link do pobrania - SKN Spraw Zagranicznych SGH
Transkrypt
link do pobrania - SKN Spraw Zagranicznych SGH
Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych przy Katedrze Integracji Europejskiej im Jeana Monneta w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie www.sgh.waw.pl/sknsz Okładka: Aneta Rybacka 2 Na powitanie Oddajemy do Waszych rąk (na razie w sposób wirtualny) pierwszy numer naszego kwartalnika. Tym samym Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych poszerza swoją działalność i rozpoczyna realizację projektu unikalnego w skali SGH. Gospodarka? Giełda? Wykresy? Coś o praniu? To wszystko już było, czas na poważną dyskusję o polityce zagranicznej i najważniejszych wyzwaniach globalnych. Co znajdzie się w Magazynie? Przede wszystkim analizy, opinie i komentarze na bieżące tematy międzynarodowe. Ale również wywiady, recenzje oraz relacje z debat poświęconych problemom zagranicznym. Z jednej strony naszym celem jest umożliwienie wszystkim studentom dzielącym naszą pasję wyrażenia swojego zdania na łamach tematycznego czasopisma. Z drugiej strony chcemy dać wszystkim zainteresowanym czytelnikom możliwość poznania interesujących aspektów bieżących wydarzeń międzynarodowych i, na co szczególnie liczymy, poszerzenia swojej wiedzy o nieznane dotąd zagadnienia. Swoim tytułem nawiązujemy bezpośrednio do działalności Koła. Dlatego polecamy Wam ostatnią rubrykę Magazynu, w której będziemy informować Was o najciekawszych wydarzeniach organizowanych w ostatnim czasie. Nie zabraknie również informacji o kolejnych inicjatywach SKN Spraw Zagranicznych. Naszym matecznikiem jest Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, ale jesteśmy otwarci na współpracę ze studentami wszystkich uczelni. Zachęcamy do pisania i wysyłania swoich komentarzy, opinii i artykułów na szeroko pojęte stosunki międzynarodowe (zarówno polityczne, jak i gospodarcze). Najciekawsze z nich znajdą się w kolejnych numerach kwartalnika, wydawanych także w tradycyjnej formie papierowej. Wszelkich informacji na temat kolejnego numeru oraz możliwości publikowania swoich artykułów szukajcie na www.sgh.waw.pl/sknsz. Redakcja Magazynu Spraw Zagranicznych 1 Redakcja: Redaktor naczelny Maksymilian Liszewski Zastępcy redaktora naczelnego Klaudia Stano, Mateusz Sabat Działy Polska / Europa Ameryka Północna Ameryka Południowa Afryka i bliski Wschód Azja i Pacyfik Rosja i WNP Kultura Filip Deleżyński Barbara Adamczak Krzysztof Kowalski Katarzyna Kowalczyk Agnieszka Posłuszna Adrianna Bondyra Edyta Gorzoń, Klaudia Stano Kontakty zewnętrzne Adam Rzeżacz Kontakt: mail: strona: 2 [email protected] www.sgh.waw.pl/sknsz (zakładka Magazyn SZ) Spis treści Temat numeru Samba, futbol i wzrost gospodarczy ............................................. 4 Krzysztof Kowalski Rosja w BRICS ....................................................................... 7 Stanisław Dąbrowski Dwie twarze Indii: kraj sukcesów czy kraj konfliktów? ...................... 11 Adrianna Bondyra Polska Quo vadis, Europo? ................................................................ 14 Jakub R. Torenc Europa Koniec belgijskiego impasu? ..................................................... 18 Filip Deleżyński Ameryka Północna USA w odwrocie ................................................................... 22 Barbara Adamczak Och, Kanado... .................................................................... 24 Weronika Michalska Ameryka Południowa Nie taka różana przyszłość w Casa Rosada .................................... 26 Monika Cichocka Afryka i Bliski Wschód Chińskie inwestycje w Afryce – kolejna kolonizacja? ........................ 30 Katarzyna Kowalczyk Rosja i WNP Stary niedźwiedź mocno śpi (?) ................................................. 32 Danisz Okulicz Azja i Pacyfik Skryta ekspansja Pekinu w Azji Środkowej .................................... 36 Adam Rzeżacz Z życia SKN Spraw Zagranicznych w SGH........................................ 42 3 Temat numeru: BRICS Samba, futbol i wzrost gospodarczy Krzysztof Kowalski ©Uggboy Wydawać by się mogło, że przy takich partnerach jak Chiny i Indie, Brazylia będzie mało znaczącym graczem. Czy zatem ten 5. kraj świata ma szanse na silną pozycję międzynarodową i w ramach BRICS? K iedy w 2001 roku ekonomista banku Goldman Sachs Jim O’Neil po raz pierwszy użył terminu BRIC trudno było uwierzyć, że Brazylia stanie się jedną ze światowych potęg. Jak się okazuje dzisiaj, wyniki całej grupy zdecydowanie przewyższyły najśmielsze oczekiwania nawet samego autora raportu. Prognozował on, że cztery wschodzące gospodarki będą łącznie tworzyć około 14% światowego PKB, a w rzeczywistości okazało się, że niewiele brakuje im do granicy 20%. Brazylia wymieniana była (i przez niektórych nadal jest) jako najsłabsze ogniwo „Wielkiej Czwórki”. Czy w rzeczywistości tak jest? Czy Brazylia naprawdę ma niewielkie szanse uzyskania pozycji supermocarstwa lub przynajmniej liczącego się gracza na arenie międzynarodowej? Południowoamerykański tygrys Wiele wskazują na to, że to nieprawda. Brazylia w ciągu ostatnich dziesięciu lat dokonała prawdziwego przełomu w swoim rozwoju gospodarczym. Jej PKB wzrosło niemal dwukrotnie, PKB per capita o prawie połowę, średnioroczne tempo wzrostu realnego PKB wyniosło 3,1%. W 2010 roku Brazylia osiągnęła imponujący wynik 7,5% wzrostu PKB w skali roku, po czym w 2011 nastąpiło wyraźne spowolnienie do ok 3-3,5 %. 4 Temat numeru: BRICS Wprawdzie dane dotyczące wzrostu realnego PKB wyglądają dość mizernie przy dwóch czołowych państwach grupy BRICS, czyli Indiach i Chinach, ale już wielkość PKB per capita, porównywalna z RPA, jest w Brazylii mniejsza tylko od Rosji – dwóm gigantom daleko jeszcze do ich poziomu. Także sytuacja demograficzna jest w południowoamerykańskim kraju bardzo dobra – stopa przyrostu naturalnego wynosi 1,13% i jest mniejsza tylko od tej w Indiach (1,34%). Chiny od dłuższego czasu utrzymują ten wskaźnik na stałym poziomie 0,5% (głównie poprzez politykę „jednego dziecka”), a pozostałe dwa kraje borykają się z problemem ujemnego przyrostu naturalnego. Według informacji instytutu badań gospodarczych CEBR (Center for Economics and Business Research) opublikowanych pod koniec ubiegłego roku Brazylia stała się szóstą gospodarką świata, wyprzedzając tym samym taką gospodarczą potęgę jak Wielka Brytania. Według prognoz MFW, już w 2015 roku Brazylia ma szansę wyprzedzić zajmującą piąte miejsce Francję, a później być może i również czwarte Niemcy. Jak przyznaje Guido Mantega, minister finansów Brazylii, daleko jeszcze ojczyźnie samby do poziomu życia krajów wysoko rozwiniętych, ale według jego optymistycznych przewidywań ta różnica powinna zostać zniwelowana w ciągu 10-20 lat. Optymistycznie wyglądają również dane dotyczące bezrobocia opublikowane przez Brazylijski Instytut Geografii i Statystyki, według których stopa bezrobocia w listopadzie 2011r. wyniosła 5,2%, osiągając wynik godny pozazdroszczenia przez wiele krajów europejskich. Tym bardziej jest to znaczący postęp, że 8 lat wcześniej stopa bezrobocia osiągnęła maksymalny w przeciągu ostatniej dekady wynik 12,2%. Kraj rolnictwem i ropą płynący? Brazylia buduje swoją potęgę między innymi na nowoczesnym i bardzo wydajnym rolnictwie. Już teraz kraj ten jest jednym z największych producentów żywności na świecie, co stawia go w dobrej pozycji negocjacyjnej, np. w relacjach z Rosją lub Indiami, które mają spore problemy z wyżywieniem swojej ludności. Co więcej, ta sytuacja szybko się nie zmieni, a wręcz będzie się pogłębiać. Według organizacji humanitarnej Oxfam, ceny żywności na świecie mogą się podwoić już w ciągu najbliższych 20 lat, co zapewni Brazylii silną pozycję w handlu międzynarodowym, a zarazem wysokie dochody. Innym, wręcz kluczowym surowcem, którego Brazylia ma pod dostatkiem jest ropa naftowa. Już w 2010 roku Brazylia produkowała więcej ropy niż np. Libia i prawie tyle samo co Irak. Niedawno odkryte złoża tego surowca pod dnem Atlantyku sprawiają, że oprócz zaspokojenia popytu wewnętrznego Brazylia ma szansę stać się liczącym się eksporterem ropy i gazu ziemnego. Bardzo wyraźnie widać to po osiągnięciach państwowo-prywatnego przedsiębiorstwa Petrobras, którego niedawny debiut giełdowy przyniósł firmie 70 mld $ na eksploatację złóż pod dnem Atlantyku. Jeszcze przed odkryciem roponośnych złóż podmorskich Petrobras posiadał czwarte co do wielkości zasoby ropy spośród wszystkich korporacji naftowych. Błędnym jest jednak stwierdzenie, że Brazylia jest krajem, którego gospodarka opiera się wyłącznie na surowcach. Taki zarzut często jest wysuwany pod adresem Brazylii oraz Rosji. I o ile Rosja rzeczywiście opiera swoją gospodarkę głównie na eksporcie surowców (przede wszystkim energetycznych), o tyle Brazylia ma rozbudowany przemysł oraz sektor usług. Do tego dochodzi szybko rozwijający się rynek 5 Temat numeru: BRICS wewnętrzny – według szacunków klasa średnia w Brazylii liczy już około 120 milionów ludzi (z ok. 192 mln ogólnej populacji). Taki potencjał pozwala na bardziej wszechstronny rozwój gospodarki niż to ma miejsce w przypadku Rosji. Brazylia supermocarstwem? Tezę, że Brazylia będzie liczącym się krajem na arenie międzynarodowej można sformułować na podstawie wielu przesłanek: szybki wzrost gospodarczy, młode i dynamiczne społeczeństwo, bogate zasoby surowcowe (w szczególności ropy naftowej), przemyślana polityka rządów na przestrzeni ostatnich 20 lat oraz zróżnicowana, dobrze prosperująca gospodarka. To wszystko sprawia, że południowoamerykański kraj, ciężko pracujący na swoją pozycję w realiach światowej gospodarki ma jak najlepszą szansę na osiągnięcie sukcesu i zajęcia należnego mu miejsca w nowym, kształtującym się porządku geopolitycznym na świecie. Jednak liczne przeszkody, jakie stoją na jego drodze, jak chociażby: problemy z inflacją, zbyt rozdmuchane świadczenia socjalne dla niektórych grup społecznych, wszechpanująca korupcja, nepotyzm i rządy oligarchów w poszczególnych rejonach sprawiają, że przyszłość tego kraju jawi się dość niepewnie. Pozostaje nam tylko czekać na to co zrobi obecny rząd i przyglądać się potędze rosnącej jako przeciwwaga dla świata Zachodniego. 6 Temat numeru: BRICS Rosja w BRICS Stanisław Dąbrowski ©Gustavo Ferreira Grupa państw BRICS jest kojarzona z najbardziej perspektywicznymi, rozwijającymi się państwami świata, które do 2050 roku mają stać się światową gospodarczą czołową czwórką. Od 2001 roku, po publikacji raportu banku Goldman Sachs, który stworzył to pojęcie w skład BRIC wliczały się Brazylia, Indie, Rosja i Chiny. Obecnie do tego grona dołączyła jeszcze Republika Południowej Afryki. G rupa jest tworem nieformalnym i nie zostały podpisane żadne dokumenty instytucjonalizujące współpracę tego forum, natomiast organizowane są nieregularne spotkania szefów państw, na których odbywają się raczej konsultacje niż zapadają konkretne i wiążące decyzje. Początkowo termin BRIC nie miał żadnej politycznej konotacji, a raczej służył jako zagadnienie poruszane przez analityków ekonomicznych zajmujących się analizami rynków państw rozwijających się i typującymi obszary i branże warte uwagi inwestorów. Dziś termin publicystyczny stał się ugrupowaniem, a jednym z jego celów jest zmiana porządku międzynarodowego – powiększenia wpływów państw BRIC na ład globalny kosztem państw zachodnich. Taka sytuacja zaczęła się tworzyć dopiero od 2006 roku, kiedy to z inicjatywy strony rosyjskiej doszło do pierwszego spotkania na stopniu ministrów obrony czterech państw BRIC, podjęto na nim zobowiązanie do zacieśniania czterostronnej współpracy. Dodatkowo w tym samym roku Dow Jones wprowadził indeks BRIC 50, 7 Temat numeru: BRICS który grupuje i śledzi wskaźniki 50 największych przedsiębiorstw państw BRIC: po 15 z Chin, Brazylii i Indii oraz 5 z Rosji. W lipcu 2007 po raz pierwszy doszło do spotkania głów państw – Dmitrija Miedwiediewa, Ignacio Luisa da Silvy, Hu Jintao oraz Manmohana Singha. Po nim zapowiedziano częstsze zwoływanie konsultacji ministrów spraw zagranicznych i w rezultacie na trzecim spotkaniu z tego cyklu przedstawiono praktyczne cele, do których realizacji ma zmierzać współpraca czterech państw pod egidą BRIC: - współpraca przy tworzeniu prawa międzynarodowego - przebudowa światowego systemu gospodarczo-finansowego - współpraca w dziedzinie zbrojeń, przeciwdziałania zmianom klimatu, produkcji żywności i zwalczania terroryzmu. Do spotkań ministrów spraw zagranicznych doszły konsultacje ministrów finansów oraz rolnictwa. Na drugim spotkaniu najwyższego szczebla, które odbyło się w kwietniu 2010 roku, szefowie państw BRIC podpisali memorandum o współpracy banków państwowych. Na ostatnim spotkaniu w tym gronie – w kwietniu 2011 do grupy dołączyła Republika Afryki Południowej i od tej pory grupa oficjalnie została nazwana BRICS. Polityka Rosji względem BRICS Od dłuższego okresu Rosja sukcesywnie usiłuje lobbować na rzecz ustanowienia wielobiegunowego ładu międzynarodowego – przede wszystkim z powodu dążenia do utrzymania pozycji znaczącego i decydującego podmiotu na arenie międzynarodowej, przy jednoczesnej dużej różnicy potencjałów w stosunku do najważniejszych światowych graczy na praktycznie wszystkich polach – od gospodarki po demografię. W tym celu Moskwa stara się włączać w różnorakie formy współpracy wielostronnej i zaznaczać swoje opinie w sprawie aktualnych wydarzeń na całym świecie, pozostając jednakże przez cały czas mocarstwem regionalnym. Chcąc jednak mieć wpływ na kształtowanie porządku globalnego, Rosja angażuje się w prace ugrupowań o charakterze globalnym – G8, G20, a BRICS jest najnowszym tego przykładem. O ile jednak te dwie pierwsze organizacje są strukturami zdominowanymi przez tzw. Zachód, to BRICS w swoim założeniu ma być alternatywą dla obecnego porządku, w którym porządek instytucjonalny został zaprojektowany przede wszystkim przez USA i państwa europejskie. Rosja na przestrzeni dwóch ostatnich dziesięcioleci prowadziła różną politykę zagraniczną – od współpracy z Zachodem, po konfrontację. Przebieg tych wydarzeń miał odbicie niejako w sytuacji gospodarczej i społecznej Rosji – początek lat ’90 to poszukiwania nowej formuły państwa po upadku ZSRR, pewna otwartość i zachłyśnięcie się Zachodem, zarazem postępująca pauperyzacja społeczeństwa i upadek systemu gospodarczego. Kolejne lata po ustąpieniu Borisa Jelcyna, to wzrost cen surowców i wpływów do budżetu, co pozwoliło na powrót do bardziej agresywnej retoryki i działań na arenie międzynarodowej. Rosja otwarcie zaczęła krytykować działania Zachodu i współczesny porządek, jednakże z powodu swej względnej słabości nie jest w stanie nawet marzyć o samodzielnym wpłynięciu na sprawy globalne. Gdy pozostałe państwa rozwijające nie podjęły się kontestacji pozycji USA i szerzej Zachodu, Rosja zaczęła uruchamiać wysiłki na rzecz budowania struktur międzynarodowych, w których mogłaby zająć pełnoprawną rolę uczestnika kreującego porządek 8 Temat numeru: BRICS – grupa BRICS jest bezsprzecznie forum, które przynajmniej w warstwie symbolicznej tworzy właśnie szansę na alternatywę, jakiej pożąda Rosja. Znaczenie Rosji w BRICS Powstanie grupy i jej rozwój były zapoczątkowane przy istotnej inicjatywie rosyjskiej. Jednakże należy zauważyć, że Moskwa nie ma szans na uzyskanie przewodnictwa w BRICS. Sytuacja jest spowodowana kolosalnymi różnicami gospodarczymi pomiędzy członkami – produkt krajowy brutto Chin jest większy niż połączony PKB pozostałych państw razem wziętych. Uzasadnione zatem jest stwierdzenie, że bez Chin BRICS nie istnieje – trudno sobie wyobrazić nawet sytuację, w której jakakolwiek decyzja zapada bez zgody tego państwa. Poza samym PKB Chiny mają przewagę największego rynku świata i ponad dwukrotnie większych rezerw walutowych niż pozostałe państwa. Te czynniki sprawiają, że w przewidywalnej przyszłości Rosja nie ma najmniejszych szans na zajęcie pozycji lidera ugrupowania. Jeśli chodzi o ogólną pozycję Rosji w BRIC, to jest ona słaba – jako jedyne państwo z grupy, doznała spadku PKB w ostatnim czasie (-7% w 2009 roku, przy 8,5% Chin, 4,5% Indii, 0% w Brazylii w analogicznym okresie), co ukazało dużą zależność Rosji od państw zachodnich. Jako jedyne państwo z ugrupowania ma ujemny przyrost naturalny (-0,06%). Kolejnym aspektem działającym na niekorzyść Rosji jest fakt, iż poza dostawą surowców, pozostałe państwa BRICS nie mają większego znaczenia w rosyjskim eksporcie – ich wzrost niekoniecznie oznacza więc korzyści dla Rosji (to jednak jest szerszy problem wewnątrz BRICS – państwa członkowskie, poza wolą stworzenia porządku międzynarodowego bardziej oddającego nową rzeczywistość i ogólnymi planami współpracy, nie mogą się pochwalić żywotnymi więzami politycznymi czy gospodarczymi). Kolejne czynniki mające negatywny wpływ na gospodarczą rzeczywistość w Rosji i w efekcie pozycję w BRICS, należą do charakterystyki polityczno-gospodarczej tego państwa: - endemiczna korupcja, wpisana na stałe w system gospodarczo-społeczny - prymat polityki nad pragmatyzmem gospodarczym - niezdywersyfikowana gospodarka, oparta na eksporcie surowców - zły stan infrastruktury - niestabilna waluta - niejasny system polityczny - atmosfera nieprzyjazna nowym inwestorom, także zagranicznym (dowodem są losy Siergieja Magnitskiego, Williama Brondera, czy choćby sprawa Chodorkowskiego). Skutkiem są malejące bezpośrednie inwestycje zagraniczne – w 2010 wzrost wyniósł zaledwie 10%, przy wzroście ponad 30% w pozostałych państwach BRIC. W niektórych opiniach można spotkać się z interpretacją litery R w nazwie BRICS, jako skrót od słowa „ryzyko”, zamiast „Rosja”. To wszystko sprawia, że prognozy dotyczące wzrostu znaczenia Rosji, muszą być bardzo ostrożne. Przyszłość BRICS to nie tylko grupa państw skazanych na sukces, współdziałających we wspólnym interesie. Wśród członków istnieją także poważne problemy i rozbieżności 9 Temat numeru: BRICS – Chiny i Indie mają między sobą aktualne konflikty graniczne, Chiny i Rosja otwarcie rywalizują o wpływy na obszarze Azji Środkowej i dostęp do tamtejszych surowców, ponadto te dwa państwa charakteryzują się systemem politycznym, który teoretycznie może w przyszłości mieć negatywny wpływ na ich stabilność. Należy także zauważyć, iż Rosja i Brazylia to w dużej mierze eksporterzy surowców, a ich ceny nierzadko charakteryzowały się niestabilnością, co odbijało się negatywnie na gospodarkach eksporterów w bardzo krótkim czasie. Faktem jest jednak realizacja jednego z podstawowych pryncypiów polityki rosyjskiej, czyli zmieniający się porządek międzynarodowy – od kilku lat Zachód targany jest poważnym kryzysem gospodarczym, który sprawia, że największe państwa rozwijające się zdobywają przewagę, która już jest widoczna w zmieniającej się rzeczywistości. Jeszcze 4 lata temu głowy państw zachodnich zastanawiały się, czy z powodu naruszeń praw człowieka w Chinach należy wziąć udział w otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Dziś takie refleksje nie przychodzą raczej nikomu do głowy. W tym kontekście rola BRICS jako czynnika mogącego przyspieszyć zmiany, jest jak najbardziej jasna. Pytanie, jakie należy postawić brzmi – czy Rosja będzie silniejsza i ważniejsza w ramach nowego ładu? Niezaprzeczalnie, pomimo głębokich wad upośledzających państwo, Rosja posiada także zalety – wskaźnik PKB na mieszkańca jest najwyższy wśród państw BRICS, ma powiększającą się klasę średnią, rozwija się rynek telekomunikacyjny, istnieją dobre perspektywy rozwoju rynku wydobywczego, posiada zaawansowany przemysł nuklearny i kosmiczny. Jednak to, czego brakuje Rosji i sprawia, że nie ma raczej szans na pozycję równą światowym gigantom, to demografia. I w przewidywalnym czasie nie uda się odwrócić tych trendów. A poza tym – czy Rosja kojarzy się z młodym, innowacyjnym, przedsiębiorczym, rozwijającym się krajem – tak jak Indie, Chiny, czy Brazylia? Podsumowując, Rosja będzie z pewnością angażować się w prace BRICS i inicjować współpracę na tym forum, jednak jej pozycja z pewnością będzie zależna od jej siły gospodarczej. 10 Temat numeru: BRICS Dwie twarze Indii: kraj sukcesów czy kraj konfliktów? Relacja ze Światowego Poniedziałku Adrianna Bondyra ©Hans A. Rosbach Przedostatnie w semestrze zimowym spotkanie z cyklu „Światowe Poniedziałki” dotyczyło jednej z najszybciej rozwijających się gospodarek świata – Indii. To zarazem kraj, w którym 25% ludności żyje poniżej granicy ubóstwa. O tym, jak wygląda państwo tak wielkich kontrastów oraz m.in. jaki wpływ na Indie ma system kastowy opowiedzieli nam eksperci: pan Artur Karp – filolog, wykładowca w Katedrze Azji Południowej Wydziału Orientalistyki UW oraz pan Rao Maddakuri – założyciel firmy konsultingowej Dynatel Polska, który przyczynił się do powstania Polsko-Indyjskiej Izby Gospodarczej. Na początku prowadzący spotkanie Agnieszka Posłuszna i Konrad Hołyst przedstawili podstawowe informacje na temat Indii – kraju bardzo zróżnicowanym. Indie zaliczają się do czołówki najszybciej rozwijających się państw (wzrost PKB w 2010 roku wyniósł 10%), ale pod względem PKB na mieszkańca według parytetu siły nabywczej zajmują dopiero 162. miejsce, a 1/3 mieszkańców kraju stanowią analfabeci. Następnie zabrał głos pan Artur Karp. Na początku swojej prezentacji podał przykłady potwierdzające tezę o indyjskiej supernowoczesności: armia tego kraju zakupiła trzy łodzie podwodne wyposażone w broń termonuklearną. W Indiach znajduje się też wiele elektrowni atomowych. Potem ekspert opowiedział o hinduskim 11 Temat numeru: BRICS systemie kastowym. Dowiedzieliśmy się m.in. czym różni się warna (stan) od kasty, jak podkreślana jest wzajemna separacja kast oraz jaki los spotyka stojących najniżej w hierarchii – niedotykalnych. Konstytucja Indii zakazuje dyskryminacji, jednak pozytywne działania podejmowane przez rząd, mające na celu poprawę sytuacji znajdujących się najniżej w systemie kastowym, nie powiodły się. Kolejny ekspert, pan Rao Maddakuri, potwierdził, że Indie są krajem kontrastów. W swojej wypowiedzi skupił się przede wszystkim na pozytywnych stronach Indii. Zacytował m.in. współpracownika Steve’a Jobsa, który określił ten kraj jako najlepiej rozwijający się na świecie. W następnej części spotkania uczestnicy zadawali pytania zaproszonym ekspertom. Dotyczyły m.in. konfliktów religijnych między hinduistami a muzułmanami mieszkającymi w Indiach. Zdaniem pana Rao Maddakuri relacje wyznawców tych religii cechuje przede wszystkim braterstwo. Co ważne, Indie zajmują drugie miejsce na świecie (po Indonezji) pod względem liczby muzułmanów. Konflikty na tle religijnym są rozbudzane przede wszystkim przez polityków, którzy widzą w tym swoje własne interesy. Z tym punktem widzenia zgodził się pan Artur Karp. Jego zdaniem waśnie religijne były przeważnie wywoływane przez władców. Podział na Indie i Pakistan rozerwał nić porozumienia pomiędzy ludźmi należącymi do jednego narodu, ale wyznającymi inne religie. W wyniku tego podziału muzułmanie stali się w Indiach największą mniejszością, a w Pakistanie mniejszość hinduska nie istnieje. Kolejne pytanie dotyczyło tego, jak można rozwiązać problem niedotykalnych. Pan Artur Karp odpowiedział, że kasty są bardzo głęboko zakorzenione w obyczajowości i religii. Podjęto masę działań, jednak drobne systemy kastowe nauczyły się wykorzystywać luki prawne. Do tych problemów dołącza jeszcze ogromna korupcja. Kolejne pytania odnosiły się m.in. do sytuacji chrześcijan w Indiach. Zdaniem pana Rao Maddakuri są to przypadki sporadyczne. Chrześcijanie stanowią znaczącą mniejszość. W miastach stoją chrześcijańskie katedry i aktywnie działają wspólnoty religijne, nato- 12 Temat numeru: BRICS miast trochę gorzej sytuacja wygląda na wsiach. Tutaj chrześcijanie spotykają się z przemocą, gdyż dużym poparciem cieszą się organizacje nacjonalistyczne. Podsumowując, Indie to kraj ogromnych kontrastów. Jak oceniają eksperci, w roku 2050 udział Chin i Indii razem w gospodarce światowej będzie wynosił ponad 50%. Czy do tego czasu polepszy się poziom życia Hindusów? Miejmy nadzieję, że wzrost gospodarczy będzie szedł w parze ze zmniejszeniem się ubóstwa i analfabetyzmu w Indiach. 13 Polska Quo vadis, Europo? Jakub R. Torenc ©pl2011.eu "Mniej zaczynam się obawiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności" – słowa te, wypowiedziane przez ministra Sikorskiego niewątpliwie były jednymi z najczęściej cytowanych przez polskie media w ostatnich tygodniach. Z apewne odzew opinii publicznej, jak i polskich czołowych polityków, nie byłby tak znaczny, gdyby nie czas i miejsce, w których zostały one wygłoszone, a te nie zostały wybrane przez Radosława Sikorskiego przypadkowo. Minister spraw zagranicznych osiągnął swój cel i, przebojem zdobywając okładkę „Financial Times”, czy będąc opisywanym przez „The Economist”, zwrócił uwagę kontynentu zarówno na Polskę, konieczność dalszej integracji europejskiej, jak i na swoją własną osobę. Kilka tygodni później, żniwo zebrane przez ministra Sikorskiego zaczyna być coraz bardziej widoczne, tak jak i motywy, które doprowadziły go do tego bezprecedensowego wystąpienia. „Światła na mnie!” Garnitur szyty na miarę, finezyjne koszule i krawaty, perfekcyjnie utrzymana fryzura, żona laureatka Pulitzera, urodzona w Stanach Zjednoczonych w wysoko postawionej żydowskiej rodzinie, dyplom ukończenia prestiżowego kierunku PPE (filozofia, polityka i ekonomia) w Oksfordzie, znajomości w europejskich rządach, jak i ogólnoświatowych instytucjach, odnowiony szlachecki dworek, pewność siebie, nuta pretensjonalności, szczypta narcyzmu oraz swoboda wypowiadania własnych opinii, bez używania eufemizmów czy owijania w bawełnę. Na pierwszy rzut oka sylwetka ta sugerowałaby raczej wysokiego szczebla biznesmena z londyńskiego City, niż polskiego polityka. Właśnie ta odmienność od dotychczasowych elit politycznych przysparza Radosławowi Sikorskiemu wielu zwolenników, dla których jest on zwiastunem zmian w polskiej polityce. Sikorski jest dla nich nadzieją na spadek znaczenia populistów i 14 Polska trybunów ludowych oraz wzrost znaczenia swoistych liderów, ludzi ze sporym zapleczem intelektualnym, biegłością językową, ogólnoświatowymi znajomościami oraz dużym bagażem doświadczeń międzynarodowych. Część społeczeństwa jednak odbiera owe cechy negatywnie, a pozornie błahe kwestie jak brytyjskie obywatelstwo (którego notabene Sikorski się zrzekł), czy pragmatyzm i odmienność od większości ludzi dyskwalifikują go w oczach sporej grupy wyborców. I tak, ministra tyleż ludzi kocha i podziwia, jak i nienawidzi. Sikorski doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jednak wrodzona ambicja wyznacza mu jasny cel – piąć się coraz wyżej. Kwestią trudną do wyobrażenia jest spoczęcie Sikorskiego na laurach, zadowolenie się teką ministra spraw zagranicznych i egzystowanie w sferze politycznej jedynie jako ekspert w swojej dziedzinie. Po przegranych prawyborach prezydenckich Platformy Obywatelskiej w 2010 roku można było dojrzeć spore rozczarowanie w oczach Sikorskiego, trudno jednak było wyobrazić sobie inny scenariusz niż wygrana Bronisława Komorowskiego. Były już marszałek sejmu zdystansował ministra spraw zagranicznych paroma niezwykle znaczącymi szczegółami. Sikorski nie posiada swojej frakcji w PO. Zaplecze Komorowskiego jest dużo bardziej wpływowe i znaczące. W oczy rzuca się także brak wyraźnej przeszłości opozycyjnej Sikorskiego, czego z kolei nie można odmówić obecnemu prezydentowi. Co jednak najważniejsze, Komorowski, ze swoimi wszystkimi wpadkami, nadal miał szanse zostać „prezydentem wszystkich Polaków”, co de facto udało mu się w zupełności, o czym świadczą wyniki sondaży przeprowadzanych przez różne ośrodki – Komorowski regularnie zdobywa zaufanie społeczeństwa powyżej 70%, będąc najbardziej lubianym politykiem w kraju. W przypadku Sikorskiego, który nie wahał się stosować sformułowań pokroju „dożynania watahy”, społeczeństwo byłoby zapewne dużo bardziej podzielone, a część radiomaryjnego elektoratu, który po cichu akceptuje Komorowskiego, nie przestałaby nazywać Sikorskiego „zdrajcą”. Obecny minister spraw zagranicznych zdaje sobie z tego sprawę i wie, że droga do Pałacu Prezydenckiego jest przed nim zamknięta co najmniej do 2020 roku, gdyż na chwilę obecną Komorowski nie musi się obawiać o reelekcję. Do Sikorskiego dociera, jak bardzo krajowe boisko jest ograniczone i jak niebotycznie trudnym zadaniem będzie zmiana swojego statusu ze skrzydłowego na kapitana drużyny. Właśnie kwestia niedoszłej prezydentury Radosława Sikorskiego, pozwala zrozumieć tło obecnych zdarzeń i zrozumieć zachowanie ministra. Rosnąca pozycja Polski na arenie UE w sposób oczywisty wzmacnia jego głos na forum elit europejskich, a sam Sikorski jawnie marzy o nowej Unii. Unii, o której kształcie będzie decydował. Teraz Polska Polskie PKB per capita od 1989 roku rośnie w tempie godnym pozazdroszczenia. Dość powiedzieć, iż w ciągu 22 lat demokratycznych rządów, wyprzedziliśmy w tym rankingu takie kraje jak Łotwa, Węgry, Rosja czy Bułgaria. Polacy coraz bardziej zdają sobie sprawę z naszej roli w Europie, z potencjału kraju leżącego nad Wisłą, i choć zajęło nam to parę lat, teraz coraz odważniej domagamy się trzydziestoma ośmioma milionami gardeł wpływu na otaczającą nas rzeczywistość. Czas, w którym Sikorski wygłosił swe przemówienie, nie mógł być lepszy. Kłopoty Grecji, Włoch, Hiszpanii, Portugalii oznaczają, że Stara Unia zawiodła. Państwa z kilkukrotnie dłuższym unijnym stażem okazały się być nieodpowiedzialnymi i to one ciągnęły całą 15 Polska Wspólnotę na dno. Nietrudno zrozumieć kanclerz Merkel, która, ewidentnie zdenerwowana obecnym kryzysem, zrobiła wszystko, by populiści opowiadający się przeciwko reformom, jak i ci którzy je odwlekali, utracili stanowiska. W imieniu walki z kryzysem barwni politycy ze sporymi politycznymi ambicjami, jak Papandreu czy Berlusconi, musieli ustąpić miejsca technokratom, którym można zarzucić wszystko poza nadmierną charyzmą i chęcią zabierania głosu na forum unijnym. W obliczu tych faktów obraz Polski, jako państwa wyróżniającego się na tle sąsiadów oraz krajów o podobnej pozycji, prezentuje się szczególnie korzystnie, a rosnące różnice w sposobie prowadzenia polityki, chociażby między Warszawą a Budapesztem (którego rating został niedawno obniżony przez kolejną agencję), działają tylko i wyłącznie na naszą korzyść. Dyskusja, jaką wywołały słowa Sikorskiego, była misternie zaplanowana, a rozgłos, jaki uzyskało wystąpienie, można uznać za sukces ministra. Po raz pierwszy od dawna czołówki europejskich gazet przedrukowały słowa wypowiedziane przez polskiego polityka, a europejskie elity zdały sobie sprawę ze zmiany statusu Polski. Sikorski w swoim berlińskim przemówieniu wysłał wyraźny sygnał, iż Polska przestaje być krajem traktującym Unię jako worek z pieniędzmi bez dna, z którego można czerpać dopłaty, subwencje i środki na budowę autostrad w zamian za pewne wyrzeczenia. Owo wystąpienie miało za zadanie przekonać kluczowe kraje Wspólnoty, jakoby Polska była już na tyle silna, dojrzała i godna zaufania, aby brać na swoje barki odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za kierunek, w którym będzie podążała cała Unia. Silenie się na wielkie słowa nt. mocarstwowych ambicji Polski jest zdecydowaną przesadą, co nie zmienia jednak faktu, że po raz pierwszy od wielu lat możemy zacząć odgrywać znaczącą rolę w polityce Wspólnoty, zasiadając przy jednym stole z Niemcami i Francuzami, decydując o kształcie i przyszłości Unii. Do tego jednak potrzebne są zdecydowane i odważne działania oraz spora determinacja. Przemówienie Sikorskiego, poza osobistą chęcią zaznaczenia własnej osoby na arenie europejskiej, miało za zadanie skierować światła na Polskę, kraj, który wyszedł z kryzysu obronną ręką, państwo zarządzane przez odpowiedzialnych lub przynajmniej przewidywalnych ludzi, naród pełen determinacji i ambicji, by odgrywać znaczącą rolę w Europie. Wnioskując po ilości artykułów nt. owego wystąpienia można uznać, iż pierwszy krok został uczyniony, a teraz wszystko pozostaje w rękach rządu, ale również Polaków. Dalsza integracja europejska, jeżeli będzie prowadzona na korzystnych dla Polski warunkach, może znacząco podnieść prestiż naszego kraju, szczególnie jeśli pokażemy solidarność z Niemcami i Francuzami oraz zaprezentujemy się jako alternatywa dla ich dotychczasowych sojuszników. Większość europejskich elit wydaje się zdawać sobie sprawę z dramatycznego położenia, w jakim się znajdujemy, i jest świadoma zmian zachodzących na świecie. Rozwój dotychczas lekceważonych i niedocenianych Chin, które systematycznie zmierzają do stworzenia największej gospodarki świata, jak i pozostałych państw BRICS, powinny służyć ku przestrodze spadkiem znaczenia Unii. Czas decyzji Sikorski wydaję się wierzyć, iż na początku XXI wieku Europa nie ma wyjścia, a dalsza integracja Wspólnoty jest nieunikniona. Obiektywna ocena wystąpienia polskiego ministra jest niemożliwa, gdyż w zależności od punktu widzenia można je rozpatrywać na setki sposobów. Sporna pozostaje kwestia formy wystąpienia oraz 16 Polska tego, czy nie powinno zostać ono najpierw przedstawione w Sejmie. Można również zarzucać Sikorskiemu lekceważenie głosów opozycji. Nie zmienia to jednak faktu, iż przemówienie wygłoszone w Berlinie jest pierwszym krokiem na drodze poważnych rozmów nad kierunkiem rozwoju Unii, i choć zapewne nie zostanie ono zapamiętane przez historię jako krok milowy, może się okazać kamykiem, który wywoła potężną lawinę. Nie zatrzyma jej sprzeciw Davida Camerona, nie zrobią tego marsze na ulicach Warszawy, nie zmienią tego eurosceptycy – jeśli Europa nadal chce grać pierwsze skrzypce na arenie międzynarodowej, jeśli mapa świata nadal ma być zorientowana na nasz kontynent, to zmiany we Wspólnocie są konieczne. Nadszedł moment, w którym Europa musi podjąć decyzję i wybrać ścieżkę, którą chce podążać – federalizacja czy stopniowe oddalanie i uniezależnianie się od siebie państw członkowskich. Utrzymanie status quo wydaję się być nie tylko nieodpowiedzialne, ale i ryzykowne, dla wszystkich krajów członkowskich. Trudno powiedzieć, która z dróg jest słuszniejsza. Nierozwiązanymi kwestiami pozostają definicje suwerenności, a każda ze strona ma na swój sposób rację i żadnej nie można odmówić logiki argumentacji. Znalezienie rozwiązania dla Europy nie będzie proste, a megalomania elit, zaślepienie własnym interesem, wszechobecna hipokryzja, a przede wszystkim populizm, w żadnym stopniu tego procesu nie ułatwią. Obecny kryzys jest sprawdzianem dla unijnego społeczeństwa, które, prowadzone przez swoich wybrańców, zadecyduje o przyszłym kształcie Europy. Trzeba mieć tylko nadzieję, iż w tych jakże trudnych czasach Europa doczeka się mężów stanu i liderów marzących o czymś więcej niż wysokie słupki poparcia. Przez ostatnie stulecia to właśnie ci ludzie pisali historię starego kontynentu, a ich deficyt może poskutkować utratą światowej pozycji, do której Europejczycy są tak bardzo przywiązani. 17 Europa Koniec belgijskiego impasu? Filip Deleżyński ©Ferengi Właśnie mija miesiąc odkąd Belgowie zamknęli pewien ważny rozdział w historii swojego królestwa – mianowicie, dnia 6 grudnia 2011 roku 60-letni przywódca socjalistów, Elio di Rupo, został wybrany na szefa koalicji składającej się z sześciu partii. T ym samym, dobiegł końca trwający niemalże 600 dni okres zawieszenia w politycznym niebycie, w którym kraj znajdował się od 26 kwietnia 2010 roku, kiedy to Yves Laterme, w obliczu państwa pogrążonego w dwujęzycznej kłótni, zrezygnowany i sfrustrowany podał się do dymisji. O tym znaczącym wydarzeniu sprzed miesiąca należy przypomnieć właśnie w dniu dzisiejszym, ponieważ nowy rząd podjął pierwsze kroki mające na celu urzeczywistnienie przyjętego na rok 2012 oszczędnościowego budżetu – w najbliższych miesiącach możemy spodziewać się znacznych obniżek pensji szefów wszystkich belgijskich firm, w których państwo posiada udziały większościowe. Pół roku temu król Albert II powierzył obecnemu premierowi Belgii funkcję negocjatora, którego celem miało być doprowadzenie do ogólnego kompromisu między partiami pozostającymi w niezgodzie od prawie dwóch lat. Di Rupo miał za zadanie osiągnięcie konsensusu przede wszystkim w kwestii ustalenia kształtu reformy konstytucyjnej kraju oraz przyjęcia budżetu uwzględniającego obniżenie deficytu państwa poniżej 3% PKB (czyli o przeszło 11 mld euro). Paradoksalnie, przyspieszonemu utworzeniu rządu prawdopodobnie pomógł niedoszły upadek pierwszej ofiary kryzysu zadłużeniowego. Mowa o Dexia Banque Belgique posiadającym w swoim port- 18 Europa folio wiele greckich obligacji, które w świetle potencjalnego bankructwa Grecji pociągnęły bank na dno. Do upadku nie doszło, ponieważ bank znacjonalizowano. Niemniej jednak, nie udało się uniknąć obniżki wiarygodności kredytowej Belgii do AA+ przez Standard & Poor’s, co z kolei zaowocowało błyskawicznym utworzeniem rządu – ot, kolejny przykład broniący racji bytu agencji ratingowych. Znajdując się pod presją rynków finansowych, co za tym idzie, będąc świadomą droższego zaciągania długu w przyszłości, Belgia zmuszona została położyć kres istnieniu w dotychczasowym kształcie jako twór z dozorcą zamiast premiera. Powierzchowna ocena genezy belgijskich kłopotów sugerowałaby, że źródło pata znajduje się w ekonomiczno-społecznym podziale kraju – w większej Flandrii skupia się działalność handlowo-usługowa, podczas gdy mniejsza Walonia zajmuje się głównie rolnictwem i lekko podupadającym przemysłem. Problem ma jednak drugie dno, którego należy szukać w fakcie, iż w kraju tym brakuje jednolitej tożsamości narodowej. Nie wynika to bynajmniej z lansowanego przez Unię Europejską kosmopolityzmu, który, wydawałoby się, powinien cechować mieszkańców kraju goszczącego większość struktur unijnych. Rdzeniem sporu, który paraliżował Belgię przez ostatnie półtora roku, jest wyraźny rozdział kulturowo-językowy oraz dążenia państwa do jego dalszego pogłębienia zamiast integracji. Przejawy radykalizacji rozdziału językowego najłatwiej można zaobserwować na terenie flamandzkich gmin otaczających Brukselę. W malowniczym Halle, położonym nad kanałem Charleroi, konsekwencją umieszczenia reklamy lub ogłoszenia w języku francuskim jest mandat w wysokości 250 euro. Kary pieniężne grożą również za nieprzestrzeganie poleceń regionalnych w niewielkiej gminie Linkebeek – tamtejsza biblioteka miejska została poinstruowana, aby co najmniej 75% jej zbiorów stanowiły książki napisane po flamandzku. Znaczącym jest, że gmina ta w 85% zamieszkana jest przez ludność francuskojęzyczną. W sąsiadującej z Brukselą gminie Zaventem przyjęto prawo, wedle którego nabywcami gminnej ziemi mogą być tylko osoby znające język niderlandzki lub będące w stanie udowodnić, że podejmują działania w kierunku nauki tego języka. Podobne prawo dotyczące dostępu do mieszkań socjalnych obowiązuje w całej Flandrii. Zważywszy że samorządy gminne są w mocy tworzenia nowych praw tego typu, w skrajnych przypadkach dochodzi do formułowania przepisów całkowicie absurdalnych – przykładowo na terenie jednej z flamandzkich gmin francuskojęzyczne dzieci mają zakaz wstępu na publiczne place zabaw (sic!). Gmina wytłumaczyła się z tego prawa sugerując, że dzieci te mogłyby nie rozumieć poleceń opiekunów. Sztandarowym przykładem postępującej separacji językowej na terenie Belgii był rozdział słynnej uczelni z Lueven – od początku jej istnienia jedynym językiem wykładowym był francuski (oprócz łaciny sporadycznie używanej na wydziale teologicznym). Warto zaznaczyć, że Lueven znajduje się na terenie niderlandzkojęzycznej Flandrii, tuż powyżej jej granicy z Walonią, a wykłady prowadzone w języku flamandzkim zaczęto prowadzić dopiero w roku 1930. Zapoczątkowane 40 lat później reformy konstytucyjne dotyczące rozgraniczenia dwóch oficjalnych języków doprowadziły do podzielenia uniwersytetu na dwie autonomiczne części ze wspólną strukturą administracyjną. Wkrótce potem flamandzkim nacjonalistom udało się pogłębić podział uczelni, wykorzystując panujący nastrój i odczucie, jakoby francuskojęzyczna kadra akademicka korzystała ze specjalnych przywilejów, jednocześnie odnosząc 19 Europa się z pogardą do swoich niderlandzkojęzycznych kolegów. W efekcie od 1968 istnieją dwa uniwersytety: odpowiednio niderlandzki Katholieke Universiteit Leuven oraz francuskojęzyczny Université catholique de Louvain przeniesiony na podbrukselski kampus Louvain-la-Nueve. Autoironiczny jest fakt, iż religia przecież akcentuje uniwersalizm. Nieco zaskakujący może okazać się sposób, w jaki obie uczelnie podzieliły między siebie zasoby jednej z najstarszych bibliotek w Europie – mianowicie, książki o sygnaturach parzystych przypadły jednemu uniwersytetowi, a nieparzystych drugiemu. Prostota tego rozwiązania jest uderzająca. Jedynym miejscem w Belgii, gdzie przynajmniej oficjalnie panuje bilingualizm jest Bruksela. Stanowi ona również prawdopodobnie jedyny powód, dla którego do tej pory nie doszło do oficjalnego podziału kraju. Flamandowie wypracowujący lwią część belgijskiego PKB z chęcią pozbyliby się rolniczej Walonii, którą uważają za kulę u nogi przeszkadzającą w rozwoju kraju. Jeszcze rok temu nagminnym było tworzenie różnych scenariuszy polubownego rozwodu kraju. Jednym z nich była aneksja Walonii przez Francję, której poglądy na rolnictwo są zgoła inne od flamandzkich (o czym doskonale wiemy wtórując Francuzom w postulatach utrzymania unijnej Wspólnej Polityki Rolnej w niezmienionym kształcie). Według licznych sondaży przeprowadzonych na zlecenie Le Soir za rozwiązaniem takim opowiedziałoby się również 60% samych Francuzów. Gazeta ta zasłynęła zresztą, siejąc niemałą panikę, rozmyślaniami nad utworzeniem nowego państwa o nazwie Walonia-Bruksela z zagwarantowanym dostępem do morza (mimo że jedynie położona na północy Flandria faktycznie ma do niego dostęp). Na jakikolwiek pomysł podziału kraju z jednoczesną utratą dwujęzycznej Brukseli zgody Flandrii nie ma i nie będzie. Szeroko debatowaną alternatywą dla secesji jednego z dwóch regionów miała być transformacja kraju na konfederację na wzór Szwajcarii. Wedle tego pomysłu, w zamian za zgodę na utworzenie konfederacji, Flandria miałaby oddać Brukseli podmiejskie gminy, w których ludność francuskojęzyczna i tak stanowi większość. Niemniej jednak, abstrahując od wykonalności tego rozwiązania, zdaniem licznych politologów źródła konfliktu trawiącego Belgię do dziś należy szukać właśnie w paśmie reform federalistycznych. Sytuacja, w której mieszkańcy Flandrii głosują na partie flamandzkie nie znając w ogóle walońskich, a mieszkańcy Walonii głosują na partie walońskie nie znając flamandzkich, jest co najmniej niezdrowa. Odbicie tego politycznego dualizmu widać również w obecnej koalicji – składają się na nią dwie partie chadeckie, dwie socjalistyczne i dwie liberalne. Chociaż kryzys tożsamości narodowej w Belgii wydaje się być daleki od zażegnania, wybór Elio di Rupo na szefa rządu zdecydowanie należy uznać za kamień milowy, nie tylko z powodu rekordowego na skalę europejską okresu braku rządu, ale również przez wzgląd na fakt, że będzie to pierwszy od niemalże 30 lat premier kraju nie będący Flamandem oraz pierwszy od 1974 roku socjalista. Również w poglądach nt. jedności Belgii znacząco różni się on od swoich poprzedników. W przeciwieństwie do Barta De Wevera, który prosił o pozwolenie na „wyparowanie Belgii”, oraz Yvesa Laterme’a, który zasłynął odśpiewaniem Marsylianki zamiast hymnu narodowego, Elio di Rupo uważa się za premiera wszystkich Belgów. Wydaje się więc możliwe, że zadanie naprawy poczucia wspólnoty narodowej i pogodzenia skłóconych Flamandów i Walonów uzna za równie ważne co konieczność sprostania problemom ekonomicznym kraju. Innym problemem związanym z rządzeniem Belgią zdaje się 20 Europa być klątwa ciążąca na samej pozycji szefa rządu, którą na łamach „Polityki” opisał Wawrzyniec Smoczyński w czerwcu 2010 roku: „Kwietniowa dymisja Yvesa Leterme’a była ósmą od wyborów parlamentarnych w 2007 r. i piątą przyjętą przez króla. Trzy pierwsze Leterme złożył jeszcze jako desygnowany szef rządu, przez pół roku bezskutecznie próbując zmontować koalicję. Wobec paraliżu państwa Albert II musiał powołać tymczasowego premiera, odwołanego dopiero co Guya Verhofstadta. Gdy wiosną 2008 r. Leterme’owi udało się wreszcie zdobyć większość w parlamencie, wybuchł kryzys finansowy, a jesienią premiera oskarżono o wywieranie nacisków na wymiar sprawiedliwości. Leterme podał się do dymisji po raz czwarty, a jego miejsce zajął Herman van Rompuy. Ledwo ten wyprowadził kraj z wirażu, został powołany na przewodniczącego Rady Europejskiej, a tekę premiera przejął z powrotem Yves Leterme, którego w międzyczasie oczyszczono z zarzutów. Na stanowisku przetrwał pół roku, obalony przez samych Flamandów.” Czy nowemu premierowi uda się przezwyciężyć klątwę, dowiemy się w najbliższych miesiącach. 21 Ameryka Północna USA w odwrocie Barbara Adamczak Koniec 2011 roku przyniósł nam po cichu zmiany, które historycy w przyszłości zapewne uznają za przełomowe. Ale póki co, wciąż pogrążeni w finansowym szoku, zdajemy się nie zauważać, jak wiele zmienić może decyzja Obamy, by wreszcie wrócić do własnej piaskownicy. W ymuszona trudną sytuacją fiskalną USA reforma armii sprowadza się do nagłego odwrotu na prawie wszystkich frontach. Misja w Iraku skończyła się w połowie grudnia. W nadchodzących tygodniach rozpocznie się odwrót z Afganistanu. Redukcja wojsk amerykańskich obejmie nawet dywizje stacjonujące w Europie czy... patrolujące granicę z Meksykiem. Decyzje zaskakujące o tyle, że już mało kto pamięta świat sprzed okresu, w którym nie było sprawy zbyt drobnej dla Wujka Sama i jego chłopców. Pozostaje jednak jeden region, w którym, trochę na osłodę Republikanom, a trochę broniąc się przed atakami w nadchodzących wyborach, Obama postanowił rozszerzyć działania militarne. Za największe zagrożenie militarne dla Stanów prezydent uważa jednak nie coraz wyżej podnoszący głowę Iran, a... Chiny. Trudno dziwić się, że Stany poświęcą więcej uwagi południowo-wschodniej Azji. Właściwie trudno powstrzymać się od westchnięcia połączonego z dyskretnym „Nareszcie!”. Najtrudniej jednak powstrzymać się od zadania sobie pytania, jaką logiką kierował się prezydent ogłaszając najpierw, że zamierza uczynić swoją armię niezdolną do prowadzenia wojen, a następnie zapowiadając wysłanie jej pozostałości 22 Ameryka Północna by patrzyły na ręce jednego z najpotężniejszych państw świata. W dodatku państwa, którego przychylność niezbędna jest obecnie dla dalszego rozwoju Ameryki. W czasie ostatniej wojennej dekady budżet Pentagonu wzrósł o 71%. W obliczu wieloletniego kryzysu finansowego można zastanawiać się co najwyżej, dlaczego decyzja o zaciśnięciu pasa tej instytucji przychodzi tak późno. Być może dlatego, że dopiero od kilku miesięcy Obama ma wymówkę, że główny cel tych wojen, rozprawienie się ze sprawcą zamachów na World Trade Center, został osiągnięty. Dzięki temu może zaryzykować wycofanie się zachowując twarz. Niestety, tym samym stracił okazję do publicznej debaty, podczas której zestawiono by skuteczność armii amerykańskiej w walce „o pokój i demokrację” ze skutkami arabskiej wiosny, w wyniku której mieszkańcy Bliskiego Wschodu demokrację zaprowadzili sobie sami. Gdyby prezydent podjął trudną decyzję o wycofaniu wojsk z Bliskiego Wschodu i nie próbował równoważyć jej zaskakującą zapowiedzią obecności wojskowej w Azji, udowodniłby, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Barack Obama doskonale rozumie, że nie można irytować swojego największego kredytodawcy w sytuacji, gdy i tak z trudnością wiąże się koniec z końcem. Zwłaszcza, że Chiny i USA łączy wiele więzi gospodarczych, których zerwanie stałoby się obustronnym dramatem. Niestety jednak prezydent Obama dołączył do doborowego grona polityków, którzy zwątpili w rozsądek własnych obywateli. Skoncentrował się na wyłącznie na nadchodzących wyborach i zwiększeniu swoich szansach na reelekcję. I tym samym Obama zastąpił odpowiedzialność wobec kraju odpowiedzialnością wobec kapryśnych sondaży. 23 Ameryka Północna Och, Kanado... Weronika Michalska ©Tobias Alt Kanada cieszy się wyśmienitą reputacją państwa pokojowego i tolerancyjnego. To kanadyjski minister spraw zagranicznych, Lester B. Pearson, podsunął ONZ pomysł misji pokojowych i to właśnie tam azylu szukają rokrocznie kolejne tysiące uchodźców. Dumna z wielokulturowości Kanada zachęca ich, by zachowali swoje rodzinne tradycje, przekonania religijne i przede wszystkim... kuchnię. G dyby nie azjatyckie, polskie czy etiopskie restauracje na każdym rogu, Kanadyjczycy żywiliby się samym poutine. I to oczywiście pod warunkiem, że prowincje anglofońskie pożyczyłyby przepis od mieszkańców Quebecu. Tak, Kanada jest zbitką najróżniejszych narodowości i dobrze sobie z tym radzi. Nie słyszy się tutaj o zamieszkach etnicznych ani o prześladowaniach z powodu wyznania czy koloru skóry. W życiu codziennym, jak i w polityce, Kanadyjczycy są tolerancyjni dla siebie i otaczają się znajomymi z różnych kręgów kulturowych. To tyle jeśli chodzi o oficjalną propagandę. Kanadzie udało się stworzyć pozory pacyfistycznego, idyllicznego kraju ludzi odrobinę nudnych i przewidywalnych, ale uprzejmych i sprawiedliwych, dzięki czemu świat nie przygląda się jej sytuacji wewnętrznej. A powinien. Sytuacja rdzennych mieszkańców tego pięknego, obszernego terytorium jest bardzo trudna. Nie chodzi tu tylko o warunki w rezerwatach First Nations, ale także o nastawienie do ich wierzeń i obyczajów. Rząd federalny odnosi się z wielkim szacunkiem do mniejszości frankofońskiej, ale najwyraźniej Indianie nie zasługują już na podobną kurtuazję. Najnowszy problem nie dający spać wodzom indiańskim, jest zatrważająco podobny do konfliktów jakie Stany Zjednoczone zostawiły za sobą jeszcze w XIX wieku. Toronto planuje zbudować rurociąg 24 Ameryka Północna łączący bogatą w ropę naftową Albertę z brzegiem Pacyfiku, przebiegający przez rezerwaty Indian. Pomimo sprzeciwu aż 55 plemion, zjednoczonych, by nie dopuścić do zbezczeszczenia ziemi ich ojców, tolerancyjny i pokojowy rząd Kanady zamiast spróbować negocjacji, próbuje przeczekać protesty. Co prawda w 2010 po 20 latach negocjacji po cichu przyjął wreszcie Deklarację Narodów Zjednoczonych o Prawach Ludności Rdzennej, ale zastrzegając, że na pewno uda się ją zinterpretować tak, aby nie wymagała od rządu więcej niż kanadyjska konstytucja. Czyli żadnych zmian, zdaniem First Nations. Zdesperowani przedstawiciele Indian spotkali się w dniach 6-8 grudnia 2011 roku i spisali pierwszą wersję uchwały, w której domagają się interwencji wysłannika ONZ. Osoba wyznaczona przez Radę Gospodarczą i Społeczną oraz Permanent Forum on Indigenous Issues miałaby monitorować czy kanadyjski rząd wywiązuje się z zobowiązań wynikających nie tylko z paktów międzynarodowych, ale także traktatów podpisywanych przez rząd z plemionami w XIX wieku. Minister ds. Aborygenów, John Duncan, odpowiada zaś tylko zarzutami o niegospodarność w zarządzaniu funduszami, jakie otrzymują rezerwaty z budżetu federalnego. W tym wszystkim obydwie strony zdają się zapominać, jaki cel powinien im przyświecać. Zarówno dla Indian, jak i dla Kanady, lepiej by było, gdyby powrócili do rozmów i rozwiązali swoje problemy w rodzinnym gronie. Indianie nie zyskają przychylności rządu dla swoich problemów skarżąc się światu na swoją sytuację, a kawałek papieru podpisany w Nowym Yorku w żaden sposób nie ułatwi im życia. Zaś dla Kanady i reszty krajów rozwiniętych ingerencja ONZ w wewnętrzne sprawy Białej Północy byłaby niebezpiecznym precedensem, uświadamiającym, że walka o tolerancję w innych miejscach świata nie jest odzwierciedleniem wewnętrznej polityki tych państw. 25 Ameryka Południowa Nie taka różana przyszłość w Casa Rosada1 Monika Cichocka ©Caitlin Margaret (Cate) Kelly To był fenomen na skalę całego kontynentu. 23 października 2011 roku w Argentynie Cristina Fernandez de Kirchner została pierwszą kobietą w Ameryce Łacińskiej, która wygrała walkę o reelekcję w wyborach prezydenckich. O trzymała już w pierwszej turze 54% głosów, pozostawiając daleko w tyle swojego głównego konkurenta Hermesa Binnera, który zdobył niecałe 17%. 10 grudnia odbyło się zaprzysiężenie pani prezydent i oficjalnie rozpoczęła się jej druga, czteroletnia kadencja. Jej zwolennicy porównują ją do słynnej Evity Perón, żony Juana Perona, byłego prezydenta. Nie sposób się z nimi nie zgodzić. Obie podziwiane za urodę (choć przeciwnicy Kirchner nadali jej miano Lady Botox), obie były żonami prezydentów kraju i co najważniejsze – obie mocno zaangażowały się w działalność polityczną. To właśnie ogromna popularność Nestora Kirchnera, prezydenta Argentyny w latach 2003-2007, wpłynęła na tak dobry wynik wyborczy jego żony. Zresztą ona sama podkreśla, że chce kontynuować dzieło rozpoczęte przez jej męża, który zmarł w 2010 roku. Argentyna za czasów rządów małżeństwa Kirchner zamieniła się w kraj mlekiem i miodem płynący. To banalne określenie nie oddaje w pełni tego, co dokonało 1 Casa Rosada (Różowy Dom)- siedziba prezydenta w Argentynie 26 Ameryka Południowa się w tym kraju. W 2001 roku Argentyna ogłosiła niewypłacalność, a już niecałe 10 lat później roczny wzrost PKB wynosił około 8% i był największy w krajach Ameryki Południowej. Praktycznie nieustannie przez 9 lat trwał boom gospodarczy spowodowany wysokimi światowymi cenami zbóż, których Argentyna jest eksporterem. Rzadko który polityk mógł się pochwalić taką popularnością wśród wyborców, jaką miał Nestor Kirchner, a później jego żona. Epoka „kirchnerismo” Pierwszą kadencję Kirchner rozpoczęła dość niefortunnie. W jej rządzie pojawiła się propozycja ustawy o zwiększeniu podatków eksportowych na produkty rolne, czym rozwścieczyła rolników. Demonstracje w 2008 roku w Buenos Aires nie tylko zmniejszyły jej poparcie wśród wyborców, ale również doprowadziły do zablokowania ustawy. Nie mogąc uzyskać dodatkowych funduszy tą metodą, jeszcze w tym samym roku podpisała ustawę o nacjonalizacji środków prywatnych funduszy emerytalnych. Upaństwowienie dotknęło również największe linie lotnicze Aerolineas Argentinas, które wraz ze spółką-córką Austral kontrolowały 80% rynku przewozów lotniczych. W czasie swojej kadencji postawiła również na zacieśnianie relacji z najbliższymi sąsiadami, czego wyrazem było podpisanie umowy o integracji dwustronnej z Chile, której zakres obejmował wiele dziedzin gospodarki, od handlu zaczynając, a na kulturze kończąc. Niedługo przed reelekcją podpisała również porozumienie z Hugo Chávezem, przywódcą Wenezueli. Jednak największą popularność zapewniły jej działania mające na celu poprawę warunków socjalnych dużej części społeczeństwa. Pieniądze uzyskane z nacjonalizacji przeznaczyła na tworzenie nowych miejsc pracy i rozszerzoną opiekę społeczną. W 2009 roku został wprowadzony w życie plan pomocy dla biednych. Dzieci i młodzież, którzy mieli bezrobotnych rodziców, otrzymywali po około 180 peso (31euro) miesięcznie. Oprócz tego dzieci do 5. roku życia dostały niezbędne szczepionki, a starszym zapewniono bezpłatny dostęp do szkół podstawowych, a czasem i ponadpodstawowych. Program ten kosztuje państwo około 10 miliardów peso rocznie (ponad 1,7 mld euro). Suma ta pokazuje, jak wysoki jest wskaźnik biedy w kraju, która dotyka przede wszystkim młodych, czyli jednocześnie tych, którzy są najbardziej narażeni na wykluczenie społeczne. Według rządu Argentyny problem biedy dotyczy 14% społeczeństwa, jednak wg niezależnych ekspertów wskaźnik ten może dochodzić nawet do 30%. Jednocześnie Kirchner wywierała naciski na firmy prywatne, aby dostosowywały zamówienia importowe do eksportowych, tak aby zapobiec nadmiernej ucieczce kapitału. Nałożono również kary dla ekspertów, którzy podawali stopę inflacji 2 razy wyższą od oficjalnej. Wszystko po to, aby zachować wizerunek nieprzerwanych lat prosperity dla państwa. 27 Ameryka Południowa Rysa na kryształowym wizerunku? Właśnie fałszowanie wskaźników jest jednym z zarzutów stawianych jej przez opozycję. Przykładem jest wspomniana stopa inflacji, którą rząd prognozuje na 2012 rok na poziomie 9,2%, natomiast niezależni eksperci szacują ją nawet na 20 – 25%. Kirchner jest również oskarżana o korupcję w rządzie, monopol władzy, a także o klientelizm. Ten ostatni zarzut pojawił się w 2009 roku, kiedy rząd wypłacił zasiłki bezrobotnym zrzeszonym w zgrupowaniach sprzymierzonych z rządem. Zostały wtedy potwierdzone nieprawidłowości w rozdzielaniu funduszy. Zarzuty o przejęcie całej władzy w państwie też wydają się jak najbardziej uzasadnione. Jej opcja polityczna – Partia Justycjalistyczna (hiszp. justicia- sprawiedliwość, social- społeczny) – rządzi już trzecią kadencję i ma większość w obu izbach Kongresu. W kraju nie ma żadnych grup interesu, które mogłyby w znaczący sposób zagrozić rządowi. Cristina Fernandez praktycznie stoi ponad prawem. Dobitnie pokazuje to przykład z marca 2010 roku, kiedy pani prezydent wykorzystała 6,5 miliarda dolarów z rezerw, aby spłacić część długu publicznego. Wydała wtedy dekret, który pozwolił jej ominąć zakaz prawny. Nie wszyscy jednak chcieli się tak łatwo poddać decyzjom Kirchner. Martín Redrado, ówczesny szef Banku Centralnego Argentyny, nie chciał zgodzić się na wykorzystanie tych rezerw, więc został zdymisjonowany. Decyzja ta zapadła bez konsultacji z Kongresem, ale i tę przeszkodę prezydent łatwo ominęła wydając kolejny dekret. Kirchner tłumaczyła potem, że nie mogła wypełnić ustawowego obowiązku konsultacji, bo... trwały letnie wakacje. Wszystkie te nieprawidłowości elektorat mógłby z trudem wybaczyć, o ile gospodarka nie zaczęłaby zwalniać, a wszystko wskazuje na to, że Argentyna nie ma przed sobą już tak świetlanej przyszłości jak dotąd. Recesja na świecie i kłopoty gospodarcze Brazylii, głównego partnera handlowego kraju, zmniejszyły wpływy do budżetu z tytułu eksportu m.in. pszenicy, soi czy wołowiny. Na początku 2010 roku dług publiczny Argentyny wynosił 147 miliardów dolarów, co stanowiło 50% PKB. Zwiększone wydatki socjalne z pewnością nie poprawiły tego wyniku. Prognozy wzrostu gospodarczego również nie są już tak optymistyczne. Szacuje się, że w 2012 roku wyniesie on już tylko 5,1%. Wzrośnie natomiast stopa inflacji na skutek wzrostu płac i nadmiernych wydatków rządowych. Przewiduje się również, że nie uda się na razie zahamować nadmiernego odpływu kapitału. 28 Ameryka Południowa Tym samym Kirchner nie pozostaje nic innego jak zmniejszenie tempa wydawania pieniędzy publicznych. Państwo nie ma już zasobów na tak bogaty program socjalny. Poza tym trzeba będzie znaleźć nowe środki na spłatę długu – wcześniej używano w tym celu rezerw dewizowych, ale te zaczęły się już kurczyć. W związku ze wzrostem stopy inflacji, wzrosły koszty produkcji i importu, co spowodowało spadek nadwyżki handlowej. Zmarły prezydent Nestor Kirchner w czasie swojej kadencji rzeczywiście zmniejszył koszty obsługi długu zagranicznego, ale też pozbawił Argentynę dostępu do międzynarodowych kredytów. W takim razie, aby zdobyć potrzebne środki Cristina Fernandez być może zadecyduje o emisji nowych papierów dłużnych. Zmiany już się rozpoczęły. Rząd prosi zatrudnionych o umiarkowane postulaty płacowe i zmniejsza subsydia dla energetyki i transportu. Nie będą to jednak jedyne cięcia wydatków. Na domiar złego niedawno prezydent Kirchner przeszła poważną operację tarczycy i będzie wymagać leczenia. W tym stanie zdrowia będzie jej na pewno trudniej wprowadzać drastyczne zmiany w polityce rządu. Nad Casa Rosada powoli zbierają się czarne chmury. 29 Afryka i Bliski Wschód Chińskie inwestycje w Afryce – kolejna kolonizacja? Katarzyna Kowalczyk ©jdruschke Podczas gdy Zachód załamuje ręce nad Afryką, zwołuje kolejne konferencje, debatuje i uzgadnia stanowiska, Chiny robią to, co potrafią najlepiej – inwestują. S kończyły się czasy, gdy „być albo nie być” Czarnego Kontynentu zależało wyłącznie od dobrej woli (w innej wersji: wyrzutów sumienia lub własnych interesów) bogatych zachodnich gospodarek. Na scenę z impetem wkroczyli nowi gracze. Warto dodać, że to już kolejna scena, na której Europa i Stany Zjednoczone tracą pierwszoplanowe role. I na domiar złego, na rzecz tego samego młodego adepta sztuki – Chin. Siła przyciągania Co sprawiło, że Chińczycy sięgnęli po targany konfliktami i wyniszczony biedą Czarny Ląd? Jak zauważa Dr Mark Mobius, ekspert rynków wschodzących w artykule dla „Forbesa”, chińskie motywy działania są bardzo jasne. Państwo Środka, jako kraj posiadający największe na świecie rezerwy walutowe (ponad 3 bln USD), dywersyfikuje sposoby lokowania oszczędności. Dotąd większość rezerw lokowana była w amerykańskich papierach dłużnych, jednak w obliczu kryzysu zadłużeniowego w USA oraz 30 Afryka i Bliski Wschód niestabilności kursu dolara Chińczycy poszukują alternatyw. Niemniej ważnym czynnikiem, który przywiódł ich do Afryki, są surowce. Bogactwa naturalne Czarnego Lądu, głównie ropa naftowa, gaz ziemny i rudy metali, działają jak magnez na dynamicznie rozwijającą się gospodarkę. Stąd znaczna część chińskich inwestycji dotyczy właśnie sektora wydobywczego i energetycznego. Kolejne motywy chińskiej ekspansji podaje Peter Kragelud w swojej pracy o znamiennym tytule „Knocking on a wideopen door: Chinese Investments in Africa”. Są to: promocja własnego eksportu i szukanie nowych rynków zbytu (chińskie dobra konsumpcyjne już zalewają afrykańskie rynki), brak konkurencji w regionie oraz poszukiwanie politycznych sojuszników. Dokarmianie lwa Jak doszło do tego, że dawne potęgi kolonialne straciły monopol na Afrykę i musiały ustąpić miejsca Chinom? Można wymienić co najmniej kilka przyczyn. Po pierwsze, Chińczycy nie stawiają żadnych warunków. Nie głoszą wzniosłych haseł na cześć demokracji i praw człowieka (co zresztą byłoby pewnym paradoksem), nie uzależniają swojej aktywności w sferze gospodarczej od rozwiązań politycznych i społecznych panujących w danym kraju. Co więcej, angażują się w handel bronią. Kolejnym czynnikiem torującym drogę chińskiej ekspansji jest polityka komunistycznego rządu nastawiona na wspieranie rodzimych firm podbijających Czarny Ląd. Nie bez znaczenia jest też fakt, że zachodni donatorzy pomocy rozwojowej kładli przez lata duży nacisk na liberalizację afrykańskich gospodarek, z czego skorzystały przede wszystkim chińskie firmy wkraczające na te rynki (mechanizm ten dokładnie wyjaśnił Peter Kragelud we wspomnianym już artykule). O zacieśnianiu relacji między Chinami i Afryką najdobitniej świadczy fakt, że obroty handlowe między nimi wzrosły od 2000r. ponad dziesięciokrotnie. Chiny są obecnie największym inwestorem w Afryce i drugim, po USA, partnerem handlowym. W Afryce osiedliło się już ponad milion Chińczyków. Powstają też organizacje wspierające kontakty na linii Chiny – Afryka, jak np. Forum Współpracy Chińsko-Afrykańskiej czy Chińsko-Afrykański Fundusz Rozwoju. Bitwa o Afrykę Afryka niewątpliwie stała się kolejnym obszarem rywalizacji starych i nowych potęg. Jednak coraz wyraźniej widać, że zachodnie rozwiązania, które często poza celami gospodarczymi stawiają sobie za zadanie reformować i interweniować, przegrywają z chińską „bezinteresownością”. Ponadto, Chińczycy traktują afrykańskich polityków po partnersku, co często nie udaje się dawnym kolonizatorom. Państwo Środka idzie nawet dalej – otwarcie deklaruje przyjaźń dla afrykańskich liderów politycznych, nawet jeżeli są zbrodniarzami (jak w przypadku prezydenta Sudanu Omara al-Baszira). Podbija afrykańskie serca umarzaniem długów, preferencyjnymi kredytami, znoszeniem ceł eksportowych, fundowaniem szkoleń i stypendiów. Wagę stosunków afrykańsko-chińskich podkreślają osobiste wizyty prezydenta Hu Jintao i gęsta sieć chińskich placówek dyplomatycznych w Afryce. Czy rywalizacja o wpływy stanie się przełomem dla Czarnego Lądu? Obecnie obserwujemy wynikające z niej krótkookresowe korzyści, takie jak kilkuprocentowy wzrost gospodarczy całego kontynentu oraz zainteresowanie Afryką innych wschodzących potęg, m.in. Indii. Jednak pytanie czy wdzięczność afrykańskich państw nie przerodzi się w krępującą zależność od potężnych protektorów pozostaje otwarte. 31 Rosja i WNP Stary niedźwiedź mocno śpi (?) Danisz Okulicz ©Anna Kucherova Europa jeszcze nie ochłonęła po „arabskiej wiośnie”, a już wieszczy kolejną rewolucję. W polskich mediach od „Rzeczpospolitej” po „Gazetę Wyborczą” panuje niespotykana wcześniej zgoda, a hasło „Putin musi odejść!” coraz pewniej zmienia się w „Putin odejdzie”. P rzed ostatnimi wyborami system polityczny Rosji przyjęło się nazywać „demokratycznie legitymizowanym autorytaryzmem”. Dyskryminacja opozycji w czasie kampanii wyborczej, były agent KGB na stanowisku prezydenta (potem premiera), ginący w niewyjaśnionych okolicznościach niewygodni dla Kremla ludzie czy przebywający w łagrach eks-biznesmeni, którzy opuścili rządząca koterię, nie mieszczą się wprawdzie w zachodnich standardach demokracji, ale Kremlowi nigdy nie udowodniono ponad wszelką wątpliwość udziału w którymkolwiek ze zdarzeń, a Putinowi trudno było odmówić poparcia zdecydowanej większości społeczeństwa. Wszystko zmieniło się po zeszłych wyborach, w których, mimo ujawnionych przez obserwatorów fałszerstw i nadużyć (nazwanych przez OBWE wypaczeniami), Jednej Rosji nie udało się zdobyć poparcia nawet połowy głosujących. Co jednak jeszcze nie oznacza, że Władimir Putin stracił legitymizację. W polskich mediach pojawiła się (rozpowszechniona za sprawą „Nowajej Gaziety”) informacja, jakoby Jedna Rosja uzyskała w wyborach poparcie o 10 procent mniejsze, niżby o tym świadczyły oficjalne wyniki. Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Marcin Wojciechowski, powołując się na badania opinii publicznej, szacuje realne poparcie dla Putina na 36-38 procent. Równocześnie w sondażu opublikowa- 32 Rosja i WNP nym przez WCIOM (rosyjski odpowiednik polskiego OBOP-u), przeprowadzonego już po wyborach i protestach opozycji, akceptację dla działań premiera deklaruje 51% Rosjan. Nie wiadomo również co motywowało 40 procent obywateli, którzy w wyborach nie wzięli udziału - czy była to głównie zgoda na panujący systemu, brak wiary w możliwość zmian, a może obojętność wobec sytuacji politycznej kraju? Nie mamy więc żadnych danych, które mogłyby wskazać, jakim rzeczywiście autorytetem cieszy się Władimir Putin. Trudno nawet ustalić realną frekwencję i skalę nadużyć, czy rozmiary biernej akceptacji dla zastanej sytuacji politycznej, typowej dla społeczeństw postkomunistycznych. Nawet przy optymistycznych założeniach Wojciechowskiego, Putin pozostaje najpopularniejszym rosyjskim politykiem i sam fakt sfałszowania wyborów zdaje się nie mieć na to aż tak ogromnego wpływu. W Rosji, inaczej niż w Polsce, demokracja czy swobody obywatelski nie są traktowane jako wartość sama w sobie. Elementem już od czasów nowożytnych występującym w kulturze tego kraju jest silne i zdecydowane przywództwo oparte na autorytecie jednego człowieka. Wprawdzie przez ostatnie pół wieku ulegał on osłabieniu (począwszy od referatu Chruszczowa na XX zjeździe KC KPZR), ale nie można jednoznacznie stwierdzić, że słaby wynik Jednej Rosji to efekt braku społecznego poparcia dla istniejącego systemu, a nie jedynie wyraz zawodu rządami Putina. Mimo poprawiającego się w Rosji poziomu życia nadal nie rozwiązał on wszak dwóch głównych problemów imperium: korupcji i rozwarstwienia społecznego. Niewielki jest wybór wśród zgniłych jabłek Zanim zaczniemy otwierać butelki z szampanem, pijąc za szczęśliwą emeryturę rządzącej wciąż w Rosji ekipy, warto jeszcze raz dobrze przyjrzeć się wynikom wyborów. Zwycięzca wyborów oczywisty. Drugie miejsce, z dziewiętnastoma procentami poparcia, Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej, która osiągnęła niemal dwukrotnie lepszy wynikiem niż w 2007. Oficjalnie uznająca się za kontynuacje KPZR, szuka kompromisu miedzy rosyjskim nacjonalizmem a komunizmem. Kolejny wynik uzyskała jedyna partia w Dumie, która miałaby szanse na poparcie również na Zachodzie Europy - Sprawiedliwa Rosja - ugrupowanie socjalistyczne, mocno współdziałające ze związkami zawodowymi. Utworzono je w 2006 na polecenie Kremla, jako koncesjonowaną opozycję. Przywództwo partii otrzymał przyjaciel Putina Siergiej Mironow, znany m.in. ze swojej wypowiedzi w trakcie kampanii wyborczej przed wyborami w 2004: „Wszyscy chcemy, aby przyszłym prezydentem został Władimir Putin”. Dla wyjaśnienia, Mironow także był jednym z kandydatów. Od pewnego czasu stosunki socjalistów z Kremlem nie wyglądają już tak dobrze. Mironow pojawia się za to na wiecach i manifestacjach Partii Komunistycznej, której przywódcy Giennadijowi Ziuganowi obiecał poparcie w ew. drugiej turze wyborów prezydenckich. Zdecydowanie jednak najciekawszym ugrupowaniem rosyjskiej sceny politycznej jest najmniejsza partia (12% poparcia) w przyszłym parlamencie - Liberalno-Demokratyczna Partia Rosji z Władimirem Żyrinowskim (wł. Wałdimirem Ejdelsztejnem) na czele. Ten doktor nauk filozoficznych, władający czterema językami, głosi poglądy, które z liberalną demokracją nie mają wiele wspólnego. Do najciekawszych należą: oparcie niemiecko-rosyjskiej (sic!) granicy na linii Wisły, nałożenie morskiej blokady na Japonię w celu zagłodzenia jej mieszkańców (w wersji bardziej humanitarnej przewidziano użycie bomb jądrowych) i odzyskanie Alaski na drodze zbrojnej. 33 Rosja i WNP Na tle swoich kolegów, ratujący dziennikarzy z tygrysich szponów Władimir Putin wydaje się być oazą zdrowego rozsądku. Jednak brak alternatywy wobec Kremla nie objawia się głównie w ten sposób. W Polsce również mieliśmy do czynienia z populistami u władzy. Problem leży w fakcie, że zastosowanie pojęcia „opozycja antykremlowska” wobec wymienionych partii można uznać co najwyżej za ponury żart. Wszystkie najważniejsze ustawy w Rosji mają poparcie całej Dumy, a propozycje zmian systemowych umacniających pozycję aktualnej władzy nierzadko pochodzą od… opozycji. Optymistyczni publicyści Nowajej Gaziety wieszczą szybki koniec takiej sytuacji i faktycznie marsze organizowane przez poszczególne ugrupowania w Moskwie i jawna krytyka Putina są sytuacją bez precedensu. Przywódcy partyjni od lewa do prawa wyczuwają słabość premiera i przestają się go bać, ale wciąż należą do tego samego co on środowiska, być może bardziej podzielonego, ale zmierzającego do zmian co najwyżej personalnych. Kreml jest bowiem pojęciem o wiele bardziej skomplikowanym niż mogłoby to się wydawać na pierwszy rzut oka. Putin, mimo że pozostaje niekwestionowanym przywódcą, nie jest niezastąpiony. Nie ma już wielkich carów, którzy odchodzili pozostawiając w Rosji najpierw smutek, a potem chaos. Kreml to moloch tworzony przez wszystkich, od oligarchów do KGB-owców, którzy mieli swój udział w dzieleniu spadku po ZSRR, a to czy aktualnie rządząca partia będzie nazywać się Jedna, czy Sprawiedliwa Rosja nie robi większości aż tak wielkiej różnicy. Drzewo poznania dobrego i złego Kolejnym problemem rosyjskiego społeczeństwa jest brak niezależnej prasy. Nikogo nie dziwi, że w „Prawdzie”, czy „Izwiestiji”, mających niemal stuletnie tradycje rozpowszechniania propagandy, nie informują o żadnych kompromitujących Kreml zdarzeniach (dla odmiany poświęcając ogromne ilości miejsca na opis „brutalnie tłumionych” protestów „oburzonych” na Zachodzie). Niestety, również najpopularniejsza rosyjska gazeta „Kommiersant”, szczycąca się mianem niezależnej, kierowana przede wszystkim do powstającej w Rosji klasy średniej, nie jest w stanie uniknąć uczestnictwa w politycznej grze. Rywal Władimira Putina w zbliżającym się wyścigu na Kreml, oligarcha Michaił Prochorow, negocjuje (choć jak wszystko wskazuje bezskutecznie) przejęcie gazety jeszcze przed wyborami. Równocześnie redakcja „Kommiersantu” pozbywa się dwóch dziennikarzy, którzy opublikowali artykuły krytykujące władze za fałszerstwa wyborcze. Oczywiście istnieje jeszcze będąca w permanentnych kłopotach finansowych „Nowaja Gazieta”, która jednak poza prezentowanymi poglądami niewiele różni się od „Prawdy”. W jej artykułach Jedna Rosja prawie nigdy nie jest nazywana inaczej niż Partia Krętaczy i Złodziei, trudno doszukać się tam jakiegokolwiek ducha autokrytyki - Jabłoko, partia wprost popierana przez redakcję, po raz kolejny nie przekroczyła progu wyborczego, co jednogłośnie zostało okrzyknięte efektem zafałszowania wyborów i szybko pominięte milczeniem, po czym dziennikarze wrócili do swoich standardowych zajęć, czyli wieszczenia nieuchronnego upadku Kremla. Patrzenie przez zbyt mocną lornetkę Jakim cudem w takiej sytuacji rosyjskie społeczeństwo mogło się zdobyć na masowe protesty? Otóż nie mogło, a co więcej tego nie zrobiło. Regularne manife- 34 Rosja i WNP stacje wszystkich środowisk, gromadzą w Moskwie ok. 20-30 tys. protestujących (trudno ustalić dokładną liczbę, gdyż różnica w liczbach podawanych przez merostwo i organizatorów dochodzi nawet do kilkudziesięciu tysięcy osób). W moskiewskiej manifestacji popularnego w Europie Jabłoka (3% poparcia w wyborach) wg organizatorów wzięło udział 2 tys. ludzi, w Irkucku (kolejny co do wielkości protest Jabłoka) nie zebrał się nawet tysiąc. Dla porównania w niemal siedem razy mniejszej od Moskwy Warszawie Marsz Niepodległości i Solidarności 13 grudnia zebrał (jak podają organizatorzy) 10 tys. osób. Europejskie media zdają się zapominać, że kilkadziesiąt tysięcy protestujących w Libii, czy Syrii może faktycznie zachwiać system, ale nie stanie się to w 150 mln Rosji. Co więcej manifestacje odbywają się niemal wyłącznie w rozwiniętej części kraju - St. Petersburgu lub Moskwie. Czy ktokolwiek słyszał o protestach w Dagestanie, albo Tomsku? Administracja Kremla od lat rozgrywa konflikty etniczne, by dowieść ludności pogranicznych terytoriów, że gwarantem pokoju jest jedynie silna władza. W momentach krytycznych odpowiedzialność za niepowodzenia ponoszą głównie gubernatorzy, w myśl starej zasady, że nic co złe nie może być winą ojczulka cara. Władimir Putin przyjedzie na prowincję, posadzi lokalnego satrapę na fotelu, postraszy zabiegiem dentystycznym, w kilku miastach sytuacja poprawi się szybko i na krótko. A kiedy wróci do normy, każdy zrozumie, że bez silnej władzy nawet premier nie jest w stanie zaradzić problemom. Wyśmiewane na Zachodzie poparcie dla Jednej Rosji w Czeczenii sięgające 100 procent nie musiało być zafałszowane, a mieszkających tam ludzi bardziej od wolności obchodzi własne życie. Im bardziej coś pozostaje po staremu, tym bardziej się zmienia Czy oznacza to jednak, że sytuacja w Rosji jest beznadziejna i nie ma szans na jej zmianę? Bynajmniej. Kreml, świadomie lub nie, uruchomił procesy, których nie jest w stanie zahamować. Rozwój Rosji przestał przynosić korzyści jedynie najbogatszym, coraz wyraźniej kształtuje się mająca polityczne ambicje klasa średnia. Dostęp do Internetu uniemożliwia działanie skutecznej cenzury, nie da się już ukryć istnienia antysystemowej opozycji, a nerwowe reakcje Kremla na protesty budzą sympatie dla poszkodowanych. Liberalne Jabłoko w komisjach, które posiadały obserwatorów uzyskało 7 procent głosów, co pozwoliłoby mu zasiąść w Dumie. Wynika to raczej ze specyfiki regionów, w których obywatele zdecydowali się na kontrolowanie procesu liczenia głosów (gł. zachodnia, europejska część Rosji), niż z masowych fałszerstw, ale sprawia pozytywne wrażenie na tle 1,59 procent poparcia w poprzednich wyborach. Stary niedźwiedź rosyjskiego społeczeństwa nadal śpi, ale nie tak głęboko jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nie jest jeszcze pewien czy to faktycznie koniec zimy, nie wie, jak oceni zmiany ostatnich dwóch dekad, czy będzie chciał wrócić do starej większej nory, czy skupić się na porządnym urządzeniu tego, co mu pozostało. Przebudzenie, choć powoli, zbliża się jednak z dnia na dzień, a jak uczy historia, próby szybkiego budzenia niedźwiedzia mogą skończyć się źle tak dla budzącego jak i dla budzonego. Uwagi dot. artykułu można kierować na: [email protected] 35 Azja i Pacyfik Skryta ekspansja Pekinu w Azji Środkowej Adam Rzeżacz ©Chamomile Jak pisał Grzegorz Kołodko w książce „Wędrujący Świat”: „rzeczy dzieją się tak, jak się dzieją, ponieważ wiele rzeczy dzieje się na raz”. Podobnie jest z sytuacją międzynarodową. Wiele rzeczy dzieje się na raz, a Świat ciągle się zmienia. Przetrwają w nim ci, którzy będą odpowiednio reagowali na zachodzące zmiany. Cała reszta zostanie zepchnięta na margines, a ich głos stłumiony i nieważny. P rzyszłość świata w XXI w. będzie zależała w dużym stopniu od korelacji dwóch procesów - globalizacji i regionalizacji. Regionalizacja wydaje się bardziej atrakcyjną drogą, ponieważ pozwala relatywnie lepiej zmniejszać nierówności, zarówno te gospodarcze jak i społeczne, będące jednym z negatywnych efektów globalizacji. Regionalizację często definiuje się jako „globalizację od dołu”. Za kilkadziesiąt lat na arenie międzynarodowej liczyć się będą duzi wpływowi gracze. Przyszłość to integracja czy to dla Europy w Unii Europejskiej, czy dla Azji w organizacji ASEAN, czy dla Ameryki Południowej w MERCOSUR. Niewiele jest państw zdolnych samodzielnie wywrzeć wpływ na innych globalnych graczy. Chiny niewątpliwie należą do tego wąskiego grona. Pozycja polityczna jak i gospodarcza Chin z roku na rok rośnie. Od kilkunastu lat Pekin prowadzi cierpliwą, systematyczną, stonowaną i 36 Azja i Pacyfik przy tym nie rzucającą się w oczy grę polityczną w Azji Środkowej. Stawka jest wysoka, szczególnie, że chodzi w niej także o surowce. Region Azji Środkowej Azja Środkowa obejmuje obszary centralnej Azji zamieszkałe głównie przez muzułmańskie ludy pochodzenia tureckiego, w jej skład wchodzą przede wszystkim byłe republiki radzieckie, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan oraz Turkmenistan. Chińskie wpływy w tym regionie sięgają już II w. p.n.e. Niegdyś przez te tereny przechodził jedwabny szlak łączący Chiny z Europą oraz Bliskim Wschodem. W XIX w. na obszarze Azji Środkowej toczyła się tzw. Wielka Gra, o której pisał Kipling. Była to rozgrywka geopolityczna pomiędzy Imperium Brytyjskim a carską Rosją. Rywalizacja o wpływy w rejonie miała charakter zarówno dyplomatyczny jak i wojskowy, choć nigdy nie doszło do bezpośredniego starcia wojsk. W 1907 roku podpisano Porozumienie rosyjsko-angielskie, które, jak by się mogło wydawać, ostatecznie podzieliło strefy wpływów w tym rejonie. Krótko po odzyskaniu niepodległości przez republiki byłego już Związku Radzieckiego w Azji Środkowej wytworzyła się całkowicie nowa sytuacja polityczna. Turcja zaczęła interesować się wpływami na wschodzie. Iran także zaczął zacieśniać więzy ze środkowoazjatyckimi państwami. Podobnie uczyniła Arabia Saudyjska, która stała się istotnym graczem wznosząc w pierwszym roku po rozpadzie ZSRR 500 meczetów tylko w samym Tadżykistanie. Nowe republiki wciąż jednak pozostawały w rosyjskiej strefie wpływów. Dziś mamy nową odsłonę Wielkiej Gry, tym razem z większą ilością graczy (Rosja, Chiny, USA, Iran, Indie, Turcja, UE). Rywalizacja toczy się głównie o wpływy, zapewnienie sobie bezpieczeństwa i surowce, w które ten region Świata wprost obfituje. Obecnie Chiny zaczynają wyraźnie dominować w rejonie. Systematyczna, dyskretna i co najważniejsze nie wtrącająca się w wewnętrzne sprawy państw polityka odnosi sukces. Pekin nie ujawnia swoich rzeczywistych długofalowych celów. Dopiero bliższy wgląd w prowadzoną przez niego politykę i podejmowane działania daje pewien obraz prawdziwych intencji. Energetyka Chiny w 1993 roku stały się importerem ropy naftowej, a obecnie konsumują rocznie ponad 2,2 mld m3 ekwiwalentów ropy naftowej. Szacuje się, że do 2020 roku zapotrzebowanie tylko na gaz wzrośnie do poziomu 3 200 mld m rocznie. Krajowa produkcja jest w stanie zapewnić maksymalnie 120 mld m3. Rząd Zapora trzech Przełomów w Pekinie ogłosił, że bezpieczeństwo energetyczne jest jednym z najważniejszych celów strategicznych Chin. © Le Grand Portage 37 Azja i Pacyfik Obecnie ropa naftowa w dużej mierze importowana jest do Chin przez cieśninę Malakka. Dla państwa chińskiego jest to czuły punkt. W razie jej blokady kraj zostanie odcięty od strategicznego surowca. Chiny obecnie nie posiadają marynarki zdolnej do rywalizacji z taką potęgą morską jak choćby USA. W kraju wdrażany jest już ogromny plan rozbudowy floty, by przeciwdziałać takiemu obrotowi spraw. Minie jeszcze wiele lat zanim chińska flota będzie zdolna zagrozić marynarce USA czy choćby Indii. Innym sposobem zapewnienia sobie bezpieczeństwa energetycznego jest dywersyfikacja dostaw surowca. W Azji Środkowej Chiny koncentrują swoją uwagę szczególnie na dwóch projektach, ropociągu Kazachstan-Chiny oraz gazociągu Turkmenistan-Chiny. Pierwszy projekt jest na etapie zaawansowanej współpracy dwóch państwowych gigantów – kazachskiego KazMunaiGaz (KMG) oraz chińskiej Chinese National Petroleum Corporation (CNPC). Celem współpracy jest eksploatacja pola naftowego Urichtau w zachodnim Kazachstanie (którego złoża szacowane są na 40 mld m3 gazu oraz 8 mln ton ropy). Drugim kluczowym projektem jest gazociąg Turkmenistan – Chiny (zaangażowane również są Uzbekistan i Kazachstan). W grudniu 2009 r. uruchomiono pierwsza nitkę gazociągu o przepustowości 12 mld m 3 rocznie. Obecnie działają już trzy z ośmiu zaplanowanych nitek. Gazociąg docelowo ma osiągnąć przepustowość 60 mld m3 gazu rocznie. Trasa gazociągu biegnie przez Turkmenistan, Uzbekistan i Kazachstan, a następnie poprzez rozgałęzienia obejmuje niemal całe Chiny. Całkowity koszt projektu szacuje się na bagatela 22 mld dolarów. Chiny wyraźnie dążą do monopolizacji eksportu turkmeńskiego gazu. Poprzez ten projekt został także złamany monopol Gazpromu na transport surowców energetycznych z regionu. Obecnie podpisano umowy na zakup 40 mld m 3 gazu rocznie. Infrastruktura Blisko 95% chińskiego handlu z Europą odbywa się poprzez skomplikowaną i kosztowną sieć dróg, linii kolejowych i połączeń morskich. Średni czas dostawy produktów do Europy wacha się w przedziale od 20 do nawet 40 dni. Skrócenie tego czasu wydaje się bardzo istotną kwestią dla rozwoju gospodarczego. Każdy dzień transportu to dzień kosztów i zamrożonej gotówki w transportowanym towarze. Istnieje kilka dużych projektów, które mają na celu rozwój infrastruktury i stworzenie nowych szlaków handlowych. Jednym z najciekawszych z nich jest projekt budowy Kolei Transazjatyckiej (TAR), który, jak się szacuje, mógłby skrócić czas transportu towarów z Azji Wschodniej do Europy nawet do 11 dni. Projekt jest prowadzony pod patronatem ONZ i bardzo mocno wspierany Szybkie pociągi w Chinach ©颐园新居 przez Chiny. W planach jest bu- 38 Azja i Pacyfik dowa linii kolejowych pomiędzy Chinami a Iranem, Afganistanem i Tadżykistanem, a nawet Turcją i Bułgarią. Pociągi na tej trasie mają rozwijać prędkość dochodzącą do 480 km/h. Łączna długość linii kolejowej ma wynosić około 7 tysięcy km, a jej całkowity koszt szacuje się na 30 miliardów dolarów. Podobnym projektem jest Europejska inicjatywa Korytarza Transportowego Europa-Kaukaz-Azja (TRACECA) znana jako „Nowy Jedwabny Szlak”. Ten projekt jednak nie cieszy się zainteresowaniem Pekinu. Poza rozwojem linii kolejowych Chiny regularnie inwestują olbrzymie kwoty w budowę i rozwój infrastruktury łączącej rejon Xinjiang z krajami Azji Centralnej. Handel Obecność Chińskich produktów w Azji Środkowej nie jest już niczym nadzwyczajnym. Wystarczy przejść się ulicami Ałmaty czy Taszkent, by dostrzec wszechobecność chińskich towarów. Chiny mają ambicję, by zastąpić Rosję i stać się najważniejszym partnerem gospodarczym dla tego regionu. O sukcesie tej polityki świadczy fakt, że w 2009 r. po raz pierwszy wartość netto handlu Chin z Azją Centralną przewyższyła obroty Rosji. Kazachstan cieszy się ogromnym zainteresowaniem ze strony Chin. Prezydent Hu Jintao odwiedził dwukrotnie w ostatnim czasie Astanę, pod koniec 2009 roku oraz w czerwcu 2010 r. Natomiast prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazbrajew złożył wizytę w Pekinie w lutym 2011 r. W ciągu ostatniej dekady obroty handlowe pomiędzy krajami wzrosły niemal 13 krotnie. Chińskie inwestycje w Kazachstanie koncentrują się głównie na energetyce, surowcach oraz infrastrukturze. Istotne wydają się także plany utworzenia strefy ekonomicznej w rejonie Chorgos, która mogłaby stać się kanałem przerzutowym dla chińskich produktów na obszar utworzonej 6 lipca 2010 r. unii celnej łączącej rynki Kazachstanu, Białorusi i Rosji. Kirgistan za sprawą reeksportu stał się jednym z kluczowych partnerów handlowych Chin. Obecnie kirgiski rynek jest wprost zalewany przez chińskie towary, które później trafiają także na inne rynki, m.in. na Białoruś czy Ukrainę. Powołując się na dane udostępnione przez Jia Qingguo w pracy „The Shanghai Cooperation Organization: China’s Experiment In Multirateral Leadership” obroty handlowe Chin w 2005 roku, w porównaniu do 2001 roku wzrosły: • z Rosją o 173%, • Kazachstanem o 429%, • Kirgistanem o 718%, • Uzbekistanem o 1067%, • Tadżykistanem o 1368%. Imponująca dynamika, jaką charakteryzuje się przyrost handlu w ostatnich latach wyraźnie wskazuje na ogromne zainteresowanie Pekinu ekspansją na tamtejszych rynkach. Inwestycje Głównym narzędziem ekspansji Chin są bezpośrednie inwestycje zagraniczne, które poza aspektem ekonomicznym mają na celu także uzależnienie poszczególnych krajów od wpływów chińskich. W zamian za dostęp do surowców Pekin oferuje tanie kredyty. Tylko w 2005 r. Chiny podpisały z Uzbekistanem 20 umów opiewających na prawie 2 mld dolarów. W 2009 roku Chiny udzieliły Turkmenistanowi pożyczki w wy- 39 Azja i Pacyfik sokości 3 mld dolarów na rozwój magazynu gazu. Udzielono także dodatkowej pożyczki 4 mld dolarów na dokończenie pierwszej fazy projektu. Natomiast Kazachstan w 2009 roku pożyczył od Chin blisko 10 mld dolarów, by uporać się ze skutkami kryzysu ekonomicznego. Chińska korporacja naftowa CNPC kupiła za 1,4 mld dolarów 50% akcji koncernu gazowo-naftowego Mangistaumunaigaz, wcześniej podobną ofertę złożył rosyjski Gazprom. Rząd Kazachstanu zdecydował się jednak na transakcje z chińską korporacją. Eksperci twierdzą, że Mangistaumunaigaz posiada rezerwy ropy na poziomie 1,32 mld baryłek. Można więc zakładać, że pożyczka udzielona przez rząd Chiński w 2009 roku miała pewien wpływ na odrzucenie oferty Gazpromu. Chińskie korporacje posiadają obecnie jedną trzecią produkcji ropy Kazachstanu (około 20 mln ton rocznie). W Turkmenistanie chińskie firmy są zaangażowane obecnie w 49 projektów inwestycyjnych wartych 1,284 mld dolarów. Chiny starają się zawsze zatrudniać własnych pracowników do realizowanych przez siebie projektów poza granicami kraju. Szacuje się, że około 300 tys. chińczyków mieszka obecnie w Kazachstanie, około 200 tys. w Kirgistanie i 150 tys. w Uzbekistanie. Chińska kultura może być także traktowana jako swoisty towar eksportowy. Chińska muzyka, film czy dobra konsumenckie stają się coraz bardziej popularne w całej Azji, szczególnie wśród młodzieży. Ekspansja terytorialna Chińską potęgę doskonale obrazuje dość szokujący przykład scedowania na początku 2011 roku obszaru wielkości 1100 km2 od Tadżykistanu, co stanowi prawie 1% powierzchni tego kraju. Rząd Tadżykistanu ogłosił podpisanie tej umowy jako dyplomatyczny sukces, ponieważ Chiny początkowo domagały się aż 28 tysięcy km2. Wydaje się więc, że rząd w Duszanbe nie wytrzymał presji jaką wywierały Chiny i w końcu ku oburzeniu opinii publicznej uległ oddając część swojego terytorium. Inni aktorzy na środkowo-azjatyckiej scenie W 2001 roku powołano Szanghajską Organizację Współpracy, której celem jest umacnianie bezpieczeństwa regionalnego w Azji Centralnej. Członkami organizacji są Rosja, Chin, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Organizacja powstała, by przeciwstawić się wzrastającym wpływom USA w rejonie oraz by zachować hegemoniczną pozycję Rosji i Chin w tej części świata. Moskwa przygląda się z niepokojem na rosnące wpływy Chin w regionie. W ostatniej dekadzie wpływ Chin znacząco wzrósł, natomiast Rosja bezpowrotnie utraciła totalną kontrolę nad tym regionem Azji. Kreml stara się utrzymać wpływy także poprzez założoną w 1991 roku Wspólnotę Niepodległych Państw, której celem jest prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej państw i stworzenie wspólnej przestrzeni gospodarczej oraz wspólnego systemu komunikacyjnego. Władze starają się także zwiększyć skalę ekspansji w Azji Środkowej poprzez przejmowanie kontroli nad infrastrukturą znajdującą się na Kaukazie i w całym tamtejszym regionie. Dla polepszenia relacji z Turkmenistanem Rosja oferuje preferencyjne kredyty inwestycyjne. W 2003 roku podpisano także 25 letnią umowę o handlu gazem. W 2004 roku Gazprom powołał nową spółkę, Rosukrenergo, która otrzymała na wyłączność prawa do dostaw turkmeńskiego gazu na Ukrainę. Rosyjska ekspansja w Azji Centralnej ma bardziej 40 Azja i Pacyfik podłoże polityczne niż ekonomiczne. Kreml obawia się rosnących wpływów UE i Stanów Zjednoczonych w rejonie oraz postępującej ekspansji Chin. Działania Stanów Zjednoczonych w Azji Środkowej budzą obawy Pekinu. W krótkim okresie interesy Stanów Zjednoczonych ograniczają się jednak głównie do wojny w Afganistanie. W rejonie Azji Środkowej republiki byłego Związku Radzieckiego borykają się z wieloma problemami, do których można zaliczyć także autorytarne rządy i nierespektowanie praw człowieka. Polityczny koszt wchodzenia w bliższe stosunki z dyktatorami może być nie do przyjęcia. Poza tym Stany Zjednoczone nie są już w stanie być wszędzie. Należy pamiętać przy tym, że dla krajów Azji Środkowej Stany Zjednoczone są partnerem geopolitycznym, a Chiny geograficznym. Pomoc i współpraca z partnerem Amerykańskim jest tam ważna i mile widziana, jednak współpraca z Chinami jest kluczowa dla przetrwania i rozwoju. Na koniec Faktem jest, że Chiny poprzez rozbudowę sieci dostaw surowców, inwestycje w infrastrukturę i handel zdobywają coraz to większe wpływy w Azji Środkowej. Taka polityka ma na celu zapewnienie długotrwałego i stabilnego rozwoju dla kraju i jego obywateli. Wielka Gra naszych czasów jeszcze się nie skończyła, walka o wpływy w Azji Środkowej ciągle trwa. 41 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Z życia Koła Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych jest jedną z najaktywniejszych, najszybciej rozwijających się i najwyżej ocenianych organizacji studenckich działających obecnie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Nasza działalność koncentruje się na regularnej organizacji spotkań, debat i konferencji otwartych dla studentów wszystkich warszawskich uczelni. Każdego tygodnia spotykamy się z politykami, dyplomatami, dziennikarzami, podróżnikami i najlepszymi wykładowcami, by dyskutować o bieżących sprawach w polityce i gospodarce światowej. W minionym sezonie, tylko w ramach sztandarowych projektów takich jak Światowe Poniedziałki i Wiosenna Szkoła Młodych Dyplomatów, zorganizowaliśmy blisko 40 spotkań z udziałem około 60 ekspertów! Gościliśmy m. in.: b. Prezydenta Niemiec, Ambasadora Japonii w Polsce, wielu znanych polskich dyplomatów, wiceprezydenta amerykańskiego think tanku oraz innych znanych zagranicznych i polskich ekspertów. Na rynku spotkań eksperckich pod względem aktywności dystansujemy nie tylko inne organizacje studenckie, ale również wiele organizacji pozarządowych. Mimo oczywistej przepaści w zasobach i doświadczeniu liczba, różnorodność i poziom merytoryczny organizowanych przez nas paneli uprawniają nas do porównań w tym zakresie z czołowymi polskimi think tankami z dziedziny stosunków międzynarodowych. Dodatkowo w warunkach nieuruchamiania od kilku lat kierunku stosunki międzynarodowe w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie tworzymy na naszej uczelni najpopularniejsze, najbardziej otwarte forum dyskusji na tematy zagraniczne dla zainteresowanych studentów. Naszej działalności nigdy nie przyświecała rywalizacja czy niezdrowa konkurencja z innymi organizacjami, lecz realizacja wspólnych pasji. Pewnie dlatego przy organizacji wielu spotkań udawało się współpracować w dobrej atmosferze z wieloma partnerami. Walt Disney mawiał, że "robienie rzeczy niemożliwych jest całkiem dobrą zabawą". Wierzę głęboko, że całkiem dobrą zabawą dla mojego zespołu było przygotowanie pierwszej w historii Koła tak dużej publikacji. Wierzę, że całkiem dobrą zabawą była możliwość bezpośredniego kontaktu z tak wieloma autorytetami z dziedziny stosunków międzynarodowych. Mam też wiarę i przekonanie, że nadal będziemy się dobrze bawić w SKN Spraw Zagranicznych. Mateusz Sabat Prezes SKN Spraw Zagranicznych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie 42 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Rok 2011 z SKN Spraw Zagranicznych w liczbach Mateusz Sabat Dużo się działo przez cały 2011 rok w SKN Spraw Zagranicznych SGH. Oto krótkie zestawienie liczbowe naszej działalności. 400 - około tyle osób śledziło organizowany przez nas wykład Horsta Köhlera 53 - tylu wybitnych ekspertów pojawiło się na spotkaniach w ramach naszych sztandarowych projektów: Światowych Poniedziałków i Szkół Młodych Dyplomatów 34 - tyle spotkań, debat, paneli eksperckich odbyło się w 2011 roku tylko w ramach naszych sztandarowych projektów: Światowych Poniedziałków i Szkół Młodych Dyplomatów 16 - tylu zagranicznych gości pojawiło się na naszych spotkaniach w 2011 roku 15 - z tyloma partnerami zewnętrznymi współpracowaliśmy przy organizacji spotkań w 2011 roku. Wśród nich były m.in. Forum Obywatelskiego Rozwoju, Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego, Polska Akcja Humanitarna, Open Society Foundations czy Ambasada Japonii w Polsce 8 - tylu byłych polskich ambasadorów gościliśmy na naszych spotkaniach 7 - tyle dużych projektów realizowaliśmy w ciągu 2011 roku 3 - w tylu salach odbywało się spotkanie z Horstem Köhlerem. Ogromne zainteresowanie wykładem sprawiło, że uruchomiliśmy transmisję w sąsiednich salach 2 - tylu wysokich przedstawicieli amerykańskich think tanków podejmowaliśmy w Szkole Głównej Handlowej 1 - prezydent pojawił się w ramach organizowanego przez nas spotkania - Horst Köhler 0,5 szklanki - dokładnie tyle wody wypili Tomaszowi Lisowi przedstawiciele SKN Spraw Zagranicznych w 2011 roku W Nowym Roku wypijemy więcej wody znanym osobistościom, zaprosimy więcej gości, będzie o nas jeszcze głośniej! 43 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych W 22 poniedziałki dookoła świata Mateusz Sabat Światowe Poniedziałki są naszym sztandarowym projektem realizowanym już od 10 lat. To cykl cotygodniowych otwartych dla wszystkich spotkań ze znanymi i kompetentnymi przedstawicielami świata dyplomacji, polityki, nauki czy mediów, związanymi ze sprawami międzynarodowymi. Projekt cechuje niezwykła interdyscyplinarność, różnorodność i oryginalność podejmowanych spraw. Jak skutecznie prowadzić działalność gospodarczą w Chinach? Jak funkcjonuje bankowość muzułmańska? Czy widmo terroryzmu oddaliło się po śmierci Osamy bin Ladena? Dlaczego właśnie teraz przeciwko swoim władcom wystąpiły arabskie ulice? Jak wspólnota międzynarodowa powinna zareagować na światowy kryzys finansowy? Czy katastrofa naturalna w Japonii poddała w wątpliwość sens wykorzystywania energii atomowej? Jak międzynarodowe korporacje traktują pracowników w najbiedniejszych krajach? Odpowiedzi na te i dziesiątki innych pytań można było uzyskać biorąc udział w spotkaniach z cyklu Światowe Poniedziałki w 2011 roku. W semestrze letnim od lutego do maja przygotowaliśmy 14 spotkań, na których gościliśmy 27 ekspertów. Gościli u nas: H. Köhler (b. prezydent Niemiec), prof. K. Żukrowska (SGH), T. Palmer (Wiceprezydent Fundacji Atlas z USA), K. GórakSosnowka (SGH/UW), G. Olszak (MSZ), K. Kwiatkowska (Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego), Ł. Adamski (PISM), K. Mazurowska, Ł. Mazurowski (Profitia) M. Kwasiborski, S. Tuli (USA), G. Dziemidowicz (b. ambasador), R. Kownacki, P. Masiukiewicz (SGH), B. Paxford (UW), T. Chashab (Tybet), P. Cykowski, Y. Umeda, T. Hashimoto (Japonia), R. Bajek (specjalista ds. Japonii), S. Skrypka, T. Tokarski, S. Litwinow (właściciele ukraińskich firm), W. Górecki (OSW), K. Liedel (Colegium Civitas), prof. P. Balcerowicz (UW), J. Natkański (b. ambasador). W ramach spotkań z tego cyklu na 2 spotkaniach występowaliśmy z własnymi referatami na interesujące nas tematy. Jesienią 2011 zorganizowaliśmy kolejnych 8 spotkań, na których gościliśmy 16 ekspertów. Gościli u nas: prof. Z. Lewicki, dr J. Mrowiec, dr J. Yacoub, red. J. Żakowski, red. M. Stasiński, red. W. Lorenc, N. Capaz z Portugalii, L. Miodek, A. Sapa, T. Makulski, A. Karp, R. Maddakuri, P. Gricuk, Ł. Mazurowski, T. Y. Sylvia oraz T. Weis z Kanady. Oprócz spotkań z ekspertami podczas 4 spotkań odbywały się nasze własne występy. Jak wyglądały najciekawsze spotkania naszego cyklu? Dokładnie 2 lata po tym, jak Barack Obama wypowiadał na Kapitolu ostatnie słowa swojego przemówienia inauguracyjnego, w SGH rozpoczynał się Światowy Poniedziałek poświęcony półmetkowi jego prezydentury. W ten styczniowy wieczór naszym gościem był prof. Zbigniew Lewicki, znany amerykanista. Bardzo krytycznie odniósł się on do działań podejmowanych przez administrację Obamy. Jego zdaniem obecny prezydent USA zmarnował wysokie poparcie z powodu 44 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych swojej niedojrzałości, pasywności oraz przekonania o własnej doskonałości. Zwracał również uwagę na odmienny od ugruntowanego w amerykańskiej tradycji styl sprawowania urzędu. Krytykował zbyt miękką politykę zagraniczną USA. Nasz gość doceniał symbolikę wyboru pierwszego czarnoskórego prezydenta, ale miał wątpliwości, czy niedoświadczenie Obamy nie ośmieszy idei, które miała reprezentować jego prezydentura. W drugiej części spotkania w burzliwej dyskusji ze studentami prof. Lewicki dowodził, że Obama nie będzie miał większych szans na drugą kadencję. Pierwsze spotkanie po zimowej przerwie poświęcone było rewolucjom w świecie arabskim. Raptem 3 dni po ustąpieniu prezydenta Hosniego Mubaraka w Egipcie, gdy gwałtowne protesty rozprzestrzeniły się także na ulice Libii i Jemenu, te bezprecedensowe wydarzenia na gorąco komentowali zaproszeni eksperci: dr Katarzyna Górak-Sosnowska pracownik naukowy Katedry Socjologii Kolegium Ekonomiczno-Społecznego SGH oraz Katedry Arabistyki i Islamistyki Wydziału Orientalistycznego UW, prof. dr hab. Katarzyna Żukrowska, kierownik Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego SGH oraz Grzegorz Olszak, naczelnik Wydziału Państw Arabskich i Iranu w Departamencie Afryki i Bliskiego Wschodu MSZ. Uczestnicy debaty zgodzili się, że przyczyny wybuchu niepokojów w kolejnych krajach są bardzo podobne. Podłożem 45 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych niezadowolenia ludności jest głównie bieda i duże rozwarstwienie dochodów. W wielu arabskich krajach panuje też wysokie bezrobocie. Dotyczy to zwłaszcza najmłodszych pokoleń, które nie widzą dla siebie szansy w skostniałych społeczeństwach. Problemy te utrzymywały się w świecie arabskim od lat, ale w warunkach globalnego kryzysu gospodarczego i rozwoju nowych mediów, doprowadziły wreszcie do wybuchu. Świat arabski ponownie był w centrum zainteresowania podczas współorganizowanej przez SKN Spraw Zagranicznych 21 marca 2011 minikonferencji o bankowości muzułmańskiej: „Jak zarobić bez procentu?”. W pierwszej części spotkania odbyła się dyskusja panelowa z udziałem ekspertów: dr Katarzyny Górak-Sosnowskiej z KES SGH oraz UW, dr Beaty Paxford z UW oraz dr Piotra Masiukiewicza z KNOP SGH. Debatę moderowała Anna Ślęzak z IKN Kontekstów Islamu UW. Eksperci mówili m.in. o etyce biznesu i rozumieniu tego pojęcia w krajach Europy Zachodniej oraz w świecie muzułmańskim. Rozmowa toczyła się także wokół ubezpieczeń muzułmańskich, inwestycji banków muzułmańskich w Europie i wpływie kryzysu na tę bankowość. W części drugiej głos zabrali studenci zajmujący się naukowo tematyką bankowości muzułmańskiej: Adam Baron, Izabela Izdebska, Gabriela Mieczkowska, Ewa Pietrzak oraz Katarzyna Sidło. W swoich wystąpieniach przedstawili oni instytucje takie jak sukuk i murabaha, funkcjonowanie bankowości muzułmańskiej w świecie arabskim (na przykładzie Zjednoczonych Emiratów Arabskich) i w naszej kulturze (w Wielkiej Brytanii), a także specyfikę islamskiego rynku dzieł sztuki. Spotkanie śledziło blisko 100 studentów zgromadzonych w Auli II Budynku C. Dzień później z jeszcze większym zainteresowaniem spotkał się zorganizowany przez SKN Spraw Zagranicznych i Forum Obywatelskiego Rozwoju wykład Toma G. Palmera, amerykańskiego ekonomisty, wiceprezydenta Fundacji ATLAS, starszego analityka w Cato Institute, pt. „Economic Freedom. The Key to Poland’s Future and Prosperity”. 46 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Na początku postawił on tezę, że ostatnie stulecie przyniosło światu fundamentalną zmianę – od stanu masowej biedy do dość powszechnego dobrobytu. Według niego przyczyniły się do tego uznanie prawa przedsiębiorców do zachowania zysku i napędzane przez nich innowacje. Odwołał się także do noblisty w dziedzinie ekonomii Douglasa Northa, który wskazywał, że instytucje kształtują bodźce, a te ludzkie zachowania. Według dr Palmera kluczowe są prawa własności, które mogą kreować bodźce dla tworzenia dobrobytu, współpracy i rozwoju społecznego. Podkreślał także wagę swobody negocjacji, wolnorynkowego kształtowania cen. Zdaniem Palmera zadaniem sprawnego państwa i wyzwaniem dla Polski jest tworzenie silnych instytucji. Te przyczynią się do zwiększenia zakresu osobistej wolności każdego obywatela, respektowania prawa, rozwoju społeczeństwa obywatelskiego oraz pomnażania dobrobytu. W 3 tygodnie po dramatycznym trzęsieniu ziemi i uderzeniu fal tsunami w Japonii, a także serii awarii w japońskich elektrowniach atomowych, odbyło się kolejne spotkanie z cyklu Światowe Poniedziałki poświęcone właśnie tym wydarzeniom. W debacie udział wzięli: Yoshiho Umeda, Japończyk mieszkający w Polsce od 1963r., Członek Rady Konsultacyjnej Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki; dr Robert Bajek, socjolog, współpracownik Uniwersytetu w Kyoto; Tom Hashimoto, ekspert ds. stosunków międzynarodowych z Japonii oraz Mateusz Sabat, prezes SKN Spraw Zagranicznych SGH. W pierwszej części spotkania dyskusja toczyła się wokół społecznych i ekonomicznych skutków tragedii. Paneliści nie byli zgodni, jak katastrofa może wpłynąć na gospodarkę Japonii w dłuższym okresie. Obok opinii, że zdołuje jeszcze bardziej pogrążoną w stagnacji japońską gospodarkę pojawiło się zdanie, że po kataklizmie zawsze przychodzi czas intensywnej odbudowy napędzającej koniunkturę. Podjęto także temat unikalnych procedur stosowanych w Japonii w trakcie podobnych kataklizmów. Pozwoliły one zminimalizować liczbę ofiar. Mimo ogromu zniszczeń w kraju nie było śladu paniki i chaosu. 47 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Ostatnią część spotkania i serię pytań od publiczności zdominowała sprawa wycieków w elektrowniach jądrowych i przyszłości tego rodzaju energii. Eksperci przewidywali, że awaria w Fukushimie na dłuższą metę raczej nie będzie miała wpływu na rozwój energetyki jądrowej na świecie. Miesiąc później, 9 maja 2011 w SGH gościł Horst Köhler, b. prezydent Niemiec, w przeszłości także przewodniczący EBOiR, dyrektor zarządzający w MFW oraz przewodniczący Rady Wykonawczej MFW. Wykład zorganizowany przez Szkołę Główną Handlową w Warszawie, Forum Obywatelskiego Rozwoju oraz SKN Spraw Zagranicznych poświęcony był reformie międzynarodowego systemu walutowego. Jest ona trudnym zadaniem. Zdaniem Köhlera podstawowym wyzwaniem jest zacieśnienie współpracy między narodami, które powinno zacząć się od lepszej reprezentacji interesów wszystkich krajów na forach dyskusji międzynarodowej. Inną słabością strukturalną systemu jest brak mechanizmów dyscyplinowania ekonomicznego. Brak dyscypliny skutkuje nieodpowiedzialnym zadłużaniem. Kolejnym problemem jest oderwanie instytucji finansowych od gospodarki realnej. Coraz mniejsza zależność między tymi dwoma światami prowadzi do nierównowagi, niestabilnego 48 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych obrotu kapitałem i wzrostu liczby kredytów. Köhler chciałby, by kryzys potraktować jako szansę na reformę międzynarodowego systemu walutowego. 2 maja 2011 Barack Obama obwieścił światu, że terrorysta nr 1 Osama bin Laden zginął w 40-minutowej operacji przeprowadzonej przez elitarne oddziały amerykańskiej marynarki wojennej. Już 2 tygodnie później w SGH odbyła się prawdopodobnie pierwsza w Polsce otwarta debata akademicka na ten temat. W spotkaniu zamykającym sezon Światowych Poniedziałków udział wzięli: prof. Piotr Balcerowicz, orientalista i podróżnik, Jan Natkański, b. ambasador RP w Egipcie oraz przedstawiciel Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. Zaproszeni goście przypomnieli drogę, jaką przebył nieuchwytny od lat Osama bin Laden. Najpierw walczył partyzancko z ZSRR w Afganistanie, potem wydał wojnę Zachodowi. Z czasem stworzył luźną sieć terrorystyczną, Al-Kaidę, której największą operacją były zamachy w USA z 11 września 2001 roku. Eksperci zgodzili się, że choć śmierć bin Ladena ma wymiar symboliczny, to nie stanowi przełomu w walce z terroryzmem. Al-Kaida jest silnie zdecentralizowaną organizacją, nad którą bin Laden nie miał w ostatnich latach bezpośredniej kontroli. Niezwykła aktywność naszego zespołu i różnorodność przygotowywanych spotkań składają się na projekt wyjątkowy, nie tylko na rynku warszawskim, ale w skali kraju. 49 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych O efektach dekryminalizacji posiadania narkotyków na świecie Klaudia Stano Na narkotykowej mapie Europy Portugalia wyróżnia się jako państwo w sposób niezwykle efektywny i mądry zwalczające uzależnienia od substancji odurzających. Przypadek ten, choć nieznany szerszej opinii publicznej, zasługuje na dokładniejsze zbadanie. 9 listopada 2011 Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych przy Katedrze Integracji Europejskiej im. Jeana Monneta przy współpracy z Open Society Foundaions w ramach cyklu Światowe Poniedziałki zorganizowało debatę Nuno Capaza, eksperta z lizbońskiego Institute on Drugs and Drug Addiction, członka tzw. Komisji Odwodzenia – interdyscyplinarnego zespołu pracującego z osobami używającymi substancji psychoaktywnych oraz Macieja Stasińskiego z działu zagranicznego "Gazety Wyborczej". W 2001 roku w Portugalii zdekryminalizowano posiadanie niewielkich ilości narkotyków i na pozytywne efekty kontrowersyjnej reformy nie trzeba było długo czekać. W przedstawionej niżej relacji przyjrzymy się stronie formalnej przedsięwzięcia i dowiedziemy, że dziesięcioletnia walka o utrzymanie tego rozwiązania to prawdopodobnie początek drogi do sukcesu. Na wstępie trzeba zaznaczyć, że Portugalia postawiła sobie realistyczne cele. Nie dążyła do obniżenia statystyk. Złożoność problemu wymagała cierpliwości, radykalnych kroków i ogromnej konsekwencji. Niepokojące tendencje zauważono już w latach osiemdziesiątych. Ówczesne badania wykazały, że aż jeden procent społeczeństwa jest uzależniony od heroiny, podczas gdy jeszcze dziesięć lat wcześniej świadomość społeczna plasowała się na zdecydowanie niższym poziomie. Pojawiły się kampanie prewencyjne o wątpliwej skuteczności. Eksperci szybko wyciągnęli wnioski 50 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych – każda grupa społeczna, nisza, subkultura potrzebuje zindywidualizowanego podejścia. Zdecydowano się na pierwszy radykalny ruch i zrezygnowano z kampanii społecznych skierowanych do bezosobowego adresata. Takie kampanie bardzo podobają się opinii publicznej, ale nie przybliżają w żaden sposób do rozwiązania problemu. Portugalia nigdy nie była krajem z wyraźnie widocznym problemem narkotykowym. Niemniej jednak zauważalny wzrost komplikacji zdrowotnych i śmierci związanych z zażywaniem substancji odurzających w latach 90-tych doprowadził do sytuacji, w której podjęcie środków zapobiegawczych wydawało się nieuniknione. W 1999 roku powstała Strategia Narkotykowa, która kładła nacisk między innymi na fakt, że osoba zażywająca narkotyki powinna być traktowana przede wszystkim jak pacjent wymagający swoistego leczenia, a nie jak przestępca. Celem nie było bynajmniej społeczne odizolowanie narkomanów, a raczej uświadomienie problemu i znalezienie humanitarnych sposobów jego załagodzenia. Krokiem milowym była dekryminalizacja posiadania małych ilości narkotyków (do 10 dawek dziennych). Samo posiadanie przestało być traktowane jako przestępstwo i zostało sklasyfikowane jako wykroczenie. Należy podkreślić, że dekryminalizacja jest rozróżnialna od legalizacji czy liberalizacji. Argumenty za nią przemawiające nie były natury wolnościowej, do czego sprowadzają się np. postulaty Ruchu Wolnych Konopi w Polsce. W zarysie, celem przeprowadzonej reformy była lepsza kontrola nad problemem uzależnień i reintegracja społeczna osób wyraźnie uzależnionych od narkotyków poprzez specjalne terapie zdrowotne i psychologiczne. 51 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Inkarceracja spowodowana posiadaniem narkotyków w oczywisty sposób nie pomagała uzależnionym osobom, choć zapewne odstraszała przed jednorazowymi przygodami. Obecnie zamiast więzienia, przyłapany otrzymuje nakaz stawienia się przed specjalną komisją, której zadaniem jest indywidualne podejście do każdego przypadku, ocena i ewentualne skierowanie na terapię lub nałożenie jednej z wielu możliwych kar. Komisje składają się z psychologów, lekarzy, pracowników opieki społecznej i prawników. Pierwsze wykroczenie tego typu rzadko podlega karze. Najczęściej ustala się okres zawieszenia, podczas którego wstrzymuje się od egzekwowania sankcji pod warunkiem, że sytuacja się nie powtórzy - podkreślał Capaz. Ważnym elementem procedury jest możliwość bezwarunkowego zawieszenia w przypadku, gdy osoba przyłapana na posiadaniu narkotyków przyzna, że jest uzależniona i dobrowolnie podda się terapii. Interesujący jest wachlarz stosowanych sankcji, z tym że należy mieć na uwadze symboliczną naturę niektórych z nich. Przykładowo można czasowo pozbawić możliwości wykonywania zawodu przyłapanego na posiadaniu narkotyków, przebywania w określonych miejscach, spotykania się z danymi osobami, a nawet wyjazdu za granicę. Wszystko zależy od jednostkowego przypadku. Prowadzona jest baza danych, w której zapisana jest indywidualna narkotykowa historia każdej osoby, która została zatrzymana za posiadanie tychże substancji. Może nie tylko symboliczne znaczenie ma fakt, że organ zarządzający komisjami i całym programem działa pod auspicjami Ministerstwa Zdrowia. Świadczy to o odważnym i profesjonalnym potraktowaniu problemu. Opozycja wobec reformy okazała się dość silna, szczególnie wśród środowisk prawicowych. Częstym podejściem laików jest błędne przekonanie, że to podatnicy poniosą koszty oficjalnej walki z narkomanią. W istocie środki, które dotąd przeznaczano na więzienia zostaną skierowane na profesjonalną terapię. Surową literę prawa zastąpiono ludzkim podejściem, dzięki czemu zdecydowanie więcej osób decydu- 52 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych je się na poddanie terapii. Komisja nie narzuca rozwiązań, lecz pomaga znaleźć właściwą drogę. Reforma usprawniła również działanie policji. W chwili obecnej władze mogą skupić się na śledzeniu skomplikowanych siatek przemytniczych. Konfiskaty nie są już aż tak częste, za to zdecydowanie bardziej spektakularne. I chociaż dane dotyczące spożycia i handlu narkotykami są identyczne jak przed dziesięcioma laty, walka ze zorganizowanymi grupami przestępczymi przebiega sprawniej. Portugalia staję się pewnego rodzaju modelem, do którego dążą południowoamerykańskie państwa. Powracając na bliższe nam terytoria zachowawcza polityka i słabości demokracji europejskiej uniemożliwiają wprowadzenie w większości krajów tak daleko idących reform. Żaden walczący o reelekcję rząd nie zdecydowałby się na odważny i, jak pokazują portugalskie doświadczenia, uzasadniony krok w obawie o utratę jakże cennego, konserwatywnego elektoratu. Debata narkotykowa w Polsce w ogóle nie ma miejsca i niestety nic nie zapowiada zmian w tym kierunku. Środki odurzające pozostają tematem tabu. Zarówno Nuno Capaz, jak i Maciej Stasiński podkreślali, że trudne socjalnie kwestie wymagają czasu, spokojnego tłumaczenia i niezwykłej delikatności. Warto jednak uczynić pierwszy krok. 53 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych “Reżim w Libii obalony. Co dalej?” Adrianna Bondyra Kolejne listopadowe spotkanie z cyklu Światowe Poniedziałki dotyczyło wydarzeń, których przebieg przez ostatnie miesiące uważnie śledził cały świat. O skutkach wojny w Libii i śmierci Muammara al-Kaddafiego, autorytarnego przywódcy kraju dyskutowali: dr Janusz Mrowiec – były ambasador RP w Senegalu, Gwinei, Mali, Gambii oraz Algierii, dr George Yacoub z Katedry Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz redaktor Wojciech Lorenz z dziennika „Rzeczpospolita”. Debatę poprowadziła członkini Koła, Agnieszka Posłuszna. Pierwsze pytania, na które odpowiedzieli zaproszeni eksperci wynikały z tytułu spotkania „Reżim w Libii obalony. Co dalej?”: Jaka przyszłość czeka Libię? Czy demokracja jest tam w ogóle możliwa? Jako pierwszy wypowiedział się doktor George Yacoub. Zwrócił uwagę na dyskusję, jaka toczyła się ostatnio w libijskich mediach. Jej tematem była kwestia zakładania partii politycznych – czy warto je powoływać do życia? Przywódca reżimu, pod którym Libijczycy żyli przez 42 lata Muammar Kaddafi napisał w swojej „Zielonej książce”: „Być partyjnym to być zdrajcą”. Czy w takich warunkach, świeżo po obaleniu dyktatury, możliwy jest system wielopartyjny? Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że społeczeństwo libijskie jest podzielone na plemiona. Według doktora Janusza Mrowca żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zrozumieć islam. Dla większości muzułmanów najlepszą koncepcją państwa jest państwo kierowane według praw boskich. Jeżeli religia reprezentuje wartości ideologiczne i moralne, wtedy jest oczywiste, że może działać tylko jedna partia, która reprezentuje właśnie taki program. W takich warunkach nie da się przenieść do Libii i innych krajów arabskich modelu europejskiego. Redaktor Wojciech Lorenz reprezentował bardziej optymistyczny pogląd, jeśli chodzi o podział władzy w Libii. Jego zdaniem plemiona starają się ze sobą współpracować pod naciskiem Zachodu. 54 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Przyczyną tego jest fakt, że 90% libijskiej ropy jest eksportowane do Europy. Zachód podjął ryzyko pomocy rebeliantom, gdyż z informacji wywiadów wynikało, że zagrożenie radykalnym islamem nie jest duże. Drugie pytanie prowadzącej debatę dotyczyło ropy naftowej, która stanowi 80% dochodu narodowego Libii. Tutaj doktor Mrowiec zwrócił uwagę na długi państw Zachodu, kupujących libijską ropę wobec tego kraju. Tymi finansami rozporządzał syn Kaddafiego. Niejasna jest kwota tego zadłużenia, ponieważ reżim mieszał pieniądze publiczne z prywatnymi środkami dyktatora. Zdaniem doktora Yacouba innym, również bardzo ważnym bogactwem Libii są zabytki i to na turystykę powinni w przyszłości postawić Libijczycy. Trzecią omawianą kwestią były operacje NATO w Libii. Czy rzeczywiście należało tam interweniować? Redaktor Wojciech Lorenz przygotował i przedstawił na ten temat prezentację, w której zawarł m.in. podstawowe informacje na temat przebiegu tej wojny, dane liczbowe dotyczące operacji NATO oraz opinie na temat słuszności decyzji o interwencji i jej skutków. Jego zdaniem bezpośrednią przyczyną zaangażowania się Zachodu w libijską rewolucję była prośba krajów Ligi Arabskiej do ONZ o interwencję w Libii. ONZ wydała rezolucję potępiającą Kaddafiego i zakazała lotów nad Libią. Ciężar interwencji wzięło na siebie NATO. Udogodnieniem była tutaj możliwość korzystania z baz we Włoszech i Francji oraz ustabilizowana sytuacja w krajach sąsiadujących z Libią. Amerykanie zbombardowali najpierw ośrodki obrony przeciwlotniczej oraz centra dowodzenia wojsk Kaddafiego, później przekazali kierowanie misją Europie, konkretnie: Francji i Wielkiej Brytanii. Podsumowując, redaktor Lorenz uznał interwencję w Libii za sukces, który obnażył słabe strony sojuszu (np. wewnętrzne podziały, słabość militarną bez USA). Osiągnięto zamierzone cele, a brak zaangażowania Polski w tę misję należy uznać za straconą szansę. Po prezentacji wywiązała się dyskusja, ponieważ dwaj pozostali eksperci nie podzielali opinii Wojciecha Lorenza. Zarówno George Yacoub jak i Janusz Mrowiec byli zdania, że 55 Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych Polska zrobiła bardzo dobrze, nie angażując się w tę interwencję. Według doktora Yacouba NATO nie zrobiło nic by chronić cywilów przed rebeliantami, a doktor Mrowiec uznał, że Zachód zawinił jeszcze wcześniej w ogóle wpuszczając Kaddafiego na salony, jeszcze na długo przed rebelią. Akceptowano zaostrzanie konfliktów przez dyktatora za cenę tego, że odstąpił on od prób z bronią nuklearną. Na zakończenie tej części spotkania pan Janusz Mrowiec stwierdził jednak, że prawdopodobnie przyjęte rozwiązanie było jedynym możliwym w tej sytuacji. W drugiej części debaty eksperci odpowiadali na pytania publiczności. Pierwsze z nich dotyczyło tego, czy warto było pomagać niegotowej na demokratyczne przemiany Libii, podczas gdy do wielu innych dyktatur Zachód się nie miesza. Zdaniem Wojciecha Lorenza nie było innej możliwości, ponieważ siły Kaddafiego wymordowałyby tysiące ludzi. Państwa zachodnie powinny poczuwać się do winy za sytuację w tamtym regionie tzn. biedę, głód, analfabetyzm, gdyż jest to konsekwencją kolonializmu. Doktor Yacoub zwrócił uwagę na to, że przy zaangażowaniu się NATO w tę operację dowódcom zabrakło wyobraźni i w rezultacie pomogli w zlinczowaniu człowieka. Następnie padło pytanie o to, czy Zachód powinien w dalszym ciągu pomagać Libii czy też wycofać się. Tutaj eksperci zwrócili uwagę na to, że Zachód głównie przeciwdziała rozwojowi radykalnego islamu szyickiego, robiąc wszystko, by panował w tych państwach bardziej umiarkowany islam sunnicki. Szanse na to, że tak faktycznie się stanie, istnieją w Tunezji i Egipcie. Redaktor Lorenz wskazał na rolę Turcji w tym regionie oraz uznał, że to od Egiptu zależy, jak ukształtuje się sytuacja w tej części północnej Afryki. Ostatnie pytanie dotyczyło bardziej prawdopodobnego modelu przyszłego państwa libijskiego – wojskowa dyktatura czy raczej państwo wyznaniowe, oparte na zasadach radykalnego islamu? Doktor Janusz Mrowiec odpowiedział, że w tamtym regionie rządy wojskowych nie są wcale najgorszym rozwiązaniem, ponieważ stanowią oni elitę społeczeństwa, są dobrze wykształceni na zagranicznych uczelniach oraz opowiadają się za modernizacją, nowoczesnymi rozwiązaniami dla państwa. Unia Europejska powinna umożliwić dostosowanie norm uniwersalnych do warunków świata muzułmańskiego. Zachód poradzi sobie z tą sytuacją, jeżeli nie będzie narzucał gotowych rozwiązań. Według doktora Yacouba siła, która dojdzie w Libii do władzy, nie będzie potrzebowała wojska, ponieważ stanie za nią cały naród. Redaktor Wojciech Lorenz uznał oba scenariusze za możliwe, podsumowując, że szariat (prawo religijne) wcale nie musi oznaczać wahhabizmu, czyli najbardziej radykalnej odmiany islamu. Jak wynika z opinii zaproszonych ekspertów, przyszłość Libii nie jest do końca przesądzona, możliwe są różne scenariusze. Powinniśmy przede wszystkim wziąć po uwagę, że w odmiennych warunkach kulturowych raczej nie należy oczekiwać modelu państwa utworzonego na podstawie skopiowanych europejskich rozwiązań. 56 57 Magazyn Spraw Zagranicznych jest nową platformą wymiany poglądów na bieżące sprawy międzynarodowe. Stawiamy na odważne opinie, komentarze i analizy. Nie zamykamy się na teksty, w których będą przybliżane tematy fascynujące jednych, a być może nieznane dla innych. Nasz Magazyn to inicjatywa unikalna w SGH. Gospodarka? Giełda? Wykresy? Loże? Zamknięte bractwa? Nawet coś o praniu? To wszystko już było! Czas na poważną dyskusję o polityce zagranicznej i najważniejszych wyzwaniach globalnych. Działalność w SKN Spraw Zagranicznych to stały rozwój. Taką szansę daje też Magazyn Spraw Zagranicznych. Chcemy z jednej strony przybliżać w znośnej formie tematykę międzynarodową naszym czytelnikom, z drugiej dawać możliwość rozwijania umiejętności analitycznych i publicystycznych naszym autorom. Zachęcamy wszystkich do współpracy i czytania kolejnych numerów Magazynu! 58