T.w. "Drozd" decyzją IPN z 15 lipca 2004 r. został odtajniony jako

Transkrypt

T.w. "Drozd" decyzją IPN z 15 lipca 2004 r. został odtajniony jako
T.w. "Drozd" decyzją IPN z 15 lipca 2004 r. został odtajniony jako Wilhelm Dudek syn Mariana w dokumentach
dla Ryszarda Skóra i 18 stycznia 2006 r. w dokumentach dla Stanisława Kalita. W marcu 2005 r. Ryszard Skóra
upublicznił je w gazecie "KORSO", potem na stronach grupy rzeszowskiej Ujawnić Prawdę, a w lipcu 2006 r. w
swojej książce "Esbeckie Świadectwa".
Z wywiadu jaki udzielił Ryszard Skóra gazecie "KORSO" (2006 r.), czytam: ..."Co prawda, już pod koniec lat
osiemdziesiątych podejrzewaliśmy tego pana o współpracę na dwie strony, czyli w opozycji i na rzecz SB.
Jednak dopiero materiały archiwalne pokazują, jak bardzo był aktywnym jako donosiciel. Swoją inwigilacją
objął całe nasze środowisko. Wilhelm Dudek był bardzo aktywnym kolporterem prasy podziemnej. Szczególnie w
czasie tworzenia się środowisk opozycyjnych po wprowadzeniu stanu wojennego. Później za jego pośrednictwem
kolportowaliśmy inne materiały: kasety, gazetki, ulotki. On poznał nas z osobami działającymi w opozycji z
Warszawy. Po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki jeździł z nami na grób zamordowanego przez SB kapłana. T.W.
“Drozd" nie tylko był donosicielem służb specjalnych, ale i prowokatorem. Kolportując ulotki i pisma
“podziemne" wiedział, komu je daje i zaraz na te osoby donosił do swoich mocodawców. Często szuka się
okoliczności usprawiedliwiających lub uzasadniających przejście na tzw. “drugą stronę". Jednak T.W. “Drozd"
pracował na rzecz SB już od 1983 roku. Materiały operacyjne sporządzone na podstawie doniesień “Drozda"
należą do pierwszych po wprowadzeniu stanu wojennego. Trudno byłoby więc uznać, że po długiej konspiracji
człowiek nie wytrzymał i poddał się."....
Prawdopodobnie pod koniec 1980 r. Wilhelm Dudek - nigdzie wówczas nie pracujący - przyjął propozycję
mieleckich opozycjonistów, bycia kurierem prasy podziemnej. Przyjął sobie pseudonim solidarnościowy
"Jarek". I tak w latach 1981-89 (oficjalnie) był kurierem, odpowiedzialnym za kontakty między Warszawą a
Mielcem, kolportował "Tygodnik Wojenny" z Krakowa, "Wolę", "Niepodległość", "Tygodnik Mazowsze".
Paradoksem jest, że po upublicznieniu jego prawdziwej roli w 2005 r. informacja taka była powszechna do 2009
r. Widniała na stronie Słownik "Niezależni dla kultury 1979-89" pod redakcją Jana Strękowskiego (z zespołem) i
pod nadzorem naukowym prof. A. Paczkowskiego, prof. A. Friszke i prof. T. Kowalik. Po mojej skromnej
interwencji 9 września 2009 r. informacja ta znikła bezpowrotnie.
Wilhelm Dudek zarejestrowany został przez SB od 10 lipca 1980 r. jako kontakt operacyjny "Ryszard" i od 7
sierpnia 1981 r. przekwalifikowano go na tajnego współpracownika "Drozd" (numer teczki 16867). Ryszard
Skóra udzielając ww zacytowanego wywiadu prasowego pomylił się w dacie "pracy" Wilhelma Dudka na rzecz
SB - o 3 lata. Ta pomyłka skutkowała także dalszym jego tokiem myślenia. Otóż, Dudka zwerbowano do SB nie
po stanie wojennym, a grubo przed. Miał wtedy 52 lata. W jakich okolicznościach na razie nie wiem. Bardziej
precyzyjniej będzie można określić po dokładnym badaniu jego teczki personalnej.
Wilhelm Dudek jako nabytek dla SB był bardzo interesujący i z czasem stał się osobą wskazującą kto będzie
następnym t.w. aż po umożliwianie i rozpracowywanie kontaktów z czołówką opozycji Warszawy, Gdańska,
Krakowa i Rzeszowa. Jako agent był bardzo niebezpieczny, szybko uzyskiwał zaufanie posługując się historią
swojej działalności spreparowaną przez SB. Wykorzystano tu prawdziwą historię życia innego człowieka,
nauczyciela Technikum Rolniczego w Rzemieniu, o podobnym imieniu i nazwisku - Jerzego Wilhelma Dudka.
[Jerzy Wilhelm Dudek był członkiem Szarych Szeregów z podziemnej Drużyny im. Jeremiego Wiśniowieckiego
w Mielcu. Działali w latach 1944-1951, kiedy to w listopadzie zostali rozbici przez Urząd Bezpieczeństwa. Ich
dowódcą był podharcmistrz Józef Umiński. Harcerze organizowali akcje protestacyjne po cofnięciu uznania
dyplomatycznego Rządowi RP w Londynie przez mocarstwa zachodnie. Działania związane z tym wydarzeniem
podejmowane były w ramach akcji o kryptonimie "5 lipca". Przygotowano szablony z tektury z napisem o treści:
"Polacy! Chwila ciężka i bolesna, jednak – WYTRWAMY! Niech żyje rząd RP w Londynie! Niech żyje Armia
Polska na Zachodzie! Niech żyje Polska!". W godzinach wieczornych 6 lipca 1945 r. powyższy napis pojawił się
na kilku murach w Mielcu. Harcerze upamiętniali także rocznice narodowe, prowadzili szkolenie wojskowe oraz
akcje ulotkowe. Pierwsze ulotki wydano jesienią 1945 r., upamiętniały rocznicę rozpoczęcia walk w obronie
Lwowa w 1918 r. Rozrzucono je na ulicach miasta, w okolicach kościołów. Kolejne akcje ulotkowe
zorganizowano dla uczczenia rocznicy 3 maja, a następnie przygotowano ulotki dotyczące referendum w
czerwcu 1946 r. oraz wyborów w styczniu 1947 r. Jednym z najważniejszych osiągnięć grupy była udana akcja
na posterunek MO w Niepołomicach w grudniu 1950 r. Przeprowadziła ją grupa siedmiu harcerzy: Józef
Umiński, Roman Stachiewicz, Jerzy Zawadzki, Tadeusz Kamiński, Jerzy Dębicki, Tadeusz Kwaśniewski,
Zbigniew Maziarzewski. Celem działań było uzyskanie dokumentów, które służyły funkcjonariuszom MO do
poszukiwań ukrywających się ludzi i rozpracowywania całych grup konspiracyjnych, m.in. spisów osób
poszukiwanych, a także legitymacji funkcjonariuszy.]
Taką historią, wpierw umiejętnie spreparowaną przez SB, posługiwał się „Jarek” (t.w. "Drozd" - Wilhelm
Dudek) w kontaktach opozycyjnych poza Mielcem. Mało kto wówczas sprawdzał opowiadane obiegowe
historie. Sprawa wyszła na jaw dopiero w 2005 r. po upublicznieniu przez Ryszarda Skórę listy odtajnionych
agentów. Wtedy opozycjoniści spoza Mielca przypomnieli sobie osobę "Jarka" i jego historię "opozycyjną".
Pierwsze wzmianki o tym ukazały się w gazecie "Wizjer Regionalny". W tym czasie prawdziwy właściciel
historii Szarych Szeregów, Jerzy Wilhelm Dudek z Rzemienia, odkrył sobowtóra w osobie Wilhelma Dudka z
Mielca (t.w. "Drozd").
Wilhelm Dudek (t.w. "Drozd") pchnął tak zwanego "szczura" w MKR Rzeszów, że Stanisław Kalita to agent SB.
Do lat dziewięćdziesiątych ta oszczercza wiadomość funkcjonowała w środowisku solidarnościowym. Przez to
ojciec Kality się poważnie rozchorował i zmarł. Dopiero informacje z IPN, status pokrzywdzonego i
przekazanie akt z inwigilacji oraz odtajnienie agentów SB - zmieniły tę sytuację. Okazuje się, że to była gra
operacyjna SB (prowokacja) wcześniej przygotowana na wypadek zagrożenia "wpadką" swego agenta t.w.
"Drozd", po to aby ochronić wizerunek swego ważnego agenta oraz zdezorganizować pracę struktur
podziemnych na tyle aby SB przejęła nad nimi całkowitą kontrolę. Donosy Wilhelma Dudka na Stanisława
Kalitę datują się między 20 listopada 1984 r. a 6 stycznia 1985 r. Właśnie ten jeden styczniowy dzień 1985 r.
zdecydował o zdetonowaniu tej prowokacji.
W lipcu 1982 r. Stanisław Kalita współpracuje z OKOR. Jednocześnie buduje strukturę konspiracyjną NSZZ
"Solidarność" RI i 1 sierpnia 1982 r. powstaje Regionalny Komitet NSZZ "Solidarność" RI. We wrześniu 1982 r.
już jest zaprzysiężonym działaczem OKOR. Potem na wzór tajnej organizacji rolników (OKOR) dodaje do
działalności konspiracyjnych struktur NSZZ "Solidarność" RI - przysięgę oraz ścisłe zasady konspiracji. Z
dokumentów IPN wynika to, że o jego współpracy z OKOR nabyła SB, 21 stycznia 1983 r. z donosu t.w.
"Wojtek". Od tego czasu Kalita został objęty ponownemu aktywnemu rozpracowaniu przez SB. Stąd też i
"zainteresowanie" Wilhelma Dudka osobą Stanisława Kality. Ze wspomnień Stanisława Kality, z tego okresu
wynika, to że Wilhelm Dudek ("Jarek") kręcił się dookoła jego osoby co raz bardziej zbliżając się do niego
samego. Ulotki i wydawnictwa drukowane przez Kalitę trafiają do mieleckiej opozycji. SB jednak nie ma nadal
wiarygodnej informacji gdzie faktycznie są one drukowane. Z donosu t.w. "Drozd" datowanego na 20 listopada
1984 r., wiedzieli tylko w SB o tym, że drukarnie rozlokowane są w okolicznych miejscowościach. Legenda
"obronna" Stanisława Kality działała poprawnie, chociaż nie przypuszczał, że dojdzie do pewnego rodzaju
zdrady (w sposób niezamierzony) przez działaczkę Annę Paprocką, która z łatwością pozwoliła się
"wyspowiadać" przez działacza z innej struktury konspiracyjnej jakim był wówczas Wilhelm Dudek ("Jarek").
Konspiracja w wydaniu mieleckich działaczy była śmieszna - paplali o wszystkim jak najęci.
W tym czasie Kalicie brakuje odpowiedniego sprzętu drukarskiego i miał braki w wiedzy drukarskiej. Słysząc o
takich szerokich kontaktach i możliwościach Dudka ("Jarka") w Warszawie, powierza mu zadanie zakupu
sprzętu do małej poligrafii i sprowadzenia drukarza. Wspólnie z Wiesławem Moczulskim przekazuje Dudkowi
na ten cel pieniądze. Ze wspomnień Stanisława Kalita czytam: ..."Upływają tygodnie i miesiące, od czasu do
czasu wyłudzi na mnie parę złotych, rzekomo na bilet do Warszawy i przy każdym spotkaniu czuć od niego odór
trawionego alkoholu. Cały czas byłem w stanie nerwowego napięcia. Najpierw ograniczyłem do minimum
spotkania w Mielcu, bo i tak nic nowego nie wnosiły, a mnie szkoda było czasu na jałowe dyskusje i nie chciałem
się zbyt często pokazywać na mieście, jakieś niedobre miałem przeczucie. Wreszcie "Jarek" dał o sobie znać w
sensie pozytywnym. Zjawił się u Dziekana pewnego dnia i zapowiedział, że przywiózł z Warszawy drukarza który
załatwia jakieś sprawy w Mielcu, ale jutro z nim tu przyjedzie, ażeby oglądnąć pomieszczenia. Jest emerytem,
będzie mieszkał na razie u "Jarka". Było to wczesną jesienią 1984 r. Ucieszyłem się z tego, gdy mi to
opowiedział Dziekan. Wcześniej umówiliśmy się z Dziekanem, że "Jarek" będzie się kontaktował ze mną, tylko
poprzez niego i "Jarek" o tym został poinformowany. I tak jak Dziekan zapowiedział tak "Jarek" z drukarzem
zjawił się następnego dnia u niego i dał mi o tym znać. Po obiedzie jakim żona Dziekana ich ugościła,
przystąpiliśmy do ustaleń dotyczących uruchomienia drukarni i oględzin pomieszczeń. "Jarka" oprócz sprzętu
drukarskiego i pomieszczeń, interesowały fundusze, więc wsiadłem na rower i pojechałem do domu po
pieniądze. Gdy tamci jeszcze oglądali pomieszczenia, zostaliśmy chwilę sami z Dziekanem, który poddał w
wątpliwość osobę drukarza, powiedział, że tego faceta już gdzieś kiedyś widział, tylko nie może sobie tego tak
szybko przypomnieć. Dziekan, stary partyzant, bardziej doświadczony w podchodach niż ja, pod moją
nieobecność, zaglądnął drukarzowi do teczki, którą ten pozostawił, obok stołu udając się wraz z "Jarkiem"
pomiędzy zabudowania za swoją potrzebą. Spotkanie odbywało się na wolnym powietrzu, gdyż dzień był bardzo
ciepły. Po moim powrocie zauważyłem jak Dziekan daje mi znaki, że chce ze mną rozmawiać. Pod jakimś
pretekstem poszedłem do jego mieszkania, w którym była jego żona i wnet za mną zjawił się i Dziekan.
Przypomniał sobie tego faceta, gdy zaglądnął mu do teczki, w której oprócz śmieci, znalazł kilka ogryzionych
dzikich gruszek, pajdkę niedojedzonego chleba, parę butelek po piwie i trochę kapsli. Ta zawartość sprawiła, że
w jego pamięci odżyła sylwetka pijaczyny z Wojsławia (dzielnica Mielca). Dziekan bywał na końskich
jarmarkach, bo nimi handlował i ten facet, zwykle zapijaczony, także się tam kręcił z tą samą teczką. Gdy mi to
opowiedział, poczułem się tak jak gdyby mi kto po mordzie dał. Wypadało ich jakoś delikatnie spławić, bo
Dziekan stanowczo zagroził, że odstąpi od dalszej działalności, jeżeli ja nie zmądrzeję i dodał "nie mam ochoty
iść do pierdla". Nie musiał mnie aż tak przekonywać, bo obserwując tamtych przez okno z mieszkania Dziekana,
upewniłem się całkowicie, że i ja widziałem tego faceta w Mielcu wałęsającego się po mieleckiej Starówce, koło
pijalni piwa "WIARUS", przy ul. Hetmańskiej. Umówiłem się z Dziekanem, że dam im na odczepne parę złotych
ażeby mieli za co dojechać do Mielca i wypić piwko, natomiast "Jarkowi" obiecałem, że gdy żona wróci do
domu, to doręczę mu osobiście pieniądze, bo żona zarządza finansami i nie musi się do nas fatygować. Tak
zakończyła się przygoda z "Jarkiem" i jego "drukarzem" z Warszawy. Dobrze że tylko tak to się zakończyło, bo
mogło być gorzej. Wprawdzie udało mi się odseparować "Jarka" ale to nie był jeszcze koniec z nim. Nie
pamiętam dokładnie daty, ale "Jarek" zniknął z Mielca na dłuższy czas. Było to chyba pod koniec jesieni, gdy
pewnego dnia, pojawiła się u mnie działaczka, pani Anna Paprocka, twierdząc, że ja mam coś wspólnego z jego
zniknięciem. Zapowiedziała, że żona jego zgłosi o tym MO, jeżeli "Jarek" się nie odnajdzie. W domu miałem
kłopot. Dziekan odmówił wynajęcia pomieszczenia na zimę, projekt budowy bunkra jeszcze na rozdrożu, nie
wiadomo czy dojdzie w takiej sytuacji do skutku, jeżeli MO rozpocznie dochodzenie w związku z jego
zniknięciem. Wydawnictwo pod znakiem zapytania, zabierać się czy czekać, bo w każdej chwili spodziewałem się
przesłuchań i rewizji. Na domiar złego, Wiesiek Moczulski także go u mnie szukał bo mu pożyczył pieniądze na
uruchomienie drukarni w Trzcianie, rzekomo na moje zlecenie. I tak jak już wspomniałem, to pił łajdak w
Rzeszowie tak długo, aż się pieniądze skończyły. Do dziś Wiesiek mi to wypomina, że zachciało mi się drukarza z
Warszawy, a on na tym stracił. W sprawie "Jarka" odwiedziłem Staszka Stachowicza na nowym mieszkaniu, nie
pamiętam czy był to koniec 1984 r., czy początek 1985. Zastałem go przy ociosywaniu siekierką nierównej
ściany w łazience. O "Jarku" coś słyszał, że miał jakieś kłopoty, ale nic konkretnego mi nie umiał powiedzieć,
albo nie chciał. Po jakimś czasie znowu go odwiedziłem wiedząc już, że tam się zadomowił. Zaproponowałem
mu współpracę w wydawnictwie. Chciałem mu dać maszynę do pisania i odbierać gotowe matryce, bo dla mnie
było zbyt ciężko samemu wykonywać wszystko od początku do końca. Ale nie wyraził na to zgody. Po pierwsze,
ściany są tak cienkie powiada, że sąsiedzi usłyszą stukot czcionek i wszystko się wyda, po drugie, dzieciaki jak to
dzieciaki, wszędzie pozaglądają i maszynę znajda, będą kłopoty. Zrozumiałem jego warunki i więcej do tego
tematu nie wracałem. Sprawa "Jarka" stopniowo ucichła i ja mogłem trochę nerwy wyluzować."....
Obiecanego sprzętu Kalita nigdy nie ujrzał i chcąc odzyskać powierzone pieniądze zaczął wraz z Wiesławem
Moczulskim śledzić Dudka, który wyczuwając zagrożenie znikł na parę dni z Mielca. Poszukiwał go milicja
(zgłoszenie żony do MO w Mielcu) i opozycja. Po uzyskaniu wiarygodnej informacji, że Dudek przepił ich
pieniądze w jednym z mieszkań w Rzeszowie, Kalita zrywa - 6 stycznia 1985 r. - z nim (jak i z mielecką
opozycją) wszelką współpracę i kontakty. I ta decyzja uratowała przed wpadką jego drukarnię gdyż SB nadal nie
potrafiła jej namierzyć, pomimo wielu rewizji, a Dudek był już blisko wykrycia. W tym dniu kończą się też
donosy t.w. "Drozd" na Kalitę.
Na spotkaniu 6 stycznia 1985 r. w mieszkaniu Wiesławy Podlaskiej z dwoma panami prawdopodobnie
opozycjonistami z Mielca - usilnie zabiegającymi o kontakt z Dudkiem w sprawie przejęcia przez niego dużego
transportu bibuły i innych materiałów przekazywanych przez jeden z kanałów WSK Mielec z Warszawy. Dudek
przejął od warszawskiego kuriera transport wart 15000 zł (ówczesnych) raz w Mielcu, a drugi raz w Warszawie
na kwotę 45000 zł. Z obu transportów bibuła do adresata nigdy nie dotarła. Dudek wszystkiego się wyparł i
obiecał im, że 27 stycznia 1985 r. pojedzie do Warszawy to wszystko wyjaśni. Pod koniec rozmowy - czując
zapewne zagrożenie jakie nad nim wisi - informuje obu rozmówców o tym, że Kalita ..."(...) jest w stałych
kontaktach z kapitanem (...) z mieleckiej SB, a nie tylko, bo mamy dane, że z rzeszowskiego SB też się z nim
spotykają. To oni gdzie tylko wejdą to włączają się w następstwie SB i następują aresztowania i wsypy. Tak było
w Strzyżowie, w Rzeszowie i innych małych mieścinach gdzie podejmowali powielanie bibuły. Wydawnictwo
mieleckie jest drukowane w różnych miejscowościach, obecnie przyczaili w okolicach pod Mielcem. I wnet się
pan przekona z jaką łatwością SB wygarnie ludzi. Będzie to kolejna wpadka RKW Rzeszów jako grupy
spenetrowanej na ziemi mieleckiej. Kalita samowolnie przy poparciu (...) wprowadzili przysięgę, aby ludzi
szantażować i trzymać w szachu. Jest to samowola, a dalej chwyt niedozwolony. W sprawie tej byłem w
Regionie Małopolska Kraków. Mam pisemne oświadczenie R.N. w Krakowie, że nie wolno stosować przysiąg.
Jest Statut "Solidarności", jest program. Jest to bezprawie ze strony Kality, a zwolnienie od przysięgi może dać
panu oświadczenie Kraków Region."....
Dudek tym nieprawdziwym podkablowaniem Kality obronił się w sytuacji konkretnych oskarżeń wobec siebie.
Wskazał jakby winowajcę znikania kolejnych transportów bibuły. Jego denuncjacja była na tyle
uwiarygodniona, że została przyjęta jako pewnik i długo funkcjonowała w środowisku opozycyjnym.
Wszechobecna plotka mająca początek w kierowniczych kręgach rzeszowskiej "Solidarności Walczącej"
skierowała konkretne podejrzenia środowiska opozycyjnego z osoby Dudka ("Jarka") na osobę Kality
("Robinson"). Mija 23 lata od tych wydarzeń. W 2003 r. Stanisław Kalita otrzymuje z IPN status
pokrzywdzonego i pierwsze dokumenty z jego inwigilacji przez SB. Upublicznia je. Jest wrzesień 2008 r.
Stanisław Kalita zostaje odznaczony przez Prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego, Krzyżem Kawalerskim
Orderu Odrodzenia Polski. I znów pojawia się wszechobecna plotka z tym samym pomówieniem sprzed 23 lat.
Okazuje się, że te same osoby co były wówczas w kierownictwie rzeszowskiej "Solidarności Walczącej" na
przekór oczywistym faktom z IPN, plotkują tym razem z otwartą przyłbicą publicznie na forach internetowych
negując dokonania opozycyjne Stanisława Kality oraz dodając mu nowy zarzut jakoby dokonywał fałszerstw
biogramów w internetowej edycji "Encyklopedii Solidarności". Osoby plotkujące dostały "zapalenie wyobraźni"
tylko z tego powodu, że Stanisław Kalita otrzymał order, a one nie. Takie działanie jest nie tylko śmieszne i
pożałowania godne, ale może doprowadzić do obłędu. Jest możliwe jeszcze inne wytłumaczenie takich postaw.
"Są niezadowolenia" - tak w slangu ubeckim relacjonowali swoje osiągnięcia w skłócaniu opozycjonistów
oficerowie operacyjni UB i SB.
Czy i dziś w 20 lat po implozji komunizmu, podsycają esbecy niezadowolenia wśród opozycji solidarnościowej?
Ciekawe jak się zachowają te osoby w sytuacji gdy oni otrzymali ordery w rocznicę wprowadzenia stanu
wojennego 13 grudnia 2009 r.
Nie odpowiem!
A co naprawdę stało się z transportami przejętej bibuły?
Odpowiedź jest na stronach 4 i 5 ww dokumentu z IPN. W temacie "Zadania" wypisano w kolejnych punktach
prawdziwe zadania dla t.w. "Drozd". Zadaniowano go do: rozpoznania czy obaj jego rozmówcy są faktycznie
osobami zaangażowanymi w nielegalne struktury i czy mają wydawnictwa, kontynuacji współpracy z grupą
konspiracyjną z Warszawy i jej rozpracowanie, dokonanie analizy po to aby przedstawić koncepcję zachowania
się t.w. "Drozd" na warszawskie spotkanie w dniu 27 stycznia, ponownie odbyć z nimi spotkanie i przyjąć taką
postawę aby przejąć kierownictwo nad nimi. W trakcie rozmowy z esbekami t.w. "Drozd" - zaskoczony
wytworzoną sytuacją - zwrócił się o przygotowanie mu odpowiedniej taktyki jak ma dalej się zachowywać.
Pracownik SB Stanisław Śledziona przyjmujący jego relację odpowiedział mu, że pracownicy SB jego
obsługujący muszą ponownie się z nim spotkać aby omówić nową taktykę. T.w. "Drozd" przekazał też esbekom
poszukiwane przez ww opozycję solidarnościową wydawnictwa w ilości 300 szt. "Tygodnika Mazowsze" nr 107
i 110.
Mielecka "Solidarność" organizuje wyjazd 27 stycznia 1985 r. do Warszawy na spotkanie z przedstawicielem
Regionu Mazowsze Sewerynem Jaworski. W składzie delegacji są: Jan Szymański, Stanisław Padykuła,
Wiesława Podlaska, Ryszard Sokólski, Ryszard Skóra, Urszula Gruszecka, Wilhelm Dudek ("Jarek", t.w.
"Drozd"). Spotkanie odbyło się w podziemiach kościoła Stanisława Kostki. Doniesienie Dudka opisało w
szczegółach godzinne wystąpienie Jaworskiego. Przedstawił też konkretne ustalenia jakie poczynili zebrani we
wzajemnych kontaktach. Jaworski nie chciał kontaktować się z każdą osobą z osobna, tylko Region Mazowsze i
on sam ustalili zaufaną osobę wskazując na Dudka ("Jarek", t.w. "Drozd"), przez którą mają być ustalane kolejne
spotkania. Dudek otrzymał od Jaworskiego legitymację z podobizną ks. Jerzego Popiełuszki upoważniającą do
wstępu na teren podziemia kościoła. Legitymacja miała napis Kościelna Służba porządkowa TOTUS TUOS na
nazwisko Hardek. Z zapisu na str. 48 ww dokumentu IPN ..."Ustaliłem z Sewerynem, że przyjadę w pierwszej
dekadzie lutego, że zrobimy nagrania z taśm i omówimy inne interesujące nas tematy. Seweryn zaznaczył wpadaj bezpośrednio do mnie, czekam"... wynika wprost, że spotkanie z delegacją z Mielca było nagrywane i
tego nagrania dokonał Dudek na życzenie chyba Jaworskiego. Po spotkaniu Dudek udaje się na Służewiec i od
jakiegoś ..."rzemieślnika"... odbiera po 100 egz. "Tygodnika Mazowsze" nr 11 i 12, wraca ponownie. Nic nie ma
w tej relacji o jego tłumaczeniu się przy znikaniu bibuły z 6 stycznia. Analizując czas od początku spotkania
1415 plus 60 minut wystąpienia Jaworskiego, potem kolejno wymiana zdań, przyjazd o 16 innej grupy z Mielca
na czele z Wiesławem Moczulskim - to udanie się Dudka po bibułę musiało nastąpić ok. godz. 16 gdyż podróż
na Służewiec w obie strony to ok. 38 minut samochodem plus jakieś 10 minut na odbiór bibuły i zapewne
krótkie zdanie wytłumaczenia znikania poprzednich przesyłek. Sumując wszystko przed godz. 17 Dudek
powrócił na miejsce i uczestniczył we mszy. Później ją opisał ze szczegółami w raporcie do SB.
O ważności agenta t.w. "Drozd" świadczy to, że spotykał się z nim w LK w Rzeszowie sam ppłk. Śledziona,
Naczelnik Wydz V SB WUSW Rzeszów!
oczko