Cały rozdział do pobrania w pliku PDF
Transkrypt
Cały rozdział do pobrania w pliku PDF
Alojzy Bryl Magdalena Nowicka Alek: Chórzyści, którzy śpiewali pod batutą dyrygenta Kulczyńskiego, wiedzieli, że jego ulubionym utworem było „Alleluja” Thomsona. To był utwór wypieszczony przez dyrygenta, chór śpiewał go tak subtelnie, że dotykał najgłębszych warstw ludzkiej wrażliwości. Magda: Na jednym z naszych aurorowych spotkań miałam okazję zagrać kilka utworów. Po moim mini-koncercie koleżanka, która ma zdolności plastyczne, powiedziała, że w trakcie słuchania mojej gry, ona zapragnęła rzeźbić. Obudziła się w niej potrzeba sztuki. Bardzo miło było usłyszeć takie słowa. Alek Moja działalność w czasie studiów związana była przede wszystkim z Zrzeszeniem Studentów Polskich. Rozpocząłem działalność od funkcji starosty grupy studenckiej, później byłem sekretarzem Komisji Ekonomicznej Rady Wydziałowej, a następnie jej kierownikiem, przewodniczącym Rady Wydziałowej Wydziału Biologii Nauk o Ziemi UAM. Wchodziłem w skład Rady Uczelnianej, Rady Okręgowej, następnie byłem sekretarzem Uczelnianej Komisji Rewizyjnej, a na końcu mojej działalności przypadł mi obowiązek pełnienia funkcji prezesa chóru akademickiego UAM od 1968 roku, którą sprawowałem do 1973 roku. Studia zaczynałem w 1964 roku. To wszystko działo się w latach 1964–1973, ponieważ po zakończeniu studiów w 1969 roku pełniłem jeszcze obowiązki prezesa Zarządu Chóru Akademickiego UAM. Chór ten powstał w 1966 roku, jego założycielem był Wiktor Rzeuski, ówczesny student prawa UAM, on zainicjował działalność organizacyjną, a pierwszym dyrygentem był Zdzisław Szostak. Wkrótce zastąpił go Stanisław Kulczyński, który prowadził chór przez 18 lat. Działalność w ZSP to była dla mnie wielka szkoła życia. Pamiętam, że, działając w Komisji Ekonomicznej, rozpatrywaliśmy między innymi wnioski studentów o zasiłki losowe. Chodziło o studentów, którzy mieli trudności życiowe, finansowe, rodzinne. Wniosków o zasiłki zwykle było więcej aniżeli możliwości finansowych, dlatego trzeba było bardzo obiektywnie, sprawiedliwie rozpatrywać 236 Alek | Magda wniosek każdego studenta, często prowadzić rozmowy wyjaśniające, tak żeby sprawiedliwie przydzielić odpowiednią kwotę pieniężną. Nie były to wielkie środki finansowe, ale dla tych osób były znaczące. Pamiętam, że była to też dla mnie ważna szkoła życia, ponieważ trzeba było do tych spraw podchodzić wnikliwie, nie spłycać problemów. Z tego wynikały też wnioski natury ogólniejszej, które często przenosiliśmy na grunt Rady Uczelnianej ZSP, żeby odpowiednio zabiegać o poprawę warunków stypendialnych i bytowych w akademikach. Praca w ZSP, zwłaszcza kiedy byłem przewodniczącym Rady Wydziałowej, pozwalała także poznać inne aspekty życia studenckiego i akademickiego, bowiem wówczas miałem większą odpowiedzialność także za sferę kół naukowych, działalność kulturalną i turystyczną, a także socjalną, dotyczącą studentów. Studenci wnosili wiele inicjatyw, byli bardzo aktywni, dlatego trzeba było w jakiś sposób zadbać o to, by te inicjatywy nie zostały zmarnowane, żeby nadać im pewien bieg i wykorzystać w tym celu pomoc ZSP, środki finansowe, jakie Zrzeszenie otrzymywało, ale także angażować w to władze uczelni. Dzięki takim działaniom można było z powodzeniem prowadzić ożywioną działalność studencką, która była bardzo ciekawa. Na przykład w czasie juwenaliów, które w latach 60. kilka razy się odbyły, studenci byli bardzo aktywni. Nie tylko organizowali marsze czy pochody, ale także odbywało się mnóstwo imprez kulturalnych. Pamiętam, że nasz Wydział, jako Wydział Biologii i Nauk o Ziemi, przygotowywał scenkę rodzajową, która miała swoisty przekaz. Miała trochę skrytykować negatywną stronę życia w Poznaniu – mam na myśli tzw. mordownie, czyli bary, które cieszyły się złą sławą. Zastanawialiśmy się, jak to zrobić. Na ruchomej platformie zbudowaliśmy, zaaranżowaliśmy scenę ludzi pierwotnych. Koleżanki i koledzy ze Zrzeszenia byli przebrani w stroje ludzi pierwotnych, mieli na sobie siermiężne ubrania, skóry, maczugi. Było ognisko, kości uzyskane z rzeźni smażyliśmy na tym ognisku, a na boku platformy, obok plakatów, rysunków, imitujących jaskinie, pojawiały się napisy tych barów poznańskich, które były przedmiotem krytyki. Przedstawienie to miało pewien przekaz społeczny, pokazywało też wrażliwość na złe obyczaje, wytykaliśmy pewne zachowanie, by wymusić zmiany w otoczeniu, w którym na co dzień funkcjonowaliśmy. Oczywiście praca w Zrzeszeniu uwrażliwiała nas na różne problemy, uczyliśmy się rozpoznawania trudnych spraw, a później formułowania ogólnych wniosków, które pomagały nam np. w kontaktach z władzami uczelni. Muszę przyznać, że ZSP było mi bardzo pomocne w pełnieniu funkcji prezesa Zarządu Chóru Akademickiego UAM, zarówno na szczeblu uczelnianym, jak 237 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła i we współpracy z Radą Naczelną. Dzięki tej pomocy mogliśmy realizować przedsięwzięcia artystyczne w kraju oraz poza granicami. Właśnie w czasie mojej kadencji chór po raz pierwszy wyjechał za granicę. Wyjechaliśmy do Anglii. Wówczas dyrygentem był Stanisław Kulczyński. Miałem zaszczyt pracować z nim od 1968 do 1973 roku. Był on postacią znaną w środowisku muzycznym, był profesorem, później także rektorem Akademii Muzycznej w Poznaniu, niestety niedawno zmarł. Profesor Kulczyński był znakomitym dyrygentem, osobą posiadającą niezwykłą wrażliwość muzyczną, stosował ciekawą interpretację utworów chóralnych, potrafił także wspaniale mobilizować chórzystów do angażowania się i pójścia za jego dyrygencką myślą, batutą. W chórze byłem odpowiedzialny za sprawy organizacyjne i menadżerskie, wychodziłem z założenia, że dyrygent powinien zajmować się wyłącznie sprawami artystycznymi, dlatego ja wraz z Zarządem starałem się zadbać o wszelkie sprawy organizacyjne i finansowe. Oczywiście później otrzymywaliśmy wsparcie od wielu wspaniałych osób, dzięki którym chór mógł się rozwijać i robić postępy. Właściwie to był przypadek, ponieważ zostałem prezesem, nie będąc chórzystą. Wiktor Rzeuski, kończąc studia, szukał swojego następcy, a koledzy z ZSP wiedzieli, że śpiewałem w chórze mojego ojca i mam pewne doświadczenie chóralne oraz organizacyjne dzięki pracy w Zrzeszeniu. Dlatego też Wiktor zaproponował mi przejęcie jego obowiązków. Stanowisko to przyjmowałem z obawą, ale kończyłem z wielką satysfakcją. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że poprzedni prezes, przekazując mi swoje obowiązki, zaznaczył, że chór nie ma jeszcze ugruntowanej pozycji, zarówno artystycznej jak i pozycji na uczelni. Trzeba było nad tym mocno popracować. Wspólnie z ZSP doszliśmy do wniosku, że przydałoby się, by chór pokazał się na arenie międzynarodowej. Razem z ZSP staraliśmy się o to. Dzięki życzliwej postawie koleżanki Wiesławy Krotkiewskiej z Rady Naczelnej ZSP uzyskaliśmy szansę na udział w prestiżowym międzynarodowym festiwalu chóralnym w Wielkiej Brytanii, w Llangollen. Zdobyliśmy tam III miejsce. Było to w 1969 roku. Jury podkreśliło entuzjazm i młodzieńczą werwę chóru połączoną z wysokim poziomem wykonawczym. Chór zrobił dobre wrażenie na słuchaczach i jurorach. Z wielką uwagą wysłuchano polskiego utworu Karola Szymanowskiego „A chtóż tam puka” z Pieśni Kurpiowskich. Dyrygent Stanisław Kulczyński dbał o to, by na międzynarodowych występach zawsze zaprezentować część repertuaru polskiego. Ten sukces był bardzo mobilizujący dla zespołu. Świadczy o tym chociażby fakt, że po tej nagrodzie mieliśmy mnóstwo zgłoszeń z prośbą 238 Alek | Magda o przyjęcie do chóru. Utworzyliśmy więc drugi chór, który miał przygotowywać kandydatów do śpiewania w tym właściwym. Sukces odniesiony w Anglii umocnił również zewnętrzną pozycję chóru zarówno wobec władz miejskich, uczelnianych, a także w środowisku kulturalnym. Wkrótce po tym rektor UAM, prof. Czesław Łuczak, powołał kuratora chóru, którym został Jan Drzewiński. Od tego czasu uczelnia udzielała zespołowi znaczącego wsparcia. Prorektor do spraw studenckich, profesor Benon Miśkiewicz, regularnie spotykał się z Zarządem Chóru i służył mu pomocą. Od tego momentu dyrygent Kulczyński prowadził zespól ku chóralnym wyżynom. Chór stał się uczestnikiem ważnych uniwersyteckich wydarzeń, ogólnopolskich spotkań chóralnych, zaczął dawać koncerty w filharmonii. W 1970 roku zdobył II nagrodę na Ogólnopolskim Festiwalu Chórów Studenckich w Gliwicach. Także w tym samym roku zespół zainicjował występy w Filharmonii Poznańskiej, pod dyrekcją Renarda Czajkowskiego wraz z orkiestrą wykonał „Fantazję” Ludwika van Beethovena. Zespół czuł się dowartościowany dobrym odbiorem koncertu przez melomanów i krytyków muzycznych. W 1971 roku chórzyści uczestniczyli w ciekawym zgrupowaniu, które miało na celu wypracowanie nowego repertuaru, ale i wspólnego wypoczynku. Pojechaliśmy do bazy studenckiej ZSP mieszczącej się w Mieroszowie na Dolnym Śląsku, niedaleko Wałbrzycha. Mieszkaliśmy w kamienicy na rynku, znajdował się też tam klub „Pod Łysym Bykiem” – nasze miejsce prób i zabawy. Przewodniczący tamtejszej Rady Miejskiej był dla nas bardzo życzliwy, wyraził zgodę na zorganizowanie małych juwenaliów w mieście. Był korowód, przebierańcy, tańce, śpiewy. Pomógł nam też w organizacji koncertów dla chorych w sanatorium w Sokołowsku. Zwiedzaliśmy okolicę, a w niedzielę śpiewaliśmy na mszy świętej w miejscowym kościele. Na organach akompaniował nasz kolega Janusz Szafer. Wprowadziliśmy ożywienie w miasteczku, mieliśmy z tego wielką satysfakcję. Wieczorami spacerowaliśmy do czeskiej granicy, której wtedy, niestety, nie mogliśmy przekroczyć. Pamiętam do dziś te miłe spacery pod gwiaździstym niebem, z tajemniczym nastrojem i niepowtarzalnym urokiem tego miejsca. Wypoczynek i praca podczas pobytu w Mieroszowie dały dobre efekty artystyczne w 1972 roku. Nasz Chór uczestniczył wtedy w ważnych wydarzeniach muzycznych. W pierwszej połowie roku w ramach Koncertów Poznańskich wykonał „Tańce Połowieckie” Borodina, uczestniczył w XII Poznańskiej Wiośnie Muzycznej, zdobył Grand Prix na Ogólnopolskim Przeglądzie Chórów Akademickich w Poznaniu. 239 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła W drugiej połowie roku pojechaliśmy do Wielkiej Brytanii na Międzynarodowy Festiwal Chóralny, do miasta Middlesbrough. Temu wydarzeniu towarzyszyły wielkie emocje. Organizatorzy konkursu wprowadzili obowiązek wykonania jednego utworu, był to „Soul of the world” Henrego Purcella. Niestety nuty tej kompozycji nie dotarły do Poznania i pojechaliśmy na Festiwal nie znając utworu. Mieliśmy inne utwory, ale utwór obowiązkowy nie dotarł. Pojawił się problem, jak poradzić sobie z tą sytuacją. Dyrygent był bardzo zmartwiony. Oczywiście na miejscu uzyskaliśmy nuty i zaczęliśmy pracować niemalże dzień i noc. Próby odbywały się w małym, sympatycznym kościółku. Mieszkaliśmy w kwaterach prywatnych. Idąc na próby, podtrzymywaliśmy dyrygenta na duchu. Pamiętam nasze rozmowy, Stanisław Kulczyński był bardzo przejęty, ale obiecaliśmy mu maksymalną koncentrację i daliśmy słowo, że wykonamy ten utwór dobrze. I rzeczywiście tak się stało. Udało nam się zaśpiewać wzorowo i zdobyliśmy dwa pierwsze miejsca – w kategorii chórów mieszanych i chórów młodzieżowych. Było to znaczące wydarzenie w życiu chóru, liczące się również w kraju. Z Anglii polecieliśmy do RFN, gdzie odbył się wspólny koncert galowy w Bonn z udziałem Collegium Musicum pod dyrekcją prof. Emila Platena. Zaśpiewaliśmy „Carminę Burana” Carla Orffa, którą przyjęto bardzo entuzjastycznie. Wielkim wydarzeniem dla chórzystów była wizyta u prezydenta Gustava Heinemanna. Spotkanie to miało pewną rangę, ponieważ działo się to na początku lat 70., za czasów Edwarda Gierka, gdzie Polska zaczęła otwierać się na kontakty z Zachodem, a kontakty młodzieżowe były kontaktami pilotującymi to otwarcie. Właśnie początek współpracy z Collegium Musicum w Bonn był jednym z takich sympatycznych otwarć, które owocowały dalszymi spotkaniami na terenie Polski, wspólnym koncertowaniem w naszym kraju. Przyjazd orkiestry z Uniwersytetu w Bonn do Poznania związany był także z koncertami w Warszawie, Pile i Kaliszu. W Poznaniu wykonaliśmy wspólnie fragment „Requiem” Mozarta. W 1972 roku daliśmy wiele koncertów na terenie Poznania i całego kraju. Wykonaliśmy „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego z orkiestrą Filharmonii Poznańskiej pod dyrekcją Renarda Czajkowskiego, podczas inauguracji VI Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. Ranga tego Konkursu wskazuje, że chór musiał być wysoko oceniany, skoro mógł pojawić się w takim momencie na estradzie. Występowaliśmy również podczas koncertu finałowego V Festiwalu Kultury Studentów we Wrocławiu, zajęliśmy I miejsce na IV Ogólnopolskim Festiwalu Pieśni Zaangażowanej w Katowicach. 240 Alek | Magda Pan Stanisław Kulczyński wprowadził do repertuaru Chóru utwory poznańskiego kompozytora Andrzeja Koszewskiego. Jego „Gry” miały pierwsze wykonanie w Poznaniu i stały się przebojem Chóru, były z chęcią wykonywane i dobrze odbierane przez słuchaczy. Solo w „Kotku” śpiewał Ryszard Ciesielski, pseudonim „Dziadek”, robił to po mistrzowsku. Kompozytor chętnie uczestniczył w próbach zespołu i koncertach. Służył nam licznymi radami. Zespół współpracował z kilkoma kompozytorami, między innymi z Franciszkiem Woźniakiem, pianistą, który napisał dla nas kilka utworów oraz z Aleksandrem Szeligowskim. Początkowo w chórze byli tylko studenci, później też absolwenci, w tym pracownicy Uniwersytetu, ale także pracownicy innych uczelni, ponieważ losy chórzystów różnie się układały. Najważniejsze było to, że chór przyciągał nowych studentów, oczywiście chcieli w nim kontynuować śpiewanie późniejsi absolwenci. W ZSP i w Chórze UAM zdobyłem przede wszystkim znakomite doświadczenie organizacyjne, ale także i umiejętność rozpoznawania potrzeb innych ludzi oraz całych środowisk. Nauczyło mnie to zauważania pewnych spraw, analizowania ich i wyciągania wniosków, które przydawały się później przy podejmowaniu rozmaitych decyzji. Myślę, że to doświadczenie było istotne w całym moim życiu, przydawało się w dalszej aktywności zawodowej, a przede wszystkim uwrażliwiało na potrzeby innych. Pogłębiło też moją wrażliwość muzyczną, ciągle czuję się w jakiś sposób związany z tym obszarem, pomimo że później już nie praktykowałem czynnej działalności chóralnej. Na pewno pozostała więź z osobami, z którymi pracowałem przez wiele lat, pewien sentyment i zamiłowanie do muzyki chóralnej, poważnej, które pozostaje na całe życie. Myślę, że z takiej pracy powstaje bardzo dobry kapitał, który owocuje w całym przyszłym życiu. Tak, to prawda, że geografia z chórem nie miała wiele wspólnego, ale jeden z moich profesorów podkreślał, że „geografia uczy myśleć naukowo, działać praktycznie i czuć estetycznie”. Myślę, że tu znajdujemy jakiś pomost między tym, co było związane z moją aktywnością w ZSP i w chórze, a przedmiotem studiowania. Magda Doskonale rozumiem, ponieważ również mam doświadczenia muzyczne. Zaczęłam grać na fortepianie, kiedy miałam 11 lat. Po ukończeniu szkoły muzycznej I stopnia stwierdziłam, że chcę to nadal robić i skończyłam liceum muzyczne. 241 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła Studia wybrałam już zupełnie inne, jestem na drugim roku filologii polskiej na specjalizacji dziennikarskiej i nauczycielskiej, ale działalność w kole naukowym Aurora, którego jestem przewodniczącą, pozwala mi realizować moją pasję muzyczną. Przydaje się nie tylko umiejętność gry na fortepianie, ale również wiedza dotycząca muzyki. Moja edukacja muzyczna nauczyła mnie też organizacji, ponieważ oprócz typowych lekcji obowiązujących w szkole, uczniowie szkół muzycznych mają zajęcia z kształcenia słuchu, teorii i historii muzyki, harmonii. To wszystko zabierało mi sporo czasu. Mój dzień w liceum muzycznym zaczynał się o 8 rano, a kończył późnym wieczorem. Jednak bardzo miło wspominam czas spędzony w Państwowym Zespole Szkół Muzycznych im. A. Rubinsteina w Bydgoszczy, również ze względu na wspaniały klimat tej szkoły. W każdej sali znajdowało się pianino, widok uczniów, przychodzących ze skrzypcami czy innym instrumentem na przykład na matematykę, był specyfiką tego miejsca. Klasy były niewielkie, kameralne, moja liczyła piętnaście osób. Obecnie studiuję, dlatego mieszkam w Poznaniu, w wynajmowanym mieszkaniu, gdzie nie mam pianina. Jednak gdy tylko mam okazję, najczęściej kiedy wracam do domu na weekendy, siadam do pianina i gram swoje ulubione utwory. Na pewno już trochę wyszłam z wprawy, ponieważ kiedyś ćwiczyłam około czterech, czasem pięciu godzin dziennie z nastawieniem, że będę studiować grę na fortepianie. Ale pomimo tego, że wybrałam inny kierunek studiów, muzyka zawsze będzie dla mnie bardzo ważna, a to, co potrafię, przydaje się dziś w tym, co robię i już ze mną zostanie. Alek: Myślę, że na studiach polonistycznych wiedza muzyczna i pewne doświadczenie muzyczne jest bardzo istotne. Magda: Na pewno poszerza horyzonty. Alek: Oczywiście. Myślę, że ludzie, którzy są związani z muzyką, mają pogodne nastawienie do życia i do innych ludzi. Chodzi mi o pewną otwartość na innych. Magda: To powinni chyba ocenić ludzie, którzy mnie znają. Ale myślę, że to prawda. Swoje doświadczenia muzyczne przenoszę na grunt działalności w Aurorze. To koło, zajmujące się kulturą, skupia studentów z różnych wydziałów, również spoza UAM. Każdy studiuje inny kierunek, ma inne zainteresowania. Jednych zajmują książki, teatr, film, ja natomiast mogę w pełni zająć się sferą muzyczną, zwrócić uwagę swoich kolegów i koleżanek na muzykę klasyczną, zainteresować ich tym mało dziś popularnym gatunkiem. Wydaje mi się, że niewiele osób młodych słucha muzyki klasycznej, dlatego że jej nie rozumie, 242 Alek | Magda za mało wie na ten temat. Chodzę na koncerty do filharmonii, z których piszę recenzje dla Aurory. Alek: Dzisiaj filharmonia stała się bardziej otwarta, ponieważ można zarezerwować bilety przez Internet, łatwiej jest zaplanować sobie pobyt w filharmonii. Czy czuje Pani, że zainteresowanie muzyką, w gronie, w którym prowadzi Pani swoją pracę społeczną, wzrasta, poszerza się o nowe osoby? Magda: Sądzę, że tak. Dużą rolę odgrywa tu opiekun koła, pan Zbigniew Jaśkiewicz, który z chęcią udostępnia swoje domowe pianino. Na jednym z naszych aurorowych spotkań miałam okazję zagrać kilka utworów. Po moim mini koncercie koleżanka, która ma zdolności plastyczne, powiedziała, że w trakcie słuchania mojej gry, ona zapragnęła rzeźbić. Obudziła się w niej potrzeba sztuki. Bardzo miło było usłyszeć takie słowa. Alek: Czyli jest Pani świadkiem pobudzenia twórczego innych osób. Z panem Zbyszkiem Jaśkiewiczem łączy mnie przyjaźń właśnie z czasów wyjazdu chóru do RFN. Pan Jaśkiewicz był z nami na wizycie u prezydenta Heinemanna, jako germanista pomagał nam w tłumaczeniach z języka niemieckiego. Dlatego myślę, że będzie Pani miała pewną satysfakcję w przyszłości, czego zresztą serdecznie życzę, ponieważ więzi, które kształtują się właśnie w czasach studenckich i są oparte o ciekawe relacje zaangażowania społecznego i wspólnego realizowania pasji, trwają przez całe życie, nawet gdy się nie ma codziennego kontaktu z tymi osobami. Taka więź trwa i to jest w życiu piękne, i bardzo ważne. Chciałbym wrócić na moment do zdarzenia, które bardzo utkwiło mi w pamięci – do pogrzebu profesora Stanisława Kulczyńskiego. Chórzyści, którzy śpiewali pod batutą dyrygenta Kulczyńskiego, wiedzieli, że jego ulubionym utworem było „Alleluja” Thomsona. To był utwór wypieszczony przez dyrygenta, chór śpiewał go tak subtelnie, że dotykał najgłębszych warstw ludzkiej wrażliwości. Podczas mszy pogrzebowej po tylu latach stanęliśmy w kościele i odśpiewaliśmy ten utwór z największym uczuciem, wzruszeniem, żegnając tym samym naszego mistrza. Byli chórzyści, którzy przyjechali na pogrzeb z różnych stron Polski i świata, wzięli do ręki nuty i śpiewali, jak dawniej. Dyrygował nami uczeń profesora Kulczyńskiego, również były chórzysta. Wypadło to wspaniale, każdy chciał dać z siebie maksimum, aby utwór, który był perełką dla naszego mistrza, wykonać najlepiej, jak potrafimy. To zdarzenie potwierdza, że przez całe życie pewne momenty i doświadczenia idą za nami i wzbogacają nas. Czy w chwilach radosnych, czy smutnych, bo z takich też się składa życie, potrafimy te wartości wydobyć. Ma Pani jakieś plany na przyszłość? 243 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła Magda: Chciałabym swoje zamiłowania muzyczne połączyć z wrodzoną sobie otwartością i ciekawością świata, dlatego myślę o pracy związanej z dziennikarstwem muzycznym. Moje studia polonistyczne też poniekąd obracają się wokół muzyki. Przejawia się to choćby w tym, że jako temat pracy teoretycznoliterackiej wybrałam związki literatury i muzyki. Sądzę, że gdziekolwiek bym nie pracowała, muzyka zawsze będzie mi towarzyszyła. Nie wiem, jak potoczy się moje życie, ponieważ jestem dopiero na drugim roku studiów, na pewno chciałabym mieć pracę, w której istotny będzie kontakt z drugim człowiekiem. Praca społeczna, pewnego rodzaju wolontariat, jakim jest działalność w Kole Naukowym Aurora, daje mi dużo radości i satysfakcji, pomimo tego że poświęcam swój wolny czas, czasem muszę z czegoś zrezygnować. Pracy w Aurorze jest dużo, redagujemy też pismo, nie mamy stałego źródła finansowania, więc musimy zatroszczyć się też o wysyłanie odpowiednich wniosków itd. Alek: To bardzo ważne, by mieć satysfakcję z tego, co się robi. Życzę, żeby dalsza działalność się Pani powiodła. Jeśli chodzi o moje doświadczenie studenckie i późniejsze, mogę powiedzieć, że miałem szczęście, ponieważ moi profesorowie z wydziału geografii byli wszechstronni. Promotor mojej pracy magisterskiej, profesor Bogumił Krygowski, był człowiekiem bardzo wrażliwym, miał duszę artysty. Kiedyś pojechaliśmy w Bieszczady, byłem wówczas asystentem. Po wejściu na Połoninę Wetlińską profesor pyta nas, młodych asystentów: „Panowie, co widzicie?”. Odpowiadam, że widzę pasmo takie, dolinę taką, skały takie, roślinność taką a taką, już dalej nie wiedziałem, co wymieniać. Profesor milczy, a po chwili mówi: „Tak, to się zgadza, ale co jeszcze?”. Nie mieliśmy odpowiedzi. A profesor odpowiada: „Panowie, piękno widzimy, piękno!”. Tym pokazał swoją duszę artysty, wrażliwość na piękno przyrody. Profesor Krygowski był także miłośnikiem muzyki, malarstwa, a w jego mieszkaniu czuliśmy się jak w świątyni sztuki. Kolejny profesor, również już dziś nieżyjący, oprócz tego, że nad drzwiami wisiał jego rower, a na biurku zawsze stał adapter i płyty z muzyką poważną, najczęściej słuchał Beethovena. Bardzo często, wchodząc do jego pokoju, można było usłyszeć symfonię tego kompozytora, a rozmowy zaczynaliśmy dopiero wtedy, gdy utwór się skończył. Zatem wśród geografów były takie wspaniałe postaci, które kształtowały naszą wrażliwość na piękno, na sztukę. A co było istotnego w Pani edukacji muzycznej? Magda: Chciałabym tutaj przywołać nazwisko swojej pierwszej nauczycielki muzyki, pani Katarzyny Nowaczewskiej-Manthey. Mogę śmiało powiedzieć, że 244 Alek | Magda pani Kasia potrafiła obudzić we mnie, drzemiącą gdzieś w ukryciu, wrażliwość na muzykę. Sprawiła, że zaczęłam poważniej myśleć o grze na fortepianie. Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się właśnie od lekcji fortepianu z panią Nowaczewską w małej szkole muzycznej I stopnia w Wągrowcu. Po dwóch latach pojechałam na regionalne przesłuchania uczniów szkół muzycznych, które odbywały się w Poznaniu w szkole muzycznej przy ulicy Solnej. Tam zauważono mój występ i zostałam zaproszona na lekcję pokazową do profesora Andrzeja Tatarskiego. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie, ponieważ spośród kilkudziesięciu uczestników jury wybrało tylko cztery osoby, wśród nich byłam ja. Kończąc edukację w szkole muzycznej w Wągrowcu, postanowiłam grać dalej, zdałam egzaminy do PZSM im. Artura Rubinsteina w Bydgoszczy. Tam kontynuowałam naukę w klasie fortepianu pani Nowaczewskiej-Manthey aż do egzaminu dyplomowego, który kończył naukę w liceum muzycznym. Doskonale pamiętam dzień swojego recitalu dyplomowego, było to 20 kwietnia 2010 roku o godzinie 18.00. Dzień szczególny, ponieważ oprócz utworów solowych zagrałam wtedy razem z panią Nowaczewską Koncert fortepianowy d-moll Mozarta. W tym czasie swoje umiejętności gry na fortepianie wykorzystywałam też w pracy społecznej. Grywałam koncerty w domach seniora w Wągrowcu oraz w Bydgoszczy, miałam okazję zagrać utwory Chopina w pałacu w Lubostroniu w ramach zajęć dla okolicznych szkół podczas roku Fryderyka Chopina. To było wzruszające, kiedy widziałam uśmiech, czasem łzy wzruszenia na twarzach seniorów, którzy cieszyli się, że odwiedziła ich młoda osoba i przyniosła im żywą muzykę. To dla mnie cenne i budujące doświadczenie. Muzyka przydawała mi się w różnych sytuacjach. Podczas szkolnej wymiany w Niemczech spędziłam jeden dzień w rodzinie niemieckiej. Nie znałam dobrze tego języka, ale państwo ci mieli w domu pianino. Grałam z gospodarzem na cztery ręce. Miał on wnuczkę w moim wieku, która śpiewała w operze. Mogę powiedzieć, że dzięki muzyce przez kilka lat utrzymywałam kontakt z tą rodziną, pisywaliśmy do siebie listy. Muzyka zbliża, bo to jest język uniwersalny. Ja również śpiewałam w chórze, najpierw w Wągrowcu, a później w chórze żeńskim, działającym przy szkole muzycznej w Bydgoszczy. Z tym chórem byłam na festiwalu chóralnym w Szwajcarii, w przepięknym miasteczku Neuchatell. Przyjechało mnóstwo chórów z całej Europy, byliśmy rozpoznawalni w miasteczku nie tylko dzięki identyfikatorom, ale dlatego że śpiewaliśmy też na ulicy, nie tylko w salach koncertowych. Było ciepło, przełom lipca i sierpnia, dlatego często nasze próby odbywały się w parku czy na hotelowym parkingu. 245 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła Alek: Atmosfera udzielała się całemu miasteczku. Dzięki pani doświadczeniom widać, jak ważny jest mistrz, który wprowadza człowieka w świat sztuki, rozbudza zainteresowanie i potrafi każdy sukces wzmocnić. Jeśli chodzi o profesora Kulczyńskiego, on miał taką niesamowitą umiejętność zachęcania nas do podejmowania nowych wyzwań. Od prostych chóralnych form przechodziliśmy do bardziej złożonych. Potrafił też doskonale przygotować zespół do występu. Nie tylko od strony artystycznej, potrafił zapanować nad psychiką i emocjami. Kiedyś chórzystki podarowały dyrygentowi szelki do spodni z różowej gumy. Na jednym z poważnych koncertów w Auli UAM, kiedy po wejściu na estradę wszyscy staliśmy w wielkim napięciu, dyrygent odsłonił swój frak i pokazał chórowi różowe szelki! Od razu nastąpiło pewne rozluźnienie. Trema prawie zupełnie znikła. Uśmiechaliśmy się, widownia nie wiedziała, o co chodzi, a my czuliśmy rozładowanie napięcia i z prawdziwą lekkością rozpoczęliśmy koncertowanie. Na tym między innymi polega umiejętność wspaniałego kontaktu z zespołem, którą posiadał profesor Kulczyński. Magda: W moim żeńskim chórze również była duża więź z panią dr Aleksandrą Gruczą-Rogalską, która nawet tuż przed samym rozpoczęciem koncertu wymieniała z nami porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy. A jak Pan dziś ocenia studentów, ich działalność? Jak było kiedyś, a jak to wygląda współcześnie? Alek: Myślę, że trudno porównać, ponieważ każdy czas ma swoje prawa. Z satysfakcją obserwuję, że istnieje dziś wiele grup studenckich, które angażują się w różnoraką działalność artystyczną. Dziś są inne możliwości, stąd inne formy wyrażania sztuki. Ważne jest to, że wciąż działają kluby studenckie, koła naukowe, dzięki którym indywidualne zainteresowania mogą być rozwijane. To jest bardzo istotne, nie chciałbym tego oceniać, ponieważ jest to nieporównywalne. My działaliśmy w niełatwych czasach, czasach niedostatków finansowych, ale każda drobna rzecz nas bardzo cieszyła. Przede wszystkim mogliśmy się w tym spełniać, nawet w minimalnym zakresie, prostymi środkami. Myślę, że dzisiaj studenci mają o wiele lepsze warunki do nauki, baza dydaktyczna jest bardzo nowoczesna, lepsze wyposażenie bibliotek, elektronizacja systemu nauczania, to bardzo wiele udogodnień. Sądzę więc, że mają więcej czasu na swoje zainteresowania, które mogą rozwijać równoległe ze studiowaniem. Na jaką skalę to się odbywa trudno powiedzieć, bo na co dzień tego nie śledzę, chociaż prowadziłem przez ostatnie 12 lat zajęcia ze studentami na UAM na Wydziale Nauk 246 Alek | Magda Geograficznych i Geologicznych, wykładałem przedmiot o nazwie „Transport lotniczy w turystyce”. Z częstych rozmów ze studentami wynikało, że korzystają z różnych form aktywności społecznej. Zdarzało się, że jedne roczniki były bardziej aktywne, inne mniej, co jest zresztą czymś naturalnym. Magda: Uważam, że dużą rolę odgrywa osoba prowadząca zajęcia, jej otwartość na inicjatywy studentów, chęć współpracy z nimi. Na szczęście dzisiaj również takich osób nie brakuje. Co może Pan powiedzieć o kontaktach osobistych, trwałych przyjaźniach, relacjach zawieranych podczas studiów? Alek: Z chórem spotykamy się na jubileuszach, organizowanych zazwyczaj co pięć lat. Spotykamy się też na koncertach, organizowanych w ramach Międzynarodowych Festiwali Chórów Akademickich, które zapoczątkował były rektor UAM, profesor Stefan Jurga, który był także prezesem chóru UAM. Z niektórymi osobami do dziś utrzymuję kontakty towarzyskie, odwiedzamy się przy różnych okazjach i gdy to możliwe, wspólnie śpiewamy. Nie jest to duże grono, ponieważ wielu chórzystów pochodzi spoza Poznania, rozpierzchli się oni po Polsce i świecie. A teraz są nawet dwa chóry. Ten, który kontynuuje naszą linię działania, również jest znakomity. Cieszę się, że nasza praca jest rozwijana. Początki zawsze są trudne, nasze również nie były łatwe i byliśmy tego świadomi, ale najważniejsze, że jest ciągłość tego działania i że nasza praca nie poszła na marne, a wręcz odwrotnie. W chórze poznałem też swoją żonę Danutę. Śpiewała w altach tak dobrze, że zwróciłem na nią uwagę. Nie wiem, czy tylko przez śpiew, bo została moją żoną. To był dla mnie bardzo ważny moment. Nasz ślub cywilny miał miejsce w ratuszu. Świadkami byli dyrygent Stanisław Kulczyński i kurator chóru Jan Drzewiński. Po wyjściu z ratusza chórzyści wręczyli nam wiklinową kołyskę. Do tej kołyski włożyliśmy kwiaty, które dostaliśmy i szliśmy w orszaku aż do Uniwersytetu. Na trzecim piętrze Collegium Minus przygotowaliśmy mały poczęstunek dla chóru. Było to przeurocze spotkanie, a kołyskę wiklinową mamy do dziś. W ubiegłym roku w tym koszu spał mój wnuczek. Wspominaliśmy tamten miły moment. Ślub kościelny braliśmy w kościele Matki Boskiej Bolesnej przy ulicy Głogowskiej w Poznaniu, oczywiście chór uświetnił ceremonię swoim śpiewem. Ta tradycja uczestnictwa chóru w ważnych wydarzeniach osób z nim związanych trwała przez wiele lat. Magda: Zauważyłam, że pomimo różnic w studiowaniu dziś i kilkadziesiąt lat temu pewne wartości, potrzeba działania, pozostają takie same. Ludzie się spotykają i chcą wspólnie coś robić. 247 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła Alek: I najważniejsze, aby tym chętnym udzielić wsparcia. W czasie moich studiów taką rolę odgrywało właśnie ZSP. Magda: Dziś już nie ma takiej organizacji, studenci nie decydują o stypendiach dla swoich kolegów i koleżanek. Alek: Dokładnie to były zasiłki losowe, mieliśmy samorządność. Magda: Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Z pewnością była to duża odpowiedzialność. Alek: Oczywiście podlegaliśmy ocenie, czy robimy to dobrze, sprawiedliwie. Uczyło nas to odpowiedzialności, było to bardzo fajne. ZSP było nastawione na pomoc socjalną i kulturalną. W późniejszych latach miało więcej zabarwień politycznych, ale na początku nastawione było na wspieranie studentów w różnych obszarach wyzwalającej się aktywności. I to było znakomite. Magda: Dziś są już inne realia. Alek: Tak i ja je rozumiem, bo każdy czas ma swoje prawa. Magda: A jak wyglądała i na czym polegała działalność polityczna studentów? Alek: Odbywało się to raczej poprzez struktury Rady Okręgowej i Rady Naczelnej, mniej na szczeblu uczelnianym. Wyraźnie odczuliśmy to w roku 1968 podczas zdarzeń marcowych, gdzie mieliśmy do czynienia z nieciekawą próbą włączenia studentów w awanturę polityczną. Myślę, że wyszliśmy z tego obronną ręką, ale też zostaliśmy okaleczeni. Przeżywaliśmy to bardzo, nie do końca się orientując, na czym polega machina angażująca studentów w procesy polityczne. Całe szczęście, że takich momentów, przynajmniej w moim okresie, nie było tak wiele i że udało nam się ocalić to, co w ruchu studenckim było najważniejsze, przede wszystkim służbę środowisku studenckiemu. Dziś kontakty chóru z innymi państwami są normalnością, w tamtych czasach współpraca z orkiestrą z RFN była czymś nadzwyczajnym. Wyjazd chóru akademickiego do Anglii w 1969 roku stanowił niezwykłe wydarzenie. Pierwszy raz widzieliśmy, jak wygląda świat zachodni, jak wyglądają sklepy, nowoczesne autostrady, jak wygląda życie codzienne mieszkańców, ponieważ mieszkaliśmy u rodzin w prywatnych mieszkaniach. To było dla nas szokiem, ponieważ nasze warunki egzystencjalne w Polsce były dosyć trudne. Mogliśmy zobaczyć, jak funkcjonują inne społeczeństwa, jak działa gospodarka rynkowa i jakie są jej efekty. Często w konfrontacji z naszymi trudnymi warunkami dochodziliśmy do bardzo przykrych wniosków. Z drugiej strony te doświadczenia mobilizowały nas do otwierania się na nowe rozwiązania. 248 Alek | Magda Podczas późniejszych wyjazdów do Bonn, między innymi w 1972 roku, składaliśmy wizyty w domach prywatnych. Jedno zdarzenie szczególnie utkwiło mi w pamięci. Zostaliśmy zaproszeni do jednej z niemieckich rodzin. Zasiadamy do stołu pełnego różnych smakołyków, w tym były dobre trunki. Gospodarze byli zdziwieni, że znamy się na koniakach. Kolejnym zaskoczeniem była dla mnie wypowiedź pani domu, która, obserwując chórzystki, stwierdziła: „Panie wyglądacie jak Europejki!”. Były ubrane młodzieżowo, ale elegancko, w markowe dżinsy, bo i wtedy można było takie u nas zdobyć. Świadczy to o tym, że izolacja poprzez żelazną kurtynę powodowała niedoinformowanie po obu stronach. Po tamtej stronie wypadaliśmy raczej w złym świetle. Określenie „wyglądacie jak Europejki” było poniżające, ale wynikało z niewiedzy. Pokazaliśmy naszym gospodarzom, że jesteśmy społecznością o wysokim poziomie rozwoju, i cywilizacyjnego, i kulturalnego. Zwłaszcza ostatnie lata pokazują, jak szybko jesteśmy w stanie doganiać kraje, które miały lepsze od nas warunki rozwoju. Patrząc dziś z perspektywy czasu, niektórych rzeczy się wstydzę, uważam je za błąd. Na przykład przed wyjazdem do Anglii trzeba było skompletować stroje. Główną część garderoby zakupiliśmy z finansów uczelnianych, natomiast część musieli zorganizować chórzyści we własnym zakresie. Krótko przed wyjazdem sprawdzaliśmy, na ile studenci się z tego wywiązali, sprawdzaliśmy, czy wszystko jest odpowiednio dopasowane kolorystycznie. Na ostatnim przeglądzie dwie osoby nadal nie miały kompletu stroju. Miałem dylemat, czy pozwolić im jechać, a tym samym zaryzykować, że może się okazać, iż znowu nie będą miały stroju, czy też zabronić im wyjazdu. Opowiedziałem się za tym, żeby nie pojechały, co dla nich było bolesne. Rzeczywiście te dwie osoby nie pojechały z nami do Anglii. Swoje zachowanie dziś oceniam jako zbyt rygorystyczne. Myślę, że wyrządziłem tym osobom krzywdę, bo jednak mogłem im zaufać, że będą miały strój. Dzisiaj tego żałuję, ale wówczas miałem na to inne spojrzenie. Towarzyszyły temu pewne emocje i poczucie odpowiedzialności. Magda: Trochę dziwne wydaje mi się, że Pan decydował o tym, kto z chórzystów pojedzie, bo brak konkretnej osoby w danym głosie był chyba znaczący dla dyrygenta? Alek: Chór był liczny, dlatego od strony wykonawczej nie miało to aż takiego znaczenia. Te osoby nie wykazywały wtedy wielkiego smutku, bo rozumiały, że zawiniły. Dziś uważam, że powinienem wykazać się większą cierpliwością 249 Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła i wyrozumiałością, ponieważ była to kara nieadekwatna do przewinienia. Miałem ogromne poczucie odpowiedzialności, byliśmy reprezentacją Polski na międzynarodowym festiwalu i to sprawiło, że wolałem nie ryzykować. Takie różne refleksje dziś się pojawiają. Magda: Refleksje, które można rozważyć dopiero z perspektywy czasu? Alek: Tak, na niektóre sprawy można spojrzeć inaczej dopiero po jakimś czasie. Pamiętam też doskonale inną sytuację. Podczas pobytu w Mieroszowie w trakcie jednego z wieczornych spacerów podszedł do mnie kolega i powiedział, że zawalił rok na studiach, i będzie musiał zrezygnować z dalszego studiowania. Mówił, że się z tym pogodził, ale że nie może pogodzić się z tym, że musi opuścić chór, ponieważ w czasie jego pobytu na uczelni największą wartość stanowił udział w pracach chóru. Opowiadał mi o tym ze łzami w oczach, chociaż był bardzo twardym chłopakiem. To pokazuje, jak głębokie mieliśmy więzi z zespołem, z dyrygentem, jak wspólne muzykowanie wiązało ze sobą chórzystów. Dlatego też rozstania z niektórymi chórzystami były bardzo trudne. Rozmawiali: Alek Bryl i Magdalena Nowicka Spisała: Magdalena Nowicka Zredagowali: Alek Bryl i Magdalena Nowicka