List od ojca Aleksander odebrał w hotelu "Ibis" we Frankfurcie

Transkrypt

List od ojca Aleksander odebrał w hotelu "Ibis" we Frankfurcie
List od ojca Aleksander odebrał w hotelu "Ibis" we Frankfurcie, gdzie zatrzymał si w drodze
do Heidelbergu. Pro ba troch go zaskoczyła: Czy nie znalazłby troch czasu na wykonanie
projektu małej stacji, której budow postanowiono na posiedzeniu zarz du towarzystwa? Przez
kilka dni wahał si , potem jednak odpisał: zgoda. Tydzie pó niej dor czono mu list nast pny, z
którego wynikało,
zapisan
ostro no
e stacja b dzie nazywa
si
"Estherhof". Trzymaj c w palcach kartk
równym pismem ojca, u miechn ł si . Ach, ten ojciec... I po có te wybiegi? Czy
nie nazbyt przesadna?
Przed oczami stan ły mu obrazy dawnych zdarze , które, jak my lał, "usn ły ju
pod
sercem", a teraz przebudziły si na nowo z cał sił : dom na Nowogrodzkiej, Wasiliew, ko ciół
w. Barbary, płon ce wozy na ł ce za Nowowiejsk , kazanie ksi dza Ol dzkiego, radca
Mehlers, Jan... Nagle poczuł al, e wci
jeszcze yje, cho przecie taki al nie miał adnego
sensu. List wło ył do sakwoja a, wyszedł na miasto i długo chodził ulicami, by - jak powiedział
sobie - da sercu czas na odzyskanie spokoju. Dopiero koło północy zapalił wszystkie wiatła w
gabinecie, odprawił słu
cego, zamkn ł drzwi na klucz, rozpi ł na stole arkusze papieru braci
Rosenblatt i wzi ł si do pracy.
Do Alte Oliva przyjechał poci giem berli skim w ostatnim dniu czerwca. Ojciec powitał go na
dworcu. W niedziel , dwa dni po przyje dzie, poszli razem za Brentau, obejrze okolic . Miejsce
było pi kne. Nasyp, gotowy ju
pod uło enie torów, szedł łukiem mi dzy wzgórzami. Na
zboczach po obu stronach białej drogi sosnowy las, piaszczyste urwiska i g szcze je yn.
Niebieskie łubiny ju
przekwitały. Ze wzgórza, na które weszli, wida
było morze za
zabudowaniami Langfuhr i niedaleki las cmentarza Silberhammer. Było południe. Dzwony biły w
Brentau i Matemblewie.
Budynek stacji, który uko czono we wrze niu, miał fasad z ciemnobr zowej, glazurowanej
cegły, du e ostrołukowe okna i spadzisty dach z holenderskiej dachówki. Aleksander chciał, by
w oknach sali dla podró nych były witra e i bardzo na to nalegał, cho uprzedzano go, e
zarz d towarzystwa mo e nie wyrazi zgody, bo nie było takiego zwyczaju. Projekt jednak został
przyj ty. Na kartonach, które w czerwcu otrzymali in ynierowie Greiss i Hohen, powtarzał si
motyw kobiety cinaj cej białe kalie. Paru członków zarz du nie kryło, e woleliby umie ci
zamiast tego szacowne emblematy kolei cesarskich, na przykład skrzydlate koła i
elazne
błyskawice, symbole Wieku Elektryczno ci, zmienili dopiero zdanie, gdy naczelny geodeta
Lohmann (studiował jaki czas malarstwo w Monachium u samego Reicha) mimochodem rzucił
uwag , e kobieta, cinaj ca kalie, bardzo przypomina Lorelei, a mo e nawet sam Germani z
obrazów Kunzego. Wedle projektu Aleksandra, witra e w oknach po zachodniej stronie sali
miały przedstawia
ciemne, północne morze, w którego falach unosz
si
ryby i gwiazdy.
Zdaniem tych, którzy zajrzeli do Estherhof w pierwszych dniach pa dziernika, gdy budynek
został ju
wyko czony, witra e bardzo si
udały. Były troch
podobne - jak mówiono - do
obrazów Gustawa Klimta, które Aleksander znał jeszcze z Wiednia i bardzo lubił.
Podczas jednego ze swoich pobytów w Alte Oliva Andrzej, chc c zobaczy
Aleksandra, o którym tyle mówiono, wybrał si
dokładnie zaplanował, zd
dzieło
do Estherhof. Była niedziela. Cho wszystko
ył dopiero na ostatni poci g, którym doje d ało si na miejsce przed
samym zmierzchem. Gdy wszedł do sali dla podró nych, w rodku było ju ciemno, tylko zza
czarnych sosen s czył si przez kolorowe szybki czerwony blask nieba. Wielkie ryby i gwiazdy
podobne do ró owych chełbi, pod wietlone rubinow
czerwieni , arzyły si . na witra ach w
gł bi sklepionego wn trza i przez moment odniósł wra enie, e dom, do którego wszedł, stoi
pod wod , która bezszelestnie omywa mury a po sam dach.
Podró ni, którzy siedzieli pod cianami, byli bardziej podobni do cieni, ni
ywych ludzi. Gdy
usiadł na. d bowej ławie pod oknem, nie mógł rozpozna ich rysów. Zdawało mu si , e siedz
w kapturach, z r kami splecionymi na podołku. Obok na d bowych ławach stały wielkie kosze
jabłek. Jedno spadło na kamienn
posadzk
ciemnoczerwone, prawie granatowe, ze
i potoczyło si
w jego stron . Było
wie ymi, mokrymi listkami na łody ce. Chciał je
podnie , wyci gn ł r k , lecz ogarn ła go taka senno , e nie mógł nawet poruszy palcami.
Gdy si
widzie
we
obudził, sala była pusta. Mru
nie. Seledynowe
c oczy, pomy lał,
wiatło, uko n
smug
e podró nych musiał pewnie
promieni przenikaj ce przez tafle z
kolorowego szkła, rysowało na kamiennej posadzce sali przymglony, poci ty setk rubinowych i
szmaragdowych linii obraz kobiety ze srebrnym no em w palcach, która z uwag
cinała białe
kalie o gi tkich, czarnych łodygach z ołowiu.
Poci g przyjechał o dziewi tej.
Był jedynym pasa erem, który wracał do miasta.
Potem min ło wiele lat. Kolejna wojna obj ła pół wiata. Gdy zim
do miasta zbli yli si
Rosjanie, poprzedzeni ruchem na niebie niezliczonych stad wron i kawek, które w przera eniu,
spłoszone kanonad
tysi cy dział, uciekały z gł bi l du nad gładk
powierzchni
morza
zasnutego mro nymi mgłami, z domów w Brentau ujrzano słup ognia nad lasem. To paliło si
Estherhof. Nast pnej nocy uciekinierzy, brn cy z wózkami z po ciel i ywno ci przez zaspy w
stron
ogarni tego po arem portu, gdzie czekały na nich statki z Rostocku, Hamburga i
Bremerhaven, za mostem trafili na pokryte niegiem gruzy. Blaszana tablica z gotyck nazw
stacji, podziurawiona odłamkami, sterczała spod pyl cej si na wietrze bieli.
Na wiosn , gdy
nieg spłyn ł do błotnistych rowów, wszystko porosło wie
traw . Na
wypalonych zboczach doliny po obu stronach toru wyrosły rdzawe pola piołunu. Kolczaste p dy
czarnych je yn opl tały g stym g szczem gruzowisko przysypane piaskiem nawianym przez
wiatr, niski peron, mokn cy w deszczach, zmienił si w trawiasty pagórek, podobny do długiego,
poro ni tego arnowcami kurhanu. W gł bi doliny, w której stały bł kitne rozlewiska deszczowej
wody, na biało zakwitły tarniny. W gał ziach brzóz czerniały plamy ptasich gniazd. Ludzie, którzy
przyje d ali teraz do miasta z dalekich okolic na wschodzie dawnej Polski, by zaj
miejsce
tych, którzy na ostrzeliwanych okr tach uciekli przed rosyjsk armi za morze, rozebrali resztki
torów na nasypie. Z szyn budowano stropy nowych domów. Potem mało kto ju wiedział, e
kiedy tu, mi dzy zboczami poro ni tymi piołunem, na dnie pustej doliny wznosił si pi kny,
kryty holendersk dachówk , budynek małej stacji o czerwonym, spadzistym dachu i wysokich,
gotyckich oknach, przy którym zatrzymywały si
poci gi pełne ludzi, jad cych z miasta na
południe.
Z dawnego "Estherhof" został tylko most ł cz cy ceglanym łukiem obie strony doliny. Prawie
nikt t dy nie przeje d ał, bo okolica była odludna. Czasami na ł k zaro ni t tarnin , głogiem i
je ynami zapuszczały si dzieci z Br towa i Dolnych Młynów. W ród krzywych sosen i brzóz
rozlegał si wesoły miech. Wystarczyło tylko troch pogrzeba w piachu mi dzy korzeniami, by
spod trawy i piołunu wyci gn
karminowe i bł kitne tafelki stłuczonego szkła, przez które bez
obawy mo na było patrze w sło ce.

Podobne dokumenty