Rodzina katolicka - Pułapka równych szans

Transkrypt

Rodzina katolicka - Pułapka równych szans
Rodzina katolicka - Pułapka równych szans
czwartek, 19 lutego 2009 14:07
Coraz więcej Niemców posyła dzieci do szkół prywatnych. Od publicznych odstrasza ich niski
poziom nauczania – rezultat polityki wyrównywania szans imigrantów, które, niestety, okazało
się równaniem w dół.
Publiczne szkoły w Niemczech przeżywają poważny kryzys. Pod ich opieką zostają w
większości tylko potomkowie mniej zamożnych imigrantów i niemieckich bezrobotnych.
Miesięczny koszt nauki w szkole prywatnej w Niemczech waha się od 200 do 600 euro, opłata
za szkołę z internatem dochodzi do 1800 euro. Dla tych, którzy bacznie śledzą tendencje na
rynku pracy, zainwestowanie w edukację dzieci jest jednak dobrą lokatą. – Wolę zacisnąć pasa
i posłać dziecko tam, gdzie ma realne szanse rozwoju. Nie chcę, by mój syn za kilkanaście lat
stał w kolejce po zasiłek. Daję mu wędkę, od niego zależy, jak ją wykorzysta – tłumaczy Marina,
matka 8-letniego Lucasa, ucznia berlińskiej szkoły prywatnej.
Rodziców myślących podobnie jak Marina wciąż przybywa. Wbrew pozorom, nie są to
wyłącznie ludzie zamożni. Posyłanie dziecka do prywatnej podstawówki czy gimnazjum odbywa
się często kosztem dużych wyrzeczeń. – Znam rodziny żyjące z zasiłku, które mimo fatalnej
sytuacji materialnej nie wyobrażają sobie życia bez PlayStation, ale spokojnie mogą żyć ze
świadomością, że przez ich lenistwo umysłowe dzieci skończą w pośredniaku. Ja nie mam w
domu cudów techniki. Inwestuję w coś o wiele trwalszego – tłumaczy matka Lucasa. Rodzice
wybierający szkoły prywatne chwalą sobie ich otwartość na współpracę w kwestiach
programowych. Każdy ma prawo do konsultacji z nauczycielem, wychowawcy klas biorą zaś
pod uwagę sugestie rodziców.
Równanie w dół
W szkole imienia Williego Brandta w berlińskiej dzielnicy Wedding aż 93 proc. uczniów
pochodzi z rodzin tureckich i arabskich imigrantów. 80 proc. dzieci ma rodziców żyjących z
zasiłku dla bezrobotnych. Niby nic zaskakującego, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Wedding
należy do dzielnic typowo imigranckich. To właśnie tutaj kwitną tureckie supermarkety,
muzułmańskie kafejki i meczety zakonspirowane w kamienicach. Rodowici Niemcy stanowią tu
mniejszość i z całą pewnością nie należą do elity finansowej miasta. Jednak tendencja
wyludniania szkół państwowych zakreśla coraz szersze koło. W połowie stycznia 2009 roku
prawie 70 dyrektorów berlińskich szkół podpisało się pod apelem wzywającym lokalne władze
do udzielenia pomocy w celu „przeciwdziałania odpływu uczniów do szkół prywatnych”.
Dyrektorzy za winowajcę obecnego stanu rzeczy uznają brak dostatecznych środków
finansowych, które pozwoliłyby im na prawidłowe zarządzanie placówkami i zwiększenie ich
1/3
Rodzina katolicka - Pułapka równych szans
czwartek, 19 lutego 2009 14:07
atrakcyjności.
W apelu nie ma natomiast ani jednej wzmianki o wadliwym programie nauczania, bazującym
nie na rzeczywistych potrzebach uczniów, ale na idei „równania szans”. Tymczasem powstanie
dysproporcji etniczno-narodowych w szkołach publicznych, które sukcesywnie zamieniają się w
szkoły dla obcokrajowców (zwłaszcza uboższych), można przypisać właśnie polityce
integracyjnej państwa. Bo jak skutecznie edukować młodzież w klasach, w których połowa
uczniów nie potrafi poprawnie porozumieć się w języku wykładowym? W Niemczech co roku
wydaje się olbrzymie sumy na rzecz integracji, a słowo „integracja” stanowi wartość samą w
sobie. Trudno więc teraz nagle odejść od wypracowanych przez lata sloganów. Przyznanie
przed społeczeństwem, że integracja nie jest kwestią ustalaną odgórnym dekretem, ale
procesem długofalowym, byłoby dla urzędników trudniących się „integrowaniem” końcem ich
działalności.
Język Kanaka
Pouczające, zwłaszcza w Berlinie, bywają podróże komunikacją miejską. Warto przysłuchać się
rozmowom niemieckiej młodzieży. Język, którym ona się posługuje, to niemiecko-turecki slang,
określany mianem Kanake-Sprache (język Kanaka). Słowo Kanake, będące jeszcze w latach
70. pogardliwym określeniem tureckich i arabskich gastarbeiterów, funkcjonuje dziś w
Niemczech jako znak rozpoznawczy subkultury, skupiającej słabo wyedukowaną młodzież
turecką i niemiecką. Kanake-Sprache to językowy łamaniec o ubogiej składni i marginalnym
wkładzie gramatyki. Jest on żywym dowodem fiaska niemieckiego systemu nauczania i idei
integracji. Turek, który nie jest w stanie poprawnie porozumieć się w swym języku ojczystym, i
Niemiec kaleczący niemiecki to ofiary utopijnego systemu kształcenia. Dla rodziców chcących
ustrzec swe dzieci przed zjawiskami typu Kanake-Sprache szkoła prywatna jest rozsądnym
wyjściem. Wybierają ją nie tylko Niemcy, ale także ambitniejsi imigranci. Jak się bowiem
okazuje, nie tylko niemieckie dzieci cierpią wskutek źle opracowanych programów szkolnych i
ignorancji nauczycieli. W Niemczech powstają ostatnio szkoły prywatne dla tureckich dzieci.
Językiem wykładowym jest nadal niemiecki, ale na przerwach uczniowie mają prawo rozmawiać
po turecku. Zdaniem nauczycieli i rodziców, zasadność istnienia takich szkół tłumaczy
lekceważenie, z jakim ich dzieci często spotykały się w zwykłych szkołach.
Przed kilkoma miesiącami dziennik „Die Welt” opublikował ciekawy artykuł na ten temat. Jedna
z bohaterek tekstu, turecka uczennica gimnazjum Damla Ydiz, zdecydowała się na
przeniesienie do prywatnej szkoły ze względu na częste szykany ze strony niemieckich
nauczycieli. Dziewczynka skarżyła się m.in. na nauczyciela, który wystawiając jej czwórkę,
skomentował: „Wiesz, czasem i ślepej kurze trafi się ziarno”. Damla poczuła się dotknięta. Dziś
2/3
Rodzina katolicka - Pułapka równych szans
czwartek, 19 lutego 2009 14:07
uczęszcza do prywatnego gimnazjum wraz ze 180 innymi dziećmi, głównie tureckimi. Szkoła
powstała z inicjatywy Turecko-Niemieckiego Stowarzyszenia na rzecz Edukacji i od 5 lat
przyciąga rzesze chętnych. Nie dla wszystkich starcza miejsca, mimo że czesne kosztuje 350
euro miesięcznie.
Nieudany eksperyment
Państwowa idea wdrożenia dzieci gastarbeiterów w niemiecki system edukacji, tak by mogły
stać się częścią niemieckiego społeczeństwa, ugrzęzła w martwym punkcie. Według
opublikowanego 26 stycznia raportu Instytutu Ludności i Rozwoju w Berlinie, zaledwie 14 proc.
Turków mieszkających na stałe w Niemczech ma maturę. W Kraju Saary aż 45 proc. tureckich
imigrantów nie legitymuje się żadnym wykształceniem. Turecki student jest dziś w Niemczech
widokiem rzadkim. Większość Turków, którzy przyjechali za chlebem do Niemiec, stanowiła
najmniej wyedukowaną część społeczeństwa tureckiego. Brak tradycji kształcenia w rodzinie,
przenoszony z pokolenia na pokolenie, a wzmocniony dodatkowo poczuciem odrzucenia przez
Niemców, zakiełkował skłonnością zamykania się w nieformalnych gettach.
W świetle tych wszystkich faktów zakładanie prywatnych szkół dla tureckich dzieci jest
sygnałem, że tendencja do kształcenia zdobywa sobie wśród Turków rzesze zwolenników. Być
może za kilkanaście lat dzięki takim inicjatywom Turcy zdołają wyłonić ze swego grona nową
elitę. Bez wsparcia urzędów do spraw integracji i państwowych szkół. Tylko czy ta nowa turecka
elita będzie się uważać za Niemców? Bohaterka artykułu z „Die Welt” ma już sprecyzowane
plany: jak już skończy w Niemczech medycynę, wróci do Turcji, bo – jak twierdzi – „tam bardziej
potrzeba lekarzy”.
Olga Doleśniak-Harczuk
Źródło: Gość Niedzielny
3/3