Ludzie szczury
Transkrypt
Ludzie szczury
Prywatna spółka z Gdańska przejęła legendarną lecznicę Stoczni Szpital INDEKS 356441 padł ISSN 1509-460X http://www.faktyimity.pl Księża katoliccy tytułują się pasterzami dusz. I jest w tym sporo prawdy, gdyż do ludzkich ciał i dóbr mają zgoła inne podejście niż duszpasterzowanie. Tu wchodzi w grę raczej zawłaszczanie, przywłaszczanie. A często, niestety, zwykła grabież. No, nie taka zwykła... Ksiądz kanonik Julian Noga z Gdańska musiał się nieźle nagłówkować, żeby orżnąć siedemdziesięciu staruszków na ponad dwa miliony złotych. Za te pieniądze miał im zapewnić złotą jesień – luksusowe mieszkania na własność, opiekę lekarską, fachowe rehabilitacje. Lecz zafundował zgryzotę, a niektórym śmierć. Wszak jest dusz pasterzem... Ludzie szczury Sześćdziesiąt lat temu kanały były dla wielu Polaków jedyną szansą przeżycia. I znów są. Przytulą, ogrzeją, pozwolą uciec przed skinem-Aryjczykiem-nadczłowiekiem z bejsbolem. Niegdyś bohaterów, dziś chronią ludzi szczury. Bez domu, bez nazwiska, bez nadziei. Ü Str. 10, 11 Ü Str. 9 Nr 1 (148) 3 – 9 stycznia 2003 r. Cena 2,20 zł (w tym 7% VAT) Pasterz z owieczkami jeszcze nieświadomymi, co je czeka Ü Str. 3 Mordercy dzieci Z czego znani są benedyktyni? Z cierpliwości, oczywiście. Jednak wszelkie rekordy biją ci amerykańscy: całymi latami polują na małe dzieci, aby w końcu uprawiać z nimi zbiorowy seks. Niechętnych poddawaniu się takim praktykom gwałcą, a otwarcie protestujących – mordują. Ü Str. 13 2 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. KSIĄDZ NAWRÓCONY FA K T Y KOMENTARZ NACZELNEGO ŚWIAT Z okazji minionych świąt papież wezwał ludzkość do pokoju. Zdaniem takiego Adama Szostkiewicza z „Polityki”, Papa – za to wezwanie – powinien pojawić się na świątecznej okładce „Timesa” jako największy człowiek 2002 roku. A co, miał wezwać do wojny? Opatrzność 2003 Związana z ruchem raeliańskim firma Clonaid poinformowała o narodzinach pierwszej sklonowanej dziewczynki – Amerykanki o imieniu Ewa. Niepotwierdzone jeszcze przez niezależnych badaczy doniesienie zostało natychmiast zajadle skrytykowane przez Watykan i przykościelnych naukowców. Sekciarski klon! Jak toto chrzcić, nauczać, grzebać?! P POLSKA Rząd dokonał największego w historii kraju zakupu. Za kwotę 4,7 mld dolarów Polska kupi 48 amerykańskich samolotów F-16. Amerykanie zobowiązali się zainwestować u nas 9,8 mld dolarów. Skończy się co najwyżej na 6 mld USD, bo Amerykanie swoje inwestycje przeszacowali. Takie pieniądze!... I nikt nie mówi o nowych kościołach! W wigilijnym kazaniu Glemp pouczył bezrobotnych, że „nie podnoszenie pięści i nie wyładowywanie złości jest dobrem, ale wzajemna miłość między dotkniętymi nieszczęściem, jakim jest bezrobocie”. Ubolewał także, że niektórzy ubodzy są „niezdolni do miłości”. Jak się dostali do Sejmu, to mogą i do Episkopatu... Prymas zapewnia, że księża nie będą agitować za Unią Europejską, lecz jedynie rzetelnie informować, bo – jak powiedział – „mamy inne metody mówienia prawdy”. Do UE Glemp chce wejść „z Bogiem, Ojczyzną i honorem”. „Rzetelnie” wcale nie znaczy bezinteresownie. Protest strażaków objął już większość województw. Oflagowane są budynki i wozy, interwencje przewidziane są tylko w przypadku pożarów. Pracownicy straży pożarnej domagają się zrównania ich płac z policyjnymi. W razie strajków policji tylko strażacy mogą wystawić własne sikawki przeciw policyjnym. Zdaniem Rady Etyki Mediów głośny film „Imperium ojca Rydzyka” był potrzebnym (choć tendencyjnym) głosem na temat Radia Maryja. Ta opinia jest o tyle zaskakująca, że dotychczasowe opinie rady uchodziły na ogół za prokościelne. Teraz wiemy, że były zawsze i tylko probiskupie. „Gazeta Wyborcza” z niemal półrocznym opóźnieniem upubliczniła fakt rzekomej afery łapówkarskiej, w którą zamieszany ma być szef polskiego Canal+ Lew Rywin oraz decydenci z SLD. Michnik dysponuje ponoć nagraniem wypowiedzi Rywina, który za 17,5 mln dolarów łapówki proponuje mu załatwienie zmian w ustawie o radiofonii i telewizji, co umożliwi przejęcie telewizji Polsat przez „GW”. Sprawą zajęła się prokuratura. Wielka afera, czy ratowanie sprzedaży „Wyborczej”? WARSZAWA Po raz pierwszy w historii RP władze zorganizowały spotkanie konsultacyjne z przedstawicielami organizacji zrzeszających mniejszości seksualne. Pomysłodawcą narady była minister Izabela Jaruga-Nowacka, pełnomocnik rządu ds. równego statusu mężczyzn i kobiet. Omawiano m.in. projekt ustawy o generalnym inspektorze ds. przeciwdziałania dyskryminacji. To taki inspektor ma występować przeciwko Kościołowi?!! KRAKÓW Wkrótce ukaże się drukiem zapowiadany od kilku tygodni poemat autorstwa Jana Pawła II. Papież zdecydował, że jego dzieło – poetycka medytacja religijna – powinno mieć swój debiut nad Wisłą. Nie chcieli dać pokojowej Nagrody Nobla, może choć literacką dadzą. SUWAŁKI Przed sądem stanie Leszek S. urzędnik i działacz Akcji Katolickiej oskarżony o molestowanie pięciu dziewięcioletnich dziewczynek. Oskarżony jest żonaty, ma dwoje dzieci i kandydował w wyborach samorządowych z ramienia LPR. Bóg, Dziewczynki, Honor, Ojczyzna. WATYKAN Dwutygodnik włoskich jezuitów „Civilta Cattolica” przyznał, że Pius XII nie zrobił wszystkiego, aby ratować Żydów w czasie II wojny światowej. Jak podano, papież był świadom rozmiarów masakry, lecz zdobył się jedynie na ogólnikowe stwierdzenia i nigdy nie potępił holocaustu. Co nie przeszkodzi mu zapewne w zostaniu świętym, a może nawet pomoże... USA Ksiądz Roman Kramek z diecezji elbląskiej stał się bohaterem świąt Bożego Narodzenia za oceanem. W wieczór wigilijny aresztowano go pod zarzutem gwałtu na siedemnastolatce. Pomagał jej w ten sposób w przezwyciężeniu szoku spowodowanego wcześniejszym molestowaniem seksualnym... Toż to prawdziwy przełom w psychoterapii! FRANCJA W Paryżu odbyło się kolejne spotkanie młodzieży zorganizowane przez niby-ekumeniczną, a w rzeczywistości prokatolicką wspólnotę z Taize. Jak zwykle dopisali Polacy – stanowili prawie 40 proc. spośród 80 tys. uczestników i, co najzabawniejsze, o połowę przewyższali liczbę gospodarzy! Dla oszczędności wszystkie kolejne „ekumeniczne” i „międzynarodowe” spotkania radzimy organizować w Częstochowie. ROSJA W samobójczym zamachu na budynki rządowe w stolicy Czeczenii, Groznym, zginęło 80 osób, a rannych zostało 152. Ofiary to w większości urzędnicy pracujący dla promoskiewskich władz. Był to pierwszy w tym rejonie zamach zorganizowany w stylu znanym z Bliskiego Wschodu. Ot, straszno i Grozno... FILIPINY Na wyspie Cebu powstała ogólnokrajowa katolicka sieć telewizyjna. Nadaje programy oparte na „chrześcijańskich wartościach” oraz nie mniej prawowierne reklamy. No proszę... niby takie żółtki, a szybsze od Rydzyka. rzed trzema laty założyłem gazetę i wybrałem życie Japończyka oraz, prawdopodobnie, śmierć z przepracowania. Jak większość szczęśliwców w tym kraju – mam jednak przynajmniej co robić. Nie mam za to czasu na zastanawianie się, po co żyję i pracuję. Okazji do refleksji, a dokładnie czasu na nią mam niewiele, co najwyżej spacerując po cmentarzu 1 listopada i żegnając każdy kolejny rok. Przemijanie to jednak niewdzięczny temat do rozmyślań. Człowiek niby cieszy się, że jeszcze żyje, i smuci zarazem, bo każda chwila życia przybliża go do śmierci. Wszak dopiero co ucieszyło nas, że dożyliśmy XXI wieku, a tu proszę – jesteśmy o trzy lata starsi. Ale po co użalać się nad czymś, na co nie ma się wpływu. Podsumowania minionego roku, czynione wszem wobec, we wszelkich możliwych mediach, są w przypadku Katolandu szczególnie przygnębiające, bo z reguły łączą się z rozpamiętywaniem popełnionych błędów, głupot, a dodatkowo rzutują i odrywają od planów na przyszłość. Ta zaś powinna być prawdziwym celem, tudzież wyzwaniem. I niech nas nie zmyli fakt, że przyszło nam współtworzyć naród, który debatuje nad kichnięciem papieża sprzed pięciu lat albo nad głębokim znaczeniem chwili ciszy, którą ten zrobił rok temu w swoim przemówieniu. Ostatni wielcy romantycy, wyborcy Buzków, Krzaklewskich i Kaczorów uchowali się już tylko nad Wisłą. Tak zwani prawdziwi Polacy zamienili socjalizm na irracjonalizm (należy mylić z głupotą). Głupota w roku papieskim 2002 dostała w Polsce nowych skrzydeł (nie mylić z F-16) i zaczęła latać. W Krakowie z dumą wykończyła świątynię bożego miłosierdzia, które ją dawno opuściło, a w Warszawie rozpoczęła budowę opatrzności bożej, tej, której śladów nie stwierdzono tu od 300 lat. Bez przeszkód działała za to opatrzność glempowa. Jej największy przejaw to nowy układ Kościoła ze starą lewicą, czyli pokój za ziemię, czyli poparcie episkopatu dla integracji z Unią w zamian za przyzwolenie na dalszą katolizację i grabież, czyli czwarty rozbiór Polski. Bez przeszkód, kosztem biednego państwa i jeszcze biedniejszych, ogłupionych ludzi, powiększały się majątki kościelne. Papa tchnął w naród nowego ducha pokory wobec czarnych sukienek, w publicznej telewizji nauczano o aniołach stróżach, a w szkołach wykładano czarną magię z katechizmu i żywoty świętych, którzy nigdy nie istnieli. O tak, polscy najemnicy Watykanu mogą zaliczyć miniony rok do udanych. A co z Polakami? Od 1 stycznia 2002 r. przybyło 128 tys. bezrobotnych, zasiłki straciło 198 tys., o 20 procent (według szacunków Monaru) zwiększyła się liczba bezdomnych. No i po co truć się przeszłością? Na szczęście i na koniec pozostała nadzieja. Na szczęście i po raz pierwszy nie związana z żadną ideologią, bożym miłosierdziem, opatrznością czy ślubami jasnogórskimi. Nadzieja o tyle realna, gdyż mająca swoje podstawy i źródło poza ziemią świętą Papalandu. Unia. Rok 2003 będzie więc rokiem radosnego oczekiwania na spełnienie się unijnej nadziei, co – biorąc pod uwagę naukę zwaną semantyką – nadzieją zbytnio nie napawa. Połowie narodu żyjącej w nędzy ani bowiem do radości, ani do śmiechu. O tym, na co czekamy, przekonać się też możemy tylko wówczas, jeśli się doczekamy. A nadzieja? Mawiają, że jest matką głupich. Ale – z drugiej strony – czy nie lepiej być głupcem z nadzieją niż beznadziejnie mądrym? Zima nie będzie ani długa, ani krótka. Polaków będą rozgrzewały informacje o wielkich możliwościach ich amerykańskich samolotów i doniesienia o przygotowaniach do wojny z Irakiem. Pod koniec zimy będziemy mogli zobaczyć nasze samoloty bombardujące Bagdad, a kto wie – może nawet kilka z nich przetestować. W kraju na dobre puszczą lody i opadnie mgła niedomówień nad wizytą Rywina u Michnika. Będzie z tego burzy i czkawek co niemiara, aż do letnich wyładowań. Po zimie przyjdzie wiosna. Na polach wilanowskich piąć się będzie opatrzność i walić w gruzy zdrowy rozsądek. Ten z kolei powróci do papieża, który do Polski nie przyleci. Cały wolny czas zajmie mu bowiem walka z klonami, „nowym zagrożeniem dla całego świata, na wzór zagrożenia atomowego”. Sklonowani zostaną nowi zabójcy Popiełuszki, na ściganie których IPN ma na szczęście ograniczone fundusze. W maju, w całym kraju zakwitnie i rozpleni się szantaż, zielsko sprowadzone w 1980 roku do Polski z Zachodu, zwane też prawem do strajku. Przed unijnym referendum każda branża będzie chciała wywalczyć sobie więcej i lepiej, mimo iż będzie coraz mniej i gorzej. Premier Miller, aby uspokoić nastroje oraz tchnąć w naród więcej optymizmu, przebije króla Salomona i Dawida Copperfielda, nalewając wszystkim z próżnego. Z nawiązką zostanie wykonany plan dziesięcioletni episkopatu pod hasłem: dwa kościoły na jednym osiedlu; będzie więc mogła ruszyć wreszcie budowa autostrad. Latem, po plebiscycie, w którym większość Polaków powie Unii TAK, ocieplą się stosunki sekretarza Millera z sekretarzem Dyduchem. Ten pierwszy ledwie zapomniał o chlapnięciu Belki przed wyborami do parlamentu, a już musiał wycierać po chlapnięciu swego pomazańca w SLD, i to jakim chlapnięciu? – ludzkim embrionem! Tymczasem Dyduch zrozumiał, że Sojusz może zachować resztki twarzy i poparcia u swych ideowych wyborców, nowelizując ustawę aborcyjną. Nie zrozumiał za to tego, co wielki mały Leszek daje do zrozumienia każdemu mężczyźnie: najpierw skończ, zanim zaczniesz gadać. Prezydent wszystkich katolików nawróci się w tym roku tak bardzo, że już nic go nie uratuje. Serce ma obecnie na środku, a jeszcze mu się przemieszcza na prawo i na krzyż. Już teraz podobno w każdą niedzielę zgina kolana przed katolickim bożkiem w swojej kaplicy. Nie wiadomo jeszcze, ile jest w tym wiary, a ile nadziei, że kapelan prezydencki doniesie o jego nawróceniu do biskupów. Jest natomiast wiele miłości do władzy, bo sojusz prezydenta z Unią Wolności (tymczasowo znowu na styropianie), Michnikiem i liberałami zacieśni się i umocni. Pod koniec roku będzie już głośno o nowej partii centrowej, czyli bezideowej i żądnej zaszczytów, jak sam prezydent. A tak w ogóle to nie będzie to rok Unii, świni, węża czy smoka, ale Rydzyka, który zewrze szeregi swoich wyznawców i wystartuje z nową, antyunijną telewizją. W grudniu, przed kolejnymi świętami, jeszcze więcej rodaków będzie żyło tylko nadzieją. Na kolejnego sylwestra naród wypije jeszcze więcej szampana... ustami swych JONASZ przedstawicieli. Obyśmy tylko zdrowi byli. Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. W 1994 r. kanonik Julian Noga, ówczesny proboszcz parafii św. Kazimierza w Gdańsku doznał olśnienia, aby wybudować dom opieki społecznej. Od myśli przeszedł do czynu i rozpoczął zbieranie funduszy. W specjalnie wydanym folderze zapewniał przyszłych pensjonariuszy, że będą mieszkać w nieprzeciętnym luksusie, z całodobową opieką lekarską i pielęgnacyjną. Gwarantował także leczenie paliatywne we własnym centrum rehabilitacyjnym itp. Godną starość miały zapewnić mieszkania jedno- i dwupokojowe z balkonami, łazienką, garderobą, kuchnią, garażem w piwnicy oraz własny telefon. Do tego jadalnia z domową kuchnią i kaplica. Dla ludzi samotnych i chorych miało to być niebo na ziemi. Po polsku i angielsku reklamowano, że: „Dom przeznaczony jest zarówno dla osób samotnych, jak i dla małżeństw, które mogą zakupić jedno bądź dwa mieszkania, każde o pow. 30 m kw. (...)”. Zakupienie oznacza nabycie mieszkania na własność. 70 osób zdecydowało się na zamieszkanie w przyszłym Domu Opieki „Złota Jesień”. Na ten cel większość z nich przeznaczyła oszczędności całego życia. Umowy Kiedy przyszło do konkretów, naiwnym i często nieświadomym osobom zwerbowanym w kościołach, proboszcz podsuwał do podpisu przedziwne umowy. Parafia żądała za metr kwadratowy powierzchni mieszkania kwot od 500 do 2000 zł w zależności od roku, w którym podpisywano umowę, czyli wyznaczyła ceny dużo wyższe od obowiązujących wówczas na rynku nowych mieszkań. W latach 1995–1996 ludzie wpłacili na konto parafii kwoty 20–50 tys. zł od głowy. W sumie – ponad dwa miliony złotych! W 1998 r., po zasiedleniu niewykończonego jeszcze budynku, plebanowi coś się nagle odmieniło. Wymusił na staruszkach podpisanie nowych umów, w których nie było już mowy o zakupie mieszkań, ale... o ich najmie. Krystyna Łucyszyn: – Od samego początku byłam przeświadczona, że zawieram z parafią umowę o zakup mieszkania. Ksiądz jasno mówił, że mieszkania będą nasze. Później nagle okazało się, że zrobiono z nas nie właścicieli, ale lokatorów. Kupiłam mieszkanie, ale nie mam ani lokalu, ani pieniędzy. Ksiądz Julian Noga: – Wszyscy, zanim wpłacili pieniądze, wiedzieli, że nie będą właścicielami mieszkań. W umowie jest napisane wyraźnie, że są lokatorami. Mogli ich nie podpisywać. Tym prostym sposobem ksiądz dokonał cudu. Mieszkający w „Złotej Jesieni” zapłacili kasę jak za własnościowy superapartament, ale mogli go tylko wynajmować. Oczywiście, muszą płacić księdzu dodatkowo określone stawki wynajmu. Wkrótce też okazało się, że powierzchnie lokali są mniejsze od 6 do 14 metrów od tego, co staruszkom obiecano. Mimo to proboszcz zażądał dopłaty ekstra po 10 tys. zł GORĄCY TEMAT Złota Jesień kanonika Siedemdziesięciu starszych ludzi zaufało i wpłaciło po kilkadziesiąt tysięcy złotych proboszczowi parafii pw. św. Kazimierza, szefowi Domu Opieki „Złota Jesień” w Gdańsku, który obiecywał im w zamian własnościowe apartamenty, całodobową opiekę bytową, pielęgniarską i lekarską. Teraz owieczki zaciągnęły swojego pasterza przed sąd, domagając się prawa własności do zajmowanych lokali lub zwrotu pieniędzy. od każdego za... „luksus” szwedzkich podłóg, kafelki na balkonie i wyposażenie łazienki. Za taką kasę 20-metrowe mieszkanko można by pokryć marmurami, a jednak w łazienkach złotych kranów nie widzieliśmy. Stowarzyszenie Tymczasem cwany księżulo założył Stowarzyszenie Domu Opieki „Złota Jesień”, którego członkami – jak twierdził w lokalnej (parafialnej?) gazetce „Głos Zaspy” – automatycznie stali się wszyscy wpłacający kwoty na budowę Domu. Z tego tytułu przyznano im prawo do ulg w usługach rehabilitacyjnych: „(...) To ma być, tak jak kościół, nasz wspólny dom, wybudowany wspólnym trudem, w którym będziemy mogli przebywać, leczyć się i czuć się jak u siebie”. Niestety, gadka proboszcza to jedno, a rzeczywistość to zupełnie co innego. Z fantastycznych, składanych publicznie przez ks. Nogę obietnic, które mówiły o troskliwej, całodobowej opiece, domowej kuchni, spokoju i wygodzie – niewiele zostało. Samorządowi mieszkańców, który interweniował w tych sprawach, zabroniono działalności! Nie wszyscy też mogą należeć do Stowarzyszenia. Ksiądz Noga: „Nie potrzebujemy rozrabiaczy. Stowarzyszenie potrzebuje osób twórczych, z inicjatywą, a nie takich, co wszystko burzą” („Dziennik Bałtycki” z 17.01.2000 r.). Szybko też ks. Noga przekazał Dom w nieodpłatne użytkowanie na okres 30 lat Stowarzyszeniu Domu Opieki „Złota Jesień”, którego prezesem był... ksiądz Julian Noga! Żeby uniknąć komentarzy, papiery ze strony Stowarzyszenia podpisali wiceprezes i skarbnik. Następnie ksiądz-prezes dokonał w sądzie nowelizacji statutu, która eliminowała prawo wiceprezesa i skarbnika do podejmowania decyzji finansowych w Stowarzyszeniu, przypisując je jedynie prezesowi, czyli ks. Nodze. Kiedy fakt ten ujawniono, ksiądz Noga zrzekł się prezesowania Stowarzyszeniu na rzecz dra Włodzimierza Sikorskiego. Od lipca 2001 r. przestał być również proboszczem parafii św. Kazimierza. Lokatorzy jednak nadal zgodnie twierdzą, że w dalszym ciągu to on i tylko on rozdaje karty. Opinię tę może potwierdzać fakt, że to właśnie Noga odpowiada na pisma kierowane do parafii w sprawie Domu, twierdząc, że ma do tego upoważnienie nowego proboszcza, Leszka Laskowskiego. Lokatorzy Domu Opieki „Złota Jesień” mają też inne pretensje do czarnych sukien. Jedną z nich jest zupełny brak rozliczenia kosztów budowy obiektu oraz ustalenia wartości odtworzeniowej metra kwadratowego zajmowanych przez nich lokali. Rozliczenie Maria Pawlaczyk: – Od pięciu lat parafia ukrywa faktyczny koszt metra kwadratowego wraz z infrastrukturą. Parafia nie rozliczyła się jako inwestor wobec lokatorów z otrzymanych kwot, chociaż ksiądz Noga twierdził w odpowiedzi na nasze pisma, że rozliczenia takie nastąpią. Nie sporządzono też żadnych protokołów dotyczących wyposażenia lokali przez inwestora i przez lokatorów. Do dziś nie wiemy, za co tak dokładnie zapłaciliśmy. Ksiądz Julian Noga: – Koszty budowy Domu nigdy nie zostaną rozliczone, ponieważ jest on własnością parafii. Danuta Golińska-Pyrgiel: – Zwiedzeni obietnicami opieki ludzie dali księdzu pieniądze na mieszkania, których teraz są tylko najemcami. Za to, że mogą tam mieszkać, muszą płacić czynsz 200–250 zł za 20- lub 30-metrowy pokój z łazienką i aneksem zamiast kuchni. Ksiądz mówi, że są to opłaty za ogrzewanie i wodę oraz za antenę telewizyjną, bo za telefon płacimy oddzielnie. Nikt jednak nie widział rozliczeń rzeczywistych kosztów tych mediów. Przyciśnięty do muru ksiądz Julian Noga wyjawił wreszcie, że pieniądze, które pobrał od chętnych na zamieszkanie w domu opieki, nie były funduszami, za które sfinansowano budowę. Od samego początku przeznaczone były na zabezpieczenie kosztów opieki nad tymi lokatorami, którzy w przyszłości wymagać będą specjalnej troski. Koszt ten wynosi dzisiaj 1600 zł miesięcznie. Logika myślenia kanonika jest więc taka: wszyscy, którzy chcą zamieszkać w „Złotej Jesieni”, wpłacają kasę, która leży (?) sobie na koncie parafii do czasu, kiedy ktoś ze staruszków stanie się obłożnie chory. Wtedy koszty opieki nad nim (1600 zł) będą pokrywane z tych pieniędzy. Łatwo więc policzyć, że zebrane przez księdza 2 mln zł wystarczy na opiekę nad 7 osobami (tyle osób przystało na powyższe warunki) przez 14 lat! Nawet przez więcej, bo trójka z nich, aby nie robić księdzu kłopotu i kosztów, po prostu wzięła i umarła. Opieka Luksusowa całodobowa opieka pielęgniarsko-lekarska w „Złotej Jesieni” sprowadza się aktualnie do tego, że kilku lekarzy przyjmuje w ciągu czterech godzin w tygodniu (sic!) lokatorów Domu. W nocy oraz w soboty, niedziele i święta tzw. lekarz całodobowy odmawia przyjścia do nagłych zachorowań. Pensjonariusze muszą więc liczyć tylko na państwowe pogotowie ratunkowe. Od tych, którzy nie mogą wstać z łóżek, żąda się dodatkowych opłat za opiekę w wysokości 1000 zł miesięcznie. To jeszcze nie koniec. Zamiast obiecywanych domowych posiłków lokatorom dowozi się w termosach niedogrzane i niesmaczne obiady, których ci często nie chcą do ust nawet wziąć. Osoby ciężko chore mają też zakaz informowania o swoim samopoczuciu odwiedzających ich przyjaciół. Na podobne pytania również personel nie udziela odpowiedzi. Nieczynna jest sygnalizacja wezwaniowa i przeciwpożarowa, a gaśnice zamknięto na klucz. Nie ma suszarni na bieliznę, garaży na rowery i wózki, więc starsi ludzie taszczą je windą na 4 piętro. Dotarliśmy też do Mieczysława Karasińskiego, przewodniczącego samorządu mieszkańców w 2000 r., a obecnie szefa Stowarzyszenia Pomocy Lokatorom Domu Opieki „Złota Jesień”, które założyli niezadowoleni lokatorzy. – Zostaliśmy oszukani – mówi M. Karasiński. – Lokatorzy wprowadzili się na ogół do jednego pokoju z łazienką, bez żadnych drzwi wewnętrznych, bez wyposażenia kuchni i bez wyposażenia łazienki. W tym jednym pomieszczeniu śpią, chorują, odpoczywają, gotują posiłki, przyjmują gości, piorą i suszą bieliznę, załatwiają swoje potrzeby. Starzy ludzie szybko podupadają na zdrowiu wskutek niewłaściwego leczenia (lub jego braku), zastępowanego podawaniem tabletek „uspokajających”. W ostatnich latach było kilka przypadków nagłych zgonów, bo albo odmówiono tym osobom opieki lekarskiej, albo leczono nieskutecznie. Biznes Po częściowym wybudowaniu Domu Opieki (do dziś budowy nie zakończono, a obiekt nie jest prawnie oddany do użytku!) ksiądz Noga zorientował się, że zamieszkiwanie obiektu jedynie przez najemców to żaden biznes. Rozpoczął więc akcję stopniowej zmiany jego funkcji: z opiekuńczo-charytatywnej na leczniczo-rehabilitacyjną. W 1998 r. na trzecie piętro budynku B wprowadził więc płatny Zakład Leczniczo-Rehabilitacyjny, który w rzeczywistości spełnia rolę hospicjum z bardzo ciężko chorymi. Miesięczny koszt 3 pobytu wynosi 1600 zł. To wciąż jednak biznes za mały, więc ksiądz upycha po dwie, trzy osoby w jednym pokoju. Wtedy dochód wzrasta do 3200 i 4800 zł z lokalu. Na konto tych „luksusów” ksiądz kasuje emerytury pensjonariuszy, opłaty pobierane od ich rodzin oraz wysokie dotacje wojewody pomorskiego... Mieczysław Karasiński: – Ksiądz Noga powoli, lecz uparcie zmienia funkcję Domu Opieki na paraszpital i hospicjum. Głównym motywem tych działań jest chęć zwiększenia zysków. Cóż bowiem mogą mu zapewnić lokatorzy, którzy wydali już pieniądze na budowę domu? Tylko kwoty wynikające z maksymalnego czynszu regulowanego. Ksiądz ciągle kombinuje. Niedawno do obiektu wprowadzono dodatkowo pensjonariuszy Domu Pomocy Społecznej, który finansowany jest przez miasto Gdańsk. Kasa płynie więc szerokim strumieniem. Gabinet lekarski znajdujący się w Domu klecha wynajmuje lekarzom, którzy prowadzą w nim swoje prywatne praktyki. Dodatkowym źródłem dochodów jest wynajmowanie studentom na kwatery pomieszczeń przeznaczonych pierwotnie na pokoje gościnne dla rodzin pensjonariuszy. Dom prowadzi również nie do końca legalny hotel, do którego często nocą przychodzą pary... Na terenie, który na zdjęciach w reklamowym folderze „robi” za kwietną łąkę, biznesmen w sutannie urządził ogromny, płatny parking. Interes, jak wszystko tutaj, śmierdzi. Parking zajmuje bowiem prawie dwa razy więcej miejsca niż teren uwidoczniony na planach geodezyjnych jako własność parafii. Ks. Noga otrzymał zezwolenie na parkowanie 400 samochodów. Gołym okiem jednak widać, że przyjmuje tam około 700 aut. Ciekawe, czy Urząd Miasta Gdańska wie o tych rozbieżnościach. Akcja Do swoich interesów proboszczowi udało się nagonić sponsorów (m.in. duńska gmina Helsingor i Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej w Warszawie). Kłamstwami nakłania kogo tylko się da, aby przekazywć kwoty w formie darowizn. Krystyna Łucyszyn: – Pieniądze wpłacałam przez bank. Pierwszą ratę przyjęli bez problemu. Podczas drugiej wpłaty pani w okienku kazała zmienić zapis i na druku dopisać, że jest to darowizna. Ksiądz mówił później, że tak jest dla nas lepiej, bo dzięki temu unikniemy podatku. Mieczysław Karasiński: – Ksiądz podejmuje usilne starania o odzyskanie lokali przez nas wykupionych i zajmowanych, aby rozszerzyć usługi hospicjalne. W tym celu proponuje nam, w zamian za wyprowadzkę, zwrot w całości kwot wpłaconych przed laty. Po pięciu latach płacenia czynszu i niekorzystania ze świadczeń Domu Opieki, ksiądz Noga proponuje nam jałmużnę! Pisaliśmy w tej sprawie do Kurii, ale ta – jak to ma w zwyczaju – dotąd milczy... Dwudziestu sześciu zdesperowanych pensjonariuszy podało parafię pw. św. Kazimierza do sądu. JACEK KOSER 4 GŁASKANIE JEŻA Całe życie na Ziemi – wszystkie trylobity, dinozaury, ryby trzonopłetwe, wszyscy ludzie i stworzone przez nich cywilizacje, megalityczne kręgi, malowidła naskalne, piramidy, Fenicje, Troje, Babilony, Rzymy – można zmieścić w króciutkim przedziale czasu – zaledwie 6 tysięcy lat. Oto jeden z poglądów prezentowanych przez całkiem pokaźną grupę osób nazywających siebie kreacjonistami. Owe poglądy przedstawialiśmy na łamach „FiM” przez ostatnie miesiące (cykl „Okiem kreacjonisty”). Chyba czas najwyższy na wyartykułowanie koncepcji cokolwiek odmiennych. Powyższe koncepcje przedstawiane na początku XXI wieku wywołują u wielu osób uśmiech politowania i rezygnację z jakiejkolwiek dalszej, rzeczowej dyskusji. „Nie sposób bowiem spierać się z kimś, kto głosi podobne niedorzeczności i za nic ma osiągnięcia nauki dwóch ostatnich stuleci” – powie ten i ów wychowany na oficjalnych podręcznikach szkół wszystkich szczebli. Takie jednak postawienie problemu niczego nie załatwia, a tylko umacnia kreacjonistów w ich okopach: „Oficjalna nauka woli z nami nie dyskutować, bo jej prawdy funta kłaków nie są warte w zderzeniu z naszym OPISANIEM WSZYSTKIEGO” – oto z kolei argumenty głosicieli aktu stworzenia. Podnieśmy więc rzuconą przez nich rękawicę i spróbujmy zmierzyć się nie na emocje, lecz na argumenty. Czym tak naprawdę jest kreacjonizm? Już tu, na samym wstępie, natrafiamy na poważne przeszkody metodologiczne. Przejrzałem kilka encyklopedii, leksykonów, słowników i znalazłem tyleż definicji tego pojęcia, co ich źródeł. Nawet po skorzystaniu z oficjalnej strony internetowej Polskiego Towarzystwa T Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. Z NOTATNIKA HERETYKA wórcy polskiego systemu podatkowego bardzo łagodnie traktują Kościół. Kreacjonistycznego sprawa nie staje się bardziej oczywista – ale do tego jeszcze wrócimy. Ponieważ nie ma jednej definicji, więc muszę na nasz użytek wykreślić wektor wypadkowy tych określeń, jakie udało się mi się odnaleźć. Oto KREACJONIZM jawi się jako rozwinięcie średniowiecznej koncepcji creatio ex nihilo – czyli powstanie (stworzenie) czegoś z niczego. Ponieważ nie leży to w ludzkich możliwościach, potrzebny jest aspekt sprawczy – czyli boska ingerencja. Owa ingerencja Stwórcy opisana jest – zdaniem kreacjonistów – w Biblii (np. w księdze Genezis) i wobec tego ta Księga Ksiąg stanowi jedyne praźródło i podstawę całościowego rozumienia fizyki, chemii, astronomii, biologii, paleontologii, archeologii i wielu innych nauk pokrewnych. Jeśli coś jest sprzeczne z nauką Biblii, to znaczy, że jest błędne. Oczywiście, sama Biblia nie jest jeszcze niezaprzeczalnym dowodem na istnienie Boga Stwórcy, więc filozofowie chrześcijańscy takie dowody stworzyli. Dokonali tego w oparciu o czystą – ich zdaniem – logikę, jakiekolwiek bowiem doświadczenia empiryczne są tu, rzecz jasna, niemożliwe. Np. święty Tomasz z Akwinu ogłosił, że: 1. Ciała są w ruchu, istnieje zatem ich Pierwszy Poruszyciel. 2. Zdarzenia mają powody, jest zatem ich Pierwsza Przyczyna. 3. Rzeczy istnieją, jest zatem ich Stwórca. 4. Rzeczy są przemyślane, służą zatem jakiemuś celowi. Takie ujęcie tematu wytrzymywało próbę czasu przez blisko 700 lat, wczesna nauka nijak bowiem nie mogła sobie poradzić z zaprzeczeniem twierdzenia, że ruch ciał musi być poprzedzony jakimś praimpulsem (przyłożenie siły i nadanie kierunku) oraz z zanegowaniem tezy, iż coś nie może powstać z niczego. Dziś jednak, na początku dwudziestego pierwszego stulecia, fizycy doskonale dają sobie z tym problemem radę. Oto wiadomo np. że cząstki gazu poruszają się nieskończenie i nieprzerwanie od zderzenia do zderzenia. Do opisania tego zjawiska wystarczy zasada zachowania masy i energii, których to prawd uczą się dziś uczniowie podstawówek. Co więcej, najnowsze badania wykazują, że owo mityczne „Coś” może jak najbardziej powstawać z „Niczego”. Nie wgłębiając się w pasjonujące, ale bardzo skomplikowane teorie współczesnej fizyki kwantowej powiedzmy, że całkowita próżnia najprawdopodobniej może tworzyć materię. Są to wartości tak małe, że niemal niezmierzalne, lecz jeśli np. decymetr sześcienny próżni może „wydać z siebie” jedną jedyną cząstkę elementarną (choćby neutrino), to suma ich mas (biorąc pod uwagę rozmiary kosmosu) zupełnie wystarcza do opisania masy całego wszechświata. Co więcej, proces ten tłumaczy fakt, że – według obserwacji – w niektórych miejscach przestrzeni kosmicznej materia dosłownie wylewa się „z niczego” i jesteśmy świadkami nieustającego aktu kreacji. Jeszcze ciekawszy dowód na istnienie Boga – a więc Praprzyczyny Wszystkiego – zaprezentował w roku 1078 święty Anzelm. Do dziś koncepcja ta nosi nazwę dowodu ontologicznego i wywodzi się z „czystej logiki” owego mędrca. W skrócie brzmi to następująco: Można wyobrazić sobie istnienie Boga najdoskonalszego z doskonałych. Tak doskonałego, że doskonalszego już być nie może. Ponieważ ów Superbóg jest kresem możliwości wyobraźni, przeto musi istnieć, bowiem nie może istnieć już nic doskonalszego. W ten sposób Anzelm rozprawia się przy okazji i za jednym zamachem z odwiecznym pytaniem niedowiarków: kto stworzył Boga i co było przedtem? MAREK SZENBORN Ü DOKOŃCZENIE NA STR. 17 wyłącznie pieniądze. Kościelni uznali to za dyskryminację. Sędziowie Naczelnego Sądu Ad- oświadczenie, że przeznaczył na ubogich szmal uzyskany ze sprzedaży helikoptera. Oczywiście, ża- Zielone światło dla Krk Z wyraźną nieśmiałością, a często na kolanach. Pani wiceminister finansów, Irena Ożóg, przesłała izbom skarbowym instrukcję o odliczeniach podatkowych dla darczyńców wspomagających „biedną” instytucję polskiego Krk, którą wcześniej spłodziła („FiM” nr 11/2002). Przypominamy, że na mocy tejże instrukcji wszelkie darowizny na kościelną działalność charytatywno-opiekuńczą w całości podlegają odliczeniu od podatku. Do grudnia 2002 r. podatnik mógł ofiarować kościelnym ministracyjnego potwierdzili wąty sutannowych, że jednak jest to... szykana podatnika. I słusznie. Dlaczego tylko pieniądze? A jeśli będę chciał ofiarować mojemu proboszczowi nowego merca albo helikopter, to co, nie mogę? Teraz już mi wolno i to dzięki NSA. I pokłon Ministerstwu Finansów, że błyskawicznie dostarczyło wyrok NSA podległym placówkom. Ale zanim polecę do skarbówki z kwitem odliczeniowym, muszę spełnić jeden warunek: proboszcz napisze mi den proboszcz ze swej natury nie może być na żadną podobną okoliczność skontrolowany. A ja zaczynam kombinować: dogadam się z moim proboszczem. Przekażę mu mój górski rower. Od dawna jest mi niepotrzebny, bo nie ma jednego koła i kierownicy. Wspólnie wycenimy go na piętnaście tysięcy złotych. Mój proboszcz napisze mi oświadczenie, że kasę przeznaczył dla ubogich. Ech, kończę pisanie, rower na plecy i lecę na plebanię! M.P. P rzybywa nam nowych „świętych”, kombatantów gnębionych przez komunę. I tak nową świętą, której ta wstrętna komuna uniemożliwiła kręcenie filmów o Polsce, jest Anna Teresa Pietraszek, dziennikarz, reżyser, przewodnicząca Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy w TVP. O tej pani zrobiło się głośno po filmie „Imperium ojca Rydzyka”. Ostro zaprotestowała, kiedy wykorzystano w „Imperium...” – ponoć bez jej wiedzy i zgody – fragmenty jej autorskiego obrazu, którego bohaterem Więcej pokory, panno Anno! Ojciec Święty w przemówieniu do członków Międzynarodowego Związku Prasy Katolickiej powiedział, że być zawodowym dziennikarzem katolickim oznacza po prostu być osobą prawą. Bądź prawa, Aniu! I stosuj się nie tylko do zaleceń JPII, ale i do wskazań Twojego duchowego przewodnika o. Tadeusza Rydzyka, który w tymże samym numerze „ND” tako rzecze: „Musimy mieć oczy otwarte i widzieć wszystko z tyłu, z przodu, wzdłuż, wszerz, w górze, w dole i bardzo myśleć”. Nie kapu- ŚWIAT WEDŁUG RODANA Święci, jasna cholera był ojciec dyrektor. Jaki był ten telewizyjny wizerunek Rydzyka wypracowany przez świętą reżyser, możemy domyślać się z jej wypowiedzi o ludziach Kościoła: „Ile w nich głębi, mądrości, przemyśleń, mocy ducha – takich wzorców skołatanym Polakom dziś bardzo potrzeba”. Nasza Ania kochana spowiada się „Naszemu Dziennikowi”, jak ciężko było jej za komuny: „nie mogłam mieć nawet cienia nadziei, że ktoś w kraju pozwoli mi kręcić filmy o Polsce”. W tej trudnej sytuacji Anna Teresa dostała paszport, fundusze i kamerę od obrzydliwej komuny i za karę jeździła filmować, niestety, nie Kutno, Mławę, Ćmielów (co było jej marzeniem), ale... Afganistan, Pakistan, Nepal, plemiona Kalaszów żyjących w trudno dostępnych rejonach Hindukuszu, a nade wszystko upodobała sobie niedostępne szczyty Himalajów, w tym Bhagirathi – z największą i jedną z najtrudniejszych do zdobycia ścian. I tak sobie jeździła, filmowała, czuła się tam wolna, szczęśliwa i wypełniała ważną dla Polaków misję. Sama mówi o tym tak: „Pragnęłam dzielić się przeżyciami z bliskimi i w ogóle ze wszystkimi w moim kraju, skąd tak niewielu mogło się wyrwać do pięknego świata”. Otóż to! A jednak Annie Teresie Pietraszek, „niszczonej” przez komunę, udało się wyrwać do tego „pięknego świata”. A mnie się nie udało, choć nader ochoczo kolaborowałem z komuną. Przez kilka lat (aż do 1990 roku) miałem zakaz wyjazdów zagranicznych (nie wydawano mi paszportu), bowiem w mojej powieści „Okolice porno shopu” jednym z drugoplanowych negatywnych bohaterów był pułkownik SB. A właśnie w nim rozpoznał się ówczesny naczelnik III Wydziału SB w Łodzi, Czesław Chojak. I co? I szlaban, panno Anno! Żaden dla mnie Nepal, Pakistan, Afganistan, Himalaje. Nawet Czechosłowacja była poza moim zasięgiem. Koniec wyjazdów. Ale wcale z tego powodu nie czuję się pognębiony i nie pluję na komunę, jak niektórzy kandydaci na świętych. jecie, o czym ojciec dyrektor mówi? Niemożliwe?! Przecież jest w tym tyle głębi, mądrości, przemyśleń, mocy ducha – a właśnie takich wzorców skołatanym Polakom dziś potrzeba. Innym nowym świętym-wniebowziętym (ale tym razem z drugiej strony tęczy, tej czerwonej) jest Andrzej Pęczak, poseł, wiceprzewodniczący SLD, były wiceminister skarbu, były łódzki wojewoda, szef Sojuszu w woj. łódzkim (przypominam: sromotnie przegrane wybory samorządowe, kiedy to Łódź, twierdza Leszka Millera, padła). Otóż pan Pęczak zgromadził na swoim koncie ogromne sumy: w samych złotówkach grubo ponad milion, ma luksusowy dom, jego żona jeździ wysokiej klasy mercedesem C320 T, a sam poseł Pęczak ma mercedesa własnego, tyle że jeszcze droższego. Cud? Przecież jedyne dochody posła to... uposażenie poselskie i renta powypadkowa z ZUS. Wróble na Piotrkowskiej ćwierkają, że Andrzej Pęczak, który uchodził za „kasjera” partii, otrzymał z SdRP (na początku lat 90.) kupę szmalu i nie rozliczył się do końca. Pęczak temu zaprzecza, a na stawiane mu pytania, jak doszło do tego, że w tak krótkim czasie został milionerem, odpowiada, że zawsze był dziany facio, bo nawet za komuny jeździł... polonezem. Jajcarz z niego. Panie Pęczak, informuję pana jak Jędruś Jędrusia, że ja za schyłkowej komuny jeździłem „mercem 300 D”, typ 124 (najnowszy) i miałem dom (ok. 200 m2), ale dzisiaj nie mam milionów na koncie, oszczędności dolarowych i euro, może dlatego, że nie byłem „kasjerem” lewicowej partii. Jestem oszczędny, nieźle zarabiam (Jonasz dobrze płaci), nie piję, nie palę. A mimo to nie mam żadnych szans, żeby wjechać dwoma mercedesami do Unii tak jak poseł SLD Andrzej Pęczak. Nie mam też szans zostać świętym nowej generacji, jak Anna Teresa Pietraszek, wybitna dziennikarka katolicka. Ale być może dlatego bez wyrzygania mogę spojrzeć na swoją twarz przy porannym goleniu. ANDRZEJ RODAN Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. NA KLĘCZKACH WIECZNE DYSKI Dwaj amerykańscy naukowcy, Ray Kurzweil i Terry Grossman, twierdzą, że za kilkadziesiąt lat, dzięki zdobyczom nauki, staniemy się nieśmiertelni – informuje „Przekrój”. Obydwaj są zdania, że starość jest tylko chorobą, a śmierć nie jest biologiczną koniecznością. Codziennie w pojedynczej komórce ludzkiej dochodzi do 10 tysięcy uszkodzeń kodu genetycznego. Starość to w dużej mierze nagromadzone przez lata błędy, których sam organizm nie potrafi naprawić. Wystarczy jednak... pogrzebać w kodzie genetycznym i zaprogramować go na wieczną młodość. Pomóc mają macierzyste, najsilniejsze komórki rozrodcze, przeniesienie do genomu ludzkiego skutecznych mechanizmów ochronnych z kodu genetycznego ptaków oraz sztuczne chromosomy, których działanie już sprawdzono na myszach. Chromosomy te zawierałyby aparaty dokonujące automatycznej naprawy genów. Według Kurzweila i Grossmana musimy jeszcze pożyć około 20 lat, zachowując zdrowy styl życia, bo dopiero za tyle lat biotechnologia opanuje większość chorób i wad genetycznych. Te osiągnięcia pomogą nam przeżyć nawet 120 lat. Wtedy z kolei pojawią się nanoboty – inteligentne sondy, które po wprowadzeniu do mózgu przeskanują jego zawartość do komputera. To pozwoli przenieść cały umysł człowieka wraz z jego pamięcią i tożsamością na nowe nośniki informacji. Nasz umysł, a raczej „twardy dysk”, będzie się mógł wiecznie przemieszczać jak starohinduski awatar do różnych robotów, klonów i ciał. Tylko jak przeżyć te najbliższe 20 lat – zwłaszcza w Polsce... PaS ABORCJA DZIELI Zapowiedź Marka Dyducha – sekretarza SLD – o planowanej nowelizacji ustawy antyaborcyjnej wywołała niezły szum w rządzących elitach. Premier Leszek Miller odciął się od „błędu” swego partyjnego kolegi i podkreślił, że rząd nie zamierza angażować się w takie „kontrowersyjne problemy”. Od premiera „odciął się” z kolei wicepremier Marek Pol, zapowiadając, że Unia Pracy będzie zmierzać do zmiany ustawy, jako że obecna sytuacja wytworzyła tylko podziemie aborcyjne: „usunięcie ciąży jest dostępne dla kobiet zamożnych, zaś dla biedniejszych obciążone dużym ryzykiem”. Jednym głosem – zwyczajowo – przemówili prezydent i prymas. Kwaśniewski opowiedział się przeciwko zmianie ustawy, zaś Glemp uznał takie zakusy za „groźne dla polskiej państwowości”. Panowie zgodni są też w jednym: próby nowelizacji ustawy nie należy wiązać z referendum akcesyjnym do UE. PaS GDZIE DWÓCH SIĘ BIJE... Starosta ełcki (z SLD) pobije wszelkie rekordy czasu zasiadania na swoim stołku. Funkcję sprawował tylko 6 dni. Wprawdzie SLD wygrał wybory, ale tak umiejętnie prowadził rozmowy koalicyjne z PSL oraz lokalnym komitetem wyborczym, że ostatecznie powiatem będzie rządzić prawica. M.P. JOE ODSZEDŁ jedynie kocem. Pacjentki „naganiał” organiście 15-letni syn sąsiadów. Organista prowadził nawet kartotekę lekarską, dysponował teczką lekarską, wziernikiem i stetoskopem. Sprawa się wydała, gdy u „ginekologa” zjawiła się dwudziestolatka. W przeciwieństwie do trzynastoletnich pacjentek – bez problemu odróżniła molestowanie od badania i zawiadomiła policję. „Lekarz” ma żonę i dwójkę dzieci. Teraz zajmą się nim psychiatrzy i prokurator. PaS WRÓBEL ZABULI Wokalista i gitarzysta legendarnego zespołu The Clash, Joe Strummer, zmarł w wigilię. Ten idol części brytyjskiej młodzieży w latach 80. był zagorzałym antyklerykałem. W tekstach swoich piosenek potępiał nienawiść religijną i rasową. Większość fanów The Clash pamięta teledysk do piosenki „Rock The Casbah”, w którym Żyd i Palestyńczyk razem podróżują po Bliskim Wschodzie... J.P. DŁUGI HALBERDY Z widmem bankructwa może się borykać parafia św. Jerzego w Elblągu, którą przed laty kierował słynny oszust w sutannie, ksiądz Jan Halberda. Sąd Apelacyjny w Gdańsku nakazał parafii wypłacenie Mirosławie Wieczorek, wdowie po gdyńskim biznesmenie zmarłym na zawał, prawie 450 tys. zł. Andrzej Wieczorek przed dziesięcioma laty pożyczył Halberdzie – wówczas dyrektorowi elbląskiej diecezji realizującemu z rozmachem 16 wielkich inwestycji kościelnych – 150 tys. zł, ale sutannowy nigdy nie oddał długu. Kuria też nie zamierzała oddać pieniędzy, mimo że poszły one na jej inwestycje. Dopiero kilkuletni proces przyniósł sprawiedliwy wyrok. Niedawno sąd nakazał, by parafia zwróciła prawie 700 tys. zł długu bankowi PKO BP SA („FiM” nr 48/2002). Ciekawe... Zapłacą, czy poczekają na komornika? RP ORGANO-LOG Za kratki trafił Paweł S., 40-letni organista z Tarnowa, który molestował seksualnie nastolatki, wmawiając im, że jest lekarzem. Najpierw jako psycholog „rozwiązywał” problemy dziewcząt, potem „badał” je jako ginekolog. Za gabinet służył mu pokój w mieszkaniu sąsiadów, oddzielony od korytarza Ucieszą się zapewne pensjonariusze Domu Opieki Społecznej w Niedabylu koło Białobrzegów, którzy w najbliższych miesiącach otrzymają „prezent” w postaci 10 tys. złotych od... uwaga!... proboszcza z Worowa. Czyżby ksiądz Czesław Wróbel na stara lata zgłupiał albo się nawrócił? Nic podobnego. Taką właśnie karę orzekł Sąd Rejonowy w Grójcu, który uznał wielebnego winnym pobicia Bartka („FiM” 34/2002). Przypomnijmy: w połowie czerwca br. podczas lekcji religii wielebny uderzył chłopca policyjną pałką, co spowodowało potężnego krwiaka. Jak się okazało, w ten sposób księżulo wychowywał i kształtował duszyczki od lat, o czym zresztą wiedziała zarówno dyrekcja szkoły, jak i nauczyciele. Odważni rodzice chłopca nie wystraszyli się jednak klechy i pod ich presją – co przyznało oficjalnie Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu – usunięto księdza ze szkoły. Nie wystraszyła się także grójecka Temida, co odnotowujemy z uznaniem. R.P. WYRODNA CÓRKA W polityce watykańskiej Francja zawsze odgrywała ważną rolę, dlatego „dorobiła się” (a raczej słono zapłaciła) przydomku „Najstarsza córa Kościoła”. Jednak niesforne żabojady znów nie chcą słuchać mądrości wygłaszanych przez Jana Pawła II. Jak donosi francuski instytut badania opinii publicznej, 88 procent Francuzów popiera legalizację eutanazji (!). Liczba przeciwników legalizacji wynosi zaledwie 9 procent. Pomimo nacisków opinii publicznej – rządząca Francją prawica nie zamierza zmienić prawa w tym zakresie. Jak zwykle w polityce Watykanu, sprawdza się stara zasada: „vox populi vox Dei” – pod warunkiem, że zgodne jest to z wolą i interesem papiestwa. J.P. WIECZNA AKTYWISTKA Stawianie milenijnych krzyży jest spóźnione i nie budzi już większych emocji, chyba że inicjatorką budowy jest aktywistka nieboszczki PZPR. Marianna S. po Rydzykowej metamorfozie zapragnęła ukrzyżować Puławy. Szpetny krucyfiks wyrósł niedawno w narożniku ulic PCK i Alei Małej. Ma wysokość 8,15 m i stanął na kilkuhektarowym pasie zieleni – Skwerze Niepodległości – w szacownym towarzystwie szaletu miejskiego i pomnika... Ludwika Waryńskiego. Do pomysłu dołożyło się miasto, które przyrzekło płacić rachunki za oświetlenie krzyża i otoczenia. Inicjatorka pomysłu była sekretarzem POP (podstawowa organizacja partyjna) w Szkole Podstawowej nr 2 w Puławach. W czasach „pustych haków” lubiła mieć haka na znajomych z pracy. O wszystkim donosiła uniżenie do towarzyszy partyjnych. Zakapowała np. jednego z nauczycieli, gdy chciał ochrzcić swoje dzieciątko. Metamorfoza w stylu iście rydzykowym! M.Ch. SZANTAŻ HEKTARAMI W Kościerzynie na Pomorzu trwa wojna o dwa hektary gruntu, które poprzednia rada miejska oddała na poszerzenie cmentarza parafialnego. Proboszcz Marian Szczepiński straszy, że zamknie jedyny w mieście cmentarz, jeśli nowa rada unieważni uchwałę poprzedniej i ziemi nie przekaże. Jednak niektórzy zdrowo myślący samorządowcy przypomnieli o pomyśle utworzenia w mieście cmentarza komunalnego. Nie godzą się więc na to, aby za friko oddać parafii grunty i to pod groźbą szantażu. Zwrócili się więc do wojewody pomorskiego z protestem. Wojewoda stwierdził, że darowizna władz Kościerzyny na rzecz Kościoła jest sprzeczna z zasadami prawidłowej gospodarki, ponieważ grunty te zostały wcześniej nabyte od Skarbu Państwa. Prałat pokazał klasę i oponentów miejskich porównał do... morderców ks. Popiełuszki. J.K. BI... BISKUP Biskup Raymond Dumais z kanadyjskiej diecezji Gaspe (prowincja Quebec) ma 53 lata i od dawna dzieli mieszkanie z męskim partnerem. Tym większą sensację 5 wywołał udzielony przez niego wywiad telewizyjny, w którym biskup wyznał: „Jestem zakochany w... kobiecie. Przeżywam coś niezwykłego i wcale nie uważam, abym grzeszył”. Dumais nie pierwszy raz podpadł Watykanowi, bo wcześniej ośmielił się skrytykować go za zakaz używania prezerwatyw i niedopuszczanie do kontroli urodzeń. Został zresztą za to przeniesiony na wcześniejszą emeryturę. J.Ch. KLIMAT I BIEDA Efekt cieplarniany sprzyja rozwojowi ekstremizmu – twierdzą doradcy klimatyczni ONZ. Nieuchronne globalne ocieplenie zaostrzy według nich problem biedy na świecie, a miliony ludzi będą szukać ratunku u fundamentalistów, którzy zawsze znajdą winnego. Za 40 lat temperatura na ziemi może wzrosnąć o 4 stopnie Celsjusza, a poziom mórz podniesie się o pół metra. 17 proc. powierzchni Bangladeszu może zniknąć pod wodą, która podmyje także m.in. Malediwy. Jest się czego bać, bo w ciągu ostatnich 10 lat liczba powodzi podwoiła się. PaS WARSZAWSKIE BEZDROŻA Stolica zwróci do budżetu państwa 7 milionów złotych. Pieniądze miano przeznaczyć na drogi i wiadukty. Gdy doszło do dzielenia przekazanej kwoty, okazało się, że Zarząd Dróg Miejskich nie jest przygotowany do przyjęcia i wydania tych pieniędzy. Czystki dokonane przez Kaczyńskiego sprawiły, że nikt już nie panuje nad inwestycjami i przetargami. M.P. KASA W BŁOTO Najlepszą ilustracją postępującej patologii polskiej administracji jest sprawa Trasy Siekierkowskiej. Władze Warszawy wywaliły 200 tysięcy złotych na budowę specjalnych zatok i stanowisk do kontroli ciężarówek. Droga ta miała otrzymać status drogi krajowej. Nowe kierownictwo Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad uznało, że owa trasa nie nadaje się na drogę krajową. Tak więc nowa inwestycja pozbawiona jest sensu. M.P. 6 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. POLSKA PARAFIALNA K rk ma w Inowrocławiu już tyle ziemi, że nie wie, co z nią robić. Całkiem niedawno księża wyciągnęli od miasta działkę wraz z budynkiem przedszkola, wartą około 750 tysięcy złotych! W zamian oddali grunt za 50 tysięcy złotych. Przebitka lepsza niż na handlu bronią! Proboszcz parafii NMP, Leszek Kaczmarek, głowił się, co by tu zrobić z działką przy Laubitza i Przypadek, i wymyślił sobie, że najlepiej zarobi, sprzedając grunt pod budowę kolejnego w tym rejonie miasta supermarketu. Nie przeszkadza mu, że gigant powstanie tuż przy targowisku, z które- klienci nie będą mieli wyboru, bo targowiska już nie będzie. Nie przetrzymamy tego. Pieniężny patriotyzm Handlowcy są oburzeni, że to ich „własny” proboszcz chce sprzedać ziemię obcym, niszcząc przy tym para- że w obrębie 80-tysięcznego Inowrocławia jest już siedem supermarketów i zaczyna się budować kolejne. Dlaczego nie bierze się przykładu z zachodniej Europy, gdzie supermarkety istnieją tylko na obrzeżach miast? Z odsieczą dla zdesperowanych kupców ruszyło Kujawskie Stowarzyszenie Przedsiębiorców i Handlow- Market pod choinkę Niezły prezent pod choinkę przygotował dla 300 rodzin proboszcz parafii NMP w Inowrocławiu. Sukienkowy chce sprzedać kawał kościelnej ziemi pod budowę hipermarketu. Sklep powstałby tuż obok największego w mieście targowiska. A to dla pracujących na nim ludzi oznacza koniec. Krk wlazł był też w posiadanie sporego kawałka gruntów przy ulicy Laubitza i Przypadek. Mniej więcej połowę tej działki zajmuje najpopularniejsze w Inowrocławiu targowisko. Na drugiej połowie jest parking i stoją baraki, w których mieszczą się różne firmy oraz hurtownie. Całus w cztery litery Teren sąsiaduje z niedawno pobudowanym supermarketem sieci „Leader Price”. Ta komunalna działeczka została sprzedana przez władze Inowrocławia w nader tajemniczych okolicznościach. Władze – olewając ofertę firmy, która chciała dać 2,3 mln zł – pchnęły grunt firmie konkurencyjnej, która zaoferowała 1,1 mln zł. Ot, mały cud, od których w polskiej rzeczywistości aż się roi. R go żyje 300 rodzin, czyli razem z dostawcami około 1,5 tysiąca bożych owieczek. Gdy kupcy dowiedzieli się o zamiarach plebana, padł na nich blady strach. Wiadomo, w Inowrocławiu z klerem nikt jeszcze od czasów Mieszka I nie wygrał. Nawet poprzednie SLD-dowskie władze miasta właziły sukienkowym między pośladki, gdy tylko nadarzyła się jakaś okazja. To zresztą za rządów „czerwonych” Krk wyłudził w Inowrocławiu grunty, które uważał, że mu się należą. – Jeśli ten supermarket wybudują, to umarł w butach, już po nas – mówi pan Henryk, który miejsce na targowisku przejął po swoim ojcu. – Najpierw dadzą ceny poniżej kosztów zakupu, a gdy splajtujemy, to zrobią podwyżki. Tylko wtedy az pod wozem, raz na wozie. W życiu naszego bohatera przysłowie to sprawdziło się co do joty. Był posłem, znalazł się na liście najbogatszych ludzi w Polsce, ma odznaczenie za organizowanie wizyty JPII, ale siedział też w areszcie i ciąży na nim wyrok za gwałt. Startował na prezydenta Tarnobrzega, ale nie wyszło. Teraz został zastępcą przewodniczącego Sejmiku Województwa Podkarpackiego. Z ramienia Samoobrony. Są tacy ludzie, którzy bez polityki żyć nie mogą. I nieważne, że raz startują z lewej, a raz z prawej strony. Oni po prostu urodzili się politykami. Jednym z nich jest niewątpliwie Zbigniew Kośla. Koślę znają nie tylko w Świętokrzyskiem. Miał w życiu swoje „pięć minut”. Mówiła o nim niemal cała Polska. To było na początku lat 90. Znalazł się wtedy na liście tygodnika „Wprost” wśród 150 najbogatszych Polaków. To było coś! Karierę rozpoczął Kośla w latach osiemdziesiątych w Ostrowcu Świętokrzyskim. Założył masarnię, na której dość szybko dorobił się pokaźnych pieniędzy. Pisały o nim gazety, pokazywano go w telewizji. Dzisiaj procesuje się z kilkoma redakcjami, choć dawniej od redaktorów nie stronił. Jak już były pieniądze, można było zabrać się do polityki. I tak też zrobił nasz bohater. Jako rzemieślnik, związany był ze Stronnictwem Demokratycznym, więc po raz pierwszy do Sejmu, w 1989 roku, wystartował właśnie z tego ugrupowania. Mimo że zastosował iście amerykański styl kampanii, a mianowicie o lokalną wspólnotę. Chyba się chłopu coś pokręciło. Patriotyzm patriotyzmem, ale kasa przede wszystkim. To przecież od wieków naczelne hasło „chrystusowej owczarni” i wie to każde dziecko, a Słabiński nie wie. Żeby było ciekawiej, zamysł ks. Kaczmarka to cios w plecy dla nowego, prawicowego prezydenta Inowrocławia, Ryszarda Brejzy (były poseł AWS). Zapowiadał on buńczucznie, że wyjaśni wszystkie okoliczności związane z brzydko pachnącymi przetargami na budowy supermarketów w mieście. Mówił, że będzie dbał o małe, lokalne firmy i handlowców. Był oburzony, gdy wyszło na jaw, iż SLD-owskie władze Inowrocławiu po cichu i na chybcika, tuż przed wyborczą przegraną, sprzedały pod supermarket jeszcze jedną działkę na największym osiedlu Rąbin. Będą się bronić fian. Co z tego, że supermarket zatrudni z 40 osób, skoro robotę straci 300 ludzi z targu? Czy proboszcz da wtedy jeść ich dzieciom? Jak amen w pacierzu: nie da. Kupcy denerwują się, że władze miasta pozwalają na coś takiego. Wkurza ich, ców. Jego szef, Marek Słabiński, oświadczył na łamach lokalnych gazet, że bardzo boli go, iż to właśnie katolicki proboszcz chce sprzedać grunt pod supermarket. Słabiński twierdzi, że od proboszcza można chyba oczekiwać patriotyzmu i dbania Urodzony polityk do lokalnej gazety dał ogłoszenie o treści: Rolniku! Kośla od września będzie kupował żywiec rzeźny po cenach umownych. Oferty zgłaszaj pisemnie lub telefonicznie. Oczekuję na Twój głos w wyborach do Sejmu!, to jednak wygrać mu się nie udało. Szczęśliwie jednak dla niego sejm kontraktowy długo się nie utrzymał i kolejne wybory parlamentarne odbyły się w 1991 roku. I udało się. Kośla został posłem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej oraz członkiem rady doradczej ministra rolnictwa. W 1993 roku otrzymał nominację na wiceministra przemysłu i handlu, ale – jak twierdzi dzisiaj – nie było sensu obejmować funkcji, bo na drugi dzień Wałęsa rozwiązał Sejm. Sejm rzeczywiście został rozwiązany, ale wybory odbyły się bardzo szybko i Kośla mógł z powrotem być politykiem. Załapał się na listę BBWR – ugrupowania stworzonego przez Lecha Wałęsę. Do Sejmu tym razem się nie dostał, ale nie zrezygnował bynajmniej z kariery politycznej. Już cztery lata później dogadał się z Porozumieniem Prawicy Polskiej Leszka Moczulskiego. Niestety, ugrupowaniu nie udało się zarejestrować list w wymaganej liczbie okręgów; musieli odpuścić wybory parlamentarne 1997. Wraz z nimi – Kośla. Przed kolejnymi wyborami Kośla pojawił się na politycznej scenie jako kandydat na posła z ramienia... Samoobrony. I żeby było jeszcze zabawniej, to pojawił się w Nowym Sączu. A dokładnie – w tamtejszej redakcji „Dziennika Polskiego”. Opowiadał, że będzie tworzył struktury partii w mieście. Ale dziennikarze za bardzo mu nie uwierzyli, więc zaczęli sprawdzać. Wyszło, że Kośla ma jeden wyrok sądowy (rok i trzy miesiące w zawieszeniu) za próbę gwałtu na siedemnastolatce, kolejny (rok w zawieszeniu) – za składanie fałszywych zeznań, a do tego jeszcze jedna sprawa jest w trakcie postępowania i dotyczy kredytu zaciągniętego przez Koślę. Okazało się też, że nawet siedział w więzieniu w Warszawie, ponieważ nie stawiał się na rozprawy. Tak mówi Kośla. Pisał skargi, zażalenia, listy, odwołania. Do Sądu Najwyższego, do prokuratora generalnego, do ministra sprawiedliwości. Ponieważ te pisma niczego nie zmieniły, napisał też skargę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu na organa ścigania i sądownictwa w Polsce. Zaskarżył też gazety, które o nim pisały. Wybory w Nowym Sączu przegrał. Nie miał już ochoty budować struktur Samoobrony w tym mieście. Wrócił do Ostrowca, aby wiosną tego roku pojawić się w tarnobrzeskiej siedzibie Samoobrony. Jako kandydat tej partii stanął do walki o fotel prezydenta... Tarnobrzega. Tak Brejza podobno o mało nie zemdlał, gdy dowiedział się, co też wymyślił sobie pleban Kaczmarek. Handlowcy na targowisku przy ul. Przypadek postanowili się bronić. Kujawskie Stowarzyszenie Przedsiębiorców i Handlowców oświadczyło, że nie dopuści do budowy supermarketu. Wywęszyło już, że kościelna działka zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego może być przeznaczona tylko na usługi lub budownictwo mieszkaniowe. Ale czy to w Katolandzie problem, by zmienić plan tak, aby dogodzić plebanowi, tj. by można było wybudować supermarket? Kupcy zapowiedzieli pikietowanie plebanii, jeśli proboszcz nie zmieni swojej decyzji. Będą walczyć o przyszłość swoją i swoich dzieci... ROMAN KRAWIECKI Fot. Autor postanowił konwent partii. To, że mieszka w Ostrowcu, w niczym przecież nie przeszkadza. Zawsze można się przemeldować. Nie takie rzeczy robi się dla wyborców, tj. politycznej kariery. A Kośla dryg do polityki ma. Szuka tylko miejsca dla siebie. Wydaje się, że w końcu znalazł. Nie został co prawda prezydentem Tarnobrzega w ostatnich wyborach, ale za to załapał się do Sejmiku Województwa Podkarpackiego. Jest w tym sejmiku zastępcą przewodniczącego. Mimo że był skazany wybrano go szefem komisji zajmującej się sprawami praworządności i bezpieczeństwa w województwie. Poparli go wszyscy radni SLD, PSL i Samoobrony. W proteście przeciwko takiemu wyborowi – dwóch radnych opozycji zrezygnowało z pracy w tej komisji. Kariera stoi przed nim otworem. W końcu ma dopiero 55 lat. I doświadczenie. Był już przedsiębiorcą, prezesem zarządu spółki Arkos, właścicielem i dyrektorem Zakładu Produkcji Wędliniarskiej, Garmażeryjnej i Chrupek „Ekstruzja”, posłem, radnym, członkiem zarządu miasta w Ostrowcu Świętokrzyskim. Prowadził działalność społeczną, ma wiele odznaczeń, w tym za organizację w 1991 roku wizyty JPII w Polsce. Wykształcenie ma ekonomiczne, jest magistrem organizacji i zarządzania. Taki człowiek powinien być u władzy. Żeby mu tylko nie przeszkodziła jakaś kolejna mafia sędziowsko-prokuratorska. A tak na marginesie, dziwny ten nasz kraj, skoro do władzy dochodzą ludzie, na których ciążą sądowe wyroki; ludzie, którzy powinni siedzieć, jeżeli już nie za kratami, to przynajmniej cicho. EWA ADAMCZEWSKA Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. Proboszcz non gratis Biją księdza! Gdzie? W Aleksandrowie Łódzkim. Ksiądz Norbert Rucki został spoliczkowany w kościele, przy ołtarzu, w obecności wiernych. Parafianin, który uderzył proboszcza, stał się bohaterem miesiąca, bowiem wielu mieszkańców Aleksandrowa uważa, że ksiądz Rucki zasłużył na lanie nie tylko jako proboszcz, ale i jako radny. jeszcze bardziej rozjuszył trzeźwo – mówi Anna Maklak, jedna Ten chyba jedyny w Polsce radmyślących parafian. Podczas inauz mieszkanek Aleksandrowa. – Odny w sutannie od dawna wykazuje guracyjnej sesji rady miasta proniezwykłą nawet jak na stan duzyskał cały pradawny majątek koboszcz-radny usiłował jeszcze walchowny aktywność polityczną. Z caścielny. Liczne przejęte budynki czyć, ale okazało się, że jest w mniejłego serca i duszy, myślą, słowem w samym centrum miasta wydzierszości i nie ma szans na realizowai uczynkiem popiera Aleksandrowżawia od lat, czerpiąc z tego olbrzynie swojego widzimisię w mieście. skie Porozumienie Samorządowe. mie dochody. Rozbudował kościół, Wkrótce po przejęciu władzy Postanowił, że burmistrzem miasta wzniósł potężną plebanię, w któprzez ludzi Lipińskiego do ratusza powinien zostać Piotr Zentera, rej oprócz księżowskich mieszkań wkroczył komornik, zajmując część a w dniu wyborów burmistrza znajdują się dochodowe gabinety majątku gminy. Dopiero teraz na ksiądz-polityk przeszedł samego sielekarskie. światło dzienne wyszły skandaliczbie: zrywał plakaty konkurentów – Wykorzystując swoją pozycję ne błędy i zaniedbania poprzedswego pupila, dowoził popleczniw mieście i uległość władzy – móniej władzy, którą tak gorliwie ków Zentery do urn wyborczych, wi Tadeusz Korbel – kupił przy wspierał ksiądz-polityk. Jak wylidwoił się i troił. I kiedy chciał troul. Zgierskiej sporo hektarów czono wstępnie, na koniec ubiechę odsapnąć przy ołtarzu... dostał atrakcyjnej ziemi, a następnie ją głego roku długi miasta wyniopo buzi od parafianina. podzielił na działki budowlane sły prawie... 11 mln zł! W try– Gdyby proboszcz nie dowoził i sprzedał za olbrzymie pieniąbie awaryjnym samorząd musiał zaswoim samochodem do urny wielu dze. Dlaczego tej ziemi nie sprzeciągnąć kilka kredytów, by nie dopopleczników i dewotek, a także dało miasto borykające się z kłoszło do bankructwa. nie zrywał osobiście plakatów konpotami finansowymi? kurentów, na czym go złapano Sporo światła na interesy Ruc– mówi jeden z mieszkańców Alekkiego rzucił przed laty Jonasz Kapłan sandrowa – nie uzyskałby nawet tych w swoim głośnym bestsellerze „Byczy biznesmen? 249 głosów, dzięki którym po raz łem księdzem”. Obecny naczelny trzeci udało mu się zdobyć man„FiM” w połowie lat dziewięćdzieKim naprawdę jest ks. Norbert dat radnego. Jak na 7-tysięczny siątych trafił jako wikary właśnie do Rucki? Kapłanem nominalnie, a reokręg wyborczy – nie uzyskał zbyt Aleksandrowa. Według ocen Jonaalnie biznesmenem, który dla zrewiele głosów. Nie wyciągnął jednak sza, Rucki miesięcznie wyciągał wówalizowania swoich ambicji nie liczy z tego ani jednego sensownego czas grubo ponad 400 mln starych się z niczym i z nikim? wniosku. Jego pazerność na władzę złotych, do tego dochodziło około Pochodzi z Rzeszowszczyzny, i pieniądze jest porażająca. 50 mln z tacy i drugie tyle z wszelz niewielkiej wsi Kliszów, gdzie do Niedawne wybory, zamiast sukkich podatków cmentarnych, tj. od dziś mieszka jego rodzina. Do Alekcesu, przyniosły jednak Ruckiemu placów, pomników, ekshumacji. sandrowa trafił w 1976 r. klęskę. Zaangażował się w kampaTen geniusz finansjery – jak go – Od samego początku parafię nię wyborczą Aleksandrowskiego nazywa Jonasz – przebywał przed traktował jak swój własny folwark Porozumienia Samorządolaty w Anglii i Holandii, wego, w skład którego gdzie zdołał pozyskać wiewchodzi kilka partii, i rolu darczyńców i sponsobił wszystko, by burmirów. Do biednego Alekstrzem został jego pupil sandrowa płynęły więc Piotr Zentera, były wicekontenery wypełnione po burmistrz. Mimo agresywbrzegi żywnością, odzieżą, nej propagandy gazety saa nawet rozmaitym sprzęmorządowej i nachalnego tem i meblami. Rucki niwykorzystywania ambony, czego nie zmarnował. Za aleksandrowianie powiejego sprawą żywność lądodzieli wreszcie: dość! Dość wała w sklepikach i na stramamy rządzenia nieudaczganach, by zamienić się ników i proboszcza! w cudowne banknoty zasilające kasę pazernego proPrzed wyborami prałat boszcza. Obszerne salony szalał, szkalował ludzi, oczergodne księcia wyposażył niał Jacka Lipińskiego, w antyczne meble, skórzaktóry wkrótce został none sofy, luksusową elektrowym burmistrzem. Ksiądz nikę i obrazy, które mogłytrafił na ławę sądową by zawisnąć w niejednym i ostatecznie Temida nakamuzeum. Korzystając z głuzała mu przeprosić Lipińpoty państwa, które pozwoskiego za nieprawdziwe oskarżenia. Rucki, oczywi- Plakat wyborczy zausznika proboszcza – Piotra Zen- liło księżom bez cła sprowadzać m.in. kosztowne ście, nie przeprosił, czym tery – przed kościołem POLSKA PARAFIALNA pojazdy, kupę szmalu zarobił na ich obrocie. Do dziś jeździ sprowadzonym w ten sposób luksusowym jeepem. Rucki nie miał także żadnych skrupułów, udzielając pomocy swojemu bratu z Rzeszowskiego, usiłującemu wyłudzić od PZU odszkodowanie w wysokości około 50 mln. („FiM” nr 16/2001). Proces w tej sprawie toczy się od kilku lat. W Aleksandrowie – oprócz pazerności Ruckiego – znane są także jego skłonności do kobiecych wdzięków. Ale wobec tego, co wyprawiają księża z dziećmi, to przecież raczej zaleta niż wada. Prałat lubi pomiatać ludźmi. Sporo na ten temat mogą powiedzieć m.in. pracownicy cmentarza. W listopadzie niewiele brakowało, by właśnie z powodu skąpstwa i pazerności znów doszło do pobicia proboszcza. 7 Burmistrz Jacek Lipiński nie chce dziś wypowiadać się na temat ks. Ruckiego. – Mam poważniejsze problemy na głowie – mówi spokojnym głosem. – Miasto jest zadłużone, mamy prawie 30-procentowe bezrobocie, w ostatnich latach z Aleksandrowa wyniosło się wiele firm. W ludziach jednak coś pękło. Gdy niedawno za sprawą wszechwładnego proboszcza usunięto z drugiej w mieście parafii ks. Jerzego Majdę, a na jego miejsce przyszedł ks. Piotr Bratek, rzekomo siostrzeniec Ruckiego, zresztą dziwnie do niego podobny – ludzie zaczęli się buntować. – Dawaliśmy proboszczowi do zrozumienia, by wycofał się z polityki i zajął się tym, czym jako kapłan powinien się zajmować. Na próżno – mówi pani Anna. – Dlatego podjęliśmy działania zmierzające do zmiany proboszcza. – Ksiądz, nawet najbardziej zaangażowany w sprawy swojego środowiska – mówi Edward Pawlak, prezes Stowarzyszenia Przedsiębiorców Aleksandrów 2000 i jednocześnie radny – nie powinien mieszać się do polityki i być stroną w wyborach. W sprawie naszego probosz- Tak ksiądz Rucki traktuje swoich „parafian” – Nie dość, że bezkarnie zatrudnia ludzi na czarno, to jeszcze ich okrada – mówi jeden ze zwolnionych grabarzy. – Jeśli ktoś się upomni o należne pieniądze lub zacznie domagać się ludzkich warunków pracy, natychmiast wylatuje z roboty. Dlatego mało kto zdoła tu popracować dłużej. Ja – władca dusz! – Już w poprzedniej kadencji odzywały się głosy, że ks. Rucki nie powinien być radnym – mówi aleksandrowianin Jerzy Pokorski. – Proboszcz wsparł się wtedy pozytywną opinią naukowca z KUL-u, choć sprawa była wielce dyskusyjna. – W województwie łódzkim jest to obecnie jedyny radny w sutannie – usłyszeliśmy w delegaturze Krajowego Biura Wyborczego. W Warszawie także nie słyszeli o podobnym przypadku. cza wysłaliśmy list do nuncjusza, ale skierowano nas do kurii w Łodzi. Przedsiębiorcy celowo pominęli arcybiskupa w Łodzi, bo ten jest kolegą Ruckiego. Mówią sobie po imieniu i wygląda na to, że kruk krukowi oka nie wykole. Zarówno arcybiskup Władysław Ziółek, jak i pochodzący z tej parafii kanclerz kurii Andrzej Dąbrowski zapewne już dawno słyszeli o machlojkach Ruckiego, ale nigdy dotąd nie zareagowali. Czy teraz wreszcie zdecydują się wysłuchać głosu mieszkańców Aleksandrowa? Raczej nie! – Jeśli Rucki nie opuści Aleksandrowa, dojdzie do najgorszego rozwiązania – zapowiada Korbel. – Któregoś dnia po prostu nie wpuścimy go do świątyni, bo wbrew temu, co mówi przy każdej okazji – kościół jest nasz, a nie jego! PIOTR SAWICKI Fot. Autor 8 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. POLSKA PARAFIALNA Obiadki à la Caritas Caritas, wykorzystując luki w polskim prawie, prowadzi nieuczciwą grę, eliminując konkurentów, drobnych przedsiębiorców. Stawką są setki milionów złotych. Jak pokazuje rzeczywistość Polski parafialnej, Caritas w wielu miastach zaczyna przejmować lokalny rynek pomocy społecznej, sporo za to inkasując. Oficjalny św. Mikołaj polskiego episkopatu, jakim się mieni ta kościelna firma, ma niemal monopol na pozyskiwanie państwowych dotacji dla organizacji humanitarnych. Do tego dochodzą np. kary zasądzone w sądach – ogromna większość z nich zasądzana jest na Caritas. Cały wachlarz podatkowych zwolnień oraz dotacji stawia ją na czele najbogatszych organizacji pozarządowych. Posługa miłosierdzia kosztuje, i to coraz więcej. Płacą za nią państwo i samorządy, często kilkakrotnie wpompowując kasę na ten sam cel. Dotują sponsorzy odpisujący sobie przekazane kwoty od podatku, oraz bezwiednie my, podatnicy. Nieodprowadzający podatku Caritas opływa w dostatki, a jest mu wciąż mało. Wychodzi więc na żer, rywalizując z drobnymi firmami w przetargach i połykając je już na starcie. Mając w zanadrzu subwencje, upusty, darowizny, może dyktować ceny. Odkrywa ciągle nowe drogi do najbiedniejszych... by na nich zarobić. I wszystko w majestacie prawa! Caritas jest nietykalny, nie obowiązują go kontrole wydawania publicznych pieniędzy, paragrafy o nieuczciwej konkurencji czy o monopolistycznych praktykach. Ostatnim hitem Caritasu są szkolne stołówki. Przejęcie przez nich tego sektora dałoby mu miliony złotych rocznie. Ustawa o zamówieniach publicznych zobowiązuje szkoły, które pozbyły się własnych stołówek do R organizowania przetargów na dostawcę obiadów dla uczniów. Smak pieniędzy od razu wyczuł m.in. Caritas diecezji gliwickiej. Wygrywa kolejne konkursy na dostawę posiłków dla uczniów, zaniżając ceny swoich usług i eliminując tym samym konkurentów. Za obiady płaci oczywiście państwo i lokalny samorząd. Na własnej skórze, a raczej firmie, odczuwa nie- przetargów. Zofia Olech już wie, że zbankrutuje. W mieście ze szkolnych obiadów korzysta rocznie około 4 tys. najbiedniejszych uczniów. Jak powiedział „FiM” Edward Orpik z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Zabrzu, obiady finansowane są przez państwo, które płaci rocznie 560 392 zł, i miasto, które wydaje na nie 1 496 000 zł. uczciwego intruza Zofia Olech (na zdjęciu) z Zabrza, która od pięciu lat współpracuje ze stołówkami. Wydzierżawiła od jednej ze szkół część budynku i zainwestowała majątek w remont oraz zakup i utrzymanie sprzętu kuchennego. – Konkurując z Caritasem, nie mam szans. To jest rywalizacja nieuczciwa, kiedy organizacja, która nie płaci podatków i jest dofinansowywana z każdej strony, występuje w przetargach jak równy partner – oburza się Zofia Olech, właścicielka FHUP „Jędrek”. Metoda Caritasu jest prosta. Zbija cenę usługi o kilka groszy na jednym posiłku. Dla dyrektorów szkół liczy się prosty rachunek, kto sprzeda im obiady najtaniej. Caritas przejął już w Zabrzu 3 stołówki. Przed końcem roku przystąpi do kolejnych – My płacimy czynsz, musimy odprowadzać podatek, nie mamy żadnych gratisów z marketów czy pieniędzy od sponsorów. Przy mniejszej ilości wydawanych obiadów pójdziemy z torbami – żali się pani Olech. Wchodzący na rynek komercyjny Caritas w ubiegłym roku dostał od władz Zabrza pół miliona złotych. Żyć nie umierać. Pracownicy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów odsyłają poszkodowanych do sądu, zaś Urząd Zamówień Publicznych nie widzi problemu. Urzędnicy mający dbać o respektowanie zasad uczciwej konkurencji „chowają głowę w piasek” w obawie przed boskimi pomazańcami. Czyżby groził nam monopol Kościoła także w innych branżach? JAROSŁAW RUDZKI Fot. Autor eporterom „Faktów i Mitów” udało się dotrzeć do najbliższego otoczenia księdza Jerzego Galińskiego, jednego z bohaterów filmu „Imperium ojca Rydzyka”. Dlaczego ten współbrat Rydzyka zdecydował się świadczyć publicznie na niekorzyść Radia Maryja? Postać Galińskiego zaintrygowała nas, bo nieczęsto zdarza się zakonnik, który publicznie decyduje się wystąpić przeciwko przekrętom we własnym zgromadzeniu. Jego współbracia z Polski sugerowali, że jest człowiekiem dziwnym i nie pozostaje w bliskiej wspólnocie z miejscowymi redemptorystami. Dawano wręcz do zrozumienia, że nie ma wszystkich klepek. Jak jest naprawdę? Dotarliśmy do ludzi, którzy znają go od kilkudziesięciu lat, do zasłużonych działaczy Polonii w Niemczech. Według ich zgodnych świadectw, Jerzy Galiński jest człowiekiem godnym najwyższego szacunku. Przez dwa dziesięciolecia działał wśród Polaków w Monachium. Przejął niewielką, mieszczącą się wówczas w baraku, parafię polską w stolicy Bawarii. Niezwykle energiczny, przyjazny, otwarty na potrzeby nie tylko pobożnych katolików. Pod jego kierownictwem parafia zmieniła siedzibę na obszerniejszą. Od podstaw zbudował centrum kulturalne, w którym regularnie odbywały się koncerty i spotkania dla Polaków. Jego sukces był także przyczyną jego problemów – Polska Misja Katolicka w Monachium stała się w latach 80. łakomym kąskiem dla przybywających masowo z Polski księży, którzy otrzymywali sowite pensyjki. Polscy księża zaangażowali się też w radiowe duszpasterstwo Radia Wolna Europa. rawo działalności gospodarP czej (DzU z 1999 r. nr 101, poz. 1178) podaje w artykule 2, że działalność gospodarcza to zarobkowa działalność wytwórcza, handlowa, usługowa oraz poszukiwanie, rozpoznawanie i eksploatacja zasobów naturalnych, wykonywana w sposób zorganizowany i ciągły. Prowadzić ją mogą (ustęp 2 art. 2 ustawy) osoby fizyczne, osoby prawne oraz spółki prawa handlowego, które zawodowo we własnym imieniu podejmują i wykonują działalność gospodarczą. Sławy polskiego prawa: prof. Cezary Kosikowski ze Szkoły Głównej Handlowej (w pracy „Polskie publiczne prawo gospodarcze” Warszawa 2000) czy prof. Marian Zdyb, sędzia Trybunału Konstytucyjnego (w pracy „Działalność gospodarcza i publiczne prawo gospodarcze”), do przedsiębiorców zaliczają także stowarzyszenia. Wychodzą oni z prostego założenia, że nie jest ważne, na co idzie kasa, tylko sposób, w jaki się zarabia. Tymczasem rzecznik prasowy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Alina Urban uznała, że Caritas i inne organizacje społeczne nie są przedsiębiorcami. Tym samym – nowa, twórcza interpretacja prawa zwalnia 220 pracowników Urzędu z wykonywania obowiązków. A powinni oni zareagować na opisane przez nas zachowanie Caritasu, zgodnie z ustawą o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji (ustawa z dnia 16.04.1993 r., DzU nr 47, poz. 211 z 1993 r. z późniejszymi zmianami; artykuł 15 określa, co jest nieuczciwą konkurencją). Polskie prawo uznaje, że jest to utrudnianie innym przedsiębiorcom dostępu do rynku, na przykład poprzez sprzedaż towarów lub usług poniżej kosztów ich wytworzenia lub świadczenia (...) w celu eliminacji innych przedsiębiorców. Polskie prawo daje prezesowi Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów prawo złożenia do mu była także pogarda dla niemieckich gospodarzy, tak charakterystyczna dla polskich duchownych, którzy nie rozumieją nowoczesnego, liberalnego społeczeństwa zachodniego. Ich maryjno-gipsowo-odpustowa religijność odstaje od niemieckiej, bardziej zintelektualizowanej. Ten rozziew jest jedną z przyczyn cią- Odszczepieniec O monachijską parafię Galińskiego zaczęli walczyć przybyli z Polski księża Ludwiczak i Nowak. Ten ostatni zresztą zniknął z Polski bez wiedzy przełożonych, podobnie jak Rydzyk. Z powodu ich intryg w Watykanie, Galiński musiał opuścić kwitnącą parafię i objął nową, także w Monachium. Tam dotrwał do 1991 roku, a po kolejnym konflikcie z polskimi „misjonarzami” przeniósł się do niewielkiej alpejskiej placówki, gdzie pracuje wśród wdzięcznych za jego posługę Niemców. Galiński jest człowiekiem honoru i głębokiej wiary. Wolał odejść, niż wikłać się w poniżające intrygi. Galiński, człowiek wielkiej skromności, nie pasował do modelu polskiego księdza w Niemczech, uganiającego się za dobrymi samochodami (także na handel!) i sponsorami. Obca głego napięcia między episkopatem Niemiec, a polskimi parafiami. Trzeba dodać, że polskie parafie funkcjonują na ogół w budynkach należących do kościoła niemieckiego. Zresztą buta i klerykalizm polskich duchownych w Niemczech są także przyczyną skłócenia polskich organizacji. To księża made in Poland doprowadzili do rozpadu Polskiej Rady w Niemczech, która była efektem (na krótki czas) próby dogadania się miejscowych organizacji polonijnych. Nie chcieli zaakceptować jakiejkolwiek świeckiej zwierzchności nad sobą. To dzięki nim władze niemieckie nie mają żadnego partnera reprezentującego interesy Polaków za Odrą. Na takim właśnie podglebiu wyrosła mentalność Rydzyka, pełna odrazy dla wszystkiego, sądu pozwu przeciwko firmie walczącej z konkurencją przy pomocy zakazanych metod. Może się on domagać, aby oferujący po zaniżonych cenach swoje usługi zaniechał tego i usunął skutki swoich działań – głównie chodzi tu o odszkodowania, publicznie przeprosiny poszkodowanych oraz wpłatę pieniędzy na polską kulturę. Tymczasem jedynie w Związku Rzemiosła Polskiego sprawę traktują poważnie. Pani Anna Oręziak (zastępca dyrektora Zespołu Polityki Ekonomicznej i Promocji Gospodarczej) wyjaśniła nam, że Związek wielokrotnie zwracał uwagę prezesowi Urzędu Zamówień Publicznych na luki w ustawie oraz bezczelne zachowanie urzędników. Na żadne z pism nie uzyskano odpowiedzi... Na koniec zostawiliśmy Urząd Zamówień Publicznych. Rzecznik prasowy prezesa owego urzędu, Anita Wichniak-Olczak, wyjaśniła nam, że nie ma sprawy. Stwierdziła, że zachowanie Caritasu i komisji przetargowej jest zgodne z prawem. My jednak zabraliśmy się za uważną lekturę Ustawy o zamówieniach publicznych (Dziennik Ustaw, tekst jednolity z roku 1998 nr 119, poz. 773 z późniejszymi zmianami) i natknęliśmy się na ustęp 2 artykułu 9. Daje on prezesowi Urzędu Zamówień Publicznych prawo do czytania akt dotyczących dowolnych przetargów oraz prawo żądania wyjaśnień dotyczących przebiegu realizacji zamówień publicznych – od każdego, kto wydaje kasę podatnika (ministerstwo, urząd gminy itp.). Ponadto artykuł 27a nakazuje organizującemu przetarg publiczny odrzucić ofertę, która stanowi czyn nieuczciwej konkurencji. Stosowanie zaniżonych cen jest tu klasyką. Wniosek: w polskim „państwie prawa” łamie się wszelkie obowiązujące przepisy, a urzędy, które mają stać na straży tego prawa, nie za nic mają swoje obowiązki w tej kwestii. opr. M.P. co otwarte i zachodnie (z wyjątkiem twardej waluty) i miłująca wszystko, co swojskie, czyli klerykalne i kiczowate. W większości polskich parafii w Niemczech funkcjonują biura Radia Maryja zbierające szeleszczące euro na Rydzykowe imperium. Radiomaryjna propaganda zaszczepia także tamtejszym Polakom treści niechętne Niemcom. W ten sposób przyczynia się do wyalienowania emigrantów z zachodniego społeczeństwa i komplikuje im życie. Emigracyjne parafie katolickie utrzymują kontakt z Polską poprzez prawicowe organizacje w kraju, na przykład Wspólnotę Polską Andrzeja Stelmachowskiego. Są miejscem częstych wizyt działaczy ZChN, a szczególnie Ryszarda Czarneckiego. Nic więc dziwnego, że Polska Misja Katolicka w Niemczech stała się trampoliną, z której wybijał się do Polski nikomu nieznany, ale za to pazerny i agresywny Rydzyk. W tym kontekście postawa Galińskiego, który odważył się jako jedyny wystąpić z odsłoniętą twarzą przeciwko Rydzykowi, choć mógł się spodziewać w zamian napaści ze strony swoich przełożonych, jest godna podziwu. Pamiętajmy, że nie zdobył się na taką odwagę żaden prokurator ani policjant. Jak mówią znajomi, wystąpienie Galińskiego było poprzedzone latami przemyśleń i przewartościowań. Znamy, rozumiemy i doceniamy. ADAM CIOCH Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. POLSKA PARAFIALNA PERSONEL SZPITALA KOLEBKI SOLIDARNOŚCI ALARMUJE: NAM SIĘ... ZŁOdzieje! – Panie prokuratorze, czy czytał pan artykuł w „FiM” o tym, jak grupa sprytnych biznesmenów przejęła za bezcen ponad 100 ha w centrum Gdańska warte 100 mln dolarów? – Owszem, wszczęliśmy w tej sprawie śledztwo, które zapowiada się interesująco. Następnie opowiedziałem gdańskiemu prokuratorowi o wynikach naszych kolejnych redakcyjnych ustaleń – tym razem dotyczących zawłaszczenia szpitala i ośrodka zdrowia. Prokurator tylko jęknął... – Bardzo prosimy, przyjedźcie. Chcą nam ukraść wielki szpital i przychodnię zdrowia! – taki telefon odebraliśmy kilka dni temu z Gdańska. Pojechaliśmy... pełni niedowierzania. Jak można zagarnąć cały kompleks leczniczy? Okazało się, że można. Szpital i przychodnia, o których mowa, mieszczą się przy ulicy Jana z Kolna. Tuż obok bramy Stoczni Gdańskiej i słynnych trzech krzyży. To tutaj opatrywano pałowanych stoczniowców, to stąd przemycano do środka stoczni emisariuszy z zewnątrz i zachodnich dziennikarzy, a tutejsza kuchnia żywiła strajkujących. Zaplecze „Kolebki”. Obiekt wybudowany za pieniądze pracowników stoczni gdańskiej, obsługujący 32 tys. gdańszczan, służył przez lata. – Z tego okna śledziłem wydarzenia sierpniowe, a – o tu... w tym miejscu ściskałem Wałęsę. A teraz jacyś dziwni ludzie przywłaszczyli sobie ten gigantyczny, bo liczący 10 tysięcy metrów kwadratowych obiekt i jeszcze działkę o powierzchni ponad 6000 metrów, na której stoi. Nas, dwustuosobową załogę – w tym sześćdziesięciu lekarzy – pozostawiono na pastwę losu. Wkrótce wszyscy znajdziemy się na bruku – opowiada lekarz z wieloletnim stażem. Kilkanaście dni temu opisaliśmy, jak to kilku panów z Polski i USA „zainwestowało” 4 tysiące złotych i zarobiło 100 milionów dolarów, przejmując działki budowlane w centrum Gdańska („FiM” nr 50/2002). Ale na truchle umierających stoczni chcą się pożywić i inne sępy, a szpital i przychodnia w tym miejscu to kąsek wielce łakomy. Posłuchajcie! Obie stocznie produkują firmę klon o nazwie Euromedica sp. z o.o. W nazwie – jak widzimy – jest coś o medycynie... I słusznie. Nie od dziś wiadomo bowiem, że stocznie – jak sama nazwa wskazuje – specjalizują się w leczeniu ludzi... Spółka ma kapitał założycielski w kwocie 2 131 200 zł i nic więcej. Ale coś ostało się jeszcze stoczniom i trzeba to niezwłocznie upłynnić, zanim na zbankrutowanym kolosie łapę położą banki, syndyk i komornicy. Tym czymś jest rzeczony szpital i przychodnia. Ile całość jest warta? – Tego nikt nie wie. – Nie przypominam sobie, aby robiono kiedyś jakieś wyceny tej nieruchomości – powiedziała „FiM” pracowniczka szpitalnej administracji. My jednak przybliżoną cenę kompleksu medycznego znamy, lecz o tym za chwilę. 14 grudnia 2001 roku Euromedica podwyższa swój kapitał zakładowy do kwoty 16 344 000 złotych, czyli o ponad 14 milionów. Skąd ten nagły i fantastyczny wzrost wartości firmy? A stąd, że Stocznia Gdańska przekazała swojemu klonowi – Euromedice – cały szpital, całą przychodnię i całą działkę w prezencie, który to podarunek w akcie notarialnym nazwano aportem. No i teraz dopiero robi się ciekawie. Euromedica, mając mury i ziemię, mówi lecznicy: – Płać nam teraz czynsz. I to nie jakieś symboliczne grosze, tylko 100 tys. zł miesięcznie. Jak nie, to zajmiemy wasze konta. Lecznica odpowiada: – Jakże mamy wam płacić, skoro to wy nam „wisicie” ponad sześćset tysięcy za opiekę medyczną nad 7 tys. stoczniowców i dług ten stale rośnie. Na to Euromedica: – Co nas to, k..., obchodzi? My nie jesteśmy stocznia. – Jak to nie – przeraża się lecznica – przecież jasno stoi, że jesteście spółką stoczni. Na takie dictum uzyskuje odpowiedź, że Euromedica to zupełnie prywatna spółka w dodatku z ograniczoną odpowiedzialnością. No i co? No i nic – na tym rozmowa się urywa, bo już gadać nie ma o czym. My jednak wróćmy do naszej spółeczki. Podnosząc tak znacznie kapitał zakładowy, firemka klon zdradza, ile – jej zdaniem – wart jest przejęty od stoczni prezent. Czy aby na pewno? Policzmy według kalkulacji Euromediki: 10 tysięcy metrów kwadratowych szpitala i przychodni (wraz z bogatym wyposażeniem) wyceniono na 636 zł za metr, podczas gdy za metr zdewastowanej kamienicy obok trzeba dać ponad 2000 złotych. A działka? Tę wyceniono po 250 zł za m kw. Działki obok chodzą po dwa razy tyle. Cóż to oznacza? To dokładnie, że Euromedica trzyma w łapie fantastyczny majątek zaksięgowany według zaniżonych cen. Zacytujmy teraz fragment aktu notarialnego firmy (kosztowało nas to wiele zachodu): „(...) Spółka z o.o. Euromedica podwyższa swój kapitał zakładowy (...) w drodze utworzenia w księdze wieczystej prawa użytkowania wieczystego gruntu i własności budynku na rzecz spółki Euromedica”. I tak się staje! Od tej chwili to już nie stocznia, ale prywatna firma jest właścicielem nieruchomości i części jego wyposażenia. Niedawny właściciel szpitala nie ma nawet większości udziałów w Euromedice, choć wniósł doń najcenniejszy wkład. W tym wszystkim można się łatwo pogubić i na to właśnie liczą organizatorzy podobnych operacji. Cała nadzieja w gdańskim prokuratorze okręgowym Józefie Fedosiuku: – Wszczęliśmy w sprawie dziwacznych przekształceń własnościowych i operacji finansowych w obu stoczniach śledztwo z art. 585 kodeksu spółek handlowych – powiedział nam Fedosiuk. A art. 585 to nie w kij pierdział. Brzmi on: „Kto biorąc udział w two- Fragment aktu notarialnego pokazujący, w jaki sposób w jednej chwili lecznica przeszła w prywatne ręce. 17 776 nowych udziałów, przy czym spółka Stocznia Gdańska objęła 9921 nowych udziałów, pokrywając je wkładem niepieniężnym (...) Na podstawie niniejszego aktu przedstawiciele Euromedica wnoszą o wpisanie rzeniu spółki handlowej, lub będąc członkiem jej zarządu, rady nadzorczej lub komisji rewizyjnej działa na jej szkodę, podlega karze pozbawienia wolności do lat 5 i grzywnie”. Nasze krasnoludki doniosły, że niedługo już O Noworoczne niespodzianki d 1 stycznia 2003 roku zaczynają obowiązywać ważne dla Ciebie, Drogi Czytelniku, zmiany w najróżniejszych przepisach. Zestawiliśmy te najważniejsze. ne usługi lub inne świadczenia (np. pożyczkę itp.) od osób najbliższych. d) osoby prowadzące własny biznes mogą wybrać uproszczony system rozliczania się z fi- 1. Prawo energetyczne: Musisz pilnować terminów płatności rachunków za prąd. Wystarczy, że spóźnisz się z płatnością choćby jeden dzień, a zakład energetyczny ma prawo zmusić cię do wykupienia licznika przedpłatowego. 2. Podatek od osób fizycznych: a) nastąpi realny wzrost podatku. Wzrasta składka na ubezpieczenie zdrowotne do 8 procent, ale został utrzymany limit jej odliczenia od podatku w wysokości 7,75 procent. Różnicę zapłacimy z własnej kieszeni. b) osoby pracujące na umowie-zleceniu i umowie o dzieło będą płacić podatek od otrzymywanych diet i zwrotu kosztów podróży. c) osoby prowadzące własny biznes nie muszą już płacić podatku, gdy otrzymują bezpłat- skusem. Oznacza to, że nie muszą co miesiąc wypełniać dokumentu PIT-5. Upraszcza to księgowość małych firm. Wystarczy, że będą wpłacać co miesiąc zaliczkę w wysokości 1/12 podatku, który zapłacili za poprzedni rok. Podajemy aktualną skalę podatkową: 19 procent podatku zapłacimy, mając w ciągu roku do 37 024 zł dochodu. Od podatku odejmiemy kwotę 530,08 zł, jeżeli zarobimy więcej niż 37 024 zł, ale mniej niż 74 048 zł, czyli zapłacimy 6 504 zł 48 gr plus 30 procent nadwyżki ponad 37 024 zł. Gdy zarobimy jeszcze więcej niż 74 048 zł, to nasz podatek wyniesie 17 611 zł 68 gr plus 40 procent ponad 74 048 zł. Kwota wolna od podatku została podniesiona o... 11 zł i 92 grosze. 9 prokurator przedstawi menedżerom obu stoczni właśnie taki zarzut. W każdym razie prokuratura zapowiedziała sprawdzenie owej transakcji, o której dowiedziała się od nas. Tymczasem nadzieja – ta matka naiwnych – nie opuszcza załogi zasłużonej, gdańskiej lecznicy: – Niewykluczone, że zlituje się nad nami marszałek województwa i przekaże jakiś inny obiekt na potrzeby szpitala i przychodni. Przecież czynszu 100 tys. zł miesięcznie nie wytrzyma żaden szpital – mówi ordynator jednego z oddziałów. Srodze może się Pan zawieść, Panie doktorze. Mira Masakowska – rzeczniczka Urzędu Marszałkowskiego, zna sprawę, choć – jak się zastrzega – nieoficjalnie. Oficjalnie zaś mówi wprost: – Gdy przyjdzie do znalezienia nowego lokum dla lecznicy, Urząd Marszałkowski zmierzy się z dużym, bardzo dużym problemem. I tu rodzi się pytanie: po co to wszystko? Gdańskie wróble ćwierkają, że po to, aby ten teren sprzedać za bajońską sumę pod planowane tu centrum biznesu. A że przy okazji szpital trzeba będzie usunąć... No to co? Tymczasem zdesperowani lekarze i pielęgniarki stukają do rozmaitych drzwi z prośbą o ratunek. Nawet do drzwi byłego prezydenta Lecha Wałęsy, który część pieniędzy ze swojej Nagrody Nobla przekazał na zakup sprzętu dla tej właśnie lecznicy. Wałęsa, gdy usłyszał o wszystkim, złapał się za głowę i wycedził jedno tylko słowo: „złodzieje”. I na koniec jeszcze taki smaczek: prezesem Euromediki jest niejaki Maciej Sowiński. Nic to nikomu nie mówi do czasu, aż Sowiński otworzy usta. Wówczas oświadcza zainteresowanym, że każdą, najbłahszą nawet decyzję dotyczącą swojej spółki musi skonsultować ze swoim szefem Januszem Szlantą, tym od 100 mln dolarów zarobionych przy wkładzie 4 tys. zł. No i kółko się zamknęło. MAREK SZENBORN RYSZARD PORADOWSKI ANNA KARWOWSKA f) wprowadzono nowe zasady opodatkowania dochodów uzyskiwanych z najmu mieszkań. W 2003 r. właściciele tychże będą mogli płacić podatek zryczałtowany, nie tracąc prawa do wspólnego rozliczenia się z małżonkiem czy z dziećmi. Znika obowiązek oddzielnego wypełniania PIT-ów z tych umów najmu. g) wprowadzono przepis zwalniający z podatku odszkodowania otrzymywane na podstawie wyroku sądowego. h) podatkiem (Belki) od oszczędności objęte zostają polisy ubezpieczeniowe, jeżeli część naszej składki jest inwestowana. Inaczej – od tego, co nam na koncie przybędzie, będziemy musieli zapłacić podatek. Według ekspertów, koszt wprowadzenia tego podatku będzie wyższy niż to, co budżet dostanie. Jak zwykle – zapłacą za to zwykli obywatele. Po prostu firmy ubezpieczeniowe podniosą koszty obsługi polis. 3. Urzędnicy skarbowi od 1 stycznia 2003 r. dostali prawo do swobodnej oceny umów cywilnoprawnych i ich skutków. A to może wpłynąć na wysokość dochodu i podatku, jaki trzeba zapłacić. PEŁNYCH PORTFELI W 2003 ROKU ŻYCZY MACIEJ POPIELATY 10 KANAŁAMI DO UNII Pięćdziesięcioletni NN zamarzł we wraku auta pozostawionego na poboczu ul. Hubskiej. Para bezdomnych, Marianna i Jan, spłonęli w szałasie. Franciszka P. znaleziono martwego między kubłami na śmieci. Grzejący się przy ognisku dwaj bezdomni zorientowali się dopiero po dwóch godzinach, że ich kolega, który odszedł za... potrzebą, zbyt długo tkwi w nadodrzańskich zaroślach. Znaleźli go sztywnego. W rocław, który pretendował do EXPO 2010, jest zagłębiem ludzi bez pracy, bez mieszkania i pieniędzy. Coraz częściej zjawiają się w noclegowniach i schroniskach schorowani, brudni i zarośnięci podróżni, legitymujący się biletem kredytowym wydanym im przez władze rodzinnej miejscowości. Zdarza się, że przybywają tu z drugiego końca Polski. Wiele gmin pozbywa się „strupa”, przekonując bezdomnego, że we Wrocławiu znajdzie na zimę darmowy wikt i opierunek. I rzeczywiście tak jest. Ekipy służb miejskich złożone z pracowników opieki społecznej, straży, policji – przeczesują dworce, ogródki działkowe i węzły ciepłownicze w poszukiwaniu ludzi szczurów. Każdemu napotkanemu wręczają ulotkę z adresami schronisk, a nawet do nich dowożą. Jednak na przyjęcie państwowej czy kościelnej opieki decyduje się zaledwie co piąty z tej armii nędzarzy. Kanalarze Noc z piątku na sobotę była stosunkowo „ciepła”. Zaledwie minus 12 stopni. – Taką temperaturę może człowiek wytrzymać choćby pod krzakiem, zawinięty w folię i starą dywanową wykładzinę – przekonuje 43-letni Józef, mieszkaniec węzła ciepłowniczego pod ulicą Legnicką. Może dlatego, cho- ekipy MPGC, która niezmiennie kończy się zaspawaniem włazu”. Wtedy żegnaj ciepełko, witaj altanko! Ziutek rozumie, że w kanałach nie jest bezpiecznie, nie było roku, żeby się ktoś w nich nie ugotował we wrzącej parze, buchającej z nagle pękającej rury o co najmniej metrowym przekroju. – Wtedy z dołka nie ma ucieczki – wyjaśnia. – Ale to przecież wszystko jedno, czy się zdycha od gorąca, czy z zimna – konstatuje. Trzy lata temu wyszedł z kicia i myślał, że ma dom, a w nim żonę, dziecko. Przekonał się szybko, że mu tylko synek został, ale i on tylko na... papierze. Był dwa dni w schronisku brata Alberta w Szczodrem pod Wrocławiem. – Panie, tam to trzymają chętnie tylko tych, którzy mają emeryturę, rentę, stały zasiłek. I mogą płacić za miejsce. Taki jak ja jest zwykłym śmieciem, karaluchem, którego należy jak najszybciej zdeptać i pod byle pozorem wypieprzyć za drzwi. Miałem dość wrzasków, stawiania na baczność, tej całej udawanej abstynencji. Bałem się, naprawdę, że pewnego dnia mogę zrobić krzywdę któremuś z tych dozorców, a nie opiekunów. To by Ludzie szcz „Dyktę”, czyli jagodziankę na kościach (denaturat – dop. red.) rozcieńczaną albo mlekiem (sic!), albo przepuszczaną przez chleb. Da się wypić, nie takie wynalazki wlewaliśmy w siebie. Święta tu spędzimy, wisząc jak gacki na rurach, bo to nasze miejsce na tym zasranym świecie. W pobliskiej cukierni – u Wolaka – coś tam pomożemy, mamy zaprzyjaźnione masar- nie, w których za sprzątanie też nam rzucą jakieś ochłapy, i tym sposobem na sklejce zastępującej stół znajdzie się kawałek ciasta, tańsza kiełbasa. Chojaka się jakiegoś przytarga z odrzutu, przystroi kolorowymi papierkami i nastrój zapewniony. Z kolęd pewnie odśpiewamy „W żłobie leży”, bo na te ciężkie smutki uwalimy się tak, że przez trzy dni będziemy dogorywać. Jak pan pytasz, to odpowiem, że my się już niczego nie boimy, i tak za rok, może dwa, przyjdzie po nas kostucha. To na bank. Śmierć nam niestraszna, jest wybawieniem od robactwa, wrzodów, egzemy, gangreny. Jeśli kogoś się boimy, to młodych skinów z osiedla. Już nieraz nas pobili do nieprzytomności. Ale i do tego idzie przywyknąć. Że co, że zamiast księdza przyjdzie redaktor do nas z opłatkiem? Oj, to by było miłe... Puszkarze ciaż dochodzi godz. 22, nie ma jeszcze w „dołku” jego dwóch towarzyszy niedoli: Zdzicha i Artura. Możemy zejść do jego lokum po drabince, lecz pod warunkiem, że nie napiszemy, gdzie węzeł się znajduje, bo „pewna jest jak amen w pacierzu eksmisyjna wizyta się dla mnie też źle skończyło, bo kierownik zorganizował sobie grupkę byków sługusów, którzy sprawy sporne załatwiają szybko i boleśnie. Wolałem iść w kanał. Źle tu nie jest, zawsze coś z kolesiami wykombinujemy do żarcia i picia. Co mam w tej butelce? W wędrówce po biedalegowiskach towarzyszy nam pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej (MOPS) Tomasz Baranowski. Narzeka na nędzarzy, którzy koczują w porzuconych samochodach. Oni są zimą najbardziej narażeni na śmierć. Wręcz skazani na to. Blaszana „puszka” chroni wprawdzie przed lodowatymi podmuchami wiatru, lecz nieuchronne jest stopniowe, a w rezultacie ostateczne wyziębienie organizmu. Kiedy temperatura spada poniżej 15 stopni mrozu, nie pomogą nawet najwymyślniejsze sposoby ocieplania prowizorycznych campingów, m.in. poprzez obklejenie kabiny folią, obłożenie ścian starymi dywanami. Nie uchronią przed zamarznięciem Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. zury tułał się po różnych kątach. Za ostatnie, jak mówił, 700 zł kupił altankę i w niej się urządził. Piec wstawił. Latem, podobnie jak inni, pomaga emerytom w uprawie działek. Zawsze parę groszy ukopie. Teraz ma „maszynkę”, czyli dwukołowy wózek i rano obskakuje okoliczne śmietniki. Dziennie idzie zarobić od 7 do 10 zł. A święta spędzi razem z siostrą – też bezrobotną. Już główkuje, jak by tu zarobić na kawałek prawdziwie świątecznego jadła. Na wigilię do Caritasu nie pójdą. A dlatego, że kościelni sobie z tej dobroczynności szopkę telewizyjną robią. Jakby byli tacy prawdziwie miłosierni, to przecież wiadomo wszystkim wokół, że na tych ogródkach w co piątej altance mieszka biedak. Wszyscy wiedzą, tylko proboszcz nie ma o tym zielonego pojęcia? Nigdy nie zajrzy. Tuż przed świtem kończymy reporterski rajd. W minorowy nastrój wpędził nas ten ogrom ludzkiej nędzy i beznadziei. W mózgu świdruje rozpaczliwe pytanie jednego z bezdomnych: kontrolnych, uskarżając się na szykany bezdusznych urzędników, którzy dybią na jego życie. Jak się głębiej zastanowić, to może i ma trochę racji w tym, co pisze. W końcu jest pewnym kandydatem do podwyższenia zimowej statystyki zgonów... Altaniarze Najliczniejszą grupę stanowią działkowcy z konieczności. Jeśli prezes Pracowniczych Ogródków Działkowych jest ludzki, to z pewnością ma w swoim rewirze co najmniej kilkunastu bezdomnych. Najliczniej występują na osiedlu Maślice i przy ul. Rędzińskiej w „Liliputku”. Pierwszą z brzegu zdewastowaną przyczepę campingową zajmuje 69-letni Eugeniusz Kazimierczak. W środku zamontował piecyk, wstawił starą kozetkę i mówi, że mu ciepło i dobrze. Alberta ma w... głębokim poważaniu. Staruszek przyjechał tutaj sześć lat temu z Kielc. Miał mieszkanie, ale zostawił je synowi. Nędznego obejścia pilnuje wielkie, żółte psisko, jedyny przyjaciel. piętrowo ułożone kołdry czy koce. Już kilkakrotnie musiano łomami otwierać drzwi, żeby ze środka wyciągnąć oszronionego „pingwina”. A mimo wszystko samochodowi koczownicy nie chcą korzystać z usług noclegowni. Jak chociażby pan Heniek. Wyrzucony za czynszowe długi z komunalnego mieszkania przeprowadził się do wartburga zaparkowanego naprzeciw ekskluzywnego hotelu „Wrocław”. Pozbawiony silnika i foteli wrak bezdomny mężczyzna zamienił na sypialnię. Wielokrotnie MOPS proponował mu socjalne lokum. Nie, i koniec! Zażądał, by dać mu mieszkanie razem z lokalem usługowym, bo on chce otworzyć... klub dyskusyjny. W tej sprawie śle listy do państwowych instytucji – Dobrze zrobiłem – przekonuje. – Pan Tomeczek z opieki społecznej załatwił mi zasiłek stały, tzw. wyrównawczy, dokładnie 418 zł i idzie za to przeżyć. W końcu za budę i światło płacić nie trzeba, drewna do podpałki jest pełno wokół. Dzisiaj koledzy przyszli, przynieśli własnej produkcji wiśniówkę, to wypiliśmy na rozgrzewkę... Staruszek wygrzebuje się spod sterty szmat. Widać, że mróz i grzybica zaatakowały jego nogi, stopy pokryte są strupami, sine. On jednak macha na to ręką. Swoje lata już przeżył, „głupimi kikutami” nie będzie się przejmował. – Tylko wie pan co, mam marzenie, takie ciche. Już kilkanaście lat nie widziałem syna. Nawet nie pamiętam jego imienia, bo człowiek stał się taki zapominalski. Wiem, że szkoły pokończył, jakieś gospodarstwo w Strawczynie pod Kielcami ma. Oj, chciałbym go jeszcze przed śmiercią spotkać, lżej byłoby odchodzić 11 z tego świata. Może jak napiszecie o tym w gazecie, to go ktoś powiadomi, a on się odezwie. Ja nie mam żalu do niego o nic, prędzej może on mieć do mnie pretensje. Ale tak raz ostatni na święta przydałoby się pojednać. Nie będę dla niego ciężarem... W towarzystwie dzielnicowych z KP Fabryczna: sierż. sztabowego Leszka Sierpińskiego i st. sierż. Rafała Furtaka zajrzeliśmy jeszcze do kilkunastu altanek i opuszczonych domostw, które teraz zajęli biedacy. Nie zawsze los był dla nich tak niełaskawy. S. to były wojskowy w stopniu... pułkownika. Ma rentę i wraz z przyjaciółką żyje na ogródkach, bo po rozwodzie zostawił żonie mieszkanie. On jest tu krezusem. Świadczy o tym prąd w altance, telewizor, magnetowid. Innych zamożniejszych bezdomnych też można spotkać. Najczęściej jednak natrafiamy na takich, którzy nie potrafią odnaleźć się w drapieżnym kapitalizmie. Do tej grupy zaliczają się Grzegorz i Halinka. Mieszkali kiedyś w hotelu robotniczym Pafawagu, ale kiedy sprywatyzowano zakład, to stracili pracę i lokum. Dlatego on twierdzi, że jest to kara za obrzucanie kamieniami zomowców, bo teraz to komunę w zadek by całował, gdyby zechciała, nieboszczka, wrócić. W najgorszych snach nie przypuszczał, że na stare lata taki mu los ten solidarnościowy ustrój zgotuje. Może przez to – wzdycha – że człowiek nigdy nie umiał kraść? Bo teraz – dodaje filozoficznie – pogoda tylko dla złodziei nastała. W jeszcze gorszej sytuacji są ludzie pokroju Staszka Koziołka, który przyjechał dwadzieścia lat temu z Tarnowa do Wrocławia. Siostrę tu miał, myślał, że będzie łatwiej zarobić na życie. Akurat był po wojsku. Wynajął się do prywaciarza. Lecz ten siedem lat temu splajtował, więc tarnowianin – Panowie, jak oni już wszystko rozkradną, sprzedadzą, ludzi na bruk powyrzucają, to co w tym kraju będzie? Jak to co? – o n i! JAN SZCZERKOWSKI Fot. Jarek Wyszyński PS Serdecznie dziękujemy kierownictwu Dolnośląskiej Komendy Policji za życzliwą i konkretną pomoc w zbieraniu materiałów do tego reportażu. 12 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. POLSKA PARAFIALNA Czarne faktury Śledztwo w tej sprawie prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pod nadzorem Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Na razie nie jest znana skala oszustw, ale mówi się o 60, a nawet 100 milionach złotych. Prokurator apelacyjny w Gdańsku, Janusz Kaczmarek, nie chce mówić o szczegółach, zasłaniając się dobrem śledztwa, ale potwierdza, że ma ono charakter wielowątkowy. Z innych źródeł udało nam się dowiedzieć, iż w sprawę umoczonych jest m.in. dwóch byłych dyrektorów wydawnictwa: Tomasz Weiberger, rzutki biznesmen, a także ks. kanonik Zbigniew Bryk, proboszcz parafii św. Bernarda w Sopocie, niegdyś kapelan abp. Gocłowskiego, dziś prezes Fundacji im. Brata Alberta i dyrektor gdańskiego Radia Plus. Ten ostatni należy od wielu lat do zauszników arcybiskupa i realizuje najtrudniejsze zadania zlecone przez szefa. To właśnie ks. Bryk odpowiadał przed N ieprawidłowości w Podkarpackiej Kasie Chorych, o których mówiono coraz głośniej, w końcu zostały zauważone i znalazły swój finał w postaci aktu oskarżenia. Prokuratura Okręgowa postawiła zarzuty ośmiu pracownikom kasy. Lista zarzutów jest bardzo długa. laty za przygotowanie papieskiej wizyty na Wybrzeżu. „Stella Maris”, wyposażona za pieniądze wiernych w najnowocześniejsze urządzenia drukarskie i jako firma kościelna nie płacąca podatków, już od dawna rozpychała się łokciami na trudnym rynku poligraficznym, świadcząc typowo komercyjne usługi, które nie miały nic wspólnego z wiarą i religią, rujnując przy okazji wielu uczciwie pracujących drukarzy. Okazało się, że wielki szmal płynący z kręcenia tego interesu nie zadowalał jednak szefów wydawnictwa, a zapewne także ich pryncypałów. Dlatego postanowili zarobić na lewych fakturach. Na tym procederze „przewiozło” się już wielu oszustów, ale szefowie „Stella Maris” nie dopuszczali nigdy myśli, że w ich kościelnym biznesie może pojawić się jakaś cywilna kontrola. Kilkanaście miesięcy temu wydawnictwo znalazło się jednak pod lupą czy dana osoba rzeczywiście nie paliła, nie było w tym przypadku najistotniejsze. Wystarczyło, że pracownik oświadczył, że nie będzie palił i już. Pracownicy kasy dostawali pieniądze nawet za... podtrzymywanie firanek podczas ich dopasowywania do wystroju wnętrza (sic!). Fot. PAP Przemek Wierzchowski Potwierdziliśmy nasze przypuszczenia, że długi kościelnego wydawnictwa „Stella Maris” w Gdańsku to zaledwie czubek góry lodowej. Już dziś wiadomo, że mamy do czynienia z okradaniem państwa na dziesiątki milionów. Złodziejami byli ludzie blisko związani z arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim. inspektorów „skarbówki” i policjantów z ABW. Arcybiskup Gocłowski, któremu podlega ten cały interes, szybciutko usunął z dyrektorskiego stołka ks. Bryka i poprzez swoich urzędników natychmiast ogłosił publicznie, że wszystko jest na dobrej drodze i że długi zostaną spłacone. Ostudziło to nieco nastroje, bo komornicy zaczęli już pukać do drzwi archidiecezji i kłaść łapę na majątku Krk. Archidiecezja wskazała też kozła ofiarnego – poprzednika ks. Bryka – Tomasza Weinbergera (syna znanego prawnika). Niektórzy mówią, że to właśnie on zainicjował szwindle, ale nie brak głosów, że przy ks. Bryku był on zwyczajną płotką. Czy rzeczywiście Weinberger zainicjował szwindle – wyjaśni zapewne śledztwo. Być może przy okazji uda się też ujawnić związki ze sprawą wielu innych Szefowa w kasie K Oskarżeni – to ośmiu pracowników kasy chorych, w tym sześciu członków zarządu z lat 1999–2001. Byłą dyrektor Annę L. prokuratura oskarża o niegospodarność, a szkody z tego tytułu szacuje na prawie milion złotych. Wśród pomniejszych zarzutów jest m.in. fałszowanie dokumentów, niezgodne z prawem wypłaty za pracę w godzinach nadliczbowych członków zarządu, wypłacanie premii i odpraw na zakończenie kadencji (70 tys. dla byłych dyrektorów). Do tego dochodzi fałszowanie protokołów z posiedzeń, niekontraktowanie świadczeń (choć pieniądze na nie były), oraz wydawanie pieniędzy na kosztowne szkolenia. I tak np. studia podyplomowe szefowej kosztowały 5500 zł. Szefowa nie zapominała także o swoich pracownikach (tylko tych, którzy wiedzieli o jej przekrętach!): większość z nich dostawała dodatek w wysokości 150 zł za... niepalenie papierosów. To, Ponadto była szefowa została oskarżona o wyłudzenie od ministra finansów 51 mln zł, które ulokowano na koncie. Za czyny, które prokurator zarzuca pracownikom kasy, grozi kara od roku do 10 lat więzienia. Śledztwo w sprawie nieprawidłowości w kasie ciągnęło się jak flaki z olejem, bo nagle była szefowa mocno podupadła na zdrowiu. Ciągle miała albo zwolnienie, albo była w szpitalu. Żeby doprowadzić panią do organów, policjanci czatowali przez kilka dni pod jej domem. W chwili postawienia jej zarzutów była szefowa przebywała w krakowskim szpitalu (widocznie do podkarpackiej służby zdrowia nie ma już zaufania) i tam też przeczytała ustalenia prokuratury. Przedtem jednak zgodę na to musiał wydać ordynator oddziału, na którym leczy się – sterana trudami pracy w kasie – jej była szefowa, „bidula”. EWA ADAMCZEWSKA osób, m.in. znanego w Gdańsku prawnika Janusza B. Na czym polegały kanty archidiecezjalnego wydawnictwa? Otóż księża, szefowie „Stella Maris”, wystawiali (za godziwe łapówki) faktury innym firmom na towary i usługi, których wydawnictwo wcale nie świadczyło. Tym sposobem kontrahenci „Stelli” zwiększali swoje koszty i odzyskiwali podatek VAT. Państwo (czyli my) traciło góry pieniędzy, ale Kościół – jak zwykle – nie tracił nic, bo nie musiał odprowadzać podatku od tych transakcji. Zwykły śmiertelnik o czymś takim może tylko pomarzyć. Funkcjonariusze ABW rozpracowują teraz liczne firmy „kooperujące” z archidiecezjalnym wydawnictwem. Przeprowadzały one pojedyncze transakcje nawet kilkumilionowej wartości. Ksiądz dyrektor Bryk tak był pewien doskonałości procederu uprawianego w „Stella Maris”, że wypłacał pieniądze nawet firmom, które nie istniały. Jednemu z takich fikcyjnych dostawców papieru zapłacił ponad 20 mln zł, wypisując przy okazji fikcyjną fakturkę. W papierach niby wszystko się zgadzało, ale upierdliwi kontrolerzy za nic nie mogli odnaleźć kooperanta... ościół katolicki nie cierpi konkurencji, szczególnie tej związanej z kasą. Dlatego od lat krytykuje Jurka Owsiaka i jego Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Przekonała się o tym także jedna z wolontariuszek poznańskiego „Serca” zbierająca datki na dożywianie głodnych dzieci. – Tuż przed Świętem Zmarłych pojechałam z kolegą do Nakła, by zebrać trochę pieniędzy na dożywianie biednych dzieci – wspomina Małgorzata R., wolontariuszka poznańskiego Towarzystwa Pomocy Dzieciom „Serce”. – Byłam tam już kilkakrotnie, bo mieszkańcy Nakła chętnie pomagają maluchom. Na ulicy Hallera wysiadł z samochodu mężczyzna w cywilnym ubraniu. Poprosiłam go, podobnie jak wielu innych przechodniów, o wsparcie naszej akcji. A ten spokojnie wniósł wypchane torby do domu, a następnie wrócił i zapytał mnie, czy posiadam pozwolenie na zbiórkę pieniężną. Miałam i chciałam mu pokazać, ale on już nie był tym zainteresowany. Zaczął wrzeszczeć, tupać nogami, ubliżać. W pewnej chwili opluł mnie, a następnie chwycił za włosy, wciągnął do bramy i pobił. Świadkami tego zajścia było sporo ludzi. Chcieli mnie bronić, krzyczeli oburzeni: „To tak postępuje ksiądz?”. W ten sposób dowiedziałam się, że jestem bita przez duchownego. Gdy ten zorientował się, że go rozpoznano, uciekł. Wkrótce pojawiła się policja. Kto stoi za tym wszystkim? Można się domyślać, że pieniądze zasilały kościelną kasę, tak jak to się stało choćby w sławnej aferze ks. Halberdy z Elbląga. Jest prawie niemożliwe, by o tym procederze nie wiedział główny sternik archidiecezji. Prokuratura apelacyjna zapowiada, że za kilka tygodni udostępni opinii publicznej pierwsze wyniki śledztwa. Czy odpowiedzą one na pojawiające się już dziś pytania? Z pewnością nie. Jak stwierdził oficjalnie wikariusz generalny kurii w Gdańsku ks. dr Wiesław Lauer, „nie ma powodów do obaw o przyszłość”. Słowa te miały uspokoić zarówno dłużników (m.in. Kredyt Bank SA w Gdańsku, domagający się zwrotu 14 mln zł), jak i tych, którzy oczekują na wyjaśnienie kulis kościelnych przekrętów. O szwindlach w „Stella Maris” abp Gocłowski wiedział już wiele miesięcy temu, było więc dużo czasu, by to i owo wyczyścić. W poprzednim numerze „FiM” napisaliśmy, że „Stella Maris” umoczona jest też w pranie brudnych pieniędzy. Teraz uzyskaliśmy jasne tego potwierdzenie: – Czy wydawnictwo zajmowało się tym procederem? – zapytaliśmy wprost gdańskiego prokuratora apelacyjnego, Janusza Kaczmarka. – Tak! – Czy chodzi o pieniądze z narkotyków? – ... RP Fot. Autor Dopiero teraz poznałam personalia boksera, który o mało mnie nie zabił. Był to ksiądz Stanisław K. z parafii w rejonie Kcyni, który przyjechał tu do swoich rodziców. Jak na prawdziwe panisko przystało, ksiądz nie pofatygował się do policjantów, tylko wysłał swoich rodziców. I za ich pośrednictwem zapewniał, że jest niewinny, bo napadła go jakaś kobieta i chciała wyłudzić pieniądze. Na szczęście świadkowie mówili coś zupełnie innego. – Przesłuchiwała mnie już policja, a sprawę przejęła prokuratura w Nakle – mówi pani Małgorzata. – Przez wiele dni czułam się fatalnie, gdyż wszystko mnie bolało. Najgorsze było to, że coś takiego spotkało mnie po raz pierwszy, że w twarz napluł mi kapłan... – To pierwszy i jedyny dotąd przypadek pobicia naszego wolontariusza – twierdzi prezes poznańskiego towarzystwa „Serce”, Agnieszka Chuda. – Pomagamy dzieciom ze szkół w całej Polsce i nie pozostawimy tej sprawy bez ukarania winnego. Najlepszą formą obrony jest atak, o czym zapewne wie doskonale ks. Stanisław K. Dlatego już teraz rżnie głupa i całkowicie przeinacza fakty. Policjanci nie dają się nabrać na te pokrętne tłumaczenia damskiego boksera, choć z Temidą może być różnie. Ta już niejednokrotnie przysłaniała oczy, gdy miała do czynienia ze stróżami moralności. PIOTR SAWICKI Damski bokser Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. ZE ŚWIATA W Stanach Zjednoczonych jest mało klasztorów, dlatego uchodzą za osobliwość i swoistą atrakcję. Przewodniki po stanie Minnesota zachęcają turystów do zwiedzenia największego na amerykańskim kontynencie klasztoru benedyktynów w Colledgeville, który istnieje od 146 lat. Żyje tam 96 mnichów, głównie nauczycieli, bo klasztor prowadzi dwie szkoły: podstawową i średnią. Na wiosnę 2002 roku, nowy opat – John Klassen – odkrył, że jego poprzednik – John Eidenschink – wykorzystywał seksualnie dwóch młodych zakonników. Dopiero w październiku opat zdecydował się Porno klecha W Dortmundzie zakończył się kolejny proces katolickiego księdza pedofila. Sąd okazał się tym razem surowszy od oczekiwań prokuratora! Mordercy dzieci Zbiorowe gwałty, pedofilia, a nawet morderstwa – oto praktyki, którymi „umartwiali” się mnisi w jednym z amerykańskich klasztorów. ujawnić tę wstydliwą tajemnicę opinii publicznej, a później wyszły na jaw sprawy jeszcze gorsze, bo świadczą o tym, że zakonnicy od wielu lat, z benedyktyńską (nomen omen) cierpliwością i zapałem zaiste godnym lepszej sprawy, oddają się seksualnym uciechom, nie gardząc gwałtem i pedofilią, a prawdopodobnie popełnili nawet zbrodnię morderstwa. Okazało się bowiem, że już w latach 70. dwaj mnisi – Cosmas Dahlheiner i Richard Eckroth – zajmowali się masowym gwałceniem nieletnich. Organizowali wycieczki do sauny nad jeziorem Swensen w celu zapoznania dzieci z egzotycznymi dla mieszkańców Minnesoty obyczajami ludów skandynawskich, które nie wstydzą się nagości. Braciszkowie zachęcali dzieci do rozbierania się, sami śmiało zdzierając z siebie habity, wchodzili wraz z dziećmi do sauny, a następnie kąpali się z nimi nago w jeziorze. Nie poprzestawali na tym. Dzieci były brutalnie gwałcone, a dwie dziewczynki, uczestniczki jednej z wycieczek prowadzonych przez brata Richarda Eckrotha, zostały później zamordowane w okolicznościach dotąd niewyjaśnionych. Sprawa znalazła się w sądzie, ale umorzono ją z braku dowodów. Inne ofiary gwałtów dopiero w ostatnich miesiącach odważyły się wystąpić przeciw klasztorowi. Piętnaście spraw udało się benedyktynom załatwić polubownie, płacąc poszkodowanym niewielkie sumy. Wciąż jednak napływają nowe skargi, a pełnomocnikiem ofiar pedofilii Seks-poczet biskupów O 13 d roku 1990 w USA kontekst seksualny zmusił do rezygnacji 9 hierarchów Kościoła katolickiego w USA. Prócz kardynała Bernarda Lawa byli to: Biskup J. Kendrick Williams z Lexington w Kentucky – w rezultacie oskarżeń o napastowanie seksualne dwu nieletnich; biskup pomocniczy James McCarthy z Nowego Jorku – po przyznaniu się do romansu... z kobietą; arcybiskup Rembert Weakland z Milwaukee – po ujawnieniu, że zapłacił z funduszy archidecezji 450 tys. dolarów za milczenie młodzieńcowi, którego molestował; biskup Anthony O’Connel z Palm Beach na Florydzie – po ujawnieniu jego przemocy seksualnej wobec nieletniego seminarzysty. Powyżsi ustąpili ze stanowisk w 2002 roku. Wyprzedzili ich: W roku 1999 – biskup G. Patrick Ziemann z Santa Rosa w Kalifornii (inny ksiądz oskarżył go o przemoc seksualną); w 1998 r. – biskup J. Keith Symons, poprzednik bpa O’Conella w Palm Beach – po przyznaniu się do molestowania seksualnego pięciu nieletnich chłopców w trzech parafiach; w roku 1993 – arcybiskup Robert Sanchez z Santa Fe w Nowym Meksyku – po przyznaniu się do został znany prawnik, Jeffrey Anderson, który oświadczył dziennikarzowi niezależnego od Watykanu katolickiego pisma „National Catholic Reporter”, że znalazł sposób, aby zmusić braciszków do płacenia godziwych odszkodowań. Powołał do życia i formalnie zarejestrował społeczną radę ekspertów, by wraz z nim reprezentowała poszkodowanych i pertraktowała z radą, która reprezentuje z kolei interesy klasztoru i która dotąd rozpatrywała wszystkie skargi samodzielnie, powołując własnych ekspertów. Klasztor musi się teraz liczyć z obiektywnymi opiniami prawników i lekarzy, którzy oceniają psychiczne i fizyczne skutki gwałtów, obecny stan zdrowia ofiar i adekwatną wysokość odszkodowań. Dla „spokojnego” klasztoru benedyktynów w Minnesocie idą ciężkie czasy. JANUSZ CHRZANOWSKI romansu heteroseksualnego; w roku 1990 – arcybiskup Eugene Marino z Atlanty – po ujawnieniu stosunków seksualnych z parafianką. Poza Stanami z powodu nieopanowanego libido lub bezgranicznej wyrozumiałości wobec przestępstw podwładnych z karierą kościelną musiało się pożegnać 10 wysokich rangą hierarchów. Prócz polskiego abpa Juliusza Paetza przykrość spotkała: arcybiskupa Edgaro Storni z Argentyny za przemoc seksualną wobec 47 seminarzystów; biskupa pomocniczego Franziscusa Eisenbacha z Niemiec, kiedy kobieta oskarżyła go o napaść seksualną i spowodowanie obrażeń w trakcie przeprowadzania egzorcyzmów; biskupa Brendana Comiskeya z Irlandii za to, że nie przeciwdziałał seryjnemu gwałceniu nieletnich przez swych podwładnych; arcybiskupa Johna Aloysyusa Warda z Anglii w roku 2001 po tym, jak zignorował doniesienia o dwóch księżach-pedofilach; kardynała Hansa Hermanna Groera, prymasa Austrii, wysłanego do klasztoru w roku 1995 w związku z oskarżeniami o molestowanie seksualne uczniów szkoły średniej; biskupa Huberta O’Connora z Kanady, aresztowanego w 1996 roku za zgwałcenie dwu nieletnich dziewczynek w szkole, której był dyrektorem; biskupa Eamonna Caseya z Irlandii (1992 r.), kiedy przyznał się do ojcostwa i oferowania pieniędzy kurialnych matce dziecka za milczenie; arcybiskupa Alphonsusa Penneya z Kanady (1990 r.), który nie przeciwdziałał permanentnemu wykorzystywaniu seksualnemu chłopców z sierocińca. Ciąg dalszy – niestety – nastąpi. opr. T.Sz. 38-letni Christian B. już jako wikary w parafii św. Józefa w Castrop-Rauxel w 1990 roku rozpoczął swoje zabawy z chłopcami. „Zaopiekował” się wtedy dziewięcioletnim chłopcem, którego ojciec popełnił samobójstwo. Księżulo, jak stwierdził przed sądem 21-letni dziś poszkodowany, wykorzystał tę sytuację dla praktyk seksualnych, nazywanych przez niego „terapią psychiczną”. Obecnie zwrócił się do młodzieńca z prośbą o fałszywe zeznanie przed sądem i zabezpieczenie mu alibi na określone dni. Zaproponował za to odszkodowanie finansowe oraz apartament, który znajduje się akurat powyżej jego mieszkania. Alibi miało uwolnić księdza od zarzutu popełnienia innego przestępstwa seksualnego, którego ofiarą był uczeń z Holzwickede. Nastolatek ów wykorzystywany był od 1999 roku. Ulubionym zajęciem klechy były gry z chłopcami w „rozbieranego”. Następnie duchowny przechodził do wspólnego, połączonego z dalszymi ciekawostkami onanizowania. Mowa sądowa uzasadniająca wyrok była stylizowana na kazanie. Księżulo nie dość, że dostał cztery lata więzienia (o sześć miesięcy więcej niż chciała prokuratura!), to jeszcze usłyszał m.in.: „Właśnie od duchownych, którzy mają głosić prawdy wiary nie można spodziewać się takiego postępowania. Ale i duchowni są grzesznikami, ulegają słabościom i za to muszą ponosić karę, jak każdy inny sprawca”. EDWARD KUCZ Mniejsze zło W ubiegłym miesiącu, za kaucją 300 tys. dolarów, z bostońskiego więzienia wypuszczony został ks. Paul Shanley. Shanley oskarżony jest o 10 gwałtów i 6 aktów molestowania seksualnego nieletnich – od 5-latka poczynając. Miejscem przestępstw była m.in. parafia oraz konfesjonał. Zwolnienie z więzienia ks. Shanleya wywołało powszechne oburzenie. Kilkadziesiąt osób gwizdało, krzyczało i machało transparentami, gdy Shanley – z kamienną twarzą – podążał z gmachu sądu do samochodu swego adwokata, patrząc w przestrzeń i ignorując pytania mediów. Shanley i ks. Geoghan to najbardziej spektakularni bohaterowie kościelnego skandalu, którzy przez dziesięciolecia dopuszczali się wyjątkowo drastycznych przestępstw wobec małoletnich. Shanley nigdy nie robił tajemnicy ze swych predylekcji seksualnych. W jednym z listów pisanych przez katolików do bpa Thomasa Daily’ego czytamy, że – zdaniem Shanleya – „dorosły nie jest uwodzicielem, że to dziecko nim jest...”. Są również listy pisane przez księży: „Wiedziano, że Shanley miał stosunki z młodymi chłopcami. Shanley mówił im, że to »mniejsze zło od zabaw z dziewczętami«”. Kaucja za ks. Shanleya została wpłacona w gotówce przez nieznanych ofiarodawców, których jego adwokat określił jako „przyjaciół”. T.SZ. Parszywi obrońcy W iemy już, kto był zainteresowany zdemaskowaniem amerykańskich pedofilów w sutannach. Czyżby osoby poszkodowane przez zboczonych księży? Skądże znowu. To masoni, Żydzi i (tfu!) wolnomyśliciele. Taką opinię, godną radia z ryjem, przedstawiono 6 grudnia 2002 roku, podczas obrad Międzynarodowej Unii Prasy Katolickiej (UCIP). Autorem wypowiedzi był znany katolicki publicysta z dziennika „Il Messagero”, Orazio Petrosillo. Stwierdził on, że środki masowego przekazu, pisząc o skandalu seksualnym w USA, miały na celu atak na Kościół rzymskokatolicki, a „inspiratorami tej zmasowanej kampanii” były loże masońskie, środowiska żydowskie oraz „ludzie pozbawieni wiary i moralności”, do których należy zaliczyć także homoseksualistów. Gdyby zatem nie ci wrogowie Krk, to amerykańscy księża pedofile nadal bezkarnie gwałciliby dzieci, a prasa siedziałaby cicho. Petrosillo jest ceniony w Watykanie, gdzie ma rozległe znajomości, a jego opinie podziela wielu kościelnych dostojników. J.Ch. 14 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. MITY KOŚCIOŁA Boska Lukrecja Była największą kurtyzaną swoich czasów. Boska Lukrecja Borgia, córka papieża Aleksandra VI, nie miała jednak nic wspólnego ze swoją sławną imienniczką – legendarną żoną Tarkwiniusza Kollatinusa, którą uważano za wzór wierności kobiecej i cnót starorzymskich. Gdy 18 kwietnia 1480 r. przyszła na świat, jej 49-letni ojciec nie był jeszcze papieżem. Ten butny i zarozumiały kardynał uważał się za potomka Juliusza Cezara, kwestora Hiszpanii. Jedenaście lat później zasiadł na tronie Piotrowym, otaczając się bezustannie pięknymi kobietami i awanturnikami. Dzieciństwo Lukrecji upłynęło w Rzymie, gdzie uczono ją języków obcych, rysunku, muzyki i tańca. Już w wieku 11 lat miała dwóch narzeczonych, jednakże żaden z nich nie okazał się godny ręki córki papieża. Na ślubnym kobiercu stanęła „dopiero” dwa lata później, a jej wybrankiem został Giovanni Sforza. W orszaku podążało 150 szlachetnych dam, wielu dyplomatów, notabli i kardynałów. Jak odnotowali kronikarze, wieczorem na cześć nowożeńców Aleksander VI wydał dla dwudziestu wybranych osób kameralną ucztę, która przerodziła się w seksualną orgię. Uczestniczyła w niej między innymi 15-letnia kochanka papieża, Gulia Farnese, zwana przez Rzymian „oblubienicą Chrystusa”. Szybko zaprzyjaźniła się z Lukrecją, tylko dwa lata od niej młodszą. Dopiero po roku małżeństwa Lukrecja pojechała do swojego męża. Niestety, na miłość było już za późno, a i ojciec Lukrecji rozglądał się za lepszą partią dla swojej ukochanej córeczki. Oskarżył więc zięcia o impotencję, ale ten nie pozostał dłużny i stwierdził publicznie, że Lukrecja jest kochanką zarówno ojca, jak i swego brata, Cezara, co zresztą było prawdą. Słowa te mogły prowadzić tylko do jego ostatecznej klęski. Na początku 1497 r. przestał być mężem Lukrecji. W prośbie o rozwód córka papieża napisała, że „przez przeszło trzy lata nie zaistniały żadne stosunki płciowe (...), ani w ogóle połączenie cielesne”. Półtora roku później, po tajemniczym urodzeniu dziecka, które powszechnie uznano za syna jej ojca, papieża, Lukrecja stała się żoną Alfonsa, bratanka samego króla Neapolu. Ale i ten wybranek szybko znudził się Aleksandrowi. Najpierw zorganizowano na niego zamach u stóp Bazyliki św. Piotra, a gdy to nie przyniosło oczekiwanego efektu – zamordowano go w łożu. Ofiarę mordu złożono w jednej z kaplic bazyliki. Lukrecja mocno przeżywała śmierć męża, ale zaledwie rok po tragedii, w ostatnią noc października 1501 r., uczestniczyła w słynnym „tańcu na kasztanach”, który odbył się w pałacu Cezara. Jak zanotowali kronikarze, w zabawie Wolna miłość bliźniego Dziwne, że choroby weneryczne nie doczekały się jeszcze w katolicyzmie „oficjalnej” wykładni. A przecież nikt tak ich nie rozpowszechniał jak właśnie rzymskie duchowieństwo… Choroba zwana syfilisem (kiłą) pojawiła się w chrześcijańskiej Europie w średniowieczu, a przywlekli ją... pobożni krzyżowcy z Ziemi Świętej. Na przełomie XIII i XIV wieku świątobliwa mieszczka krakowska pielgrzymowała do Rzymu na jubileuszowy odpust i – jako pierwsza – przywlokła stamtąd syfilis do naszego kraju. W Polsce wielu dostojników Kościoła padło ofiarą „wstydliwej choroby”, co było oczywistym wynikiem rygorystycznego przestrzegania zasad celibatu... Namiestnicy Chrystusa dbali przede wszystkim o stan własnej kasy, a nie o moralność. Papież Benedykt IX bullą z roku 1033 pozwolił założyć w Rzymie dom publiczny nieopodal kościoła św. Mikołaja. Za czasów papieża Leona X (1513–1521) wiele kurtyzan mieszkało w domach należących do parafii lub klasztorów, sąsiadując przez drzwi z biskupami i klerykami. Paweł III (1534–1549) uskarżał się, że w Rzymie kobiety lekkich obyczajów żyją w wielkim przepychu oraz że paradują po mieście w towarzystwie księży i zakonników. Papież Sykstus IV (1471–1484) kazał kosztem skarbu Stolicy Apostolskiej wybudować dom publiczny, tej brało udział 50 prostytutek. Tańczyły nago ze sługami przy świetle kandelabrów pochodzących z ołtarza. Lukrecja, jej ojciec i brat Cezar rzucali kasztanami, które podnosiły swymi... waginami nagie prostytutki. Zabawa szybko zamieniła się w orgię. Już miesiąc po śmierci Alfonsa pojawili się kolejni kandydaci do ręki Lukrecji. Ojciec i brat zwlekali jednak z wyborem, gdyż szukali jeszcze godniejszego partnera. Wreszcie ich wybór padł na przedstawiciela potężnego rodu Estów – 25-letniego Alfonsa (nomen omen). Pod koniec 1501 roku odbył się huczny ślub, przewyższający przepychem wszystkie poprzednie uroczystości. Kilkanaście dni później Lukrecja opuściła Rzym i na białej mulicy podążyła do swojego męża przebywającego w Ferrarze. Pozbawiona opieki ojca i brata zmieniła się błyskawicznie. Oskarżana wcześniej który następnie puścił w dzierżawę za wielką kasę. W XV wieku w Sisteron prostytutki płaciły po 5 soldów podatku na rzecz klasztoru św. Klary, którego pensjonariuszki tym sposobem dorabiały do swojego ewangelicznego ubóstwa. Niemały wpływ na podejście do zagadnienia prostytucji miał Ojciec Kościoła, św. Augustyn (354–430), twórca teorii o zepsuciu natury ludzkiej. Wołał on: „Jeśli zniesiecie publiczne kobiety, to sprowadzicie bezwstyd powszechny”. Z racji własnej przeszłości św. Augustyn wiedział dobrze, co mówi... Jakkolwiek wszystkie miasta włoskie oraz europejskie miały legiony swoich kurtyzan, to papieskiemu Rzymowi żadne z nich nie było w stanie odebrać pierwszeństwa w ilości oficjalnie rejestrowanych chorych wenerycznie. Jeszcze w roku 1868, a więc na dwa lata przed upadkiem państwa kościelnego, stolica katolicyzmu nie miała w tym sobie równej. Wśród samych nierządnic odnotowano: w Paryżu – 14 proc. zarażonych sifilisem; w Berlinie – 13,6 proc., w Brukseli – 12,1 proc., a w papieskim Rzymie – aż 42 proc.! Co ciekawe, kraje protestanckie, optujące za bardziej racjonalną etyką, miały dużo mniejszy odsetek chorych. Życie pod stałym nadzorem Kościoła w minionych wiekach sprowadziło na ludzkość niejedną tragedię. Jeżeli Europa przetrwała i nie osiągnęła dna upadku moralnego, to tylko dlatego, że w pewnych momentach dziejowych obracała się przeciw Kościołowi. BOGDAN MOTYL www.alternatywa.com o zbrodnie (m.in. wymyśliła nasączanie trucizną rogów kartek, które należało przewracać, śliniąc opuszki palców) i kazirodcze stosunki, stała się teraz cnotliwą niewiastą. Nie zmieniła nowego trybu życia nawet na wieść, że jej prostacki małżonek zdradza ją z tabunem dziewek. Na dworze Alfonsa, który w 1505 r. objął tron, Lukrecja stała się gorliwą katoliczką, a jednocześnie skupiła wokół siebie artystów. Złośliwcy szeptali, że z niektórymi romansowała. Swojemu mężowi urodziła sporą gromadkę dzieci. W 1505 r. Lukrecja utraciła ojca, a cztery lata później brata Cezara. Zabrakło oparcia w potężnych i możnych panach, a zarazem E tyka katolicka nie ma sobie równej na świecie, to wia domo od dawna... Całe szczęście, że ludzkość nie rzuciła się hurtem w ramiona katolicyzmu, bowiem niechybnie moralnie upadłaby na samo dno. opiekunach. Narastał strach. W 1509 r. potajemnie zaczęła nosić włosienicę. Dotknęły ją kolejne tragedie, m.in. śmierć matki, a także syna Rodriga. Modliła się więc godzinami i nie szczędziła grosza biedakom. Swoje klejnoty przeznaczyła na zakup żywności dla żebraków, czym zaskarbiła sobie miłość mieszkańców Ferrary. Jest 1518 rok. Lukrecja wstępuje do klasztoru franciszkańskiego. Jednak niespodziewanie pojawia się szósta z kolei ciąża. Wkrótce po porodzie 7-miesięczna córeczka umiera. Ciężko chora jest też matka. Krwotoki i migrena wyniszczają organizm. Szukając ulgi w cierpieniu, rozkazuje, by obcięto jej długie włosy, przedmiot dumy i ozdobę ciała. Przed śmiercią pisze list do papieża, w którym jako grzesznica prosi o błogosławieństwo. Dwa dni później, w wieku 39 lat, umiera. Choć w ostatnich latach swojego życia bardziej przypominała świętą niż kurtyzanę, kronikarze i historycy okazują się dla niej bezlitośni. Na kartach ksiąg pozostaje jako dziwka i zbrodniarka. P.S. Repr. archiwum niezmierny. Całe duchowieństwo z Massalskim biskupem na czele powstało, przecząc, że sąd cywilny nie powinien sądzić duchownego. Przyjechał do Wilna nuncjusz papieski Saluzzi, ofiarując medyację swoją; po wielu zachodach, lubo podług sta- Normy etyki katolickiej Nie każdą kobietę lekkiego prowadzenia Kościół uznaje za prostytutkę. Ta, która nie przekroczyła nakazanej normy, prostytutką nie jest! Według klerykalnego wzorca moralności, „tylko taką kobietę nazwać można prostytutką, która 23.000 razy zgrzeszyła cieleśnie” (za Weber C.I.: Das Papsttum und die Päpste; Stuttgart 1834). Św. Augustyn w trosce o moralność nawoływał: „Jeśli zniesiecie publiczne kobiety, to sprowadzicie bezwstyd powszechny!”. Niech więc kwiat polskich biskupów się nie wymądrza i nie gani kobiet zarabiających wdziękami swego ciała, bowiem trudno uwierzyć, aby którakolwiek była w stanie sprostać tak wysokiemu limitowi. W wiekach średnich, w Kościele uznawano za sodomię (stosunek ze zwierzęciem) spółkowanie chrześcijan z Żydem lub Żydówką. Sodomię popełniała też szlachcianka oddająca się chłopu (lub szlachcic chłopce). Ale urzędnikom instytucji „nie z tego świata” wszystko uchodziło bezkarnie. W swoich pamiętnikach J.U. Niemcewicz zapisał informację o rzymskim księdzu, który miał czuły romans z... krową: „Druga sprawa nie powinna była nigdy przechodzić przez sąd publiczny. Oskarżony został niejaki xsiądz Ogonowski o obcowanie z krową; stąd rumor tutu, sodomja powinna być śmiercią karana, xsiądz Ogonowski na więzienie został skazany”. Etyka katolicka stoi oczywiście w rażącej sprzeczności z etyką bezbożników, liberałów i masonów. Jezuita o. Moullet w „Podręczniku moralności” (1834 r.) powiada: „Jeśli kto znajduje przyjemność w utrzymywaniu stosunków z mężatką, nie dlatego, że jest mężatką, lecz dlatego, że jest ładna – nie popełnia grzechu cudzołóstwa”. Inny jezuita, Escobar, twierdzi, że „nikt nie jest związany obietnicą, jeśli dając ją, nie miał zamiaru jej dotrzymać”. Papież Innocenty VIII (1484–1492) oświadczył, że „grzesznik nie jest po to, aby się nawrócił, lecz aby dalej grzeszył i płacił”. Będący w randze „ojca świętego” Innocenty VIII – do spółki ze swoim synem Franciszkiem (jakież wzorowe przestrzeganie celibatu!) – założył „Bank Łaski Świeckiej”, w którym można było wykupić się od kary na tym i na tamtym świecie za cudzołóstwo, kradzież, a nawet za zbrodnię. Jednym słowem, za wszystkie możliwe grzechy. Za sprzedaż „dyspensy”, Namiestnik Chrystusa zgarniał do swojej kieszeni 150 dukatów, a jego synalek resztę. Więcej udziałowców nie było... B.M. www.alternatywa.com Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. o pierwszej wojnie i upokorzeniu Niemców przyszedł okres demokracji weimarskiej. Ustrój kojarzony z niemiecką porażką nie mógł się cieszyć entuzjazmem. Dla kościoła ewangelickiego był on wcieleniem najgorszego zła, albowiem oznaczał utratę dawnych wpływów, rozerwanie sojuszu z władzą. Państwo neutralne światopoglądowo, jakim miała być weimarska republika, napawało najwyższą obawą i nie rokowało nadziei przystosowania do nowych warunków. P Również trzecia z bardziej znaczących grup pronazistowskich w luteranizmie – Niemiecki Ruch Chrześcijański – jako pierwsza wpuściła do swych kościołów umundurowanych nazistów i mianowała kapelanów SA, co z czasem weszło do codziennych praktyk ewangelickiego duchowieństwa; nieraz do tego stopnia, że trudno było odróżnić synod kościelny od zebrania NSDAP. Tak było na przykład na śląskim synodzie prowincjonalnym obradującym we Wrocławiu w sierpniu 1933 roku. „Przeważały bowiem na zebraniu mun- W IMIĘ BOGA – KRZYŻ I SWASTYKA walki przeciwko materializmowi, bolszewizmowi i pacyfizmowi. Na tej samej gali jego towarzysz, wspomniany pastor Leutheuser, dopatrzył się w kanclerzu Rzeszy wypełnienia obietnicy biblijnej, a mianowicie... paruzji Chrystusa: „Chrystus przyszedł do nas przez Adolfa Hitlera (...). Wiemy dziś, że Zbawiciel nadszedł”. Rozwijając tę myśl mówił: „wiara Adolfa Hitlera mogła odmienić drogę męki i śmierci Niemców ku zmartwychwstaniu”, a tym samym „golgota wojny światowej stała się dzięki wierze Adolfa Hitlera drogą zmartwychwsta- osób udzielających im pomocy. Domagano się pozbawienia ich uczestnictwa w praktykach religijnych, a nawet prawa do pochówku na cmentarzach ewangelickich. Ta moralnie odrażająca atmosfera nie ominęła bynajmniej ewangelickich środowisk intelektualnych”. Wobec zmian i ewolucji w kościele ewangelickim uformowała się grupa zorganizowana przez Martina Niemöllera, Związek Samopomocy Pastorów, założony 21 września 1933 r. Z tego związku z czasem wyłonił się tzw. Kościół Wyznający, 15 hitlerowskie popełnione przez Niemców w okresie III Rzeszy. Z Kościołem Wyznającym związany był także słynny teolog, pastor i niemiecki bohater narodowy, Dietrich Bonhoeffer. Zamieszany w spisek na Hitlera – został ścięty w 1945 roku. Antyhitlerowski wymiar miała także działalność szwajcarsko-niemieckiego profesora i największego teologa ewangelickiego XX w., Karla Bartha. Niemniej jednak była to grupa mniejszościowa. 13 listopada 1933 r. Niemieccy Chrześcijanie zorganizowali w ber- Ewangelicy wobec faszyzmu Dzieje luteranizmu zrodziły tradycję uległości wobec państwa i funkcjonowanie kościoła jako narzędzia panujących. Była to więc tradycja zespolenia się z władzą, a duchowni często postrzegali siebie w roli niejako urzędników państwowych. Pastor jako opozycjonista był zjawiskiem rzadko spotykanym. Kiedy pojawił się Hitler z antydemokratyczną frazeologią, przywitano go jak zbawcę, męża opatrznościowego. Niewielu duchownych luterańskich dostrzegło jego prawdziwe oblicze. Zdecydowana większość tak bardzo chciała wierzyć, że Hitler został posłany im przez Boga, że udzielono mu niemal automatycznego kredytu zaufania. Jak pisał teolog Otto Dibelius: „Przywódcom Kościoła wydawało się, że zapowiada to nadejście nowej ery, w której Kościół stanie się narodową instytucją”. Kiedy propaganda hitlerowska zaczęła zwodzić masy, również wśród luterańskich duchownych zaczęła się budzić coraz to większa fascynacja nowym ruchem. Karl Barth, teolog protestancki, mówił, iż Kościół „niemal jednomyślnie, z prawdziwym zadowoleniem, ba, z największymi nadziejami powitał reżim Hitlera”. W latach 20. grupa prawicowych luteran powołała Federację Kościoła Niemieckiego, szczególnie zainteresowaną wyeliminowaniem z niemieckiego chrześcijaństwa śladów żydowskich korzeni. Utrzymywali oni, że reformacja została przez Lutra jedynie zapoczątkowana i stale czeka na sfinalizowanie. Nabrali przekonania, że w tym właśnie celu posłany został Hitler. Marcin Luter byłby dlań tym, kim Jan Chrzciciel dla Jezusa. W latach 1927–1930 dwaj młodzi pastorzy: Siegfried Leffler i Julius Leutheuser, zdobyli sobie popularność, głosząc ideę odrodzenia Niemiec. W 1929 roku grupa Lefflera-Leutheusera, Turyńscy Chrześcijanie Niemieccy, oświadczyli, iż byłoby to możliwe „jedynie w bezwzględnym podporządkowaniu się Adolfowi Hitlerowi”, który (mimo że katolik) był przez nich postrzegany jako wysłannik Boży. Pastor Leffler mówił, że jest on „Zbawicielem w historii Niemców (...) cudownym transparentem, oknem, przez które spłynęło światło na historię chrześcijaństwa (...) Hitler stał się podobny do opoki na bezkresnej pustyni, jak wyspa na nieskończonym morzu”. dury członków SA. Wybór prezesa, pastora K. Janetzky’ego, powitano okrzykami »Sieg Heil«, a na zakończenie odśpiewano, prócz pieśni luterańskiej, hitlerowski »Horst-Wessel-Lied«”. Adolf Hitler zasugerował, że warto byłoby przełamać rozdrobnienie istniejących 28 ewangelickich kościołów krajowych i utworzyć jeden ogólnoniemiecki „kościół Rzeszy” na wzór organizacyjny partii NSDAP, włącznie z zasadą wodzostwa i hierarchii (biskupi i arcybiskupi). Idąc za tym pomysłem, powyższe trzy grupy dokonały w Berlinie w kwietniu 1932 r. zjednoczenia w Ruch Wiary Niemieckich Chrześcijan. Pastor Joachim Hossenfelder, jego przywódca, był członkiem NSDAP podobnie jak i wielu jego kolegów: dr Wienecke (jeden z czołowych teologów tamtego okresu), reichsleiter dr Kinder, jego zastępca Lanmann, i inni. Niemieccy Chrześcijanie zdobywali sobie coraz większą popularność w łonie Kościoła i w wyniku wyborów do władz tegoż 23 lipca 1933 r. odnieśli zwycięstwo, zdobywając około 70 proc. głosów. Niemal wszystkie organy kościelne należały już do nich (opanowali 7 z 8 stanowisk prezydentów synodów kościelnych). Ich hasło wyborcze: „Swastyka na naszych piersiach, krzyż w naszych sercach”. Przeniesienie zasady wodzostwa do kościoła, co wydało się Blackhahnowi „prawdziwie ewangeliczne”, miało się wyrażać w powołaniu „biskupa Rzeszy”, urzędu dotąd nieznanego w dziejach ewangelików. Reichsbischof miał być dożywotni i nie podlegający kontroli żadnego innego organu kościelnego. Hitler zasugerował ewangelikom, iż życzyłby sobie widzieć na tym stanowisku wielebnego Ludwika Müllera, pełnomocnika do spraw kościołów ewangelickich. Słowo stało się ciałem 27 września na Synodzie Narodowym, a nowy wódz kościoła określił Adolfa Hitlera i jego narodowy socjalizm „podarkiem od Boga”. Nieco później wezwał Kościół, aby przyłączył się do nia narodu niemieckiego”. Hitlera postrzegał mistycznie jako „świadka rozjaśniającego wiarę chrześcijańską i ułatwiającego zrozumienie misji Królestwa Bożego”. Były więc w jego wyznaniu wiary w führera pewne akcenty millenarystyczne. Wreszcie rzucił bardzo wymowne hasło: „Przez Adolfa Hitlera do Chrystusa”. Państwowe ustawy rasistowskie zaczęto aplikować kościołowi ewangelickiemu. Oprócz zasady wodzostwa, tzw. paragraf aryjski był drugim zarzewiem rozdźwięków w kościele, a jego stosowanie napotykało opory w niektórych obszarach, mimo że na ogólną liczbę 18 tys. pastorów działało w roku 1933 jedynie 29 duchownych pochodzenia żydowskiego. Niemniej jednak Reichsbischof Müller oświadczył, że paragraf ten należy stosować „bez miłosierdzia”, co też było realizowane. Na przykład na Śląsku – po zaaprobowaniu przez synod z 5 września 1933 r. paragrafu aryjskiego – usunięto proboszcza F. Forella z Wrocławia i H. Arnolda z Polkowic. Proboszcz ten został osadzony w obozie koncentracyjnym, lecz wobec milczenia jego „braci” ocalał tylko dzięki interwencji biskupa... anglikańskiego, Bella z Chichester. Wydalono go do Anglii. Jak pisze prof. Karol Jonca: „Bojkoty i jawny uliczny terror antyżydowski realizowany przez narodowosocjalistyczne bojówki, wywołujący reakcję opinii światowej, usprawiedliwiali demagogicznie »jako uzasadnione«: prezydent wydziału kościelnego H. Kapler, generalny intendent Otto Dibelius, nadworny kaznodzieja G. Burghart oraz przełożeni kościoła metodystów w Niemczech (...). W atmosferze nienawiści rasowej mnożyły się wypadki denuncjowania wierzących ewangelików-Żydów oraz który przyjął wobec Niemieckich Chrześcijan rolę opozycji. Wobec tego przyjęło się klasyfikowanie we wszelkich notach biograficznych Niemöllera jako działacza antyhitlerowskiego, co jednak z pewnością wymaga komentarza. Niemöller (w czasie pierwszej wojny światowej kapitan u-boota) występował głównie przeciwko Niemieckim Chrześcijanom, a początkowo całkowicie akceptował politykę Hitlera. 15 października 1933 r. przesyłał hołd „Führerowi w godzinie decydującej dla narodu i państwa”. W imieniu 2500 pastorów nie należących do Niemieckich Chrześcijan zapewniał Hitlera: „przyrzekamy wierne posłuszeństwo”. 29 maja 1934 r. na pierwszym synodzie Kościoła Wyznającego uchwalono tzw. Deklarację z Barmen, odrzucono współpracę z władzami kościoła ewangelickiego i uznano Niemieckich Chrześcijan za odszczepieńców. Na podobny krok zdecydował się również wrocławski biskup Zänker, który w liście pasterskim z listopada 1934 r. publicznie zerwał stosunki z centralnymi władzami Kościoła w Berlinie. 26 marca 1935 r. gauleiter i nadprezydent prowincji, Wagner, pisał biskupowi Zänkerowi o obawach części społeczeństwa luterańskiego, które żywi „najwyższe wzburzenie” w związku z pogłoskami, jakoby Hitler zamyślił skatolicyzować cały niemiecki naród poprzez udzielenie poparcia dla Ruchu Wiary Niemieckich Chrześcijan. Kościół Wyznający powołał organizację pomocy Żydom. Przewodniczył jej pastor Albertz z Berlin-Spandau. Po zakończeniu II wojny światowej Kościół Wyznający przesłał Światowej Radzie Kościołów tzw. Deklarację winy za zbrodnie lińskim Pałacu Sportu wielkie zgromadzenie będące wyrazem poparcia dla polityki nazistowskiej i wzywające ewangelików do aktywnego uczestnictwa w procesie przemian. Fecie przewodził sam biskup Müller. W swym zapale posunięto się nawet do publicznego potępienia Starego Testamentu, co spotkało się z oporem wielu ewangelików. Doktor Reinhold Krause nawoływał wówczas do „usunięcia Starego Testamentu z jego żydowską moralnością nagród i jego opowieściami o handlarzach bydła i konkubinach”. Postulował też dokładniejsze przebadanie Nowego Testamentu pod kątem zgodności z polityczną poprawnością. Rozdźwięk bardzo führera zdenerwował. Odbył więc w styczniu 1934 r. rozmowę z dwunastoma zwierzchnikami społeczności ewangelickiej, którzy w efekcie cofnęli swoje poparcie dla Kościoła Wyznającego i złożyli hołd: „Przywódcy niemieckiego Kościoła ewangelickiego jednomyślnie potwierdzają swoją bezwarunkową lojalność wobec Trzeciej Rzeszy i jej przywódców. Jak najostrzej potępiają oni wszelkie intrygi czy krytykę wobec państwa, ludu lub ruchu [nazistowskiego], które zmierzają do narażenia na niebezpieczeństwo Trzecią Rzeszę”. Doszło nawet do tego, że protestancki hierarcha Kerrl w czerwcu 1940 roku wspaniałomyślnie zaoferował Hitlerowi, aby został... głową Kościoła – Summus Episkopus, a jednocześnie przejął na rzecz Trzeciej Rzeszy całą własność Kościoła ewangelickiego. Widać Hitler nie widział siebie w roli biskupa luterańskiego, gdyż propozycję zdecydowanie odrzucił. TOMASZ WOLTAREWICZ Fot. archiwum 16 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. NAUKA I WIARA W podaniach ludowych występują jako trzej królowie, choć w ewangelii nazwani zostali mędrcami. Mają nawet 6 stycznia swoje święto. Biblia nie określa ich jednak władcami, ani nie podaje, ilu ich było. Rozmowa z prof. Marią Szyszkowską, filozofem i senatorem RP – Czy zgadza się Pani z opinią, że nie ma prawdziwej moralności bez absolutnego Prawodawcy i Sędziego, czyli Boga? – To wadliwy punkt widzenia. Taka perspektywa pomniejsza wartość człowieka. Według niej człowiek jest moralny dlatego, że lęka się kary Boga. Moim zdaniem, wielkość człowieka dochodzi do głosu wtedy, gdy odrzucając strach przed Bogiem wiedzie życie moralne. To bardzo smutne, że wielu ludzi jest przyzwoitych tylko z powodu lęku. – Powszechnie uważa się, że moralność ludzi wierzących – zarówno w założeniach, jak i w praktyce – góruje nad moralnością ludzi niewierzących. Czy takie przekonanie jest prawdą, czy tylko przesądem? – Nie podzielam tego poglądu. Uważam, że jest coś głęboko heroicznego w postawie tych, którzy, nie przyjmując istnienia Boga, są prawymi ludźmi. Wtedy moralność pochodzi z wnętrza człowieka. Człowiek religijny jest moralny na zasadzie tresury, bo jemu daje się system nakazów Fot. Krzysztof Krakowiak swoich czynów, czynią moralne zło, a niektórzy nawet popełniają zbrodnie. Dlaczego? – Dlatego, że łatwo znajdują rozgrzeszenie. Są rozgrzeszani przez kogoś z zewnątrz. Ateista czy agnostyk sam musi rozgrzeszać siebie, we własnym sumieniu, a to jest o wiele trudniejsze. W przypadku moralności wyznaniowej rozgrzeszenie wiąże się czasem ze świadomością, że wszystko można zaczynać od początku, bo duchowny w imię Boskiego miłosierdzia rozgrzeszy. – Istnieje takie powszechne przekonanie, że za wzrost przestępczości i ogólny upadek zasad odpowiada kryzys religijności. Ludzie stają się bezwzględni, bo przestali bać się Boga? – Tu nie zachodzi żaden związek. Jeżeli zapytamy polskich więź- OKIEM HUMANISTY (6) Jeśli Boga nie ma i zakazów pochodzących z zewnątrz. Przyjmuje system narzucony z zewnątrz. – Czy podziela Pani pogląd JPII, że „człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa”? – Muszę przyznać, że zupełnie tego nie rozumiem. Chrystus nie jest jedynym człowiekiem, którego życie było przesycone ideą i poczuciem odpowiedzialności za innych. Powiedziałabym, że trudno zrozumieć człowieka pogrążonego w rodzinnym egoizmie, który nie chce niczego czynić dla innych. Mamy postać Sokratesa czy wspaniały przykład Pirrona, twórcy szkoły sceptycyzmu. Dla zbudowania prawidłowej postawy życiowej nie trzeba było czekać, aż nastąpi czas chrześcijaństwa. Poczucie odpowiedzialności za innych mieli – odwołam się do powszechnie znanych postaci literackich – doktor Judym czy Siłaczka. Ich życie było wyznaczone przez ideały. Nie wynikały one z przekonań religijnych. – Chociaż ludzie religijni są przekonani o tym, że zostaną przez Boga kiedyś rozliczeni ze niów, w tym morderców, jakiego są wyznania, to większość odpowie, że rzymskokatolickiego. Powodem przestępczości jest raczej bezideowość i brak pozytywnych wzorców, a nie brak religijności. Środki masowego przekazu nabrały charakteru sensacyjnego, opisują raczej to co negatywne, nie oferując niczego pozytywnego w zamian. Brakuje autorytetów, wzorów do naśladowania. Środki masowego przekazu powinny zaszczepiać ideały, a promują pseudowartości – bogactwo, karierę, sukces za wszelką cenę. Wiele osób wchodzi na drogę sprzeczną z prawem, bo: „na górze nie dzieje się lepiej. Panuje korupcja, nepotyzm, brak lojalności. Jeżeli politycy tak robią, to ja też mogę”. – Czy istnieje jakieś wyjście z tej sytuacji? – Tworzenie takiego systemu edukacji, który podnosiłby na wyższy poziom etykę i reakcje uczuciowe. Niezbędne byłoby przywrócenie znaczenia pojęciu poczucia honoru oraz wartości jaką jest bezinteresowność. Rozmawiał ADAM CIOCH W języku greckim określeni zostali słowem „magos”, bliskim polskiemu „magia”. Według słownika greckiego „magos” to mędrzec i kapłan biegły w astrologii, wykładaniu snów i innych sztukach tajemnych. Pierwotnie słowo „magoi” (l. mn. od „magos”) oznaczało mieszkańców Medii, którzy byli wręczano w hołdzie władcom i dostojnikom. Zaskoczeni ignorancją Kiedy gwiazda doprowadziła mędrców do Jerozolimy, zostali zaskoczeni brakiem przygotowania narodu wybranego. Zapewne ufali, że radosną wieść o narodzinach Mesjasza znają tu już wszyscy. Liczyli na Mędrcy ze Wschodu kapłanami w okresie państwa perskiego. Później słowo to nabrało szerszego znaczenia, obejmując wszelkiego rodzaju mędrców: uczonych, filozofów, lekarzy, znawców nauk przyrodniczych oraz mistrzów sztuk magicznych, a nawet media spirytystyczne. Biblia nie precyzuje, ilu mędrców przybyło, by oddać pokłon Chrystusowi: „Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy” (Mt 2. 1). Rozmaite tradycje podają różne liczby: od dwóch do dwunastu. Większość chrześcijan przychyla się do poglądu, że do Betlejem zawitało trzech mędrców, od liczby darów złożonych nowo narodzonemu Królowi – złota, kadzidła i mirry. Kim byli i skąd wiedzieli? Mędrcy Wschodu byli filozofami, pochodzili zazwyczaj z wpływowej kasty skupiającej w swych rękach bogactwa i wiedzę narodu. Czerpali wiedzę z różnych pism, badali księgi i przyrodę, zajmowali się astrologią. Co skłoniło ich, by wyruszyć do Judei? Jak sprawozdaje Biblia, ci badacze gwiazd dostrzegli dziwne zjawisko świetlne na niebie. Poruszeni znakiem zaczęli go badać. Zapewne szperali w zwojach starych kronik, szukając jakiegokolwiek śladu. Wiele wieków wcześniej przyjście Boskiego Nauczyciela zapowiedział Balaam – pogański wizjoner wykorzystany przez Boga jako prorok. To on błogosławił naród izraelski u zarania jego historii, choć miał go przeklinać. On przepowiedział pod natchnieniem pojawienie się Mesjasza: „Wzejdzie gwiazda z Jakuba, powstanie berło z Izraela” (Lb 24. 17). Mędrcy wyruszyli z nadzieją na powitanie specjalnego Wysłannika. Zdawali sobie sprawę z Jego godności, zabrali więc ze sobą dary, jakie to, że dowiedzą się teraz dokładnie, w które miejsce skierować kroki. Pytali dookoła: „Gdzie jest ten nowo narodzony król żydowski? Widzieliśmy bowiem gwiazdę Jego na Wschodzie i przyszliśmy oddać mu pokłon” (Mt 2. 2). Ich dopytywania były jednak daremne, udali się więc do świątyni. Mogli być pewni, że kto jak kto, ale kapłani wyjaśnią im wszystko. Nie tylko nie usłyszeli odpowiedzi, ale zamiast radości na wieść o narodzinach Króla, na obliczu uczonych w Piśmie dostrzegli pogardę. Czy to możliwe, by Bóg pominął dumnych teologów, a objawił prawdę prostaczkom i poganom? Żydowscy przywódcy postanowili zlekceważyć wieści, które tak poruszyły, choć z różnych powodów, Herodem i całą Jerozolimą (Mt 2. 3). Wezwani jednak przez króla mieli zbadać w Pismach, gdzie narodzi się Mesjasz. Wtedy, rozwijając zwój Micheasza, „mu odpowiedzieli: W Betlejem Judzkim, bo tak napisał prorok”. (Mt 2. 5–6). Kapłani nie byli tak nieświadomi narodzenia Chrystusa, jak to okazywali. Nie wybrali się jednak do Betlejem, bo zraniona została ich duma. Okazali się ostatnimi, do których dotarła informacja. To oni chcieli prowadzić maluczkich, a tymczasem stało się odwrotnie – pasterze rozgłaszali cudowne wieści. Nie dla nich Bóg uczynił znak, to pogańskich magów prowadziła gwiazda. I tak zaczęło się odrzucanie Chrystusa przez kapłanów i rabinów. Odtąd ich pycha i zawziętość przekształcały się w stałą nienawiść do Zbawiciela. Gdy Bóg otworzył drzwi dla pogan, żydowscy przywódcy zamknęli je dla siebie. Król bez świty „A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię... Weszli do domu i ujrzeli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę” (Mt 2. 9–11). Prosty i skrótowy przekaz ewangeliczny nie zawiera całej gamy szczegółów, których możemy się jedynie domyślać. Mędrcy spodziewali się królewskiego niemowlęcia, jednak w Betlejem, ku swemu zaskoczeniu, nie znaleźli gwardii królewskiej. Ich zdumienie musiało sięgnąć zenitu, gdy gwiazda doprowadziła ich do ubogiej stajni. Zamiast kołyski – żłób, zamiast świty – wieśniacy. Do tego smród zwierzęcych odchodów. Miejsce to było inne od naszych dzisiejszych wyobrażeń. Nie była to sterylna stajenka z prześlicznym żłóbkiem i czysto odzianą – w dopiero co wyprane szaty – parą rodziców. Owce nie były śnieżnobiałe, a siano pachnące. Czy to mógł być Ten, o którym napisano, że przyjdzie, „aby podźwignąć plemiona Jakuba” i „ku nawróceniu ostatnich z Izraela”? Czy to ten Król, który ma być „światłością pogan” i zbawieniem „aż do krańców ziemi” (Iz 49. 6)? A jednak mimo skromnego wyglądu Jezusa, mędrcy rozpoznali zapowiedzianego Mesjasza: „upadli na twarz i oddali Mu pokłon”. Odrzucenie Brak zainteresowania ze strony żydowskich przywódców pojawieniem się ich Króla musiał wydać się dziwny nawet Herodowi. Choć przyparci do muru powiedzieli, gdzie Mesjasz się urodzi, to sami nie wykazali zainteresowania proroctwem, na które przecież Izrael oczekiwał od wieków. Trzeba było zatem pogańskich przybyszów, zajmujących się praktykami magicznymi pogardzanymi przez duchową elitę ludu wybranego, by powitali Jezusa jako Króla i Wybawiciela. Pycha przywódców żydowskich nie pozwoliła im do nich dołączyć. Zresztą nie takiego przecież Króla oczekiwali. Nie chcieli Mesjasza, który – zamiast wyzwolenia spod rzymskiej okupacji – zaproponuje uczciwość i pokorę, zamiast władzy – służbę. Nie chcieli przywódcy, który mówi: „Uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca” (Mt 11. 29), „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi” (6. 19), „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie” (6. 25). A nadstawienie drugiego policzka? A jedna tylko suknia i sandały? A błogosławienie nieprzyjaciołom? Nie, tego było za wiele dla hardych serc. Oddać władzę? Rozdać bogactwa? Co to, to nie. Dlaczego byli tak zatwardziali? Przywódcy religijni nie badali Pism, które miały ich nakłaniać do uległości wobec Boga. Zamiast tego szukali proroctw, które mogłyby im pomóc w samowywyższeniu i posłużyły do ukazania, że Bóg ma w pogardzie inne narody. Przez wieki z dumą i pychą uważali, że Mesjasz nadejdzie jako król, zwyciężający wszystkich swoich wrogów i depczący w swoim gniewie całą rzeszę pogan. Jakże więc właśnie od nich mieli przyjąć „radosną nowinę”? Tak się zaczęło – od lekceważenia Jezusa. Brak pokory doprowadził żydowskich przywódców do Jego prześladowania, a w końcu do ukrzyżowania. I nic się nie zmieniło. Każdy stoi przed podobnym wyborem: uznać Jezusa jako Króla czy usunąć Go ze swojego życia. PAULINA STAROŚCIK Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. Ü DOKOŃCZENIE ZE STR. Z NOTATNIKA HERETYKA 4 Dziś takie rozumowanie może niektórych śmieszyć, ale przez setki lat było podstawą ówczesnej „nauki”. Potrzeba było dopiero Immanuela Kanta, aby obalić dowód ontologiczny. Filozof uczynił to z rozbrajającą prostotą: Wyobraźmy sobie konia najdoskonalszego z doskonałych. Ot, powiedzmy – Pegaza. Przy całej sile wyobraźni i mimo ponawiania prób nie można wyobrazić sobie konia doskonalszego. Jednakże – czy z twierdzenia, iż Pegaz jest najdoskonalszym z możliwych koni, wynika fakt, że te zwierzaki ze skrzydłami rzeczywiście istnieją? To tylko dwie z licznych „naukowych” prób udowodnienia istnienia tego „Boga”, którego znamy z kart Biblii. Niestety (a może na szczęście) próby takie z góry skazane są na niepowodzenie. Z niektórymi z nich rozprawiła się współczesna nauka, z niektórymi logika, ale największą przeszkodą jest tu empiryzm, czyli doświadczenie. Otóż w nauce obowiązuje zasada następująca: coś istnieje, jeśli da się ten fakt potwierdzić doświadczalnie. I to nie jednokrotnie, ale wielokrotnie w każdym czasie i miejscu. Stop! – zakrzykną tu zwolennicy zmierzenia, zważenia, a więc obliczenia i udowodnienia istnienia Boga. Następnie wytoczą argument wcale niegłupi. Brzmi on tak: Wszelkie parametry materii, a więc wszechświata, zostały dobrane w sposób tak „staranny i przemyślany”, że wykluczony jest tutaj (z czystego rachunku prawdopodobieństwa) przypadek. Rzeczywiście, gdyby niektóre właściwości materii, przestrzeni i oddziaływujących sił zmienić tylko nieznacznie (choćby o jedną miliardową procenta), życie na Ziemi nigdy nie mogłoby powstać. Gdyby na przykład atomy ciężkich pierwiastków okazały się niestabilne lub życie protonów było tylko nieznacznie krótsze, nigdy nie mogłoby dojść do syntez jądrowych we wnętrzach gwiazd, czyli w konsekwencji do spotkania Adama i Ewy w biblijnym Edenie (jak chcą jedni) czy do powstania pierwszych komórek w praoceanie (jak twierdzą inni). No i jak sobie poradzić z tym ważkim argumentem? Próbował laureat Nagrody Nobla Steven Weinberg, mówiąc: „Świat jest jaki jest dlatego, że w przeciwnym wypadku nie byłoby nikogo, kto pytałby, dlaczego jest taki, jaki jest”. Choć z zasadą taką trudno polemizować, to jednak jeszcze bardziej zaciemnia nam ona ostateczny obraz i daje do ręki broń kreacjonistom. To jest bowiem ta sama frazeologia: „coś jest, bo jest, i już”. Ale współczesna nauka i na pytanie, „jakim cudem istniejemy”, daje odpowiedź. Nie wdając się tu w skomplikowaną teorię superstrun i hiperprzestrzeni, powiedzmy tak: najprawdopodobniej nie istnieje jeden wszechświat, lecz ich nieskończona liczba. Nieskończona liczba światów współistniejących obok siebie, przenikających się i uzupełniających. W jednych z nich życie (w formie, jaką znamy) nigdy nie zaistniało, w innych zadowoliło się zsyntetyzowaniem prostych białek, w jeszcze innych komplikacja komórek stworzyła tkanki i wyższe formy życia łącznie z istotami rozumnymi. Nieskończona liczba wszechświatów daje nieskończoną liczbę możliwości i kombinacji. W jednym z nich (jakże szczęśliwie) my istniejemy i rozważamy te niełatwe zagadnienia. Rzecz całą można przedstawić jeszcze prościej. Na przykład jako następujący dwugłos: Kreacjonista: – Dowodem na istnienie Boga Stwórcy jest fakt, że gdyby nasza Ziemia leżała tylko trochę bliżej lub dalej od Słońca, życie na niej nie mogłoby powstać. Położenie Ziemi zostało więc ściśle zaprogramowane. Matematyk: – Guzik prawda, bowiem we wszechświecie istnieją miliardy miliardów planet leżących zbyt blisko lub zbyt daleko od swojej gwiazdy macierzystej, aby zaistniały na nich warunki sprzyjające życiu. Z prawa wielkich liczb wynika, że taki przypadek (a nawet przypadki) odległości właściwych musiał się w końcu wydarzyć. Wróćmy jednak do naszych kreacjonistów. Czy możemy przyjąć, że – w świetle współczesnej nauki akademickiej – jest to banda niedouczonych mistyków, którzy nie mogą poradzić sobie ze strachem przed własnym, biologicznym końcem? Niekoniecznie. Otóż można dziś założyć, że Bóg rzeczywiście istnieje... I w tym momencie już widzę zdumione miny części naszych Czytelników. A jednak – w moim odczuciu – nie jest to bóstwo, które wywiodło Lud Wybrany z ziemi egipskiej, i nie prawodawca ani sprawca okropności typu potop czy zagłada Sodomy. Laureat Nagrody Nobla, fizyk Eugene Wigner, ujął to tak: „Teoria kwantowa dowodzi istnienia we wszechświecie pewnego rodzaju uniwersalnej świadomości kosmicznej”. Niestety, naukowcy i mistycy o dwu jakże różnych rodzajach „świadomości” tu myślą. Ci pierwsi postrzegają ją jako supersymetrię, porządek i na przykład nieodkrytą jeszcze, ale możliwą do sformułowania ogólną teorię pola (czyli wzór opisujący wszystko – coś na kształt boskiego tchnienia); ci drudzy widzą w Nim istotę stale ingerującą we wszystko: od podziału pierwotnego pantofelka po wygraną Kowalskiego w totka. Gdybyż tylko o takie postrzeganie Stwórcy chodziło ufnym w nieomylność Biblii, byłoby to jeszcze pół biedy. Gorzej, że ortodoksyjni kreacjoniści przez stulecia starają się blokować rozwój nauki. Na szczęście, ostatnio z niemal zerowym skutkiem. Drzewiej jednak bywało inaczej i doktryna, że Ziemia stała się centrum wszechświata dzięki szczególnemu wyróżnieniu przez Boga, była obowiązująca. Myślących inaczej los czekał smutny. Postępu nauki nie dało się jednak powstrzymać, więc kreacjoniści w miarę coraz to nowych odkryć wycofywali się na z góry upatrzone pozycje. Wycofywali i okopywali. Z czasem musieli pogodzić się z faktem, że kulista Ziemia jest niewielkim ciałem kosmicznym obiegającym zwykłą gwiazdę na peryferiach tuzinkowej galaktyki. Przyszło im też przyznać, że życie na Ziemi nie zawsze wyglądało tak jak teraz i zamieszkiwały ją niegdyś zwierzęta, których wizerunków próżno by szukać w Biblii. Nadal jednak odzywają się głosy ortodoksów zaprzeczających wprost osiągnięciom współczesnej nauki. Nie tak dawno kreacjoniści publikowali na pozór poważne prace, w których dowodzili bez cienia wstydu, że znajdowane przez uczonych kości dinozaurów... Bóg celowo podrzucił na Ziemię, aby sprawdzić głębię wiary ludzi. Koncepcja Boga posuwającego się do podstępu i oszustwa jakoś niespecjalnie trafia mi do przekonania. Inni „naukowcy” spod znaku kreacjonizmu wpadli na pomysł jeszcze ciekawszy: oto Bóg tworzył świat przez sześć dni, ale te dni różne były od dni znanych nam dziś i trwały miliardy lat. No... to już wydaje się rozssądniejsze, choć nadal tak samo niesprawdzalne jak fakt, czy jakiś bóg istnieje w ogóle. Niektórzy spośród najbardziej ortodoksyjnych kreacjonistów dla poparcia swoich racji nie cofają się nawet przed oszustwem. Nie tak dawno sąd w Australii skazał grupę kreacjonistów za „fałszowanie” wyników doświadczeń (do czego się notabene przyznali). Pewna grupa wyznawców kreacjonizmu fałszuje nie tylko naukę, ale i historię. Oto ulubionym ich argumentem jest pełne zgrozy pytanie: „Czy godzisz się żyć z przeświadczeniem, że pochodzisz od małpy?”. Na tak postawiony problem wiele osób dostaje gęsiej skórki i chętnie spaliłoby na stosie nawet to, co z Darwina pozostało. Dowcip (i kłamstwo) polega jednak na tym, że Karol Darwin nigdy tak nie twierdził. W swoim dziele „O pochodzeniu gatunków...” napisał jedynie, iż współczesny człowiek i współczesna małpa mają wspólnego przodka. A to przecież zasadnicza różnica. Niestety, z większością kreacjonistów nie da się rozmawiać „na argumenty”. Powiesz im o pokładach węgla z lasów karbońskich, o ropie naftowej z mórz szelfowych, o powstających przez miliardy lat skalach wapiennych, o datowaniu izotopami, warstwami skalnymi, śladami pradawnych organizmów, a w zamian usłyszysz: – Nie słyszałeś o potopie? Bóg zesłał potop na grzeszną ludzkość i wszystko się przemieszało. Nic więc nie da się dokładnie datować, poza 17 tym jednym, że świat istnieje sześć tysięcy lat. Na szczęście pęknięcia w ortodoksji kreacjonistów widać nawet w ich oficjalnych publikacjach. Na stronie internetowej Polskiego Towarzystwa Kreacjonistycznego możemy przeczytać bogaty zbiór artykułów. Są tacy autorzy, którzy nie negują, że Ziemia istnieje miliony lat; inni piszą, że świat trwa od 6 tysięcy lat, i koniec kropka. Czy cały świat? Niektórzy kreacjoniści dowodzą, że tak, a gwiazdy oddalone od nas o miliony lat świetlnych wcale nie leżą tak daleko, bo w przestrzeni czas i światło płynie inaczej. Jeszcze inni gotowi są przyjąć za wiarygodną koncepcję, że wszechświat ma około 15 miliardów lat, a jedynie Ziemia została stworzona cztery tysiąclecia przed Chrystusem. Na koniec pozostało nam jeszcze takie pytanie: dlaczego religie w swoich fundamentalnych, ortodoksyjnych odmianach powstały i dlaczego trwają. Czy jest to naturalna przypadłość człowieka? Wydaje się, że tak. Edward Wilson, słynny biolog z Uniwersytetu Harvarda, twierdzi, że konkretna religia zdecydowanie oddziela swoich wyznawców od innych „niewiernych” i pozwala na silne poczucie jedności grupy. Co więcej, w miarę rozwoju cywilizacji jednostki stawały się coraz bardziej inteligentne, a więc gotowe kwestionować rolę przywódczą lidera. Taka postawa była dla pierwotnej grupy destrukcyjna i mogła prowadzić do jej rozpadu. W tym kontekście religię należy postrzegać jako spoiwo społeczności. Odwołanie się bowiem do jakiegoś bezdyskusyjnego absolutu zwalniało z obowiązku myślenia indywidualnego i umacniało rolę przywódcy – kapłana jedynie słusznej Tajemnicy. Wszystko wskazuje, że teoria Wilsona jest słuszna, a więc religia MUSIAŁA powstać. Całość tego rozumowania tłumaczy też, dlaczego wszystkie religie opierają się na zdecydowanej dominacji pierwiastka „uwierz” nad „zrozum”. Wyjaśnia również fakt, że jakoś tak się składało, iż bóg zawsze popierał i był po stronie inicjatorów najkrwawszych i najbardziej nawet niesprawiedliwych wojen. Zasada wszystkich religii jest taka sama: to jedynie mój Bóg jest Prawdziwy, Wielki, Nieomylny i Litościwy. Wierzący w innych bogów – a więc w bałwany – to godni potępienia niewierni odszczepieńcy. Może jednak warto – mimo wszystko – zastanowić się nad staroindyjską prawdą zawartą w „Wedzie”: „Jeśli Bóg stworzył wszechświat, gdzie był przed stworzeniem? Wiedz, że świat nie jest stworzony. Jest – podobnie jak czas – bez początku i bez końca”. Ale to już inna zagadka. MAREK SZENBORN PS Zainteresowanych tematem odsyłam do publikacji: P. Davies: „Początek Wszechświata”, S. Hawking: „Krótka historia czasu”, S. Weinberg: „Pierwsze trzy minuty”, S. Weinberg: „Sen o teorii ostatecznej”, M. Kaku: „Hiperprzestrzeń”. Tym, którzy zechcą podyskutować ze mną na te niełatwe tematy, podaję adres: [email protected] 18 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. NASZA RACJA Do normalności Po roku rządów koalicji znamy już jej prawdziwe oblicze – najuboższe grupy społeczne potrzebne są „lewicy” tylko jako elektorat, który omami się obietnicami poprawy bytu i hasłami trafiającymi w najważniejsze potrzeby życiowe. Gdy porozdzielano już posady rządowe pomiędzy swoich, to sprawujący władzę popadli w amnezję – łatając kulejące finanse publiczne, radykalne cięcia oszczędnościowe przeprowadzają na najbiedniejszych. Oni i tak nie mają swojej reprezentacji politycznej, nie mają pieniędzy, żeby się zorganizować, przyjechać do Warszawy i unaocznić swoje istnienie pod Urzędem Rady Ministrów, parlamentem czy Pałacem Namiestnikowskim. Setki tysięcy nie mających szans na pracę absolwentów szkół, miliony emerytów i rencistów oraz armia bezrobotnych zostały kolejny raz cynicznie wykorzystane przez elity rządzące. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ludziom odebrano nadzieję, wiarę w lepsze jutro. Naród karmiony jest utopijnymi wizjami, że już za 2–3 lata będzie lepiej, bo wejście do Unii Europejskiej to przekroczenie wrót Sezamu, za którymi czeka nas wszystkich szczęście i dobrobyt. O tym, jak bardzo wierzymy w te brednie, najlepiej świadczy klęska „lewicy” w wyborach samorządowych i ostatnie sondaże, w których SLD uzyskuje 27 proc. poparcia (spadek w ciągu roku o 20 proc.!). Dlatego nie jest przypadkiem, że jej ideowi działacze niższego szczebla masowo odchodzą z SLD zrażeni i pozbawieni złudzeń. Wielu z nich wstępuje do APP RACJA, bo tylko w naszej partii widzą jeszcze szansę na realizację idei państwa równego dla wszystkich obywateli i wolnego od wyzysku przez uprzywilejowaną kastę funkcjonariuszy Kościoła rzymskokatolickiego. Nasze szeregi w ostatnich tygodniach zasilają także specjaliści reprezentujący różne dziedziny nauki i funkcjonowania państwa, tworząc nam tym samym zaplecze eksperckie. APP RACJA rośnie w siłę nie tylko liczbą członków, ale także bogactwem ich doświadczenia i kwalifikacji, co pozwala nam optymistycznie patrzeć na perspektywę wyborów parlamentarnych. Trwają przygotowania do kongresu krajowego; na terenie całego kraju odbywają się obecnie zjazdy wojewódzkie. Poza normalną procedurą wyboru władz regionalnych dyskutowane są najważniejsze kwestie dotyczące strategii działania partii na danym terenie oraz sprawy programowe. W dniu 7 XI 2002 roku odbył się zjazd województwa mazowieckiego, w którym wzięło udział kilkudziesięciu delegatów reprezentujących całe Mazowsze. W trakcie 7-godzinnych obrad wypracowano kilka uchwał, które przedstawione zostaną na kongresie krajowym w celu ich akceptacji i skierowania do najwyższych organów władz państwowych i organizacji pozarządowych. OGŁOSZENIA PARTYJNE Centrala APP RACJA, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź tel. 0 (pfx) 42/630-73-25, e-mail:[email protected] Sympatyków Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA chcących wspomóc finansowo jej działania prosimy o wpłaty na konto: APP RACJA, ING BANK ŚLĄSKI Oddział w Łodzi, 10501461-2266001722. Spotkania: Bielsko-Biała – 4.1.03 godz, 15.30, POD „Kolejarz”, ul. Cieszyńska – zebranie organizacyjne Brzeszcze – 9.1.03 godz. 17 – Zebranie Powiatu Oświęcimskiego „Racja”, temat: nowy lokal. Kontakt: 0-607 334 886 Bytom – 4.1.03 godz. 11, ul. Dworcowa 2 – zebranie organizacyjne Chorzów – 11.1.03 godz 17, restauracja „Królewska”, ul. 23 czerwca 3 Ciechanów – 10.1.03 godz. 17, ul. Rzeczkowska 11 – zebranie członków i sympatyków koła Ciechanów-Mława. Kontakt: Lidia Cyranowicz, tel. 0 (pfx) 23/671 35 20 Cieszyn – 5.1.03 godz. 16, bar „Pod Dębem”, al. Łyska 29 – zebranie organizacyjne Gdynia – 5.1.03 godz. 13, restauracja „Arkadia” – zebranie organizacji powiatowej APPR. Spotkania także w każdą niedzielę miesiąca Gliwice – 10.1.03 godz.16, klub „Perełka”, ul. Studzienna (boczna ul. Górnych Wałów) Radom – 11.1.03 godz. 15, Kawiarnia „Nina”, ul. Czarnolaska 17 – spotkanie z Krzysztofem Mróziem, przewodniczącym Stowarzyszenia Wolnomyślicieli Sosnowiec – 4.1.03 godz. 15, ul. Partyzantów 11 (dane KBO), sala 152, I p. – zebranie sprawozdawczo-wyborcze koła Sosnowiec. Kontakt: 0 (pfx) 32/202 69 87 Tarnowskie Góry – 4.1.03 godz. 17, DK „Jubilat”, ul. Litewska – zebranie organizacyjne Tychy – 7.1.03. godz.18, DK „Tęcza” al. Niepodległości – zebranie noworoczne Kontakty: ŁÓDZKIE Łódź – przypominam wszystkim , którzy złożyli deklaracje, o możliwości odebrania legitymacji członkowskich. E.Sz. 0-503 162 608. ¤¤¤ W każdą środę dyżuruje przewodnicząca Zarządu Województwa Łódzkiego, ul. Zielona 15, godz. 10–16. Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam (można składać deklaracje i odbierać legitymacje członkowskie. E. Sz. 0-503 162 608. DOLNOŚLĄSKIE Jelenia Góra – informacje i przyjmowanie zgłoszeń pod telefonem 0-506 964 041. Złotoryja – Zwolenników i sympatyków APPR z naszego powiatu zapraszamy do współpracy. Kontakt: Kazimierz Kozłowski, tel. 0-603 369 599, 0-607 889 667. ZACHODNIOPOMORSKIE Koszalin – wszystkich chętnych do wstąpienia w szeregi APPR prosimy o kontakt z nowo wybranym przewodniczącym zarządu koła koszalińskiego, p. Janem Piechowskim. Tel. 0-506 472 463. Podjęto uchwały o wystosowaniu: 1. Posłania do Prezydenta RP, w którym APP RACJA domaga się, aby – reprezentując najwyższy urząd w państwie – zachowywał neutralność światopoglądową i przeciwdziałał budowaniu państwa wyznaniowego. 2. Posłania do Prezesa Rady Ministrów, w którym APP RACJA domaga się zaprzestania polityki powodującej postępującą klerykalizację kraju i grabież mienia państwowego przez Kościół rzymskokatolicki. 3. Posłania do Parlamentu RP, w którym APP RACJA wyraża swój sprzeciw wobec działań władzy wykonawczej wszystkich szczebli, która nie szanuje zapisów Konstytucji RP na płaszczyźnie państwo-Kościół. 4. Posłania do Polskiej Rady Ekumenicznej, w którym APPR opowiada się za poszanowaniem uczuć religijnych Polaków, domagając się rzeczywistego i absolutnego rozdziału państwa od kościołów oraz związków wyznaniowych, które powinny funkcjonować wyłącznie na bazie finansowania przez swoich wyznawców. 5. Posłania do najwyższych władz państwowych i mediów w sprawie zaniechania dofinansowania z pieniędzy podatników budowy Świątyni Opatrzności Bożej, kolejnej fanaberii budowlanej hierarchów Krk. Przygotowania do Kongresu Krajowego APP RACJA dotyczą również rozbudowy programu partii. W grudniu ubiegłego roku powołane zostały zespoły ekspertów, mające wypracować szczegółowe propozycje konkretnych rozwiązań w najważniejszych dziedzinach funkcjonowania państwa, takich jak: gospodarka, rolnictwo, oświata, służba zdrowia, polityka społeczna, obronność i bezpieczeństwo, kultura oraz regulacja stosunków państwo-Kościół. Proces budowy partii postępuje cały czas naprzód mimo licznych przeciwności losu, rzecz jasna – nieprzypadkowych, ale tego spodziewaliśmy się chyba wszyscy. Za kilka miesięcy będziemy mogli zaproponować całemu społeczeństwu program oparty nie tylko na ideach antyklerykalizmu, ale przede wszystkim na planie wychodzenia Polski z zapaści gospodarczej; program, w którym przeciętny obywatel i jego potrzeby będą najważniejsze. Nie będzie w nim miejsca na żadne uprzywilejowanie kast politycznych, biznesowych czy religijnych. Drodzy Sympatycy naszego ruchu, przyłączcie się do nas, stańcie się współtwórcami historii i nowej, normalnej rzeczywistości. Wiceprzewodniczący Zarządu Krajowego APP RACJA PIOTR MUSIAŁ UWAGA! Informujemy, że pan Jan Łukaszewski, były wiceprzewodniczący APP RACJA regionu Wielkopolska, utracił wszelkie pełnomocnictwa zarządu APPR i przestał być członkiem naszej partii. P o wyborach samorządowych w województwie lubelskim powstała egzotyczna koalicja w Sejmiku Wojewódzkim. W imieniu swoich ugrupowań umowę zawarli poseł Józef Żywiec z Samoobrony i ówczesny szef lubelskiego SLD Grzegorz Kurczuk, poseł i minister sprawiedliwości. O koalicji stało się głośno zwłaszcza po tym, jak za jej zawarcie Kurczuka zrugał przed kamerami telewizyjnymi prezydent Aleksander Kwaśniewski. Wszystkich koalicjantów wykolegował jednak Ryszard Bender. posła Zdzisława Podkańskiego, lidera lubelskich ludowców, wzięli się za obróbkę radnych Samoobrony. Po kilku dniach udało im się przekonać do poparcia koalicji Ligi Polskich Rodzin i PSL-u radnego Samoobrony – Stanisława Duszaka. W zamian za głos miał on otrzymać stołek wicemarszałka. I otrzymał. Później zaczęły się hocki-klocki i czarodziejskie gry jak z Harry’ego Pottera. Bender, aby zapewnić sobie i swoim ludziom bezpieczną większość, przyjął od radnego PiS, Ignacego Czeżyka, ślubowa- Love me Bender W lubelskim sejmiku zasiada 33 radnych. W wyborach lewica zdobyła 9, a Samoobrona 8 mandatów. Reszta przypadła PSL, LPR i POPiS. Wyniki te pozwoliły Sojuszowi na stworzenie z Samoobroną układu, który polega na proporcjonalnym podziale stołków i jednogłosowej przewadze na forum sejmiku. Na razie było pięknie. Schody zaczęły się na pierwszej sesji nowego sejmiku. Zgodnie z prawem, pierwsze obrady – do czasu wyboru nowego przewodniczącego – prowadzi najstarszy wiekiem radny. Seniorem okazał się radny LPR, profesor Ryszard Bender (71 lat), wykładowca KUL, przyjaciel o. Rydzyka i stały zanudzacz na falach Radia Maryja. Na przewodniczącego sejmiku zgłoszono dwóch kandydatów: dotychczasowego Marka Tęczę z SLD oraz Ryszarda Bendera. Głosowało 32 radnych, głosów ważnych oddano 31, w tym 16 na Bendera, a 15 na Tęczę. Jeden głos był nieważny. W podpisanym i odczytanym przez członków protokole „Komisja stwierdza, że żaden z kandydatów nie otrzymał bezwzględnej większości głosów”. Rozgorzała dyskusja. Radni LPR i PSL utrzymywali, że większością bezwzględną jest 16, bo chodzi o liczbę głosów ważnie oddanych. Powoływali się na zapisy ustawy z... 1990 roku, kiedy nie istniały jeszcze sejmiki wojewódzkie, a samorządność kończyła się na gminach. Skłóconych pogodził Bender, który ogłosił ex cathedra, że jest legalnie wybranym przewodniczącym. Atmosfera stała się coraz gorętsza. Na nic zdały się protesty. Posiedzenie przerwano. Wysłannicy nie przed sesją, co jest niezgodne z prawem (radni mogą je złożyć jedynie na sesji). Radni SLD i Samoobrony uznali więc zachowanie Bendera za niedopuszczalne i w dowód protestu opuścili salę obrad. Teraz Bender rozdaje stołki. Ma przewagę liczebną. Ale co dalej? Czy wybrany zarząd jest legalny? Czy sam Bender został wybrany zgodnie z przepisami? Kto może to rozstrzygnąć? Jak lewica zareaguje na te dylematy? Przed lewicą stoi teraz kilka możliwych rozwiązań. Mogą oni wespół z lepperowcami nie przychodzić na sesje i Bender może mieć problemy z kworum, co przy jednomandatowej przewadze prawicy jest możliwe. Oznacza to paraliż sejmiku. Lubelska lewica może też czekać na uchylenie uchwał sesji przez wojewodę. Jest jednak pewne, że – w zależności od istoty stanowiska – któraś ze stron odwoła się od orzeczenia do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Tak więc do chwili obecnej nadal nikt nie wie, czy zarząd jest legalny, czy też nie. Tymczasem Ryszard Bender urzęduje w nowym gabinecie, podpisuje protokoły z sesji, parafuje uchwały. Pracownicy biura sejmiku nie wiedzą, czy mają się do niego zwracać „panie przewodniczący”, czy tylko „radny seniorze”. Na wszelki wypadek mówią „panie profesorze”. Boją się również, czy Pan Profesor nie wyskrobie ich z roboty, więc chyba w nowym roku zaśpiewają mu nowy hymn o starej chlubie Lublina: „Love me Bender” TYMOTEUSZ ISKRZAK Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. LISTY Głowa mała To się w głowie nie mieści! W XXI wieku, w centrum Europy, Kościół katolicki (czyt. państwo watykańskie) ośmiela się szantażować rząd i naród wolnego, demokratycznego państwa. Słowa, które padły z ust przedstawiciela Krk, słowa o przeprowadzeniu antyunijnej nagonki, o torpedowaniu poczynań rządu, są szantażem! Kościół katolicki zagroził nimi w przypadku, gdyby rząd zdecydował się złagodzić ustawę antyaborcyjną. Jeżeli dotychczasowe ustępstwa, które mają na celu zdobycie Kościoła dla sprawy naszego członkostwa w UE, nie są wystarczające dla czarnych hierarchów, to może nadeszła pora, żeby lewica zdobyła się na odwagę i ostro zaprotestowała przeciwko antyspołecznej, szkodliwej dla naszego kraju polityce Watykanu... Albo niech rząd przyzna wreszcie oficjalnie, że jesteśmy watykańską kolonią. Piotr Ziraldo [email protected] I następna perełka: wypowiadał się jakiś księżulo, że „Unia bez Kościoła byłaby takim... SZTUCZNYM TWOREM”, po czym nastąpił komentarz redaktora prowadzącego i podsumowanie: „na szczęście prezydent i premier zdają sobie z tego sprawę”... I w ten prosty, jasny i czytelny sposób uświadomiono mi brutalnie, kto FAKTYCZNIE rządzi w tym kraju! Niedobrze mi się robi... Pozdrawiam, Fanka z Bielska Ocalony nie przebaczy Od lat kilkunastu słyszę lub oglądam ks. Paszkowskiego, wypo- LISTY OD CZYTELNIKÓW o członkach SLD jako diabłach i że praca w niedzielę grozi piorunami (sianokosy, żniwa). Jak tu żyć w takiej parafii? Marek Król, Puczniew Manipulacja Jako wieloletni nauczyciel w szkole średniej byłem świadkiem ohydnej manipulacji w wykonaniu księdza katolickiego, który zaprosił (przymusowo) uczniów kilku klas maturalnych na osławiony, propagandowy „Niemy krzyk” – sztandarowy film przeciw aborcji. Pokazana w nim aborcja – bez dźwięku i komentarza – rzeczywiście wygląda bardzo przekonująco. Ale!!! Ły- Niedobrze mi Oglądałam wczoraj (19.12.02) krótką relację z oblężenia Sejmu przez grupę bezrobotnych. Przez moment ci ludzie byli pokazani: zrozpaczeni, zdesperowani, przerażeni. Ale problemem numer 1 w tej relacji stała się nie dramatyczna sytuacja prawie 2 mln bezrobotnych Polaków, których reprezentowała ta garstka w Sejmie, lecz... ZABEZPIECZENIE SEJMU I POSŁÓW PRZED TAKIMI WYDARZENIAMI! Nie mogłam uwierzyć, kiedy przez kilka minut rozprawiano o tym, jak to nasi posłowie poczuli się zagrożeni podczas wczorajszych obrad i ani słowa o tym, jak wielka musi być desperacja tych ludzi, że wysupłali ostatnie pieniądze na bilet do stolicy i zdecydowali się w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Ja mam bardzo proste lekarstwo na zabezpieczenie sejmu, senatu, p... osłów – niech, do cholery, zabiorą się do uczciwej i rzetelnej pracy poselskiej, za którą płaci im cały naród, ci bezrobotni też! Wtedy ich tłuste, wypasione i ciepłe elitarne tyłki nie będą zagrożone przez bezrobotny i wściekły „motłoch”!!! Jeszcze inny fragment dziennika TV tego dnia: „Premier Leszek Miller złożył wizytę prymasowi Glempowi w celu zdania relacji z wizyty w Brukseli” (Fakty TVN). wiadającego się na tematy katyńskie. Z upływem lat i wieku – wzrasta w tych oracjach typowa raczej dla neofitów pasja w wyrażaniu zapiekłej nienawiści i obelżywej pogardy wobec sprawców tej niewątpliwie strasznej zbrodni. Zupełnie mi to jednak nie harmonizuje z profesjonalną misją miłości bliźniego, przebaczenia i chrześcijańskiego pojednania. Przyczyn takiej postawy kapłana katolickiego upatruję w niewyjaśnionych dotychczas okolicznościach uratowania się tego gorliwca z transportu do Katynia, o czym w przeszłości gdzieś czytałem. Nie wypada mi urażać świątobliwego starca dosadnym i stosowanym często epitetem na tę okoliczność, ale warto by dowiedzieć się, komu lub czemu zawdzięcza ks. Paszkowski swe ocalenie? J.D. z Ursusa Jak tu żyć? W lutomierskiej parafii dzieci zmusza się do religii, trzeba kupować książki i czasopisma religijne, stopień z religii wliczany jest do średniej, a ks. proboszcz z Lutomierska przed wyborami mówił żeczkowane tam dziecko ma długość 30–40 cm, czyli jest to płód kilkumiesięczny (rozmawiałem na ten temat z ginekologiem). Embrion abortowany w warunkach normalnych, tzn. do 12 tygodnia życia, ma rozmiar 3–4 cm. Zasadnicza różnica! Układane na filmie rączki i nóżki prawie urodzonego dziecka robią duże wrażenie (na filmie usuwano prawdopodobnie martwy płód – tak mówił ów ginekolog). Film ten był wyświetlany obowiązkowo przez katechetów w szkołach średnich w całej Polsce. Nauczyciel Podatek kościelny Pan Głowacki z Łodzi („FiM”, nr 50/2002) całkiem słusznie w imieniu sporej grupy obywateli dopomina się respektowania zapisów konstytucyjnych, zgodnie z którymi obywatel ma prawo do równego traktowania religii. Może więc być członkiem dowolnego wyznania i ponosić z tego tytułu koszty lub wręcz przeciwnie – może w nic nie wierzyć, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na co chce. Tak być powinno. Jest jednak inaczej, bo w Katolandzie każda kolejna ekipa rządząca boi się Kościoła, jak diabeł święconej wody, i nie zamierza zaprzestać dotowania tej firmy. Cóż, Pan Głowacki musi zebrać tylko 100 tysięcy podpisów obywateli, którzy myślą jak on, by zaproponowana przez niego ustawa została przedłożona Sejmowi. Ale co wtedy? Jarosław Milewczyk www.alternatywa.com Żaden bohater Chciałbym nawiązać do listu pana Janusza Porębskiego z Bonn z 50. numeru „FiM”. Ocena zarówno wprowadzenia stanu wojennego, jak i samego generała Jaruzelskiego, należy do prywatnych odczuć pana Janusza oraz do historii. Jestem człowiekiem stosunkowo młodym, ale pamiętam stan wojenny dość dokładnie. Czy tego dnia zostaliśmy ocaleni, czy poddani okupacji, tego nie dowiemy się już nigdy. Pozostaje gdybanie. Jednak nigdy nie zgodzę się, aby nazywać generała Jaruzelskiego „jednym z największych Polaków” czy „bohaterem Polski”, jak chciałby pan Janusz. Wszystko to łatwo jest oceniać z perspektywy wielu kilometrów, z innego kraju. Przypomnę, że pan generał od kilku lat zasiada na ławie oskarżonych w związku z procesem o masakrę na Wybrzeżu w 1970 roku. Być może dla pana Janusza niewinni robotnicy to byli zwykli awanturnicy i chuligani, jak mawiała ówczesna władza. Powiem wprost – wstydzę się, panie Januszu, że jest pan Polakiem. Proszę trochę szerzej spojrzeć na całokształt tamtych czasów. Z poważaniem Michał Bondyra, Gdańsk [email protected] 19 może założyć własny pokój. 16 grudnia o godz. 21.15 przyszło mi do głowy założyć pokój o nazwie „Jan_Paweł_II” na ONECIE. Czekam na gości. Po 20 min. przyszła niejaka LCL, potem Ewa i Idisy – lecz te osoby nie chciały mówić o Wielkim Kremówkarzu, bardziej zainteresowane były moim nickiem (pseudonimem internetowym) – ciekawiło je: dlaczego ktoś o satanistycznym nicku abangel666 założył pokój JPII. Jedynie z Gosią, która przedstawiła się jako katoliczka i... lesbijka, udało się chwilkę porozmawiać. Pora na wnioski. Otóż, czat Onetu to chyba najbardziej popularny czat w Polsce. Wystarczy tu założyć pokój o jakiejkolwiek nazwie – nawet najgłupszej np: GzyGzy albo Dupa69, by już po chwili mieć tam pierwszych gości. A mimo to do pokoju o dumnej nazwie Patrona Tysięcy Szkół w ciągu ponad godziny przyszło zaledwie 4 osoby! Czyżby imię Jan_Paweł_II odstraszało Polaków? Chyba tak! Bo żeby korzystać z Internetu, trzeba posiadać minimum wiedzy i rozumu. I zdaje się, że to minimum wystarcza, by na imię Ojca Świętego Któryś Jest W Watykanie – reagować... obojętnością. Czyżby te 2 miliony ludzi na krakowskich Błoniach to była esencja ciemnogrodu polskiego z panem Millerem – Pierwszym Ministrantem Najjaśniejszej na czele? abangel Widziałeś coś ciekawego, słyszałeś o czymś, o czym nikt inny nie słyszał? Wyślij SMS pod numer naszej gorącej linii: +48 691 051 702. Cudowna przemiana Widziałem na własne oczy, jak podczas pielgrzymki z Rzeszowa do Częstochowy księża w jakieś knajpie jedli w piątek schabowego i udko. Wykonali przedtem znak krzyża, mówiąc: „było świnią, niech stanie się rybą”. [email protected] JPII na czacie „Czat” to miejsce w Internecie, gdzie każdy może porozmawiać z innymi ludźmi. W zależności od tego, o czym chcemy porozmawiać, wchodzimy do „pokoju” np: religie, polityka, seks, itp. Ponadto każdy Us³ugi pogrzebowe pastorów protestanckich tel. (0-34) 35-33-061 BEZP£ATNIE wiecki mistrz ceremonii pogrzebowej tel. 0-601-942-662 Cena: 200 z³ brutto + koszty dojazdu. TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Marek Szenborn; P.o. sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (0-42) 637-10-27; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (0-42) 630-72-33; Dział historyczno-religijny: Paulina Starościk – tel. (0-42) 639-85-41; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Marcin Bobrowicz; Dział promocji i reklamy: tel. (0-42) 630-73-27; Dział łączności z czytelnikami: (0-42) 630-70-66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (0-42) 630-70-65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 lutego na drugi kwartał 2003 r. Cena prenumeraty – 28,60 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 5 marca na drugi kwartał 2003 r. Cena prenumeraty – 28,60 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532-87-31, 532-88-16, 532-88-19, 532-88-20; infolinia 0-800-1200-29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,-/kwartał; 227,-/pół roku; 378,-/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,-/kwartał; 255,-/pół roku; 426,-/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,-/kwartał 313,-/pół roku 521,-/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,-/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,-/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,-/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0-231-101948, fax 0-231-7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 15 marca na drugi kwartał 2003 r. Cena 28,60 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-103 Łódź, ul. Piotrkowska 94, Bank BPH SA o/Łódź 10601493-330000-199492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. 8. Prenumerata na całym świecie: www.exportim.com. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl 20 Nr 1 (148) 3 – 9 I 2003 r. JAJA JAK BIRETY ŚWIĘTUSZENIE Nowy gatunek? Ateista umarł. Porządny był człowiek, ale umarł i było to dla niego bardzo przykre przeżycie. Tym bardziej że zupełnie nieoczekiwanie znalazł się w piekle. Przywitał go Diabeł. Ateista poczuł się nieswojo, ale Diabeł był bardzo konkretny: przez skórę czuć, że nieszczęśnicy muszą krzyczeć wniebogłosy, bo na ich twarzach maluje się niewypowiedziane cierpienie. Ohyda, coś przeraźliwego. Ateista poczuł się wielce nieswojo, zaczyna nerwowo drapać się po głowie i zezować na Diabła. Czarny humor Rys. Tomasz Kapuściński – O, widzę, że pan u nas nowy... To ja może oprowadzę... O, tu jest pański apartament. Ateista patrzy, a tu pokoje na hektary, gustownie urządzone, łóżko wodne, baldachimy, łazienka ogromna, bidety, klimaty... Diabeł ciągnie: – Jeśli pan jest zmęczony i chce odpocząć, to proszę się nie krępować. Jeśli pan jednak sobie życzy, to przejdziemy dalej. Idą, a widoki przed nimi bardzo intrygujące: dyskretny luksus, przyjemna muzyka, piękne kobiety, tu ktoś maluje obrazy, tam ktoś ćwiczy gimnastykę. Przeszli koło olimpijskiego basenu, siłowni, restauracji... Ateista zaczyna czuć się dziwnie. Dotarli wreszcie do pomieszczenia przegrodzonego ścianą z bardzo grubego szkła pancernego. Za szkłem – tortury: diabły smażą jakichś nieszczęśników w kotłach z wrzącą smołą, innych rozciągają, ćwiartują, wypruwają im flaki. Szyba tłumi dźwięki, ale Ten wyczuł sytuację, machnął ręką i powiedział: – A wie pan, tym to się proszę zupełnie nie przejmować, to chrześcijanie sobie coś takiego wymyślili... ¤¤¤ Pewien bogaty człowiek umiera. W bramie nieba wita go święty Piotr i zaprasza niedbałym gestem do środka. Gość widzi ciemny korytarz, a na jego końcu ciasne pomieszczenia z malutkimi oknami, więc zdziwiony pyta świętego: – Co to ma być? To jest niebo tak upragnione przez wszystkich ludzi? – Tak, to jest niebo. Człowiek zerka przez malutkie okienko na dół i widzi bawiących się, uśmiechniętych i zadowolonych ludzi. Pyta więc: – A tam na dole to co jest? – To jest piekło. – Jeżeli tak, to ja wolę iść do piekła! – Słuchaj człowieku, stamtąd już nie ma powrotu. – Nie szkodzi, wolę iść tam. Święty Piotr odprowadził go do bramy i pyta: – Na pewno tego chcesz? – Tak, natychmiast! – A więc idź. Człowiek zszedł do bramy piekieł. Tam Lucyfer wita go szerokim uśmiechem, wręcza widły i mówi krótko: – Piec nr 77. – Jak to? Przecież widziałem z góry ludzi bawiących się i radosnych, a ty mi tu widły dajesz? – Aaa... to był nasz dział reklamy! ¤¤¤ W szpitalu psychiatrycznym lekarz siedzi przy łóżku pacjenta: – Jak się nazywacie? – Jak to, nie wie pan? Ojciec Tadeusz Rydzyk – Tak? A można wiedzieć, kto panu to powiedział? – Pan Bóg. Głos z sąsiedniego łóżka: – On kłamie, nic takiego mu nie mówiłem. ¤¤¤ Kilka powodów, dla których Jezusa można uznać za Włocha, a nie za Żyda: 1. Tylko Włoch mieszka u swojej mamy do trzydziestki, 2. Tylko Włoch uważa swoją mamę za dziewicę, 3. Tylko włoska mama traktuje swojego syna jak Boga.
Podobne dokumenty
Skruszony gangster zeznaje: Pieniądze mafii brali wszyscy
Poza trzęsieniem ziemi, które już mamy za sobą, kraj nasz nawiedzi najpewniej Jan Paweł II. W przyszłym roku ma święcić świątynię glempowej opatrzności i fetować 25-lecie Solidarności. Arcybiskup G...
Bardziej szczegółowoZa kilka miesięcy polskie szpitale i przychodnie mogą być
wobec własnego państwa; alienacji oraz apatii trwałej, bo przekazywanej z pokolenia na pokolenie. To jeden z najbardziej niechlubnych „dorobków” minionych 15 lat, a właściwie bolesny powrót do czas...
Bardziej szczegółowo