek z-ca redaktora naczelnego: Mirek Kaźmierczak Jak to się robi w Ameryce Przed trzema laty miesięcznik „Press” porównał ton komentarzy przy wiadomościach o aktorach w dwóch serwisach plotkarskich: polskim pudelek.pl i amerykańskim OMG.com. Na wieść o nominowaniu do Oscara Angeliny Jolie i Brada Pitta amerykańscy internauci gratulowali i życzyli sukcesów. Polscy wyśmiewali, krytykowali i obrażali. Podobnie było z wpisami dotyczącymi polityki na portalach polskich, niemieckich, francuskich i amerykańskich. Po analizie wniosek był jeden: zachodni internauci są mniej chamscy i zjadliwi. Nasi rozmówcy podchodzą do takich opinii krytycznie. – Badania porównawcze wśród młodzieży nie potwierdzają, byśmy mieli wyższe wskaźniki dotyczące internetowej agresji niż inne państwa europejskie – wątpi dr Jacek Pyżalski. Zainspirowani podobnymi badaniami publicyści sugerują, że polski internet to wentyl bezpieczeństwa, przez który ulatuje nienawiść. Dzięki temu jest ona rzadziej spotykana w rzeczywistości. Na jednej z konferencji w Prokuraturze Generalnej zauważono, że w Polsce nie ma, jak w Niemczech, Holandii, Szwecji, Norwegii czy Francji problemu zabójstw na tle rasowym, narodowościowym, religijnym i homofobicznym. Mniej ma być też fizycznej agresji. – Jeśli w Polsce internet to wentyl bezpieczeństwa, czemu nie miałoby to podobnie funkcjonować na Zachodzie? – dziwi się dr Pyżalski. Zwłaszcza, że prokuratorzy zdają się nie pamiętać zamieszek podczas Marszu Niepodległości, burd przed meczem Polska – Rosja czy antysemickich i rasistowskich ataków na liczne pomniki. Agresja to nie tylko zabójstwa. Prawo jest, ale się nie chce W podobnym tonie utrzymany był apel, który pod koniec lipca pojawił się w Tygodniku Powszechnym. Była to reakcja na antysemickie fotomontaże obrażające m.in. ks. Adama Bonieckiego, wieloletniego naczelnego pisma. Dziennikarze zwrócili się do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego z prośbą o działania, które położą kres mowie nienawiści w sieci. Autorzy apelu zauważyli, że we Francji prawo na równi traktuje media drukowane i elektroniczne. Tymczasem w Polsce wydawcy zasłaniają się klauzulami, w myśl których nie odpowiadają za treści stworzone przez internautów, będąc jedynie dostarczycielami miejsca na serwerze. Jak dotąd to działało. Jeden z procesów, które minister Radosław Sikorski wytoczył mediom za szkalujące go, antysemickie wpisy na forach i w komentarzach, zakończył się ugodą. – Pozwana redakcja uznała, że odpowiada za wpisy na forum – wyjaśnia reprezentujący ministra w sądzie Roman Giertych w „Polsce The Times”. Ten precedens chce wykorzystać jako dowód w kolejnych sprawach. Przed słowną agresją, także w sieci, chronią artykuły 216 i 212 ko- zespół redakcyjny: Weronika Bloch, Szymon Cydzik, Sylwester Dąbrowski, Tomasz Gardziński, Maciek Główka, Patrycja Karwowska, Krzysztof Lepczyński, Marcin Łuniewski, Beata Mielcarz, Karol Leon Pantelewicz, Agnieszka Prochowicz, Mariusz Rutkowski, Alicja Skorupko, Kinga Szewczyk, Kamil Wąsik, Wioletta Witkowska, Beata Żelazek grafika i skład DTP: Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com korekta: Paweł H. Olek druk: Agora S.A., nakład 5 tys. egz. Oddano do druku 1 października 2012 roku deksu karnego. Za zniewagę lub pomówienie grozi rok pozbawienia wolności. Pokrzywdzony musi jednak sam zgłosić się do prokuratury, bo przestępstwa te ścigane są z oskarżenia prywatnego. Tymczasem nawet 80 proc. spraw umarza się bądź odmawia wszczęcia postępowania. Z braku sprawcy lub z racji niskiej szkodliwości społecznej. Zdarzało się, że prokuratura kazała pokrzywdzonym… samodzielnie dostarczyć adres IP komputera sprawcy. „Akcentowanie kolejnych zmian w prawie zwraca uwagę na to, że trzeba wzmóc represyjność prawa – dopisała pod apelem w „TP” prof. Ewa Łętowska, była Rzecznik Praw Obywatelskich. – Prawda jest taka: prokuraturze się nie chce, bo tak wygodnej”. To jest wojna Czasem jednak prokuratorom chce się, aż za bardzo. W maju ubiegłego roku do mieszkania studenta Roberta F. skoro świt, weszli funkcjonariusze ABW. Zabezpieczyli laptop i nośnik danych, które miały stać się dowodami w sprawie o znieważenie głowy państwa. F. to autor słynnej już strony antykomor.pl, poświęconej prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Znajdowały się tam gry polegające na strzelaniu do głowy państwa oraz wizerunki przedstawiające prezydenta jako, tu cytat za ABW, „prostytutkę, homoseksualistę, pijaka, uczestnika czynności seksualnych”. Dziś strona znów działa, jednak pozbawiona jest najbardziej drastycznych treści. Sam prezydent przyznał, że z akcją A BW nie miał nic wspólnego i z dystansem podchodzi do krytyki własnej osoby. F. został skazany na rok i 3 miesiące ograniczenia wolności oraz prace społeczne. Szefowie serwisów większych niż antykomor.pl nie muszą raczej obawiać się porannych wizyt agentów ABW, ale i bez tego próbują walczyć z szalejącym w internecie chamstwem i nienawiścią. W maju ruszyła akcja „Komentuj. Nie obrażaj” wspierana przez największe pol skie por tale internetowe. Uświadamianie to jedno, niezbędne są jednak działania doraźne. Zastępy moderatorów wspieranych przez samych użytkowników nie zawsze gwarantują zapanowanie nad forami internetowymi i komentarzami pod artykułami. - Stwierdziliśmy, że jeżeli mamy mieć taką jakość komentarzy, jak duże portale, to może lepiej tego biznesu nie robić – mówi Tomasz Machała, redaktor naczelny natemat.pl. W jego serwisie komentarze pozostawia się poprzez profil na Facebook’u, czyli pod imieniem i nazwiskiem. Dziennikarz przyznaje, że znacząco podniosło to jakość dyskusji, ale zastrzega: - Nie jest to rozwiązanie, które gwarantuje jakość bez dodatkowych działań, stałej moderacji. Jest grupa użytkowników, których zablokowaliśmy. Ludzie także pod swoim nazwiskiem potrafią pisać rzeczy obraźliwe i głupie. Z małej chmury duży deszcz - Chamstwo w sieci nie jest aż tak przerażająco wielkie, jak się wyd aj e w i e l u ko m e n t u j ą c y m – stwierdza w pewnym momencie Machała. I ma rację. Okazuje się bowiem, że wylewająca się z internetu rzeka nienawiści wcale nie jest taka szeroka. – Osoby, które komentują teksty to niewielki ułamek osób, które mają kontakt z treścią – tłumaczy dr Dominik Batorski. Wśród nich agresorzy to kolejny ułamek. Jak duży? W „Raporcie mniejszości” przygotowanym WYDAWCA: przez Fundację Wiedza Lokalna i Collegium Civitas czytamy, że znamiona mowy nienawiści nosi… 0,86 proc. wypowiedzi. Badania SWPS na potrzeby raportu „Internetowa kultura obrażania” mówią o 2,5 proc. wpisów przekraczających granicę kultury wypowiedzi. – Internet należy porównywać do podwórka, na którym dzieją się różne rzeczy. Pozytywne, oddolne inicjatywy społeczne, ale i negatywne, bo w końcu podwórka ktoś sobie skacze do gardeł – tłumaczy Maria Cywińska. Dr Batorski dodaje: – Internet skłania do reakcji przede wszystkim te osoby, które są bardziej emocjonalnie w dany temat zaangażowane. „Tym, co zarządza nieskończoną liczbą małp tworzących obecnie treści dla internetu, jest prawo cyfrowego darwinizmu – przetrwają najgłośniejsi i najbardziej zatwardziali w swoich przekonaniach” – napisał A ndrew Keen, zażarty krytyk otwartego internetu w książce „Kult amatora”. Psychologowie wykazali, że nawet spośród tysiąca osób i tak wyłuskamy te dwie, które łamią reguły. Fachowo nazywa się to heurystyką dostępności – lepiej widzimy to, co bardziej wyraziste. Honor internauty Skoro więc popularność najłatwiej zdobyć wylewając żółć i szerząc nienawiść, czeka nas długa droga do ucywilizowania dyskusji w internecie. Jednak nadzieja umiera ostatnia. - Wybuchło pozytywne szaleństwo: przychodzą setki maili ze słowem „przepraszam”, pod filmami ludzie kajają się za swoje wcześniejsze wypowiedzi. To są tysiące wpisów – mówi Grzegorz Cholewa, opisując sytuację po ujawnieniu prowokacji z Grażyną Żarko. Przez internet przetacza się fala skruchy: „powinniśmy teraz wszyscy przeprosić tą panią”, „niestety, ale takie mamy społec zeńs t wo, dopiero po fakc ie otwierają nam się oczy”, „ehh, teraz mi głupio. Serio”. Internauci spontanicznie złożyli się na wczasy dla bohaterki projektu. – Jadę do sanatorium w Polanicy. Mam już zamówiony turnus – dziękowała Anna Lisak. Pobyt w sanatorium przydałby się też niektórym internautom. Krzyszfot Lepczyński współpraca z serwisem foto: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas adres redakcji: PDF – redakcja studencka Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, IV piętro, 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, [email protected] Wydanie ukazało się dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego. ul. Nowy Świat 69 p. 307, 00-046 Warszawa stała współpraca: Więcej tekstów na: www.pdf.edu.pl www.facebook.com/redakcjaPDF reklama Twarda skóra gwiazd Internetowa nienawiść w dużej mierze dotyka osoby publiczne – polityków, aktorów, celebrytów. Po pierwsze dlatego, że są bardziej eksponowane, co dostarcza większej ilości bodźców czy sytu- 3 PDF magazyn studencki – październik 2012 www.pdf.edu.pl PDF magazyn studencki – pażdziernik 2012 www.facebook.com/redakcjaPDF Warsztat Życie studenta wszędzie są tacy sami O lęku przed zanudzeniem widza, pracy w Rosji i obfitości tematów na każdym kroku opowiada Barbara Włodarczyk , reporterka, autorka cyklu reportaży „Szerokie tory” Alicja Skorupko: Skąd pani wczoraj przyjechała? Barbara Włodarczyk: Teraz byłam w Gruzji. Przygotowywałam odcinek o policjancie. Bo gruzińska policja jest symbolem sukcesu w walce z korupcją. Kiedyś była bezkarna i znienawidzona, teraz cieszy się powszechnym zaufaniem. Dziś Tbilisi jest jedną z najbezpieczniejszych stolic. Skąd wzięła pani tego policjanta, jak dobiera rozmówców? Dzięki znajomym Gruzinom, których poznałam w Moskwie. Najważniejsze i najcenniejsze w dziennikarstwie są kontakty. W Rosji mam wielu znajomych, w tym dziennikarzy. Bo dziennikarze to najlepsze źródło informacji. A pani jaką jest dziennikarką? Zawsze mówię, że są dwa rodzaje dziennikarzy. Salonowi i plebejscy. Nie oceniam, którzy są lepsi. Są po prostu inni. Salonowi lepiej się czują w wielkiej polityce. A plebejscy wolą wchodzić w dziury i rozmawiać ze zwykłymi ludźmi. Ja jestem takim dziennikarzem plebejskim. Dla mnie ciekawszym rozmówcą jest śmieciarz z K aliningradu niż minister. Minister nigdy do końca nie jest szczery, bo ma zbyt wiele do stracenia. Tego śmieciarza, jak pani znalazła? W Kaliningradzie, gdzie robiłam reportaż o nielegalnym wydobywaniu bursztynu. W drodze na zdjęcia przejeżdżaliśmy obok śmietniska. Przychodzili tam nie tylko ludzie z marginesu, ale i zubożali emeryci. Na tym śmietnisku wyszukiwali rzeczy dla siebie i na sprzedaż. Pomyślałam: „co za niesamowite miejsce, jakie wymowne”. Nie pomyliłam się. Był to jeden z ciekawszych reportaży. Kawał prawdziwego życia. Skąd bierze pani pomysły? Z obserwacji, opowieści znajo- 4 fot. Barbara Pawlik Co oprócz kontaktów musi mieć dziennikarz? Przede wszystkim ciekawość świata, empatię i dużo pokory. W tym zawodzie człowiek uczy się całe życie. Jeden od drugiego. Stary od młodego, młody od starego. Operator od dziennikarza, dziennikarz od operatora. Ci, którzy tego nie robią, cofają się. Nawet nie stoją w miejscu, tylko cofają się. Każdy reporter musi wypracować swój styl. Z receptą na reportaż jest jak z przepisem kulinarnym. Każda gospodyni ma swoje tajemnice, co sprawia, że jej dania są niepow tarzalne. Samo abecadło warsztatu nie wystarczy. Do każdego rozmówcy i tematu trzeba znaleźć inny klucz. Kapuściński napisał kiedyś, że ma straszną obsesję: lęk przed zanudzeniem czytelnika. Najwartościowszy, najmądrzejszy reportaż nie ma żadnej wartości, jeśli jest nudny. To najważniejsze kryterium dobrego reportażu. Kamera nie peszy? Da się pokazać prawdę w reportażu telewizyjnym? Każdy człowiek podświadomie chce pokazać się tylko z dobrej strony. Mimo woli gra. Dlatego większość wywiadów telewizyjnych w studiu jest nieprawdziwa. Można grać godzinę, dwie, trzy, nawet dzień. Ale nie da się grać trzech dni. A ja właśnie tyle filmuję bohatera. Spędzam z nim czas od rana do wieczora. mych, i z rosyjskiej prasy. Kiedyś w rosyjskim dzienniku „Wremia” zobaczyłam materiał o cmentarzu dla osób o niezidentyfikowanej tożsamości. Od razu wiedziałam, że to świetny temat. Czasami pomysł nasuwa się podczas realizacji innego. Tak było, gdy robiłam odcinek o ortodoksyjnych muzułmanach w azerbejdżańskiej wiosce Nardaran, niedaleko Baku. Po drodze zobaczyłam pola naftowe. Na nich – dziesiątki pomp, które cały czas jednostajnie skrzypią. Niesamowity hałas. Między tymi pompami stoją domy. Nie mogłam uwierzyć, że ludzie mieszkają na polach naftowych. Tam o wodę jest trudniej niż o benzynę. Czarna ziemia. Nic nie rośnie. Myślę: no nie! Musimy zobaczyć, co tam się dzieje. Okazało się, że w takich warunkach mieszkają uchodźcy z górnego Karabachu, czyli enklawy ormiańskiej w A zerbejdżanie. To jest najtańsza ziemia i jedyna, na jaką ich stać. Temat, który odkryłam przez przypadek po drodze. Ze wszystkiego można zrobić dobry reportaż? Jestem przekonana, że każdy człowiek może być bohaterem reportażu, bo każdy ma coś ciekawego do powiedzenia. Trzeba tylko uważnie patrzeć i słuchać. Najlepsze scenariusze pisze samo życie. Co można wymyślić lepszego od historii rosyjskiego milionera, który zostawił pałace i przeniósł się do drewnianej chaty w lesie? Albo od porywania dziewczyn dla ożenku w Dagestanie? Albo od sekty, która wielbi Putina, jako kolejne wcielenie Apostoła Pawła? A to tylko niektóre tematy, jakie realizowałam w ostatnich miesiącach. Zawsze się pani udaje? Czasem ciężko jest zmontować te 25 minut. Tak było ze wspomnianą sektą, która wielbi Putina. Momentami miałam wrażenie, że robi się z tego wywiad, a nie reportaż, który przecież operuje obrazem. Życie założycielki tej sekty absolutnie nie jest telewizyjne. Moja bohaterka nie rusza się ze swojej willi, którą przerobiła na cerkiew. Wolę kino akcji i wolę bohaterów, którzy zawodowo mają kontakt z ludźmi, którzy nie siedzą na miejscu. Świetnymi bohaterami byli taksówkarz z Kijowa, fryzjer z Tbilisi czy listonoszka z Petersburga. Dzięki niej trafiłam do wielu ciekawych miejsc. Mogłam pokazać nie tylko jej historię, ale i życie miasta. Podobnie było z kominiarzem, z któr ym wchodziłam do wielu mieszkań. Inaczej bym tak nie mogła. Dzięki takim ludziom więcej się widzi. Jak się podchodzi bohatera, żeby się zgodził wystąpić? Reporter musi być psychologiem. Musi wiedzieć, jakim argumentem przekonać rozmówcę. I jak do niego dotrzeć. Kiedy robiłam reportaż o bezdomnych dzieciach najpierw znalazłam osobę, której one ufają. Gdybym podeszła z ulicy i chciała nawiązać z nimi kontakt, to na pewno by się nie udało. Tą osobą był społecznik, który dawał im jeść. To on mnie wprowadził w ich środowisko. Kiedy dzieciaki przyszły do niego na obiad, usiadłam z boku i obserwowałam je. Na początku upatrzyłam sobie te najbardziej umorusane, odurzone klejem i agresywne. A ż nagle dostrzegłam chłopca, taką perełeczkę. Był czysty, spokojniejszy. Nie pasował do reszty, do stereotypu bezdom- W Dagestanie podczas z jednej rozmów nie nagrał się pani początek. Już po wyjściu wróciliście z k amerą i dograliście powitanie. Często tak się zdarza? W czasie zdjęć cały czas jestem obok bohatera i nie mogę kontrolować operatora. Widzę wiele rzeczy, ale czasami okazuje się, że coś nie zostało nagrane. Operator czasami może nie wyczuć moich intencji. Wiele fajnych obrazów ucieka siłą rzeczy. Ale bywa, że to on zwróci uwagę na coś, co mi umknęło. Reportaż telewizyjny to jest praca zbiorowa. Bez czujności operatora i dźwiękowca nic nie zrobię. A kiedy Pani wie, że to dobry odcinek? Dobry reportaż jest wtedy, gdy nie można oderwać się od ekranu, gdy każda minuta wnosi coś nowego. Jak skończę montować odcinek robię test. Jeśli wyłączam dźwięk i wszystko rozumiem, to znaczy, że dobrze opowiedziałam historię obrazem. Jest taki moment podczas kręcenia, kiedy wiadomo, że będzie dobrze? Nieraz spotykam ludzi, którzy byliby świetnymi bohaterami, ale książek. Mają niesamowite historie do opowiedzenia i absolutnie nie nadają się do telewizji. Mówią monotonnie, długo i rozwlekle. W moich reportażach lepiej sprzedają się ludzie, którzy umieją mówić zwięźle i mają w sobie energię. Miliarder, który zaszył się z dala od wszystkiego był przykładem samograja. Sugestywny i energiczny. Jeśli spotykam takiego bohatera, to jestem spokojna. Bo nawet, jeśli ja coś popsuję, on to naprawi… Zaprzyjaźnia się pani czasami z bohaterami? Każdego bohatera na swój sposób lubię. Zżywam się z nimi. W końcu są to trzy dni intensywnej pracy. Często mam poczucie jakbym znała tych ludzi, co najmniej Czy obecność ekipy pomaga? Może pani dotrzeć gdzieś, gdzie sama by się nie zapuściła? Ekipę wynajmuję dopiero na miejscu. To jest ogromne ułatwienie. Zawsze na wyjazdach zagranicznych trzeba mieć kogoś miejscowego. Żeby zobaczyć, co naprawdę się dzieje nie wystarczy oglądać fasady domów. Trzeba zajrzeć na podwórka, porozmawiać z ludźmi i zobaczyć życie od podszewki. Miejscowe ekipy bardzo pomagają. Zwracają uwagę na rzeczy, które ja mogłabym przegapić. I odwrotnie. Oni często mówią „Barbara, my tyle lat tu mieszkamy i jeszcze tego nie zauważyliśmy!”. To jest budująca i twórcza współpraca. Wynajmuje pani zawsze inną ekipę? W Rosji i na Ukrainie staram się korzystać tylko z jednej. Oni wiedzą, co ich czeka. Jesteśmy zżyci. Ale w Gruzji mojego operatora poznałam dopiero na miejscu. Język telewizji jest taki sam wszędzie na świecie. Dziennikarze są podobni, mówię o cechach charakterologicznych. „Telewizjonszcziki” – jak mówią Rosjanie – czyli ludzie telewizji – wszędzie są tacy sami. Czego się pani nauczyła przez te wszystkie lata? Uczę się cały czas. W tym zawodzie nikt nie jest alfą i omegą. Każdy, kto myśli, że osiągnął szczyty, przegrywa. Na pewno nauczyłam się ogromnej pokory. Każdy reportaż jest dla mnie nauką. Żyć normalnie W Polsce chorych na stwardnienie rozsiane jest prawie 40 tysięcy. A może być ich więcej, gdyż u wielu osób można nie dostrzec widocznych zmian chorobowych. Na stwardnienie może być chory każdy, także koleżanka czy kolega ze studenckiej ławki. Czas, aby bliżej przyjrzeć się tej chorobie. „Na początku był szok” Andrzej jest 23-letnim studentem anglistyki na UW i od roku choruje na stwardnienie. Nie widać u niego żadnych oznak choroby. Wygląda, jak każdy inny student i niczym się nie wyróżnia. „Obecnie w żaden sposób nie czuje się chory. Na początku było gorzej. Zaczęło się od dziwnego drętwienia stóp i skóry na nogach. Potem doszedł niedowład ręki i dwojenie się obrazu w oczach. Kiedy lekarz zdiagnozował u mnie stwardnienie rozsiane był to prawdziwy szok. Pierwszym pytaniem, jakie zadałem po diagnozie było czy będę sparaliżowany. U każdej osoby ta choroba przebiega inaczej i trudno to stwierdzić. Po podaniu sterydów objawy choroby ustąpiły całkowicie i znów mogłem funkcjonować normalnie” - opowiada o swoich początkach z chorobą Andrzej. Z czym mamy do czynienia Stwardnienie rozsiane oficjalnie nazywane SM (sclerosis multiplex) to nieuleczalna choroba, która według danych Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego dotyka w coraz większym stopniu osoby między 19 a 35 rokiem ży- cia. Objawia się tym, że organizm zaczyna traktować własny układ nerwowy za wrogie ciało i atakuje, powoli uszkadzając. Zgodnie z definicją schorzenie to prowadzi do postępującej niepełnosprawności, która może objawiać się utratą władzy w kończynach bądź innych częściach ciała. Ataki choroby następują u każdego pacjenta z inną częstotliwością i mocą w tak zwanych „rzutach”. Nie jest to jednak żadna reguła. Część chorych poza pierwszym „rzutem” przez całe życie może nie odczuwać fizycznych skutków choroby. Każda osoba dotknięta chorobą powinna przyjmować, zgodnie z decyzją lekarza, jeden z dostępnych w Polsce leków. Jednym z ich jest na przykład interferon, który powinien o 33 proc. zmniejszać częstotliwość ataków choroby. Przyjazny Uniwersytet Coraz częściej na tę chorobę cierpią osoby młode, często w trakcie studiów. Ważne, żeby wiedziały, że nie są pozostawione same sobie i mogą liczyć na pomoc macierzystej uczelni. „Osoby chorujące na SM mogą liczyć, podobnie jak studenci doświadczający innych przewlekłych problemów zdrowotnych, na rozwiązania wspierające, które można określić roboczo jako „szyte na miarę”. Oznacza to, że za każdym razem zmiany zastosowane na studiach odpowiadają aktualnemu stanowi chorego” - mówi Agnieszka Bysko z Biura ds. Osób Niepełnosprawnych UW. Na pytanie, jaka pomoc przysługuje studentom cierpiącym na stwardnienie, Bysko odpowiada: „Po pierwsze jest to podwyższenie progu dopuszczalnych nieobecności na zajęciach obowiązkowych, z reguły do 50 proc. liczby zajęć odbywających się w danym semestrze. Dodatkowo stu- dent może liczyć na wydłużenie terminu rozliczeń semestru. W przypadku częstych rzutów choroby możliwe jest także zwiększenie regularności zaliczeń cząstkowych, co powoduje bardziej efektywne wykorzystanie okresów lepszego samopoczucia”. Co ważne, studenci z SM na podstawie orzeczonego stopnia niepełnosprawności mogą ubiegać się o co miesięczne stypendium socjalne. Inni też pomagają Poza wsparciem ze strony uczelni, chorzy mogą liczyć na pomoc oferowaną przez Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego i jego terenowe oddziały. Organizacja ta, zrzeszająca zarówno chorych, ich rodziny i przyjaciół oraz osoby niosące im pomoc, istnieje w Polsce już od 20 lat. „Chorym i ich rodzinom pomagamy na wiele sposobów. Prowadzimy Centrum Informacyjne SM, udzielamy informacji o chorobie, leczeniu i rehabilitacji. Wydajemy liczne publikacje, które można zamówić poprzez formularz na naszej stronie. Również na tej stronie znaleźć można „Mapę SM”, gdzie chorzy mogą uzyskać pomoc lekarza, psychologa, rehabilitanta. W biurze przy pl. Konstytucji są udzielane porady psychologiczne i konsultacje neurologiczne. Członkostwo w warszawskim oddziale PTSR upoważnia do brania udziału w bezpłatnych zajęciach rehabilitacyjnych, jogi czy pływania. Prowadzone są również warsztaty, liczne spotkania i imprezy” - opowiada 21-letnia Milena, koordynator wolontariatu w PTSR. Aby skorzystać z opieki oferowanej przez PTSR wystarczy zapisać się w biurze organizacji bądź wypełnić ankietę na stronie internetowej i uiścić roczną składkę w wysokości 36 zł. Przykład z życia Pomoc oferowana osobom cierpiącym na SM, zarówno na studiach, jak i poza nimi zwiększa się z każdym rokiem. Jednak poza nią ważne jest, aby poradzić sobie psychicznie z informacją o chorobie. „Minął rok, gdy dowiedziałem się, że choruje na stwardnienie. Oswoiłem się z tą świadomością. Najważniejsze to nie myśleć o sobie, jak o chorym. Trzeba robić wszystko, co robiło się do tej pory i z niczego nie rezygnować. Często chodzę na basen, jeżdżę na nartach i rowerze. Sport w SM jest bardzo ważny, bo wzmacnia narażone na atak mięśnie. Z SM trzeba żyć, studiować i pracować. Rok temu byłem na Erasmusie. Nie można dać się pokonać chorobie” - opowiada z przekonaniem Andrzej. Nie poddawać się W każdej chorobie, szczególnie tej przewlekłej, w leczeniu najważniejsze jest psychiczne nastawienie chorego. Ważne, by pacjent nie popadał w depresję i rezygnację. Istotne, by znalazł wsparcie, pomoc rodziny i znajomych. Przy stwardnieniu nieocenione w walce z chorobą jest także zażywanie ruchu. Każdy chory, powinien jak najmniej myśleć o swoje przypadłości i nie rezygnować z marzeń i celów. Po prostu żyć normalnie. Trzeba. Marcin Łuniewski Więcej o objawach stwardnienia rozsianego i pomocy dla chorych na stronie: www.ptsr.org.pl/pl/?poz=Top/A/20 Jest jeszcze taki wymarzony temat, którego pani nie zrealizowała? Jeden dzień z ż ycia Putina. Wiem, że to nierealne, ale to moje marzenie. A może kiedyś się uda zrobić „Szerokie tory” o Putinie? Podobno ma najlepszy PR wśród polityków na świecie. O tym mogłabym mówić bez końca! Bo popularność Putina to fenomen. Ale to temat na odrębną rozmowę. Taki jeden dzień z życia Putina... Boże! To byłoby fascynujące. Jak długo jest pani w stanie wytrzymać bez Rosji? Ja bardzo lubię tam jeździć, naprawdę. Niestety mam ograniczenia finansowe. Sam bilet na Kamczatkę kosztuje tyle, ile wynosi cały mój budżet. Nie wiem, czy w najbliższym czasie gdzieś pojadę. I bardzo to przeżywam. Nie wiem, ile wytrzymam. Mnie cały czas tam ciągnie. Uważam, że jest to najciekawszy kraj na świecie. U nas często myśli się o Rosji przez pryzmat Moskwy. A Rosja to jest bogata stolica i biedna prowincja, to Europa i Azja. To szaman w Buriacji i pop prawosławny. To milioner, który ma jachty i pałace i kłusownik znad Bajkału, który nie wie, co to dolar i jaką ma wartość. Rosja, ale i cały obszar byłego Związku Radzieckiego, to nieskończony serial. reklama A odmawiają czasem? Jeden jedyny raz zdarzyło mi się, że rozmówca odmówił mi kategorycznie. To było na Ukrainie. Robiłam reportaż o milionerach. I jeden z kandydatów po prostu się wystraszył. Milionerzy i miliarderzy za wschodnią granicą niechętnie udzielają wywiadów, bo mają nie do końca fajne życiorysy. Poza tym, jak mówią: pieniądze lubią ciszę. W zdobywaniu zaufania pomaga mi formuł a mojego c yklu. Uczestniczę we wszystkim, co robią moi bohaterowie. Nawet jeśli się narażają, to ja razem z nimi. Mam znacznie trudniejsze zadanie niż koledzy, którzy pracują w Polsce. W kraju można zdokumentować temat wcześniej. Poznać bohatera przed zdjęciami. Ja nie mogę. Wszystko robię dopiero na miejscu, wybieram i nakłaniam do zwierzeń. kilka miesięcy. Z niektórymi utrzymuję kontakt przez Internet, ale nie wszyscy mają do niego dostęp. Nie zawsze też udaje mi się przesłać DVD z gotow ym repor tażem. Chłopcy z Dagestanu są pewnie przerażeni, jak wypadli, ale nie miałam jeszcze okazji dostarczyć im płyty. Dla nich ważne jest, żeby nie pokazała tego ich telewizja [reportaż „Szerokich torów” o tradycyjnym porywaniu dziewczyn przez ich przyszłych mężów, co jest prawnie zabronione – przyp. red.]. reklama Telewizjonszcziki nego dziecka. Został moim bohaterem. Intuicja mnie nie zawiodła. 5 PDF magazyn studencki – październik 2012 www.pdf.edu.pl www.facebook.com/redakcjaPDF Fotografia PDF magazyn studencki – pażdziernik 2012 Fotoreportaż Ściągaj zdjęcia z archiwum Pisząc artykuł, pracę magisterską czy licencjacką często natrafiamy na problem dostępności ilustracji. Trzeba złożyć podanie do odpowiedniej instytucji i cierpliwie czekać licząc na jej przychylność. W takich sytuacjach przychodzi nam z pomocą Narodowe Archiwum Cyfrowe, a wraz z nim 300 zdjęć, które corocznie możemy bezpłatnie pobrać ze strony internetowej. Narodowe Archiwum Cyfrowe powstało w 2008 roku z przekształcenia Archiwum Dokumentacji Mechanicznej. Jest odpowiedzią na potrzeby współczesnego człowieka, który informacji szuka w Internecie. NAC powstało w celu unowocześnienia sposobu zapisu, udostępniania i przechowywania archiwaliów. Jest pierwszym w Polsce archiwum cyfrowym. Gromadzi, przechowuje, naukowo opracowuje, digitalizuje i udostępnia filmy, nagrania dźwiękowe oraz fotografie. Współpracuje z archiwami państwowymi w Lublinie i Poznaniu, wykonując ska- ny dokumentów i zamieszczając je na stronie szukajwarchiwach.pl. Daje to możliwość sz ybkiego wglądu do ksiąg metrykalnych osobom rekonstruującym swoje drzewo genealogiczne. Instytucja zajmuje się ponadto archiwizacją stron internetowych wybranych instytucji publicznych. Godnym uwagi jest zbiór fotografii przechowywanych w archiwum. Zawrotna liczba ponad 15 mln zdjęć działa na wyobraźnię każdego interesującego się fotografią. To zbiór, w którym najstarsze fotografie są z lat 40. XIX wieku, natomiast większość zdjęć wykonana została w czasach PRL-u. Są wśród nich m.in. fotografie powstałe dla „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, zbiory Centralnej Agencji Fotograficznej, zdjęcia z prywatnego archiwum Ignacego P ł ażewskiego, Wacł awa Żdżarskiego czy Edwarda Hartwiga. Zanim zdjęcie trafi na stronę nac.gov.pl zostaje przyjęte do archiwum na podstawie spisu zdawczo-odbiorczego. Pracownik oddziału porządkuje zbiór (tematycznie, chronologicznie), następnie jego pracę zatwierdza komisja. Od tego momentu następuje najciekawsze i najtrudniejsze zajęcie – identyfikacja i opis. Niezbędna jest tutaj dokładność i wiedza. A rchiwista oglądający cyfrową wersję fotografii w powiększeniu poszukując informacji niezbędnych do opisu pracuje podobnie jak detektyw. Wygląd budynków, ubiór osób, kształt naczyń to cenne szczegóły pozwalające wydatować zdjęcie. Odwiedzając dział fotografii można zauważyć na biurkach pracowników zróżnicowane tematycznie publikacje. Słownik ornitologiczny, encyklopedia sportu, okazują się być bardzo przydatne. Bez wątpienia archiwiści to pasjonaci, hobbyści o dużej wiedzy ogólnej. NAC co roku digitalizuje i udostępnia w sieci około 15 tys. zdjęć. Można je bezpłatnie pobrać ze strony wysyłając wcześniej e-ma- il do instytucji. Istnieje również odpłatna możliwość uzyskania skanu zdjęcia o doskonałej rozdzielczości, z zachowaniem wszelkich rys, najdrobniejszych szczegółów. Jak informuje Bartłomiej Kuczyński, kierownik Oddziału Udostępniania Zasobu: „Mamy bardzo różnych klientów: od największych mediów, muzeów, w ydawnic t w, aż po małe stowar z yszenia, lokalne domy kultur y, pr y watnych użytkowników hobbystów. Współpracujemy np. z fanami pr ze d wo jennej kawalerii i jeździec- twa, miłośnikami architektury modernistycznej, varsavianistami”. Archiwum nie pozostaje obojętne wobec najnowszych metod komunikowania się ludzi. Posiada profil na portalu facebook z ponad 23 tys. użytkowników. Codziennie zamieszcza na nim tematyczny album prezentujący np. nieznane zdjęcia z ćwiczeń akcji ratunkowej w warszawskim metrze czy zdjęcia prezydenta Komorowskiego z lat 90. ubiegłego wieku, ubranego w czerwony dres grającego w piłkę z dziećmi. Jedna z użytkowniczek portalu napisała, że dzięki profilowi odszukała na jednym ze zdjęć swojego pradziadka. Ten przykład najlepiej pokazuje sens i potrzebę istnienia NAC-u – archiwum otwartego i przyjaznego użytkownikom. Jarek - 23 lata, pracuje dorywczo. Maluje od 13 lat. Maciek - 30 lat, pracownik galerii. Maluje od 12 lat. Mariusz - 27 lat, księgowy. Maluje od 13 lat. Michał - 21 lat, sprzedawca. Maluje od 7 lat. Nie chciał podać imienia - 17 lat, licealista. Maluje od 4 lat. Radek - 24 lata, doradca finansowy. Maluje od 5 lat. Beata Mielcarz zapraszamy do redakcji PDF portal / gazeta / facebook - sam wybierz co Cię interesuje Interesujesz się kulturą, fotografią lub mediami? Chcesz pisać o życiu studenckim? Przyjdź do nas. Czekamy na Ciebie codziennie od godz. 17.00 w sali 51 (Nowy Świat 69, IV piętro) lub co poniedziałek na kolegium redakcyjnym o godz. 18.00. Zgłoszenia: [email protected] 6 Graficiarze w społeczeństwie znani bardziej jako wandale niż artyści. Na co dzień osoby nie wyróżniające się niczym specjalnym spośród otoczenia. Jedyne co ich wyróżnia od reszty to pasja, pasja do malowania. Żyją na granicy prawa, często ryzykując wolność oraz wysokie stanowiska pracy. Mimo to, nieustannie poświęcają się sztuce ulicy. Bohaterowie fotografii nie zgodzili się pokazać twarzy, ze względu na konsekwencje jakie mogliby ponieść. Fotografie: Sylwester Dąbrowski 7