Drzewo Życia nr 7

Transkrypt

Drzewo Życia nr 7
1
PISMO RUCHU ŚWIATŁO–ŻYCIE
ARCHIDIECEZJI GDAŃSKIEJ
2
foto na stronie nr 1 i 2 Krzysztof Lewna
(tło) i Piotr Kwiatkowski (szopki)
W numerze
Na początek...
S³uchaæ Pana w Koœciele
Ksi¹dz Pawe³ Górny ...................................4
Ludzie Ruchu
... nie widzę tego
w innych ruchach
Z ksiêdzem Biskupem Edwardem Zielskim
rozmawia Robert Sobczyk ............................6
Działo się...
Boski Festiwal AD 2011
m³odym okiem
Agnieszka Sobczyk ....................................11
Niezastą pieni
Była ciepła, miła i uczynna
El¿bieta i Maciej Brzeziñscy .......................12
Animator???
Animator jaki jest każdy widzi
El¿bieta i Roman Ruszniak ........................13
Działo się...
Wychodziliśmy trochę ogłuszeni...
Tomasz Jachna .........................................15
Słuchamy...…
IND
In Nomine Dei
Robert Sobczyk .........................................18
Afryka
To nie polityka, to WOLNOή
ks. Zdzis³aw P³awecki SCJ .........................20
Warto...
Okultyzm
nowe formy zagrożenie dla rodziny
ks. Micha³ Olszewski SCJ ..........................22
Listy z Buriacji
Pierwsze kroki...
Siostra Fidelis OP......................................24
Działo się...
Czas...
Asia i Roman Boszke .................................25
Działo się...
Przygotować się na ...
Dariusz Owsiany .......................................26
Służymy...
Rodzice, którzy mają już swoich
świętych...
Katarzyna Marmurowicz
Joanna Zinka ...........................................28
3
Drodzy Czytelnicy
Niedawno były wakacje, a teraz już św.
Mikołaj przyszedł i gwiazdor nadchodzi.
Było ciężko inaczej, czyli Autorzy dostarczyli swoje teksty na czas, a przynajmniej
bez większych opóźnień, natomiast moje zajęcia nie pozwalały na
szybsze skończenie numeru. W ciężkich chwilach miałem na głowie
słuchawki, a w nich audiobook z Dzienniczkiem Siostry Faustyny.
To mnie naprawdę ratowało.
Ostatnio były przejściowe kłopoty ze ściąganiem pliku DŻ z serwera. Według rozmowy z Markiem (Diakonia Komunikowania
Społecznego) kłopoty zostały usunięte, jednak pozostaje pytanie:
dlaczego się coś zmienia i po zmianie wychodzi gorzej niż było?
To Czytelnicy DŻ stali się poszkodowanymi, bo nie mogli przeczytać tego, co chcieli. Dziwi mnie jednak fakt, że przynajmniej ja
nie znalazłem żadnej informacji o tych trudnościach.
Dość narzekania: co w nowym numerze?
Jak zwykle, pojawili się nowi autorzy i wrócili starzy i wszystkim z całego serca dziękuję.
Zacznijmy od nowych autorów.
Z tematem roku zmierzył się ks. Paweł Górny. Swoimi przeżyciami, jakich doznała w czasie Boskiego Festiwalu AD2011 podzieliła się z nami Agnieszka, jak dotąd najmłodsza nasza autorka,
a prywatnie moja córka. Ela i Roman Ruszniakowie podzielili się
swoimi przemyśleniami o byciu animatorami. Zaczęło się od naszego spotkania w Stopnicy, a rozpoczęła się (taką przynajmniej
mam nadzieję) współpraca egzorcysty ks. Michała Olszewskiego SCJ
z DŻ, jego artykuł o zagrożeniach dla rodziny, czyli coś co trzeba
wiedzieć, bo przeciwników trzeba znać. Moją wielką radością jest
pojawienie się wśród autorów siostry Fidelis OP i jej pierwszego
listu z dalekiej Buriacji; zwraca nam uwagę na kraje i ludzi, którzy
jeszcze Chrystusa nie poznali. Asia i Roman Boszke napisali jak to
się stało, że byli na rekolekcjach i czego tam doświadczyli. No i ostatni
z nowych autorów − Dariusz Owsiany, czyli jak się przygotowujemy do nowej ewangelizacji w roku 2033.
Moją wielką radością jest powrót na łamy DŻ autorów, którzy
już napisali dla nas artykuły. Do takich autorów na pewno należy
zaliczyć Elżbietę i Maćka Brzezińskich, którzy wskrzesili cykl Niezastąpieni i napisali o Basi Tomczak. Ksiądz Zdzisław Pławecki SCJ
napisał tekst o trudnej sytuacji ludzi w Kamerunie. Znakomitą robotę wykonały panie (a może dziewczyny) z Diakoni Życia. Przede
wszystkim dotrzymały słowa, że będą pisały do DŻ (to w dzisiejszym
świecie − nawet chrześcijańskim − rzadka cecha) i do tego napisały
tekst o tych, którzy oglądają Boga twarzą w twarz, a do tego poradnik
dla nas, jak przeżyć te ciężkie chwile.
Wreszcie wypada zareklamować wywiad z księdzem Biskupem
Edwardem Zielskim. To człowiek Ruchu i myślę, że ten wywiad
dowodzi tej „oczywistej oczywistości”.
Tomek Jachna to człowiek, którego teksty już nieraz czytaliśmy;
w tym numerze stał się relacjonistą z koncertu, z którego wychodziliśmy sporą grupą trochę ogłuszeni. Został jeszcze cykl Słuchamy,
w którym odżywają wspomnienia z pierwszego numeru DŻ.
Jak zwykle Benek się napracował, może więcej niż przy dotychczasowych numerach, ale efekt jak zwykle dla mnie jest niedościgniony, również Piotr i Krzysiek podzielili się z nami swoją pasją.
W ten sposób może trochę niewidocznie i nieświadomie Benek,
Piotr i Krzysiek stali się członkami małej społeczności redakcji (jak
to szumnie brzmi) Drzewa Życia.
Zapraszam do lektury nowego, 7. już numeru Drzewa Życia.
Kontakt:
E–mail: [email protected], lub [email protected]
tel.: 58 6650290 lub 607 701 609
Robert Sobczyk
4
Na początek...
Tak jakoś mi się w głowie
Górny, a to dlatego, że
ułożyło, że w roku Słuchania
byliśmy kiedyś sąsiadami po
Pana w Kościele
przeciwnych stronach ulicy,
we wszystkich numerach
a po drugie, prowadził
ktoś inny będzie pisał, co dla
rekolekcje właśnie
niego znaczy tegoroczne
w interesującym nas
hasło roku formacyjnego.
temacie.
W tym numerze dzielnie
pałeczkę podjął ks. Paweł
„Kto ma uszy do słuchania, niechaj
słucha” (Mt 11,15).
Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak ważnym narządem są uszy. Możliwość usłyszenia i zrozumienia tego, co
ktoś do nas mówi, to podstawowa sprawa decydująca o jakości naszego życia.
Podobnie ma się sprawa ze słuchaniem
samego Boga; to kwestia najważniejsza,
bo również decyduje o jakości naszego
życia na ziemi, ale bezsprzecznie decyduje także o zbawieniu wiecznym.
W Biblii wyraz „ucho” występuje 207
razy. Bardzo częstym kontekstem wypowiedzi natchnionych dla słowa „ucho”
jest nie tyle organ zmysłowy, ale duchowa dyspozycja otwarcia się na Boże
Słowo, które ma moc zbawić człowieka:
Na początek...
„Nie chciałeś ofiary krwawej ani obiaty, lecz otwarłeś mi uszy” (Ps 40,7).
W Piśmie Świętym często mówi się
o „uszach Boga”. Wyobrażają one Jego
wszechwiedzę albo Jego łaskawe wysłuchiwanie modlitwy ludzi: „Skłoń ku
mnie ucho, pośpiesz, aby mnie ocalić”
(Iz 59,1). Bóg rzeczywiście nas słyszy.
To jest Dobra Nowina dla każdego człowieka. Nasze wołanie jest wysłuchane
przez Boga. Żadna modlitwa nie zostaje
pozostawiona bez odpowiedzi.
Ale z drugiej strony Bóg nieustannie
wychodzi do człowieka. Bóg pragnie,
aby Jego miłość została przyjęta, a Jego
Słowo zostało usłyszane. Człowiek musi
więc ze swej strony nasłuchiwać głosu
Stwórcy i ku niemu „nakłonić ucha”
(Ps 45,11). Wiadomość, jaką możemy
usłyszeć jak ta, która mówi o Bożym planie zbawienia człowieka, o Bożej prawdzie, Bożej woli, a więc z serii tych najważniejszych. W księdze Izajasza Sługa
Pański mówi, że „Bóg każdego rana
pobudza me ucho, bym słuchał jak
uczniowie. Pan Bóg otworzył Mi ucho,
a Ja się nie oparłem ani się cofnąłem”
(Iz 50,4–5). Pozwolić, aby Bóg do nas
przemówił i dotarł do nas ze Swoim Słowem, to podstawa drogi zbawienia.
W Nowym Testamencie uzdrowienie
głuchoniemego urasta do symbolu otwarcia się na Boga. „Do Jezusa przyprowadzili głuchoniemego i prosili Go, żeby
położył na niego rękę. Wtedy Pan wziął
go na bok, z dala od tłumu, włożył palce
w jego uszy i śliną dotknął mu języka;
a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł
do niego: »Effetha«, to znaczy: Otwórz
się! Zaraz otworzyły się jego uszy” (Mk
7,32–35). W obrzędzie chrztu dorosłych
Kościół naśladuje te czynności Jezusa.
Szafarz przed właściwym aktem sakramentalnym dotyka uszu katechumena,
wypowiadając słowa: „Effetha!”, to znaczy: Otwórz się! Byś mógł słuchać nauki
Mądrości Odwiecznej i byś mógł pójść
drogą, którą Ona wskazuje.
Nie ma ważniejszej sprawy, niż uczenie się słuchania Pana Boga. Nie jest
ważne, że zawsze jesteśmy na początku
drogi. Każdy wysiłek włożony w to, by
otwierać się na głos Boga, każdy trud
włożony, by jak najlepiej rozumieć Boże
Objawienie i to, co Pan Bóg do nas mówi
5
ma najgłębszy
sens: „Kto ma
uszy, niechaj posłyszy, co mówi
Duch do Kościołów. Zwycięzcy
dam spożyć owoc
z drzewa życia,
które jest w raju
Boga” (Ap 2,7).
Jako ludzie
wiary
chcemy
być tymi, którzy
zaufali Jezusowi
na wzór św. Piotra: „Panie do
kogo pójdziemy?
Ty masz słowo
życia wiecznego” (J 6,68). Nie
szczędźmy więc
czasu na słuchanie Pana Boga,
bo to najlepiej
zainwestowany
czas. Rozpoczęliśmy czas Adwentu, w którym
ze
szczególną
intensywnością
będziemy wpatrywać się w Maryję, jako zasłuchaną
w Boże Słowo, gotową zawsze wypełnić Boże wezwanie. Niech Niepokalana
Matka Kościoła wyprasza nam łaskę
otwartości na Boga, który nieustannie
mówi do swoich dzieci.
Opracowane na podst.: Dorothea
Forstner OSB „Świat symboliki
Chrześcijańskiej”.
Ks. Paweł Górny
ks. Paweł Górny
ur. 31.05.1967. Wyświęcony
6.06.1992 w Pelplinie. Obecnie
wikariusz par. Trójcy Świętej
w Gdyni Dąbrowie.
6
Ludzie Ruchu
To miłe, że ludzie tak
zapracowani, jak ksiądz
Biskup Edward Zielski, chcą
coś nam przekazać
i wspólnie powspominać.
To pierwsza część wywiadu,
którego udzielił Redakcji
Drzewa Życia – dokończenie
w następnym numerze.
Artykuł jest wzbogacony
zdjęciami z przepastnego
archiwum Jerzego
Jarzębińskiego, prawdziwiej
skarbnicy wiedzy o ludziach
Orlik, jesień 1977. Z lewej strony – Sylwia, obecnie s. Monika;
ks. Edward z gitarą – stałą towarzyszką na oazie i w parafii
w Ruchu w parafii jezuitów w tym mieście. Ona właśnie zaproponowała mi,
abym pojechał do Krościenka i zapoznał
się z Ruchem. W lipcu 1974 pojechałem
i uczestniczyłem w rekolekcjach oazowych dla kapłanów, które prowadził sam
Sługa Boży ks. Fr. Blachnicki. Było nas
wtedy ok. 40 księży z różnych diecezji
polskich i on, przez swoje konferencje,
chciał nas zapalić do Ruchu. W moim
przypadku to mu się udało.
i czasach początków Ruchu
na Pomorzu.
Księże Biskupie, był Ksiądz jednym
z trzech filarów Ruchu Światło–Życie
Diecezji Chełmińskiej. Z tego, co
opisywał Ksiądz Regent, to właśnie
Ksiądz był wprowadzającym Księdza
Andrzeja do Ruchu. A jak to było
w przypadku Księdza, jak to się stało,
że jesteśmy teraz razem w Oazie? Czy
mógłby Ksiądz Biskup przedstawić
nam tych, którzy zaproponowali
Księdzu Ruch, jako sposób życia?
Moje spotkanie z Ruchem Światło–Życie
miało taki początek: w roku 1974 zostałem przeniesiony z parafii Osie do parafii Gdynia Demptowo. Moja przyjaciółka szkolna, Renia Zdunkowska, która
mieszkała w Bydgoszczy, uczestniczyła
Czerwiec 1976. Rajd pieszy Łeba – Kluki – Rowy
Ludzie Ruchu
Dlaczego Księdza Biskupa
„chwycił” Ruch?
Zauważyłem, że Ruch posiada wspaniałą propozycję pracy duszpasterskiej, nie
tylko z młodzieżą, ale też z rodzinami.
Wyznaję, że wykłady seminaryjne z tzw.
Teologii duszpasterskiej nie dały wiele
inspiracji na przyszłość i na nowe czasy.
Metodologia zaś oazowa przedstawiała
coś nowego i była silnie związana z Soborem Watykańskim.
Domyślam się, że spotkał się
Ksiądz Biskup ze Sługą Bożym
Księdzem Franciszkiem. Jak
Ksiądz odbierał wtedy Ojca?
Jak już wspomniałem, miałem to szczęście, że moje pierwsze rekolekcje oazowe
były prowadzone przez samego założyciela Ruchu. Widziałem go jako „zapaleńca”, zdecydowanego prowadzić to, co
uważał za słuszne, nie patrząc na konsekwencje. Mówił trochę monotonnie, ale
pisał bardzo jasno. Wolałem go czytać,
niż słuchać.
Co Księdza Biskupa zafascynowało
w osobie Ojca?
Co fascynowało w osobie Sługi Bożego
ks. Blachnickiego to fakt, że dla niego
nie było rzeczy trudnych. Jakakolwiek
przeszkoda zawsze była wyzwaniem do
znalezienia wyjścia. Nie tracił wiary:
ani z powodu trudności wynikających ze
strony episkopatu, ani ze strony władz
komunistycznych. Inna sprawa, to duch
ubóstwa. Wszystko co posiadał było
używane na rzecz Ruchu. Nic dla siebie!
Czy coś się zmieniło na przestrzeni lat w
Księdza Biskupa odbiorze, zrozumieniu
osoby Sługi Bożego Księdza Franciszka?
Nic się nie zmieniło! A nawet przeciwnie. On jest dla mnie do dziś inspiracją
w tych sprawach, o których wspomniałem. Często się łapię na tym, że przychodzi mi myśl, co na moim miejscu zrobiłby ks. Blachnicki.
Czy wtedy, jak Ksiądz Biskup zaczynał
swoją przygodę z Ruchem, czuł
Ksiądz, że robi coś – śmiało można
powiedzieć – ponadczasowego?
Nie. Nie miałem takich myśli. Po prostu,
poprzez działalność oazową starałem się
odpowiedzieć aktywnie na potrzeby czasu. Uważałem i uważam do dziś, że metoda oazowa prowadzi ludzi do chrześcijaństwa autentycznego, do prawdziwego,
osobistego spotkania z Jezusem, a to jest
najważniejsze.
Powspominajmy trochę. Z tego, co pisał
Ksiądz Dunajski, to Ksiądz prowadził
pierwsze rekolekcje Domowego
7
Ks. Bp. Edward Zielski
urodził się 12 lutego
1947 r. w Brodnicy. Tam
wychowywał się w domu
rodzinnym, od szóstego
roku życia był ministrantem, uczył się w szkole
podstawowej i średniej.
W 1965 r. zdał maturę.
Po maturze wstąpił do
seminarium duchownego w Pelplinie. Studia
przerwało powołanie do
wojska – w latach 1966–
1968 odbył służbę wojskową w Bartoszycach, w jednostce specjalnej dla
kleryków (w tym czasie w wojsku obowiązywały wytyczne gen. Jaruzelskiego, mające na celu doprowadzenie żołnierzy–alumnów, poprzez pracę
polityczno–wychowawczą, do rezygnacji z realizacji powołania).
Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk bpa Bernarda Czaplińskiego
w brodnickiej farze 21 maja 1972 r. Było to wydarzenie wyjątkowe,
gdyż po raz pierwszy sakrament kapłaństwa został udzielony poza katedrą pelplińską. Wraz z ks. Edwardem święcenia przyjęło wówczas
dwóch innych diakonów urodzonych w Brodnicy: ks. Roman Janczak
i ks. Kazimierz Sikorski. Uroczystość przygotował ówczesny proboszcz parafii św. Katarzyny, ks. Józef Małkiewicz.
Po święceniach pracował we wsi Osie, w Borach Tucholskich. Od 1974
r. był wikarym w parafii Matki Bożej Różańcowej w Gdyni, gdzie spotkał
się z Ruchem Światło–Życie, którego był moderatorem. W 1976 r., wraz
z ks. Andrzejem Regentem i ks. Antonim Dunajskim zorganizował
w Legbądzie pierwsze w Diecezji Chełmińskiej rekolekcje oazowe dla rodzin i młodzieży.
Podczas pracy w gdyńskiej parafii dojrzewało w nim powołanie misyjne,
które zrealizowało się w 1980 r., kiedy to wyjechał do Brazylii.
Początkowo, po półrocznym przygotowaniu językowym, przez trzy lata
pracował na południu, w stanie Santa Catarina, w małym miasteczku
Blumenau, w parafii Chrystusa Króla. W grudniu 1983 r. udał się na
północ, do miasta Irecé w stanie Bahia, gdzie przebywał do roku 1990.
Następnie przeszedł do miejscowości Floresta w stanie Pernambuco, zaproszony przez polskiego biskupa, redemptorystę, Czesław Stanula. Tam
pracował do roku 2000, m.in. w sanktuarium MB Uzdrowicielki Chorych
w Tacarutu, dokąd przybywają pielgrzymki nawet z okolicznych stanów.
2 lutego 2000 r. został wybrany biskupem diecezji Campo Maior w stanie
Piaui, leżącym jeszcze bardziej na północy. Konsekracja biskupia i ingres
miały miejsce 2 maja w Campo Maior.
W swojej pracy duszpasterskiej w Brazylii wykorzystuje doświadczenia
wyniesione z Ruchu Światło–Życie i prowadzi oazy młodzieżowe. Propaguje także nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego, wcześniej w tym kraju
nieznane.
Jest pierwszym biskupem wywodzącym się z Brodnicy i pierwszym polskim biskupem misyjnym spoœród ksiê¿y diecezjalnych.
8
Ludzie Ruchu
pewnych ludzi widziałem zawsze w kościele – nie tylko w niedzielę, w kontaktach
poprzez kolędy etc.
Czy ma Ksiądz Biskup jeszcze
kontakt z tymi ludźmi?
Dziś te kontakty są sporadyczne. Dla
mnie ważne jest to, że ci ludzie nadal
się udzielają w Kościele, w różnych ruchach, przyciągają innych do Boga i do
Kościoła. Ja, w swoim czasie, zrobiłem
to, co uważałem, że powinienem zrobić,
a teraz to już każdy musi działać w taki
sposób, jaki uzna za słuszny.
Wejherowo, maj 1976
Kościoła w Diecezji Chełmińskiej.
Proszę przypomnieć gdzie to było?
Jeżeli chodzi o pierwsze rekolekcje Domowego Kościoła, była to idea ks. Andrzeja Regenta. I wtedy postanowiliśmy
się rozdzielić: Andrzej i ja będziemy
działać z rodzinami, a Antoni z młodzieżą w Orliku. Pierwsze rekolekcje dla
rodzin mieliśmy w Legbądzie, w Borach
Tucholskich. Byli z nami: Siostra Hanna Grabska, Stanisław i Wisia Ludwig,
Ziutka Wójcik i Krystyna Milewska jako animatorzy dla małżeństw. Oni byli
ogromnie pomocni, gdyż już uczestniczyli w oazach w Krościenku. Mieliśmy
do pomocy katechetkę świecką z Elbląga, Teresę Gursztyn jako animatorkę dla
dzieci i Małgosię Cyperską jako animatorkę gospodarczą.
kę oazy Io. My, księża, używaliśmy ją na
zmianę. Małgosia Cyperska była tą, która przepisywała na maszynie te odcinki,
które były potrzebne.
Teresa Adrianowska w Drzewie Życia
nr 1 wspomina Księdza Biskupa jako
tego, który ich złowił w sieć Ruchu.
Wiele takich par i młodzieżowych
solistów ma Ksiądz Biskup na swoim
koncie? Jak to się stało, że właśnie
tym osobom Ksiądz zaproponował
Ruch, jako życiową drogę?
Początkowo proponowaliśmy oazę młodzieży: ministrantom i scholi. W sprawie
rodzin, to poprzez poradnictwo rodzinne
w parafiach oraz przez osobiste kontakty:
Przed rokiem w Orliku odbyło się
spotkanie z okazji 35–lecia pierwszej
Oazy w tym Bożym miejscu. Wspominał
o tym Ks. Dunajski
i pisała o tym Marzena Bijakowska.
Jak Ksiądz Biskup wspomina to
spotkanie? Było ono potrzebne?
Spotkanie w Orliku było bardzo miłe.
Spotkaliśmy się po wielu latach; zobaczyliśmy, jak wszyscy się postarzeliśmy,
było dużo wspomnień. Znowu odprawiliśmy Mszę, jak za dawnych lat. Uważam, że takie spotkania dodają siły, aby
kontynuować – na ile starczy sił.
Jak Ksiądz Biskup sobie
radził z animatorami w ciągu
roku formacyjnego?
Wysyłałem kandydatów na formację do
Krościenka, albo do innych miejsc, gdzie
centrala przygotowywała formację.
Jak Ksiądz Biskup zdobywał materiały
formacyjne do pracy w ciągu roku?
Starałem się zawsze o ścisły kontakt z centralą. W mojej parafii, Gdynia Demptowo,
Czy była to decyzja świadoma,
czy potrzeba chwili?
Nie patrzyliśmy na tę sprawę w ten sposób. Te małżeństwa, które już brały udział
w rekolekcjach oazowych w Krościenku
rzuciły myśl, aby zorganizować oazę na
północy Polski, co byłoby łatwiejsze dla
młodych małżeństw, które mają wielkie
trudności, aby pojechać do Krościenka.
Jak sobie radziliście z materiałami
formacyjnymi? Ksiądz Dunajski
wspominał, że na jego pierwszych
rekolekcjach była specjalna Pani,
która zajmowała się przepisywaniem
materiałów z dnia na dzień. Jak Ksiądz
Biskup poradził sobie z tym problemem?
Jeśli sobie dobrze przypominam, to ja
byłem wtedy jedynym, który miał tecz-
Demptowo, Sylwester 1977 – Oaza Modlitwy.
Z prawej – ks. Antoni Dunajski
Ludzie Ruchu
mi dał tę możliwość, to zrozumienie, że mogłem to poznać
i że mogłem to
realizować.
Orlik, 1976 – o witaminy dbała siostra
mieliśmy punkt stały do spotkań z delegatką z Krościenka – była nią Danka (nazwiska nie pamiętam).
Czy miał Ksiądz Biskup swoje
ulubione miejsce na rekolekcje?
Przyznam, że bardzo dobrze czułem się
w Orliku, ale i inne miejsca były dobre
(Topolno, Legbąd, Szlachta).
Czy Ruch był
i jest potrzebny
Kościołowi?
Ruch Światło–Życie był ogromnie
potrzebny Kościołowi w Polsce w
tamtych czasach.
Ruch, w zamyśle
ks. Blachnickiego, nie jest celem
samym w sobie,
on ma służyć do
odnowy Kościoła. Jeżeli spełni
swoje zadanie,
to nawet może
zaniknąć. Uważam, że jeszcze
dużo potrzeba,
aby Kościół został odnowiony
w duch Soboru, dlatego jest
jeszcze bardzo
potrzebny, tak w
Polsce, jak i np.
w Brazylii.
Czy bycie członkiem Ruchu pomaga
w byciu polskim proboszczem
i biskupem na brazylijskiej ziemi?
Otóż, kiedy rozpocząłem pracę w Brazy-
lii – a było to w stanie Santa Catarina,
w mieście Blumenau – zauważyłem, że
młodzież jest zagubiona. Starałem się,
na spotkaniach kapłańskich, przedstawić propozycję Ruchu, ale bezskutecznie. Wtedy pomyślałem: zamiast przekonywania zabierz się do roboty. Przekonaj
czynem. To były lata 1981–1983. Jednak
się nie udało – młodzież była w tym mieście bardzo zajęta: praca w ciągu dnia
oraz szkoła i studia wieczorami. Dopiero
jak wyruszyłem na północny wschód, do
stanu Bahia, Diecezja Irecé, rozpocząłem oazy całą parą. Był to styczeń 1985
roku. Poprzez oazy formowałem katechetów, liderów duszpasterskich, ekipy
liturgiczne, młodzież, która w szkole
potrafiła świadczyć o swojej wierze. Do
dziś, chociaż jestem biskupem i ponoszę
odpowiedzialność za diecezję, w miesiącu
styczniu zawieszam całą moją działalność
i jestem całkowicie do dyspozycji oazy,
prowadząc jako moderator pracę rekolekcyjną.
Myśmy w Polsce długo myśleli, że
Oaza to sprawa polska. Dopiero
później dowiedziałem się, że Ksiądz
Biskup, będąc wtedy proboszczem, jako
formację swoich katechetów i liderów
przyjął formację Ruchu. Dlaczego?
Jak już wspomniałem, Ruch ma służyć odnowie Kościoła, dlatego on nie
jest tylko dla Polski. Jego założenia są
światowe, tak jak Kościół jest światowy.
Wyznam, że jest wiele różnych ruchów
w Kościele, ale tak jak Ruch Światło–Życie przygotowuje swoich członków do
bycia prawdziwym chrześcijaninem, to
nie widzę tego w innych ruchach. Ale
Czy mógłby Ksiądz Biskup opowiedzieć
o gospodarzach, którzy gościli
oazowiczów w swoich domach?
Jak ich znajdowaliście? Czy Oazy
mogłyby się odbyć bez ich pomocy?
Tak w Legbądzie, jak i w Szlachcie,
gdzie mieliśmy oazy rodzin, gospodarze przyjmowali nas z całą otwartością.
Miejscowy ksiądz proboszcz (Legbąd
– Ks. Landowski; Szlachta – Ks. Pepliński) wyszukiwał rodziny, które mogłyby
przyjąć oazowiczów. My przyjeżdżaliśmy na gotowe. Oczywiście, bez pomocy
tych ludzi oaza byłaby niemożliwa.
Jak Ksiądz Biskup wspomina te lata
początku Ruchu w Diecezji Chełmińskiej
z perspektywy tych 35 lat?
Na wspomnienie tamtych lat moje serce wypełnia radość. Dziękuję Bogu, że
9
Gdynia parafia pw. św. Maksymiliana Kolbego – Dzień
Wspólnoty 1977 – w środku ks. Andrzej Regent
10
Ludzie Ruchu
oczywiście, musi być dobrze prowadzony. Jedno, co uważam za podstawowe
w rekolekcjach oazowych: stworzyć warunki, aby uczestnicy przyjęli Jezusa za
swojego osobistego Pana i Zbawiciela. I to
nasz Ruch robi bardzo dobrze.
Zapytam z ciekawości: jak Ksiądz
Biskup sobie poradził z materiałami.
Sam mam kontakty z rodzinami
z Białorusi i widzę olbrzymi problem
z tłumaczenie materiałów formacyjnych
na języki ojczyste. Tłumaczył Ksiądz
materiały formacyjne na portugalski?
Oczywiście, że musiałem przetłumaczyć
cały materiał oazowy na portugalski.
Tłumaczyłem tylko teczkę Io i IIo. Także
notatnik Io i materiał do pracy rocznej po
Io. Zrobiłem też teczkę dla animatorów
do Io.
Jak ten „polski wymysł” sprawdził
się na gruncie brazylijskim?
No, przyjął się. Kłopot w tym, że wielu
księży, którzy w Polsce byli moderatorami, tutaj nie chcieli prowadzić oaz. Tylko jeden, Ks. Szczepan Mitros z Diecezji Łomżyńskiej, który jest w sąsiedniej
Diecezji Parnaíba, też prowadzi oazy.
Pomagamy sobie wzajemnie, tak w ma-
teriałach, jak i w szkoleniu animatorów.
Czy Ruch da się przenieść
„żywcem”, czyli bez żadnych
zmian w formacji, czy może trzeba
wprowadzić „filtr narodowy”
w celu lepszego zrozumienia formacji?
Jeżeli tak, to proszę o przykład.
Pewne filtry są konieczne. Np.: prawie
całkowicie zmieniłem tzw. szkołę liturgiczną. Dlaczego? W Brazylii jest bardzo słabe wykształcenie religijne. Młodzież ma ogromne luki w świadomości
doktrynalnej i moralnej. Uważałem, że
zapełnienie tych luk jest o wiele ważniejsze, niż szkolenie liturgiczne. W tzw.
szkole apostolskiej również staramy się
zaszczepić miłość do Pisma Świętego, co
też jest bardzo słabe w Brazylii. Staram
się też przekazać nowe nurty w Kościele,
które przychodzą z Rzymu albo z Konferencji Biskupów Brazylijskich.
Czy Ksiądz Biskup transponował
tylko formację młodzieżową, czy
także np. Domowy Kościół lub
formację osób dorosłych?
Przyznam, że dotychczas nie udało mi
się zorganizować tego, co w Polsce nazywamy Domowym Kościołem. Moja
działalność oazowa skupia się przede
wszystkim na młodzieży.
Dziękuję za pierwszą część wywiadu
i z niecierpliwością czekam na drugą.
Bory Tucholskie, maj 1975 – pierwszy rajd pieszy z młodzieżą oazową
Działo się...
W poprzednim numerze
można było przeczytać moją
relację z Boskiego Festiwalu
AD 2011. W tym numerze
pragnę zamieścić relację
mojej córki. Gdy porównamy
te teksty to zobaczymy, jak
inaczej widzi świat
dziewczyna (żeby nie użyć
słowa dziecko, lat 13) a jak
duży, starszy chłop.
Drogi Czytelniku, życzę
przyjemnych porównań.
Boski Festiwal był fantastyczny!
Pojechałam tam z moją najlepszą przyjaciółką Weroniką i z moim tatą. Dużo
tam się nauczyłam. Tak prawdę mówiąc,
najpierw myślałam, że to będą jakieś
nudy, strasznie religijne zespoły i dużo,
dużo modlitwy, ale jednak nie było tego
aż tak dużo. Zespoły były świetne, każdy
mógł znaleźć swój własny styl: od reggae, przez hip hop i rap, aż po rock i metal. Bardzo mnie zdziwiło, że dużo było
młodzieży; nie myślałam, że będzie aż
tyle – było ich więcej niż dorosłych! Jedzenie było pyszne, po każde danie stało
się w kolejce. Zawsze była przy tym zabawa, bo wszyscy się rzucali na jedzenie,
a więc trzeba było być tam trochę wcześniej, żeby Ci wszystkiego nie zjedli, ale
zawsze starczyło dla wszystkich.
W piątek i sobotę o 10:00 były warsztaty tańca – prowadził wokalista
Stróżów Poranka (polecam ten zespół).
O 15:00 były spotkania dyskusyjne. Po
kolacji odbywały się nabożeństwa ewangelizacyjne, bardzo ciekawe, dużo wtedy
11
było można pomyśleć o swoim życiu. Dla
mnie to były takie oświecenia umysłu i serca, przede wszystkim serca.
Dużo się działo, ale porządku pilnowali harcerze, nie dali się oszukać ;).
Spaliśmy pod namiotami, a że pogoda
nam nie sprzyjała, można było spać w pomieszczeniu, gdzie było ciepło. Może i nawaliła pogoda oraz niektóre zespoły nie
przyjechały, ale i tak ludzie się świetnie
bawili. Może nie było aż tak dużo ludzi,
ale wiem, że w przyszłym roku będzie
więcej. Więc zapraszam wszystkich,
którzy kochają Boga i uwielbiają słuchać
naprawdę dobrej muzyki – ten festiwal
jest dla nich, ale miejsce znajdzie się dla
każdego. Można było się wyspowiadać,
ale nie regułkami i różnymi takimi bajerami, tylko po prostu pogadać o swoich
grzechach; moja przyjaciółka z tego skorzystała i już wie, gdzie popełniała błędy.
Naprawdę polecam wszystkim: nastolatkom, dorosłym i dzieciom – można się
dużo nauczyć o życiu.
Agnieszka (13 lat)
Agnieszka Sobczyk
rocznik 1998. Obecnie Gimnazujm nr 4 im. b³ogos³awionego
ksiêdza kmdr. ppor. W³adys³awa
Miegonia w Gdyni, ul. Okrzei 6.
12
Niezastąpieni
Wreszcie się udało, znaleźli
się Ela i Maciej Brzezińscy,
którzy na propozycję
napisania wspomnienia
o Basi Tomczak nie odmówili
– chwała im za to.
Miałem zaszczyt znać Basię i wspominam ją jako bardzo ciepłą osobę. Kiedy odwiedzamy Jej mogiłę na Gdyńskim
Witominie, to zawsze mi staje przed oczami Basia na rekolekcjach naszych trzech
kręgów w Gdyni Oksywiu. Było to przed
spotkaniem w grupach. Stoimy przed
schodami, aby udać się na trzecie piętro.
Basi stoi i bardzo cicho zaczyna zastanawiać się, czy da radę wejść tak wysoko.
Ja próbowałem zareagować i zmienić jej
grupę, tak, aby spotkanie było na parterze. Basia odpowiedziała krótko: powoli damy radę, i tak razem z Wojtkiem
weszli na samą górę. Była bardzo chora,
ale nigdy nie widziałem jej skarżącej się
na ból, cierpienie, a przecież chorowała
bardzo długo. Zawsze kwitnąca, kobieca
… Tyle mego wtrącenia, ale nie mogłem
się oprzeć.
Barbarę poznaliśmy przeszło 20 lat
temu, gdy wraz ze swym mężem Wojciechem wstąpili do kręgu Domowego
Kościoła, który właśnie powstawał przy
parafii św. Andrzeja Boboli w Gdyni Obłużu. W kręgu DK Basia znalazła to, za
czym podświadomie tęskniła: wspólnotę, bliższy kontakt z Bogiem, pogłębienie
duchowej więzi małżeńskiej – to dawało
jej radość. Radośnie wspólnie przeżywali I i II stopień oaz rekolekcyjnych oraz
brali czynny udział w ORAR–ach.
Basia była wyjątkową osobą. Jej
artystyczna dusza, wrażliwość na drugiego człowieka oraz zapał i energia
powodowały, że każde spotkanie z nią
było radosnym przeżyciem, świętem dla
wszystkich.
Aktywnie pomagała potrzebującym,
szczególnie dzieciom. Będąc z wykształcenia fizykiem, udzielała niekiedy bezpłatnych korepetycji z przedmiotów ścisłych uczniom ze szkół podstawowych
i licealnych. Zawodowo pracowała jako
nauczyciel w szkołach w Rumi i Gdyni.
W latach ‘90 ub. wieku brała udział w
obozach dla dzieci biednych i szczególnej troski, jako opieka pedagogiczna i
pomoc kuchenna. Obozy te organizowane były przez NSZZ „Solidarność“,
parafię NSPJ i UM w Gdyni. Mimo
wielu kłopotów ze zdrowiem zawsze
była uśmiechnięta i chętnie służyła pomocą, jeśli
tylko była taka potrzeba.
Aktywnie działała w poradnictwie
rodzinnym
przy swojej parafii. Przez
swoją posługę uratowała
wiele niewinnych dzieci
przed morderstwem w łonie matek. Swoją wiedzą
w tej dziedzinie dzieliła
się także na rekolekcjach
oazowych. Mimo złego
stanu zdrowia, a przede
wszystkim wieku, świadomie wraz z mężem
zdecydowali się na drugie
dziecko. Barbara urodziła Anię w czasie, gdy niektóre jej koleżanki były już
babciami.
W niedzielę 7 października 2007
roku, wraz z Księdzem Moderatorem
czekaliśmy na rozpoczęcie kręgu DK.
Wiedzieliśmy, że kilka dni wcześniej
Barbara, będąc z rodziną na spacerze na
bulwarze, nieszczęśliwie upadła i karetka
zawiozła ją do szpitala. Nasze myśli były
pełne nadziei. Jednak po chwili Wojtek
zawiadomił nas, że po przyjęciu sakramentu chorych Barbara zmarła. Odeszła
do Pana.
„Mieć przyjaciół to wielkie szczęście“ – tak wpisała się Barbara do naszego
pamiętnika. My możemy powiedzieć, że
znać Basię, to dla nas wielkie szczęście.
Ela i Maciej Brzezińscy
Elżbieta i Maciej Brzezińscy
Małżeństwem jesteśmy 37 lat. Parafia Ducha Œw. w Gdyni Obłużu.
Czworo dorosłych dzieci. W Domowym Kościele od 1982 roku.
Animator???
13
– jest zawsze odpowiedzialna za
dzielenie się realizacją zobowiązań,
nawet wtedy, gdy spotkanie prowadzi inne małżeństwo,
– służy pomocą i doświadczeniem poszczególnym małżeństwom kręgu,
– współpracuje z parą rejonową i
uczestniczy w spotkaniach kręgu
rejonowego,
– utrzymuje łączność z proboszczem parafii, w której krąg jest
zakorzeniony.
Inna osoba (tym razem z Kielc) podpisująca się monogramem ZJ określa zadania animatorów, cytując Pana Jezusa
i ojca założyciela. Ponownie dam sobie
pozwolenie i zacytuję teksty wykorzystane przez brata lub siostrę ZJ: „Para
animatorska zabezpiecza prawidłowy
Animatorem się jest, czy też
animatorem się bywa? Czy
to odwieczne pytanie poetów
można odnieść do animatora
Domowego Kościoła? Nikt
nie wybiera się sam na
animatora kręgu, przecież!
Wszyscy znamy procedurę
tajnego głosowania,
w wyniku którego wyłania się
nowa (lub stara, czyli
dotychczasowa) para
animatorska. Jaki by nie był
wynik głosowania, jest on
ważny, jeżeli sprawuje nad
nim pieczę osoba Ducha
Świętego.
Czasami ktoś się zżyma, dlaczego
zostali wybrania ci, a nie tamci. Kochani, pomyślcie najpierw z kim próbujecie
się wykłócać. To nie są wybory do Sejmu
RP, choć i tam działanie Ducha Świętego byłoby wielce przydatne. W kręgach,
które trwają już wiele lat w swoim towarzystwie, każde małżeństwo zdobyło to
doświadczenie przynajmniej jeden raz.
Tak jest w naszym kręgu. Przekazujemy
sobie ten krzyż, który jest równocześnie
czymś, co podnosi nasze małżeństwo.
Odświeża nas przez to, że wymaga. Pobudza do życia przez to, że zmusza do
działania. Daje nowe światło, gdyż sami
od tej chwili musimy siebie i innych zbli-
żać do Światła. I tak, para animatorska
na nowo określa siebie w charyzmacie
naszego Ruchu. W samym jego centrum,
określanym przez symbol
.
Kręgi DK z Chicago (USA) mają bardzo ciekawą witrynę – warto przejrzeć,
tu przy okazji polecam: http://www.domowykosciol.org/ . Jeden z animatorów
(lub –ek), nie wiem, bo się ta osoba nie
podpisała, bardzo metodycznie i że tak
powiem technicznie wymienia zadania pary animatorskiej. Pozwolę sobie
zacytować:
Zadania pary
animatorskiej:
– jest odpowiedzialna za formację
powierzonych jej małżeństw,
– współpracuje z księdzem moderatorem kręgu i omawia z nim problemy
pracy,
– odpowiada za staranne przygotowanie i właściwy przebieg spotkań
miesięcznych,
Ela i Roman Ruszniak
Połączeni najstarszym sakramentem od 29 lat. W tym
czasie Pan Bóg zaproponował
im naukę bycia rodzicami pięciokrotnie, a obecnie również
dziadkami. Od 26 lat próbują
odnajdywać swoją drogę do
Pana Boga we wspólnocie Domowego Kościoła i nie tylko.
Oboje mają pogodne usposobienie. Na ogół starają się, aby
szklanka raczej była do połowy
pełna, a nie do połowy pusta.
Największą przyjemność sprawiają im drogi szerokie*, góry
wysokie i oczywiście wiatr,
co owiewa włosy i oczyszcza
myśli.
*Uwaga, nie dotyczy tej
z Ewangelii.
14
Animator???
rozwój kręgu. Stara się pomóc każdemu
z członków, aby coraz głębiej i autentyczniej przeżywali swoje chrześcijaństwo.
Jest odpowiedzialna za rozwój przyjaźni,
jedności i miłości wewnątrz kręgu. (…)
Pierwszym koniecznym nastawieniem
pary animatorskiej jest świadomość, że
„beze mnie nic uczynić nie możecie”
(J 15,5), połączona z ufnością i oparta
na słowach: „Moja łaska ci wystarczy,
gdyż moja moc rozwija się w słabości” (2 Kor 12,9). (…) Para animatorska winna być ufna w pomoc Bożą. Jej
życie modlitwy musi być coraz głębsze,
intensywniejsze.”
W innym miejscu właśnie zacytowany/zacytowana ZJ przypomina siostrom
i braciom animatorom ich najważniejsze
obowiązki. Mianowicie powinni: „znać
zasady DK, akceptować je i być im wierni,
oraz pogłębiać wiedzę religijną, w szczególności dotyczącą małżeństwa i rodziny”
(por. Zasady DK, p.32)”. Wynika z tego, że
powinni nie tylko modlić się, ale i dokształcać. I tu znowu z pomocą przychodzi ZJ,
podrzucając spis lektur obowiązkowych:
„Podstawowymi lekturami są: „Zasady
DK”, „List DK” oraz inne materiały formacyjne, głównie dotyczące zobowiązań,
a więc „I rok pracy” i broszury „Namiot
Spotkania”, „Modlitwa małżonków”,
„Dialog małżeński”, „Zobowiązania”,
bogatym źródłem informacji są również
strony internetowe DK.”
Jak widać sporo tego. Na szczęście,
w większości należymy do pokolenia,
które umie czytać, lubi czytać, a nawet w większości rozumie to, co czyta.
Młodsze pokolenia czasami mają z tym
większe problemy.
Może na razie starczy tych oficjalnych
spojrzeń. Spróbuję teraz spojrzeć na animatorów nieoficjalnie, od kuchni. Wyobraź sobie, że właśnie doznałeś i doznałaś
tego zaszczytu. Krótko mówiąc: wybrali
was. Ksiądz policzył
kartki z głosami.
Wszystko się zgadza.
Przez najbliższy rok
to ty i twoja żona,
twój mąż będziecie
siłą przewodnią kręgu. Teraz wy przede
wszystkim musicie
zadbać, aby w lampie
zawsze było dość oliwy, aby sól nie utraciła smaku, aby prosić
Pana Żniwa, aby … .
Patrząc na gonitwę życia, czasami wydaje mi się, że zbyt dużo jest tych „aby”.
Czy powinniśmy raczej poprowadzić
krąg w kierunku wciąż napływających
nowych spotkań, modlitw, diakonii, zadań, adoracji, rekolekcji, dni skupienia,
…, czy też skupić się na pracy w środku?
Co jest ważne i co jest dla nas ważne? Jaki
właściwie jest ten nasz krąg, który nam
zadano? Czy jest towarzystwem wzajemnej adoracji? Co lub kto jest tą siłą, która
powoduje, że chcemy się spotykać? Jakie
są nasze prawdziwe motywy? Tak, tak,
moi mili animatorzy. Właśnie nadszedł
czas na prawdziwe pytania i uczciwe odpowiedzi. Na razie samym sobie i Panu
Jezusowi, a potem innym. Te pytania, to
jakby badanie, na czym nasz krąg buduje: „piasek czy skała”? Gdy już się z tym
uporasz, możesz przejść do następnego
labiryntu podchwytliwych pytań–pułapek. Pierwsze z nich brzmi: Kim jestem
dla mojego kręgu? Zauważyliście, że
formułując tak pytanie już wpadłem w
pułapkę – przywłaszczyłem sobie cudzą
własność! Krąg przecież nie jest twój,
mój drogi zarządco. A Pan, kiedy wróci,
rozliczy cię z twojego zarządu. Koniec
straszenia, przejdźmy do następnego pytania. Kogo tak
naprawdę potrzebuje krąg, któremu mam służyć?
Czy
krąg
potrzebuje
zabawiacza? Ludzie przychodzą
smutni, sami nie
potrafią wyrwać
się ze stanu przygnębienia. Chociaż tu chcieliby
się pośmiać.
Czy krąg potrzebuje Edwarda
Nożycorękiego?
Czasami wydaje
ci się, że wciąż musisz pociągać za sznurki, bo tylko wtedy wszystko toczy się jak
należy. Nikt inny nie zrobi „tego” lepiej
od ciebie. Czas przeciąć sznurki drogi
lalkarzu. Niech pacynki odczują powiew
wolności i współodpowiedzialności za
losy świata.
Czy krąg potrzebuje mądrali? Elokwentny, wszystkowiedzący, przyniesie
nam wiedzę formacyjną na talerzu, bo
my często tak lubimy dociekać szczegółów teologiczno–liturgicznych.
Czy krąg potrzebuje „duszy towarzystwa”? Jesteśmy spragnieni bliskich kontaktów. Często po fakcie zauważamy, że
sprawy organizacyjne zabrały nam czas
herbatowy i prawie nikt nie miał szansy
opowiedzieć, jak życie się toczy.
Czy krąg potrzebuje paczki chusteczek? Bo nie ma przed kim się wyżalić,
wypłakać i wyzłościć. Czy nie tu właśnie
jest czas na szczere otwarcie i pokazanie prawdziwej twarzy schowanej dla
świata?
Czy krąg potrzebuje emancypantki?
Kogoś, kto zachęci, aby przekroczyć
własne lęki, ograniczenia, które są w nas.
Czasami trzeba dostrzec osobę, która potrzebuje delikatnego popchnięcia i wtedy
dopiero zdecyduje się przeczytać lekcję,
modlitwę wiernych, zaśpiewać psalm.
Czy krąg potrzebuje ekonomisty?
Wciąż kłócimy się o pieniądze. Ile, jak
wydać, kto, co i na co? Są ludzie, którzy
mają zmysł do finansów i oko na rynek.
Potrzebuję kogoś komu mogę zaufać.
Tutaj kończę wyliczankę, choć skończona wcale nie jest. Zachęcam, aby dodać coś we własnym zakresie, bo zakończyć tego się raczej nie da. Pozdrawiam
wszystkich słowem, które jest bardziej
propozycją i zaproszeniem niż pożegnaniem: EFFATA!
Ela i Roman Ruszniak
Działo się...
Gdyński klub Ucho, wtorkowy
wieczór, tłumy ludzi przed
kasami, tłumy w kolejce do
szatni, tłumy pod sceną – te
tłumy dla kapeli IND, która
powstała w 2007 oraz dla
świeżynki na rynku
muzycznym, LUXTORPEDY,
która powstała w 2010 r.,
choć każdy z członków LUXa
gra na scenie od wielu lat.
Zaczęło IND. Stroili się dość długo,
by perfekcyjnie dać czadu – w końcu był
to ich koncert świętujący premierową
płytę „In Nomine Dei”.
Pierwszy utwór: „Pod prąd” – i tłum
pod sceną skacze i podryguje. Kolejny
utwór „Słowo” – mocne uderzenie w
połączeniu z zadziornością wokalistki
tworzą niesamowity efekt. Tłumek pod
sceną rozkręca się – „Nie
potrzeba mi” – piosenka delikatniejsza i spokojniejsza
w wykonaniu. Przeradza
się w rytmiczne i silniejsze
uderzenie. Słowa mocne +
solo na elektrycznej gitarze
– to istny majstersztyk gitarzysty Michała Paliwody.
Tu następuje zmiana
gitary na akustyczną. Grają balladę. Słabo
nagłośnione. Solistka Alina przy
mocniejszych kawałkach rzuca włosami na każdą
stronę, basista Jakub w dredach,
bez koszulki – to także wyrazisty
punkt zespołu.
Następnie słowa „Czekam na
ten dzień” i tłum znów się bawi
– mocne uderzenie – pogo pod
sceną. Piosenka ze zmianą rytmu i kolejnym popisem gitary
Michała.
IND muzycznie się rozwija –
to widać, a raczej słychać poprzez
gitarzystę – kolejna piosenka, melancholijne intro z mocnym tekstem, rozkręca się w manifest wzywający obecności Najwyższego.
Długowłosa blond wokalistka na początku stremowana chy-
15
16
Działo się...
ba wydarzeniem, więc jej głos dopiero
nabierał rozmachu, później nieco już
okrzepła od wrażeń i ton jej głosu wyraziście wzywał Pana. Wczuwał się Jakub
basista – kawałek się rozkręcił, by znów
wyciszyć mocne nuty. Psychodeliczny
wręcz kawałek zmienia co chwilę rytm,
zaskakując widownię bardzo licznie zebraną. I znów wyrwisty rytm nie pozwala nogom ustać w miejscu, rytmicznie
wabiąc do podrygiwania! Ostatnia nutka
wybrzmiewa i ponownie gromkie oklaski i krzyki.
Na koniec utwór, który się nie znalazł
na płycie. Michał znów stroi gitarę, perfekcjonista – mówi o nim Alina. Powoli
rytmy się materializują w składne tony.
„Przyjdź” i aranżacja dźwięków
znów zadziwia. Kolejna solówka gitary
– rewelacja dla smakoszy ciężkich rytmów. Gitara elektryczna wraz z basem
i perkusją dało brzmienie niczym
z metalowej kapeli ze słowami … Adonai!!! ... Niesamowite
połączenie.
IND kończą koncert – ich
pierwsza płyta właśnie została
ochrzczona.
Na bis były róże dla wokalistki
i utwór po angielsku „Song of Joy”.
A tymczasem ludzie pod sceną skandują:
„Jeshua”. Zespół nie daje się długo prosić. Wchodzi mandolina basisty i somatyczne dźwięki przeradzają się w utwór
angielskojęzyczny. Rytmiczne i ciężkie
brzmienie wraz z delikatnym i ostrym
wokalem, to znak rozpoznawczy IND.
Jednak by nie było zbyt słodko, odnotujmy okiem całkowicie obiektywnym,
że brak 2–giej gitary elektrycznej
zubaża ogólny nastrój kapeli.
Na koniec zaśpiew arabski, niczym do tańca brzucha, przeradza
się w ... wyczekiwany „Jeshua”!
Mocne bity i głośny wokal. Prawdziwa „grzałka”. Ludzie pogują,
szał pod sceną. Wokal gitarowy
Michała, to kolejna porcja profesjonalnego grania. Śpiew wraz z
widownią i ich koncert osiąga apogeum. Koniec – spełnienie doskonałe. Są ukłony, oklaski, zdjęcia i
zmiana dekoracji, gdyż po chwili
na scenę wchodzi „LuxTorpeda”.
Przy rozkładaniu sprzętu zespołowi
towarzyszy w tle piosenka króla rock and
rolla – Elvisa Presleya: „I can’t help falling in love with you”.
Elvis cichnie i następuje mocne
uderzenie: „Jestem głupcem” – tłumek
pod sceną nie pozostaje obojętny na te
dźwięki!
Kiedy brzmi „7 razy na dzień upadam, 7 razy na dzień powstaję ...”, młodzi
i starsi pod sceną krzyczą wraz z Litzą,
wokalistą LuxTorpedy. Co jest specyficzne dla Luxów, to mocne, a właściwie
bardzo mocne uderzenia w połączeniu
z wokalem charyzmatycznego Litzy oraz
wokalem hip–hopowca lub rapera (jak
kto woli) Hansa.
Ustawienie zespołu na scenie w rzędzie – to nietypowe, ale istotne o tyle, że
każdy z muzyków śpiewa refreny – niesamowite wrażenie w odbiorze piosenek
w realu.
Nadal brzmi „ ... przegrywam walkę,
Działo się...
kiedy się poddaję”. Już na dzień dobry
extaza u widowni. Nawet starsi widzowie 40+ podskakują i przytupują.
Jest różnica miedzy IND a Luxem
– choćby w braku 2–giej gitary u tych
pierwszych – ale ten koncert nie ma na
celu porównywania, lecz dobrą zabawę
oferowaną przez 2 kapele rockowe o treściach chrześcijańskich.
Rapujące, mądre teksty i hardrock,
właśnie to przyciąga młodzież, bo przyswajalne słowa połączone są z mocnym uderzeniem – wokalu gitarowego
i rytmu sama „Metallica” by się nie
powstydziła.
Piekło w domu – Litza daje małe świadectwo, mówi o trudnościach w
małżeństwie na swoim przykładzie.
Tak mocnych dźwięków z tekstów o budowaniu małżeństwa
– znów i znów od zera – dawno
nie słyszałem. Uderza w zmysły
muzyka, a słowa w serca. To jak
balsam na chore rany człowieka
spragnionego dobrej motywacji
– taki przekaz zostaje w umyśle
na długo.
Między piosenkami pozytywny przekaz Litzy – opowiada
o czym jest następna piosenka.
Moc utworu „Trafiony–zatopiony”, to
mowa o zlokalizowaniu zła w życiu i wyeliminowaniu go, jak w grze w statki.
Kunszt gitar i doświadczenia wieloletniego grania robią swoje – ludzie pod
sceną doceniają to, nagradzają kapelę
brawami po każdej piosence.
Litza opowiada o swoich fanach, że
dzięki nim piosenka „Autystyczny” trafiła na listę przebojów Trójki u Niedźwiedzia. Wybrzmiewają pierwsze dźwięki
„Autystycznego” i euforia na widowni.
Ludzie śpiewają wraz z Luxami.
Extaza narasta. Ten hicior elektryzuje i pobudza publiczność.
Nie będę opisywać każdej
piosenki, lecz wspomnę, że Luxi
zagrali też piosenki z repertuaru
Hansa w rockowej wersji.
Tak się zdarzyło, że akurat
w gdyńskim Uchu na zakończenie
ich trasy koncertowej przypadł
50–ty występ Luxów.
Utwór „Za wolność”, to ich pierwsza piosenka, gdzie Hans ułożył słowa.
Zespół prosi o kilka sekund ciszy – by
uczcić tych, co oddali życie za wolność
Polaków we wszystkich powstaniach i zrywach niepodległościowych. Po chwili ciszy cała sala krzyczy wraz z kapelą: „za
wooooooolnooooooość!!!”.
I okazuje się, że rytm rapowy z ciężką gitarą potrafi stworzyć klimat patriotyczny – pogo pod sceną.
Utwór o perłach i świniach – kolejna piosenka o ludziach, o nas. Wszystko
okraszone wokalem Hansa i charyzma-
tycznymi okrzykami reszty zespołu.
Chłopaki dają radę – choć do młodzieniaszków nie należą – Litza ma 7 dzieci.
W uszach brzmi „świat umiera, powoli
ginie, porzuca perły, wybiera świnie”.
Piosenka „W ciemności”. Światła
gasną. Litza opowiada o swej najstarszej
córce i nowotworze, mówi o chemii na jej
18–te urodziny i o ślubie w 3 dni po koncercie. Mówi, że Miłość, czyli Jasność,
jest silniejsza od ciemności. Ciemność
ma różne postacie. Tu postać nowotworu.
Luxi grają w ciemnościach. Litza śpiewa
o nocy. Szał tłumu pod sceną przy
zwiększonym rytmie bitów. Popis
gitarowy z najwyższej półki. Tempo zwalnia i przekaz o ciemności
w ciemności. Przekaz o pięknie
tego, co w tobie prawdziwe, światło ogarnia ciemność. Ratunkiem
jest Miłość. Miłość. Miłość.
Koncert zbliża się do końca
– „Niezalogowany”. W piosence
pada trochę terminów kompu-
17
terowych, nazwy klawiszy z klawiatury – ot, słowa piosenki, z podtekstem wiary i kontroli nad człowiekiem.
Muzycy z LuxTorpedy przeżywają to, co
śpiewają, grają ciężką w brzmieniu muzę
i to kochają. Ludzie skandują „jeszcze
1”. Ich wołania zostają wysłuchane. I oto
nowy numer, który ukaże się na ich 2–
giej płycie w 2012 roku: „Raus!” szepczą
krzycząc. Muzycy swe słowa kierują do
... Złego? Wroga? Przeciwnika? Palikota? Sami wybierzcie. Hans niby w transie śpiewa (z zapaleniem oskrzeli), Litza
krzycząc śpiewa „odejdź stąd”.
… i bis, prawo wyboru piosenki mają
tylko dziewczyny. Wybór pada na „Autystyczny”. Mija 22.00, dawka decybeli
na co najmniej rok została przekroczona
kilkukrotnie.
Słowo „Bóg”, czy „Jezus” nie pada
ani razu, ale siła przekazu nie pozostawia złudzeń. Na koniec Litza dziękuje
IND i mówi, że grają super … na sali
brawa.
Koncert dobiegł końca, muzycy się kłaniają i dla zabawy wykonują śmieszną piosenkę, iście z Dzikiego Zachodu, o kowboju – Litza gra na perkusji, a śpiewa basista.
Reszta zespołu tańczy :) I znów ukłony.
Koncert zaczął Elvis i tą samą piosenką
zespół żegna się z publicznością: „I can’t
help falling in love with you”. Luxi przybijają piątki z publicznością. Litza wychodzi ostatni. Młodzież starsza i młodsza się
kołysze i nie wychodzi z gdyńskiego Ucha.
Atmosfera romantyczna i jest super ...
Tomasz Jachna
Zdjęcia pochodzą z serwisu internetowego: Trójmiejski Portal Mocnego
Grania – http://rockz.pl/
Tomasz Jachna
mąż jednej żony (kobiety) od
2003, ojciec 2 dzieci na ziemi
i 2 w niebie. W Ruchu od wielu
lat, fascynat człowieczeństwa,
wróg chamstwa i cwaniactwa, pasjonat gór, sportu i audiobooków,
cudownie ocalony z wypadku
w 2009.
18
Słuchamy...
IND
In Nomine Dei
1. New Born (Instrumental)
muzyka: IND
2. Pod prąd
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: IND
3. Let Me Be Myself
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: IND
4. Słowo
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: IND
5. Nie potrzeba mi
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: IND
6. Wanderer
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: Michał Paliwoda
7. Czekam na ten dzień
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: Michał Paliwoda
8. Do końca
słowa: Alina Lewandowska
muzyka: IND
Skład
Alina Lewandowska – vocal
/ backing vocal
Michał Paliwoda – guitars
/ guitar synthesizer
Jakub Hinc – bass / samples &
loops / pcvpipes / others
Sebastian Chilewski
– drums and percussion
Lubiący
przesterowane
gitary wszystkich
krajów łączcie się!
Czekaliśmy
długo,
dziecko długo przenoszone
– jak u słonia, ale jest. Przypomnijmy naszym czytelnikom, że „Drzewo Życia”
jest związane od pierwszego numeru z zespołem IND.
Tam też (w recenzji epki
„Przyjdź”) złożyłem publiczną deklarację, że nową
płytę nabędę drogą kupna i
napiszę recenzję, a jako człowiek niestety starej daty musiałem – bardziej tu pasuje słowo pragnąłem – wywiązać się z
danego słowa.
Przejdźmy do płyty, czyli muzyki i
słów.
Jaka jest – po prostu dobra i żeby nie
chwalić mocno zespołu (co by im sodówka do głowy nie uderzyła) trzeba powiedzieć, że bardzo dobra. Muzyka i słowa przez cały czas odsłuchiwania płyty
mnie zaskakują bardzo dobrymi rozwiązaniami, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Bycie zaskakiwanym
w obecnej dobie przez utwory muzyczne,
to duży przymiot i bardzo to lubię.
Płyta jest dziełem zbiorowym i w tym
przypadku to widać i słychać. Czwórka muzyków tworzy zespół, gdzie każdy ma swoją rolę i pracę do wypełnienia.
To słychać na tej płycie. To wielka zaleta, że z czterech indywidualistów powstał
zespół, który gra i śpiewa i ich muzyka
nie jest kompromisem, a nazwałbym ją
porozumieniem. Oni po prostu cieszą się
tym, że grają razem i śmiało można powiedzieć, że im to wychodzi.
Porozbierajmy na czynniki pierwsze
zawartość płyty.
Bierzemy płytę do ręki i po raz pierwszy niespodzianka: okładka jest po prostu piękna, niebanalna, przemyślana od
początku do końca. Jest to dzieło firmy
Artgalen (www.artgalen.pl) i trzeba przyznać, że przyłożyli się i zrobili coś niebanalnego, oddającego ducha płyty.
Słowa są … kobiece, bo pisała je
Alina i to słychać lub można przeczytać. Opisują one świat widziany okiem
młodej kobiety i chrześcijanki w jednej
osobie.
Pod prąd to deklaracja bycia chrześcijaninem, pomimo że jest to niemodne,
niełatwe, a jednak bardzo przyjemne.
Następny utwór Let Me Be Myself
(Pozwól mi być sobą), niestety po angielsku, a tekst jest warty zrozumienia
w naszym ojczystym języku, choć przyznam, że w polskim byłoby ciężko oddać
emocje buntu przeciwko ludziom, którzy
Słuchamy...
wiedzą wszystko lepiej, a zapominają, że
najlepiej sobą być. Po angielsku brzmi to
świeżo i niebanalnie, a po polsku trzeba
by się naprawdę natrudzić, żeby nie wyszedł z tego banał.
Słowo to temat trudy do pisania, ale
w czwartym utworze jakże dobrze zmierzyła się z nim Alina.
Nie potrzeba mi już nic, to odpowiedź
na wątpliwości jak żyć i co robić – niby
banalny temat, ale znów dała radę.
Wanderer (Wędrowiec), czyli zmaganie się człowieka z drogą, jak ją przejść;
i jak zwykle okazuje się, że nieważne są
siły fizyczne, ale wiara i zaufanie Temu,
kto jest najważniejszy i co by inni to
zauważyli.
Czekam na ten dzień – to czekanie na
czas, kiedy wszystko będzie jasne, a Bóg
na zawsze będzie królował w naszych
czynach, słowach, zachowaniach …
Do końca, to utwór pełen nadziei,
wiary, a nade wszystko zaufania Bogu,
że życie z Nim staje się lepsze, łatwiejsze, a przede wszystkim ciekawsze. Z Bogiem można iść ciemną doliną i zła się
nie ulęknąć.
W warstwie słownej utwory prowadzą nas od buntu do zaufania, czyli od
początku do końca. Takie są mniej więcej
nasze drogi i te słowa są opisem szlaku,
którym idzie Alina. Mam wrażenie, że powstawały na kolanach
i Autorka podzieliła się ze słuchaczami cząstką siebie, są świadectwem czasu i stanu, w którym się
znajdowała/znajduje autorka. Czy
oddają treści niewerbalne? – no
cóż, to już zadanie dla słuchaczy,
a odkrywanie tych treści jest bardzo, ale to bardzo ciekawe.
Zespół IND słucham na koncertach już od dłuższego czasu
i słyszę ciągły rozwój muzyków,
zarówno w warstwie technicznej,
jak i przekazu. To bardzo dobrze, że ciągle się rozwijają, a płyta jest zapisem stanu rozwoju w określonym czasie i miejscu. Nie sposób tu wyróżnić żadnego
z muzyków, choć w sposób naturalny Michał wysuwa się na
czoło. Jednak bez Kuby i Sebastiana daremne byłyby jego
dźwięki.
Muzyka ciągle mnie zaskakuje. Pierwszy utwór na płycie
podsumowuje całą zawartość.
W tej muzyce jest wszystko: od
dziwnych dźwięków pochodzących z sampli i loopów, przez
piękne liryczne gitary akustyczne, a skończywszy na ciężkich riffach z krainy przesterów i dźwięków charakterystycznych dla
wzmacniacza Mesa Boogie. Do tego bas,
który znakomicie uzupełnia gitary, a perkusja jest tam, gdzie być powinna, czyli trzyma wszystko w całości, przez co
utwór nie rozjeżdża się i „pukanie” bardzo dobrze podkreśla emocje zawarte
w sześciostrunowej gitarze basowej i również sześciostrunowych gitarach.
We wszystkich utworach muzyka ze
słowami tworzy całość – nie ma żadnego dysonansu miedzy nimi – i podkreśla
znakomicie emocje zawarte w słowach.
Nie sposób tu pisać dokładnie o każdym
z utworów, bo trzeba by za bardzo chwalić każdego z muzyków, a myślę, że na
początku muzycznej drogi trzeba popatrzeć w przyszłość.
Muzyka jest bardzo przemyślana,
ciekawa, zaskakująca, częste zmiany rytmów. Michał używa w niej dużo „zmieniaczy dźwięku” gitary, ale nie jest to
popis, tylko bardzo przemyślane
zamierzenie. Różne dźwięki są tam,
gdzie być powinny, a solówki to popis pana profesora (Michał prowadzi swoją szkołę gry na gitarze „pmguitar”) i uczniowie powinni słuchać
i grać, ale nie naśladować, tylko szukać swojej drogi.
Muzycy potrafią bardzo dobrze
19
zagrać ostre riffy gitarowe (Słowo, Let
Me Be Myself) i liryczne początki na gitarach akustycznych (Nie potrzeba mi), aż
po całkowicie akustyczny utwór (Wanderer) i we wszystkim dają radę i nie są
banalni. Ta muzyka jest świeża i trudno
znaleźć w niej naśladownictwo innych.
Podsumowując płytę: trzeba ją mieć
i słuchać – koniecznie na pełnym zakresie głośności wzmacniacza, im słucham
ją częściej, tym bardziej mi się podoba i całkowicie nie żałuję tego długiego
czasu oczekiwania na nią. Polecam stronę zespołu: www.i–n–d.pl.
Trochę mnie rażą angielskie utwory, szczególnie jak są śpiewane. Nie jestem wielkim znawcą języka angielskiego, ale znawcy również potwierdzają, że
można by bardziej po angielsku zaśpiewać te bardzo dobre piosenki. Zaśpiewanie po angielsku piosenki przez nie angielskojęzycznego wokalistę, to bardzo
trudne zadanie i większość piosenkarzy
nie daje rady. Myślę, że Alina musi jeszcze poćwiczyć i na pewno następnym razem pójdzie lepiej.
Czego mi brakuje na tej płycie, to
chyba trochę spojrzenia z boku na muzykę w momencie masteringu i produkcji płyty. Zespół wziął wszystko na swoje barki i trzeba dodać, że zdał egzamin,
choć można było to lepiej zrobić, ale jak
dodawał mój znajomy, że lepsze jest wrogiem dobrego, to może jest czepianie się
starego ramola.
rs
Zdjęcia pochodzą z serwisu internetowego: Trójmiejski Portal Mocnego
Grania – http://rockz.pl/
20
Afryka
Dziewiątego października
2011 r. w Polsce miały
miejsce wybory
parlamentarne. W Kamerunie
równolegle odbywały się
wybory prezydenckie. Nad
Wisłą przy władzy pozostała
partia rządząca, także i w
tym kraju w sercu Afryki nie
było zmiany, ustępujący
prezydent stał się ponownie
„nowym” szefem państwa.
Jest jednak ogromna różnica w tych
dwóch wydarzeniach: w Polsce opozycja
uznała ważność wyborów, tutaj zaś – zanim zostały ogłoszone wyniki – kilku
kandydatów opozycyjnych wniosło do
Sądu Najwyższego wniosek o unieważnienie wyborów, jednak został on odrzucony. Wystarczy dodać, że przewodniczący Sądu, to człowiek prezydenta.
Pełna nazwa Kamerunu to Demokratyczna Republika Kamerunu. Obecny
prezydent, Paul Biya, z wielką gorliwością odwołuje się do tej nazwy, starając
się za każdym razem podkreślić demokratyczny charakter państwa kameruńskiego. Partia, z której wywodzi się
prezydent, nosi skrót RDPC, co oznacza
Demokratyczne Zgromadzenie Ludu Kameruńskiego. Gdy jednak obserwuje się
rzeczywistość, realia życia codziennego,
to szybko można stwierdzić, że to jest
tylko zewnętrzna fasada. Polakowi ten
system kojarzy się nieodparcie z socjalizmem pod okiem Rosji. W przypadku
Kamerunu jest to jednak bardziej per-
fidne, ponieważ rolę naszej Rosji pełni
Francja, która uważa siebie za kolebkę
nowoczesnej demokracji w Europie. Stoi
to w tragicznej sprzeczności z jej polityką w Afryce, popierającą prezydentów
wielu krajów Czarnego Lądu gwarantujących podtrzymywanie wielkich interesów tegoż mocarstwa europejskiego.
Obecny prezydent Kamerunu jest już
u władzy od 1982 roku. Cały ten długi
okres reżim polityczny usprawiedliwia
demokratycznymi przesłankami. Dokonywał tego za pomocą zmian konstytucyjnych długości trwania mandatu prezydenckiego. Po wyborach w 2004 roku
Paul Biya wraz ze swoimi poplecznikami
zaczęli szukać kolejnego „demokratycznego” sposobu, by przedłużyć możliwości pozostania u władzy. Wpadli na
genialny pomysł. Stwierdzono, że zapis
o ograniczeniu do dwóch kadencji prezydentury jednego obywatela nie jest demokratyczny. Jeśli wolą ludu jest udzielenie kolejnych kadencji, to nie można jej
tłumić. Partia prezydenta, która posiada
miażdżącą większość w Zgromadzeniu
Narodowym, bez problemów wprowadziła zmianę w konstytucji. Droga do
kolejnego demokratycznego mandatu
została szeroko otwarta. 78–letni prezydent po prawie 30–tu latach rządów
stwierdził, że wreszcie nadszedł czas na
wielkie przedsięwzięcia w jego kraju.
Wielu pyta, co robił do tej pory?
Troszcząc się o ukazanie demokratycznej woli rządu, przed wyborami zaczęła się głośna akcja na rzecz zapisów na
listy wyborcze. Miały być one skomputeryzowane, by wykluczyć wszelkie nieprawidłowości przy zapisach. Rzeczywistość była jednak zgoła inna. Bardzo
wiele osób otrzymało dwie i więcej kart
wyborczych. Kampania wyborcza według prawa rozpoczyna się na 2 tygodnie
przed wyborami. Jednak juz kilka miesięcy przed przewidywaną datą telewizja
państwowa nadawała liczne programy
podkreślające dorobek rządzącego prezydenta, a jego poplecznicy prześcigali
się w przesyłaniu próśb, aby ponownie
zgłosił swą kandydaturę w wyborach.
Uknuto nawet określenie mówiące, że
Biya jest „naturalnym kandydatem”.
Chodziło o wprowadzenie przekonania
w społeczeństwie, że jest on jedynym
poważnym kandydatem. Sam prezydent
milczał odnośnie kolejnego kandydowania w wyborach.
Wreszcie na 6 tygodni przed wyborami ogłosił ich datę na 9–go października.
Zgłosiło się ponad 50–ciu kameruńczyków, ostatecznie lista kandydatów objęła
23 osoby. Na 2 tygodnie przed niedzielą
wyborczą zaczęła się kampania. Nie było
żadnej debaty między kandydatami. W
telewizji państwowej mówiono przede
wszystkim o rządzącym prezydencie i
jego „sukcesach”. Jeden z kanałów kablowych zorganizował debaty między
członkami poszczególnych partii, w
których była obnażana cała farsa, jaka
się rozgrywa w Kamerunie pod batutą
Paul’a Biya’i. Jako, że dostęp do tego kanału jest bardzo ograniczony, efekt był
znikomy, a może nawet żaden. Paul Biya
nie prowadził kampanii wyborczej. Za-
Afryka
planował na ten okres kilka wizyt prezydenckich w ważnych dla niego regionach
i za państwowe pieniądze pokazywał się
Kameruńczykom jako godna zaufania,
prężna głowa państwa. Szacuje się, że
wydał na kampanię kilkanaście miliardów franków, podczas gdy inni kandydaci otrzymali na nią po 30 mln fr. (około
183 000 złotych polskich). Podczas tychże prezydenckich wizyt zamykano dla
ruchu odwiedzane miasta (według amerykańskiego raportu Paul Biya jest najlepiej strzeżonym prezydentem na świecie,
wielu zadaje pytanie – skąd ten strach?).
W ten sposób wielu innych kandydatów
zostało zablokowanych na drogach, nie
mogąc dotrzeć na zaplanowane wiece
wyborcze.
W dniu wyborów niezależni obserwatorzy zanotowali ciekawy fakt. Widziano grupy nawet do stu osób, które
były ustawione w kolejce do lokali wyborczych przed ich otwarciem. W ciągu
dnia widziano je jeszcze w kilku innych
lokalach, gdzie również oddawały głosy.
W ten sposób można zrozumieć różnice w informacjach o frekwencji wyborczej. Według oficjalnych rządowych
organów wyniosła ona 60,52 % podczas
gdy inne źródła mówiły o 30 %, a nawet
17 %. Wyniki ogłoszono po 12 dniach.
Komisja Wyborcza wraz z Sądem Najwyższym zafundowali Kameruńczykom
i przedstawicielom dyplomacji morderczy spektakl czytania wyników wyborów trwający ponad 8 godzin. Celem
tego przedsięwzięcia było pokazanie
demokratycznego charakteru wyborów
i mocy, z jaką kameruński lud opowiedział się za ustępującym prezydentem. W
dzień ogłoszenia wyników od rana ulice
w miastach zaroiły się od policji i wojska, lecz po południu siły porządkowe
znikały, bo lud kameruński nie okazał
ani oburzenia, ani też radości z powodu
ponownej wygranej „ojca narodu”.
Pełni smaku tej demokratycznej potrawie dodaje fakt, że do Państwowej
Komisji Wyborczej zostało powołanych
dwóch biskupów katolickich, wraz z
przedstawicielami innych wyznań. Miało to zapewnić obiektywność tejże komi-
sji i czuwanie nad prawidłowym przebiegiem wyborów. Rzeczywistość jednak
pokazuje, że mieli być oni rodzajem zasłony dymnej, umożliwiającej działania
w celu zapewnienia władzy obecnemu
układowi. Dlaczego Kościół kameruński
zgodził się na tego rodzaju posunięcie?
Niewątpliwym sukcesem obecnego
prezydenta jest fakt, że wytworzył on w
narodzie kameruńskim przekonanie, że
jest jedynym człowiekiem zdolnym rządzić tym krajem. Ceną tego jest jednak
powszechna apatia, bierność, zanikająca
nadzieja. Bardzo powszechne jest powiedzenie on va faire comment?, co można
przetłumaczyć jako – cóż możemy zrobić
innego. Sytuacja jest podobna do tej w
Polsce sprzed wizyty Ojca Świętego, bł.
Jana Pawła II w 1979 roku.
Jest jednak nadzieja, gdyż jest coraz
większa rzesza ludzi światłych, prawych,
dążących do prawdy. Emerytowany kameruński kardynał Krystian Tumi jest
filarem boju o prawdę i sprawiedliwość.
Kilka razy rządzący reżim próbował go
zniszczyć przez próby wywołania skandali wokół niego, lecz bezskutecznie, za
co chwała Panu. Kardynał nawoływał
Paul’a Biya’ę do ustąpienia z funkcji prezydenckiej. Jako jedyny hierarcha kościelny ma odwagę publicznego krytykowania obecnego systemu, który ciemięży
ten kraj. Bezrobocie, korupcja, postępujące zubożenie wielkich mas, przy
ogromnych fortunach wąskiej grupy ludzi będącej „u żłobu”, to coraz ostrzejszy
obraz rysujący się w tym kraju.
Wobec tej rzeczywistości jest oczywiste, że tylko Duch Święty może poprowadzić ten lud ku zmianom w duchu
sprawiedliwości i pokoju. Czas wiosny
Czarnej Afryki nadejdzie. Trzeba się
dużo modlić, by stało się to w duchu
ewangelicznym bez rozlewu krwi, jak
miało to miejsce w Afryce Północnej.
Kiełkuje coraz bardziej świadomość
potrzeby zmian dokonywanych na bazie Ewangelii Jezusa Chrystusa, która
prowadzi ku wolności przez nawrócenie
serca. Ucieleśnieniem tego jest powstanie ruchu Vox Camer stworzonego przez
jezuitę ks. Ludowic’a Lado.
Za błogosławionym Janem Pawłem
II trzeba wolać – „Niech zstąpi Duch
Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”
Nadzieja jest niezawodna, bo spoczywa
na samym Bogu. Módlmy się, by znajdowała ona coraz więcej żyznej gleby w
sercach ludu kameruńskiego, budując w
ten sposób Królestwo Boże w tym kraju
w sercu Afryki.
Ks. Zdzisław Pławecki SCJ
21
Ksi¹dz Zdzis³aw P³awecki SCJ
Jestem zakonnikiem należącym do
Zgromadzenia Księży Najświętszego
Serca Jezusowego. Obecnie pełnię
posługę misyjną w Kamerunie. Pochodzę z diecezji tarnowskiej. Moja
rodzinna parafia, to Muchówka. Pan
dał mi rodzinę głęboko wierzącą
i praktykującą. To w jej łonie odbywało się powolne rozwijanie się
ziarna powołania ofiarowanego
przez dobrego Boga. Dorastałem
pod okiem rodziców i babci ze strony
taty, razem z czterema siostrami. Od
szóstego roku życia byłem ministrantem, a następnie lektorem. Pierwsze
dziecięce marzenia o zostaniu księdzem zostały szybko zastąpione innymi planami. Przed maturą, czując
delikatny głos powołania, starałem
się go zagłuszyć. Nie chciałem być
księdzem, a tym bardziej zakonnikiem i misjonarzem. Jednak Pan ma
swoje plany i oto dziś jestem misjonarzem na ziemi afrykańskiej, za co Mu
dziękuję z całego serca.
Do Zgromadzenia Sercanów wstąpiłem w 1992 r. Zostałem wyświęcony
w 1999 r., po czym przez trzy lata
posługiwałem w dwóch sercańskich
parafiach – Bełchatów (2 lata) i Gołąb k. Puław (1 rok). Odpowiadając
na zapotrzebowania misyjne napisałem prośbę o wyjazd na misje, która
została pozytywnie rozpatrzona
i – po przygotowaniu językowym we
Francji – 4 lipca 2003 r. znalazłem
się w Kamerunie. Dziękuję Bogu za
wszystkie etapy mojego życia, które
staje się coraz bardziej przygodą miłości z Tym, który nas nieskończenie
ukochał.
22
Warto...
Jakiś czas temu spotkałem
się z pytaniem: „Proszę
księdza, czy obecny czas
jest trudniejszy dla
chrześcijan, niż ten przed
pięćdziesięcioma czy dwustu
laty?”. W pierwszym
momencie pomyślałem
– i takiej zresztą udzieliłem
odpowiedzi – że chyba każdy
człowiek żyjący w swojej
epoce ma wrażenie, że tym
pokoleniom przed nami było
nieco lżej. Gdy jednak
zastanawiam się nad tym
dłużej, dochodzę do wniosku,
że może nie jest nam
trudniej, ale na pewno ilość
wyzwań duchowych, jakie
stają dzisiaj przed
chrześcijaninem jest o wiele
większa, niż to było jeszcze
parędziesiąt lat temu.
W pogoni za łatwym
szczęściem
Kiedyś ludzie mieli łatwość identyfikowania się z daną religią czy nurtem
myślowym. Dzisiaj rzeczywistość jest
dużo bardziej rozmyta. Często chrześcijanin XXI wieku staje wobec jakiejś
sytuacji, czy narzuconego poprzez modę
stylu życia i nie jest w stanie stwierdzić,
czy to jest dobre czy złe. Co więcej, wiele spraw, które są obce duchowi Ewangelii, podaje się nam, katolikom, w takim
opakowaniu, które stwarza iluzję dobra,
a w rezultacie działa destrukcyjnie na
człowieka.
Od pewnego czasu można zaobserwować w Polsce jakiś rodzaj mody na
poszukiwanie szczęścia wszędzie tam,
gdzie jest ono obiecywane bez żadnego
wysiłku z naszej strony. Mówi się nam,
że pierścień, odpowiedni układ mebli w
domu, hipnoza, bioenergoterapia, pozytywne myślenie, amulet i in. mogą bez
wysiłku ze strony człowieka zapewnić
mu radość życia i ochronę przed złem.
Z drugiej strony, tworzone są specjalne
linie telefoniczne, których operatorzy
oferują rozmowy z wróżką czy też możliwość wysyłania SMS–ów, za pomocą
których możemy rzucić na kogoś klątwę,
czy pokrzyżować danej osobie plany
osobiste lub biznesowe. Powstaje więc
pytanie: skąd to wszystko i czy w ogóle
dawać temu wiarę?
Uderzenie
w rodzinę
Niestety, to co brzmi dla wielu bajkowo i niewiarygodnie, jest w rzeczywistości nową i bardzo inteligentną formą duchowych zagrożeń. Dramat dzisiejszego
człowieka XXI wieku polega bowiem na
tym, że ochrzczony i wychowany w tradycji
chrześcijańskiej, w wyniku nowych trendów opuszcza wspólnotę Kościoła, przez
chwilę jeszcze łudząc się, że wierzy, ale
nie praktykuje. Po pewnym czasie ucieka
już w całkowitą duchową pustkę, żyjąc od
promocji do promocji sklepowych półek.
Na dłuższą metę nie da się jednak żyć w ten
sposób, więc poszukuje innych form niż
Kościół, łatwiejszych, a dających chociaż namiastkę tego, co duchowe.
I tak trafia w rejon okultyzmu, gdzie
podaje się mu pseudoduchowe narzędzia
do poszukiwania szczęścia. Są też osoby
i środowiska, które konstruują przemyślane strategie działania, mające na celu
podawanie nam takich form okultyzmu,
które nam odpowiadają. Najbardziej zagrożona w tym względzie jest rodzina. To
właśnie w rodzinie ludzie muszą zmierzyć się niejednokrotnie z największymi
trudami życia, z chorobą, ze śmiercią,
z brakiem środków do życia, czy po prostu niepewnością jutra. Powstają więc
czasopisma, kanały telewizyjne, stacje
radiowe, portale internetowe (EzoTv,
Wróżka i in.) mające na celu przygotowanie gruntu pod destrukcyjne uderzenie
okultystycznych idei w chrześcijańską
rodzinę.
Rodzaje zagrożeń
1. Bioenergoterapia i cały wachlarz
niekonwencjonalnych technik
uzdrawiania…
Bazują one na odwołaniu się do jakichś niezdefiniowanych energii duchowych. Często idzie to w parze z wszelkiego rodzaju rytuałami, jak reiki, wywoływanie duchów, jasnowidzenie, podróże astralne. Wszystkie te praktyki są
wykroczeniem przeciwko pierwszemu
Warto...
przykazaniu, gdyż człowiek przestaje
pokładać ufność w jedynym Bogu, którym jest Jahwe, a kieruje swoje myśli ku
nieznanym energiom, które stają się w
tym momencie jego bożkami. Dochodzi
tu niejako do stanięcia plecami wobec
Boga i Jego opatrzności.
2. Przekleństwo i magia…
To często stare praktyki, szczególnie
obecne w środowiskach wiejskich, związane nieraz z zabobonami i magicznymi
rytuałami przekazywanymi z pokolenia
na pokolenie, jak przelewanie wosku,
noszenie czerwonych elementów ubrań,
mieszanki odpowiednich ziół połączone z zaklęciami, rzucanie przekleństw
(złorzeczenie) czy uroków. Niestety do
dziś są bardzo obecne, choć może mniej
świadome.
Szczególnie niebezpieczne jest przekleństwo wypowiedziane przez rodzica
nad dzieckiem. Z powodu więzów krwi,
które łączą rodzica i dziecko, niesie ono
ze sobą jakby podwójną moc szkodzenia.
Przekleństwo, czyli złorzeczenie, jest
zawsze otwarciem furtki Szatanowi do
tego, by za przyczyną wypowiedzianego
przekleństwa mógł szkodzić tej osobie.
I nieważne w jaki sposób to się dokona:
czy bezpośrednio, czy w sercu, czy np.
przez wysłanie SMS–a. Jest to też miecz
obosieczny: jeśli wypowiadamy przekleństwo nad kimś, to także ranimy siebie,
gdyż nasz komunikat z prośbą o szkodzenie komuś trafia do Złego, a zaproszony
raz do pomocy, uzurpuje sobie władzę
szkodzenia na stałe.
3. Amulety i pierścionki…
To ogromna plaga dzisiejszego czasu. Zakładamy wiele przedmiotów na
szyję, na palce i nadgarstki, nie mając
pojęcia, co one oznaczają. Wiele z nich,
jak choćby bardzo rozpowszechniony
pierścień atlantów, jest związanych z określonym nurtem
okultystycznym.
Często te przedmioty wywodzą
się ze starożytnych kultów pogańskich, zaadoptowane przez
okultyzm stają
się jego symbolami.
Symbol,
nawet nieświadomie noszony,
zawsze pozostaje
znakiem, który
wyraża coś bardzo konkretnego
i w jakiś sposób nas z tym identyfikuje.
Dlatego nie jest tak do końca obojętnym
noszenie, nawet nieświadomie, symboli
okultystycznych, satanistycznych czy
związanych z jakąś sektą. Na pewno
bardzo niebezpiecznym staje się w momencie, kiedy zakładamy go świadomie,
ufając, że przyniesie nam szczęście, czy
ochronę. Wtedy jest to już etap otwarcia
się na działanie Złego Ducha i świadome
zaproszenie go do swojego życia.
4. Powróżyć i poczarować… bo to
proszę księdza tak dla zabawy…
Bratanie się więc z okultyzmem,
poprzez czytanie literatury z dziedziny
magii, jak choćby słynnego Harry’ego
Pottera, horoskopów, wróżenia z kart i in.
przez dzieci czy dorosłych, nawet dla zabawy, staje się wkraczaniem na bardzo
niebezpieczny teren igrania ze złem,
które jest także tym osobowym. Jest to
oswajanie dzieci i młodzieży z magią
i wystawianie ich serc na bardzo głębokie zranienia. Nierzadko taki spacer po
terenie okultyzmu kończy się zniewoleniami i opresjami ze strony Złego.
Najbardziej narażonymi na szkodliwe działanie praktyk okultystycznych
są właśnie dzieci. Nieświadome niczego
wysyłają SMS–y z klątwami na swoich
kolegów czy koleżanki. Nie mając świadomości zagrożenia praktykują wróżby
lub wywoływanie duchów, np. przy okazji andrzejek, czy przeszczepianego na
siłę do Polski święta Halloween. Trzeba
więc ogromnej czujności ze strony rodziców, by chronić dzieci przed tymi praktykami, które swe źródło mają w okultyzmie i są mocnym sprzeniewierzeniem
się temu, co niesie ze sobą chrzest.
23
5. Pod płaszczem sakramentów.
Co robić więc, by chronić się przed
zagrożeniami ze strony okultyzmu?
Co robić, by chronić nasze rodziny? Po
pierwsze: trzeba wyeliminować z naszego życia wszystko to, co jest zakorzenione w okultyzmie i nosi jego znamiona.
Trzeba pozbyć się z domu przedmiotów
i symboli okultystycznych, jeśli takie posiadamy. Po drugie: wrócić do solidnego
życia religijnego poprzez praktykowanie
modlitwy i nade wszystko regularnego
przystępowania do sakramentów. To one
przede wszystkim są źródłem łaski, która
chroni nas przed złem i Szatanem. Dzięki
życiu sakramentalnemu, Jezus ma możliwość bezpośredniego dotknięcia nas
swoją mocą. Dla osób, które uwikłały się
poważnie w okultyzm, potrzeba rygorystycznego zerwania z tymi praktykami,
wyznania ich podczas spowiedzi, rozmowy z kapłanem i być może w niektórych
przypadkach, kiedy uwikłanie trwało
latami, modlitwy o uwolnienie. Włoski
egzorcysta ks. R. Salvucci w książce pt.
Jasne słowa na temat ciemnej rzeczywistości, wskazuje na bardzo istotną zależność: im bliżej człowiek jest Pana Boga,
im bardziej jest związany ze wspólnotą
Kościoła i jest nad nim ta siatka omodlenia przez wspólnotę, tym bardziej jest
bezpieczny. Tak bardzo ważne jest więc,
by zadbać o częstą spowiedź i Eucharystię! Będąc bowiem w stanie łaski uświęcającej, jesteśmy chronieni mocą samego
Jezusa.
Ks. Michał Olszewski SCJ,
Ks. Michał Olszewski SCJ
Prezbiter Zgromadzenia Księży
Sercanów, socjusz w Nowicjacie
Księży Sercanów w Stopnicy,
twórca i redaktor blogu
http://slowopana.com/,
egzorcysta Diecezji Kieleckiej.
24
Długo się zastanawiałem, jak
wykorzystać cztery listy,
które dostałem od Siostry
Fidelis OP pracującej
w Rosji. Są to listy kierowane
do przyjaciół, sponsorów
misji Sióstr Dominikanek
w dalekiej Syberii. Można
było te listy poprzerabiać,
skomentować i jeszcze różne
rzeczy z nimi porobić, ale
zatraciłoby się coś, co dla
mnie jest najważniejsze:
autentyczność.
Przedstawiamy więc Drogim Czytelnikom (w czterech kolejnych numerach)
te autentyczne zapisy chwili wraz ze zdjęciami, wierząc, że Siostra napisze jeszcze
coś dla nas o dalekich stronach.
Kochani!
Od 7 listopada 2007 roku pracuję
w mieście Ułan–Ude, które znajduje
się w odległości 7 tys. kilometrów od
Polski. Powoli uczę się wielu rzeczy,
które są dla mnie zupełnie nowe, przyglądam się pracy sióstr i próbuję wdrażać się w codzienny rytm pracy.
Już pierwszego dnia po przylocie spotkałam się z dziećmi, które przychodzą do
naszej świetlicy w czasie wolnym od nauki. Tutaj mogą odrabiać lekcje (siostry
często im
w
tym
pomagają), mogą
spędzić
ciekawie
czas (mają
tu różne
możliwości). Tutaj dostają także obiad. Czasami, ze względu na różne trudne sytuacje rodzinne, potrzebują nawet noclegu.
Siostry starają się wspierać dzieci w potrzebach materialnych, np. kupują buty,
odzież, zeszyty, wypożyczają podręczniki szkolne. Opieką objęci są także nasi
dorośli parafianie, których odwiedzamy,
robimy zakupy lub pranie.
Na niedzielną Mszę św. przychodzi
niewiele osób – porównując z Polską.
Myślę, że trzeba wielu lat pracy, by tutejszym ludziom pomóc otworzyć się na
działanie Pana Boga. Przez długi czas
ich potrzeby duchowe były zagłuszane
i teraz trzeba wiele cierpliwości i wyrozumiałości. Cieszymy się tym, że są
wciąż tacy, którzy przychodzą, by prosić
o chrzest (w tej chwili przygotowuje się
kilka osób: i dzieci, i dorosłych). Są też
tacy, którzy noszą w sercu pragnienie
chrztu, ale nie potrafią podjąć decyzji
i zwlekają z tym przez wiele lat.
Przede mną pierwsze Święta Bożego
Narodzenia poza Ojczyzną. Tutaj Wigilię spędza się wspólnie z parafianami:
łamiemy się opłatkiem, spożywamy
wspólnie wieczerzę i uczestniczymy
w Pasterce. W pierwszy dzień Świąt
odwiedzamy tych, którzy nie mogli
przyjść na wspólną Wigilię.
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia przesyłam Wam gorące
życzenia. Niech w ten wyjątkowy czas
Jezus, którego adorujemy w Maleńkiej
Dziecinie, obdarza Was i Waszych bli-
skich wszelkimi potrzebnymi łaskami.
Niech On wprowadza w Wasze serca
światło, radość i pokój. Dziękuję Wam
bardzo za wsparcie modlitewne i finansowe. Gorąco proszę o modlitwę za
mnie, moje Siostry i księdza Proboszcza
oraz za ludzi, których tu spotykamy i za
całą Rosję. Każdego dnia wspieram Was
swoją modlitwą.
Szczęść Boże!
s. Fidelis OP
Siostra Fidelis OP
Jestem dominikanką, pochodzę
z Krakowa. W 2005 r. złożyłam
śluby wieczyste. Skończyłam
studia teologiczne w Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim. Obecnie pracuję w Kielcach jako
katechetka z dziećmi i młodzieżą
. W latach 2007–2010 pracowałam w Rosji, na Syberii w mieście
Ułan–Ude (Republika Buriacja).
Działo się...
25
Drzewo Życia ma też swoje
ograniczenia. W poprzednim
numerze Gabrysia i Wiesiek
Fojut zadbali, abyśmy mogli
przeczytać co Pan zdziałał
w czasie ORAR–u IIo
w Wejherowie. W tym
numerze pragnę
kontynuować te świadectwa
i przedstawić ostatnie, jakie
dostałem.
Jesteśmy małżeństwem od 12 lat. Bóg
obdarzył nas czworgiem dzieci. W Domowym Kościele jesteśmy czwarty rok
i na pewno wiemy, że ten czas nie jest
zmarnowany. Przez ten czas Bóg stał się
dla nas bardziej namacalny i obecny w naszym życiu.
W tym roku, w lipcu, braliśmy udział
w ORAR II° w Wejherowie. Jakoś na
początku nie byliśmy zdecydowani na
wyjazd. Wiadomo, czasem szuka się
pretekstu, aby odłożyć to na inny termin.
Ale po namyśle i dialogu małżeńskim doszliśmy do wniosku, że nic się nie dzieje
bez przyczyny. Poza tym, w czerwcu zostaliśmy wybrani parą animatorską w na-
szym kręgu w Jastarni. Więc nie mogło
nas zabraknąć na tych rekolekcjach.
No i na pewno były to piękne dni.
Prawdziwa wspólnota, ogólna chęć pomocy jedni drugim. No i para prowadząca i cała diakonia była super. Od takich
ludzi prawdziwie bije Duch Święty. Było
to parę dni poświęconych Bogu i sprawom DK. Najbardziej z tych rekolekcji
zapadła nam msza św. i dialog małżeński
w lesie piaśnickim. I wspólna modlitwa
nad grobami zamordowanych ludzi w czasie drugiej wojny światowej.
Teraz, z perspektywy przeżytych dni
wiemy na pewno, że byłoby wielką stratą dla naszego życia duchowego, gdyby
zabrakło nas w tej wspólnocie. Przez ten
krótki czas rekolekcji poczuliśmy Boga,
był On widoczny w każdym z nas. Myślimy, że Bóg, wybierając nas na parę animatorską, ma wobec nas jakiś plan, a jaki
– zobaczymy. Jesteśmy przekonani, że te
rekolekcje dużo dobrego wniosły w nasze
życie i wydadzą plony w pracy w naszym
kręgu.
Chwała Panu !
Asia i Roman Boszke
Jastarnia, 4 dzieci, w DK od 4 lat.
26
Działo się...
Szybko minął rok od
pierwszego spotkania oazy
„Drogocennej Perły” Ruchu
Światło–Życie w Trąbkach
Wielkich. Pojawiła się
wówczas koncepcja,
naturalnie z ks. Irkiem
Kopaczem w centrum, i … to
już trzeci raz zabiegające
o swój rozwój duchowy
„owieczki Boże” zjechały się
do Matki Boskiej
Trąbkowskiej, w dniach
18–21 listopada 2011 roku.
Oderwać się od codziennego
rytmu życia, otworzyć się na
natchnienie Ducha Świętego,
ale też otworzyć się na
siostrę i brata, razem we
wspólnocie wzmacniać się
nawzajem, bo „Gdzie dwóch
albo trzech zbiera się w Imię
moje, tam Ja jestem pośród
nich” (Mt 18,20).
Trąbki Wielkie temu sprzyjają: mała
zaciszna wioseczka, piękny XVIII–
wieczny kościół z cudownym obrazem
Matki Boskiej słynącej z łask. Jest to
piękne miejsce dla „Drogocennej Per-
ły”, która powstała z inicjatywy ks. Irka
Kopacza. Ks. Irek zapalił się na misyjny wymiar Kościoła, począwszy od
studiów w Rzymie, po skończeniu których w 1983 roku wyjechał do parafii
w Niemczech, do Carlsberga w Reinland
Pfalz, małej miejscowości blisko granicy
z Francją. Ksiądz dołączył do założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka
Blachnickiego, dzięki któremu powstało
w Carlsbergu Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło–Życie. Bardzo międzynarodowo! Misjonarz, ks.
Irek, chciał dalej rozszerzać Królestwo
Boże na świecie, a szczególnie skłaniał się ku ewangelizacji Wschodu Europy. I
w tym czasie, w 1991 roku,
miał szczęście wkroczyć
na teren działania księdza
– czyli w Niemczech – Józek Żelazny, który to z pomocą księdza odnalazł na
nowo Chrystusa. I …ksiądz
pociągnął za sobą „świeżo
nawróconego” Józka, a także jego syna Krystiana i innych przyjaciół na Wschód.
Od 1992 roku zaczęły się
bardzo intensywne misje na
Białorusi – do tej pory główny kierunek ks. Irka – a nowe
miejsca zjazdu oazowiczów
skupionych wokół osoby księ-
dza Irka w Polsce powstawały jakby przy
okazji: w Płocicznie, w Jabłońcu. A od
zeszłego roku w ich miejsce, w Trąbkach
Wielkich. Na pewno należałoby też zaznaczyć, iż ksiądz Irek nie poprzestaje
tylko na ewangelizacji Białorusi, Polski
czy Niemiec, gdyż jeździ również na
Ukrainę, do Rosji, Włoch, Czech i po całej Europie, czy też do swojej perełki, do
Turkmenistanu. Należałoby się jeszcze
zapytać, skąd wzięła się nazwa „Drogocenna Perła”? Przede wszystkim z Ewangelii, Mt 13,46. Józek, jubiler, zechciał
tak za namową ks. Irka nazwać swoją fir-
Działo się...
27
wąskim światku i uciekać w fikcję. A
życie jest bogatą mozaiką i warto mieć
serca, uszy i oczy szeroko otwarte!
Czas upłynął miło i szybko, i nie wiadomo kiedy pojawiła się niedziela; wszyscy się rozjechali, naładowani Duchem
Świętym, nową energią i inicjatywą. Ks.
Irek wyruszył w dalszą drogę, w znane
tylko jemu zakątki świata. A naszym zadaniem jest kontynuować dzieło księdza
Irka, odwiedzać Trąbki Wielkie, zapraszać braci i siostry, a szczególnie księży
do tego miejsca, gdyż ktoś musi przecież
kontynuować to dzieło, które z takim
mę, co stało się dopiero około 2002 roku.
Następnie tak nazwano całą gałąź Ruchu
Światło–Życie, skupioną wokół ks. Irka
Kopacza; gałąź, która przecież istniała,
choć bez nazwy, już dużo wcześniej.
Uważam, że ten rys historyczny potrzebny jest po to, aby zaznaczyć wielowymiarowość oraz wyjątkową tożsamość
i głębię spotkań Drogocennej Perły. Teraz, w listopadzie 2011 roku, przyjechali
do Trąbek Wielkich zarówno oazowicze
pamiętający jeszcze Płociczno czy Jabłoniec, jak też i zupełnie nowe osoby.
I nikogo nie powinno dziwić, zważywszy na międzynarodowy charakter tego
ruchu to, że w ten listopadowy weekend
przyjechały z Mińska cztery Białorusinki, że wydały one na ten wyjazd połowę
swoich pensji; oraz że dobrze czuł się
w Trąbkach Niemiec Karol. Międzynarodowe są nawet… strusie, biegające wokół domku rekolekcyjnego!
Należałoby oczywiście w tym miejscu
wspomnieć o programie spotkań Drogocennej Perły. Najważniejsza podczas
takich zjazdów jest naturalnie zawsze
Eucharystia, to z niej czerpią wszyscy
siłę do wiary i działania. Nieodłączne
są zawsze katechezy, tym razem na temat Ducha Świętego, oraz spotkania w
mniejszych grupach, w których każdy
może – jeśli ma taką wolę – podzielić się
z innymi swoim doświadczeniem i znaleźć
zrozumienie. Zawsze na oazach Drogocennej Perły jest wieczór radości, kiedy
uczestnicy organizują sobie przeróżne
zabawy, w zależności od pomysłowości.
Jest gitara i śpiewy. Chciałbym też wspomnieć o szczególnym,
charakterystycznym rysie
tych zjazdów, jakim jest
wielopokoleniowość. Koegzystują bowiem ze sobą
zarówno ludzie młodzi, jak
i w średnim wieku i starsi. Każde pokolenie wnosi
bezcenny wkład w atmosferę tych spotkań. To jest
bardzo piękne, budujące i
realne, odzwierciedla bowiem społeczeństwo takie,
jakie ono rzeczywiście jest.
Jakże bowiem często ciężko jest nam porozumieć się
z człowiekiem, który ma
inne doświadczenia życiowe, niż my. I jakże łatwo
nam się zamknąć w swoim
rozmachem zaczął ks. Irek Kopacz.
Wszystko to po to, aby w 2033 być
gotowym głosić Pana w Świecie.
Dariusz Owsiany
Dariusz Owsiany,
ur. 1978 Gdańsk, mgr prawa,
historii; prawnik; od 2 lat w Ruchu Światło–Życie. Oazê Io przeżyłem w Siniło na Białorusi.
28
Służymy...
W listopadzie częściej
spoglądamy w kierunku
Nieba, wspominając naszych
bliskich, którzy odeszli już do
Domu Ojca. Pragniemy
podjąć dość trudny, ale bliski
nam temat. Normalnym
wydaje się, gdy umiera
człowiek przeżywszy
kilkadziesiąt lat, jednakże jak
przeżyć żałobę, gdy Pan ma
inny plan…?
Życie ludzkie od chwili poczęcia powinno być szanowane i chronione w sposób absolutny. Już od pierwszej chwili
swego istnienia istota ludzka powinna
mieć przyznane prawa osoby, wśród nich
nienaruszalne prawo każdej niewinnej
istoty do życia. KKK 2270
Osoba ludzka, obdarzona „duchową
i nieśmiertelną” duszą, jest „jedynym na
ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał
dla niego samego”. Od chwili poczęcia jest ona przeznaczona do szczęścia
wiecznego. KKK 1703
Dziecko, które umiera w którymkolwiek momencie życia, choćby przed jego
narodzinami, jest takim
samym człowiekiem, jak
Ty czy ja. Należy mu się
szacunek, godne traktowanie i godny pogrzeb.
Ma też prawo do miejsca
i pamięci.
Szacuje się, że tylko
w Polsce co roku przed
narodzinami umiera od
40 do 60 tysięcy dzieci.
To rzesza ludzi, których
się niemal nie zauważa.
Odmawia się im prawa do
miana człowieka, prawa
do własnego imienia i własnego grobu.
Takie dramaty zdarzają się bardzo często. Każdy z nas styka się z nimi
na co dzień, chociaż nie
zawsze zdaje sobie sprawę
z tego, że tuż obok umiera człowiek. O śmierci
dzieci, które zmarły przed
swoimi narodzinami, różnie się mówi. Zazwyczaj,
że było to poronienie. One
same gdzieś znikają, nazywa się je obumarłą ciążą, a ich ciało – wyskrobinami. A przecież człowiek
zasługuje na to, żeby mówić o nim z szacunkiem,
traktować go z szacunkiem,
bez względu na to, w jakim jest wieku.
Służymy...
Nikt z nas nie ma wątpliwości, że kiedy ktoś umiera, jego ciało trzeba pochować – i to godnie. Nie zastanawiamy się
nad tym ani przez chwilę, bo jest to oczywiste. Skąd zatem biorą się wątpliwości
w odniesieniu do dzieci, które zmarły
przed swoimi narodzinami? Skąd opór
przed uznaniem ich człowieczeństwa?
Być może z lęku, być może z niewiedzy.
Jeśli jesteście
rodzicami
Jeżeli wiecie, że wasze dziecko
zmarło, od razu w szpitalu powiedzcie,
że będziecie chcieli zabrać jego ciało i je
pochować. Gdy dziecko już się urodzi,
dopilnujcie, by szpital zawiadomił o tym
fakcie urząd stanu cywilnego. Uwaga:
szpital ma na to tylko 3 dni. Choć jest
do tego zobowiązany z mocy prawa, nie
zawsze to robi. Takie zawiadomienie pozwoli na zarejestrowanie dziecka i wydanie przez USC aktu urodzenia; będzie
na nim adnotacja, że dziecko urodziło się
martwe.
Nie ma znaczenia, w którym momencie życia nastąpiła śmierć i narodziny ma-
łego człowieka, bo w prawie cywilnym
nie obowiązują medyczne rozróżnienia
na poronienie i poród przedwczesny.
Wiadomo, że kiedy dziecko jest bardzo
małe, trudno ustalić jego płeć – Ministerstwo Zdrowia pozwala w takiej sytuacji
na jej określenie na zasadzie domniemania. Nie jest to poświadczenie nieprawdy,
o czym zapewniają dokumenty wydane
przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
Jeśli malec miał zaledwie kilka, czy
kilkanaście tygodni, trzeba się dowiedzieć, jak w danym szpitalu jest wydawane ciało (może być np. owinięte chustą), bo od tego zależy, jakiej wielkości
trumnę należy przygotować. Może to być
mała trumna, ale też urna czy niewielka
drewniana skrzyneczka. Ciało dziecka
(jeśli było starsze, można je ubrać) zostaje złożone do trumienki tak samo, jak
ciało każdego innego człowieka. Możliwe są dwa miejsca pochówku tak zmarłego dziecka: w grobie rodzinnym albo we
wspólnej mogile dzieci zmarłych przed
narodzinami, jeśli taka jest na cmentarzu. Sam pogrzeb praktycznie niczym się
nie różni od innych pogrzebów. Liturgia
rzymskokatolicka przewiduje trzy stacje,
ze specjalnymi modlitwami związanymi
z pogrzebem dziecka nieochrzczonego.
Ksiądz odprawiający Mszę Świętą w intencji dziecka i jego rodziców ma na sobie
biały ornat. Pogrzeb niekatolicki dziecka
zmarłego przed narodzinami też niczym
się nie różni od pochówku innych osób.
Ważne jest jedno: by dziecko godnie
pochować.
Jeśli wspierasz
Rodziców
Gdy w twoim otoczeniu umiera malec,
jego rodzice często są bezradni w bólu i potrzebują pomocy. Można im ją okazać na
kilka sposobów. Po pierwsze, wesprzeć
ich modlitwą. Po drugie, być gotowym
na rozmowy z nimi o ich dziecku i o ich
cierpieniu. I po trzecie, trzeba im pomóc
załatwiać niezbędne sprawy urzędowe.
Z reguły przyjaciołom łatwiej zachować
trzeźwość myśli w trudnych chwilach.
Nie bój się rozmawiać z rodzicami o ich
dziecku, które właśnie umarło. Niewykluczone, że jesteś jedyną osobą, przed
którą mogą się otworzyć, wyżalić, wypłakać, wyzłościć. Ale też nie naciskaj
zbyt mocno – każdy ma własne tempo
oraz sposób wchodzenia w żałobę i przeżywania jej.
Towarzysz rodzicom podczas pogrzebu – chyba że oni sami wyraźnie powiedzą, że nie życzą sobie tego. Później
też bądź obok, gotowy do pomocy. Niech
nie zostają sami.
Jeśli pracujesz
w szpitalu
Potraktuj małego człowieka z szacunkiem. Mów o nim z szacunkiem.
Na ile to możliwe, daj mu szansę, żeby
– choć już umarł – urodził się w godnych
warunkach. Pomóż rodzicom pożegnać
się z ich dzieckiem, nie utrudniaj im
tego. Pamiętaj, że zawiadomienie USC
i wystawienie karty zgonu jest nie tylko
zgodne z prawem, ale stanowi obowiązek
szpitala.
Jeśli pracujesz
w urzędzie
Formalności, jakie załatwiają rodzice,
są znakiem szacunku wobec ich dziecka.
Uszanuj ich ból i ich miłość oraz godność
tego małego człowieka. Sprawne wystawienie potrzebnych dokumentów i tak-
29
Katarzyna i Krzysztof
Marmurowicz od 5 lat w sakramentalnym związku małżeńskim.
Mamy dwóch synków – Piotra
(3 lata) i Pawełka (1.5 roku).
Mieszkamy w Redzie, w kręgu
jesteśmy w Parafii Wniebowzięcia
NMP. W Domowym Kościele
jesteśmy od marca 2007 roku.
Pełnimy posługę pary odpowiedzialnej za Diakoniê Życia
w Archidiecezji Gdańskiej.
Joanna i Andrzej Zinka. Jesteśmy małżeństwem od 1999 roku.
Poznaliśmy się na Oazie młodzieżowej w Bliźnie k/Grudziądza
w 1996 roku i od tego czasu
trwamy w Ruchu Światło–Życie.
Od 2001 roku w kręgu Domowego Kościoła przy parafii pw.
Przemienienia Pańskiego w Gdyni
Cisowej. Jesteśmy rodzicami 5
dzieci – Klaudi (4 lata), Dominiki
(2 lata) i Justunki (6 miesięcy) oraz
dwoje już jest w Domu Ojca. Od
2008 roku pełnimy posługę Diakonii Słowa w Archidiecezji Gdańskiej. Pan nas przeciągnął „pod
kilem” i wyzwolił nas z naszego
egoizmu w kwestii rodzicielstwa,
tak, że czujemy się powołani do
głoszenia świadectwa wszędzie
tam, gdzie Pan nas pośle.
30
Służymy...
towne traktowanie dotkniętych cierpieniem rodziców będzie dla nich pomocą.
Jeśli jesteś
księdzem
Zadaniem księdza jest być przy najmniejszych, przy cierpiących i odrzuconych. Gdy przychodzą do ciebie rodzice
i proszą o pogrzeb ich dziecka zmarłego
przed narodzinami, bądź dla nich dobry.
Niech to, że ciało jest takie niewielkie
albo że na pogrzebie będzie mniej osób
niż zwykle, nie skłania cię do pośpiechu,
czy lekceważenia.
Bądź znakiem miłości Chrystusa,
który przygarnia i błogosławi dzieci, staje przy zbolałych i odtrąconych. Zaproponuj wspólną modlitwę w domu, przy
trumnie, spokojnie i godnie odpraw Eucharystię i razem z rodzicami odprowadź
małego człowieka do grobu.
Jeśli pod twoją opieką jest cmentarz
parafialny, pomyśl o przygotowaniu
miejsca na zbiorową mogiłę dla tych
dzieci, które z różnych powodów nie
mogą być złożone w grobie rodzinnym.
Być może na terenie twojej parafii jest
szpital, w którym na świat przychodzą
takie dzieci. Nie wszystkim rodzice zapewniają pogrzeb.
Polskie prawo stanowi, że jeśli rodzina nie chce lub nie może pochować
zmarłego, obowiązek taki spada na gminę. Mówi też jednak, że każdy może wystąpić z wnioskiem o dokonanie pogrzebu. Może mógłbyś – sam lub z innymi
księżmi – porozumieć się ze szpitalem
i raz w miesiącu organizować pogrzeb
pozostawionych tam ciał dzieci zmarłych przed narodzinami?
Od wejścia w życie zmiany Ustawy
z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach
i chowaniu zmarłych (Dz. U. z 2011 r.
Nr 118, poz. 687 zm. Dz. U. z 2011 r. Nr
144, poz. 853) art. 11, ust. 5a mówi: W
przypadku dziecka martwo urodzonego,
bez względu na czas trwania ciąży, dla
którego na wniosek osoby uprawnionej
do pochowania, o której mowa w art. 10
ust. 1, sporządzono kartę zgonu, dla celów określonych w ust. 5 nie jest wymagana adnotacja urzędu stanu cywilnego
o zarejestrowaniu zgonu. W świetle tego
prawa, jeśli nie można uprawdopodobnić
płci dziecka, to nie jest wymagana adnotacja w karcie zgonu do USC. Każde
Dzieciątko może być pochowane zgodnie
z prawem na cmentarzu po przedłożeniu
dokumentu – aktu zgonu, jednakże tylko firma pogrzebowa jest uprawniona
do odbioru ciała dziecka ze szpitala lub
Zakładu Patomorfologii. Rodzice muszą
wiedzieć, że nie przysługują im w tym
przypadku świadczenia typu zasiłek pogrzebowy ani też urlop macierzyński.
W przypadku pogrzebu w Polsce,
Konferencja Episkopatu Polski wydała
zgodę na pogrzeby kościelne dzieci, które zmarły przed chrztem, jeśli rodzice
chcieli je ochrzcić. Zgoda ta obejmuje
również Mszę Świętą pogrzebową (w
innych krajach mogą obowiązywać inne
przepisy, niż w Polsce). W czasie Eucharystii modlitwą objęci są rodzice i bliscy
dziecka, by zostali umocnieni w ufności,
że dziecko jest pod Bożą opieką i pocieszeni w smutku po stracie. Jest to Msza
dziękczynna za dar krótkiego życia dziecka lub Msza o pociechę w smutku. Teksty odmawianych modlitw są specjalnie
dostosowane do sytuacji straty dziecka
nieochrzczonego.
Rodzice mają prawo i powinni pożegnać się z takim małym dzieckiem, nadać mu imię, aby złagodzić czas żałoby.
Wielką frustracją ogarnięci są rodzice,
Potrzebne Ustawy
i Rozporządzenia
1. Rozporządzenie Ministra Zdrowia
z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie
wzoru karty zgonu i sposobu jej wypełniania (Dz. U. Nr 153, poz. 1782
zm. Dz. U. z 2007 r . Nr 001, poz. 9)
2. Rozporządzenie Ministra Zdrowia
i Opieki Społecznej z dnia 3 sierpnia
1961 r. w sprawie stwierdzenia
zgonu i jego przyczyny (Dz. U. Nr
39, poz. 202)
3. Rozporządzenie Ministra Zdrowia
z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie
postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi (Dz. U. Nr 153, poz.
1783 zm Dz. U. z 2007 r. Nr 001,
poz. 10)
4. Ustawa z dnia 31 stycznia
1959 r. o cmentarzach i chowaniu
zmarłych (Dz. U. z 2011 r. Nr 118,
poz. 687 zm. Dz. U. z 2011 r. Nr
144, poz. 853)
Internet
Polecamy stronę „Rodzice po stracie
dziecka” Diecezji Łomżyńskiej, na której można zdobyć potrzebne informacje,
pomoc oraz wsparcie ze strony rodziców,
których połączyła potrzeba bycia razem
po śmierci dziecka: www.stratadziecka.
pl (naszym zdaniem, strona dotyczy Trójmiasta i okolic, a nie Diecezji Łomżyńskiej – dop. red.).
którzy nie doświadczyli pożegnania się
ze swoim dzieckiem zostawionym gdzieś
w Zakładzie Patomorfologii.
Krótkie świadectwo
Asi i Andrzeja
W 2002 roku odeszło do Pana nasze
pierwsze dziecko; ból był niesamowity,
nie mogliśmy się z jego śmiercią w żaden sposób pogodzić. Czuliśmy się odarci
z godności. Dodatkowo przeżycie czasu
żałoby utrudniała świadomość, że gdyby lekarze potraktowali 8–tygodniowego człowieka jak człowieka, to mógłby
żyć – dowiedzieliśmy się tego ze słów
dr Anieli Samoć, która patrząc na nasz
wynik histopatologii powiedziała, że „to
dziecko mogło żyć (…)”.
Było nam bardzo ciężko. Aż do momentu, gdy przyjaciele zaprosili nas na
Mszę dla rodziców po stracie dziecka i tam
pożegnaliśmy się godnie z nim i nadaliśmy
mu imię. Dziś już wiemy, że mamy wsparcie w Marcie i Pawle, który również już jest
świętym.
Polecamy książki
– Aniołkowe Mamy. Historie kobiet,
które poroniły. Porady ekspertów.
Wyd. M;
– Poronienie. Zrozumieć rodziców po
stracie. Wyd. W drodze;
– Po śmierci dziecka. Wyd.
Bernardinum.
Wszystkie książki
są dostępne
w Księgarni
Wspólnotowej:
www.
wspolnotowa.pl
Tekst opracowały, na podstawie
tekstu Katarzyny Jankowskiej z
DŻ z Diecezji Łomżyńskiej,
Joanna Zinka i Katarzyna Marmurowicz
– Diakonia Życia Archidiecezji Gdańskiej.
Działo się...
31
32
Działo się...

Podobne dokumenty