Uczniowie w Getsemani: smętna acedia

Transkrypt

Uczniowie w Getsemani: smętna acedia
ks. Łukasz Libowski
22. lutego 2015 r.
Uczniowie w Getsemani: smętna acedia
I KAZANIE PASYJNE
Wielkopostni chrześcijanie!
Kolejny raz w naszym życiu rozpoczynamy nabożeństwo Gorzkich Żali.
Nabożeństwo, w którym – w pobożnym skupieniu i z przejęciem, ze współczuciem,
na jakie tylko nas stać – chcemy rozważać Mękę Pańską.
Nabożeństwo, w którym chcemy rozważać, co dla nas i dla naszego zbawienia
u kresu swoich ziemskich dni uczynił Jezus Chrystus: jaki ogrom doświadczeń zniósł,
jak bardzo był poniżony, osamotniony, opuszczony, jak straszliwie cierpiący, jak bardzo bolejący i smutny.
Lecz rozważać, nawet bardzo głęboko rozważać, z wielkim bólem rozważać, to stanowczo za mało.
Nawet rozważać współprzeżywając, współcierpiąc, do czego zresztą, powiedzmy sobie szczerze, tylko najwrażliwsi spośród nas są zdolni, a tych jest zapewne w naszym
gronie niewielu – więc nawet rozważać Mękę Pańską współcierpiąc z Chrystusem to
stanowczo za mało.
W Gorzkich Żalach chodzi o coś więcej. O znacznie więcej.
1
Siostry i bracia!
Rozpoczynamy nabożeństwo, które ma nam uświadomić, że to my – nie kto inny,
ale właśnie my – jesteśmy winni tej Męki i tej Śmierci: Śmierci naszego Pana, Śmierci
naszego Boga.
Jezusa nie zabili Żydzi. Jezusa nie zabili jacyś nieokreśleni oni, jakaś anonimowa masa
ignorantów czy głupców, która nie poznała się na tym, że Rabbi z Nazaretu jest Mesjaszem, Bożym Synem, czyli wcieleniem drugiej Osoby Boskiej.
Nie. Siostry i bracia, to my, wierzący, to myśmy zbili Boga. To myśmy Chrystusa
ukrzyżowali.
My – przez nasze grzechy. My – przez naszą gnuśność i naszą złość.
My i tylko my.
Jesteśmy winni. Na naszych dłoniach jest Jego krew! Na naszych dłoniach jest krew
Boga!
Ale ta świadomość winy, moi drodzy, nie musi nas zatrważać. Nie musi nas ona wpędzać w desperację czy rozpacz.
Ta świadomość ma nas wyzwolić. Ona ma nam pomóc się wyzwolić. Ona ma nam
pomóc otworzyć się na Boga, który jeden tylko wyzwala. Który jeden mocen jest
wyzwolić uwikłanego w nieprawość człowieka.
Wyzwolić – to znaczy uznać swój błąd, swój grzech. To znaczy uderzyć się w pierś,
skruszyć, żałować i wyznać: moja wina.
Wyzwolić – to znaczy swój grzech nazwać i w pewnym sensie zaakceptować. To
znaczy zanieść i zostawić go Bogu i Jego miłosiernej Miłości. To znaczy nawrócić
się.
Bo u Boga zostać, do Boga przylgnąć i z Bogiem w bliskości żyć – to dopiero jest
wyzwolenie.
2
No cóż...
A my ciągle pozostajemy z dala od Boga. Zamknięci w sowim świecie. Zamknięci
w swoim grzechu. Na swoją zgubę. Choć Bóg jest blisko, blisko nas. Pokorny, kochający, czekający.
Dlatego co roku śpiewamy Gorzkie Żale.
By wreszcie się ocucić. By znów się ocknąć. By jeszcze raz swoje życie pozbierać. By
jeszcze raz do nas dotarło: grzeszymy.
Tak, siostry i bracia. Grzeszymy. Jesteśmy grzesznikami. Niepoprawnymi grzesznikami. Grzesznikami nieskorymi do poprawy.
*
Moi drodzy!
Mamy wiele grzechów. O wszystkich nie sposób oczywiście powiedzieć. Myślę, że
wszystkich nawet nie sposób wyliczyć – tyle ich jest. Zresztą nie o to chodzi, by
wszystkie grzechy wyliczać i omawiać.
Chciałbym Wam zaproponować, abyśmy się w kolejne tegoroczne niedziele wielkopostne zastanowili się nad niektórymi tylko. Tymi, jak sądzę, które są w naszym życiu
duchowym ważne, istotne, a może nawet i kluczowe.
A zatem nad tymi, od których wiele, jeśli nie wszystko, w naszym życiu duchowym
zależy, a o których czytamy – nie wprost, naturalnie, ale poprzez ukazanie ich w poszczególnych osobach – w biblijnych opisach Męki Jezusa. Zwłaszcza zaś w Ewangelii Marka, której fragmenty w tym roku liturgicznym rozważamy w kolejne niedziele.
3
*
Zacznijmy od Getsemani.
Scena ta, nadzwyczaj plastyczna, oddziałująca na wyobraźnię, jest mi bardzo bliska.
Utkwiła mi w pamięci jeszcze z dzieciństwa.
Pamiętam wyraźnie, jak każdego roku w Wielki Czwartek, po zaniesieniu Najświętszego Sakramentu do ciemnicy, w kościele gasło światło – delikatnie oświetlone pozostawało tylko prezbiterium.
I pamiętam, jak w tym półmroku, przy śpiewie – bez akompaniamentu organowego
– kolejnych zwrotek hymnu Sław, języku, tajemnicę proboszcz niespiesznie obnażał
ołtarz i otwierał puste tabernakulum.
I jak potem, zachęcając do adoracji, najpierw wspólnotowej, potem indywidualnej,
przypominał wydarzenia z ogrodu oliwnego. Opowiadał o tym, co zaszło tam między Jezusem a apostołami.
Co zaszło?
Posłuchajmy słów Ewangelii Świętego Marka:
A kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani, rzekł Jezus do swoich uczniów:
„Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił”. Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana
i począł drżeć, i odczuwać trwogę. I rzekł do nich: „Smutna jest moja dusza aż do
śmierci; zostańcie tu i czuwajcie!” I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił
się, żeby – jeśli to możliwe – ominęła Go ta godzina. I mówił: „Abba, Ojcze, dla Ciebie
wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co
Ty [niech się stanie]!”
Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: „Szymonie, śpisz? Jednej godziny
nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa.
Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co
Mu odpowiedzieć.
4
Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: „Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie,
chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca”.
*
Moi drodzy, co zaszło w Getsemani?
Oto zbliża się godzina Chrystusa, godzina Jego Śmierci. Oto zbliżają się decydujące,
przełomowe chwile, owszem, dla Jezusa, ale zarazem i dla całej ludzkości i dla całego
świata.
Zaraz stanie się, to co najważniejsze. Dramat zbawienia potęguje się, narasta. Narasta
napięcie.
Oto zaczyna się moment kulminacyjny życia Jezusa i moment kulminacyjny dziejów
zbawienia.
Niemożliwością jest, aby apostołowie nie zdawali sobie z tego sprawy.
Przecież Chrystus co najmniej kilkakrotnie wcześniej im to zapowiadał i oznajmiał.
Przecież Chrystus przez całą właściwie swoją publiczną działalność, przez całe swe
nauczanie przygotowywał ich na to, żeby te wydarzenia – Jego Mękę i chwalebną
Śmierć – dobrze przeżyli i właściwie przyjęli, i właściwie pojęli.
Trudno przyjąć, że dwunastu nie było świadomych tego, co teraz zaczyna dziać się
z ich Mistrzem i z nimi samymi. Oni musieli to wiedzieć.
Istotnie, musieli wiedzieć, aczkolwiek wiedza ta nie musiała do nich jeszcze dotrzeć.
Wiedza ta nie musiała jeszcze przemówić do ich serca. Wiedza ta nie zdążyła ich
jeszcze poruszyć.
Znamy to uczucie: wiemy, ale z tej wiedzy nic nie wynika. Wiemy na przykład, że nie
powinniśmy tego czy owego robić, a mimo to dalej to robimy. Wiemy, że powinniśmy zmienić w sobie to czy tamto, a ciągle tego nie zmieniamy.
5
To widocznie przytrafiło się apostołom w Getsemani. Wiedzieli, że oto rozpoczyna
się Pasja Chrystusa, że Boży Syn zaczyna cierpieć dla ich i wszystkich ludzi zbawienia,
lecz wiedza ta nie wstrząsnęła nimi, nie przeniknęła ich, nie wpłynęła na ich postawę.
A przecież Jezus przeżywał duchowe katusze. Zmagały się w Nim ze sobą Jego bóstwo i Jego człowieczeństwo.
Podczas kiedy na Taborze objawiło się Jego bóstwo, tu, w ogrodzie oliwnym, objawia
się Jego człowieczeństwo.
Jezus Chrystus jako człowiek boi się woli Bożej. Do tego stopnia się boi, że aż krwią
się poci. Boi się wypełnienia tego, czego Bóg chce i oczekuje od Niego. Boi się wypełnić to, na co się zgodził, przychodząc na świat i wcielając się.
Boi się śmierci. Jak każdy człowiek boi się umrzeć. Uczucie strachu, lęku przed śmiercią nie zostało Chrystusowi oszczędzone.
Lecz w końcu te obawy – w czasie głębokiej modlitwy – Jezus przezwycięża.
W końcu podporządkowuje się Ojcu i Jego opatrznościowemu planowi.
I co zaszło?
Moi drodzy!
Apostołowie, którzy byli przez Pana do tych wielkich wydarzeń, do tych wielkich
misteriów zaproszeni, apostołowie, na których Chrystus się otworzył i których prosił, aby Jemu w trudnej dla Niego chwili towarzyszyli, aby z Nim w tej chwili współuczestniczyli, by z Nim czuwali i byli, ci apostołowie, których Chrystus uważał za
swoich przyjaciół, gdy byli Mu najbardziej potrzebni, gdy On liczył na ich obecność
i wsparcie, oni posnęli.
Zostawili swego Nauczyciela i posnęli. Trzy razy posnęli.
Nie raz, nie dwa. Trzy razy posnęli!?
Obojętni na to, co z Chrystusem będzie się działo.
6
Byli słabi. Tak słabi, że ich ochoczy duch nie zdołał podporządkować sobie sennego
ciała.
Ale czy rzeczywiście może tak być, że naprawdę ochoczy duch nie jest w stanie zawładnąć ociężałym ciałem? Albo raczej nie może zawładnąć ociężałym ciałem, bo
wcale nie jest ochoczy…? Bo tylko wydaje się mu, że jest ochoczy…?
Siostry i bracia!
Apostołów w Getsemani ogarnęło lenistwo. Skapitulowali.
Nie dość walczyli. Wcale nie walczyli. Spasowali.
Poprzez czuwanie, poprzez modlitwę, poprzez swoje współtowarzyszenie Jezusowi
Chrystusowi mogli oni zanurzyć się w życiu samego Boga. Mogli podglądnąć Boga.
Mogli wejrzeć w Boga i Boga dotknąć. Mogli dotknąć serca Boga.
Mogli doświadczyć wątpliwości i rozterek Boga i być świadkami dramatu Boga. Mogli
usłyszeć wewnątrzboski dialog. Mogli usłyszeć, jak Syn zmaga się z Ojcem.
Mogli zobaczyć coś nieprawdopodobnego: jak staje się zbawienie.
Mogli zobaczyć coś nieprawdopodobnego i wielkiego. A nic nie zobaczyli. Nic nie
doświadczyli. Bo zmogło ich lenistwo.
*
Moi drodzy!
To samo lenistwo przytrafia się i nam. Często. Bardzo często. W naszym życiu duchowym.
W życiu fizycznym lenistwo, owszem, także się nam zdarza, ale sprawy z nim przedstawiają się nad wyraz klarownie i jasno, i dlatego nie chcę tu o nim teraz mówić.
Pozostańmy przy lenistwie ducha.
7
To nasze lenistwo ma różne nazwy: apatia, zniechęcenie, opieszałość, niemoc, bezsilność, nieumiejętność określenia się, brak troski o siebie, brak motywacji do działania, brak zaangażowania, beznadzieja, zawieszenie, obojętność, melancholia, smutek,
pustka. Dojmująca pustka. Przytłaczająca pustka. Długo by jeszcze wymieniać. Może
i trzeba by dodać tu depresję.
Siostry i bracia, wszystkie te nazwy opisują chyba jedno i to samo: lenistwo duchowe.
A jest ich tyle, ponieważ naświetlają tegoż lenistwa rozmaite odcienie.
Jakiekolwiek byłyby jednak te odcienie, trzon zawsze pozostaje ten sam: lenistwo.
W teologii nazywane acedią.
Acedia dotyka nas wszystkich. Pewnie, że niektórzy z nas na jakimś etapie życia,
w pewnych życiowych okolicznościach mogą wyraźniej z nią się zmagać. Niemniej,
gdy idzie o rzeczywistość wiary, trapi ona zasadniczo nas wszystkich. Wszystkich
i zawsze.
Wiemy wszakże wszyscy i wiemy o tym zawsze, że wiara, jeśli jest autentyczne przeżywana, jeśli przeżywana jest radykalnie i szczerze, może wprowadzić nas we wspaniały, olśniewający, inny świat.
W ten sam, w nasz świat, ale inny, bo widziany inaczej, z innej perspektywy. Bo oglądany i przeżywany z Bogiem. Bo przeżywany w Boskim wymiarze.
Wiemy, że wiara praktykowana głęboko mogłaby pozwolić nam wejść w rzeczy wielkie, niesamowicie wielkie. Niezmierzenie wielkie. Wielkie i cudownie, orzeźwiająco
świeże.
Tak, moi drodzy, wiemy to wszystko. Wiemy to wszystko, a mimo to wolimy pozostawać ciągle – i aż powiedzieć chce się: uparcie – przy tym, co mamy i co znamy.
Zamiast wypływać na głębię, wolimy trwać przy naszej wierze małej, jako-takiej. Przy
naszej wierze połowicznej, częściowej.
8
Wolimy być chrześcijanami tylko z etykiety, a nie wierzącymi z potrzeby serca, którzy
swoją wiarę, swoje chrześcijaństwo przeżywają na całego.
Wolimy być letni niż gorący. Wolimy być nieokreśleni, wahający się, wątpiący, wycofani. Przykro to mówić, ale wolimy być nijacy. Taka prawda.
Skoro na drodze wiary postępujemy, to powinniśmy ciągle postępować dalej. No tak,
ale to postępowanie naprzód wiąże się z trudem, z wysiłkiem. Więc odpuszczamy
sobie. Opuszczamy się w gorliwości. Zniechęcamy się. I stoimy w miejscu. Taka
prawda.
Czemu tak z nami jest?
Bo tak łatwiej. Bo tak wygodniej.
Bo chyba nie bierzemy życia na poważnie, na serio, ale z nim igramy.
Bo jesteśmy ułomni, skłonni do zła, skażeni grzechem.
Bo to do niczego nie zobowiązuje. Absolutnie do niczego nie zobowiązuje, co się
nam bardzo podoba, ponieważ daje nam poczucie wolności.
Siostry i bracia! Jacy naiwni jesteśmy, że wystarcza nam iluzja, namiastka wolności!?
Wolimy tak żyć, tak w gruncie rzeczy byle jak żyć, jako że takie życie nie wiąże się
z żadnym ryzykiem.
Omijają nas wówczas co prawda wielkie i piękne doświadczenia, ale jesteśmy za to
całkowicie bezpieczni. Jesteśmy w tym, co dobrze znamy, co daje nam komfort, który
z kolei bardzo nam jest przyjemny i bardzo nam odpowiada.
Może i chcielibyśmy doświadczyć owej tajemniczej i pociągającej wielkości wiary,
może i bardzo byśmy tego chcieli, ale nie znajdujemy w sobie odwagi i siły, by się
w wiarę zaangażować. Nie umiemy się przełamać. Nie chcemy się przełamać.
Boimy się stracić to, co już mamy. I boimy się, że nie zdołamy dosięgnąć tego, co
dosięgnąć chcemy.
9
Poddajemy się słabości. Uciekamy od wysiłku.
Ulegamy rozkosznemu lenistwu. Zasypiamy. Jak apostołowie w Getsemani.
I omija nas to, co wielkie.
Lub czasem tylko pozwala nam się dotknąć. Lub czasem tylko nam się odsłania.
A mogłoby być przecież naszym udziałem nieprzerwanie!
*
Kochani – siostry i bracia!
Piotr, Jakub i Jan i wszyscy Pańscy uczniowie to my.
To my śpimy w Getsemani. To my przegapiamy to, co ważne. Co najważniejsze. To
my jesteśmy na to, co najistotniejsze niewzruszenie obojętni.
Tak, to my nie przyjmujemy Bożego zaproszenia. To my nie chcemy Bogu towarzyszyć. Nie chcemy z Nim żyć.
Tak, to my, nie wiedzieć czemu, śpimy. A obok nas jest Bóg i Jego fascynujący świat.
Czas wybrać.
Czy doprawdy dalej chcę spać?
A może wreszcie przekroczę próg Bożego świata?
10

Podobne dokumenty