Romuald Szeremietiew

Transkrypt

Romuald Szeremietiew
http://www.bibula.com/?p=29888
Aktualizacja: 2010-12-31 8:17 pm
----- Original Message ----From: Łukasz Sołtysik
Sent: Monday, January 03, 2011 3:12 PM
Subject:
Szeremietiew o sobie i Komorowskim
Sylwestrowa opowieść o atłasowym męczeństwie –
Romuald Szeremietiew,
Sposób w jaki dokonała się zmiana ustroju w dawnej Czechosłowacji jest nazywany „atłasową
rewolucją”. Zastanawiam się czy męczeństwo też może być atłasowe. W ostatni dzień
koszmarnego dla nas roku 2010 (Smoleńsk) listonosz przyniósł stos listów z życzeniami
świątecznymi i wezwanie z IPN. Zostałem poproszony, aby jako świadek złożyć zeznania w
sprawie „zbrodni komunistycznej popełnionej w latach 1983-1984 w Barczewie przez
funkcjonariuszy państwa komunistycznego, polegającej na fizycznym i psychicznym znęcaniu się
nad pozbawionymi wolności Piotrem Bednarzem, Romualdem Szeremietiewem i innymi”. Wróciły
wspomnienia z tamtego okresu.
Latem 1983 roku trafiłem do więzienia w Barczewie (wcześniej od stycznia 1981 r siedziałem w
Areszcie Śledczym na ul. Rakowieckiej w Warszawie). Wraz ze mną w Barczewie osadzono
Edumunda Bałukę, Patryka Kosmowskiego, Jerzego Kropiwnickiego, Andrzeja Słowika, Leszka
Moczulskiego i Tadeusza Stańskiego. Po pewnym czasie przywieziono Władysława Frasyniuka.
Nasze cele znajdowały się w wybudowanym przez Niemców w latach trzydziestych pawilonie.
Każda miała powierzchnie ok. 6,5 m2. Za Niemców były przeznaczone dla jednego więźnia (nas
trzymano po 2 lub 3). Zimne, zagrzybione, całkowicie zastawione pryczami, stołem,
śmierdzącym kubłem (nie było kanalizacji). Drewniana podłoga, przegniła, położna na betonie
wylanym bezpośrednio na ziemi. Pawilon ten służył do osadzania więźniów niebezpiecznych
ukaranych dyscyplinarnie oraz więźniów chorych na żółtaczkę zakaźną, a także dla przestępców
hitlerowskich (siedział E. Koch, po naszym przyjeździe został przeniesiony w lepsze warunki do
separatki szpitalnej). Wszystkich osadzonych dozorowali wspólni strażnicy, którzy pobierali
dodatek za pracę w warunkach szkodliwych dla zdrowia, a więźniowie chorzy zakaźnie i
zdrowi korzystali ze wspólnej łaźni.
Zapytałem naczelnika więzienia, czy w takich warunkach powinni być trzymani więźniowie
polityczni. Odparł, że w PRL nie ma żadnych więźniów politycznych i będziemy traktowani tak jak
inni „kryminaliści”. Okazało się jednak, że nawet tego nie będzie.
Na początku grudnia 1983 r. na polecenie z Warszawy „przykręcono śrubę”. Zabrano nam
przywiezione z Rakowieckiej własne książki, ubrania, koce i odebrano hurtem wszystkie
uprawnienia regulaminowe przysługujące więźniom kryminalnym. Nie mogliśmy np. pisać listów
do domu, spotykać się z bliskimi i adwokatami. Mnie dodatkowo odmówiono zgody na pisanie
pracy doktorskiej.
Podjęliśmy czynna akcję protestacyjną. Więzienie chciało nas spacyfikować. Większość czasu
przetrzymywani byliśmy w kajdankach. Kuto nas w sposób szczególnie dotkliwy – do tyłu,
przekuwając jedynie na noc ręce do przodu. Zdarzało się, że oprócz zakucia w kajdany
zaklejano nam plastrem usta w identyczny sposób, jak robili to hitlerowcy
rozstrzeliwujący Polaków. Zakładano nam kaftany bezpieczeństwa, twierdząc, że jesteśmy
psychicznie chorzy.
Stosowano też specjalne urządzenie krępujące, wykorzystywane przy wykonywaniu kary
śmierci przez powieszenie. Używano gazy paraliżująco-łzawiące. Świadomie oblewano
nam gazem oczy z odległości kilku centymetrów w celu uszkodzenia wzroku. Pamiętam
słowa klawisza: „Daj mu mocniej po ślepiach niech oślepnie”. Byliśmy wielokroć
zamykani do specjalnej celi. Było to pomieszczenie o pow. 5 m kw., bardzo szczelne, bez
okien i dostępu powietrza. Już po kilku minutach osoby osadzone odczuwały brak tlenu.
Wtedy obserwujący nas przez wizjer klawisz otwierał drzwi i… można było oddychać.
Takie podduszanie trwało godzinami. Stański nazwał tę celę „bunkrem głodowym”
bowiem zdarzało się, że zamkniętym nie podawano posiłków. Np. w dniach 29 marca do 2
kwietnia 1984 roku osobom przebywającym w tym pomieszczeniu nie podano jedzenia.
Podstawą prawną zastosowania takich metod było podobno zarządzenie ministra
sprawiedliwości z 1975 roku pozwalające na stosowanie takiego rodzaju tortur.
Po kilku miesiącach nasz protest zakończył się sukcesem. Okupionym jednak dużymi
stratami: Kropiwnicki i Słowik głodówkami spowodowali trwałe uszkodzenie zdrowia,
Piotr Bednarz rozpruł sobie nożem brzuch, a ja trafiłem do szpitala z poważną
niewydolnością serca. Ponadto pod sfingowanym zarzutem pobicia klawisza
przygotowano kolejny proces i miałem spędzić za kratami następne kilka lat.
Kiedy o tym wszystkim myślę spoglądam na stronę internetową z wypowiedzią
prezydenta Komorowskiego.
Skrytykowany za zaproszenie gen. Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa
Narodowego podkreślił, że w przeciwieństwie do swoich adwersarzy ma osobiste doświadczenia
związane ze stanem wojennym, w wyniku którego trafił do obozu internowania.
Prezydent mówił:
“Być może część tego wściekłego ataku na mnie to po prostu przejaw jakiegoś kompleksu tych,
którzy albo czmychnęli za granicę w okresie stanu wojennego i stamtąd byli bohaterami zza
płota, albo tych, którzy nigdy nie zaryzykowali niczego i stan wojenny przeczekali spokojnie
mocząc nogi w miednicy z ciepłą wodą“
Rzeczywiście Komorowski był od grudnia 1981 do czerwca 1982 internowany w obozie w
Jaworzu.
Mamy opis obozu:
„Ośrodek w Jaworzu był jednym z kilku zaledwie obozów internowania stanu wojennego,
który umieszczono nie w więzieniu, lecz w wojskowym domu wczasowym podległym
dowództwu wojsk lotniczych. (…) Był to obóz niewielki, liczba internowanych rzadko
przekraczała 60 osób. (…) Cechą najbardziej charakterystyczną, odbiegającą od
przeciętnej innych obozów był skład osobowy Jaworza: przebywali w nim intelektualiści –
pisarze, artyści, naukowcy i – jak się po kilku latach okazało – przyszli politycy z
pierwszych miejsc w kraju. Ośrodek odosobnienia w Jaworzu, jako jeden z bardzo
niewielu w kraju, odpowiadał warunkom internowania zapowiadanym przez władze stanu
wojennego: dwa pawilony spełniały standard wczasowy, w pokojach ok. 10 m2, z
przedpokojem mieszczącym szafę i umywalkę, mieszkały 3 osoby. Dwa prysznice i cztery
kabiny WC na piętrze przypadały na 20-30 osób. Czystość w pokojach, na korytarzu i w
pomieszczeniach sanitarnych utrzymywali sami internowani. W oknach nie było krat,
pokoje były otwarte, panowała swoboda poruszania się po korytarzach i wewnątrz
pawilonu – ale już nie swoboda wychodzenia na zewnątrz, na teren bez muru i wieżyczek
strażniczych. Spacery odbywały się pod nadzorem, w kółko po wyznaczonym terenie.
Posiłki, przyrządzane smacznie, podawano do stolików w stołówce. Osobistą kontrolę
nad obozem sprawował adiutant gen. Kiszczaka, pułkownik Romanowski – on eskortował
transport helikopterami z Warszawy do Jaworza, on też odwiedzał regularnie obóz.
Stała, SB-cka część załogi Jaworza, nie ulegała zmianie … (..) Opiekę duszpasterską nad
obozem sprawował początkowo sam ordynariusz diecezji koszalińskiej, bp Ignacy Jeż;
(…) W obozie istniała doskonała samooroganizacja dla zagospodarowania czasu:
działała ,,wszechnica jaworzyńska?, której wykłady odbywały się początkowo codziennie
– później dwa razy w tygodniu, co sobotę odbywały się wieczory PEN-Clubu, a także
wieczory poezji, seminaria historyczne i filozoficzne, spotkania okolicznościowe, działały
lektoraty językowe.
W Jaworzu – i tylko w nim – pojawił się poważny problem,
którego nie znały inne obozy.
Była w nim świadomość wyraźnego uprzywilejowania
w stosunku do innych miejsc odosobnienia…”
W połowie kwietnia 1981 r. żona Bronisława Komorowskiego skierowała prośbę o udzielenie
przepustki jej mężowi ze względu na śmierć dziadka. Komorowski dostał przepustkę i ją
przedłużał prowadząc rozmowy z esbekami. Moja żona też występowała o przepustkę dla mnie
w związku z pogrzebem babci. Nawet jej nie odpowiedziano. Może dlatego, że rodzice mojej
żony nie mogli ją wesprzeć w tych staraniach; ojciec inżynier, w czasie wojny był w Szarych
Szeregach, żołnierz AK, matka bibliotekarka – w latach 50. nie przyjęto jej na polonistykę
bowiem była córką przedwojennego policjanta.
A skoro wspomniałem żonę. Mówi Komorowski: „Ale najbardziej byłem z niej dumny, kiedy
siedziałem internowany. Ania znalazła Jaworze na mapie, dojechała tam 31 grudnia 1981 roku,
brnęła kilka kilometrów przez śnieg, z plecakiem dotarła do ośrodka.” Moja Iza nie mogła w
grudniu 1981 r. odwiedzać mnie w więzieniu. Sama znalazła się za kratami. Z racji nazwiska
( była tylko szeregowym członkiem „Solidarności”) została o północy z 12/13 grudnia 1981 r.
skuta przez esbeków kajdankami i następnie zawieziona do więzienia. Samochodem
ciężarowym z plandeką w zimie, z Leszna – gdzie wówczas mieszkaliśmy – do Ostrowa Wlkp.,
odległość ponad 100 km. Witali ją w kryminale strażnicy z psami, trzymano w celi stosując
surowy regulamin więzienny. Nie było żadnych paczek i tym podobnych fanaberii. Jak się
okazało żonę zamknęli, aby wymusić podpisanie lojalki. Nie dała się złamać – zdawała sobie
sprawę, że w ten sposób chciano uświnić nasze nazwisko – w „Trybunie Ludu” napisaliby, że
Izabela Szeremietiew popiera stan wojenny. Po wyjściu z więzienia spotkał ją prezent od tzw.
naszych. Kolega pojechał do działającego przy Kościele ośrodka pomocy represjonowanym.
Powiedział, że zgłasza osobę bez środków do życia, która ma męża w więzieniu, a sama
niedawno wyszła z internowania. Usłyszał: „oczywiście trzeba pomóc, jak ta pani się nazywa”.
Podał nazwisko: Szeremietiew. „To nazwisko nas nie interesuje” – usłyszał.
Komorowski szczyci się dzielną żonę, która pierwsza „przedarła się” do Jaworza i dostarczyła mu
paczkę. Moja żoną musiała z Leszna Wlkp. do Barczewa pod Olsztynem (gdzie siedziałem)
najpierw pokonać 700 km pociągiem, co trwało ponad dobę i mogła mi dostarczyć 3 kilogramową
paczkę, jak przewidywał regulamin, a w niej to, co mogła kupić na kartki, odejmując sobie od ust.
Zdarzało się kilka razy, że pod bramą więzienia mówiono jej, iż odebrano mi prawo do widzenia i
musiała wracać z niczym. Do dziś pamiętam, jak kiedyś przyjechała do mnie zimą, miała na
nogach grube skarpety i letnie buty z odkrytymi palcami. Nie miała pieniędzy na kupno zimowych
butów.
Tak, tak, byliśmy obaj z Bronkiem prześladowani przez reżim gen. Jaruzelskiego,
gdy inni wtedy nogi moczyli w miednicy, za płotem oczywiście.
Romuald Szeremietiew

Podobne dokumenty