prowadzić ciekawe rozmowy

Transkrypt

prowadzić ciekawe rozmowy
www.polskagazetawroclawska.pl
Polska Gazeta Wrocławska | 9–10 maja 2009 | 17
Słowo Polskie
SłowoPolskie
Justyna Kościelna
Dlaczego nigdy nie przeczytał własnej książki, a wizyta w księgarni wprawia go w konsternację i przyprawia o bóle głowy?
Rozmawiamy z Eduardo Mendozą, jednym z najwybitniejszych hiszpańskich pisarzy
NiezwykłeżycieMendozy
Najtrudniej było chyba stworzyć
postać kilkuletniego Jezusa?
Nie, wręcz przeciwnie. Wróciłem
po prostu do wspomnień z lat
chłopięcych, przypomniałem
sobie też dzieciństwo moich
dwóch synów. Chciałem pokazać normalnego chłopca urwisa,
ale i wyraźnie zarysować aureolę,
która nad jego głową ciągle się
unosiła.
A propos lat dziecięcych – podobno chciał Pan zostać torreadorem, odkrywcą albo kapitanem
statku?
Tak, to rozpalało moją wyobraźnię. Żagle, morze, piraci... Zamiast
jednak realizować te marzenia,
zacząłem pisać.
A później mówić, że bycie pisarzem to najgłupsza rzecz na świecie...
Cha, cha... No tak. Bo wygląda to
tak, że człowiek siedzi w samotności i spisuje każdą rzecz, jaka
przyjdzie mu do głowy. Już ten
fakt wydaje mi się dość absurdalny. Poza tym na świecie jest już
tyle książek. Po co komu następna? Za każdym razem, kiedy coś
piszę, nie wchodzę nawet do księgarni, bo wpadam w depresję,
myśląc, że dorzucam do tego
morza kolejną kroplę, dodaję małą
skałę do Himalajów. No ale póź-
niej wracam do domu, siadam
przy biurku i zapominam o tym
wszystkim, stawiając litery, wymyślając wątki i wikłając bohaterów
w surrealistyczne sytuacje.
siadam przed komputerem i przepisuję. Wtedy poprawiam tekst,
używając oczywiście internetu
i wszystkich innych wynalazków.
Popołudniami dużo czytam. Albo
po to, by się przygotować do pisania, albo wręcz przeciwnie – by
wyjść z opisywanego świata
i wejść w inny.
Jak piszę, najczęściej sięgam
po poezję. To jak zażywanie języka
w pigułce. Takie skoncentrowane
formy są dla mnie lekarstwem
i dają mi, nazwijmy to, lingwistyczny power. Lubię też historię.
Bardzo mnie to usypia i relaksuje.
Robi to Pan ze wspaniałym rezultatem. I to chyba kokieteria, kiedy
mówi Pan, że jest najgorszym
pisarzem na świecie.
To, czy moja książka mi się podoba, czy nie, jest zmienne jak słupki
na giełdzie. Czasami jestem zadowolony i wydaje mi się, że zrobiłem coś naprawdę dobrze. A później, kiedy następnego dnia czytam ten sam fragment, entuzjazm
opada. Pewnie dlatego nigdy nie
przeczytałem żadnej wydanej
książki swojego autorstwa.
To jednak ma Pan biblioteczkę.
Słyszałam, że nie.
Aż tak radykalny nie jestem. Mam
własny księgozbiór, ale rzeczywiście bardzo mały. Nie magazynuję
książek, po prostu po przeczytaniu
je rozdaję. Zatrzymuję te naprawdę dobre, po które w przyszłości
jeszcze raz sięgnę. Mam dużo poezji i literatury klasycznej.
Żartuje Pan?
Nie. Pierwszą książkę napisałem
w wieku 25 lat. Jak ostatnio robiono jej specjalną edycję, osoba,
która ją przygotowywała, zadała
mi kilka pytań. Nie znałem odpowiedzi, bo przecież nigdy jej nie
przeczytałem. No, ale sięgnąłem
po nią i w tym samym momencie
przeniosłem się do młodzieńczych
czasów, kiedy pociłem się
nad każdym pojedynczym słowem.
Powiedziałem: Przepraszam, ale
nie jestem gotowy, by stawić czoła
temu zadaniu. To tak, jakby brać
do ust jedzenie, po którym kiedyś
miało się silne zatrucie.
Z jaką publikacją by się Pan nigdy
nie rozstał?
To trudne pytanie. Mam wielu
ulubionych autorów w różnych
kategoriach. Najlepszą książką jest
chyba „Wojna i pokój” Tołstoja.
Ale jak mnie pani zapyta jutro,
równie dobrze mogę powiedzieć,
że „Don Kichot” Cervantesa albo
„Czerwone i czarne” Stendhala.
A z ostatniej książki jest Pan
zadowolony?
Tak.
Niemożliwe!
Naprawdę. Bo to nie jest tak, że
nie lubię swoich książek. Po prostu praca nad nimi jest dość
żmudna i czasochłonna. Długo
wygładzam każde zdanie, żeby się
nie powtarzało, było jasne i nieskomplikowane. I jak już stawiam
ostatnią kropkę, jestem najzwyczajniej w świecie wykończony.
A wtedy przychodzi ostatni cios:
książka wraca do mnie po redaktorskich poprawkach i znów
muszę ją czytać. Wraca właśnie
wtedy, kiedy myślę, że już mam
wszystko z głowy i mogę się zająć
czymś innym. Czasami mówię
w wydawnictwie, że przeczytałem, a tak naprawdę tego nie
FOT. MICHAŁPAWLIK
Rozbrykany ośmioletni Jezus,
Maria, która z trudem
wyjaśniła mężowi Józefowi
tajemnicę pewnego poczęcia
i niewydarzony Rzymianin, orator
z problemami gastrycznymi, który
probuje ocalić ich rodzinę: to
bohaterowie Pana najnowszej
książki „Niezwykła podróż
Pomponiusza Flatusa”. Mam
wrażenie, że pisząc ją, musiał się
Pan świetnie bawić.
Rzeczywiście, miałem spory ubaw,
wymyślając sytuacje, które mogłyby wydarzyć się tysiące lat temu.
Jako dziecko odebrałem solidną
edukację religijną, znam wiele
fragmentów Biblii. Uczyłem się też
łaciny i greki. Do dziś jestem zafascynowany klasycznym światem:
mitologią, historią, filozofią.
Pisząc „Niezwykłą podróż”, czułem się więc jak w domu, byłem
pośród starych przyjaciół.
robię. Po prostu nie mogę. Widzę
tyle błędów...
Jednym słowem, jest Pan perfekcjonistą. Pracoholikiem też?
Oj, nie. Pracuję regularnie, ale
dość mało. Nie potrafię koncentrować się przez długi czas. Dwie
godziny dziennie to dla mnie
optymalna dawka.
Wstaję dość wcześnie, jak
na hiszpańskie standardy. Koło
godziny dziesiątej, już po porannej
kawie i prasówce, zaczynam pracować. Ale spokojnie, zgodnie
z własnym tempem. Nigdy się
do pisania nie zmuszam. Co
ważne, już do tego przyzwyczaiłem swoje wydawnictwo. Czasami
pytają: kiedy skończysz? Mówię,
że w grudniu, po czym oddaję
w grudniu, ale rok później.
Dwie godziny dziennie – to bardzo przyjemny wymiar pracy.
No tak, ale jak już skończę pisać,
nie gapię się przez okno. Najczęściej robię rzeczy związane z książką. Piszę ręcznie – tak się przyzwyczaiłem, a teraz jestem już
za stary, żeby to zmienić. Nie
potrafię jednocześnie uderzać
w klawiaturę i myśleć. Dopiero
z pomazaną kartką, rękopisem,
Kim jest barceloński czarodziej wartkiej akcji i mistrz skomplikowanych intryg?
Eduardo Mendoza to dziś najlepiej
sprzedający się towar pisarskiej
Hiszpanii.
Krytycy nie mają żadnych wątpliwości: po erze Artura Péreza-Revertego i Carlosa Ruiza Zafóna
przyszedł czas Eduardo Mendozy
i 66-letni były adwokat i radca
prawny wyznacza dziś za Pirenejami powieściowe standardy. Na krótkim tournee po Polsce Katalończyk
promował najnowszą książkę, „Nie-
zwykłą podróż Pomponiusza
Flatusa”, która ukazała się
w wydawnictwie Znak. Wraz z nią
do czytelników trafił także zestaw
najsłynniejszych jego książek:
„Sekret hiszpańskiej pensjonarki”,
„Mauricio, czyli wybory”, „Przygody
fryzjera damskiego” i „Oliwkowy
labirynt”, czyli bestsellery, dzięki
którym Mendoza wmaszerował
do pisarskich salonów. Ale bądźmy
uczciwi: „Niezwykła podróż
Pomponiusza Flatusa” to produkt
zdumiewający nawet jak na tego
szczwanego bajarza. Tym razem
barcelończyk pokusił się o napisanie podróżniczej powiastki w stylu
Woltera, przybranej w szaty kryminału z początków naszej ery. Sięgnął do chrześcijańskich legend
i apokryfów, dodał szczyptę mitologii i sensacyjną intrygę, a całość
przyprawił szczodrze sowizdrzalskim humorem. Wyszła pikantna
zabawa literacka z filozoficznym
przesłaniem, od której trudno się
oderwać aż do ostatniej stronicy.
Pomijając kilka ataków za obrazę
uczuć religijnych, „Niezwykła
podróż Pomponiusza Flatusa” nie
wywołała w Hiszpanii religijnych
waśni. Co więcej, tygodniami nie
schodziła z topu książkowych rankingów, potwierdzając, że nic tak nie
podbija pisarskiej sławy, jak umiejętnie zaaranżowana prowokacja. BB
Jutro to będzie Pan już w Hiszpanii. Wróci Pan kiedyś do Wrocławia?
Na pewno. Myślę, że to jedno
z najpiękniejszych miast w Europie. W ogóle lubię podróżować.
Jak byłem młody, wyruszałem
– w przeciwieństwie do kolegów,
którzy najczęściej wylegiwali się
na włoskich i greckich plażach
– w egzotyczne miejsca. Odwiedzałem na przykład Norwegię czy
Czechosłowację. Byłem ciekawy,
jak tam się żyje. I ze zdumieniem
odkrywałem, że mimo różnych
problemów, systemów politycznych czy klimatu, ludzie wszędzie
egzystują tak samo. Jedzą, śpią,
martwią się o swoje ulubione
drużyny sportowe.
To fantastyczne, jak po pierwszym
wrażeniu człowiek odkrywa podobieństwa w innych.