MEMENTO dla większości SM
Transkrypt
MEMENTO dla większości SM
MEMENTO dla większości SM Słońce Natolina" zapłacił studentom za głosy? Grzegorz Szymanik 26.07.2012 Zdesperowani lokatorzy już w 2011 r. protestowali przed blokiem spółdzielni, w której mieści się Galeria Ursynów (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta) Mieszkańcy twierdzą, że to "Słońce Natolina" busami dowiózł na głosowanie opłaconych "studentów". - To ci z opozycji przecinali kable, a mnie uwięzili i przetrzymali odpowiada prawa ręka "Słońca". Trwa walka o władzę w spółdzielni mieszkaniowej Wszystko jest tu razy dwa: dwa zarządy, dwie rady nadzorcze, dwóch prezesów rady. Od lipca w spółdzielni mieszkaniowej Przy Metrze trwa wojna na górze. Odwołana rada i odwołany zarząd z prezesem Andrzejem Stępniem nazywanym przez mieszkańców "Słońcem Natolina" nie chcą odejść. - Jest pan właścicielem domu i wybiera sobie zarządcę. Po jakimś czasie okazuje się, że ogałaca on dom z kosztowności i opowiada niemiłe rzeczy o właścicielu. I nie można nic zrobić. Wyobraził pan sobie? U nas jest podobnie - mówi Teresa Macias-Jabłońska, mieszkanka bloku spółdzielni Przy Metrze. To ona o opłaconych "studentach" (mieszkańcy nazwali ich tak, bo są młodzi i potrzebowali pieniędzy) napisała w internecie. - Potyczki z władzą trwają u nas od dawna. To tylko wierzchołek makabry, którą tu mamy - dodaje Marek Wojtalewicz. Niezatapialny prezes - To ja jestem prezesem - mówi (były/obecny) prezes Stępień. Jest nim od 1998 r. - A ja mieszkam tu 27 lat i nigdy się sprawami spółdzielni nie interesowałem - mówi Marek Wojtalewicz. Stanął na czele buntowników, którzy prezesa odwołali (według krążących po spółdzielni anonimów to "wódz cwaniaków i ich znajomków"). Zainteresowałem się, gdy kupiłem mieszkanie w nowej inwestycji. Coś było nie tak. Znikające pieniądze, brak informacji i koszmarne długi - dodaje. Spółdzielnia stawiała nowe budynki przy KEN i Belgradzkiej z Galerią Ursynów. Na inwestora wybrano spółkę Drimex-Bud. Spółdzielnia płaciła Drimexowi, ale Drimex nie płacił podwykonawcy. Podwykonawca pozwał spółdzielnię (poszło o 30 mln zł). Mimo to w 2006 r. Drimex dostał kontrakt na kolejną inwestycję, przy Belgradzkiej. Żeby spłacić wierzycieli, spółdzielnia sprzedała dwie działki. Bez przetargu. - I wyjątkowo tanio podkreśla Wojtalewicz. Zarzuca też Stępniowi, że kupił (prywatnie) cały poziom garaży przy Lanciego za 300 tys. zł, bo wiedział, że wcześniej spółdzielnia (z nim jako prezesem) wystąpiła do gminy o przekształcenie ich w lokale użytkowe. I garaże stały się warte grubo ponad milion złotych. Furtki w prawie Andrzej Stępień: - Cała działalność moja, zarządu i spółdzielni jest zgodna z prawem. Tylko niewielka grupa osób chce dla swoich interesów nam zaszkodzić. O przeciwnikach mówi: opozycja. - Wiedzą, jak szukać furtek w prawie - twierdzi Wojtalewicz. Doradcą prawnym zarządu i prezesa jest Jerzy Karpacz, pułkownik SB i jej ostatni szef. Porad prawnych spółdzielni udziela razem z Kazimierzem Garnysem, byłym pracownikiem cenzury. Ostatnio, gdy bunt przeciwko władzom spółdzielni przybrał na sile, w skrzynkach pojawiły się anonimowe ulotki. O buntownikach pisano: "Chodzą po naszych domach, niepokoją nasze rodziny i bezczelnie nas okłamują. To cwaniacy z nowych inwestycji i ich znajomkowie". Podpisane - "Mieszkańcy". Albo: Co robi w spółdzielni niejaka [tu nazwisko]? Gryzie kopie i szczypie gdzie tylko może. (...) Żeby łatwiej zawalczyć o szmal dla siebie. Tej zachłanności towarzyszy niespotykane skąpstwo. Sąsiedzi opowiadają o jej głupich uwagach o ubogich ludziach. Do czego taki ktoś jest potrzebny w naszej Spółdzielni?". Osiemdziesięciu "studentów" wysiadło z busów Mieszkańcy założyli stowarzyszenie. Odwołali zarząd i członków rady nadzorczej. Powołali nowych. - Stary zarząd się ratował, przyczepiał kartki, że termin zebrania odwołano - opowiada Wojtalewicz. - Uchwałę o nowych przedstawicielach złożyliśmy w KRS-ie. Ale stary zarząd zaskarżył uchwałę do sądu. Więc KRS do czasu wyjaśnienia uchwałę zawiesił. I w rejestrze nadal są starzy przedstawiciele. To oni na sobotę 21 lipca zwołali walne zgromadzenie. - Wcześniej od kilku lat nie mogliśmy się o nie doprosić - opowiada Wojtalewicz. - Teraz zarząd chciał się powołać od nowa. - 9 rano. Świetna sala, mikrofony - opowiada Teresa Macias-Jabłońska. - Tych osiemdziesięciu "studentów" wysiadło z busów. Mieli pełnomocnictwa. Jeden przyznał, że dostali zaliczki. Reszta miała być potem. Wojtalewicz: - Skąd mieli pełnomocnictwa? Pewnie dali je mieszkańcy, którym coś obiecano. Na przykład pomoc w zadłużeniu. Postraszyliśmy ich prokuraturą i szybko zniknęli. Prezes Stępień: - To kłamstwo, że ja ich opłaciłem. Podejrzewam, że to opozycja. Zbigniew Jamroz, przewodniczący (odwołanej) rady nadzorczej, a według mieszkańców prawa ręka prezesa, dodaje, że "uzurpatorzy z opozycji" go przetrzymywali, łamali karty do głosowania i przecinali kable od nagłośnienia. Prezes Stępień: - Nie przejmuję się tymi, którzy przeszkadzają w zajmowaniu się spółdzielnią. Wojtalewicz: - Czekamy na zmianę w KRS-ie. Wtedy były prezes będzie musiał odejść. Natolin: prezes "przyspawał" się do stołka. Dosłownie Grzegorz Szymanik 07.08.2012 Mieszkańcy pakują prezesa Andrzeja Stępnia, który nie opuszcza fotela (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta) Prezes spółdzielni mieszkaniowej nie chciał zejść ze stołka. - Od kilku godzin prosimy, żeby wstał i wyszedł, a on trzyma się go jak przyspawany - mówili jeszcze o 22. mieszkańcy. Godz.17., poniedziałek. Prezes zarządu spółdzielni mieszkaniowej Przy metrze Andrzej Stępień siedzi na czarnym skórzanym fotelu. "Słońcem Natolina" mieszkańcy nazywają go od kilku lat. Prezesem jest od 1998 r., ale właśnie przestał. Taka jest decyzja sądu, który uznał wybór nowej rady nadzorczej i nowego zarządu. Ale prezes nie chce przestać. Wzywa dwóch ochroniarzy, którzy stają w drzwiach i nie wpuszczają nowych władz. - Ale film, nie uwierzyłbym. Prezes się zabarykadował w gabinecie - mówi Grzegorz Janas, członek nowej rady nadzorczej. O prezesie pisaliśmy pod koniec lipca. Mieszkańcy, którzy uważają jego rządy za autorytarne i zarzucają mu nieprawidłowości w kierowaniu spółdzielnią, zbuntowali się, założyli stowarzyszenie, a potem go odwołali. Sąd wczoraj zatwierdził nowe władze. Razem z prezesem zabarykadował się były przewodniczący rady nadzorczej Zbigniew Jamroz. Siedzieli w ciszy. Policja wezwana przez mieszkańców rozkłada ręce bezradnie: - My przyjedziemy, jak się krew poleje. Ale mieszkańcom udaje się wejść do gabinetu. Godz. 18. Mieszkańcy wynajmują własną ochronę, sześciu rosłych mężczyzn, i mówią, że prezes będzie wyprowadzony siłą. Ale prezes i tak nie ustępuje. Godz. 18.30. Prezes robi notatki, zerka w kalendarz. Mieszkańcy wołają: - No, miej pan honor, odejdź! Proszę, proszę! Prezes Stępień: - To jest nieprawomocne. Proszę opuścić lokal, za który odpowiadam. Jedni i drudzy ochroniarze kręcą się po pokojach. - Przecież nie usuniemy go siłą - mówią mieszkańcy. - On tylko na to czeka. Sami zaczynają prezesa pakować: figurkę faraona, długopisy, zeszyty. Prezes dzwoni na policję, że go okradają. Małgorzata Sikora, nowa prezes zarządu: - Ja panów proszę, nie róbmy szopki. Mamy nowe władze demokratycznie wybrane, wyrok sądu. Co tu robicie? - Rozmawiam z prezesem Stępniem, a rozmowa została mi przerwana przez wtargnięcie nieproszonych gości - mówi Zbigniew Jamroz, prawa ręka prezesa. - Proszonych! To jest wyrok! - Kartka pomięta jakaś. Jutro sprawdzę sam w sądzie. Głos spośród mieszkańców: - Myślałem, że "prezes przyspawany do stołka" to tylko taka metafora. Grzegorz Janas, członek nowej rady: - My dziś nie odpuścimy. Jest decyzja sądu, zostajemy dziś, aż prezes odejdzie! Godz. 22. Prezes ciągle siedzi w czarnym skórzanym fotelu. Prezes "odspawany" od stołka. Przestraszył się policji 07.08.2012 , aktualizacja: 08.08.2012 07:58 Awantura w gabinecie prezesa spółdzielni "Przy metrze" (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta) Andrzej Stępień, były prezes spółdzielni mieszkaniowej "Przy metrze", opuścił fotel około drugiej w nocy. O prezesie spółdzielni, który dosłownie nie chciał zejść z fotela, pisaliśmy we wtorek. Konflikt między Andrzejem Stępniem a mieszkańcami spółdzielni "Przy metrze" trwał od wielu miesięcy. Mieszkańcy, którzy zarzucają prezesowi wiele nieprawidłowości w kierowaniu spółdzielnią, zbuntowali się i odwołali zarząd oraz członków rady nadzorczej. Prezes się bronił - decyzję o nowych władzach zaskarżył do sądu, a na zwołanym szybko walnym zgromadzeniu (o które mieszkańcy nie mogli doprosić się przez lata), próbował powołać się na nowo. Choć w poniedziałek była już oficjalna decyzja sądu, że nowe władze spółdzielni są legalne, prezes stwierdził, że z fotela nie zejdzie, a decyzję dalej będzie skarżył. Zawołał ochronę, która stanęła w drzwiach i nikogo nie wpuszczała. Z prezesem zabarykadował się przewodniczący odwołanej rady nadzorczej Zbigniew Jamroz. Mieszkańcy sprowadzili swoją firmę ochroniarską, zadzwonili po policję, a potem dostali się do gabinetu. Sami zaczęli prezesa pakować. Ale on nie ustępował - dalej siedział przy biurku, przeglądał notatki, rozmawiał przez telefon. Dookoła na jego odejście czekali mieszkańcy. Dopiero około drugiej w nocy wyszedł pod eskortą 12 policjantów, przyjechał nawet sam naczelnik. Było podejrzenie, że prezes chce wynieść z sobą jakieś papiery i dlatego tak się uparł. W końcu na widok tej policji wyszedł spokojnie. We wtorek spotkał się z nowymi władzami i problemu już nie było - opowiada Grzegorz Janas, członek nowej rady nadzorczej.