Cały rozdział do pobrania w pliku PDF

Transkrypt

Cały rozdział do pobrania w pliku PDF
Alojzy Bryl
Magdalena Nowicka
Alek: Chórzyści, którzy śpiewali pod batutą dyrygenta Kulczyńskiego, wiedzieli,
że jego ulubionym utworem było „Alleluja” Thomsona. To był utwór wypieszczony
przez dyrygenta, chór śpiewał go tak subtelnie, że dotykał najgłębszych warstw
ludzkiej wrażliwości.
Magda: Na jednym z naszych aurorowych spotkań miałam okazję zagrać kilka
utworów. Po moim mini-koncercie koleżanka, która ma zdolności plastyczne, powiedziała, że w trakcie słuchania mojej gry, ona zapragnęła rzeźbić. Obudziła się
w niej potrzeba sztuki. Bardzo miło było usłyszeć takie słowa.
Alek
Moja działalność w czasie studiów związana była przede wszystkim z Zrzeszeniem Studentów Polskich. Rozpocząłem działalność od funkcji starosty
grupy studenckiej, później byłem sekretarzem Komisji Ekonomicznej Rady
Wydziałowej, a następnie jej kierownikiem, przewodniczącym Rady Wydziałowej Wydziału Biologii Nauk o Ziemi UAM. Wchodziłem w skład Rady
Uczelnianej, Rady Okręgowej, następnie byłem sekretarzem Uczelnianej Komisji
Rewizyjnej, a na końcu mojej działalności przypadł mi obowiązek pełnienia
funkcji prezesa chóru akademickiego UAM od 1968 roku, którą sprawowałem
do 1973 roku. Studia zaczynałem w 1964 roku. To wszystko działo się w latach
1964–1973, ponieważ po zakończeniu studiów w 1969 roku pełniłem jeszcze
obowiązki prezesa Zarządu Chóru Akademickiego UAM. Chór ten powstał
w 1966 roku, jego założycielem był Wiktor Rzeuski, ówczesny student prawa
UAM, on zainicjował działalność organizacyjną, a pierwszym dyrygentem był
Zdzisław Szostak. Wkrótce zastąpił go Stanisław Kulczyński, który prowadził
chór przez 18 lat.
Działalność w ZSP to była dla mnie wielka szkoła życia. Pamiętam, że, działając w Komisji Ekonomicznej, rozpatrywaliśmy między innymi wnioski studentów o zasiłki losowe. Chodziło o studentów, którzy mieli trudności życiowe,
finansowe, rodzinne. Wniosków o zasiłki zwykle było więcej aniżeli możliwości
finansowych, dlatego trzeba było bardzo obiektywnie, sprawiedliwie rozpatrywać
236
Alek | Magda
wniosek każdego studenta, często prowadzić rozmowy wyjaśniające, tak żeby
sprawiedliwie przydzielić odpowiednią kwotę pieniężną. Nie były to wielkie
środki finansowe, ale dla tych osób były znaczące. Pamiętam, że była to też dla
mnie ważna szkoła życia, ponieważ trzeba było do tych spraw podchodzić wnikliwie, nie spłycać problemów. Z tego wynikały też wnioski natury ogólniejszej,
które często przenosiliśmy na grunt Rady Uczelnianej ZSP, żeby odpowiednio
zabiegać o poprawę warunków stypendialnych i bytowych w akademikach.
Praca w ZSP, zwłaszcza kiedy byłem przewodniczącym Rady Wydziałowej,
pozwalała także poznać inne aspekty życia studenckiego i akademickiego, bowiem
wówczas miałem większą odpowiedzialność także za sferę kół naukowych, działalność kulturalną i turystyczną, a także socjalną, dotyczącą studentów. Studenci
wnosili wiele inicjatyw, byli bardzo aktywni, dlatego trzeba było w jakiś sposób
zadbać o to, by te inicjatywy nie zostały zmarnowane, żeby nadać im pewien
bieg i wykorzystać w tym celu pomoc ZSP, środki finansowe, jakie Zrzeszenie
otrzymywało, ale także angażować w to władze uczelni. Dzięki takim działaniom
można było z powodzeniem prowadzić ożywioną działalność studencką, która
była bardzo ciekawa. Na przykład w czasie juwenaliów, które w latach 60. kilka
razy się odbyły, studenci byli bardzo aktywni. Nie tylko organizowali marsze
czy pochody, ale także odbywało się mnóstwo imprez kulturalnych.
Pamiętam, że nasz Wydział, jako Wydział Biologii i Nauk o Ziemi, przygotowywał scenkę rodzajową, która miała swoisty przekaz. Miała trochę skrytykować negatywną stronę życia w Poznaniu – mam na myśli tzw. mordownie,
czyli bary, które cieszyły się złą sławą. Zastanawialiśmy się, jak to zrobić. Na
ruchomej platformie zbudowaliśmy, zaaranżowaliśmy scenę ludzi pierwotnych.
Koleżanki i koledzy ze Zrzeszenia byli przebrani w stroje ludzi pierwotnych,
mieli na sobie siermiężne ubrania, skóry, maczugi. Było ognisko, kości uzyskane
z rzeźni smażyliśmy na tym ognisku, a na boku platformy, obok plakatów, rysunków, imitujących jaskinie, pojawiały się napisy tych barów poznańskich, które
były przedmiotem krytyki. Przedstawienie to miało pewien przekaz społeczny,
pokazywało też wrażliwość na złe obyczaje, wytykaliśmy pewne zachowanie, by
wymusić zmiany w otoczeniu, w którym na co dzień funkcjonowaliśmy.
Oczywiście praca w Zrzeszeniu uwrażliwiała nas na różne problemy, uczyliśmy się rozpoznawania trudnych spraw, a później formułowania ogólnych
wniosków, które pomagały nam np. w kontaktach z władzami uczelni. Muszę
przyznać, że ZSP było mi bardzo pomocne w pełnieniu funkcji prezesa Zarządu Chóru Akademickiego UAM, zarówno na szczeblu uczelnianym, jak
237
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
i we współpracy z Radą Naczelną. Dzięki tej pomocy mogliśmy realizować
przedsięwzięcia artystyczne w kraju oraz poza granicami.
Właśnie w czasie mojej kadencji chór po raz pierwszy wyjechał za granicę. Wyjechaliśmy do Anglii. Wówczas dyrygentem był Stanisław Kulczyński.
Miałem zaszczyt pracować z nim od 1968 do 1973 roku. Był on postacią znaną
w środowisku muzycznym, był profesorem, później także rektorem Akademii
Muzycznej w Poznaniu, niestety niedawno zmarł. Profesor Kulczyński był znakomitym dyrygentem, osobą posiadającą niezwykłą wrażliwość muzyczną, stosował
ciekawą interpretację utworów chóralnych, potrafił także wspaniale mobilizować
chórzystów do angażowania się i pójścia za jego dyrygencką myślą, batutą.
W chórze byłem odpowiedzialny za sprawy organizacyjne i menadżerskie,
wychodziłem z założenia, że dyrygent powinien zajmować się wyłącznie sprawami artystycznymi, dlatego ja wraz z Zarządem starałem się zadbać o wszelkie
sprawy organizacyjne i finansowe. Oczywiście później otrzymywaliśmy wsparcie
od wielu wspaniałych osób, dzięki którym chór mógł się rozwijać i robić postępy.
Właściwie to był przypadek, ponieważ zostałem prezesem, nie będąc chórzystą. Wiktor Rzeuski, kończąc studia, szukał swojego następcy, a koledzy z ZSP
wiedzieli, że śpiewałem w chórze mojego ojca i mam pewne doświadczenie
chóralne oraz organizacyjne dzięki pracy w Zrzeszeniu. Dlatego też Wiktor
zaproponował mi przejęcie jego obowiązków. Stanowisko to przyjmowałem
z obawą, ale kończyłem z wielką satysfakcją.
Chciałbym zwrócić uwagę na to, że poprzedni prezes, przekazując mi swoje
obowiązki, zaznaczył, że chór nie ma jeszcze ugruntowanej pozycji, zarówno
artystycznej jak i pozycji na uczelni. Trzeba było nad tym mocno popracować.
Wspólnie z ZSP doszliśmy do wniosku, że przydałoby się, by chór pokazał się
na arenie międzynarodowej. Razem z ZSP staraliśmy się o to. Dzięki życzliwej
postawie koleżanki Wiesławy Krotkiewskiej z Rady Naczelnej ZSP uzyskaliśmy
szansę na udział w prestiżowym międzynarodowym festiwalu chóralnym w Wielkiej Brytanii, w Llangollen. Zdobyliśmy tam III miejsce. Było to w 1969 roku.
Jury podkreśliło entuzjazm i młodzieńczą werwę chóru połączoną z wysokim
poziomem wykonawczym. Chór zrobił dobre wrażenie na słuchaczach i jurorach. Z wielką uwagą wysłuchano polskiego utworu Karola Szymanowskiego
„A chtóż tam puka” z Pieśni Kurpiowskich. Dyrygent Stanisław Kulczyński
dbał o to, by na międzynarodowych występach zawsze zaprezentować część
repertuaru polskiego. Ten sukces był bardzo mobilizujący dla zespołu. Świadczy
o tym chociażby fakt, że po tej nagrodzie mieliśmy mnóstwo zgłoszeń z prośbą
238
Alek | Magda
o przyjęcie do chóru. Utworzyliśmy więc drugi chór, który miał przygotowywać kandydatów do śpiewania w tym właściwym. Sukces odniesiony w Anglii
umocnił również zewnętrzną pozycję chóru zarówno wobec władz miejskich,
uczelnianych, a także w środowisku kulturalnym.
Wkrótce po tym rektor UAM, prof. Czesław Łuczak, powołał kuratora
chóru, którym został Jan Drzewiński. Od tego czasu uczelnia udzielała zespołowi znaczącego wsparcia. Prorektor do spraw studenckich, profesor Benon
Miśkiewicz, regularnie spotykał się z Zarządem Chóru i służył mu pomocą. Od
tego momentu dyrygent Kulczyński prowadził zespól ku chóralnym wyżynom.
Chór stał się uczestnikiem ważnych uniwersyteckich wydarzeń, ogólnopolskich
spotkań chóralnych, zaczął dawać koncerty w filharmonii. W 1970 roku zdobył
II nagrodę na Ogólnopolskim Festiwalu Chórów Studenckich w Gliwicach.
Także w tym samym roku zespół zainicjował występy w Filharmonii Poznańskiej, pod dyrekcją Renarda Czajkowskiego wraz z orkiestrą wykonał „Fantazję”
Ludwika van Beethovena. Zespół czuł się dowartościowany dobrym odbiorem
koncertu przez melomanów i krytyków muzycznych.
W 1971 roku chórzyści uczestniczyli w ciekawym zgrupowaniu, które miało
na celu wypracowanie nowego repertuaru, ale i wspólnego wypoczynku. Pojechaliśmy do bazy studenckiej ZSP mieszczącej się w Mieroszowie na Dolnym
Śląsku, niedaleko Wałbrzycha. Mieszkaliśmy w kamienicy na rynku, znajdował
się też tam klub „Pod Łysym Bykiem” – nasze miejsce prób i zabawy. Przewodniczący tamtejszej Rady Miejskiej był dla nas bardzo życzliwy, wyraził zgodę na
zorganizowanie małych juwenaliów w mieście. Był korowód, przebierańcy, tańce,
śpiewy. Pomógł nam też w organizacji koncertów dla chorych w sanatorium
w Sokołowsku. Zwiedzaliśmy okolicę, a w niedzielę śpiewaliśmy na mszy świętej
w miejscowym kościele. Na organach akompaniował nasz kolega Janusz Szafer.
Wprowadziliśmy ożywienie w miasteczku, mieliśmy z tego wielką satysfakcję.
Wieczorami spacerowaliśmy do czeskiej granicy, której wtedy, niestety, nie
mogliśmy przekroczyć. Pamiętam do dziś te miłe spacery pod gwiaździstym
niebem, z tajemniczym nastrojem i niepowtarzalnym urokiem tego miejsca.
Wypoczynek i praca podczas pobytu w Mieroszowie dały dobre efekty artystyczne w 1972 roku. Nasz Chór uczestniczył wtedy w ważnych wydarzeniach
muzycznych. W pierwszej połowie roku w ramach Koncertów Poznańskich
wykonał „Tańce Połowieckie” Borodina, uczestniczył w XII Poznańskiej Wiośnie Muzycznej, zdobył Grand Prix na Ogólnopolskim Przeglądzie Chórów
Akademickich w Poznaniu.
239
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
W drugiej połowie roku pojechaliśmy do Wielkiej Brytanii na Międzynarodowy Festiwal Chóralny, do miasta Middlesbrough. Temu wydarzeniu towarzyszyły
wielkie emocje. Organizatorzy konkursu wprowadzili obowiązek wykonania
jednego utworu, był to „Soul of the world” Henrego Purcella. Niestety nuty tej
kompozycji nie dotarły do Poznania i pojechaliśmy na Festiwal nie znając utworu.
Mieliśmy inne utwory, ale utwór obowiązkowy nie dotarł. Pojawił się problem,
jak poradzić sobie z tą sytuacją. Dyrygent był bardzo zmartwiony. Oczywiście
na miejscu uzyskaliśmy nuty i zaczęliśmy pracować niemalże dzień i noc. Próby
odbywały się w małym, sympatycznym kościółku. Mieszkaliśmy w kwaterach
prywatnych. Idąc na próby, podtrzymywaliśmy dyrygenta na duchu. Pamiętam
nasze rozmowy, Stanisław Kulczyński był bardzo przejęty, ale obiecaliśmy mu
maksymalną koncentrację i daliśmy słowo, że wykonamy ten utwór dobrze.
I rzeczywiście tak się stało. Udało nam się zaśpiewać wzorowo i zdobyliśmy dwa
pierwsze miejsca – w kategorii chórów mieszanych i chórów młodzieżowych.
Było to znaczące wydarzenie w życiu chóru, liczące się również w kraju.
Z Anglii polecieliśmy do RFN, gdzie odbył się wspólny koncert galowy
w Bonn z udziałem Collegium Musicum pod dyrekcją prof. Emila Platena.
Zaśpiewaliśmy „Carminę Burana” Carla Orffa, którą przyjęto bardzo entuzjastycznie. Wielkim wydarzeniem dla chórzystów była wizyta u prezydenta Gustava Heinemanna. Spotkanie to miało pewną rangę, ponieważ działo się to na
początku lat 70., za czasów Edwarda Gierka, gdzie Polska zaczęła otwierać się
na kontakty z Zachodem, a kontakty młodzieżowe były kontaktami pilotującymi
to otwarcie. Właśnie początek współpracy z Collegium Musicum w Bonn był
jednym z takich sympatycznych otwarć, które owocowały dalszymi spotkaniami
na terenie Polski, wspólnym koncertowaniem w naszym kraju.
Przyjazd orkiestry z Uniwersytetu w Bonn do Poznania związany był także
z koncertami w Warszawie, Pile i Kaliszu. W Poznaniu wykonaliśmy wspólnie
fragment „Requiem” Mozarta. W 1972 roku daliśmy wiele koncertów na terenie
Poznania i całego kraju. Wykonaliśmy „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego
z orkiestrą Filharmonii Poznańskiej pod dyrekcją Renarda Czajkowskiego, podczas inauguracji VI Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka
Wieniawskiego. Ranga tego Konkursu wskazuje, że chór musiał być wysoko
oceniany, skoro mógł pojawić się w takim momencie na estradzie. Występowaliśmy również podczas koncertu finałowego V Festiwalu Kultury Studentów
we Wrocławiu, zajęliśmy I miejsce na IV Ogólnopolskim Festiwalu Pieśni
Zaangażowanej w Katowicach.
240
Alek | Magda
Pan Stanisław Kulczyński wprowadził do repertuaru Chóru utwory poznańskiego kompozytora Andrzeja Koszewskiego. Jego „Gry” miały pierwsze
wykonanie w Poznaniu i stały się przebojem Chóru, były z chęcią wykonywane
i dobrze odbierane przez słuchaczy. Solo w „Kotku” śpiewał Ryszard Ciesielski,
pseudonim „Dziadek”, robił to po mistrzowsku. Kompozytor chętnie uczestniczył w próbach zespołu i koncertach. Służył nam licznymi radami. Zespół
współpracował z kilkoma kompozytorami, między innymi z Franciszkiem
Woźniakiem, pianistą, który napisał dla nas kilka utworów oraz z Aleksandrem Szeligowskim.
Początkowo w chórze byli tylko studenci, później też absolwenci, w tym
pracownicy Uniwersytetu, ale także pracownicy innych uczelni, ponieważ losy
chórzystów różnie się układały. Najważniejsze było to, że chór przyciągał nowych
studentów, oczywiście chcieli w nim kontynuować śpiewanie późniejsi absolwenci.
W ZSP i w Chórze UAM zdobyłem przede wszystkim znakomite doświadczenie organizacyjne, ale także i umiejętność rozpoznawania potrzeb innych
ludzi oraz całych środowisk. Nauczyło mnie to zauważania pewnych spraw,
analizowania ich i wyciągania wniosków, które przydawały się później przy
podejmowaniu rozmaitych decyzji. Myślę, że to doświadczenie było istotne
w całym moim życiu, przydawało się w dalszej aktywności zawodowej, a przede
wszystkim uwrażliwiało na potrzeby innych. Pogłębiło też moją wrażliwość
muzyczną, ciągle czuję się w jakiś sposób związany z tym obszarem, pomimo
że później już nie praktykowałem czynnej działalności chóralnej. Na pewno
pozostała więź z osobami, z którymi pracowałem przez wiele lat, pewien sentyment i zamiłowanie do muzyki chóralnej, poważnej, które pozostaje na całe
życie. Myślę, że z takiej pracy powstaje bardzo dobry kapitał, który owocuje
w całym przyszłym życiu.
Tak, to prawda, że geografia z chórem nie miała wiele wspólnego, ale jeden
z moich profesorów podkreślał, że „geografia uczy myśleć naukowo, działać
praktycznie i czuć estetycznie”. Myślę, że tu znajdujemy jakiś pomost między
tym, co było związane z moją aktywnością w ZSP i w chórze, a przedmiotem studiowania.
Magda
Doskonale rozumiem, ponieważ również mam doświadczenia muzyczne. Zaczęłam grać na fortepianie, kiedy miałam 11 lat. Po ukończeniu szkoły muzycznej
I stopnia stwierdziłam, że chcę to nadal robić i skończyłam liceum muzyczne.
241
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
Studia wybrałam już zupełnie inne, jestem na drugim roku filologii polskiej na
specjalizacji dziennikarskiej i nauczycielskiej, ale działalność w kole naukowym
Aurora, którego jestem przewodniczącą, pozwala mi realizować moją pasję
muzyczną. Przydaje się nie tylko umiejętność gry na fortepianie, ale również
wiedza dotycząca muzyki.
Moja edukacja muzyczna nauczyła mnie też organizacji, ponieważ oprócz
typowych lekcji obowiązujących w szkole, uczniowie szkół muzycznych mają
zajęcia z kształcenia słuchu, teorii i historii muzyki, harmonii. To wszystko zabierało mi sporo czasu. Mój dzień w liceum muzycznym zaczynał się o 8 rano,
a kończył późnym wieczorem. Jednak bardzo miło wspominam czas spędzony
w Państwowym Zespole Szkół Muzycznych im. A. Rubinsteina w Bydgoszczy,
również ze względu na wspaniały klimat tej szkoły. W każdej sali znajdowało się
pianino, widok uczniów, przychodzących ze skrzypcami czy innym instrumentem
na przykład na matematykę, był specyfiką tego miejsca. Klasy były niewielkie,
kameralne, moja liczyła piętnaście osób.
Obecnie studiuję, dlatego mieszkam w Poznaniu, w wynajmowanym mieszkaniu, gdzie nie mam pianina. Jednak gdy tylko mam okazję, najczęściej kiedy
wracam do domu na weekendy, siadam do pianina i gram swoje ulubione utwory.
Na pewno już trochę wyszłam z wprawy, ponieważ kiedyś ćwiczyłam około
czterech, czasem pięciu godzin dziennie z nastawieniem, że będę studiować grę
na fortepianie. Ale pomimo tego, że wybrałam inny kierunek studiów, muzyka
zawsze będzie dla mnie bardzo ważna, a to, co potrafię, przydaje się dziś w tym,
co robię i już ze mną zostanie.
Alek: Myślę, że na studiach polonistycznych wiedza muzyczna i pewne doświadczenie muzyczne jest bardzo istotne.
Magda: Na pewno poszerza horyzonty.
Alek: Oczywiście. Myślę, że ludzie, którzy są związani z muzyką, mają pogodne
nastawienie do życia i do innych ludzi. Chodzi mi o pewną otwartość na innych.
Magda: To powinni chyba ocenić ludzie, którzy mnie znają. Ale myślę, że to
prawda. Swoje doświadczenia muzyczne przenoszę na grunt działalności w Aurorze. To koło, zajmujące się kulturą, skupia studentów z różnych wydziałów,
również spoza UAM. Każdy studiuje inny kierunek, ma inne zainteresowania.
Jednych zajmują książki, teatr, film, ja natomiast mogę w pełni zająć się sferą
muzyczną, zwrócić uwagę swoich kolegów i koleżanek na muzykę klasyczną,
zainteresować ich tym mało dziś popularnym gatunkiem. Wydaje mi się, że
niewiele osób młodych słucha muzyki klasycznej, dlatego że jej nie rozumie,
242
Alek | Magda
za mało wie na ten temat. Chodzę na koncerty do filharmonii, z których piszę
recenzje dla Aurory.
Alek: Dzisiaj filharmonia stała się bardziej otwarta, ponieważ można zarezerwować bilety przez Internet, łatwiej jest zaplanować sobie pobyt w filharmonii.
Czy czuje Pani, że zainteresowanie muzyką, w gronie, w którym prowadzi Pani
swoją pracę społeczną, wzrasta, poszerza się o nowe osoby?
Magda: Sądzę, że tak. Dużą rolę odgrywa tu opiekun koła, pan Zbigniew
Jaśkiewicz, który z chęcią udostępnia swoje domowe pianino. Na jednym z naszych aurorowych spotkań miałam okazję zagrać kilka utworów. Po moim mini
koncercie koleżanka, która ma zdolności plastyczne, powiedziała, że w trakcie
słuchania mojej gry, ona zapragnęła rzeźbić. Obudziła się w niej potrzeba sztuki.
Bardzo miło było usłyszeć takie słowa.
Alek: Czyli jest Pani świadkiem pobudzenia twórczego innych osób. Z panem
Zbyszkiem Jaśkiewiczem łączy mnie przyjaźń właśnie z czasów wyjazdu chóru
do RFN. Pan Jaśkiewicz był z nami na wizycie u prezydenta Heinemanna, jako
germanista pomagał nam w tłumaczeniach z języka niemieckiego. Dlatego myślę,
że będzie Pani miała pewną satysfakcję w przyszłości, czego zresztą serdecznie
życzę, ponieważ więzi, które kształtują się właśnie w czasach studenckich i są
oparte o ciekawe relacje zaangażowania społecznego i wspólnego realizowania
pasji, trwają przez całe życie, nawet gdy się nie ma codziennego kontaktu z tymi
osobami. Taka więź trwa i to jest w życiu piękne, i bardzo ważne.
Chciałbym wrócić na moment do zdarzenia, które bardzo utkwiło mi w pamięci – do pogrzebu profesora Stanisława Kulczyńskiego. Chórzyści, którzy
śpiewali pod batutą dyrygenta Kulczyńskiego, wiedzieli, że jego ulubionym
utworem było „Alleluja” Thomsona. To był utwór wypieszczony przez dyrygenta, chór śpiewał go tak subtelnie, że dotykał najgłębszych warstw ludzkiej
wrażliwości. Podczas mszy pogrzebowej po tylu latach stanęliśmy w kościele
i odśpiewaliśmy ten utwór z największym uczuciem, wzruszeniem, żegnając tym
samym naszego mistrza. Byli chórzyści, którzy przyjechali na pogrzeb z różnych
stron Polski i świata, wzięli do ręki nuty i śpiewali, jak dawniej. Dyrygował nami
uczeń profesora Kulczyńskiego, również były chórzysta. Wypadło to wspaniale,
każdy chciał dać z siebie maksimum, aby utwór, który był perełką dla naszego
mistrza, wykonać najlepiej, jak potrafimy. To zdarzenie potwierdza, że przez
całe życie pewne momenty i doświadczenia idą za nami i wzbogacają nas. Czy
w chwilach radosnych, czy smutnych, bo z takich też się składa życie, potrafimy
te wartości wydobyć. Ma Pani jakieś plany na przyszłość?
243
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
Magda: Chciałabym swoje zamiłowania muzyczne połączyć z wrodzoną sobie
otwartością i ciekawością świata, dlatego myślę o pracy związanej z dziennikarstwem muzycznym. Moje studia polonistyczne też poniekąd obracają się wokół
muzyki. Przejawia się to choćby w tym, że jako temat pracy teoretycznoliterackiej
wybrałam związki literatury i muzyki. Sądzę, że gdziekolwiek bym nie pracowała,
muzyka zawsze będzie mi towarzyszyła. Nie wiem, jak potoczy się moje życie,
ponieważ jestem dopiero na drugim roku studiów, na pewno chciałabym mieć
pracę, w której istotny będzie kontakt z drugim człowiekiem. Praca społeczna,
pewnego rodzaju wolontariat, jakim jest działalność w Kole Naukowym Aurora,
daje mi dużo radości i satysfakcji, pomimo tego że poświęcam swój wolny czas,
czasem muszę z czegoś zrezygnować. Pracy w Aurorze jest dużo, redagujemy
też pismo, nie mamy stałego źródła finansowania, więc musimy zatroszczyć się
też o wysyłanie odpowiednich wniosków itd.
Alek: To bardzo ważne, by mieć satysfakcję z tego, co się robi. Życzę, żeby dalsza
działalność się Pani powiodła.
Jeśli chodzi o moje doświadczenie studenckie i późniejsze, mogę powiedzieć, że miałem szczęście, ponieważ moi profesorowie z wydziału geografii byli
wszechstronni. Promotor mojej pracy magisterskiej, profesor Bogumił Krygowski, był człowiekiem bardzo wrażliwym, miał duszę artysty. Kiedyś pojechaliśmy
w Bieszczady, byłem wówczas asystentem. Po wejściu na Połoninę Wetlińską
profesor pyta nas, młodych asystentów: „Panowie, co widzicie?”. Odpowiadam,
że widzę pasmo takie, dolinę taką, skały takie, roślinność taką a taką, już dalej
nie wiedziałem, co wymieniać. Profesor milczy, a po chwili mówi: „Tak, to się
zgadza, ale co jeszcze?”. Nie mieliśmy odpowiedzi. A profesor odpowiada: „Panowie, piękno widzimy, piękno!”. Tym pokazał swoją duszę artysty, wrażliwość na
piękno przyrody. Profesor Krygowski był także miłośnikiem muzyki, malarstwa,
a w jego mieszkaniu czuliśmy się jak w świątyni sztuki. Kolejny profesor, również
już dziś nieżyjący, oprócz tego, że nad drzwiami wisiał jego rower, a na biurku
zawsze stał adapter i płyty z muzyką poważną, najczęściej słuchał Beethovena.
Bardzo często, wchodząc do jego pokoju, można było usłyszeć symfonię tego
kompozytora, a rozmowy zaczynaliśmy dopiero wtedy, gdy utwór się skończył.
Zatem wśród geografów były takie wspaniałe postaci, które kształtowały naszą
wrażliwość na piękno, na sztukę.
A co było istotnego w Pani edukacji muzycznej?
Magda: Chciałabym tutaj przywołać nazwisko swojej pierwszej nauczycielki
muzyki, pani Katarzyny Nowaczewskiej-Manthey. Mogę śmiało powiedzieć, że
244
Alek | Magda
pani Kasia potrafiła obudzić we mnie, drzemiącą gdzieś w ukryciu, wrażliwość
na muzykę. Sprawiła, że zaczęłam poważniej myśleć o grze na fortepianie.
Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się właśnie od lekcji fortepianu z panią
Nowaczewską w małej szkole muzycznej I stopnia w Wągrowcu. Po dwóch
latach pojechałam na regionalne przesłuchania uczniów szkół muzycznych,
które odbywały się w Poznaniu w szkole muzycznej przy ulicy Solnej. Tam
zauważono mój występ i zostałam zaproszona na lekcję pokazową do profesora
Andrzeja Tatarskiego. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie, ponieważ spośród
kilkudziesięciu uczestników jury wybrało tylko cztery osoby, wśród nich byłam
ja. Kończąc edukację w szkole muzycznej w Wągrowcu, postanowiłam grać
dalej, zdałam egzaminy do PZSM im. Artura Rubinsteina w Bydgoszczy. Tam
kontynuowałam naukę w klasie fortepianu pani Nowaczewskiej-Manthey aż do
egzaminu dyplomowego, który kończył naukę w liceum muzycznym. Doskonale
pamiętam dzień swojego recitalu dyplomowego, było to 20 kwietnia 2010 roku
o godzinie 18.00. Dzień szczególny, ponieważ oprócz utworów solowych zagrałam wtedy razem z panią Nowaczewską Koncert fortepianowy d-moll Mozarta.
W tym czasie swoje umiejętności gry na fortepianie wykorzystywałam też
w pracy społecznej. Grywałam koncerty w domach seniora w Wągrowcu oraz
w Bydgoszczy, miałam okazję zagrać utwory Chopina w pałacu w Lubostroniu w ramach zajęć dla okolicznych szkół podczas roku Fryderyka Chopina. To
było wzruszające, kiedy widziałam uśmiech, czasem łzy wzruszenia na twarzach
seniorów, którzy cieszyli się, że odwiedziła ich młoda osoba i przyniosła im żywą
muzykę. To dla mnie cenne i budujące doświadczenie. Muzyka przydawała mi
się w różnych sytuacjach. Podczas szkolnej wymiany w Niemczech spędziłam
jeden dzień w rodzinie niemieckiej. Nie znałam dobrze tego języka, ale państwo
ci mieli w domu pianino. Grałam z gospodarzem na cztery ręce. Miał on wnuczkę
w moim wieku, która śpiewała w operze. Mogę powiedzieć, że dzięki muzyce
przez kilka lat utrzymywałam kontakt z tą rodziną, pisywaliśmy do siebie listy.
Muzyka zbliża, bo to jest język uniwersalny. Ja również śpiewałam w chórze,
najpierw w Wągrowcu, a później w chórze żeńskim, działającym przy szkole muzycznej w Bydgoszczy. Z tym chórem byłam na festiwalu chóralnym w Szwajcarii,
w przepięknym miasteczku Neuchatell. Przyjechało mnóstwo chórów z całej
Europy, byliśmy rozpoznawalni w miasteczku nie tylko dzięki identyfikatorom,
ale dlatego że śpiewaliśmy też na ulicy, nie tylko w salach koncertowych. Było
ciepło, przełom lipca i sierpnia, dlatego często nasze próby odbywały się w parku
czy na hotelowym parkingu.
245
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
Alek: Atmosfera udzielała się całemu miasteczku. Dzięki pani doświadczeniom
widać, jak ważny jest mistrz, który wprowadza człowieka w świat sztuki, rozbudza zainteresowanie i potrafi każdy sukces wzmocnić.
Jeśli chodzi o profesora Kulczyńskiego, on miał taką niesamowitą umiejętność zachęcania nas do podejmowania nowych wyzwań. Od prostych chóralnych form przechodziliśmy do bardziej złożonych. Potrafił też doskonale
przygotować zespół do występu. Nie tylko od strony artystycznej, potrafił
zapanować nad psychiką i emocjami. Kiedyś chórzystki podarowały dyrygentowi szelki do spodni z różowej gumy. Na jednym z poważnych koncertów
w Auli UAM, kiedy po wejściu na estradę wszyscy staliśmy w wielkim napięciu, dyrygent odsłonił swój frak i pokazał chórowi różowe szelki! Od razu
nastąpiło pewne rozluźnienie. Trema prawie zupełnie znikła. Uśmiechaliśmy
się, widownia nie wiedziała, o co chodzi, a my czuliśmy rozładowanie napięcia i z prawdziwą lekkością rozpoczęliśmy koncertowanie. Na tym między
innymi polega umiejętność wspaniałego kontaktu z zespołem, którą posiadał
profesor Kulczyński.
Magda: W moim żeńskim chórze również była duża więź z panią dr Aleksandrą Gruczą-Rogalską, która nawet tuż przed samym rozpoczęciem koncertu
wymieniała z nami porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy.
A jak Pan dziś ocenia studentów, ich działalność? Jak było kiedyś, a jak to
wygląda współcześnie?
Alek: Myślę, że trudno porównać, ponieważ każdy czas ma swoje prawa. Z satysfakcją obserwuję, że istnieje dziś wiele grup studenckich, które angażują się
w różnoraką działalność artystyczną. Dziś są inne możliwości, stąd inne formy
wyrażania sztuki. Ważne jest to, że wciąż działają kluby studenckie, koła naukowe, dzięki którym indywidualne zainteresowania mogą być rozwijane. To jest
bardzo istotne, nie chciałbym tego oceniać, ponieważ jest to nieporównywalne.
My działaliśmy w niełatwych czasach, czasach niedostatków finansowych, ale
każda drobna rzecz nas bardzo cieszyła. Przede wszystkim mogliśmy się w tym
spełniać, nawet w minimalnym zakresie, prostymi środkami. Myślę, że dzisiaj
studenci mają o wiele lepsze warunki do nauki, baza dydaktyczna jest bardzo
nowoczesna, lepsze wyposażenie bibliotek, elektronizacja systemu nauczania,
to bardzo wiele udogodnień. Sądzę więc, że mają więcej czasu na swoje zainteresowania, które mogą rozwijać równoległe ze studiowaniem. Na jaką skalę to
się odbywa trudno powiedzieć, bo na co dzień tego nie śledzę, chociaż prowadziłem przez ostatnie 12 lat zajęcia ze studentami na UAM na Wydziale Nauk
246
Alek | Magda
Geograficznych i Geologicznych, wykładałem przedmiot o nazwie „Transport
lotniczy w turystyce”. Z częstych rozmów ze studentami wynikało, że korzystają
z różnych form aktywności społecznej. Zdarzało się, że jedne roczniki były
bardziej aktywne, inne mniej, co jest zresztą czymś naturalnym.
Magda: Uważam, że dużą rolę odgrywa osoba prowadząca zajęcia, jej otwartość
na inicjatywy studentów, chęć współpracy z nimi. Na szczęście dzisiaj również
takich osób nie brakuje. Co może Pan powiedzieć o kontaktach osobistych,
trwałych przyjaźniach, relacjach zawieranych podczas studiów?
Alek: Z chórem spotykamy się na jubileuszach, organizowanych zazwyczaj co
pięć lat. Spotykamy się też na koncertach, organizowanych w ramach Międzynarodowych Festiwali Chórów Akademickich, które zapoczątkował były rektor
UAM, profesor Stefan Jurga, który był także prezesem chóru UAM. Z niektórymi osobami do dziś utrzymuję kontakty towarzyskie, odwiedzamy się przy
różnych okazjach i gdy to możliwe, wspólnie śpiewamy. Nie jest to duże grono,
ponieważ wielu chórzystów pochodzi spoza Poznania, rozpierzchli się oni po
Polsce i świecie. A teraz są nawet dwa chóry. Ten, który kontynuuje naszą linię
działania, również jest znakomity. Cieszę się, że nasza praca jest rozwijana. Początki zawsze są trudne, nasze również nie były łatwe i byliśmy tego świadomi,
ale najważniejsze, że jest ciągłość tego działania i że nasza praca nie poszła na
marne, a wręcz odwrotnie.
W chórze poznałem też swoją żonę Danutę. Śpiewała w altach tak dobrze,
że zwróciłem na nią uwagę. Nie wiem, czy tylko przez śpiew, bo została moją
żoną. To był dla mnie bardzo ważny moment. Nasz ślub cywilny miał miejsce
w ratuszu. Świadkami byli dyrygent Stanisław Kulczyński i kurator chóru Jan
Drzewiński. Po wyjściu z ratusza chórzyści wręczyli nam wiklinową kołyskę.
Do tej kołyski włożyliśmy kwiaty, które dostaliśmy i szliśmy w orszaku aż do
Uniwersytetu. Na trzecim piętrze Collegium Minus przygotowaliśmy mały poczęstunek dla chóru. Było to przeurocze spotkanie, a kołyskę wiklinową mamy
do dziś. W ubiegłym roku w tym koszu spał mój wnuczek. Wspominaliśmy
tamten miły moment. Ślub kościelny braliśmy w kościele Matki Boskiej Bolesnej przy ulicy Głogowskiej w Poznaniu, oczywiście chór uświetnił ceremonię
swoim śpiewem. Ta tradycja uczestnictwa chóru w ważnych wydarzeniach osób
z nim związanych trwała przez wiele lat.
Magda: Zauważyłam, że pomimo różnic w studiowaniu dziś i kilkadziesiąt
lat temu pewne wartości, potrzeba działania, pozostają takie same. Ludzie się
spotykają i chcą wspólnie coś robić.
247
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
Alek: I najważniejsze, aby tym chętnym udzielić wsparcia. W czasie moich
studiów taką rolę odgrywało właśnie ZSP.
Magda: Dziś już nie ma takiej organizacji, studenci nie decydują o stypendiach
dla swoich kolegów i koleżanek.
Alek: Dokładnie to były zasiłki losowe, mieliśmy samorządność.
Magda: Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Z pewnością była to
duża odpowiedzialność.
Alek: Oczywiście podlegaliśmy ocenie, czy robimy to dobrze, sprawiedliwie.
Uczyło nas to odpowiedzialności, było to bardzo fajne. ZSP było nastawione
na pomoc socjalną i kulturalną. W późniejszych latach miało więcej zabarwień
politycznych, ale na początku nastawione było na wspieranie studentów w różnych obszarach wyzwalającej się aktywności. I to było znakomite.
Magda: Dziś są już inne realia.
Alek: Tak i ja je rozumiem, bo każdy czas ma swoje prawa.
Magda: A jak wyglądała i na czym polegała działalność polityczna studentów?
Alek: Odbywało się to raczej poprzez struktury Rady Okręgowej i Rady Naczelnej, mniej na szczeblu uczelnianym. Wyraźnie odczuliśmy to w roku 1968
podczas zdarzeń marcowych, gdzie mieliśmy do czynienia z nieciekawą próbą
włączenia studentów w awanturę polityczną. Myślę, że wyszliśmy z tego obronną
ręką, ale też zostaliśmy okaleczeni. Przeżywaliśmy to bardzo, nie do końca się
orientując, na czym polega machina angażująca studentów w procesy polityczne.
Całe szczęście, że takich momentów, przynajmniej w moim okresie, nie było tak
wiele i że udało nam się ocalić to, co w ruchu studenckim było najważniejsze,
przede wszystkim służbę środowisku studenckiemu.
Dziś kontakty chóru z innymi państwami są normalnością, w tamtych czasach współpraca z orkiestrą z RFN była czymś nadzwyczajnym. Wyjazd chóru
akademickiego do Anglii w 1969 roku stanowił niezwykłe wydarzenie. Pierwszy
raz widzieliśmy, jak wygląda świat zachodni, jak wyglądają sklepy, nowoczesne
autostrady, jak wygląda życie codzienne mieszkańców, ponieważ mieszkaliśmy
u rodzin w prywatnych mieszkaniach. To było dla nas szokiem, ponieważ nasze
warunki egzystencjalne w Polsce były dosyć trudne. Mogliśmy zobaczyć, jak
funkcjonują inne społeczeństwa, jak działa gospodarka rynkowa i jakie są jej
efekty. Często w konfrontacji z naszymi trudnymi warunkami dochodziliśmy do
bardzo przykrych wniosków. Z drugiej strony te doświadczenia mobilizowały
nas do otwierania się na nowe rozwiązania.
248
Alek | Magda
Podczas późniejszych wyjazdów do Bonn, między innymi w 1972 roku, składaliśmy wizyty w domach prywatnych. Jedno zdarzenie szczególnie utkwiło mi
w pamięci. Zostaliśmy zaproszeni do jednej z niemieckich rodzin. Zasiadamy
do stołu pełnego różnych smakołyków, w tym były dobre trunki. Gospodarze byli zdziwieni, że znamy się na koniakach. Kolejnym zaskoczeniem była
dla mnie wypowiedź pani domu, która, obserwując chórzystki, stwierdziła:
„Panie wyglądacie jak Europejki!”. Były ubrane młodzieżowo, ale elegancko,
w markowe dżinsy, bo i wtedy można było takie u nas zdobyć. Świadczy to
o tym, że izolacja poprzez żelazną kurtynę powodowała niedoinformowanie
po obu stronach. Po tamtej stronie wypadaliśmy raczej w złym świetle. Określenie „wyglądacie jak Europejki” było poniżające, ale wynikało z niewiedzy.
Pokazaliśmy naszym gospodarzom, że jesteśmy społecznością o wysokim
poziomie rozwoju, i cywilizacyjnego, i kulturalnego. Zwłaszcza ostatnie lata
pokazują, jak szybko jesteśmy w stanie doganiać kraje, które miały lepsze od
nas warunki rozwoju.
Patrząc dziś z perspektywy czasu, niektórych rzeczy się wstydzę, uważam
je za błąd. Na przykład przed wyjazdem do Anglii trzeba było skompletować
stroje. Główną część garderoby zakupiliśmy z finansów uczelnianych, natomiast
część musieli zorganizować chórzyści we własnym zakresie. Krótko przed wyjazdem sprawdzaliśmy, na ile studenci się z tego wywiązali, sprawdzaliśmy, czy
wszystko jest odpowiednio dopasowane kolorystycznie. Na ostatnim przeglądzie
dwie osoby nadal nie miały kompletu stroju. Miałem dylemat, czy pozwolić
im jechać, a tym samym zaryzykować, że może się okazać, iż znowu nie będą
miały stroju, czy też zabronić im wyjazdu. Opowiedziałem się za tym, żeby nie
pojechały, co dla nich było bolesne. Rzeczywiście te dwie osoby nie pojechały
z nami do Anglii. Swoje zachowanie dziś oceniam jako zbyt rygorystyczne.
Myślę, że wyrządziłem tym osobom krzywdę, bo jednak mogłem im zaufać, że
będą miały strój. Dzisiaj tego żałuję, ale wówczas miałem na to inne spojrzenie.
Towarzyszyły temu pewne emocje i poczucie odpowiedzialności.
Magda: Trochę dziwne wydaje mi się, że Pan decydował o tym, kto z chórzystów pojedzie, bo brak konkretnej osoby w danym głosie był chyba znaczący
dla dyrygenta?
Alek: Chór był liczny, dlatego od strony wykonawczej nie miało to aż takiego
znaczenia. Te osoby nie wykazywały wtedy wielkiego smutku, bo rozumiały,
że zawiniły. Dziś uważam, że powinienem wykazać się większą cierpliwością
249
Gdyby młodość wiedziała | gdyby starość mogła
i wyrozumiałością, ponieważ była to kara nieadekwatna do przewinienia. Miałem ogromne poczucie odpowiedzialności, byliśmy reprezentacją Polski na
międzynarodowym festiwalu i to sprawiło, że wolałem nie ryzykować. Takie
różne refleksje dziś się pojawiają.
Magda: Refleksje, które można rozważyć dopiero z perspektywy czasu?
Alek: Tak, na niektóre sprawy można spojrzeć inaczej dopiero po jakimś czasie.
Pamiętam też doskonale inną sytuację. Podczas pobytu w Mieroszowie w trakcie
jednego z wieczornych spacerów podszedł do mnie kolega i powiedział, że zawalił
rok na studiach, i będzie musiał zrezygnować z dalszego studiowania. Mówił,
że się z tym pogodził, ale że nie może pogodzić się z tym, że musi opuścić chór,
ponieważ w czasie jego pobytu na uczelni największą wartość stanowił udział
w pracach chóru. Opowiadał mi o tym ze łzami w oczach, chociaż był bardzo
twardym chłopakiem. To pokazuje, jak głębokie mieliśmy więzi z zespołem,
z dyrygentem, jak wspólne muzykowanie wiązało ze sobą chórzystów. Dlatego
też rozstania z niektórymi chórzystami były bardzo trudne.
Rozmawiali: Alek Bryl i Magdalena Nowicka
Spisała: Magdalena Nowicka
Zredagowali: Alek Bryl i Magdalena Nowicka