Prześwit dziejów - Instytut Myśli Józefa Tischnera

Transkrypt

Prześwit dziejów - Instytut Myśli Józefa Tischnera
Zbigniew Stawrowski
Prześwit dziejów
„Rzeczpospolita” 23 kwietnia 2010 r.
Nie bójmy się emocji, nie wstydźmy się naszej wrażliwości i okazywania uczuć. Przecież nie
wszystkie emocje są niszczące i złe. Są także uczucia dobre, piękne i wzniosłe: choćby
wdzięczność, duma, szacunek czy nawet wstyd. Nie jest też tak, że uczucia jedynie zaślepiają,
że zawsze i za wszelką cenę musimy się od nich uwolnić, jeśli chcemy właściwie rozumieć
świat. Przeciwnie, emocje pełnią również ważną funkcję poznawczą, odsłaniając przed nami
rzeczywistość, która pozostaje niedostępna dla jednowymiarowego rozumu.
Symboliczne tropy
Tam, gdzie rozum szuka mechanizmów, przyczyn i skutków, uczucia ukazują obecną w
świecie hierarchię wartości. Dają nam znać, że coś jest gorsze, a coś lepsze, coś jest dobre, a
coś złe. Uczucie wdzięczności pokazuje nam, że obdarzeni zostaliśmy jakimś dobrem. Nie ma
też powodu, by się wstydzić wstydu, bo dzięki niemu dowiadujemy się – najczęściej już po
fakcie – że to, co uczyniliśmy, było niedobre czy niewłaściwe.
Co mówią dziś nasze emocje? Przede wszystkim to, że żyjemy w czasie wyjątkowym, w
momencie swoistego prześwitu dziejów, że otworzyła się przed nami niezwykła przestrzeń i
ukazał się nam inny, lepszy świat. Na jego tle to wszystko, co dotychczas wyznaczało
codzienny, naznaczony politycznym rozedrganiem porządek rzeczy, ukazało całą swoją
marność, małostkowość, przestało nagle być normą i ze wstydem ukryło się w cieniu. W nasz
poukładany i do bólu przewidywalny świat wtargnęła ważniejsza rzeczywistość i to ona teraz
wyznacza reguły i standardy zachowań – standardy o wiele wyższe niż te, które
obowiązywały poprzednio.
Nawet jeśli sytuacja ta nie będzie trwała zbyt długo, to z pewnością nie mamy tu do czynienia
ze zbiorowym złudzeniem. Wszyscy dziś dobrze wiemy – choćby nawet niektórzy z nas mieli
wkrótce o tym zapomnieć – że pewne sprawy mają bezwzględną wartość. Wiemy też, że
pewnych rzeczy robić się nie godzi.
Tragiczne wydarzenie, które tę nadzwyczajną przestrzeń przywołało, niesie ze sobą wiele
symbolicznych tropów. Jeden z nich wydaje się szczególnie znaczący: 10 kwietnia 2010 roku
to przecież wigilia święta Bożego Miłosierdzia. Dokładnie pięć lat temu, kiedy Jan Paweł II
odchodził do domu Ojca, połączyły nas podobne uczucia i podobna świadomość
nadzwyczajności czasu.
Doświadczając niepowetowanej straty kogoś bardzo nam bliskiego, świadka najprostszych i
najważniejszych dla nas wartości, odkrywaliśmy, że nie jesteśmy z naszym bólem sami, że
jest coś takiego jak „my” – wspólnota tych wszystkich, których ta śmierć głęboko poruszyła.
Ale owo doświadczenie utraty czy wręcz osierocenia, choć bolesne, nie miało nic wspólnego
z rozpaczą. Dokonywało się bowiem w perspektywie nadziei, że ta śmierć nie pójdzie na
marne, bo ziarno, które umiera, może wydać owoc obfity, jeśli tylko trafi na żyzną glebę.
To, co przeżyliśmy przed pięciu laty, było znakiem obecności wśród nas lepszego świata i
wezwaniem skierowanym do każdego z nas, byśmy o tym świecie pamiętali i nieustannie o
nim świadczyli, sami stając się lepsi.
Podobnie jest i dziś…
Mężne świadectwo
Po raz drugi w ciągu krótkiego czasu w obliczu śmierci tylu bliskich osób obudziła się wśród
Polaków świadomość głębokiej więzi i jednocześnie poczucie, że możemy i powinniśmy być
lepsi, i to nie tylko jako jednostki, ale przede wszystkim jako wspólnota.
Czy jednak oczywista analogia do tamtych wydarzeń nie powinna nas raczej skłaniać do
rozsądku i powściągliwego dystansu? Czy manifestacje pojednania i moralnej odnowy nie
okazały się wówczas jedynie chwilowym błyskiem słomianego ognia? Czy rzeczywiście
warto zawierzyć sercu i uczuciom, skoro rozsądek podpowiada, że kto nie oczekuje zbyt
wiele, ten unika goryczy rozczarowania? Zapewne szczególnie mocno stawiają sobie takie
pytania młodzi, dwudziestokilkuletni Polacy, którzy w 2005 roku nazwali siebie pokoleniem
JP II.
A przecież odpowiedź na wezwanie płynące ze strony lepszego świata jest w swej istocie
prosta i w gruncie rzeczy wciąż taka sama. Nie chodzi wcale o bierne oczekiwanie na
natychmiastowe cuda, ale o wybór elementarnych wartości oraz wierne i mężne świadectwo.
Ci, którzy pięć lat temu wkroczyli na tę drogę, oraz ci z najmłodszego pokolenia, którzy
czynią to dopiero teraz, dołączyli i dołączają jedynie do sztafety kolejnych pokoleń.
Przede wszystkim do pokolenia najstarszego, którego symbolicznymi reprezentantami w
katastrofie pod Smoleńskiem byli prezydent Ryszard Kaczorowski i przedstawiciele Rodzin
Katyńskich oraz żołnierzy AK – do pokolenia szykanowanego, obrzucanego obelgami i
kłamstwami, które przez dziesiątki lat nie mogło się cieszyć choćby krótkimi odświętnymi
chwilami wzniosłości i narodowej dumy, a mimo to w mrocznych i pozbawionych promyka
nadziei czasach trwało w wierności, broniąc prawdy o sobie i swoich najbliższych.
Dołączają także do pokolenia reprezentowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które
również wbrew rozsądkowi i nadziei, w imię najprostszych prawd, już w latach 70.
przeciwstawiło się komunistycznej rzeczywistości i trwało w oporze przez kolejne dekady aż
do jej upadku. Ta sztafeta pokoleń niosła, niesie i przekazuje dalej świadectwo o
podstawowym dobru, o którym dziś tak mocno krzyczą nasze uczucia – o naszej rzeczy
wspólnej, naszej Rzeczypospolitej.
Pomost łączący generacje
Jednak dla zrozumienia tego, co obecnie przeżywamy, szczególnie ważna jest pamięć o
dwóch ściśle ze sobą splecionych wydarzeniach, które ukształtowały pokolenie dzisiejszych
50-latków. To doświadczenie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny oraz – będące
jego konsekwencją, choć odłożone w czasie – doświadczenie pierwszej „Solidarności”.
Także wtedy – zupełnie tak samo jak dziś – odsłonił się nagle przed nami nowy, lepszy ład, a
normalny porządek komunistycznego wówczas państwa przestał obowiązywać i na pewien
czas został przez Polaków zignorowany. Co istotne, te dwa wydarzenia jasno pokazują, że nie
tylko strata bliskich odsłania najgłębsze więzi i rodzi poczucie elementarnej jedności. W obu
tych przypadkach pojawienie się nowej duchowej przestrzeni nie miało przecież nic
wspólnego z „świętowaniem śmierci”, było raczej karnawałem odzyskanej godności i
poczucia rzeczywistej odpowiedzialności za wspólnotę – świętem radości, publicznego
zaangażowania i twórczego entuzjazmu.
To prawda, że ów pierwszy powiew ducha wolności, którego doświadczyliśmy w czerwcu
1979 roku, okazał się krótkotrwały i już wkrótce po wyjeździe papieża czas ten mógł się
wydawać jedynie pięknym snem. Ale to z niego właśnie i z pamięci o nim narodziła się rok
później „Solidarność”. Tym, którzy mówią, że stan podniosłości musi szybko przeminąć,
warto przypomnieć, że cudowna przestrzeń pierwszej „Solidarności” okazała się czymś
niezwykle trwałym – udało się ją zachować przez ponad 15 miesięcy! Dziś uczestnicy
tamtych wydarzeń – często skłóceni i skonfliktowani, i tym samym niezdolni przekazać
młodszym prawdy o „Solidarności” – otrzymują w 30. rocznicę Sierpnia jej kolejną lekcję.
Ale ta dzisiejsza lekcja to nie tylko memento dla pokolenia, które przesłanie „Solidarności” w
dużym stopniu zapomniało i zaprzepaściło. To pomost łączący następujące po sobie
generacje, to przede wszystkim wezwanie skierowane do młodszych pokoleń, które ducha
wydarzeń lat 1980 – 1981 znają jedynie z opowieści:
Jeśli chcecie zrozumieć, czym była pierwsza „Solidarność”, nie szukajcie tego w
informacjach o strajkach, listach postulatów, sporach ekspertów, zwalczających się frakcjach
czy przepychankach z władzami. Wsłuchajcie się raczej w głos swego serca i przeżywanych
dzisiaj uczuć. Wsłuchajcie się i pomyślcie, co z tego głosu wynika dla was i waszego życia.
Pomyślcie też, co by się stało, gdyby świadomość obecności lepszego świata nie została jutro
wyparta przez codzienną bylejakość, lecz pozostała z wami przynajmniej przez najbliższe
kilkanaście miesięcy. Pomyślcie, jaka wierność i jakie świadectwo, jaka odpowiedzialność za
kraj i jaki czyn mogłyby się wówczas z tego zrodzić. Jeśli potraficie to sobie wyobrazić,
wtedy być może zrozumiecie, czym było najważniejsze doświadczenie pokoleniowe waszych
rodziców.
Oczyszczać z demonów
Pamięć o doświadczeniu pierwszej „Solidarności”, a przede wszystkim o tym, że okazało się
ono tak trwałe, narzuca pytanie o to, jakie warunki muszą być spełnione, aby przez dłuższy
czas mogła zostać ocalona wyjątkowa przestrzeń, gdzie wierność elementarnym wartościom
pozostaje rzeczą oczywistą i nadrzędną. Odpowiedź – możliwa do realizacji, choć z
pewnością niełatwa – brzmi: trzeba nieustannie oczyszczać przestrzeń publiczną z demonów
polityki.
Tego uczy nas właśnie historia „samoograniczającej się rewolucji” lat 1980 – 1981, kiedy
Polacy, uznając monopol władzy PZPR za zło konieczne, skierowali całą swoją energię nie na
walkę z politycznym wrogiem, lecz na pozytywne cele i działania – na przejmowanie
odpowiedzialności za kolejne obszary życia społecznego.
Także pięć lat temu zabłysła przez chwilę nadzieja na to, żeby Polska była Polską. Kilka
miesięcy po duchowych rekolekcjach towarzyszących odejściu Jana Pawła II dwa
ugrupowania przyznające się publicznie do solidarnościowych korzeni wygrały wybory i
zdominowały polską scenę polityczną pod wspólnym hasłem IV Rzeczypospolitej. Idea ta –
tak później wyśmiewana – nie była przecież niczym innym niż przekonaniem, że nasze
państwo wcale nie musi grzęznąć w postępującej korupcji, że istnieje lepszy porządek i lepsze
wzorce dla naszej wspólnoty.
Niestety, zamiast oczekiwanej współpracy w duchu roztropnej troski o dobro wspólne,
zamiast rzeczowych dyskusji czy nawet sporów, w których przeciwnicy potrafiliby się
pięknie różnić, doszło do gorszących konfliktów, wzajemnych pomówień i w efekcie do
jeszcze większego obniżenia niezbyt przecież wysokich standardów życia publicznego. Każde
z tych ugrupowań ma w tym swój udział i swoje grzechy. Nie czas teraz je przypominać i
wyważać, choć – w imię prawdy i pro publico bono – trzeba je będzie w przyszłości wyjaśnić
i nazwać po imieniu.
Władza ofiarowana
Dzisiejszy prześwit dziejów to kolejna szansa, by coś ważnego z tego lepszego porządku,
który nam się ponownie odsłania, utrwalić i uczynić stałym elementem naszej codzienności.
To wezwanie jest skierowane do nas wszystkich. Jednak w wymiarze politycznym dotyczy
ono w najwyższym stopniu rządzącego dziś ugrupowania, a w pierwszym rzędzie premiera i
marszałka Sejmu tymczasowo wykonującego obowiązki prezydenta RP.
Platforma Obywatelska posiada obecnie w swej dyspozycji i swym zasięgu wszystkie
najważniejsze instytucje i narzędzia sprawowania rządów. Nie ma jednak powodu do triumfu,
ponieważ sama niczego nie zdobyła ani nie zawdzięcza tego swoim własnym zasługom. Ta
niemal pełna władza została jej z góry dana, została jej – w najgłębszym sensie tego słowa –
ofiarowana. Przywódcy Platformy Obywatelskiej mają w tej chwili swoje pięć minut,
trzymają w ręku podarowany im złoty róg. Spoczywa na nich najwyższa odpowiedzialność –
„Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”.
Wielu z nadzieją oczekuje, że osobom sprawującym rządy uda się zachować i utrwalić
wyższe standardy, które w tej chwili jawią się jako oczywiste. Że zrobią wszystko, by nie
dopuścić do tego, aby przestrzeń publiczną znowu wypełniły i zdominowały polityczne biesy.
Dziś Polacy doskonale czują i wiedzą, że polityka nie sprowadza się do umiejętności
manipulowania ludźmi, że jej istotą nie jest wskazywanie wroga i napuszczanie ludzi, by z
nim walczyli.
Jeśli osoby dzierżące dziś złoty róg podejmą się próby ocalenia tej niezwykłej przestrzeni, w
której odnalazły się wszystkie generacje Polaków tęskniących za lepszą Polską – Polską
zjednoczoną podstawowymi wartościami: prawdą, wolnością, sprawiedliwością, wtedy
solidarne dzieło kolejnych pokoleń zostanie podjęte, wzmocnione i wzbogacone. Jeśli
nadzieje te zostaną zaprzepaszczone, tych wszystkich, którym „ostał się ino sznur”, kolejny
powiew ducha zmiecie z publicznej sceny.
Autor jest filozofem polityki, dyrektorem Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie,
pracuje również w Instytucie Politologii UKSW oraz w Instytucie Studiów Politycznych PAN
w Warszawie