Paula. - Ravelo

Transkrypt

Paula. - Ravelo
Paula
Nagle dzwoni mi komórka. Odbieram: Paula.
– Wiesz, Wicehrabio, jestem na drugim krańcu plaży,
przyjdź do mnie.
– Gdzie jesteś?
– Tam gdzie heterycy, czekaj, schowam się, bo mam
na sobie czarne stringi. Zaraz u ciebie będę...
Znowu wszystko zapomniała, znowu muszę ją
uświadomić!
– Droga Paulo, czyż po to kupowałaś tak, rzec można,
widowiskowe majteczki, aby teraz chować się w krzaki od
razu, gdy wreszcie nadarzył się widz na twoje wdzięki?
Paula musiała mi przyznać rację, mówi, że wyemancypowałam się już zupełnie (to prawda) i nie schowała
się, tylko wystawiła. Otóż cała sprawa w tym wystawieniu. Emancypacja to ostentacja i na to nie ma rady.
Jeśli się nie ukrywasz, to się wystawiasz, a nie po prostu
jesteś. Wszystko to zniknie zresztą w fazie postemancypacyjnej, gdy nie będzie już plaż gejowskich, barów
pedalskich, pisemek... Nie będzie żadnego getta. Pedalstwo będzie tak przezroczyste, że nikt nie zauważy na
248
zwykłej plaży, że facet całuje się z facetem. Ale nas wtedy, Paula, na szczęście już nie będzie na świecie.
Jak Paula wyprowadziła w pole
Ciotę Pseudointelektualistkę
Idąc tu, Wicehrabio, przycupnęłam w grajdole dla
odpoczynku i przyplątała się do mnie Pseudointelektualistka. Ja rozłożyłam ręcznik, ona podchodzi, ale należy ci się opis: w chustce kolorowej na głowie, w jakichś
buddyjskich koralikach na zwiędłej szyi, w chodakach,
jak nasza Pizdencja, rozłożyła się z kocem o parę metrów ode mnie i książkę czyta. No i na mnie spoziera,
czemu do niej nie zagaduję, skoro ona taka wielka z tą
książką i koralikami. W końcu mówi tak:
„Czy można się dosiąść?”.
I nie czekając na odpowiedź „dosiada się”, jakby to
była kawiarnia. A ważna! Pyta się mnie:
„Skąd jest?”, że niby do mnie się zwraca jak do tłumoka kuchennego w trzeciej osobie!
To ja mówię, że:
„Prawie z Wrocławia”, bo już mam na nią sposób.
Ona:
„Prawie, to znaczy s p o d Wrocławia?”.
I już się cieszy, że jestem ze wsi, że będzie mogła
sobie na mnie używać. Gdyby wówczas wiedziała, że
z samą panią de Merteuil ma sprawę, pewnie nie kąsałaby i nie uciekała teraz w popłochu. Otóż i ludzie dziś,
Wicehrabio! Bez stylu, bez gustu, bez klasy, bez szyku!
Szpadą nie potrafią władać, płaszczem, intrygą, miło-
249
ścią, niczym, tylko by żarli! Gdzie spojrzeć wszyscy grubi, chipsy żrą! Sprowokowałam więc ją do tego pytania
i teraz odpowiadam:
„Prawie, ponieważ jedną nogą mieszkam w Paryżu”.
No, to jej mina zrzedła. Ale dalej w trzeciej osobie
pyta:
„I co tam robi?”.
Tłumok, Wicehrabio, tłumok co tam robi, ona się zapytuje. Tłumok zaś odpowiada:
„Doktorat”.
No to ona cała się w siebie cofnęła, bo całe jej ambicje intelektualne wynikały może z jakichś kilku wierszy
opublikowanych w gazetce Robotniczego Klubu Twórców Kultury, oddział w Zgierzu. Ale pyta ostentacyjnie:
„O, a to na jaki temat?”.
A tłumok wtedy zaczerpnął powietrza i ten twój, Wicehrabio, temat, co nie przeszedł wtedy, wyrecytował:
„Dekonstrukcja kartezjańskiego podmiotu w świetle
myśli wczesnoderridiańskiej, ze szczególnym uwzględnieniem dekonstrukcji kobiecego podmiotu u Rosi Braidotti!”
Masz, żryj!
Żryj, intelektualistko! Co tu dużo mówić: bardzo posmutniała, schowała uszy po sobie i polazła...
Św. Daria od Relikwii
Wyobraź sobie, ciota młoda, gruba, prosta, z wyszczypanymi brwiami, kolekcjonuje relikwie. Cała żyje
tymi wszystkimi sprawami kościelnymi, mówi językiem przetykanym łaciną i archaizmami, wszystko wie,
250
a z uciech cielesnych korzysta w obfitości... Jakie ona mi
rzeczy opowiadała, Miśka, Boże! Ale powtarzać ci nie
kazała. Mówi:
„Jak już będę bardzo biedna, to do «Faktu» wszystko
sprzedam! A ta królewna Śnieżka po sześciu skrobankach niczego się ode mnie nie dowie...”.
– Wrrr!
– Tyle tylko, żebyś wiedziała, mogę ci powiedzieć,
że głupie, głupie byłyśmy, żeśmy dziesięć lat temu do
zakonu nie poszły. Byśmy tam miały, oj tak. Oczywiście,
zawsze jest jakaś wredna przeorysza, ciota gruba w okularach, która jest najważniejsza i jak takiej podpadniesz,
to masz przechlapane, ale co? Zadowolisz ją i spokój.
O najwyższych dostojnikach kościelnych jakie rzeczy!
Może wszystko zmyśliła. Ale nie wiem. Cioty to o każdym ci powiedzą, nic dla nich nie ma świętego, wymień
nazwisko jakiegoś polityka, proszę: miałam go, jakiegoś
świętego męża, zaraz ci powie: ta kurwa, to kurwisko
po pikiecie latało, zanim świętym zostało! Tysiąc razy
go miałam! Za murkiem kto mi obciągał w osiemdziesiątym drugim? Im kto wyżej postawiony, tym bardziej
oczywiste, że to ciota, ciota, z przeszłością parkową. Tak
ci one mówią, Wicehrabio, i ciężko słuchać tego, ponieważ ja jestem, jak ci wiadomo, wychowana we dworku
szlacheckim, w prastarej rodzinie żydowskiej. W uszanowaniu wartości.
– One by chciały! Bo na swoje podobieństwo wszystkich widzą.
– Daria mi opowiadała o dwóch ciotach – księżach
z Poznania, które mieszkały na plebanii. Całą noc się
kurwiły w darkroomach (oczywiście ubrane „po cywilnemu”), a rano szybko na plebanię, bo musiały lecieć
251
odprawiać jutrznię. Więc żeby nie odprawiać tej jutrzni w grzechu, szły na balkon i jedna drugą spowiadała
i dawała rozgrzeszenie. Normalnie, tak się jedna zadumana pochylała, zasępiała i słuchała (wiadomych jej)
grzechów z nocy, żegnała krzyżem drugą i następowała
zamiana ról. Nawet pokutę sobie zadawały. I już takie
uduchowione ubierały się w szaty i szły odprawiać. Ze
spuszczonymi nabożnie oczami. Też jak geje chcieli ślub
brać, to ślubu udzielały w kościele po godzinach, ze stułą, w ornacie, za pieniądze.
Daria uszyła sobie taki czepiec czarny z białym, jak
mają zakonnice, i na po domu to sobie zakłada. Jakbyś
ją zobaczyła w tym na głowie, tobyś padła! Bo ona ma
taki właśnie dobroduszno-jowialny wzrok, grubawa
jest, i w tym czepcu, tak wiernie przez nią odszytym,
oczy w górę podnosi, okulary do tego nakłada takie jak
stare baby, w rogowych oprawkach... I jeszcze się sama
z siebie śmieje:
„Psychiczna ciota, za zakonnicę się uczyniła...”.
Raz poszłyśmy z nią tak ubraną na miasto. Okulary też nałożyła starej baby, rogowe oprawki, tylko kawałek nalanej twarzy wystawał z tych czerni, torebka
czarna, tania, sznurem się przepasała, różaniec czarny
i do tramwaju. Już na wysokości Ostrowa Tumskiego
jak zawsze nawłaziło sióstr, bo one tam mają klasztor.
Daria do mnie:
„Udajmy się, siostro, do drugiego wagonu, albowiem
nie podoba mi się to towarzystwo...”.
W drugim wagonie był taki tłok, Daria zaczęła odmawiać różaniec, bezgłośnie poruszać ustami, nagle luj
wstaje i z największym szacunkiem do Darii:
252
„Siostra sobie usiądzie”.
„Bóg zapłać, moje dziecko...”.
Pieniądze to trzyma w takim woreczku z nadrukiem:
„Komunikanty wypiekane zgodnie z prawem kanonicznym pod nadzorem Księdza Kapelana...”.
– Komunikanty?
– No, od „komunia”, te... opłatki, hostie. Producent
CHRIST Sp. z o.o. To kurwiszon w tym trzyma pieniądze.
No i zbiera relikwie.
– Kupuje?
– Nie, nie wolno, od średniowiecza jest handel relikwiami surowo zabroniony.
– No to skąd to kurwiszcze je bierze?
– To trzeba napisać taki specjalny list do Watykanu,
bardzo długi, opisać tę swoją wiarę... I napisać, że się
błaga na kolanach o relikwię, żeby podbudować upadającą wiarę. Bo wiesz, teraz się tych świętych tylu mnoży. A jak jest ktoś wyniesiony do honoru świętego, tam
cała procedura jest, relikwie kategorii A, B, C... Te C to
najgorsze, starczy, że kawałek przedmiotu, którego ten
święty tylko dotykał, na przykład ziarno różańca, to już
jest relikwia kategorii C. W każdym razie: papież robi
kogoś świętym albo błogosławionym. To się go z trumny wyciąga i od razu kroi. Z uda idzie na parafie na
cały świat, które to parafie stoją w kolejce do tego uda
już od lat, głowa – do Rzymu, palce do jakichś ważnych
miejsc, a z jakiejś tam części tego świętego idą opiłki
„na prywatnych”. Z łydki. Bo też jedne części świętego
są uważane za bardziej święte niż inne. Daria na przy-
253
kład ma relikwie świętych i błogosławionych kategorii
C i jedną jedyną A, „ex ossibus”, czyli z kości. Z polskich to ma św. Faustyny, z ubioru, i drzewo z trumny
św. Rafała Kalinowskiego, no i dwóch hiszpańskich karmelitanek fragmenty kości w takim złotym podwójnym
medalionie. Ma też Joanny de Chantal i Marii de Coq...
Pytałam ją, Miśka, o relikwie średniowieczne, żeby dla
ciebie na imieniny załatwić św. Aleksego, ty tak lubisz
Legendę o świętym Aleksym, ale niestety, te najstarsze, tych
wszystkich św. Aleksych, to już nie „chodzą”, już poza
obiegiem. Od renesansu w górę. Zresztą w średniowieczu już tak je fałszowali, że nikt nie wie, która prawdziwa, pewnie żadna.
– To może chociaż taką renesansową mi załatw...
– I kurwiszon – tu Paula śmieje się – robi minę spiskową, mówi: „Coś ci pokażę, ale to tajemnica, nie
możesz nikomu wyjawić”, i z siatki, takiej reklamówki, wyciąga te złote medaliony, podpisane ozdobnym
pismem... Tu, proszę, kości owych karmelitanek Hiszpanek...
– Gdzie wyciąga? W mieszkaniu?
Paula w śmiech:
– No, zgadnij...
– Nie! Nie! Tam nie!
Paula przytakuje, tłumiąc śmiech.
– Nie powiesz mi, nie! Na pikiecie ci to wyciągała?
– Na ławce, na pikiecie. I jeszcze tak mówi: „No, ja
wiem, że to jest profanacja, w takim miejscu pokazywać
takie święte rzeczy, ale już ci pokażę, no zobacz, jakie
złote, piękne”, i wyciąga właśnie z takiej ohydnej siatki
z hipermarketu, pokazuje, złote medaliony. I jej to nie
koliduje.
254
– Zaglądałaś do środka do tych medalionów?
– Co ty, to jest zalakowane na stałe! Nie da rady
otworzyć.
Zaprosiłyśmy z Paulą Darię od Relikwii do domu, na
takie nasze małe konklawe, na opowieści święte, dyktafon na stół, wódka, papierosy, kawki, torciki. Paula podaje jako ta siostra posługaczka, nalewa wina mszalnego
z serwetą, rozdaje opłatki pozostałe z wigilii. A Daria
wyciąga prawdziwe, w kształcie kółek, i Paula klęka,
a Daria jej wkłada do ust. Ale mówi, że niepoświęcone
to nie grzech.
– To ci mówię, abyś głowy swej złymi myślami nie
psowała. Otóż przytłoczona swymi grzechami wielkimi
udałam się do Ojców... Tylko nie pisz, Michaśka, że... bo
jeszcze na mnie niebogę, nierządnicę, klątwę rzucą, przecież kto jak kto, gdzie jak gdzie, ale u Ojców... to się Lubiewo czyta. Michaśka w klasztorach ma mnóstwo fanów.
Padłam na kolana, jako ta Magdalena, co pokutowała
za grzechy swoje, a jako że pełno było ludzi w kościele,
no to ja biedna tak klękłam i tak myślę: matko, jak tu ten
grzech swój wielki wyznać? I nauczyłam się profesjonalnej, łacińskiej nazwy tego grzechu. Specjalnie poczekałam, aż będzie wolny konfesjonał u takiego księdza,
o którym wiedziałam, że przed jutrznią wracał z pikiety, więc nieobce mu będą te problemy. Klękam i mówię,
że ja, wszetecznica, uprawiałam „peccatis contra sexo
et naturae materiae primae et torta solle”. A ksiądz ów,
będąc doświadczonym, od razu zrozumiał, o czym ja
mówię.
Dzwoni komórka Darii, Daria patrzy na wyświetlacz:
– A, moja kumpela, organistka! – Odbiera. – Niech
255
będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze
Dziewica!
– ...
– No, doustnie, ja obecnie jestem u mojej przyjaciółki,
siostry Pauli.
– ...
– Tak, u Pawełki naszej najdroższej...
– ...
– Dobrze, dobrze, pozdrowienia przekażę, błogosławieństwa udzielę. Pochwalony. – I do nas: – Organistka
powiedziała: pokłoń się nisko siostrze Pauli, chociaż tam
były między nami różne poswarki i niesnaski...
Paula:
– Ja jej nie znam, tej organistki!
Daria:
– No, ale wracając do spowiedzi. Powiedziałam tam
ten grzech po łacinie, bo było dużo ludzi w kościele i się
bałam, żeby nie usłyszeli. Choć kto jest bez winy, niech
we mnie pierwszy rzuci kamień! No bo tego księdza to
się przecież nie wstydziłam, jak on mnie obciągał onegdaj w parku. No i dostałam surowe pouczenie:
„Nie zadawaj się z tego typu ludźmi, unikaj tego towarzystwa”.
No, a jak potem znowu przychodziłam, to już mówił
tylko: „Znowu te głupoty, nie opowiadaj mi, synu, nie
zawracaj mi już głowy, już byś przestał się zajmować
tymi głupotami!”.
Ów ksiądz, siostra Lechosława, wzorem naszej babci
Henryki błogosławił na trzy krzyże, czego mu nie wolno
było czynić i za to została wypierdolona z parafii. Bo
na trzy krzyże mógł tylko biskup błogosławić lud boży.
256