Lubił wojsko i władzę, jaką dawało stanowisko. Swoich żołnierzy

Transkrypt

Lubił wojsko i władzę, jaką dawało stanowisko. Swoich żołnierzy
Lubił wojsko i władzę, jaką dawało
stanowisko. Swoich żołnierzy obrzucał
przekleństwami i wyżywał się w ich
musztrowaniu. Z drugiej strony był
piekielnie odważny i bezkompromisowy.
Rajmund Kaczyński, ps. "Irka", ojciec
słynnych bliźniaków: prezydenta i premiera
autor
Radosław Paciorek
odkomendni Rajmunda Kaczyńskiego określali go jako
typ carskiego stupajki, który
przy każdej okazji ich opieprzał. Kto więc dał mu ten
awans? - Ja. W 1943 roku
byłem instruktorem na tajnych kursach podchorążych.
Szukałem tam narybku przyszłej kadryoficerskiej i na Kaczyńskiego zwróciłem uwagę już
podczas pierwszych zajęć: energiczny, zdecydowany, służbista - mówi sierż. pchor. Jacek
Cydzik, ps. "Ran", jego późniejszy dowódca
w Powstaniu Warszawskim. - Nadawał się.
Dałem mu 7. drużynę w III plutonie kompanii
KI pułku "Baszta". Potem się okazało, że jego
żołnierzom bardzo się to nie podobało.
Ponieważ regulamin wojskowy dopuszcza
możliwość złożenia skargi na własnego przełożonego - u oficera wyższego stopniem, jego
podkomendni często z tej drogi korzystali. Atmosfera w drużynie Kaczyńskiego musiała więc
rzeczywiście być fatalna. Dlaczego? - Nawet
w wojsku nie co dzień wyzywa się ludzi od
skurwysynów. Słyszałem, że dowódca kompanii
zwracał na to uwagę "Irce", ale nie przynosiło
to żadnego efektu. Po każdej z takich rozmów
Rajmund rzucał mięsem jeszcze bardziej - dodaje "Ran". - Ale jako dowódca stwierdzam, że
swoich ludzi wyszkolił dobrze.
Atak na WYścigi
Na kilka godzin przed wybuchem Powstania
żołnierze Kaczyńskiego spotkali się w podwarszawskiej wsi Zagościniec. W wiosce panował
już niezwykły ruch. Psy ujadały na paradujących
z opaskami na ramieniu powstańców, dowódcy
drużyn omawiali szczegóły ataku, następował
rozdział broni. Tyle, że z bronią było fatalnie karabiny otrzymali tylko sekcyjni, pistolet miał
może co dwudziesty powstaniec, cała reszta
ściskała w rękach po dwie "sidolówki" (granaty
powstańczej produkcji). Nie było czasu na refleksję; punktualnie z wybiciem godziny ,NV" o piątej po południu Kaczyński i jego ludzie,
podobnie jak wszyscy żołnierze kompanii KI,
ruszyli w kierunku widocznego w oddali wysokiego muru Wyścigów Konnych. Idąc na przełaj,
deptali zagony rosnącej tu kapusty. Maszerujący
przodem Kaczyński rozkładał szeroko ręce, co
było znakiem do szerszego rozwinięcia idącej
za nim drużyny. Wszyscy szli coraz prędzej,
biegnąc nieomal, podnieceni zbliżającym się
starciem. Szczęśliwie Niemcy nie wystawili od
zachodniej strony żadnych posterunków, inaczej
jeden karabin maszynowy zdziesiątkowałby
atakujących. Zdyszani dobiegli do wysokiego
ogrodzenia. Kaczyński zaczął się wspinać na
mur jako jeden z pierwszych.
- Pamiętam jego wysportowaną sylwetkę,
przesadził mur tuż obok mnie - wspomina
z uśmiechem "Ran".
Powstańcy przeskoczyli mur bezszelestnie
jak koty i zapadli w rowie po jego drugiej stronie. Zapewne każdy, tak jak do znudzenia
uczono w konspiracji, wyciągnął lewą rękę do
przodu i podciągnął prawe kolano do góry.
Z tej pozycji jest najłatwiej i najszybciej poderwać się do biegu.
Ten atak był dla Niemców kompletnym zaskoczeniem. Znakomita większość z liczącej około
700 żołnierzy jednostki kawalerii SS stała akurat w kolejkach po wypłatę żołdu, inni zostawili
broń na stojakach i siedzieli w kantynie albo
się opalali. Polacy, ciągle niezauważeni, próbowali dobiec na odległość rzutu granatem.
- Biegniemy chylkiem przez wysoką do pasa
trawę, gdy raptem gdzieś z lewej strony usłyszałem strzały, a z baraku na wprost wyskoczył Niemiec z peemem i pociągnął długą serię. Ale jak zobaczył ilu nas, obrócił się na
pięcie i wpadł z powrotem do środka - pchor.
"Ran" opisuje pierwsze chwile akcji. - Po
chwili i my już tam jesteśmy, ktoś wali z kopa
w drzwi baraku, wbiegam i co widzę? Ten
szkop leży w łóżku i udaje chorego! Ożesz ty,
taki owaki, trzeba było nie strzelać - któryś
z chłopaków posyła mu kulkę i od razu zesZ1jfWniał. Zgarniamy broń leżącą na łóżkach
i lecimy dalej.
Kaczyóskiurządzajatkę
Możliwe, że strzały, które zaalarmowały "chorowitego" Niemca, pochodziły z broni "Irki".
Chwilę wcześniej podkradł się na czele swojej
drużyny do sąsiedniego baraku. I co widzi?
Esesmani spokojnie stoją w kolejce po żołd!
Za stołem siedzi płatnik i gdy powstańcy otwierają drzwi, akurat odlicza komuś pieniądze. Strzał! Płatnik pierwszy pada trupem. >
> w baraku
zakotłowało się, podniósł się
straszny krzyk. W środku jest ciasno - Polacy
strzelają z jednego, góra dwóch metrów, czasem nawet z przyłożenia. Padają pierwsi zabici
i ranni. Większość Niemców nie ma przy sobie
broni, w panice pryskają przez okna i drzwi.
W kilka sekund pełna dotychczas sala pustoszeje - nie ma do kogo strzelać! Któryś z powstańców kopie z rozmachem w stół, pieniądze fruną pod sufit. Wypadki następują bardzo
szybko. Podczas gdy powstańcy gorączkowo
sprawdzają broń, Kaczyński wychyla się przez
okno i szuka następnego celu. Widzi pobliską
stajnię, z której ostro ostrzeliwuje się kilku
szkopów. "Irka" i jego ludzie lecą tam na złamanie karku. W chwili gdy są na odległość
rzutu granatem - przypadają do ziemi. Przed
Powstaniem ćwiczyli to tysiąc razy, teraz dzialają automatycznie - gdy jedni rzucają granaty,
inni strzelają. "Irka" błyskawicznie bierze na
cel Niemca przy strychowym okienku. Jest nie
dalej niż 20 metrów: wyraźnie widzi jego pochyloną nad kolbą, chronioną hełmem głowę.
Ale "Irkę" też już ktoś wziął na muszkę.
W chwili gdy Kaczyński zaciska palec i pociąga
za spust, niemiecki pocisk dosłownie urywa
mu pół prawej dłoni. Z kolby lecą drzazgi,
z rany tryska krew: kciuk dynda na kawałku
skóry, wskazujący palec jest strzaskany, spod
poszarpanej skóry wystają kawałki kości.
"Irka" nie daje rady utrzymać karabinu i rzuca
go komuś. Próbuje jeszcze dowodzić - za ten
szturm dostanie później Krzyż Walecznych.
Po kilku minutach krwawi już tak, że musi
przekazać dowodzenie i wycofać się za mur.
Szuka sanitariuszki. Możliwe, że gdzieś z daleka dobiega go wołanie: "Sztuuurm!!". To
dowódca kompanii KI por. Wirski popędza
powstańców do ataku na trybuny wyścigów,
za którymi skryli się Niemcy. Ale moment
zaskoczenia właśnie się kończy. Niemcy otwierają morderczy ogień z karabinów maszynowych rozstawionych
na trybunach.
W chwili gdy za ich plecami pojawia się kilka samochodów pancernych, atak załamuje
się. Polacy obładowani zdobyczną bronią
oraz amunicją wycofują się z terenu Wyścigów. Przypomnijmy - wszystko to dzieje się
w pierwszej godzinie Powstania.
"Irka" w tym czasie jest już kilkaset metrów od Wyścigów - wreszcie wpada na sanitariuszkę. Opatruje go Helena Wollowicz,
ps. "Rena", późniejsza ciotka Bronisława
Komorowskiego, posła Platformy Obywatelski ej. - Był pierwszym żołnierzem, którego
opatrywałam w Powstaniu. Bluzę munduru
miał całą zalaną krwią. Kciuk wisiał na kawałku skóry. Rajmund kazał mi go obciąć na
żywca - opowiada "Rena". - Wcale się nie bal.
Może rozemocjonowany walką nie uświada-
miał sobie, co się stało? Wyciągnęłam nożyczki i odcięłam ten palec. Spadł gdzieś tam
w trawę.
"Rena" znała Kaczyńskiego doskon~le - za
okupacji mieszkali po sąsiedzku na Zoliborzu. Przed Powstaniem była łączniczką. Zawsze miała pod ręką dwie fiolki cyjankali:
jedną ukrytą w żakiecie, drugą w majtkach.
- Rajmund też był odważnym człowiekiem,
ale zawsze chciał wszystkimi rządzić, zupełnie jak jakiś generał. Nawet nami - łączniczkami próbował, ale my się nie dawałyśmy śmieje się "Rena".
Po szturmie na Wyścigi pułk "Baszta" wycofał się do Lasów Chojnowskich - Kaczyński
został w Warszawie w szpitalu, gdzie leczył
> w baraku
zakotłowało się, podniósł się
straszny krzyk. W środku jest ciasno - Polacy
strzelają z jednego, góra dwóch metrów, czasem nawet z przyłożenia. Padają pierwsi zabici
i ranni. Większość Niemców nie ma przy sobie
broni, w panice pryskają przez okna i drzwi.
W kilka sekund pełna dotychczas sala pustoszeje - nie ma do kogo strzelać! Któryś z powstańców kopie z rozmachem w stół, pieniądze fruną pod sufit. Wypadki następują bardzo
szybko. Podczas gdy powstańcy gorączkowo
sprawdzają broń, Kaczyński wychyla się przez
okno i szuka następnego celu. Widzi pobliską
stajnię, z której ostro ostrzeliwuje się kilku
szkopów. "Irka" i jego ludzie lecą tam na złamanie karku. W chwili gdy są na odległość
rzutu granatem - przypadają do ziemi. Przed
Powstaniem ćwiczyli to tysiąc razy, teraz działają automatycznie - gdy jedni rzucają granaty,
inni strzelają. "Irka" błyskawicznie bierze na
cel Niemca przy strychowym okienku. Jest nie
dalej niż 20 metrów: wyrażnie widzi jego pochyloną nad kolbą, chronioną hełmem głowę.
Ale "Irkę" też już ktoś wziął na muszkę.
W chwili gdy Kaczyński zaciska palec i pociąga
za spust, niemiecki pocisk dosłownie urywa
mu pół prawej dłoni. Z kolby lecą drzazgi,
z rany tryska krew: kciuk dynda na kawałku
skóry, wskazujący palec jest strzaskany, spod
poszarpanej skóry wystają kawałki kości.
"Irka" nie daje rady utrzymać karabinu i rzuca
go komuś. Próbuje jeszcze dowodzić - za ten
szturm dostanie później Krzyż Walecznych.
Po kilku minutach krwawi już tak, że musi
przekazać dowodzenie i wycofać się za mur.
Szuka sanitariuszki. Możliwe, że gdzieś z daleka dobiega go wołanie: "Sztuuurm!!". To
dowódca kompanii KI por. Wirski popędza
powstańców do ataku na trybuny wyścigów,
za którymi skryli się Niemcy. Ale moment
zaskoczenia właśnie się kończy. Niemcy otwierają morderczy ogień z karabinów maszynowych rozstawionych
na trybunach.
W chwili gdy za ich plecami pojawia się kil-
ka samochodów pancernych, atak załamuje
się. Polacy obładowani zdobyczną bronią
oraz amunicją wycofują się z terenu Wyścigów. Przypomnijmy - wszystko to dzieje się
w pierwszej godzinie Powstania.
"Irka" w tym czasie jest już kilkaset metrów od Wyścigów - wreszcie wpada na sanitariuszkę. Opatruje go Helena Wołłowicz,
ps. "Rena", późniejsza ciotka Bronisława
Komorowskiego, posła Platformy Obywatelskiej. - Był pierwszym żołnierzem, którego
opatrywałam w Powstaniu. Bluzę munduru
miał całą zalaną krwią. Kciuk wisiał na kawałku skóry. Rajmund kazał mi go obciąć na
żywca - opowiada "Rena". - Wcale się nie bał.
Może rozemocjonowany walką nie uświadat. •. n
.......
miał sobie, co się stało? Wyciągnęłam nożyczki i odcięłam ten palec. Spadł gdzieś tam
w trawę.
"Rena" znała Kaczyńskiego doskon~le - za
okupacji mieszkali po sąsiedzku na Zoliborzu. Przed Powstaniem była łączniczką. Zawsze miała pod ręką dwie fiolki cyjankali:
jedną ukrytą w żakiecie, drugą w majtkach.
- Rajmund teź był odważnym człowiekiem,
ale zawsze chciał wszystkimi rządzić, zupełnie jak jakiś generał. Nawet nami - łączniczkami próbował, ale my się nie dawałyśmy śmieje się "Rena".
Po szturmie na Wyścigi pułk "Baszta" wycofał się do Lasów Chojnowskich - Kaczyński
został w Warszawie w szpitalu, gdzie leczył
)fa podetall'~e upowain1en1a YJlIdta Gl.PZP.aw9.nnowalSzet'
0.1
z dniem 1:1X.43 r.następująeych
absol\ventów IIT.Zllst.KursuGzk,
~ć~r.~iz.Piećh.zorganizowanego p~y wBaszcieww czasie od l.rr,
do 31.VIII.43 r. do stopnia:
8.~t
......
~b/ !aEraxa.rez.~lech:~
1
1
1
1
1
z cI,: :
:t. ':/10;
l •.'łl:!l.~a~':".Si;,tz·c:,
~.tit
~1.Y.i;r~r;'.!cI:";·i.',
1.•~elej
!.
lz.n.~;-:~tj'\'
t ••J"tł'!'J!:l:
l!o.Atm::
~.:ae~:k IT.o
lt •."n.n1::
~.n-«Y4S1M'".. 1-5.'fitłU'l
"'.Or~k:i
16.v;r ••t>o~ld
P. •.:!ut.r
1'1. Jtu:\l$,c
9. :fele:}
) "'. Ud
l.~
C;,.!:l:'J:/i.
~.Ye~:Łek
. l. Start
5.1'f.oJ"\Q:1
'!•.J1:ioh:
,,'l'.1'ttT
R.Df#k.
9.!!'t_
s ChO;
l.Sy).hlJte-r
~.za.-&ł..
3~-r.rtt.!wkŚ
6~OfiIto~
1'...Ten;yn,ą
e.Orl1):
1
1
1
1
ll .•13ialko
l:ł.•su
13.!ll'zeW"ik
".1
t~:~:il:;';t:l~~~:';JsJłX:~'Sl"
2••lłi~k1
~.Ot"%~t
•• ,,·4 ••Bel1'll1
t";· ~..;~~~;'j-~"~.h.~'~';;;·mitiiiftl~ ~;';at;:ći;p?;: ;;~;;;,;; ..8~;ró:v:":
~flllI.
llIX.4J
r.l':tt'lS'tęflUJącyćh
a'b1lo1weut<ó-wn! .Zaat.Ku:rau
':d;.
:
~,
~~~~;~:~J!
~!!.f.::~.~~~~~~~:~~
.~".:~.
:~:::;:;.
::~:;.
\;.;::::
........
:
al
1'1UtOri01T~§O
ru. •.plech
•.i
.
.....
1
,
1
.~~~ .
l
1
się z zakażenia. Ranny, ale przytomny poszukał sobie zajęcia: zajmował się ewidencjonowaniem pacjentów.
Przykryty trupami
z Heleną Wollowicz los zetknął
go znowu trzy
tygodnie później: - Przyszedł mnie odwiedzić.
Siedzieliśmy w budynku przy Puławskiej, róg
Tynieckiej. Nagle poczułam, że musimy wyjść
z kamienicy i to natychmiast. Rajmund, jak to
on, zaraz na mnie huknął, że ledwo zaczęliśmy
gadać, a ja tu chcę gdzieś łazić. W ogóle nie
słuchałam, co mówi, wywlokłam go na zewnątrz i tyle. Chwilę po tym, jak wyszliśmy
na podwórko - do mieszkania, w którym siedzieliśmy, wpadł pocisk "krowa". Rozległ się
potworny huk! Eksplozja dosłownie urwała
górne piętro. Wszyscy, którzy tam zostali, zginęli. Wygląda na to, że uratowałam go drugi
raz - dodaje "Rena".
Prezydent Lech Kaczyński niechętnie
udziela jakichkolwiek informacji na temat
ojca, z którym łączyły go trudne relacje.
W krótkim tekście, który opublikował trzy
lata temu dziennik "Fakt", napisał o nim:
"Po powrocie do oddziału, już jako zastępca
dowódcy plutonu, bronił szkoły na Woronicza; szturmował Królikarnię odbijając ją
z rąk Niemców; bronił pozycji przy parku
Dreszera. Tam powstańcom udało się pokiereszować samochody pancerne dywizji SS
Hermann Gi:iring. I wreszcie próba przebicia
się z dowództwem kompanii na Czerniaków
po kapitulacji Mokotowa. Wtedy ojciec w zasadzie dowodził już resztkami kompanii,
choć dowódcą go nie mianowano. Za te walki
otrzymał Virtuti Militari".
- To chyba jakieś nieporozumienie. Z tego,
co sam widziałem, to po odniesieniu rany już
nie brał udziału w bezpośrednich starciach,
a order też dostał za coś innego - zastanawia
się Jacek Cydzik. - Fakt, że wszędzie go było
pełno, ale sam walczyć nie mógł. Ręka strasznie go bolała i nie chciała się goić, środki przeciwbólowe były tylko dla naj ciężej rannych.
Zresztą i tak szybko się skończyły.
Nawet dziś, mimo że żyje jeszcze kilku
świadków tamtych wydarzeń, trudno dokładnie ustalić, co "Irka" robił w oddziale. Na
pewno, mimo że spuchnięty i ropiejący kikut
dłoni mocno mu dokuczał, nie chciał leżeć
w szpitalu i do końca był przy swojej kompanii. Tadeusz KubaIski, nieżyjący już autor
książki "W szeregach »Baszty"" , tak wspomina moment wzięcia do niewoli: "Wolno wychodziliśmy na ulicę. Pierwszy szedł »Irka«,
podnosząc wysoko białą chustkę. W drugiej
ręce na temblaku miał jeszcze swój pistolet".
Dla wszystkich powstańców był to straszny
moment: wyzwiska, kopniaki, bicie po twarzy. To wtedy "Irka" postanowił, że on w niewoli na pewno siedział nie będzie. Rozglądał
się za pierwszą okazją do ucieczki. Ta nadarzyła się w skierniewickim obozie, gdzie zauważył, że wartownicy jedynie pobieżnie
kontrolują wozy wywożące trupy. Może dlatego, że w upale zwłoki potwornie cuchną
i unoszą się nad nimi chmury much. - "Rajmund wspólnie z kolegą odciągnął taki wóz
za róg baraku. Wspiął się po stosie martwych
powstańców i położył między nimi" - wspomina Jerzy Kisieliński, ps. "Dyszel", szeregowiec w kompanii KI. - Jego kolega Wiesław Fiedler, ps. "Grot", przykrył go jeszcze
jakimiś zwłokami. Rajmund był odważny.
Gdyby strażnik go zauważył, po prostu wyjechałby jeden trup więcej. Nieświadomy
niczego woźnica zaciął konia batem i wyjechał za bramę obozu. Ucieczka powiodła się,
a "Irka" po Powstaniu został za nią odznaczony Virtuti Militari.
Rajmund Kaczyński zmarł 17 kwietnia 2005
roku. Do końca życia żałował, że został ranny
w pierwszej godzinie Powstania i nie mógł już
dowodzić na pierwszej linii.
się z zakażenia. Ranny, ale przytomny poszukał sobie zajęcia: zajmował się ewidencjonowaniem pacjentów.
.
Przykryty trupami
z Heleną
Wollowicz los zetknął go znowu trzy
tygodnie później; - Przyszedł mnie odwiedzić.
Siedzieliśmy w budynku przy Puławskiej, róg
Tynieckiej. Nagle poczułam, że musimy wyjść
z kamienicy i to natychmiast. Rajmund, jak to
on, zaraz na mnie huknął, że ledwo zaczęliśmy
gadać, a ja tu chcę gdzieś łazić. W ogóle nie
słuchałam, co mówi, wywlokłam go na zewnątrz i tyle. Chwilę po tym, jak wyszliśmy
na podwórko - do mieszkania, w którym siedzieliśmy, wpadł pocisk "krowa". Rozległ się
potworny huk! Eksplozja dosłownie urwała
górne piętro. Wszyscy, którzy tam zostali, zginęli. Wygląda na to, że uratowałam go drugi
raz - dodaje "Rena".
Prezydent Lech Kaczyński niechętnie
udziela jakichkolwiek informacji na temat
ojca, z którym łączyły go trudne relacje.
W krótkim tekście, który opublikował trzy
lata temu dziennik "Fakt", napisał o nim:
"Po powrocie do oddziału, już jako zastępca
dowódcy plutonu, bronił szkoły na Woronicza; szturmował Królikarnię odbijając ją
z rąk Niemców; bronił pozycji przy parku
Dreszera. Tam powstańcom udało się pokiereszować samochody pancerne dywizji SS
Hermann G6ring. I wreszcie próba przebicia
się z dowództwem kompanii na Czerniaków
po kapitulacji Mokotowa. Wtedy ojciec w zasadzie dowodził już resztkami kompanii,
choć dowódcą go nie mianowano. Za te walki
otrzymał Virtuti Militari".
- To chyba jakieś nieporozumienie. Z tego,
co sam widziałem, to po odniesieniu rany już
nie brał udziału w bezpośrednich starciach,
a order też dostał za coś innego - zastanawia
się Jacek Cydzik. - Fakt, że wszędzie go było
pełno, ale sam walczyć nie mógł. Ręka strasznie go bolała i nie chciała się goić, środki przeciwbólowe były tylko dla naj ciężej rannych.
Zresztą i tak szybko się skończyły.
Nawet dziś, mimo że żyje jeszcze kilku
świadków tamtych wydarzeń, trudno dokładnie ustalić, co "Irka" robił w oddziale. Na
pewno, mimo że spuchnięty i ropiejący kikut
dłoni mocno mu dokuczał, nie chciał leżeć
w szpitalu i do końca był przy swojej kompanii. Tadeusz Kubaiski, nieżyjący już autor
książki ,;VV szeregach »Baszty"", tak wspomina moment wzięcia do niewoli: "Wolno wychodziliśmy na ulicę. Pierwszy szedł »Irka«,
podnosząc wysoko białą chustkę. W drugiej
ręce na temblaku miał jeszcze swój pistolet".
Dla wszystkich powstańców był to straszny
moment: wyzwiska, kopniaki, bicie po twarzy. To wtedy "Irka" postanowił, że on w niewoli na pewno siedział nie będzie. Rozglądał
się za pierwszą okazją do ucieczki. Ta nadarzyła się w skierniewickim obozie, gdzie zauważył, że wartownicy jedynie pobieżnie
kontrolują wozy wywożące trupy. Może dlatego, że w upale zwłoki potwornie cuchną
i unoszą się nad nimi chmury much. - "Rajmund wspólnie z kolegą odciągnął taki wóz
za róg baraku. Wspiął się po stosie martwych
powstańców i położył między nimi" - wspomina Jerzy Kisieliński, ps. "Dyszel", szeregowiec w kompanii KI. - Jego kolega Wiesław Fiedler, ps. "Grot", przykrył go jeszcze
jakimiś zwłokami. Rajmund był odważny.
Gdyby strażnik go zauważył, po prostu wyjechałby jeden trup więcej. Nieświadomy
niczego woźnica zaciął konia batem i wyjechał za bramę obozu. Ucieczka powiodła się,
a "Irka" po Powstaniu został za nią odznaczony Virtuti Militari.
Rajmund Kaczyński zmarł I7 kwietnia 2005
roku. Do końca życia żałował, że został ranny
w pierwszej godzinie Powstania i nie mógł już
dowodzić na pierwszej linii.

Podobne dokumenty