Rodzina katolicka - Kariera Pauliny i Maćka

Transkrypt

Rodzina katolicka - Kariera Pauliny i Maćka
Rodzina katolicka - Kariera Pauliny i Maćka
poniedziałek, 23 marca 2009 16:00
Paulina Smaszcz-Kurzajewska popłakała się, kiedy usłyszała piosenkę Natalii Niemen „Jestem
mamą, to moja kariera”. – Natalka napisała to o mnie – mówi. Rodzina Kurzajewskich promuje
tegoroczne obchody Narodowego Dnia Życia.
Kiedy wraca z telewizji, gdzie prowadzi program „Pytanie na śniadanie”, potrafi zdjąć pantofle i
na bosaka wejść do piaskownicy, w której bawi się ich mający 2 latka i 8 miesięcy Julek. A już
po chwili razem z nim i innymi dziećmi kopie tunel. Maciek, jej mąż, prezenter sportowy Jedynki,
raz bywa w pracy 4, innym razem 24 godziny. Ale kiedy przyjeżdża do ich domu pod
Warszawą, sto metrów pod lasem, zaraz biegnie do synów. – Wykształciłem w sobie
umiejętność oddzielania świata pracy od domowego – opowiada.
– Nie spotykam się z kolegami na piwie, żeby roztrząsać zawodowe problemy, wolę pobyć z
dziećmi. I przyznaje, że rzadko oglądają telewizję. Kiedy zaproponowano im, żeby zostali
twarzami Narodowego Dnia Życia, zebrali się przy ośmioosobowym stole razem z rodzicami
Pauliny i Maćka. – Zgodziliśmy się naruszyć swoją prywatność, wpuściliśmy do domu kamery w
słusznej sprawie – tłumaczy Maciek. – Dla nas najważniejsza jest rodzina. Bez jej wsparcia i
energii nie da się żyć – podkreśla. Uważają za honor, że stali się wizytówką polskich rodzin.
Będą jeździć po miastach i rozmawiać z samorządowcami, żeby, między innymi, wspierali
rozwój rodzinnych firm. Znajomi mówią, że potrafią się cieszyć byciem mamą i tatą.
Mąż bez wątpliwości
Paulina wychowała się w rodzinie dwa plus dwa w Poznaniu. Kiedy była nastolatką, myślała, że
chciałaby mieć dzieci, ale z takim jedynym, fantastycznym mężczyzną, na którego warto czekać
nawet bardzo długo. – Żeby oddać mu życie i za którego warto oddać życie – podkreśla. Z
Maćkiem poznali się 13 lat temu pod skocznią podczas mistrzostw świata w skokach
narciarskich w Zakopanem. – Pracowaliśmy w telewizji, ale dotąd się nie spotkaliśmy –
wspomina. Od pierwszej chwili nie miała wątpliwości, że to on. Poznali się w styczniu, a pobrali
we wrześniu. – Z czasem kocham go coraz bardziej – zwierza się.
– Jest moim najlepszym przyjacielem. Nawet kiedy zwraca mi uwagę, to nie dlatego, żeby
sprawić przykrość, ale dlatego, że mu na mnie zależy. Przyznają, że są stale od nowa
zakochani. – Może pomagają w tym moje wyjazdy, kiedy wracam, to znów zakochuję się w
żonie – mówi Maciej. Rok po ślubie urodził się Franio. – Potem długo czekaliśmy, żeby spełnić
1/3
Rodzina katolicka - Kariera Pauliny i Maćka
poniedziałek, 23 marca 2009 16:00
marzenia nasze i Frania o rodzeństwie – opowiada Paulina. Kiedy Franio miał 7 lat, zaszła w
ciążę. To byli dwaj chłopcy, bliźniacy, ale pod koniec piątego miesiąca poroniła. Prawie trzyletni
Julek też jest z ciąży bliźniaczej, ale na świat przyszedł tylko on.
Świeży sok z pomarańczy
Kiedy pytam, jakie sukcesy ostatnio celebrowali przy rodzinnym stole, Paulina bez namysłu
odpowiada, że dzieci. – To największy dar, stale się nimi cieszymy. – Kocham synów do
szaleństwa – dodaje Maciek. I opowiadają o swoich pociechach. Tata: – Starszy Franio
najpierw stał w drugim szeregu, aż się dziwili, że rodziców ma w telewizji. Dziś bardzo się
zmienił, jest odważny, dobrze się uczy, ma świetne relacje z młodszym bratem, na którego
czekał z radością, jest świetnym sportowcem. Mama: – Tata zaszczepił mu te umiejętności. Gra
w piłkę nożną, siatkówkę, jeździ na nartach, uprawia snowboard…Tych dyscyplin dużo by
wymieniać. A rano potrafi przynieść mamie jej przysmak – świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy.
– Julek wygląda na aniołka, a jest wulkanem energii, nie daje spokoju, uśmiechnięty rano i
wieczorem – wylicza Paulina. – Wczoraj rozmawialiśmy z Franiem o teście z angielskiego –
opowiada Maciek. – I nagle Julek zaczął się dopytywać, jak jest po angielsku chleb, jabłko.
Lubią rozmawiać do późnej nocy.
Bieganie z wózkiem
Paulina przerywa długie rozmowy telefoniczne, żeby bardziej być z synami. W zeszłym roku w
listopadzie zrezygnowała z bycia szefową PR w firmie Microsoft, tylko dlatego, że musiała
przebywać w firmie po 14 godzin dziennie. – Żaden prezes nie odciągnie mnie od dzieci, a
przestałam je widywać – podkreśla. Kiedy Franio czy Julek są przeziębieni i potrzebują, żeby
trzymała ich na kolanach, żadna praca zawodowa się dla niej nie liczy. – Ile wkładamy w
wychowanie, tyle otrzymujemy – jest tego pewna. W swojej książce „Mama i tata to my” pisze,
że rodzice uczą dzieci posługiwania się sztućcami, a zapominają o uczeniu emocji, radzenia
sobie z nimi. Więc nie rozstaje się z synami, żeby jak najwięcej ich nauczyć, ale i zrozumieć.
Kiedy idzie biegać, to ze specjalnie przystosowanym wózkiem, w którym siedzi Julek. Kiedy
spacerują w trójkę, to starszy syn się ślizga, a młodszy zachwyca śniegiem czy biedronką.
Kiedy przygotowuje sałatkę, to Julek przesypuje mąkę w zabawkowej, plastikowej kuchence, a
Franio miesza składniki i doprawia je do smaku. – Pracuję, kiedy idą spać – mówi. Czasem
udaje mi się przespać 3 godziny, dziś 6, to sukces.
Rozmowy przy stole
2/3
Rodzina katolicka - Kariera Pauliny i Maćka
poniedziałek, 23 marca 2009 16:00
Wyszli z rodzinnych domów, kiedy mieli po 19 lat i zaczęli życie na własny rachunek. Teraz
wrócili do bliskich kontaktów z rodzicami. Zamieszkali z Teresą i Czesławem – rodzicami
Maćka. Specjalnie zaplanowali budowę domu wielopokoleniowego. – Moglibyśmy się nie
widywać, mamy niezależne mieszkania, ale chcemy być razem, pomagać sobie wzajemnie –
podkreśla syn. Często wpadają też Zofia i Leszek – rodzice Pauliny. Zwłaszcza mama jest
świetną nianią, w wolnym czasie zajmuje się naszymi chłopcami – mówi córka. Centralnym
miejscem domu jest stół, przy którym spotykają się i rozmawiają o sprawach każdego z
domowników. – Każdy ma prawo do swojego zdania – opowiada Paulina. – Trzeba wszystkich
wysłuchać i starać się zrozumieć, żeby nam się układało. – Nie mamy cichych dni, a jak zdarzy
się sprzeczka, to godzimy się przed zaśnięciem – mówi Maciek. Paulina opowiada o sobie, że
po pierwsze jest mamą. Nosi w torebce zabawki, cukierki i czekoladki, którymi częstuje maluchy
na ulicy. Bo to bycie mamą rozciąga się na cały świat.
Barbara Gruszka-Zych
Źródło: Gość Niedzielny
3/3

Podobne dokumenty