Pani ma smutne oczy

Transkrypt

Pani ma smutne oczy
Fundacja Ronalda S. Laudera - Łódź
Pani ma smutne oczy...
Książka Tygodnika. Jan Grabowski: "Ja tego Żyda znam !"
Szmalcownictwo nie należało do zjawisk marginalnych, lecz stało się podczas wojny źródłem
zarobkowania dla tysięcy ludzi.
O jego skali mówią nawet narodziny nowego słowa.
Michał Okoński / 2005-01-30
- 1. “Nie zapowiedziane, wcześniej nie umówione pukanie nie wróżyło niczego dobrego, a o tym,
które właśnie rozbrzmiewało, z góry było wiadomo, że przyjazne nie jest, było agresywne, głośne, pewne
siebie. Tak puka ktoś, kto nie przychodzi po to, by ci pomóc, tak puka ten, kto chce zrobić z tobą
porządek” - swoje wspomnienie o spotkaniu ze szmalcownikiem Michał Głowiński rozpoczyna od
fenomenologii stukania do drzwi. Miał wówczas osiem lat, ukrywał się z matką i ciotką w mansardzie w
centrum Warszawy. Któregoś dnia w drzwiach stanął ubrany “z okupacyjną elegancją”
młody człowiek. Już w progu oświadczył, że wie, kim są, i że zamierza oddać ich w ręce Niemców.
Zażądał okupu, a że ofiary nie miały przy sobie nic wartościowego, pozwolił ciotce wyjść na miasto w
poszukiwaniu czegoś, co go zadowoli. Chłopca z matką zatrzymał jako zakładników.
W ciągu następnych kilku godzin wydarzyło się coś, co wybitnego badacza literatury przez lata
powstrzymywało przed opisaniem tej historii: znudzony szmalcownik zaproponował chłopcu partię
szachów. Istnieje przecież “odwieczny topos, utrwalony przede wszystkim w ikonografii, ale
mający także liczne realizacje słowne, przedstawiający grę człowieka ze śmiercią”... Autor
“Czarnych sezonów” zastrzega, że jego opis nie jest tandetnym pomysłem literackim, nie
ma tu ani grama fikcji, a jeśli pojawia się “literatura”, to wbrew intencjom:
“Opowiadam o wydarzeniu, które miało miejsce w czasie, w jakim przydarzyć się mogły rzeczy
najpotworniejsze w swej niezwykłości”.
Rozgrywki nie ukończono. Gdy tylko ciotka wróciła, rozzłoszczony skromnymi rozmiarami okupu
szantażysta wyszedł. Jego ofiary musiały również opuścić dotychczasowe schronienie: trzeba było szukać
kolejnego, zanim prześladowca nie wróci lub nie przyśle kolegi. Michał Głowiński do dziś pamięta
“rosłego młodego mężczyznę z filuternie przystrzyżonym wąsikiem”; wspomina jego palto
“szare, grube, zrobione z materiału w jodełkę”. W pamięci ilu ludzi odcisnęły się podobne
postaci? Ilu spotkanie z nimi przypłaciło życiem?
- Książkę prof. Jana Grabowskiego, historyka z Ottawy i członka-korespondenta Centrum Badań nad
Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, otwierają niemal rytualne przypomnienia: że w
jerozolimskim parku Yad Vashem rosną drzewka oliwne, upamiętniające tych, którzy nieśli pomoc Żydom
w czasach Zagłady. Że “polskich” drzewek jest wśród nich najwięcej. Że każde uosabia
bezgraniczne bohaterstwo: wszak za ukrywanie Żydów groziła w okupowanej Polsce śmierć. I że oprócz
pojedynczych Sprawiedliwych była również organizacja Państwa Podziemnego, słynna
“Żegota”.
Jednak “nawet w czasie wojny życie płynie swoim trybem i trudno oczekiwać od całego
społeczeństwa codziennego bohaterstwa, bezkompromisowości i odwagi” - pisze autor. Nie sposób
się dziwić tym wstępnym zastrzeżeniom, skoro otwiera się książkę poświęconą jednemu z najbardziej
drażliwych tematów z historii okupacji. Z drugiej strony: który to już raz przychodzi Sprawiedliwym
osłaniać szantażystów czy morderców...
Tym bardziej, że Grabowski twierdzi, iż szmalcownictwo nie należało do zjawisk marginalnych, lecz stało
się źródłem zarobkowania dla tysięcy ludzi. Tworzyli oni nieraz kilkudziesięcioosobowe gangi,
przenikające nawet do okupacyjnych urzędów. A choć liczbę ofiar szantażu trudno oszacować, łatwo
można ją zwiększyć o tych, którzy w obawie przed szmalcownikami zdecydowali się pozostać w getcie,
oraz o ofiary “zatrzaśniętych drzwi” - ludzkiego strachu albo obojętności.
http://lauder.lodz.pl
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 15:35
Fundacja Ronalda S. Laudera - Łódź
O skali zjawiska mówią nawet narodziny nowego słowa. Grabowski przytacza słownikowe definicje:
szmalcownik to ktoś, kto “wymuszał na kimś okup, zwykle na Żydzie, pod groźbą
zadenuncjowania, wydania w ręce gestapo”. To jedno zdanie oczywiście nie wystarcza: wszak
wśród trudniących się szmalcownictwem zdarzali się “normalni” bandyci, którzy gwałcili
pozbawione już pieniędzy Żydówki. Byli i tacy, którzy wydawali ukrywających się ze strachu, bojąc się np.
zbiorowej odpowiedzialności mieszkańców całej kamienicy w razie “wpadki”, albo tacy,
którzy po aresztowaniu Żydów przejmowali ich mienie - przynajmniej w pierwszych kilkunastu miesiącach
okupacji, kiedy było jeszcze co przejmować...
Głowiński zastanawia się, czy prześladowcy jego rodziny zależało tylko na pieniądzach, czy był on także
przekonanym antysemitą. Zdaniem Grabowskiego wśród szmalcowników przeważali ludzie pragmatyczni,
którzy uznali swoje ofiary - by użyć sformułowania kronikarza warszawskiego getta Emanuela
Ringelbluma - za “umarłych na urlopie”: i tak skazanych na śmierć, a więc mogących się
już obyć bez dóbr doczesnych.
Barbara Engelking, znakomita badaczka dziejów zagłady warszawskich Żydów, dzieli szmalcowników na
sześć głównych grup: ludzi z przedwojennego marginesu i tych, których zdeprawowała dopiero wojna (z
książki Grabowskiego wynika, że ci drudzy stanowili ogromną większość). Tych, którzy tropili Żydów z
pobudek ideologicznych, i osoby uległe totalitaryzmowi, dla których hitlerowskie “prawo”
stało się obowiązującą normą. Żydów, którzy wydawali innych Żydów w nadziei ocalenia własnego życia, i
Polaków, którzy załatwiali porachunki denuncjując znienawidzonych sąsiadów. Większość znanych
przypadków dotyczy mężczyzn w wieku 25-40 lat, reprezentujących wszystkie grupy społeczne:
robotników, urzędników, handlarzy, uczniów szkół średnich. Jest tu także korepetytor języka
francuskiego, “artysta dramatyczny”, a nawet młody człowiek z tytułem hrabiowskim,
potomek jednego z najbardziej zasłużonych polskich rodów. Upada popularna dotąd teoria, że
szmalcownicy rekrutowali się wyłącznie z mętów.
Szantażowanie Żydów rozpoczęło się z chwilą wejścia wojsk niemieckich do Warszawy i przybierało na
sile z każdym antyżydowskim zarządzeniem. “Nie ma dosłownie Żyda »na powierzchni« czy »pod
powierzchnią«, który by nie miał z nimi [tj. szmalcownikami - MO] do czynienia raz albo kilka
razy” - pisał Ringelblum. Grabowski słusznie zwraca uwagę na różnicę w działaniach szantażystów
podejmowanych przed i po listopadzie 1941 (kiedy za przebywanie poza gettem bez zezwolenia
wprowadzono karę śmierci). Różnicę zarówno w klasyfikacji moralnej, jak i w dochodach szmalcowników:
o ile w pierwszych latach wojny ofiary mogły się wykupić nawet kilkudziesięcioma złotymi, później
musiały oddać wszystko, by uratować życie. Konspiracyjna “Prawda” w marcu 1943
ubolewała: “zatrważający wzrost denuncjatorów, nieprawdopodobne rozszerzanie się zgranych kół
szantażystów zagraża spokojowi coraz większej ilości ludzi, czyniąc nieznośnym życie tych, którzy
prześladowani przez okupanta czują się jak zgonione wściekłe psy”.
- Kilka podziemnych wyroków na szantażystów wykonano dopiero pod koniec 1943 r., z reguły dotyczyły
jednak osób, które łączyły ten proceder z rozpracowywaniem dla gestapo ruchu oporu.
“Szmalcownicy unikający styczności z podziemiem i z Niemcami nie musieli się obawiać karzącej
ręki podziemnego państwa” - twierdzi Grabowski i analizuje Kodeks Moralności Obywatelskiej,
opracowany w 1941 r. zbiór podstawowych zakazów i nakazów, którymi powinni kierować się uczciwi
Polacy żyjący pod okupacją. Kto donosi do wroga na rodaków, powinien być karany śmiercią - orzekał
Kodeks. Ten zaś, “kto dla zysku majątkowego wykorzystuje przymusowe położenie innej osoby i
używa w stosunku do niej przemocy lub groźby zwrócenia się do wroga, bądź zastosowania jego
rozporządzeń”, nie powinien zajmować stanowisk państwowych, samorządowych i społecznych.
Problem w tym, że autorzy dokumentu definiowali wspólnotę, do której się odwoływali, w kategoriach
narodowych, a nie obywatelskich. Żydzi, mimo że byli obywatelami polskimi, znaleźli się poza jej
obrębem.
Czy wprowadzenie do Kodeksu postulatu obrony żydowskich współobywateli było w ogóle możliwe?
Grabowski przypomina relację pułkownika Jana Rzepeckiego o jednym z wyższych dowódców AK, który
oprotestowywał rzekomo zbyt częste wzmianki o Żydach na łamach “Biuletynu
Informacyjnego” i groził zaprzestaniem dystrybucji tego najważniejszego podziemnego pisma
wśród swoich żołnierzy. Na temat niechętnego stosunku elit polskiego Państwa Podziemnego do Żydów
ukaże się wkrótce książka Dariusza Libionki (“ZWZ AK i Delegatura Rządu RP wobec eksterminacji
Żydów polskich”); dla równowagi przypomnijmy jednak za Grabowskim, że równie niechętne
wobec ginących Żydów były elity demokratycznego Zachodu (a ze zjawiskiem szmalcownictwa mieliśmy
do czynienia we wszystkich właściwie krajach okupowanych). W każdym razie dla wielu szantażystów
http://lauder.lodz.pl
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 15:35
Fundacja Ronalda S. Laudera - Łódź
polowanie na Żydów nie stało w sprzeczności ze swoiście pojętym patriotyzmem. “Niektórzy byli
szmalcownicy kontynuowali polowanie na Żydów nawet podczas Powstania Warszawskiego, równocześnie
walcząc z Niemcami” - przypomina historyk z Ottawy.
Jakkolwiek więc bolesna to konkluzja, dla ukrywających się w Warszawie Żydów poruszanie się po
mieście niosło wielkie ryzyko dekonspiracji właśnie ze strony polskich współobywateli. “To jest
trudna sprawa - cytuje Grabowski wspomnienie jednego z tych, którzy przeżyli. - Bo ja osobiście w czasie
okupacji od Niemców nie zaznałem niczego złego. Oczywiście ja wiedziałem co mi grozi. Ale jednak jak
chodziłem po ulicy, to się bardziej bałem, że natknę się na Polaka-szmalcownika niż na Niemca”.
Przeciętnemu Niemcowi - tłumaczy autor - stereotyp Żyda kojarzył się przeważnie z rysunkami na łamach
“Stürmera”, a nie ze zasymilowanymi i “normalnie” ubranymi przechodniami.
Polacy zaś potrafili rozpoznawać Żydów “na podstawie wieloletniego doświadczenia i bliskich
kontaktów”. Nawet zbyt dobra znajomość niemieckiego była podejrzana. Ukrywająca się w
Warszawie Franciszka Tusk-Scheinwechslerowa tak opisywała zaczepki szmalcowników: “Pani ma
smutne oczy - Pani jest Żydówką. Pani się spieszy - Pani jest Żydówką. Pani się rozgląda dokoła - Pani
jest Żydówką”. Ringelblum twierdzi, że najtrudniejsze do ukrycia były “żydowskie
oczy”, pełne bólu i smutku... Na 340 Żydów, których protokół zatrzymania udało się
Grabowskiemu przeanalizować, 294 wpadło na skutek denuncjacji przechodniów, granatowych
policjantów, tramwajarzy czy pracowników kolei podmiejskiej.
- Grabowski szuka wiedzy o szmalcownikach wśród niezbadanych dotąd akt osobowych, zgromadzonych
przez zespoły Sądu Specjalnego (Sondergericht Warschau), działającej przy tym sądzie prokuratury oraz
współpracującego z nimi Sądu Niemieckiego (Deutsches Gericht). Oparcie się na dokumentach władz
okupacyjnych to siła i słabość książki. Siła, bo nikt tu niczego nie chce wybielać albo zaczerniać;
beznamiętne raporty z przesłuchań zatrzymanych porażają (pamiętajmy: za sformułowaniami typu
“nadać Żyda” kryje się nierzadko czyjaś śmierć...). Słabość, bo szczegółowo opisywane
przypadki dotyczą jedynie osób, które wpadły w konflikt z niemieckim prawem, np. podając się za
funkcjonariuszy gestapo czy korumpując niemieckich urzędników.
Większość cytowanych przez Grabowskiego akt pochodzi z lat 1940-41, kiedy dzielnica żydowska nie była
jeszcze zamknięta. Szczególnie zajadłe polowania nastąpiły kilkanaście miesięcy później, ale wtedy ofiary
denuncjacji po prostu rozstrzeliwano albo wysyłano do obozów zagłady bez oglądania się na procedury
sądowe.
A propos procedur: “Dla utrwalenia w pamięci kilku choćby nazwisk - pisze powściągliwy
zazwyczaj badacz - wspomnę trzech prawników podpisanych m.in. pod wyrokiem śmierci na kobietę,
»która dała żydowskiemu dziecku mleka oraz udzieliła mu gościny«. Autorami tej sentencji byli:
przewodniczący Sondergerichtu dr Leitsmann oraz sędziowie Mohr i Knoll”. Ale zasługą
Grabowskiego jest nie tylko pokazanie oprawców. W zeznaniach przed niemieckim sądem słyszymy też
głos Umarłych. Ci, którzy je złożyli, nie przeżyli Holokaustu.
- Jak to mogło wyglądać? Zacytujmy zeznanie młodego szantażysty (zatrzymanego w kwietniu 1940 r.):
“na rogu Koszykowej i Mokotowskiej natrafiłem na dwóch nieznanych sobie Żydów, wobec których
postanowiłem podać się za pracownika gestapo. Miałem też w tym taki zamysł, aby w ten sposób zdobyć
od nich nieco pieniędzy, gdyż wiem, że Żydzi zawsze mają mnóstwo pieniędzy”. Granatowy
policjant zapisał, że zatrzymany szantażysta “prosił mnie żebym go natychmiast zwolnił,
poświadczył mnie, że ma piniędzy do cholery i gdy zwolnię go, otrzymam od niego 300 zł, prócz tego
zapytywał mnie, czy ja jestem uczciwym Polakiem i że o ile nim jestem, to dlaczego bronię
żydków”. Inna opowieść pochodzi z ust ofiary: “Był to młody, może 18-letni chłopak.
Niedobrze mu z oczu patrzyło. Postanowiłam więc, że wstąpię do kościoła. Nie oglądam się, ale czuję jego
wzrok. Siadam w ławce, on obok mnie. Pani jest Żydówką - mówi do mnie. Idziemy do gestapo...”.
Relacje Żydów, którym udało się opuścić getto, obfitują w opisy szantażystów, kręcących się wokół
murów w oczekiwaniu na tzw. “łebków”. Ita Dimant wspomina: “Zaledwie mamy za
sobą wachę i skręcamy w Żelazną, gdy chmara wyrostków otacza nas ze wszystkich stron i początkowo
nic nie mówią tylko za nami biegną”. Zanim ona i jej rodzina docierają w bezpieczne miejsce, nie
mają już ani pierścionków, ani zegarka, ani nawet butów.
Typowy szantażysta wyłapywał swoje ofiary właśnie na ulicy czy w tramwaju, rzadziej w domu - po
http://lauder.lodz.pl
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 15:35
Fundacja Ronalda S. Laudera - Łódź
dłuższej obserwacji. Można było użyć techniki “na Niemca”, czyli namówić do współpracy
(oferując podział łupów) przypadkowo spotkanego żołnierza. Można było nadużyć stanowiska służbowego,
np. w policji czy w kolumnach dezynfekcyjnych, których zadaniem - przynajmniej w teorii - była walka z
tyfusem.
To wszystko sposoby “zawodowców”. Działający na własną rękę mężczyzna zapukał w
październiku 1940 r. do właścicielki kamienicy na Krakowskim Przedmieściu i wręczył jej list o
następującej treści: “Szanowni Państwo! Na podstawie ścisłych dochodzeń ustaliliśmy semicki
rodowód Państwa. Wobec powyższego zwracamy się o doręczenie okazicielowi niniejszego sumy 2000 zł
w zamkniętej kopercie... W zamian zniszczymy będące w naszym posiadaniu dowody obciążające. W
przeciwnym wypadku sprawę przekażemy niezwłocznie władzom niemieckim”. Wpadł, bo
właścicielka posesji, “aryjka, Polka i katoliczka”, sama przekazała sprawę władzom.
- Ukazanie się stustronicowej pracy profesora Jana Grabowskiego nie wywoła pewnie burzy podobnej do
tej, którą sprawiła inna niewielka książka, opublikowana przed kilkoma laty przez Jana Tomasza Grossa.
Trudno się dziwić. Po pierwsze, od czasu publikacji “Sąsiadów” ukazało się już wiele innych
“nieprzyjemnych” (by użyć określenia prof. Jerzego Jedlickiego) książek - choćby
“My z Jedwabnego” Anny Bikont. Po drugie, “Ja tego Żyda znam!” to
rozprawa stricte historyczna, a nie reportaż czy esej, brak w niej mocnych i efektownych uogólnień. W
dodatku Grabowski komplikuje proste widzenie świata wskazując np. na udział Żydów w bandach
szmalcowniczych.
Raport Delegatury Rządu na Kraj z 1942 r. dzielił stolicę Polski na “trzy Warszawy”:
walczącą i bohaterską, w której “mieszkała” jedna czwarta populacji, “tę
drugą”, która po prostu starała się przeżyć (70 proc.) i pozostałe 5 proc., określane przez
“Biuletyn Informacyjny” jako “pośmiecie i hołota”. Według prof. Tomasza
Szaroty “trzecie miasto” zamieszkiwało od 30 do 60 tys. ludzi. Dużo czy mało w kontekście
okupacyjnego horroru? Grabowski jest ostrożny. Pamięta o ograniczeniach terytorialnych i czasowych
swoich badań. Nikogo nie oskarża, choć przypomina za Antonim Słonimskim, że “zbrodnia nie
nazwana jest jak trucizna utajona w winie”.
Wiedzy zakopać z powrotem w archiwach się nie da - pisał niedawno na tych łamach Jerzy Jedlicki.
Problem w tym, co z nią uczynimy. Może czas na społeczną historię okupacji, w której znajdą miejsce i
bohaterowie, i milcząca większość, i ci, do których wciąż trudno nam się przyznać? Na pewno szkoda
byłoby, gdyby książka Grabowskiego - podobnie zresztą jak wydane w tej samej serii “Szanowny
panie gistapo. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach 1940-1941” Barbary
Engelking - pozostała niezauważona.
Jan Grabowski “Ja tego Żyda znam! Szantażowanie Żydów w Warszawie 1939-1943”.
Warszawa 2004, Wydawnictwo Instytutu Filozofii i Socjologii PAN
http://lauder.lodz.pl
Kreator PDF
Utworzono 8 March, 2017, 15:35