Franciszek Kobryńczuk Któryś mi skrzydła przypiął... Prelekcja na
Transkrypt
Franciszek Kobryńczuk Któryś mi skrzydła przypiął... Prelekcja na
1 Franciszek Kobryńczuk Któryś mi skrzydła przypiął... Prelekcja na Uroczystość Setnej Rocznicy Urodzin Franciszka Krysiaka Dyrektora Gimnazjum w Sterdyni w latach 1942-1950 Któryś mi skrzydła przypiął, Mistrzu mój, zamiast szpady, płatkami słów dziś sypiąc, dziękuję szczerze nimi, bo mogę do tej Ziemi wracać jak do Hellady. Szanowni Państwo, Drodzy Ziomkowie! To Sędzia, Pan Franciszek Krysiak przypiął mi te dedalowe skrzydła, dzięki którym mogę wracać do Ziemi Sterdyńskiej, co była mi kołyską, z którą się trudno rozstać. Był odważny, gdy zapadła noc okupacji. Byli odważni również wszyscy, którzy pomagali mu tworzyć dzieło na miarę marzeń, a było nim gimnazjum, które istniało od 1942-1950 r. Bohaterami tej epopei, prócz inicjatora, był Roman Poplewski – profesor medycyny, który przed wojną wykładał anatomię w Akademii Medycznej w Warszawie i na Wydziale Weterynaryjnym Uniwersytetu Warszawskiego, autor trzech tomów anatomii ssaków, którego to podręcznika przez dwa lata studiów, nauczyłem się prawie na pamięć, następnie państwo Irmina i Wacław Sawiccy, on adwokat, oraz ks. kanonik Feliks Augustyniak proboszcz parafii Sterdyń, u którego na plebani wymienione osoby podjęły decyzję o utworzeniu tajnego gimnazjum, pod dachem Domu Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej, istniejącego jeszcze od przed wojny, podległemu księżom proboszczom. Decyzja jednak nie była jednogłośna; swój udział w utworzeniu tajnej szkoły wycofał profesor Roman Poplewski. Uważał, że przedsięwzięcie to jest zbyt ryzykowne, że nie wolno narażać na nieszczęście nauczycieli i uczniów oraz sióstr zakonnych. Było to któregoś dnia czerwcu 1942 r. Nazajutrz potem odbyło się drugie spotkanie, do którego dołączyła przybyła ze Lwowa nowo powołana przełożona Domu Zakonnego, siostra Sebastiana Moskwa. Tajne gimnazjum wspierała rodzina Dyrektora – ojciec Wincenty Krysiak - wójt i brat - docent Kazimierz Krysiak, późniejszy Rektor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Wspierali je gorąco najwyższe, pozostające w konspiracji, władze oświatowe na poziomie powiatu i wyżej. 2 O genezie ogólnokształcącego gimnazjum i jego losach obszernie napisała profesor Teresa Zaniewska w monografii „Hrabiowski Biały Dom”. Moim miłym obowiązkiem jest krótkie przywołanie ludzi, którzy stanowili kadrę nauczającą w tej szkole podczas okupacji niemieckiej. Oto Oni: Franciszek Krysiak, założyciel i dyrektor gimnazjum, absolwent prawa, uczył łaciny, matematyki, fizyki oraz chemii; siostra Sebastiana Moskwa – religii, języka polskiego, historii oraz biologii, prowadziła kancelarię szkoły. Języka polskiego uczyła jeszcze w 1946 r. Zdawałem u niej ten przedmiot, kiedy moja Mama sposobiła mnie, już przeroślaka w latach, od razu do drugiej klasy. Z pisemnego dostałem u siostry 3+. Mogła być nawet piątka, gdyby nie dwa rzeczowniki: „mnustwo” i „ubustwo”. Pani profesor Julia Rutkowska uczyła języka polskiego, historii, geografii, botaniki i śpiewu, Pan profesor Wacław Sawicki języka francuskiego oraz wszystkich przedmiotów w IV klasie zwanej kompletem, jego żona pani Irmina Sawicka – niemieckiego, pani Helena Wolska - języka polskiego, historii i geografii, a pani Włodzimiera Chomynówna – języka niemieckiego. Wiadomości te zaczerpnąłem ze wspomnianej monografii profesor Teresy Zaniewskiej „Hrabiowski Biały Dom”. Franciszek Krysiak urodził się 9 marca 1910 r we wsi Dzięcioły Bliższe w rodzinie Wincentego i Kazimiery z domu Mosiej, w dniu, kiedy Kościół wspomina świętą Franciszkę Rzymiankę, założycielkę stowarzyszenia zakonnego podporządkowanego regule św. Benedykta, która zmarła 9 marca 1440 r. W tym dniu Dyrektor obchodził swoje imieniny. Szkołę powszechną ukończył w rodzinnej wsi. W latach 1920-1928 uczył się w Gimnazjum Ogólnokształcącym w Sokołowie Podlaskim i Państwowym Gimnazjum im. Bolesława Prusa w Siedlcach, które ukończył jako prymus. W latach 1928-1932 studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W 1934 r zdał egzamin sędziowski i rozpoczął pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości. Od 1937 r był sędzią Sądu Grodzkiego w Rakowie koło Olechnowicz, a potem w Mołodecznie na Wileńszczyźnie, gdzie zastała go wojna światowa. Ukrywał się na terenie Wilna. W 1941 r przedostał się przez Bug, w strony rodzinne, gdzie rozpoczął działalność konspiracyjną. Był delegatem Rządu Polskiego na powiat sokołowski i sędzią wojskowym Armii Krajowej. W połowie 1942 r podjął pracę pedagogiczną. W Domu Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej w Sterdyni zorganizował tajne gimnazjum – dzieło swego życia – i został jego dyrektorem do r 1950. Podczas akcji „Burza” w 1944 r, mającej na celu pomoc militarną powstańcom warszawskim, na jego wniosek, komendant obwodu Armii Krajowej zwolnił do domu wszystkich nie posiadających broni. Decyzja ta ratowała życie wielu akowcom, gdyż przed nadciągającym od wschodu frontem, na teren powiatu sokołowskiego przybywały zwiększone liczebnie niemieckie formacje zbrojne. Przez cały czas trwania akcji utrzymywał bezpośrednią łączność z Rządem Polskim w Londynie przez radiostację zainstalowaną w 3 Czerwonce. Osobiście informował Rząd o przebiegu akcji „Burza” i sytuacji w powiecie sokołowskim. Po wyzwoleniu w 1944 r nadal pozostawał w strukturach Rządu Polskiego na Obczyźnie. Dużo uwagi poświęcił legalnej działalności w ruchu ludowym. Nawiązał bliskie kontakty ze Stanisławem Mikołajczykiem. Odbywał spotkania z ludowcami w wielu wsiach powiatu sokołowskiego. Zakładał wiejskie koła PSL i Wici. Za tę działalność i rzekome wspieranie zbrojnego podziemia był kilkakrotnie aresztowany przez władze bezpieczeństwa. W 1950 r został aresztowany i do końca kwietnia 1951 r przebywał w więzieniach, najpierw w Sokołowie Podlaskim, potem w Warszawie. Śledztwo dotyczyło jego działalności w Polskim Stronnictwie Ludowym. Po wyjściu z więzienia miał trudności w znalezieniu pracy. W latach 1951-1955 zajmował mało ważne stanowiska w różnych instytucjach, nie mające nic wspólnego z posiadanym wykształceniem. Od stycznia 1956 r podjął pracę w Związku Izb Rzemieślniczych w Warszawie przy ul. Miodowej 14, gdzie jako naczelnik Wydziału Oświaty przez osiem lat zajmował się oświatą młodzieży ze szkół zawodowych. Organizował dla niej letnie obozy wypoczynkowe m. in. w Morgownikach na Kurpiach, Broku, w Międzyzdrojach. Część kadry wychowawczej stanowili na tych turnusach studenci Wydziału Weterynaryjnego i Akademii Medycznej, byli uczniowie gimnazjum sterdyńskiego zwolnieni z więzień w wyniku tzw. przemian październikowych. Franciszek Krysiak w 1963 r zatrudniony był w Ministerstwie Gospodarki Komunalnej na stanowisku naczelnika Wydziału i głównego specjalisty, skąd przeszedł na emeryturę. Przez cały czas pobytu w Warszawie utrzymywał bliskie związki z Ziemią Sterdyńską oraz ludźmi z tego regionu. Wakacje spędzał w swoich rodzinnych Dzięciołach, uczestnicząc w pracach rolniczych w gospodarstwie bratanka. Mieszkał w starej rodzinnej chacie. Utrzymywał żywy kontakt ze swymi gimnazjalnymi wychowankami. Odmawiał wszelkiej pomocy materialnej z ich strony. Ile razy wybierałem się Trabantem do moich Grzymek, zabierałem też Dyrektora. Przywoziłem go pod same drzwi chaty, do której mnie zapraszał i opowiadał dokładnie, jakie drogie, pamiątkowe dla niego meble są w poszczególnych izbach, jakie przedmioty codziennego użytku, jakie obrazy i fotografie na ścianach. Odwiedziłem kiedyś Dyrektora razem z dyrektorem Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu panem mgr Kazimierzem Uszyńskim, który zaproponował, by ten dom został filią jego muzeum pod nazwą „Dom Krysiaków”. Nasz Dyrektor nie wyraził zgody. W czerwcu 1992 r Dyrektor był honorowym przewodniczącym na Zjeździe Absolwentów i Profesorów Gimnazjum Sterdyńskiego, w budynku Gminnego Ośrodka Kultury i Sportu w Sterdyni, zorganizowanego przy pomocy ówczesnego kierownika tego Ośrodka pana Henryka Kalatę. W gronie Profesorów, którzy nas uczyli tuż przed zlikwidowaniem szkoły, prócz zmarłego Pawła Kamińskiego i chorego Michała Plewnickiego byli wszyscy, nawet siostra Sebastiana Moskwa. Dzisiaj po 18 latach od tamtego Zjazdu spośród 4 Profesorów została ta najmłodsza Janina Tenderenda – stała uczestniczka naszych corocznych spotkań opłatkowych w Pałacu Rektorskim w SGGW. Wszyscy inni spoczywają tam, gdzie wybiła dla nich ostatnia godzina. Mogiła Dyrektora usytuowana na placyku podarowanym mu za życia a priori przez jego uczennicę, znajduje się w Sterdyni. Chyli się nad nią zieleń, płoną lampki postawione przez Rodzinę Zmarłego, jego uczniów i społeczeństwo Ziemi Sterdyńskiej. Dyrektor marzył o napisaniu monografii o swoim gimnazjum, którego autorami mieli być jego uczniowie. Były poczynione próby w tym celu trwające blisko cztery lata. Niestety, z różnych względów nie zostało to zrealizowane. Dopiero po jego śmierci energiczna, młoda pani profesor Teresa Zaniewska, nie krępowana żadnymi hamulcami, aktualna Kierownik Zakładu Edukacji i Kultury w SGGW spełniła jego marzenie. Przy udziale absolwentów gimnazjum sterdyńskiego powstało w 2004 r opracowanie pt. „Hrabiowski Biały Dom”, które jest dokumentem tamtych lat, apoteozą osoby Dyrektora i Profesorów, wyrazem wdzięczności dla społeczeństwa Ziemi Sterdyńskiej, wspierającego szkołę w tych ciężkich czasach nie tylko moralnie, ale i finansowo. Dyrektor zmarł 22 kwietnia 1996 r w swoim mieszkaniu w Warszawie, otoczony do końca troskliwą opieką ze strony swoich wychowanków. Z Panem Dyrektorem Franciszkiem Krysiakiem i nauczycielami sterdyńskiego gimnazjum spotkałem się po raz pierwszy we wrześniu 1946 r. Najlepiej szła mi łacina, z którą obcowałem już, kiedym się uczył na organistę w Ceranowie, Nurze i w Małkini. Organista małkiniski powiedział mi, żebym dał sobie spokój z tym zawodem, żebym poszedł do gimnazjum w Sterdyni. Zakończyłem więc tę edukację z żalem, który udzielił się też mojej Mamie. Trudno. Zostałem uczniem - gimnazjalistą. Miałem czapkę ze znaczkiem. W sercu jeszcze pobrzmiewała melodia Godzinek, które grałem w ceranowskim kościele. Będąc uczniem urywałem się niekiedy z nabożeństwa w Sterdyni i jechałem do Seroczyna, gdzie w małym pounickim kościółku, na rannej mszy grałem Godzinki. Dmuchał mi w miechy przywieziony na ramie Jurek Jakutowicz, u mamy którego pani Olgi mieszkałem, w wynajętym u państwa Kieryłów domu, zwróconym szczytem w stronę kościoła. Pan Dyrektor uczył nas chemii i fizyki, pani prof. Felicja Panak - języka polskiego i historii literatury a także francuskiego, kiedy znakomita lektorka tego języka pani Jadwiga Skarga odeszła. Wykłady z łaciny, historii, geografii, geologii, logiki i języka niemieckiego uczył znakomity pan prof. Michał Plewnicki. Matematyka była pod władzą pana prof. Tadeusza Czernika. Biologia należała do panów: inż. Eugeniusza Podowskiego, dr Jana Dybowskiego i dr lekarza weterynarii Jana Tenderendy. Religii i historii kościoła uczyli nas księża: Marian Podstawka, Antoni Paduch i Zygmunt Syroczyński, śpiewu – Antoni Bazak, wychowaniem fizycznym dziewcząt zajmowała się pani prof. Janina Tenderena, a chłopców pan prof. Paweł Kamiński, który prowadził też zajęcia z Przysposobienia Wojskowego (PW), a 5 potem Służby Polsce (SP), był sekretarzem i administratorem Szkoły, pisał wiersze o zabarwieniu wojskowo-patriotycznym i sztuki sceniczne. Nigdy nie stawiał nam dwójek. Był przez nas uwielbiany! Świeć Panie, jego duszy! Wizytówką naszej szkoły był zespół taneczny prowadzony przez panią prof. Janinę Tenderendę, który w programie miał naukę tańców ludowych i narodowych. Z racji słusznego wtedy wzrostu tańcowałem zawsze w pierwszej parze ze śp. Basią Pędzichówną. Uf, co za męka ta nauka tańca, szczególnie mazura. Gimnastyką chłopców zajmował się pan Paweł Kamiński. I się zaczęły kłopoty na matematyce, podczas której jakiś tuman ciemnoty ogarniał niektórych z nas i mnie nie ominął. Rozpoczęła się algebra. – Coś tu nie gra! – myślałem. Jak można dodawać do siebie normalne liczby i litery alfabetu a, b, c itd.? Mija jeden tydzień i drugi, mija miesiąc, a ja ściągam zadania domowe od mądrzejszych ode mnie. Już miałem wrócić na studia do małkińskiego organisty. Jako gorliwy katolik szukałem pomocy u Ducha Świętego, co mi radziła zawsze moja Mama. Ile ja modlitw zostawiłem w sterdyńskim kościele, tylko ja wiem. Pan profesor Tadeusz Czernik był wielce utalentowanym matematykiem, ale nie nadawał się na nauczyciela w przedszkolu, a takimi właśnie przedszkolakami było wielu z nas zaniedbanych w zdobywaniu wiedzy w czasie okupacji. I stało się. Profesor Tadeusz Czernik poczuł, że NKWD depcze mu po piętach. Czym prędzej przeniósł się do Warszawy. Niestety, tam go wkrótce zło dopadło. W Sterdyni nauczanie matematyki przejął sam Dyrektor. Chyba właśnie On, może razem z Duchem Świętym, zadziałali, że ja w ciągu dwóch tygodni zrozumiałem, o co chodzi w tej algebrze z tymi literami, także w geometrii. Takiego samego ocknięcia doznał Józek Bartczuk. Z niektórymi dziewczętami było gorzej. Żebrały w dalszym ciągu. Józek mieszkał w Grądach i codziennie przemierzał na piechotę drogę tam i z powrotem. Tuż za wioską czyhały na niego dziewczęta. - Józiu, rozwiąż nam te zadania, bo leżymy! Rozwiązywał i szedł dalej. Cały ten sezam wiadomości nauk ścisłych, które wlał mi do głowy Dyrektor poniosłem w świat, najpierw do więzienia, gdzie nieletnich uczyłem dodawać litery do normalnych liczb, a potem w Katedrze Anatomii Zwierząt profesora Kazimierza Krysiaka, gdzie kolegom - anatomom pomagałem geometrycznie uporać się z krzywiznami żeber i powierzchni stawowych kości żubra, stosując znane ze Sterdyni wzory Carnota. W trzecim etapie naszej przyjaźni z Dyrektorem, gdy nam wszystkim czas nałożył po równo latek, my jego uczniowie spotykaliśmy się prywatnie na imieninach, weselach. Pytaliśmy: - Panie Dyrektorze, przecież Pan skończył studia prawnicze, skąd ta biegłość doskonała w naukach ścisłych, którą doświadczyliśmy w Sterdyni? - W Siedlcach będąc uczniem, musiałem zarobić na swe utrzymanie odpowiadał. Trzymały mnie tylko przy życiu korepetycje właśnie z przedmiotów ścisłych. 6 Jak Batory był królem niemalowanym tak pan Sędzia Franciszek Krysiak niemalowanym dyrektorem i nauczycielem, bardzo surowym w stosunku do uczniów obiboków, lekceważących naukę. Pod ich adresem leciały z jego ust epitety z rodzaju określeń zoologicznych. Niezdolnym, zaniedbanym szedł z pomocą. Prosił uczniów starszych klas o bezinteresowną pomoc. Takim bezinteresownym korepetytorem ja też byłem. Powstała Samopomoc Uczniowska. Jej członkowie – w czasie wakacji edukowali poprawkowiczów m. in. w Sterdyni, Zembrowie, ja w Ceranowie. Nauka języka polskiego i historia literatury były priorytetem Dyrektora i pani Felicji Panak. Realizowanie tego przedmiotu było na wskroś nowoczesne. W każdą niedzielę, po naszej rannej mszy świętej, podczas której staliśmy po środku nawy czwórkami, śpiewając wyćwiczone przez pana Antoniego Bazaka pieśni, wracaliśmy do pałacu, by obejrzeć inscenizację przerabianych utworów, przygotowaną przez którąś klasę. Mało tego. Uczeń dyżurny poprzedzał widowisko własną, mówioną z pamięci charakterystyką epoki, przybliżał życiorys autora. W pierwszym rzędzie siedział pan Dyrektor i grono nauczające oprócz pani Felicji Panak, która za kulisami udzielała aktorom ostatnich rad i otuchy. Większej rangi spektakle prezentowane były miejscowemu społeczeństwu. Należały do nich m.in. Betlejem polskie Lucjana Rydla, Balladyna i Lila Weneda Juliusza. Słowackiego, II część Dziadów (Wileńskich) Adama Mickiewicza, Odprawa posłów greckich Jana Kochanowskiego, Żona modną Ignacego Krasickiego, fragmenty Grażyny i Konrada Wallenroda, prawie cały Pan Tadeusz. Na imieniny naszego profesora od łaciny pana Michała Plewnickiego uczniowie wystawili I Księgę Iliady Homera w przekładzie Juliusza Słowackiego: Achilla gniew i klęski zeń spadłe na Greków Śpiewaj, bogini bogów, śpiewaczko i wieków! Gniew śpiewaj, który w ciemne piekło zaprowadził Tyle dusz i przed czasem tylu mężów zgładził. Nas polach trupem całe położył zastępy, Psy zwołał, na ciała rzucił czarne sępy. Przed losem i przed bożym upokorzył tronem, Najpierw Achilla z czarnym skłóciwszy Memnonem. Powiedz, w jakiej nieszczęsnej godzinie poczęta Tylu nieszczęść przyczyna, ta kłótnia nie święta? Za jaką się swojego kapłana urazę Mścił Apollo ogromną zwaliwszy zarazę Na Greczyna obozy... Były też recytowane po łacinie wiersze Owidiusza. Betlejem polskie, to rodzaj jasełki pozwalającej gromadzić przed Stajenką postacie historyczne, świadczące o sławie Rzeczpospolitej, a także współcześnie żyjących ludzi walczących w obronie ojczyzny – przedstawicieli wszystkich 7 warstw społecznych począwszy od królów, a skończywszy na Bartkach, Maćkach i Kubach pasących bydlęta na nadbużańskich łąkach. Jasełkę tę wystawiła młodzież gimnazjalna w czasie okupacji niemieckiej. Przedstawienie wyreżyserowały pani prof. Julia Rutkowska i siostra Sebastiana. Najbardziej emocjonalnym i wzruszającym był ostatni akt – pokłon Dzieciątku. Tak opisuje to wydarzenie Ryszard Murawski: „Grali uczniowie wszystkich klas. Dekorację tworzyła szopka na całą wysokość sali, z umieszczonymi w głębi postaciami Świętej Rodziny. Po obu stronach żłóbka aniołowie, a za nimi chór. Kolorowe światła dodawały wyrazistości i podkreślały nadzwyczajną i nieziemską atmosferę wydarzenia. Przedstawienie miało piękną oprawę muzyczną – grę na skrzypcach i fortepianie, a podchodzącym do żłóbka postaciom historycznym towarzyszył chór, który śpiewał odpowiednie pieśni z danego okresu”. A tymi postaciami byli królowie – Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło z królową Jadwigą, Władysław IV, Jan Kazimierz, Jan III Sobieski, a za nimi – legionista spod znaku Dąbrowskiego, unita polski, powstaniec z 1863 r, dzieci z Wrześni, mieszkanka z Poznańskiego przesiedlona w sterdyńskie strony. Fragmenty Betlejem polskiego z okresu okupacji były powtórzone, gdy gimnazjum funkcjonowało już w pałacu. W tym czasie zachwycony nim wystawiłem je w całości w moich Grzymkach. Role przydzieliłem wieśniakom począwszy od dzieci do staruszków, od wnuczków do ich dziadków. Najbardziej pamiętam Dziady, w których grałem rolę Guślarza. Zosią była piękna Werka Sarnówna, potępionym dziedzicem – Józek Bartczuk, dziećmi Witek Główka i Halinka Wilkówna zwana Carissimą, czyli Najdroższą, kobietą przy drodze z dzieciątkiem – zdolna Irka Płachecka, wychłostanym biedakiem zbierającym jagody w dworskim lesie – z aktorskim głosem Edek Kalinowski, sowami i krukami i puchaczami - Jurek Widła, Jurek Jakutowicz, Staszek Bogucki i Heniek Muzylak. Statyści, to wielki tłum stanowiący chór. Wszyscy w białych szatach ze świecami. Premiera odbyła się na tarasie pałacu od strony parku. Publiczność czekała, kiedy z pomieszczeń budynku zaczną wychodzić aktorzy. Nie, nie wyszli stąd, ale z dalekiego zakamarka parku nucąc cicho, potem coraz głośniej starą polską pieśń: Przez czyśćcowe upalenie, którzy znoszą przewinienie... To było gorące przeżycie dla nas aktorów i dla publiczności. Dziady wystawiliśmy kiedyś w Dzięciołach. Za scenę posłużyło wyrobisko żwirowe. Mieliśmy kolorowe latarki i dużo, dużo świec. Urok tego przedstawienia pozostał mi głęboko w pamięci. Znałem na pamięć nie tylko swoją rolę, ale i pozostałych wykonawców. Przydało mi się to wszystko w więzieniu, kiedy wieczorami, modulując głos odprawiałem Dziady A. Mickiewicza zarówno dla nieletnich jak i bardzo starych więźniów. Pamiętam naszą choinkę bożonarodzeniową w sterdyńskim pałacu, jasełki, prezenty robione przez nas samych, jedni dla drugich. Na choince 8 normalne woskowe świeczki, bombki i ozdoby z kolorowego papieru, słomy, szyszek świerkowych. Dyrektor opowiadał mi po latach, że patrząc na to wszystko, ze wzruszenia wylewał łzy, ale do środka, żeby nie widzieli uczniowie i modlił się, by ta piękna ogniolubna tradycja nie zapaliła się przypadkiem. Na to wszystko spoglądali z obrazów możni Załuscy, obecnie mieszkańcy liwskiego muzeum – zbrojowni. Wigilię z opłatkiem poniosłem ze sterdyńskiego gimnazjum daleko w przyszłość zapamiętaną sercem i duszą. Boże Narodzenie, Ty mała dziecinko, Zostałoś w Sterdyni Pod szkolną choinką. Gdy niebo się pieśnią Anielską roztkliwi, Ja wrócę do Ciebie I będę szczęśliwy. I spełniło się. Jestem szczęśliwy w tych salach, gdzie jesteśmy. Pan Dyrektor pewnego razu zapowiedział powstanie w naszej szkole sklepiku duńskiego. Nikt nie wiedział, co to jest. - To jest taki sklepik – tłumaczył - gdzie nie ma sprzedawcy. Towar – materiały szkolne, nawet bułeczki – będzie leżał na półkach, a w wyznaczonym miejscu będzie stać pudełko z pieniędzmi. Każdy będzie sam sobie kasował. No i powstał taki sklepik. Jeśli zdarzało się manko, to nazajutrz była równoważąca je superata. Mieliśmy gazetkę ścienną, którą redagował Pan Paweł Kamiński, a ilustrowali zdolni uczniowie. Pisałem do niej pierwsze moje wiersze, jakże nieudolne i naiwne. No, ale od czegoś trzeba było zaczynać. Wszyscy pisali wiersze, ale tylko ja pociągnąłem to coś aż ku starości. Powiadają, że jeśli ktoś za długo przebywa w harcerstwie, albo też dalej pisze wiersze, to jest z nim coś nie tak. Tak sąsiadki – kumy wróżyły mojej Mamie, obserwując moje uporczywe tkwienie w dzieciństwie. - Kumo, z tego waszego, najmłodszego, dziesiątego, nic dobrego nie wyrośnie. No i wykumkały. Pewnego razu pan Dyrektor oznajmił, że będziemy się uczyć księgowości spółdzielczej, bo znajomość jej może się nam przydać w życiu. No i była taka nauka, której udzielał nam pan Paweł Kamiński. Pod koniec kursu wiedzieliśmy wszystko, co to jest debet, habet, saldo, manko, deficyt, dziennik - księga główna, remanent, bilans. Strach nas ogarnął, kiedy pan Dyrektor powiedział, że z Warszawy przyjedzie specjalna Komisja, która nas przeegzaminuje. No i przyjechała. Zdaliśmy wszyscy. W archiwach domowych mamy schowane specjalne dyplomy. Mając te podstawy, po wielu latach prowadziliśmy księgowość tu i tam w naszych miejscach pracy i gdzie indziej. Należeliśmy do PCK, harcerstwa, Przysposobienia Wojskowego zmienionego potem na Służbie Polsce. Jako harcerze mieliśmy mundury, chusty, 9 lilijki, stopnie, składaliśmy przyrzeczenia. Drużynowym był Tadzik Stankiewicz. Nad całością czuwał pan Paweł Kamiński. On też nas ćwiczył w Przysposobieniu Wojskowym. Mieliśmy też mundury zielone z naszywkami na pagonach PW, Mieliśmy drewniane karabiny i ćwiczenia na polach za Sterdynią, nocą w Borkach, gdzie spotkaliśmy prawdziwych leśnych żołnierzy. Graliśmy w terenie, w Ceranowie i Zembrowie sztuki teatralne pana Pawła Młody las i Obronę Trembowli. Wtedy w Puszczy Sterdyńskiej po raz drugi spotkaliśmy przypadkowo się z leśnymi. Nie wymogli na nas przyznania się do tych faktów ubowcy w Sokołowie. Maszerowaliśmy nie raz przez brukowane ulice Sterdyni z drewnianymi karabinami na ramionach, śpiewając wojskowe piosenki, jak w tym wierszu: Drewniane karabiny mieli Pawła żołnierze, z gimnazjalnej drużyny, papierowi rycerze. Szli po bruku w Sterdyni. Śpiewali o wojence. Złota Pallas szła z nimi wprost do Aten, po wieńce. Drewniane karabiny wygodne są w obsłudze i nie czyhają nigdy na czyjeś życie cudze. Ale budzą morale jak ten prawdziwy oręż. Szli sztubaki w zapale na ćwiczenia do Borek. Drewniane karabiny mieli. Sny też zielone. I szli, i doszli z nimi do Rawicza i Wronek. Zmiana nazwy Przysposobienie Wojskowe (PW) na Służbie Polsce (SP) zmieniło cele tej formacji z patriotyczno-wojskowej na służenie Polsce pracą na wakacyjnych turnusach. Pan Dyrektor postarał się u władz o zwolnienie nas z tych turnusów jako przydatnych w wakacyjnym okresie w nauczaniu naszej młodzieży, która miała poprawki, szczególnie z matematyki. 10 Z perspektywy czasu podziwiam młodą, inteligentną, elegancką panią prof. Janinę Tenderendę, które uczyła nas tańców ludowych i narodowych, prezentowanych nie tylko na murawie i deskach Sterdyni, ale też na przykład w Mińsku Mazowieckim, gdzie zdobyliśmy pierwszą nagrodę. Taniec narodowy od ludowego różni się tym, czym hymn od piosenki, a więc powagą, kunsztem, artyzmem. Bez specjalnego wysiłku tańczy się polonezy, krakowiaki i kujawiaki, a już mazury z wysiłkiem i... co najgorsze z uśmiechem. Przygrywał nam pan Antoni Bazak. Arkan z kolei jest tańcem męskim, wyłącznie nóg, podczas gdy ręce tancerzy sąsiednich zespolone są, co w sumie tworzy kolorowy rodzaj półkolistego węża. Trudny to taniec. Pani Janina Tenderenda wydobyła go z jakichś starych podręczników. Ostatniego arkana wykonaliśmy 9 marca 1950 r na imieniny pana Dyrektora i za dwa dni większość z nas została aresztowana, ale to już jest inna historia, nie całkiem jasna nawet dla nas, którzyśmy ją tworzyli. Po wyjściu z więzień, nie kto inny przygarnął nas do siebie, jak pan Dyrektor. Urzędował wtedy jako naczelnik Oświaty w Związku Izb Rzemieślniczych, przy ul. Miodowej 14. - Pójdziesz na weterynarię! – prawie rozkazał mi – gdym zjawił się u niego. - O, nie! – pomyślałem. Lubiłem gorąco pana dr Jana Tenderendę, ale to, co on robił, lecząc czworonożne, absolutnie mi się nie podobało. - Pójdziesz! – powtórzył. Z takim życiorysem, jak twój, gdzie ci na uniwersytety. Poszedłem. Polubiłem zdobyty zawód anatoma. Byłem wiernym asystentem jego brata prof. Kazimierza Krysiaka – uczonego wielkiego formatu. Pod jego opieką zdobyłem wszystkie stopnie naukowe aż do profesora zwyczajnego; na koniec objąłem kierownictwo jego Katedry. Jestem posklejany z kawałków różnej gliny, czasem dziecinny, naiwny, rozpieszczony, bo ostatni, dziesiąty u matki. Może byłem dla Dyrektora niekiedy kłopotem, jak inni moi koledzy, ale synem oddanym bez reszty szczególnie w czas jego jesieni. We wszystkich naszych radosnych uroczystościach moich i żony mieliśmy go za Gościa, zwanego naszym wujkiem, a ona, - moja żona, gdy był w szpitalu na Czerniakowskiej, gdzie pracowała, ostatnią jego pielęgniarką. Drogi Panie Dyrektorze, niech zstąpi duch Twój i się ucieleśni w pałacowych podwojach jak ten, co żył nam w narodowej pieśni w Twej Szkole, w tych pokojach. Kiedyś tu mieszkałeś razem z marzeniami nie do końca spełnionymi. Zabierz replikę tego pałacu do Nieba, gdzie Pan Bóg Tobie i nam przywróci 11 młodość tamtą, choć tak biedną, to najpiękniejszą w całym świecie. Oznajmiamy Ci w Setną Rocznicę Twoich Urodzin, że pro nobis: Non omnis mortuus es! że dla nas: Nie wszystek umarłeś! Dziękuję!