pobierz teraz

Transkrypt

pobierz teraz
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 1-
/ Let’s Travel Magazine
Tworząc pomysł na magazyn, który w 100 procentach
należy do społeczności podróżników chcieliśmy aby
materiały do kolejnych numerów były wybierane
ze względu na jakość, a nie na „nazwisko” czy
dotychczasowy dorobek podróżniczy. Odzew jaki
otrzymaliśmy przekroczył nasze oczekiwania i z radością
możemy oddać w Wasze ręce kolejną, solidną porcję
inspiracji. Jeżeli do tej pory jeździłeś tylko palcem
po mapie przygody naszych autorów pokażą Ci, że
trzeba to zmienić. Już teraz! Jeżeli lubisz egzotykę
wybierz się do Boliwii lub Ghany, a jeżeli planujesz
europejską przygodę, dobrym miejscem będzie dla
Ciebie Lourdes lub norweskie fiordy z poziomu kajaka.
Dla miłośników kuchni Świata Łukasz Majchrowski
przygotował łatwe przepisy na imponujące dania,
a dla amatorów fotografii kolejna porcja porad „jak
fotografować turystów”. Marzyłeś kiedyś o podróży
dookoła Świata lub przygody z adrenaliną jak w filmach
o Indiana Jones’ie? My również. Krzysztof Wróblewski
opowie o tym jak przejść od pomysłu do realizacji
marzeń i objechać glob motorem. Dla backpackerów
relacja z Pakistańskiego piekła, które przebył Tomasz
Korgol podczas swojej autostopowej odysei. LTM to
emocje i prawdziwe przygody polskich podróżników.
Czytajcie i dzielcie się nimi z innymi.
Łukasz i Weronika
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 2-
/ Let’s Travel Magazine
FOTOREPORTAŻ
NA KRAWĘDZI
8
33
Kraj, gdzie wszystko
jest NAJ
Paulina Lewandowska
Krzysztof Wróblewski
16
Tomasz Korgol
FOTO PORADY
Loudres
Justyna Bieńkowska
PAMIĘTNIKI Z AFRYKI
Jak fotografować
“tubylców”
Marek
Wójciak
LET’S
TRAVEL MAGAZINE
44
Smaki Bagdadu
Łukasz Majchrowski
- 3-
Tomasz Furmanek
22
KUCHNIA ŚWIATA
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
MXT czyli
motocyklowa
podróż dookoła
świata
Jak wygląda piekło na
ziemi - witamy
w Pakistanie
Człowiek Fiordów
26
41
37
Let’s Travel Ghana
Agnieszka Kargol
/ Let’s Travel Magazine
AUTORZY
Tomasz Furmanek
Bioinformatyk,
biolog, kajakarz. Na
co dzień pracownik
Institute of Marine
Research in Norway
w Bergen. Zajmuje się
programowaniem aplikacji do badań genetycznych
nad roślinnością. Florę obserwuje również z poziomu
wody i to właśnie jego piękne zdjęcia z kajaka możemy
podziwiać w tym numerze LTM.
Paulina
Lewandowska
Z zawodu marketingowiec
i latynoamerykanistka.
Miłośniczka podróży
z plecakiem - przede
wszystkim po swojej
ukochanej Ameryce Południowej. Od niedawna
zafascynowana także polskimi górami.
Tomasz Korgol
student Uniwersytetu
Wrocławskiego, autor
bloga: www.podrozuji-zyj.pl. W ostatnie
wakacje prz ejechał
samotnie autostopem
z Wrocławia do Indii, m.in. przez Irak, Iran i Pakistan.
Jako pierwszy Polak od paru lat przekroczył granicę
irańsko - pakistańską.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Agnieszka Kargol
Gna mnie po świecie
od
dzieciństwa.
W każ de wakacje
jeździłam z rodzicami
po Polsce i okolicznych
“demoludach”
z namiotem. Praktycznie w każdy weekend gdzieś
jechaliśmy, byle coś nowego zobaczyć. I tak mi zostało.
Im byłam starsza, tym dalej mnie gnało. Któregoś dnia
dostałam propozycję pracy w Afryce i nie wahałam
się ani chwili. Od ponad 4 lat mieszkam w Afryce
Zachodniej, czasem w Liberii czy Senegalu, a głównie
w Ghanie. Wolne chwile spędzam jeżdżąc na inne
kontynenty. Chyba nie potrafiłabym już żyć w jednym
miejscu, czy wrócić do kraju. Moje życie to życie
w drodze. Świat to mój dom. I dobrze mi z tym. :)
www.draakin.blogspot.com
Justyna
Bieńkowska
Łukasz
Majchrowski
Włóczykij z mikserem
w ręku. Tak w dużym
skrócie mógłbym siebie
opisać. Poz ytywnie
zakręcony albo należałoby
raczej powiedzieć zmiksowany ze mnie człowiek, bo
z pewnym przyrządem kuchennym nie rozstaję się na
krok. Siedzenie przy garach było mi w zasadzie pisane
od kołyski. Musiałem w końcu sobie jakoś radzić
ze względu na swoje wybredne podniebienie. Obok
zainteresowań kulinarnych moją drugą największą
pasją są podróże – idę tam, gdzie tylko stopy mnie
poniosą. Podróżując po świecie, poznawanie każdego
nowego zakątka rozpoczynam od kuchni w sposób
dosłowny. Wącham, smakuję i zaglądam innym ludziom
do garnków, bo to właśnie tam zawarta jest cała historia.
Jeżeli chcecie się przekonać, co potrafię zgotować,
koniecznie zajrzyjcie na mojego bloga:
www.food2.pl
Jestem studentką
języka francuskiego
i angielskiego ale moją
największą pasją jest
podróżowanie. Nie ma
miejsca, do którego nie chciałabym pojechać.. Na
swoim koncie nie mam dalekich podróży po za stary
kontynent, ale wystarczyło kilka zdjęć i opowieści
mojego taty z jego wizyty w Australii abym zaczęła
marzyć... Gdybym mogła w tym momencie powiedzieć
jakie jest moje największe podróżnicze marzenie to
zdecydowanie zobaczenie gwiazd na australijskim
outbacku.
- 4-
/ Let’s Travel Magazine
AUTORZY
Marek Wójciak
Marek Wójciak, rocznik
86’. Od najmłodszych
lat ciekawy świata, ale
dopiero na studiach
pokonany przez pasję
do podróży . Zapalony
fotograf, odkrywca nowych miejsc usilnie starający się
zgubić w każdym nowym mieście. Miłośnik wschodów
i zachodów słońca , szlajania się i zabawy włosami.
Krzysztof
Wróblewski
Męska wersja Zosi
samosi. Robię zdjęcia,
kręcę filmy, piszę teksty
i przede wszystkim
podróżuję. Głównie
motocyklem, ale także busem, autostopem, rowerem
lub w całkowitej ostateczności pieszo. Jestem najbardziej
upartym człowiekiem po tej stronie Odry. Lubię się
śmiać, czasem z innych, czasem z siebie. Staram się ciągle
próbować nowych rzeczy, chociaż zwykle kończy się to
próbowaniem nowego jedzenia (yey!). Od 2008 roku
organizuję i uczestniczę w wyprawach podróżniczych.
Robię to, co robię, bo wierzę, że podróżowanie to sposób
na życie, a życie jest za krótkie, żeby siedzieć w jednym
miejscu. Siedzę, więc na motocyklu w wielu miejscach.
Marzę o tym, żeby w ciągu mojego życia poznać jak
najwięcej ludzi i miejsc.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
To miejsce jest
dla Ciebie!
Opowiedz swoją historię
i dołącz do nas.
[email protected]
- 5-
/ Let’s Travel Magazine
Moto Xpress Tour (MXT 2012-13) THE MOVIE
Venture Out
Nasz zaprzyjaźniony podróżnik Krzysiu Wróblewski opowiada
o niezwykłej podróży motorem dookoła Świata, którą odbył ze swoim
przyjacielem Maxem, która niestety zakończyła się tragicznie. Solidna
porcja podróży w najlepszym wydaniu, ciekawych historii, anegdot
i dobrego humoru. Najdłuższy materiał w naszym zestawieniu –
trzeba zobaczyć.
Wideo z cyklu inspirujących i zmuszających do refleksji. Nie dzięki
perfekcyjnej mieszance klipów sportowych i podróżniczych, nie
dzięki niesamowitej muzyce czy idealnemu montażowi. Cały efekt,
robi tu niesamowita narracja i słowa, które wpływają na wyobraźnię.
Nie jest to wynajęty na potrzeby projektu lektor ale, niestety nieżyjący
już, brytyjski filozof, pisarz i mówca. Oprócz wgniatającego w fotel
video, koniecznie trzeba zapoznać się z fragmentami wykładów
Alana Wilsona Wattsa.
Łukasz Nowak
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 6-
/ Let’s Travel Magazine
One of those days (część 1 i 2)
Varanasi, India: “Beyond”
Jeden z miliona dobrze nakręconych filmów freeridowych, które
znajdziemy w sieci. Dlaczego tu pojawiły sie akurat 2 części tego
samego autora? Ciekawy pomysł i nieszablonowe podejście. Wideo
opowiada 1 dzień z życia freerider’a Candide Thovexa w jego rodzinnym
resorcie we Francji. Z dobrze znanej perspektywy czyli z kasku,
towarzyszymy bohaterowi od wyłączenia budzika do ekstremalnych
skoków i trików. Sprawia wrażenie rutynowego dnia i tak właśnie
miało to wyglądać.
Film krótkometrażowy na spokojny inspirujący wieczór z kubkiem
herbaty w ręce. Dokument opowiadający historię oraz kulisy podróży
fotografa i filmowca w Varansai. Joey L. Set i Cale Glendening skupiają
się na postrzeganiu śmierci przez Hindusów, a także ich rozumieniu
ascezy i podejściu do trudnego tematu przemijania. Pięknie ujęcia
przeplatane rozmowami z nad brzegu Gangesu.
Łukasz Nowak
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 7-
/ Let’s Travel Magazine
Kraj, gdzie
wszystko jest NAJ
Paulina Lewandowska
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 8-
/ Let’s Travel Magazine
Boliwia u większości osób nie budzi zbyt
wielu skojarzeń. No może poza biedą
i koką. Tymczasem znajduje się tu tyle
atrakcji, które są „naj” w skali światowej,
co nigdzie indziej na świecie. Najwyżej
położone miasta i jeziora, największe
solnisko i najbardziej kolorowe jeziora
to tylko część bogatego repertuaru, jaki
oferuje Boliwia. Bo choć podróżowanie
tu może okazać się bardzo trudne, to
boliwijskie widoki rekompensują wszelkie
niedogodności.
Ze wszystkich krajów, które odwiedziłam to Boliwia
budzi we mnie najbardziej sprzeczne uczucia. Żaden
inny kraj nie urzekł mnie tak bardzo i żaden inny nie
spowodował tak wielu frustracji. Z jednej strony –
najładniejsze widoki na świecie. Przez większość czasu
nie mogłam wprost uwierzyć w piękno krajobrazów,
które widzę. Z drugiej strony – jedna z najbardziej
zamkniętych i najmniej sympatycznych nacji.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 9-
/ Let’s Travel Magazine
Boliwijskie przypadki, czyli dlaczego nie
jechać
Boliwia nie bez powodu uznana została przez
Światowe Forum Ekonomiczne za kraj z najbardziej
nieprzyjaznym nastawieniem miejscowej ludności
do turystów. Zwiedzając Boliwię, właściwie co krok
przekonujemy się, czemu kraj ten znalazł się tak
wysoko w tym mało chlubnym rankingu. Pierwsze
niemiłe zaskoczenie spotkało mnie od razu po
przekroczeniu granicy. Boliwijski taksówkarz oszukał
nas mówiąc, że tego dnia nie ma już pociągu, którym
planowałyśmy udać się w dalszą podróż. A wszystko po
to, żebyśmy wybrały przejazd autobusem – z polecaną
przez niego firmą.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Innym razem, w kolejnej miejscowości, autobus, na
który miałyśmy już bilety zwyczajnie postanowił nie
zatrzymać się w ustalonym miejscu, z premedytacją
olewając nawet nasze desperackie machanie i wioząc
nasze wykupione miejsca w dalszą trasę bez nas.
Późniejszy zwrot pieniędzy za bilet zawdzięczamy
tylko wielu krzykom, dyskusjom i kłótniom, które
uskuteczniłyśmy. Bo oczywiście bez chociażby
podstawowej znajomości hiszpańskiego podróżowanie
staje się nie tylko skomplikowane, ale wręcz
niemożliwe.
Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkie kłopoty
wynikają ze złośliwości Boliwijczyków, a raczej
z latynoskiej chaotyczności. Boliwijskim standardem
- 10 -
jest przykładowo, że pociąg/autobus odjeżdża
jednocześnie o bardzo różnych godzinach – o 23.30,
o 24.00, 1.00, 2.30, a każda zapytana osoba,
nawet każdy pracownik dworca, ma swoją własną,
wyimaginowaną godzinę.
Jak się też okazuje, dostanie się do danego środka
transportu, nie stanowi końca naszych problemów.
Boliwijskie autobusy przedstawiają zwykle dość
tragiczny obraz – tłumy miejscowych z mnóstwem
tobołów w środku, dzieci leżące na korytarzu,
rozwalone fotele, przeraźliwe zimno (bez ciepłego
śpiwora i swetra z alpaki ani rusz!) i okropne trzęsienie
na nieutwardzonych górskich drogach. Dodatkowo,
mają one tendencję to nader częstego psucia się. Na
/ Let’s Travel Magazine
szczęście miejscowy sposób, czyli uderzenia młotkiem
w silnik zwykle przyczynia się do chociaż chwilowego
naprawienia pojazdu.
Kolejna kwestia związana z podróżowaniem po Boliwii
to bezpieczeństwo. Kradzieże plecaków z luków
bagażowych w autobusach nie należą do rzadkości.
Dlatego też najlepiej albo wziąć bagaż ze sobą do
środka autobusu, albo zapakować go w kolorowe
boliwijskie płachty czy worki, żeby jak najmniej się
wyróżniał.
Także podczas zwiedzania miast należy zachować
maksymalną czujność, by uniknąć nieprzyjemnych
przygód. Nas właśnie takowa spotkała. Spacerując
po barwnych uliczkach stolicy i próbując przebić się
przez ogromny tłum, nagle zostałyśmy obrzucone
kawałkami ziemi. Trochę zdezorientowane zaczęłyśmy
je z siebie strzepywać, podeszła też do nas starsza
kobieta chcąca nam „pomóc”, a minutę później okazało
się, że nie mam już telefonu.
Załóżmy jednak że w końcu dojedziemy tam, gdzie
mieliśmy dojechać, że nikt nas nie oszuka i nie okradnie.
Wtedy właśnie, żeby nie było za pięknie, okaże się, że
atrakcja turystyczna, którą mieliśmy zwiedzić, będzie
zamknięta – bo sobota, bo niedziela, bo sjesta, bo
strajk. A że stałych i potwierdzonych godzin otwarcia
danego przybytku raczej tu nie uświadczysz, nigdy
nie wiesz, kiedy i z jakiego powodu, zwiedzanie nie
będzie możliwe.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 11 -
/ Let’s Travel Magazine
Te wszystkie „naj”, czyli dlaczego jechać
Chociaż przemieszczając się po Boliwii, niejednokrotnie
obserwowałam sceny niczym z filmów Barei, to żadne
utrudnienia nie powinny odwieść nas od tej jedynej
w swoim rodzaju przygody. Uświadczenie brzydkich
czy nieciekawych miejsc byłoby w tym kraju trudne,
w Boliwii ich po prostu nie ma. A z całą pewnością
są tu miejsca, których pominięcie byłoby doprawdy
karygodne.
Po pierwsze – Salar de Uyuni, czyli ogromne solnisko
(pozostałość po słonym jeziorze), będące najsłynniejszą
atrakcją Boliwii. Chociaż większość osób przyjeżdża
w ten region odwiedzić jedynie Salar, to nie można
pominąć też pozostałych atrakcji Reserva Nacional de
Fauna Andina Eduardo Avaroa, czyli najpiękniejszego
obszaru, jaki kiedykolwiek widziałam. To tu znajdują
się pokryte śniegiem wulkany, niesamowite formy
skalne, gejzery, gorące źródła i przepiękne, kolorowe
laguny, w których brodzą różowe flamingi. Kulminacją
atrakcji są oczywiście wielkie białe przestrzenie Salar
de Uyuni.
Wizyta w Boliwii nie byłaby kompletna bez
odwiedzenia La Paz, czyli najwyżej położonej stolicy
świata (choć formalnie miasto to stolicą nie jest).
Choć miasto samo w sobie nie jest powalająco piękne,
może śmiało uchodzić za najciekawiej położone na
świecie – otoczone przez wzgórza i ośnieżone szczyty
wulkanów. Centrum natomiast ze swoimi wąskimi
uliczkami jest przyjemnym miejscem do spacerów czy
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 12 -
/ Let’s Travel Magazine
odwiedzenia Mercado de la Brujas – Targu Czarownic,
gdzie znaleźć można magiczne eliksiry i mieszanki
na wszystkie możliwe dolegliwości, a nawet, smutno
zwisające z niektórych ze stoisk, suszone płody lam
(których zakopanie w ogródku przynosi podobno
pełnię szczęścia).
Z La Paz koniecznie musimy udać się na słynną
Drogę Śmierci. Na tej położonej w górach, niezwykle
wąskiej, pełnej zakrętów drodze corocznie ginęło
300 osób. Obecnie ta najniebezpieczniejsza droga na
świecie nie jest już użytkowana przez samochody, ale
stała się atrakcją turystyczną, którą można przejechać
rowerem. Zjeżdżając cały czas w dół, w dość krótkim
czasie pokonujemy różnicę wysokości 3500 metrów.
Mimo że pogoda lubi tu kaprysić, zamieniając drogę
nie tylko w najbardziej niebezpieczną, ale i najbardziej
błotnistą, przejazd nią jest doświadczeniem, którego
nie można sobie darować.
Ze stolicy jest też już stosunkowo niedaleko do
znajdującego się na granicy z Peru Jeziora Titicaca,
czyli najwyżej położonego, żeglownego jeziora świata.
Znajdującą się u jego brzegu miejscowość Copacabana
ze swoją brazylijską odpowiedniczką łączy nie
tylko nazwa. Jest to bowiem jedno z najbardziej
nastawionych na turystów miejsc, jakie można
zobaczyć w Boliwii. Dlatego najlepiej udać się od
razu na którąś z jeziornych wysp, jak Isla del Sol,
która zachwyca boskimi widokami na jezioro oraz,
jak przystało na Wyspę Słońca, malowniczym jego
wschodem.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Jeśli chodzi o miasta, La Paz nie jest jedynym, które
warto odwiedzić. Sucre, czyli konstytucyjna stolica
Boliwii, nazywane jest „ciudad blanca” (hiszp. białe
miasto) i z pewnością może uchodzić za najładniejsze
w kraju. Białe, ciekawe budynki w centrum, czyste
i uporządkowane ulice, a do tego ciekawe muzea
i kościoły.
Gdy wolimy jednak bardziej ekstremalne doznania,
udajmy się do Potosi, które uważane jest za najwyżej
położone miasto na świecie (trochę ponad 4000
metrów powyżej poziomu morza!). Potosi to przede
wszystkim miasto górników, którzy w tutejszych
kopalniach już od dawien dawna wydobywają
srebro. Teraz część z owych kopalni (mimo że wciąż
użytkowana) służy jako atrakcja turystyczna. Pyły,
gazy, skwar, czołganie się i do tego odczuwana przez
niektórych choroba wysokościowa – już sama wizyta
tam jest męczarnią i daje pewien obraz ciężkiej pracy
miejscowej ludności.
za nimi kobiet, w strojach wyglądających jak wyjęte
z planu „Domku na prerii”, szokuje. To mennonici,
członkowie zamkniętych, konserwatywnych wspólnot
protestanckich, których przodkowie przybyli tu wiele
lat temu z Europy.
To właśnie miejsca takie jak San Jose sprawiają,
że nawet pomimo pewnych niedogodności,
podróżowanie po Boliwii staje się doświadczeniem
bezprecedensowym. A póki przemysł turystyczny
się tu w pełni nie rozwinął, każdy ma szanse znaleźć
swoje własne ulubione miejsce. I chociaż momentami
kraj ten możemy znienawidzić, przez większość czasu
będziemy go kochać.
Co ciekawe, są też w Boliwii miejsca, gdzie mamy
szansę być jedynymi gringos. Wschodnia część kraju,
czyli region założonych w XVII wieku misji jezuickich,
zwany Chiquitanią, jest zadziwiająco mało popularny
wśród turystów. Wyjęte rodem z westernów San Jose
de Chiquitos zachwyca. Znajdujący się tu kompleks
pojezuicki jest jednym z najstarszych w kraju i daje
dobry pogląd na to, jak wyglądały początki powstawania
misji. Najbardziej zaskakują tu jednak ludzie. Nie
wszyscy mają latynoską urodę. Widok na boliwijskiej
wsi białych, wysokich, niebieskookich mężczyzn
w ogrodniczkach i kapeluszach oraz podążających
- 13 -
/ Let’s Travel Magazine
Boliwia praktycznie:
Formalności/szczepienia
Przy pobycie do 90 dni wiza nie jest potrzebna.
Przy pobycie dłuższym niż 3 miesiące, powinniśmy
ubiegać się o wizę w Ambasadzie Boliwii w Berlinie.
Opuszczając kraj drogą lotniczą musimy liczyć się
z opłatą lotniskową wynoszącą 25 USD.
Obowiązkowym szczepieniem jest szczepienie
przeciwko żółtej febrze. Przy wjeździe do
kraju możemy być poproszeni o okazanie
Międzynarodowego Świadectwa Szczepień
(tzw. żółta książeczka). Na wschodzie Boliwii
i na obszarze porośniętym dżungla zalecana jest
profilaktyka antymalaryczna.
Kiedy jechać
Najlepiej od czerwca do września. Co prawda
temperatury, zwłaszcza w nocy, są wtedy nieco
niższe, ale pogoda jest najstabilniejsza. Od grudnia
do marca trwa pora deszczowa i część dróg może
być nieprzejezdna. Choć wtedy też pokryty wodą
Salar de Uyuni wygląda szczególnie fascynująco.
Gdzie spać
Zazwyczaj nie ma problemów ze znalezieniem
noclegu na miejscu, choć miejscowe standardy
często pozostawiają sporo do życzenia. Ceny
za nocleg zaczynają się już od 20-30 bolivianos
(10-15 zł).
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Warto spróbować także szukania noclegów
u miejscowych przez coraz popularniejszy
w Boliwii portal Couchsurfing.
Gdzie dobrze jeść
Jeśli lubimy mięso drobiowe, tanio i smacznie
zjemy w wielu miejscach. Znalezienie bardziej
wyszukanej kuchni czy lepszych restauracji,
a często w ogóle czegoś innego niż dania
z kurczaka, może być dość trudne. W najbardziej
turystycznych miejscowościach (Uyuni,
Copacabana) zastaniemy jednak także bardziej
europejską kuchnię (czyli przede wszystkim
pizzerie).
Warto spróbować również mięsa z alpaki,
z którego dania przyrządza się w niektórych
górskich miejscowościach.
O czym pamiętać
W większości miejsc nie można płacić kartą.
Dodatkowo w wielu miastach może być problem
ze znalezieniem działającego bankomatu. Dlatego
zawsze powinno się mieć przy sobie odpowiednią
ilość gotówki, którą najlepiej wymienić na granicy
albo w kantorach w większych miastach.
- 14 -
/ Let’s Travel Magazine
Festiwal PodRóżni jest o krok dalej!
Ma zmotywować do działania wszystkich, którzy do tej pory mówili:
chciałbym podróżować, ALE…
Ma być podporą dla podróżników, którzy z powodu rozmaitych
trudności zwątpili w możliwość realizacji swoich marzeń.
Festiwal jest tworzony z pasją przez podróżników dla podróżników.
Chcemy żeby przez te 3 dni wszyscy stali się jedną, wielką rodziną
i żeby każdy uczestnik zostawił swój ślad w historii Festiwalu.
Festiwal o krok dalej
29 - 31.05.2015
Srebrna Góra
Naszymi Gośćmi będą:
Zaplanowaliśmy warsztaty:
- 3 Wilki
- 8 stóp
- Soliści
- Przez Kontynenty
- Stasia Budzisz
- Krzysztof Jankowski
- Małgorzata Szumska
- szczudlarskie
- acroyoga
- baniek mydlanych
festiwalpodrozni.pl
LET’S TRAVEL MAGAZINE
/festiwalpodrozni
- 15 -
/ Let’s Travel Magazine
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
MXT czyli
motocyklowa podróż
dookoła świata
Krzysztof Wróblewski
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
Pomysł
Z Maksem znaliśmy się od lat. Dlatego, zanim przejdę
do historii naszej podróży dookoła świata, wypadało
by nakreślić historię naszej znajomości. A w zasadzie
dlaczego wiedziałem, że jeśli mam z kimkolwiek jechać
na tą wyprawę, to tylko z Nim.
Poznaliśmy się na imprezie u Maksa kuzyna zaraz po
napisaniu matury. Byliśmy na początku najdłuższych
wakacji naszego życia i kompletnie nie mieliśmy na nie
planu, co było naturalnym stanem rzeczy dla Maksa,
natomiast nienaturalnym dla mnie. Siedzimy więc
na imprezie i rozmawiamy: o planach na przyszłość,
o niesamowitych studiach, które zaczynamy (… nie
były takie niesamowite), o niesamowitych horyzontach
które się przed nami roztaczają (… nie roztaczały
się) i jak to za 5 lat będziemy magistrami u progu
niesamowitej kariery, zdobycia olbrzymich pieniędzy,
szybkich motocykli, i pięknych kobiet (no, podsumujmy,
że nie udało nam się skończyć studiów w tym czasie).
I nagle uświadamiamy sobie, że nie mamy planów
na wakacje. Obaj mamy załatwione dobrze płatne,
standardowe stanowiska pracy przyszłych studentów
(pracownik fizyczny) na następny miesiąc, ale co
dalej- nie wiemy. I z mojej strony pada propozycja,
że moglibyśmy pojechać pracować do Hiszpanii, bo
i ciepło i może coś zarobimy, na co Maks stwierdza:
- Dobra, ale może jak już mamy tam jechać, to może
jedźmy stopem.
Obaj w śmiech i temat znika na około miesiąc. Pod
koniec czerwca telefon:
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- Słuchaj, nasz plan nadal aktualny? – słyszę jego głos.
No w sumie czemu nie - myślę. 96 godzin później
zostajemy odstawieni przez moją kompletnie nie
przekonaną do naszego pomysłu mamę na wylotówkę
z Wrocławia. Zostajemy pożegnani słowami: „dajcie
znać czy Was odebrać po 16” i wyruszamy.
Był to początek naszej wieloletniej przygody.
Zastanawiałem się kiedyś: Jak to jest, że ludzie
wyruszają na podróż dookoła świata? Jaki typ ludzi
wpada na takie pomysły? I… szczerze?
Nie wiem.
Myślę, że jest to jednak zakodowane gdzieś
w człowieku. Są ludzie, którzy nie chcą zwyczajnie
podróżować. Część ludzi całe życie marzy o takiej
podróży, ale nigdy się jej nie podejmują. Innym
wystarczają książki, które otwierają przed nimi świat.
Ale jest grupa ludzi dla której to za mało. I gdy jeden
taki napaleniec trafi na drugiego. Wtedy… no cóż,
przydarzają im się Przygody (tak, duże „P”).
Ale wracając do naszej historii:
Po drodze zrobiliśmy razem bądź osobno wyprawy
dookoła Europy, busem, stopem, motocyklem, słowem:
zbieraliśmy doświadczenia. I tak, trzy lata temu, na
początku listopada siedzimy sobie w mojej piwnicy
(miałem pokój w piwnicy- każdy ma swoje dziwactwo).
I gadamy. I patrzymy na mapę która wisi u mnie na
ścianie (mapa Europy wraz z ZSRR, wylicytowana
ze starych zbiorów szkoły podstawowej). W ogóle
taka mapa to bardzo zła rzecz. Człowiek patrzy i się
zastanawia. I planuje. Wstaje rano widzi mapę i myśli:
„Ciekawe jaka pogoda jest teraz w Teheranie?” A jak
- 17 -
/ Let’s Travel Magazine
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
raz się człowiek zaczyna zastanawiać to nie daje mu
to spokoju. I potem jest efekt wywiewania w świat.
No więc siedzimy i pada z mojej strony propozycja:
- Meksu, a może w następne wakacje na moto gdzieś
razem się wybierzemy?
I od razu odpowiedź:
- Spoko, dookoła Morza Czarnego?
Wyprawa dookoła Morza Czarnego to był plan,
który chcieliśmy obaj przeprowadzić od jakiegoś
czasu. Widzieliśmy już większość Europy, a żeby
transportować motocykle statkiem poza nią nie było
nas stać. Morze Czarne za to ma tą zaletę, że można
je objechać „na kołach”. Zaczęliśmy więc „jeździć
LET’S TRAVEL MAGAZINE
palcem po mapie” i zastanawiać się gdzie możemy
dojechać i ile czasu nam to zajmie. Po chwili jednak
obaj zreflektowaliśmy się, że w te wakacje wspólnego
wolnego czasu znajdziemy może ze 3 tygodnie. Mało.
I wtedy Maks wpada na genialny pomysł:
- Może weźmiemy dziekankę? W sumie jak nie teraz
to kiedy?
Tak, dziekanka zmieniła podejście do wyprawy,
policzyłem kilometry i mówię:
- To może lądem do Australii spróbujemy.
Maks zaczął się śmiać.
- Jak już w Australii będziemy to równie dobrze
możemy wracać w drugą stronę i zahaczyć…przesunął palcem po mapie do Brazylii- …o karnawał.
- 18 -
Klamka zapadła.
Wiedzieliśmy, że obaj jesteśmy uparci i, że nie
odpuścimy. Skoro klamka zapadła to należy podjąć
odpowiednie kroki. Następnego dnia poszedłem do
mojej mamy i oznajmiłem:
- Jadę na wyprawę motocyklową z Maksem dookoła
świata.
- Ja też, przynieś drewno do kominka – oznajmiła
moja urocza rodzicielka.
Jednak z czasem nasi rodzice bardziej wierzyli
w powodzenie naszej wyprawy od nas samych.
Wspierali nas i trzymali za nas kciuki. I dzięki
naszym rodzinom i naszym bliskim udało nam się
wystartować. Ale nie uprzedzajmy faktów…
/ Let’s Travel Magazine
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
Przygotowania
Dla mnie przygotowania są najcięższą, najdłuższą oraz
niestety najżmudniejszą częścią podróży. Udzielę Wam
paru rad, które oszczędzą ewentualnego rozczarowania
i straty czasu.
Po pierwsze: nie nastawiajcie się, że zadzwonicie w parę
miejsc, otworzycie stronę www i stronę na facebooku
i sponsorzy zaczną lać gotówkę strumieniami na Wasz
projekt. To tak niestety nie działa. W naszym wypadku
wysłaliśmy ponad 1000 zapytań, ofert, listów i petycji,
z czego tylko 6 firm odpowiedziało (nie liczę: MSZ
oraz Prezydenta Wrocławia, którzy są zobligowani
do zaproponowania Wam w miły sposób, co możecie
sobie zrobić z prośbą o patronat, ale –faktycznie- Ci
akurat odpowiedzieli). Z tych 6 firm, 3 odpowiedziały:
nie. Z pozostałych 3, jedna zaprosiła nas na rozmowę,
żeby zobaczyć dwóch gości, którzy mając 23 lata chcą
objechać świat. Tylko zobaczyć. Byli ciekawi. Tak więc,
żmudnie zbieraliśmy wsparcie, walcząc z procedurami
oraz przedstawicielami różnych firm.
Poza tym należało przygotować:
• Planowaną trasę, wraz z miejscami, które
chcieliśmy zobaczyć,
• siebie- jeśli chodzi o wiedzę o świecie (uwierzcie,
że ktoś kto wyda poradnik jak zachować się
w różnych kulturach zgarnie grube miliony),
• oraz jeśli chodzi o języki, i chociaż podstawowe
zwroty w każdym języku państw przez które
przejeżdżamy (Panowie w turbanach dużo
łagodniej reagują na dźwięk pozdrowień w swoim
języku niż w angielsko- amerykańskim, a że
Panowie w turbanach, co się potem okazało, mają
często tendencję do posiadania broni maszynowejzależy nam na ich łagodnym reagowaniu).
Doszły do tego wszystkie sprawy wizowo- papierowe.
Zezwolenia, pozwolenia, żółte karteczki, zielone karty,
stemple i cały ten cyrk, który trzeba w wielu krajach
okazać na granicy. Chociaż w wielu krajach 10 dolarów
jest tak samo przekonujące. Żartuję oczywiście. (Am
I?)
W związku z tym, że wizy wyrabia się tylko
w Warszawie i w paru ambasadach trzeba pokazać
się osobiście poznaliśmy trasę Wrocław- Warszawa
dobrze niczym rozkład autobusu nocnego z rynku
do domu. Najlepiej wspominaliśmy ambasadę
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 19 -
/ Let’s Travel Magazine
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
Pakistańską. W ciągu 3 miesięcy w tym przeuroczym
miejscu spędziliśmy pewnie ze 30 godzin. Trzy
razy odmawiano nam wystawienia wizy. Trzy razy
wznawiano procedurę, bo urzędnik się zmienił (krążą
mroczne opowieści o tym co się stało z poprzednim).
Także 3 razy zmieniano typ naszej wizy, a na końcu
oznajmiono, że nie możemy wjechać od strony Iran
ponieważ taka granica… nie istnieje.
Nieczuli na porażającą wiedzę geograficzno-polityczną
urzędników Pakistańskich poprosiliśmy o wystawienie
wizy i tak. Udało się, chociaż opóźniło nam to start
o 3 tygodnie.
Przez 3 miesiące załatwialiśmy wizy do tych
krajów, do których wiedzieliśmy, że nie będziemy
mogli tego zrobić poza Polską czyli np. Indii, czy
właśnie Pakistanu. Jest to czasochłonne, bo w każdej
ambasadzie trzeba zostawić paszport na +/- 2 tygodnie,
wrócić do domu, wrócić do Warszawy, przenieść
paszport dalej, potwierdzić rozpoczęcie procesu
wizowego i powtarzać proces, aż skończy się lista
krajów. Część wiz można dostać już „w drodze” co
oszczędza sporo czasu.
Wielokrotnie w ambasadach zdarzał nam się także
następujący dialog:
- Kiedy macie Panowie samolot?
Co odpowiedzieć? Zgodnie z prawdą:
- my zamierzamy tam POJECHAĆ.
- Pojechać?- lekkie niedowierzanie oraz łagodny
uśmiech.
- Tak pojechać.
- Samolotem pojechać? Znaczy polecieć? – to etap,
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 20 -
/ Let’s Travel Magazine
PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA
w którym rozmówca zakłada, że 2+2 liczysz na palcach.
I prawie zawsze wychodzi Ci osiem.
- Nie, pojechać motocyklami, znaczy pojechać.
15 minut później oraz „parę zdjęć i plan podróży”
później dostawaliśmy zadanie: I tak musicie przynieść
rezerwację na samolot. Nie da się inaczej. To etap,
w którym wątpimy chociaż w śladową ilość logiki
w biurokracji.
schodził do garażu i rozkładał nasze maszyny na części
pierwsze i potem składał z powrotem. Doszedł do
takiej wprawy przy tym że nawet nie zostawały mu
żadne części. A nawet ponoć jakieś dołożył.
Następną rzeczą były szczepionki. Nie wolno o tym
zapominać, szczególnie jeśli jedziecie w rejony
w których, no cóż… oględnie mówiąc z higieną jest
raczej krucho (Ustalmy: krucho nie jest wtedy kiedy
ludzie nie myją rąk przed jedzeniem, krucho jest
wtedy kiedy ludzie żyją w błogiej nieświadomości
o wynalazkach takich jak np. woda bez żyjątek w
środku). Poszliśmy do sanepidu przygotowani na to,
że będziemy musieli teraz to miejsce odwiedzać dość
często, jednak Pani doktor stwierdziła, że jako, że
jesteśmy wyposażeni w dwa pośladki oraz dwa ramiona,
nie widzi problemu, żeby kuć nas po 4 szczepionki na
raz. Nie wiem czy jest to zgodne z procedurami, ale
przyspieszyło sam proces szczepienia.
Muszę przyznać, że jak zabieraliśmy się za ten projekt,
nie myślałem, że organizacja w zasadzie będzie pracą,
Do tego dochodziły kontakty z mediami, wypuszczanie
nowych filmów na nasz kanał YT, oraz wywiady,
w których się z tego wszystkiego tłumaczyliśmy.
może nie na pełny etat ale tak na ¾. W połączeniu
z dwoma kierunkami studiów, na których wtedy
byłem, i pracą, do której trzeba było chodzić, żeby
odłożyć cokolwiek na podroż, efekt mógł być tylko
jeden. W Czerwcu było już jasne, że jest 2:1.
Zawaliłem studia, ale wyjeżdżamy na wyprawę!
I tak po miesiącach przygotowań, wielu wyrzeczeń,
krótkich snów i długich dni, 25 września ruszyliśmy.
Organizowaliśmy także spotkania motocyklistów
w zaprzyjaźnionym barze, jeździliśmy na targi,
i codziennie widywaliśmy się, żeby dogadywać
szczegóły (produkcja koszulek, naklejek, przymierzanie,
negocjowanie etc. etc.) oraz ogarniać nasze motocykle,
które, ze względów finansowych kupiliśmy 1,5 miesiąca
przed wyjazdem. Swoją drogą za przygotowanie
motocykli należą się olbrzymie podziękowania
mojemu tacie, który codziennie po pracy wracał,
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 21 -
/ Let’s Travel Magazine
NA KRAWĘDZI
Jak wygląda piekło
na ziemi- witamy
w Pakistanie
Tomasz Korgol
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 22 -
/ Let’s Travel Magazine
NA KRAWĘDZI
Czas start
Obudziłem sie przed 7 rano. Szybko spakowałem
plecak i poprosiłem Mahdiego, który gościł mnie tej
nocy o podwózkę na wylotówkę Zahedanu - mimo
wczesnej pory zgodził się bez problemu. Zacząłem
łapać i po około 10 minutach miałem podwózkę
niemal do samej granicy, a konkretnie do Meer Jawe.
Między Zahedanem, a Meer Jawe przejeżdżałem
przez cztery punkty kontrolne, na których stacjonowali
policjanci i żołnierze z bronią. Po co? Obecnie Pakistan
to jeden z najniebezpieczniejszych krajów na świecie,
gdzie niemal codziennie dochodzi do różnych ataków
terrorystycznych. Wielu talibów próbuje przekroczyć
granicę i dokonać zamachu już na terytorium Iranu
(który wbrew powszechnej opinii jest krajem bardzo
bezpiecznym) i Irańczycy starają się robić wszystko,
żeby do tego nie dopuścić. W Meer Jawe kupiłem
sobie melona na śniadanie i po posiłku łapałem dalej.
Po kolejnych 15 minutach zabrał mnie kierowca tira
i wysadził tuż koło granicy.
Pierwszym słowem, które wypowiedziałem, gdy
wyszedłem z tunelu granicznego i ujrzałem Pakistan
był wyraz, który w Polsce często stosuje się jako
zamiennik przecinka, w moim przypadku poprzedzony
jeszcze literą „o”. Po prostu pustynia i parę lepianek
porozrzucanych po obu stronach drogi. Brak
jakiekolwiek kontroli granicznej. Spotkany dziadek
na pytanie, gdzie mogę dostać pieczątkę, stwierdził
tylko ,,Panie- idź Pan”. Na szczęście po paru minutach
wylądowałem we właściwym miejscu. Musiałem
wypełnić formularz imigracyjny, ale nie wiedziałem
co wpisać w pola „nr lotu” czy „adres w Pakistanie”.
Celnik tylko na mnie spojrzał i sam wypełnił te pola,
wpisując tam jakieś fikcyjne dane, komentując wszystko
słowami ,,witamy w Pakistanie”. Gdy uporałem się
z formularzem, wbito mi pieczątkę i powiedziano,
że teraz mam się udać do innych „budynków” (ja
tych lepianek budynkami bym nigdy nie nazwał)
celem dopełnienia pozostałych formalności. Minęły
2,5 godziny i w końcu wylądowałem na posterunku
policji w Taftan, mieście granicznym.
Granica irańsko-pakistańska
Przejście graniczne po stronie irańskiej wygląda dość
dobrze - wszystko jest odnowione i ładnie oznakowane.
Gdy podszedłem do kontroli celnik tylko spojrzał na
mój paszport, zabrał go na zaplecze, a mi kazał usiąść
z boku. Wrócił po 30 minutach, oddał mi paszport
i życzył powodzenia. Przeżegnałem się i ruszyłem
do Pakistanu.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 23 -
/ Let’s Travel Magazine
NA KRAWĘDZI
,,Mister, mister escort must take”
Na posterunku konsternacja. Pierwszą sensacją był
fakt samego pojawienia się obcokrajowca. Ponadto,
gdy powiedziałem komendantowi, że zamierzam
stąd jechać dalej stopem, ten tylko poprosił dwóch
policjantów, żeby przy mnie stanęli i gdybym dalej miał
takie głupie pomysły, to mają mnie wsadzić do celi no to miło się zaczęło… Komendant powiedział mi,
że autostop czy nawet autobus całkowicie odpadają,
bo droga wiedzie w pewnym momencie raptem parę
kilometrów od granicy z Afganistanem. Jeśli ktoś
z was interesuje się choć trochę tym, co się dzieje na
LET’S TRAVEL MAGAZINE
świecie, to zapewne doskonale wie, że to właśnie na
granicy afgańsko-pakistańskiej ukrywa się większość
talibów i następców Bin Ladena. Notabene on sam
został zabity właśnie na tym obszarze. Górski teren
doskonale nadaje się do zasadzki i nieco ponad rok
temu zaatakowano i porwano tam dwie Czeszki,
o których słuch potem zaginął. W związku z tym
jedyną możliwością jaka mi została, było wzięcie
dzielonej taksówki, za którą zapłaciłem 20 dolarów.
Dostałem do eskorty jednego żołnierza, który
cały czas trzymał w pogotowiu AK47, zwanego
popularnie kałasznikowem i ruszyliśmy do Dalbandin,
miejscowości oddalonej o ok. 200 km od granicy.
- 24 -
W taksówce… siedem osób. Cztery (!) z przodu i trzy
z tylu. Nie mam pojęcia, jak kierowca prowadził
w takich warunkach. Droga do Dalbandin to….
pustynia. Ale taka konkretna, nie rośnie tu zupełnie
NIC. Już po 20 km dotarliśmy do pierwszego punktu
kontrolnego, gdzie musiałem wysiąść z auta i wpisać
się do dokumentów (co w Pakistanie oznacza zwykły
zeszyt). Po kolejnych 20 km to samo. Na jednym
z punktów kontrolnych z nudów zacząłem przeglądać
poprzednie wpisy. Ostatni był sprzed ponad dwóch
tygodni, gdy granicę przekroczyło dwóch Duńczyków.
Przewertowałem kartki dalej, szukając wpisu jakiegoś
Polaka. Nie znalazłem żadnego w ciągu ostatnich
trzech lat (dalej nie chciało mi się już szukać) zawsze ktoś musi być tym pierwszym. W Dalbandin
byliśmy o 16. Wysadzono mnie koło hotelu, ale
szybko powiedziałem, że nie będę miał jak zapłacić
i zaproponowałem, że rozbije namiot na zapleczu.
Właściciel powiedział, że nie ma mowy i mam spać
za darmo w hotelu- Pakistańczycy powitali mnie
podobnie jak Irańczycy, czyli z wielką gościnnością.
W środku piekła
Następnego dnia pobudkę urządziłem sobie około
7 rano, zjadłem śniadanie (cukierki w czekoladzie
z sokiem) i czekałem na eskortę. Ta pojawiła się
o ósmej. Z początku chcieli dla mnie wziąć taksówkę
na pierwsze 50 km, ale powiedziałem, że nie mam
jak zapłacić i w końcu zdecydowali, że sami mnie
podwiozą (można zatem powiedzieć że był to rodzaj
autostopu). Wpakowałem się do pickupa, w którym
/ Let’s Travel Magazine
NA KRAWĘDZI
siedziało już pięciu uzbrojonych żołnierzy. Oprócz tego
w odległości około 2 km przed nami jechał kolejny
żołnierz na motorze, który meldował przez radio czy
nie widzi nic podejrzanego. Zatrzymywaliśmy się
tylko na punktach kontrolnych, gdzie standardowo
musiałem się wpisać, a nierzadko byłem częstowany
herbatą albo chociaż wodą (tego drugiego oczywiście
odmawiałem, bo moje tabletki do uzdatniania wody
potrzebowały 30 minut, aby zadziałać).
Gdy znaleźliśmy się 80 km przed Quettą zacząłem
się czuć jak VIP, bo moja eskorta nie spuszczała
ze mnie oka. Sprawdziłem tylko GPS - 15 km do
granicy z Afganistanem i ostrzeżenie o możliwym
ataku terrorystów. To wszystko było spowodowane
faktem, że niespełna trzy tygodnie wcześniej,
dokładnie w tym miejscu, miał miejsce atak na konwój
i bardzo zaostrzono wszystkie środki bezpieczeństwa,
szczególnie względem obcokrajowców. Rząd Pakistanu
ma dość kolejnych protestów dyplomatycznych,
które docierają do niego, gdy coś złego stanie
się obcokrajowcowi. Strasznie sie bałem, był to
zdecydowanie najbardziej niebezpieczny fragment
mojej podróży. Na szczęście talibowie mieli chyba
tego dnia wolne i nic mi się nie stało.
bomba, zabijając 17 osób i chroniono mnie najlepiej,
jak się dało. Quetta często określana jest mianem
,,mekki terrorystów”, to tutaj jedną ze swoich
głównych siedzib miała Al-Kaida. Przywieziono
mnie do hotelu Bloomstar. Normalnie korzystam
z Couchsurfingu albo namiotu, ale w tym terenie było
to całkowicie wykluczone. Zaprowadzono mnie do
pokoju, a pod drzwiami stanęło dwóch uzbrojonych
żołnierzy. Nie mogłem nawet wyjść z pokoju bez
ich pozwolenia. Na miasto mogłem udać się tylko
w ciągu dnia i to w dużej obstawie, na noc byłem
uziemiony w hotelu. Z takimi informacjami zasnąłem,
wykończony podróżą.
Informacje praktyczne:
Zrób zakupy (jedzenie, woda) jeszcze w Iraniew Pakistanie aż do Quetty nie będzie żadnego
miejsca, żeby coś kupić, a podróż od granicy
z Iranem zajmie Ci minimum dwa dni.
Wymień gotówkę na rupie pakistańskie
w Zahedanie ewentualnie na granicy- kurs
w hotelach w Quetta jest wręcz nieprzyzwoity,
robiony ewidentnie pod turystów.
Postaw sobie twardo, że na transport w tym rejonie
możesz wydać np. 20 dolarów i się tego trzymaj.
Jeśli będą chcieli od Ciebie pieniądze drugiego
dnia podróży (jak to było w moim przypadku),
mów, że masz już środki tylko na koncie - wierz
mi nie zostawią Cię samego.
Jeśli będziesz przekraczał granicę latem to
przygotuj się na upały rzędu powyżej 50 stopni.
Wiele osób ma problem z uzyskaniem wizy do
Pakistanu- wszystko krok po kroku opisałem na
blogu: http://www.podrozuj-i-zyj.pl/indie-2014autostopem/jak-zdobyc-wize-turystyczna-dopakistanu-poradnik/
Mekka terrorystów
Powodzenia! :)
U celu naszej podróży, w Quetta, byliśmy dopiero
po 20. Już w mieście kolejny raz zmieniłem eskortę
i wpakowano mnie do… transportera opancerzonego!
Raptem 4 godziny wcześniej wybuchła w mieście
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 25 -
/ Let’s Travel Magazine
KUCHNIA ŚWIATA
Smaki
Bagdadu
Łukasz Majchrowski
Irak pachnie i to jak! Przechadzając się po Bagdadzie,
można dostać wręcz zawrotu głowy, ale pewne jest
jedno - obok tamtejszej kuchni nie można przejść
obojętnie!
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 26 -
/ Let’s Travel Magazine
KUCHNIA ŚWIATA
Niemal na każdym irackim talerzu znajdziemy
mieszankę przypraw o tajemniczej nazwie baharat.
Kryje się pod tym niezwykle aromatyczny mix,
w rolach głównych: pieprz, kolendra, cynamon,
gałka muszkatołowa, kumin i goździki. Oprócz tego
ogromną popularnością cieszy się kardamon, mięta
i tymianek. Jeśli macie w kuchennej szafce, choć
część tych przypraw, to polecam je otworzyć i wziąć
głęboki wdech. Czujecie już aromat tamtejszej kuchni?
To dopiero początek! Czas, by liznąć trochę historii
i przybliżyć jej smaki. By tego dokonać musimy trochę
cofnąć się w czasie, o jakieś 10 000 lat do starożytnej
Mezopotamii…
W dorzeczu Tygrysu i Eufratu kształtowała się
nie tylko pierwsza cywilizacja, ale także jedna
z najstarszych kuchni świata. Dzięki archeologicznym
odkryciom wiemy jak bardzo, również pod względem
kulinarnym, była zaawansowana ówczesna kultura.
Kuchnia mezopotamska liczy co najmniej pięć razy
tyle, ile obecnie mamy w kalendarzu lat. To właśnie
tam powstały pierwsze książki kucharskie. Antyczne
cywilizacje zamieszkujące te tereny, pieczołowicie
spisywały na glinianych tabliczkach receptury potraw,
które zachowały się do dzisiaj. Ponoć pierwszym
znalezionym przepisem był sposób warzenia piwa,
ale to informacja niepotwierdzona.
Sumerowie, Babilończycy, Asyryjczycy oraz Persowie
mieli ogromny wpływ na to, co znajdujemy na talerzu
we współczesnym Bagdadzie. Podstawę tamtejszej
diety stanowią produkty popularne w całym arabskim
świecie. W irackim kociołku znaleźć możemy między
LET’S TRAVEL MAGAZINE
innymi: ryż, kaszę bulgur, daktyle, orzechy, bakłażany,
granaty, pomidory i rośliny strączkowe. Obok nich
ważne jest również mięso, głównie baranina, kurczak
i wołowina. Wieprzowina natomiast jest niedozwolona
ze względu na panującą religię i nakazy halaal, które
zabraniają jej spożywania. To, co wyjątkowo uwiodło
mnie w tej kuchni, to minimum składników, dających
maksymalny efekt smakowy – wręcz idealne proporcje
– nic dodać nic ująć.
Mówiąc o irackiej kuchni, nie sposób pominąć
gościnności, która przejawia się przede wszystkim
podczas posiłków. W myśl głównej zasady: dobrze
najedzony gość, to szczęśliwy gospodarz. Przejadanie
się i próbowanie wszystkiego, co nam zaserwują, jest
jak najbardziej w dobrym tonie.
Typowy iracki posiłek zaczyna się od przystawki
zwanej mezze, podczas której podawane są rozmaite
dania: baytinijan maqli – smażone bakłażany z tahiną,
sałatka fattoush z kawałkami podpieczonej pity,
tabbouleh – kasza bulgur z dużą ilością zielonej
pietruszki i soku z cytryny oraz suszone owoce lub
orzechy. Oprócz tego na stołach znajdują się rozmaite
pasty – powszechnie znany hummus z ciecierzycy
oraz baba ghanoush, otrzymywana z opalanych nad
ogniem bakłażanów.
je np. w formie dolmy (coś na kształt polskich
gołąbków) i faszeruje mięsem oraz ryżem. Kolejną
charakterystyczną potrawą jest masgouf, czyli
przyprawiony solą, tamaryndem i kurkumą, grillowany
na ruszcie karp. Masgouf uważany jest za potrawę
narodową Iraku i nie może go zabraknąć podczas
ważnych uroczystości.
Jeśli tak jak ja, uwielbiacie słodkości, nie zawiodą
was opływające w cukrze i miodzie irackie desery:
bakalawa, chałwa, kleicha – ciastka z daktylami oraz
qatayef – popularne słodkie pierożki ze śmietaną
i orzechami, spożywane podczas ramadanu. Na
zakończenie posiłku nie może oczywiście zabraknąć
słynnej irackiej kawy, mocnej i gorzkiej, herbaty lub
sharbatu, czyli napoju z owoców i płatków kwiatów.
Gotowi na kulinarną podróż?
Pyszne zupy i potrawki to z pewnością mezopotamska
specjalność. Dania szczególnie warte polecenia to
shorbat rumman – zupa z granatów, czy zapiekanka
z bakłażana tepsi baytinijan. Warzywa w kuchni
irackiej odgrywają kluczową rolę, przyrządza się
- 27 -
/ Let’s Travel Magazine
KUCHNIA ŚWIATA
FESENJAN
KURCZAK
W GRANATOWOORZECHOWYM
SOSIE
4 porcje
Fesenjan to danie charakterystyczne zarówno
dla kuchni perskiej, jak i mezopotamskiej.
persowie osiedlający się w najafie oraz karbali
przywieźli ze sobą swoje tradycje kulinarne,
które zagościły również w bagdadzie.
podstawą dania jest sos z melasy z owoców
granatu oraz prażonych orzechów włoskich.
mimo że połączenie jest dość nietypowe,
to smakuje spektakularnie. danie możemy
przygotować nie tylko z kurczaka, ale także
z dowolnego rodzaju drobiu.
KUCHNIA ŚWIATA
Melasa z granatów:
250 ml soku z granatów
50 g cukru
sok z 1 cytryny
Fesenjan:
2 piersi z kurczaka pokrojone w kostkę
1 posiekana cebula
200 g posiekanych orzechów włoskich
100 ml melasy z granatów
200 ml bulionu
1 łyżka miodu
2 łyżki pasty tahini
oliwa z oliwek
gałka muszkatołowa
cynamon
czarny pieprz, sól
Do podania:
pestki z 1 granatu
posiekana pietruszka
1 szklanka ryżu basmati
ugotowana na sypko
Wszystkie składniki umieść w rondlu i redukuj na
wolnym ogniu aż do otrzymania gęstego syropu
(30-45 minut). Powinniśmy otrzymać 100 ml melasy.
Orzechy upraż na patelni i odstaw. Rozgrzej łyżkę
oliwy i lekko przysmaż cebulę, następnie wrzuć
kurczaka i podpiecz na złoto. Przypraw odrobiną
soli i pieprzu. Wlej bulion i zagotuj. Zmniejsz ogień,
a następnie dodaj melasy z granatów, posiekane
orzechy, pastę tahini i miód. Przypraw odrobiną gałki
muszkatołowej i cynamonu. Duś przez 15-25 minut,
aż otrzymasz żądaną gęstość sosu. Przypraw do smaku.
Danie podawaj z ryżem lub chlebkiem naan. Na sam
koniec posyp potrawę pestkami granatu oraz świeżo
posiekaną pietruszką.
KUCHNIA ŚWIATA
TIMMAN JAZAR
PILAW Z RYŻU
I MARCHWI
4 porcje
Timman to irackie określenie na ryż, zaś jazzar
oznacza marchew. te dwa składniki (plus
trochę przypraw i opcjonalnych dodatków)
wystarczają, by stworzyć coś wyjątkowego
i smacznego. ponadto banalny sposób
przygotowywania czyni z tego dania typowy
comfort food. tradycyjnie potrawę przyrządza
się z mielonym mięsem, jadnak ja proponuję
wersję z soczewicą, która w iraku cieszy się
ogromną popularnością.
KUCHNIA ŚWIATA
Składniki:
1 szklanka brązowego ryżu
2 szklanki posiekanej w kostkę marchwi
1 szklanka zielonej soczewicy
1 duża cebula posiekana w kostkę
100 ml warzywnego bulionu
1 łyżeczka garam masala lub mieszanki
przypraw baharat
½ łyżeczki cynamonu
4 łyżki posiekanych migdałów
oliwa z oliwek
sól, pieprz
Ugotuj soczewicę na półtwardo. Ryż opłucz w zimnej
wodzie, następnie wrzuć go na dużą ilość lekko
osolonego wrzątku i ugotuj al dente. W osobnym
garnku ugotuj soczewicę na pół twardo.
Na patelni rozgrzej łyżkę oliwy i lekko przysmaż
cebulę. Wrzuć soczewicę i smaż ją przez 5 minut
razem z cebulą. Dodaj marchew, cynamon, garam
masalę i wlej gorący bulion. Gotuj wszystko razem
przez około 10 minut, aż marchew trochę zmięknie,
a bulion odparuje. Wsyp ugotowany ryż i wymieszaj
dokładnie z warzywami. Przypraw solą i pieprzem do
smaku. Danie podaj posypane prażonymi migdałami.
GLOBAL
citizen
Wolontariat Zagraniczny
World Issues | Management | Cultural
www.globalcitizen.pl
FOTOREPORTAŻ
Człowiek Fiordów
Tomasz Furmanek
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 33 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTOREPORTAŻ
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 34 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTOREPORTAŻ
Łukasz Nowak: Tomasz, ze zdjęć można
wywnioskować, że w kajaku spędzasz całe życie.
Jak jest naprawdę?
Tomasz Furmanek: To prawda, ale wbrew pozorom
w kajaku nie sypiam. Pływam 2-3 godziny, 3 dni
w tygodniu nie licząc dłuższych weekendowych
wycieczek. Zimą z oczywistych względów dużo mniej,
wtedy więcej uwagi poświęcam na narty. Zdjęcia, które
oglądacie w większości zdjęć są z dni kiedy jest ładna
pogoda, a w zachodniej Norwegii naprawdę dużo pada.
Taka pogoda to walka z morzem, a nie robienie zdjęć.
Masz dosyć nietypowy zawód, szczególnie jak na
polskie warunki. Opowiedz czym się zajmujesz.
Pracuje w Institute of Marine Research w Bergen.
Można powiedzieć, że jestem informatyko-biologiem.
Większość czasu spędzam przed komputerem
programując aplikacje do badań genetycznych nad
florą. Ta praca jest efektem moich pasji i wielu lat
nauki. Programowałem od 15 roku życia, a teoretyczne
wykształcenie zdobywałem podczas studiów z biologii
molekularnej i medycyny.
Jestem pewny, że wielu naszych czytelników
marzy o kajakowej przygodzie na fiordach.
Zdradź nam trochę informacji praktycznych.
Można wypożyczyć kajak w Gudvangen lub w Flåm
z przewodnikiem lub bez. Trzeba się umówić kilka dni
przed przyjazdem, dlatego że firma jest lokalizowana
w Voss. Najwięcej ludzi spotkamy w lipcu kiedy
już woda jest „ciepła”, ale moją ulubioną porą na
Nærøyfjord to maj lub jesień kiedy jest spokojniej.
Niestety wtedy też jest bardziej niebezpiecznie,
z powodu niskiej temperatury wody i gorszej pogody.
Geirangerfjord jest również niesamowitym miejscem
ale warunki tutaj są trudniejsze z powodu wiatru
i większych fal. W niektórych miejscach tego fiordu
jest trudno wejść na ląd z powodu stromych skał. To
miejsce wygrywa jednak z innego powodu. Niedaleko
Geiranger są góry i ośrodek narciarski niedaleko
Stryn. Można podziwiać ośnieżone szczyty i nawet
pojeździć na nartach. Najlepszy czas to koniec maja
i początek czerwca. Wtedy jest śnieg w wysokich
górach i zielono niżej przy fiordach. Oprócz nart
można, jeździć na rowerze terenowym i pływać na
kajaku w tym samym dniu i tej samej okolicy. Kajaki
można wypożyczyć w Geiranger.
Również wyspy godzinę jazdy na zachód od Bergen
są dobrym miejscem do pływania. To jednak site tylko
dla doświadczonych. Tutaj można wypożyczyć kajaki
i wynająć przewodnika. Cena za wypożyczenie dobrego
kajaku to 400 kr za dzień i nie warto oszczędzać.
Zachodnie fiordy to na pewno miejsce dla miłośników
kajaków, nawet tych początkujących, ale lepiej
swoją przygodę rozpocząć z przewodnikiem. Moje
2 ulubione miejsca to Nærøyfjord i Aurlandsfjord.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 35 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTOREPORTAŻ
Kolejna miejscówka dla zaprawionych to Lofoty,
jednak trzeba być ostrożnym. Bardzo trudne warunki
to norma i nie powinno się tu pływać bez sprawdzania
warunków w okolicy gdzie planujemy pływać. Polecam
miejscowość Reine na Lofotach. Kristoffer Vandbakk
z którym pływałem na Lofotach ma dobry opis
tych okolic tutaj. Możecie śledzić go również na
instagramie.
Norwegia to nie tylko woda i fiordy co widać
również na twoim profilu na instagramie
(link). Jakie aktywności uprawiasz i co daje Ci
największa satysfakcję?
Moją ogromną pasją, która daje niesamowite doznania
i największą satysfakcję to kiteskiing (latawiec
z nartami). Najlepsze moim zdaniem miejsce znajduje
się w górach mię dzy Bergen a Oslo, gdzie są ogromne
płaszczyzny i często stabilny wiatr. Oprócz tego jak
każdy Norweg chodzę też na skitury lub splitboard.
Żyję blisko z naturą, latem chodzę po górach i jeżdżę
na rowerze terenowym (fatbike), który w Polsce nie
jest zbyt popularny.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Jakie są Twoje cele i marzenia podróżnicze?
Poza Norwegią, która wciąż mnie zaskakuje chciałbym
odwiedzić Grenlandię i Alaskę. Chciałbym też
powtórzyć moją podróż na Islandię. Alaska i Islandia
to wspaniałe miejsca na fatbike (rower terenowy)
i packraft(mały, pakowny ponton). Z Podróży
w miejsca to planuję wyprawę do Argentyny,
szczególnie interesuje mnie Patagonia. Niezwykła
kraina skalistych szczytów, może wybierzemy się
razem?
Nie musisz pytać 2 razy! Tomasz, dziękuję za
rozmowę i widzimy się na norweskich fiordach.
- 36 -
/ Let’s Travel Magazine
Loudres
Justyna Bieńkowska
Lourdes to jedno z największych miejsc kultu
Maryjnego na świecie. Sanktuarium odwiedza
rocznie około 5 milionów pielgrzymów i tylko
1 milion stanowią wycieczki zorganizowane. To
właśnie w tym miejscu, w 1858 roku, 14-letniej
Bernadecie objawiła się Maryja. A zatem,
przyjeżdżając do Lourdes doświadczymy
nie tylko doznań podróżniczych ale również
i duchowych.
Dlaczego święta?
Bernadeta była najstarszą córką z dziewięciorga dzieci
Franciszka Soubirous i Luizy Casterot. Przez całe
życie cierpiała na astmę, zawsze była bardzo chorowita.
W wieku 14 lat, w 1858 roku kiedy wraz z dwoma
innymi dziewczynkami poszła szukać drewna na
opał, ujawiła jej się Matka Boża. Było to pierwsze
z 18 objawień, cztery lata po ogłoszeniu dogmatu
o niepokalanym poczęciu. W jednym z objawień
Maryja powiedziała jej swoje imię: „Que soy era
Immaculada councepciou”- „Jestem Niepokalane
Poczęcie”. Poprosiła również dziewczynkę aby ta
odgarnęła ziemię. Wtedy jej oczom ukazało się źródło
wody, które istnieje do dzisiaj. Od tamtej pory, do
Lourdes przyjeżdżają pielgrzymi z całego świata
i dają swoje świadectwo o uzdrowieniach duchowych
i fizycznych. W 1866 Bernadeta wstąpiła do klasztoru
w Nevers, gdzie w wieku 35 lat zmarła. W 1919 roku
odkryto, że ciało Bernadety, mimo upływu czasu,
nie rozłożyło się. Był to kolejny dowód jej świętości.
W 1925 roku papież Pius XI ogłosił ją błogosławioną,
a w 1933 została dodana do grona świętych.
Śladami świętej Bernadety
Aby poznać historię św. Bernadety możemy zgłosić
się do biura informacji i umówić się na darmową
wycieczkę z polskim pilotem śladami jej życia, oraz
obejrzeć o niej krótki seans filmowy.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Wycieczkę zaczynamy od bazyliki św. Piusa X, w której
pomieścić może się nawet do 25 tysięcy osób. Bazylika
jest ogromna, w formie statku. W każdą środę i sobotę
odbywają się w niej msze międzynarodowe, które są
odprawiane głownie w języku francuskim, włoskim
i hiszpańskim i angielskim (fragmenty Pisma Świętego
zawsze są z napisami we wszystkich oficjalnych
językach Lourdes czyli: francuskim, hiszpańskim,
włoskim, niemieckim, angielskim i niderlandzkim).
Następnie zmierzamy do muzeum świętej Bernadety
gdzie zobaczymy makietę, która przedstawia miasto za
- 38 -
czasów Świętej. Oprócz tego możemy zobaczyć zdjęcia
witraży, które przedstawiają objawienia oraz różne
drobiazgi należące do Bernadety. Dalej, przechodzimy
do domu rodzinnego tzw. „Moulin de BOLY”, gdzie
Bernadeta spędziła swoje dzieciństwo. Zobaczymy
tam drzewo genealogiczne rodziny Soubirous,
miejsce, gdzie dziewczynka się urodziła oraz młyn,
przy którym z całą rodziną pracowała. Po drodze
mijamy dom ojca Bernadety, niestety wejście jest
płatne dlatego większość osób go pomija. Odrobinę
dalej możemy odwiedzić słynną „cachot” czyli byłe
/ Let’s Travel Magazine
więzienie i jednocześnie miejsce, w którym Bernadeta
żyła po upadku młyna Boly. Znajdziemy tam buciki
dziewczynki (dzięki nim możemy wyobrazić sobie
jak malutka była. Ze względu na choroby nigdy nie
urosła, miała jedynie 1,5 metra wzrostu), fotografie
i oryginalny kominek, przy którym cała rodzina
modliła się. Kolejnym przystankiem jest kościół SacreCoeur, w którym dziewczynka została ochrzczona.
Następnie hospicjum, w którym Bernadeta uczyła się
czytać i pisać. Tam również podjęła decyzję o swoim
przyszłym powołaniu. Tę część zwiedzania kończymy
w grocie, czyli miejscu, gdzie objawiła się Matka
Boska. To właśnie w grocie codziennie odmawiany
jest różaniec, kilka razy w tygodniu organizowana
jest modlitwa dla młodzieży a wieczorami adoracja
Najświętszego Sakramentu.
Odkrywanie sanktuarium
Sanktuarium jest ogromne, składa się z trzech
poziomów. Na pierwszym, znajduje się Basilique
Notre Dame du Rosaire gdzie każda tajemnica
różańca przedstawiona jest jako ogromny obraz
z mozaiki. Wejść na drugi poziom możemy schodami
tuż przy wejściu do bazyliki lub jednym z dwóch
podjazdów symbolizujących ramiona Jezusa, które
witają pielgrzymów. Będąc na górze koniecznie
trzeba wejść do Krypty. Zobaczymy tam relikwię
św. Bernadety czy posąg św. Piotra (replikę tego
w Rzymie). Raz w tygodniu w krypcie odbywa się
msza międzynarodowa dla młodzieży. Warto też
zwrócić uwagę, że każda cegła jest dziękczynieniem
za uzdrowienie duchowe czy cielesne. Znajdziemy
tam też dziękczynienia z Polski (niestety z małymi
błędami). Ostatni etap to Bazylika Niepokalanego
Poczęcia z witrażami przedstawiającymi objawienia aż
do momentu ustanowienia dogmatu o niepokalanym
poczęciu.
Baseny
Baseny to po grocie drugie najważniejsze miejsce
w Lourdes. To właśnie w nich znajduje się cudowna
woda, która za czasów Bernadety uzdrawiała. Do tej
pory uznanych uzdrowień przez kościół zanotowano
69, ostatnie w 1983 roku. Aby zażyć kąpieli w basenach
wystarczy zgłosić się do biura informacji i zgłosić
swoją chęć na konkretny dzień. Moim zdaniem jest
to jedno z najbardziej duchowych przeżyć jakich
miałam okazję doświadczyć.
Gdzie zjeść
W Lourdes znajdziemy kilka stołówek np.: „Ave
Maria”, gdzie obiad złożony z przystawki, dania
głównego i deseru zjemy za około 7 € ale również
mnóstwo restauracji z całego świata. Ja polecam Casa
Italia gdzie zjadłam wyśmienitą pizzę (prawie tak
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 39 -
/ Let’s Travel Magazine
pamiętać, że czym dalej od centrum tym taniej. Ja
polecam sklep Palais du rosaire, które mimo lokalizacji
w centrum miasta, jest jednym z najtańszych sklepów
z pamiątkami. Możemy też odwiedzić uroczą Polkę
(po drodze do Cachot), która prowadzi Polski Sklep.
Jak dojechać
Lourdes ma swoją stację pociągów dlatego, łatwo
dostaniemy się do miasta TGV. Miasto ma również
lotnisko, więc można pokombinować z lotami
przesiadkowymi (te bezpośrednio z Polski są bardzo
drogie). Możemy również samolotem dolecieć
tanimi liniami do Toulouse a później wsiąść w TGV
(około 20€). Trzeba pamiętać, że Francuskie koleje są
naprawdę drogie, dlatego im wcześniej zarezerwujemy
bilety tym tańsze one będą (rezerwując bilet ParyżLourdes dwa tygodnie przed, zapłaciłam około 100€).
Gdzie spać
dobrą jak we Włoszech) za około 8€, restaurację
prowadzoną przez Włochów. Możemy być pewni
że włoskie smaki poczujemy również i w Lourdes.
Można też zjeść coś z kuchni hinduskiej lub zwykłe
fast foody.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Rozrywka
Nawet w tak pobożnym miejscu jak Lourdes znajdziemy
bary, puby i dyskoteki. Ponadto od czasu do czasu
przyjeżdża tam wesołe miasteczko z nieziemskimi
karuzelami. Jeśli chcemy kupić pamiątki to warto
- 40 -
Jeśli jedziemy grupą zorganizowaną np. z młodzieżą
warto spytać się o nocleg w Village des jeunes, który
oferuje pokoje oraz miejsce na namiot. Po za tym
z noclegiem w Lourdes nie ma problemu. Mimo swojej
niedużej powierzchni jest to miasto z największą
ilością hoteli w całej Francji!
/ Let’s Travel Magazine
PAMIĘTNIKI Z AFRYKI
Let’s Travel Ghana
Agnieszka Kargo
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 41 -
/ Let’s Travel Magazine
PAMIĘTNIKI Z AFRYKI
O zachodniej Afryce jest ostatnio bardzo głośno
z powodu epidemii Eboli – cały kontynent wrzucono
do jednego worka z wielkim napisem „EBOLA!!!”.
Tak się składa, że „ebolowa” nagonka jest krzywdząca
zarówno dla krajów, gdzie epidemia naprawdę
występuje, jak i dla całego kontynentu. Ruch
turystyczny, i tak zwykle niewielki, wyraźnie zmalał
w ciagu ostatniego pół roku. Panika dopadła świat
„rozwinięty”, a ofiarą są tak przyjazne i bezpieczne
kraje, jak Ghana, gdzie mam przyjemność mieszkać
już prawie 5 lat. W Ghanie nie ma Eboli, więc
zapraszam na wycieczkę! Podróż zaczniemy od
stolicy.Wiele twarzy Akry Stolicą Ghany jest Akra
– olbrzymia aglomeracja, składająca się, oprócz paru
centralnych punktów, głownie z niskich budynków,
jednorodzinnych domów i małych „bloków”. Miasto
głośne, zatłoczone i brudne. Interesującą dzielnicą jest
James Town, najbardziej historyczna część, gdzie ciągle
można zobaczyć pozostałości budynków kolonialnych
i zwiedzić Fort James. Forty lub ich ruiny, zbudowane
przez kolejnych kolonizatorów (Portugalczyków,
Holendrów i Anglików), można znaleźć praktycznie
w każdym miasteczku na wybrzeżu. Ten w Akrze
pełnił jeszcze całkiem niedawno rolę więzienia, teraz
udostępniony jest zwiedzającym. Wokół fortu ciągnie
się wspomniane James Town, slumsy rybaków powstałe
w kolonialnych pozostałościach. Na plaży wędzi się
i suszy kozie mięso oraz ryby, zwierzęta wyjadają
resztki z wielkiego śmietniska. Tu akurat ludzie nie
są aż tak przyjaźni – nie lubią być fotografowani, ani
obserwowani. Jednak to właśnie tu zabieram zwykle
wszystkich gości w pierwszej kolejności. Żeby nie
pomyśleli sobie, że cała Afryka jest taka, jak dzielnica
LET’S TRAVEL MAGAZINE
w której mieszkam. Żeby pokazać im, jak ciężkie życie
mają tu ludzie. Bez bieżącej wody i elektryczności,
w domkach posklecanych z dykty. Kąpiący dzieci
w rynsztokach, wśród śmieci i odpadków...
Z James Town idziemy na największy bazar Ghany
- Makola Market. Tu można kupić wszystko,
ubrania, żywność, elektronikę, AGD. Głównie są to
produkty masowo sprowadzane z Chin, albo używane
ubrania z USA/Europy. Kwartał paru ulic zapełniony
sklepami, tragarzami, sprzedawcami przekąsek
i wody niosącymi swoje mini-sklepiki na głowach,
kupującymi i samochodami. Dla mnie najciekawszym
kawałkiem bazaru jest ten z lokalną żywnością
i kosmetykami, gdzie można kupić suszone i wędzone
ryby, ślimaki, mięso, owoce, warzywa, półprodukty do
fufu, przyprawy i przedziwnie wyglądające proszki
i liście, służące do wyrobu lekarstw na wszystkie
dolegliwości. Tutaj kupicie świeże wino palmowe,
masło Shea i czarne mydło. Zaraz obok są stragany
z koralikami, tradycyjnie wyrabianymi ze szkła oraz
z kolorowymi materiałami, z których kobiety szyją
swoje przepiękne sukienki. Można tu też kupić
tradycyjne kente, materiał tkany w specjalny sposób,
służący do szycia strojów świątecznych dla wodzów
i królowych. Nie ma lepszej lekcji lokalnej kultury
niż na bazarze! Tutaj wszyscy chętnie opowiadają, co
sprzedają, i do czego to służy. Czasem nawet dadzą
spróbować.
Jeśli akurat jesteście w Akrze w środę, to warto
się wybrać na Labadi Beach. To największa plaża
w mieście, a w środowe wieczory organizowana jest
- 42 -
impreza reggae. Ale można przyjść już wcześniej,
usiąść w cieniu parasola, wypić zimne piwo Club
i poczekać na tubylców sprzedających rękodzieło i inne
różności – siedząc w cieniu znacznie przyjemniej się
targować.
Na plaży Labadi można pograć w piłkę, pojeździć
konno, zjeść lokalne i międzynarodowe potrawy,
skorzystać z niezwykle różnorodnej oferty napojów
mniej lub bardziej wyskokowych, a po malowniczym
zachodzie słońca łatwo też nabyć inne środki, których
wszechobecny zapach wyraźnie daje znać, że to właśnie
reggae i rastamani przejmują powoli plażę...
Akra jest żywym miastem, a Ghańczycy lubią się
dobrze bawić, zwłaszcza, jeśli oprócz jedzenia i picia
mogą też potańczyć. Taniec jest niezwykle istotnym
elementem kultury w Afryce i tu również traktowany
jest poważnie. Zarówno mężczyźni jak i kobiety
niejako rywalizują w tańcu, strając się pokazać jak
najefektowniej. Oczywiście wiedzą doskonale, że biali
(obruni*) nie potrafią tańczyć, więc jeśli przyjedziecie
do Ghany, i ktoś wam powie, że „you know how to
dance”, to będzie to nie lada komplement! Kluby i bary
otwarte są codziennie z wyjątkiem poniedziałków,
zawsze można znaleźć miejsce, gdzie muzyka będzie
grała głośno, a alkohol lał się strumieniami. Większość
z nich znajdziecie w dzielnicy Osu, część także
w Dzorwulu i East Legon. Pomiędzy dzielnicami
w nocy można przemieszczać się taksówkami,
dobrze wytargowana cena nie powinna przekroczyć
równowartości 15 zł przy przejeździe z dzielnicy do
dzielnicy – nie dajcie jednak taksówkarzowi zabierać
/ Let’s Travel Magazine
PAMIĘTNIKI Z AFRYKI
dodatkowych pasażerów - zdarzały sie ostatnio rabunki
zorganizowane w ten sposób. W dzień najlepszą formą
komunikacji jest tro-tro, czyli rozkelkotany mini-bus.
Nie ma rozkładów jazdy, a z „pętli” tro-tro odjeżdżają
po zapełnieniu. Każdy na przystanku chętnie wyjaśni
wam, jak dojechać do celu, i ile powinien kosztować
przejazd. Tro-tro ma kierowcę i „konduktora” – ten
drugi głośno i gestami daje znać pasażerom, dokąd
zmierza jego busik oraz oczywiście pobiera opłaty.
Dzieje się to po odjeździe z przystanku, pasażerowie
po kolei wzywani są do uiszczenia opłaty. Średnio
tro-tro jest 10 razy tańsze od taksówki, a czasem
nawet szybsze... to, co ci kierowcy robią, żeby
przejechać dany odcinek jak najszybciej, potrafi być
bardzo widowiskowe, a od pasażerów może wymagać
mocnych nerwów. Jednak Ghańczycy nie dają sobą
dyrygować. Jeśli uznają, że jedzie za szybko, na pewno
powiedzą o tym kierowcy, i będą narzekać i krzyczeć
tak długo, aż zwolni.
A wracając do imprez i tańca, warto wspomnieć, że
najbardziej huczne są zwykle pogrzeby. Ghańczycy
zakładają piękne, czarne i czerwone szaty żałobne,
zapraszają tłumy gości, którzy przynoszą pieniądze,
a w zamian za to... świetnie się bawią! Jedzenie, alkohol
i tańce przy muzyce na żywo to norma. Są oczywiście
mowy na cześć zmarłego, ale to krótka oficjalna część
– po złożeniu kondolencji najbliższym podaje się
jedzenie i zaczyna tańce. Nawet śluby nie są są tak
„intensywne” zabawowo!
Akra, jak wspomniałam, jest miastem „rozłożystym”.
W dzielnicach Cantonments, Labone i Airport
LET’S TRAVEL MAGAZINE
Residential Area znajdują się liczne ambasady
i rezydencje bogatych tubylców i ekspatów. Tutaj też
można znaleźć bardzo dobre restauracje oferujące
kuchnie ze wszystkich stron świata. Europa, Azja,
Bliski Wschód, czy USA – wszystko jest dostępne,
najwyższej jakości i w niemałych cenach. Jeśli jednak
chcielibyście się wybrać do „normalnej” dzielnicy, gdzie
mieszkają średnio zamożni Ghańczycy, to polecam
Adabrakę – spokojne ulice, normalne domy, lokalne
„chop bary”, czyli jadłodajnie i małe restauracyjki oraz
„spoty” – czyli bary, gdzie serwowawe są miejscowe
alkohole. Oczywiście takich dzielnic jest więcej,
tyle że Adabraka usutuowana jest dośc centralnie,
pomiędzy centrum miasta, a Osu. To tam znajduje się
National Museum, najciekawsze muzeum w mieście,
z wartą polecenia bogatą kolekcją związaną jest
z historią i kulturą kraju, zwłaszcza okresem handlu
niewolnikami.
typowe turystyczne pamiątki, od rzeźb i bębenków,
po materiały i obrazy i koraliki. Bądźcie pewni, że
tutaj dostaniecie cenę dla Obruni, i ciężko będzie ją
zbić do rozsądniejszych granic...
Akra jest też świetnym miejscem do organizacji
wyjazdów w głąb kraju – wiadomo, ze stolicy można
dojechać wszędzie. Na zachód i północny zachód
jeździ się ze stacji w Kaneshi (do Cape Coast, Takoradi
i Kumasi), na północny wschód i wschód z Tema
Roundabout (do Akosombo, Volta Region, Ada
i Keta), a na bliższą i dlaszą północ z Madiny. Do
Kumasi, Takoradi i Tamale można też polecieć jedną
z krajowych linii lotniczych, terminal krajowy znajduje
się na Kotoka International Airport. Cena w jedną
stronę wyniesie 100-150 USD, a podróż, zamiast
całego dnia, zajmie maksymalnie godzinę. A gdzie
pojechać i po co? O tym następnym razem!
Centrum miasta rozciąga się pomiędzy okolicą zwaną
„Accra” i „Circle”. „Accra” to mniej więcej ten sam
rejon co Makola Market, a „Circle” to Nkrumah
Circle, skrzyżowanie położone ok 1,5 km na północ.
Tutaj znajdują się budynki rządowe, biura, drogie
hotele. Głównymi punktami są Independence Square,
gdzie organanizowane są oficjalne obchody świąt
narodowych, demonstracje, imprezy sylwestrowe
czy koncerty, oraz Kwame Nkrumah Memorial
Park, poświęcony pamięci prezyndenta Kwame
Nkrumah, który doprowadził do bezkrwawego
uzyskania niepodległości przez Ghanę, jako jedną
z pierwszych krajów w Afryce w 1957 r. Tuż obok
parku usytuowane jest Arts Centre, gdzie można kupić
- 43 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTO PORADY
Jak fotografować
„tubylców”?
Marek Wójciak
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 44 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTO PORADY
Najprostsza droga to... zapytać. Nie bój się, fotografując
ludzi czasem musisz mieć z nimi kontakt. Nie rzadko
może Ci on pomoc w zbudowaniu historii zdjęcia.
I nieznajomość języka wcale tu nie przeszkadza.
Wystarczy pokazać aparat i pytająco spojrzeć. Zawsze
działa. Czasem wskazane będzie podzielenie się jakąś
monetą po wykonaniu kadru, ot kurtuazja, szczególnie
gdy mamy do czynienia z ludźmi biedniejszymi od
nas. A to przykład zdjęcia zrobionego w ten sposób.
Ile razy trafiło wam się złapać za
aparat, widząc świetny kadr i... opuścić
go pod wpływem groźnego wzroku
potencjalnego modela? Niestety
w naszym świecie ludzie są wszędzie.
Niestety? Czasem to oni tworzą idealny
kadr, ale nie zawsze są zadowoleni
z tego, że ktoś próbuje go uwiecznić.
Podejmując takie ryzyko w Maroku
można stracić parę euro, w Neapolu
aparat, a jeśli naprawdę mamy pecha,
możemy zostać uszczupleni o rękę (na
szczęście to już wyjątkowe ekstremum).
Tak czy inaczej, ludzie mają prawo do
swojej prywatności, a zgodnie z literą
prawa do swojego wizerunku. I tego nie
zmienimy. Możemy to zaakceptować
i się do tego stosować... lub spróbować
delikatnie nagiąć przepisy.
Oto parę rad które mogą okazać się
przydatne gdy ruszasz np. w miasto
z zamiarem złapania lokalnych obrazków.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 45 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTO PORADY
Można oczywiście zrobić zdjęcie z ukrycia, gdy nasz
główny aktor nie widzi. Warto jednak pamiętać,
że najlepiej żeby jego twarzy pozostała w ukryciu.
Prawdopodobieństwo, że trafi na nasze zdjęcie
jest niezwykle niska, ale gdyby do tego doszło
w najgorszym wypadku, może skończyć się w sądzie.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 46 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTO PORADY
Zdarzają się także sytuacje, w których kontakt nie jest
wskazany. Czy to ze względu na niechęć „obiektu” do
bycia fotografowanym, czy ze względu na ulotność
chwili, która może prysnąć gdy w nią wkroczymy,
bądź będziemy niewystarczająco szybcy. Co wtedy?
Polecam fotografowanie z biodra. Ustawiamy aparat
na tryb manualny (wyłączamy autofocus), ustawiamy
ostrość na 2-3 metry, przysłona (f ) na 8-10 (by mieć
sporą głębię), czas migawki około 1/250 by zdjęcie
nie było ruszone, czułość – w zależności od światła,
dostosowujemy do przysłony i migawki. Zawieszamy
aparat na szyi, luźno kładziemy na nim ręce – w tym
jeden palec na migawce i voila. Można klikać i być
niezauważonym.
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 47 -
/ Let’s Travel Magazine
FOTO PORADY
Warto polować na uliczne eventy. Ludzie tam
przychodzący często są przygotowani na to, że ktoś
będzie robił zdjęcia, więc maja mniejsze obiekcje.
A i często można złapać tam prawdziwe osobowości,
czy niesamowite kadry.
Inną opcją, która czasem jest dostępna są odbicia, czy
to w szybie, czy kałuży. W kreatywny sposób złapać
możemy ludzi nawet nie celując w ich kierunku.
Oczywiście można także robić zdjęcia zza szyby, na
przykład autobusu. Wtedy jesteśmy mniej widoczni.
Przydatny jest tez odpowiedni obiektyw. Długie
ogniskowe pozwalają stać dalej i być mniej
zauważonym. Jednak tracimy wtedy sporo otoczenia,
które nie raz bywa kluczowe. Coś za coś.
Podsumowując:
• nie bój się pytać
• czasem warto się schować lub „strzelić
z biodra”
• próbuj robić zdjęcia na ulicznych eventach
• wykorzystaj odbicia i szyby
• zaopatrz się w odpowiedni sprzęt
A przede wszystkim – bądź kreatywny!
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 48 -
/ Let’s Travel Magazine
LET’S TRAVEL MAGAZINE
- 49 -
/ Let’s Travel Magazine

Podobne dokumenty