List żołnierza Bałtyckiej Brygady WOP do dziewczyny – A.Ulman

Transkrypt

List żołnierza Bałtyckiej Brygady WOP do dziewczyny – A.Ulman
Anatol Ulman
List żołnierza Bałtyckiej Brygady WOP do dziewczyny
Najmilsza moja!
M. p., maj 1980
Dziękuję Ci za list. Nie tyle za te kartki zapisane przez Ciebie, ile za pewność, że kochasz i
czekasz. Daje mi to spokój tak niezbędny w pełnieniu służby. Tu, kiedy chłopak jest ponury i coś
go gryzie, zaraz pytają o przyczynę, zaraz chcieliby pomóc, gdyż podczas pełnienia obowiązków
żołnierz musi być wolny od osobistych zmartwień. A ja wiem, że Ty nigdy mi ich nie sprawisz.
Na początek dobra wiadomość: wkrótce możemy się zobaczyć. Nie, nie przyjadę. Ty możesz
mnie odwiedzić i wybrać się aż na trzy dni, od 8 do 10 czerwca. Bo 10 czerwca Wojska Ochrony
Pogranicza obchodzić będą 35-lecie istnienia, więc i nasza Brygada ma święto. Właśnie w
czerwcu 1945 roku jednostki I i II Armii Wojska Polskiego rozpoczęły pełnienie służby na
zachodniej i południowej granicy kraju, bo WOP powstał trochę później. Jestem teraz oblatany w
historii lepiej niż w szkole. Tam tylko gadali, a tu się widzi ślady wszystkiego. Trochę mi szkoda,
że moja Brygada nie nosi, jak początkowo, nazwy 4 Morskiego Oddziału WOP. Morski – to ładnie
brzmi, ale Brygada to też poważnie. Siedzę i piszę do Ciebie w świetlicy. Ładnie tu, czysto,
jasno. Mimo że same chłopaki, w wazonach stoją kaczeńce. Szef strażnicy niby twardy, ale lubi
kwiatki. Czasem mówimy o nim „mama”. Nie głaszcze nas jednak jak mama po głowie i nie
prosi o wykonanie rozkazu, ale nie zauważyłem, by jego polecenie kiedykolwiek nie miało
sensu. I nie odmówi prośbie, kiedy jest uzasadniona. To starszy człowiek, chorąży, a dłonie ma,
że mógłby nimi objąć piłkę do siatki jak jajko. Przy sąsiednim stoliku kolega też skrobie list do
swojej Zośki. Ma na imię Tadek i znam jego głos bardziej niż wszystkie inne. Jego głos w
słuchawkach na moich uszach. On jest często moimi oczyma podczas wykonywania zadań.
Zaraz zrozumiesz. Tadek pełni służbę na stacji radiolokacyjnej, obserwuje granicę na ekranie
radaru, a ja kieruję kutrem rozpoznawczym. Kiedy wyprysnę na morze tą moją łódeczką, to
mogę coś zobaczyć tylko przy najlepszej pogodzie, przy zerze w skali Beauforta, kiedy woda
gładka jak lustro. Już przy trójce w tej skali płynę jak łodzią podwodną na piekielnej huśtawce.
Ale nie ma dla nas złej złej pogody, nie ma mgły, nocy i deszczu. Jesteśmy nieprzemakalni.
Stacja co chwilę podaje kurs i trafiam bezbłędnie do celu, choć sam nie wiem, jak daleko jestem
od brzegu. Tadek mnie prowadzi lub inni koledzy. Pamiętasz, jak jeszcze przed maturą
rozmawialiśmy jak dzieci, o morskich podróżach? Kupimy ponton z wiosłami lub żaglem, a może
i motorem, mówiłaś, i nie pytając o nic nikogo popłyniemy z jakiejś plaży na morza południowe
lub północne. Śmieję się, gdy o tym wspominam, bo zostalibyśmy zwinięci z morza w ciągu
trzech do pięciu minut właśnie przez wopistów. Bo wyjście w morze bez zezwolenia jest po
prostu niemożliwe. Chłopaki przez radar wykryją nawet głowę płynącego, określą natychmiast
jego prędkość, kierunek posuwania się i nawet w absolutnej ciemności trafi do niego kuter,
większy okręt czy samolot. Dziś usiłującego przekroczyć granicę nie tropi pies, nie grabi się też
plaży, by stwierdzić, że ktoś zaczął szukać przygody. Niezawodne, skomplikowane urządzenia
pilnują lepiej i to w każdych warunkach. Nie ma mowy, by jakiemukolwiek naiwnemu amatorowi
przygód albo bardzo przebiegłemu przestępcy udało się przekroczyć strzeżoną przez nas
granicę. Z pewnością się uśmiechasz, wyczytując tyle entuzjazmu do służby, jaką pełnię, bo
wiesz, że nie paliłem się, by iść do wojska. Tak przecież wszyscy straszyli i tak żal było Cię
zostawić samą. Teraz dziwię się tamtym obawom. Jeszcze rok i kto wie, czy nie będzie żal
odchodzić do cywila. Najprzyjemniejsze jest to, że ludzie nas lubią. Wczasowicze, okoliczni
rolnicy, rybacy. Może dlatego, że mogą na nas liczyć. Pomagamy gospodarzom, zwłaszcza
starszym, w pracach polowych, szczególnie podczas żniw. Dwa razy brałem udział w gaszeniu
lasu, bo jacyś durnie nie pomyśleli o skutkach swojej głupiej zabawy z ogniem. Wyjątkowo
szanują nas rybacy, bo wiedzą, że najprędzej czerwoną rakietę, jaką wystrzeliwują w momencie
zagrożenia, zauważy wopista. My patrzymy na morze bez przerwy i uważnie. I najszybciej
dopłyniemy do łodzi czy potrzebującego pomocy kutra rybackiego. Pomagają nam w zamian w
pilnowaniu granicy, meldują o próbach jej przekroczenia, a nieraz sami interweniują, gdy ktoś
płynie nie tam, gdzie płynąć wolno. Słusznie mówi się o nas, że jesteśmy jedynym rodzajem
wojska, które pełni służbę bojową w czasie pokoju. To nie tylko sprawa broni z ostrymi
nabojami, w którą jesteśmy wyposażeni podczas służby. To przede wszystkim umiejętność
podjęcia najsłuszniejszej, odpowiedzialnej decyzji jej użycia. Ale nie bój się o mnie, nie ma
żadnego niebezpieczeństwa. Jesteśmy zbyt dobrze zorganizowani, aby mogło się co przydarzyć.
Nikt, kto ma olej w głowie, nie próbuje w dzisiejszych warunkach przedarcia się przez morską
granicę. Zaraz po wojnie było gorzej. W latach 1945-1948 zginęło trzydziestu pięciu żołnierzy
naszej jednostki, którzy walczyli nie tylko tutaj z groźną bandą „Łupaszki”, ale w Bieszczadach z
banderowcami. Dzisiaj nie giniemy. Poza służbą budujemy szkoły, remontujemy własnymi siłami
wojskowe i państwowe obiekty, odśnieżamy drogi, sadzimy krzewy i drzewa, jesteśmy
honorowymi dawcami krwi. W naszej strażnicy z własnej chęci zorganizowaliśmy kawiarnię.
Pójdziemy do niej, gdy przyjedziesz, daję Ci słowo, będziesz zdumiona bo przytulnie oraz
elegancko jak mało gdzie. Z tych trzech dni jeden całkowicie będę mógł spędzić z Tobą, już mi
to przyrzekł dowódca strażnicy. Być może zasłużyłem. I urlop latem się szykuje dłuższy, ale o
tym później. Przyjedź kochana. Podczas pięknego święta potrzebne są ładne, bliskie sercu
żołnierza dziewczyny.
Twój Krzysiek
P. S. Nigdy nie umiałem pisać o miłości, ale wiesz, co czuję.
Zbliżenia, nr 23/1980, 5 VI 1980