kliknij - Miasteczko Śląskie parafia Wniebowzięcia NMP
Transkrypt
kliknij - Miasteczko Śląskie parafia Wniebowzięcia NMP
Rzeczywisty początek przykościelnej, dętej orkiestry w mieście Dnia 2 sierpnia 1896 roku ks. proboszcz Karol Klose obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa, było to dużym wydarzeniem w Wielkim Żyglinie. Z rana o godzinie 9-tej zgromadzili się wierni przed probostwem, aby złożyć dostojnemu jubilatowi życzenia. Po przemówieniu p. J. Gawlika, zaprowadzono jubilata w procesji, w towarzystwie muzyki do kościoła, gdzie odbyło się nabożeństwo za parafian. Jest to fragment z korespondencji, wydrukowanej w periodyku „Katolik”. Orkiestrami przykościelnymi były te, które udzielały się przy różnych, parafialnych uroczystościach i dlatego tak je powszechnie nazywano. Orkiestrę tworzyły muzykujące grupy rodzinne, co było prawie regułą. W ten naturalny sposób przysposabiały się do uprawiania muzyki dzieci, bo nauka instrumentalnego grania odbywała się na miejscu. A zaś bardziej utalentowani doskonalili swoje muzyczne umiejętności u mistrzów, spoza rodziny. Podczas uroczystości jubileuszowych ks. K. Klose, wystąpiła publicznie przykościelna orkiestra żyglińska. Bez ryzyka można napisać, iż była ona czynna już wcześniej. Inna wiadomość o publicznym wystąpieniu tej orkiestry podana została również w „Katoliku”, a był to opis uroczystego osadzenia krzyża na szczycie wieży kościoła, zbudowanego w Jędrysku. Miało to miejsce 14 września 1899 roku (zob. Żyglińscy Alojzianie i ich założyciel). W tym czasie orkiestry dęte były domeną męską. Czy mężczyźni, jak i młodzież u nas w mieście, w owym czasie, byli mniej utalentowani muzycznie od żyglińskich sąsiadów? Przyjęcie takiego założenia byłoby wyjątkowo niesprawiedliwe. W Kościele katolickim od dawien dawna obchodzono święto Bożego Ciała. Należy ono do ruchomych świąt kalendarzowych. W 1899 roku przypadło, jak zwykle w czwartek, ale dnia 1 czerwca. W przywołanym już katolickim periodyku, opatrzonym Nr 65, zamieszczono interesujący komunikat: Przy procesji Bożego Ciała, przygrywała pierwszy raz nowoutworzona kapela. To się wszystkim podobało i procesję bardzo upiększyło. Niestety w kościele kapela w Niedzielę nie przygrywała, a to z tego powodu, że kościół zbyt mały. Wydarzenie to miało miejsce 1 czerwca 1899 r. w miasteczku Georgenberg i było to pierwsze publiczne wystąpienie przykościelnej kapeli, jak głosił komunikat. Pierwsze, ale i nie ostatnie, ponieważ święto Bożego Ciała obchodzone jest w Kościele katolickim każdego roku, a więc corocznie było to publiczne wystąpienie i nie pierwsze, lecz kolejne. A zatem nie ulega już żadnej wątpliwości, że płeć męska z Miasteczka nie ustępowała żyglińskim sąsiadom, a często i przyjacielom, w muzycznych i organizacyjnych uzdolnieniach. W roku tym lokalistą był ks. Józef Czaja, zaradny i pracowity kapłan. Gdy ks. Karol Klose objął urząd administratora nowoutworzonej parafii w Jędrysku, to został ks. Józef mianowany czasowym administratorem parafii żyglińskiej. Tym zleconym mu zadaniem trudził się do czasu przejęcia przez ks. Kaspra Orlińskiego urzędu proboszcza w parafii wielkożyglińskiej. W tym samym roku urząd burmistrza w naszym mieście zajmował Karol Krauss. Pełnił tę funkcję od 18 grudnia 1894 do 25 lipca 1899 roku. Starał się on o posadę burmistrza w Sobótce (Zobten) k / Wrocławia i to z pomyślnym dla niego skutkiem, co w konsekwencji spowodowało, iż złożył urząd burmistrza w naszym mieście. Było to pogodne przedpołudnie, sobota 12 maja 1906 r. Dzień zapowiadał się uroczyście dla parafialnej wspólnoty. Ponieważ dzisiaj miano świętować zawieszenie różdżki na wieźbie dachowej wieży kościelnej, której drewniana konstrukcja była już całkiem postawiona na murach nowego, murowanego kościoła. Około godziny 11-tej przed południem zgromadzili się parafianie przy budowanym kościele, a także murarze, cieśle i robotniczki, był obecny również nasz czcigodny ks. proboszcz Benon Drzezga. Zjawiła się tam także orkiestra, która najpierw odegrała na sklepieniu wieży kościelnej hymn Ciebie Boże Chwalimy. Potem na tym samym miejscu wygłoszone zostały mowy polierów murarskiego i ciesielskiego. Następnie, ale już w nawie kościelnej, muzykańci odegrali pieśń Serdeczna Matko. Z kolei ks. Benon Drzezga wygłosił kazanie; podziękował Panu Bogu i robotnikom za to, że przy tej budowie nie zdarzyły się żadne nieszczęścia. Na ostatku odbyła się gościna. Ks. proboszcz zaprosił Zarząd Kościelny na poczęstunek do domu parafialnego, a robotnicy rozgościli się w sali karczemnej u p. Gomołki, częstując się piwem („Górnoślązak” 121/1906); później ta posesja stała się własnością rodziny Żyłków. 1 Mieszkaniec naszego miasta, który sporządził korespondencję z tego intersującego wydarzenia zanotował, iż uroczystości towarzyszyła muzyka. Nie podał jednak nic bliższego o jej wykonawcach. Czy była to orkiestra przykościelna? Ilu muzykantów mogło wystąpić podczas zawieszenia wieźby? Tego nie wiemy, ale zapewnie tylu, by można było muzykującą grupę nazwać orkiestrą według ówczesnych kryteriów, bo nikt nie nazywa muzykującego solistę orkiestrą. Było ich tyle samo albo i więcej od liczby muzykantów w dniu święta Bożego Ciała w 1899 roku. Liczby grających muzyków z tamtego dnia także nie znamy. Jeśli jednak nie potrafili się oni zmieścić w kościele (drewnianym) podczas niedzielnej Mszy św., to dlatego, ponieważ była to już grupa. Orkiestra mogła publicznie prezentować swoją instrumentalną muzykę, gdy uzyskała na to policyjne zezwolenie i to w formie pisemnej. Brak takiego dokumentu powodował, na podstawie skargi policji, wezwanie stawienia się przed właściwy sąd ławniczy kapelmistrza i wszystkich pozostałych muzykantów. Z reguły sąd nakładał kary grzywny od 50 do 150 mk. Najsurowszą na kapelmistrza, a łagodniejszą na pozostałych członków orkiestry (zapłata za dniówkę górnika w kopalniach bibielskich wynosiła maksimum 3 do 3,50 mk i to była najwyższa robotnicza stawka). Sąd ławniczy w ówczesnym ustroju sądowniczym plasował się w miejscu najniższej instancji sądowej w sprawach karnych. Były one ustanowione przy sądach okręgowych. Orzekał on w składzie trzech osób: zawodowego sędziego i dwóch przedstawicieli obywatelstwa. Przedmiotem rozpraw sądowych były wykroczenia lżejszej wagi m.in.: bijatyki, pyskówki, drobne kradzieże oraz naruszanie przepisów porządkowych; to ostatnie dotyczyło muzykowania, chóralnego śpiewu bez pisemnej zgody policji. Regulacja prawna o stowarzyszeniach i zebraniach obowiązująca w Prusiech od 1851 roku, została zmieniona 15 maja 1908 roku. Jej dotychczasowa ostrość uległa złagodzeniu. Od tej daty w powiatach na Górnym Śląsku, w których zamieszkiwało więcej aniżeli 60% ludności deklarującej się jako polskojęzyczna, można było spotkania zamknięte organizować dla swoich członków bez konieczności powiadamiania o tym policji. Z początku obowiązywania nowej regulacji na Górnym Śląsku było 12 takich powiatów, w tym tarnogórski. Nowa ustawa o stowarzyszeniach ożywiła pragnienie zakładania towarzystw polsko-katolickich; dało się to zauważyć już w następnym roku. Wniosek założycieli towarzystwa, o takiej nazwie, rejestrowano pod warunkiem, gdy złożony został z pełnym tłumaczeniem na język niemiecki; nazwa w pełnym brzmieniu i statut. Do takiej organizacji mogli należeć mężczyźni i kobiety, którzy ukończyli 18 lat. Przed nowelizacją ustawy progiem wiekowym było ukończone 21 lat. Wprowadzano oznaki dla członków towarzystw, które wpinano w odzienia. Do zgromadzeń zamkniętych mogły być zaliczane m.in. ćwiczenia śpiewu, muzyki instrumentalnej w wynajętej sali, domu prywatnym. Orkiestra, której przewodził Hieronim Przybyłek, prowadziła swoje ćwiczenia w jego ogrodzie, a porą zimową w izbie jego domu; to za przekazem śp. Benona Przybyłka. Posesja H. Przybyłka położona była od wschodniej strony przy Steigerstrasse (dzisiejsza ul. St. Czarneckiego), a zachodniej przy Schlagerstrasse (dzisiejsza ul. J. Matejki). Obydwie brały swój początek od dawnej ulicy żyglińskiej i wychodziły na starodawny Rynek, który w czasach pruskich nazwano Bismarckplatz. Ale zanim ten plac przyjął nazwę żelaznego kanclerza, nazywano go Entenring, a z polskiego, co potwierdza źródło pisemne, Kaczym Rynkiem; pisemny przekaz głosił, że nazwa wzięła się od pływających w bajorach, na tym Rynku, kaczek. Bez ryzyka można napisać, że w tym miejscu od czasu powstania miasta, odbywało się targowisko w każdy poniedziałek, a od 1637 roku także w każdą środę, zgodnie z pierwotnym i późniejszym miejskim przywilejem. Na Kaczym Rynku organizowano również coroczny jarmark, a od 1637 roku drugi. Obok handlowych kramów w dni targowe, prowadzono również sprzedaż bydła rzeźnego. Drugi jarmark rozpoczynał się 17 grudnia i trwał trzy dni. Dodatkowe przywileje dnia targowego i jarmarku nadał miastu Łazarz II Donnersmarck; Ażebyście i nadal zachowywali wierność mnie i moim potomkom, udzielam wam przywileju... Dodać wypada do tej łaskawości właściciela miasta to, że on na udzieleniu przywileju nic nie tracił, a zyskiwał, bo kasował od miasta dodatkowy podatek za dzień targowy i jarmark, a ponadto zagarniał do własnej skarbony myto, czy to od furmanki, czy od koni w zaprzęgu, różnie to bywało, ale zawsze. Żaden właściciel miasta nie był altruistą, a przywileje przeważnie miały również wymiar propagandowy, podobnie jak i dzisiaj, ponieważ samoreklama była i jest służką Hermesa. 2 Monografista miasta Bruno Gogolin wypowiada się o Łazarzu II Młodszym, Panu Bytomia, Tarnowskich Gór i Bogumina z nieskrywanym szacunkiem. Był przekonany o jego szlachetności i dobroci, co nie jest pozbawione racji. Łazarz II założył w mieście szpital pod patronatem św. Łazarza, tak twierdzi wspomniany monografista, który swój pogląd uzasadnia racjonalnie. Czy przywilej dodatkowego dnia targowego był praktykowany w przywołanym okresie czasu? Zapewnie tak, chociaż z różną intensywnością. Lecz nie miało to większego znaczenia dla przyjęcie nazwy Kaczego Rynku. Przy starodawnym Rynku, od strony północnej, w narożu, które dzisiaj tworzy ul. Gwiaździsta z Placem Władysława Jagiełły była czynna kuźnia, znana podrostkom z mojego rocznika z osobistego doświadczenia. A w niewielkim oddaleniu, przy drodze tarnogórskiej, druga. Były to dobre miejsca dla rodzimych kuźników. Prowadzono w nich naprawy furmanek, podkuwano konie i wykonywano z kutego żelaza przedmioty dla domowych gospodarstw i także cmentarne ogrodzenia grobowe, których nie imała się rdza. Jarmark, czy targowiska to zgromadzenie sprzedających i kupujących, jak i zwyczajnych podglądaczy oraz niemała ilość zwierząt pociągowych i rzeźnych. Plac nie był brukowany, więc można sobie wyobrazić, jak po takiej handlowej „masówce” wyglądał. Analogicznie nazywano w Tarnowskich Górach dawniejszy Kaczyniec, zamieniony na ulicę Kaczyniec, jako Entenring. Jeszcze nie tak dawno nazwa ta zdobiła stronę tytułową znakomitego lokalnego, historycznego periodyku. Również w mieście Bytom był „Kaczy Plac” i to zapewnie z tych samych powodów jak u nas i Tarn-Górach. Zebrania i występy publiczne, prowadzenie pielgrzymek wymagały również zgody policji. Za występ publiczny, wszystkich wymienionych zgromadzeń, uważano skierowanie zaproszenia do wzięcia w nim udziału dla wszystkich, czyli dla każdego. Występy publiczne mogły być prowadzone tylko w języku niemieckim, jednak nie był to przepis bezwzględnie obowiązujący, świadczą o tym uroczystości kościelne, podczas których wygłaszano kazania w języku polskim i niemieckim, jak i śpiewy religijne w naprzemiennych językach. Kościół katolicki, jak i zbór ewangelicki nie zapraszał do religijnych celebracji jedynie swoich wiernych, którzy się z nimi identyfikowali, ale i tych spoza ich konfesji. Dlatego uroczystości religijne należało traktować jako spotkania publiczne i za takie je uznawano, okazując jednocześnie zmienną tolerancję dla używania języka polskiego. A w parafialnej kronice zapisano: „Należy zaznaczyć, że od chwili, gdy nabożeństwa zaczęto odprawiać w nowym kościele, to odbywały się z niemieckim śpiewem i kazaniem, a sprawowane są raz na cztery tygodnie.” (A. Famuła...1998). A zatem w pozostałe niedziele trzech pierwszych tygodni odprawiano nabożeństwa w języku polskim, co dowodzi o wyraźnej przewadze polskojęzyczych katolików w naszym mieście. Wychowankowie ks. T. Chistopha, a był nim ks. Benon Drzyzga, potrafili podobnie jak i ich świątobliwy wychowawca godzić te dwa językowe żywioły w naszej parafii, za co ten ostatni i tak zapłacił wysoką cenę. Cmentarz parafialny. Grób Klemensa Golltza z 1914 roku. 3 Jeśli podczas polskich Mszy św. w kościele wolno było śpiewać w języku polskim, to również i chór mogł uczestniczyć w nabożeństwie łacińsko-polskim, wykonując polskie i łacińskie pieśni religijne. Był to wystarczający pretekst do uprawiania ćwiczeń poza kościołem i to w obydwu językach. Co mogło stać na przeszkodzie, że się ta możliwość nie zrealizowała? Czy zaporą był miejscowy organista Klemens Golletz? Wiadomo, że był skonfliktowany z miejscową orkiestrą, ks. Benonen Drzyzgą, a nawet z zarządem kościelnym, którego był członkiem, i zastępstwem gminym. Należał do przeciwników używania języka polskiego w kościele. Z racji przynależnosci do Zarządu Kościelnego miał pieczę nad kasą parafialną i przyjmował datki w intencjach Mszy św. i innych. Starsze parafianki, które nie znały dobrze języka niemieckiego, a przychodziły do niego, aby datę Mszy św. uzgodnić i złożyć ofiarę, bywały przez niego poniżane z powodu nieznajomosci języka niemieckiego. Jego przeciwieństwem był pierwszy nauczyciel i organista Jan Brysz w Wielkim Żyglinie. Zmarł 26 lutego 1910 roku. Mszę św. pogrzebową odprawił jego syn ks. Leon Brysz, który wówczas był kapelanem w kościele żyglińskim. A tak wspominali zmarłego parafianie: Zawsze był najpierwszy w kościele i śpiewał z nami chętnie, wszystkie nasze prześliczne pieśni polskie, co nam się parafianom bardzo podobało. Lubił go także nasz ks. prob. Kasper Orliński, który jest o śpiew bardzo dbały. A więc rola kościelnego organisty mogła być nie tylko kulturozachowawcza, ale i twórcza. K. Golletz pochowany został na cmentarzu, w jego najstarszej części. Grób został otoczony niskim, żelaznym płotkiem, jak na fotografii, którego elementy pewnie były wykonane przez któregoś z licznych miejscowych kuźników. U wezgłowia grobu osadzono solidny pomnik, z wyrafinowaną i rzadko spotykaną, na tym cmentarzu, estetyką. Każdy szczegół miejsca tego grobu jest świadectwem lokalnej i nie tylko świeckiej, ale i katolickiej kultury cmentarnej. Niezależnie od różniących się ocen postępowania Klemensa Golltza, był on: pierwszym nauczycielem (dyrektorem) miejscowej szkoły, organistą, dyrygentem Gesangvereinu, należał do Zarządu Kościelnego. Należy się cieszyć z tego, że nie przyszło nikomu do głowy znieść jego grobu, jak to się stało z innym, bezimiennym, lecz stanowiącym także indywidualny przykład lokalnej, cmentarnej kultury. Był on również usytuowany w najstarszej części parafialnego cmentarza, po prawej stronie dróżki prowadzącej do grobu ks. T. Christopha, z bocznego wejścia na cmentarz. W mogile tej miały być złożone szczątki żołnierza z armii napoleońskiej. Parafialny cmentarz przy drodze prowadzącej do Tarnowskich Gór został poświęcony w listopadzie 1815 roku, a w marcu poprzedniego roku Rosjanie okupowali już Paryż. Wiadomo, że metryki kościelne nie potwierdziły pochówku żołnierza z armii napoleońskiej na miejscowym cmentarzu. Pielęgnowany przekaz wskazuje na pochówek żołnierski. Obudowa grobu otoczona była dużymi i ciężkimi, żelaznymi łańcuchami, których końcówki połączone zostały z ogromnymi i również żelaznymi kulami osadzonymi na postumentach z tego samego metalu. To znakomite i oryginalne dzieło kuźniczego kunsztu było kosztowne i mogło być wystawione przez żołnierza wyższej rangi. Jeśli mogiła kryła rzeczywiście szczątki żołnierza to mógł to być również wojskowy uczestnik powstania listopadowego bądź styczniowego, który chcąc ujść aresztowania, a nawet zsyłki na Sybir uszedł na Górny Śląsk. Dlaczego wybrał dawne miasteczko Georgenberg? Odpowiedź skrywa tajemnica upływu czasu. Przekaz o złożonym w tym grobie żołnierzu pielęgnował śp. Józef Dyrgała. Ponieważ wiedza o tym, kto został pogrzebany w tym grobie jest prawie żadna, nie można wykluczyć i tego, że w tym grobie złożono szczątki jakiegoś miejscowego, szanowanego obywatela, choćby: burmistrza, wójta bądź cechmistrza znaczącej i wpływowej organizacji kowalskiej w mieście. K. Golletz będąc pierwszym nauczycielem posiadał tytuł do tego, aby grać na kościelnych organach. W 1909 roku ukazała się w katolickiej prasie notka następującej treści: Odkąd w naszym kościele odbywają się nabożeństwa, nie wolno grać na organach nikomu innemu, jak tylko nauczycielowi Golcowi. Więc gdy p. Golec gdzieś wyjedzie lud śpiewa w kościele bez wtórowania muzyki organowej, tak było w ostatnią niedzielę. Szczęściem, że mamy tutaj kapelę, która nam do śpiewu przygrywa pod dyrekcją p. Hieronima Przybyłka. W orkiestrze jest sześciu, którzy grać na organach potrafią, ale p. K. Golec nikogo nie dopuszcza do gry, bo organy by popsuli. Z notki dowiadujemy się o tym, że w sierpniu 1909 roku były już w murowanym kościele organy, a miejscowa kapela kościelna liczyła więcej, aniżeli sześciu i to wyjątkowo uzdolnionych muzykantów, którzy jedynie okazyjnie przygrywali podczas uroczystości religijnych w murowanym kościele. W niedzielę 12 lipca 1908 roku obchodził ks. Konstanty Bibiela srebrny jubileusz kapłański. Uroczystość odbyła się w naszym mieście, które było miejscem jego urodzenia. Pracował w Rumunii, gdzie doszedł do znacznej pozycji w tamtejszej hierarchii Kościoła katolickiego. Należał także do wy4 chowanków ks. T. Christopha. Bibielowie to zasłużona rodzina dla naszego miasta; przynależeli do nielicznej rodzimej inteligencji. Ks. Konstanty został procesyjnie wyprowadzony z domu swoich rodziców do nowego, murowanego kościoła, który jeszcze nie był poświęcony; co miało miejsce dopiero 5 listopada 1908 r. Dom rodziców ks. Konstantego był wystawiony, prawdopodobnie, w głębi dzisiejszej ogrodowej posesji p. Alojzego Nastuli potomka Bibielów. Graniczyła ona i nadal graniczy z posesją plebanii. Oprawę muzyczną tej uroczystości powierzono miejscowej orkiestrze. Jej udział był oczywisty, także przy innych miejscowych, rodzinnych wydarzeniach: jubileusze, wesela, pogrzeby. Te muzyczne wystąpienia dowodzą o aktywności, a nie uśpieniu miejscowej orkiestry. W 2002 roku podczas zmiany pokrycia dachu wieży kościelnej, murowanego kościoła, zdjęto i otwarto puszkę spod krzyża, zamocowanego na szczycie wieży. Znaleziono w niej oprócz pamiątkowych, cennych drobiazgów, również dokumentację sporządzoną w języku polskim i niemieckim, w których zapisano między innymi o uruchomieniu w tym roku dwóch kopalń rudy żelaza, jednak nie wymieniono ich z nazwy. A były to kopalnie: Juliusz i druga odwodniona w Gerzinie, którą nazwano Konstanty; w obydwu prowadzono wydobycie rud żelaza. W tej ostatniej w marcu 1908 roku zawieszono eksploatację. Podstawą był proces sądowy, który wytoczył Guido Donnersmarck ze Świerklańca wobec spółki Caro-Hagenscheid z Gliwic. Stawiał jej zarzut, że prowadzi działalność wydobywczą na jego gruncie i wnioskował o wstrzymanie eksploatacji rudy do czasu wydania sądowego orzeczenia w sprawie. Robotnicy kopalni Konstanty zostali na razie zatrudnieni w kopalni Bibiela, którą zarządzała wspomniana spółka, jako jej dzierżawca. Guido nie podnosił zarzutu eksploatacji rud żelaznych, ponieważ ta domena należała do Bytomsko-Siemianowickich Donnersmarcków, w których imieniu działała spółka Caro-Hagenscheid, dlatego stawiał zarzut naruszenia własności terenu. Z tego powodu do sporu wplątało się miasteczko Georgenberg, ponieważ przy wodnych stawach w Gerzinie w sposób dość skomplikowany przebiegała granica pomiędzy obszarem należącym do miasta, a własnością świerklanieckich Donnersmarcków. Kopalnia Bibiela, w której wydobywano rudy żelaza należała do siemianowicko-bytomskich Donnersmarcków, na podstawie ich rodzinnej ugody z końca XVII w. Ale i tak eksploatacja kopalin, w czasach pruskich, mogła być prowadzona jedynie na podstawie koncesji, wydawanej przez królewski urząd górniczy; nie było o to trudno, lecz trzeba było płacić. Wątpliwym jest, aby doświadczona spółka podjęła się przywracania zdolności eksploatacyjnej kopalni w Gerzinie bez koncesji i ustalenia praw własności nieruchomości. To też ponownie do przerwanych prac powrócono w tym samym roku. Jednak z niezanych nam powodów kopalnia Konstanty nie spełniła pokładanych w niej gospodarczych nadziei. Dokumentacja i inne przedmioty zostały złożone do puszki, którą szczelnie zamknięto i razem z krzyżem zamocowano na szczycie wieży, a miało to miejsce 26 września 1906 roku. Opisy zamieszczone w dokumentacji obejmowały to, co wydarzyło się przy budowie kościoła do 26 września 1906 roku włącznie oraz inne o charakterze nie tylko lokalnym. Znalazło się w nich kilka wzmianek, które odnosiły się do zakończenia ciesielskich robót przy murowanym kościele. Ich treść jest następująca: „...,w czerwcu obchodzono uroczyście dokończenie robót ciesielskich, przy czem wypłacono robotnikom dniówkę i ich ugoszczono”. Opis ten koresponduje z notką prasową z miesiąca maja 1906 r. A przywołane wydarzenie, opisane w dokumentacji z puszki, odnosi się do miesiąca czerwca 1906 roku, bowiem w tekście występuje ono jako następstwo po innym, które datowano na 15 październik 1905 roku. A więc dysponujemy dwiema relacjami tego samego wydarzenia, które są jednak osadzone w różnych miesiącach kalendarzowych. Pierwsza sytuuje je w miesiącu maju, a druga w czerwcu. Różnica w czasie nie jest wielka, lecz jedna z nich jest opatrzona błędem. Spróbujmy go znaleść. Data uroczystości z 12 maja 1906 roku została podana w polskojęzycznej prasie z 29 maja 1906 roku („Górnoślązak” 121/1906). A zatem informację o tym wydarzeniu wydrukowano w 17 dniu po 12 maja tego samego roku. Korespondent, który przesłał ją do redakcji, musiał być na miejscu tego radosnego spotkania parafian, bo inaczej nie byłby w stanie go wymyślić, opisać i to w miarę dokładnie. To stąd bierze się pewna data tego lokalnego zgromadzenia przy murowanym kościele. Natomiast dokument do gałki złożono dobre cztery miesiące po spotkaniu z 12 maja. Jednak w opisie z puszki spod krzyża podano jedynie miesiąc czerwiec, jako ten, w którym odbyło sie uroczyste zakończenie robót ciesielskich, jednak bez wskazania daty dnia. Można sądzić, że osoba sporządzająca dokument do puszki posiadała wiedzę jedynie o tym, że odbyło się zawieszenie różdżki, ale bez znajomości dokładnej metryki tego wydarzenia. Nie miała ona wątpliwości, co do tego, że miało 5 to miejsce przed kilkoma miesiącami. Jednak brakowało jej wiedzy, bądź już nie pamiętała dokładnej daty dnia tej wyjątkowej uroczystości. Dlatego wskazanie jedynie miesiąca czerwca, jest rezultatem kalkulacji z powodu braku pewności. Można było sięgnąć do zapisów w parafialnej kronice i pewnie tak się stało. Lecz data zawieszenia różdżki nie została w kronice zanotowana, ponieważ nie podano jej w dokumencie z 26 września 1906 roku, który sporządzono i złożono w puszce pod krzyżem wieży kościelnej. A ponieważ znamy datę pewną, tak dnia jak i miesiąca, to ta prawdopodobna wskazująca jedynie na miesiąc czerwiec nie może być prawdziwa. Dlaczego aż tyle rozważań o zawieszeniu różdżki i dniu 12 maja 1906 roku? A to dlatego, aby dokładnie i bez wątpliwości ustalić datę pewną, publicznego wystąpienia dętej orkiestry, w dawnym miasteczku Georgenberg. Ponieważ to ona zapewniała muzyczną oprawę tej uroczystości, chociaż z nazwy nie została wymieniona. Może ktoś postawić pytanie: dlaczego nie została ona nazwaną wprost, że jest orkiestrą miejscową? Oczywiście korespondent, mieszkaniec naszego miasta mógł o tym wzmiankować, bo taką wiedzę posiadał. Czy mieszkańcy jej nie mieli? Pewnie, że mieli i to już prawie od siedmiu lat, bo od 1899 roku („Katolik” 65/1899). Liczba ludności w mieście nie była zbyt wielka, a każda uroczystość religijna, czy świecka to było wydarzenie, które gromadziło sporo mieszkańców i to w różnym wieku. Nie było wtenczas ani telewizji, ani dyskotek, dlatego pamiętało się o uroczystości, ponieważ brało się w tym udział. Ale czy mieszkańcy miejscowości sąsiednich mieli wiedzę o istnieniu i muzykowaniu orkiestry dętej w naszym mieście? Jeśli orkiestra udzielała się już od prawie siedmiu lat, to ten fakt był znany, a zapewnie nie brakowało rozmów o tym, która to z nich jest lepsza, wasza czy nasza, a ocena była zawsze ta sama – nasza. Każdorazowy jej występ to było lokalne wydarzenie i najczęściej w połączeniu ze śpiewem; takie przeżycia zapadają w pamięci. Można sądzić, iż autor korespondencji mógł sobie w ten sposób to tłumaczyć, gdy spisywał to, czego był świadkiem. Ta forma uprawiania kultury była typową dla tych czasów. Taki sposób jej wyrażania nobilitowało miejscowość. Stąd dążenie do tworzenia orkiestr i towarzystw śpiewaczych. Józef Nowak, zwany królem Polski, pisał, że zorganizowano u nas towarzystwo śpiewacze. Miało to mieć miejsce w ostatnich latach XIX w. Towarzystwo mogło uprawiać śpiew polski, ale na spotkaniach zamkniętych, podczas ćwiczeń. Następnie z żalem podaje, że się ono rozpadło wskutek nieporozumień węwnętrznych oraz z powodu trudności lokalowych dla ćwiczeń. A w innym miejscu wskazywał jeszcze dodatkową przyczynę słabości polskich organizacji kulturowych, a miała to być znikoma liczba miejscowej inteligencji identyfikującej się z polskością. Jak już wiemy polskie towarzystwo śpiewacze upadło w przeciwieństwie do niemieckiego Gesangvereinu, które dobrze się rozwijało i to bez przeszkód, co nie powinno dziwić. Przy ważniejszych kościelnych uroczystościach, odprawianych w języku niemieckim, ten chór prezentował swoje umiejętności. Prowadził go pierwszy nauczyciel miejscowej szkoły i organista Klemens Golletz. Było im łatwiej. Lecz i inne towarzystwa o profilu polskości z okolicy, spełniając warunki formalne nie tylko się organizowały, ale i trwały. Jedynie w bliskich Tarnowskich Górach i ówczesnym miasteczku Georgenberg, towarzystwa chcące zachować charakter polskości nie potrafiły się w sposób trwały zorganizować. W lokalnej kronice kościelnej opisano uroczystość poświęcenie kamienia węgielnego pod murowany kościół, co miało miejsce 3 września 1905 roku. Wydarzenie to zgromadziła sporo duchowiestwa, jak i świeckich reprezentantów samorządowych, parafian i wielu innych. Głównym celebransem uroczystości był ówczesny dziekan i prob. parafii w Radzionkowie ks. Józef Konietzko. Oprawę muzyczną uroczystości przyznano kopalnianej orkiestrze z Radzionkowa (A. Famuła...2007). Już z 1891 roku pochodzą pisemne wzmianki o kościelnej orkiestrze w Radzionkowie („Katolik” 66/1891; 59/1898). Jej udział w naszym mieście jest oczywisty, co można łączyć z osobą głównego celebransa uroczystości kościelnej. Radzionkowska orkiestra była lepiej wyposażona, liczniejsza, dobrze prowadzona. Lecz tak do końca to nie wiemy, czy w Radzionkowie była jedna, czy dwie orkiestry; przykościelna i kopalniana. Jeśli orkiestra była na utrzymaniu kopalni to nie była orkiestrą przykościelną, co nie wykluczało jej udziału w uroczystościach religijnych, za zgodą zarządu kopalni. W pierwszej i drugiej grali ci sami muzykańci; podobnie, jak to się dzieje obecnie w naszym mieście. Prawdopodobnie utożsamiano orkiestrę kopalnianą z przykościelną. 6 Przy takim kopalnianym patronie, o „wypasionym” budżecie nasza miejska orkiestra nie dorównywała radzionkowskiej. Ale istniała i była czynna w lokalnych uroczystościach mniejszej wagi, chociażby już w maju następnego roku. Jej budżet był skromny w porównaniu z radzionkowskim, oparty na własnych składkach muzykantów, analogicznie było w miejscowej OSP, która się samofinansowała, lecz zdarzały się wsparcia od zamożniejszych mieszkańców miasta. Wiemy również z lokalnego doniesienia prasowego, że w miesiącu marcu 1908 roku: Dzięki zabiegom i staraniom p. Hieronima Przybyłka, ćwiczy się pilnie tutaj dla potrzeb nowego kościoła kapela. Cieszymy się z tego, gdyż śpiew kościelny z muzyką wielce serce rozrzewnia i ducha podnosi: donosił korespondent. Z cytatu można wysnuć konkluzję o tym, że zostało już przed ośmioma m-cami postanowione, że to miejscowa, przykościelna orkiestra dęta, pod batutą Hieronima Przybyłka, będzie realizowała oprawę muzyczną przy uroczystości poświęcenia nowego, murowanego kościoła i tak się stało. Kolejne lokalne doniesienie prasowe z tego samego roku podaje: „We czwartek dnia 5 listopada został tutaj nasz nowozbudowany kościół poświęcony przez Wiel. ks. dziekana z Radzionkowa. Kazanie okolicznościowe niemieckie wygłosił Wiel. ks. prob. Buchwald z Bytomia, a kazanie polskie Wiel. ks. prob. Marks z Nakła. Przy poświęceniu był też obecny landrat tarnogórski hrabia LimburgStirum. Podczas sumy przygrywała kapela z Miasteczka”. Dnia 5 listopada 1908 roku poświęcono nowozbudowany kościół. W lokalnej monografii (A. Famuła...2007) przyjęto, iż oprawę muzyczną tej uroczystości powierzono miejscowej, przykościelnej orkiestrze, oraz że był to pierwszy jej publiczny występ. Udział miejscowej orkiestry przy tej uroczystości nie ulega wątpliwości, tak było. Jednak pierwszy publiczny występ przykościelnej, dętej orkiestry odbył się kilka dobrych lat wcześniej i podczas innej uroczystości, co wykazano. Należy zatem początek miejskiej, przykościelnej, dętej orkiestry łączyć z czerwcowym świętem Bożego Ciała z 1899 roku. A ponieważ to święto obchodzone jest w katolickim Kościele corocznie, to i udział w nim zapewniała także corocznie miejska przykościelna orkiestra i każdorazowo był to występ publiczny. Procesyjne uroczystości w dniu Bożego Ciała były popularne w Niemczach (Rzeszy) do czasu wystąpienia z Kościoła katolickiego protestantów z inspiracji Marcina Lutra. Potem kontynuowano je w parafiach katolickich, jeśli takie się jeszcze ostały. Na Górnym Śląsku po wojnie 30. letniej, nastąpiło z wolna ożywienie w odzyskanych wraz z kościołami parafiach katolickich. Procesje Bożego Ciała odbywały się na Górnym Śląsku według dawnego katolickiego zwyczaju, a więc uczestnicy maszerowali ulicami wsi bądź miasta. Katolicy przechodzili ulicami miast bądź dróżkami wiosek w strojach regionalnych. Niesiono figury i obrazy świętych, a także sztandary towarzystw; w czasach pruskich z napisami niemieckimi, co było oczywiste. Na szlaku przemarszu procesji ustawiano cztery ołtarze. Śpiew był prowadzony w języku niemieckim. Czy także w polskim? W to należy powątpiewać, bo nie można byłoby tego nie postrzegać jako demonstracji katolicko-patriotycznej, a szczególnie w okresie wojny kulturowej z Kościołem katolickim (Kulturkampf). Podczas procesji ktoś tym śpiewem kierował, prawdopodobnie organista. Za polskie pieśni podczas procesji Bożego Ciała odpowiedzialny był nie tylko organista, ale i każdoczesny proboszcz; lepiej zatem było nie wywoływać wilka z lasu i to groźnego. Z biegiem lat ciasnota w drewnianym kościele nie ustępowała, a wręcz przeciwnie i to podczas uroczystych kościelnych świąt. Ale z czasem orkiestra doczekała się swojego miejsca w nowym murowanym kościele i przygrywała do śpiewu, co stało się tradycją i trwa. 5 listopada 2018 roku będzie miejscowa dęta orkiestra świętować okrągłą rocznicę 110 lat jej udziału w uroczystościach poświęcenia murowanego kościoła. To jedna z wielu rocznic, lecz nie urodzinowa, bo jej dzień urodzin przypada w każde święto Bożego Ciała. A w 2019 roku obchodzić się będzie starszą, bo 120 rocznicę jej powstania i pierwszego, publicznego wystąpienia, co oparte jest na podstawie faktów rzeczywistych i potwierdzonych we wskazanych źródłach. L. A. Hajduk, kwiecień 2016. A. Famuła. Dom Boży Na Wieki; Parafia i Kościół Wniebowzięcia NM Panny; Kopia dokumentu w języku polskim z puszki spod krzyża; A. Kuzio-Podrucki. Henckel von Donnersmarckowie. Kariera i fortuna rodu; Lokalna prasa. 7