Paryż – Pekin, 1 października

Transkrypt

Paryż – Pekin, 1 października
Paryż – Pekin, 1 października
Pod koniec września w Wilnie odbył się kongres wspaniale zorganizowany przez Tatę i Syna
Vainikonisów. Było i zwiedzanie Wilna, i wizyta na zamku w Trokach, i efektowne zwieńczenie
bankietem w kasynie. A obsada z roku na rok silniejsza. Jeszcze nie przyjeżdża południe Europy, ale
północ jak najbardziej – czego najlepszym dowodem obecność Mistrza Świata, Brogelanda z
Norwegii. A ile par z Polski!
Umówiłem się na kongres prawie idealnie. Idealnie bo z Vainikonisem, prawie, bo z Erykasem
(juniorem), a nie z Vitasem. Walcząc gdzieś w środku turnieju dla zaproszonych par mogliśmy z
zazdrością spoglądać, jak Vainkonis Tata ciągnie niejakiego Olańskiego do zwycięstwa. Fakt, że sami
mieliśmy okazję się z nimi spotkać. W jednym z rozdań Vainikonis Vitas pięknie dociągnął Olanskasa
(bo to już etatowy reprezentant Litwy) do 5 kier (mógł alternatywnie nas ciężko skontrować na 4 pik),
a temu drugiemu pozostała tylko formalność – zrealizowanie kontraktu na przymusie krzyżowym. W
kolejnym rozdaniu Olanskas dał wielce niefinezyjną kontrę, którą rzecz jasna musiałem skarcić
rekontrą (bez dwóch po partii).
„No”, stwierdziłem po turnieju, „na Litwie porządek musi być”. Senior na swoim miejscu, junior na
swoim. A u nas w Polsce z takimi sprawami jest kompletny bałagan. Jak w czubie tabeli Puczyński, to
wcale nie wiadomo, czy Tata czy Syn, a co gorsza to samo zaczyna dotyczyć Jassemów. No coś z tym
trzeba zrobić!
Na razie jednak nic się na takie formalne działania nie zanosi. Jassem junior wybiera się do Pekinu z
całą dostojnością – o 12.30 (można się wyspać, a do szkoły iść nie trzeba) z samego Poznania. Jassem
staruszek nie ma tak dobrze. O piątej pobudka i jakimś naprędce załatwionym busikiem jazda do
Berlina!
Dopiero w Paryżu poznali się kto jest kto. W tej właśnie chwili podróżuję linią Air France z Paryża do
Pekinu …w klasie business. Bardzo mi to odpowiada. Trzeba wyjechać na zachód, by wszystko wróciło
do normy.
Co prawda trochę potrwało, zanim się Francuzi zorientowali, że mają na pokładzie VIPa. Samolot z
Berlina do Paryża spóźnił się o godzinę i zostało mi 20 minut do odlotu na zmianę terminala i
dobiegnięcie do gejtu. Byłbym nawet punktualnie (przygotowywałem się do Pekinu na hali
koszykarskiej), ale na karcie pokładowej miałem numer gejtu 76. Dokładnie najdalsza bramka w
terminalu. Gdy zdyszany dobiegłem na miejsce, okazało się, że aktualnie samolot odlatuje z gejtu 65,
który znajduje się na drugim końcu terminala.
Mniej więcej 1.5 km biegu z ciężkim laptopem. Zdążyłem, bo wylot się opóźnił, ale dokładnie jako
ostatni pasażer. I tu przykrość. Pani podarła moją kartę pokładową z miejscem przy przejściu, a w
zamian wręczyła mi miejscówkę na miejsce w środku (brrr…). Jakby mało było nieszczęść, nawet to
miejsce na środku okazało się zajęte.
Ale było jeszcze kilka wolnych – w klasie business. Ach, jak mi wygodnie – mogę pisać takie
dyrdymały jeszcze chyba z godzinę…
Czy może już przestać?