22.26. Stanisław Olędzki, Odkrywanie nieznanego piękna

Transkrypt

22.26. Stanisław Olędzki, Odkrywanie nieznanego piękna
22.26. Stanisław Olędzki, Odkrywanie nieznanego piękna.
Rozmowa z Romanem Zielińskim – dyrygentem Chóru Akademii
Medycznej w Białymstoku.
MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY „KONTRASTY” nr 10/1978
„KONTRASTY”: Chór Akademii Medycznej w Białymstoku rozpoczyna piętnasty
rok działalności. Ostatni sezon był dla was dosyć pracowity, ale i zarazem atrakcyjny.
ROMAN ZIELIŃSKI: Rozpoczęliśmy go w październiku wyjazdem do Belgii na
zaproszenie Chóru Tonada z Ostendy. Śpiewaliśmy w Ostendzie, Antwerpii i Gistel. Gościnni
gospodarze umożliwili nam poznanie najciekawszych zabytków Belgii, obejrzenie spektakli
baletowych i operowych. Bezpośrednio po powrocie wzięliśmy udział w obchodach
sześćdziesiątej rocznicy Rewolucji Październikowej na Litwie, dając trzy koncerty w Kownie,
„K.”: A potem rozpoczęły się festiwalowe wojaże.
R.Z.: W tym roku przymierzyliśmy się aż do trzech festiwali krajowych. W kwietniu z
wielką tremą pojechaliśmy do Szczecina, gdzie podejmował nas Chór Politechniki
Szczecińskiej, menażer Ogólnopolskiego Przeglądu Chórów Akademickich „Academia
Cantat”, będącego częścią VI Festiwalu Kultury Studentów PRL. Chór ten wespół z Chórem
Akademii Medycznej w Gdańsku — to od lat dwa najlepsze zespoły akademickie w Polsce.
Zresztą w Szczecinie działa jeszcze siedem innych chórów, stąd bardzo fachowa i wymagająca publiczność i stąd nasza trema. Potraktowano nas prawdziwie profesjonalnie, dając do
dyspozycji jedną z najlepszych akustycznie sal Zamku Książąt Pomorskich — Salę Księcia
Bogusława.
„K.”: Złośliwi twierdzą, że byliście najlepiej wyglądającym chórem, skoro tylko
wasze zdjęcie zamieszczono w relacji z owego Przeglądu w „Ruchu Muzycznym”. Nie
był to jednak festiwal punktowany. Kolejność pierwszych miejsc byłaby z góry do
przewidzenia.
R.Z.: Nie przywieźliśmy natomiast laurów z drugiego tegorocznego festiwalu „Legnica
Cantat”. Występowało tam kilkadziesiąt zespołów, w tym znakomitości akademickie.
„K.”: Chcielibyście wejść na etat laureata? Przecież właśnie na tamtym festiwalu
zdobyliście przed kilku laty Nagrodę Miasta Legnicy.
R.Z.: Trzeci nasz tegoroczny start okazał się jednak bardzo szczęśliwy; na X Festiwalu
Pieśni o Ojczyźnie w Kraśniku Lubelskim udało nam się zdobyć pierwszą nagrodę, ex aequo
z Chórem Uniwersytetu Łódzkiego. Wyjazd do Kraśnika wydawał się początkowo niemożliwy — trwała sesja egzaminacyjna. W rezultacie pojechaliśmy w zupełnie innym
składzie niż przed miesiącem do Legnicy. W osiągnięciu sukcesu pomogło nam troje uczniów
Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Białymstoku, którzy swymi głosami wsparli
nieco rezerwowy skład naszego zespołu. Spędziliśmy w Kraśniku pracowite dni,
prawykonując m.in. dwa utwory, w tym jeden wspólnie z panią Urszulą Trawińską-Moroz,
solistką Teatru Wielkiego w Warszawie.
„K.”: Zapomniał pan o jeszcze jednym festiwalu, może dlatego, że rodzimym —
Prezentacjach Laureatów Festiwali i Konkursów Muzycznych. Zostaliście zaproszeni
jako jedyni przedstawiciele gospodarzy tej imprezy, mogący poszczycić się tytułem
laureata i to nie jednym, jak wynika z naszej rozmowy. Występowaliście już w kilku
krajach Europy, w wielu miastach kraju; jesteście ambasadorami białostockiej kultury
muzycznej. Ambasador, wiadomo, częściej przebywa na placówce. Wydaje mi się, iż w
naszym regionie nie jesteście znani, a i miasto dalekie jest od nasycenia muzyką
chóralną. Jesteście jedynym koncertującym zespołem chóralnym, i to rzadko, w ponad
dwustutysięcznej aglomeracji.
R.Z.: Wbrew temu, co się słyszy, nie dajemy mało koncertów w mieście — przeciętnie od
piętnastu do trzydziestu rocznie – tyle tylko że są to imprezy związane z uczelnią, a więc
raczej zamknięte.
„K.”: Właśnie! Pomijając wasze nieliczne występy, koncerty Poznańskiego Chóru
Chłopięcego i Zespołu Muzyki Cerkiewnej, w ostatnich latach nic się w tej chóralnej
materii nie działo. Czyżby miało to oznaczać brak rozeznania, iż istnieje taka piękna i
komunikatywna dziedzina literatury muzycznej? Brak tradycji, czy — „cudze chwalicie,
swego nie znacie”?
R.Z.: Zabrzmi to może paradoksalnie, ale czasami zorganizowanie koncertu okazuje się
trudniejsze niż przygotowanie pełnego programu na taki koncert. Bardzo rzadko otrzymujemy
zamówienia na koncert; czasem występujemy z okazji sympozjów, zjazdów, mistrzostw w
piłce ręcznej. Nie wystąpiliśmy jeszcze nigdy w abonamentowym koncercie w Filharmonii
Białostockiej.
„K.: W naszym regionie istnieje sporo miejscowości, w których należałoby od czasu
do czasu pokazywać wasz Chór, dowartościowując w ten sposób lokalne życie muzyczne,
a zarazem demonstrując szkołom efekty pracy w zespołach amatorskich i zachęcając do
rozbudzania kultury śpiewaczej wśród młodzieży i dorosłych. Wszakże nic nie działa
skuteczniej od dobrego przykładu.
R.Z.: Recepcja muzyki chóralnej jest na naszym terenie daleka od przeciętnej krajowej.
Nikłe tradycje chóralistyki sprawiają, iż do tej pory występowaliśmy tylko parokrotnie w
Tykocinie, a ostatnio także w Łomży podczas Święta Kultury Staropolskiej. Z drugiej jednak
strony zwiększenie częstotliwości koncertów chóru akademickiego jest bardzo trudne. Każdy
koncert muszą poprzedzać próby, na które student medycyny ma czas dopiero po
dziewiętnastej. Dlatego wyjazdy z Białegostoku możliwe są w zasadzie tylko w niedziele lub
soboty. Znacznie łatwiej zorganizować koncert na terenie Białegostoku, gdzie z pomocą przychodzą nam władze miejskie.
„K.”: Sądząc po odnoszonych sukcesach, Chór Akademii Medycznej w Białymstoku
zalicza się do czołówki polskich chórów akademickich. Wiadomo takie, iż poziom tych
zespołów pozwala im sięgać po dzieła, trudne, oratoryjno-kantatowe, wykonywane na
ogół przez profesjonalistów. Dla przykładu: w czasie ostatniego festiwalu „Academia
Cantat” Chór Politechniki Szczecińskiej śpiewał w IX Symfonii Beethovena, Warszawski
Chór Międzyuczelniany — Mszę koronacyjną Mozarta, a Chór Akademii Medycznej w
Gdańsku — Requiem Mozarta. Czekamy również w Białymstoku na tego rodzaju dzieła
w waszym wykonaniu.
R.Z.: Zespół nasz ustępuje szczecińskiemu czy gdańskiemu pod wieloma względami. W
Szczecinie działa, jak już powiedziałem, osiem chórów, a sam zespół Politechniki to
prawdziwy kombinat chóralny, w którym śpiewa około stu dwudziestu chórzystów; pozwala
to im na jednoczesny udział w różnych imprezach, festiwalach itp. Co ważniejsze, większość
najlepszych chórzystów, po ukończeniu uczelni, pozostaje w chórze, ponieważ znajdują, przy
pomocy uczelni i władz, zatrudnienie na miejscu. W rezultacie typowa dla uczelnianych
zespołów rotacja nie hamuje tam wzrostu poziomu artystycznego. W chórze białostockim
śpiewa tylko dziesięciu lekarzy; jesteśmy za to bardziej, autentyczniej studenccy.
„K.”: Aby dorównać najlepszym i utrzymać się na poziomie, za który nie trzeba się
wstydzić ani w Polsce, ani w Europie, musicie zapewne wkładać w przygotowanie
programów wiele wysiłku. Na satysfakcję trzeba w sztuce rzetelnie zapracować.
R.Z.: Zespół pracuje z ogromnym entuzjazmem. Miałem próby przed sesjami i podczas
sesji — nie było większych różnic we frekwencji w porównaniu z okresami luźniejszymi.
Śpiewamy coraz więcej utworów trudnych, wymagających profesjonalnego stosunku do
problematyki technicznej i artystycznej. Być może próby utraciły już swój ludyczny charakter
i stały się nieco nużące, zwłaszcza że nasi chórzyści śpiewają najczęściej na pamięć, gdyż nie
umieją czytać nut. Mimo tej pozornie syzyfowej pracy, przynosi mi ona wiele satysfakcji,
której głównym źródłem jest możliwość modelowania głosu ludzkiego, tego — jedynego w
swoim rodzaju — żywego instrumentu muzycznego; Chór amatorski potrafi być bardziej
plastyczny, wrażliwy na gest dyrygenta niż profesjonalna, symfoniczna orkiestra. Z drugiej
strony jest zbyt wrażliwy na czynniki towarzyszące koncertom; słaba frekwencji na sali,
niskie ciśnienie, brak wyczuwalnego zainteresowania ze strony audytorium — wpływają na
obniżenie poziomu wykonawczego, mimo dobrego przygotowania programu. Jako dyrygent
orkiestrowy jestem wdzięczny Chórowi za to, iż dzięki chóralistyce odkryłem muzykę
Orlanda di Lasso, Williama Byrda, Wacława z Szamotuł i wielu innych dawnych twórców.
Odkrycie polifonii chóralnej, niemożliwe przy ograniczeniu się do programów symfonicznych, orkiestrowych, stało się dla mnie cudownym przeżyciem, które starałem się przekazać
zespołowi, zarazić ich pięknem tej muzyki, a zarazem wpoić zasadę wierności wobec
partytury, co jest bardziej trudnym i żmudnym zadaniem. Muzyka dawna z jej ścisłą
dyscypliną rytmiczną stanowiła tu doskonałą szkołę techniczną, a zarazem i artystyczną,
otwierając drogę do trudniejszych kompozycji linearnych, do literatury romantycznej i
współczesnej.
„K.”: W dwustutysięcznym Białymstoku jest jeden chór akademicki, natomiast w
czterystutysięcznym Szczecinie — jak pan powiedział — osiem. Środowisko akademickie Białegostoku rozrasta się, zrodzą się — być może — konkurencyjne zespoły; może to
rozbudzi potrzebę tworzenia zespołów szkolnych, międzyszkolnych. Literatury chóralnej chyba nie zabraknie?
R.Z.: Na chóry 2—9-głosowe napisano morze pięknej muzyki. To — zdaje się —
Edmund Kajdasz powiedział, że gdyby naraz wyrugowano z filharmonii i oper całą muzykę
tam wykonywaną, to samej muzyki a cappella wystarczyłoby na wiele dziesiątków lat.
Utwory te są w Polsce dostępne, a tymczasem repertuar naszych chórów szkolnych jest
jednostajny i po prostu ubogi, co między innymi, jest rezultatem nikłych tradycji naszej
chóralistyki, braku społecznego zapotrzebowania, świadomości istnienia nieznanego obszaru
piękna. Czujemy powinność odkrywania tych obszarów i wierzymy, że przyczynimy się do
wyrobienia potrzeby obcowania z dobrą muzyką chóralna.
„K.”: Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiał Stanisław Olędzki

Podobne dokumenty