Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu
Transkrypt
Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu
Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Strona I okładki 1 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 OD REDAKCJI Drodzy Czytelnicy! Żyjemy na wąskiej mieliźnie, na ruchomej ławicy czasu, Zwykliśmy ją nazywać rzeczywistością, która jest. (Roman Brandstetter) Mam nadzieję, że mimo długiej przerwy między nowym, a poprzednim numerem „Sekretów ŻARu”, spełni on Wasze oczekiwania i odnajdziecie w nim, Szanowni Państwo, coś interesującego dla siebie. O utworach poetyckich aż dziesięciu autorów nie będę pisać szczegółowo, wszystkie bowiem wiersze należy przeczytać i odszukać w nich najgłębsze myśli i odczucia. Na Gościnnych Łamach”, jak zwykle, prezentujemy nowego dla naszego kwartalnika poetę – Krzysztofa Galasa. Z utworów prozatorskich polecamy trzy opowiadania młodej autorki, Agnieszki Olszuk z Lodzi. W pozostałej, bogatej części numeru, odnajdziecie dobrze już znane, stałe rubryki omawiające różnorodne wydarzenia kulturalne, a także recenzje, wspomnienia, felietony. Nieco szczegółowiej przedstawię tylko niektóre pozycje tej części numeru, gdyż „Słowo od Redakcji” z zasady powinno być krótkie, Jan Zdzisław Brudnicki pisze o Konkursie Poetyckim im. Juliana Tuwima, którego druga edycja zainteresowała znaczną grupę poetów z całego kraju. Inowłódz, niewielka miejscowość, ale pięknie położona nad Pilicą, i tęsknie wspominana przez autora „Kwiatów Polskich”, inicjuje różne wydarzenia kulturalne. Nie byłoby tego konkursu, gdyby wśród organizatorów zabrakło Iwony Zielińskiej-Zamory. Znana jest tam jako poetka i redaktor naczelna naszego kwartalnika. Listę nagrodzonych, wyróżnionych i zauważonych uczestników konkursu, umieściliśmy tuż po omówieniu tego wydarzenia. Z okazji siedemdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego został opublikowany wiersz Krystyny Łagowskiej „Requiem poecie: pamięci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego” i „Popowstańcze refleksje” Andrzeja Rodysa. Jego też rysunki z roku 1944, kiedy jako kilkuletni chłopiec ilustrował trudne zdarzenia czasu wojny, wypełniają szpalty naszej Galerii. Dwa inne teksty wspomnieniowe dotyczą ludzi pióra: Stanisław Stanik napisał o Mironie Białoszewskim, a Andrzej Zaniewski o mniej znanym Stanisławie Misakowskim. Z innych opublikowanych materiałów, żaden nie zasługuje na pominięcie. I te proszę również uwzględnić w swojej lekturze. Irena Stopierzyńska-Siek Zastępca Redaktor Naczelnej 2 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Kwartalnik Kulturalny „SEKRETY ŻARu” Nr 3 (44) 2014 W numerze: Od Redakcji…………………………………………………………………………2 PREZENTACJE LITERACKIE – POEZJA Elżbieta Dąbrówka-Madej, Zbigniew Gajewski, Krystyna Łagowska, Aleksandra Ochmańska, Andrzej Rodys, Stanisław Stanik, Irena Stopierzyńska, Andrzej Zaniewski, Iwona Zielińska-Zamora, Wiesława Żelazik……………………………………………………..…………….4 GOŚCINNE ŁAMY: Krzysztof Galas……………………………………..….…10 PREZENTACJE LITERACKIE – PROZA Agnieszka Olszuk – Trzy opowiadania Jadzia ………………………………………………………………………………11 Ulica Kwiatowa…………………………………………………………………….12 Herbata……………………………………………………………………………..13 PUBLICYSTYKA KULTURALNA Stanisław Stanik – Miron Białoszewski (1922-1983)…………………….………14 Andrzej Zaniewski – Tajemnice Stanisława Mosakowskiego (1917-1996)….....16 POD POWIERZCHNIĄ ZDARZEŃ Irena Stopierzyńska – Postrzeganie w ciemnościach….………………………...18 MOJE PODRÓŻE LITERACKIE Jan Zdzisław Brudnicki – Konkurs Tuwimowski w Inowłodzu…………….….19 II OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI IM. JULIANA TUWIMA Wyniki Konkursu………………………………………………………………….21 RECENZJE Jan Zdzisław Brudnicki – Czwarta pora roku Tadeusza Zawadowskiego……22 Grażyna Kowalska – Spotkania Stanisława Stanika……………………….........23 KSIĄŻKI NADESŁANE………………………………………………………….24 W LXX ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO Andrzej Rodys – Popowstaniowe refleksje………………………………………25 GALERIA Dziecięce rysunki z roku 1944………………..…………………………………...30 Drodzy Czytelnicy „Sekretów ŻARu”! Jeżeli chcecie, by nasz kwartalnik ukazywał się regularnie, by stale podnosił swój poziom, by był bardziej dostępny, to pamiętajcie, że jest to w dużej mierze uzależnione od środków finansowych. Będziemy wdzięczni za każdą wpłatę darowizny na konto: PZN Okręg Mazowiecki – Bank Millennium 35 1160 2202 0000 0000 8292 5183 koniecznie z dopiskiem: „Darowizna na Kwartalnik Sekrety ŻARu” 3 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 PREZENTACJE LITERACKIE – POEZJA---A sięgam coraz częściej, By znów poczuć zapach Minionych czasów, Pięknych, ciepłych słów, Myśli i serca… Trudne i piękne były to lata I chwile… Przetrwały w tych listach Mimo burz i trudów I żyją… Elżbieta Dąbrówka-Madej MYŚLI BEZSENNEJ NOCY Jest noc za oknem, Ciemność z wielką mocą Przez szyby się wdziera daremnie, W pokoju maleńkie światełka migocą, Nadziei iskra tkwi we mnie. Dziś tamte słowa perełkami liter Zabłysły w trudnych pokolenia zmianach, W zmęczone ręce je chwytam, Przeszłość przytulam – Jestem sama… Liczę cykanie mej matki zegara, A kiedy nadejdzie już pora, Aby zaśpiewać minioną godzinę, Jak dzwon się odezwie, Choć jest bardzo stary, Bo jego czas także mija. * * Zbigniew Gajewski POSZUKIWANIE PEŁNI SZCZĘŚCIA Duch ludzki, choć miotany przez burze wśród znoju Wciąż szuka pełni szczęścia i pełni pokoju. Łudzi się, że „nauka" da mu życie wieczne, Bogactwo zaś, istnienie trwałe i bezpieczne, A sława lub władza choć niosą ciernie, cienie, To dadzą tym oszukanym trwałości złudzenie. A nawet miłość ludzka też może się zmienić. Może ona ostygnąć, albo się wyplenić. Obrazy przemówią szczęśliwości głosem I patrząc na młyn nad rzeką, W wiosennych słońca promieniach Dostrzegam ranną na roślinach rosę I lasu pasma z daleka. Ta noc za oknem, która przecież mija, Zabierze tęsknotę i żale, A świat pozostanie, ja w nim jeszcze żyję. Stało się chłodno… Otulam się szalem. SAMOTNOŚĆ Prawdziwa pełnia szczęścia musi być wieczysta Takiego szczęścia szukać to ułuda czysta Stary, skórzany portfel z kącika szafy Delikatnie wzięłam w dłonie. W tym portfelu skarby sa schowane, Z minionego życia listy – Sięgnę po nie… * Może ona wszak istnieć Tam gdzie wzrok nie sięga. W innym wieczystym świecie – gdzie Inna Potęga ! 4 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 WSPOMNIENIE Z POBYTU W ŻARACH Gdy zbrakło rosy Zapętlone ludzkie losy Tragiczne bez istnienia Rozdeptane zboża kłosy … Odszedł poeta Walczącego pokolenia Żary, to piękne i stare miasto, I co nam nie często się zdarza: Widać w nim troskę i styl gospodarza. W krąg odnowione stare kamienice, Ratusz i piękne kościoły. Wszędy porządek i czyste ulice. Na rynku widoczna wielka tablica Z napisem „Dolna Łużyca" Jej mieszkańcy to Kresowiacy Z dawnego Polski Wschodu. Wielu już z nich zrodziła ta ziemia, Więc to „Łużyczanie już z rodu". To nowe plemię wrosło w tę ziemię, Lecz kocha i ojców zwyczaje. Z ZIARNA Z ziarna Co w cieple grobów Przykryte prochów pyłem Walczących dni Tragicznej liczby sześćdziesiąt trzy Nasiąkłe krwią Narodowego zrywu Lud to radosny i pracowity – Trudom się życia nie daje. Z wiary w człowieczeństwo Odrodzą się z mroków cienia Do twórczej wolności Zakwitną barwą najbliższą Następne Kolumbów pokolenia. I ci co rządzą nimi stale Zgrani są z całym ludem: Stanowią zwartą społeczność rodzinną, Wyrosłą przez pracę - nie cudem. Duch ich słowiański poznał szybko Z za Nysy Łużyckich Braci, A przyjaźń, braterstwo i pokrewieństwo Jednych i drugich bogaci. * * * * Aleksandra Ochmańska BEZ ZAPOWIEDZI * Ten koniec świata nie jest wróżbą zagłuszaną jasnymi akordami śmiechu jego nadejścia nie zwiastuje zaćmienie słońca czy ptasi krzyk wpleciony w ciszę poranka nie mówią o nim przepowiednie Nostradamusa Krystyna Łagowska REQUIEM POECIE Pamięci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Rozsypały się litery wierszy Próżno zbierać Pyłu drobiny We mgle W zorzy łunie Wśród poległych I w walczących tłumie W pąkach kwiatów Co nie rozkwitły W tamte dni * bywa przymknięciem oczu snem przerwanym jak pajęcza nitka pustką osieroconych matek czasami miewa kształt 5 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Andrzej Rodys dwukołowego fotela wciśniętego w kąt pod oknem smakuje goryczą podróży między obłokami za szybą lub dźwięczy samotnością dopada bez zapowiedzi apokalipsa w różnych wymiarach INOWŁODZKIE DUMANIA Na stare lata się wybrałem do Inowłodza po raz pierwszy... Więc już jest dla mnie zrozumiałe, co trzeba dla tworzenia wierszy... No, właśnie: Inowłodza trzeba, bo tutaj nośnik weny drzemie, wplątany w błękit tego nieba i wprasowany w świętą ziemię... MOC Tu przecież pachną polskie kwiaty, z prądem Pilicy życie płynie, gdzieniegdzie siedzą stare chaty, jakby w baśniowej cud-krainie... W ogródkach fascynują róże, floksy, nagietki, może frezja, a gdy się im przyglądać dłużej, wtedy zaczyna się... poezja... Wszak oprócz tych roślinek miłych, dzieje też znać o sobie dają, i tak się jakoś rozgościły, i same się opowiadają... Kazimierz Wielki w przeszłość wzywa, a święty Idzi mu wtóruje, historia, chcąc–niechcąc, ożywa, gdy kątem oka widzi tuje... W wierszu potrafię wszystko miękkim arkanem słowa chwytam rzeczywistość staję pod smutną latarnią i na dźwięk srebrników miłością oplatam obce ciało ramą liter otaczam ogród maluję jaskółcze skrzydła i błękitem podążam przed siebie jeśli zechcę dłutem uczuć wyrzeźbię silne dłonie i męskie usta z partytury wspomnień odegram szelest westchnień allegro oddechu i czerwoną etiudę krzyku bezkarnie wykreuję siebie albo jak Wszechmogący stworzę świat na nowo Tu jest enklawa taka mała myśli, metafor i natchnienia, lecz także jest i coś dla ciała, szczególnie zaś – dla podniebienia... Bo to letnisko tuż pod miastem w dawnej „Gubernji Pietrakowskoj”, tyleż drzewiaste, co wzgórzaste, pachnące silnie tuwimowsko... mogę wszystko wystarczy tylko sięgnąć po pióro * Posadziłbym tu moje ego, by zgłębiać mogło te klimaty, w których się rodził zamysł czegoś, co w swym tytule miało kwiaty… * * * 6 * * Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 nadal sprzeczki spory z byle powodu ale większa od nich pewność, że nie potrafisz kochać siebie beze mnie a ja chronić siebie bez ciebie.. Stanisław Stanik ZAPACH GWIAZD nie gwiazda na niebie do Święcic ja do nich po ziemi autobusem pociągiem pieszo jutro moja Stello DRAMAT MIMÓW żądni władzy nad globem ogłuchli całkowicie mogliby usłyszeć, gdyby nałożyli na uszy unikalne słuchawki... niebo w górę taka z ciebie energia ja do niego z dołu wyżej nie umiem wolą nie słyszeć okrzyków eliminowanych skazańców jęków torturowanych nacjonalistów skomleń konających z głodu,,, patrzysz ty jaskier i niezapominajka na ziemi wiatr aby nie zdmuchnąć zapachu gwiazd * * zmysł słuchu wrażliwszy od nieczułych gałek ocznych nawykłych do widoku okrucieństwa... * świat rządzących nie chce się narażać na stres, na frustrację cisza Irena Stopierzyńska NASZE SPRZECZKI jaką zapewnia im głuchota jest zgodna ze wskazaniami specjalistów od higieny psychicznej… nie ma to jak nasze sprzeczki wymówki i spory dawniej przeszkadzały stawiały płot bez furtki a żadne z nas nie ćwiczyło skoku wzwyż mają wrażenie, że na ekranie oglądają mimów a ci jako wspaniali aktorzy potrafią po mistrzowsku odegrać barbarzyńskie sceny nierównej walki jednych o niepodległość drugich – o własne fortuny... dawniej zasmucała różnica zdań i spojrzenia na sprawy duże i najmniejsze wydawało się, że lekiem ponure milczenie dla kruchego spokoju... dlaczego więc po spektaklu nie powstają ci, co upadli? leżą, jak martwi... a widzowie nasyceni widowiskiem wyłączają pilotami ekrany. a dzisiaj? 7 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Idziemy za twoim cieniem, w dół spadzistą uliczką... wiatr i deszcz płyną jak ciężkie łzy. Andrzej Zaniewski PAMIĘCI ANDRZEJA OLBRYCHA Dokąd, Andrzeju? Ze starego domu, ze stromych schodów, z okien nasłonecznionych, od drzwi, progów i ścian, od twarzy przyjaciół pamiętających o tobie? Stary dom przy skarpie... Okna zabite deskami, pętle miedzianych kabli, drzwi zakneblowane, sad milczący na wzgórzu... Za stalową barierą na betonowym balkonie pusto. Spadzistą uliczką w dół schodzisz jak wtedy... Dokąd, Andrzeju? Spod skarpy, gdzie nadal mówi twój Morelowy Las? I żal zmęczonego poety, który jeszcze nie umilkł. Wyżej niebo nieprzewidywalne, niebo niesprawiedliwe, ciężkie od naszych spojrzeń... Tamta noc skończona, lecz świtu nie będzie... Przeszłość zamordowana, rozbita jak lustro. Po kątach, pod schodami, przy twoim tapczanie, w kuchni, pod stołem, w splątanych przewodach demony kłócą się o resztki snów, lecz tu już nikt nie śni... Morelowy Las krzyczy o zmierzchu na wzgórzach. Wiatr od morza głaszcze spadające liście. Stąd widać dworzec i port, i setki ulic, a wyżej - niebo nieprzewidywalne. Dokąd, Andrzeju? Nie odpowiadaj. Strony, ulice, wiersze i my powoli schodzimy, jak Ty, uliczką Urszulanek w Gdyni, mieście dziś smutnym. Nadzieje wymarły... Marzenia spróchniały... Drży lśniące światło lampy. Ulica jak wąż pełznie i tylko psy skowyczą za ścianami domów. Nasz los trwa... noc, dzień, noc, dzień. Ta noc kończy się, a świtu nie ma. Dokąd, Andrzeju? Nie odpowiadaj! Wiemy co dobre, co złe, co smutne... Wokół tyle jabłoni jak w dantejskim raju... Wspomnienia bolą jak ciosy noża gwałtowne, krwawiące... Dokąd... Spośród jabłoni, czereśni, orzechów rozbijanych tak błyskawicznie, dokąd odchodzisz? Demony skulone milczą pod schodami, kryją się po kątach. Nie odpowiadaj, nie wyjaśniaj co dobre, co złe, co gorzkie. Słowa bolą jak ciosy ostre, gwałtowne, okrutne. Sąsiedzi plotkują za okiennicami, poruszeni pilnują każdy swego lęku... Bezpieczni - znów podwyższają mury, zasuwają kraty, włączają lasery. I obojętni słuchają echa swoich serc. A ty kolorowy, jasny, pogodny, w stubarwnym ubraniu, odchodzisz między wzgórza, zostawiasz za sobą ślepą uliczkę portowego miasta, gdzie wiatr, morze i dworzec wciąż cię pamiętają... Psy wyją za bramami z kutego żelaza, a Ty idziesz przed siebie, pogodny, życzliwy, kolorową uliczką pachnącą pigwami. Trzy siostry idą za Tobą i syn, przyjaciele i myśli przyjaciół dalekich, i dusze zmarłych. Las morelowy umilkł, trzy siostry płaczą, słowa twardnieją jak ostrza, a ty nie odpowiadasz, znikasz jak źródło światła coraz dalsze. U stóp wzgórza, gdzie byłeś wolny... PS. 9 października 2013 roku w Gdyni zabity został mój przyjaciel Andrzej Olbrych DO ANDRZEJA OLBRYCHA Dokąd idziesz, Andrzeju, dokąd odchodzisz szarą jesienną aleją... Do miasta uśpionych? Zapomnianych? Szczęśliwych? * * * 8 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Iwona Zielińska-Zamora Wiesława Żelazik ZAPACH BOCIEK Czy pamiętasz jak pachniały w Inowłodzu maje? Zapachem wilgotnej ziemi, mgły co się w ogrodzie skryła, konwalii, trawy jedwabistej i dymu z komina. Czy pamiętasz? Jak rzeka cichutko z księżycem gadała, a jabłonie jeszcze takie młode całe stały w kwiecie i śmiały się do nas tylko do mnie i tylko do ciebie. Spacerował bociek po łące Jak pastuszek między krowami Co chwilę wyciągał coś z trawy Stąpał majestatycznie, powoli Cierpliwie szukając zdobyczy Wokół się rozglądał Nagle coś go wystraszyło Do ucieczki z łąki skłoniło Dotarł z daleka, aż do naszej bramy Drogą prosto jak pasem startowym Biegł długimi susami Na czerwonych szczudłach Trzepocząc skrzydłami Wyglądało to śmiesznie Jakby nie wiedział, co zrobić ze skrzydłami Wreszcie się poderwał w powietrze Zniknął za drzewami Przyszłość niewiadoma, teraźniejszość we mgle, dobrze było żyć w tym dziwnym świecie. Lat minęło wiele, maje pachną już inaczej i mgły są nie takie, tylko księżyc ciągle gada choć już z inną rzeką, a jabłonie ? Nie wiem – czy do mnie, czy ze mnie się śmieją. KROPLA DESZCZU Błysnęło, zagrzmiało Zaczął padać deszcz Kropla deszczu na dłoń mi upadla Uśmiechnęła się do mnie, powiedziała: Ja też jestem z twojego świata Tylko ty po ziemi chodzisz A ja w chmurach mieszkam I na ziemię spadam tylko z deszczem Ale kiedy słońce we mnie się przejrzy Zmieniam się w kropelkę tęczy O JABŁONI … Już nie młoda rodziła cierpkie jabłka, smakowały zapamiętaną przeszłością, przez pół wieku zmagała się z wiatrem kpiła sobie z dreszczów i mrozów … Pewnej zimowej nocy bóbr smakosz wdarł się do ogrodu i wybrał Jabłoń dla siebie i młodych na wykwintne jadło. Wiosną, już w śmiertelnej godzinie, leżąc tak trochę bokiem w wysokiej, soczystej trawie, jeszcze raz próbowała zakwitnąć białym kwiatem. Już nie śmiała się jak przed laty ani do nas, ani z nas … 9 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 ---------------------GOŚCINNE ŁAMY---------------------------KRZYSZTOF GALAS – urodził się w Poznaniu w 1964 r. Ukończył znane Studium Pomaturalne Masażu Leczniczego dla niewidomych w Krakowie. Jako masażysta od trzydziestu lat prowadzi z powodzeniem gabinet masażu leczniczego. Jest byłym sportowcem, zdobył 38 medali na mistrzostwach Polski w pływaniu w kategorii niewidomych. W 1980 r. zajął IV miejsce na Igrzyskach Paraolimpijskich w Arnhem w Holandii. Debiutował tomikiem poezji ,,Róża przeznaczeń” w 2004 r. Kolejne książki to: ,,Płoszenie chwil”(2005)., ,,Wizerunki godzin” (2006), ,,Na powiece Ziemi” (2007), ,,Kamieniołomy dni” (2009), ,,Na mieliźnie prawdy” (2010 ), ,,Nieustępliwa pamięć” (2011 ), ,,Czas niepewności” (2012). Twórca cyklu felietonów literackich pod tytułem ,,Widzieć intelektem”, oraz cyklu felietonów pod tytułem ,,Okiem masażysty”, dotyczących spraw niewidomych, prezentowanych w stałym cyklu w poznańskim radiu ,,Merkury”. Drukowany w licznych almanachach. Od 2006 r. jest członkiem Związku Literatów Polskich Oddział Poznań, w którym jako inicjator, prowadzi cykliczne ,,Spotkania swobodnej myśli” zapoznające wszystkich chętnych z twórczością poznańskich poetów. Główne zainteresowania to medycyna, literatura, sport. Śpiewa poezję i gra na gitarze. ee-mail: [email protected] Krzysztof Galas TESTAMENT trudno się cieszyć złą pogodą dźwigać nieznośne brzemię zbyt ciężkie dla wątłych pleców poety moja wyostrzona świadomość topi się w moczarach prywatnego smutku nie mogę podzielić się nim z postronnymi większość z nich zapewnia o zrozumieniu i współczuciu w rzeczywistości niczego nie rozumieją i mało ich obchodzą moje odczucia kiedyś umrę rozrzućcie moje prochy w podmiejskich lasach a gdyby ktoś o mnie pytał powiedzcie że wyjechałem w daleką podróż CZEREŚNIOWĄ PORĄ u progu nocy ciemnieje porcelanowe niebo deszcz kładzie się skroplonym pokotem na parującą czerwcem ziemię obmywa gładkie kamienie i szorstkie liście łopianu rozmowne drzewa zagłuszają nagromadzone troski kalendarz gubi zamyśloną kartkę jutro twoje imieniny wdzięczny Bogu uśmiecham się co tu kryć to szczęśliwy traf że kocham cię ponad miarę BLISKOŚĆ na czarnych poduszkach pluszowej kanapy wygodnie układa się noc zamilkły w nas całodzienne sprawy Twoja nagość coraz bliżej słyszę muzykę innych światów ciepłe światło w nas i łagodność mój dotyk zawsze niecierpliwy i Ty we mnie jasna jak blask świecy ************************************************* 10 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 --------PREZENTACJE LITERACKIE – PROZA----[[-----AGNIESZKA OLSZUK, Przeszłyśmy przez długi korytarz, mijając puste pokoje. Tylko czasami docierały do nas skądś czyjeś głuche jęki. absolwentka Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w Legnicy. Obecnie studentka WSH w Lesznie. Przez kilka lat mieszkała i pracowała w Brukseli, gdzie miała okazję poznać bogactwo kraju wielokulturowego. Od 2009 roku, po utracie wzroku, udziela się aktywnie w środowisku osób niepełnosprawnych, m. in. pisząc felietony dla Radia In. Jadzia leżała bez ruchu na swoim łóżku, zaraz przy wejściu, w pół śnie, rozkoszując się pierwszymi w tym roku promieniami słońca wpadającymi przez duże okno. Cały pokój zatopiony był w tym wiosennym świetle. Przywitałyśmy się z Jadzią i starszą panią leżącą w drugim końcu sali. Na nasz widok, jej twarz rozjaśnił nieśmiały, bezzębny uśmiech. Jadzia też się nieco ożywiła. Opowiadała o swoim życiu łapczywie jak ktoś, kogo po długim czasie w końcu dopuszczono do głosu. Zaczęła opowiadać o swoim życiu rodzinnym i tym szpitalnym. Mówienie wyraźnie sprawiało jej trudność, często robiła przerwy, zmęczona wysiłkiem, jaki w tę zwyczajną czynność musiała włożyć. Parę razy uśmiechnęła się słabo. Kilka miesięcy wcześniej cukrzyca zabrała jej wzrok, teraz rak okradał bezlitośnie z życia... Agnieszka Olszuk TRZY OPOWIADANIA ______________________________ JADZIA Autobus nagle zahamował. Ktoś cicho zaklął. Po chwili, do autobusu wsiadło kilku nowych pasażerów. Zrobiło się gwarnie. Przez jakiś czas przysłuchiwałam się głośnej rozmowie dwóch kobiet siedzących przede mną. Słonce przebijało się przez szybę, by przyjemnie pieścić swoimi pierwszymi wiosennymi promieniami. Kolejne spotkania były coraz krótsze. Jadzia z każdym dniem traciła siły. Cały jej świat zamknięty był w kilku nagranych w mp3 piosenkach. Chwilami budziła się, by coś nam powiedzieć, poprosić o szklankę wody albo o poprawienie poduszki. Coraz częściej z jej ust wydobywało się bolesne pojękiwanie. To właśnie te wesołe promienie słoneczne, przypominają mi zawsze o niej. Zamknęłam oczy, żeby oderwać się od otaczającej mnie rzeczywistości i spróbowałam przywrócić w pamięci jej obraz. Niesforne blado rude loki swobodnie opadały na piegowatą twarz. Głos spokojny i łagodny. Nieśmiały uśmiech, prawie niewidoczny. I nagle cofnęłam się w czasie o kilkanaście miesięcy. Czułam się bezradna uczestnicząc w jej powolnej agonii. A jednak nie mogłam oprzeć się natarczywej myśli, która rozjaśniała tę bezradność jak wpadające do sali szpitalnej promienie słoneczne. Nad tymi, których odrzucają ludzie swoją obojętnością, nad tymi, których tak trudno zauważyć w ciągłej bieganinie za lepszym życiem, nad tymi, którzy umierają cicho, zapomniani przez cały świat, pochyla się sam Bóg. Skąd Początek kwietnia był wyjątkowo ciepły. Kiedy po raz pierwszy weszłyśmy do hospicjum, zaskoczył mnie zapach. Tu pachniało świeżością, nie duszącymi płuca środkami czystości wymieszanymi z zapachem obiadu i potu, tak dobrze mi znanym ze szpitalnych sal. 11 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 płaszcza i głębszego wsunięcia rąk w kieszenie. Zanim doszła do przystanku, poczuła na policzkach pierwsze w tym roku płatki śniegu. to wiem? Bo nigdy nie odczułam tak bardzo Jego obecności jak w tych ostatnich chwilach życia Jadzi, siedząc przy jej szpitalnym łóżku. On tam był. Pochylał się nad jej cierpieniem, nad jej samotnością, nie pozwalając, by umierała sama i zapomniana. Jadzi nie ma już rok, ale każdy promień słońca muskający moją twarz, przypomina mi o rudowłosej dziewczynie o nieśmiałym uśmiechu. ULICA KWIATOWA Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. [I J - 3,18] Zanim zgasiła światło, upewniła się, że wszystko spakowała. Dokumenty, paczka suszonych grzybów, książka z baśniami braci Grim. Wyciągnęła z torebki stary podniszczony portfel i po raz kolejny przeliczyła pieniądze. Wystarczy na bilet w dwie strony. Rozejrzała się po schludnym, małym pokoiku, który przez wszystkie te lata był cichym świadkiem jej łez, ale i radości. Kiedy z mężem przywieźli Grzesia po raz pierwszy do domu, to był najszczęśliwszy dzień. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Później diagnoza lekarzy była jak wyrok. I wszystko się zmieniło. Jej wzrok zatrzymał się na lustrze zawieszonym naprzeciw łóżka. Przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu, podkrążonym oczom, zmarszczkom, których w ostatnich miesiącach znacznie przybyło. Była zmęczona, mimo to cieszyła się na jutrzejsze spotkanie. W ośrodku panowała już poranna krzątanina. Siostry zajęte zwykłymi, codziennymi obowiązkami bądź przygotowywały śniadanie, bądź przewijały dzieci. Przywitała się z nimi i bez zbędnego ociągania zabrała się do pracy. W kilka godzin wysprzątała łazienki, i korytarze. Bolały ją ręce, ale nie narzekała. Tak bardzo była wdzięczna siostrom za opiekę, jaką otaczały jej syna i pozostałe dzieci, że te kilka godzin sprzątania naprawdę sprawiało jej radość. Zresztą nie mogła inaczej postąpić. Dawała to, co miała: czas. Grześ leżał, jak zawsze, na swoim łóżku, kiwając lekko głową. Jak zwykle, żadnej reakcji na jej widok. Żadnego radosnego okrzyku, żadnego uśmiechu. Podeszła do niego i czule pocałowała. Poprawiła poduszkę. Wyciągnęła z torebki książkę i zaczęła na głos czytać od miejsca, w którym ostatnim ra- Poranek przywitał ją mgłą, a mroźne powietrze zmusiło do postawienia kołnierza W autobusie udało jej się zająć miejsce przy oknie. Lubiła obserwować mijane krajobrazy. I tym razem nie mogła oprzeć się tej pokusie. Wjeżdżając już do miasta, mijali piękny dom. Za każdym razem, jadąc do ośrodka, przyglądała mu się zazdrośnie, próbując zarejestrować jak najwięcej szczegółów. Czerwone dachówki, małe, okrągłe okienko na poddaszu, zielony płotek, ogromny ogród. Wszystko wydawało się tu idealne, niemal bajkowe. Nawet ulica miała cudowną nazwę. Ulica Kwiatowa 23. W takim domu mogli mieszkać tylko szczęśliwi i dobrzy ludzie. Ostatnim razem widziała właścicieli. Elegancki, przystojny mężczyzna po czterdziestce wnosił do domu torby wypchane zakupami, za nim kobieta, nieco młodsza, niosła na rękach małego pieska. Mężczyzna ożywiony coś mówił, a kobieta roześmiana, tylko potakiwała głową. 12 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 zem skończyła. Po kilkunastu minutach przyjrzała się twarzy syna. Coraz bardziej przypominał męża. Te same niebieskie oczy, orli nos. Pogładziła go troskliwie po policzku i wyszeptała mu na ucho kilka słów. Chwyciła za swoją torbę i zanim opuściła pokój syna, podeszła jeszcze do Olka. Podobnie jak wszystkie dzieci w zakładzie był mocno upośledzony mentalnie i fizycznie. Dzień, w którym rodzice przywieźli go do ośrodka, był ostatnim, kiedy go widzieli. Przeczesała mu jasne włosy, naciągnęła koc i pocałowała w czoło na pożegnanie. Jeszcze raz rzuciła okiem na syna i ruszyła w stronę wyjścia. HERBATA Szykując ciepły posiłek dla moich gości, przysłuchiwałam się zabawnym rozmowom, okraszonym łamaną angielszczyzną, prowadzonym w pokoju obok. Co jakiś czas gwar rozmów przerywał nagły wybuch śmiechu. Ktoś wygrywał cicho na gitarze. Zanoszę gorącą herbatę, szklanki i cukier w kostkach. To z myślą o Alim. Młody Irańczyk nie słodzi herbaty w „nasz" sposób, nie wsypuje cukru do szklanki wypełnionej aromatycznym napojem, ale wkłada kostkę do ust i popija herbatą. Przez okno swojego gabinetu, siostra Marta, dyrektor ośrodka uważnie obserwowała oddalającą się postać. Czuła ogromną sympatię do mamy Grzesia. Przyjeżdżała go odwiedzić raz w miesiącu. Wiedziała, że miała ona trudną sytuację, a nagła śmierć męża bardzo ją przygnębiła. Mimo to, nie zaniechała odwiedzin. Sama ledwo wiązała koniec z końcem, ale zawsze znalazła jakiś sposób by pomóc w ośrodku. Tym razem przywiozła paczkę suszonych grzybów. Przyda się na Wigilię. Przeniosła wzrok z kobiety na biurko. Wśród różnych papierów leżał list od rodziców Olka. Nie chcieli w żaden sposób wesprzeć ośrodka, który przechodził trudny czas. Z ledwością wystarczało na leki i podstawowe środki higieny. Ojciec Olka, wzięty adwokat, groził nawet wkroczeniem na drogę sądową w razie dalszych próśb. Ton listu był bardzo chłodny. Z rezygnacją spojrzała jeszcze raz na adres: ulica Kwiatowa 23. Jery, Lankijczyk, wrzuca cztery kostki cukru do silnie zaparzonej herbaty i dolewa mleka. Patrzę na niego z niemałym podziwem. Widząc moją minę, uśmiecha się i krzyczy wesoło: „Try Aga, try"! Kręcę głową z niesmakiem, bawarka nigdy nie znalazła uznania mojego podniebienia. Upewniam się, że każdy ma swoją herbatę i wracam do kuchni. Nagle wesołe rozmowy przerywa dźwięk dzwonka. Bez sprawdzania, kto to, naciskam przycisk na domofonie. Po chwili w drzwiach pojawia się Tina. Jak zwykle szczebiocze jak mały afrykański ptaszek. Kiedy ja odcedzam ziemniaki, ona zdaje mi relację ze swojego dnia, wtrącając, co jakiś czas słówko w suahili. Chwyta kawałek polskiej kiełbasy i rozkoszuję się jej smakiem, nie ukrywając swojego zadowolenia. Zanoszę zupę do pokoju i stawiam na stół. Znikam na chwilę znowu w kuchni i wracam z ziemniakami. Tym razem to Jery patrzy na mnie zaskoczony. Uśmiecham się i mówię: „Try Jery, try!" Wszyscy wybuchają śmiechem. W głębi serca cieszę się, że w tym zacnym gronie nie ma Polaków. Nie jestem przekonana, czy barszcz w moim wykonaniu, niezbyt tradycyjnym, znalazłby uznanie moich rodaków. Na szczęście Leo i Flor, para Filipińczyków, są zachwyceni. – Ładna nazwa – pomyślała, chowając list do koperty... * * * 13 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Proszą o dokładkę. Po obiedzie przynoszę drożdżówki z serem i dżemem, kupione w polskim sklepie, kilka stacji metra oddalonym od mojego mieszkania. Po ostatnich próbach wytłumaczenia przyjaciołom, czym są czarne, maleńkie ziarenka w cieście, zrezygnowałam z serwowania gościom makowca. Okazuje się, że mak cieszy się niechlubną sławą nie tylko w kraju nad Wisłą. Czas upływa wśród wspomnień o rodzinnych stronach i żartach. Opuszczając przed kilkunastu laty swoje małe miasteczko, nawet nie przypuszczałam, że droga, w którą właśnie wyruszałam, stanie się przygodą mojego życia. Poznałam świat, dotąd mi znany tylko z książek i telewizji. Świat przepełniony inną tradycją, innymi zapachami, innymi smakami niż te, w których mnie wychowano. To właśnie w tym świecie mogłam się przekonać, że ani kolor skóry, ani pochodzenie, ani sposób picia herbaty wcale nie musi nas dzielić... Nagle Mauricio sięga po gitarę i zaczyna grać. Rozmowy cichną, by ustąpić miejsca wspólnemu śpiewaniu. Krótko przed dwudziestą drugą żegnamy się. Tina zostaje dłużej i pomaga mi posprzątać, ciągle szczebiocąc radośnie. Kiedy wychodzi, mieszkanie wypełnia cisza. Wsłuchując się w odgłosy wielkiego miasta dochodzące do mnie zza okna, zasypiam spokojnie, wiedząc, że jutro znów się spotkamy. ************************************** REDAKCJA SEKRETÓW ŻARu, wobec częstych zapytań informuje, że pismo nasze jest bezpłatne i zarówno aktualnych, jak archiwalnych numerów nie można kupić. Na prośbę osób zainteresowanych, w miarę możliwości, wysyłamy wskazane egzemplarze bezpłatnie (choć zawsze, zwłaszcza wobec występujących ostatnio problemów finansowych, mile widziane są wszelkiego rodzaju wsparcia, darowizny – zob. str. 5). Są jednak numery, których nakład jest całkowicie wyczerpany i te mogą być dostępne jedynie w wersji elektronicznej na stronie internetowej www.pzn-mazowsze.org.pl albo wysłane przez nas w formacie pdf pod wskazany adres email. Lubię wracać do tych chwil spędzonych w małym mieszkaniu na poddaszu, w jednej z brukselskich dzielnic. Te wspomnienia mają twarze, zapach i głosy. Bezcenne momenty spędzone wśród ludzi pochodzących i dziś rozsianych po różnych stronach świata. ****************************************** ---------PUBLICYSTYKA KULTURALNA-------Krakowskim Przedmieściu na wieczór autorski Mirona Białoszewskiego. Było to wydarzenie kulturalne stolicy i ściągnęła na nie elita środowisk artystycznych. Może sam, z własnej inicjatywy nie wybrałbym się na ten wieczór, ale obiecałem wyjście Józefowi Andrzejowi Grochowinie i Januszowi Stępniowi, Zresztą nawet ich namowa pewnie niewiele by zdziałała, bo w swoim czasie odmówiłem Józkowi odwiedzin u Grochowiaka, gdy leżał w szpitalu i gasł w oczach, a potem Romualdowi Falkiewiczowi, gdy nakłaniał mnie na pójście na pogrzeb Edwarda Stanisław Stanik MIRON BIAŁOSZEWSKI (1922-1983) W roku 1978, gdy już zacząłem udzielać się jako autor na łamach pism, a z hufca pracy jeszcze nie odszedłem, wewnętrznie jakbym na nowo obudził się do życia, zawędrowałem do Domu Literatury przy 14 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Potem ten wszedł do środka auli jeszcze raz, i choć nie robił tyle hałasu, co przedtem, też został z niej wyprowadzony. Miron czytał tak jakoś wieloznacznie, prostolinijnie i przy tym jakby rozrzutnie, że kolidowało to z wysokim tonem oczekiwań zgromadzonych. Zresztą i zewnętrznie wyglądał niepozornie: był to starszy, łysy, chudy pan o wzroście poniżej przeciętnego i wyglądający jak zwykły przechodzień na ulicy; jedyną oznaką jego nieprzeciętności były bystre, szybko biegające pod brwiami oczy. Padały więc pytania z sali, a Miron odpowiadał, bagatelizując, pomniejszając, ironizując, bawiąc się rolą, jaką przyszło mu grać. To mogło być miejscami zabawne, ale jednocześnie niezrozumiałe i niepojęte dla zgromadzonych: oto tak zwany wielki artysta staje przed publicznością mały i bezbronny. Na koniec spotkania jedna pani podniosła głos, że w twórczości pana poety Mirona najważniejszy jest aspekt baśniowości. Wewnętrznie odczułem, że to stwierdzenie było nieporozumieniem, ale sam Białoszewski, wytłumaczywszy wpierw, co w pisaniu podpada pod baśniowość, odpowiedział, że tak, baśniowe są w jego twórczości niektóre sytuacje, jak np. z jakimś liliputem w tramwaju, lecz w ogóle twórczość ma to do siebie, że zawsze trzeba coś z rzeczywistości brać, a jednocześnie zawsze coś dodawać. W ogóle zauważył, że są dwa sposoby tworzenia: jeden z niczego, drugi – wybiórczy – z nagromadzenia. Wydaje mi się, a Białoszewski o tym nie mówił, że osobiście pisał z nagromadzenia, znaczy, że zostawiał to, co wybrał z mnogości. Wydawało więc mi się, że mało Mirona rozumiano, a on sam bynajmniej nie starał wymądrzać się, upraszczał wiele, robił uniki, pozostawiał wiele do domyślenia. Co prawda podpisywał po spotkaniu swoje książki i było dużo chętnych w kolejce, którzy życzyli sobie autografu, ale na wielu twarzach dało się odczuć rozczarowanie. Zresztą nie dziwię się, Białoszewski wypowiadał się z pozycji, Stachury. Ale od dwóch dni przebywał w gościnie u mnie w hufcu Janusz Stępień i w dwójkę wybrać się do Śródmieścia było raźniej. W Domu Literatury, w kawiarni na dole, zastaliśmy już czekającego na nas Grochowinę i wspólnie usiedliśmy przy stoliku. Piliśmy bodaj kawę. W pewnym momencie podszedł do nas mocno „zawiany” Ryszard Milczewski-Bruno i bełkocąc coś pod nosem, próbował odciągnąć na bok Grochowinę. Po jakiejś chwili Józek wyjaśnił, że Bruno chce coś wypić i proponuje wyjście do jakiegoś baru czy kawiarni. Odmówiliśmy, Brunowi perswadowaliśmy, że powinien zostać na wieczorze, a ten, jakby zgadzając się z naszą radą, odparł, że tak, mamy rację, ale po spotkaniu zaprasza całą naszą trójkę na dużą wódkę. Spotkanie z Bruno nie zasługiwałoby na wspominanie, gdyby nie bieg późniejszych wypadków. Zaszły one na wieczorze autorskim Mirona Białoszewskiego, o którym teraz krótko opowiem, korzystając z zachowanych zapisków z 8 lutego 1978 roku (wtedy miał miejsce wieczór poety). Przytaczam swoje notatki bez większych zmian. Na I piętrze Domu Literatury zebrało się liczne grono osób. Głównie była to młodzież, przybyło paru kolegów-literatów, pewnie krytyków – w średnim wieku – i kilka babć, znacznie starszych wiekiem od bohatera wieczoru. Miron swoje spotkanie zaczął od sentencji na temat tego, co jest poezją, a co prozą, nie przeprowadzając między tymi rodzajami literackimi zasadniczego rozgraniczenia. Potem długo czytał swoje utwory, a kiedy skończył, zamilkł i skierował prośbę do sali. aby zadawała pytania, bo najlepiej mu się rozmawia, gdy jest inspirowany konkretem. W pewnym momencie MilczewskiBruno wtargnął na salę i w stanie zachwianej równowagi począł wywoływać Białoszewskiego z podestu, wykrzykując, że zebrane gremium nie jest godne jego sztuki. Jeden z organizatorów wieczoru zerwał się z fotela i wyprowadził Milczewskiego z sali. 15 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 która była zakryta przed większością gości, bo zwykle zrozumiałe jest tylko to, czego się samemu doświadczyło. W pewnym momencie rozejrzałem się po sali, ale nie znalazłem wzrokiem nikogo ze znajomych. Jedynie w trzecim rzędzie dojrzałem, jak siedział obok dość niebrzydkiej kobiety, chyba żony, i rozmawiał z kimś w pobliżu, Adam Fiala. Chciałem podejść do niego i porozmawiać, bo znaliśmy się z lat lubelskich, gdy wspólnie zachodziliśmy do siedziby oddziału Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego, ale był bardzo zajęty i wydawał się na swój sposób niedostępny. Zeszliśmy w trójkę: ja, Janusz i Józek do kawiarni. Na szczęście tam pijanego BrunoMilczewskiego już nie było. Z obiecanej wódki nic nie wyszło. Potem, po jakimś czasie, gdy już pracowałem w „Kierunkach", pewien młody kry- tyk literacki, Kazimierz Szałata, przyniósł reportaż ze spektaklu Teatru Osobnego, którym kierował Miron Białoszewski, ale materiał wydał mi się na tyle nie dość ważny, że go nie chciałem zakwalifikować do druku. Być może popełniłem zasadniczy błąd, nie mając dość wiedzy o znaczeniu teatralnych osiągnięć Mirona. Upłynęło znów sporo czasu i w stanie wojennym przyszło mi recenzować dla „Kierunków" zbiorek wierszy tego poety pt. "Oho". Ukazał się wkrótce po jego śmierci. Tomik wywarł na mnie duże wrażenie, gdyż zawierał już przeczucie „końca”, a przy omawianiu tomiku wspomniałem o spotkaniu Białoszewskiego w Domu Literatury wraz z przykrym, ale na swój sposób cygańskim, incydentem z Bruno-Milczewskim. ************************** Andrzej Zaniewski TAJEMNICE STANISŁAWA MISAKOWSKIEGO (1917-1996) Drzwi się otwierają i zamykają Drzwi się otwierają i zamykają Drzwi się otwierają i zamykają Jak długo jeszcze mam czekać (Stanisław Misakowski – Nie ma wyboru, PIW 1980) Książki! Kilkanaście tomów po polsku, po rosyjsku, jeden najobszerniejszy Ja nie skazał z czarno-białą, skromną okładką, opublikowany przez Wydawnictwo WAHAZAR w Moskwie w 1992. I jeszcze ten tom wydany ostatnio w polsko-rosyjskiej bibliotece poetyckiej – razem przez WAHAZAR i Wydawnictwo ADAM MARSZAŁEK z Torunia Zmarznięta ziemia (2004). 16 Są poeci, którzy odchodzą, znikają z naszych codziennych ulic, a równocześnie powracają, są wciąż obecni tuż obok, blisko, najbliżej... Są też poeci których nie tylko się wspomina, przywołując z pamięci, ale o których wciąż się rozmyśla, jakbyśmy mieli spotkać się z nimi za chwilę, jakbyśmy na nich czekali, jakby zbliżał się czas ważnej rozmowy... O czym? Właśnie! Nie tylko o wierszach, o metaforach, o symbolach, lecz o życiu, a raczej o filozofii życia. Stanisław Misakowski podawał różne daty swojego urodzenia – 1907, 1917, 1919… Nie określał też ściśle miejsca pojawienia się na ziemi…Unikał dosłowności i pytań… Kiedy ktoś żądał od niego konkretnej deklaracji, odpowiadał: – To przecież nieważne, nieważne gdzie i kiedy. Najważniejszy jest człowiek. Dzisiaj wiemy bez wątpienia więcej, znacznie więcej, dzięki wrażliwemu badaczowi i sumiennemu tłumaczowi Andrzejowi Bazylewskiemu, który – można tak chyba powie Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Odzyskane – Ziemie Zachodnie… To były jakby powtórne narodziny – tak opowiadał o tych wydarzeniach, a ja myślę, że gdyby jego losy potoczyły się inaczej, byłby dziś może wielkim poetą Archipelagu Gułag, a może nie pozostałby po nim żaden ślad. Zamieszkał w Kołbaczu, później w Połczynie-Zdroju, pierwsze wiersze drukował w Głosie Koszalińskim w 1958 roku. I od razu był poetą ukształtowanym, dojrzałym. Jego wiersze niosły filozofie wewnętrznego spokoju, odpowiedzialności i cierpliwości. Doskonałe w szczegółach, idealnie dopracowane kompozycje poetyckie, opanowana – świadoma ekspresja, wnioski moralne, a przecież nie moralitety. Czytałem te wiersze z najgłębszym podziwem i szacunkiem, zastanawiając się nad drogami poety do tak rozległej wielkiej wiedzy o sobie, o życiu, o człowieku , o tęsknocie i nadziei. Bo też tęsknił za Wschodem, za Rosją, za językiem w którym się wychował, za pierwszą ojczyzną, chociaż w Polsce odnalazł i szczęście, i radość, i rodzinę, i pracę, i możliwość działania bardzo rozległego, i poezję, chociaż też nie o wszystkim mógł w tamtych czasach pisać. Nasza ostrożna przyjaźń wynikała być może z podobieństwa charakterrów, a może i z faktu, że szanowałem jego małomówność i delikatność, a później ból i coraz większy smu-tek, kiedy z rozczarowaniem spoglądał na nowe czasy i odwieczną ludzką małość. * Odnosiłem złudzenie, że wiem o Stanisławie Misakowskim coraz więcej, dzisiaj rozumiem, że nigdy nie dowiemy się o nim wszystkiego. Rosjanin, który stał się dzięki historii i własnej pracy, sile woli i talentowi, jednym z wybitnych polskich poetów... Zapamiętały go nasze miasta: Połczyn-Zdrójy Świdwin, Słupsk, Warszawa, Lębork, Skierniewice, Żyrardów... Patrzę na książki, otwieram, olśnienia... Rozległa skala form i mądrość, i tajemnice. dzieć – odkrywa Stanisława Misakowskiego, a może umożliwia trzecie narodziny wielkiego słowiańskiego poety. Tak nazywałem, określałem, dostrzegałem go… Polski poeta, Rosjanin, Słowianin... Sądzę że Stanisław Misakowski, którego poprzednie imię i nazwisko brzmiało inaczej, nie miałby nic przeciwko mojej definicji. We wstępie do swego tomu w prestiżowej Bibliotece Poetów Ludowej Spółdzielni Wydawniczej napisał szczerze: Nie wiem do którego pokolenia siebie zaliczyć. Zdaje się, że wyrosłem poza pokoleniami. Dzieciństwo i młodość spędziłem daleko od Polski, więc inne obyczaje, inna kultura, inne słownictwo. Skłonność do poezjowania przejawiałem od lat młodzieńczych, próbki rosyjskie pochodzą z okresu szkoły średniej i studiów. Pisałem wtedy w języku rosyjskim. Do Polski przyjechałem będąc już człowiekiem dorosłym; trzeba było powtórzyć dzieciństwo, wszystko zaczynać od początku. Nauczyć się mowy, pisowni, poznać literaturę polską, historię, kulturę... I poznał, i zbadał, i nie tylko się nauczył… Stał się nauczycielem, mistrzem dla wielu współczesnych mu polskich poetów. Dzisiaj niemal już dziesięć lat od śmierci autora, jego wiersze stają się coraz bardziej aktualne, dzisiejsze i ważne. Życiorys Stanisława Misakowskiego zasługuje na fabularny, pełnometrażowy film: pół epicką – pół liryczna balladę o dzieciństwie, gdzieś pod Chersoniem, o deportacji rodziny na Kaukaz, o pierwszych próbach poetyckich podczas nauki w Stawropolskim Sielskochaziajstwiennym Institucie, o chłopcu-czerwonoarmiście, który dostał się do niemieckiej niewoli, o niewolniczej pracy w obozie i u bauera, gdzie przez lata dzielnie znosił los jeńca… I wyzwolenie. Niełatwe i gorzkie chwile… Do ojczyzny powracał przez Polskę w towarowym wagonie, wśród takich jak on, byłych jeńców, którzy stali się więźniami-zesłańcami. Uciekł z transportu jadącego przez polskie Ziemie 17 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 --------POD POWIERZCHNIĄ ZDARZEŃ------Irena Stopierzyńska-Siek POSTRZEGANIE W CIEMNOŚCIACH Dlaczego sztuka wizualna jest tak ważna? Jest bowiem dziełem sztuki i zarazem nośnikiem idei uznawanych przez artystę. To stwierdzenie jest równie ważne dla dawnej sztuki – nosicielki idei religijnych, patriotycznych, ilustratorki historii i bohaterskich czynów, jak i dla sztuki najnowszej, zajętej głównie subiektywnymi przeżyciami, pamięcią i spostrzeżeniami pojedynczego indywiduum. Dla uwyraźnienia określonego nurtu „dzisiejszości”, pomijam zjawiska poboczne nawiązujące do tematów dawnej sztuki. Odwiedziłam Zachętę. Jak zwykle galeria ta pokazuje naraz kilka wystaw. Posiada wiele sal i może je zapełnić różnymi obiektami. Nie będę pisała o dużej wystawie: „Monument. Architektura Adolfa SzyszkoBohusza”. Pominę też ekspozycję: „Kosmos wzywa! Sztuka i nauka w długich latach sześćdziesiątych”. Skupię się na trzeciej wystawie: „Victor Man. Zephir”. Malarz rumuński, Victor Man, urodzony w 1974 roku, jest laureatem nagrody Artysta Roku, przyznawanej przez Deutsche Bank. Część jego prac znajduje się nadal w pomieszczeniach tego banku i w paru innych, znanych galeriach w Europie. W Zachęcie na ekspozycję jego obrazów oddano jedną, za to największą, salę tej galerii i rozwieszono na niej około trzydziestu niedużych prac. Ściany sali ciemne, wiele jego obrazów równie ciemnych, prawie „nieczytelnych”, tym bardziej, że i jedyne górne oświetlenie tej sali było przyciemnione. Obrazom nie towarzyszą żadne napisy. Brak tego typu objaśnień dla zwiedzających jest wyraźnie zamierzony. Patrzący sam powinien odgadnąć temat i ukryte przez artystę przesłanie. Pewna część prac jest jednak „czytelna”, realistyczna i przedstawia swoje obiekty z dokładnością prawie fotograficzną. Znajdujemy parę portretów tej samej młodej dziewczyny. Na pierwszym trzyma na kola nach torebkę, a na drugim głowę mężczyzny lub kobiety, trudno rozpoznać. Głowę bez tułowia. Na kolejnych zaś obrazach modelki lub może modele w większości są bezgłowe. Dlaczego? Ich stroje są niejednoznaczne, bo część ubioru raczej męska, ale inna sugeruje kobiecą. Obrazy nie mają ram, ale dwa wiszą na tle kawałków zwierzęcych futer, a postaciom na płótnach brakuje twarzy, dłoni. W miarę oglądania dalszych prac zwiedzający orientuje się, że ta zagadkowość, te przyciemnienia, niedopowiedzenia dotyczą czegoś świadomie zamierzonego. nieokreślanego wprost lecz sugerowanego. Widz w końcu się domyśla, że tematem wiodącym jest zwichrowany seks, odmienne sposoby erotycznego wabienia. Androginia? Hermafrodytyzm? A może coś jeszcze…? Jest tu wybiórcze postrzeganie ciała. Okrojone wobec niego oczekiwania, brak w nich myśli, uczuć, innych pragnień. Ostatni obraz – największy – umieszczony przed wyjściem z wystawy ma chyba przesłanie szczególne. Biały koń. Chory koń, nie zdolny do zrobienia kroku na rozstawionych przednich nogach. Głowa pochylona, przekrzywiona, ze skargą w ślepiach. Pegaz? Symbol artyzmu, sztuki, skrzydlatej swobody przebywania w sferach ziemskich i podniebnych? Gdzież są jego skrzydła? Zamiast końskiego zadu i tylnych kończyn – spojony z nim tułów ludzki, – ten bezgłowy. Znany nam z wcześniej obejrzanego obrazu. Czy artysta propaguje ideologię gender z wszystkimi jej odchyleniami, czy też obawia się o przyszłość sztuki? Pegaz wyraźnie zdycha, został zoperowany w imię dobrodziejstwa tej ideologii, ale to mu nie służy. A tego rodzaju wystawa komu lub czemu ma służyć? 18 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 MOJE PODRÓŻE LITERACKIE Jan Zdzisław Brudnicki KONKURS TUWIMOWSKI W INOWŁODZU Tuwima do tych okolic. A kiedy jego biografia została brutalnie rozerwana przez wojnę, kiedy błąkał się w najdalszych krajach – przez Rumunię i Francję, do Brazylii i Stanów, zdał sobie sprawę, że nie potrafi żyć bez Polski, bez Ojczyzny – wrócił do początku. Tu właśnie zbierał pierwsze kwiaty życia, kwiaty natchnienia, kwiaty miłości, ale też siniaki wyrostka. Czyż nie był Julkiem w ogrodzie? I już tylko jeden skok, żeby uświadomić sobie, że tu zapanował nad naturą, nadając jej nazwy, jest więc ogrodnikiem, poetą-ogrodnikiem, co komponuje nowy wymiar: Ojczyznę-Polszczyznę. Tak w Brazylii rozmnożyły się „Kwiaty Polskie”, a on je zaczął targać i układać w bukiety. No to, mniej więcej, w to miejsce przyjeżdżał na wakacje, z matką Adelą i siostrą Ireną, Julian Tuwim, ale to miejsce wyglądało całkiem inaczej. Nie było tych wielkich willi i gospodarstw agroturystycznych. Były domy na ogół drewniane, niektóre z werandami, łąki opadały do samej Pilicy. Tylko te wyspy na rzece były podobne. Stoimy na drodze w przyległym do Inowłodza Zakościelu, z naszą przewodniczką Iwoną, która ma tu sezonowe gniazdo jaskółcze wbudowane w wysoką skarpę podmytą przez rzekę. Pilicą przepływają barwne kajaki. Pobliska przystań zaprasza na taras widokowy. Na wyniosłym wzgórzu morenowym prześwituje basztowy kościołek św. Idziego, nie bagatela, odbudowany z ruin z XI wieku, opatrzony legendą o Władysławie Hermanie i Bolesławie Krzywoustym. No tak, zabytki, stare cmentarze i niesamowite bunkrowiska z ostatniej wojny, ale z tarasów tego wyniosłego miejsca, obudowanych miejscowym kamieniem w uwodzących barwach, od brązu, przez róże, do bieli, jest widok, na który nie mam przymiotnika, a o którym Tuwim pisał modlitewnie: mam jedno pragnienie – przyjść do ciebie, ale jeśli już nie mam sił na to, to ty przyjdź do mnie. Emocje już opadły po biesiadzie II Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego na wiersze i piosenki. Choć to wakacje, bo szesnasty dzień sierpnia 2014 roku, to publiczność dopisała. Była prezentacja laureatów, piękny almanach wydany przez Andrzeja Rodysa, koncert poezji śpiewanej, przemiennie na gitarowo i na ludowo. Wspominaliśmy nieprzemijającą, dozgonną miłość Bukiety wiejskie jak wiadomo, Wiązane były wzwyż i stromo. W barwach, podobne do ołtarza, Kształt serca miały lub wachlarza Albo palety. Z niej to, kwietnej, Kolory brał bohomaz świetny, Rafael Rawy i Studzianny, Kiedy ku czci Najświętszej Panny Malował uczuć swoich kwiaty W tonacji bladej, choć pstrokatej... Wczoraj było Matki Boskiej Zielnej. Są na sali takie kwiaty! Rany Boskie, wszystko się sprawdza! Z bólu, z oddalenia, rodzi się poemat biograficzny i inowłodzkie werandy, niedziele, kiedy miejscowe panny zdążają do kościoła z trzewikami na ramionach, łąki, maki, śnieguliczki, panny, za którymi się wypatrywało wzdłuż gościńca z Tomaszowa. 19 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 stara szuflada, zapach uprzęży końskiej, czyż nie są to prawdziwe symbole codziennej ojczyzny? Jarosław Iwaszkiewicz pisze, że małe miasta Tuwima, były mu wieczną pociechą. Jan Lechoń, który obserwował go na emigracji pisał, że wszystkie zapachy porównywał z tamtymi zapachami. Ale, ale, laureaci się już rozjechali. Zostały jednak ich utwory, bliskie patrona w tym wątku, kiedy nowi poeci odkrywają nowe emocje, nowe hufce, nowe znaki w prostych, niezauważalnych dla innych przeżyciach, plenerach, miłościach, żalach, tęsknotach. To nowi ogrodnicy. Wszyscy jesteśmy zapraszani do uprawiania kwiatów polskich i opisywania prześwitujących przez nie twarzy ludzkich. Dyrektor Gminnego Centrum Kultury Barbara Maciejczyk jest chyba zadowolona, zwraca uwagę, że do kosztów imprezy dołożył się ZAIKS. Wójt Gminy Zenon Chojnacki wyraża nadzieję, że impreza będzie się rozwijać, tradycja Tuwimowska przebija się na łamy ogólnopolskie. Poeta, nazywał to: Wybucha polskich słów kwiaciarnia. Interpretatorzy przekonują, że „Kwiaty polskie" to dzieło pogranicza, a w nim pograniczne środowiska, podkultury, języki, skupiska urbanistyczne i wiejskie. A wszystko spięte razem czy raczej zawiązane na solidny supeł "wonną pieśnią", jak to napisał ktoś w Konkursie. Gdzie jesteś dziś dziewczyno śliczna... Z oczyma niebu odjętymi. I chabrom Inowłodzkiej ziemi... Potem w tutejszej tancbudzie, jeśli udało się zagarnąć do tańca taką pensjonarkę, był to temat do wielkiego walca, którego nie ma drugiego w literaturze polskiej, ba, światowej. A rozkręcony świat napędzał wszystko, nawet gwiazdy. Stąd wyruszał Tuwim na wielką przygodę, do Księcia Poetów Leopolda Staffa, żeby być pasowanym na prawdziwego poetę. Pod pachą miał „Wybór Wierszy" lwowskiego twórcy, wydany u Połonieckiego w 1911 roku, gdzie wszystkie wakaty i marginesy zapisane były próbami siedemnastolatka. Wcześnie na świecie i po łące / Świeżości płyną parujące... Las pachnie mocno, kwiaty brzęczą; Zamykam oczy - Jak w nich jasno!. Z za tych kwiatów wychynęły sylwetki ludzi, środowiska łódzkiego, warszawskiego. Aż się sławny Kazimierz Wyka nieco zniecierpliwił: nie ma zgody, żeby Inowłódz był drugim Soplicowem, tamtejsze werandy zaściankami, żeby to była nowa epopeja. Na to Jacek Łukasiewicz (Pamiętnik Literacki 1984 z. 3) odpowiedział szanownemu profesorowi: A dlaczego nie? Zmieniła się poezja i wyobraźnia i zmieniły się symbole ojczyzny. Werandy, kwiaty, Panny-Madonny późniejsze, dozgonna przyjaźń z gospodarzem, co mu użyczył konia do pierwszej przejażdżki wierzchem, mieszkania urzędników, nawet ****************************************************** 20 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI im. JULIANA TUWIMA WYNIKI II OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO im. JULIANA TUWIMA W kategorii poezji: I nagroda – Tadeusz ZAWADOWSKI ze Zduńskiej Woli, II nagroda – Mirosław KOWALSKI z Mysłowic, III nagroda – Agnieszka KOSTUCH z Trzebini wyróżnienia: Ela GALOCH z Turku, Anna PILISZEWSKA z Wieliczki Prace „zauważone”: Halina MARCIŃCZAK z Piękna - poczta Ujazd, Joanna PISARSKA z Białegostoku, Mirosław PUSZCZYKOWSKI z Mogilna, Kamil ROUSSEAU z Radomska, Dorota RYST z Warszawy, Stanisław WASILEWSKI z Żyrardowa, Anna ZIEJA z Tomaszowa Maz. W kategorii tekstów piosenek i tekstów satyrycznych: I - II nagroda ex aequo – Anna PILISZEWSKA z Wieliczki i Jerzy PILISZEWSKI z Wieliczki, III nagrody nie przyznano. wyróżnienia: Robert BARANOWSKI z Otwocka, Elżbieta JACH ze Skarżyska-Kamiennej, Zofia NOWACKA-WILCZEK z Lublina Prace „zauważone”: Lechosław CIERNIAK ze Słupska, Lidia LEWANDOWSKA-NAYAR z Warszawy, Bogdan NOWICKI ze Świętochłowic, Piotr ZEMANEK z Bielska-Białej Uroczystość zakończenia Konkursu odbyła się 16 sierpnia 2014 roku na Zamku w Inowłodzu Fragment sali inowłodzkiego Zamku, w którym odbyła się uroczystość zakończenia Konkursu. Widoczne są obrazy Grażyny Rakowskiej, która z tej okazji przygotowała wystawę „Tuwimowskie klimaty”. Na prawo: Organizatorzy, członkowie Jury, laureaci, wokalistki oraz autorka wystawy. Na lewo: Laureat I nagrody w kategorii poezji – Tadeusz Zawadowski 21 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 RECENZJE Jan Zdzisław Brudnicki CZWARTA PORA ROKU TADEUSZA ZAWADOWSKIEGO Tadeusz Zawadowski powiada, że dojrzał do tego, by porzucić wiersze bezprzedmiotowe, że gdy nie ma solidnego tematu, nie zabiera się do wierszy. Tak jest i w zbiorze KIEDYŚ nagrodzonym laurem imienia Klemensa Janickiego. Wszak w nocie czytamy: Poeta, redaktor, krytyk literacki, urodził się 9 grudnia 1956 roku w Łodzi, Od 1981 roku mieszka w Zduńskiej Woli, gdzie współtworzył Klub Literacki „TOPOLA” oraz Klub Twórczej Pracy „BEZ AUREOLI”. A poetykę autora Dariusz Tomasz Lebioda – autor posłowia – określił słowami: Ten ciąg obrazów swobodnie przepływających przez świadomość i ogromna wiedza o świecie, sprawiają, że mamy tutaj do czynienia z prawdziwą liryczną opowieścią o istnieniu… W tym tomiku owymi opowieściami jest cykl liryków poetyckiego włóczęgi, szczególnie górskich, szereg trenów i, Miłoszowe niejako, refleksje nad rolą wiersza. Szczególnie przejmujące są wiersze poświęcone pamięci ojca i matki. Ojciec zresztą jest wpisany w epopeję wołyńską: Łza / upada na zbutwiałe okie-nnice... / Znów siedzimy na tarasie i rozmawiamy o rzece. Wizja pośmiertna matki – to kobieta krzątająca się w niebie po kuchni, gotująca zupę szczawiową i niekończące się rozmowy z mamą. Zbliżenie ze zmarłymi jest tak dosłowne, że mylą się tropy żywych i zmarłych, i... dom z grobem. Może niejednemu czytelnikowi ciarki przebiegną po krzyżach, kiedy Zawadowski wprowadzi ich w magię "dziadów" polskich. Ale podobno jest to terapeutycznie ożywcze i ozdrowieńcze. Umarli żyją w nas / do śmierci / później 22 żyjemy pośród nich. Tak kończy się cykl trenów. Wreszcie obszerny cykl „Mrówki", to role „czynnego" wiersza, bo mrówki to też litery, a dola mrówek jest podobna doli pracowitego poety ściubiącego na karteluszkach i po nocach swoje trzy grosze. A małe i wielkie litery, to alternatywa życia cichego, pokornego, pracowitego i pyszałkowatego. Zagiął tu autor parol na filozofię czasu tego, który wszystko przewidzi, na horyzont podmiotu lirycznego, który wkroczył w czwartą porę roku i wszędzie widzi początek końca. Nie waha się też objawić takich odkryć, jak na przykład powszechne poszukiwanie miłości, nawet wówczas, gdy ona jest z nami. Gotowy jest przysiąc, że dusza miłości jest powołana do wiecznego życia, nawet wówczas, gdy zniknie jej przedmiot. Pomstuje na ludzi małej wiary. Na tych, którzy hodują zawiść wiecznie głodne stworzenie. Przeklina niewiernych, którzy wszędzie wietrzą zdradę. No i wiele, wiele opowiada o tym, jak poeta radzi sobie z mrówkami (literami, słowami, obrazami), a ludzie potem dziwią się, że w moich wierszach / tyle wydeptanych mrówczych - / śladów. A generalne przesłanie tego tomu Zawadowskiego jest takie, że wiersz ma nie tylko burzyć, ale także budować. W tym roku, podobnie jak w ubiegłym, poeta zdobył pierwszą nagrodę w Inowłodzkim Konkursie Literackim imienia Juliana Tuwima. Tadeusz Zawadowski, Kiedyś, Nr 71, posłowie Dariusza Tomasza Lebiody, Bydgoszcz 2014, ss. 97, Biblioteka „Tematu” ISBN 978 83-609943-31-1 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 Grażyna Kowalska SPOTKANIA STANISŁAWA STANIKA tych środowisk nie ma żadnej wiedzy i z pewnością tego nie spodziewał się. Bohaterami opisów są osoby duchowne i świeckie: pisarze, poeci, aktorzy, muzycy i politycy działający w określonym wymiarze czasu, który przypada na pontyfikat Jana Pawła II. „Spotkania” stanowią swoisty rodzaj pamiętnika i dokumentują wybiórczo wydarzenia tamtych dni. Stanisław Stanik podaje w opisie dokładne daty i godziny odbytych spotkań, miejsce spotkań. Nawet zwraca uwagę na pogodę, na frekwencję, czy było dużo, czy mało słuchaczy, czasami tym stanem rzeczy sam jest zachwycony, niekiedy ironizuje. Stanik podkreśla realia, analizuje i śmiało wypowiada się o poetach, ich wierszach, np. cytuję: wiersze są pełne liryzmu i mądrości. Taka jest w ogóle poezja typowa memu pokoleniu. Niektóre opisane osoby już od nas odeszły na zawsze, a w tym opracowaniu i zapisie mogą pozostać w naszej pamięci. To przykład niejako kronikarski. Czasy się zmieniają i ludzie też. Kto dzisiaj w tym coraz bardziej rozpędzonym i technokratycznym świecie ma czas na „takie” spotkania? Dobrze by było brać przykład z doświadczeń minionych lat, czerpać z nich, doceniać piszących i ich trudny warsztat. Zachęcam czytelników do zgłębienia tej wiedzy, polecam książkę jako ciekawą lekturę i analizę minionego czasu. Stanisław Stanik, krytyk, eseista, prozaik i poeta, bardzo trafnie nakreślił w książce atmosferę, klimat spotkań i niedawną rzeczywistość. Zgadzam się ze słowami Pawła Soroki, które zawarł we wstępie do książki: że każdy, kto jest zainteresowany życiem lite- Książkę „Spotkania” otrzymałam od Stanisława Stanika na jej promocji w Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Początkowo ją dłożyłam, na półkę, lecz tytuł „Spotkania: postacie literatury przełomu XX i XXI wieku” coraz bardziej mnie intrygował. Zaczęłam czytać. Treść książki mnie porwała i przeniosła w minione czasy. Odkryłam fascynujący świat miejsc i osób nie tylko tworzących, ale także interesujących się poezją, co sam autor wielokrotnie podkreśla. To świadczy, że jest dobrym obserwatorem i nie stroni od analiz psychologicznych. I dobrze, bo czytelnik może w sobie rozbudować wyobrażenie własne o poszczególnych osobach przedstawionych w tej książce. Zaciekawiła mnie własna refleksja autora, wynikająca z jego komentarzy zawartych po opisach bohaterów. I tak, czytając kartkę po kartce, odnalazłam w prosty i rzetelny sposób portrety pisarzy spotykających się na wieczorach autorskich w różnych częściach miasta, najczęściej w centrum Warszawy. Wielu twórców ukazanych tutaj scharakteryzował autor. Opisując scenerię spotkań, wypowiedzi, sposób ubierania się, wygląd zewnętrzny, fryzury i inne detale, które przybliżają czytelnikowi klimat tych spotkań. Dowcipnie niekiedy komentuje Stanisław Stanik pisarza lub jego twórczość, a ilustracje Krystyny Guranowskiej-Stolarz dopełniają opisu ich wizerunku i uatrakcyjniają całość. Autor bardzo wnikliwie i z humorem opisuje swary, kłótnie i animozje pomiędzy ZLP a SPP, o czym czytelnik nieznający 23 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 literackim i kulturalnym naszej stolicy przełomu XX i XXI wieku albo chce poznać postacie jego uczestników, a także zasmakować wyjątkowej atmosfery tegoż środowiska, spełni swoje oczekiwania czytając „Spotkania” autorstwa Stanisława Stanika. Jest w tej książce też wiele ciekawostek, zakulisowych spostrzeżeń autora, których celowo nie zdradzam, pozostawiając czytelnikowi tę niespo- dziankę, którą sam odnajdzie, wgłębiając się w treść tej książki. Stanisław Stanik, Spotkania: postacie literatury przełomu XX i XXI wieku, wstęp Pawła Soroki, ilustrowała Krystyna Guranowska, Wydawnictwo KOMOGRAF, Warszawa 2014, ss. 152, ISBN 978-83-62769-92-6 ************************************** Reprodukcje okładek: Kolejno od lewej: Tadeusz Zawadowski – Kiedyś, Stanisław Stanik – Spotkania, Almanach II Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Juliana Tuwima ************************************************************ KSIĄŻKI NADESŁANE Fatos Arapi, DAJCIE MI IMIĘ, wiersze, wybór i przekład z albańskiego – Mazllum Saneja, wprowadzenie – Andrzej Zaniewski, projekt okładki, ilustracja na okładce – Mieczysław Jędrzejewski, Wydawn. KOMOGRAF 2013, 160 ss., ISBN978-83-62769-84-4 I ZA KUFREM SMERF U KAZI, Limeryki z palindromami Tadeusza Morawskiego, pokłosie konkursu organizowanego przez www.palindromy.pl i www.portalliteracki.pl Wstęp – Tadeusz Morawski, Ilustracje – Renata Cygan, Warszawa 2014, 100 ss. ISBN 978-83-61634-36-2 Elżbieta Brejnak, Małgorzata Brejnak, TAJEMNICA MIŁOŚCI, poezja i proza, na okładce reprodukcja obrazu Elżbiety Brejnak, Wydawn. KOMOGRAF 2014, ISBN 978-83-62769-46-9 KALEJDOSKOP SŁÓW, Almanach VII, Liryki, satyry i prozy Klubu Literackiego „Metafora”, Wstęp Leszka Żulińskiego, projekt okładki – Piotr Szałkowski, Wydawca: Ośrodek Kultury „ARSUS”, Warszawa 2014, 259 ss. ISBN 978-83-925242-3-6 Elżbieta Grabosz, GORZKI MIÓD, fraszki i aforyzmy, Wyd, ASTRA Łódź 122 ss. ISBN 978-83-89727-98-0 24 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 W LXX ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO To, że nasze pismo z wiadomych względów ukazuje się nieregularnie zadecydowało o tym, że nie mogliśmy zamieścić słowa o Powstaniu Warszawskim dokładnie w tegoroczną, okrągłą rocznicę jego wybuchu, czyli w sierpniu. W świadomości społecznej pojęcie „Powstanie Warszawskie” kojarzy się zawsze z sierpniem. I słusznie. Ale jednak to nie tylko sierpień. Powstanie trwało sześćdziesiąt trzy dni. Jego zakończenie to październik. Siedemdziesiąt lat temu smutek tragicznego końca Powstania zbiegał się ze smutkiem październikowych dni, pełnych jesiennej szarości, chłodu i żalu. Uważamy, że niezależnie od tego, iż nawet październik dobiega już końca, nie możemy jednak pozostawić tej ważnej rocznicy bez oddźwięku na łamach pisma. Działamy wszakże głównie w środowisku warszawskim, a w kręgu naszego oddziaływania są osoby, które bądź Powstanie przeżyły, a nawet w nim uczestniczyły, bądź też, zwłaszcza wśród młodszych, są tą tematyką żywo zainteresowane. W tym duchu zamieszczamy niniejszy artykuł, jako nasz skromny udział we wspomnieniu owej Rocznicy, która chyba zawsze w świadomości polskiej będzie skłaniała do refleksji. Andrzej Rodys POPOWSTANIOWE REFLEKSJE odczytu prof. Marii Lis-Turlejskiej z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Myślę, że to, co napisałem na wstępie o wydarzeniach tkwiących uparcie w pamięci przez wiele, wiele lat, choć chciałoby się je wyrzucić, to właśnie wyraz takiej traumy. Muszę przyznać, że skłonny byłem z pewną ironią podchodzić do coraz częściej podawanych przez media informacji o tym, że ktoś, kto uczestniczył w tragicznym wydarzeniu, znajduje się pod opieką psychologa. Gdyby nam, owym powstaniowym dzieciom, wypędzonym z Warszawy w roku 1944, zapewniono opiekę psychologiczną, może byśmy dziś mogli na świat spoglądać zupełnie innymi oczami i nie męczyłyby nas wspomnienia, które do lekkich, łatwych i przyjemnych zdecydowanie nie należą. Ale kto myślał o psychologii wtedy, gdy najważniejszym celem było po prostu przeżyć... Na samej wystawie, o wielkie wzruszenie przyprawił mnie widok oszklonej szafki, której zawartość stanowiły różne przedmioty codziennego użytku i zabawki, a wśród O Powstaniu Warszawskim i o całym splocie wydarzeń okołopowstaniowych, a w ogóle wojennych, chciałem bardzo szybko zapomnieć. Ale nie takie to proste... Oczywiście, wiele szczegółów już się zatarło... Są jednak i takie, które do dzisiaj pozostają świeże, a ze szczególną wyrazistością powracają pod wpływem impulsów zewnętrznych... Do takich przede wszystkim należała wystawa w Muzeum Historycznym m. st. Warszawy zatytułowana „Wypędzeni z Warszawy 1944 – losy dzieci", na otwarciu której, we wrześniu 2007 roku, byłem obecny. Projekt był realizowany ze środków Unii Europejskiej, a organizatorem, obok wspomnianego Muzeum oraz Archiwum Państwowego m. st. Warszawy, była także niemiecka fundacja Stiftung Niedersachsische Gedenkstatten, Z wprowadzeń do panelowej dyskusji, która odbyła się przy okazji otwarcia wystawy, szczególnie utkwiło mi w pamięci hasło Trauma wojenna u dzieci, stanowiące tytuł 25 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 przekazałem do Muzeum Powstania Warszawskiego razem z dwoma zaświadczeniami z RGO, z których jedno wydane było w Końskich wkrótce po opuszczeniu Warszawy. Było wystawione dla mojej matki (z dopiskiem: z synem Andrzejem). Długo, długo te zaświadczenia leżały w moich pa- nich dwie książki. Jedna to „Serce” Edmondo de Amicisa. Dzisiaj byśmy powiedzieli „kultowa", obok „Chłopców z placu Broni” Ferenca Molnara, pozycja w ówczesnej literaturze dla chłopców. Druga to „Trzy małe świnki” Walta Disney'a, dla młodszych dzieci. Obydwie książki, akurat w wydaniu takim, jakie miałem przed Powstaniem. Wtedy, jak na żywo, uprzytomniłem sobie, że „Serce” czytałem tuż, tuż przed wypędzeniem i do dziś są mi bliskie losy małego Lombardczyka, małego dobosza z Sardynii, czy chłopca, poszukującego swej matki po całej wielkiej Argentynie, w opowiadaniu „Od Apenin do Andów”. Wiem, że właśnie na moje poczucie polskiego patriotyzmu wielki wpływ mieli, wyglądający z kart tej książki, włoscy chłopcy z okresu początków zjednoczonej Italii. Może to patriotyzm zbyt naiwny i nieprzystający do dzisiejszych polskich realiów, ale taki to już on zostanie... Były także na wystawie, jakby prawem kontrastu, rysunki dzieci współczesnych, nawet niemające związku z tamtymi wydarzeniami. Miały one pokazać, że dzieci niezależnie od epoki w której żyją, są takie same, a cechą charakterystyczną ich wszystkich jest to, że rysują, bez względu na to, czy mają uzdolnienia w tym kierunku, czy nie. Dziwnym zbiegiem okoliczności zachował się mój zbiór rysunków z tamtego okresu. Były one wykonywane już podczas pobytu na wygnaniu. Zrozumiałe, że dominowała w nich tematyka wojenna, w tym powstaniowa, ale były i takie, które mogły równie dobrze powstać w innej epoce, nie mające nic wspólnego z tym co się wówczas działo wokół. Na przykład jakaś scena inspirowana Przypadkami Robinsona Crusoe albo portrety kuzynek, których podobieństwo, oczywiście, mogło nasuwać pewne wątpliwości... Rysowałem w zeszycie, tak zwanym „rachunkowym", czyli na kratkowanym papierze, ołówkami, nie za bardzo przystosowanymi do tego celu. Zeszyt ten wcześniej pierach i nie przywiązywałem do nich szczególnej wagi, a przypomniałem sobie o nich po przeczytaniu umieszczonej na wystawie odezwy gubernatora dystryktu warszawskiego – Fischera, w którym nawołuje on ludność wypędzoną do zgłaszania swoich danych osobowych do RGO, celem łatwiejszego odszukiwania się rodzin. Zarówno w tym obwieszczeniu, jak i w drugim, zawierającym apel generalnego gubernatora Franka do ludności polskiej o udzielenie pomocy ludności warszawskiej, charakterystyczne jest, że hitlerowcy posługują się terminami uciekinierzy z Warszawy lub uchodźcy warszawscy, co jest oczywistą nieprawdą. Myśmy bowiem nie byli żadnymi uciekinierami. Zostaliśmy po prostu brutalnie z domów wypędzeni, bez żadnej możliwości wzięcia czegokolwiek poza tym, co każdy miał na sobie i przy sobie. Wypędzeni zostaliśmy z piwnicy, bez prawa wejścia, choćby na chwilę, do mieszkania. Inna rzecz, że przewidując to, iż zostaniemy zmuszeni do opuszczenia domów, mieliśmy przy sobie torby z rzeczami, które, jak sądziliśmy, mogły się przydać. Pojemność tych toreb była jednak ograniczona... 26 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 skimi, a Częstochową. Moment szczególnie tragiczny to chyba właśnie ten wymarzony, wyśniony powrót, w którym okazało się, że nic ze starego domu nie zostało i trzeba wszystko zaczynać od nowa... Swoje, związane z tym odczucia zawarłem w poemacie „Opowieść o wypędzeniu", napisanym w roku 2005, ale w oparciu o różne wątki, które w myślach układałem w ciągu całego, przeszło sześćdziesięcioletniego okresu. Fragment tego poematu został przytoczony w artykule redakcyjnym portalu „Internetowa Republika Bemowo” zamieszczonym 17 stycznia roku 2007, czyli w rocznicę zajęcia terytorium lewobrzeżnej Warszawy przez wojska pierwszego frontu białoruskiego. Wiele już napisano na temat kontrowersyjnego charakteru tej rocznicy. Zapewne długo toczyć się będą spory o to, czy było to wyzwolenie, czy początek drugiej niewoli. Ale, niezależnie od tego, czyja w tych sporach jest racja, nie ulega wątpliwości, że ówcześni wypędzeni z Warszawy traktowali dzień 17 stycznia jako początek radosnego okresu, w którym powrót do Warszawy jest już możliwy. Niestety, wielu nie przeczuwało, że radość powrotu wkrótce zostanie skonfrontowana z ponurym obrazem tego, co z Warszawy zostało. Ale wracało się do niej pomimo to... Następny impuls dał mi, w końcu listopada tegoż 2007 roku, znany krytyk literacki Jan Zdzisław Brudnicki. Miałem przyjemność wysłuchać jego wykładu poświęconego w dużej części Mironowi Białoszewskiemu i jego „Pamiętnikowi z Powstania Warszawskiego". Ten wykład bardzo mi odświeżył nie tylko sylwetkę poety i spojrzenie na „Pamiętnik", ale uprzytomnił, że Powstanie, to było w moim życiu coś bardzo ważnego, coś, o czym chciałbym już nie zapomnieć, ale opowiadać, i moim współczesnym, i tym, którzy urodzili się wiele lat później i siłą rzeczy niewiele o Powstaniu wiedzą, ale chcąc opowiadać, czuję wielki niepokój... Mianowicie o to, czy potrafię, czy uda mi się Nie jest moim zamiarem opisywanie tutaj ani Powstania, ani samego wypędzenia, rzecz jasna widzianych moimi oczami, ośmioletnimi wówczas. Byłby to bowiem materiał na całkiem sporą książkę, opisującą drogę z Żoliborza przez kościół świętego Wojciecha na Woli, poprzez pruszkowski Dulag 121, do regionu świętokrzyskiego, pobyt tam, a później w Częstochowie, aż do powrotu w rodzinne strony. Powrotu smutnego, bo do nieistniejącego już domu. Książkę taką, być może, jeszcze uda mi się napisać, o ile życia wystarczy... Chcę wszakże zwrócić uwagę na to, że pani Erika Steinbach nie ma monopolu na szermowanie słowem „wypędzeni", i choć skłonny jestem rozumieć żal Niemców opuszczających swoje siedziby, to jednak nie bardzo wierzę w to, że zostali oni wypędzeni w sposób tak brutalny i w trybie tak natychmiastowym... Wracając do zagadnień traumy, zastanawiam się, co dla mnie w tym całym zespole wydarzeń było najbardziej traumatyczne. I powoli dochodzę do wniosku, że nie zdarzenia związane z pozostawaniem wewnątrz walki toczącej się naokoło. Żoliborz akurat nie był miejscem szczególnego piekła. Oczywiście, dało się słyszeć nieco zbyt dużego i nieprzyjemnego hałasu, jeżeli było się tuż, tuż przy dworcu Gdańskim, gdzie funkcjonowały, ostrzeliwujące okolicę działa kolejowe. Ponadto o dworzec, stanowiący, było nie było, ważny punkt strategiczny, toczyły się zacięte walki, których echa docierały dość wyraźnie na plac Inwalidów. Było parę momentów grozy. Niemniej jednak, grzechem byłoby twierdzić, że na Żoliborzu przeżywaliśmy to, co na przykład na Starówce, czy w Śródmieściu, czy na Ochocie i Woli, które to dzielnice pacyfikowane były ze szczególnym okrucieństwem. Fakt jednak, że na Żoliborzu trwało to bardzo długo. Nas wypędzono dopiero 29 września... Najbardziej traumatyczny nie był też ani pobyt w Pruszkowie, ani paromiesięczna tułaczka po różnych miejscach pomiędzy Koń 27 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 I myślę, że chyba już na zawsze będą mi stały przed oczyma takie obrazy jak masakra na placu Inwalidów, kiedy to pocisk artyleryjski, chyba nie przypadkiem, trafił w grupę osób wykopujących z ziemi kartofle, jak wygląd powstańca, który przeszedł kanałem ze Śródmieścia na Żoliborz, jak wreszcie amerykański nalot ze zrzutami, od którego aż ciemno zrobiło się na niebie, ale niestety, większość zrzuconych rzeczy poszła w ręce niemieckie. znaleźć język taki, jakim można by dokładnie przekazać te wszystkie obrazy, które jeszcze uparcie kołaczą się w zakamarkach wzrokowej pamięci... „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego” Mirona Białoszewskiego, jako spektakl teatralny, obejrzałem w Teatrze „Kamienica” – 1 sierpnia 2012 roku. Dyrektor „Kamienicy” – Emilian Kamiński wprowadził w swoim teatrze, już chyba na stałe, coroczne wspomnienie o Powstaniu w formie spektaklu „Godzina W”, którego zakończenie o godzinie 17 obwieszcza syrena. W „Godzinie W” czynnie uczestniczyłem już dwukrotnie, recytując na scenie swoją poezję, między innymi wspomniany poemat „Opowieść o wypędzeniu”, który zaczyna się od słów: Od dość dawna powszechnie wiadomo, / że nie w modzie pisać epopeje, / ale można czasem być niemodnym, / gdy przypomną się tragiczne dzieje, / które chce się wyrzucić z pamięci, / one jednak uparcie wracają, / chociaż wiele lat już upłynęło, / jakby żywe przed oczyma stają… * Wiele, wiele by można wspominać. Na pewno w tym numerze moje refleksje zajęły już bardzo dużo miejsca. Niemniej, pomimo iż o Powstaniu napisano już wiele, trzeba pisać i mówić dalej. Nie można o nim zapominać (choćby się nawet chciało), bo bez względu na polityczne podteksty, zakończenie powstania było bezprzykładnym czynem zbrodniczym, który nie powinien się nigdy powtórzyć. A, niestety, prawda o Powstaniu nie jest powszechnie znana, a także bywa bardzo często wypaczana… 28 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 29 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 GALERIA – DZIĘCIĘCE RYSUNKI Z ROKU 1944 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Jak zasygnalizowałem w artykule „Refleksje popowstaniowe” – zachował się mój zeszyt z rysunkami wykonanymi na jesieni roku 1944, podczas przymusowej tułaczki. Rysunki te były robione w Mirowie, który był wtedy podmiejskim osiedlem o charakterze tzw. chłoporobotniczym, dziś znajduje się w granicach Częstochowy. Rysunki nie świadczą o jakimś moim szczególnym talencie, stanowią jednak chyba cenny dokument. Cały zeszyt przekazałem w 2007 roku do Muzeum Powstania Warszawskiego, zachowując u siebie kopie zapisane na płycie CD-R. Papier zeszytu był kratkowany, jak w zeszytach do tzw. rachunków w niższych klasach. Kratkowanie to jest wyraźnie widoczne na rysunkach. Nie zwiększa to ich czytelności i przejrzystości, ale coś widać… Dodać można, że narzędziem do rysowania był, popularny wówczas, ołówek, zwany kopiowym, atramentowym, albo chemicznym. Ołówek ten, trudno ścieralny, był dobry do pisania przez kalkę, ale raczej nie do rysowania. Niemniej w tym momencie akurat był jedynym dostępnym. Dominuje tematyka powstaniowa, a w każdym razie wojenna, ale oprócz niej są także wizje przyszłości, jak „Odbudowa Warszawy”, a także inne sceny, inspirowane na ogół przeczytanymi książkami, bądź otaczającą, ówczesną rzeczywistością… W „Galerii” mogło zmieścić się tylko trzynaście rysunków o znacznie zmniejszonym formacie. Uzupełnieniem jest jeszcze jeden rysu-nek zamieszczony na pierwszej stronie okładki. Jako uzupełnienie informacji, mogę jeszcze dodać, że większość rysunków wykonałem w listopadzie i grudniu 1944 roku, leżąc przymusowo w łóżku z powodu szkarlatyny, na którą wtedy zapadłem. ANDRZEJ RODYS Adres redakcji: Kwartalnik Kulturalny „Sekrety ŻARu”, OM PZN, ul Jasna 22, 00-054 Warszawa, tel. 22 827 21 30 www.pzn-mazowsze.org.pl/kultura e-mail: [email protected] KOLEGIUM REDAKCYJNE: Iwona Zielińska-Zamora – redaktor naczelna (603 919 589), Irena Stopierzyńska-Siek – zastępca redaktor naczelnej (513 869 197), Andrzej Rodys – sekretarz redakcji (728 587 306), Andrzej Chutkowski (661 225 505), Janusz Siek – korekta RADA PROGRAMOWA: dr Małgorzata Czerwińska, Bogdan Bartnikowski, Jan Zdzisław Brudnicki, Stanisław Stanik, Andrzej Zaniewski UWAGA – redakcja nie zwraca nadesłanych tekstów i zastrzega sobie prawo do dokonywania poprawek i skrótów. Publikacje w kwartalniku są nieodpłatne. DRUK: Wydawnictwo KOMOGRAF, 05-850 Jawczyce, ul. Sadowa 8, gm. Ożarów Maz. tel. 22 722 20 30 [email protected] Kolportaż: Edwarda Kiełczewska (698 026 579), Genowefa Cagara (wolontariuszka) ISSN 1732-8977 30 Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 GALERIA – RYSUNKI Z 1944 r. BOMBARDOWANIE ODBUDOWA WARSZAWY GARNKI WOJAK GARNKI MARYSIA WIZJA KAPITULACJI NIEMIEC 31 CHAŁUPA, W KTÓREJ MIESZKALIŚMY Kwartalnik Kulturalny SEKRETY ŻARu Nr 3 (44) 2014 32