Do pobrania artykuł z 12 numeru Wypraw4x4. (pdf, 800

Transkrypt

Do pobrania artykuł z 12 numeru Wypraw4x4. (pdf, 800
˚ukiem przez Karpaty
tekst i zdj´cia: Jacek i Kuba Jarosik
Prze∏´cz Stanisoara (1235 m n.p.m.)
Zacz´∏o si´ od braku gotówki
i przemo˝nej ch´ci ponownego posiadania
samochodu z nap´dem na cztery ko∏a. Po
wielu kalkulacjach zapad∏a decyzja:
przebudowujemy naszego ˚uka. Proces
by∏ ˝mudny, d∏ugotrwa∏y. W koƒcu
pokonaliÊmy problemy techniczne
i formalne. Nasza maszyna zosta∏a
wyposa˝ona w mosty nap´dowe uaza
(tylny z blokadà), motor mercedesa
– rozwija moc ok. 120 KM
(gaz/benzyna), reduktor i skrzyni´ uaza
(trzy dni przed wyjazdem skrzyni´ uaza
zamieniliÊmy na skrzyni´ od mercedesa).
Auto wyposa˝one jest równie˝
w wyciàgark´ elektrycznà Monthana
9500. Komfort podró˝y mo˝na porównaç
do samochodów klasy uaza. MieÊci
w miar´ wygodnie 5 osób plus ok. 1,5 m3
baga˝u. Rozstaw kó∏ si´ga 180 cm. Tak
pokrótce wyglàda charakterystyka
techniczna naszej wyprawowej
terenówki. Reakcje znajomych na widok
naszego auta waha∏y si´ od zachwytu po
pe∏en sceptycyzm. Tych drugich by∏o
znacznie wi´cej. – Jak tym czymÊ
gdziekolwiek pojedziecie?
A my postanowiliÊmy pojechaç. W trakcie
prac cz´sto asystowa∏ nam nasz przyjaciel
Jacek – Amigo. Amigo jest
niepe∏nosprawny, porusza si´ na wózku.
W trakcie d∏ugich rozmów zrodzi∏ si´
pomys∏ wyprawy, w której on równie˝ mia∏
wziàç udzia∏. Pad∏o na Karpaty. Szeroko
poj´te Karpaty – polskie, s∏owackie,
ukraiƒskie, rumuƒskie. Przed wyjazdem,
w trakcie przygotowaƒ, poszukaliÊmy
wsparcia rzeczowego. Na wyposa˝enie
naszego auta wyprawowego uzyskaliÊmy
od firmy NEO narz´dzia (sprawdzi∏y si´
w „boju”), a od firmy Blue wyciàgark´
Monthana 9500, która dzielnie nas
wspomaga∏a. Dobre serce braci
off-roadowej pozwoli∏o te˝ wyposa˝yç
w niezb´dny ekwipunek naszego goÊcia
Jacka-Amiga.
mycie w rzece, pokonywanie trudów ˝ycia
codziennego, jak˝e odmiennego od tego,
do którego przywyk∏.
Plan by∏ jeden. Jechaç przed siebie,
zobaczyç jak najwi´cej, rozsàdnie poszaleç
na bezdro˝ach Ukrainy i Rumunii.
NadaliÊmy wyprawie nazw´ „Granice bez
barier”. Majàc na myÊli granice mi´dzy
krajami, jak i te wewn´trzne, ludzkie
granice i bariery dzielàce ludzi sprawnych
i niepe∏nosprawnych. ChcieliÊmy wspólnie
z Amigiem przekonaç Êwiat, ˝e ch∏opak na
wózku da sobie rad´. ˚e nie straszne mu
kilka tysi´cy kilometrów w spartaƒskim
samochodzie, ˝e podo∏a ˝yciu
biwakowemu – namioty, gotowanie na
ognisku, nocne ch∏ody i dzienne upa∏y,
WyjechaliÊmy 2. lipca. Ekip´ stanowi∏o pi´ç
osób. Kuba – 17 lat, AÊka – 15 lat, J´drek
– 13 lat, Amigo – 32 lata i ja – Jacek lat
51, ojciec trójki nastolatków. W drodze za
granic´ zajechaliÊmy na kilka godzin do
Krakowa. Oprócz mnie ca∏a czwórka nigdy
nie widzia∏a tego miasta. WjechaliÊmy na
rynek starego miasta i zatrzymaliÊmy si´
pod Sukiennicami. Nasze auto wzbudzi∏o
wielkie zainteresowanie turystów. Posz∏y
w ruch aparaty fotograficzne i kamery.
Kilkudziesi´ciu osobom t∏umaczyliÊmy
dokàd jedziemy i o co chodzi w naszej
KARPATY
wyprawie. Zainteresowa∏a si´ te˝ nami
krakowska Stra˝ Miejska. Legitymacja
inwalidzka Amiga rozwia∏a wàtpliwoÊci.
˚yczono nam powodzenia i szerokiej drogi.
Po krótkiej wizycie w Starym Sàczu
„zapadliÊmy” w sen w Dolinie Roztoki
w Rytrze. Granic´ polsko-s∏owackà
przemkn´liÊmy w Mniszku. ObraliÊmy
kierunek na wschód i kluczàc wÊród wiosek
rozrzuconych w s∏owackich Karpatach
uparcie zmierzaliÊmy do przodu. Tak bardzo
uparcie, ˝e w pewnym momencie odcinek
ok. 150 m pokonaliÊmy w rewelacyjnym
czasie 3,5 godziny. Poszed∏ w ruch ca∏y
asortyment uzbrojenia: 4x4, reduktor,
blokada, Monthana, hi-lift i trapy. W u˝yciu
by∏y ∏opaty, pi∏a, siekiera. Po wydobyciu
samochodu z metrowej dziury, w którà si´
osunà∏, trzeba by∏o nadbudowaç kilka
metrów „drogi”. Nasze prace in˝ynieryjne
polega∏y na poszerzeniu do niezb´dnego
minimum ok. 2 metrów szerokoÊci 120 cm
garbu. Wi´c wycinaliÊmy ko∏ki, wbijaliÊmy
je w ziemi´, uk∏adaliÊmy kamienie, glin´,
na to trapy i jakoÊ si´ uda∏o. Póêniej by∏o
jak po maÊle... rozmokni´ta glina. Górskimi
szutrami, przez wioski malowniczo
posadowione na zboczach, kr´tymi
szosami, zmierzaliÊmy w kierunku
ukraiƒskiej granicy. Przeje˝d˝aliÊmy przez
wsie, których dwuj´zyczne nazwy
– s∏owackie i ukraiƒskie niezbicie Êwiadczy∏y
o etnicznej ró˝norodnoÊci ich mieszkaƒców.
S∏owacja po˝egna∏a nas uÊmiechem
sympatycznej celniczki. Granica Unii
Europejskiej i Ukrainy to inna bajka. JakaÊ
koszmarna. Najpierw ∏ysy facet w panterce
Os∏y – wyglàda∏y jak wielkie, pluszowe zabawki
Tradycyjna wiejska zabudowa – gdzieÊ w Maramureszu
Prze∏´cz Stanisoara (1235 m n.p.m.)
WYPRAWY 4x4 • 06|2007 • 37
4x4
WYPRAWY
Przed chwilà straciliÊmy tylnà pó∏oÊ
wyglàdajàcy na goryla mafijnego rozdawa∏
jakieÊ dziwne kartki. Nast´pnie 100 m dalej
spotkanie ze stra˝à granicznà, która d∏ugo
i wnikliwie wypytywa∏a o cel podró˝y, czas
trwania i próbowa∏a ustaliç, jaki to model
mercedesa, którym podró˝ujemy. Po
up∏ywie ok. godziny znudzona i bezczelna
pani celniczka widzàc nasze paszporty
spyta∏a „Czewo?!” Uprzejmie pani
wyt∏umaczy∏em, ˝e chcielibyÊmy
przekroczyç granic´, w zwiàzku z czym jej
obecnoÊç w procedurach jest niezb´dna.
Po kilku minutach nerwowego szukania
w stosie papierów wr´czono nam
deklaracje celne, pe∏ne idiotycznych rubryk
typu: Czy przewozisz narkotyki, broƒ itp.
Bardzo wnikliwie byliÊmy wypytywani
o Êrodki p∏atnicze – jakie, ile. W koƒcu po
uzyskaniu kolejnej pieczàtki zostaliÊmy
odes∏ani do nast´pnej budki, gdzie
dostaliÊmy pieczàtk´ na kolejnej kartce,
którà trzeba by∏o oddaç jeszcze innej pani.
Po spe∏nieniu tego Êwi´tego obowiàzku
przekroczyliÊmy granic´ Ukrainy.
ZnaleêliÊmy si´ w innym Êwiecie. Dalekim
od Europy. Pojazdy najró˝niejszej maÊci
i stanu technicznego z rykiem klaksonów,
niekoniecznie u˝ywajàc kierunkowskazów
wyprzedza∏y i omija∏y nas ze wszystkich
stron. Je˝d˝´ samochodami ponad 25 lat
i nagle poczu∏em si´ troch´ nieswojo. Ale
nikt nie mówi∏, ˝e b´dzie ∏atwo. Wyglàda
na to, ˝e ja te˝ b´d´ musia∏ przekroczyç
jakieÊ granice i pokonaç jakieÊ bariery.
Stado pó∏dzikich koni w centrum miasta
– prosz´ bardzo, jak na zamówienie:
U˝gorod robi wra˝enie. Zakup gazu LPG
okaza∏ si´ niemo˝liwy. W promieniu wielu
38 • 06|2007 • WYPRAWY 4x4
dziesiàtków kilometrów nie ma ani jednego
dystrybutora. Po zatankowaniu paliwa 95,
bo lepszego nie by∏o, „zagra∏y” nam zawory.
Popsu∏o nam to troch´ humor. Korekta
kàta wyprzedzenia zap∏onu zlikwidowa∏a
ten problem. Po chwili humor poprawi∏
nam Kuba, który skrupulatnie wyliczy∏ nam
koszty tankowania. Cena litra benzyny 95 to
nieca∏e 2.60 z∏. – Ukraino – nadje˝d˝amy.
Nast´pnego dnia po pokonaniu kolejnego
„pierewa∏u” – prze∏´czy, póênym wieczorem
wÊród pól spotykamy samotnego w´drowca.
Âmieje si´ do nas przyjaênie machajàc r´kami.
Zatrzymujemy si´. Okazuje si´, ˝e nasz
w´drowiec wraca z kawiarenki internetowej
z „pobliskiej” – odleg∏ej o 40 km wsi, a przed
nim jeszcze kilkanaÊcie kilometrów marszu.
Po krótkiej rozmowie zapad∏a decyzja
– zmieniamy marszrut´. Podwozimy internaut´
do domu, w zamian za nocleg. Wieczorem
snuje d∏ugie opowieÊci o sobie, rodzinie
i uporczywej walce z paƒstwem ukraiƒskim
o odzyskanie kilkudziesi´ciu hektarów ziemi.
Do póênej nocy snuje swe opowieÊci Jan
– King – Kobulej. King to przydomek, jaki
sobie nada∏, twierdzàc, ˝e jest królem swojej
ziemi. Nawet w liÊcie do Sàdu Najwy˝szego
Ukrainy u˝y∏ przydomka, a w adresie
zwrotnym poda∏ „Ziemla Kobulej”. O dziwo
w piÊmie zwrotnym adres brzmia∏: „Jan King
Kobulej, Ziemla Kobulej 89-316 Pavlovo,
Ukraina”. Wtedy w g∏owie „króla Jana”
zrodzi∏ si´ szataƒski pomys∏. By przekonaç
wszelkie oporne urz´dy o istnieniu jego ziemi
(ma dziesiàtki papierów dokumentujàcych
prawa w∏asnoÊci), z ró˝nych miejsc w kraju
i za granicà wysy∏a do siebie puste koperty
adresowane na „Ziemi´ Kobuleja.”
Nast´pnego dnia „atakujemy” Po∏onin´
Run´. Kilkunastokilometrowy podjazd
wijàcà si´ drogà, najpierw lasem, nast´pnie
przez ma∏à wiosk´, by wreszcie g´stymi,
ostrymi serpentynami wspiàç si´ na
wysokoÊç ok. 1,5 km. Tu nasza maszyna
dosta∏a ostrà szko∏´. Temperatura
powietrza ponad 30 stopni. Momentami
jechaliÊmy na zredukowanej jedynce.
Wskaênik temperatury cieczy tu˝ przed
czerwonym polem. Kilkakrotnie ciasne
zakr´ty trzeba by∏o „braç” na dwa razy.
Mozolnie wspinajàc si´ górskim szlakiem
mijamy si´ z ci´˝arówkami. Gazy, Urale,
nawet Zisy, pe∏znà w dó∏ wiozàc na swych
skrzyniach ∏adunkowych po kilkadziesiàt
osób. To zbieracze jagód. W sezonie zbioru
na po∏onin´ wtacza si´ kilkadziesiàt
pojazdów terenowych ob∏adowanych
ludêmi do granic mo˝liwoÊci. Na nasz
widok kierowcy uprzejmie robili miejsce
wbijajàc si´ swymi pojazdami w zaroÊni´te
skarpy. My ze swej strony robiliÊmy, co
tylko mo˝liwe, by nasze pojazdy zdo∏a∏y
minàç si´ na przys∏owiowà „gruboÊç
lakieru”. Ka˝dorazowa mijanka ∏àczy∏a si´
radosnymi okrzykami i gestami przyjaêni
zbieraczy, którzy z zainteresowaniem
przyglàdali si´ naszemu autu.
W koƒcu dotarliÊmy. Warto by∏o. Widoki
pi´kne. Tu˝ przed zachodem s∏oƒca po∏onin´
zasnu∏y chmury. Wy∏adowania atmosferyczne
powstajàce w niewielkiej odleg∏oÊci zmusi∏y
nas do zjechania kilkaset metrów ni˝ej.
Sp´dziliÊmy noc w samochodzie.
Nast´pnego dnia ok. 4 rano zbudzi∏ nas
ryk silników. Kolumna ci´˝arówek powoli
wspina∏a si´ na wierzcho∏ek po∏oniny.
KARPATY
Tym razem „zm´czy∏a si´” przesuwka blokady mostu
W∏àczyliÊmy si´ w t´ przedziwnà karawan´.
WracaliÊmy po zostawione wczoraj
namioty. Jedziemy po urwiskach we mgle
ograniczajàcej widocznoÊç do kilku
metrów. Zwijamy namioty rozstawione
w sàsiedztwie ruin by∏ej sowieckiej bazy
wojskowej. Wokó∏ przemo˝na mg∏a,
powietrze jest ci´˝kie, trudno oddychaç.
GdzieÊ z do∏u dobiega dudnienie silników
pracujàcych na najwy˝szych obrotach,
przez g´sty „tuman” ledwie przebijajà si´
smugi Êwiate∏ wy∏uskujàcych z nicoÊci
upiorne kontury betonowych budowli. Tu
i ówdzie wÊród mg∏y majaczà dwumetrowe
arcydzi´giele otulone muÊlinem paj´czyn,
na których osiad∏y drobiny wody. Ca∏oÊç
jest jakaÊ nieziemska, nierealna, jakby
z innego, równoleg∏ego Êwiata.
Za kilka godzin mieliÊmy trafiç do innej
baÊni. ObraliÊmy kierunek na Libochor´. Ale
po kolei. Najpierw, po zjeêdzie z Po∏oniny
Runy, wjechaliÊmy do miejscowoÊci
o dêwi´cznej nazwie „ Turyi Remety”.
Kilkadziesiàt kilometrów dalej, na placu
którejÊ z mijanych wiosek, spotkaliÊmy czeskà
wypraw´ motocyklowà. SzeÊç Dnieprów
z bocznymi wózkami ob∏adowanych niczym
wielb∏àdy. Brodaci faceci, barczyste kobiety.
Skórzane kombinezony noszàce Êlady
ci´˝kich terenowych przepraw. NamówiliÊmy
ich na zdobycie Po∏oniny Runy. Nasza relacja
o widokach i trudach wjazdu rozpali∏a
iskierki w ich oczach. Po zatankowaniu
maszyn ruszyli warczàcà kolumnà.
Idà zatankowaç – U˝gorod – Ukraina
W drodze do Nowego Solonca
Nagle, w szczerych polach zobaczyliÊmy
olbrzymie tablice informujàce w cyrylicy, ˝e
zbli˝amy si´ do granicznego punktu
kontrolnego. Jakie˝ by∏o nasze zdziwienie,
gdy okaza∏o si´, ˝e na granicy obwodów
Zakarpackiego i Lwowskiego funkcjonuje
regularna placówka graniczna. Dwa „zielone
berety” uzbrojone po z´by, podejrzliwe
pytania skàd, dokàd, kontrola paszportów.
W koƒcu szlaban poszed∏ w gór´.
Kolejne kilometry drogi wiodàcej do
Libochory przerodzi∏y si´ we wspomnienia
asfaltu. Po nast´pnych kilkudziesi´ciu
kilometrach niebieski drogowskaz
poinformowa∏ nas „Libochora 3”. Wioska,
która po cz´Êci jeszcze ˝yje w XIX wieku,
le˝y w d∏ugiej, dwunastokilometrowej
dolinie. Domy rozsiad∏y si´ po obu stronach
potoku i na sàsiednich wzgórzach. Cz´Êç
z nich kolorowa, z malunkami na Êcianach,
niektóre byle jakie, zapuszczone, wr´cz
walàce si´. Sà te˝ nowe, murowane.
WYPRAWY 4x4 • 06|2007 • 39
4x4
WYPRAWY
Cerkiew w Libochorze
Najbardziej malownicze i przyciàgajàce oko
sà stare, jeszcze XIX – wieczne drewniane
cha∏upy. Kryte gontem, s∏omà, poroÊni´te
mchem, a nawet drzewkami. Zamieszkane
przez ludzi wespó∏ z inwentarzem. PoÊród
tych cha∏up pob∏yskujà z∏otem he∏miastych
kopu∏ cerkiewki. Droga, którà poruszaliÊmy
si´, pe∏na dziur, kolein, ogromnych
b∏otnistych ka∏u˝, momentami ogranicza∏a
naszà szybkoÊç do kilku kilometrów na
godzin´. W pewnym momencie koryto
leniwie p∏ynàcego potoku pe∏ni rol´ duktu.
Po dotarciu do kraƒca wsi (zabra∏o nam to
ok. 1,5 godziny) zatrzymaliÊmy si´ przy
ostatnim gospodarstwie. Do samochodu
podszed∏ starszy m´˝czyzna i zapyta∏
o papierosy. Pocz´stowany g∏´boko zaciàgnà∏
si´ i zaczà∏ pytaç. Skàd, dokàd. WyjaÊniliÊmy,
˝e z Polski i ˝e dzisiaj chcemy tu nocowaç.
On na to, ˝e jego matka by∏a Polkà i ˝e
jego dom jest naszym domem. Zaproszono
nas do Êrodka. „Czym chata bogata” – na
stó∏ trafi∏o mleko, s∏onina i kilka cebul,
przed chwilà wyrwanych z grzàdki
i skrupulatnie wytartych w marynark´ nie
pierwszej Êwie˝oÊci. Zrewan˝owaliÊmy si´
konserwami, ˝ó∏tym serem i s∏odyczami dla
dzieci. Podczas kolacji gospodarz opowiada∏
40 • 06|2007 • WYPRAWY 4x4
Rodzina Romów – przedmieÊcia Sighetu Marmatiei
KARPATY
o swej pracy na Magadanie i o tym, ˝e
najlepsze lata swego ˝ycia poÊwi´ci∏
Zwiàzkowi Radzieckiemu. Po drugiej puszce
piwa znanej polskiej marki nasz gospodarz
na swym bar∏ogu zapad∏ w g∏´boki sen,
my zaÊ sp´dziliÊmy noc na Êwie˝ym sianie.
naszego ˝uka i za choler´ nie móg∏
zrozumieç, ˝e numery w tym wehikule sà
umieszczone w bardzo dziwnym miejscu,
bo na przodzie ramy. Szuka∏ ich
w nadkolach i pod maskà, nie reagujàc na
moje t∏umaczenia. W koƒcu podda∏ si´.
Poniewa˝ goÊcinnoÊç ukraiƒskich
pograniczników by∏a bardzo ograniczona
– wpisano nam w paszporty czas pobytu
5 dni – byliÊmy zmuszeni do przekroczenia
granicy z Rumunià szybciej, ni˝ to by∏o
zaplanowane. Rozp´dziliÊmy wi´c swoje 120
koni pokonujàc prze∏´cze i doliny. Oprócz
malowniczych widoków podró˝ urozmaica∏y
nam milicyjne punkty kontroli, tzw. „DAI”.
Sà to betonowe wartownie usytuowane na
g∏ównych drogach wyposa˝one w szlabany
i kolczatki. Zawiadujà nimi znudzeni do
granic wytrzyma∏oÊci milicjanci. Kierowca
uzale˝niony jest od w∏adczego gestu pana
mundurowego. – Zatrzyma, czy ∏askawie
pozwoli przejechaç? – Przez DAI nas
przepuszczano. Zatrzyma∏a nas tylko raz
ukraiƒska „drogówka”. Z du˝ym
zainteresowaniem przyglàda∏a si´ naszemu
autu. Poza tym by∏o mi∏o i z uÊmiechem.
Na granicy znowu „szopki”, pan celnik za
wszelkà cen´ chcia∏ znaleêç numery ramy
Rumunia przywita∏a nas uÊmiechem
pograniczników i ulewnym deszczem.
Pierwszy nocleg sp´dziliÊmy w sàsiedztwie
nowo powstajàcego monastyru.
Niesamowitym prze˝yciem by∏y dêwi´ki,
które dobieg∏y z dzwonnicy o zachodzie
s∏oƒca. By∏ to transowy rytm wybijany
przez mnicha. Brzmia∏o to jak uderzanie
drewnianymi pa∏eczkami w wydrà˝ony pieƒ.
Nast´pnie odezwa∏y si´ dzwony. Po chwili
wÊród st∏umionych dêwi´ków gasnàcego
dnia da∏y si´ s∏yszeç g∏osy modlàcych si´
mnichów. Rytua∏ powtórzy∏ si´ o wschodzie
s∏oƒca. PrzemykaliÊmy przez wioski wzd∏u˝
ozdobnych p∏otów i bram chroniàcych
drewniane domostwa. Tu i ówdzie, z dala
od osad widywaliÊmy koczowiska
Cyganów. Byle jakie sza∏asy sklecone z byle
czego, ma∏a furka, wychudzony konik.
Czasem grupka kilkuletnich dzieci ˝ebrzàca
przy drodze. Póêniej by∏ Maramuresz
– górskie serpentyny, Êcie˝ki leÊne z trudem
Wspomnienie XIX wieku – Libochora
mieszczàce samochód, podjazdy korytami
potoków. Kontakty z miejscowymi
ogranicza∏y si´ do prostych komunikatów
z obu stron, zawsze by∏y jednak serdeczne
i przyjazne. Pewnego wieczora napotkani
drwale widzàc nasze przygotowania do
biwaku zasugerowali, byÊmy nie spali
w namiotach – w okolicy widywano
niedêwiedzic´ z m∏odym. Noc sp´dziliÊmy
w samochodzie.
W drodze na Bukowin´ po przeprawie przez
rzek´ Moldov´ obserwowaliÊmy przez kilka
minut czarnego bociana. Póêniej w jednej
z dolin leÊnych zdemolowaliÊmy uk∏ad
wydechowy. W pewnym momencie okaza∏o
si´, ˝e koryto potoku „wch∏on´∏o” znacznà
cz´Êç tego, co by∏o leÊnà Êcie˝kà i dalsza jazda
jest niemo˝liwa. W trakcie zawracania sta∏o
si´. W ruch poszed∏ hi-lift, wciàgarka, trapy.
Uda∏o si´ cz´Êciowo wyprostowaç wydech.
Drut zastàpi∏ gumowe wieszaki – jedziemy.
Bukowina. Polskie wioski – Pojana Mikuli,
Nowy Solonec i malutka, spinajàca je,
posadowiona na prze∏´czy malownicza
Plesza. Do Pleszy wjechaliÊmy ok. godziny
22. Na dêwi´k naszych rozmów wokó∏
samochodu zgromadzi∏o si´ kilka kobiet.
Z niek∏amanym zainteresowaniem
wypytywa∏y skàd jesteÊmy. Nast´pnego dnia
o Êwicie, tu˝ za wioskà przez kilka minut
obserwujemy wilka. Najprawdopodobniej
jest to hybryda wilka i psa. Takie
podejrzenie nasuwa charakterystyczna bia∏a
plama na karku niespotykana u wilków
europejskich. Naszà obserwacj´ kilka godzin
póêniej potwierdzajà lokalni pasterze.
Zje˝d˝amy do Solonca. Droga tylko z nazwy
jest drogà. Przy wadze naszego pojazdu ok.
3,3 tony i jego wysokoÊci zjazd z prze∏´czy
wymaga du˝ego zaanga˝owania kierowcy
oraz pilota. Najgorszy odcinek drogi
pokonaliÊmy. Przed nami odcinek szutrowej
serpentyny. Wy∏àczam reduktor, w∏àczam
trójk´ – licznik wskazuje ok. 70 km/h.
Samochód sunie ciàgnàc za sobà tuman
kurzu. Kuba krzyczy: dziura! ja na to:
wiem! jeszcze raz s∏ysz´: dziura!! i wtedy
dostrzegam w tym pi´knym szutrze dziur´
Êrednicy ok. 80 cm. Kierownica w prawoprzód przeszed∏ obok. Gaz do dechy,
kierownica w lewo – ty∏ przeszed∏.
Hamowanie. WyszliÊmy popatrzeç. Tylne
ko∏o przesz∏o po samej kraw´dzi,
a g∏´bokoÊç leja to ok. 2,5 metra. O ma∏y
figiel wycieczka skoƒczy∏aby si´. By ostrzec
nast´pnych, w dziur´ w∏o˝yliÊmy suchego
Êwierka, a na nim zawis∏y woreczki foliowe.
WYPRAWY 4x4 • 06|2007 • 41
4x4
WYPRAWY
Wysokie Tatry – S∏owacja
Kolejnà noc sp´dziliÊmy w towarzystwie
sympatycznych pasterzy owiec. Wzajemne
pocz´stunki i muzyczne popisy rumuƒskich
pasterzy. Nast´pnego dnia postanowiliÊmy
wróciç do Pleszy. Tu˝ przed celem, na jednym
ze skalnych podjazdów straciliÊmy tylnà pó∏oÊ.
Rozleg∏ si´ huk i samochód zaczà∏ si´ zsuwaç
do ty∏u. Przednie ko∏a nie by∏y w stanie
pociàgnàç ci´˝aru po sypkim gruncie.
Szcz´Êliwie hamulce zablokowa∏y ko∏a.
Chwil´ póêniej, wspomagany wyciàgarkà,
przez blisko 20 minut – wÊród k∏´bów
dymu palàcych si´ opon nasz samochód
pokonywa∏ kolejne metry wzniesienia. 200
metrów wy˝ej, we wsi podsumowaliÊmy
straty: ukr´cona prawa tylna pó∏oÊ,
powyrywany bie˝nik przednich kó∏.
W trakcie przeglàdu technicznego naszego
auta od strony Nowego Solonca
nadjecha∏a grupa kilku samochodów
terenowych z Polski. Pierwszy z nich
zatrzyma∏ si´, wymieniliÊmy uprzejmoÊci.
Co si´ sta∏o? – zapytali. Ukr´ciliÊmy pó∏oÊ
– pad∏a odpowiedê. – Aha, w baga˝niku
takiej nie mamy. I ruszyli. W mi´dzyczasie
kolejny samochód ominà∏ nasze auto
przeje˝d˝ajàc po roz∏o˝onych narz´dziach.
Zgin´li w tumanach kurzu… Szcz´Êliwie
42 • 06|2007 • WYPRAWY 4x4
mamy zasi´g. Rozmawiam telefonicznie
z Szymonem Milimetrem i Adamem
Sasem. Szymon zorganizowa∏ pó∏oÊ, Adam
zgodzi∏ si´ dostarczyç jà przy okazji swej
wyprawy do Rumunii. Po 3 dniach mieliÊmy
pó∏oÊ. W mi´dzyczasie robiliÊmy wycieczki
po okolicy pos∏ugujàc si´ przednim
nap´dem wspomaganym zblokowanà
sprawnà pó∏osià.
Po zamontowaniu dostarczonej pó∏osi
okaza∏o si´, ˝e pad∏a przesuwka blokady.
W Pojanie Mikuli rozbieramy tylny most.
Obserwuje nas lokalny mechanik – Polak.
Z niedowierzaniem s∏ucha naszych
zapewnieƒ, ˝e za dwie godziny stàd
odjedziemy. Odje˝d˝amy po dwóch
godzinach i 15 minutach. Podà˝amy
szlakiem wyprawy Adama. Troch´ wed∏ug
mapy, troch´ na „czuja”. Przeje˝d˝amy
przez ciche wioski, przed domami na
∏aweczkach siedzà ludzie, przyjaênie
machajà do nas r´kami. Wje˝d˝amy do
Malini. Jest ju˝ ciemno, oÊrodkami ˝ycia sà
tu maleƒkie, jasno oÊwietlone knajpki, przed
którymi majaczà sylwetki koni zaprz´˝onych
do furmanek. Zwierz´ta zniecierpliwione
oczekiwaniem nerwowo potrzàsajà
g∏owami, podgryzajà okoliczne roÊliny.
Szukamy zapowiedzianych znakówniebieskich worków foliowych. Kilkakrotnie
przed mask´ wybiegajà nam konie, par´
kilometrów dalej z ciemnoÊci leniwie
wy∏ania si´ stado krów. Nagle wÊród
serpentyn leÊnych szutrów w Êwietle
reflektorów dostrzegliÊmy niebieskie folie.
Po kilku kilometrach nast´pne, po
nast´pnych kilometrach nast´pne. Wreszcie
znaleêliÊmy obozowisko. Przywita∏y nas
uniesione w gór´ kciuki. O wschodzie
s∏oƒca podziwialiÊmy widoki z pobliskiej
prze∏´czy Stanisoara (1235 m n.p.m.).
W takich chwilach zapomina si´ o ca∏ym
Êwiecie. Przed nami roztacza si´ wspania∏y
widok. Chmury pod nami przypominajà
wzburzone morze, a wierzcho∏ki gór
poroÊni´tych lasem wyspy. Panujàcà tu
cisz´ przerywa∏y tylko pasàce si´ kilkaset
metrów dalej krowy i owce. Oko∏o 9 rano
kawalkadà 7 samochodów pojechaliÊmy
w dó∏. W miasteczku okaza∏o si´, ˝e Jeep
Tadka straci∏ pióro w resorze. ZostaliÊmy
z Tadkiem, reszta pojecha∏a. Lokalny
mechanik dokona∏ transplantacji. Dawcà
pióra by∏a Dacia.
Po spotkaniu z resztà grupy po˝egnaliÊmy
si´ z wyprawà Adama i pozostaliÊmy na
KARPATY
biwak w malowniczej dolinie. Póêniej by∏
nocny rajd po szosach Bukowiny
i Maramureszu. Zapewniam was, ˝e taka
podró˝ potrafi podnieÊç poziom
adrenaliny we krwi. Odcinki przyzwoitego
asfaltu – zach´cajàce do szybkiej jazdy –
urywajàce si´ gwa∏townie, szutry,
chwilami g∏adkie i równe, to znów pe∏ne
kolein i garbów. Gliniaste niecki,
serpentyny nad urwiskami bez barier
i elementów odblaskowych, a do tego
p´dzàcy na z∏amanie karku rumuƒscy
kierowcy, którzy skracajà Êwiat∏a drogowe
dopiero po w∏àczeniu 3 reflektorów
umieszczonych na dachu naszego auta.
Do tego wszystkiego trzeba dodaç
wa∏´sajàce si´ po drodze krowy i konie lub
jadàcà nieoÊwietlonà furmank´.
Ostatniego dnia, zmierzajàc do granicy
w´gierskiej, zobaczyliÊmy na drodze aro
z przyczepà, w której urwa∏o si´ ko∏o
i bezradnych dwóch Rumunów. Przyda∏ si´
nasz hi-lift i lewarek. Sami te˝ padamy
ofiarà pechowej techniki. W Maramureszu
pad∏o g∏ówne pióro przedniego prawego
resora. Pod∏o˝enie paska gumy
i naciàgni´cie resora pasem
transportowym pozwoli∏o przejechaç
blisko 1500 kilometrów i wróciç do domu
Przeje˝d˝amy przez W´gry. Po raz kolejny
przekonuj´ si´, ˝e to bardzo dziwny kraj.
Jedziemy ok. 200 km. Nie ma parkingów.
Wsz´dzie p∏oty i druty. ChcieliÊmy coÊ
zjeÊç. W Tokaju w Karczmie Rakoczego
i nast´pnym przydro˝nym zajeêdzie,
w kraju s∏ynàcym ponoç z wykwintnego
jad∏a, proponuje si´ hamburgera, hot-doga
i pizz´ – mro˝onki z lodówki odgrzewane
w mikrofali. By∏ jeszcze jeden zajazd, tu˝
przed s∏owackà granicà, gdzie niestety
nasze finanse skapitulowa∏y.
Na S∏owacji sp´dziliÊmy noc pod go∏ym
niebem u stóp zamczyska w Spiskim
Podgrodziu. Potem by∏ przejazd przez
Wysokie Tatry. Fascynujàce krajobrazy
s∏owackich Tatr zubo˝a∏y po stracie
dolnego regla. Po przejÊciu huraganu
krajobraz wyglàda jak po Meteorycie
Tunguskim. Tysiàce hektarów, które kiedyÊ
by∏y lasem, teraz straszà karczami, kikutami
po∏amanych drzew i niedobitkami tego, co
pozosta∏o. Lokalna Apokalipsa.
Przeje˝d˝amy ¸ysà Polan´. JesteÊmy
w Polsce. Tatry zostajà w tyle, przed nami
Pieniny. Cz´Êç ekipy – Amigo, AÊka i J´drek
p∏ynà prze∏omem Dunajca. Noc sp´dziliÊmy
w Jaworkach. Nast´pnego dnia za∏atwiliÊmy
przejazd przez rezerwat Bia∏a Woda. Przy
okazji wjechaliÊmy na okoliczne hale Ma∏ych
Pienin. Na jednà z nich Amigo wszed∏ pieszo
podziwiajàc widoki. SzukaliÊmy Êladów
∏emkowskiego osadnictwa. I tak si´ skoƒczy∏a
podró˝ drogami i bezdro˝ami Karpat.
Nasz przyjaciel Amigo nie by∏ tylko
pasa˝erem, w miar´ swoich mo˝liwoÊci
i umiej´tnoÊci bra∏ czynny udzia∏ w wyprawie.
Udziela∏ si´ w pracach wyprawowej kuchni,
pomaga∏ w naprawach, „robi∏” za t∏umacza,
prowadzi∏ „dziennik pok∏adowy”. Jego
specyficzne poczucie humoru i bardzo dobry
kontakt z ludêmi pozytywnie wp∏yn´∏y na
atmosfer´ w naszej grupie. Dzielnie spisa∏a si´
równie˝ nasza maszyna. Awarie, które nam
si´ przydarzy∏y zaliczamy do wkalkulowanego
ryzyka. Wybierajàc si´ na wypraw´
zdawaliÊmy sobie spraw´ z trudnoÊci, jakie
napotkamy podró˝ujàc jednym
samochodem. PotraktowaliÊmy to jako
wyzwanie. Wspólnie przekraczajàc granice,
prze∏amaliÊmy wiele barier. Ju˝ w drodze
powrotnej, gdzieÊ mi´dzy Cz´stochowà
a Tczewem, zacz´liÊmy myÊleç o nowej
wyprawie. Mo˝e by tak wróciç nad Bajka∏?
Tym razem na w∏asnych czterech ko∏ach?
Zachód s∏oƒca – prze∏´cz Paltinis (1355 m n.p.m.)
WYPRAWY 4x4 • 06|2007 • 43