Paweł Pomianek

Transkrypt

Paweł Pomianek
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
strona 1
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Drodzy Czytelnicy!
Z ogromną radością przekazuję nareszcie w Wasze
czcigodne ręce pierwszy numer naszego nowego
Biuletynu. Początkowo planowaliśmy rozpocząć
jego comiesięczne publikowanie wraz z dniem 1
października. Z wielu powodów okazało się to jednak
niemożliwe. Cóż... może to i dobrze, bo przecież dzisiaj tj. 1 grudnia
mamy... dokładnie rok. Pierwszy numer Biuletynu dokładnie w rocznicę
– to chyba niezły sposób na jej uczczenie...
Mam nadzieję, że nowa forma naszego Biuletynu przypadnie Wam do
gustu. Na pewno już na pierwszy rzut oka widać, że jest on lepszy pod
względem graficznym. Bardzo wygodna forma. Ściągamy newsletter
na swój komputer, czytamy go w pdfie, jak zwykły e-book. Mam jednak
nadzieję, że na tym się jego walory nie kończą.
Przede wszystkim mamy do zaoferowanie o wiele więcej różnorodnej
treści niż dotychczas. Nie skupiamy się jedynie na książkach i recenzjach
polecanych w Tolle et lege. Otwieramy bowiem dział z felietonami, które
będą dotykały różnych dziedzin naszego życia. W każdym numerze
planujemy również publikację nowego wywiadu.
W pierwszym polecam nade wszystko wywiad z jednym z
najznamienitszych obecnie piszących polskich poetów Wojciechem
Wenclem. Zachęcam do przeczytania nie tylko tych, którzy znają poezję
Pana Wojtka lub w ogóle na codzień interesują się poezją. Wojciech
Wencel to tak nietuzinkowa i sympatyczna osobowość, że przeczytanie
tego wywiadu może być dla każdego niezwykłą gratką.
Oprócz wywiadu polecam niezwykle gorąco poniższy artykuł Pawła
Królaka, w którym nasi Czytelnicy i stali Klienci będą mogli dowiedzieć
się więcej o tym, jak w głowie naszego Szefa zrodził się ten ze wszech miar
strona 2
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
wyjątkowy pomysł, jakim jest Tolle et lege.
Do przeczytania mamy także dwa felietony. Znany już naszym stałym
Czytelnikom ks. prof. Jerzy Szymik stara się zmierzyć z problemem
ludzi praktykujących, a jednocześnie niewierzących. Ja krótko podejmuję
problematykę definicji sprawiedliwości i konsekwencji płynących z danego
sposobu jej określenia.
Na koniec dziewięć wybranych recenzji z książek, które publikowaliśmy
w Tolle.pl ostatniego lata. Wybraliśmy tak zróżnicowane pozycje, że –
jak mniemam – każdy znajdzie coś dla siebie. Ja ze swej strony polecam
szczególnie dwie ostatnie recenzje: Pawła Królaka i Justyny Smereckiej. Są
naprawdę świetne, aż chcę się natychmiast chwycić za książkę.
Oczywiście w najbliższych miesiącach zamierzamy stale udoskonalać nasz
Biuletyn – w końcu dopiero zaczynamy i (jak zaznaczył w poniższym
artykule Paweł Królak) cały czas pragniemy się rozwijać.
Tak więc drogi Tolleański Czytelniku: Bierz i czytaj!
Paweł Pomianek
redaktor naczelny
***
strona 3
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Mamy już rok!
Aż trudno w to uwierzyć. Dokładnie rok temu, 1 grudnia
2005 roku, powstało Tolle et lege. Ciężko w tak krótkiej
formie opisać, jak wiele zapału, chęci, nadziei, a może i
szaleństwa było w tym pomyśle... a tu już rok za nami.
Zaczynaliśmy bardzo skromnie. Budżet prawie zerowy. Tylko ten zapał i
niesamowity zespół ludzi (dziękuję Wam Kochani!). Może nasz sukces jest
dowodem, że w tym kraju jednak można uczciwie dojść do czegoś, a przy
okazji robić również rzeczy pożyteczne? Ale zacznijmy od początku...
Końcem października 2005 roku zrodził się w mojej głowie pomysł serwisu
internetowego, który polecałby starannie wybrane książki. Takie, po które
naprawdę warto sięgnąć. Ten serwis miałby być połączony z księgarnią
internetową, w której można byłoby te książki nabyć w promocyjnej cenie.
Jednoznacznie skojarzyłem ten pomysł z pochodzącym od św. Augustyna
zwrotem „Tolle et lege” - „Bierz i czytaj”. Po niewiele ponad miesięcznych
przygotowaniach, 1 grudnia 2005 roku serwis ruszył...
Na pierwszy rzut oka może i wygląda to prosto, ale pomyślmy o tym, że nad
całością pracują młodzi ludzie, w zdecydowanej większości studenci. Energii
było w nas od początku dużo, ale brakowało wszystkiego innego – poczynając
od doświadczenia w biznesie, a na pieniądzach kończąc. Zaczęliśmy więc
skromnie – na początek zaoferowaliśmy jedynie 25 książek do wyboru. Mało,
bardzo mało...
Dodatkowo branża księgarska jest w internecie wyjątkowo rozwinięta. Chyba
ze wszystkich sklepów internetowych najwięcej jest właśnie księgarń. W
dodatku wszystkie do siebie podobne (prawie każda z nich mówi o sobie, że
jest „największą księgarnią”). A my tymczasem tylko z 25 książkami... Gdy
o tym teraz myślę, to przypomina mi się dowcip o mrówce i słoniu. Dziś,
gdy mamy dziesięć razy więcej książek niż na początku, nie jest już tak źle.
strona 4
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Ale chyba jednak wciąż pozostajemy najmniejszą księgarnią w polskim
internecie.
No i wszystkiego musieliśmy się uczyć od początku.
Dosłownie wszystkiego. Poczynając od negocjacji
handlowych, form współpracy, poprzez obsługę
Klienta na kwestiach logistycznych kończąc.
Dziś już wiemy, jakie błędy popełniliśmy,
co można było zrobić lepiej. Sądzę jednak,
że miało to też swoje zalety. Myślę, że na
kwestie obsługi Klienta wpłynęło bardzo
pozytywnie to, że zaczęliśmy od zera.
Dzięki temu mogliśmy ukierunkować
się na ludzkie, zwyczajne, nie wymuszone
rutyną podejście. Takie podejście, które zdecydowanie podoba się naszym
Klientom.
Minął rok... Teraz wiele rzeczy wygląda całkiem inaczej. Patrząc z
perspektywy tego roku widzę wyraźnie, jak wiele udało nam się osiągnąć.
Przede wszystkim każdy z nas pracujący nad projektem Tolle et lege stał się
mądrzejszy. Zdobytego doświadczenia nic nie zastąpi.
Po drugie, działamy nieporównywalnie skuteczniej. Współpracujemy z
kilkunastoma wydawnictwami i kilkoma dużymi hurtowniami, dzięki czemu
możemy zaoferować znacznie więcej książek do wyboru. Jak wspomniałem
– wciąż jest ich niedużo – ale gdyby ktoś chciał przeczytać wszystkie książki,
które teraz oferujemy, to zajęłoby mu to co najmniej ze dwa-trzy lata. A z
pewnością po każdą z nich warto sięgnąć. No i oczywiście dobra współpraca
z dostawcami pozwala nam udostępniać książki w tak niskich cenach.
I najważniejsze – wciąż poszerzamy liczne już grono naszych stałych,
zadowolonych Klientów, którzy często wracają po kolejne książki. Nie
strona 5
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
ukrywam, że to cieszy nas najbardziej. Stali Klienci wciąż dodają nam wiary,
że warto promować naprawdę dobrą literaturę niosącą prawdziwe wartości.
A jakie pragnienia, życzenia czy marzenia mamy na kolejny rok? Zaczynając
od spraw technicznych – chcemy podwoić liczbę i przekroczyć barierę
pięciuset oferowanych książek. Biorąc pod uwagę, że każda z nich będzie
starannie wyselekcjonowana, wtedy już naprawdę będzie w czym wybierać.
Mamy w planach również otwarcie nowych działów, takich jak np. „Podróże”,
„Kulinaria” czy „Dom i ogród”. Mamy również już konkretne plany dotyczące
przyspieszenia realizacji zamówień, gdyż widzimy, jak istotne dla naszych
Klientów jest otrzymywanie książek najszybciej jak to możliwe.
Dodatkowo już w tym roku zaczną ukazywać się książki pod naszym
patronatem. Pierwsza z nich dotyczyć będzie wychowania dziecka do
czytelnictwa. No i oczywiście naszym celem jest intensywny rozwój tego
Biuletynu, który dziś otrzymujecie w nowej formie.
Najważniejsze natomiast zawsze będzie dla nas zadowolenie naszych
Klientów i zapewniam, że w drugim roku naszej działalności uczynimy
wszystko, by wciąż pozostawać tą przytulną, ciepłą i przyjazną dla Każdego
klienta księgarnią. To jest nasze zdecydowanie największe marzenie.
Z pozdrowieniami dla wszystkich naszych Klientów
i Czytelników Biuletynu,
Paweł Królak
dyrektor projektu Tolle et lege
***
strona 6
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
- Wywiad “Twórczość nie jest drogą
do kariery, lecz pięknym
powołaniem...”
Z WOJCIECHEM WENCLEM ROZMAWIA PAWEŁ POMIANEK
- Paweł Pomianek: Jest Pan znanym, świetnym poetą.
Skąd wzięło się u Pana upodobanie do poezji? Co
popchnęło Pana do tworzenia? Dlaczego taka forma
wyrazu?
Wojciech Wencel: Na pewno nie było to dotknięcie czarodziejskiej różdżki.
Raczej fascynacja procesem twórczym, która rozwijała się stopniowo od
czasów licealnych. Jako nastolatek popełniłem, jak niemal każdy z nas, kilka
wierszyków z potrzeby serca. I pewnie na nich by się skończyło, gdybym nie
dostrzegł w pisaniu kontaktu z rzeczywistością duchową. Najpierw było to
wątłe przeczucie, później konkretne doświadczenie, wreszcie pasja. Z biegiem
lat coraz częściej czułem, że moja wyobraźnia mnie przekracza, że wprawia
ją w ruch jakaś tajemnicza siła, zewnętrzna wobec mojego intelektu. I ta siła
mnie przyciągała na tyle, że chciałem jej sprostać, iść za nią, dokądkolwiek
mnie poprowadzi. Nie chcę powiedzieć, że moim piórem kieruje sam Bóg,
ale głęboko wierzę, że to „coś” ma charakter duchowy. Kiedyś napisałem,
że poezja to forma miłości i gotów jestem bronić tego zdania. W poezji
jest wszystko, co najpiękniejsze w życiu: prawda, cierpliwość, łagodność,
bezinteresowność, tkliwość. Gdybym nie odczuwał, że siła, której
doświadczam, jest głęboko dobra moralnie, zrezygnowałbym z pisania.
strona 7
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Ale na Pańskie pytanie można też odpowiedzieć opisowo, wymieniając
czynniki, które bezpośrednio przyczyniły się do mojego zajęcia. Myślę, że
duże znaczenie miało miejsce, w którym się wychowałem i gdzie do dzisiaj
mieszkam. Matarnia to stara cysterska osada na peryferiach Gdańska.
Jej pejzaż jest silnie zsakralizowany: kościół, kapliczki, cmentarz… A
jednocześnie jest to przestrzeń żywiołów. Burza w Matarni wydaje się naga,
pierwotna, nieoswojona; podobnie noc czy upał. W środku miasta inaczej
widzi się te zjawiska. U mnie właściwie nie sposób się przed nimi schronić.
Człowiek samemu sobie wydaje się maleńki wobec ogromnego nieba i
bogactwa natury. Niewątpliwie jest to perspektywa sprzyjająca pisaniu,
zwłaszcza poezji metafizycznej.
Innym impulsem do pisania była dla mnie inspiracja lekturami. W liceum
pierwszy raz spotkałem się z poezją Zbigniewa Herberta i stała się ona dla
mnie objawieniem. Pomyślałem, że chciałbym pomnażać to piękno, które
– jako czytelnik – znajduję w wierszach Herberta. Wcześniej fascynował
mnie Krzysztof Kamil Baczyński, ale to nie było to samo. W „Raporcie
z oblężonego miasta” znalazłem dobrą szkołę poetycką: dyscyplinę
języka, przejrzystość myśli, ale również moralną siłę, która zawsze mnie
fascynowała. Ta poezja ze swoim czytelnym systemem wartości padła na
podatny grunt, bo już jako licealista nie byłem człowiekiem przesadnie
skomplikowanym. Fascynowały mnie raczej jasne wybory: „albo – albo”. Nie
znaczy to oczywiście, że zawsze postępowałem słusznie, ale był we mnie jakiś
pierwotny sprzeciw wobec wielkich tego świata. Pamiętam, że kilka moich
wierszy z tego okresu miało charakter polityczny, antykomunistyczny. Później
odszedłem od tej tematyki w poezji, ale duch Herberta nadal jest mi bardzo
bliski.
Na koniec wymienię najbardziej ludzki impuls twórczy: pychę. Myślę, że
pragnienie „bycia poetą” towarzyszy każdemu, kto próbuje pisać. Może
to być zgubne dla poety, ale może też być dionizyjską siłą, która bywa
stopniowo zastępowana przez bardziej szlachetne pobudki. Sam proces
pisania jest bezinteresowny, ale żeby przy nim wytrwać przez lata, potrzeba
strona 8
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
odrobiny egoizmu. Ważne, żeby wciąż zakładać mu wędzidło, ograniczać
go i nie wpuszczać do pracowni. Z czasem ten prymitywny w gruncie
rzeczy impuls znacznie się osłabia i pozostaje bezinteresowna poezja. Kiedy
wielokrotnie doświadczy się w trakcie pisania miłości, widzi się już wyraźnie,
że twórczość jest nie drogą do kariery, lecz pięknym powołaniem. Dlatego
dziś przedstawiam się raczej jako rzemieślnik, który dostał coś za darmo, a
nie jako ważny poeta. Staram się spokojnie robić swoje i dziękować Bogu za
chwile epifanii.
- To, co zaskakuje w Pańskiej poezji, to dwie rzeczy. Przede wszystkim jej
forma. Jak zaznaczyłem już w tytule swej recenzji z „Ody chorej duszy”,
jest Pan niejako epigonem wiersza regularnego. Zachowuje Pan nie tylko
rymy, ale też dba Pan bardzo o rytmikę wiersza. Większość z nich to
sylabiki. Poemat „Imago mundi” składa się – podobnie jak „Pan Tadeusz”
– z dwunastu pieśni pisanych trzynastozgłoskowcem. Nie ukrywam,
że bardzo mnie to intryguje i sprawia dużą radość, że w dzisiejszych,
zwariowanych czasach – gdy poezją nazywa się niemal wszystko, co się
da – jest jeszcze ktoś, kto odwołuje się do klasycznych wzorców. Drugim
zaskakującym elementem są treści Pana wierszy. Obecnie, gdy tak modna
jest kontestacja tego, co święte, tego, co moralne, pan permanentnie
odwołuje się do wartości chrześcijańskich. Choćby: „Oda chorej duszy”
jest jakby przeżywaniem roku liturgicznego.
Dziękuję za dobre słowo, choć sformułowanie „epigon”, czyli naśladowca,
zakłada, że epoka wiersza regularnego już się skończyła, a ja wierzę, że tak
nie jest. To tylko nasi poeci przestali wsłuchiwać się w muzykę duszy. Myślę,
że melodyjność jest czymś wiecznym, głęboko zakorzenionym w naturze
poezji; czymś, co nigdy się nie kończy. Nie jest przecież tak, że staram się
odwzorować piękne rytmy sprzed wieków. Melodia przychodzi sama,
podobnie jak obrazy poetyckie. I dzieje się to tu i teraz: w Polsce na początku
XXI wieku. Dla mnie rytmika wiersza jest odbiciem chrześcijańskiej
teodycei, refleksem Bożego ładu, który obejmuje cały świat, nadając sens
strona 9
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
także cierpieniu. Wiersz to żywy organizm, w którym rymy i rytm pulsują jak
krew w żyłach. A ponieważ świat i człowiek wciąż wydają mi się doskonałymi
dziełami Boga, nie potrafię zrezygnować z melodyjnej formy wiersza. Nie
ma zresztą takiej potrzeby. Zarzuty, że poezja rymowana jest dziś naiwna
i śmieszna, stawiają ci sami ludzie, którzy za naiwne i śmieszne uważają
chrześcijaństwo i tradycyjną antropologię. Nie mam im do powiedzenia nic
więcej ponad to, że się mylą.
Jak Pan widzi, staram się łączyć formę z treścią. Po prostu tak to odczuwam.
Rok liturgiczny rzeczywiście przenika poszczególne tomy moich wierszy,
ale dzieje się tak często poza moim zamysłem. Nie jestem poetą, który
postanowił wypłynąć na katolicyzmie, o co często posądzają mnie rówieśnicy.
Gdybym był agnostykiem, pisałbym pewnie zupełnie inne wiersze. Ale
ponieważ próbuję żyć z Chrystusem, wiara odzywa się także w wierszach.
Myślę zresztą, że wciąż jest to bardzo słaba wiara. Wiele jest we mnie jeszcze
pogaństwa, obrzędowej religijności, którą noszę jak pancerz. Na szczęście Bóg
powoli zmienia moje życie, uczy dystansu do siebie, otwiera mnie na świat i
na innych. Bez Niego byłbym nikim, a tak czuję się szczęśliwy. Ciągle jestem
grzesznikiem, ale dzięki obecności Chrystusa w moim życiu jestem bardzo
szczęśliwym grzesznikiem.
- W Pańskiej poezji, ale także w wywiadach czy felietonach, które miałem
okazję przeczytać, dostrzegam niezwykłą szczerość. Nie boi się Pan mówić
o swoich błędach, problemach, bólach. Czy uważa Pan, że dzisiejszy świat
potrzebuje takiego otwarcia? Czy może taka postawa wynika z czegoś
innego?
Myślę, że to otwarcie jest potrzebne przede wszystkim mnie samemu. Po
prostu trudniej jest kłamać, kiedy swoje doświadczenia powierza się innym.
Przez wiele lat żyłem w masce poety, będąc jednocześnie słabym człowiekiem
i wiem, że chęć ukrycia swoich słabości prowadzi do podwójnego życia,
a to zawsze kończy się źle. Nie chcę już tak żyć, nie chcę dłużej budować
strona10
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
swojego medialnego wizerunku, bo to rozdarcie między obrazem a prawdą
doprowadziło mnie kilka lat temu do głębokiej depresji. Mogę być szczęśliwy
tylko jako człowiek spójny, starający się zachować jedność czynów i myśli.
Dlatego dzielę się z innymi także tym, co we mnie próżne, małe, głupie.
Kiedyś pragnąłem podobać się ludziom jako ktoś doskonały: młody, piękny
i wierzący. Chrystus pomógł mi w znacznym stopniu wyzbyć się tego
pragnienia. Postanowiłem więc mówić prawdę o sobie, choćby reakcją na
to był pusty śmiech. Paradoksalnie okazało się, że dzięki takiej postawie
przybywa mi przyjaciół. Oczywiście, zdarzają się też szydercy, ale większość
ludzi odbiera moje świadectwa pozytywnie, jako coś, co pomaga im żyć. I to
uważam za jeden z najpiękniejszych cudów dokonanych przez Boga w moim
życiu. Zwykle boimy się przyznać do błędów, bo wydaje nam się, że stracimy
coś cennego. Tymczasem jeśli coś tracimy, to wyłącznie cząstkę własnego
egoizmu. Okazuje się, że ludzie kochają nas nie za naszą siłę, ale za nasze
słabości, bo właśnie w nich najmocniej uobecnia się nasza ludzka solidarność.
W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy przecież tacy sami. Mamy ten sam świat,
podobne marzenia, wzloty i upadki. Nie ma sensu udawać, że jest inaczej.
- W naszym serwisie promujemy przede wszystkim wydane przez
Apostolicum „Wiersze zebrane”. Czyja była to inicjatywa, by dokonać
wyboru Pańskiej poezji? Czy czyniono to w jakiejś konsultacji z Panem?
Tzn. czy poezja w tomiku to najważniejsze wiersze, najbliższe sercu?
„Wiersze zebrane” zostały wydane jako koedycja „Frondy” i Apostolicum.
Książka zbiera wszystkie wiersze opublikowane przeze mnie do 2000 roku,
więc są w niej zarówno teksty, z których jestem zadowolony, jak i te mniej
udane. Ponieważ współredaguję „Frondę”, pomysł wydania zbioru zrodził się
w redakcji kwartalnika. Po prostu wspólnie z kolegami doszliśmy do wniosku,
że brakuje jednej, „kanonicznej” edycji moich wierszy. Poszczególne tomiki
ukazują się i giną, a takie wydanie może stanowić dobre źródło, zwłaszcza
dla studentów i doktorantów, którzy coraz częściej poświęcają uwagę mojej
strona11
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
poezji. Cieszę się, że książka się ukazała, tym bardziej, że Apostolicum
wydało ją bardzo ładnie.
- Poza poezją, słynie Pan również ze świetnych felietonów. Ja znam Pana
felietony publikowane w „Ozonie”, gdzie bywał Pan nazywany „najlepszym
felietonistą wśród poetów i najlepszym poetą wśród felietonistów”.
Pańskie felietony cechuje niezwykła doza humoru z najwyższej półki oraz
niezwykła przenikliwość w ocenianiu sytuacji. Po obejrzeniu pierwszego
meczu Mistrzostw Świata z udziałem Polaków z Ekwadorem napisałem w
smsie do kolegów z Tolle w kontekście felietonu o Janasie: „Czyż i Wencel
między prorokami?” Jeden gol i to ze spalonego... Czy Pańska przygoda
z felietonami zaczęła się właśnie w „Ozonie” czy wcześniej również Pan
gdzieś publikował?
Miło mi słyszeć te słowa, bo felietony są ostatnio moim „oczkiem w głowie”.
Nie tylko pozwalają trochę się pośmiać w trakcie pisania, ale i umożliwiają
nowe kontakty z ludźmi. Z listów, które dostaję, wynika, że również
czytelnikom teksty te poprawiają czasami humor, a to dla mnie najważniejsze.
Rolą felietonisty jest przecież nie tylko budzenie refleksji, ale też uczynienie
nowego dnia lżejszym do przeżycia. Nie mówię już o tym, że wreszcie mam
jakiś wentyl bezpieczeństwa jako poeta. Gdybym pisał tylko wiersze, chyba
bym zwariował. A zdrowy rozsądek i lekka forma felietonów przypominają
mi o mojej ludycznej naturze. Jak niemal każdy, lubię się pośmiać, także z
siebie. Mam nadzieję, że trener Janas podziela moje upodobania.
Zanim zacząłem pisać dla „Ozonu”, przez kilka lat pisałem do tygodnika,
a następnie miesięcznika „Nowe Państwo”. Pewnie niewiele osób mnie
kojarzy, bo występowałem tam głównie pod pseudonimem „Satyr”. Ostatnio
zadebiutowałem z kolei w „Gościu Niedzielnym”, gdzie moje felietony będą
się ukazywać gościnnie raz w miesiącu w rubryce „Asy z rękawa”. Wprawdzie
czuję się raczej waletem niż asem, ale niech i tak będzie.
- A czy możemy się spodziewać jakiegoś wydania np. „Felietony zebrane”?
strona12
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
;-) Zapewniam że w Tolle.pl z najwyższą przyjemnością byśmy je
promowali.
Wiosną przyszłego roku planuję wydać wybór felietonów. Tym razem będą
to moje ulubione teksty, inaczej niż w przypadku wierszy. Może książka nie
zachwyci estetów, ale ja na pewno ustawię ją sobie na półce obok „Wierszy
zebranych”.
- Nad czym w tej chwili pracuje Wojciech Wencel? Czy możemy już w tej
chwili ostrzyć sobie ząbki na coś nowego?
Nic podobnego do poematu „Imago mundi” na razie nie chodzi mi po
głowie. Pisanie felietonów i innych tekstów publicystycznych zajmuje mi
ostatnio sporo czasu, więc dałem sobie trochę czasu, jeśli chodzi o poezję.
Sporadycznie pisuję oczywiście jakiś wiersz, ale nie planuję wydania większej
całości. Widocznie jednak wiersze mnie kochają, bo mimo wszystko
uzbierało się już ich kilkanaście. Chcąc nie chcąc, za rok lub dwa opublikuję
więc pewnie kolejną książeczkę poetycką. Mam już nawet tytuł: „2+2=5”.
Matematycznie rzecz biorąc, wyjdę raczej na ignoranta, ale metafizycznie ten
rachunek da się obronić.
- I ostatnie pytanie, które tradycyjnie zadajemy wszystkim naszym
rozmówcom: Co sądzi Pan o inicjatywie, idei Tolle et lege?
Świetny pomysł! W naszych czasach, kiedy ukazuje się masa literackiego
chłamu, szansa na zakup wartościowej, dobrej książki, jest trudna do
przecenienia. Na stronach księgarni Tolle et lege znalazłem wiele ciekawych
tytułów, rozbudowany dział recenzji, wywiady… Podejrzewam, że spotka was
ten sam los, co szkoły katolickie. Nie tylko chrześcijanie, ale i agnostycy będą
korzystać z waszych usług ze względu na wysoki poziom. Czego szczerze
wam życzę. A potencjalnym klientom doradzam: bierzcie i czytajcie! W
końcu w tej księgarni promują moje książki ;-)!
strona13
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
- Felietony Niewierzący-praktykujący.
Co zrobić?
KS. JERZY SZYMIK
Choroba, o której tu będzie mowa, atakuje różne
wartości. Nie jest tylko niedomogiem wiary.
Rozdźwięk pomiędzy pustką serca a maskującą ją
„bogatą” otoczką zewnętrzną, ów rodzaj niszczącej człowieka nieprawdy
(mającej „wciskać kit” komu? Bogu? ludziom? sobie?) nie jest jedynie
charakterystyczny dla wiary.
Takie pęknięcie może np. wystąpić w sferze miłości. Wyobraźmy sobie dwóch
starych kumpli, po których przyjaźni zostały już tylko zgliszcza. Podają
sobie ręce, prowadzą wysilone rozmowy, udają tęsknotę za sobą. Odgrywają
przedstawienie, kłamią. Albo: dzieci i rodzice w jednym mieszkaniu. Po
miłości ani śladu. Ale pozostał wyrażający ją (mający ją wyrażać!) rytuał:
wspólne posiłki, wspólne pieniądze, wspólne wakacje, prezenty. Sytuacja
nieprawdziwa i przez to nieznośna. Albo: małżonkowie. Miłość wypalona. Ale
pozostało przyzwyczajenie do praktyk, które kamuflują jej śmierć: wspólny
stół, wspólne łoże, wspólny dach. „Nie miłujący”, ale „praktykujący”...
Nie tylko wiara może więc być udawana. Zjawisko jest o wiele szersze.
Wiąże się z problemem czasu, trwania, naszego duchowego lenistwa, z
brakiem pracy nad wartościami. Wiąże się ze słabością ulegania wygodzie,
nieprawdzie. Pozostaje pusty znak pozbawiony treści.
Skoncentrujmy jednak uwagę na samej wierze. Czym ona jest w swej istocie?
Jest obejmującym wszystko planem życia i postawą egzystencjalną. Wierzyć
strona14
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
znaczy: mieć swą moc w Bogu, ufać Mu, budować na Nim, w Nim znajdować
niewzruszoną ostoję i treść całego życia. Wierzyć, to powiedzieć Bogu „tak”
ze wszystkimi konsekwencjami. Wiara nie jest tylko uczuciem, tylko aktem
rozumu, tylko spełnianiem praktyk, jakimś „tylko”. W wierze gra idzie o
całego człowieka. Jeśli nie obejmuje ona wszystkich sfer ludzkiego życia, to
staje się chora, skarlała. Obumiera i zanika.
Co robić, jeśli serce jest puste, praktyki (niedzielna msza św., sakramenty)
pozostały, ale mówią już nieprawdę, tzn. serce i rozum są daleko od
Boga, etyka również. Młody czytelnik będzie z pewnością skłonny
odpowiedzieć: w imię prawdy należy zrezygnować z praktyk. Starszy,
być może, też... Odpowiadam: nie, to nie jest dobre rozwiązanie. Należy z
praktyk odbudować treść, którą wyrażają; dzięki nim, poprzez nie – nigdy
zamiast nich. Chrześcijańskie „praktyki” to nie magiczny i pusty rytuał. To
przestrzeń spotkania z Bogiem!! Rezygnacja z praktyk jest tylko pozornym
opowiedzeniem się po stronie dobra (tzn. prawdy). W gruncie rzeczy będzie
to ostateczne zabójstwo wiary. Należy więc wykorzystać je „do końca”, odkryć
na nowo ich treść. Jak to zrobić?
1) przez szczerą osobistą modlitwę;
„Zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9,24). Wiara jest łaską. Niezasłużoną,
darmo daną. Czy nam się to podoba, czy nie – jest darem Boga. Można ją
wyprosić. Proszącym o chleb, rybę i jajko, Bóg nie daje kamienia, węża i
skorpiona (Łk 11,11-12). Nie jest nieczuły na prośby człowieka, ale „udziela
Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11,13).
2) przez oczyszczanie serca;
Bardzo często blokadą dla wiary jest grzech, życie w grzechu. Trwanie w
grzechu zabija wiarę.
strona15
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
3) przez pogłębianie swojej wiedzy na tematy religijne;
Jeśli niczego w tej dziedzinie nie czytam, jeśli już nie czytam, nie pogłębiam
– pozostanę analfabetą wiary. Wiara jest sztuką, która się rozwija i nad którą
trzeba pracować.
I bardzo ważna uwaga: ostrożnie z etykietkami. Ostrożnie z wyciąganiem
palucha i surowym sądem: o, ta baba bywa codziennie w kościele
(praktykująca), ale jej życie jest złe (niewierząca). Ostrożnie. Granica między
wiarą i niewiarą nie tyle przebiega między ludźmi, ile przechodzi przez serce
każdego człowieka. Mam świadomość, że również przez serce piszącego te
słowa. Dlatego modlę się z pokorą: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu.
Przymnóż mi wiary” (Mk 9,24; Łk 17,5). Dlatego staram się oczyszczać moje
serce. Dlatego czytuję to i owo. I ufam, że Bóg mi nie odmówił łaski wiary.
Bo kocha.
Tekst felietonu pochodzi z książki ks. Profesora pt. „Kocham teologię! Dlaczego?”
***
strona16
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Marksizm na ambonie?
PAWEŁ POMIANEK
Kilka miesięcy temu, w czasie kazania podczas mszy świętej
w jednym z kościołów, do których uczęszczam, tamtejszy
ksiądz mówił – w ramach nowenny przed 50-leciem ślubów jasnogórskich
– o sprawiedliwości i miłości Bożej. Mówiąc o sprawiedliwości nie odwołał
się jednak do jej klasycznej definicji („Oddawanie każdemu tego, co mu się
należy”), określając ją niespodziewanie jako: „Oddawanie każdemu, tego co...
jest mu potrzebne”.
Jakie skojarzenia wzbudza powyższa definicja? Któż używał podobnego
określenia sprawiedliwości? Czyż nie zostało tutaj wyrażone mniej więcej
to samo, co w swej dialektyce wypowiadali marksiści mówiąc: „od każdego
według możliwości, każdemu według potrzeb”? Widać wyraźnie, że jest
to niestety ta sama myśl. W kilku zdaniach postaram się ukazać jakże w
rzeczywistości puste i propagandowe jest zdanie użyte w cytowanym kazaniu.
Oczywiście podstawowe pytanie brzmi, któż miałby rozsądzić, ileż to właśnie
temu konkretnemu człowiekowi jest potrzebne? Jeśli miałby robić to on
sam, to zapewne potrzeby okazałyby się tak ogromne, że społeczeństwo w
żaden sposób nie byłoby ich w stanie zaspokoić. Byłoby to więc rozwiązanie
bezsensowne.
Musiałby więc decydować o tym ktoś inny. Tu powstaje jednak pytanie: kto?
Poza tym nawet jeśli uda się ustalić osobę za to odpowiedzialną, to zawsze
istnieje obawa, że jej decyzja będzie poniekąd niesprawiedliwa. Należałoby
więc powołać kolejne „Ciało nadzorcze”, które jej prace poddawałoby ocenie.
Oczywiście i tę ocenę trudno byłoby uznać za nieomylną etc.
Ponadto warto pamiętać, że dana osoba czy organizacja dysponuje zawsze
ograniczonymi środkami oddanymi dobrowolnie przez obywateli (np.
strona17
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
organizacje charytatywne) bądź im podstępnie wykradzionymi (np.
Państwo). Ludzi zaś, którzy mają różnorakie potrzeby, są nieprzebrane
ilości. Powoduje to, że jeśli taką postawę chcielibyśmy uznać za prawdziwie
sprawiedliwą, musielibyśmy uruchomić ogromną machinę, która te działania
koordynowałaby (tak jest zresztą dziś) w efekcie przejadając zdecydowaną
większość środków przeznaczonych pozornie na dary dla potrzebujących.
Według mnie (tak podpowiada mi logika) postawa obdarowywania tym,
co jest komuś potrzebne, to nie wyraz sprawiedliwości, ale raczej przejaw
drugiego z omawianych przymiotów: miłości i to miłości miłosiernej.
Przecież jeśli ktoś pewnych dóbr nie wypracował, to one zwyczajnie mu się
nie należą. Niemniej oczywiście w darze miłości może je wspaniałomyślnie
od kogoś innego otrzymać.
Wracając do problemu zaznaczonego na początku... Fakt, iż księża na
ambonach posługują się dialektyką marksistowską, może budzić grozę. No,
ale cóż tu się dziwić. Skoro w mediach cały czas doświadczamy mieszania
znaczeń poszczególnych pojęć. F. A. von Hayek w swej książce Droga do
zniewolenia pisze, że to jedna z podstawowych metod totalitarystów na
stopniowe przekonywanie ludzi do swych poglądów. Z czasem słowa w
zmienionych już znaczeniach używają nawet największe autorytety...
Księdza mówiącego owo kazanie znam dobrze i absolutnie nie zarzuciłbym
mu szerzenia ideologii marksistowskiej. Słowa nie zostały na pewno
wypowiedziane w złej wierze. Na dowód tego wystarczy tylko dodać,
że identyczne pojęcie sprawiedliwości propagował niegdyś... kardynał
Wyszyński.
Problem złego używania pojęć, manipulacji, przesunięć znaczeniowych,
zmian definicji pewnych rzeczy to problem poważny. A skoro tak, to i wielkie
zadanie dla nas, dla ludzi dobrej woli. To również w dużej mierze od nas
zależy czy wszechobecna manipulacja nadal będzie opanowywać wszystkie
sfery życia publicznego. W walce z tym zjawiskiem na pewno pomóc może
dobra literatura. Myślę, że jeszcze nie wszystko stracone. Myślę, że strona
jeszcze
18
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
- Recenzje Biblia dla najmłodszych
Merce Segarra, Francesc Rovira
http://www.tolle.pl/ksiazka/biblia-dla-najmlodszych
Biblia z pomysłem
KS. ZBIGNIEW PAWEŁ MACIEJEWSKI
Nie cierpię Biblii dla dzieci. Uważam, że dziecko powinno od
najmłodszych lat obcować z prawdziwą Biblią, którą najpierw widzi w
rękach swoich rodziców, z której najpierw rodzice mu czytają, na której
potem sam się uczy czytać. Nie lubię tych wszystkich skrótów, parafraz,
uproszczeń. Często irytują mnie także ilustracje. Mam wrażenie, że
wiele wydawnictw posiłkuje się takim myśleniem: „Wielu dorosłych ma
poczucie, że powinno dać coś pobożnego swoim dzieciom. Jest spory
rynek pobożnych okazji, choćby komunie. Dajmy więc cokolwiek, a na
pewno to zejdzie i zarobimy”. I jakoś się to sprawdza, ale czy o to chodzi?
Nie zatrzymuję zwykle uwagi na okładkach takich „Biblii”, gdy przeglądam
książki w internetowych księgarniach. Niedawno jednak coś przykuło moją
uwagę. Było to zdanie: „Gry i zabawy o tematyce biblijnej w domu i szkole”.
Był to podtytuł „Biblii dla najmłodszych”, wydanej przez kielecką „Jedność”.
Zaintrygowało to mnie. Pomyślałem: „Może to nie jest kolejna odsłona
kiczu, ale coś, co niesie w sobie jakiś pomysł?”
strona19
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Wydawnictwo kusiło informacją na swojej stronie internetowej: „Książka
zdobyła nagrodę FENIKS 2006 w kategorii książek dla dzieci, jako
absolutnie praktyczny komentarz do Biblii. Nagroda została przyznana
podczas XII Targów Wydawców Katolickich w Warszawie”. Jestem odporny
na tego typu informacje, pamiętając o niektórych laureatach literackiego
Nobla. Przekonało mnie to jednak, by wziąć tę książkę do ręki.
I oto „Biblia dla najmłodszych. Gry i zabawy o tematyce biblijnej w
domu i szkole” jest w moich rękach. Duży format, baaardzo sztywna
(dziecioodporna), lakierowana okładka, książka solidnie wydana. Czytam
na tylnej okładce: „Biblia dla najmłodszych to krótka opowieść o
najważniejszych wydarzeniach ze Starego i Nowego Testamentu. W każdym
rozdziale, w niezwykle prosty sposób, ukazana została jedna z biblijnych
historii. Nawiązują do niej gry, zabawy lub pomysły prac plastycznych, które
dla każdego dziecka są wspaniałą rozrywką, co sprawia, że łatwiejsze jest
zapamiętywanie wydarzeń z życia Jezusa i dziejów Narodu Wybranego”.
Zobaczmy, co jest w środku. Otwieram „Biblię dla najmłodszych” na
stworzeniu świata. Po lewej stronie mamy biblijną historię. Przytoczę ją w
całości: „Bóg stworzył świat krok po kroku. Najpierw stworzył światło dnia
i ciemność nocy. Potem powstały: błękitne niebo, morza, rzeki, góry i kwiaty.
Bóg stworzył także ciepłe Słońce, Księżyc i gwiazdy, które świecą nocą, po
nich zwierzęta, aż w końcu stworzył nas, ludzi, po to, abyśmy kochali naszą
ziemię”. To wszystko! Teologia w pigułce. Spójrzmy bowiem raz jeszcze
w ten tekst i zauważmy, że zachowany tu został podstawowy podział
Heksaemeronu. Oczywiście oprócz tekstu na każdej stronie znajdziemy
sympatyczne, ładne i „uśmiechnięte” ilustracje. Szkoda, że takich właśnie
ilustracji brakuje w wielu podręcznikach do katechezy.
Po prawej stronie widnieje hasło: „Wykonaj własny fresk stworzenia świata”.
I instrukcja, którą także przytaczam w całości: „Jeśli chcesz, możesz zrobić
duży fresk. Będziesz mógł na nim rysować i przyklejać różne rzeczy, które
strona20
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
według Ciebie są związane ze stworzeniem świata. Zrób gwiazdy i Księżyc,
aby były symbolem dnia. Możesz też narysować drzewa, rzeki i góry. Jeśli
chcesz, dorysuj również małe rośliny i kwiaty, a jeżeli masz w domu jakiegoś
domowego zwierzaka, na przykład kota, ptaszka, chomika czy żółwia,
możesz spróbować go umieścić z przodu fresku (miejmy nadzieję, że nie
będzie za bardzo ruchliwy!). Acha! Nie zapomnij też o ludziach! Może Ty
sam lub Twoja rodzina staniecie na pierwszym planie?” I znowu sympatyczna
ilustracja.
Ale nie ilustracje stały się motywem, dla którego polecam tę książkę.
Motywem był obraz, jaki zobaczyłem w mojej głowie. Oto przedszkolaki
albo nieco starsze dzieci, wywalone języki, spocone czoła. Kręcą się i mozolą.
Malują, rysują, wycinają, kleją. Katecheta dowodzi całością. Powstaje wielka
kompozycja. Na ścianie? Jakiejś dużej tablicy, materiale? Nie wiem, to
szczegóły. Potem wszyscy komponują samych siebie do zrobionego fresku.
Pamiątkowe zdjęcie? Modlitwa dziękczynna za wspaniały świat? Może
piosenka?
Nie wiem jak inni, ale ja już mam scenariusz na kapitalną katechezę dla
dzieci.
I dalej: Adam i Ewa? Robimy owocowe szaszłyki – trzeba posmakować raju.
Noe? Budujemy arki (jest szablon) i wodujemy je. Abraham wyruszający
do Ziemi Obiecanej? Z kartki i waty robimy kudłate owieczki. Józef i
bracia? Robimy z łyżek dwanaście postaci – każda musi być inna. Mojżesz?
Z połówki orzecha i plasteliny robimy koszyk z małym Mojżeszem. I
oczywiście wodujemy. Plagi egipskie? Zabawa „żaby nadchodzą”. Bóg karmi
swój lud na pustyni? Gotujemy mannę.
W sumie 43 historie i propozycje. I do tego kilka szablonów na końcu, które
są potrzebne do niektórych prac.
strona21
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Są i słabsze strony. Przy „Jezus uzdrawia chorych” zamiast zabawy czy pracy
mamy moralizatorski tekst, by dbać o swoje zdrowie. Ważne jest jednak to,
że mamy pewną inspirację. Nie ma tu zabawy? Bardzo proszę. Bawię się z
dziećmi w ganianego. Dotknięte w zabawie dziecko udaje, że ma chorą nogę.
Dotknięte drugi raz ma także chorą rękę. Dotknięte trzeci raz dodatkowo
ślepnie (zakrywa ręką oczy, ale nie zamyka ich, może dalej patrzeć). Można
wcześniej poćwiczyć, jak się poruszamy z niesprawną nogą, ręką i jak
zakrywamy oczy. Jedno z dzieci jest Jezusem, który będzie uzdrawiał. Stoi w
jednym miejscu i krzyczy: „Chodźcie do mnie wszyscy”. Ja gonię (najlepiej
wziąć tę rolę dla siebie, gdyż dorosły lepiej „dozować” będzie to gonienie –
kiedy trzeba, pozwoli uciec i będzie łapał we właściwym tempie). Dotknięte
dziecko udaje się do Jezusa i prosi: „Uzdrów mnie”. Jezus mówi: „Uzdrawiam
cię!” i dziecko już „zdrowe” bierze dalej udział w zabawie. Czy to działa?
Oczywiście – już to wypróbowałem na mojej scholi.
Dla kogo jest ta książka? Na pewno dla dzieci, ale tych, które mają takich
rodziców, którzy potrafią swój czas poświęcić swoim pociechom. Nie jest to
bowiem coś w stylu: „Masz i nie zawracaj mi głowy”. Ta książka wymaga
bycia i współdziałania dziecka i rodzica. Jeśli mamy taki układ, to „Biblia dla
najmłodszych” będzie w tej sytuacji dobrym i miłym prezentem.
Książka przyda się także katechetom. Znajdą sporo informacji i pomysłów.
Szkoda, że nie ma „skryptowego” wydania tej książki. Katechetom
wystarczyłoby kilkanaście kartek ksero i szablony – byłoby taniej. Choć
sama książka – zważywszy solidność wydania – nie należy do najdroższych.
Pocieszam się jednak myślą, że wielu katechetów to matki i ojcowie. Mogą to
kupić w prezencie swojemu dziecku i czasem… pożyczyć od niego.
Sam jestem katechetą. Uczę w szkole średniej. Dzięki „Biblii dla
najmłodszych” nie bałbym się już trafić do przedszkola.
Autor jest duszpasterzem i katechetą. Członkiem Polskiego Stowarzyszenia
Pedagogów i Animatorów KLANZA. Prowadzi serwis dla katechetów Natan.pl
strona22
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Wolni od niemocy
Augustyn Pelanowski
http://www.tolle.pl/ksiazka/wolni-od-niemocy
Uwolnić się od niemocy…
ELŻBIETA JASIŃSKA
Gdy po raz pierwszy trzymałam tę książkę w dłoni, zastanawiałam się
czy można być wolnym od niemocy… I tak właśnie zaczęła się swoistego
rodzaju przygoda z tą publikacją, która wszędzie mi towarzyszyła.
Ponieważ są wakacje, spotykałam wielu ludzi. Prawie każdy z moich
znajomych miał tę książkę w ręku i za każdym razem obserwowałam
zaskakujące zjawisko, mianowicie nie mogli się z nią rozstać. (Chyba będę
musiała kupić kilka egzemplarzy, by niektórzy mogli dokończyć…:-)).
Okazała się bestsellerem miesiąca w moim otoczeniu. Zapytacie dlaczego?
Już odpowiadam. Jest książką dla wszystkich! Poszukującym wyjaśnia wiele
kwestii związanych z wiarą, wartościami, przykazaniami. Złamanym życiem
przywraca jego wartość i sens. Samotnym pozwala zobaczyć ich sytuacje
w zupełnie innym, pozytywnym świetle. Autor zadaje dużo pytań, dzięki
którym czytelnik może się sam zdiagnozować i jeśli tylko ma ochotę, zmienić
to i owo.
Bardzo dużym atutem tej książki jest przytaczanie oryginalnych tłumaczeń
zdań, słów Pisma Świętego. To one są podstawą, na której autor tworzy tekst
tej pozycji. Dzięki temu treść jest bardzo wiarygodna.
strona23
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
W bardzo subtelny sposób poruszane są też sprawy, o których trudno się
rozmawia, czyli takie jak miłość, seks, przebaczenie, cierpienie, choroba,
śmierć. Z jednej strony to takie trudne, a z drugiej takie ludzkie.
Na wiele z pytań, które od dawna nosiłam w sobie, właśnie w tej książce
znalazłam odpowiedź. I dziękuję z tego miejsca autorowi, że ta książka
powstała. Przepraszam za tę „prywatę”, ale już dawno jakaś książka nie
zrobiła na mnie takiego wrażenia. Poza tym pod tym wrażeniem zostaję.
Polecam tę książkę wszystkim. Czyta się ją od tak, po prostu. Wystarczy
otworzyć, wszystko jedno na której stronie. Ja tak otwieram dziś, jutro,
pojutrze… Miłej lektury!
***
strona24
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Wprowadzenie w chrześcijaństwo
Joseph Ratzinger
http://www.tolle.pl/ksiazka/wprowadzenie-w-chrzescijanstwo
Wiara czy religia? Jezus czy Chrystus?
MACIEJ ZACHAREK
Chrześcijaństwo, choć zatacza coraz szersze kręgi wyznawców, często jest
pojmowane w sposób infantylny bądź jest zrównywane z innymi religiami,
światopoglądami czy systemami filozoficznymi. Czy jednak tak powinno
być? Jak odkryć fenomen wiary chrześcijańskiej i odkrywając jej głębie dotknąć istoty samego Boga.
Dzieło Ratzingera, jak sam tytuł mówi, jest wprowadzeniem. Nie jest łatwo
pisać recenzję do wprowadzenia, niemniej jednak postaram się przybliżyć
tę pozycję. Autora i jego wielkości nie muszę chyba przybliżać – długoletni
Prefekt Kongregacji Nauki Wiary, obecnie papież Benedykt XVI.
Uprzedzę od razu, że nie jest to pobożna książeczka o tym, jak bardzo Bóg
nas kocha. Owszem, mówi o potędze miłości Boga do człowieka, ale mówi o
tym precyzyjnym językiem niemieckiej teologii. Nie oznacza to jednocześnie,
iż pozycja jest nie do przejścia. Trzeba myśleć przy czytaniu tej książki, ale
jeśli czytanie nie wyzwala myślenia, to jest po prostu strata czasu.
Książka zasadniczo podzielona jest – jak można by się domyśleć – na trzy
strona25
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
części: o Bogu-Ojcu, następnie o Jego Synu i trzecia część poświęcona
została Duchowi Świętemu i Kościołowi. Każda część odsłania nam oblicze
prawdziwego Boga, przybliża czytelnika do autentycznego wyznawania wiary.
Poruszony i omówiony szczegółowo został chyba każdy artykuł wiary, choć
nie wprost. Jedno, co można powiedzieć, to tyle, że Autor za wszelką cenę
chce przybliżyć Boga-Trójcę jako Trójosobowego Boga.
Jeśli Trójca ma charakter osobowy, to oczywistą konkluzją jest przekonanie
o możliwości wejścia z Nią w relację. Czytając dowiadujemy się o tym, że
Bóg ma imię, pogłębiamy wiedzę na temat natury Chrystusa (co ułatwia
wybór między Jezusem a Chrystusem – brzmi to dziwnie, ale jest alternatywą
niebezpieczną). Przedstawiony jest również Duch Święty, ale nie w
odniesieniu do Trójcy, a w odniesieniu do historii zbawienia. Duch jako Dar
dla pierwotnych chrześcijan, jak i wierzących ówczesnych czasów.
Zabrzmi to troszkę absurdalnie, ale Wprowadzenie w chrześcijaństwo
opatrzone jest „wprowadzeniem”. W nim właśnie pada chorendalne głębokie
zdanie: „Bóg stał się nam tak bliski, że Go możemy zabić, i przez to niejako
przestaje być dla nas Bogiem”.
Jeśli chcesz poważnie traktować wiarę, jaką wyznajesz, jeśli chcesz zobaczyć,
co prawdziwie kryje się pod nazwą chrześcijaństwo… sięgnij po pozycję
Ratzingera. Zainwestuj czas i siły. Warto zbliżyć się do Boga poprzez wiarę w
Jego Syna.
***
strona26
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Autobiografia
Patricia St. John
http://www.tolle.pl/ksiazka/autobiografia
Pasjonujące życie Patricii St. John
ANNA KUŹNIAR
Jeśli kiedykolwiek czytałeś książki dla dzieci autorstwa Patricii St. John,
warto żebyś wykonał jeszcze jeden krok i poznał bliżej niezwykłe życie
„matki” tych wspaniałych opowieści. Od razu zapewniam, że nie będzie
to biografia ziejąca nudą, ale zapis fascynującej podróży życia – zapalonej
misjonarki, ofiarnej pielęgniarki i zdolnej pisarki w jednym. Jej historia
rozpoczęła się w królewskiej Anglii, ale prawdziwe zadanie, do którego
została powołana, czekało na nią bardzo daleko - na Czarnym Lądzie,
wśród najuboższych ludów Trzeciego Świata…
Patricia rozpoczyna swoją biografię od niecodziennej historii poznania się jej
rodziców. Jak sama mówi: „Każda historia miłosna jest niepowtarzalna, wątpię
jednak, czy kiedykolwiek zdarzyła się taka, która byłaby bardziej niezwykła,
niż zaloty moich rodziców”. Nie będę tu zdradzać, na czym polegały owe
zaloty :-), powiem tylko, że od tego wydarzenia minęło aż 12 lat, zanim Ella
Swain i Harold St. John pobrali się i założyli rodzinę.
Wkrótce na świat zaczęły przychodzić ich niesforne pociechy i tu nareszcie
pojawia się nasza bohaterka! Mała Patricia jako trzecia z pięciorga dzieci
strona27
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
państwa St. John została opisana na wstępie jako „pulchna i kędzierzawa”
dziewczynka ze świetną pamięcią i niesamowitym poczuciem humoru. To
wesołe usposobienie młodej panny St. John dało się we znaki szczególnie
jej nauczycielkom, kiedy np. Patricia wdrapała się na dach czteropiętrowego
budynku szkolnego i zaczęła tam odrabiać lekcje!
Jak widać, jej dzieciństwo było przede wszystkim czasem beztroskich zabaw,
harców i licznych przygód. Nic więc dziwnego, że po wielu latach ogromne
bogactwo wspomnień autorki właśnie z tego okresu stało się podstawą do
napisania książeczek takich, jak „Tęczowy ogród”, „Tajemnica bażanciej
chatki”, „Skarby śniegu” czy „Tajemnica dzikiego boru”.
Trzeba również nadmienić, że czas dzieciństwa był także etapem snucia
pierwszych marzeń i dziecięcych postanowień. To właśnie wtedy w Patricii
i jej starszym bracie zaczęło powoli kiełkować powołanie misjonarskie
(zapewne pod wpływem ich ojca – misjonarza), które przedrzemało w ich
sercach jeszcze przez kilka dobrych lat.
Po ukończeniu szkoły splot nie do końca zrozumiałych zdarzeń (przesyłka
z jej dokumentami zaginęła w drodze do wybranej uczelni) sprawił, że
ambitne plany medyczne Patricii spaliły na panewce i ostatecznie przyszła
pisarka zdecydowała się na kurs pielęgniarski. W tym czasie wybuchła
wojna. Początkowo młoda panna St. John pracowała w jednym ze szpitali
wojskowych, pielęgnując i podtrzymując na duchu ofiary bombardowań
lotniczych, później zaś była przełożoną internatu w szkole jej ciotki.
Dopiero po zakończeniu wojny powróciło dawno skrywane pragnienie z
czasów dzieciństwa i autorka wraz z bratem (lekarzem) zdecydowali się
wyjechać na misje do Maroka. Tam Patricia początkowo pomagała bratu w
szpitalu w Tangerze, a następnie sama wyjechała w góry, gdzie przebywali
najubożsi.
strona28
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Młoda misjonarka od razu dostrzegła, że ludziom, do których została
posłana, nie tylko brakuje fachowej pomocy medycznej, ale przede wszystkim
Ewangelii i opieki duchowej. Patricia starała się wypełniać te posługi z
wielkim zaangażowaniem, zdobywając powoli zaufanie i serca mieszkańców
wioski. Trud się opłacił! Po pewnym czasie udało się m.in. zorganizować
cotygodniowe spotkania biblijne, na które przychodziło coraz więcej ludzi,
aby słuchać słów białej wyznawczyni Jezusa Chrystusa…
Ostatecznie Patricia spędziła w Maroku 27 lat, głosząc Dobrą Nowinę i
służąc pomocą swoim afrykańskim braciom, a klika lat później działając w
ramach organizacji charytatywnej „Global Care” odwiedziła także Ruandę i
Etiopię, gdzie pomagała głodującym.
Nie myślmy jednak, że czas spędzony na afrykańskiej ziemi oderwał Patricię
od „pióra”. Nic podobnego! Tak wiele ciekawych przygód, niezwykłych
znajomości i sama możliwość poznawania nowej kultury musiały przecież
gdzieś znaleźć ujście. I znalazły – na kartach kolejnych książek! „Świetlista
gwiazda”, „Czwarta świeca” czy „Poszukuję przyjaciela” to właśnie
uwiecznione wspomnienia autorki z pobytu na czarnym kontynencie.
Powróćmy jeszcze na krótko do Anglii, gdzie po wielu latach autorka
osiadła na stałe. Nawet na tej ostatniej „placówce” Patricia do samego końca
starała się pomagać ludziom (szczególnie młodym) na różne sposoby, czy to
wynajmując studentom pokoje czy stwarzając miejsce spotkań dla okolicznej
młodzieży w swoim domu. Po jej śmierci w 1993 roku wiele osób mówiło
o niej, że miała coś w sobie z miłości i życia Jezusa Chrystusa. Przesyłano
również mnóstwo listów mówiących o budującym wpływie książek Patricii na
pisarzy i dzieci, zwłaszcza w Europie Środkowej w czasach komunistycznego
reżimu, gdy chrześcijańska literatura była tam rzadkością.
Na tym kończę moją opowieść, która jest zaledwie pewnym zarysem życia
strona29
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Patricii. Jeśli sięgniecie sami po „Autobiografię”, odnajdziecie w niej z
pewnością: energię, radość, poczucie humoru, wiarę, poświęcenie i… Miłość!
To wszystko bowiem splotło się w jedną całość, czyniąc niezwykłym ziemskie
życie Patricii St. John. Szczerze zachęcam każdego do przeczytania tego
pięknego świadectwa. Naprawdę warto!
Listy do nieznajomej
Clive Staples Lewis
http://www.tolle.pl/ksiazka/listy-do-nieznajomej
SMS, e-mail czy list?
KATARZYNA DĄBEK
Dziś, gdy najczęstszą formą komunikacji są SMS-y lub e-maile, bardzo
rzadko piszemy listy. Najczęściej listonosz przynosi nam pisma urzędowe,
a tych prawdziwych, pisanych ręcznie listów już prawie nie otrzymujemy, a
także sami ich nie piszemy.
Dlatego zdziwić może fakt, że proponuję Ci, Drogi Czytelniku, książkę
stanowiącą zbiór listów C.S. Lewisa. Jest to prywatna korespondencja pisarza
z kobietą, której nigdy nie spotkał osobiście. Autor nie myślał nigdy o
publikacji tych listów, jednak stanowią one ważny element jego twórczości i
strona30
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
dlatego warto zwrócić na nie uwagę.
Jeśli czytałeś już kiedyś książki tego pisarza, możesz być zdziwiony formą
listów. Są one krótkie, autor wyjaśnia w nich wszystko zwięźle, brakuje w
nich opisów, fantazji - znajdziesz tylko suche fakty. Jest to zapewne związane
z tym, że C.S. Lewis nie lubił pisać listów. Jednak pomimo tej niechęci pisał,
ponieważ uważał, że w ten sposób również może pomagać ludziom.
Listy do Mary są odpowiedzią na jej pytania, poradą w trudnych chwilach,
zapewnieniem o modlitwie. Lewis pisał o wierze, o tym, jak on ją pojmuje,
udzielał rad, wspominał również o swoich dolegliwościach i cierpieniach.
Opowiadał o swoim krótkim małżeństwie, o radościach i smutkach z nim
związanych. Pisarz w listach mówił o tym, co Bóg zdziałał w jego życiu .
Choć z listów tych nie dowiesz się, Czytelniku, wiele nowego o C.S. Lewisie
(o ile znasz jego biografię), jednak wydaje mi się, że warto je przeczytać.
Może Ci się wydawać, że to ot taki sobie zbiór czyichś wypocin. Jednak
gdy głębiej im się przyjrzysz, może uda Ci się odczytać „coś pomiędzy
wierszami”. Ja zapraszam Cię serdecznie do czytania. Mi pokazały one, że na
życie i śmierć można patrzeć inaczej, że warto dzielić się z innymi tym, co się
przeżywa, że wiara to nie jest moja prywatna sprawa...
***
strona31
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Droga do zniewolenia
Fryderyk August von Hayek
http://www.tolle.pl/ksiazka/droga-do-zniewolenia
Bezdroża socjalizmu...
PAWEŁ POMIANEK
Mam do zaoferowania czytelnikom Tolle coś absolutnie specjalnego! Chcę
zaprezentować najbardziej znaną książkę jednego z najznamienitszych
teoretyków liberalizmu gospodarczego, Friedeicha von Hayka.
Książka została napisana w latach czterdziestych XX wieku, ale do dziś
nie straciła swej aktualności. Można powiedzieć, że była ona odzewem na
socjalizm, który w różnych formach zakorzenił się w ówczesnej Europie, a
jego efektem była wojna.
Pozycja składa się z 15 rozdziałów, których nie da się sprowadzić do jakichś
kilku myśli. Pozwolę sobie je więc po krótce omówić. Pierwszy i drugi
rozdział traktują o tym, dlaczego porzucenie liberalizmu i zwrócenie się w
stronę socjalizmu spowodowało wybuch tak strasznego, światowego konfliktu.
Autor stara się też prostować pewne nieścisłości, jak ta, że np. faszyzm we
Włoszech uważano bardziej za kapitalistyczny niż socjalistyczny, co było
zupełnie błędne. Władze państwowe sprawowały tam przecież bardzo ścisłą
kontrolę nad obywatelami.
strona32
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Kolejny rozdział pt. „Indywidualizm i kolektywizm” ukazuje, jak funkcjonuje
gospodarka w ustroju wolnorynkowym, a jak w przypadku centralnego
planowania. Hayek ukazuje dlaczego to ostatnie jest tak niebezpieczne. Ten
fragment rozpoczyna serię wywodów poświęconych „planowaniu”.
Rozdział IV obala mit o – jak wówczas mówiono – nieuchronności
planowania, ukazując, że konkurencyjność jest w gospodarce nieodzowna.
Bardzo ciekawy jest rozdział V, który ukazuje, że planowania nie da się
pogodzić z demokracją i zawsze prowadzi ono – wcześniej czy później – do
jakiegoś rodzaju totalitaryzmu. Dalszy fragment eksplikuje, że planowanie
jest również pewnego rodzaju zaprzeczeniem rządów prawa. Podczas
gdy te ostatnie są obiektywne, gdyż wyznaczają wszystkim te same reguły,
w przypadku planowania zawsze mamy do czynienia z podejmowaniem
decyzji dla kogoś konkretnego korzystnych, a przez to stronniczych i
nieobiektywnych.
W rozdziale VII Hayek ukazuje, że kontrola gospodarcza sprawowana przez
państwo zawsze prowadzi do kontrolowania przez nie każdej ze sfer życia
ludzkiego. Zamyka mu drogę wolnego wyboru. W kolejnym rozdziale autor
wyjaśnia, że głośny postulat socjalizmu o równości w podziale dóbr nigdy nie
jest ani spełniany, ani nawet poważnie traktowany. Generalnie różnica jest
tylko taka, że w liberalizmie o tym, kto jest bogaty, a kto biedny, decydują
własne zdolności i sytuacje losowe, a w socjalizmie władza państwowa.
W rozdziale IX Hayek zwraca uwagę przede wszystkim na dwie istotne
sprawy:
1.Wychowanie nowej generacji, która często uważa za bardziej godne
stanowisko państwowe. A tych, którzy przez własne ryzyko i poświęcenie
dorobili się wiele, uważa się za złodziei. Podobne nastroje panowały w
nazistowskich Niemczech.
2.Wolność ekonomiczna zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem i zawsze
stoimy przed alternatywą wolność-bezpieczeństwo.
strona33
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
W najdłuższym z rozdziałów Dlaczego najgorsi pną się w górę autor
odpowiada – oczywiście w odniesieniu do kolektywizmu – na postawione w
tytule pytanie, ale też pokazuje, w jaki sposób i wśród jakich grup społecznych
kolektywiści szukają sobie zwolenników.
W rozdziale zatytułowanym Koniec prawdy autor przybliża techniki
manipulacyjne, poprzez które włodarze państwa totalitarnego przekonują do
swej koncepcji społeczeństwo. Hayek mówi, że „najskuteczniejszym sposobem
skłonienia ludzi, by uznali ważność wartości, którym mają służyć, jest
przekonanie ich, że są to te same wartości, które sami (...) zawsze uznawali,
ale wcześniej niewłaściwie je rozumieli i nie rozpoznawali ich”. Najskuteczniej
temu celowi służy używanie starych słów przy równoczesnym nadaniu im
nowych znaczeń. Autor wyjaśnia też dlaczego w ustroju totalitarnym władza
rości sobie prawo do ustalania jednej obowiązującej prawdy i to w każdej
dziedzinie życia i nauki.
W następnym rozdziale ukazane zostało, jak idee socjalistyczne od początku
XX wieku prowadziły w Niemczech do zwycięstwa nazizmu. Autor analizuje
tutaj cytaty licznych myślicieli socjalistycznych. Dalej ukazane zostało,
jak niezwykle podobne tendencje zyskują poparcie w ówczesnej Wielkiej
Brytanii. Hayek ciekawie omawia przy tej okazji problem monopoli.
Warunki materialne a idealne cele to rozdział, z którego możemy dowiedzieć
się o tym, jak fałszywą była ówczesna tendencja mówiąca o „końcu człowieka
ekonomicznego”. Autor mówi również o tym, że oczywiście nie od razu po
zakończeniu wojny da się wprowadzić liberalizm par excellence, ale należy
dołożyć starań, by było to możliwe jak najszybciej. Bardzo istotne fragmenty
są poświęcone moralności i jej relacji do przymusu, jaki narzuca socjalizm.
Przez wzgląd na wagę tego fragmentu pozwolę sobie na przytoczenie kilku
zdań profesora Hayka: „Nie mamy prawa ani do bezinteresowności czyimś
kosztem, ani też nasza bezinteresowność nie jest żadną zasługą, jeśli nie
strona34
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
mamy innego wyboru. Ci członkowie społeczeństwa, którzy pod każdym
względem zmuszeni są do dokonywania dobrych uczynków, nie mają żadnego
tytuły do chwały” (s. 227). Jakże to zdanie jest aktualne i dziś, gdy jesteśmy
zobowiązani przez państwo do obowiązkowych darowizn na chorych,
emerytów, rencistów, leniów, a nade wszystko na... urzędników.
W ostatnim rozdziale autor ukazuje, jak opłakane skutki mogłoby przynieść
planowanie międzynarodowe. Jakże prorocze są to słowa. Dziś – 70 lat
później – doświadczamy tego w Europie na własnej skórze. Hayek zaleca
natomiast powołanie międzynarodowej władzy o strukturze federacji, która
czuwałaby nad zachowaniem wolności gospodarczej w poszczególnych
krajach.
To, co przedstawiłem, jest tylko namiastką. Zachęcam do lektury! Na
koniec chciałem jednak zaznaczyć, że książkę polecam głównie koneserom
i znawcom problematyki. Nie jest to – jak np. Polactwo Ziemkiewicza
– książka dla każdego. Jednak ci, którzy tą problematyką naprawdę się
interesują, myślę, że będą zachwyceni.
strona35
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Pokora
- chrześcijańska droga do zwycięstwa
Winfried Wermter
http://www.tolle.pl/ksiazka/pokora
Od samoakceptacji do akceptacji Boga
BARTOSZ BUCZACKI
Obserwując siebie i ludzi z najbliższego otoczenia można dojść do
wniosku, że tym, co tak często dominuje w naszych działaniach i sposobie
odczuwania świata jest rodzaj postawy, który można by określić jednym
słowem jako negacja. To doprawdy zadziwiające, jak każde zwrócenie
uwagi i najmniejszy nawet nacisk budzą nasze niezadowolenie i odbierane
są, niezależnie od intencji, jako atak. Ta prewencyjna postawa, widoczna
już na poziomie interpersonalnym, wyklucza jakąkolwiek pomoc, w
wymiarze głębszym zaś zamyka nas na oddziaływanie najszlachetniejszej
instancji naciskotwórczej jaką jest Bóg. Aby odwrócić ten stan rzeczy i na
nowo znaleźć się pod ciśnieniem jego Słowa, potrzeba niesłychanej wiary,
odwagi i zaufania. Potrzeba pokory.
Książka Winfrieda Wermtera ma jeden zasadniczy cel: ułatwić jej osiągnięcie.
Oczywiście, aby było to możliwe, należy wpierw zrozumieć, czym ona
właściwie jest . Okazuje się, że nie jest to wcale tak oczywiste. Wokół samego
terminu namnożyło się sporo nieporozumień. Wermter podejmuje się trudu
jego oczyszczenia, wprowadza istotną dystynkcję między pokorą a tchórzliwą
uległością. Zdaniem niemieckiego misjonarza robienie z siebie popychadła
strona36
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
jest sprzeczne z duchowym interesem człowieka, a obrażanie się, gniew, czy
zgorzknienie, to nic innego jak tylko przejawy pychy.
Ważne miejsce we właściwym rozumieniu pokory przyznaje autor pojęciu
akceptacji (łac. acceptatio – przyjmowanie). Jest ona w przeciwieństwie
do negacji zgodą na nacisk, znoszeniem rzeczywistości taką, jaka jest.
Akceptacja warunkuje poruszanie się w obszarze realnego świata, pozwala
odkryć prawdę o nas samych. Wermter mówi o trzech poziomach akceptacji
(samoakceptacja, akceptacja świata, akceptacja Boga). Na najwyższym z nich
można odnaleźć całkowity spokój i prawdziwą radość.
Zgodnie ze średniowieczną formułą verba docent, exempla trahunt, książka
Wermtera zawiera w sobie nie tylko tego typu interesujące enuncjacje.
Jej karty wypełniają żywe świadectwa osób, dla których pokora stała się
chrześcijańską drogą do zwycięstwa. Odnajdziemy tu historie z życia takich
świętych jak Kasper z Bufalo, czy Katarzyna ze Sieny; natrafimy na przykłady
pokory w działaniach postaci biblijnych (m.in. ojciec miłosierny, Zacheusz,
Syrofenicjanka), czy zwykłych, anonimowych ludzi, żyjących w naszych
czasach i zanurzonych w podobne nam problemy.
Całość uzupełniają krótkie wierszyki i modlitwy, wprowadzające w życie
duchowe, a także niezwykle cenny zbiór zasad opracowanych przez
założyciela Wspólnoty Krwi Chrystusa, ks. Franciszka Albertiniego z Rzymu
i zaopatrzonych nowym komentarzem Wermtera. Oto wybrane z nich:
1. Bez pokory wszystko jest próżnością i urojeniem.
2. Zwracanie uwagi nie wywołuje oburzenia u tego, kto posiada pokorę.
3. Pozwól, aby pokora była twoją stałą towarzyszką, a będziesz szczęśliwy.
***
strona37
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Zamiast telewizji
Nessia Laniado
http://www.tolle.pl/ksiazka/zamiast-telewizji
Jak rozwijać zainteresowania
naszego dziecka?
PAWEŁ KRÓLAK
Co zrobić, aby dziecko nie spędzało całego swojego dzieciństwa przed
telewizorem? Jakie zajęcia dla niego wybrać? Czy małe dziecko powinno
uprawiać sport, grać na instrumencie muzycznym lub uczyć się języków
obcych? Książka „Zamiast telewizji” w bardzo praktyczny sposób pomoże
Ci przemyśleć te kwestie i dostarczy odpowiedniej wiedzy i narzędzi do
właściwego wyboru zajęć dla Twojego dziecka.
Media często ostrzegają nas przed tym, by nie narzucać swojemu dziecku
zbyt wielu zajęć. Z drugiej jednak strony wydaje się – obserwując większość
dzieci – że współczesnemu dziecku bardziej grozi uzależnienie od telewizora i
gier wideo niż „syndrom dziecka wiecznie zajętego”. Jak znaleźć złoty środek?
Warto też sobie postawić pytanie, kto powinien decydować o wyborze zajęć
dla dziecka. Czy powinniśmy ulegać zachciankom dziecka, dać mu pełną
swobodę – jak to dziś w modzie? Czy raczej rodzice powinni kształtować
swoje dziecko według własnego wymarzonego wzorca?
strona38
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Jedna i druga postawa może zrodzić konsekwencje dalekie od oczekiwanych.
Jeśli damy dziecku zbyt dużo swobody – może stać się tak, że zakupione
skrzypce (za grube pieniądze) po tygodniu znajdą się na strychu – bo dziecko
nagle znudzi się widząc pierwsze trudności w nauce grania. Z drugiej strony
natomiast narzucanie dziecku zajęć może być w rzeczywistości realizowaniem
niespełnionych marzeń z dzieciństwa rodziców i zaowocuje jedynie
frustracją.
Mało jest dobrych książek, które poruszają te zagadnienia. Z całą pewnością
jednak taką książką jest „Zamiast telewizji”, której autorką jest dziennikarka
Nessia Laniado.
Autorka porusza w niej niezwykle ważną sprawę wyboru zajęć dodatkowych
dla dziecka. Omawia poszczególne kursy i możliwości rozwoju dziecka.
Pierwsze dwa rozdziały stanowią niejako wprowadzenie do reszty książki
i poruszają zasygnalizowane na początku tej recenzji problemy, takie jak:
co wybrać dla dziecka i kto powinien o tym decydować. Rozdział trzeci
natomiast ukazuje ważną rolę animacji, wpływania na rozwój dziecka przez
zabawę.
Kolejny rozdział obszernie porusza kwestie rozwoju muzycznego dziecka.
Dowiadujemy się z niego, kiedy zacząć edukację muzyczną, a nawet jakiej
muzyki najlepiej słuchać w okresie ciąży, aby pomóc dziecku we właściwym
rozwoju. Autorka pomaga również znaleźć odpowiedzi na pytania, czy
powinniśmy dziecko w bardzo młodym wieku uczyć gry na instrumentach,
kiedy (w jakim wieku dziecka) na jakim instrumencie najlepiej zacząć
naukę, jak wybrać dobry kurs czy szkołę muzyczną. Na uwagę zasługuje
fakt, że informacje zostały przedstawione w sposób niezwykle praktyczny i
kompleksowy – Laniado dotyka nawet takich spraw, jak wzajemny wpływ
(lub wykluczanie się) nauki gry na niektórych instrumentach i uprawiania
niektórych rodzajów sportu.
strona39
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Rozdział następny poświęcony został właśnie zajęciom sportowym.
Znajdziemy tu konkretne wskazówki, w jakim wieku na jaki sport zwracać
uwagę dziecka, czy zachęcać do konkretnych dziedzin, czy raczej do ćwiczeń
w ogóle, jak znaleźć dobry ośrodek sportowy.
Kolejny rozdział (dosyć krótki w porównaniu do dwóch poprzednich)
poświęcony został kwestiom sztuk walki. Zostały w nim omówione
poszczególne sztuki walki, autorka przedstawiła również wskazówki, jak
wybrać odpowiednią sztukę walki dla dziecka.
Pozwolę sobie również dodać tutaj jedną rzecz, o której autorka nie
wspomina: jako chrześcijanie powinniśmy też zwracać uwagę na to, czy
dana sztuka walki nie jest jednocześnie uczeniem buddyzmu czy innych
religii wschodnich. O ile bowiem jest możliwe oderwanie tradycyjnych sztuk
walki od elementów religijnych i stają się one wtedy wyłącznie ćwiczeniami
fizycznymi (i są w pełni akceptowalne z punktu widzenia chrześcijaństwa),
to często zdarza się, że niektórzy instruktorzy (możliwe, że nieumyślnie)
na takich kursach uczą dzieci zasad filozoficznych czy praktyk zupełnie z
chrześcijaństwem sprzecznych. Trzeba na to również zwracać uwagę.
W kolejnym rozdziale Laniado porusza niezwykle ciekawą kwestię nauki
języków obcych. Zestawia zalety i wady rozpoczęcia takiej nauki w wieku
bardzo młodym i późniejszym, zwraca uwagę na możliwości uczenia się
dzieci. Porusza również zagadnienie wyboru dobrego nauczyciela i szkoły,
a także sytuacji dzieci, które mają rodziców mówiących w różnych językach
ojczystych.
Ostatni rozdział poświęcony został natomiast kwestii posiadania zwierząt.
Jak w całej książce, autorka w sposób obiektywny – ukazując zalety i wady
– zwraca uwagę na wpływ opieki nad zwierzątkiem na dziecko, przytacza
konkretne badania psychologiczne na ten temat, pomaga wybrać właściwe
zwierzę dla osobowości dziecka i wskazuje, kiedy powinniśmy zwierzę kupić
strona40
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
i jak uczyć dziecko opieki nad nim. Niezwykle ciekawy jest też fragment
mówiący o tym, jak uczyć dziecko wiedzy o zwierzętach, aby uniknąć takich
sytuacji:
Agnieszka, mała 2-letnia „mieszczka” nigdy nie była na wsi. Pewnego dnia widzi,
że po chodniku kroczy – zjawiwszy się nie wiadomo skąd, kura. „Mamo, mamo”,
krzyczy podekscytowana, „popatrz: kot z piórami!”.
Generalnie naprawdę dobrą książką – w mojej opinii – jest taka, która opiera
się na konkretnej solidnej wiedzy teoretycznej, ale jednocześnie wykłada tę
wiedzę w sposób niezwykle prosty, praktyczny i tak, aby można ją było od
razu zastosować w życiu. Książka „Zamiast telewizji” właśnie taka jest.
Autorka bazuje na solidnych podstawach teoretycznych (często przytacza
konkretne badania czy opinie psychologów rozwojowych i pedagogów),
a jednocześnie przedstawia ogromnie praktyczne wskazówki – i często z
humorem, dzięki czemu „Zamiast telewizji” znakomicie się czyta.
Książka jest niedługa, więc z całą pewnością nie wyczerpuje tematu (przecież
każdemu z tych zagadnień można by poświęcić kilkusetstronicowe odrębne
opracowanie), lecz stanowi znakomitą podstawę do własnych przemyśleń
nad wyborem właściwych zajęć dla naszych dzieci. Tę pozycję powinien
przeczytać każdy rodzic!
***
strona41
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Osobowość plus
Florence Littauer
http://www.tolle.pl/ksiazka/osobowosc-plus
Kim jesteś?
JUSTYNA SMERECKA
Słyszałeś może o teorii czterech temperamentów: sangwiniku,
melancholiku, choleryku i flegmatyku? Każdy z tych typów posiada inne,
charakterystyczne dla siebie cechy, które mają wpływ na Twoje emocje,
pracę i relację z innymi. Czy zastanawiałeś się kiedyś, jakim typem
osobowości lub ich kombinacją jesteś Ty? Dlaczego jedni są pełni życia,
spontaniczni, a innym z wielkim trudem przychodzi wyrażenie radości?
Dlaczego niektórzy nie dbają o porządek wokół siebie i wcale im to nie
przeszkadza, podczas gdy inni poprawiają najmniejszą fałdę na łóżku?
Kluczem do zrozumienia tych różnic może okazać się (wystarczy bowiem
po nią sięgnąć :-)) niniejsza książka Florence Littauer. Jak wyjaśnia sama
autorka: „Kiedy rozumiemy, kim jesteśmy i dlaczego postępujemy tak, a nie
inaczej, możemy zacząć poznawać swoje wnętrze, udoskonalać osobowość i
uczyć się współżycia z innymi”.
Punktem wyjścia dla autorki jest ważne stwierdzenie, iż każdy z nas jest
odrębną indywidualnością, „nie jesteśmy jednakowymi jajkami ułożonymi
w wielkim pudle”. Każdy z nas rodzi się z pewnymi własnymi cechami
charakteru, każdy otrzymuje swój własny rodzaj skały, a z czasem pod
strona42
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
wpływem różnych czynników zmianom ulega jedynie jej kształt. Owym
rodzajem skały jest właśnie nasz temperament.
Kiedy rozumiesz swój temperament, wiesz, kim naprawdę jesteś, dlaczego
reagujesz tak, a nie inaczej. Znasz swoje zalety i dzięki temu możesz je
rozwijać, jak również wiesz, jakie są Twoje słabe strony i jak je możesz
eliminować. Tę zdolność daje Ci wiedza o typach temperamentów,
wywodząca się od Hipokratesa. Rozumiejąc siebie, zrozumiesz też innych.
Aby wypełnić postawione przed sobą zadanie – zapoznać Cię z czterema
typami temperamentów – autorka zabierze Cię po kolei na zabawę z
towarzyskim sangwinikiem, dostarczy kilka chwil powagi przy perfekcyjnym
melancholiku, przez moment będziesz służył pod rozkazami energicznego
choleryka (lub dowodził razem z nim :-)), aż po całym trudzie wędrowania
– cóż za ulga! - odpoczniesz u boku spokojnego flegmatyka. Zapowiada się
pasjonująca przygoda…
Wstępem do tej intelektualnej podróży jest test określający Twój profil
osobowości. Wypełniając go, zobaczysz, jakim typem albo ich kombinacją
jesteś, będziesz miał okazję poznać swoje mocne strony, a w trakcie lektury
dowiesz się, jak je rozwijać. Zobaczysz też swoje wady – w dalszej części
autorka podaje przykłady, jak można je eliminować.
I tak Florence Littauer opisuje każdy z czterech typów, omawiając
charakterystyczne dla nich cechy pozytywne. W wielkim skrócie mogę
powiedzieć, że sangwinik to osobowość towarzyska, gadatliwa „dusza
towarzystwa”; melancholik jest osobowością perfekcyjną, uporządkowaną,
poważną; energiczny choleryk działa, to urodzony przywódca; na koniec
zostaje spokojny, łagodny, opanowany flegmatyk.
Każdy z typów nie jest pozbawiony swoich wad, dlatego też autorka opisując
dany problem, podaje konkretne wskazówki pomocne w pracy nad sobą.
Dowiesz się między innymi, jak można nauczyć towarzyskiego sangwinika
strona43
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
porządku, jak wnieść nieco radości w poważne życie perfekcyjnego
melancholika, jak utemperować energicznego choleryka, a spokojnego
flegmatyka pobudzić z kolei do działania.
Każdy z nas ma określony typ osobowości lub też jest ich połączeniem.
I tak są połączenia naturalne, jak sangwinik i choleryk oraz flegmatyk i
melancholik. Połączeniami uzupełniającymi się są: choleryk i melancholik, a
także sangwinik i flegmatyk. A jak ma się rzecz z przeciwieństwami?
Posiadając już wiedzę na temat każdego z typów, możesz ją teraz wykorzystać
w codziennych relacjach z ludźmi, którzy reprezentują różny typ osobowości.
Znając ich mocne i słabe strony, możesz zrozumieć pewne ich zachowania,
a do problemów i wad podejść we właściwy sposób i pomóc twórczo je
rozwiązać.
Florence Littauer pisze swoją książkę językiem jasnym, prostym i jak
przystało na towarzyskiego sangwinika w połowie – z dużym poczuciem
humoru. Lekturę przerywają więc od czasu do czasu wybuchy śmiechu :-).
Książka ta była dla mnie dużą porcją wiedzy, która przydaje się w codziennym
życiu w relacjach z innymi. W większym świetle zobaczyłam swoje zalety i
cieszę się z nich. No i wady… No cóż, po prostu poznałam je bliżej i dzięki
temu wiem, nad czym mogę konkretnie popracować. A rozumiejąc siebie –
rozumiem nieco więcej innych…
***
strona44
Biuletyn Miłośników Dobrej Książki nr 1 (grudzień 2006)
www.biuletyn.tolle.pl
Zaproszenie do współpracy
Jako że dopiero zaczynamy tworzyć nasz Biuletyn
zachęcamy bardzo gorąco chętnych do jego współtworzenia
do nawiązania z nami współpracy czy to w formie
felietonisty, czy to autora jakichś ciekawych artykułów,
czy to w formie recenzenta, czy wreszcie w roli
przeprowadzającego wywiad. A może sami macie jakieś
ciekawe pomysły? Jeśli tak, piszcie: [email protected] lub
po prostu [email protected]
strona45