Grzegorz Braun: Wszystko na sprzedaż.

Transkrypt

Grzegorz Braun: Wszystko na sprzedaż.
Niezależny serwis społeczności blogerów
Grzegorz Braun: Wszystko na sprzedaż.
MacGregor, 27.10.2016 15:10
Jeszcze za poprzedniego reżimu, to jest za rządów jawnych sprzedawczyków i
oportunistów, szereg razy zdarzało mi się odpowiadać na pytanie, jak oceniam
prawdopodobieństwo wyborczego zwycięstwa prawicy. Szereg razy publicznie dzieliłem
się wówczas przypuszczeniem, że powrót deklaratywnej prawicy do władzy jest, owszem,
całkiem niewykluczony, a może nawet pożądany – z punktu widzenia naszych
tradycyjnych rozbiorców i okupantów jako konieczny element scenariusza rozbiorowego.
Na co niektórzy reagowali powątpiewaniem, a nawet posądzeniami o przesadną
podejrzliwość, bo niby jakichże pożytków mogliby się spodziewać zewnętrzni i
wewnętrzni moderatorzy naszej sceny politycznej (mafie, służby i loże krajowe i obce) z
dopuszczenia do rządów prawicy patriotycznej? To tylko pozorny paradoks, który np.
jesienią 2014 r. tak starałem się rozjaśnić (na łamach jednego z rzadkich czasopism, które
wówczas jeszcze skłonne były mnie drukować):
Jeśli do fasady władzy dopuszczony zostanie na jakiś czas obóz patriotyczny, to po to
tylko, żeby było na kogo zwalić winę i komu przypisać odpowiedzialność za skutki
upadku państwa, bankructwa socjalu i ogólnej niewydolności systemu. Dodatkowy
pożytek z epizodu rządów p.o. prawicowych będą mieli nasi okupanci w tym, że finałową
pacyfikację będzie można przedstawiać jako „przywracanie demokracji” po tym jak
„hydra faszyzmu podniosła głowę”.
strona 1 / 5
Niezależny serwis społeczności blogerów
Nie była to, jak widać, mylna prognoza, choć przecież formułowałem ją za czasów
oligopolu PO-PSL, kiedy perspektywy podwójnego zwycięstwa wyborczego PiS nikt
właściwie nie brał jeszcze pod uwagę. Ale oto od roku już trwa w najlepsze realizacja
takiego właśnie scenariusza: reprezentanci obozu zdrady narodowej, którzy w dużej
mierze na własne życzenie oddali stanowiska w fasadzie władzy III RP, właściwie nie
zajmują się już niczym innym, tylko przyzywaniem obcej interwencji. Do tej ostatniej, z
czego wszyscy zdają sobie sprawę, potrzebny jest naprawdę solidny pretekst, trwa więc
intensywne poszukiwanie okazji do prowokacji, która mogłaby wreszcie wprawić w ruch
procedury prowadzące do poddania Polski zewnętrznej kurateli. Aby jednak
„europejska klauzula solidarności”, czyli współczesna wersja „doktryny Breżniewa”,
mogła zadziałać, nie wystarczą już, jak widać, marsowe miny sędziego Rzeplińskiego i
alarmistyczne komentarze Adama Michnika. Dla „zdecydowanej reakcji wspólnoty
międzynarodowej” potrzeba czegoś więcej – potrzeba krwi na ulicach. I nad tym właśnie,
jak przypuszczam, pracują w tych dniach oficerowie rozmaitych frontów, ideologicznych,
propagandowych i bezpieczniackich.
Nie trzeba długo myśleć, by zauważyć, że może nie być po temu okazji lepszej niż 11
listopada. Nie zdziwmy się więc, jeśli właśnie w nadchodzących dniach i tygodniach
nastąpi szczególnie zagęszczenie informacji i dezinfromacji na nasz temat – nie tylko w
kraju, ale i w szerokim świecie.
Jest jednak jeszcze drugi warunek – poza solidną prowokacją – jaki musi być spełniony,
aby spełniły się marzenia folksdojczów i sowieciarzy występujących dziś pod załganych
szyldem „obrony demokracji”. Aby szykowany przez nich warszawski „majdan” mógł
eskalować aż do pożądanego skutku, tj. obalenia aktualnego układu władzy, nieodzowny
jest jeszcze jeden kluczowy element. Jaki? Zielone światło z ambasady przy ul. Pięknej.
Bez tego ani Schetyna, Petru et consortes, ani generałowie służb, które patronowały ich
karierom, nie mogą liczyć na tryumfalny powrót do szerszej krawędzi koryta – bez
przyzwolenia Waszyngtonu nie nastąpi w Warszawie żadna gwałtowna rearanżacja sceny
politycznej.
I dlatego, jak przypuszczam, liderzy zwycięskiej formacji z Jarosławem Kaczyńskim na
czele, czynią wszystko, aby towarzysze amerykańscy uznawali ich nadal za najlepszych
plenipotentów swoich interesów w regionie. Problem w tym, że aby ten efekt uzyskać, aby
plasować się na czele amerykańskiej listy „naszych s…nsynów” w Europie Środkowej,
trzeba w kontakcie z tym akurat transatlantyckim partnerem zapomnieć o polskim
interesie narodowym i polskiej racji stanu. I na tej właśnie ścieżce desygnowani przez
Jarosława Kaczyńskiego najwyżsi urzędnicy państwowi postąpili już bardzo daleko. I
czynili to z taką skwapliwością, że można się poważnie zastanowić, czy zostało im jeszcze
strona 2 / 5
Niezależny serwis społeczności blogerów
cokolwiek, czym mogliby bardziej zadowolić swoich amerykańskich patronów. Czy
przypadkiem nie wyprzedali już wszystkiego, czym dysponowali?
Zreasumujmy: w ciągu roku kierownictwa MON i MSZ dokonały ścisłego sprzęgnięcia
naszej racji stanu z imperialnym interesem USA – nasza polityka zagraniczna i obronna
(co wszak na jedno wychodzi) została „zespawana na sztywno” z dyrektywami
Waszyngtonu. Kuriozalne ukoronowanie tej akcji nastąpiło w ostatnich tygodniach:
wiceministrem (podsekretarzem stanu) został w MSZ niejaki Robert Grey, obywatel
amerykański. Notabene: trzeba przyznać, że od czasu odwołania do ZSRS większości
sowieckich „doradców” i „popów” (pełniących obowiązki Polaków) w roku 1956 Sowieci
później unikali już podobnej ostentacji. A dokonany przez MON zwrot przez rufę w
osławionym przetargu na francuskie caracale w mgnieniu oka „wygranym” przez
amerykańskie „blekhołki” („Słoń w składzie helikopterów”, jak to zrecenzował minister
Szeremietiew), to ostatecznie utrwaliło trend „bezalternatywny” w naszej dyplomacji.
Czy wychodząc tak dalece naprzeciw oczekiwaniom naszych sojuszników
„bezalternatywnych” (określenie prezydenta Dudy użyte w wystąpieniu kijowskim),
rządzący zostawili sobie jakiekolwiek pole manewru? Czy zostało im jeszcze cokolwiek
na sprzedaż? Niewiele, ale postępując tak bezkompromisowo jak do tej pory, może już
wkrótce uda im się doprowadzić do „pełnego otwarcia” Polski także w sferze
gospodarczej.
Sądząc z wcześniejszych wypowiedzi ministra Morawieckiego na temat tajnych traktatów
(sic! – o treści wciąż utrzymywanej w tajemnicy przed opinią publiczną) CETA i TTIP,
już wkrótce mogą one stać się obowiązującym prawem. A wszak główny figiel polega na
tym, że mają one wyłączyć spod polskiej jurysdykcji relacje z zewnętrznymi partnerami
handlowymi. Jak ci partnerzy skłonni są traktować nasze żywotne interesy, tego pokaz
wobec ministra Waszczykowskiego dał ledwie parę miesięcy temu ambasador Jones w
sprawie Kanału Śląskiego, którego budową żywo zainteresowani byli Chińczycy, co
oczywiście Amerykanie uważają za niedopuszczalne. Trzeba to wyraźnie stwierdzić:
uznanie przez Warszawę dyktatu Waszyngtonu w tym ostatnim przypadku było aktem
zbliżającym aktualny układ władzy do granicy zdrady narodowej nie mniej niż
zaproszenie obcych wojsk na terytorium Rzeczypospolitej oraz zmiany w prawie, które
legalizują ewentualne używanie przez naszych aliantów ostrej amunicji (sic! – również
poza terenem poligonu i nie tylko w stanie wojny).
A tymczasem prezydent RP podczas niedawnego nowojorskiego spotkania najwyraźniej
strona 3 / 5
Niezależny serwis społeczności blogerów
(sądząc z komunikatów prasowych) podtrzymał nadzieje żydowskich szantażystów na
spełnienie ich oczekiwań. Już wcześniej wygłaszane przez Dudę, Szydło i Kaczyńskiego
okolicznościowe przemówienia (w Warszawie, Kielcach i Białymstoku) były manifestem
przyjęcia przez rządzących ahistorycznej i antypolskiej narracji suflowanej przez ośrodki
propagandy żydowskiej. Znamienne było zwłaszcza wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego
„potępiające antysemityzm, także ukryty” (sic!). Że w słowniku naszych przywódców
trwale zadomowiła się politpoprawna nowomowa, tego znaczącym symptomem było
zaniepokojenie „wzrostem radykalizmu” w waszyngtońskim przemówieniu ministra
Macierewicza. Czy te z pozoru drobne koncesje, bo czynione na razie na płaszczyźnie
językowej, nie zostaną wykorzystane przeciwko nam, czy za nieopatrznie wypowiedziane
przez panów ministrów czy prezesów słowa nie zechce ktoś pociągać do
odpowiedzialności całego narodu? Czy fałszywa retoryka walki z „radykalizacją” i
„antysemityzmem”, którą swoimi wypowiedziami legitymizują nasi aktualni przywódcy,
nie zostanie po raz kolejny zastosowana w celu delegitymizacji polskiego patriotyzmu,
może już 11 listopada?
Sprawa polska zbliża się niewątpliwie do poważnego przesilenia. Potęguje takie
przeświadczenie kontekst międzynarodowy. Po niedawnej wizycie Victorii Nuland w
Moskwie znów trudno oprzeć się wrażeniu, że w stosunkach amerykańsko-rosyjskich na
naszym odcinku dogadana została kolejna „transformacja”, skoro, jak donoszą, pani
Nuland (spec-asystent sekretarza stanu USA) zgodziła się z panem Surkowem (doradcą
prezydenta Rosji), że Kijów powinien wykonać porozumienia z Mińska. Jeśli bowiem
Waszyngton i Moskwa koordynują politykę nacisków względem Kijowa, to może i
względem Warszawy nie są już na antypodach? Czy tak jest w istocie? Czy aktualna
eskalacja na odcinku bliskowschodnim jest tylko ustawką, grą w dobrego i złego
policjanta, prowadzoną m.in. na nasz użytek, ale przede wszystkim dla złudzenia Chin?
Tego niestety nie dowiemy się przed faktem, tzn. zanim spadną bomby, albo też zanim
bieg zdarzeń ujawni dokonanie kolejnego „resetu”. Czy więc Waszyngton, zwłaszcza po
wyborach prezydenckich, zechce prolongować promesę na rządzenie ludziom aktualnego
układu żoliborskiego? Jeśli nawet ktoś udzielił Jarosławowi Kaczyńskiemu takich
gwarancji, to obawiam się, że nie mają one żadnego pokrycia. Bo może, skoro tylko
poczynione zostaną ostatnie z oczekiwanych koncesji na rzecz naszych
„bezalternatywnych” przyjaciół, koncesjodawcy, tj, aktualnie rządzący mają być
wymienieni na nowych, mających jeszcze mniej skrupułów wasali? Któż zaręczy, że nie
taką logiką kierują się imperialni kontrolerzy polskiej sceny politycznej?
A jak miałaby się taka wymiana reżimu dokonać? W swoim czasie snułem już na tych
łamach takie scenariusze political-fiction, a że sytuacja obaw nie rozwiewa, ba! – jeszcze
je wyostrza, więc na koniec znów wyręczę się autocytatem:
strona 4 / 5
Niezależny serwis społeczności blogerów
Taka akcja – dyrygowana z ul. Pięknej, przy zgodnej akceptacji innych imperialnych
ambasad – może być dodatkowo legitymizowana przez szereg równoległych „kryzysów
kontrolowanych”, np. pod flagą rezunów islamskich czy ukraińskich, albo
koordynowanych z atakiem finansowym ze strony lichwiarzy. Kiedy to może nastąpić?
Kiedy aktualny układ władzy, żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji
ostatecznie wystąpi w roli żyranta roszczeń żydowskich i wówczas, zrobiwszy swoje,
będzie mogła odejść, albo w sytuacji przeciwnej: kiedy przestanie rokować, że te
roszczenia spełni. Tak czy inaczej – trwa w naiwności, kto sądzi, że „zielone ludziki”
mogą do nas przybyć tylko ze Wschodu.
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa! Nowy numer już w środę w
kioskach!
Źródło: www.polskaniepodlegla.pl
strona 5 / 5
Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)

Podobne dokumenty