2 października na Scenie Otwartej wystąpił balet Teatru
Transkrypt
2 października na Scenie Otwartej wystąpił balet Teatru
2 października na Scenie Otwartej wystąpił balet Teatru Narodowego z Koszyc, pod artystyczną batutą Ondreja Šotha -utytułowanego choreografa i pedagoga. Zespół w ponad dwudziestoosobowym składzie pokazał festiwalowej publiczności historię powszechnie znaną - zachwycającej Carmen igrającej z męskimi uczuciami, porywającej i niosącej burzę, szukającej szczęścia w miłości, a której przychodzi spocząć w objęciach śmierci. Autor spektaklu zaadaptował oryginalne libretto, ograniczając liczbę wątków i skupił się w fabule na relacjach między tytułową Carmen, ulegającym jej urodzie i w pasji odbierającym jej życie Don José, na uczuciu, które połączyło Carmen z toreadorem Escamillo i które popchnęło nieszcześliwego kochanka do zbrodni i na jego narzeczonej Micaeli. Piątym bohaterem baletu w tej słowackiej interpretacji jest Śmierć. Upostaciowiona zaznacza swoją obecność w każdej scenie spektaklu. Tańczy z każdym bohaterów - jest namiętnością spalającą Carmen, jest niemą i zrozpaczoną tęsknotą Micaeli, jest nonszalancją i pychą Escamillo i w końcu zemstą Don José. Muzycznym tłem spektaklu było niekonwencjonalne zestawienie fragmentów partytury Bizeta w opracowaniu Rodiona Šcedrina z zupełnie nowoczesnymi, elektronicznymi brzmieniami zespołu Deep Forest z albumu Boheme. W swojej twórczości zespół ten sięga do etnicznych rytmów i melodii, poddając je elektronicznej obróbce. Ten artystyczny wybór, jak pisze sam choreograf, miał na celu "natchnąć Carmen pasją, realizmem, wolnością", jak również "uczynić wiejską społeczność tak przekonującą, jak to możliwe". Z pewnością zastosowana twórcza muzyczna kompilacja sprzyjała odejściu od schematu przedstawienia. Nie jestem natomiast przekonana, że owa inspiracja pomogła zrealizować założenia twórcy. Choregrafia spektaklu została opracowana głównie w oparciu o technikę Marty Graham z elementami tańca klasycznego. Żródłem ruchu w tej technice jest effort czyli wysiłek i posługiwanie się ciałem, jako plastyczną bryłą, która porusza się w przestrzeni dzięki stałej dynamice, wynikającej z naprzemiennego kurczenia i wydłużania mięśni stabilizujących ośrodek ciężkości - w tym przypadku miednicę. Nie jest to rodzaj ruchu, z którego tchnie wolnością. Raczej świadome i całkowicie kontrolowane budowanie formy, co w pewnym sensie urealnia pracę tancerza, pozbawiając widza złudzenia lekkości znamionującej taniec klasyczny. Jest tu wewnętrzne zmaganie, które pomaga tancerzowi doświadczać, a widzowi dostrzegać targające bohaterem sprzeczne odczucia. Szkoda właściwie, że techniką tą nie posłużono się w spektaklu konsekwentnie. Zwiększyłoby to w moim odczuciu walor dramatyczny. Nie wiem do jakiego stopnia świadomie ta konsekwencja objawiła się w muzycznym akompaniamencie. W kulminacyjnych momentach fabuły tancerze towarzyszyli solistom wybijaniem rytmu na bębnach, co jest zwyczajowym muzycznym akompaniamentem lekcji w technice Marthy Graham. Formalny układ przedstawienia nawiązywał tymczasem do klasycznego spektaklu baletowego. Każde solo, pas de deux czy pas de trois uwidocznione w pierwszym, centralnym planie i corps de ballet będące dla nich tłem. Synchroniczne, proste, podobne do siebie sekwencje wykonywane przez kilkunastoososobą grupę postawnych mężczyzn nijak nie wzbudzały wrażenia wolności. Jej powiew wnosiły stroje tancerek, ze swobodą podnoszonych i wirujących wokół tancerzy. Cała struktura była jednak dynamiczna i przemyślana, nie pozwalając widzowi tracić uwagi w przerwach między wystąpieniami solistów. W jednym z fragmentów włączono do sekwencji elementy tańca ludowego inspirowane muzyką Deep Forest, które na chwilę zabarwiły przedstawienie ludowością i zabawą. Słów jeszcze kilka na temat strojów. Falbaniaste spódnice kobiecych strojów ładnie budowały klimat. Ich odpowiednikiem dla tancerzy były czarne sombrera. Naprawdę szkoda, że jednocześnie panowie wystąpili w trykotowych kombinezonach z lycry na szelkach i z krótkimi nogawkami. Przy ich w większości postawnej budowie i odgrywanych rolach hiszpańskich macho czułam nieadekwatność. Momentami dawało to efekt komiczny. Nie sądzę by było to nawiązaniem do fragmentami komediowego charakteru oryginalnego spektaklu. Wybór ten podyktowała raczej rutyna treningowa i jako taki nie sprawdził się w warunkach scenicznych. Swój charakter ocalił jedynie Escamillo, zachowując na grzbiecie kurtkę toreadora. Należy wyrazić szczególne uznanie dla odtwórcy roli Don José - nie tylko w kontekście nie ułatwiających dramatyzację kostiumów. Jego postać była bardzo ekspresyjna i niejako przystająca do wykonywanego ruchu. Tej spójności zabrakło zdecydowanie w partiach "chórowych", oraz w ruchu tancerki występującej w roli Śmierci, której wiotka, jasna postać długo nie pozwalała zidentyfikować przypisanej jej w spektaklu funkcji. Przy swojej niewspółczesnej strukturze i estetyce, przedstawienie spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem widzów, dla których język spektaklu baletowego wciąż pozostaje żywy i czytelny. Wymagające wysokich umiejętności partie solowe nagradzano stosownymi oklaskami, a w komentarzach nawiązywano do urody i żywiołowości pierwszej baleriny. W finale MFTT przyjdzie nam jeszcze zobaczyć Narodowy Akademicki Teatr Opery i Baletu ze Lwowa, który na deskach Sceny Otwartej pokaże przedstawienie z 1971 r. Jak wypadnie to spotkanie historii z nowoczesnością? Natasza Moszkowicz