Relacje-Interpretacje Nr 1 - Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 1 - Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku
Relacje nterpretacje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej M.in. O współczesnym malarstwie Nr 1 luty 2006 Poezja Juliusza Wątroby Co podobało się Magdalenie Legendź w Banialuce Reportaże Artura Pałygi Nowe Ateny Janusza Legonia 37. Biennale Malarstwa Bielska Jesień Po lewej: Przemysław Kmieć: Most (praca z zestawu wyróżnionego) Rafał Borcz: Stado (praca z zestawu wyróżnionego; Nagroda Publiczności) Po prawej: Michał Jankowski: Polska III (praca z zestawu wyróżnionego) Przemysław Kwiek: z cyklu Awangarda bzy maluje jako plansze (praca z zestawu nagrodzonego II nagrodą) Łukasz Huculak: Pogrzeb (praca z zestawu wyróżnionego) Na okładce: Karolina Zdunek: Wnętrze + Blok 2 (praca z zestawu nagrodzonego Grand Prix) Relacje nterpretacje Temat numeru : Współczesne malarstwo z perspektywy 37. Bielskiej Jesieni Okładka/wkładka Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Rok I nr 1 luty 2006 2 Obrazy z wystawy 37. Biennale Malarstwa Bielska Jesień Olej na płótnie Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 0-33-822-16-96 (redakcja) 0-33-822-05-93 (centrala) [email protected] www.rok.bielsko.pl Magdalena Ujma 4 Najpiękniejsze zawody świata Artur Pałyga 8 Nie wyrzucimy pędzli czyli o Bielskiej Jesieni 2005 z licznymi dygresjami Z Józefem Hołardem rozmawia Leszek Miłoszewski Elżbieta Kozera: Kupowali, sprzedawali Recenzja 12 Rozszczepiona tożsamość Anna Węgrzyniak Publicyst yka 15 Do Macierzy trzeba dojrzeć Urszula Witkowska 24 W zwierciadle posłańca Magdalena Legendź 27 Na swoim – po 60 latach Leszek Miłoszewski TL Banialuka: Kot w butach Repor ta ż 21 Dzień dobry, tu dziennikarz Artur Pałyga Nowe Ateny 30 Nie psuć sobie głowy Janusz Legoń 32 Rozmaitości 36 Rekomendacje Galeria Wkładka Inez i Andrzej Baturowie Poezja 18 Wiersze Juliusz Wątroba 20 Owocować wierszem Juliusz Wątroba Zofia Strumiłło: Muzyczny plac zabaw, projekt dyplomowy Zespół redakcyjny Mirosław Baca (opracowanie graficzne, DTP) Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Małgorzata Słonka (redaktor naczelna) Agata Smalcerz Juliusz Wątroba Urszula Witkowska Projekt logo Agata Tomiczek--Wołonciej Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 800 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Naświetlanie Art-Line Plus Druk OW Augustana Czasopismo bezpłatne Pierwsze spotkanie Oddajemy do rąk Czytelników nowe czasopismo kulturalne o charakterze publicystycznym. Naturalną koleją rzeczy jest ono dla nas, wydawcy i redakcji, kontynuacją wychodzącego do grudnia 2005 roku „Beskidzkiego Informatora Kulturalnego”. Kontynuacją – ale i przedsięwzięciem nowym, odmiennym. Podobnie jak wcześniej, naszym celem jest dokumentowanie zdarzeń i wydarzeń z życia kulturalnego naszego regionu, przede wszystkim Bielska-Białej, a także powiatów: bielskiego, cieszyńskiego, żywieckiego. Relacjonowanie wydarzeń znaczących, ważnych i dla małych społeczności lokalnych, i dla całego regionu. Ale chcemy też poddawać różne wydarzenia i procesy ocenie – przez naszych publicystów, przez krytyków, przez środowiska współuczestniczące w tworzeniu i upowszechnianiu kultury. Chcielibyśmy stać się pismem opiniotwórczym, wskazującym zjawiska pozytywne, choć nie unikać również mówienia o negatywnych. Do współpracy zaprosiliśmy osoby piszące na łamach BIK-u, ale nie tylko. Staramy się pozyskiwać nowych publicystów, znanych i doświadczonych, jednakże czekamy też na współpracowników młodych, zaczynających swą przygodę z dziennikarstwem. Postaramy się, by pisały dla nas także osoby spoza Bielska-Białej i okolic, z innej perspektywy patrzące na interesujące nas zjawiska kulturalne. Bowiem chcemy patrzeć na współczesną kulturę przede wszystkim z miejsca, w którym żyjemy i poprzez to miejsce. Stąd teksty, również publicystów z zewnątrz, będą mówić głównie o tym, co dzieje się tu, u nas. A jeśli o tym, co gdzie indziej – to poprzez pryzmat naszych doświadczeń, poszukiwań, wydarzeń. Będziemy szukać odpowiedzi na pytanie, czy Bielsko-Biała, Cieszyn, Żywiec... to kulturalna prowincja – czy może środowisko, które ma coś do zaoferowania innym, coś, co warto pielęgnować i promować. Również w kontekście transgraniczności tego obszaru. Kierujemy nasze czasopismo do różnych środowisk, do różnych odbiorców. Dlatego też zamieszczane teksty oscylują pomiędzy krytyką wysoką a charakterem popularyzatorskim. Stopniowo wprowadzać będziemy różną problematykę, starając się odzwierciedlać wszystkie możliwe zakresy tematyczne. Tematem przewodnim pierwszego numeru „Relacji–Interpretacji” stała się Bielska Jesień – ogólnopolski konkurs malarstwa, który jest niewątpliwie jedną z bardziej znaczących wizytówek kulturalnych Bielska-Białej i regionu. Temat to także ciekawy z tego względu, że sztuka współczesna budzi sporo kontrowersji, zaś pojawiające się stosunkowo często próby jej cenzurowania powodują burzliwe dyskusje zarówno na forach prywatnych, jak i publicznych, stając się pretekstem do rozważań o wolności daleko szerszych niż tylko dotyczących sztuki. W naszych tekstach, mówiących o współczesnym malarstwie i Bielskiej Jesieni, zabrakło wszakże jednego, bardzo istotnego elementu – widza. Ten temat zostawiliśmy sobie na deser... Chcielibyśmy bowiem spotkać się z widzami, z publicznością sal wystawowych, a jednocześnie Czytelnikami „Relacji–Interpretacji” i o sztuce współczesnej porozmawiać. Posłuchać, co mają do powiedzenia, jak ją odbierają, jakie wartości jej przypisują i czego widzom brak. Jednocześnie byłaby to okazja do przedstawienia nowego pisma i porozmawiania także o jego kształcie. Zapraszamy zatem do Galerii Bielskiej BWA 16 marca na godzinę 17.00. Małgorzata Słonka Redaktor naczelna R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Olej na płótnie Magdalena Ujma W dzisiejszym świecie malarstwo może istnieć, tylko podejmując refleksję o samym sobie. Z tego powodu daje się oglądać jedynie przez własną historię. Patrząc na obraz, robimy to ze świadomością, że wszystko już było, tropimy całe łańcuchy obrazów, do których się odnosi, z którymi podejmuje dialog – świadomie lub nie. R e l a c j e Większość z powodów, dla jakich powstało malarstwo, straciło swoją ważność. Film i fotografia przejęły niektóre z tych dawnych funkcji, jednak nie udało im się zastąpić malarstwa. Sztuka tworzenia obrazów już nie dyktuje ducha czasu. Dzisiaj dystansuje się do rzeczywistości. Po ostatniej edycji Bielskiej Jesieni pojawiły się głosy o chłodnym malarstwie młodego pokolenia. To jest właśnie to: dzisiaj obrazy mówią o innych obrazach, wziętych z telewizji, gazet, reklam. Ostatnie wydarzenia potwierdzają, że zainteresowanie malarstwem utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie. Jeden z najbardziej wpływowych ludzi sztuki, Brytyjczyk Charles Saatchi, wyprzedał swoją kolekcję Młodej Sztuki Brytyjskiej (YBA), którą wylansował w latach dziewięćdziesiątych, i zorganizował wystawę najnowszego malarstwa. Uczestniczył w niej także Wilhelm Sasnal – polski malarz młodego pokolenia, który w 1999 roku zdobył Grand Prix bielskiego festiwalu, a potem zrobił wielką karierę na świecie. Jego melancholijne malarstwo wydaje się wręcz zbyt proste, pozostaje jednocześnie bardzo eleganckie, a nawet dizajnerskie. Inspiracja telewizją, modą to dla Sasnala chleb powszedni. Ostatnie biennale w Pradze, zorganizowane przez „Flash Art” w lecie 2005 roku, zostało całkowicie poświęcone malarstwu. Gwiazdorzy ostatnich lat, Maurizio Cattelan i Francesco Vezzoli, pokazywali malarstwo w konwencji żartu. Cattelan powtórzył gest swego rodaka, który jako pierwszy rozciął płótno obrazu – Lucio Fontany. Z tym, że Cattelan rozcięciem zrobił znak Zorro i tak też zatytułował swój obraz... Brak patosu, poczucie humoru i nawiązywanie do historii pojawiają się też w obrazku Vezzolego, który powtarza motywy jednego z ojców awangardy – Josefa Albersa – koncentryczne kwadraty. Vezzoli wykonał je haftem krzyżykowym i tym samym nawiązał też do technik stosowanych przez historyczne już ugrupowanie Arte Povera. Magdalena Ujma jest kuratorem i krytykiem sztuki, pracuje w Bunkrze Sztuki w Krakowie. 37. Bielska Jesień – fragment ekspozycji. Na pierwszym planie obrazy Kingi Nowak I n t e r p r e t a c j e To Niemcy jednak, a nie Włosi, Anglicy czy Amerykanie, wyznaczają malarskie trendy. Najważniejszym chyba malarzem dzisiejszych czasów jest Gerhard Richter, który zdetronizował Francisa Bacona. Jego melancholijne płótna pokazują sceny na granicy widzialności. Świadczą o wyczerpaniu się możliwości wzroku, a powstały – znowu – z inspiracji mediami. W Pradze Richter się nie pojawił, była natomiast ciekawa wystawa szkół lipskiej i drezdeńskiej. Wielka moda na nie wzięła się od popularności malarstwa Neo Raucha. Malarstwo to wywodzi się z przerysowanego, groteskowego realizmu, z komercyjnych katalogów przedstawiających detalicznie towary, z malarstwa awangardowego, ale też z socrealizmu. Także na zeszłorocznym biennale sztuki współczesnej w Wenecji można było obejrzeć wiele malarstwa. Przede wszystkim – retrospektywną wystawę Brytyjczyka Luciana Freuda, którego twórczość, bazująca na stylu lat międzywojennych i nienależąca do awangard, składająca się głównie z portretów i aktów, wyrasta na znaczący punkt odniesienia dla najnowszych obrazów. Jedna z głównych wystaw, Doświadczenie sztuki autorstwa Marii de Corral, oferowała prace wielu twórców, czasem już nieżyjących i muzealnych, przez co stała się propozycją współczesnego kanonu sztuki. Znaleźli się tam Francis Bacon, Antonio Tapies, Philip Guston czy niezwykle dzisiaj popularna Marlene Dumas. A co dzieje się w Polsce? Krakowskie Muzeum Narodowe otworzyło pod koniec zeszłego roku Galerię Sztuki XX wieku. Obrazy zajmują tutaj poczesne miejsce. Ekspozycja została doprowadzona do dnia dzisiejszego. Z malarstwa znalazły się tam na przykład (obok Młodej Polski) prace Grupy Ładnie, czyli Rafała Bujnowskiego, Marcina Maciejowskiego i Wilhelma Sasnala. Jest też wspaniała realizacja wykonana specjalnie do tego miejsca: pasiaste kolumny Leona Tarasewicza, które odbijają się w nieskończonej przestrzeni luster, jakby stawiając pytanie o status rzeczywistości w obrazie. Tuż R e l a c j e obok znalazły się dzieła Jerzego Nowosielskiego, wyrastające z podobnej linii myślenia o malarstwie – jako uobecniania bytów czy energii, chwytania ich w przyziemną materialność farb i obrazu. Obok umieszczono prace młodszych artystów: Grzegorza Sztwiertni i Piotra Lutyńskiego. Proste i oszczędne malarstwo, którego forma łączy się ze znaczącą, zaangażowaną treścią, i energetyczne abstrakcje w połączeniu z muzyką i żywymi rybkami w akwarium. Na tym, szkicowym, tle Bielska Jesień prezentuje się aktualnie. Wśród obrazów najnowszej edycji nie znajdzie się już wiele ironii. Sporo tu eleganckiego, zimnego obrazowania, abstrakcja przeplata się z figuracją, malarstwo bazuje na dizajnie, inspiruje się architekturą. Znakiem czasu jest traktowanie go jako medium pozwalającego na przyglądanie się światu z dystansem pełnym melancholii. Na biennale w Pradze pojawił się performer Cezary Bodzianowski. Ubrał się w płócienną koszulę i oblał olejem lnianym, po czym zaczął krzyczeć: „olej na płótnie”, co jest nazwą najbardziej rozpowszechnionej techniki malowania i najczęściej spotykanego podobrazia. Absurdalność tej akcji dobrze ilustruje sytuację malarstwa dzisiaj. Chociaż może dać nam jeszcze wiele zadowolenia, to nie potrafi już łapać życia na gorąco... 37. Bielska Jesień – fragment ekspozycji. Od lewej: obrazy Rafała Borcza, Wojciecha Kubiaka i Agnieszki Kieliszczyk Jerzy Janota I n t e r p r e t a c j e Najpiękniejsze zawody świata Artur Pałyga – To był nudny, prowincjonalny konkurs dla tak zwanego środowiska, a obrady jury wyglądały mniej więcej w ten sposób: No, to w tym roku wypadałoby dać nagrodę... bo wiecie, skoro w tamtym roku nagrodziliśmy... Natomiast od jakichś pięciu, sześciu edycji Bielska Jesień jest naprawdę świetną wystawą – mówi Darek Fodczuk, artysta bielski, kiedy rozmawiamy sobie o sztuce i Bielskiej Jesieni, popijając kawkę w hipermarkecie. Nie brał udziału w tegorocznym biennale. Może więc sobie komentować bez obciążeń. Malowanie Co się dzieje, gdy patrzy się w gwiazdy Rafał Borcz patrzy w podłogę. Długo się zastanawia. Wygląda, jakby go mocno peszyła ta rozmowa. W 2001 roku dostał Grand Prix Bielskiej Jesieni za biegnące wilki. W tym roku wyróżniono wilki śpiące i stado wchodzące do lasu. – To nie są tak do końca wilki – mówi powoli. – No tak, to jest oczywiste. O tym zresztą mówiono dość sporo, kiedy pan dostał Grand Prix. Mówiono o wilkoszczurach, o wyścigu szczurów... – No właśnie... – No to dlaczego te jakby wilki? Dlaczego je pan maluje? – Lubię jeździć w Bieszczady, bo jest w nich to, czego mi brakuje w mieście. Lubię malować dzikość, bo mi jej brakuje, bo może jakoś... za nią tęsknię... Wiadomo, wszyscy się boimy takich słów, bo straszArtur Pałyga jest dzien- nie są nadużywane, więc się kojarzą z kiczem i z patonikarzem, obecnie współ- sem, dlatego Rafał Borcz mówi to tak, jak mówi, jakpracuje głównie z „Gazetą by chciał, a nie mógł. Wyborczą” („Duży Format”). – Najwięcej myśli, przeżyć zamknęło się w tym obraPublikował też wywiady zie z gwiazdami... z artystami między innymi – W tym, który wygląda, jakby się patrzyło w górę, w czasopiśmie „Raster”. w lesie? I widać wierzchołki drzew i mnóstwo gwiazd? Redaguje pismo To ryzykowny obraz. Na pograniczu kiczu, taki wido„Akademia” bielskiej ATH. czek... – mówię. R e l a c j e – Tak, wiem... – Ale w tym kontekście... wilczego spojrzenia to jakoś inaczej... i w ogóle. – No właśnie... Ja go strasznie długo malowałem. Bo postanowiłem każdą gwiazdkę namalować ręcznie. Wiem, że wystarczyłoby chlapnąć pędzlem, albo jakoś je odbić, ale chciałem ręcznie, jedną po drugiej, starannie. – Tych gwiazd tam są setki! – No właśnie... Jelenie w mieście, czyli przeciw filozofii Z e-maila do Anny Mierzejewskiej: Pani Anno! Dlaczego namalowała pani koparkę? W turkusie? Odpowiedź Panie Arturze! Mam czteroletniego synka, a we Wrocławiu przebudowa dróg. I wiadomo, kiedy chodzimy po mieście, przy każdej koparze się trzeba zatrzymać, a ja mam aparat przy sobie i po kilku takich wycieczkach mam 5000 zdjęć. A to się splotło z pasją do kolorowych płócien... A turkus, bo się dobrze gryzł z błękitem. Bo pomarańczowy już wykorzystałam do pomarańczowego walca na granacie. Z panią Anią troszkę się powymienialiśmy e-mailami. Najśmieszniejsze jest to, że na to filozofowanie wszyscy lecą. I gadanie jest tak ważne, że na malarstwo nie ma już miejsca. Chodzi mi o to, żeby nie zatracić proporcji – jelenie w mieście – świetnie – każdy widzi, kojarzy, jest zabawa – i już. Anka Mobilność jako multiplikacja w przestrzeni dzieła Bogumił Książek namalował czarnego pieska z jasnobrązowymi łatami na białym tle, w różnych fazach skoku. I n t e r p r e t a c j e Anna-Maria Karczmarska: Mały wybuch – TATA Szanowny Panie Redaktorze! Pies o imieniu Dado (po włosku nakrętka, kość do gry) z godnym podziwu uporem prowokował mnie przez blisko dwa lata, skacząc przy byle okazji. Bijąc nieświadomie wszystkie rekordy w osiąganych wysokościach, czasu spędzonego w powietrzu i wytrzymałości mięśni. Wreszcie niejako zmuszony sytuacją zacząłem wprowadzać go na obrazy (...), myślałem o jego nieświadomym udziale w tym poważnym przedsięwzięciu. (...) Myślałem o mobilności, jako o multiplikacji w przestrzeni dzieła, o interwałach pustych przez nieskończenie długi ułamek sekundy płócien. O pojęciu powierzchni płótna – przestrzeni do zapełnienia, o jej konotacjach i tym, co ją zapełnia. Bawiła mnie ta sytuacja, im bardziej serio ją traktowałem. Aż wreszcie poczułem, że ta przygoda zaczyna już się sama wyczerpywać i w ostatnich godzinach ubiegłego roku skończyłem ostatni obraz z cyklu. Człowiek w kosmosie Joga jest mi bliska, bo sama ją ćwiczę. Pracuję też jako nauczyciel jogi – napisała w e-mailu Malwina Rzonca. Jej obrazy wystawione na Bielskiej Jesieni mają tytuły: Parśwa-Pindasana w Sarvangasanie i Yoganidrasana. Przedstawiają postacie podczas ćwiczeń jogi. Tytuły obrazów to nazwy pozycji, w jakich mężczyźni znieruchomieli na zawsze na płótnie. Poprzedni cykl obrazów Malwiny Rzoncy miał tytuł: A potrafisz tak? Przedstawiał gimnastyczki, małe dziewczynki w kolorowych kostiumikach z cekinami, na brokatowych tłach (cytat z e-maila artystki). Warto dodać, że dziewczynki te zastygły na obrazach w równie nienaturalnych pozycjach jak teraz jogini. W pracach tych ważne są „efekty świetlne”. Obecnie pracuję właśnie nad serią „obrazów kosmicznych”. Chcę zrobić dużą wystawę dwóch serii obrazów naraz, czyli joginów i kosmicznych (...). Główną intrygą tego pomysłu jest pytanie o „dziwność istnienia” człowieka w kosmosie, której jednym z przejawów jest np. człowiek ćwiczący jogę – pisze Malwina Rzonca. R e l a c j e Wysyłanie – Ale wiesz, że są tacy, co mówią, że konkursy malarskie są bez sensu, no bo jak porównać ze sobą dwie prace? – pytam Darka Fodczuka, kiedy tak siedzimy przy tej kawie. Zdenerwował się. – A konkursy poezji jest sens robić? A na powieść? A muzyczne?! – pokrzykuje Fodczuk. ? * Od redakcji: Pełną korespondencję Artura Pałygi z artystami znaleźć można na stronie www.rok.bielsko.pl. Konkurs to basen Karolina Kucharska jeszcze na studiach opierała się konkursom. Bo to sztuczne takie. – Wysyłaj, nic nie tracisz – mówił profesor od rysunku. A wydawało się malarce, że jak się już zdało na ASP, to koniec z ocenianiem, że teraz już będzie wolność. Ale ocenianie nigdy się nie skończy – pisze w e‑mailu artystka. – Bo ocenianie daje nam orientację w przestrzeni. Po skończeniu studiów branie udziału w konkursach stało się potrzebą. Studiując, chcąc nie chcąc, tkwi się po same uszy w morzu kipiącym od wypowiedzi artystycznych, dyskusji mniejszych lub większych, przyprawionych niedosytem tworzenia i płodnością myśli. Kiedy kończy się ten etap, rodzi się pragnienie zanurzania się w owym morzu. Taki konkurs to basen – przeczytałem w e-mailu od Karoliny Kucharskiej. Artystom brak pieniędzy, siedzą w domach i są nieśmiali Malarstwo jest niekonkursowe, to prawda – przyznaje Anna Mierzejewska, ale wysłała koparkę na konkurs z nadzieją, że zdobędzie za nią kilka złotych na blejtramy. Inaczej by nie słała. Choć oczywiście są i inne korzyści. Malarstwo zamyka mnie w domu, a konkurs to wyjście na świat. Frajdą jest też poznawanie ludzi, często bardzo interesujących indywidualności, myślę o malarzach. Pozdrawiam. Anka Archiwum Galerii Bielskiej BWA I n t e r p r e t a c j e Malwina Rzonca: Parśwa‑Pindasana w Sarvangasanie Rafał Borcz jest przekonany, że prace na konkursy wysyłają wszyscy młodzi, którzy o swojej twórczości myślą poważnie. – Może z wyjątkiem tych, którzy mieli to szczęście, że zaopiekowała się nimi jakaś dobra galeria, ale takich jest niewielu, bo i galerii jest niewiele – e-mailuje Borcz. – Artysta nie ma łatwego życia, to najpiękniejszy, ale i jeden z najtrudniejszych zawodów świata, dlatego wyścig w tej dziedzinie trwa. Na pewno mało kto myśli przy sztalugach o salonach, konkursach itp., ale potem spakuje obraz i wyśle, bo co z nim zrobić innego? Proszę mi uwierzyć, że wielu łatwiej jest anonimowo wysłać prace na Bielską Jesień, niż ośmielić się pójść ze swoim portfolio do galerii. O nagrodzie pieniężnej, jako o głównym motywie wysłania pracy na konkurs, mówi Malwina Rzonca. – No bo słuchaj, to jest takie stypendium dla artysty! To pozwala spokojnie pracować przez jakiś czas – mówi mój komentator, Dariusz Fodczuk. Najostrzej formułuje to Paweł Hajncel: Ponieważ mam 39 lat i żyję jak biedak. Ot i całe moje zaangażowanie w Bielską Jesień. (...) W tym roku nie miałem nawet forsy na przesyłkę swoich prac. Galeria Bielska zasponsorowała mi przewóz obrazów. Bardzo jestem wdzięcz- ny. Postanowiłem już nie narażać na koszty podatników. Pozdrawiam. Bielska Jesień jako klinika Paweł Warchoł kończy właśnie malować autoportret z lordem Vaderem. W trakcie zastanawia się: Czy malarstwo w ogóle jeszcze istnieje? Może ci, co udowodnili bezsens jego istnienia w dzisiejszych czasach, mają rację. Dla mnie to zawsze była zabawa, ale ja nie jestem normalnym malarzem – nie wykładam na żadnych „szkołach”, nie potrafię swojego malarstwa dobrze sprzedać, a nagród też mi nie chcą dawać. [W rzeczywistości to właśnie środek normy – przyp. A.P.]. Widocznie to nie profesja, ale objaw jakieś mojej choroby. Ale chyba to dobrze, że jakaś epidemia malarstwa w tym kraju jeszcze istnieje. Reasumując – Bielska Jesień to coś w rodzaju kliniki dla nieuleczalnie chorych i chociażby dlatego warto tam co dwa lata przychodzić i analizować symptomy choroby. A że na leczeniu w tym kraju, jak zauważył to już Stańczyk, wszyscy się znają – publiczność na imprezie jak zwykle dopisze. Nie musi ona stawiać diagnoz celnych i rzeczowych, spokojnie ma prawo mówić, co chce. Na szczęście dla artystów jeszcze nie próbuje nas operować i to jest ważne. Dylematy organizatora Agacie Smalcerz, dyrektor Galerii Bielskiej, nieobce są dylematy przeciwników konkursów malarskich. – To jest problem, to prawda. Prace często są nieporównywalne i nie da się wskazać, że ta jest lepsza niż tamta – mówi. – Tak, tytuł jednej z pokonkursowych wystaw: Zawody malarskie nawiązywał, między innymi, do konkursu Bielska Jesień – przyznaje. Z drugiej strony nie ma raczej takich artystów, którzy zawracaliby sobie głowę robieniem pracy „pod konkurs”, bo to bez sensu i się nie uda. A więc to nie wyścig, ale konfrontacja postaw, technik, idei. Prawdą jest też, że jurorzy znają nieraz cały dorobek artysty, który przysłał prace i nadesłane rzeczy w naturalny sposób umieszczają w kontekście znanych sobie prac. Ewentualne wyróżnienie staje się więc wtedy niejako czymś w rodzaju nagrody za całokształt. – Dla mnie najważniejsze jest – mówi Agata Smalcerz – że Bielska Jesień promuje artystów. Dlatego cieszę się, że w styczniu wystawialiśmy prace Rafała Borcza, który jest jednym z laureatów nagrody głównej Bielskiej Jesieni. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Nagrody Loteria Anna Lejba: Często podzielam wątpliwości kolegów odnośnie do różnych decyzji jurorów. Anna Mierzejewska: Sama bardzo często nie zgadzam się z werdyktem i go nie rozumiem. Też się chętnie dowiem dlaczego, hi hi. Anna Okrasko: Mam nadzieję, że jury prowadzi między sobą gorące dyskusje, które kończą się jakimś tam kompromisem. Każdy konkurs jest swego rodzaju loterią. Jeżeli jednak komuś to nie odpowiada, może spokojnie zrezygnować ze zgłaszania swoich prac. Jakub Budzyński: No pewnie, że jest stronniczo. Zawsze było i zawsze będzie, chyba że oceną zajmą się komputery. Malwina Rzonca: Co do aspektów oceny, najważniejsza jest według mnie indywidualność, oryginalność. Wysoki poziom wykonania powinien być oczywistością, ale nie jedynym czy głównym warunkiem oceny. Rafał Borcz: Też często wolę inne prace niż jury. W tym roku np. bardzo mi było żal, że nie dostały choćby wyróżnienia prace Elżbiety Kozery, szczególnie obraz „Kupowali sprzedawali” bardzo polubiłem. Ale szanuję czyjś wybór, oczywiście gdy stoją za nim autorytety i gdy nie jest ewidentną wpadką, a nagrody BJ 2005 na pewno nią nie były. – Przecież to zawsze wiadomo, że wynik zależy od tego, kto jest w jury, w każdej dziedzinie. Jakbym zobaczył, że w jury są Starowieyski i Adam Myjak, to bym na taki konkurs swojej pracy nie wysłał. Każdy przed wysłaniem niech sprawdzi – komentuje Dariusz Fodczuk. – Słuchaj, ja nie mam żadnych wątpliwości, że ten obraz zasłużył na to Grand Prix. To jest naprawdę znakomita, świetnie skonstruowana wypowiedź. Nie ma w tym żadnej... taniości. Dojrzałość widać. Nie ma żadnego śladu jakiejś mody, jakiejś sezonowości, przynajmniej ja tego nie widzę. Nie ma żadnego robienia oka do widza, żadnego efekciarstwa. Jest jakieś nawiązanie do konstruktywizmu, czyli do czasu sprzed rozwalenia w sztuce wszelkich jasnych kryteriów... Są piękne kolory, których nie widać od razu, trzeba się przyjrzeć, żeby zobaczyć, jak ta praca jest kolorowa. A jednocześnie ona ma w sobie tyle jakiegoś majestatu... Jest taka skończona. Jak po dobrym, dobrze skomponowanym filmie, nie czekasz na nic więcej, wiesz, że to jest koniec. To jest fantastyczne! ? * Od redakcji: Gwoli prawdy musimy dodać, że minister kultury nie miał nic do przyznania konkretnej nagrody tej właśnie (czy innej) artystce, zrobiło to jury. Rola ministra (zresztą jako urzędu, nie osoby) ograniczyła się wyłącznie do ufundowania rzeczonej nagrody, określonej przez organizatorów jako „nagroda ministra kultury i dziedzictwa narodowego”. Anna Lejba: Noosfera IV Obraz idealny – Grand Prix Paweł Hajncel, jak rozumiem, z tego powodu między innymi, że Grand Prix przyznano Karolinie Zdunek, rezygnuje na przyszłość z wysyłania prac na Bielską Jesień. Paweł Hajncel: Wk... się najbardziej, kiedy dowiedziałem się, że zwyciężczyni, która dostała 15 tys. zł w nagrodę od ministra kultury, otrzymała także od niego wcześniej stypendium. Bielska Jesień stała się niejako kontem doładowującym. Później doszły plotki o rozstrzygnięciu konkursu w sposób kumoterski...* Dariusz Fodczuk, mój obserwator z zewnątrz, który nie musi się denerwować, że kto inny wygrał, stara się wyrazić swój zachwyt tegoroczną decyzją jury: R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Agnieszka Kieliszczyk: Wypadek „Relacje–Interpretacje”: Po co organizować taki konkurs jak Bielska Jesień? Józef Hołard: To dobra okazja do zaprezentowania róż- nych postaw artystycznych, choć uczestnikami są głównie ludzie młodzi. Chcą się pokazać, niektórych nęcą finansowe nagrody. Kiedyś w Polsce było kilka dużych konkursów malarskich – Szczecin, Poznań, Katowice... Teraz pozostało chyba tylko Bielsko, jeśli nie liczyć organizowanego od niedawna przez Art Biznes konkursu na najlepszy obraz. W nim każdy może wziąć udział, a pierwsza nagroda wynosi aż sto tysięcy złotych. Wszystko kończy się wystawą 100 zakwalifikowanych prac w warszawskiej Królikarni. Grand Prix Bielskiej Jesieni jest znacznie skromniejsze, ale piętnaście tysięcy złotych to też spora kwota... Ważne są nie tylko pieniądze. Sporym wyróżnieniem na Bielskiej Jesieni był sam udział w pokonkursowej wystawie, bo zgłoszeń było ogromnie dużo, czemu sprzyjała kwalifikacja na podstawie fotografii dostarczonych na płytach lub przesłanych internetem. Ponad 1300 prac autorstwa 349 artystów. Czy to ozna cza, że Bielska Jesień 2005 stała się swego rodzaju pa noramą współczesnego polskiego malarstwa? W jakiejś części tak, choć na pewno nie w pełni, bo obecnie ważną funkcję w tym zakresie spełniają tzw. wystawy kuratorskie. Do udziału w nich kurator zaprasza tylko tych artystów, którzy go interesują. To czasami przynosi ciekawe efekty. Nie wyrzucimy pędzli Trochę żartem można zauważyć, że Bielska Jesień też miała charakter kuratorski ze względu na zdecydowaną dominację młodych. Nie było zakazu dla starszych artystów. Myślę jednak, że na Bielską Jesień malarzy znaczących, a niemłodych można byłoby zapraszać jako gości specjalnych, niepodlegających ocenie jury. Może się przecież zdarzyć i tak, że prace wybitnego autora nie spodobają się jurorom i będzie sytuacja niezręczna. Ja sam już wycofuję się z takich zawodów. R e l a c j e Leszek Miłoszewski I n t e r p r e t a c j e Tomasz Kopcewicz: Słońce, z cyklu Kraty (praca z zestawu wyróżnionego) Co nie przeszkodziło panu wystartować w Ogólnopol skim Biennale Plakatu w Katowicach, zresztą z sukce sem. Wykonuje pan też ostatnio ilustracje do książek i okładki katalogów. Czy dzieje się tak dlatego, że szuka pan kontaktu z publicznością, bo malarstwo staje się zajęciem coraz bardziej elitarnym? Nie narzekam na brak kontaktu. Mam własną stronę w internecie, gdzie można obejrzeć moje prace, często biorę udział w wystawach, w ubiegłym roku miałem autorską ekspozycję w Galerii Bielskiej... ...ale mimo to chyba trudno wyżyć z malarstwa? W Polsce tylko nielicznym to się udaje. U nas trudno zarobić na malarstwie, dlatego większość artystów gdzieś etatowo pracuje i w ten sposób zdobywa środki na utrzymanie. Można powiedzieć, że skończył się socjalizm, kiedyś coś tam z urzędu kupowały muzea, galerie i inne instytucje publiczne. Od czasu do czasu podejmowane są różne akcje, by ożywić rynek sztuki. Niedawno na przykład ruszyły „Znaki Czasu” firmowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Rozmowa z Józefem Hołardem, artystą malarzem, projektantem, profesorem Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, przewodniczącym jury Bielskiej Jesieni 2005 czyli o Bielskiej Jesieni 2005 z licznymi dygresjami Pojawia się trochę różnych inicjatyw państwowych, samorządowych i prywatnych. Najszybciej do nich można dotrzeć przez internet, tam też najłatwiej coś sprzedać. Wspomina pan po raz kolejny o internecie... Bo to świetna poczta, tania i szybka. I miejsce, gdzie bez specjalnych zabiegów można „powiesić” obrazy, które tysiącom nieznanych ludzi w świecie przekazują informację, że istnieje artysta, który w określony sposób tworzy. Jeśli kogoś zainteresują te prace, to pewnie zechce zobaczyć je w oryginale, a być może spróbuje również skontaktować się z artystą. Czyli jednak nie obejdzie się bez tradycyjnych galerii i pracowni. Nie wystarczy sam internet. Obecnie są też takie galerie, w których nie wiszą obrazy, ale ekrany. Na nich po naciśnięciu guzika można oglądać wybrane dzieła. Ale oczywiście tradycyjne galerie R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e – prywatne, państwowe, samorządowe czy jakieś inne – funkcjonowały i nadal będą funkcjonować. Pewnie czasami tylko w dość nietypowych miejscach, na przykład w opuszczonych halach fabrycznych. Wróćmy do tradycyjnego miejsca, jakim jest Galeria Bielska BWA. Czuje pan satysfakcję z pracy przewod niczącego jury Bielskiej Jesieni? Ktoś zarzucił mi, że zestaw nagrodzonych prac jest taki a nie inny. Od razu wyjaśniam – jako przewodniczący miałem jeden głos, a tylko w ostateczności drugi, kiedy na przykład inaczej nie udawało się rozstrzygnąć, komu przyznać pierwszą, a komu drugą nagrodę. Wszyscy jurorzy mieli po jednym głosie. Decydował nie przewodniczący, a większość, której opinie wykazywały głosowania. Czy to znaczy, że ma pan wątpliwości co do werdyktu? Bartłomiej Materka: z cyklu Pył (prace z zestawu nagrodzonego III nagrodą) Gdyby był inny skład jury, to i werdykt z pewnością byłby inny. Gdyby w składzie było więcej zwolenników abstrakcji, to zwróciliby uwagę na tego typu prace, gdyby dla odmiany więcej do powiedzenia mieli koloryści, to... I tak dalej. A może przydałoby się w jury więcej malarzy? W tym było pięcioro krytyków i pan. Rzeczywiście, tylko jeden juror, który czynnie zajmuje się twórczością, to chyba za mało. Wprawdzie fakt, że ktoś trzyma w ręce trąbkę, wcale nie oznacza, że potrafi grać, ale choćby niuansowe różnice między praktykiem a teoretykiem zawsze będą. A jest rzeczą oczywistą, że krytycy, tak samo jak artyści, mają własne preferencje, i estetyczne, i osobowe. Może zatem najbardziej obiektywna jest publicz ność? Cóż mogę powiedzieć. Zwykle, poza wyjątkami, nagrodę publiczności zdobywają prace nietrudne, często dekoracyjne. Takie, jakie przeciętny widz chciałby powiesić u siebie w domu na ścianie. A nie wszystkie obrazy są po to, by je wieszać w jadalni. Są też takie, które obliczone są na wywołanie skan dalu. Tak się zdarza, choć znacznie częściej na wystawach indywidualnych lub zbiorowych, a nie konkursowych. Jury nie tak łatwo daje się nabrać na chwyty pod publiczkę. Efekt jest taki, że ludzie rozpisują się na przykład, czy pani Natalia LL miała pod spódniczką bieliznę, czy nie. Ha, ha, ha! Przynajmniej jest ciekawie. 10 Jest sporo szumu, jest darmowa reklama. I o to sprawcom zamieszania na ogół chodzi. R e l a c j e Ale też niestety często poprzestaje się na tym pozio mie rozmowy o sztuce współczesnej. Mówi się nie o wartościach, ideach, znaczeniach, tylko o kawałku gołego ciała. To jest poniekąd, niestety, normalne. Ja sam nie mam czasu na telewizję, ale kiedy już ją oglądam, to widzę, że od rana do wieczora lecą seriale i część z nich jest bez sensu. Jeśli zdarzy się jakiś lepszy film, to najwyżej po północy. Tak wychowywane społeczeństwo nie będzie czytać trudniejszych książek, nie pójdzie na bardziej ambitną sztukę do teatru. Nie jest też przygotowane do tego, by oceniać współczesne malarstwo, w tym Bielską Jesień. Artyści o tym wiedzą i tylko narzekają... A co mają zrobić? Przecież nie komplikują specjalnie swych prac, aby utrudnić życie odbiorcom. Pytanie brzmi: czy to my mamy dostosować się do odbiorców, czy raczej odbiorcy powinni przynajmniej próbować zrozumieć współczesną sztukę? Czy Penderecki ma zmieniać swe kompozycje po to, by zrozumiał go ktoś w przysłowiowej Psiej Wólce? Może nie jest tak źle? Lepiej poczekajmy, co pokaże czas, komu przyzna rację. Wszystko z czasem staje się historią. Jedni przepadają, drudzy zyskują. Nikifory pojawiają się dzisiaj w dobrych wydawnictwach, a o Przybyszewskim czy Wieruszu-Kowalskim zapomniano. Bardzo możliwe, że obecnie działają wybitni artyści, o których nie wiemy, bo nie potrafią się przebić, a nikt im w tym nie pomaga. Nie chcę nikogo obrażać, ale kiedy tworzy się w którymś ze światowych centrów sztuki, to czasem wystarczy namalować kolorowe sztachety i cały świat ogłasza, że powstało arcydzieło. Sztachety muszą być oczywiście duże, pięć metrów na cztery, w dobrej galerii, gdzie przychodzi eleganckie towarzystwo, które od ręki wydaje po kilka tysięcy dolarów. Tam sztachetowy artysta jest wielki. Uczestniczyłem kiedyś w wystawie pod Frankfurtem. Tamto środowisko jest hermetyczne, tam byle kogo związki i inne organizacje nie wpuszczą do galerii. Patrzyłem na tamtejszą wystawę i widziałem dziesiątą wodę po kisielu w porównaniu z polską abstrakcją. Ale tam ludzie mają więcej pieniędzy i faktycznie kupują obrazy. Z tej Bielskiej Jesieni ile obrazów może zachować war tość po pięciu-sześciu latach? Pięć-sześć lat to żaden problem. Trzeba więcej czasu, by przekonać się, co ma szansę przetrwać. Ale równoI n t e r p r e t a c j e cześnie jest tak, że pewne kierunki wychodzą z mody i artyści przestają w ten sposób malować, po czym nagle te mody odżywają. Na tej Bielskiej Jesieni zauważyłem na przykład powrót do specyficznego fotograficznego realizmu. Tego typu prace przetrwają upływ czasu? Nie lubię dosłownego realizmu. Na pewno nie powiesiłbym obrazów Kwieka, które otarły się o nagrodę główną. Przy całym szacunku dla filozoficznych przemyśleń autora, trzeba zauważyć, że przede wszystkim pokazał, jak nie malować obrazów. Wiem, że jest to zamierzony zabieg, ale to nie powód, by tylko dlatego nagradzać go piętnastoma tysiącami złotych. Chodzi panu o wartość techniczną obrazu? Oczywiście też, choć techniki mogą być różne, z założenia nawet antyestetyczne. Od techniki ważniejszy jest jednak temat i sposób jego potraktowania. Kiedy widzę obraz, na którym uśmiechnięta świnka biegnie z tasakiem wbitym w szynkę, to od razu mówię, że taka konfiguracja mi nie odpowiada. Obrazy Kwieka są jak kiepska reklama wywieszona gdzieś na głębokiej prowincji. Dlatego wolałem typować do Grand Prix abstrakcję, która przecież też nie jest odkryciem. Wygląda na to, że jury Bielskiej Jesieni 2005 miałoby wielkie problemy z osiągnięciem pełnej zgodności. Byłoby to trudne. Ale gorsze w takim sposobie oceny zmierzającym do jednomyślności jest to, że obrazy radykalne wskutek kompromisu mogłyby zostać w ogóle odrzucone. Często bywa tak, że kiedy jurorzy kłócą się o jakąś pracę, to dla świętego spokoju wybierają inną. Czy w takiej sytuacji w ogóle warto brać udział w kon kursach? Jeśli ktoś nie chce poddawać się ocenie, to nie powinien uczestniczyć w konkursach, tylko wystawiać indywidualnie. A komisje są na ogół chimeryczne i każdy zestaw osób oceniających będzie podejmował odmienne decyzje. ...i robić swoje? Nie można liczyć na nagrodę, ona się tylko może zdarzyć przy zbiegu różnych okoliczności. W dzisiejszych czasach, nawet jeśli robi się swoje, to trudno być oryginalnym Niczego nowego chyba rzeczywiście nie da się wymyślić. Wystarczy zajrzeć do internetu, by przekonać się, że wszystko już było. Najlepszym rozwiązaniem jest stworzenie własnej figuracji, własnego wnętrza. Brzozowski malował w Zakopanem, Tarasewicz robi to samo gdzieś głęboko na wsi, ale nie miejsce jest ważne. Liczy się to, że artysta ma własne przekonania i je konsekwentnie realizuje. Jest to indywidualna sprawa, która wynika z osobistych doświadczeń kulturowych Nie tak prosto uporządkować te doświadczenia. W po przednich wiekach łatwiej było ogarnąć świat i sztukę. Teraz jesteśmy zalewani przez informacje, a w kulturze nie widać wyraźnych tendencji i kierunków. Ogromna łatwość komunikowania sprawia, że wszystko się ze sobą łączy, zlewa w nieokreśloną masę. We współczesnej sztuce jak w modzie – raz nosi się buty ze szpicem, a za chwilę zaokrąglone. I tak na zmianę. Nie ma natomiast nowego podejścia do koloru, jak w impresjonizmie, czy do sposobu postrzegania rzeczywistości, jak w realizmie... Współczesna sztuka kręci się w kółko. Może więc ciągle przypominane media elektroniczne skierują sztukę na nowe tory? Może zmienią technikę obrazowania, sposób malowania? Kiedyś malowałem farbami olejnymi, teraz używam akrylu. Pod względem technicznym te obrazy jakoś się trzymają, mimo upływu niekiedy wielu lat. Tradycyjne techniki plastyczne na pewno nie zginą, pozostaną na zawsze. To nie skończy się tak, że wyrzucimy pędzle. Fabryka Mebli (Jan Mioduszewski): Mebel biurowy, Półka (prace z zestawu wyróżnionego) Dziękuję za rozmowę i tę puentę. Gdyby pański student zastanawiał się nad startem w Bielskiej Jesieni, to co by pan mu doradził? Jeśli ma ochotę, to niech startuje. A jeśli ktoś zaczyna kombinować i przygotowuje prace pod jury? To da się zauważyć. Kiedy autor przedstawia zestaw prac, w którym każda jest inna, to widać, że chce się wstrzelić, liczy na to, że coś z zestawu w końcu się spodoba. To ryzykowna gra, bo w cenie jest również konsekwencja, lepiej być sobą... R e l a c j e Archiwum Galerii Bielskiej BWA I n t e r p r e t a c j e 11 Rozszczepiona tożsamość Anna Węgrzyniak Pisząc te reportaże, autor nie wiedział, że w ten sposób uczci 150. rocznicę śmierci Adama Mickiewicza, nie mógł też przewidywać, że Białoruś stanie się tak gorącym tematem. Do problemów Związku Polaków dołączyły niedawno szykany wobec polskich harcerzy, z czego można wnioskować o dążeniu do rozwiązania i tej organizacji. Sytuacja sprzyja więc temu, by sięgnąć po reportaże, które pomogą zrozumieć, co się tam dzieje, dlaczego nie lubią Polaków, a ufają prezydentowi Łukaszence. 12 R e l a c j e Książka podzielona na dwie części: Pieśń o żubrze i Powrót do Soplicowa obejmuje dwa duże reportaże z podróży na Białoruś. Jeśli, jak mówią wydawcy, połowę sukcesu zapewnia rynkowy tytuł, to formuła kojarząca kołchoz z wieszczem zasługuje na uznanie. Koncept autora ma uzasadnienie w faktografii, kołchoz imienia Mickiewicza (wchłonięty potem przez Drogę Lenina) był naprawdę. Semantycznie pojemny tytuł jest nie tylko chwytem reklamowym, ale również kluczem do lektury tekstu, albowiem kołchozowa rzeczywistość dysonansowo zderza się tutaj z krainą mityczną (z oczekiwaniami przybysza z Polski). Kołchozy (czy polskie PGR-y), szczelne granice, uroki życia w totalitarnym państwie – dla nas to już historia, o której młodzi wiedzą niewiele. Jednak wystarczy przekroczyć granicę, by znaleźć się w innym świecie. Oto epilog podróży a zarazem początek narracji: Białoruscy celnicy w rozpiętych mundurach po przesłuchaniu, jak w scenie z „Midnight express” Parkera, odebrali mi wszystkie filmy fotograficzne, kilkaset zdjęć. Skonfiskowano je jako towar, którego z Białorusi wywozić nie wolno. Pierwsza informacja i pierwsi mundurowi, a będą jeszcze milicjanci w mundurach zdobionych naszywkami z żubrem (żubr to narodowy symbol Białorusinów) i wielu „nieetatowych pracowników milicji” (ten popularny „zawód” cieszy się tam wzięciem, bo z czegoś trzeba żyć). Pierwsze zdanie to wprowadzenie w świat, który znamy z czasów PRL, a z drugiej strony – uzasadnienie wyboru odmiany gatunkowej (reportaż literacki jedyną możliwą formą dokumentacji). Dalej Prof. ATH, dr hab. Anna Węgrzyniak – literaturoznawca (Katedra Polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej), redaktor naczelna półrocz nika „Świat i Słowo”. Projekt okładki Maciej Buszewicz, zdjęcie Artur Pałyga I n t e r p r e t a c j e Artur Pałyga pod poznańskim pomnikiem Adama Mickiewicza Filip Springer R e l a c j e narracja biegnie równolegle do zdarzeń, respektując czasoprzestrzenny kierunek reporterskiej podróży – przez Brześć nad Bugiem, Mohylew, Riasnę, Mścisław, Grodno – która przez pamięć kronik i napotkanych ludzi otwiera się na inne miejsca i czasy. Na reportaż autor jedzie dobrze przygotowany, zna historię tej ziemi, wie o niej więcej niż obecni mieszkańcy, ma przewodnika prowadzącego go tam, gdzie sam z pewnością by nie dotarł, a przede wszystkim umie patrzeć, słuchać i opowiadać. Rzeczowo, dyskretnie, w sytuacjach budzących grozę „wyręczając się” głosem tubylców. Prowadząc czytelnika przez świat‑cmentarz w strefie radiacji (gdzie las umiera na chorobę popromienną, a ludzie, ci, którzy tu jeszcze zostali, najczęściej umierają na raka), reporter komentuje ten koszmar „głosem” tutejszych: Radiacja to nie odstraszająca dżuma ani głód, ani trąd. Jest tak niepojęta, że nie budzi strachu. A śmierć? Była tu zawsze i nikomu niedziwna. Jaki tam wróg? Normalnie. Białoruskie „żubry” każde nieszczęście, niesprawiedliwość, katastrofę, głód, chorobę, a nawet śmierć przyjmują jako rzecz normalną. Jak tę bezradność i godzenie się z losem (zadowolenie z tego, że się w ogóle żyje) odbiera wychowany na romantyzmie, dumny, zawsze zbuntowany, „potomek” Mickiewicza? U większości Polaków ta bierność zapewne wzbudziłaby niechęć i litość, ale Pałyga raczej powściąga oceny, przyjmuje postawę rozumiejącą, jego zdumieniu towarzyszy smutek i respekt. Tak prowadzi swoją opowieść (selekcjonuje fakty z zamysłem), by i czytelnik pojął, że postawę Białorusinów ukształtowały: tradycja posłuszeństwa i szacunku dla władzy, bieda, strach, wzorzec Pawki Korczagina. Na ogół rzeczowo i spokojnie reporter relacjonuje opowieści o ponurych zdarzeniach z przeszłości, czasem pojawia się nuta liryzmu lub seria retorycznych pytań, np. Kim zostali później ci chłopcy, którzy spalili mnicha? Jakie zawody wykonywali? Jakie mieli żony? Czy kochali swoje dzieci? Jakie mieli sny? Jak umierali? Pustoszeją wysiedlone wioski w strefach radioaktywnych, ludzie umierają lub wyjeżdżają, dzieci rodzą się rzadko, a ci, którzy zostali, są pogodzeni z losem lub zadziwiająco beztroscy. Igor, młody zawadiaka i kłusownik, wcale nie tęskni za Zachodem. Nie przeszkadza mu radiacja, nie dba o pracę, gdy pędzi na swoim motocyklu, jest mu dobrze. Tu jest raj na ziemi! Naprawdę! – woła do przybysza z innego świata. Wtóruje mu głos ciężko doświadczonej przez życie pani Malinowskiej: Teraz się tu żyje jak w raju. W porównaniu z tym, co było, to jest raj. Tego raju pilnują milicjanci i donosiciele. Niezależny Białoruski Związek Zawodowy organizuje głodówki, jednoosobowy Helsiński Komitet Praw Człowieka w Mohylewie wpisuje do „Białej Księgi” przypadki łamania praw człowieka, Białoruski Front Narodowy organizuje pikiety, a wszystko to słabe (brak poparcia społeczeństwa), wręcz karykaturalne. Garstka demokratów nie ma szans, bo jak mają przyciągnąć ludzi, którzy wiedzę o świecie czerpią z rosyjskich gazet i programów TV. Teraz wy jesteście naszym Zachodem, opowiedz o nas – proszą polskiego reportera białoruscy opozycjoniści. I n t e r p r e t a c j e 13 Artur Pałyga: Kołchoz imienia Adama Mickiewicza. Reportaże z Białorusi, Wydawnictwo Buffi, Bielsko-Biała 2005 (160 s.) 14 R e l a c j e W Pieśni o żubrze Pałyga jest bardziej dziennikarski, podchodzi do tematu z większym dystansem. Pozwala mówić ludziom i faktom, komentuje rzadko i dyskretnie. Rozmówcy są różni, dzieli ich wiek, status społeczny, narodowość, stosunek do historii. Znajdziemy tu wiele realiów obyczajowych i politycznych, poznamy stosunek Białorusinów do prezydenta Łukaszenki (większość go szanuje; bo władzę trzeba szanować, a do tego on jest „swój”, rozumie białoruskich ludzi), ich nastawienie do Polaków i Rosjan. Konfrontacja przeszłości z teraźniejszością ujawnia postępujący proces dewastacji, który zmienia ten niegdyś bogaty, wielokulturowy obszar w krainę ruin, szkieletów, błota, butelek po wódce i piołunu (co jak narodowa roślina). Pałyga rejestruje codzienne życie mieszkańców Białorusi, przybliża ich mentalność, a także – dzięki wiedzy reportera – ocala to, co bezpowrotnie zniknęło z ludzkiej pamięci i krajobrazu, co przechowują już tylko nazwy, np. Wzgórze Zamkowe jako ostatni ślad po zamku (przyjechały spychacze i bach, nie ma zamku). Dawniej kresy Rzeczypospolitej, dziś świat za murem, obcy i daleki; takaja egzotika – mówi Malinowski, białoruski inteligent, który nigdy nie był za granicą. Oni mało wiedzą o nas, my o Białorusi mniej wiemy niż o Ameryce czy krajach egzotycznych, do których samolotem znacznie bliżej niż za Bug – do naszej niegdysiejszej Arkadii. Polaków z Białorusinami łączy historia zamieszkiwania wspólnego terytorium, współżycie długie i zgodne (w przeciwieństwie do krwawej historii kresów południowych), upamiętnione tekstami autorów z „najwyższej półki”, jak Mickiewicz, Konwicki, Miłosz i Kapuściński. O Mickiewiczu i Miłoszu mówi się „litewskie żubry”, ale kto dziś pamięta o Mikołaju Husowskim i żubrze – narodowym symbolu Białorusinów. W Wielkim Księstwie mówiło się po białorusku, dziś Białorusini mówią po rosyjsku. Warto więc zadać sobie pytanie: Gdzie i dlaczego zgubiła się kultura polska? W części drugiej Powrót do Soplicowa reporter z plecakiem i historyczną mapą w głowie rusza w Białoruś, by szukać środka swojego świata. Rzeczywistość niemile go zaskoczy; Zaosie umiera ze starości i pijaństwa, w Tuchanowiczach ani śladu po Maryli, nad Świtezią wczasowicze żłopią wódę. Można rzec, podejmując parafrastyczny styl tego reportażu, że Pałyga jest ostatnim, któremu udało się dotknąć ostatnich śladów mitycznej polskości. Jeszcze zdążył porozmawiać z po- mysłodawcą nazwy: Kołchoz im. Adama Mickiewicza – Tomaszem Pawłyszem (historia rodu to świetny materiał na reportaż historyczny), jeszcze zastał staruszki w Płużynach i nazaretanki w Nowogródku, jeszcze spotkał ostatnią Marylę – panią Marię Dobrzyńską, odznaczoną akowskim medalem, która powtarza: życie skończyło się podczas wojny. Tych, co przechowują bliskie mu wartości, została zaledwie garstka. Legitymujący się polskim pochodzeniem mieszkańcy tej krainy są Białorusinami z wyraźnie rozszczepioną tożsamością. Tomasz Pawłysz, słuchający latami Wolnej Europy, wychowany w szacunku do polskiej tradycji, ciekawie opowiada historię swojego rodu i śpiewa polskie piosenki, ale kończy rozmowę takim zastrzeżeniem: Nie, ja nie jestem Polakiem (...) na Białorusi rodził się, na Białorusi żył, to i Białorusin. Z kolei Wanda Moszczańska, kucharka w ośrodku wczasowym Świteź, choć przedstawia się jako Polka (praktyczna i przystosowana) po polsku nie mówi wcale, romantycznych legend nie zna, polskości nie kultywuje, bo i po co? W obu reportażach znajdziemy splątane dzieje kilku narodów, echa historii, ludzkie dramaty (wojna, rewolucja, Czarnobyl), a także – w zbliżeniach – wiele wyrazistych postaci. Przybysza z Zachodu wszyscy podejmują gościnnie, chętnie z nim rozmawiają, są otwarci i serdeczni. On słucha ich uważnie (z pokorą), nie dzieli się swoim smutkiem, którego tak wiele w narracji, momentami stylizowanej: Nie ma gwiazd nade mną ani gwiazd pode mną. Jest pusto. Pusto nade mną i pusto pode mną. Ciemna obręcz zawieszona w próżni. (...) Kołchozowe pola w Solenikach obsypane białym kwieciem dzięcieliny, jak okiem sięgnąć nic tylko dzięcielina. Podróż sentymentalna do Soplicowa kończy się rozczarowaniem, wszędzie popioły, sterylne muzea, cmentarze. To wyzwala czułość, żal i nostalgię, a z drugiej strony – niechęć i poczucie obcości, w tym – jakże innym od naszego – świecie strachu i budzącej litość biedy. Kołchoz imienia Adama Mickiewicza, nostalgiczny reportaż z Białorusi, a zarazem sentymentalna wędrówka w przeszłość – to rzecz interesująca z uwagi na materiał faktograficzny, napisana z dużą kulturą literacką, nawiązująca do najlepszych tradycji polskiego reportażu. Jak mawia mistrz Pałygi, Ryszard Kapuściński, reportaż jest gatunkiem zbiorowym, piszą go rozmówcy, oni układają historie, oni podają swoje interpretacje faktów. Praca Artura Pałygi to kawał uczciwej dziennikarskiej roboty, a także dobra literatura. Bowiem I n t e r p r e t a c j e r eportaż literacki nie ogranicza się do prezentacji ludzi i faktów, lecz daje do myślenia (np. o uwarunkowaniach ludzkich zachowań, o meandrach historii, o mechanizmach władzy i pamięci). To, co jednostkowe, poszczególne, historycznie zmienne, skłania do refleksji uniwersalizującej, zwłaszcza gdy „odbija się” w lustrze świadomości reportera wrażliwego, obdarzonego pokorą i czułym wejrzeniem. Tą pozycją Pałyga włącza się w nurt ważnej, szczególnie teraz (w pierwszych latach integracji europejskiej), refleksji o wspólnej małej ojczyźnie i losach ludzi wykorzenionych, dotkniętych nomadyzmem. Ponuro-sentymentalną opowieść o „polskiej” Białorusi czyta się jednym tchem. To książka treściwa, dobrze skomponowana, napisana piękną polszczyzną. Panie Arturze, z takim talentem warto ruszyć w Podbeskidzie (historycznie wielokulturowe – o czym mówią cmentarze), pogadać z ludźmi, którzy jeszcze coś pamiętają... Niewiele wiemy o Bielsku-Białej i okolicach, o Niemcach, Żydach, o mieszczańskich mitach „małego Wiednia”, przysypanych gruzami historii. R e l a c j e Do Macierzy trzeba dojrzeć Urszula Witkowska – Macierz przeżyła dwóch cesarzy, paru prezydentów, Hitlera, sporo sekretarzy... – stwierdza Mariusz Makowski, prezes Macierzy Ziemi Cieszyńskiej. Taka świadomość pozwala nie wątpić w rangę i znaczenie towarzystwa, którego celem jest obecnie budzenie umiłowania ziemi cieszyńskiej oraz krzewienie wiedzy o jej kulturze materialnej i duchowej. Obecnie, bowiem jego historia sięga schyłku XIX wieku, kiedy to realizowało cele określone przez ówczesną sytuację i ówczesne potrzeby. 9 listopada 1885 roku dwunastu polskich działaczy z tego regionu, wśród których był Paweł Stalmach, redaktor „Gwiazdki Cieszyńskiej”, powołało Macierz Szkolną Księstwa Cieszyńskiego, która miała umożliwić tworzenie na terenie ówczesnego zaboru austriackiego szkół kształcących w języku i duchu polskim. To założenie było konsekwentnie realizowane dzięki niespotykanemu zaangażowaniu społeczników i niezwykle hojnemu wsparciu wielu osób, również z innych ziem polskich. – Otwarcie prywatnych polskich szkół pozwoliło – mówi Mariusz Makowski – zamanifestować przywiązanie do tradycji i polskości, co w okresie zaborów było patriotycznym obowiązkiem. Macierz obchodzi właśnie 120-lecie działalności. Nie zawsze łatwej, bo przecież kilka razy zawieszanej (wojny, lata 1949–56) lub ograniczanej, przede wszystkim w konsekwencji podziału Śląska Cieszyńskiego po I wojnie światowej czy utraty sfer działalności na rzecz instytucji państwowych po II wojnie światowej. Zawsze jednak odradzała się, a wynikające z uwarunkowań historycznych czy ideologicznych zmiany znajdowały odzwierciedlenie w nazwach czy statutach. Przetrwała dzięki kolejnym pokoleniom społeczników, którym idee Macierzy były bliskie i którzy potrafili – co istotne – aktualizować cele i wyznaczać zadania na miarę potrzeb i czasu, jednak zawsze ważne dla środowiska, regionu i dla Polski. I były to działa- Urszula Witkowska jest autorką tekstów i redaktorką wydawnictw Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, publicystką kulturalną. I n t e r p r e t a c j e 15 Projekt niezrealizowanego znaczka pocztowego Jedna z tablic pamiątkowych ufundowanych przez MZC 16 R e l a c j e nia niezależne od innych przekonań – czy to politycznych, czy wyznaniowych. Gdy po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku szkoły przejęło państwo, Macierz położyła nacisk na rozwój czytelnictwa, jeszcze później na rozbudowaną działalność kulturalną. Były też lata, gdy należało pracować w ograniczonym zakresie, szczególnie po wznowieniu działalności po roku 1956. – Na szczęście – podkreśla prezes – pragmatyzm cieszyniaków okazał się wówczas bardzo przydatny. Skupiono się na tradycjach regionalnych, na co władze pozwalały. Jakimś też cudem komuniści zapomnieli o majątku towarzystwa; dzięki temu przetrwała między innymi kostiumeria w cieszyńskim Domu Macierzy, w której znajduje się dzisiaj około 5000 strojów, a dochody z wypożyczeń stanowią wcale poważną jak na towarzystwo kwotę. Pragmatyzm zadecydował również o tym, że Macierz nie angażowała się w politykę, chociaż zawsze manifestowała wartości patriotyczne. A bywało, że sposób tej manifestacji nie budził aprobaty władz. Można tu przywołać obchody 75-lecia Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, niezgodne z oficjalnie obowiązującymi zasadami przyjaźni polsko-czeskiej. Od obchodów 100-lecia działalności Macierz Ziemi Cieszyńskiej stale się rozwija. Obecnie należy do niej około 900 osób, które działają w 24 kołach na ziemi cieszyńskiej, ale również w Katowicach, Krakowie, Wrocławiu i odległym Olsztynie*. Stan posiadania (jeśli możemy tak to nazwać) jest więc o wiele mniejszy niż na przykład w roku 1914 czy 1938, ale jak na czasy współczesne – imponujący. Oczywiście, należy przypomnieć, że niektóre samodzielnie działające towarzystwa (np. w Skoczowie, Wiśle czy Ustroniu) były swego czasu również kołami Macierzy. – To usamodzielnianie się jest jednak zrozumiałe i chociaż czasem trochę przykro, to pozostaje satysfakcja, że Macierz była i jest nadal zaczynem lokalnego życia kulturalno-społecznego – komentuje Mariusz Makowski Koła prowadzą bardzo różne formy działalności. Dominujące wcześniej referaty zastąpiły wycieczki, spotkania opłatkowe i noworoczne, rajdy, bale, nawet zawody sportowe, które z pewnością o wiele bardziej integrują działaczy. Koła skupiające nauczycieli realizują lekcje regionalne, przewodnicy PTTK kładą nacisk na rozwój turystyki, sporo kół dba o kultywowanie rodzimych tradycji poprzez organizowanie przeglądów, konkursów czy wystaw, niektóre podejmują działalność wydawniczą itd. Specyficzne formy prowadzi drugie co do liczebności koło w Olsztynie, skupiające przede wszystkim naukowców i studentów. Zarząd Główny Macierzy Ziemi Cieszyńskiej zdecydowanie popiera wszystkie przedsięwzięcia, które w efekcie przyczyniają się do ożywienia życia społeczno-kulturalnego. Nie jest czapką i nie tworzy obowiązujących schematów działalności, chociaż z drugiej strony towarzystwo jest perfekcyjnie opracowaną i funkcjonującą strukturą, a roczne sprawozdania mogą zadziwić skrupulatnością. Również w ostatnich latach wkład Macierzy w życie społeczne, kulturalne i oświatowe regionu jest istotny i wielostronny**. Między innymi poprzez dobrą współpracę z wieloma instytucjami, towarzystwami, szkołami. Jej działacze potrafią także podejmować decyzje, na które odważyłoby się niewiele towarzystw – dzielić się swoim dorobkiem. Najlepszym tego przykładem jest porozumienie o współpracy między Zarządem Głów- I n t e r p r e t a c j e nym MZC a Książnicą Cieszyńską przy rozbudowie Centrum Wiedzy o Regionie, które stworzono w Macierzy w 1983 roku. Aktualnie to Książnica jest w stanie zagwarantować specjalistyczne opracowanie i funkcjonowanie Centrum, na które składają się: katalog cieszyńskich zbiorów bibliotecznych, baza danych o osobach, instytucjach i imprezach związanych ze Śląskiem Cieszyńskim oraz podmiotowe i przedmiotowe bibliografie regionalne. Tam też (oraz do Książnicy Beskidzkiej) trafiły zbiory biblioteczne Macierzy. Szczególny nacisk kładzie MZC na rozwijanie działalności wydawniczej (w ostatnim dwudziestoleciu to około 100 pozycji). Przede wszystkim są to wydawnictwa cykliczne: czytany nie tylko w regionie periodyk popularnonaukowy „Kalendarz Cieszyński”, którego wydawanie wznowiono w 1985 roku; sylwetki znanych osób związanych ze Śląskiem Cieszyńskim; pamiętniki działaczy; są też reprinty, np. pierwszego przewodnika po ziemi cieszyńskiej, map; antologie, np. Antologia literatury nadolziańskiej opracowana przez poprzedniego prezesa MZC Leona Miękinę; kalendarze. Kontynuowane są działania związane z gromadzeniem środków na budowę kolejnych pomników (obecnie Leopolda Szersznika) oraz tablic upamiętniających wybitnych ludzi i ważne wydarzenia. Z najnowszych inicjatyw z pewnością należy wymienić warsztaty edukacji regionalnej adresowane do nauczycieli polskich i czeskich w ramach projektu „Śląsk Cieszyński – mała ojczyzna w Europie”, którego organizatorami są Macierz Ziemi Cieszyńskiej oraz Centrum Pedagogiczne dla Szkolnictwa Polskiego w Czeskim Cieszynie. Celem projektu finansowanego z Funduszu Małych Projektów PHARE CBC jest (można przeczytać w dokumentach) zaznajomienie nauczycieli z dziejami, zabytkami, osobliwościami przyrodniczymi i innymi atrakcjami całego Śląska Cieszyńskiego, rozdzielonego od 1918 roku granicą państwową. Z kolei zadaniem nauczycieli biorących udział w projekcie jest przekazywanie zdobytej wiedzy nie tylko swoim kolegom w szkołach, lecz przede wszystkim jak największej liczbie uczniów. Między innymi dzięki takim działaniom coraz lepiej układa się współpraca z reaktywowaną po 1989 roku Macierzą Szkolną w Czechach i po pewnym zastoju z Polskim Związkiem Kulturalno-Oświatowym. Sporym poparciem społecznym cieszy się kolejna inicjatywa Macierzy – Fundusz Stypendialny Śląska Cieszyńskiego, dzięki któremu od 2002 roku możliR e l a c j e wa jest pomoc finansowa dla maturzystów i studentów I roku. Pieniądze na ten cel pozyskiwane są z różnych źródeł, przede wszystkim jednak z koncertu noworocznego, który odbywa się w cieszyńskim teatrze. Na swoje działania ZG MZC pozyskuje dotacje przede wszystkim z Urzędu Miejskiego w Cieszynie, Starostwa Powiatowego w Cieszynie, Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego i Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, część inicjatyw realizowanych jest z funduszy Unii Europejskiej. Wypracowuje też dochody własne z prowadzenia wspomnianej wcześniej kostiumerii i wynajmowania sali w swojej siedzibie przy ul. P. Stalmacha. W towarzystwach społeczno-kulturalnych, również w Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, zdecydowanie przeważają ludzi starsi. – To dlatego – twierdzi Mariusz Makowski – że do Macierzy trzeba dojrzeć. Nie zawsze jednak jest to kwestią wieku, skoro on sam prezesem bądź co bądź dostojnego towarzystwa został, mając 38 lat. Umiejętność znalezienia się w nowej rzeczywistości, modyfikowanie zadań, wprowadzanie nowych form pracy nie jest zresztą kwestią wieku, ale myślenia i pasji – co działalność Macierzy w pełni potwierdza. * Z okazji 120-lecia MZC w Książnicy Cieszyńskiej prezentowana była do 21 stycznia br. okolicznościowa wystawa o jej działalności. Informację o historii Macierzy, z której skorzystano również w artykule, opracował Stefan Król. ** O aktualnej działalności MZC można dowiedzieć się przede wszystkim z rocznych sprawozdań, wydawanych drukiem. Kostiumeria Macierzy przynosi dochody, ale wymaga stałej opieki Archiwum Macierzy Ziemi Cieszyńskiej I n t e r p r e t a c j e 17 Juliusz Wątroba Ars Poetica Cuda Psi żywot Na dziewięciu metrach kwadratowych mój świat i wszechświat 1. Już stępiły się pazury Wyleciały kły myśli – mrówki faraona morze pełne śpiewu syren wyspa – perła z ręki Boga (cum grano salis) Tak – dopisz jeszcze jedną zwrotkę ale poprawnie i bez błędów Przepij to wszystko słodkim Miodkiem Ty klaunie Ty przybłędo co znowu smucisz marnym rymem choć ci mówiłem: wyrzuć rymy bo ci z ambony anatemy rzucą krytycy prosto w serce... Pisz biało jak śnieg i koślawo Choćby się łasił biały łabądź tych dobrych manier i błyskotek tych przytakiwań i uniesień godzących się na życie w klatce choć wiem – przez kraty łatwiej patrzeć klawisz ci nie da zginąć z głodu A choć nie będzie samochodu to myślą możesz wszędzie fruwać mój ty staruszku – niegdyś chłopcze co łeb ci nagle zmienił kolor I choć cię w niebo diabli biorą to tam nie możesz dotrzeć lecz wciąż się trzymasz głupku ziemi choć tam się tęcza Bogiem mieni a tu cię głód za głodem goni dzwoneczek serca trwogą dzwoni i namiętnością żarem pragnień co chociaż zdechły wciąż są w tobie z milczeniem psa i wyciem owiec więc wyj wyj wyj z białym wilczurem nim odpłyniemy razem w górę w dal na Pegazie stukopytnym wtuleni w grzywy czułość... 18 R e l a c j e słońce z ośmiu kątów nieustannie wschodzi dookoła lazur spokoju i wód Niebem obmywany wszelkich zwątpień chłód więc mogę wciąż wiarę ssać z nabrzmiałych chwil i nurkować do dna tańczącego nieba i lecieć beztrosko w zieleń żywych głębin Na dziewięciu metrach w cienkościennej czaszce w poskręcanym ciałku cuda cuda cuda Już nikogo nie rozszarpię Nie zagryzę na śmiech Mogę co najwyżej warczeć Jeżyć płową sierść W czterech ścianach zimnej budy o szczeniaku śnić 2. Wypatrzyłem oczy za panem Pan jest dobry bo niesie miskę W misce wiarę że będą kochane od tej chwili zawsze psy wszystkie: te bezpańskie bez jednej łapy te co wiszą na drucie kolczastym i błagają o łaskę hycla choć wciąż wyją za ludźmi i miastem 3. Obroża wrosła mi w szyję jak wisielcowi sznur a jednak żyję i wyję od ziemi po czubki chmur I łańcuch mi przyjacielem W budzie matczyne ciepło – to całe moje kulawe pieskie niebo I piekło I n t e r p r e t a c j e Prze-mijanie Niebieski SMS Jak przyjąć godnie swoje siwe włosy Starość co wprasza się choć tak niechciana A przecież jeszcze piegi mam na nosie i po zabawach rany na kolanach Jak się pogodzić z przemijania jędzą co zżera siły i myśli chce mącić kiedy mi w głowie tabun koni pędzi a pod czereśnią majowe chrabąszcze Cóż – tego nie wiem ale wiem że trzeba Bo nie ma innej drogi czy bezdroża Bóg mi SMS przysłał: „Masz się nie bać!” Więc się nie boję tylko słucham Boga... Po śnie głowę zadzieram Rośnie we mnie zwątpienie bo śnieg zasypał teraz głośne świata pragnienie I znów w smutek się zwijam Gwizdnął wicher ze wschodu Liznął mnie smak przemijań W popiół sypie się młodość Ale będę Feniksem żale utopię w winie Nalej jeszcze bym wcale nie minął choć świat minie Agata Tomiczek-Wołonciej Do brata Norwida Twoja samotność ciągle we mnie płonie mocniej niż wiara nadzieja i miłość Przez bramę czasu przypływasz co nocy wylewać myśli z pucharu goryczy Leżę na pryczy skleconej z czekania by zaznać pełni której Tyś nie zaznał choć błazen w lustrze zagrał mi na nosie rapsod głupoty godnej zdrady błazna kiedy niedzielnych polityków rzesze którzy nie wiedzą w jakim żyją kraju z wody święconej pędzą pychy bimber by zabić duszę co w kruszynie chleba... Więc jak żyć w prawdzie Jak się prawdy nie bać gdy czarne kwiaty zwątpień nie chcą więdnąć Gdy w kruchość ramion wbijam skrzydła krucze na których nawet w pusty grób nie wzlecę... I stąd Cyprianie – bracie mój w cierpieniu – wciąż po omacku szukam kształtów światła wciąż lepię miłość z chwil płonących niebem wciąż nasłuchuję głuchym sercem Polski... R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 19 Owocować wierszem Zwierzenia Poety Nawet po tylu latach pisania widzę i czuję poezję tak samo. Choć trudno to opisać, zdefiniować, określić jednoznacznie, bo przecież poezja to tajemnica... Mogę oczywiście, zgodnie z subiektywną prawdą, mówić, że to próba dzielenia się własną wrażliwością i wyobraźnią, że to próba poznania i kreowania nowych światów, że to zwielokrotnienie mojego kruchego istnienia na tym świecie, że to nade wszystko jedyne miejsce i stan, gdzie jestem naprawdę wolnym człowiekiem (mimo wielorakich zniewoleń). Oczywiście – wir przemijania wciąga coraz szybciej, przeżyte lata i doświadczenia widać pewnie i w wierszach, ale poezja jest jeszcze jednym dowodem na istnienie wiecznie młodej duszy, której nie są w stanie zasmucać ani siwe włosy, ani choróbska wszelakie. Bowiem poezja to źródło niewyczerpanej wiary, nadziei i miłości, nawet wtedy, gdy zwątpienie i bieda pukają do otwartych na przestrzał drzwi... Dzielenie się poezją z czytelnikami jest dla mnie – proszę tego nie traktować jako zarozumiałości czy lekceważenia bliźnich – sprawą naprawdę mało istotną, choć jednocześnie bardzo trudną... bo przecież zostałem powołany do pisania (z upływem lat czuję to coraz wyraźniej), a nie do spotkań autorskich czy błazenad scenicznych. A jednak te spotkania są ważne, boć prze cież jesteśmy ludźmi – istotami stadnymi, potrzebującymi bliskości, akceptacji i zrozumienia. Każde spotkanie jest inne. A miałem tych spotkań setki, jeśli nie tysiące. I przed każdym ogromna trema, jakby to był mój pierwszy publiczny występ (jak przed prawie pięćdziesięciu laty w Domu Ludowym w Rudzicy, na scenie, kiedy grałem niemą rolę ...muchomorka, który siedział pod brzózką). O każdym spotkaniu mógłbym mówić. Ale wspomnę tylko o jednym: przed wieloma laty zaproszono mnie do domu starców w Żywcu. Zastanawiałem się długo, jakie wiersze zaprezentować. I doszedłem do wniosku, że w tak szczególnym miejscu, dla tak wyjątkowych słuchaczy muszą być utwory pogodne, wyciszone, stonowane, religijne. Bo przecież i kaplica, i uchwyty przy ścianach, i co dzień ubywający pensjonariusz... A po prezentacji wierszy dyskusja i stwierdzenie osiemdziesięciokilkuletniej inteligentnej pani: – Coś panu powiem, jestem byłą nauczycielką, osobą niewierzącą, ale jak słuchałam tych pana wierszy, to czułam się tak, jakbym naprawdę wierzyła w Boga. I wtedy, bodaj po raz pierwszy w życiu, poczułem, że w poezji jest jednak jakaś siła i wiara, która wprawdzie gór nie przeniesie, ale może kogoś wzruszyć, ubogacić, zachwycić... Pisanie to i natchnienie, i – wbrew pozorom – ogromna „praca”, o czym nie wszyscy mówią, bo i po co... Pisanie jest przecież wyzwoleniem ogromnej energii, która gromadzi się w umyśle, dojrzewa, czasami całymi latami, by w tej jednej, jedynej chwili owocować wierszem – i to bez żadnej gwarancji, że będzie udany. Wiem też, że gdybym ową energię skierował w bardziej przyziemne wymiary, to byłbym może dzisiaj właścicielem willi z basenem czy wyspy na Pacyfiku... Ale pisanie wierszy to zadanie, przed którym nie ma ucieczki, bo to nie mój wybór, tylko mnie wybrano, rzadziej ku radości, częściej ku rozpaczy. Nie miałem na to wpływu, więc z pokorą musiałem przyjąć ten wybór. Właśnie drukuje się moja najnowsza książeczka pt. Żyć nie uwierać. Jest to mój dwudziesty piąty tomik, dlatego dla mnie ważny – wiersze w nim pomieszczone to premiery. Zapraszam Czytelników na spotkanie promocyjne do Książnicy Beskidzkiej 9 marca. 20 R e l a c j e Juliusz Wątroba na fotelu Gustawa Morcinka w skoczowskim Muzeum pisarza Mieczysław Peterek Juliusz Wątroba – urodził się (1954) i mieszka z rodziną w Rudzicy, na Śląsku Cieszyńskim, tuż obok Bielska-Białej. Z wykształcenia inżynier, absolwent Politechniki Łódzkiej. Z zamiłowania i powołania poeta, a także satyryk. Debiutował w „Radarze” (1977). Zamieszczał wiersze w wielu czasopismach, a utwory satyryczne także w „Szpilkach”. Debiut książkowy to Chwila przemienienia z 1983 roku. Wydał dotąd dwadzieścia cztery tomiki (m.in. Przypływ niepokoju – 1987, Zamyślenia – 1992, Czas błazna – 1993, Rysy – 1997, To było wczora – 2001, (B)Łaźnia publiczna – 2001, Nieboskłon – 2003, Robaczki świętodrańskie – 2004). Ostatni to ...i-granie z czasem... – a pretekstem do jego wydania były 50. urodziny autora. Teraz czekamy na najnowy tomik zatytułowany Żyć nie uwierać. Teksty Juliusza Wątroby można także usłyszeć w audycjach satyrycznych Polskiego Radia, pisze dla ka- baretów, jest też autorem słów piosenek. Wielokrotnie nagradzano twórczość rudzickiego poety, m.in. w konkursach Łódzkiej Wiosny Poetów, Tatrzańskiej Jesieni w Zakopanem, o Czerwoną Różę w Gdańsku, o Laur Klemensa Janickiego w Poznaniu, o Skrzydło Ikara w Katowicach, o Jesienną Chryzantemę w Płocku, o Grudę Bursztynu w Gdyni, a także w konkursach satyrycznych. Za swoją twórczość otrzymał m.in. odznakę „Za Zasługi dla Województwa Bielskiego” (1996), Laur Mimozy (1997), Ikara – Nagrodę Prezydenta Miasta Bielska‑Białej (2001), Nagrodę Starosty Bielskiego im. ks. Józefa Londzina (2004). Jest członkiem Związku Literatów Polskich, Stowarzyszenia Autorów Polskich i Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Dla „Relacji–Interpretacji” od następnego numeru Juliusz Wątroba poprowadzi rubrykę literacką. (m) I n t e r p r e t a c j e Dzień dobry, tu dziennikarz – Słuchaj, Henri, czy my jesteśmy ludzie dobrzy? Tadeusz Borowski, Proszę państwa do gazu Kiedy przyszedłem rano do redakcji, już tam była. Praktykantka. Drobna, krucha nawet, blondyneczka z dużymi oczami, jak z obrazków mangghi. – Ta gazeta ma tradycje robotnicze, tak? – zapytała od razu. Uśmiechnąłem się i poszedłem zrobić sobie kawy. Kpi czy niedoświadczona taka? Miałem dyżur. Musiałem podzwonić do wszystkich innych, którzy mieli dyżur w różnych instytucjach. Włączyłem komputer. Miałem zamiar przejrzeć sobie gazety, zagrać trzy razy w gierkę, zanim zacznę dzień na dobre, ale nie spodziewałem się, że ta praktykantka tu będzie od rana. Jeszcze wcześniej ode mnie. Krysiunia tylko mi zrobiła taki wytrzeszcz oczu na powitanie i pokazała na pokój, że ta już tam siedzi. Sama. Mówi, że ma na imię Marlena i że będzie miesiąc. I że potrzebuje zaświadczenie na studia, że tu była. Pierwszy telefon do strażaków. Bo strażak zawsze coś ma. Jak się nic nie spali, to zaleje i trzeba pompować. A to ulice czyścić po wypadku, a to łabędzia uwalniać, a to kota. Oczywiście łabędzie i koty interesują nas najbardziej. No chyba, że jakiś duży pożar, w centrum miasta. Albo że są ofiary. – Są jakieś ofiary? – Nie ma żadnych ofiar. – Całe szczęście – mówię. I dopijam kawę. – Pamiętaj – zwracam się do praktykantki. – Jak nie ma ofiary, to nie wolno ci zatytułować informacji: tragedia. Ani w ogóle użyć w trakcie pisania tekstu. Tragedia jest tylko, jak ktoś zginął. Kiwa głową. – Jak w teatrze. – Jak w teatrze – mówię. I nie rozumiem zupełnie, po co oni wybierają takie studia. – Jak chcesz, to zrób sobie kawy. Każdy ma prywatną, ale możesz wziąć moją, stoi na lodówce. A jutro sobie kup. Nie rozumiem, po co wy wybieracie taR e l a c j e Artur Pałyga kie studia, po jaką cholerę. Halo? Komenda miejska? Halo? Z oficerem dyżurnym poproszę. Co wy studiujecie przez te pięć lat? Przecież tam zawsze jest bardzo marny poziom. Wszystkiego po trochu. Trochę ekonomii, troszeczkę historii. Niczego naprawdę. Halo? Dzień dobry! Jak minęła noc? Spokojnie? Żadnych włamań, żadnego rozboju? Tak... czekam. Nie lepiej iść na jakieś prawdziwe studia? Przecież i tak zawsze możesz pisać, jeśli chcesz, po co ci dziennikarstwo? A jak pójdziesz na prawo, to przynajmniej będziesz miała jakiś zawód – krzyczę, bo Marlena jest w kuchni i robi sobie moją kawę. – W lodówce jest śmietanka! Tak? Tak??? Próba samobójcza? Tak. Już piszę. Kobieta w średnim wieku. Próba samobójcza – powtarzam. – Stan bardzo ciężki. Dwoje małych dzieci. Ona je otruła? Najpierw dzieci czy siebie? W którym szpitalu? Dziękuję panu! Acha! Ile dokładnie ma lat? Ile ma lat?! To ważne! Tak, bardzo ważne! Jak to pan nie ma? Przecież pan musi mieć! Jak to? Kiedy pan będzie miał. Zawsze pan miał. Wiek każą nam zapisywać, bo zapisuje konkurencja. Nieważne, mężczyzna, kobieta, staruszek czy dziecko, musi być wiek. Bo inaczej jest groźba, że w ogóle tekst nie pójdzie. Dzwonię do Katowic. Pierwszy telefon, pierwsze zgłoszenie tematów. Zaczyna się dobrze, bo jest news i nie trzeba szukać, czym by tu zapchać jakąś dolną część strony. Nie trzeba wymyślać, szukać koni na resorach. – No jest samobójstwo, no – mówię do słuchawki i słyszę, jak Karina wybrzydza. – O Jezu, a co się stało? A warto to robić? – To matka jest. Dzieci też otruła. Ożywia się. – Jak? Dzieci też? Słuchaj, na kiedy to zrobisz? Dasz radę do dwunastej? I n t e r p r e t a c j e 21 Agata Tomiczek-Wołonciej 22 R e l a c j e – Ale nieskutecznie – mówię. – Ale jest w stanie ciężkim – dodaję szybko, bo słyszę westchnięcie. – Ej, ty sobie nie rób ze mnie jaj. – Karinka wstała dzisiaj lewą nogą, słyszę to w jej głosie. – Nie robię. Są w stanie ciężkim. Leżą pod kroplówą. Zagrażającym życiu – dodaję od siebie. – Rób to! Jedź tam! – mówi Karina. Szit! Nie mam samochodu, a przypomniałem sobie, że o dziesiątej jest konferencja na policji, na której mają pokazywać satanistę i będzie można zrobić z nim rozmówkę, i chcę na tym być. Dzwonię do Sylwii z telewizji. Zgadza się nas wziąć. Mnie i praktykantkę. Mają duże auto przecież. – Tylko jedziesz tam, gdzie ja i robisz w moim tempie, OK? – rzuca Sylwia. Wiem, że będziemy biegać za nią i o nic nawet nie zdążę zapytać, ale niech tam. Trzeba to odbębnić. – Chodź! Zobaczysz, jak tiwi pracuje! – zabieram Marlenkę. Zostawia niedopitą kawę. Jedziemy. Czas, czas, czas, czas nas goni. Cztery telewizje, pięć gazet, sześć radiowych rozgłośni – wszyscy ruszyli na wiadomość z policji. Jeśli ktoś przegapił, rzecznik prasowy komendy wysyła komunikaty: W dniu dzisiejszym, o świcie... Jedziemy. Kierowca, facet z kamerą, Sylwia, ja i praktykantka. Najpierw na komendę. Policjant w mundurze, oddelegowany do kontaktów, wita nas z uśmiechem w swoim ciasnym kantorku. Wygładza mundur, przy- czesuje włosy. Pada jakiś żarcik. Żeby rozluźnić. Mówi sucho, bezbarwnie, jakby łykał kaszkę. – Z niewyjaśnionych przyczyn... – Nie. Niedobrze. Źle. Robimy jeszcze raz – dyryguje Sylwia. Widać, że z godzinę robiła makijaż przed wyjściem do pracy. Puder. Krem. Szmineczka. Rzęsy. Dekolt odrobinę za mocno wycięty, w dekolcie coś jakby szmaragdzik. Pan oficer prasowy wreszcie zrozumiał, że chodzi tylko o jedno, poprawnie zbudowane zdanie. O nic więcej. Albo komentujące, albo o skutkach, albo o przyczynach, albo co się stało. Wszystko jedno, co będzie w tym zdaniu. Byle miało związek. Cięcie. Dziękujemy. Biegiem do szpitala. Chorzy przed szpitalem palą papieroski, gawędzą z rodzinami. Milkną, obserwując auto ze znaczkami telewizji. Z kamerą pakujemy się na izbę przyjęć. Trzeba ustalić, gdzie kobieta leży, jeśli jeszcze żyje. Za nami biegnie już druga ekipa z kamerą. Radio było. Ludzie w kolejce. Podpierają ściany. Twarze zalęknione. Krew płynie z ramienia przez bandaż. Babina leży na krzesłach ze spuchniętą nogą i jęczy. Patrzą z niepokojem na nasze wtargnięcie. Lekarz dyżurny ma roboty potąd. Stoi z pielęgniarkami przy jakiejś kobiecie stękającej z bólu. Wchodzimy. Pielęgniarka trochę protestuje, ale lekarz przyczesuje włosy, zostawia pacjentkę i uśmiecha się do Sylwii. I n t e r p r e t a c j e – Dobrze, pani redaktor, zaprowadzimy państwa. Do odprowadzenia nas zwalnia sanitariusza. Idziemy korytarzem. Migawka: Krystyna Janda idzie korytarzem w Człowieku z marmuru. Tu też drzwi po obydwu stronach, korytarz długi, wąski. Obok sali, w której położono tę kobietę, jest dyżurka lekarska. Wychodzi z niej lekarz. Przyczesuje włosy. Trochę zawstydzony. Chodzi o to, żeby powiedział szybko jedno zdanie. – Ale co powiedzieć? – Proszę powiedzieć, że stan jest poważny. Lekarz kilkakrotnie powtarza to zdanie, bo nie wychodzi dobrze. Jąka się, chrzani mu się gramatyka. Trwa to parę minut. Zza uchylonych drzwi sali słychać pracę aparatury, pikanie, szum. Samobójczyni leży pod kroplówką. – Nie! – lekarz dotąd nieśmiały nagle się opiera. – Prawo do prywatności. Proszę nie filmować. – Chcemy z nią pogadać – upiera się Sylwia. – Przecież jest nieprzytomna. Sylwia się uśmiecha. Promiennie. Do lekarza. Dopytuje się z tym uśmiechem, czy on nie wie, gdzie mieszka kobieta, co z dziećmi. Odsuwa się trochę z lekarzem, zasłania nas plecami. Wtedy facet z kamerą nogą uchyla drzwi na odpowiednią szerokość i wsadza obiektyw w szparę. Jest spokojny. Żuje gumę. Ręka kobiety z wbitą igłą kroplówki zwisa bezwładnie z łóżka. Palce przykurczone. – Jurek! Przestań! Daj spokój! – mówi do niego Sylwia i nie wiem, czy mówi naprawdę (Sylwia to dobra dziewczyna i generalnie lubi ludzi, zjednuje ich sobie), czy mówi tak tylko, bo my tu jesteśmy, bo praktykantka, bo dzień ma dobry, nastrój pro life. Kiedy wychodzimy, na korytarzu mija nas ekipa z innej telewizji. Skradają się do uchylonych drzwi. Nie ma już czasu na szpital dziecięcy. Mkniemy do dzielnicy na peryferiach miasta, w której znajduje się dom samobójczyni, a w domu jej mąż. Chcemy go poprosić o jedno, poprawnie zbudowane zdanie. Roboty drogowe. Samochód zostaje, a my z kamerą suniemy po błocie, po krawężniku, obok świeżo wylanego, gorącego asfaltu. Najważniejsze, żeby nie wpadła kamera. Przed nami willa. Piękny, duży, niedawno zbudowany dom w kolorach pastelowych. Czyli nie żadna melina, nie podmiejska biedota, menelska patologia, ale ładny, duży dom. Dookoła płot jeszcze niewykończony. Zasadzone drzewka. R e l a c j e Kawałek za nami widzę chłopaka z gazety, jak przedziera się przez błoto z dyktafonem i aparacikiem cyfrowym. Kamera kręci dzieci bawiące się w pobliżu domu. – Wczoraj wieczorem bawiłyśmy się z tymi dziećmi – mówią. Sylwia formułuje im poprawne zdania i prosi o powtórzenie do kamery. – Nic po niej nie było widać – mówi sąsiadka. Cięcie. Najazd na płot. Stajemy przed drzwiami. Dobry, zachodni, rzecz jasna, samochód zaparkowany przed wejściem. Pukamy. Dzwonimy. Nic. Sylwia delikatnie pociąga za klamkę. Drzwi uchylają się. Ktoś szybko się za nimi pojawia. – Kręć – rzuca Sylwia do operatora. – Dzień dobry! – mówi głośno i bardzo wyraźnie, z uśmiechem, przyjaznym głosem. – Jesteśmy z telewizji! Mężczyzna podbiega do drzwi i je zatrzaskuje bardzo energicznie. Przekręca zamek. Mamy pecha. Nie byliśmy pierwsi. Mijamy się z chłopakiem z konkurencyjnej gazety. Też jakiś młodziak (coraz więcej młodych). Robi zdjęcia willi. Telewizja gazem gna do Katowic zmontować materiał. Za dwie godziny ma iść. A nas mają wysadzić po drodze. A tu korki. A tu czas, czas, czas, czas. – Zrobisz informację – mówię do Marleny. – Pamiętaj. Tekst dziennikarski składa się z nadtytułu, który ma przyciągać uwagę czytelnika, z tytułu, który ma przyciągać uwagę czytelnika i z leadu (nazywamy tak wyróżnione tłustym drukiem pierwsze wersy), który ma przyciągać uwagę czytelnika oraz z tekstu pod nimi, który ma przyciągać uwagę. Zabieramy jakiegoś faceta, który jest pijany, wszyscy w aucie go znają i on wszystkich zna. Jest z telewizji. Głaszcze Sylwię po plecach. Plecie coś trzy po trzy. Sylwia na gołych kolanach, na byle jakiej kartce, pisze informację. Ma być króciutka. Kilka zdań. Że się truła, że truła dzieci, że trwa śledztwo, przyczyny nieznane, stan zagraża życiu. – Odczep się! Nie przeszkadzaj! – Sylwia strąca dłoń pijaka z pleców. Wszyscy się śmieją. Tekst jest fragmentem większej całości pt. Dziennikarz. I n t e r p r e t a c j e 23 W zwierciadle posłańca Magdalena Legendź Co podobało mi się ostatnio w Banialuce najbardziej? Odpowiedź nie jest łatwa, bo dobrych, widowiskowych, przemyślanych, sprawnie zagranych przedstawień była większość. Pisząc ostatnio, najlepiej wziąć pod uwagę dwa minione lata kalendarzowe (czemu tak dziwnie – o tym za moment). Czekając na wydarzenia w teatrze, często nie doceniamy swego stanu posiadania. Liczą się bowiem nie tylko realizacyjne fajerwerki, ale także znane baśnie, zrobione normalnie, z jasnym przesłaniem. To ważne: zwykła bajka w zwykłym teatrze. Magdalena Legendź – teatrolog, recenzentka teatralna, choć nie tylko, publicystka, redaktorka książek i czasopism. Tomasz Sylwestrzak, archiwum Banialuki 24 R e l a c j e W poprzednich latach było tak, jakby przestało być artystycznym wyzwaniem wyreżyserowanie czy zaprojektowanie scenografii, choćby do klasycznego Kota w butach... Znacie? Więc posłuchajcie! I popatrzcie. To jedna z zasad mądrej dydaktyki, której zadania wypełnia również teatr. Wreszcie najmłodsi mają wybór i mogą poznać, prócz wyżej wspomnianego, sceniczny kształt Jasia i Małgosi, Koziołka Matołka, a po lutowej premierze także Bajki o rybaku i rybce. Choć życie teatralne zwykło się odmierzać sezonami, tym razem nie byłby to ostry obraz tego, co dzieje się w bielskim teatrze lalkowym. Warto przyjrzeć się zachodzącym w nim przemianom, które się dokonały i jeszcze trwają, z szerszej perspektywy czasowej. W styczniu 2006 minął rok od mianowania Lucyny Kozień, związanej z tym miejscem przez większość jej zawodowego życia, dyrektorem naczelnym i artystycznym. Funkcję szefa artystycznego pełni właściwie od 2003 roku, gdy po odwołaniu przez władze miejskie z dyrektorskiej funkcji Piotra Tomaszuka Lucyna Kozień łatała dziury w zespole, układała repertuar (rozgoryczony P. Tomaszuk zabronił grania zrealizowanych przez siebie sztuk, ale nie wracajmy do tych przykrych momentów), dmuchała na zimne – i krótko mówiąc – ratowała teatr przed rozprzężeniem. W międzyczasie przemknął przez Banialukę jako naczelny Andrzej Malaga, specjalista od zarzą- dzania studiem filmowym, skądinąd, co bardzo teatralne, hodowca rasowych kotów. Po tych zawirowaniach Banialuka otrząsnęła się dość szybko. I to nie byle jak, organizując w 2004 roku 21. międzynarodowy, znaczący festiwal. Jako p.o. dyrektora teatru i szefowa festiwalu Lucyna Kozień przywróciła dawną nazwę, nie rezygnując z zapraszania zespołów poszukujących nowatorskich rozwiązań, z użyciem elektronicznych mediów. Co ważne – postawiła na dzieci, powołując po raz pierwszy jury dziecięce, we współpracy z Bielskim Stowarzyszeniem Artystycznym Teatr Grodzki. Nie jest to może ściśle związane z tematem, ale warto dodać, że za myślenie o dzieciach jako pełnoprawnych partnerach dialogu w kulturze otrzymała „Medal mecenasa Teatru Grodzkiego”. Notabene Banialuka włączyła się w akcję „Cała Polska czyta dzieciom” i „Czytamy Andersena” (w 200. rocznicę jego urodzin), występowała I n t e r p r e t a c j e w plenerze podczas osiedlowego święta i dawała spektakle dla dzieci z trudnych środowisk. Z takiego perspektywicznego myślenia rodzą się konkretne sezony i konkretne premiery. Rodzi się misja, a z nią wizja. Wizja repertuaru układanego dla widzów, a nie wyłącznie dla ambicji reżyserskich, co często zdarza się w teatrach prowadzonych przez dyrektorów kontraktowych. Także ci, o znanych nazwiskach, twórcze osobowości, potrafią destabilizować, wyjaławiać zespół, który dla właściwego rozwoju potrzebuje reżyserskiego płodozmianu. Jeśli widz wie, czego ma się spodziewać po kolejnym spektaklu tego samego reżysera, łatwo nudzi się i... teatr porzuca. Teatralny sezon można oceniać, stosując bardzo proste kryteria. Jeśli odbyło się dużo premier – był udany, jeśli mało – słaby. W sezonie 2004/2005 w Teatrze Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana przygotowano cztery premiery. We wrześniu Piekną i Bestię R e l a c j e Jana Ośnicy, w listopadzie Cesarskie słowiki według baśni Andersena, w lutym Antygonę Helmuta Kajzara, w kwietniu Siała baba mak Krystyny Miłobędzkiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę tzw. target, „proporcje wiekowe grup odbiorczych” układają się, można powiedzieć, właściwie. Dwie sztuki dla najmłodszych, jedna dla starszych, jedna dla młodzieży i dorosłych widzów. W 2005 roku teatr zagrał 352 spektakle, z czego 35 w terenie, obejrzało je ponad 60,6 tys. widzów. Rok wcześniej cyfry te układały się podobnie, przy nieco niższej liczbie widzów i przedstawień poza siedzibą. Zespół wystąpił gościnnie w Tychach, Rybniku, Częstochowie, Cieszynie, w promującym twórczość dla młodzieży i środowisk zagrożonych marginalizacją Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie, a także w Gminnym Ośrodku Kultury w Rudźcu. Jakość sezonu można również mierzyć nazwiskami artystów, którzy realizowali w teatrze swoje wizje. Z tym było nieźle. Spróbujmy przywołać nazwiska z minionego sezonu. Reżyserowali: Marián Pecko, Andrzej Łabiniec, Bogusław Kierc, Jacek Malinowski. Zakrojone z rozmachem widowisko, całościowa wizja teatralnej przestrzeni, poetycka rzeczywistość, zabawa w teatr – tak można kolejno określić ich propozycje. Ponadto Paweł Aigner i Lucyna Sypniewska. Mamy zatem do czynienia zarówno z twórcami uznanymi, o bogatym dorobku – np. Pecko wielokrotnie pracował już z zespołem Banialuki, jak i debiutantami – dla Jacka Malinowskiego bielska scena była miejscem realizacji reżyserskiego dyplomu. Scenografię do przedstawień Banialuki projektowali: Pavol Andraško, Danuta Kierc i Andrzej Łabiniec, Halina Zalewska-Słobodzianek, Sławomir Lewczuk, kostiumami zajęły się m.in. takie uznane artystki, jak Zofia de Ines i Evá Farkašová. Różnorodne formy: „maszyna do grania”, naturalistyczne rzeźby drewnianych lalek, subtelne marionetki, miękkie pastelowe maski i bryły, lalka z papieru animowana naraz przez trzech aktorów – pokazywały inne za każdym razem oblicze teatru. Widać dobrą rękę w doborze „wykonawców” przedstawień. Chociaż premiery nie sypały się jedna za drugą, ale nagrody – i owszem, a zespół zaproszono na zagraniczne tournée – i to do kraju, gdzie teatr lalek jest w powszechnej świadomości czymś więcej niż tylko rozrywką dla dzieci. W Tokio, Tottori i na Hokkaido w Japonii pokazano Koziołka Matołka 2 w adaptacji i reżyserii Lucyny Sypniewskiej, w scenografii Antygona w reżyserii ogusława Kierca B Lucyna Kozień w samolocie do Japonii, gdzie Banialuka uczestniczyła w festiwalu I n t e r p r e t a c j e 25 Kot w butach według Ewy Szelburg-Zarembiny w reżyserii Lucyny Sypniewskiej Siała baba mak Krystyny Miłobędzkiej w reżyserii Jacka Malinowskiego 26 Ewy Pietrzyk, z muzyką Krzysztofa Maciejowskiego. Bielski spektakl był częścią Festiwalu Teatrów Krajów Unii Europejskiej w Podróży po Japonii. Pytanie, jaką za to wystawić ocenę, brzmi retorycznie. Lalkarze z Bielska-Białej zostali zaproszeni także na międzynarodowe lub ogólnopolskie: spotkania teatralne we Wrocławiu, festiwale w Ostrawie, Opolu, Toruniu, Poznaniu. Uczestniczyli w festiwalach i spotkaniach teatralnych o regionalnym zasięgu w Katowicach, Gliwicach i w Świętokrzyskiem. Można powiedzieć, że jeśli artyści zostali zauważeni podczas festiwali, sezon był dobry. Jeśli nie – to nie był. Imponująca jest lista nagród, wyróżnień i dyplomów zgromadzonych przez zespół artystyczny z aktorami na czele, pozostałych pracowników teatru oraz przez poszczególne przedstawienia. Liczy siedemnaście pozycji, przy czym niektóre dotyczą kreacji zbiorowych, a zamyka je nominacja dla Banialuki do Nagrody Prezydenta Rzeczpospolitej za Twórczość dla Dzieci i Młodzieży „Sztuka Młodym” w 2005 r. Wracając do nagród, wymieńmy te najważniejsze. Podczas Międzynarodowych Toruńskich Spotkań Teatrów Lalek nagrodę za scenografię do spektaklu Siała baba mak otrzymała Halina Zalewska-Słobodzianek, a honorowe wyróżnienie za kreację zbiorową jego aktorzy: Małgorzata Król, Eugeniusz Jachym, Tomasz Sylwestrzak i Piotr Tomaszewski. Chwaląc plastyczną wyobraźnię scenografki, zainspirowanej malarstwem Tadeusza Makowskiego, Janusz R. Kowalczyk na łamach „Teatru Lalek” 4/2005 skomentował: Aktorzy rzeczywiście byli wspaniali. Nie tak łatwo przez 50 minut utrzymać na wodzy uwagę trzylatków. Złota Maska za najlepszy spektakl roku dla dzieci przypadła w udziale Pięknej i Bestii, a przedstawienie to przyniosło też nagrodę Mariánowi Pecko na ostrawskim „Spectaculo Interesse” za twórczą realizację klasyki. Spektakl, w którym zachwyca niezwykle harmonijny dobór środków inscenizacyjnych, wyjątkowo piękny plastycznie, w którym każda plama światła i koloru jest przemyślana, każda zmiana dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, a aktorzy tworzą wyborne kreacje. (...) W „Pięknej i Bestii” oglądamy dwa spektakle w jednym: swoją historie opowiadają i lalki, i aktorzy. Ludzie nie są tu jedynie animatorami, są także postaciami i także snują swoją opowieść (...). Prawdziwie teatralny spektakl, bijący na głowę większość konkurso- R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e wych prezentacji – napisała Katarzyna Migdałowska, recenzując na łamach cytowanego już „Teatru Lalek” festiwal w Opolu. Ku jej żalowi widowisko Piękna i Bestia nie zostało tam nagrodzone*. Podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Lalek w Opolu dwie nagrody zdobyła natomiast Antygona – dla Bogusława Kierca za poetyckie uczestnictwo w twórczości teatru lalek oraz dla Ryszarda Sypniewskiego za kreację roli Terezjasza. Efekt Kajzarowskiej transkrypcji tragedii Sofoklesa jest rzeczywiście znakomity: postacie zrzuciły koturny, nie tracąc ponadczasowego wymiaru, nabrały krwi i obrosły w kości. W inscenizacji i organizacji przestrzeni scenicznej brzmi teatralna myśl Wyspiańskiego i Różewicza, a także samego Kajzara i jego „teatru metacodziennego”. Reżyser stara się podążać za myślą autora, sugerując, że przeżycie teatralne może być impulsem do poznawania siebie i rzeczywistości, gdzie widz staje się na swój sposób aktorem. Pragnie przekroczyć tę umowną granicę, aby widownia przejrzała się w zwierciadle posłańca. No właśnie to. To podobało mi się najbardziej. I nie tylko w Antygonie, bowiem ostatnie przedstawienia Banialuki angażowały uwagę widza, poruszały lub chociaż obchodziły. I miały pewną wspólną cechę: były o czymś. To kwestia indywidualnej interpretacji, przyjmijmy jednak, że były o wolności – tej społecznej, politycznej i o wolności wyobraźni; szczególnie przejmująco akcentowali to twórcy niewymienionego jeszcze Zielonego Wędrowca (w reżyserii Pawła Aignera), który dopiero co rozpoczął sceniczny żywot. Ostatecznie bowiem, po co jest teatr? Żeby mówił prawdę o nas, o rzeczywistości, zafrapował wizją świata. Jeżeli tego nie ma, nie warto ruszać się z domu. ? * Od redakcji: Dodajmy jednak, że zauważyła ten spektakl młodzież redagująca czasopismo „Teatr (L)al” i przyznała Włodzimierzowi Pohlowi, Konradowi Ignatowskiemu i Ziemowitowi Ptaszkowskiemu nagrodę specjalną za animację Bestyi. R e l a c j e Na swoim – po 60 latach Leszek Miłoszewski Dwa piętrowe budynki z kilkudziesięcioma salami do zajęć, stołówką, salą gimnastyczną, poddaszem zajętym na specjalistyczne pracownie oraz nowoczesna sala koncertowa z widownią na około 400 miejsc. Tak najkrócej opisać można siedzibę Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej w kształcie planowanym na grudzień 2008 roku. Dzisiaj gotowy kompleks widać tylko na rysunkach i makietach projektantów, choć nie trzeba wcale wielkiej wyobraźni, by patrząc na to, co już wybudowano, zobaczyć całą resztę. Początki inwestycji Wszystko zaczęło się przed ponad dziesięciu laty, kiedy to Andrzej Kucybała w trzynastym roku pracy na stanowisku dyrektora bielskiej Szkoły Muzycznej przedstawił w Ministerstwie Kultury koncepcję stworzenia w centrum Podbeskidzia kompleksu oświatowego kształcącego młodych artystów. Chodziło nie tylko o postawienie nowych budynków, mieszczących szkołę, salę koncertową i bursę, z której mieli korzystać również uczniowie zaprzyjaźnionego Liceum Sztuk Plastycznych. To w istocie był projekt stworzenia centrum twórczego fermentu, wypełnionego koncertami i sympozjami, sprzyjającego rozwijaniu nowych inicjatyw, takich jak Międzynarodowa Akademia Młodzieży Artystycznej. Pomysł spodobał się. Wiosną 1996 roku na placu przy ulicy S. Wyspiańskiego, obok Technikum Gastronomicznego, uroczyście wbudowano kamień węgielny. Inwestycja ruszyła. Przed Bielskiem-Białą pojawiła się szansa wzbogacenia o obiekt na miarę ambicji prężnego wówczas miasta wojewódzkiego, dla szkoły oznaczało to natomiast, że po latach tułaczki uzyska wreszcie własną siedzibę. Szkoła Muzyczna od początków swego istnienia w 1945 roku była zmuszona do korzystania z cudzej gościnności. Najpierw (1945–1951) w kamienicy przy ulicy J. Dąbrowskiego, później przy Schodowej (1951–1988), a w końcu, po dzień dzisiejszy, w gmachu przy placu M. Lutra. Leszek Miłoszewski – dziennikarz, publicysta, obecnie dyrektor Regio nalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e 27 Obiekty POSM w budowie, luty 2006 Makieta powstającego kompleksu (na sąsiedniej stronie) Leszek Miłoszewski 28 R e l a c j e Co państwowe, a co samorządowe Rok 1996 otworzył przed szkołą nową perspektywę, ale równocześnie – jak to w Polsce na ogół bywa – z upływem lat coraz bardziej przypominała o sobie skrzecząca rzeczywistość. W 2000 roku upadł pomysł przejęcia przez POSM budynku Technikum Gastronomicznego i dołączenia tego gmachu do całego budowanego kompleksu. To z kolei spowodowało, że trzeba było zmienić koncepcję zagospodarowania budowanego obiektu, co oznaczało spore korekty w realizowanym projekcie. Z tym problemem poradzono sobie na szczęście szybko, nie naruszając głównych założeń architektonicznych kompleksu, gorzej było natomiast z zapewnieniem systematycznego finansowania inwestycji. Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna w Bielsku-Białej – tak samo jak zdecydowana większość szkół artystycznych w kraju – podlega Ministerstwu Kultury, a nie lokalnemu samorządowi. W efekcie zatem budowa kompleksu przy ulicy S. Wyspiańskiego jest inwestycją centralną i postępuje tak szybko, jak dużą kwotę na jej realizację uda się co roku wykroić ministerialnym urzędnikom w budżecie państwa. Skutek jest taki, że budowa się przewleka, a jej koszty rosną i dzisiaj opiewają na kwotę 31 milionów złotych. Można w tym miejscu ubolewać nad stanem publicznych finansów albo nad licznymi zmianami w Ministerstwie Kultury, które politykę tego resortu czyniły dość nieprzewidywalną. Można też zastanawiać się nad tym, na ile samorząd Bielska-Białej był w stanie wspomóc tę inwestycję. Pomijając skomplikowane rozważania na temat tego, co i komu wolno w Polsce finansować z publicznych pieniędzy, jest oczywiste, że szkoła muzyczna służy przede wszystkim społeczeństwu Bielska-Białej i dlatego też na pomoc miasta ma prawo liczyć. Równocześnie trzeba pamiętać, że bieg budowy na całym świecie jest zmartwieniem inwestora, a inni przychodzą z odsieczą na ogół tylko wtedy, kiedy muszą albo kiedy widzą w tym własny interes. W przypadku szkół artystycznych jest jeszcze jeden problem, dotyczący już nie inwestycji, ale kosztów ich bieżącej działalności. Oto w normalnej szkole na jednego ucznia wyłożyć trzeba średnio miesięcznie 250 złotych, podczas gdy w szkole muzycznej jest to 1400 złotych! Tyle kosztuje system kształcenia indywidualnego i stąd też w naszym kraju szkoły artystyczne są i pewnie długo jeszcze pozostaną przede wszystkim w gestii państwa, a nie samorządów. Przeprowadzka na raty Mimo rozmaitych zawirowań i trudności we wrześniu 2005 roku, czyli dziewięć lat od wmurowania kamienia węgielnego, została oddana do użytku pierwsza część kompleksu – budynek A, tzw. dydaktyka muzyczna. Mieści się tutaj 36 sal zajęć nauki indywidualnej, 12 sal zajęć grupowych (kształcenie słuchu, zasady muzyki, historia muzyki, harmonia), biblioteka, pracownia informatyczna, sala rekreacyjno-sportowa, administracja szkolna. Wszystko bardzo starannie wykończone, odpowiadające światowym standardom. W złym stanie są tylko instrumenty, zwłaszcza fortepiany i pianina. Niestety, od lat pomoce naukowe i wyposażenie kupowane są wyłącznie z własnych środków szkoły i darowizn. W ten sposób udaje się zaspokoić tylko niektóre potrzeby. Tak było na przykład ze stołówką, na której uruchomienie 554 tysiące złotych przeznaczyła Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej. W chwili obecnej szkoła funkcjonuje w dwóch budynkach. W obiekcie przy ulicy S. Wyspiańskiego odbywają się zajęcia muzyczne, a w dotychczasowej, wynajmowanej siedzibie przy placu M. Lutra wykładane są przedmioty ogólnokształcące. Sytuacja zmieni się od 1 września, kiedy to cała szkoła przeniesie się do nowego kompleksu, bowiem w najbliższych miesiąI n t e r p r e t a c j e cach oddany zostanie budynek B, mieszczący sale dydaktyki ogólnej, pracownie ogólnokształcące, szatnie i portiernię. Od 1 września, po raz pierwszy po 61 latach istnienia, bielska POSM będzie wreszcie we własnym budynku. To oznacza nie tylko zdecydowanie lepsze warunki pracy, to także znaczące oszczędności, bo odpadną czynsz i wysokie koszty utrzymania starych obiektów. Zdaniem dyrektora Andrzeja Kucybały szkoła zaoszczędzi rocznie nawet 160 tysięcy złotych, które w pierwszej kolejności przeznaczy na zakup instrumentów. A + B nie równa się „koniec” Oprócz budynków A i B jest jeszcze C, o czym przypominają sterczące z ziemi zbrojenia. Zejście do obszernych wybetonowanych podziemi daje niezłe wyobrażenie o tym, co powstanie u góry. Będzie to nowoczesna sala koncertowa z estradą na 140 metrów kwadratowych, mieszczącą spokojnie 90-osobową orkiestrę symfoniczną i 45-osobowy chór. Do tego dochodzą: amfiteatralna widownia dla około 400 widzów, garderoby, kawiarenka, studio nagrań z najnowocześniejszym sprzętem, stałe mikrofony, a nawet słuchawki umożliwiające udział w koncertach osobom słabosłyszącym. Gwarancję jakości dają projektanci, którzy m.in. stworzyli podobno najlepsze w kraju Studio im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. R e l a c j e O pieniądze na budowę sali koncertowej szkoła zamierza prosić Unię Europejską. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego popiera ten pomysł, deklarując 5 milionów na pokrycie tzw. wkładu własnego. Być może z pomocą pospieszy też miasto, wszak byłoby absurdem, gdyby sala koncertowa służyła wyłącznie szkole. Wniosek o unijne środki jest przygotowany, teraz pozostaje tylko czekać na ogłoszenie naboru do Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego na lata 2007–2013. Gdyby wszystko ułożyło się po myśli szkoły, to prace budowlane mogą ruszyć z początkiem 2007 roku, a wówczas sala koncertowa powinna być gotowa w grudniu 2008 roku. Radość będzie wówczas wielka. I nie mniejsza ulga, że jednak udało się dzieło doprowadzić do końca. Pozostaje mocno trzymać kciuki. Andrzej Kucybała (z prawej) odbiera z rąk prezydenta Jacka Krywulta Ikara 2005 Jacek Kachel Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna I i II stopnia im. Stanisława Moniuszki w Bielsku-Białej zatrudnia obecnie 125 osób, w tym 100 nauczycieli. Aktualnie kształci się w niej 370 uczniów. W jubileuszowym 60. roku działalności szkoła została uhonorowana Ikarem – Nagrodą Prezydenta Bielska-Białej w dziedzinie kultury i sztuki. I n t e r p r e t a c j e 29 Nowe Ateny Teraźniejszy wiek nie psuje sobie głowy nad syllab, słów, do wiersza dobieraniu i rachowaniu, mierzeniu, woli liczyć pieniądze, bo Virtus post nummos, a mierzyć Hreczkę, nie Horatiana pisać Carmina, wieku starożytnemu zostawując w tym palmam. Benedykt Chmielowski, Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencji pełna, na różne tytuły jak na classes podzielona, mądrym dla memorjału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana (1745–46) Nie psuć sobie głowy Janusz Legoń Janusz Legoń – teatrolog, kierownik literacki Teatru Polskiego w Bielsku‑Białej, specjalista DTP, który zwykł mawiać o sobie: ja, prosty zecer... 30 R e l a c j e Pierwsza polska encyklopedia. Legendarna – bo tam właśnie znalazła się wiecznie aktualna definicja konia: jaki jest, każdy widzi. Każdy – czytając powyższy cytat – widzi, że ten dokument czasów saskich bardzo się może przydać i dzisiaj. Ten tekst powstaje na komputerze, obok na biurku elektroniczny organizator przypomina natrętnie o kolejnych niedotrzymanych terminach, a że zmyślnie połączony jest z telefonem komórkowym, potrafi nawet przekazać głosową reprymendę niecierpliwej redaktorki... Piszę więc spiesznie, a sprawca tego wszystkiego, najbogatszy człowiek świata William Gates III, odwiedza właśnie ojczyznę naszą, bez obstawy – jak się zdaje – chodząc. Prezydent go nie przyjął, bo chory, a Dubler zajęty jest właśnie cywilizowaniem ugorów Samoobrony i LPR-u. Jest więc wiek XXI, epoka technologicznych gadżetów, a ja po Nowe Ateny sięgam, żeby w świecie jako tako się zorientować, bo aktualność tej książki dziwnie silnym blaskiem dziś świeci. I nie chodzi tu wcale o zawarty właśnie „pakt stabilizacyjny”, choć słówko pakt bliższe cyrografowi niż umowie i do rozdziałów Nowych Aten czartowskim sprawom poświęconych odsyła... Chodzi o psucie głowy – a raczej niechęć do psucia tejże. Kto nie miał szczęścia zetknąć się w szkole z językiem Cycerona, może mieć niejakie trudności w zrozumieniu cytatu otwierającego tekst niniejszy. Wyjaśniam więc, że Virtus post nummos to cytat z listu Horacego, w którym autor atakuje swych współczesnych: najpierw o majątek dbacie, dopiero później o cnotę. Pojęcie cnoty też wypadałoby wyjaśnić, poprzestańmy jednak na spostrzeżeniu, że nie o seks tu idzie. Horatiana Carmina to Pieśni Horacego, palmam – palmę pierwszeństwa oznacza. Chmielowski krytykuje więc swoich współczesnych za to, że przedkładają mieć nad być. Tak jakby Ziemię obiecaną czy sążniste eseje o zmierzchu inteligencji czytał albo na demonstracje alterglobalistów okrzyki wznosić jeździł. Kiedy jednak dokładniej się przyjrzeć, na przykład własne nasze, lokalne podwórko excusez le mot lustrując, widać, że problem nie polega na wyborze pomiędzy liczeniem sylab a liczeniem kasy, ale na niechęci do psucia sobie głowy. Przykłady z miejsca, gdzie umiejętność dobrego rachowania pieniędzy jest cnotą, bo to nasze wspólne pieniądze – czyli z Rady naszej Miejskiej. Minęło już prawie dziesięć lat, od kiedy na pierwszej wystawie Kobieta o kobiecie w bielsko-bialskim BWA zaprezentowano przejmującą pracę Katarzyny Kozyry Więzy krwi – cztery barwne fotografie przedstawiające nagą kobietę (modelką była kaleka siostra artystki) na tle czerwonego krzyża równoramiennego lub czerwonego półksiężyca. Na dwóch odbitkach pojawiały się też zielone główki kapusty. Praca ta powstała w 1995 roku pod wpływem wydarzeń w byłej Jugosławii. Znak czerwonego czerwienią krwi krzyża i półksiężyca to symbole organizacji humanitarnych niosących pomoc człowiekowi. Realizując tę pracę, myślałam o symbolicznej metaforze bratobójczej rywalizacji i walki na tle ideologii religijnych i etnicznych – wyjaśniała autorka. Jednak w katalogu bielskiej wystawy natchniona feminizmem krytyczka komentowała to mniej trafnie, a bardziej dosadnie: ciała symbolizują przemoc, jaką kościół stosuje wobec człowieka (szczególnie kobiety) poprzez swoje ideologie. Podkreślając związek między siostrami, artystka protestuje przeciw zmaskulinizowaniu i patriarchalizacji władzy, która rozszerza swój zasięg za pośrednictwem kościoła i religii... Ideologia prowokuje ideologię, I n t e r p r e t a c j e a głupstwo rodzi głupstwo. W Warszawie PCK zaprotestowało przeciwko „nadużyciu” znaków Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca, a w naszej Radzie pewna pani, biorąc w obronę zarówno chrześcijaństwo, jak i islam, złożyła interpelację na temat dzieła sztuki – zapewne pierwszą w historii dwumiasta (proszę ekspertów o sprostowanie, jeśli się mylę). Zapachniało cenzurą, na szczęście Galeria nie wycofała pracy. Zabrakło jednak publicznej debaty, obejmującej zarówno kwestię interpretacji dzieła, jak i stosowności używania forum Rady do „polemiki” z artystką. Gdyby pani radna, mając – skądinąd godne uszanowania – wątpliwości, zechciała psuć sobie głowę nad sztuką współczesną, mielibyśmy może burzliwą dyskusję zamiast żałosnej awantury. Ponieważ historia powtarza się jako farsa, kolejna „artystyczna” interpelacja w historii Bielska i Białej dotyczyła bielizny Natalii LL na plakacie reklamującym monograficzną wystawę znanej na całym świecie artystki. Rzecz niemożliwa do rozstrzygnięcia z powodu cienia rzucanego przez czarną (owszem, kusą) halkę na miejsca interesujące interpelanta. Te wątpliwości naprawdę trudno uszanować, zwłaszcza że użyta w plakacie praca Natalii LL nawiązywała ikonograficznie do alegorycznych obrazów średniowiecznych, na których postać kobiety mogłaby nawet być całkiem naga. Trzeba by jednak to wiedzieć. Na posiedzeniu komisji kultury autor interpelacji dumnie ogłosił, iż swoją wiedzę o sztuce czerpie z internetu – współczesnej akademii wszelkiej sciencji pełnej – nie widząc, że go to jako prawnika (czyli humanistę) z lekka obnaża. Rzecz byłaby nawet zabawna, gdyby nie groźne wnioski. Tu już cenzurą nie pachniało. Fetor unosił się obrzydliwy – wnioskowano bowiem o odebranie Galerii środków przeznaczonych na wydanie gotowej już do druku gruntownej monografii artystki. Na szczęście większość komisji uchroniła miasto przed potęgowaniem kompromitacji. Co się dzieje, kiedy historia powtarza się po raz drugi? Czy można farsę podnieść do kwadratu? Otóż w październiku roku ubiegłego inny radny złożył interpelację w sprawie stosowania pełnej nazwy miasta we wszystkich wystąpieniach, dokumentach, podczas imprez itp. W uzasadnieniu czytamy: Radny przypomniał, iż w Teatrze Polskim – pod kierownictwem nowego dyrektora – odbył się spektakl pt. „Bielsko kontra reszta świata”, a przecież nasze miasto nazywa się „Bielsko-Biała”. Dlatego też radny prosi o poważne potrakR e l a c j e towanie sprawy, tak aby we wszystkich oficjalnych wystąpieniach publicznych była używana poprawna, czyli pełna nazwa miasta. Chociaż następny koncert z tego cyklu nosił już tytuł Bielsko-Biała kontra reszta świata, interpelację ponowiono, ponieważ sytuacja nie została jednak rozwiązana: Z posiadanych przez Radnego informacji wynika, że Dyrektor Teatru w wystąpieniach publicznych nadal używa niepełnej nazwy miasta, czego przykładem może być wypowiedź dla „Gazety Wyborczej”: „Zapraszam na tak ważne dla mnie wydarzenie, bo moje pierwsze w Bielsku, odkąd zostałem dyrektorem”. Z posiadanych informacji! James Bond czyta gazety! Znowu śmieszne – z pozoru. Przecież radny (tym razem dziennikarz o niewątpliwym wykształceniu humanistycznym), interpelując, redaguje tytuł spektaklu! W teatrze, który oficjalną nazwę miasta ma w nazwie i w logotypie! Czy to oznacza, że wystawiając sztukę pt. Pipidówka, teatr powinien w przypisie wyjaśnić, że chodzi/nie chodzi o Bielsko-Białą? Czy – nawiązując do drugiego cytatu – wypowiedź dla prasy musi brzmieć jak oficjalny dokument? Bielszczanie i bialanie, jak potocznie nazywacie swoje miasto? Ja, bialanin, mówię że jestem z Bielska. Czyżby wieloletnia obecność na dostojnych salach obrad powodowała, że zapomina się o zjawisku mowy potocznej? A co z przymiotnikami? Słownik poprawnej polszczyzny z nieznanej inspiracji dopuszcza dwie formy przymiotników utworzonych od nazwy naszego miasta: zalecaną ’bielski’ i dopuszczalną ’bielsko-bialski’. No i popatrzcie: było województwo bielskie, jest powiat bielski (tak, w ustawach, mimo że niektóre właśnie pan radny uchwalał!). A placówki miejskie: Bielskie Centrum Kultury, Galeria Bielska BWA? A imprezy przez miasto wspierane, jak Bielska Zadymka Jazzowa? A Diecezja Bielsko-Żywiecka? Przewiduję koniunkturę na rynku pieczątek, papierów firmowych i szyldów! To jeszcze nie koniec. Farsa do potęgi trzeciej musi być w szalonym tempie. Więc krótko. Radny (bieliźniany) dostaje kartkę świąteczną z BWA. Tam ławica karpi. Radny martwi się. Może nawet interpeluje. Że nie znalazł. Akcentów żadnych. Na szczęście prezydent miasta przypomniał, że ryba to symbol chrześcijański, a w postaci karpia – świąteczny. Uff, ulga. Teraźniejszy wiek nie psuje sobie głowy... – ale, jak się okazuje, miast liczyć, ciągle gada o sztuce. I n t e r p r e t a c j e 31 ROZMAITOŚCI N agrodę Starosty Bielskiego im. ks. Józefa Londzina za rok 2005 otrzymała Waleria Owczarz, przewodnicząca Towarzystwa Miłośników Ziemi Bestwińskiej. Z jej inicjatywy powstało w Bestwinie Muzeum Regionalne im. ks. Zygmunta Bubaka i uporządkowano zbiory muzealne. Z pieczołowitością zbiera wszystko, co dotyczy małej ojczyzny, jest autorką kilku książek o rodzinnej miejscowości. Prowadzi także niezwykłe lekcje historyczne dla młodzieży szkolnej. To tylko niektóre z licznych działań laureatki. Nagrodę wręczono podczas gali w Teatrze Polskim 18 listopada ubiegłego roku. P od koniec listopada Teatr Lalek Banialuka zaprezentował premierę Kota w butach Ewy Szelburg-Zarembiny w adaptacji i reżyserii Lucyny Sypniewskiej, ze scenografią Ewy Pietrzyk i muzyką Krzysztofa Maciejowskiego. Grają: Maria Byrska, Magdalena Obidowska, Lucyna Sypniewska, Władysław Aniszewski, Konrad Ignatowski, Ziemowit Ptaszkowski. To rozegrana w żywym planie opowieść o młynarczyku Janku i starym Kocie, którzy wędrują przez świat, by szukać szczęścia wśród ludzi. To także żartobliwie opowiedziana historia szczęśliwej miłości ubogiego Janka i pięknej Królewny. Przedstawienie przeznaczone jest przede wszystkim dla dzieci najmłodszych, choć z pewnością chętnie obejrzą je także dzieci starsze, a nawet rodzice. W Bielsku-Białej grudzień przywitał nas jaz zowymi nutami. Kilkunastu znakomitych muzyków z całego świata zagrało nad Białą. A to za sprawą III Jazzowej Jesieni w Bielskim Centrum Kultury. Program został tak ułożony, by zaprezentować polskiej publiczności najświeższe i najciekawsze propozycje katalogu wytwórni ECM. M.in. odbyła się polska premiera albumu Manu Katché, wybitnego francuskiego perkusisty; również premierowy był nowy projekt Tomasza Stańki, realizowany ze światowej sławy amerykańskimi muzykami Johnem Abercrombiem i Markiem Johnsonem; wystąpił niezwykły duet: Anja Lechner i Vassilis Tsabropoulos. Koncertom towarzyszyła wystawa okładek płytowych wytwórni ECM, zdjęć Andrzeja Tyszki, rzeźb wideo Mirosława Bałki i oprawy wizualnej Joanny Stańko. Autorem oprawy graficznej był Piotr Młodożeniec. 32 R e l a c j e B uczkowice, Kozy, Porąbka i Bystra – to miej scowości, w których chóry zrzeszone w bielskim oddziale Polskiego Związku Chórów i Orkiestr zaprezentowały się w tradycyjnym Spotkaniu z kolędą. Spotkania odbywały się 7 i 8 stycznia. W konkursie na najlepszą akcję „Cała Polska czyta dzieciom” w roku szkolnym 2004/2005 wzięły udział 404 podmioty z całej Polski. Uroczysty finał odbył się 1 grudnia 2005 w Teatrze Studio w Warszawie. Przyznano 11 głównych nagród, a wśród laureatów znalazła się Książnica Bes kidzka. Placówka ta została również nagrodzona w konkursie o Europejskie Trofeum Energetyczne, a nagrodę odbierali w siedzibie przedstawicielstwa regionu Nadrenia Północna-Westfalia przy Komisji Europejskiej w Brukseli wiceprezydent Bielska-Białej Zbigniew Michniowski i dyrektor Książnicy Bogdan Kocurek. P o raz dziewiąty w Domu Kultury w Kozach odbyły się Remanenty Kulturalne. Podczas podsumowania mijającego roku wręczona została Złota Superata, nagroda fundowana przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, organizatora Remanentów. Kandydatów do nagrody typują starostowie z południowej części województwa śląskiego. Tegoroczna Złota Superata przypadła kapeli Wałasi z Istebnej za przeprowadzenie IV Spotkania Gajdoszy i Dudziarzy na Stecówce. Pozostałe nagrody odebrali: Stefania Szyp z Czerwionki-Leszczyn za organizację Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej oraz konkursu recytatorskiego, Gminny Ośrodek Kultury w Jasienicy za projekt pn. Wendelin – sztuka i tradycja, Lothar Dziwoki z Żor za cykl spotkań z różnymi gatunkami muzyki. Nagroda rzeczowa trafiła do Zespołu Szkół Specjalnych w Raciborzu za Biesiadę Śląską Szkół Specjalnych pn. Bajtel Gala. Bibliografia opracowana w Książnicy Beskidzkiej sfinansowana została ze środków Samorządu Województwa Śląskiego, Gminy Bielsko-Biała i Powiatu Bielskiego. O d 9 grudnia 2005 do 13 stycznia 2006 Galeria Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Biel sku‑Białej prezentowała wystawę Boże Narodzenie w kolekcji Stanisława Gerarda Trefonia. Rudzki kolekcjoner gromadzi malarstwo nieprofesjonalne, dzieła górników, robotników, mieszkańców szarych familoków, głównie z Górnego Śląska. Prace dwudziestu dziewięciu autorów prezentowane w Galerii Sztuki ROK to tylko niewielki wycinek tej pokaźnej kolekcji, malarskie ujęcie wyjątkowego czasu pełnego magicznego oczekiwania i następującej po nim radości, czasu, który rozpoczyna się adwentem, a kończy świętem Trzech Króli. Stanisław Gerard Trefoń pośród swoich zbiorów Zbigniew Micherdziński U kazała się Bibliografia Bielska-Białej i powiatu bielskiego za lata 1999–2000. To kontynuacja wydawanej wcześniej bibliografii województwa bielskiego. Uwzględniono w niej zmiany zasięgu terytorialnego związane z reformą administracyjną, zarejestrowano materiały ze wszystkich dziedzin życia miasta i powiatu. W zrębie głównym bibliografii jest XVI działów, zawiera on 2141 pozycji. Tom opatrzono indeksami: alfabetycznym i przedmiotowym. I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI 9 grudnia ruszył portal internetowy – www.silesiakultura.pl. Jego twórcą i administratorem jest Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. Portal prezentuje aktualne wydarzenia kulturalne w województwie śląskim, zapowiedzi dużych i małych imprez w poszczególnych miesiącach, repertuary kin, teatrów, wystawy w galeriach, nowości wydawnicze, a także działania na terenach przygranicznych. Z redakcją portalu można kontaktować się pod adresem: [email protected]. 20 grudnia w kinoteatrze Rialto w Katowicach wręczono Nagrody Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie kultury za rok 2005. Nagrody dla młodych twórców otrzymali: Ewa Kutynia-Lipińska – za znaczące osiągnięcia aktorskie, Piotr Banasik – za wybitne osiągnięcia w dziedzinie muzyki, Sławomir Rumiak – za wybitne osiągnięcia w dziedzinie fotografii. W zakresie upowszechniania kultury i ochrony jej dóbr nagrody przyznano: Janowi Brodce – za wybitne osiągnięcia w upowszechnianiu folkloru Żywiecczyzny, Krzysztofowi Pośpiechowi – za wybitne zasługi w upowszechnianiu muzyki, Barbarze Zielonce – za wybitne dokonania artystyczne i organizacyjne na rzecz amatorskiego ruchu muzycznego. Nagrody artystyczne otrzymali: Marcin Pospieszalski – za dokonania w dziedzinie muzyki, Marek Moś – za osiągnięcia w dziedzinie muzyki, Bogumiła Murzyńska-Głybin – za znaczące osiągnięcia aktorskie. P od koniec 2005 roku Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej po raz siódmy wydał Kalendarz Kulturalny Województwa Śląskiego na rok 2006. Po raz drugi oprócz wersji książkowej przygotowano też internetową, będącą częścią portalu www.silesiakultura.pl. Wersja elektroniczna zawiera niemal wszystkie przekazane do końca listopada ubiegłego roku informacje o planowanych festiwalach, konkursach, przeglądach, wystawach, koncertach, warsztatach czy prezentacjach. Można – a nawet trzeba – na bieżąco ją aktualizować: zarówno rejestrować nowe imprezy, jak i wprowadzać zmiany. Wersja książkowa z oczywistych względów zawiera mniej danych. Posługiwanie się publikacją ułatwiają dwa skorowidze: imprez i miejscowości. Kalendarz zredagowała po raz siódmy Urszula Witkowska, graficznie opracował Janusz Legoń, R e l a c j e © Alessandro Bee, Włochy: Lot o zmierzchu, wystawa Fotografia dzikiej przyrody 2005, Galeria Bielska BWA a przygotowany został na zlecenie Wydziału Kultury Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego. Wydawnictwo można kupić w Regionalnym Ośrodku Kultury. U kazał się trzeci zeszyt z cyklu Studia i ma teriały do dziejów historii i kultury Beskidu Śląskiego szczegółowo przedstawiający zagadnienia związane ze strojem ludowym górali śląskich, a dokładniej mieszkańców Istebnej, Jaworzynki, Koniakowa. Jego autorką jest Małgorzata Kiereś, etnograf, badaczka historii, kultury, folkloru górali Beskidu Śląskiego, autorka wielu artykułów, kura torka wystaw etnograficznych, organizatorka sesji popularnonaukowych, konsultantka grup folklorystycznych, kierowniczka Muzeum Beskidzkiego w Wiśle, laureatka nagród im. J. Ligonia, Ministra Kultury i Sztuki, Powiatu Cieszyńskiego. D o 31 grudnia w Galerii Bielskiej BWA trwała pokonkursowa wystawa Bielskiej Jesieni. Styczeń natomiast przywitał widzów wystawami Fotografia dzikiej przyrody 2005 oraz Wilk (6–29.01.2006). Pierwsza to prezentacja najnowszej edycji największego, najbardziej prestiżowego międzynaro dowego konkursu fotograficznego dzikiej przyrody, której polska inauguracja miała miejsce właśnie w Bielsku-Białej. Organizatorem wystawy w Polsce jest Agencja Zegart – Jerzy Zegarliński. Na drugą ekspozycję składało się kilka dużych, drapieżnych rzeźb Marioli Wawrzusiak spawanych ze złomu i kilkanaście najnowszych wielkoformatowych obrazów olejnych na płótnie Rafała Borcza – laureata Grand Prix i Nagrody Publiczności Bielskiej Jesieni 2001 oraz wyróżnienia i również Nagrody Publiczności w 2005 roku. Wystawa pokazuje to, co powstaje pomiędzy wieloma ucieczkami artystów z wielkiego miasta, w sam środek dzikiego bieszczadzkiego lasu, i to na długie miesiące. I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI S zafa gra to tytuł płyty zespołu stworzonego przez aktorów Teatru Polskiego w Bielsku-Białej – 4&4 Singers. 14 stycznia odbył się koncert promocyjny krążka, na którym znalazły się piosenki Marii Koterbskiej w nowych aranżacjach. Dlaczego Maria Koterbska – bo to znakomita wokalistka, prawdziwa gwiazda polskiej piosenki i na dodatek bielszczanka. Grupę tworzy ósemka młodych ludzi pod wodzą Tomasza Lorka, a powstała pod koniec 2004 roku. 14 stycznia w Szczyrku w Beskidzkiej Galerii Sztuki otwarto wystawę pod tytułem Topo grafie kobiet. Złożyły się na nią malarstwo Ludwiki Kimmel oraz szkło, a właściwie unikatowe witraże Renaty Pawlik-Kiebdój. Obie panie współpracują ze sobą od dłuższego czasu. Renata Pawlik-Kiebdój ma dwie pracownie: w Nowym Jorku i w Dąbrowie Górniczej. Łączy szkło z innymi materiałami, osiągając niezwykłe rezultaty. Ludwika Kimmel maluje wielkoformatowe obrazy, o których prowadzący szczyrkowską galerię Mirosław Bator napisał: To nie jest świat wygładzonych sytuacji i towarzystwa wzajemnej adoracji. To jest świat sennych koszmarków i kończącej swoje działanie koki. Te obrazy, wystawione gdzieś w hallu banku, z pewnością skutecznie zmniejszyłyby jego obroty, ale byłyby ogromną inspiracją dla jeszcze młodszych od Ludwiki twórców. Zofia Strumiłło: Muzyczny plac zabaw, Wydział Wzornictwa Przemysłowego A SP w Warszawie, projekt dyplomowy F ilm W beskidzkich izbach twórczych przybliża izby i galerie twórczości ludowej powiatów bielskiego, żywieckiego i cieszyńskiego. Film prezentuje sylwetki dwudziestu czterech beskidzkich twórców ludowych – rzeźbiarzy, koronczarek, malarzy na szkle, budowniczych instrumentów. We wnętrzach warsztatów wysłuchujemy opowieści o początkach ich artystycznej aktywności, o fascynacji sztuką ludową, która stała się ich sposobem na życie. Obserwujemy proces powstawania dzieł. Scenariusz i reżyseria Jerzy Kołodziejczyk, zdjęcia i współpraca Aleksander Dyl, montaż Mirosław Kubiczek. Produkcja Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. I kara – doroczną Nagrodę Prezydenta Miasta Bielska-Białej za osiągnięcia w roku kalendarzowym otrzymał Władysław Szczotka – dyrektor Bielskiego Centrum Kultury – za organizację X Fe stiwalu Kompozytorów Polskich. W tej kategorii nominowani zostali: Magdalena Obidowska – aktorka Banialuki, Dominika Jurczuk – muzyk, Bogdan Kocurek – dyrektor Książnicy Beskidzkiej. Za dotychczasową działalność statuetkę wręczono Inez i Andrzejowi Baturom, a nominacje otrzymali: Irena Edelman – szefowa Spółdzielczego Centrum Kultury Best, Grażyna Bułka – aktorka Teatru Polskiego, Mieczysław Peterek – fotograf i Dom Kultury w Kamienicy. Specjalnym Ikarem, w jubileuszowym roku 60-lecia działalności, uhonorowano Państwową Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną. Dyplomy otrzymali: biskup Paweł Anweiler, zespół redakcyjny „Beskidzkiego Informatora Kulturalnego” i Chór Mieszany Echo. Tytuł Dobrodzieja Kultury w roku 2005 przyznano firmom Enersys i Philips Lighting. M uzyczny plac zabaw; szkolna ławka, która rośnie razem z uczniem; lampa, o której kształcie decyduje posiadacz. To wszystko przedmioty, które są na razie w sferze projektu, a zaprezentowano je na wystawie Najlepsze dyplomy projektowe 2004/ 2005 w Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie (16 stycznia – 21 lutego). Na wystawie znalazły się wyróżniające się prace licencjackie i magisterskie z zakresu grafiki użytkowej i wzornictwa przemysłowego. Celem wystawy była promocja najzdolniejszych absolwentów. Młodzi projektanci nie tylko zaprezentowali swoje dyplomy, mieli też możliwość spotkania się z potencjalnymi producentami. 34 R e l a c j e W tym samym czasie w Śląskim Zamku Sztuki i Przed siębiorczości trwała wystawa AGRAFA 2005, czyli przegląd projektów graficznych studentów katowickiej ASP. L otos Jazz Festival – czyli Bielska Zadymka Jazzowa już ósmy raz opanowała Bielsko-Białą, od 19 do 22 stycznia. Podczas koncertów wystąpili wykonawcy polscy, europejscy i amerykańscy (m.in. pianista Peter Beets, kontrabasista Arild Andersen, pianista Hank Jones, saksofonista Courtney Pine). Goście specjalni to członkowie japońskiej grupy tancerzy z Tokio Stax Groove. Na festiwalu nie zabrakło również naszych najlepszych – i uznanych, i młodych muzyków, a podczas koncertów galowych wystąpili laureaci konkursu towarzyszącego Zadymce. Otwarto także wystawę fotograficzną autorstwa Henryka Malesy, tym razem poświęconą kolebce jazzu – Nowemu Orleanowi. Ś ląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie zainaugurował działalność w styczniu 2005 roku. Od tego czasu zorganizowano tam wiele szkoleń, wystaw, warsztatów, starając się odpowiadać na potrzeby mieszkańców oraz działających na terenie całego Śląska przedsiębiorstw. Główny cel: lepsze wykorzystanie wzornictwa dla pobudzenia gospodarki całego regionu. Pierwsze urodziny świętowano 27 stycznia m.in. poprzez organizację seminarium 2006. Zaplanuj sukces, przygotowano także dzień otwarty z licznymi atrakcjami dla zwiedzających. II Karpacki Karnawał to koncerty (28 stycznia, COK Dom Narodowy, Cieszyn; 29 stycznia, Kass Strelnice, Czeski Cieszyn) przygotowane przez Cieszyńskie Studio Teatralne, a przywołujące echa tradycyjnego karpackiego kolędowania. W ubiegłorocznej edycji pojawiły się kolędy czeskie, polskie, słowackie i oczywiście łemkowskie, a w tym roku wzbogacono je o muzykę żydowską, huculską, cygańską, a także węgierską. Wystąpiły połączone siły prawie dwudziestu muzyków i śpiewaków – kapela łemkowska ze wsi Mokre, kapela Torka Kazimierza Urbasia oraz muzycy i aktorzy CST. I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI P asja według dzieci i dorosłych to hasło VI Kon k ursu Malarstwa na Szkle, który po kilkuletniej przerwie organizują Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, Miejskie Centrum Kultury w Żywcu, Gminna Biblioteka Publiczna w Wilkowicach, Beskidzkie Stowarzyszenie Kulturalne Osada w Żywcu. Tym razem konkurs będzie miał zasięg ogólnopolski. Nowa edycja poprzedzona została kilkuletnimi warsztatami malarstwa na szkle w szkołach, przedszkolach, bibliotekach, domach kultury w powiatach bielskim, żywieckim, pszczyńskim oraz w Słowacji (Orawa, Kysuce). Zajęcia odbywały się w ramach Beskidzkiej Szkoły Folkloru, prowadzonej przez bielski ROK, a nauczyciele to twórcy ludowi oraz animatorzy kultury. Prace można składać do 30 marca 2006. P odczas Żywieckich Godów w konkursowych prezentacjach w Milówce (20 stycznia) i Żywcu (21 stycznia) wystąpiło 27 grup kolędników z Beskidu Śląskiego i Beskidu Żywieckiego. Wśród dzieci najwyższe oceny uzyskali kolędnicy z gwiazdą z zespołu Mała Roztoka z Czernichowa oraz połaźniczki i winszowniczki z Ogniska Pracy Pozaszkolnej w Koniakowie, a wśród dorosłych – szlachcice z Lalik i szlachcice ze Zwardonia. Najciekawsze inscenizacje obrzędów przedstawiły dzieci z Zespołu Regionalnego w Lesznej Górnej i zespołu Mali Istebniocy z Istebnej oraz dorosłe grupy – Romanka z Sopotni Małej i Zgrapianie z Jaworzynki. Główną nagrodą było wytypowanie do udziału w międzynarodowej części Żywieckich Godów. Taką kwalifikację uzyskali: szlachcice z Kamesznicy, kolędnicy z szopką z zespołu Roztoka z Czernichowa i kolędnicy z gwiazdą z Zarzecza. I nagrodę Międzynarodowych Prezentacji Zespo łów Kolędniczych i Obrzędowych, k tóre czwarty rok z rzędu odbyły się w ramach Żywieckich Godów, zdobył słowacki zespół Raslavičan. Koncert finałowy odbył się 28 stycznia w Miejskim Centrum Kultury w Żywcu. Tego samego dnia przy pięknej pogodzie i dużym zainteresowaniu publiczności w Milówce został zorganizowany konkurs grup plenerowych. I nagrodą podzielili się jukace z Zabłocia, dzielnicy Żywca, i połączone grupy Przebierańcy z Górnej Żabnicy oraz „Spod Pawlusiej” z Żabnicy. W tym konkursie z bardzo dobrej strony zaprezentowali się R e l a c j e Kadr z planu Wędrowca przebierańcy buso z węgierskiego Mohacza, którzy zdobyli II nagrodę. W tegorocznych Prezentacjach wystąpiły grupy z Polski, Słowacji, Węgier, Czech i Ukrainy. Tak samo jak w trzech poprzednich latach, głównym sponsorem Prezentacji był Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki. O d kilku lat w Ślemieniu odbywa się Konkurs Kolęd i Pastorałek. W tym roku (27–29 stycznia) objął przygraniczne obszary Polski i Słowacji, a współfinansowany był z funduszy Unii Europejskiej. Wśród zespołów dziecięcych I miejsce wyśpiewały Boże Owieczki z Korbielowa, a młodzieżowych – Mladeżnicky cirkevny zbor z Orawskiego Wesela (Słowacja) i Nadzieja ze Ślemienia. Wyróżnienie I stopnia wśród dorosłych przyznano Chórowi Parafialnemu z Międzybrodzia Żywieckiego. Wśród najmłodszych solistów wyróżniono Małgorzatę Nakonieczną z Krakowa. Nagrodę główną zdobył solista ślemieńskiej grupy Nadzieja – Marcin Pokusa. Organizatorem konkursu była Gmina Ślemień, a odbywał się w Gminnym Ośrodku Kultury Jemioła. Grzegorz Kuboszek T eatr Polski w Bielsku-Białej od nowego sezonu pracuje pod dyrekcją Roberta Talarczyka. Pierwszą premierą był listopadowy Korowód według Marka Grechuty – spektakl złożony z piosenek tego artysty. 7 stycznia odbyła się kolejna premiera – adaptacji kultowego brytyjskiego serialu komediowego Allo!Allo!, z udziałem m.in. Jadwigi Grygierczyk, Anny Guzik, Kuby Abrahamowicza, Kazimierza Czapli, Grzegorza Sikory. Towarzyszył jej koncert Seriale, seriale – czyli najpiękniejsze piosenki z polskich seriali. Reżyserował oba spektakle Robert Talarczyk. W ędrowiec Franciszka Dzidy jest już gotowy. Zaplanowana na 30 stycznia premiera filmu w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej została odwołana, jak wiele imprez, w związku z żałobą narodową. Przeniesiono ją na 6 marca. F. Dzida jest jednym z najbardziej znanych w Polsce twórców kina niezależnego, to jego siódme pełnometrażowe dzieło. Główną rolę zagrał Piotr Machalica, w pozostałych wystąpili m.in. Anna Guzik, Grzegorz Sikora, Tomasz Lorek, Cezariusz Chrapkiewicz. Zdjęcia kręcono głównie w plenerze. I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE 12 8 51 17 B i e ls k o - B ia ł a Ogólnopolski Konkurs Malarstwa Nieprofesjonalnego im. I. Bieńka – otwarcie wystawy pokonkursowej, ogłoszenie wyników 23 marca, Miejski Dom Kultury – Dom Kultury Włókniarzy Informacje: tel. 0-33-812-56-93, mdkbb@poczta. onet.pl, www.mdk.beskidy.pl Ogólnopolski Konkurs Recytatorski – eliminacje rejonowe 1–2 kwietnia, Centrum Wychowania Estetycznego im. W. Kubisz Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku‑Białej, tel. 0-33-822-05-93, [email protected], www.rok.bielsko.pl 8 Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej na Podbeskidziu – koncerty z udziałem artystów polskich i zagranicznych, prezentacja muzyki religijnej różnych wyznań 23–27 kwietnia, Bielskie Centrum Kultury Informacje: tel. 0-33-828-16-40, [email protected], www.bck.bielsko.pl 16 Bielskie Spotkania Teatralne – przegląd teatrów amatorskich województwa śląskiego 22 kwietnia, Miejski Dom Kultury – Dom Kultury w Kamienicy Informacje: tel. 0-33-811-93-62, mdkbb@poczta. onet.pl, www.mdk.beskidy.pl Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez granic” – konkursowy przegląd spektakli, koncerty, wystawy, warsztaty 24–27 maja, Cieszyn, Czeski Cieszyn, teatry, plener Informacje: Stowarzyszenie Solidarność Polsko‑Czesko-Słowacka, tel. 0-604-869-025 C z ę st o c h o wa Międzynarodowy Konkurs Fotografii Cyfrowej „Cyberfoto” – otwarcie wystawy i podsumowanie konkursu 28 kwietnia, Regionalny Ośrodek Kultury Informacje: tel. 0-34-324-46-51, [email protected], www.rok.czestochowa.pl 9 Kat o wi c e Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” W ramach konkursu zaprezentowany zostanie dorobek młodych reżyserów, a poza konkursem – mistrzów. 5–11 marca, Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego Informacje: tel. 0-32-251-66-81, [email protected], www.estradaslaska.pl 8 B u c z k o wi c e ziecięca Scena Miniatur Teatralnych – konkurs spektakli teatralnych i monodramów, warsztaty 18–19 maja, Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji Informacje: tel. 0-33-498-23-15, [email protected] P aw ł o wi c e Przegląd Zespołów Młodzieżowych „Sala Prób” – konkurs o zasięgu wojewódzkim dla zespołów amatorskich 11–12 marca, Gminny Ośrodek Kultury Informacje: tel. 0-32-472-25-70, [email protected], www.gokpawlowice.hg.pl Ci e s z y n ni Teatru Polonia – X edycja Dni Teatru w Cieszynie, prezentacja Teatru Polonia Krystyny Jandy 28–31 marca, Teatr im. A. Mickiewicza Informacje: tel. 0-33-857-75-90, www.teatr.cieszyn.pl Pszczyna Europejska Majówka. Wielka Gala Orkiestr Wojskowych maj, Pszczyńskie Centrum Kultury Informacje: tel. 0-32-210-45-51, pszczynapck@poczta.onet.pl, www.pszczyna-centrumkultury.pl D D 36 Przegląd Filmowy „Kino na granicy” – edycja cyklicznej imprezy realizującej idee wzajemnego zbliżenia poprzez kulturę 19–23 kwietnia, Cieszyn, Czeski Cieszyn Informacje: Stowarzyszenie Solidarność Polsko‑Czesko-Słowacka, tel. 0-604-869-025, www.kinonagranicy.pl R e l a c j e 9 3 Rybnik Rybnicki Festiwal Fotografii – prezentacje prac twórców już uznanych i młodych, spotkania, pokazy multimedialne 24–26 marca, Klub Energetyka Fundacji Elektrowni Rybnik Informacje: tel. 0-32-739-18-98, [email protected], www.fundacja.rybnik.pl 3 Szczyrk iosenny Jarmark Twórczości Ludowej – tradycyjna prezentacja twórczości ludowej Beskidów, kiermasz maj, Miejski Ośrodek Kultury Informacje: tel. 0-33-817-86-36, mok5@poczta. onet.pl, www.szczyrk.pl W Tychy Tyskie Spotkania Teatralne – konkurs dla grup nieprofesjonalnych z kraju i polonijnych 20–25 kwietnia, Teatr Mały Informacje: tel. 0-32-227-20-67, [email protected], http://teatrmaly.tychy.pl/tyskie_spotkania_teatralne/index.htm 33 Zabr z e iędzynarodowy Festiwal Tańca – największe wydarzenie taneczne w Polsce w 2006 roku 14 maja, hala Pogoń Informacje: Urząd Miasta, tel. 0-32-373-33-30 M Żory iędzynarodowy Festiwal Gitarowy – koncerty uznanych artystów i międzynarodowy konkurs dla muzyków do lat 20 27–30 kwietnia, Miejski Ośrodek Kultury Informacje: tel. 0-32-434-24-36, [email protected], www.mok.zory.pl M Ż y wi e c ielkanoc w tradycji naszych przodków” – cykl imprez prezentujących zwyczaje wielkanocne kwiecień, Żywiec, powiat żywiecki Informacje: tel. 0-33-860-22-44, [email protected], www.starostwo.zywiec.pl W I n t e r p r e t a c j e GALERIA Inez i Andrzej Baturowie Ikara 2005 – doroczną nagrodę Prezydenta Miasta Bielska‑Białej w dziedzinie kultury i sztuki za wybitną dotychczasową działalność otrzymali Inez i Andrzej Baturowie. Oboje są fotografikami, członkami Związku Polskich Artystów Fotografików. Andrzej Baturo przez wiele lat był fotoreporterem prasowym. Otrzymał dwukrotnie tytuł Fotoreportera Roku. Brał udział w kilkudziesięciu wystawach krajowych i zagranicznych, w tym trzykrotnie w prestiżowej World Press Photo, zdobywał nagrody krajowe i zagranicz- ne. Jest autorem wielu albumów głównie o tematyce górskiej. Inez Baturo z wykształcenia jest anglistką. Przetłumaczyła wydaną w ubiegłym roku przez Wydawnictwo Baturo Historię fotografii światowej Naomi Rosenblum. Fotografuje przede wszystkim pejzaż. Jej zdjęcia ukazywały się w wielu albumach. Miała kilkanaście wystaw indywidualnych w kraju i za granicą. Państwo Baturowie od lat prowadzą Galerię Fo tografii B&B, a w roku 2005 zorganizowali w Bielsku-Białej pierwszy światowy Foto Art Festival. Inez Baturo Inez Baturo Andrzej Baturo XXII Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej 20–24 maja 2006 Jeden z najważniejszych i najbardziej prestiżowych przeglądów sztuki lalkarskiej, konkurs, warsztaty, seminaria, spotkania i dyskusje. Teatr Lalek Banialuka im. J. Zitzmana Bielsko-Biała, ul. A. Mickiewicza 24 tel. 0-33-812-33-94, 0-33-822-10-46 [email protected], www.banialuka.pl Projekt Michał Kliś