Drzewo Życia nr 7
Transkrypt
Drzewo Życia nr 7
1 PISMO RUCHU ŚWIATŁO–ŻYCIE ARCHIDIECEZJI GDAŃSKIEJ 2 foto na stronie nr 1 i 2 Krzysztof Lewna (tło) i Piotr Kwiatkowski (szopki) W numerze Na początek... S³uchaæ Pana w Koœciele Ksi¹dz Pawe³ Górny ...................................4 Ludzie Ruchu ... nie widzę tego w innych ruchach Z ksiêdzem Biskupem Edwardem Zielskim rozmawia Robert Sobczyk ............................6 Działo się... Boski Festiwal AD 2011 m³odym okiem Agnieszka Sobczyk ....................................11 Niezastą pieni Była ciepła, miła i uczynna El¿bieta i Maciej Brzeziñscy .......................12 Animator??? Animator jaki jest każdy widzi El¿bieta i Roman Ruszniak ........................13 Działo się... Wychodziliśmy trochę ogłuszeni... Tomasz Jachna .........................................15 Słuchamy...… IND In Nomine Dei Robert Sobczyk .........................................18 Afryka To nie polityka, to WOLNOŒÆ ks. Zdzis³aw P³awecki SCJ .........................20 Warto... Okultyzm nowe formy zagrożenie dla rodziny ks. Micha³ Olszewski SCJ ..........................22 Listy z Buriacji Pierwsze kroki... Siostra Fidelis OP......................................24 Działo się... Czas... Asia i Roman Boszke .................................25 Działo się... Przygotować się na ... Dariusz Owsiany .......................................26 Służymy... Rodzice, którzy mają już swoich świętych... Katarzyna Marmurowicz Joanna Zinka ...........................................28 3 Drodzy Czytelnicy Niedawno były wakacje, a teraz już św. Mikołaj przyszedł i gwiazdor nadchodzi. Było ciężko inaczej, czyli Autorzy dostarczyli swoje teksty na czas, a przynajmniej bez większych opóźnień, natomiast moje zajęcia nie pozwalały na szybsze skończenie numeru. W ciężkich chwilach miałem na głowie słuchawki, a w nich audiobook z Dzienniczkiem Siostry Faustyny. To mnie naprawdę ratowało. Ostatnio były przejściowe kłopoty ze ściąganiem pliku DŻ z serwera. Według rozmowy z Markiem (Diakonia Komunikowania Społecznego) kłopoty zostały usunięte, jednak pozostaje pytanie: dlaczego się coś zmienia i po zmianie wychodzi gorzej niż było? To Czytelnicy DŻ stali się poszkodowanymi, bo nie mogli przeczytać tego, co chcieli. Dziwi mnie jednak fakt, że przynajmniej ja nie znalazłem żadnej informacji o tych trudnościach. Dość narzekania: co w nowym numerze? Jak zwykle, pojawili się nowi autorzy i wrócili starzy i wszystkim z całego serca dziękuję. Zacznijmy od nowych autorów. Z tematem roku zmierzył się ks. Paweł Górny. Swoimi przeżyciami, jakich doznała w czasie Boskiego Festiwalu AD2011 podzieliła się z nami Agnieszka, jak dotąd najmłodsza nasza autorka, a prywatnie moja córka. Ela i Roman Ruszniakowie podzielili się swoimi przemyśleniami o byciu animatorami. Zaczęło się od naszego spotkania w Stopnicy, a rozpoczęła się (taką przynajmniej mam nadzieję) współpraca egzorcysty ks. Michała Olszewskiego SCJ z DŻ, jego artykuł o zagrożeniach dla rodziny, czyli coś co trzeba wiedzieć, bo przeciwników trzeba znać. Moją wielką radością jest pojawienie się wśród autorów siostry Fidelis OP i jej pierwszego listu z dalekiej Buriacji; zwraca nam uwagę na kraje i ludzi, którzy jeszcze Chrystusa nie poznali. Asia i Roman Boszke napisali jak to się stało, że byli na rekolekcjach i czego tam doświadczyli. No i ostatni z nowych autorów − Dariusz Owsiany, czyli jak się przygotowujemy do nowej ewangelizacji w roku 2033. Moją wielką radością jest powrót na łamy DŻ autorów, którzy już napisali dla nas artykuły. Do takich autorów na pewno należy zaliczyć Elżbietę i Maćka Brzezińskich, którzy wskrzesili cykl Niezastąpieni i napisali o Basi Tomczak. Ksiądz Zdzisław Pławecki SCJ napisał tekst o trudnej sytuacji ludzi w Kamerunie. Znakomitą robotę wykonały panie (a może dziewczyny) z Diakoni Życia. Przede wszystkim dotrzymały słowa, że będą pisały do DŻ (to w dzisiejszym świecie − nawet chrześcijańskim − rzadka cecha) i do tego napisały tekst o tych, którzy oglądają Boga twarzą w twarz, a do tego poradnik dla nas, jak przeżyć te ciężkie chwile. Wreszcie wypada zareklamować wywiad z księdzem Biskupem Edwardem Zielskim. To człowiek Ruchu i myślę, że ten wywiad dowodzi tej „oczywistej oczywistości”. Tomek Jachna to człowiek, którego teksty już nieraz czytaliśmy; w tym numerze stał się relacjonistą z koncertu, z którego wychodziliśmy sporą grupą trochę ogłuszeni. Został jeszcze cykl Słuchamy, w którym odżywają wspomnienia z pierwszego numeru DŻ. Jak zwykle Benek się napracował, może więcej niż przy dotychczasowych numerach, ale efekt jak zwykle dla mnie jest niedościgniony, również Piotr i Krzysiek podzielili się z nami swoją pasją. W ten sposób może trochę niewidocznie i nieświadomie Benek, Piotr i Krzysiek stali się członkami małej społeczności redakcji (jak to szumnie brzmi) Drzewa Życia. Zapraszam do lektury nowego, 7. już numeru Drzewa Życia. Kontakt: E–mail: [email protected], lub [email protected] tel.: 58 6650290 lub 607 701 609 Robert Sobczyk 4 Na początek... Tak jakoś mi się w głowie Górny, a to dlatego, że ułożyło, że w roku Słuchania byliśmy kiedyś sąsiadami po Pana w Kościele przeciwnych stronach ulicy, we wszystkich numerach a po drugie, prowadził ktoś inny będzie pisał, co dla rekolekcje właśnie niego znaczy tegoroczne w interesującym nas hasło roku formacyjnego. temacie. W tym numerze dzielnie pałeczkę podjął ks. Paweł „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha” (Mt 11,15). Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak ważnym narządem są uszy. Możliwość usłyszenia i zrozumienia tego, co ktoś do nas mówi, to podstawowa sprawa decydująca o jakości naszego życia. Podobnie ma się sprawa ze słuchaniem samego Boga; to kwestia najważniejsza, bo również decyduje o jakości naszego życia na ziemi, ale bezsprzecznie decyduje także o zbawieniu wiecznym. W Biblii wyraz „ucho” występuje 207 razy. Bardzo częstym kontekstem wypowiedzi natchnionych dla słowa „ucho” jest nie tyle organ zmysłowy, ale duchowa dyspozycja otwarcia się na Boże Słowo, które ma moc zbawić człowieka: Na początek... „Nie chciałeś ofiary krwawej ani obiaty, lecz otwarłeś mi uszy” (Ps 40,7). W Piśmie Świętym często mówi się o „uszach Boga”. Wyobrażają one Jego wszechwiedzę albo Jego łaskawe wysłuchiwanie modlitwy ludzi: „Skłoń ku mnie ucho, pośpiesz, aby mnie ocalić” (Iz 59,1). Bóg rzeczywiście nas słyszy. To jest Dobra Nowina dla każdego człowieka. Nasze wołanie jest wysłuchane przez Boga. Żadna modlitwa nie zostaje pozostawiona bez odpowiedzi. Ale z drugiej strony Bóg nieustannie wychodzi do człowieka. Bóg pragnie, aby Jego miłość została przyjęta, a Jego Słowo zostało usłyszane. Człowiek musi więc ze swej strony nasłuchiwać głosu Stwórcy i ku niemu „nakłonić ucha” (Ps 45,11). Wiadomość, jaką możemy usłyszeć jak ta, która mówi o Bożym planie zbawienia człowieka, o Bożej prawdzie, Bożej woli, a więc z serii tych najważniejszych. W księdze Izajasza Sługa Pański mówi, że „Bóg każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył Mi ucho, a Ja się nie oparłem ani się cofnąłem” (Iz 50,4–5). Pozwolić, aby Bóg do nas przemówił i dotarł do nas ze Swoim Słowem, to podstawa drogi zbawienia. W Nowym Testamencie uzdrowienie głuchoniemego urasta do symbolu otwarcia się na Boga. „Do Jezusa przyprowadzili głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. Wtedy Pan wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: »Effetha«, to znaczy: Otwórz się! Zaraz otworzyły się jego uszy” (Mk 7,32–35). W obrzędzie chrztu dorosłych Kościół naśladuje te czynności Jezusa. Szafarz przed właściwym aktem sakramentalnym dotyka uszu katechumena, wypowiadając słowa: „Effetha!”, to znaczy: Otwórz się! Byś mógł słuchać nauki Mądrości Odwiecznej i byś mógł pójść drogą, którą Ona wskazuje. Nie ma ważniejszej sprawy, niż uczenie się słuchania Pana Boga. Nie jest ważne, że zawsze jesteśmy na początku drogi. Każdy wysiłek włożony w to, by otwierać się na głos Boga, każdy trud włożony, by jak najlepiej rozumieć Boże Objawienie i to, co Pan Bóg do nas mówi 5 ma najgłębszy sens: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów. Zwycięzcy dam spożyć owoc z drzewa życia, które jest w raju Boga” (Ap 2,7). Jako ludzie wiary chcemy być tymi, którzy zaufali Jezusowi na wzór św. Piotra: „Panie do kogo pójdziemy? Ty masz słowo życia wiecznego” (J 6,68). Nie szczędźmy więc czasu na słuchanie Pana Boga, bo to najlepiej zainwestowany czas. Rozpoczęliśmy czas Adwentu, w którym ze szczególną intensywnością będziemy wpatrywać się w Maryję, jako zasłuchaną w Boże Słowo, gotową zawsze wypełnić Boże wezwanie. Niech Niepokalana Matka Kościoła wyprasza nam łaskę otwartości na Boga, który nieustannie mówi do swoich dzieci. Opracowane na podst.: Dorothea Forstner OSB „Świat symboliki Chrześcijańskiej”. Ks. Paweł Górny ks. Paweł Górny ur. 31.05.1967. Wyświęcony 6.06.1992 w Pelplinie. Obecnie wikariusz par. Trójcy Świętej w Gdyni Dąbrowie. 6 Ludzie Ruchu To miłe, że ludzie tak zapracowani, jak ksiądz Biskup Edward Zielski, chcą coś nam przekazać i wspólnie powspominać. To pierwsza część wywiadu, którego udzielił Redakcji Drzewa Życia – dokończenie w następnym numerze. Artykuł jest wzbogacony zdjęciami z przepastnego archiwum Jerzego Jarzębińskiego, prawdziwiej skarbnicy wiedzy o ludziach Orlik, jesień 1977. Z lewej strony – Sylwia, obecnie s. Monika; ks. Edward z gitarą – stałą towarzyszką na oazie i w parafii w Ruchu w parafii jezuitów w tym mieście. Ona właśnie zaproponowała mi, abym pojechał do Krościenka i zapoznał się z Ruchem. W lipcu 1974 pojechałem i uczestniczyłem w rekolekcjach oazowych dla kapłanów, które prowadził sam Sługa Boży ks. Fr. Blachnicki. Było nas wtedy ok. 40 księży z różnych diecezji polskich i on, przez swoje konferencje, chciał nas zapalić do Ruchu. W moim przypadku to mu się udało. i czasach początków Ruchu na Pomorzu. Księże Biskupie, był Ksiądz jednym z trzech filarów Ruchu Światło–Życie Diecezji Chełmińskiej. Z tego, co opisywał Ksiądz Regent, to właśnie Ksiądz był wprowadzającym Księdza Andrzeja do Ruchu. A jak to było w przypadku Księdza, jak to się stało, że jesteśmy teraz razem w Oazie? Czy mógłby Ksiądz Biskup przedstawić nam tych, którzy zaproponowali Księdzu Ruch, jako sposób życia? Moje spotkanie z Ruchem Światło–Życie miało taki początek: w roku 1974 zostałem przeniesiony z parafii Osie do parafii Gdynia Demptowo. Moja przyjaciółka szkolna, Renia Zdunkowska, która mieszkała w Bydgoszczy, uczestniczyła Czerwiec 1976. Rajd pieszy Łeba – Kluki – Rowy Ludzie Ruchu Dlaczego Księdza Biskupa „chwycił” Ruch? Zauważyłem, że Ruch posiada wspaniałą propozycję pracy duszpasterskiej, nie tylko z młodzieżą, ale też z rodzinami. Wyznaję, że wykłady seminaryjne z tzw. Teologii duszpasterskiej nie dały wiele inspiracji na przyszłość i na nowe czasy. Metodologia zaś oazowa przedstawiała coś nowego i była silnie związana z Soborem Watykańskim. Domyślam się, że spotkał się Ksiądz Biskup ze Sługą Bożym Księdzem Franciszkiem. Jak Ksiądz odbierał wtedy Ojca? Jak już wspomniałem, miałem to szczęście, że moje pierwsze rekolekcje oazowe były prowadzone przez samego założyciela Ruchu. Widziałem go jako „zapaleńca”, zdecydowanego prowadzić to, co uważał za słuszne, nie patrząc na konsekwencje. Mówił trochę monotonnie, ale pisał bardzo jasno. Wolałem go czytać, niż słuchać. Co Księdza Biskupa zafascynowało w osobie Ojca? Co fascynowało w osobie Sługi Bożego ks. Blachnickiego to fakt, że dla niego nie było rzeczy trudnych. Jakakolwiek przeszkoda zawsze była wyzwaniem do znalezienia wyjścia. Nie tracił wiary: ani z powodu trudności wynikających ze strony episkopatu, ani ze strony władz komunistycznych. Inna sprawa, to duch ubóstwa. Wszystko co posiadał było używane na rzecz Ruchu. Nic dla siebie! Czy coś się zmieniło na przestrzeni lat w Księdza Biskupa odbiorze, zrozumieniu osoby Sługi Bożego Księdza Franciszka? Nic się nie zmieniło! A nawet przeciwnie. On jest dla mnie do dziś inspiracją w tych sprawach, o których wspomniałem. Często się łapię na tym, że przychodzi mi myśl, co na moim miejscu zrobiłby ks. Blachnicki. Czy wtedy, jak Ksiądz Biskup zaczynał swoją przygodę z Ruchem, czuł Ksiądz, że robi coś – śmiało można powiedzieć – ponadczasowego? Nie. Nie miałem takich myśli. Po prostu, poprzez działalność oazową starałem się odpowiedzieć aktywnie na potrzeby czasu. Uważałem i uważam do dziś, że metoda oazowa prowadzi ludzi do chrześcijaństwa autentycznego, do prawdziwego, osobistego spotkania z Jezusem, a to jest najważniejsze. Powspominajmy trochę. Z tego, co pisał Ksiądz Dunajski, to Ksiądz prowadził pierwsze rekolekcje Domowego 7 Ks. Bp. Edward Zielski urodził się 12 lutego 1947 r. w Brodnicy. Tam wychowywał się w domu rodzinnym, od szóstego roku życia był ministrantem, uczył się w szkole podstawowej i średniej. W 1965 r. zdał maturę. Po maturze wstąpił do seminarium duchownego w Pelplinie. Studia przerwało powołanie do wojska – w latach 1966– 1968 odbył służbę wojskową w Bartoszycach, w jednostce specjalnej dla kleryków (w tym czasie w wojsku obowiązywały wytyczne gen. Jaruzelskiego, mające na celu doprowadzenie żołnierzy–alumnów, poprzez pracę polityczno–wychowawczą, do rezygnacji z realizacji powołania). Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk bpa Bernarda Czaplińskiego w brodnickiej farze 21 maja 1972 r. Było to wydarzenie wyjątkowe, gdyż po raz pierwszy sakrament kapłaństwa został udzielony poza katedrą pelplińską. Wraz z ks. Edwardem święcenia przyjęło wówczas dwóch innych diakonów urodzonych w Brodnicy: ks. Roman Janczak i ks. Kazimierz Sikorski. Uroczystość przygotował ówczesny proboszcz parafii św. Katarzyny, ks. Józef Małkiewicz. Po święceniach pracował we wsi Osie, w Borach Tucholskich. Od 1974 r. był wikarym w parafii Matki Bożej Różańcowej w Gdyni, gdzie spotkał się z Ruchem Światło–Życie, którego był moderatorem. W 1976 r., wraz z ks. Andrzejem Regentem i ks. Antonim Dunajskim zorganizował w Legbądzie pierwsze w Diecezji Chełmińskiej rekolekcje oazowe dla rodzin i młodzieży. Podczas pracy w gdyńskiej parafii dojrzewało w nim powołanie misyjne, które zrealizowało się w 1980 r., kiedy to wyjechał do Brazylii. Początkowo, po półrocznym przygotowaniu językowym, przez trzy lata pracował na południu, w stanie Santa Catarina, w małym miasteczku Blumenau, w parafii Chrystusa Króla. W grudniu 1983 r. udał się na północ, do miasta Irecé w stanie Bahia, gdzie przebywał do roku 1990. Następnie przeszedł do miejscowości Floresta w stanie Pernambuco, zaproszony przez polskiego biskupa, redemptorystę, Czesław Stanula. Tam pracował do roku 2000, m.in. w sanktuarium MB Uzdrowicielki Chorych w Tacarutu, dokąd przybywają pielgrzymki nawet z okolicznych stanów. 2 lutego 2000 r. został wybrany biskupem diecezji Campo Maior w stanie Piaui, leżącym jeszcze bardziej na północy. Konsekracja biskupia i ingres miały miejsce 2 maja w Campo Maior. W swojej pracy duszpasterskiej w Brazylii wykorzystuje doświadczenia wyniesione z Ruchu Światło–Życie i prowadzi oazy młodzieżowe. Propaguje także nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego, wcześniej w tym kraju nieznane. Jest pierwszym biskupem wywodzącym się z Brodnicy i pierwszym polskim biskupem misyjnym spoœród ksiê¿y diecezjalnych. 8 Ludzie Ruchu pewnych ludzi widziałem zawsze w kościele – nie tylko w niedzielę, w kontaktach poprzez kolędy etc. Czy ma Ksiądz Biskup jeszcze kontakt z tymi ludźmi? Dziś te kontakty są sporadyczne. Dla mnie ważne jest to, że ci ludzie nadal się udzielają w Kościele, w różnych ruchach, przyciągają innych do Boga i do Kościoła. Ja, w swoim czasie, zrobiłem to, co uważałem, że powinienem zrobić, a teraz to już każdy musi działać w taki sposób, jaki uzna za słuszny. Wejherowo, maj 1976 Kościoła w Diecezji Chełmińskiej. Proszę przypomnieć gdzie to było? Jeżeli chodzi o pierwsze rekolekcje Domowego Kościoła, była to idea ks. Andrzeja Regenta. I wtedy postanowiliśmy się rozdzielić: Andrzej i ja będziemy działać z rodzinami, a Antoni z młodzieżą w Orliku. Pierwsze rekolekcje dla rodzin mieliśmy w Legbądzie, w Borach Tucholskich. Byli z nami: Siostra Hanna Grabska, Stanisław i Wisia Ludwig, Ziutka Wójcik i Krystyna Milewska jako animatorzy dla małżeństw. Oni byli ogromnie pomocni, gdyż już uczestniczyli w oazach w Krościenku. Mieliśmy do pomocy katechetkę świecką z Elbląga, Teresę Gursztyn jako animatorkę dla dzieci i Małgosię Cyperską jako animatorkę gospodarczą. kę oazy Io. My, księża, używaliśmy ją na zmianę. Małgosia Cyperska była tą, która przepisywała na maszynie te odcinki, które były potrzebne. Teresa Adrianowska w Drzewie Życia nr 1 wspomina Księdza Biskupa jako tego, który ich złowił w sieć Ruchu. Wiele takich par i młodzieżowych solistów ma Ksiądz Biskup na swoim koncie? Jak to się stało, że właśnie tym osobom Ksiądz zaproponował Ruch, jako życiową drogę? Początkowo proponowaliśmy oazę młodzieży: ministrantom i scholi. W sprawie rodzin, to poprzez poradnictwo rodzinne w parafiach oraz przez osobiste kontakty: Przed rokiem w Orliku odbyło się spotkanie z okazji 35–lecia pierwszej Oazy w tym Bożym miejscu. Wspominał o tym Ks. Dunajski i pisała o tym Marzena Bijakowska. Jak Ksiądz Biskup wspomina to spotkanie? Było ono potrzebne? Spotkanie w Orliku było bardzo miłe. Spotkaliśmy się po wielu latach; zobaczyliśmy, jak wszyscy się postarzeliśmy, było dużo wspomnień. Znowu odprawiliśmy Mszę, jak za dawnych lat. Uważam, że takie spotkania dodają siły, aby kontynuować – na ile starczy sił. Jak Ksiądz Biskup sobie radził z animatorami w ciągu roku formacyjnego? Wysyłałem kandydatów na formację do Krościenka, albo do innych miejsc, gdzie centrala przygotowywała formację. Jak Ksiądz Biskup zdobywał materiały formacyjne do pracy w ciągu roku? Starałem się zawsze o ścisły kontakt z centralą. W mojej parafii, Gdynia Demptowo, Czy była to decyzja świadoma, czy potrzeba chwili? Nie patrzyliśmy na tę sprawę w ten sposób. Te małżeństwa, które już brały udział w rekolekcjach oazowych w Krościenku rzuciły myśl, aby zorganizować oazę na północy Polski, co byłoby łatwiejsze dla młodych małżeństw, które mają wielkie trudności, aby pojechać do Krościenka. Jak sobie radziliście z materiałami formacyjnymi? Ksiądz Dunajski wspominał, że na jego pierwszych rekolekcjach była specjalna Pani, która zajmowała się przepisywaniem materiałów z dnia na dzień. Jak Ksiądz Biskup poradził sobie z tym problemem? Jeśli sobie dobrze przypominam, to ja byłem wtedy jedynym, który miał tecz- Demptowo, Sylwester 1977 – Oaza Modlitwy. Z prawej – ks. Antoni Dunajski Ludzie Ruchu mi dał tę możliwość, to zrozumienie, że mogłem to poznać i że mogłem to realizować. Orlik, 1976 – o witaminy dbała siostra mieliśmy punkt stały do spotkań z delegatką z Krościenka – była nią Danka (nazwiska nie pamiętam). Czy miał Ksiądz Biskup swoje ulubione miejsce na rekolekcje? Przyznam, że bardzo dobrze czułem się w Orliku, ale i inne miejsca były dobre (Topolno, Legbąd, Szlachta). Czy Ruch był i jest potrzebny Kościołowi? Ruch Światło–Życie był ogromnie potrzebny Kościołowi w Polsce w tamtych czasach. Ruch, w zamyśle ks. Blachnickiego, nie jest celem samym w sobie, on ma służyć do odnowy Kościoła. Jeżeli spełni swoje zadanie, to nawet może zaniknąć. Uważam, że jeszcze dużo potrzeba, aby Kościół został odnowiony w duch Soboru, dlatego jest jeszcze bardzo potrzebny, tak w Polsce, jak i np. w Brazylii. Czy bycie członkiem Ruchu pomaga w byciu polskim proboszczem i biskupem na brazylijskiej ziemi? Otóż, kiedy rozpocząłem pracę w Brazy- lii – a było to w stanie Santa Catarina, w mieście Blumenau – zauważyłem, że młodzież jest zagubiona. Starałem się, na spotkaniach kapłańskich, przedstawić propozycję Ruchu, ale bezskutecznie. Wtedy pomyślałem: zamiast przekonywania zabierz się do roboty. Przekonaj czynem. To były lata 1981–1983. Jednak się nie udało – młodzież była w tym mieście bardzo zajęta: praca w ciągu dnia oraz szkoła i studia wieczorami. Dopiero jak wyruszyłem na północny wschód, do stanu Bahia, Diecezja Irecé, rozpocząłem oazy całą parą. Był to styczeń 1985 roku. Poprzez oazy formowałem katechetów, liderów duszpasterskich, ekipy liturgiczne, młodzież, która w szkole potrafiła świadczyć o swojej wierze. Do dziś, chociaż jestem biskupem i ponoszę odpowiedzialność za diecezję, w miesiącu styczniu zawieszam całą moją działalność i jestem całkowicie do dyspozycji oazy, prowadząc jako moderator pracę rekolekcyjną. Myśmy w Polsce długo myśleli, że Oaza to sprawa polska. Dopiero później dowiedziałem się, że Ksiądz Biskup, będąc wtedy proboszczem, jako formację swoich katechetów i liderów przyjął formację Ruchu. Dlaczego? Jak już wspomniałem, Ruch ma służyć odnowie Kościoła, dlatego on nie jest tylko dla Polski. Jego założenia są światowe, tak jak Kościół jest światowy. Wyznam, że jest wiele różnych ruchów w Kościele, ale tak jak Ruch Światło–Życie przygotowuje swoich członków do bycia prawdziwym chrześcijaninem, to nie widzę tego w innych ruchach. Ale Czy mógłby Ksiądz Biskup opowiedzieć o gospodarzach, którzy gościli oazowiczów w swoich domach? Jak ich znajdowaliście? Czy Oazy mogłyby się odbyć bez ich pomocy? Tak w Legbądzie, jak i w Szlachcie, gdzie mieliśmy oazy rodzin, gospodarze przyjmowali nas z całą otwartością. Miejscowy ksiądz proboszcz (Legbąd – Ks. Landowski; Szlachta – Ks. Pepliński) wyszukiwał rodziny, które mogłyby przyjąć oazowiczów. My przyjeżdżaliśmy na gotowe. Oczywiście, bez pomocy tych ludzi oaza byłaby niemożliwa. Jak Ksiądz Biskup wspomina te lata początku Ruchu w Diecezji Chełmińskiej z perspektywy tych 35 lat? Na wspomnienie tamtych lat moje serce wypełnia radość. Dziękuję Bogu, że 9 Gdynia parafia pw. św. Maksymiliana Kolbego – Dzień Wspólnoty 1977 – w środku ks. Andrzej Regent 10 Ludzie Ruchu oczywiście, musi być dobrze prowadzony. Jedno, co uważam za podstawowe w rekolekcjach oazowych: stworzyć warunki, aby uczestnicy przyjęli Jezusa za swojego osobistego Pana i Zbawiciela. I to nasz Ruch robi bardzo dobrze. Zapytam z ciekawości: jak Ksiądz Biskup sobie poradził z materiałami. Sam mam kontakty z rodzinami z Białorusi i widzę olbrzymi problem z tłumaczenie materiałów formacyjnych na języki ojczyste. Tłumaczył Ksiądz materiały formacyjne na portugalski? Oczywiście, że musiałem przetłumaczyć cały materiał oazowy na portugalski. Tłumaczyłem tylko teczkę Io i IIo. Także notatnik Io i materiał do pracy rocznej po Io. Zrobiłem też teczkę dla animatorów do Io. Jak ten „polski wymysł” sprawdził się na gruncie brazylijskim? No, przyjął się. Kłopot w tym, że wielu księży, którzy w Polsce byli moderatorami, tutaj nie chcieli prowadzić oaz. Tylko jeden, Ks. Szczepan Mitros z Diecezji Łomżyńskiej, który jest w sąsiedniej Diecezji Parnaíba, też prowadzi oazy. Pomagamy sobie wzajemnie, tak w ma- teriałach, jak i w szkoleniu animatorów. Czy Ruch da się przenieść „żywcem”, czyli bez żadnych zmian w formacji, czy może trzeba wprowadzić „filtr narodowy” w celu lepszego zrozumienia formacji? Jeżeli tak, to proszę o przykład. Pewne filtry są konieczne. Np.: prawie całkowicie zmieniłem tzw. szkołę liturgiczną. Dlaczego? W Brazylii jest bardzo słabe wykształcenie religijne. Młodzież ma ogromne luki w świadomości doktrynalnej i moralnej. Uważałem, że zapełnienie tych luk jest o wiele ważniejsze, niż szkolenie liturgiczne. W tzw. szkole apostolskiej również staramy się zaszczepić miłość do Pisma Świętego, co też jest bardzo słabe w Brazylii. Staram się też przekazać nowe nurty w Kościele, które przychodzą z Rzymu albo z Konferencji Biskupów Brazylijskich. Czy Ksiądz Biskup transponował tylko formację młodzieżową, czy także np. Domowy Kościół lub formację osób dorosłych? Przyznam, że dotychczas nie udało mi się zorganizować tego, co w Polsce nazywamy Domowym Kościołem. Moja działalność oazowa skupia się przede wszystkim na młodzieży. Dziękuję za pierwszą część wywiadu i z niecierpliwością czekam na drugą. Bory Tucholskie, maj 1975 – pierwszy rajd pieszy z młodzieżą oazową Działo się... W poprzednim numerze można było przeczytać moją relację z Boskiego Festiwalu AD 2011. W tym numerze pragnę zamieścić relację mojej córki. Gdy porównamy te teksty to zobaczymy, jak inaczej widzi świat dziewczyna (żeby nie użyć słowa dziecko, lat 13) a jak duży, starszy chłop. Drogi Czytelniku, życzę przyjemnych porównań. Boski Festiwal był fantastyczny! Pojechałam tam z moją najlepszą przyjaciółką Weroniką i z moim tatą. Dużo tam się nauczyłam. Tak prawdę mówiąc, najpierw myślałam, że to będą jakieś nudy, strasznie religijne zespoły i dużo, dużo modlitwy, ale jednak nie było tego aż tak dużo. Zespoły były świetne, każdy mógł znaleźć swój własny styl: od reggae, przez hip hop i rap, aż po rock i metal. Bardzo mnie zdziwiło, że dużo było młodzieży; nie myślałam, że będzie aż tyle – było ich więcej niż dorosłych! Jedzenie było pyszne, po każde danie stało się w kolejce. Zawsze była przy tym zabawa, bo wszyscy się rzucali na jedzenie, a więc trzeba było być tam trochę wcześniej, żeby Ci wszystkiego nie zjedli, ale zawsze starczyło dla wszystkich. W piątek i sobotę o 10:00 były warsztaty tańca – prowadził wokalista Stróżów Poranka (polecam ten zespół). O 15:00 były spotkania dyskusyjne. Po kolacji odbywały się nabożeństwa ewangelizacyjne, bardzo ciekawe, dużo wtedy 11 było można pomyśleć o swoim życiu. Dla mnie to były takie oświecenia umysłu i serca, przede wszystkim serca. Dużo się działo, ale porządku pilnowali harcerze, nie dali się oszukać ;). Spaliśmy pod namiotami, a że pogoda nam nie sprzyjała, można było spać w pomieszczeniu, gdzie było ciepło. Może i nawaliła pogoda oraz niektóre zespoły nie przyjechały, ale i tak ludzie się świetnie bawili. Może nie było aż tak dużo ludzi, ale wiem, że w przyszłym roku będzie więcej. Więc zapraszam wszystkich, którzy kochają Boga i uwielbiają słuchać naprawdę dobrej muzyki – ten festiwal jest dla nich, ale miejsce znajdzie się dla każdego. Można było się wyspowiadać, ale nie regułkami i różnymi takimi bajerami, tylko po prostu pogadać o swoich grzechach; moja przyjaciółka z tego skorzystała i już wie, gdzie popełniała błędy. Naprawdę polecam wszystkim: nastolatkom, dorosłym i dzieciom – można się dużo nauczyć o życiu. Agnieszka (13 lat) Agnieszka Sobczyk rocznik 1998. Obecnie Gimnazujm nr 4 im. b³ogos³awionego ksiêdza kmdr. ppor. W³adys³awa Miegonia w Gdyni, ul. Okrzei 6. 12 Niezastąpieni Wreszcie się udało, znaleźli się Ela i Maciej Brzezińscy, którzy na propozycję napisania wspomnienia o Basi Tomczak nie odmówili – chwała im za to. Miałem zaszczyt znać Basię i wspominam ją jako bardzo ciepłą osobę. Kiedy odwiedzamy Jej mogiłę na Gdyńskim Witominie, to zawsze mi staje przed oczami Basia na rekolekcjach naszych trzech kręgów w Gdyni Oksywiu. Było to przed spotkaniem w grupach. Stoimy przed schodami, aby udać się na trzecie piętro. Basi stoi i bardzo cicho zaczyna zastanawiać się, czy da radę wejść tak wysoko. Ja próbowałem zareagować i zmienić jej grupę, tak, aby spotkanie było na parterze. Basia odpowiedziała krótko: powoli damy radę, i tak razem z Wojtkiem weszli na samą górę. Była bardzo chora, ale nigdy nie widziałem jej skarżącej się na ból, cierpienie, a przecież chorowała bardzo długo. Zawsze kwitnąca, kobieca … Tyle mego wtrącenia, ale nie mogłem się oprzeć. Barbarę poznaliśmy przeszło 20 lat temu, gdy wraz ze swym mężem Wojciechem wstąpili do kręgu Domowego Kościoła, który właśnie powstawał przy parafii św. Andrzeja Boboli w Gdyni Obłużu. W kręgu DK Basia znalazła to, za czym podświadomie tęskniła: wspólnotę, bliższy kontakt z Bogiem, pogłębienie duchowej więzi małżeńskiej – to dawało jej radość. Radośnie wspólnie przeżywali I i II stopień oaz rekolekcyjnych oraz brali czynny udział w ORAR–ach. Basia była wyjątkową osobą. Jej artystyczna dusza, wrażliwość na drugiego człowieka oraz zapał i energia powodowały, że każde spotkanie z nią było radosnym przeżyciem, świętem dla wszystkich. Aktywnie pomagała potrzebującym, szczególnie dzieciom. Będąc z wykształcenia fizykiem, udzielała niekiedy bezpłatnych korepetycji z przedmiotów ścisłych uczniom ze szkół podstawowych i licealnych. Zawodowo pracowała jako nauczyciel w szkołach w Rumi i Gdyni. W latach ‘90 ub. wieku brała udział w obozach dla dzieci biednych i szczególnej troski, jako opieka pedagogiczna i pomoc kuchenna. Obozy te organizowane były przez NSZZ „Solidarność“, parafię NSPJ i UM w Gdyni. Mimo wielu kłopotów ze zdrowiem zawsze była uśmiechnięta i chętnie służyła pomocą, jeśli tylko była taka potrzeba. Aktywnie działała w poradnictwie rodzinnym przy swojej parafii. Przez swoją posługę uratowała wiele niewinnych dzieci przed morderstwem w łonie matek. Swoją wiedzą w tej dziedzinie dzieliła się także na rekolekcjach oazowych. Mimo złego stanu zdrowia, a przede wszystkim wieku, świadomie wraz z mężem zdecydowali się na drugie dziecko. Barbara urodziła Anię w czasie, gdy niektóre jej koleżanki były już babciami. W niedzielę 7 października 2007 roku, wraz z Księdzem Moderatorem czekaliśmy na rozpoczęcie kręgu DK. Wiedzieliśmy, że kilka dni wcześniej Barbara, będąc z rodziną na spacerze na bulwarze, nieszczęśliwie upadła i karetka zawiozła ją do szpitala. Nasze myśli były pełne nadziei. Jednak po chwili Wojtek zawiadomił nas, że po przyjęciu sakramentu chorych Barbara zmarła. Odeszła do Pana. „Mieć przyjaciół to wielkie szczęście“ – tak wpisała się Barbara do naszego pamiętnika. My możemy powiedzieć, że znać Basię, to dla nas wielkie szczęście. Ela i Maciej Brzezińscy Elżbieta i Maciej Brzezińscy Małżeństwem jesteśmy 37 lat. Parafia Ducha Œw. w Gdyni Obłużu. Czworo dorosłych dzieci. W Domowym Kościele od 1982 roku. Animator??? 13 – jest zawsze odpowiedzialna za dzielenie się realizacją zobowiązań, nawet wtedy, gdy spotkanie prowadzi inne małżeństwo, – służy pomocą i doświadczeniem poszczególnym małżeństwom kręgu, – współpracuje z parą rejonową i uczestniczy w spotkaniach kręgu rejonowego, – utrzymuje łączność z proboszczem parafii, w której krąg jest zakorzeniony. Inna osoba (tym razem z Kielc) podpisująca się monogramem ZJ określa zadania animatorów, cytując Pana Jezusa i ojca założyciela. Ponownie dam sobie pozwolenie i zacytuję teksty wykorzystane przez brata lub siostrę ZJ: „Para animatorska zabezpiecza prawidłowy Animatorem się jest, czy też animatorem się bywa? Czy to odwieczne pytanie poetów można odnieść do animatora Domowego Kościoła? Nikt nie wybiera się sam na animatora kręgu, przecież! Wszyscy znamy procedurę tajnego głosowania, w wyniku którego wyłania się nowa (lub stara, czyli dotychczasowa) para animatorska. Jaki by nie był wynik głosowania, jest on ważny, jeżeli sprawuje nad nim pieczę osoba Ducha Świętego. Czasami ktoś się zżyma, dlaczego zostali wybrania ci, a nie tamci. Kochani, pomyślcie najpierw z kim próbujecie się wykłócać. To nie są wybory do Sejmu RP, choć i tam działanie Ducha Świętego byłoby wielce przydatne. W kręgach, które trwają już wiele lat w swoim towarzystwie, każde małżeństwo zdobyło to doświadczenie przynajmniej jeden raz. Tak jest w naszym kręgu. Przekazujemy sobie ten krzyż, który jest równocześnie czymś, co podnosi nasze małżeństwo. Odświeża nas przez to, że wymaga. Pobudza do życia przez to, że zmusza do działania. Daje nowe światło, gdyż sami od tej chwili musimy siebie i innych zbli- żać do Światła. I tak, para animatorska na nowo określa siebie w charyzmacie naszego Ruchu. W samym jego centrum, określanym przez symbol . Kręgi DK z Chicago (USA) mają bardzo ciekawą witrynę – warto przejrzeć, tu przy okazji polecam: http://www.domowykosciol.org/ . Jeden z animatorów (lub –ek), nie wiem, bo się ta osoba nie podpisała, bardzo metodycznie i że tak powiem technicznie wymienia zadania pary animatorskiej. Pozwolę sobie zacytować: Zadania pary animatorskiej: – jest odpowiedzialna za formację powierzonych jej małżeństw, – współpracuje z księdzem moderatorem kręgu i omawia z nim problemy pracy, – odpowiada za staranne przygotowanie i właściwy przebieg spotkań miesięcznych, Ela i Roman Ruszniak Połączeni najstarszym sakramentem od 29 lat. W tym czasie Pan Bóg zaproponował im naukę bycia rodzicami pięciokrotnie, a obecnie również dziadkami. Od 26 lat próbują odnajdywać swoją drogę do Pana Boga we wspólnocie Domowego Kościoła i nie tylko. Oboje mają pogodne usposobienie. Na ogół starają się, aby szklanka raczej była do połowy pełna, a nie do połowy pusta. Największą przyjemność sprawiają im drogi szerokie*, góry wysokie i oczywiście wiatr, co owiewa włosy i oczyszcza myśli. *Uwaga, nie dotyczy tej z Ewangelii. 14 Animator??? rozwój kręgu. Stara się pomóc każdemu z członków, aby coraz głębiej i autentyczniej przeżywali swoje chrześcijaństwo. Jest odpowiedzialna za rozwój przyjaźni, jedności i miłości wewnątrz kręgu. (…) Pierwszym koniecznym nastawieniem pary animatorskiej jest świadomość, że „beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5), połączona z ufnością i oparta na słowach: „Moja łaska ci wystarczy, gdyż moja moc rozwija się w słabości” (2 Kor 12,9). (…) Para animatorska winna być ufna w pomoc Bożą. Jej życie modlitwy musi być coraz głębsze, intensywniejsze.” W innym miejscu właśnie zacytowany/zacytowana ZJ przypomina siostrom i braciom animatorom ich najważniejsze obowiązki. Mianowicie powinni: „znać zasady DK, akceptować je i być im wierni, oraz pogłębiać wiedzę religijną, w szczególności dotyczącą małżeństwa i rodziny” (por. Zasady DK, p.32)”. Wynika z tego, że powinni nie tylko modlić się, ale i dokształcać. I tu znowu z pomocą przychodzi ZJ, podrzucając spis lektur obowiązkowych: „Podstawowymi lekturami są: „Zasady DK”, „List DK” oraz inne materiały formacyjne, głównie dotyczące zobowiązań, a więc „I rok pracy” i broszury „Namiot Spotkania”, „Modlitwa małżonków”, „Dialog małżeński”, „Zobowiązania”, bogatym źródłem informacji są również strony internetowe DK.” Jak widać sporo tego. Na szczęście, w większości należymy do pokolenia, które umie czytać, lubi czytać, a nawet w większości rozumie to, co czyta. Młodsze pokolenia czasami mają z tym większe problemy. Może na razie starczy tych oficjalnych spojrzeń. Spróbuję teraz spojrzeć na animatorów nieoficjalnie, od kuchni. Wyobraź sobie, że właśnie doznałeś i doznałaś tego zaszczytu. Krótko mówiąc: wybrali was. Ksiądz policzył kartki z głosami. Wszystko się zgadza. Przez najbliższy rok to ty i twoja żona, twój mąż będziecie siłą przewodnią kręgu. Teraz wy przede wszystkim musicie zadbać, aby w lampie zawsze było dość oliwy, aby sól nie utraciła smaku, aby prosić Pana Żniwa, aby … . Patrząc na gonitwę życia, czasami wydaje mi się, że zbyt dużo jest tych „aby”. Czy powinniśmy raczej poprowadzić krąg w kierunku wciąż napływających nowych spotkań, modlitw, diakonii, zadań, adoracji, rekolekcji, dni skupienia, …, czy też skupić się na pracy w środku? Co jest ważne i co jest dla nas ważne? Jaki właściwie jest ten nasz krąg, który nam zadano? Czy jest towarzystwem wzajemnej adoracji? Co lub kto jest tą siłą, która powoduje, że chcemy się spotykać? Jakie są nasze prawdziwe motywy? Tak, tak, moi mili animatorzy. Właśnie nadszedł czas na prawdziwe pytania i uczciwe odpowiedzi. Na razie samym sobie i Panu Jezusowi, a potem innym. Te pytania, to jakby badanie, na czym nasz krąg buduje: „piasek czy skała”? Gdy już się z tym uporasz, możesz przejść do następnego labiryntu podchwytliwych pytań–pułapek. Pierwsze z nich brzmi: Kim jestem dla mojego kręgu? Zauważyliście, że formułując tak pytanie już wpadłem w pułapkę – przywłaszczyłem sobie cudzą własność! Krąg przecież nie jest twój, mój drogi zarządco. A Pan, kiedy wróci, rozliczy cię z twojego zarządu. Koniec straszenia, przejdźmy do następnego pytania. Kogo tak naprawdę potrzebuje krąg, któremu mam służyć? Czy krąg potrzebuje zabawiacza? Ludzie przychodzą smutni, sami nie potrafią wyrwać się ze stanu przygnębienia. Chociaż tu chcieliby się pośmiać. Czy krąg potrzebuje Edwarda Nożycorękiego? Czasami wydaje ci się, że wciąż musisz pociągać za sznurki, bo tylko wtedy wszystko toczy się jak należy. Nikt inny nie zrobi „tego” lepiej od ciebie. Czas przeciąć sznurki drogi lalkarzu. Niech pacynki odczują powiew wolności i współodpowiedzialności za losy świata. Czy krąg potrzebuje mądrali? Elokwentny, wszystkowiedzący, przyniesie nam wiedzę formacyjną na talerzu, bo my często tak lubimy dociekać szczegółów teologiczno–liturgicznych. Czy krąg potrzebuje „duszy towarzystwa”? Jesteśmy spragnieni bliskich kontaktów. Często po fakcie zauważamy, że sprawy organizacyjne zabrały nam czas herbatowy i prawie nikt nie miał szansy opowiedzieć, jak życie się toczy. Czy krąg potrzebuje paczki chusteczek? Bo nie ma przed kim się wyżalić, wypłakać i wyzłościć. Czy nie tu właśnie jest czas na szczere otwarcie i pokazanie prawdziwej twarzy schowanej dla świata? Czy krąg potrzebuje emancypantki? Kogoś, kto zachęci, aby przekroczyć własne lęki, ograniczenia, które są w nas. Czasami trzeba dostrzec osobę, która potrzebuje delikatnego popchnięcia i wtedy dopiero zdecyduje się przeczytać lekcję, modlitwę wiernych, zaśpiewać psalm. Czy krąg potrzebuje ekonomisty? Wciąż kłócimy się o pieniądze. Ile, jak wydać, kto, co i na co? Są ludzie, którzy mają zmysł do finansów i oko na rynek. Potrzebuję kogoś komu mogę zaufać. Tutaj kończę wyliczankę, choć skończona wcale nie jest. Zachęcam, aby dodać coś we własnym zakresie, bo zakończyć tego się raczej nie da. Pozdrawiam wszystkich słowem, które jest bardziej propozycją i zaproszeniem niż pożegnaniem: EFFATA! Ela i Roman Ruszniak Działo się... Gdyński klub Ucho, wtorkowy wieczór, tłumy ludzi przed kasami, tłumy w kolejce do szatni, tłumy pod sceną – te tłumy dla kapeli IND, która powstała w 2007 oraz dla świeżynki na rynku muzycznym, LUXTORPEDY, która powstała w 2010 r., choć każdy z członków LUXa gra na scenie od wielu lat. Zaczęło IND. Stroili się dość długo, by perfekcyjnie dać czadu – w końcu był to ich koncert świętujący premierową płytę „In Nomine Dei”. Pierwszy utwór: „Pod prąd” – i tłum pod sceną skacze i podryguje. Kolejny utwór „Słowo” – mocne uderzenie w połączeniu z zadziornością wokalistki tworzą niesamowity efekt. Tłumek pod sceną rozkręca się – „Nie potrzeba mi” – piosenka delikatniejsza i spokojniejsza w wykonaniu. Przeradza się w rytmiczne i silniejsze uderzenie. Słowa mocne + solo na elektrycznej gitarze – to istny majstersztyk gitarzysty Michała Paliwody. Tu następuje zmiana gitary na akustyczną. Grają balladę. Słabo nagłośnione. Solistka Alina przy mocniejszych kawałkach rzuca włosami na każdą stronę, basista Jakub w dredach, bez koszulki – to także wyrazisty punkt zespołu. Następnie słowa „Czekam na ten dzień” i tłum znów się bawi – mocne uderzenie – pogo pod sceną. Piosenka ze zmianą rytmu i kolejnym popisem gitary Michała. IND muzycznie się rozwija – to widać, a raczej słychać poprzez gitarzystę – kolejna piosenka, melancholijne intro z mocnym tekstem, rozkręca się w manifest wzywający obecności Najwyższego. Długowłosa blond wokalistka na początku stremowana chy- 15 16 Działo się... ba wydarzeniem, więc jej głos dopiero nabierał rozmachu, później nieco już okrzepła od wrażeń i ton jej głosu wyraziście wzywał Pana. Wczuwał się Jakub basista – kawałek się rozkręcił, by znów wyciszyć mocne nuty. Psychodeliczny wręcz kawałek zmienia co chwilę rytm, zaskakując widownię bardzo licznie zebraną. I znów wyrwisty rytm nie pozwala nogom ustać w miejscu, rytmicznie wabiąc do podrygiwania! Ostatnia nutka wybrzmiewa i ponownie gromkie oklaski i krzyki. Na koniec utwór, który się nie znalazł na płycie. Michał znów stroi gitarę, perfekcjonista – mówi o nim Alina. Powoli rytmy się materializują w składne tony. „Przyjdź” i aranżacja dźwięków znów zadziwia. Kolejna solówka gitary – rewelacja dla smakoszy ciężkich rytmów. Gitara elektryczna wraz z basem i perkusją dało brzmienie niczym z metalowej kapeli ze słowami … Adonai!!! ... Niesamowite połączenie. IND kończą koncert – ich pierwsza płyta właśnie została ochrzczona. Na bis były róże dla wokalistki i utwór po angielsku „Song of Joy”. A tymczasem ludzie pod sceną skandują: „Jeshua”. Zespół nie daje się długo prosić. Wchodzi mandolina basisty i somatyczne dźwięki przeradzają się w utwór angielskojęzyczny. Rytmiczne i ciężkie brzmienie wraz z delikatnym i ostrym wokalem, to znak rozpoznawczy IND. Jednak by nie było zbyt słodko, odnotujmy okiem całkowicie obiektywnym, że brak 2–giej gitary elektrycznej zubaża ogólny nastrój kapeli. Na koniec zaśpiew arabski, niczym do tańca brzucha, przeradza się w ... wyczekiwany „Jeshua”! Mocne bity i głośny wokal. Prawdziwa „grzałka”. Ludzie pogują, szał pod sceną. Wokal gitarowy Michała, to kolejna porcja profesjonalnego grania. Śpiew wraz z widownią i ich koncert osiąga apogeum. Koniec – spełnienie doskonałe. Są ukłony, oklaski, zdjęcia i zmiana dekoracji, gdyż po chwili na scenę wchodzi „LuxTorpeda”. Przy rozkładaniu sprzętu zespołowi towarzyszy w tle piosenka króla rock and rolla – Elvisa Presleya: „I can’t help falling in love with you”. Elvis cichnie i następuje mocne uderzenie: „Jestem głupcem” – tłumek pod sceną nie pozostaje obojętny na te dźwięki! Kiedy brzmi „7 razy na dzień upadam, 7 razy na dzień powstaję ...”, młodzi i starsi pod sceną krzyczą wraz z Litzą, wokalistą LuxTorpedy. Co jest specyficzne dla Luxów, to mocne, a właściwie bardzo mocne uderzenia w połączeniu z wokalem charyzmatycznego Litzy oraz wokalem hip–hopowca lub rapera (jak kto woli) Hansa. Ustawienie zespołu na scenie w rzędzie – to nietypowe, ale istotne o tyle, że każdy z muzyków śpiewa refreny – niesamowite wrażenie w odbiorze piosenek w realu. Nadal brzmi „ ... przegrywam walkę, Działo się... kiedy się poddaję”. Już na dzień dobry extaza u widowni. Nawet starsi widzowie 40+ podskakują i przytupują. Jest różnica miedzy IND a Luxem – choćby w braku 2–giej gitary u tych pierwszych – ale ten koncert nie ma na celu porównywania, lecz dobrą zabawę oferowaną przez 2 kapele rockowe o treściach chrześcijańskich. Rapujące, mądre teksty i hardrock, właśnie to przyciąga młodzież, bo przyswajalne słowa połączone są z mocnym uderzeniem – wokalu gitarowego i rytmu sama „Metallica” by się nie powstydziła. Piekło w domu – Litza daje małe świadectwo, mówi o trudnościach w małżeństwie na swoim przykładzie. Tak mocnych dźwięków z tekstów o budowaniu małżeństwa – znów i znów od zera – dawno nie słyszałem. Uderza w zmysły muzyka, a słowa w serca. To jak balsam na chore rany człowieka spragnionego dobrej motywacji – taki przekaz zostaje w umyśle na długo. Między piosenkami pozytywny przekaz Litzy – opowiada o czym jest następna piosenka. Moc utworu „Trafiony–zatopiony”, to mowa o zlokalizowaniu zła w życiu i wyeliminowaniu go, jak w grze w statki. Kunszt gitar i doświadczenia wieloletniego grania robią swoje – ludzie pod sceną doceniają to, nagradzają kapelę brawami po każdej piosence. Litza opowiada o swoich fanach, że dzięki nim piosenka „Autystyczny” trafiła na listę przebojów Trójki u Niedźwiedzia. Wybrzmiewają pierwsze dźwięki „Autystycznego” i euforia na widowni. Ludzie śpiewają wraz z Luxami. Extaza narasta. Ten hicior elektryzuje i pobudza publiczność. Nie będę opisywać każdej piosenki, lecz wspomnę, że Luxi zagrali też piosenki z repertuaru Hansa w rockowej wersji. Tak się zdarzyło, że akurat w gdyńskim Uchu na zakończenie ich trasy koncertowej przypadł 50–ty występ Luxów. Utwór „Za wolność”, to ich pierwsza piosenka, gdzie Hans ułożył słowa. Zespół prosi o kilka sekund ciszy – by uczcić tych, co oddali życie za wolność Polaków we wszystkich powstaniach i zrywach niepodległościowych. Po chwili ciszy cała sala krzyczy wraz z kapelą: „za wooooooolnooooooość!!!”. I okazuje się, że rytm rapowy z ciężką gitarą potrafi stworzyć klimat patriotyczny – pogo pod sceną. Utwór o perłach i świniach – kolejna piosenka o ludziach, o nas. Wszystko okraszone wokalem Hansa i charyzma- tycznymi okrzykami reszty zespołu. Chłopaki dają radę – choć do młodzieniaszków nie należą – Litza ma 7 dzieci. W uszach brzmi „świat umiera, powoli ginie, porzuca perły, wybiera świnie”. Piosenka „W ciemności”. Światła gasną. Litza opowiada o swej najstarszej córce i nowotworze, mówi o chemii na jej 18–te urodziny i o ślubie w 3 dni po koncercie. Mówi, że Miłość, czyli Jasność, jest silniejsza od ciemności. Ciemność ma różne postacie. Tu postać nowotworu. Luxi grają w ciemnościach. Litza śpiewa o nocy. Szał tłumu pod sceną przy zwiększonym rytmie bitów. Popis gitarowy z najwyższej półki. Tempo zwalnia i przekaz o ciemności w ciemności. Przekaz o pięknie tego, co w tobie prawdziwe, światło ogarnia ciemność. Ratunkiem jest Miłość. Miłość. Miłość. Koncert zbliża się do końca – „Niezalogowany”. W piosence pada trochę terminów kompu- 17 terowych, nazwy klawiszy z klawiatury – ot, słowa piosenki, z podtekstem wiary i kontroli nad człowiekiem. Muzycy z LuxTorpedy przeżywają to, co śpiewają, grają ciężką w brzmieniu muzę i to kochają. Ludzie skandują „jeszcze 1”. Ich wołania zostają wysłuchane. I oto nowy numer, który ukaże się na ich 2– giej płycie w 2012 roku: „Raus!” szepczą krzycząc. Muzycy swe słowa kierują do ... Złego? Wroga? Przeciwnika? Palikota? Sami wybierzcie. Hans niby w transie śpiewa (z zapaleniem oskrzeli), Litza krzycząc śpiewa „odejdź stąd”. … i bis, prawo wyboru piosenki mają tylko dziewczyny. Wybór pada na „Autystyczny”. Mija 22.00, dawka decybeli na co najmniej rok została przekroczona kilkukrotnie. Słowo „Bóg”, czy „Jezus” nie pada ani razu, ale siła przekazu nie pozostawia złudzeń. Na koniec Litza dziękuje IND i mówi, że grają super … na sali brawa. Koncert dobiegł końca, muzycy się kłaniają i dla zabawy wykonują śmieszną piosenkę, iście z Dzikiego Zachodu, o kowboju – Litza gra na perkusji, a śpiewa basista. Reszta zespołu tańczy :) I znów ukłony. Koncert zaczął Elvis i tą samą piosenką zespół żegna się z publicznością: „I can’t help falling in love with you”. Luxi przybijają piątki z publicznością. Litza wychodzi ostatni. Młodzież starsza i młodsza się kołysze i nie wychodzi z gdyńskiego Ucha. Atmosfera romantyczna i jest super ... Tomasz Jachna Zdjęcia pochodzą z serwisu internetowego: Trójmiejski Portal Mocnego Grania – http://rockz.pl/ Tomasz Jachna mąż jednej żony (kobiety) od 2003, ojciec 2 dzieci na ziemi i 2 w niebie. W Ruchu od wielu lat, fascynat człowieczeństwa, wróg chamstwa i cwaniactwa, pasjonat gór, sportu i audiobooków, cudownie ocalony z wypadku w 2009. 18 Słuchamy... IND In Nomine Dei 1. New Born (Instrumental) muzyka: IND 2. Pod prąd słowa: Alina Lewandowska muzyka: IND 3. Let Me Be Myself słowa: Alina Lewandowska muzyka: IND 4. Słowo słowa: Alina Lewandowska muzyka: IND 5. Nie potrzeba mi słowa: Alina Lewandowska muzyka: IND 6. Wanderer słowa: Alina Lewandowska muzyka: Michał Paliwoda 7. Czekam na ten dzień słowa: Alina Lewandowska muzyka: Michał Paliwoda 8. Do końca słowa: Alina Lewandowska muzyka: IND Skład Alina Lewandowska – vocal / backing vocal Michał Paliwoda – guitars / guitar synthesizer Jakub Hinc – bass / samples & loops / pcvpipes / others Sebastian Chilewski – drums and percussion Lubiący przesterowane gitary wszystkich krajów łączcie się! Czekaliśmy długo, dziecko długo przenoszone – jak u słonia, ale jest. Przypomnijmy naszym czytelnikom, że „Drzewo Życia” jest związane od pierwszego numeru z zespołem IND. Tam też (w recenzji epki „Przyjdź”) złożyłem publiczną deklarację, że nową płytę nabędę drogą kupna i napiszę recenzję, a jako człowiek niestety starej daty musiałem – bardziej tu pasuje słowo pragnąłem – wywiązać się z danego słowa. Przejdźmy do płyty, czyli muzyki i słów. Jaka jest – po prostu dobra i żeby nie chwalić mocno zespołu (co by im sodówka do głowy nie uderzyła) trzeba powiedzieć, że bardzo dobra. Muzyka i słowa przez cały czas odsłuchiwania płyty mnie zaskakują bardzo dobrymi rozwiązaniami, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Bycie zaskakiwanym w obecnej dobie przez utwory muzyczne, to duży przymiot i bardzo to lubię. Płyta jest dziełem zbiorowym i w tym przypadku to widać i słychać. Czwórka muzyków tworzy zespół, gdzie każdy ma swoją rolę i pracę do wypełnienia. To słychać na tej płycie. To wielka zaleta, że z czterech indywidualistów powstał zespół, który gra i śpiewa i ich muzyka nie jest kompromisem, a nazwałbym ją porozumieniem. Oni po prostu cieszą się tym, że grają razem i śmiało można powiedzieć, że im to wychodzi. Porozbierajmy na czynniki pierwsze zawartość płyty. Bierzemy płytę do ręki i po raz pierwszy niespodzianka: okładka jest po prostu piękna, niebanalna, przemyślana od początku do końca. Jest to dzieło firmy Artgalen (www.artgalen.pl) i trzeba przyznać, że przyłożyli się i zrobili coś niebanalnego, oddającego ducha płyty. Słowa są … kobiece, bo pisała je Alina i to słychać lub można przeczytać. Opisują one świat widziany okiem młodej kobiety i chrześcijanki w jednej osobie. Pod prąd to deklaracja bycia chrześcijaninem, pomimo że jest to niemodne, niełatwe, a jednak bardzo przyjemne. Następny utwór Let Me Be Myself (Pozwól mi być sobą), niestety po angielsku, a tekst jest warty zrozumienia w naszym ojczystym języku, choć przyznam, że w polskim byłoby ciężko oddać emocje buntu przeciwko ludziom, którzy Słuchamy... wiedzą wszystko lepiej, a zapominają, że najlepiej sobą być. Po angielsku brzmi to świeżo i niebanalnie, a po polsku trzeba by się naprawdę natrudzić, żeby nie wyszedł z tego banał. Słowo to temat trudy do pisania, ale w czwartym utworze jakże dobrze zmierzyła się z nim Alina. Nie potrzeba mi już nic, to odpowiedź na wątpliwości jak żyć i co robić – niby banalny temat, ale znów dała radę. Wanderer (Wędrowiec), czyli zmaganie się człowieka z drogą, jak ją przejść; i jak zwykle okazuje się, że nieważne są siły fizyczne, ale wiara i zaufanie Temu, kto jest najważniejszy i co by inni to zauważyli. Czekam na ten dzień – to czekanie na czas, kiedy wszystko będzie jasne, a Bóg na zawsze będzie królował w naszych czynach, słowach, zachowaniach … Do końca, to utwór pełen nadziei, wiary, a nade wszystko zaufania Bogu, że życie z Nim staje się lepsze, łatwiejsze, a przede wszystkim ciekawsze. Z Bogiem można iść ciemną doliną i zła się nie ulęknąć. W warstwie słownej utwory prowadzą nas od buntu do zaufania, czyli od początku do końca. Takie są mniej więcej nasze drogi i te słowa są opisem szlaku, którym idzie Alina. Mam wrażenie, że powstawały na kolanach i Autorka podzieliła się ze słuchaczami cząstką siebie, są świadectwem czasu i stanu, w którym się znajdowała/znajduje autorka. Czy oddają treści niewerbalne? – no cóż, to już zadanie dla słuchaczy, a odkrywanie tych treści jest bardzo, ale to bardzo ciekawe. Zespół IND słucham na koncertach już od dłuższego czasu i słyszę ciągły rozwój muzyków, zarówno w warstwie technicznej, jak i przekazu. To bardzo dobrze, że ciągle się rozwijają, a płyta jest zapisem stanu rozwoju w określonym czasie i miejscu. Nie sposób tu wyróżnić żadnego z muzyków, choć w sposób naturalny Michał wysuwa się na czoło. Jednak bez Kuby i Sebastiana daremne byłyby jego dźwięki. Muzyka ciągle mnie zaskakuje. Pierwszy utwór na płycie podsumowuje całą zawartość. W tej muzyce jest wszystko: od dziwnych dźwięków pochodzących z sampli i loopów, przez piękne liryczne gitary akustyczne, a skończywszy na ciężkich riffach z krainy przesterów i dźwięków charakterystycznych dla wzmacniacza Mesa Boogie. Do tego bas, który znakomicie uzupełnia gitary, a perkusja jest tam, gdzie być powinna, czyli trzyma wszystko w całości, przez co utwór nie rozjeżdża się i „pukanie” bardzo dobrze podkreśla emocje zawarte w sześciostrunowej gitarze basowej i również sześciostrunowych gitarach. We wszystkich utworach muzyka ze słowami tworzy całość – nie ma żadnego dysonansu miedzy nimi – i podkreśla znakomicie emocje zawarte w słowach. Nie sposób tu pisać dokładnie o każdym z utworów, bo trzeba by za bardzo chwalić każdego z muzyków, a myślę, że na początku muzycznej drogi trzeba popatrzeć w przyszłość. Muzyka jest bardzo przemyślana, ciekawa, zaskakująca, częste zmiany rytmów. Michał używa w niej dużo „zmieniaczy dźwięku” gitary, ale nie jest to popis, tylko bardzo przemyślane zamierzenie. Różne dźwięki są tam, gdzie być powinny, a solówki to popis pana profesora (Michał prowadzi swoją szkołę gry na gitarze „pmguitar”) i uczniowie powinni słuchać i grać, ale nie naśladować, tylko szukać swojej drogi. Muzycy potrafią bardzo dobrze 19 zagrać ostre riffy gitarowe (Słowo, Let Me Be Myself) i liryczne początki na gitarach akustycznych (Nie potrzeba mi), aż po całkowicie akustyczny utwór (Wanderer) i we wszystkim dają radę i nie są banalni. Ta muzyka jest świeża i trudno znaleźć w niej naśladownictwo innych. Podsumowując płytę: trzeba ją mieć i słuchać – koniecznie na pełnym zakresie głośności wzmacniacza, im słucham ją częściej, tym bardziej mi się podoba i całkowicie nie żałuję tego długiego czasu oczekiwania na nią. Polecam stronę zespołu: www.i–n–d.pl. Trochę mnie rażą angielskie utwory, szczególnie jak są śpiewane. Nie jestem wielkim znawcą języka angielskiego, ale znawcy również potwierdzają, że można by bardziej po angielsku zaśpiewać te bardzo dobre piosenki. Zaśpiewanie po angielsku piosenki przez nie angielskojęzycznego wokalistę, to bardzo trudne zadanie i większość piosenkarzy nie daje rady. Myślę, że Alina musi jeszcze poćwiczyć i na pewno następnym razem pójdzie lepiej. Czego mi brakuje na tej płycie, to chyba trochę spojrzenia z boku na muzykę w momencie masteringu i produkcji płyty. Zespół wziął wszystko na swoje barki i trzeba dodać, że zdał egzamin, choć można było to lepiej zrobić, ale jak dodawał mój znajomy, że lepsze jest wrogiem dobrego, to może jest czepianie się starego ramola. rs Zdjęcia pochodzą z serwisu internetowego: Trójmiejski Portal Mocnego Grania – http://rockz.pl/ 20 Afryka Dziewiątego października 2011 r. w Polsce miały miejsce wybory parlamentarne. W Kamerunie równolegle odbywały się wybory prezydenckie. Nad Wisłą przy władzy pozostała partia rządząca, także i w tym kraju w sercu Afryki nie było zmiany, ustępujący prezydent stał się ponownie „nowym” szefem państwa. Jest jednak ogromna różnica w tych dwóch wydarzeniach: w Polsce opozycja uznała ważność wyborów, tutaj zaś – zanim zostały ogłoszone wyniki – kilku kandydatów opozycyjnych wniosło do Sądu Najwyższego wniosek o unieważnienie wyborów, jednak został on odrzucony. Wystarczy dodać, że przewodniczący Sądu, to człowiek prezydenta. Pełna nazwa Kamerunu to Demokratyczna Republika Kamerunu. Obecny prezydent, Paul Biya, z wielką gorliwością odwołuje się do tej nazwy, starając się za każdym razem podkreślić demokratyczny charakter państwa kameruńskiego. Partia, z której wywodzi się prezydent, nosi skrót RDPC, co oznacza Demokratyczne Zgromadzenie Ludu Kameruńskiego. Gdy jednak obserwuje się rzeczywistość, realia życia codziennego, to szybko można stwierdzić, że to jest tylko zewnętrzna fasada. Polakowi ten system kojarzy się nieodparcie z socjalizmem pod okiem Rosji. W przypadku Kamerunu jest to jednak bardziej per- fidne, ponieważ rolę naszej Rosji pełni Francja, która uważa siebie za kolebkę nowoczesnej demokracji w Europie. Stoi to w tragicznej sprzeczności z jej polityką w Afryce, popierającą prezydentów wielu krajów Czarnego Lądu gwarantujących podtrzymywanie wielkich interesów tegoż mocarstwa europejskiego. Obecny prezydent Kamerunu jest już u władzy od 1982 roku. Cały ten długi okres reżim polityczny usprawiedliwia demokratycznymi przesłankami. Dokonywał tego za pomocą zmian konstytucyjnych długości trwania mandatu prezydenckiego. Po wyborach w 2004 roku Paul Biya wraz ze swoimi poplecznikami zaczęli szukać kolejnego „demokratycznego” sposobu, by przedłużyć możliwości pozostania u władzy. Wpadli na genialny pomysł. Stwierdzono, że zapis o ograniczeniu do dwóch kadencji prezydentury jednego obywatela nie jest demokratyczny. Jeśli wolą ludu jest udzielenie kolejnych kadencji, to nie można jej tłumić. Partia prezydenta, która posiada miażdżącą większość w Zgromadzeniu Narodowym, bez problemów wprowadziła zmianę w konstytucji. Droga do kolejnego demokratycznego mandatu została szeroko otwarta. 78–letni prezydent po prawie 30–tu latach rządów stwierdził, że wreszcie nadszedł czas na wielkie przedsięwzięcia w jego kraju. Wielu pyta, co robił do tej pory? Troszcząc się o ukazanie demokratycznej woli rządu, przed wyborami zaczęła się głośna akcja na rzecz zapisów na listy wyborcze. Miały być one skomputeryzowane, by wykluczyć wszelkie nieprawidłowości przy zapisach. Rzeczywistość była jednak zgoła inna. Bardzo wiele osób otrzymało dwie i więcej kart wyborczych. Kampania wyborcza według prawa rozpoczyna się na 2 tygodnie przed wyborami. Jednak juz kilka miesięcy przed przewidywaną datą telewizja państwowa nadawała liczne programy podkreślające dorobek rządzącego prezydenta, a jego poplecznicy prześcigali się w przesyłaniu próśb, aby ponownie zgłosił swą kandydaturę w wyborach. Uknuto nawet określenie mówiące, że Biya jest „naturalnym kandydatem”. Chodziło o wprowadzenie przekonania w społeczeństwie, że jest on jedynym poważnym kandydatem. Sam prezydent milczał odnośnie kolejnego kandydowania w wyborach. Wreszcie na 6 tygodni przed wyborami ogłosił ich datę na 9–go października. Zgłosiło się ponad 50–ciu kameruńczyków, ostatecznie lista kandydatów objęła 23 osoby. Na 2 tygodnie przed niedzielą wyborczą zaczęła się kampania. Nie było żadnej debaty między kandydatami. W telewizji państwowej mówiono przede wszystkim o rządzącym prezydencie i jego „sukcesach”. Jeden z kanałów kablowych zorganizował debaty między członkami poszczególnych partii, w których była obnażana cała farsa, jaka się rozgrywa w Kamerunie pod batutą Paul’a Biya’i. Jako, że dostęp do tego kanału jest bardzo ograniczony, efekt był znikomy, a może nawet żaden. Paul Biya nie prowadził kampanii wyborczej. Za- Afryka planował na ten okres kilka wizyt prezydenckich w ważnych dla niego regionach i za państwowe pieniądze pokazywał się Kameruńczykom jako godna zaufania, prężna głowa państwa. Szacuje się, że wydał na kampanię kilkanaście miliardów franków, podczas gdy inni kandydaci otrzymali na nią po 30 mln fr. (około 183 000 złotych polskich). Podczas tychże prezydenckich wizyt zamykano dla ruchu odwiedzane miasta (według amerykańskiego raportu Paul Biya jest najlepiej strzeżonym prezydentem na świecie, wielu zadaje pytanie – skąd ten strach?). W ten sposób wielu innych kandydatów zostało zablokowanych na drogach, nie mogąc dotrzeć na zaplanowane wiece wyborcze. W dniu wyborów niezależni obserwatorzy zanotowali ciekawy fakt. Widziano grupy nawet do stu osób, które były ustawione w kolejce do lokali wyborczych przed ich otwarciem. W ciągu dnia widziano je jeszcze w kilku innych lokalach, gdzie również oddawały głosy. W ten sposób można zrozumieć różnice w informacjach o frekwencji wyborczej. Według oficjalnych rządowych organów wyniosła ona 60,52 % podczas gdy inne źródła mówiły o 30 %, a nawet 17 %. Wyniki ogłoszono po 12 dniach. Komisja Wyborcza wraz z Sądem Najwyższym zafundowali Kameruńczykom i przedstawicielom dyplomacji morderczy spektakl czytania wyników wyborów trwający ponad 8 godzin. Celem tego przedsięwzięcia było pokazanie demokratycznego charakteru wyborów i mocy, z jaką kameruński lud opowiedział się za ustępującym prezydentem. W dzień ogłoszenia wyników od rana ulice w miastach zaroiły się od policji i wojska, lecz po południu siły porządkowe znikały, bo lud kameruński nie okazał ani oburzenia, ani też radości z powodu ponownej wygranej „ojca narodu”. Pełni smaku tej demokratycznej potrawie dodaje fakt, że do Państwowej Komisji Wyborczej zostało powołanych dwóch biskupów katolickich, wraz z przedstawicielami innych wyznań. Miało to zapewnić obiektywność tejże komi- sji i czuwanie nad prawidłowym przebiegiem wyborów. Rzeczywistość jednak pokazuje, że mieli być oni rodzajem zasłony dymnej, umożliwiającej działania w celu zapewnienia władzy obecnemu układowi. Dlaczego Kościół kameruński zgodził się na tego rodzaju posunięcie? Niewątpliwym sukcesem obecnego prezydenta jest fakt, że wytworzył on w narodzie kameruńskim przekonanie, że jest jedynym człowiekiem zdolnym rządzić tym krajem. Ceną tego jest jednak powszechna apatia, bierność, zanikająca nadzieja. Bardzo powszechne jest powiedzenie on va faire comment?, co można przetłumaczyć jako – cóż możemy zrobić innego. Sytuacja jest podobna do tej w Polsce sprzed wizyty Ojca Świętego, bł. Jana Pawła II w 1979 roku. Jest jednak nadzieja, gdyż jest coraz większa rzesza ludzi światłych, prawych, dążących do prawdy. Emerytowany kameruński kardynał Krystian Tumi jest filarem boju o prawdę i sprawiedliwość. Kilka razy rządzący reżim próbował go zniszczyć przez próby wywołania skandali wokół niego, lecz bezskutecznie, za co chwała Panu. Kardynał nawoływał Paul’a Biya’ę do ustąpienia z funkcji prezydenckiej. Jako jedyny hierarcha kościelny ma odwagę publicznego krytykowania obecnego systemu, który ciemięży ten kraj. Bezrobocie, korupcja, postępujące zubożenie wielkich mas, przy ogromnych fortunach wąskiej grupy ludzi będącej „u żłobu”, to coraz ostrzejszy obraz rysujący się w tym kraju. Wobec tej rzeczywistości jest oczywiste, że tylko Duch Święty może poprowadzić ten lud ku zmianom w duchu sprawiedliwości i pokoju. Czas wiosny Czarnej Afryki nadejdzie. Trzeba się dużo modlić, by stało się to w duchu ewangelicznym bez rozlewu krwi, jak miało to miejsce w Afryce Północnej. Kiełkuje coraz bardziej świadomość potrzeby zmian dokonywanych na bazie Ewangelii Jezusa Chrystusa, która prowadzi ku wolności przez nawrócenie serca. Ucieleśnieniem tego jest powstanie ruchu Vox Camer stworzonego przez jezuitę ks. Ludowic’a Lado. Za błogosławionym Janem Pawłem II trzeba wolać – „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!” Nadzieja jest niezawodna, bo spoczywa na samym Bogu. Módlmy się, by znajdowała ona coraz więcej żyznej gleby w sercach ludu kameruńskiego, budując w ten sposób Królestwo Boże w tym kraju w sercu Afryki. Ks. Zdzisław Pławecki SCJ 21 Ksi¹dz Zdzis³aw P³awecki SCJ Jestem zakonnikiem należącym do Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Obecnie pełnię posługę misyjną w Kamerunie. Pochodzę z diecezji tarnowskiej. Moja rodzinna parafia, to Muchówka. Pan dał mi rodzinę głęboko wierzącą i praktykującą. To w jej łonie odbywało się powolne rozwijanie się ziarna powołania ofiarowanego przez dobrego Boga. Dorastałem pod okiem rodziców i babci ze strony taty, razem z czterema siostrami. Od szóstego roku życia byłem ministrantem, a następnie lektorem. Pierwsze dziecięce marzenia o zostaniu księdzem zostały szybko zastąpione innymi planami. Przed maturą, czując delikatny głos powołania, starałem się go zagłuszyć. Nie chciałem być księdzem, a tym bardziej zakonnikiem i misjonarzem. Jednak Pan ma swoje plany i oto dziś jestem misjonarzem na ziemi afrykańskiej, za co Mu dziękuję z całego serca. Do Zgromadzenia Sercanów wstąpiłem w 1992 r. Zostałem wyświęcony w 1999 r., po czym przez trzy lata posługiwałem w dwóch sercańskich parafiach – Bełchatów (2 lata) i Gołąb k. Puław (1 rok). Odpowiadając na zapotrzebowania misyjne napisałem prośbę o wyjazd na misje, która została pozytywnie rozpatrzona i – po przygotowaniu językowym we Francji – 4 lipca 2003 r. znalazłem się w Kamerunie. Dziękuję Bogu za wszystkie etapy mojego życia, które staje się coraz bardziej przygodą miłości z Tym, który nas nieskończenie ukochał. 22 Warto... Jakiś czas temu spotkałem się z pytaniem: „Proszę księdza, czy obecny czas jest trudniejszy dla chrześcijan, niż ten przed pięćdziesięcioma czy dwustu laty?”. W pierwszym momencie pomyślałem – i takiej zresztą udzieliłem odpowiedzi – że chyba każdy człowiek żyjący w swojej epoce ma wrażenie, że tym pokoleniom przed nami było nieco lżej. Gdy jednak zastanawiam się nad tym dłużej, dochodzę do wniosku, że może nie jest nam trudniej, ale na pewno ilość wyzwań duchowych, jakie stają dzisiaj przed chrześcijaninem jest o wiele większa, niż to było jeszcze parędziesiąt lat temu. W pogoni za łatwym szczęściem Kiedyś ludzie mieli łatwość identyfikowania się z daną religią czy nurtem myślowym. Dzisiaj rzeczywistość jest dużo bardziej rozmyta. Często chrześcijanin XXI wieku staje wobec jakiejś sytuacji, czy narzuconego poprzez modę stylu życia i nie jest w stanie stwierdzić, czy to jest dobre czy złe. Co więcej, wiele spraw, które są obce duchowi Ewangelii, podaje się nam, katolikom, w takim opakowaniu, które stwarza iluzję dobra, a w rezultacie działa destrukcyjnie na człowieka. Od pewnego czasu można zaobserwować w Polsce jakiś rodzaj mody na poszukiwanie szczęścia wszędzie tam, gdzie jest ono obiecywane bez żadnego wysiłku z naszej strony. Mówi się nam, że pierścień, odpowiedni układ mebli w domu, hipnoza, bioenergoterapia, pozytywne myślenie, amulet i in. mogą bez wysiłku ze strony człowieka zapewnić mu radość życia i ochronę przed złem. Z drugiej strony, tworzone są specjalne linie telefoniczne, których operatorzy oferują rozmowy z wróżką czy też możliwość wysyłania SMS–ów, za pomocą których możemy rzucić na kogoś klątwę, czy pokrzyżować danej osobie plany osobiste lub biznesowe. Powstaje więc pytanie: skąd to wszystko i czy w ogóle dawać temu wiarę? Uderzenie w rodzinę Niestety, to co brzmi dla wielu bajkowo i niewiarygodnie, jest w rzeczywistości nową i bardzo inteligentną formą duchowych zagrożeń. Dramat dzisiejszego człowieka XXI wieku polega bowiem na tym, że ochrzczony i wychowany w tradycji chrześcijańskiej, w wyniku nowych trendów opuszcza wspólnotę Kościoła, przez chwilę jeszcze łudząc się, że wierzy, ale nie praktykuje. Po pewnym czasie ucieka już w całkowitą duchową pustkę, żyjąc od promocji do promocji sklepowych półek. Na dłuższą metę nie da się jednak żyć w ten sposób, więc poszukuje innych form niż Kościół, łatwiejszych, a dających chociaż namiastkę tego, co duchowe. I tak trafia w rejon okultyzmu, gdzie podaje się mu pseudoduchowe narzędzia do poszukiwania szczęścia. Są też osoby i środowiska, które konstruują przemyślane strategie działania, mające na celu podawanie nam takich form okultyzmu, które nam odpowiadają. Najbardziej zagrożona w tym względzie jest rodzina. To właśnie w rodzinie ludzie muszą zmierzyć się niejednokrotnie z największymi trudami życia, z chorobą, ze śmiercią, z brakiem środków do życia, czy po prostu niepewnością jutra. Powstają więc czasopisma, kanały telewizyjne, stacje radiowe, portale internetowe (EzoTv, Wróżka i in.) mające na celu przygotowanie gruntu pod destrukcyjne uderzenie okultystycznych idei w chrześcijańską rodzinę. Rodzaje zagrożeń 1. Bioenergoterapia i cały wachlarz niekonwencjonalnych technik uzdrawiania… Bazują one na odwołaniu się do jakichś niezdefiniowanych energii duchowych. Często idzie to w parze z wszelkiego rodzaju rytuałami, jak reiki, wywoływanie duchów, jasnowidzenie, podróże astralne. Wszystkie te praktyki są wykroczeniem przeciwko pierwszemu Warto... przykazaniu, gdyż człowiek przestaje pokładać ufność w jedynym Bogu, którym jest Jahwe, a kieruje swoje myśli ku nieznanym energiom, które stają się w tym momencie jego bożkami. Dochodzi tu niejako do stanięcia plecami wobec Boga i Jego opatrzności. 2. Przekleństwo i magia… To często stare praktyki, szczególnie obecne w środowiskach wiejskich, związane nieraz z zabobonami i magicznymi rytuałami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, jak przelewanie wosku, noszenie czerwonych elementów ubrań, mieszanki odpowiednich ziół połączone z zaklęciami, rzucanie przekleństw (złorzeczenie) czy uroków. Niestety do dziś są bardzo obecne, choć może mniej świadome. Szczególnie niebezpieczne jest przekleństwo wypowiedziane przez rodzica nad dzieckiem. Z powodu więzów krwi, które łączą rodzica i dziecko, niesie ono ze sobą jakby podwójną moc szkodzenia. Przekleństwo, czyli złorzeczenie, jest zawsze otwarciem furtki Szatanowi do tego, by za przyczyną wypowiedzianego przekleństwa mógł szkodzić tej osobie. I nieważne w jaki sposób to się dokona: czy bezpośrednio, czy w sercu, czy np. przez wysłanie SMS–a. Jest to też miecz obosieczny: jeśli wypowiadamy przekleństwo nad kimś, to także ranimy siebie, gdyż nasz komunikat z prośbą o szkodzenie komuś trafia do Złego, a zaproszony raz do pomocy, uzurpuje sobie władzę szkodzenia na stałe. 3. Amulety i pierścionki… To ogromna plaga dzisiejszego czasu. Zakładamy wiele przedmiotów na szyję, na palce i nadgarstki, nie mając pojęcia, co one oznaczają. Wiele z nich, jak choćby bardzo rozpowszechniony pierścień atlantów, jest związanych z określonym nurtem okultystycznym. Często te przedmioty wywodzą się ze starożytnych kultów pogańskich, zaadoptowane przez okultyzm stają się jego symbolami. Symbol, nawet nieświadomie noszony, zawsze pozostaje znakiem, który wyraża coś bardzo konkretnego i w jakiś sposób nas z tym identyfikuje. Dlatego nie jest tak do końca obojętnym noszenie, nawet nieświadomie, symboli okultystycznych, satanistycznych czy związanych z jakąś sektą. Na pewno bardzo niebezpiecznym staje się w momencie, kiedy zakładamy go świadomie, ufając, że przyniesie nam szczęście, czy ochronę. Wtedy jest to już etap otwarcia się na działanie Złego Ducha i świadome zaproszenie go do swojego życia. 4. Powróżyć i poczarować… bo to proszę księdza tak dla zabawy… Bratanie się więc z okultyzmem, poprzez czytanie literatury z dziedziny magii, jak choćby słynnego Harry’ego Pottera, horoskopów, wróżenia z kart i in. przez dzieci czy dorosłych, nawet dla zabawy, staje się wkraczaniem na bardzo niebezpieczny teren igrania ze złem, które jest także tym osobowym. Jest to oswajanie dzieci i młodzieży z magią i wystawianie ich serc na bardzo głębokie zranienia. Nierzadko taki spacer po terenie okultyzmu kończy się zniewoleniami i opresjami ze strony Złego. Najbardziej narażonymi na szkodliwe działanie praktyk okultystycznych są właśnie dzieci. Nieświadome niczego wysyłają SMS–y z klątwami na swoich kolegów czy koleżanki. Nie mając świadomości zagrożenia praktykują wróżby lub wywoływanie duchów, np. przy okazji andrzejek, czy przeszczepianego na siłę do Polski święta Halloween. Trzeba więc ogromnej czujności ze strony rodziców, by chronić dzieci przed tymi praktykami, które swe źródło mają w okultyzmie i są mocnym sprzeniewierzeniem się temu, co niesie ze sobą chrzest. 23 5. Pod płaszczem sakramentów. Co robić więc, by chronić się przed zagrożeniami ze strony okultyzmu? Co robić, by chronić nasze rodziny? Po pierwsze: trzeba wyeliminować z naszego życia wszystko to, co jest zakorzenione w okultyzmie i nosi jego znamiona. Trzeba pozbyć się z domu przedmiotów i symboli okultystycznych, jeśli takie posiadamy. Po drugie: wrócić do solidnego życia religijnego poprzez praktykowanie modlitwy i nade wszystko regularnego przystępowania do sakramentów. To one przede wszystkim są źródłem łaski, która chroni nas przed złem i Szatanem. Dzięki życiu sakramentalnemu, Jezus ma możliwość bezpośredniego dotknięcia nas swoją mocą. Dla osób, które uwikłały się poważnie w okultyzm, potrzeba rygorystycznego zerwania z tymi praktykami, wyznania ich podczas spowiedzi, rozmowy z kapłanem i być może w niektórych przypadkach, kiedy uwikłanie trwało latami, modlitwy o uwolnienie. Włoski egzorcysta ks. R. Salvucci w książce pt. Jasne słowa na temat ciemnej rzeczywistości, wskazuje na bardzo istotną zależność: im bliżej człowiek jest Pana Boga, im bardziej jest związany ze wspólnotą Kościoła i jest nad nim ta siatka omodlenia przez wspólnotę, tym bardziej jest bezpieczny. Tak bardzo ważne jest więc, by zadbać o częstą spowiedź i Eucharystię! Będąc bowiem w stanie łaski uświęcającej, jesteśmy chronieni mocą samego Jezusa. Ks. Michał Olszewski SCJ, Ks. Michał Olszewski SCJ Prezbiter Zgromadzenia Księży Sercanów, socjusz w Nowicjacie Księży Sercanów w Stopnicy, twórca i redaktor blogu http://slowopana.com/, egzorcysta Diecezji Kieleckiej. 24 Długo się zastanawiałem, jak wykorzystać cztery listy, które dostałem od Siostry Fidelis OP pracującej w Rosji. Są to listy kierowane do przyjaciół, sponsorów misji Sióstr Dominikanek w dalekiej Syberii. Można było te listy poprzerabiać, skomentować i jeszcze różne rzeczy z nimi porobić, ale zatraciłoby się coś, co dla mnie jest najważniejsze: autentyczność. Przedstawiamy więc Drogim Czytelnikom (w czterech kolejnych numerach) te autentyczne zapisy chwili wraz ze zdjęciami, wierząc, że Siostra napisze jeszcze coś dla nas o dalekich stronach. Kochani! Od 7 listopada 2007 roku pracuję w mieście Ułan–Ude, które znajduje się w odległości 7 tys. kilometrów od Polski. Powoli uczę się wielu rzeczy, które są dla mnie zupełnie nowe, przyglądam się pracy sióstr i próbuję wdrażać się w codzienny rytm pracy. Już pierwszego dnia po przylocie spotkałam się z dziećmi, które przychodzą do naszej świetlicy w czasie wolnym od nauki. Tutaj mogą odrabiać lekcje (siostry często im w tym pomagają), mogą spędzić ciekawie czas (mają tu różne możliwości). Tutaj dostają także obiad. Czasami, ze względu na różne trudne sytuacje rodzinne, potrzebują nawet noclegu. Siostry starają się wspierać dzieci w potrzebach materialnych, np. kupują buty, odzież, zeszyty, wypożyczają podręczniki szkolne. Opieką objęci są także nasi dorośli parafianie, których odwiedzamy, robimy zakupy lub pranie. Na niedzielną Mszę św. przychodzi niewiele osób – porównując z Polską. Myślę, że trzeba wielu lat pracy, by tutejszym ludziom pomóc otworzyć się na działanie Pana Boga. Przez długi czas ich potrzeby duchowe były zagłuszane i teraz trzeba wiele cierpliwości i wyrozumiałości. Cieszymy się tym, że są wciąż tacy, którzy przychodzą, by prosić o chrzest (w tej chwili przygotowuje się kilka osób: i dzieci, i dorosłych). Są też tacy, którzy noszą w sercu pragnienie chrztu, ale nie potrafią podjąć decyzji i zwlekają z tym przez wiele lat. Przede mną pierwsze Święta Bożego Narodzenia poza Ojczyzną. Tutaj Wigilię spędza się wspólnie z parafianami: łamiemy się opłatkiem, spożywamy wspólnie wieczerzę i uczestniczymy w Pasterce. W pierwszy dzień Świąt odwiedzamy tych, którzy nie mogli przyjść na wspólną Wigilię. Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia przesyłam Wam gorące życzenia. Niech w ten wyjątkowy czas Jezus, którego adorujemy w Maleńkiej Dziecinie, obdarza Was i Waszych bli- skich wszelkimi potrzebnymi łaskami. Niech On wprowadza w Wasze serca światło, radość i pokój. Dziękuję Wam bardzo za wsparcie modlitewne i finansowe. Gorąco proszę o modlitwę za mnie, moje Siostry i księdza Proboszcza oraz za ludzi, których tu spotykamy i za całą Rosję. Każdego dnia wspieram Was swoją modlitwą. Szczęść Boże! s. Fidelis OP Siostra Fidelis OP Jestem dominikanką, pochodzę z Krakowa. W 2005 r. złożyłam śluby wieczyste. Skończyłam studia teologiczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Obecnie pracuję w Kielcach jako katechetka z dziećmi i młodzieżą . W latach 2007–2010 pracowałam w Rosji, na Syberii w mieście Ułan–Ude (Republika Buriacja). Działo się... 25 Drzewo Życia ma też swoje ograniczenia. W poprzednim numerze Gabrysia i Wiesiek Fojut zadbali, abyśmy mogli przeczytać co Pan zdziałał w czasie ORAR–u IIo w Wejherowie. W tym numerze pragnę kontynuować te świadectwa i przedstawić ostatnie, jakie dostałem. Jesteśmy małżeństwem od 12 lat. Bóg obdarzył nas czworgiem dzieci. W Domowym Kościele jesteśmy czwarty rok i na pewno wiemy, że ten czas nie jest zmarnowany. Przez ten czas Bóg stał się dla nas bardziej namacalny i obecny w naszym życiu. W tym roku, w lipcu, braliśmy udział w ORAR II° w Wejherowie. Jakoś na początku nie byliśmy zdecydowani na wyjazd. Wiadomo, czasem szuka się pretekstu, aby odłożyć to na inny termin. Ale po namyśle i dialogu małżeńskim doszliśmy do wniosku, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Poza tym, w czerwcu zostaliśmy wybrani parą animatorską w na- szym kręgu w Jastarni. Więc nie mogło nas zabraknąć na tych rekolekcjach. No i na pewno były to piękne dni. Prawdziwa wspólnota, ogólna chęć pomocy jedni drugim. No i para prowadząca i cała diakonia była super. Od takich ludzi prawdziwie bije Duch Święty. Było to parę dni poświęconych Bogu i sprawom DK. Najbardziej z tych rekolekcji zapadła nam msza św. i dialog małżeński w lesie piaśnickim. I wspólna modlitwa nad grobami zamordowanych ludzi w czasie drugiej wojny światowej. Teraz, z perspektywy przeżytych dni wiemy na pewno, że byłoby wielką stratą dla naszego życia duchowego, gdyby zabrakło nas w tej wspólnocie. Przez ten krótki czas rekolekcji poczuliśmy Boga, był On widoczny w każdym z nas. Myślimy, że Bóg, wybierając nas na parę animatorską, ma wobec nas jakiś plan, a jaki – zobaczymy. Jesteśmy przekonani, że te rekolekcje dużo dobrego wniosły w nasze życie i wydadzą plony w pracy w naszym kręgu. Chwała Panu ! Asia i Roman Boszke Jastarnia, 4 dzieci, w DK od 4 lat. 26 Działo się... Szybko minął rok od pierwszego spotkania oazy „Drogocennej Perły” Ruchu Światło–Życie w Trąbkach Wielkich. Pojawiła się wówczas koncepcja, naturalnie z ks. Irkiem Kopaczem w centrum, i … to już trzeci raz zabiegające o swój rozwój duchowy „owieczki Boże” zjechały się do Matki Boskiej Trąbkowskiej, w dniach 18–21 listopada 2011 roku. Oderwać się od codziennego rytmu życia, otworzyć się na natchnienie Ducha Świętego, ale też otworzyć się na siostrę i brata, razem we wspólnocie wzmacniać się nawzajem, bo „Gdzie dwóch albo trzech zbiera się w Imię moje, tam Ja jestem pośród nich” (Mt 18,20). Trąbki Wielkie temu sprzyjają: mała zaciszna wioseczka, piękny XVIII– wieczny kościół z cudownym obrazem Matki Boskiej słynącej z łask. Jest to piękne miejsce dla „Drogocennej Per- ły”, która powstała z inicjatywy ks. Irka Kopacza. Ks. Irek zapalił się na misyjny wymiar Kościoła, począwszy od studiów w Rzymie, po skończeniu których w 1983 roku wyjechał do parafii w Niemczech, do Carlsberga w Reinland Pfalz, małej miejscowości blisko granicy z Francją. Ksiądz dołączył do założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka Blachnickiego, dzięki któremu powstało w Carlsbergu Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło–Życie. Bardzo międzynarodowo! Misjonarz, ks. Irek, chciał dalej rozszerzać Królestwo Boże na świecie, a szczególnie skłaniał się ku ewangelizacji Wschodu Europy. I w tym czasie, w 1991 roku, miał szczęście wkroczyć na teren działania księdza – czyli w Niemczech – Józek Żelazny, który to z pomocą księdza odnalazł na nowo Chrystusa. I …ksiądz pociągnął za sobą „świeżo nawróconego” Józka, a także jego syna Krystiana i innych przyjaciół na Wschód. Od 1992 roku zaczęły się bardzo intensywne misje na Białorusi – do tej pory główny kierunek ks. Irka – a nowe miejsca zjazdu oazowiczów skupionych wokół osoby księ- dza Irka w Polsce powstawały jakby przy okazji: w Płocicznie, w Jabłońcu. A od zeszłego roku w ich miejsce, w Trąbkach Wielkich. Na pewno należałoby też zaznaczyć, iż ksiądz Irek nie poprzestaje tylko na ewangelizacji Białorusi, Polski czy Niemiec, gdyż jeździ również na Ukrainę, do Rosji, Włoch, Czech i po całej Europie, czy też do swojej perełki, do Turkmenistanu. Należałoby się jeszcze zapytać, skąd wzięła się nazwa „Drogocenna Perła”? Przede wszystkim z Ewangelii, Mt 13,46. Józek, jubiler, zechciał tak za namową ks. Irka nazwać swoją fir- Działo się... 27 wąskim światku i uciekać w fikcję. A życie jest bogatą mozaiką i warto mieć serca, uszy i oczy szeroko otwarte! Czas upłynął miło i szybko, i nie wiadomo kiedy pojawiła się niedziela; wszyscy się rozjechali, naładowani Duchem Świętym, nową energią i inicjatywą. Ks. Irek wyruszył w dalszą drogę, w znane tylko jemu zakątki świata. A naszym zadaniem jest kontynuować dzieło księdza Irka, odwiedzać Trąbki Wielkie, zapraszać braci i siostry, a szczególnie księży do tego miejsca, gdyż ktoś musi przecież kontynuować to dzieło, które z takim mę, co stało się dopiero około 2002 roku. Następnie tak nazwano całą gałąź Ruchu Światło–Życie, skupioną wokół ks. Irka Kopacza; gałąź, która przecież istniała, choć bez nazwy, już dużo wcześniej. Uważam, że ten rys historyczny potrzebny jest po to, aby zaznaczyć wielowymiarowość oraz wyjątkową tożsamość i głębię spotkań Drogocennej Perły. Teraz, w listopadzie 2011 roku, przyjechali do Trąbek Wielkich zarówno oazowicze pamiętający jeszcze Płociczno czy Jabłoniec, jak też i zupełnie nowe osoby. I nikogo nie powinno dziwić, zważywszy na międzynarodowy charakter tego ruchu to, że w ten listopadowy weekend przyjechały z Mińska cztery Białorusinki, że wydały one na ten wyjazd połowę swoich pensji; oraz że dobrze czuł się w Trąbkach Niemiec Karol. Międzynarodowe są nawet… strusie, biegające wokół domku rekolekcyjnego! Należałoby oczywiście w tym miejscu wspomnieć o programie spotkań Drogocennej Perły. Najważniejsza podczas takich zjazdów jest naturalnie zawsze Eucharystia, to z niej czerpią wszyscy siłę do wiary i działania. Nieodłączne są zawsze katechezy, tym razem na temat Ducha Świętego, oraz spotkania w mniejszych grupach, w których każdy może – jeśli ma taką wolę – podzielić się z innymi swoim doświadczeniem i znaleźć zrozumienie. Zawsze na oazach Drogocennej Perły jest wieczór radości, kiedy uczestnicy organizują sobie przeróżne zabawy, w zależności od pomysłowości. Jest gitara i śpiewy. Chciałbym też wspomnieć o szczególnym, charakterystycznym rysie tych zjazdów, jakim jest wielopokoleniowość. Koegzystują bowiem ze sobą zarówno ludzie młodzi, jak i w średnim wieku i starsi. Każde pokolenie wnosi bezcenny wkład w atmosferę tych spotkań. To jest bardzo piękne, budujące i realne, odzwierciedla bowiem społeczeństwo takie, jakie ono rzeczywiście jest. Jakże bowiem często ciężko jest nam porozumieć się z człowiekiem, który ma inne doświadczenia życiowe, niż my. I jakże łatwo nam się zamknąć w swoim rozmachem zaczął ks. Irek Kopacz. Wszystko to po to, aby w 2033 być gotowym głosić Pana w Świecie. Dariusz Owsiany Dariusz Owsiany, ur. 1978 Gdańsk, mgr prawa, historii; prawnik; od 2 lat w Ruchu Światło–Życie. Oazê Io przeżyłem w Siniło na Białorusi. 28 Służymy... W listopadzie częściej spoglądamy w kierunku Nieba, wspominając naszych bliskich, którzy odeszli już do Domu Ojca. Pragniemy podjąć dość trudny, ale bliski nam temat. Normalnym wydaje się, gdy umiera człowiek przeżywszy kilkadziesiąt lat, jednakże jak przeżyć żałobę, gdy Pan ma inny plan…? Życie ludzkie od chwili poczęcia powinno być szanowane i chronione w sposób absolutny. Już od pierwszej chwili swego istnienia istota ludzka powinna mieć przyznane prawa osoby, wśród nich nienaruszalne prawo każdej niewinnej istoty do życia. KKK 2270 Osoba ludzka, obdarzona „duchową i nieśmiertelną” duszą, jest „jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego”. Od chwili poczęcia jest ona przeznaczona do szczęścia wiecznego. KKK 1703 Dziecko, które umiera w którymkolwiek momencie życia, choćby przed jego narodzinami, jest takim samym człowiekiem, jak Ty czy ja. Należy mu się szacunek, godne traktowanie i godny pogrzeb. Ma też prawo do miejsca i pamięci. Szacuje się, że tylko w Polsce co roku przed narodzinami umiera od 40 do 60 tysięcy dzieci. To rzesza ludzi, których się niemal nie zauważa. Odmawia się im prawa do miana człowieka, prawa do własnego imienia i własnego grobu. Takie dramaty zdarzają się bardzo często. Każdy z nas styka się z nimi na co dzień, chociaż nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, że tuż obok umiera człowiek. O śmierci dzieci, które zmarły przed swoimi narodzinami, różnie się mówi. Zazwyczaj, że było to poronienie. One same gdzieś znikają, nazywa się je obumarłą ciążą, a ich ciało – wyskrobinami. A przecież człowiek zasługuje na to, żeby mówić o nim z szacunkiem, traktować go z szacunkiem, bez względu na to, w jakim jest wieku. Służymy... Nikt z nas nie ma wątpliwości, że kiedy ktoś umiera, jego ciało trzeba pochować – i to godnie. Nie zastanawiamy się nad tym ani przez chwilę, bo jest to oczywiste. Skąd zatem biorą się wątpliwości w odniesieniu do dzieci, które zmarły przed swoimi narodzinami? Skąd opór przed uznaniem ich człowieczeństwa? Być może z lęku, być może z niewiedzy. Jeśli jesteście rodzicami Jeżeli wiecie, że wasze dziecko zmarło, od razu w szpitalu powiedzcie, że będziecie chcieli zabrać jego ciało i je pochować. Gdy dziecko już się urodzi, dopilnujcie, by szpital zawiadomił o tym fakcie urząd stanu cywilnego. Uwaga: szpital ma na to tylko 3 dni. Choć jest do tego zobowiązany z mocy prawa, nie zawsze to robi. Takie zawiadomienie pozwoli na zarejestrowanie dziecka i wydanie przez USC aktu urodzenia; będzie na nim adnotacja, że dziecko urodziło się martwe. Nie ma znaczenia, w którym momencie życia nastąpiła śmierć i narodziny ma- łego człowieka, bo w prawie cywilnym nie obowiązują medyczne rozróżnienia na poronienie i poród przedwczesny. Wiadomo, że kiedy dziecko jest bardzo małe, trudno ustalić jego płeć – Ministerstwo Zdrowia pozwala w takiej sytuacji na jej określenie na zasadzie domniemania. Nie jest to poświadczenie nieprawdy, o czym zapewniają dokumenty wydane przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Jeśli malec miał zaledwie kilka, czy kilkanaście tygodni, trzeba się dowiedzieć, jak w danym szpitalu jest wydawane ciało (może być np. owinięte chustą), bo od tego zależy, jakiej wielkości trumnę należy przygotować. Może to być mała trumna, ale też urna czy niewielka drewniana skrzyneczka. Ciało dziecka (jeśli było starsze, można je ubrać) zostaje złożone do trumienki tak samo, jak ciało każdego innego człowieka. Możliwe są dwa miejsca pochówku tak zmarłego dziecka: w grobie rodzinnym albo we wspólnej mogile dzieci zmarłych przed narodzinami, jeśli taka jest na cmentarzu. Sam pogrzeb praktycznie niczym się nie różni od innych pogrzebów. Liturgia rzymskokatolicka przewiduje trzy stacje, ze specjalnymi modlitwami związanymi z pogrzebem dziecka nieochrzczonego. Ksiądz odprawiający Mszę Świętą w intencji dziecka i jego rodziców ma na sobie biały ornat. Pogrzeb niekatolicki dziecka zmarłego przed narodzinami też niczym się nie różni od pochówku innych osób. Ważne jest jedno: by dziecko godnie pochować. Jeśli wspierasz Rodziców Gdy w twoim otoczeniu umiera malec, jego rodzice często są bezradni w bólu i potrzebują pomocy. Można im ją okazać na kilka sposobów. Po pierwsze, wesprzeć ich modlitwą. Po drugie, być gotowym na rozmowy z nimi o ich dziecku i o ich cierpieniu. I po trzecie, trzeba im pomóc załatwiać niezbędne sprawy urzędowe. Z reguły przyjaciołom łatwiej zachować trzeźwość myśli w trudnych chwilach. Nie bój się rozmawiać z rodzicami o ich dziecku, które właśnie umarło. Niewykluczone, że jesteś jedyną osobą, przed którą mogą się otworzyć, wyżalić, wypłakać, wyzłościć. Ale też nie naciskaj zbyt mocno – każdy ma własne tempo oraz sposób wchodzenia w żałobę i przeżywania jej. Towarzysz rodzicom podczas pogrzebu – chyba że oni sami wyraźnie powiedzą, że nie życzą sobie tego. Później też bądź obok, gotowy do pomocy. Niech nie zostają sami. Jeśli pracujesz w szpitalu Potraktuj małego człowieka z szacunkiem. Mów o nim z szacunkiem. Na ile to możliwe, daj mu szansę, żeby – choć już umarł – urodził się w godnych warunkach. Pomóż rodzicom pożegnać się z ich dzieckiem, nie utrudniaj im tego. Pamiętaj, że zawiadomienie USC i wystawienie karty zgonu jest nie tylko zgodne z prawem, ale stanowi obowiązek szpitala. Jeśli pracujesz w urzędzie Formalności, jakie załatwiają rodzice, są znakiem szacunku wobec ich dziecka. Uszanuj ich ból i ich miłość oraz godność tego małego człowieka. Sprawne wystawienie potrzebnych dokumentów i tak- 29 Katarzyna i Krzysztof Marmurowicz od 5 lat w sakramentalnym związku małżeńskim. Mamy dwóch synków – Piotra (3 lata) i Pawełka (1.5 roku). Mieszkamy w Redzie, w kręgu jesteśmy w Parafii Wniebowzięcia NMP. W Domowym Kościele jesteśmy od marca 2007 roku. Pełnimy posługę pary odpowiedzialnej za Diakoniê Życia w Archidiecezji Gdańskiej. Joanna i Andrzej Zinka. Jesteśmy małżeństwem od 1999 roku. Poznaliśmy się na Oazie młodzieżowej w Bliźnie k/Grudziądza w 1996 roku i od tego czasu trwamy w Ruchu Światło–Życie. Od 2001 roku w kręgu Domowego Kościoła przy parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Gdyni Cisowej. Jesteśmy rodzicami 5 dzieci – Klaudi (4 lata), Dominiki (2 lata) i Justunki (6 miesięcy) oraz dwoje już jest w Domu Ojca. Od 2008 roku pełnimy posługę Diakonii Słowa w Archidiecezji Gdańskiej. Pan nas przeciągnął „pod kilem” i wyzwolił nas z naszego egoizmu w kwestii rodzicielstwa, tak, że czujemy się powołani do głoszenia świadectwa wszędzie tam, gdzie Pan nas pośle. 30 Służymy... towne traktowanie dotkniętych cierpieniem rodziców będzie dla nich pomocą. Jeśli jesteś księdzem Zadaniem księdza jest być przy najmniejszych, przy cierpiących i odrzuconych. Gdy przychodzą do ciebie rodzice i proszą o pogrzeb ich dziecka zmarłego przed narodzinami, bądź dla nich dobry. Niech to, że ciało jest takie niewielkie albo że na pogrzebie będzie mniej osób niż zwykle, nie skłania cię do pośpiechu, czy lekceważenia. Bądź znakiem miłości Chrystusa, który przygarnia i błogosławi dzieci, staje przy zbolałych i odtrąconych. Zaproponuj wspólną modlitwę w domu, przy trumnie, spokojnie i godnie odpraw Eucharystię i razem z rodzicami odprowadź małego człowieka do grobu. Jeśli pod twoją opieką jest cmentarz parafialny, pomyśl o przygotowaniu miejsca na zbiorową mogiłę dla tych dzieci, które z różnych powodów nie mogą być złożone w grobie rodzinnym. Być może na terenie twojej parafii jest szpital, w którym na świat przychodzą takie dzieci. Nie wszystkim rodzice zapewniają pogrzeb. Polskie prawo stanowi, że jeśli rodzina nie chce lub nie może pochować zmarłego, obowiązek taki spada na gminę. Mówi też jednak, że każdy może wystąpić z wnioskiem o dokonanie pogrzebu. Może mógłbyś – sam lub z innymi księżmi – porozumieć się ze szpitalem i raz w miesiącu organizować pogrzeb pozostawionych tam ciał dzieci zmarłych przed narodzinami? Od wejścia w życie zmiany Ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (Dz. U. z 2011 r. Nr 118, poz. 687 zm. Dz. U. z 2011 r. Nr 144, poz. 853) art. 11, ust. 5a mówi: W przypadku dziecka martwo urodzonego, bez względu na czas trwania ciąży, dla którego na wniosek osoby uprawnionej do pochowania, o której mowa w art. 10 ust. 1, sporządzono kartę zgonu, dla celów określonych w ust. 5 nie jest wymagana adnotacja urzędu stanu cywilnego o zarejestrowaniu zgonu. W świetle tego prawa, jeśli nie można uprawdopodobnić płci dziecka, to nie jest wymagana adnotacja w karcie zgonu do USC. Każde Dzieciątko może być pochowane zgodnie z prawem na cmentarzu po przedłożeniu dokumentu – aktu zgonu, jednakże tylko firma pogrzebowa jest uprawniona do odbioru ciała dziecka ze szpitala lub Zakładu Patomorfologii. Rodzice muszą wiedzieć, że nie przysługują im w tym przypadku świadczenia typu zasiłek pogrzebowy ani też urlop macierzyński. W przypadku pogrzebu w Polsce, Konferencja Episkopatu Polski wydała zgodę na pogrzeby kościelne dzieci, które zmarły przed chrztem, jeśli rodzice chcieli je ochrzcić. Zgoda ta obejmuje również Mszę Świętą pogrzebową (w innych krajach mogą obowiązywać inne przepisy, niż w Polsce). W czasie Eucharystii modlitwą objęci są rodzice i bliscy dziecka, by zostali umocnieni w ufności, że dziecko jest pod Bożą opieką i pocieszeni w smutku po stracie. Jest to Msza dziękczynna za dar krótkiego życia dziecka lub Msza o pociechę w smutku. Teksty odmawianych modlitw są specjalnie dostosowane do sytuacji straty dziecka nieochrzczonego. Rodzice mają prawo i powinni pożegnać się z takim małym dzieckiem, nadać mu imię, aby złagodzić czas żałoby. Wielką frustracją ogarnięci są rodzice, Potrzebne Ustawy i Rozporządzenia 1. Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie wzoru karty zgonu i sposobu jej wypełniania (Dz. U. Nr 153, poz. 1782 zm. Dz. U. z 2007 r . Nr 001, poz. 9) 2. Rozporządzenie Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej z dnia 3 sierpnia 1961 r. w sprawie stwierdzenia zgonu i jego przyczyny (Dz. U. Nr 39, poz. 202) 3. Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi (Dz. U. Nr 153, poz. 1783 zm Dz. U. z 2007 r. Nr 001, poz. 10) 4. Ustawa z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (Dz. U. z 2011 r. Nr 118, poz. 687 zm. Dz. U. z 2011 r. Nr 144, poz. 853) Internet Polecamy stronę „Rodzice po stracie dziecka” Diecezji Łomżyńskiej, na której można zdobyć potrzebne informacje, pomoc oraz wsparcie ze strony rodziców, których połączyła potrzeba bycia razem po śmierci dziecka: www.stratadziecka. pl (naszym zdaniem, strona dotyczy Trójmiasta i okolic, a nie Diecezji Łomżyńskiej – dop. red.). którzy nie doświadczyli pożegnania się ze swoim dzieckiem zostawionym gdzieś w Zakładzie Patomorfologii. Krótkie świadectwo Asi i Andrzeja W 2002 roku odeszło do Pana nasze pierwsze dziecko; ból był niesamowity, nie mogliśmy się z jego śmiercią w żaden sposób pogodzić. Czuliśmy się odarci z godności. Dodatkowo przeżycie czasu żałoby utrudniała świadomość, że gdyby lekarze potraktowali 8–tygodniowego człowieka jak człowieka, to mógłby żyć – dowiedzieliśmy się tego ze słów dr Anieli Samoć, która patrząc na nasz wynik histopatologii powiedziała, że „to dziecko mogło żyć (…)”. Było nam bardzo ciężko. Aż do momentu, gdy przyjaciele zaprosili nas na Mszę dla rodziców po stracie dziecka i tam pożegnaliśmy się godnie z nim i nadaliśmy mu imię. Dziś już wiemy, że mamy wsparcie w Marcie i Pawle, który również już jest świętym. Polecamy książki – Aniołkowe Mamy. Historie kobiet, które poroniły. Porady ekspertów. Wyd. M; – Poronienie. Zrozumieć rodziców po stracie. Wyd. W drodze; – Po śmierci dziecka. Wyd. Bernardinum. Wszystkie książki są dostępne w Księgarni Wspólnotowej: www. wspolnotowa.pl Tekst opracowały, na podstawie tekstu Katarzyny Jankowskiej z DŻ z Diecezji Łomżyńskiej, Joanna Zinka i Katarzyna Marmurowicz – Diakonia Życia Archidiecezji Gdańskiej. Działo się... 31 32 Działo się...