św. Elżbieta - Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety
Transkrypt
św. Elżbieta - Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety
CZASY ŚWIĘTEJ ELŻBIETY Początek wieku trzynastego. Na Węgrzech panuje król Andrzej II ze znakomitej dynastii Arpadów. Ród ten, choć było w nim wiele przeciwieństw, wydał wielu świętych. Andrzej II, prowadząc pobożne życie, wspiera Kościół zarówno zbrojną pomocą, uczestnicząc w wyprawie krzyżowej, jak też fundując nowe kościoły i klasztory oraz dając chrześcijańskie świadectwo działalności charytatywnej na rzecz ubogich. W roku 1207 małżonka Andrzeja II, Gertruda, córka hrabiego Andechs i Meranu, rodzi trzecie królewskie dziecko - córkę, którą w przyszłości nazwą zadziwiająco piękną gwiazdą na niebie łask Kościoła i powiedzą, że świętością swego życia rozjaśniła i uweseliła cały świat chrześcijański. Otrzyma na chrzcie świętym imię Elżbieta. W dawnych czasach w brzmieniu imienia skupiała się mądrość i tęsknota przodków. Biblijne imię Elżbieta (hebr. Elisheba, łac. Elisabeth) tłumaczy się "mój Bóg jest pełnią". Niektórzy komentatorzy wyjaśniają, iż jest zestawieniem dwóch słów: Eli = mój Bóg oraz sibeah = siedem, czyli sakralna liczba pełni. Gdy nosiciel imienia żyje jego najgłębszym sensem, realizując zawarty w nim program, imię jest pomocą, dzięki której możemy określić i zrozumieć konkretne życie. Zarówno historia jak i legendy podają, że dla Elżbiety, węgierskiej królewny, następnie księżnej Turyngii, a wreszcie ubogiej franciszkańskiej zakonnicy zmarłej 17 listopada 1231 roku, Bóg był wszystkim; dlatego nie ma innej możliwości zrozumienia jej posłannictwa, jak mieć na uwadze ową PEŁNIĘ, która jedynie właściwie ją określa. * XIII wiek słusznie uchodzi za okres szczytowy kultury średniowiecznej. Wpływ Kościoła i głoszonej przezeń nauki na życie ludzi XIII stulecia jest niezwykle silny i wszechstronny. Najwyższym ideałem jest Bóg, Dobro Niestworzone i Nieskończone, Stworzyciel wszystkich bytów widzialnych i niewidzialnych - Miłość, która dla ludzi i dla ich wieczystego szczęścia przekazała im wiedzę o sobie, o celu życia i o drodze do spełnienia tego celu. Wspomaga ich przez łaskę i więcej jeszcze, przez własną Mękę i śmierć, przez odkupienie. Przebywa z nimi w Eucharystii. Wciąż pogłębiające się zrozumienie tych prawd było w XIII wieku źródłem odrodzenia Kościoła. Istnieje niezwykła religijność życia rycerskiego i dworskiego, którą obserwujemy od początku wypraw krzyżowych. Religijne są więc wymagania odnośnie moralnej postawy rycerzy (wierność, służba), religijny wydźwięk posiada święcenie broni, sztandarów, a pasowanie na rycerza poświęconym mieczem oznacza także poświęcenie jego osoby. Pasowanie na rycerza, koronowanie królów jest nie tylko rytualnym naśladowaniem konsekracji mnichów i dziewic, czy koronacji papieży, lecz wyraża jednolitą dyspozycyjność w stosunku do służby Bożej. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że w tym samym czasie miłość dworska łączy uwielbienie kobiety z kultem maryjnym. Zarówno poematy opiewające bohaterskie czyny rycerzy, jak i rzewne pieśni miłosne głoszą o tym osobliwym przenikaniu się motywów świeckich i głęboko religijnych, które dokonało się w świadomości całego stanu. Cały Zachód tworzy jedną wielką wspólnotę chrześcijańską pod przewodnictwem władzy kościelnej. Jednak życie w tym szczytowym okresie średniowiecza niosło ze sobą także wiele kontrastów - pomieszanie potęgi i słabości, dobra i zła, bogactwa i nędzy, przemocy i pobożnej uległości. Obok rzetelnego wypełniania codziennych obowiązków, niesłychanej surowości, samozaparcia, umartwienia i najwyższego religijnego zapału, można było się spotkać z ludzką tępotą, obojętnością, a nawet zbrodniami. Miłość w Bogu do ludzi najsilniej ujawnia wiek XIII w zakonach żebraczych i kaznodziejskich: franciszkanów i dominikanów. Tu zaczyna się odrodzenie ducha religijnego. Formuła tej odnowy jest genialnie prosta: św. Franciszek, patriarcha Zakonu Braci Mniejszych, nakazał swoim: "Reguła i żywot Braci Mniejszych jest taki: zachowywać świętą Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa..." Wszystko inne: życie w posłuszeństwie, bez własności i w czystości, miłość czynna wobec bliźnich dla miłości Boga, umartwienie, działalność apostolska i dobroczynna, to tylko konsekwencje tej naczelnej zasady. Zasada ta głoszona była od czasów Chrystusa, ale wiek św. Franciszka z Asyżu nadał jej szczególny blask: blask nowości, odnalezionego skarbu, zagubionego przed laty. Zakony żebrzące głoszą ideę naśladowania Chrystusa i powrót do ducha ubóstwa czasów apostolskich. Utrzymują się wyłącznie z pracy ręcznej i wyżebranej jałmużny, w zamian za którą głoszą wiernym kazania i prowadzą pracę duszpasterską. Św. Franciszek wzywa do naśladowania Chrystusa ubogiego i pokornego, a ewangeliczne zasady ilustruje przykładem życia własnego i swoich braci zakonnych. Dlatego potrafi poruszyć sumienia i serca wielu ludzi, którzy od 1209 roku gromadzą się wokół niego, aby we wspólnocie zakonnej realizować na co dzień Ewangelię Chrystusową. Obok męskiej gałęzi braci mniejszych od 1212 roku formuje się drugi zakon franciszkański dla niewiast. Zakon klarysek powstaje dzięki współpracy św. Franciszka i św. Klary z Asyżu i początkowo nosi nazwę "ubogie niewiasty od św. Damiana". Czy tylko dla chrześcijan żyjących w zakonie jest otwarta droga do wyższej doskonałości i życia w czystości zgodnie z Ewangelią? Czyż wszyscy nie są braćmi i siostrami w Chrystusie i czyż nie są wezwani do nawrócenia? Dla rzesz mężczyzn i kobiet, żyjących w świecie św. Franciszek powołuje do życia trzeci zakon franciszkański - tercjarstwo. Jego członkowie, żyjąc nadal we własnych rodzinach, mają realizować ideały ewangeliczne przez praktyki pobożne, pokutne i dzieła miłości bliźniego. Żywiołowo rozwijający się ruch franciszkański wpływa zbawiennie na działalność charytatywną Kościoła. Zwraca uwagę wiernych na rozliczne potrzeby biednych, chorych, sierot, pielgrzymów i jeńców, którym w imię miłości Boga należy się pomoc ze strony chrześcijan. Bracia mniejsi, ubogie siostry oraz tercjarze franciszkańscy rozbudzają w społeczeństwie ducha wiary, ofiary i pokuty, z tego zaś ducha wyrasta wiele świątobliwych mężczyzn i niewiast. Spośród polskich księżnych, panujących w XIII wieku, Kościół wyniósł na ołtarze aż cztery, które podobnie jak nasza bohaterka, święta Elżbieta Węgierska, prowadziły życie głęboko ascetyczne i spełniały godne podziwu dzieła miłosierdzia chrześcijańskiego. Są to święta Jadwiga Śląska, błogosławiona Salomea, święta Kinga i błogosławiona Jolanta. Wszystkie cztery mają bliskie powiązania rodzinne ze św. Elżbietą. Święta Jadwiga Śląska, Hedwig von Andechs, to rodzona siostra matki świętej Elżbiety, Gertrudy von Andechs, zamordowanej przez spisek na Węgrzech w 1213 roku. Pośród wielu ciosów rodzinnych Jadwigi, siostrzenica Elżbieta była źródłem jej niezmąconej radości. Obydwie święte posiadały bardzo różne temperamenty. Jadwiga była raczej powściągliwa, Elżbieta natomiast ujawniała swoje emocje w niepohamowany sposób. Upodabniała je ta sama żarliwość, pełnia chrześcijańskiego życia i podobny sposób sprawowania wysokiego urzędu. Jadwiga przeżyła kanonizację swojej siostrzenicy w 1235 roku, a także położenie kamienia węgielnego pod budowę kościoła pod wezwaniem świętej Elżbiety w Marburgu. Kiedy osiem lat później, w 1243 roku, żegnała się z tym światem, trzymała w dłoniach welon, który nosiła Elżbieta, a który stał się teraz znakiem więzi łączącej obie święte, więzi opartej na pokrewieństwie ciała i ducha. Błogosławiona Salomea, córka Leszka Białego, księcia krakowsko - sandomierskiego, to bratowa świętej Elżbiety, dziewicza małżonka królewicza węgierskiego Kolomana. Małżeństwa w domach panujących miały wówczas charakter polityczny; kojarzono je z uwagi na korzyści dyplomatyczne, militarne, ekonomiczne czy ze względu na sukcesję terytorialną. Koloman ze Salomeą panowali najpierw w Haliczu, a następnie z woli ojca, króla Węgier Andrzeja II, otrzymali zarząd nad Slawonią, Dalmacją i Kroacją. Wiosną 1241 roku następuje najazd Tatarów na Europę. Koloman ze Słoweńcami spieszy na pomoc walczącemu wojsku węgierskiemu i umiera z odniesionych w bitwie ran w tym samym miesiącu, gdy syn Jadwigi Śląskiej, książę Henryk Pobożny ginie w bitwie z Tatarami pod Legnicą. Salomea w wieku 30 lat zostaje wdową, powraca do Polski i obleka się w habit jako pierwsza polska klaryska, fundując klasztor. Święta Kinga i błogosławiona Jolanta to bratanice świętej Elżbiety, córki najstarszego jej brata, który po ojcu objął panowanie na Węgrzech jako król Bela IV. Kinga poślubiła księcia krakowsko - sandomierskiego Bolesława Wstydliwego (młodszy brat błogosławionej Salomei), a Jolanta księcia Wielkopolski Bolesława Pobożnego. Obie po śmierci swych mężów fundują klasztory klarysek i oblekają się we franciszkański habit; Kinga w Starym Sączu, Jolanta w Gnieźnie. Jedna z córek Jolanty poślubi Władysława Łokietka i będzie matką Kazimierza Wielkiego. * W 2007 roku przypada jubileusz 800 - lecia urodzin świętej Elżbiety Węgierskiej, zwanej też świętą Elżbietą z Turyngii, największej świętej niemieckiego średniowiecza. Świętowanie jubileuszu wyrywa nas z szarej, uciążliwej codzienności i pozwala radować się, ale to nie wystarczy. Świętowanie jubileuszu powinno na nowo rozżarzyć w nas te Bożą iskrę, która w świętej Elżbiecie płonęła jasnym płomieniem. Świętych możemy i powinniśmy naśladować i rywalizować z nimi, ale nie na ślepo i dosłownie, lecz w owym duchu, który nimi powodował, i który w istocie pozostaje ten sam. Od świętych idą ku nam nie tylko impulsy, ale także ponadczasowe promieniowania i leczące, zbawcze siły. Oto fragment napisanego w połowie XX wieku eseju Reinholda Schneidera "Elisabeth von Thüringen": "Nie wiemy nic dokładnego o narodzeniu królewskiej córki na Węgrzech (1207) i niewiele o jej śmierci w domu chorego ufundowanym przez nią w Marburgu, ale nic ważniejszego nie można powiedzieć niż ogrom jej miłości, cierpienia, radości, które wypełniały jej młodociane życie, jeszcze stale obecne w świecie. Elżbieta była księżną i świętą, błogosławioną i obciążoną panowaniem, wyniszczoną pragnieniem bycia siostrą odrzuconych, przez nędzę odartych, odrażających; była tak bardzo matką wszystkich - a zawsze poniżonych -, że nie mogła być matką własnych dzieci; w takim stopniu oblubienicą Chrystusa, że żałowała być żoną kochanego męża; dwie siostry krzyżowały się w jej sercu, ale ona promieniowała radością i płakała ze szczęśliwości. Gaudens in tribulatione: to jest zawsze to ciągle powracające świadectwo; jej niezamąconej pogody ducha, która może być porównana jedynie z jej nie wysychającymi łzami (lacrimas infinitas); ona jest unikalną z pewnością pod każdym względem, niezrozumianą, zaskakującą egzystencją. Jej życie tak mało daje się utożsamić z idyllą, jak życie św. Franciszka. Należy nie tylko do swego kraju lecz do dziejów świata, i to w pozycji znaczącej; należy do dziejów świętych. Tych dwu sfer nie można w jej życiu rozdzielić; wpływ jej działania przelewa się z jednej do drugiej i z powrotem. Działanie światowe, należące do historii, w najgłębszym sensie ukazuje jej świętość, a ta świętość oddziaływuje w historii jako porywająca siła. Jedna święta dla wiernych znaczy nieskończenie więcej od tego, kto nie potrafi dać świadectwa wiary; ale również tego, kto nie przyjmuje paradoksalnych założeń chrześcijańskiej egzystencji, Elżbieta musi poruszyć. To, co kobieta w historii może zdziałać a czego nie; co jest jej właściwym powołaniem jako historycznej osoby i w jakim rozmiarze w rozwijającej się i obecnej historii jest od niej zależne: to rozbłysło w niej na nowo. Nigdy nie przestała być historyczną postacią, również i dziś; jest jeszcze zawsze w możności, przy wzrastających kontrastach, jeżeli nie rozwiązać to przynajmniej próbować je leczyć; wraz z nią to, co wysokie, nachyla się ku niskości; wraz z nią podnosi się to, co niskie. W każdej godzinie przełomu czasu mogą i muszą być dostrzegane ludzkie odczucia w prawdzie - na odcinku czasu dotyczącego Elżbiety, są dwie formy rządzenia, papiestwo i cesarstwo, pojawił się tu konflikt i nie ma sensu, by się powtarzał; w tym nieporozumieniu powstaje jej świętość, a w niej relacje z naturą, wszechświatem i bliźnim, bez których nie można się już obyć. To stwierdzenie powinno być może rozważone, przynajmniej biorąc pod uwagę czystość i sprawiedliwość: w Elżbiecie pojawiła się pierwsza gotycka postać - tak jak została wybudowana pierwsza gotycka świątynia w Niemczech, kościół ku jej czci w Marburgu. Nie można przekreślić rozkwitu legend otaczających ją; one są zbyt wewnętrzne, by je pominąć; musimy je jednak trochę odsunąć na bok, by odczuć cierpienia, przemilczane przez Elżbietę. Nie cuda są najważniejsze, ale jej miłość i wiara i powszechna dziejowa misja." Sankt Elisabeth Rycerze nie są już więcej rycerzami. Załamał się W obcym kraju głęboki sens. Chleb Na zastawionym z pańszczyzny i biedy książęcym stole żali się, I wszystko szlachetne umarło wraz ze szlachetnymi. Dalej - jest ideał: święta nędza. Z zamku i panowania przynagla mnie przykazanie Głęboko, głęboko w cierpieniu, co dawno mój dom oskarża; Naśladuję Tego, który był wspaniały przez zniewagi. Mój biedny ludu, przez Boga za lud uznany, Weź mnie do siebie, pozwól mi być, czym ty jesteś, I ukryj mnie w tym najnędzniejszym tłumie! Jeszcze błyszczy wstecz, co było moim szlachectwem I we mnie umiera. Ten, co wiecznym jest Królem, Zrzuci z żebraka, co było jego okryciem. Reinhold Schneider TURYNGIA - WARTBURG Turyngia to niezależny obszar wyłoniony z Saksonii i zarządzany przez ród książęcy. Obok Eisenach na wzgórzu Wartburg pośród lasu turyńskiego wznosi się okazały zamek. Na początku XIII wieku panuje tu landgraf Herman I otoczony przez poetów i trubadurów, których jest hojnym mecenasem. Herman kończył szkoły w Paryżu, obeznany jest z literaturą, jest wielkim protektorem sztuki i kultury. Pomimo, że Turyngia należy w tym czasie do najuboższych obszarów, słynący z życia dworskiego zamek w Wartburgu jest jednym z najbogatszych. W plastyczny sposób opisuje to życie Walter von der Vogelweide: "Jedni wchodzą, drudzy wychodzą, dzień i noc. Zaproszonym być tam to wielki zaszczyt. Książę odznacza się wesołością i łatwo trwoni swoje mienie z dumnymi bohaterami i choćby jedna beczułka dobrego wina kosztowała tysiąc funtów, kubek rycerski nigdy nie stoi pusty." Landgraf Herman stara się wzmocnić politycznie swój ród przez małżeńskie powiązania. Jego druga żona Zofia, córka księcia Bawarii, daje mu czterech synów: Hermana, Ludwika, nazywanego świętym, choć Kościół dotąd go nie kanonizował, Henryka z przydomkiem Raspe i Konrada. W opozycji wobec cesarza Ottona IV, landgraf Herman I sprzymierza się z rodem von Andechs-Meranien w Bawarii. Przypieczętowaniem przymierza ma być małżeństwo najstarszego jego syna, Hermana, z córką Gertrudy von Andechs, Elżbietą. Gertruda to małżonka Andrzeja II, króla Węgier, Elżbieta jest więc córką królewską, co dodatkowo podnosi prestiż władców Turyngii. W roku 1211 na dwór węgierski przybywa poselstwo od landgrafa Turyngii i w ten sposób czteroletnia Elżbieta zostaje włączona w nurt wielkiej polityki. Uposażona bogato przez ojca wyrusza pod opieką rycerza Waltera von Vargila w podróż z Pressburga (Bratysławy) do Turyngii, by poznać środowisko przyszłego męża i zostać przez nowe otoczenie zaakceptowaną. Na zamku w Wartburgu odbywają się zaręczyny i Elżbieta zostaje powierzona opiece rodziców narzeczonego. Księżna Zofia, osoba bardzo religijna, dba o staranne jej wychowanie i jest dla niej dobrą matką. Ze swej strony Elżbieta wcześnie zaczyna przejawiać oznaki intensywnej religijności. Fascynuje ją chrześcijańska nauka. Często bywa w kaplicy zamkowej, bardziej ceniąc tę obecność niż zabawy z dziećmi. Być może wpłynęły na to seryjne wypadki śmierci pośród najbliższego otoczenia. W 1213 roku pada ofiarą spisku na Węgrzech jej matka, Gertruda von Andechs. Elżbieta znajdzie teraz duchowe wsparcie w budującym życiu siostry zamordowanej matki - Jadwigi, księżnej Śląska. W 1216 roku umiera narzeczony Elżbiety, Herman. Elżbieta ma wówczas 9 lat. Sytuacja polityczna zmieniła się, od roku cesarzem jest Fryderyk II. Otoczenie dworskie niechętnie patrzy na pobożne dziecko, spędzające czas na rozdawaniu biednym chleba zamiast brania udziału w zamkowych zabawach. Decyzją landgrafa Hermana I Elżbieta zostaje jednak zaręczona z następnym jego synem, Ludwikiem. Tym razem to już nie zaręczyny z obcym mężczyzną lecz z "kochanym braciszkiem". Od kilku lat wychowują się na dworze obok siebie. Choć Ludwik jest o 7 lat starszy, doskonale się rozumieją, zawsze zwracają się do siebie "kochana siostrzyczko" i "kochany braciszku". W następnym 1217 roku landgraf Herman I umiera i 17-letni Ludwik obejmuje władzę nad Turyngią, Saksonią i Hesją. * Wzgórze Wartburg, 1900 rok Zamek Wartburg, światowe dziedzictwo kultury Elżbieta należy do ludzi, którzy mocno wypowiadają swoje 'tak' i 'nie' i według tego postępują. Odznacza się żywym temperamentem, lubi biec galopem na koniu przez łąki i wygrywać podczas ciekawych gier dziecięcych, ale potrafi też zdecydowanie oświadczyć w czasie tańca: "raz mi wystarczy, z następnych - z miłości ku Bogu rezygnuję". To pierwsze świadectwo dziecięcej miłości Bożej rzuca światło na jej stanowczą postawę, uświadamia też, z jak wielką łatwością to dziecko królewskie przebywa w obecności Bożej. Dlatego modląc się w kaplicy zamkowej, w ławce królewskiej, nie wkłada na swą głowę korony. A przybranej matce, księżnej Zofii, którą taka postawa wprawia w kłopot, Elżbieta odpowiada: "Wybacz mi droga pani. Oto przede mną na krzyżu miłosierny i słodki Zbawiciel w koronie cierniowej. Moja korona będzie Mu urągać, gdy stanę przed Nim w takim zbytku, strojna w perły, złoto i klejnoty." Ta osobliwa dziewczyna od samego początku pozwala sobie na taki sposób bycia, który stawia wyżej własną koncepcję od zwyczajów panujących na dworze. Niezawodny strumień miłości toruje sobie drogę poprzez gąszcz tradycji i pretensji. Inaczej nie można by zrozumieć, dlaczego ta piękna i ujmująca niewiasta nie dała się wciągnąć w nurt życia dworskiego. W 1218 roku Ludwik razem z innymi młodzieńcami przeżywa obrzęd pasowania na rycerza w kościele św. Jerzego w Eisenach, składając na Ewangelię przysięgę zobowiązującą do przestrzegania reguły stanu rycerskiego: "Przede wszystkim 1. słuchać codziennie Mszy z pobożnym rozpamiętywaniem Męki Pańskiej, 2. odważnie walczyć w obronie wiary katolickiej, 3. święty Kościół z jego sługami uwalniać od napaści jakichkolwiek napastników, 4. wdowy i sieroty wspierać w ich potrzebie, 5. unikać wojen niesprawiedliwych, 6. [...] 7. uczęszczać na turnieje tylko dla ćwiczeń rycerskich, 8. cesarzowi rzymskiemu albo jego patrycjuszowi z czcią okazywać posłuszeństwo w sprawach świeckich, 9. dóbr feudalnych królewskich albo cesarskich wcale nie sprzedawać, 10. żyć nienagannie wobec Boga i ludzi na tym świecie..." Trzy lata później w 1221 roku w tym samym kościele św. Jerzego w Eisenach 21-letni Ludwik poślubia 14-letnią Elżbietę, która jako księżna będzie teraz współsprawowała z nim rządy. Matka Ludwika, księżna Zofia, wstępuje do klasztoru cystersek w Eisenach. W tym samym roku, po śmierci szwagra, Ludwik podejmuje opiekę nad niepełnoletnim siostrzeńcem i zostaje zarządcą Miśni, przyłączając ją do swoich posiadłości. Otrzymuje od cesarza Fryderyka II tytuł markgrafa Miśni. Jest w bliskich kontaktach z cesarzem i angażuje się w sprawy państwowe. Po powrocie króla Andrzeja II z kilkuletniej wyprawy krzyżowej, Ludwik i Elżbieta odbywają podróż na Węgry, by przedstawić się ojcu już jako małżeństwo. W roku 1222 przychodzi na świat pierwsze ich dziecko, syn Herman. Miłość, która łączy tych dwoje, jest delikatna i głęboko przekonywująca. Oboje znają i cenią sobie cel zawartego małżeństwa. Choć Ludwik nie dorównuje Elżbiecie w pobożności, to jednak jej religijność nie wprawia go w zakłopotanie, wręcz przeciwnie, pogłębia zaufanie do niej. Z drugiej strony Elżbieta potrafi doskonale ocenić charakter i męskość swego "najmilszego brata". W tym krótkim i bardzo kochającym się małżeństwie zawarta jest głęboka prawda, że Bóg nigdy nie staje w pozycji konkurenta lub rywala umiłowanej osoby, lecz zawsze jest Ojcem i Światłem, które oświeca. Nieraz, gdy Ludwik budzi się w środku nocy, zastaje Elżbietę klęczącą obok łóżka na modlitwie. Bierze wtedy jej rękę w swoją dłoń i zasypia; czuje się bezpieczny, gdy ona wszystkie sprawy zawierza Bogu. Wie, że Bóg jest w jej życiu główną Osobą, że jej miłość ku Bogu jest ponad wszystko. Czasem, gdy na modlitwie zmorzy ją sen, znajduje ją rano niewygodnie śpiącą na dywanie. Pewnego razu podczas Mszy porannej Elżbieta zamyśliła się nad tym, jak dostojnego, zdolnego i dobrego ma męża. Dopiero dzwonek na przeistoczenie wyrwał ją z zamyślenia. Płakała potem gorzko przez resztę dnia jak Piotr po zaparciu się Mistrza; wyrzucała sobie zajmowanie myśli błahymi sprawami, gdy Zbawiciel z nieskończonej miłości ofiarowywał siebie na ołatrzu. Takie doświadczenie rozbieżności pozwoli być jej bardziej otwartą i wrażliwą na bliskość Boga w codziennym obcowaniu z osobami, z którymi jest w zażyłej przyjaźni. Elżbieta potrafi w życiu małżeńskim poszerzać swoje możliwości działania. Razem z małżonkiem spożywa posiłki, wyjeżdża z nim na koniu, ale już w pierwszych latach swego małżeństwa zatwierdza siebie na opiekunkę i pielęgniarkę ubogich i chorych w Eisenach. W ubogich czci tę samą miłość Bożą, której doświadcza w swym szczęśliwym małżeństwie i którą, spoglądając na Ukrzyżowanego - adoruje. Jako księżna nie trzyma się dotychczasowych, utartych sposobów życia dworskiego, lecz w oparciu o nieporównywalną bliskość Boga, rozwija zupełnie osobisty styl bycia. Przede wszystkim jest wolna od typowej dla jej czasów wyniosłości wysoko urodzonych wobec ludzi niższych stanów, a zwłaszcza tych, którzy pełnią czynności służebne. W sługach dworu widzi chrześcijan i traktuje ich życzliwie i z wyrozumiałością. Zabiega o ubiór i obuwie służących, odwiedza ich w czasie choroby, zdobywa leki i troszczy się jak matka. W postawie Elżbiety wobec służby dworskiej przebłyskują nowe międzyludzkie relacje, które zawarte są w Ewangelii i stanowią drogowskaz dla każdego chrześcijanina. Szczególny rozdział w życiu Elżbiety stanowią biedni. Z Ewangelii wie, że Chrystus nazwał ubogich błogosławionymi, że podniósł ich do rangi swoich ambasadorów: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Dostrzega ukrytego w ubogich Chrystusa, a spełniając czyny opieki i miłosierdzia, chce Go uczcić w nich. Nie mniejszą troskę okazuje chorym. Żadna droga wiodąca do chorego nie jest dla niej zbyt uciążliwa i żaden dom, w którym przebywa chory zbyt odległy. Sytuacja chorych w tych czasach jest bardzo trudna; w ogromnej większości pozostawieni są własnemu losowi, a jedyną nadzieją jest, że ich organizm okaże się silniejszy niż choroba. W szczególny sposób Elżbieta troszczy się o kobiety leżące w połogu. Jest niezmordowana w niesieniu ulgi i łagodzeniu cierpienia. Aby ulżyć ciężarów podatkowych i pańszczyzny skłania męża do skasowania po śmierci rozrzutnego landgrafa Hermana I niepotrzebnych wydatków na turnieje i uroczystości dworskie. Za zgodą męża pielęgnuje trędowatych i po macierzyńsku zajmuje się sierotami. Młoda księżna odznacza się wielką prostotą, która zawsze charakteryzowała ludzi twórczych i wszechstronnie utalentowanych. Jest to niby dalekie echo absolutnej prostoty Boga. * W roku 1223 przybywają do Turyngii franciszkanie. Dwa lata temu zostali przysłani z Italii z misją do Niemiec pod przewodnictwem brata Cezarego ze Spiry. Elżbieta nawiązuje kontakt z bratem Rodegerem z Eisenach, jednym z pierwszych niemców obleczonych we franciszkański habit, i poznaje idee Franciszka z Asyżu, które u młodej księżnej padają na żyzny grunt. Franciszek, który wyrzekł się wszystkich swoich dóbr, jest dla Elżbiety pociągającym wzorem. Pragnie właśnie tak naśladować Chrystusa w Jego ubóstwie, by się do Niego upodobnić. Cierpi, gdy obowiązki stanu nie pozwalają jej osiągnąć ideału Franciszka - dobrowolnego i całkowitego ubóstwa. Brat Rodeger poucza ją, jak w jej stanie ćwiczyć się w pokorze i cierpliwości, wypełniając życie modlitwą i dobroczynnością. Elżbieta dowiaduje się o III zakonie franciszkańskim, do którego należeć może każdy, kto pragnie żyć według Ewangelii. Poznaje "List do wszystkich wiernych" Franciszka z Asyżu, a w nim czyta: "Miłujmy więc Boga i uwielbiajmy Go czystym sercem i czystym umysłem, bo On, tego ponad wszystko pragnąc, powiedział: 'Prawdziwi czciciele będą czcić Ojca w duchu i prawdzie' (J 4, 23). I wychwalajmy Go, i módlmy się w dzień i w nocy, mówiąc: 'Ojcze nasz, który jesteś w niebie', bo zawsze powinniśmy się modlić i nie ustawać. Powinniśmy spowiadać się przed kapłanem ze wszystkich grzechów naszych i przyjmować od niego Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wydawajmy również godne owoce pokuty. I kochajmy bliźnich jak siebie samych. A jeśli ktoś nie chce kochać ich tak jak siebie, niech przynajmniej nie wyrządza zła, lecz niech czyni im dobrze. Ci zaś, którzy otrzymali władzę sędziowską, niech sądzą z miłosierdziem, tak jak sami pragną otrzymać miłosierdzie od Pana. Sąd bowiem bez miłosierdzia będzie nad tymi, którzy miłosierdzia nie okażą. Miejmy więc miłość i pokorę; i dawajmy jałmużnę, bo ona oczyszcza dusze z brudów grzechowych. Ludzie bowiem tracą wszystko, co zostawiają na tym świecie, zabierają jednak ze sobą wynagrodzenie za miłość i jałmużny, jakich udzielali; otrzymają za nie od Pana nagrodę i odpowiednią zapłatę. Powinniśmy również pościć i powstrzymywać się od nałogów i grzechów, i od nadużywania pokarmów i napoju, i być katolikami. Powinniśmy także nawiedzać często kościoły oraz szanować i czcić duchownych, nie tyle dla nich samych, bo mogą być grzesznikami, ile dla ich urzędu i posługi wobec Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, które oni konsekrują na ołtarzu, sami przyjmują i innym udzielają. Ten zaś, kto ma czuwać nad posłuszeństwem i który uchodzi za większego, niech będzie jako mniejszy i sługa innych braci. Nie powinniśmy być mądrymi i roztropnymi według ciała, lecz raczej bądźmy prostymi, pokornymi i czystymi." W 1224 roku przychodzi na świat drugie dziecko Ludwika i Elżbiety, córka Zofia. W następnym 1225 roku z pomocą Elżbiety franciszkanie zakładają klasztor w Eisenach. W międzyczasie pojawia się w Turyngii wędrowny kaznodzieja mistrz Konrad, zwany Konradem z Marburga, wcześniej przemierzający Nadrenię. W miastach pod gołym niebem wygłasza do tłumów płomienne kazania wzywające do wypraw krzyżowych. Już w 1215 roku papież Innocenty III zlecił mu kaznodziejstwo wypraw krzyżowych a także dał pełnomocnictwo dyscyplinarne dla polepszenia sposobu życia i duszpasterstwa niemieckich duchownych. Jest kapłanem godnym zaufania; podstawą wiarygodności jest zachowywanie celibatu, świadomie wybrane całkowite osobiste ubóstwo i surowe, ascetyczne życie. W trakcie wędrownej działalności nawiązuje przyjacielskie relacje z rodziną landgrafów turyńskich i pozyskuje Ludwika, który ślubuje wziąć udział w wyprawach krzyżowych. Według legendy, gdy Ludwik chciał sprawdzić, co Elżbieta wynosi z zamku, chleby zamieniły się w róże. Konrad zostaje wyznaczony na ojca duchownego młodej księżnej Elżbiety i w tej funkcji wzmacnia jej tendencje do surowych praktyk religijnych i pokutnych. W 1226 roku Elżbieta za zgodą Ludwika ślubuje Konradowi bezwzględne posłuszeństwo i zaczyna realizować swoje pragnienia osiągnięcia najwyższego stopnia ubóstwa. Składa też warunkowy ślub czystości w razie śmierci męża, rezygnując z ponownego małżeństwa. Konrad daje jej rygorystyczne przepisy, trudne do wykonania przy jej trybie życia i obowiązkach. Zakaz spożywania potraw pochodzących z niesprawiedliwie nałożonych podatków był jego zleceniem, ale wolny wybór mieścił się w postanowieniach młodej księżnej, sprzeciwiającej się niesłusznym strukturom swego stanu. Wyobraźmy sobie, pani dworu komfortowo utrzymanego zasięga szczegółowych informacji o potrawach, które podaje się do stołu i skąd pochodzą różne przysmaki. Gdy potrawy są z danin, które dodatkowo nałożono na chłopów, wówczas księżna i jej damy poszczą. Nieugięty i surowy Konrad jest dla Elżbiety nie tylko pomocą, ale także ciężarem i doświadczeniem, jest aż do śmierci czymś w rodzaju "wysłannika szatana", o którym wspomina św. Paweł, "że został mu dany", aby go "policzkował" (2Kor 12, 7). W dzisiejszych czasach jeszcze mniej rozumiemy tego rodzaju podporządkowanie się, może to nawet wydawać się zaprzeczeniem religijnej wielkości człowieka, gdy ktoś tak bardzo utalentowany w celu poznania woli Bożej posługuje się religijnym gorliwcem. Umartwienie własnej woli jest o wiele trudniejsze a tym samym cenniejsze niż umartwienie ciała. * W tym samym 1226 roku Ludwik zostaje przez cesarza Fryderyka II wysłany w podróż do Kremony w Italii. Książę zleca Elżbiecie zarząd nad posiadłościami na czas jego nieobecności. Tymczasem w Turyngii po roku suszy panuje drożyzna i głód. Do tego dochodzą powodzie i zarazy. Elżbieta po rozdaniu zboża głodującym, mimo sprzeciwu dworskiego otoczenia, wydaje rozporządzenie otwarcia zapasowych spichlerzy. Pod jej nadzorem wypieka się chleb, który codziennie rozdziela setkom głodujących. Jest jednak rozsądną ofiarodawczynią; kiedy biedni są zdolni do pracy, chroni ich przed bezczynnością. U podnóża góry zamkowej pracują przy budowie szpitala, który księżna organizuje dla 28 chorych. Miejsca są zawsze zajęte. Dwa razy dziennie Elżbieta nie tylko odwiedza chorych, ale im posługuje. W sercu zapisane ma słowa Boskiego Mistrza: "Bądźcie miłosierni, jak ojciec wasz jest miłosierny" (Łk 6,36). Obdarowywanie i czynna miłość stają się drugą naturą Elżbiety, choć sama prowadzi życie pełne wyrzeczeń. Po powrocie Ludwika urzędnicy dworscy oskarżają księżną przed jej małżonkiem, że roztrwoniła majątek. Ludwik jednak potwierdza wszystko, co zarządziła; uważa, że dobroczynność żony przynosi domowi Boże błogosławieństwo. W styczniu 1227 roku zostaje przygotowana wyprawa krzyżowa pod wodzą cesarza Fryderyka II, w której zgodnie ze swym zobowiązaniem weźmie udział Ludwik. Porządkuje sprawy majątkowe księstwa, by zostawić je w ładzie i pokoju, i ponownie zleca Elżbiecie zarządzanie dobrami. Wraz ze swym orszakiem udaje się do Schmalkalden, gdzie spotyka pozostałe drużyny rycerskie. 24 czerwca rozbrzmiewa pieśń krzyżowców i wielki hufiec wyrusza. Elżbieta cicho, lecz z wielkim bólem w sercu jedzie konno obok męża, towarzysząc mu do najbliższego postoju. Potem wraca do Wartburga i z niepokojem oczekuje wiadomości. 29 września przychodzi na świat trzecie ich dziecko, Gertruda. Posłańcy z wiadomością przybywają w październiku: Książę Ludwik nie dotarł do Ziemi Świętej. W drodze padł ofiarą epidemii i 11 września zmarł w Otranto na włoskiej ziemi, tam też został pogrzebany. Przed śmiercią zobowiązał rycerzy, by wracając z wyprawy krzyżowej zabrali jego szczątki do Turyngii. Z piersi Elżbiety, przy bólu, który nagle na nią spada, wyrywa się okrzyk: "Umarł, umarł! Umarł dla mnie świat i wszelka jego radość". HESJA - MARBURG Z nami dzieje się jak z trawą, która rośnie w rzece. Gdy przypływ wzbiera, wtedy głęboko się pochyla i woda płynie nad nią, nie łamiąc jej. Ale gdy fale się cofają, podnosi się znów i rozkwita jej siła radośnie i pięknie. Elżbieta z Tyrungii Zaczyna się nowe życie Elżbiety. Syn Herman ma dopiero 5 lat, jest za mały, by objąć władzę po ojcu. Bracia Ludwika, Henryk Raspe i Konrad, odsuwają od zarządu księstwem szwagierkę, bojąc się, że "roztrwoni" majątek na biednych. Ponadto Henryk wymaga od młodej wdowy, by włączyła się w normalne dworskie życie i zachowywała zgodnie z dworskimi zwyczajami. Ponieważ Elżbieta w Wartburgu nie może już żyć, jak nakazuje jej sumienie, jesienią dobrowolnie opuszcza zamek książęcy i schodzi do Eisenach szukać schronienia. Cios losu? Czyż nie pragnęła od dawna naśladować ubogiego i pokornego Zbawiciela? Czyż jej serce nie tęskniło za całkowitym ubóstwem? Franciszek, który rok temu odszedł do wiecznej ojczyzny, powiedziałby o sytuacji Elżbiety: to jest p r a w d z i w a radość!" Ależ tak, trzeba Bogu podziękować. Kieruje swoje kroki do kościoła franciszkanów i poleca braciom odśpiewać dziękczynne Te Deum laudamus. Potem schroni się na noc w pustej oborze po bydłu. Zimę z 1227 na 1228 rok przepędzi w ciężkich warunkach u ubogich poddanych w Eisenach. W Wielki Piątek, 24 marca 1228 roku we franciszkańskim kościele w Eisenach, Elżbieta kładąc obie ręce na obnażonym ołtarzu, ślubuje jeszcze raz posłuszeństwo Konradowi z Marburga, zrzekając się wszelkich światowych powiązań i światowego luksusu. Chce również zrzec się wszelkiej własności, lecz Konrad jej na to nie pozwala; poleca jej, by swoje dobra obróciła na pomoc potrzebującym. Tymczasem wiadomość o trudnym położeniu Elżbiety dociera do jej rodziny ze strony nieżyjącej matki, Gertrudy von Andechs. Najmłodsza siostra matki, Mechtylda, opatka benedyktynek w Kitzingen, zabiera Elżbietę na wiosnę najpierw do swego klasztoru a następnie odwozi do brata Ekberta, biskupa Bambergu. Ekbert, widząc młodą, inteligentną i pełną wdzięku wdowę królewskiego pochodzenia, usiłuje doprowadzić do jej małżeństwa z cesarzem Fryderykiem II. Ten plan małżeństwa z wyrachowania, który zupełnie nie uwzględniał rażącej różnicy charakterów przyszłych małżonków, został przez Elżbietę odrzucony z oburzeniem. Ślubowała przecież dwa lata temu swój stan wdowi konsekrować Bogu. Gdy Elżbieta stanowczo odmawia, biskup Ekbert umieszcza ją w swojej posiadłości w Pottenstein. * Konrad z Marburga, kaznodzieja wypraw krzyżowych i kierownik duchowy księżnej, otrzymuje od nowego następcy św. Piotra, papieża Grzegorza IX, nowe zadanie. Papież powierza mu urząd inkwizytora na całe Niemcy i nadaje specjalne uprawnienia dla zwalczania grup innowierczych, odłączonych od Kościoła. Konrad podlega teraz samemu papieżowi, jest wyłączony spod władzy biskupiej. Papież Grzegorz IX, wcześniej kardynał Hugolin - protektor zakonu franciszkańskiego i wielki przyjaciel Franciszka z Asyżu, udziela też Konradowi z Marburga pisemnego pełnomocnictwa do załatwiania spraw majątkowych Elżbiety, młodej wdowy po krzyżowcu, o której wcześniejszej działalności charytatywnej wiele już słyszał. Nadaje Konradowi tytuł "Defensor" i ustanawia kuratorem Elżbiety. Tymczasem rycerze wracający z Ziemi Świętej przywożą w maju do Turyngii ekshumowane szczątki księcia Ludwika. Elżbieta modli się przy nich: "Ty wiesz, Wszechmocny, że nikogo na ziemi tak nie kochałam jak mego męża. Ponieważ jednak było wolą Twoją, by rozstał się z życiem - nie skarżę się. Jestem raczej zadowolona z Twojego zrządzenia tak, że gdyby moja modlitwa mogła przywrócić mu życie, nie uczyniłabym tego. O jedno tylko Cię proszę: daj mu wieczne odpoczywanie, a mnie łaskę, bym do końca życia pozostała wierna Twoim świętym przykazaniom." Zgodnie z wolą Ludwika, zostaje on pochowany w siedzibie rodu w Reinhardsbrunn. Konrad z Marburga, korzystając z dobrych relacji z landgrafami turyńskimi i z pomocą rycerzy - wiernych przyjaciół Ludwika, doprowadza do porozumienia z Henrykiem Raspe w sprawie wdowich posiadłości Elżbiety. Jej syn Herman, po osiągnięciu odpowiedniego wieku, zostanie władcą Turyngii po ojcu. Elżbieta rezygnuje z zarządzania; otrzymuje rentę wdowią w wysokości dwóch tysięcy marek i możliwość korzystania z dóbr w Marburgu jako wdowi posag. Pojednana ze szwagrami księżna przyjeżdża na krótko do Wartburga. Nie może pozostać dłużej - musi zmierzać dalej ścieżką jej wyznaczoną; zostawić wysokie miejsce, by żyć między najbiedniejszymi jako jedna z nich, by należeć wyłącznie do Pana i służyć Mu w Jego cierpiących członkach. Latem wyjeżdża do Marburga, zatrzymując się w chłopskiej chacie. Elżbieta zabiera ze sobą roczną córkę, Gertrudę; niedługo odda ją na wychowanie do klasztoru Premonstratensek w Altenbergu. Sześcioletni Herman i czteroletnia Zofia mają zapewnione wychowanie na zamku turyńskich landgrafów w Creuzburg, gdzie kiedyś urodził się Ludwik, a potem jego syn Herman. U bram Marburga buduje Elżbieta z wdowich dochodów szpital. Następnie pisze prośbę do papieża o pozwolenie na budowę kaplicy szpitalnej pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu, którego w tym roku uroczyście ogłosił świętym. Wiernej naśladowczyni Biedaczyny z Asyżu papież Grzegorz IX odpowiada osobiście. Pod koniec 1228 roku budowa szpitala w Marburgu jest ukończona. Elżbieta wprowadza się do szpitala i rozpoczyna swoją służbę. Obleka się w szarą suknię III zakonu franciszkańskiego, a z nią razem przyjmują ten sam sposób życia dwie od dziecka posługujące jej kobiety, Guda i Izentruda. Teraz dopiero wewnętrzna postawa Elżbiety łączy się z zewnętrzną, tworząc jednolitą całość. Przedtem jej droga z zamku Wartburg do ludzi ubogich i pokrzywdzonych losem z konieczności musiała prowadzić z powrotem do zamku, do bogatego świata feudałów. Obecnie przebywa na stałe w szpitalu św. Franciszka. Tam znalazła ona swoje miejsce, jak Pan, o którym czytamy, że "ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi" (Flp 2, 7). Pełna ofiary troszczy się o trędowatych, głodnych, bezdomne dzieci i potrzebujących. Posługuje ludziom budzącym wstręt zawsze z uśmiechem na ustach, pełna pogody ducha i ufności w Bożą Opatrzność. Posługuje jako siostra miłosierdzia, spełniając wszystkie prace pielęgniarki. Ze skarbca swej miłości czerpie tysiące środków, by cierpiących pocieszyć, rozweselić i podnieść na duchu. Wszystko w jej życiu przypomina Ewangelię i daje świadectwo prawdzie. Elżbieta czyni dobro, wielbi Ojca, świadczy o Chrystusie radością serca i oblicza, jest współczująca, gotowa do pomocy. Prace domowe nie przychodzą jej łatwo i chociaż uważa za piękną rzecz "móc kąpać Zbawiciela", jak się wyraża, to jednak nie jest to dla niej prosta sprawa. Z drugiej strony potrafi z rozwagą i energią zabiegać o dobro dla ubogich, lekkomyślnym energicznie przemawia do sumienia. Jest tutaj połączenie macierzyńskiej troski z głębokim zjednoczeniem z Bogiem, co działalności jej nadaje charakter profetyczny. Elżbieta nie może jednak iść za wszystkimi impulsami serca w tej służbie. Ogranicza ją posłuszeństwo kierownikowi duchowemu. Pewnego dnia, bez wiedzy Konrada, z wielką radością rozdaje potrzebującym jedną czwartą całej renty wdowiej. Otrzymuje wtedy naganę i ograniczenie jałmużny a w końcu jej zakaz, by móc zabezpieczyć szpital w potrzebne środki; Konrad sam porządkuje zarządzanie szpitalem, ostrzega Elżbietę, że będzie ją karał chłostą przy każdym nieposłuszeństwie. Elżbieta znajduje swoje wypełnienie w cierpieniu i przyjmuje kary bez sprzeciwu, z radosną cierpliwością. Potrafi śmiać się przez łzy. Ona chce się spalić i nie oszczędzać dla biednych tu, teraz i natychmiast. Próbuje w sposób wzruszający pracować ponad siły, tak jak prości ludzie we wszystkich pracach: polowych, domowych, przy warsztatach. Często zdarza się jej to niefachowo, czym się nie przejmuje; śmieje się z tego, wiele zajęć traktuje jak zabawę. Jest bezgraniczna w swoich dążeniach, by osiągnąć świętość dla siebie i bliźnich. Często zdumiewa swoim niepohamowanym działaniem. Niedługo trzeba będzie czekać, by jej organizm nie nadążył i wyczerpał się. Konrad z Marburga od początku kierownictwa duchowego dał Elżbiecie normy, według których ma żyć: - Znoś cierpliwie pogardę, ćwicz się w dobrowolnym ubóstwie. - Bądź pokornego serca. - Gardź ludzką pociechą i rozkoszami ciała. - Bądź miłosierna wobec bliźnich. - Miej stale Boga w sercu i w myślach. - Dziękuj Bogu, że przez śmierć swego Syna wybawił cię od śmierci wiecznej. - Ponieważ Chrystus tak wiele dla ciebie wycierpiał i ty cierpliwie znoś swój krzyż. - Twemu Bogu poświęć całkowicie duszę i ciało. - Często przypominaj sobie, że jesteś dziełem rąk Bożych i staraj się, byś z Nim na wieki zjednoczyć się mogła. - Co chcesz, aby ludzie tobie czynili, ty czyń im także. - Wciąż myśl o tym, że wszyscy umierają, młodzi i starzy; dlatego wciąż staraj się o życie wieczne. - Żałuj za swoje grzechy i błagaj Boga, by ci je przebaczył. Konrad wykorzystuje teraz swoją funkcję ojca duchownego w maksymalnie surowy sposób względem Elżbiety. Chce, by jej radość, jaką nieustannie promieniuje, opierała się wyłącznie na Bogu. Odbiera jej ostatnie wsparcie doczesne na jej trudnej drodze, jakim jest życzliwa pomoc oddanych jej od dziecka i dzielących teraz z nią życie Gudy i Izentrudy. Zabiera jej obie, a na ich miejsce daje dwie kobiety o trudnych charakterach, które śledzą ją, donoszą Konradowi, a potem razem z nim chłoszczą i poniewierają nią. Elżbieta musi wykonywać prace najcięższe i najbardziej brudne. Pewnego dnia współczucie dla dotkniętych chorobą ludzi bierze w niej górę nad posłuszeństwem. Przygarnia u siebie trędowatą dziewczynkę, czego Konrad jej zabronił w obawie o zarażenie. Chłostę przyjmuje dobrowolnie, jak dobrowolnie przyjął mękę Zbawiciel. Kiedy na jej ciele pojawiają się krwawe pręgi, odczuwa taką bliskość Boga, jaką my cieszyć się będziemy dopiero w życiu przyszłym. Dopiero wtedy, gdy dostrzega się mistyczną więź Elżbiety z Bogiem, można przybliżyć się do właściwego centrum jej życia. Ona "rządziła" za pośrednictwem modlitwy ukrytej, a jednak skutecznej; modlitwa stanowiła misterium jej życia. Modlitwa jest jednym z najmocniejszych motywów historii, chociaż wymyka się historycznemu udokumentowaniu. Dla Elżbiety modlitwa była czymś więcej aniżeli czyn; i kto nie zrozumie sensu tej wypowiedzi, ten nie potrafi ujrzeć z bliska największej kobiecej postaci niemieckiego średniowiecza. Życie modlitewne Elżbiety nie polegało na wielości słów, lecz wypływało z całkiem innych głębin. W czasie modlitwy twarz jej zalewały łzy, a od całej postaci promieniował blask; porwana żarem medytacji wpadała w zachwyt. Dla Elżbiety modlitwa była rozmową z Bogiem, w czasie której Bóg mówił do niej w głębi jej serca. Elżbietę można zrozumieć tylko wtedy, kiedy dostrzega się wzajemną współzależność pomiędzy jej ascezą i mistyką. Z modlitwy czerpała siły do praktykowania ascezy, a z zażyłości z Bogiem rodziła się konieczność prowadzenia takiego życia, które mogłoby podobać się Bogu. Mistyka i asceza nie były u Elżbiety rozgraniczone, one warunkowały się i przenikały wzajemnie. Jeżeli dostrzega się tę ścisłą wzajemną więź, wtedy surowość pokutniczego życia Elżbiety rozjaśnia się od wewnątrz i można patrzeć prosto w jej serce. Bezwarunkowe i pokorne przyjmowanie woli Bożej stawia Elżbietę w rzędzie mistyków średniowiecza, których tajemnicą jest wypowiadanie przez łzy trudnego "tak" wobec niezrozumiałych zrządzeń Boga. Wypowiadanie "tak" bez łez zdradza uczuciowe ubóstwo, same zaś łzy bez owego "tak" wskazują na rozpacz, jedynie wypowiedzenie "tak" i łzy odpowiadają wewnętrznemu oddaniu. Elżbieta jest zdecydowaną, odważną, pełną mocy wyrazu, wewnętrznie zintegrowaną kobietą, zdolną do zniesienia najbardziej nawet dotkliwych uderzeń losu. Jedynie siły fizyczne wyczerpują się i to w przeciągu trzech lat. W listopadzie 1231 roku choruje przez dwa tygodnie. Jej organizm jest fizycznie całkowicie wyczerpany, ale duchowo mocny, często pociągnięty w nurt ekstaz, które wyraźnie i jasno przyjmuje, przekazując stojącym przy niej. Gdy jest coraz słabsza, prosi o obecność przy sobie tylko osób zakonnych i chłopca - wychowanka, który z wdzięczności jest jej oddany, posługuje jej i nie opuszcza. W nocy z 16 na 17 listopada 1231 roku, w dwudziestym piątym roku życia, Elżbieta umiera. KANONIZACJA Wiadomość o śmierci Elżbiety rozprzestrzenia się błyskawicznie. W ciągu kilku godzin zbierają się wokół jej zwłok ludzie, odcinając kawałki odzienia, pukle włosów, a nawet kawałki ciała, dla zabezpieczenia się w uzdrawiające relikwie. Wszyscy są przekonani o jej świętości. Po trzech dniach, 19 listopada, zostaje pogrzebana w kaplicy szpitalnej św. Franciszka. W krótkim czasie organizuje się pielgrzymka do grobu Elżbiety. Liczne cuda, mające miejsce przy jej grobie i rozgłaszane, przyczyniają się, że do Marburga zjeżdżają tłumy. Konrad z Marburga zwraca się do papieża z prośbą o wszczęcie procesu kanonizacyjnego, a szpital oddaje w posiadanie landgrafów Turyngii. W sierpniu 1232 roku pod przewodnictwem arcybiskupa Mainzu następują przesłuchania uzdrowionych. Zostają sporządzone protokoły zeznań świadków, między innymi "książeczka z wypowiedziami czterech służących" i wspomnienia kobiet związanych z Elżbietą za jej życia. Konrad wysyła ekspedycję do Kurii Rzymskiej a do sprawozdania dołącza napisany przez siebie list z krótkim życiorysem Elżbiety "Summa vitae". Jest to jedyne jego dzieło literackie i najważniejsze źródło do poznania życia Elżbiety. Oto jego treść: "Dwa lata wcześniej, zanim Elżbieta została powierzona mojej pieczy, jeszcze za życia małżonka, zostałem jej ojcem duchownym. Zastałem ją boleśnie skarżącą się, że nigdy nie chciała wiązać się małżeństwem, by móc życie ziemskie zakończyć w stanie dziewiczym. Gdy w tym czasie jej małżonek udał się do cesarza do Apulii, w całych Niemczech nastała ciężka drożyzna, wielu zmarło z głodu. Natychmiast siostra Elżbieta zaczęła wykazywać w działalności duchową siłę swoich cnót. Jak dotąd była pocieszycielką ubogich, tak teraz bez zastanowienia stała się żywicielką głodnych. Blisko swojego grodu kazała wybudować szpital, w którym przyjęła wielu chorych i słabych; również wszystkim, którzy prosili o jałmużnę, udzielała bogatego wsparcia miłosierdzia. I nie tylko tam, lecz w całej zarządzanej posiadłości jej męża, przeznaczyła wszystkie zapasy z czterech dworów w takiej ilości, że w końcu dla dobra biednych sprzedała wszystkie swoje kosztowności i bogate stroje. I miała zwyczaj dwa razy dziennie, rano i koło wieczora, odwiedzać wszystkich chorych, nawet osobiście posługiwała tym, których choroba była najbardziej odrażająca; jednym podawała pożywienie, innym słała łóżka, jeszcze innych nosiła na swoich plecach i wykonywała wiele takich posług miłości bliźniego, a w tym wszystkim, jak się potem okazało, jej świętej pamięci małżonek nie był przeciwny jej życzeniom i woli. Potem, gdy jej małżonek zmarł, Ojciec Święty postanowił powierzyć ją mojej opiece. W swoim wielkim pragnieniu wysokiej doskonałości pytała mnie, czy ma żyć w pustelni, czy w klasztorze, czy w jakimś innym stanie mogłaby zdobyć wysokie zasługi. W końcu jej duszę opanowało pragnienie i tego chciała wymóc na mnie wśród wielu łez, żebym pozwolił jej od drzwi do drzwi żebrać. Gdy jej stanowczo odmówiłem, odpowiedziała "uczynię to, w czym Wy nie będziecie mi już mogli przeszkodzić". I wtedy w Wielki Piątek, gdy ołtarze były obnażone, położyła swoje ręce na ołtarz w kościele jej miasta, który przekazała Braciom Mniejszym i w obecności niektórych braci zrezygnowała z więzi z rodzicami, z dziećmi, wyrzekła się własnej woli, całego przepychu świata i wszystkiego, co Zbawiciel w Ewangelii radził się wyrzec. [(Mt 19, 29) "I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy."] Gdy również chciała zrezygnować ze swojego majątku, wstrzymałem ją od tego, żeby mogła uregulować powinności męża wobec biednych, którym tak, jak chciałem, z wpływających dziesięcin dawała jałmużnę. Po tym dniu jednak była jeszcze zdania, że w końcu zostałaby porwana przez urok świata i światowego przepychu tej ziemi, w której za życia swojego męża żyła w pełnym dostatku, i dlatego poszła za mną, wbrew mojej woli i życzeniu, do Marburga, leżącego na granicy posiadłości jej męża. Tam wybudowała w mieście szpital i udzieliła schronienia chorym i słabym. Najbardziej ubogich i pogardzanych posadziła przy własnym stole. Gdy ją z tego powodu upomniałem, odpowiedziała, że od nich otrzymuje specjalne łaski i pokorę, i jako dowód, że była mądrą kobietą, ujawniła mi całe swoje wcześniejsze życie i powiedziała, że musi to wszystko, co ma za sobą, przez odwrotne uczynki wyrównać i szuka sposobu naprawy. A ja ją uświadomiłem, że skoro chce być doskonałą, musi wszystkie zbędne służące odesłać i poleciłem jej, że tylko trzema osobami musi się zadowolić; jednym świeckim bratem, który załatwia konieczne sprawy, jedną pobożną ułomną panną i jedną szlachcianką wdową, głuchą i bardzo nieprzyjemną; w tym celu, by z pomocą tej usługującej jej pokora była pomnożona a przez ową niemiła wdowę jej cierpliwość była ćwiczona. Wtedy, gdy służąca przygotowywała warzywa, ona, władczyni, zmywała naczynia. Oprócz tego Elżbieta wzięła sparaliżowanego chłopca, który nie miał ani ojca ani matki, i cierpiał na bezustanne krwotoki; jemu słała łóżko nocą, aby się umartwić, na swoim posłaniu i dobrowolnie męczyła się, musząc od czasu do czasu w nocy, sześć razy - niekiedy więcej, na swoich ramionach dźwigać go dla spełnienia naturalnych potrzeb; dbała o jego ścierki, które, jak to przy takich chorych się zdarza, były mocno zabrudzone, i własnymi rękami je prała. Gdy chłopiec zmarł, wzięła bez mojej wiedzy trędowatą dziewczynkę do pielęgnacji i ukryła ją w swoim domu. W takim stopniu świadczyła ludzkie posługi, że nie tylko się upokarzała, by podać posiłek, słać łóżko, myć, lecz jeszcze zdejmowała buty; przy tym prosiła wciąż, by postarały się, aby z tego powodu nie była obwiniana. Gdy ja i tak dowiedziałem się o tym, to - Bóg niech mi wybaczy - w okrutny sposób ją wychłostałem, gdyż bałem się, że się zarazi. Gdy oddaliłem trędowatych i dla głoszenia kazań byłem daleko, wzięła ona ubogiego i całkiem, ale to całkiem na świerzb chorego chłopca, który nie miał w ogóle włosów na głowie, by go wyleczyć z tego świerzbu i starała się go pielęgnować myciem i lekarstwami - od kogo się tego nauczyła, nie wiem; ten właśnie chłopiec siedział przy jej łóżku, kiedy umierała. Pomimo jej nieustannych czynów miłości bliźniego, wyznaje to przed Bogiem, nie widziałem chyba kobiety żyjącej w tak głębokiej kontemplacji. Także niektórzy zakonnicy i zakonnice często spostrzegali, że gdy wracała z samotnej modlitwy, jej oblicze niezwykle jaśniało, jakby w jej oczach błyszczały promienie słoneczne. Gdy, co się często zdarzało, kilka godzin trwała w stanie zachwytu, wtedy nie przyjmowała długo żadnego posiłku lub bardzo mało. Gdy wreszcie zbliżał się czas jej śmierci, a ona przecież była zdrowa, podczas gdy mnie dręczyła dość ciężka choroba, pytałem, jak sobie po mojej śmierci chce urządzić życie. W odpowiedzi na to pytanie przepowiedziała mi z całą świadomością swoją śmierć. Jednak czwartego dnia po tej rozmowie zachorowała i gdy była już ponad dwanaście dni chora, odmówiła, to było trzeciego dnia przed jej śmiercią, wszystkim osobom świeckiego stanu dostęp do siebie; także wszystkim szlacheckiego urodzenia, którzy mimo to licznie przybyli ją odwiedzić, nie pozwoliła wejść. Gdy wtedy oni zapytali, dlaczego w taki sposób zostali wykluczeni, odpowiedziała siedzącym przy jej łożu, że chce teraz rozmyślać o surowości sądu ostatecznego i o swoim wszechmocnym Sędziu. Potem w niedzielę przed oktawą święta św. Marcina (16 listopada 1231 roku), po jutrzni wysłuchałem jej spowiedzi, ale w ogóle sobie nie wyrzucała, że już długo się u mnie nie spowiada. I gdy ja zapytałem, jak rozrządzi posiadanym dobrem i sprzętem, odpowiedziała, że wszystko, co wydaje się, że jeszcze posiada, należy do ubogich i prosiła mnie, bym wszystko między nich rozdzielił oprócz ubogiej sukni, którą miała na sobie i w niej chciała być pochowana. Następnie, w przeciągu godziny, przyjęła Ciało Pana i potem aż do nieszporów mówiła wiele, co najlepszego słyszała w kazaniach, szczególnie o wskrzeszeniu Łazarza i jak Pan przy jego wskrzeszaniu płakał. A gdy te słowa poruszyły niektórych zakonników i zakonnice do łez, powiedziała: "Wy, córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, tylko nad sobą". Potem zaniemówiła, a z jej wnętrza bez żadnego poruszania wargami słychać było miłe dźwięki. Gdy siedzący wokoło pytali ją, co to jest, spytała, czy oni też słyszeli śpiewające głosy. Przy tym leżała w zachwycie, jakby napełniona niebieską radością i z wielkim wzruszeniem aż do pierwszego piania koguta i wtedy powiedziała: "Spójrz, nadchodzi godzina, w której Dziewica porodziła." Następnie pełna skupienia poleciła wszystkich obecnych Bogu i zakończyła życie jakby słodko zasypiając. Mnisi z zakonu cystersów i wiele innych duchownych zakonnych, gdy dowiedzieli się o jej śmierci, przyszli z całej okolicy do szpitala, gdzie miała być pochowana. Na razie ona pozostała, gdyż pobożne głosy ludu żądały, by do nadchodzącej środy nie była pogrzebana. Oprócz tego, że była blada, nie było innych oznak śmierci, jej ciało pozostało elastyczne, jak za życia i rozchodziły się przyjemne wonie. W dzień po jej pogrzebie szybko Bóg rozpoczął za przyczyną swojej służebnicy działać, ponieważ pewien mnich cysterski został przy jej grobie uzdrowiony z choroby mózgu trwającej ponad 40 lat i przysiągł o tym przy mnie i w obecności proboszcza z Marburga." A oto jak lata dziecięce Elżbiety wspomina służąca Guda, która dzieliła z nią potem życie tercjarki przy szpitalu św. Franciszka: "Gdy Elżbieta nie miała jeszcze pięciu lat i wcale nie umiała czytać i pisać, to często padała na twarz przy ołtarzu i rozkładała przed sobą psałterz jak do modlitwy. Jako dziecko bardzo często klękała w ukryciu i każdą okazję wykorzystywała, by niezauważalnie wejść do kaplicy. Gdy była obserwowana przez służące, to pod pozorem, że biegnie do dzieci bawić się niespodziewanie wpadała do kaplicy. Klękała prze ołtarzem, składała ręce jak do modlitwy i pobożnie modliła się, twarzą prawie do ziemi. Przy zabawie w kręgle i przy każdej innej zabawie polecała się Bogu i przyrzekała zmówić kilka Ave Maria, jeśli zwycięży. Gdy zwyciężała przy zabawie w kręgle, to dziesiątą część zdobyczy oddawała biedniejszym dziewczynkom. I za każdy drobny upominek żądała od odbierającej zmówienia kilka Ojcze Nasz. Gdy przy zabawie z góry spodziewała się zwyciężyć, wtedy mówiła: teraz wycofuję się z zabawy z miłości do Boga. W czasie tańca wkoło wykonywała tylko jeden okrąg i przyjaciółkom wyjaśniała: jedna runda wystarczy dla świata, z następnych rezygnuję z miłości do Boga. Podobnych czynów spełniała wiele. Starała się zobowiązywać do różnych małych umartwień dla Boga, np. w świąteczne dni przed Mszą św. nie zakładała ozdobnych rękawów, w niedzielę rano, gdy było zimno, nie wkładała rękawiczek. Rezygnowała z tych środków, by na zewnątrz nie być próżną i zamiast tego wolała już w dzieciństwie pokornie myśleć o Bogu." Lata życia małżeńskiego Elżbiety wspomina służąca Isentruda, również późniejsza tercjarka przy szpitalu św. Franciszka: "Świątobliwa Elżbieta, moja księżna, była zawsze, już za życia swojego męża, pełna bojaźni Bożej, pokorna, łagodna, pobożnie oddana modlitwie. Często służące mruczały niezadowolone, gdy śpieszyła przed nimi do kościoła i zawsze ukradkiem po wielekroć klękała. Świątobliwa Elżbieta wstawała nieraz w nocy, by modlić się, pomimo, że jej mąż upominał ją przy tym, by nie szkodziła swojemu zdrowiu. Nieraz jej ręce trzymał w swoich, gdy się modliła i z troską o jej samopoczucie prosił, by położyła się z powrotem. Ona polecała swoim służącym, żeby ją często w nocy budziły na modlitwę. Czasem jej mąż przy tym dalej spał, a czasem udawał, że śpi. My, służące, byłyśmy zatroskane, by nie przeszkadzać naszemu panu przy budzeniu; pytałyśmy się jej, jak to zrobić. Ona nam poradziła, byśmy ją ciągnęły za palce u nóg. Razu pewnego pociągnęłam za palce pana. On się obudził, ale gdy spostrzegł moją pomyłkę, nie denerwował się. Bardzo często modlitwy przeciągała tak długo, że zasypiała na dywanie przy swoim łóżku. Gdy myśmy jej robiły wyrzuty, że niechętnie śpi przy swoim mężu, odpowiedziała: Jeśli ja też nie zawsze mogę się modlić, przynajmniej od mojego kochanego męża odrywam się, żeby przez to mojemu ciału zadać gwałt. Gdy miała odwiedziny światowych dam, mówiła do nich jak kaznodzieja o Bogu. Gdy jej się nie udawało, by zrezygnowały ze swojej próżności - np. z tańców, obcisłych rękawów, albo nie wplatały we włosy jedwabnych, ozdobnych wstążek lub innych zbytecznych ozdób - to chciała, żeby przynajmniej z niektórych z tych ozdób zrezygnowały i dlatego przesyłała im bardziej odpowiednie, skromniejsze rękawki. Używała tylko takich dochodów męża, które były uczciwego pochodzenia i które nie obciążały sumienia. Trzymała się tego tak ściśle, że przy stole u boku swojego męża nie akceptowała wszystkiego, co pochodziło z wymuszanych przez urzędników dziesięcin. Sięgała tylko po te potrawy, o których wiedziała, że są z uczciwej majętności jej męża. Gdy były przynoszone potrawy z wymuszonych dziesięcin, wtedy zajmowała się rozdawaniem między rycerzy i panów, dzieleniem chleba i podawaniem posiłków, aby stworzyć pozory, jakby sama jadła. Z tego powodu usługując przy stole męża, często odczuwała głód i pragnienie." Na początku roku 1233 specjalna komisja papieska dokonuje przesłuchań świadków według wymaganych przepisów. W lipcu tegoż roku Konrad z Marburga zostaje, w związku z jego funkcją inkwizytora, zamordowany przez innowierców. Tymczasem najmłodszy szwagier Elżbiety, Konrad z Turyngii, poruszony do głębi heroizmem jej życia, funduje w Marburgu klasztor Zakonu Niemieckiego (rycerski zakon szpitalny, w Polsce zwany Zakonem Krzyżaków). Latem 1234 roku jedzie do Rzymu; uzyskuje przyłączenie fundowanego przez Elżbietę szpitala i kościoła św. Franciszka w Marburgu do Zakonu Niemieckiego oraz czyni dalsze starania o kanonizację księżnej. W październiku ukazuje się bulla papieża Grzegorza IX, kontynuująca proces kanonizacyjny. Zakon Niemiecki staje się teraz stróżem i opiekunem grobu zmarłej księżnej. W listopadzie Konrad zrzeka się tytułu grafa i wstępuje do Zakonu Niemieckiego. W styczniu 1235 roku następna komisja papieska prowadzi ostatni już proces przesłuchań. Papież w związku z trudną sytuacją czasowo rezyduje w Perugii. Termin kanonizacji zostaje wyznaczony na Zielone Święta. 27 maja 1235 roku papież Grzegorz IX udaje się procesyjnie do kościoła dominikanów w Perugii i tu ogłasza Elżbietę Wegierską, zwaną też Elżbietą z Turyngii, świętą Kościoła katolickiego, na co wszyscy obecni odpowiadają gromkim śpiewem Te Deum. Bulla kanonizacyjna nazywa świętą Elżbietę "nowym dziełem". Dziełem nieporównanej piękności, które stworzył Duch Święty; naczyniem Ducha Świętego, również na skutek błogosławieństwa, jakie jej życie i działanie jeszcze i dziś zlewa na świat i Kościół. Papież Grzegorz IX sam osobiście ułożył liturgię mszalną i officium brewiarzowe na doroczne święto św. Elżbiety, które ustanowił dla całego kościoła na dzień jej śmierci. Teksty te Kościół stosował w liturgii aż do reformy Soboru Watykańskiego II. W sierpniu 1235 roku zostaje położony kamień węgielny kościoła pod wezwaniem św. Elżbiety w Marburgu, pierwszego w Niemczech gotyckiego kościoła. 1 maja 1236 roku Marburg widzi zebraną wielką rzeszę ludzi oblegających miasto, niektóre przekazy mówią o milionie ludzi; nieprzewidziana ogromna liczba duchownych i świeckich, wysoko stojących możnowładców, a na ich czele cesarz Fryderyk II w pokutnym stroju i boso podchodzi do trumny Elżbiety, gdy przeprowadzane są ceremonie, związane z kanonizacją. Obecny jest landgraf Turyngii z całą rodziną i dziećmi Elżbiety. Cesarz koronuje głowę zmarłej bardzo cenną koroną, a następnie głowa zostaje umieszczona we wspaniałym królewskim relikwiarzu; szczątki świętej wystawione są do publicznej czci. W roku 1250 relikwie św. Elżbiety przeniesione są do dostojnego sarkofagu, który stoi do dziś w kościele jej imienia w Marburgu, obecnie jednak jest pusty. W XVI wieku, w okresie reformacji, pośmiertne szczątki św. Elżbiety usunięto z kościoła, by zlikwidować jej kult i tłumy pielgrzymek. Rozproszyły się po Europie (m.in. są w Wiedniu w kościele klasztornym św. Elżbiety), ale prawdopodobnie zostały też zakopane, być może w podziemiach kościoła w Marburgu. Nie ma dziś o nich żadnych pewnych wiadomości. Nie to jest jednak ważne. Ważne jest to, co czyniła Elżbieta i czyni do dziś. Pozostaje jedną z najbardziej fascynujących świętych katolickich i cieszy się ciągle, przeważnie w Hesji i Turyngii, również w kręgach ewangelickich, popularnością i miłującą, wdzięczną pamięcią. Fascynuje radykalizmem, zachwyca głębokim człowieczeństwem i wciąż nas prowokuje i mobilizuje do takiej samej fascynacji Chrystusową Ewangelią. * Gotycki kościół św. Elżbiety w Marburgu, XIII wiek Portal wejściowy Nawa główna Kościół św. Elżbiety w Marburgu, najwcześniejszy czysty gotycki kościół w Niemczech, początkowo miał trzy funkcje: jako jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych Zachodu ze względu na relikwie św. Elżbiety, jako miejsce pochówku landgrafów Hesji oraz jako ważniejszy kościół Zakonu Niemieckiego, mającego pieczę nad grobem Świętej. Dziś jest to kościół parafii ewangelickiej i służy jako miejsce modlitwy oraz zabytek sztuki, zwiedzany co roku przez dziesięć tysięcy osób. W Kościele katolickim św. Elżbieta wspominana jest w liturgii 17 listopada, w dniu śmierci, w Kościele reformowanym 19 listopada, w dniu pogrzebu, i w tym właśnie dniu w ewangelickim kościele Elżbiety w Marburgu odbywają się nabożeństwa ekumeniczne - Święta nazwała siebie kiedyś siostrą wszystkich. Zadziwia, ile ludzi jeszcze dziś poruszonych jest życiem św. Elżbiety. "Poza Matką Bożą nie znajdzie się na ziemi żadna kobieta, która odbierałaby tak wielką i powszechną cześć, jak św. Elżbieta." - pisze Alban Stolz. "Wielu czci jeszcze dziś tę młodą niewiastę, która dobrowolnie z drogi wysokiej sławy poszła w głąb gorzkiego ubóstwa. Nikt nie zdołał zniweczyć siły takiej Miłości." - napisze Ursula Koch w swej bardzo poczytnej powieści biograficznej o św. Elżbiecie. Z okazji 800-ej rocznicy urodzin Świętej, w Niemczech ogłoszono Rok Elżbiety z bogatym programem, w który włącza się zarówno Kościół katolicki jak i reformowany oraz całe społeczeństwo. Relikwiarz św. Elżbiety, w zakrystii kościoła w Marburgu Grób św. Elżbiety w kościele jej imienia w Marburgu (obecnie pusty) A jaki był dalszy los dzieci świętej księżnej Turyngii? Syn Herman w roku 1234 kończy 12 lat i zostaje prawnie landgrafem Turyngii, obejmuje panowanie po swoim ojcu, Ludwiku. W 1239 roku żeni się z Heleną von Braunschweig-Lüneburg, a w roku 1241 umiera w wieku zaledwie 19 lat. Zarząd Turyngią obejmuje ponownie brat Ludwika - Henryk Raspe, który mimo trzykrotnego ożenku nie ma potomstwa i na nim kończy się ród w linii męskiej. Turyngia przechodzi w ręce siostrzeńca braci turyńskich, panującego w Miśni. Natomiast Hesję z Marburgiem wywalczy dla swego syna córka św. Elżbiety, Zofia, małżonka księcia von Brabant. Tym sposobem wnuk św. Elżbiety, Henryk, zostanie pierwszym landgrafem Hesji. Najmłodsza córka, Gertruda, wychowana w klasztorze Premonstratensek w Altenbergu, już w wieku 21 lat zostaje opatką, a umiera w 1297 roku w wieku 70 lat w opinii świętości. W 1348 roku papież Klemens VI ogłasza ją błogosławioną. Strona główna FRANCISZKAŃSKA ŚWIĘTA Simone Martini: św. Klara i św. Elżbieta, 1317 fresk w bazylice św. Franciszka w Asyżu Witraże: św. Elżbiety i św. Franciszka, XIII wiek, kościół św. Elżbiety w Marburgu Święta Elżbieta jest jedną z pierwszych kobiet, która głębokie idee świętego Franciszka z Asyżu uczyniła własnymi. Papież Grzegorz IX, ogłaszając ją świętą, nazwał ją "drugą Klarą". Święta Elżbieta w sposób wyjątkowy była kobietą Ewangelii; może nas oświecić, zainspirować i dodać odwagi. Umiała jak Franciszek natchnąć Kościół odnowionym i niesłychanie owocnym świadectwem nauki Jezusa Chrystusa. Jej świadectwo jest odpowiedzią na potrzeby i oczekiwania dzisiejszego świata i Kościoła, którym my jesteśmy. W encyklice "Deus Caritas est" papież Benedykt XVI pisze: "Wewnętrzna natura Kościoła wyraża się w troistym zadaniu: głoszenie Słowa Bożego, sprawowanie Sakramentów, posługa miłości. Są to zadania ściśle ze sobą związane i nie mogą być od siebie oddzielone. Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej, którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym wyrazem jego istoty. ...'A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze.' (Ga 6, 10)" We franciszkańskiej wiośnie Kościoła w XIII wieku nie mogło zabraknąć heroicznego świadectwa miłości miłosiernej, jakie dała św. Elżbieta. Jedno jest powołanie franciszkańskie: naśladować Chrystusa i jeden jest sposób, by w pełni naśladować Chrystusa w Jego całkowitym oddaniu Ojcu i ludziom: być jednocześnie Franciszkiem, Klarą i Elżbietą. Jedna inspiracja franciszkańska dzieli się zatem na trzy wymiary: głoszenie Słowa, kontemplacja Słowa i świadectwo Słowa. Franciszek, Klara i Elżbieta, łącząc swoje głosy i postawy, wspólnie wyśpiewali w Kościele XIII wieku tę samą pieśń nazwaną franciszkańską duchowością, której to echo, mimo dzielących wieków brzmi aż do dziś, zachęcając naśladowców Biedaczyny z Asyżu na całym świecie do jej chóralnego kontynuowania. Franciszkowy tercet. Duchowość franciszkańska wyśpiewana na 3 głosy: rok urodz. rok śmierci rok kanoniz. I Zakon św. Franciszek z Asyżu... 1181..... 1226...... 1228 1193..... 1253...... 1255 św. Elżbieta z Turyngii.... 1207..... 1231...... 1235 II Zakon św. Klara z Asyżu..... III Zakon Przyjrzyjmy się jeszcze raz głębokiej więzi duchowej między Biedaczyną z Umbrii a Księżną - Służącą z Turyngii. Oboje pragną radykalnego ubóstwa w naśladowaniu Tego, Który stał się Człowiekiem. Oboje dają świadectwo realizacji tegoż ubóstwa w sposób nieograniczony. Oboje czują się związani z prostym ludem, powołani do służby trędowatym i cierpiącym niedostatek. Oboje przeciwstawiają się faryzejskiemu zakłamaniu świata. Oboje promieniują radością pomimo najsurowszej pokuty i licznych przeciwności. Oboje doświadczają pełni Bożej łaski, która ogarnia ich ludzkie życie i sprawia, że Bóg staje się dla nich Jedynym i Najważniejszym. Oboje głoszą Dobrą Nowinę, świadcząc o tej poruszającej życie i śmierć niekończącej się Miłości Syna Bożego, nie uczonymi słowami, lecz "czynem i prawdą" (1J 3, 18). Elżbieta jest świętą franciszkańską o wielkiej naturalności. Jej pragnienie niepodzielnej miłości Boga nie zatraciło się nigdy ani w formalizmie religijnym ani świeckim. Zbyt wielkie i głębokie było jej poznanie Boga. Wszystko mówiło jej o Nim. Całą siebie włączała w rozmowę, gdy On do niej mówił, a ona do Niego. Jej pobożność nie jest jakimś zatopieniem się w modlitwie, lecz spotkaniem z Jedynym i wyjaśnianiem wszystkiego w imię tegoż jedynego Imienia. Jej czyste życie i nie zmniejszające się oddanie Bogu, przeżywane jest jak gdyby pieśń wznosząca się ku Temu, Który jest Jedynie godny czci. Kiedy nadszedł 17 listopad 1231 roku, poszła ona przedwcześnie na spotkanie z nieogarnionym Bogiem; śmierć dla niej była radością tak, jak przed pięciu laty dla św. Franciszka z Asyżu, który wyszedł na spotkanie ze siostrą - śmiercią. Kronika podaje: "Następnie pochyliła głowę i przez długą chwilę milczała. A choć nie wymówiła żadnego słowa, dał się wszelako słyszeć z jej wnętrza bardzo miły głos. W mroku nie można było zauważyć, czy poruszała wargami lub ustami. Wówczas opiekujące się nią niewiasty zapytały, co to za głos i skąd pochodzą te słowa. Ona odpowiedziała: 'czy nie słyszałyście, jak aniołowie śpiewali razem ze mną, przecież poruszałam wargami'. Tak więc spoczywała w radości, coś rozważając, aż pianie koguta zapowiedziało północ." Dawna tradycja poucza, że człowiek winien starać się o to, by już nie on sam się modlił, ale Chrystus w nim się modlił. Dlaczegóż miałoby być inaczej w życiu św. Elżbiety? Jej życie było pieśnią wychwalającą Bożą miłość. Śpiewa ona swą pieśń dalej, chociaż jej usta i wargi już się nie poruszają. Moritz von Schwind: Elżbieta umiera jako zakonnica Wartburg, Elisabethgalerie, 1855 r. * W dotychczasowym tekście nie było słownych odniesień do Maryi, pierwszej w pełni konsekrowanej Bogu i wzoru każdej poświęconej Bogu osoby. Konsekrowana kobieta ma jednak świadomość, że to Ona prowadzi ją do Chrystusa, Ona posługuje się nią i kształtuje według Bożej Woli; choć czyni to dyskretnie, usuwając się w cień swego Syna. Jak modlitwa wewnętrzna jest dla oka niewidoczna, tak głębokie zjednoczenie konsekrowanej kobiety z Maryją nie afiszuje się na zewnątrz. O tym, że w swej macierzyńskiej trosce o biednych i potrzebujących św. Elżbieta jednoczyła się z Macierzyństwem Maryi świadczy fakt, że w ostatniej chwili życia, w środku nocy, myślą jest w szopie betlejemskiej: "Spójrz, nadeszła godzina, w której Dziewica porodziła Jednorodzonego" i ufając, że i ją za chwilę zrodzi Bogu do życia wiecznego, spokojnie usnęła. witraż: św. Franciszek zwieńczony przez Chrystusa i św. Elżbieta zwieńczona przez Maryję, XIII wiek, kościół św. Elżbiety w Marburgu CHRONOLOGIA ŻYCIA ŚW. ELŻBIETY 1207 (7 lipca) Elżbieta przychodzi na świat jako trzecie dziecko króla Węgier Andrzeja II z rodu Arpadów i jego żony Gertrudy von Andechs-Meranien. 1211 Czteroletnia Elżbieta przeniesiona do Turyngii i zaręczona na zamku Wartburg z Hermanem, najstarszym synem landgrafa. 1213 (28 września) Śmierć matki Elżbiety; pada ofiarą spisku na Węgrzech. 1215 Fryderyk II koronowany na cesarza Niemiec. 1216 Narzeczony Elżbiety, Herman, umiera. Elżbieta zaręczona z następnym synem landgrafa, Ludwikiem. 1217 Śmierć landgrafa Turyngii Hermana I. Władzę nad Turyngią, Saksonią i Hesją obejmuje syn, landgraf Ludwik IV. 1221 21-letni Ludwik poślubia 14-letnią Elżbietę. 1222 (28 marca) Przychodzi na świat pierwsze ich dziecko, Herman. Ludwik i Elżbieta odbywają podróż na Węgry. 1223 Do Turyngii przybywają pierwsi franciszkanie. Elżbieta nawiązuje kontakt z bratem Rodegerem, poznając idee Franciszka z Asyżu. 1224 (30 marca) Elżbieta rodzi drugie dziecko, Zofię. 1225 W Eisenach z pomocą Elżbiety powstaje klasztor franciszkanów. 1226 Ludwik wysłany przez cesarza Fryderyka do Kremony w Italii. Turyngię nawiedzają głód, powodzie, epidemie. Elżbieta rozdaje głodującym zasoby spichlerzy i zakłada szpital u stóp Wartburga. Konrad z Marburga, kaznodzieja wypraw krzyżowych, kierownikiem duchowym Elżbiety. 1227 (11 września) Ludwik umiera w Otranto we Włoszech, w drodze do Ziemi Świętej z wyprawą krzyżową. Elżbieta rodzi trzecie dziecko (29 września). Nie zaakceptowana przez braci zmarłego opuszcza Wartburg. 1228 W kościele franciszkanów w Eisenach Elżbieta wyrzeka się wszelkiego światowego luksusu, powiązań rodzinnych i własnej woli. Pogrzeb przywiezionych szczątków Ludwika w siedzibie rodu w Reinhardsbrunn. Konrad z Marburga doprowadza do porozumienia z braćmi Ludwika, Elżbieta otrzymuje wdowią rentę oraz Marburg z dochodami, z których funduje szpital św. Franciszka i posługuje w nim. 1229 Elżbieta oddaje dwuletnią córkę Gertrudę do klasztoru Premonstratensek w Altenbergu. 1231 (17 listopada) Elżbieta umiera wycieńczona ogromem pracy i przejść. Pochowana w kaplicy szpitalnej św. Franciszka. 1233 Starający się o kanonizację Elżbiety Konrad z Marburga zamordowany (30 lipca). Konrad z Turyngii funduje w Marburgu klasztor Zakonu Niemieckiego, przejmuje opiekę nad szpitalem św. Franciszka i robi dalsze starania o kanonizację. 1235 (27 maja Zielone Święta) papież Grzegorz IX ogłasza w Perugii Elżbietę świętą. Położenie kamienia węgielnego pod kościół św. Elżbiety w Marburgu. 1236 (1 maja) Przeniesienie szczątków Elżbiety z grobu do relikwiarza, w obecności cesarza Fryderyka II i niezliczonych tłumów ludzi Edyta Stein, św. Teresa Benedykta od Krzyża Kształtowanie życia w duchu św. Elżbiety z Turyngii esej, wygłoszony w Zurychu w styczniu 1932 roku, w czasie obchodów jubileuszowych ku czci Świętej, w tłumaczeniu s. Immakulaty J. Adamskiej OCD Dlaczego nasze czasy z taką radością obchodzą jubileusze, chciałoby się nawet powiedzieć, że je wyszukują? Być może przytłaczający ciężar dzisiejszych bied wzbudza pragnienie odejścia choć na krótką chwilę od szarej, dławiącej atmosfery teraźniejszości, by się nieco ogrzać w słońcu lepszych dni. Taka ucieczka nie byłaby wszakże owocnym sposobem obchodzenia jubileuszy; wolno nam domyślać się, że spojrzeniem w przeszłość kieruje raczej pragnienie głębsze i zdrowsze, choćby nawet niezbyt jasno sobie uświadamiane: nasze pokolenie duchowo ubogie i Ducha łaknące zwraca się wszędzie tam, gdzie niegdyś Duch udzielał się w pełni, aby pić z tego źródła. Jest to pęd zbawienny, bo Duch jest zawsze żywy i nigdy nie umiera. Tam, gdzie kiedyś działał, kształtując życie człowieka i to, co człowiek tworzył, nie pozostawia martwych pomników. Żyje tam nadal w sposób tajemniczy, jak ukryty i dobrze strzeżony żar, który wybucha jasnym płomieniem, rozjarza się i rozszerza, skoro tylko przejdzie nad nim ożywiające tchnienie. Pełne miłości, dociekliwe spojrzenie badacza szukającego w pomnikach przeszłości tej ukrytej iskry - oto ożywcze tchnienie, pozwalające wybuchnąć płomieniowi. Otwarte dusze ludzkie stanowią materię, którą ta iskra zapala, stając się formującą siłą pomocną do przezwyciężenia teraźniejszości i kształtowania życia. Jeżeli był to ów święty ogień, który kiedyś tutaj, na ziemi płonął i pozostawił ślady swego działania, wówczas wszystkie miejsca i pamiątki tego działania pozostają pod świętą pieczą; Praźródło wszelkiego ognia i światła tajemnie żywi i utrzymuje ten ukryty żar, by jako nigdy nie wysychające, stale zapładniające źródło błogosławieństwa, mogło ciągle na nowo tryskać. Taki to zdrój błogosławieństw otwiera się dla nas za przyczyną tej wspaniałej Świętej, która przed siedmiu wiekami, stając się wcześnie doskonałą, umarła dla świata, aby wejść w promienną szczęśliwość wiecznego światła. Historia jej życia wydaje się cudowną bajką o węgierskim dziecku królewskim, urodzonym na zamku w Bratysławie, w tej samej godzinie, w której mag Klingsohr w Eisenach te narodziny odczytywał w gwiazdach i przepowiedział dziecku przyszłą sławę i znaczenie dla księstwa turyńskiego. Jak z Baśni z tysiąca i jednej nocy brzmią opowiadania o skarbach gromadzonych przez jej matkę, królową Gertrudę, aby szczodrze wyposażyć córkę, o wozach, na które wszystkie te wspaniałości załadowano, gdy landgraf Hermann z Turyngii kazał przywieźć na odległy zamek w Wartburgu czteroletnią królewnę jako narzeczoną dla swego syna. Królowa Gertruda obiecała dosłać jeszcze później okazały posag, ale niespokojna żądza bogactwa, przepychu i władzy zakończyła tragicznie jej życie: została zamordowana przez spiskowców, osierocając dziecko, które wysłała w obce strony, by mu zapewnić koronę. Wrażliwość znamionująca niemiecką bajkę ludową wspomina o serdecznej, braterskiej miłości przeznaczonych dla siebie dzieci - Ludwika i Elżbiety. Wzrastały one razem na turyńskim dworze i darzyły się nawzajem niezmienną wiernością. Lecz wszystko jakby się sprzysięgło, aby je rozdzielić. Stopniowo zaczęto się odwracać od Elżbiety, dziecka obcego i dziwnego, które chętniej przebywało z obdartymi żebrakami, niż brało udział w wesołym ucztowaniu. Nadawało się ono raczej do klasztoru aniżeli do zasiadania na tronie książęcym i prowadzenia życia dworskiego, które wiodło za landgrafa Hermanna na wartburskim zamku turyńskie rycerstwo. A potem, jak w powieści rycerskiej: szczęk miecza młodego landgrafa, objęcie przez niego władzy nad księstwem, pełne przepychu zaślubiny i szczęście małżeńskie młodej pary książęcej; Elżbieta księżną u boku małżonka; uroczystości, polowania, jazda konna wzdłuż i wszerz kraju, a pośród tego cicha piecza nad biednymi i chorymi z okolic Wartburga; potem coraz poważniejsze troski związane z książęcą władzą: wojenne wyprawy małżonka oraz regencja podczas jego nieobecności, walka z klęską głodu i epidemii wyniszczających ludność, a jednocześnie z oporem otoczenia, które przeciwstawiało się wysiłkom Elżbiety, pragnącej za wszelką cenę ulżyć ludzkiej niedoli. W końcu ślub złożony przez landgrafa, że weźmie udział w wyprawie krzyżowej, dojmujący ból pożegnania i rozstania, załamanie się bezradnej wdowy po otrzymaniu wieści o śmierci małżonka. Wydawałoby się - los kobiety, jakich wiele. To, co nastąpi teraz, jest zupełną nowością i nie ma precedensu. Pogrążona w żałobie Elżbieta dźwiga się jak prawdziwa mulier fortis (mężna kobieta) sławiona w świątecznej liturgii i bierze los w swoje ręce. Nocą, podczas burzy, opuszcza Wartburg, gdzie nie pozwalają jej żyć tak, jak każe jej sumienie. Szuka schronienia dla siebie i swych dzieci w Eisenach, a ponieważ nie znajduje tam warunków do życia, korzysta czasowo z gościny u krewnych ze strony matki. Niebawem dochodzi do pojednania z braćmi małżonka i Elżbieta zostaje na powrót z należną czcią i braterską miłością sprowadzona na Wartburg. Nie pozostaje tam jednak długo: musi podążać drogą, którą Bóg przed nią otwiera, opuścić miejsce zaszczytów, aby żyć pośród najbiedniejszych z biednych, jako jedna z nich; musi też dzieci swe oddać w obce ręce, aby samej należeć tylko do Pana i służyć Mu w Jego cierpiących członkach. Ze wszystkiego ogołocona jak On, składa uroczyście śluby Bogu, który oddał również wszystko za innych. W Wielki Piątek 1229 roku kładzie ręce na obnażony ołtarz we franciszkańskim kościele w Marburgu, przyjmuje habit zakonu, do którego już od lat należała jako tercjarka, nie mogąc całkowicie żyć jego duchem tak, jak pragnęło jej serce. Teraz jest wreszcie siostrą ubogich i służy im w szpitalu, który dla nich wybudowała. Jednak niezbyt długo, gdyż już po dwóch latach jej siły wyczerpują się i zaledwie dwudziestoczteroletnia może wejść do radości swego Pana. To życie, zewnętrznie tak barwne i pełne uroku, pociąga naszą wyobraźnię, wzbudza zdumienie i podziw. Lecz nie dlatego pragniemy się nim zająć. Chcemy się raczej przedrzeć przez zewnętrzną jego otoczkę i wyczuć bicie serca doświadczającego takich kolei życia i wydającego takie owoce, aby zaczerpnąć coś z ducha, który tym sercem władał. Zachowane o niej sprawozdania, a także jej własne słowa pozwalają wyczuć żarliwe serce, obejmujące tkliwą, delikatną i wierną miłością wszystko, co staje w jej zasięgu. Tak więc, ta mała dziecięca rączka dała się ująć ręce chłopca, dla którego ambitni rodzice ze względów politycznych uczynili z niej towarzyszkę życia. I nigdy też tej ręki nie wypuściła. Dzieliła również wiernie swe życie z danymi jej od najwcześniejszego dzieciństwa do towarzystwa rówieśnicami, dopóki - na krótko przed śmiercią - surowy kierownik duchowy nie zabrał ich jej, aby przeciąć ostatnie więzy ziemskiej miłości. Dzieci, które urodziła będąc sama jeszcze niemal dzieckiem, nosiła głęboko w sercu. A jeśli się z nimi rozłączyła, uczyniła to z matczynej miłości, nie chcąc, by podzielały z nią jej zbyt twardą dla nich drogę; nie chciała też samowolnie zaniechać swego obowiązku matki, jaki jej nakładała książęca pozycja. Jeśli je odesłała z powrotem na dwór, to stało się to z powodu nadmiernej do nich miłości, która - jak kajdany - krępowała ją w powołaniu, wyznaczonym przez Boga. Od najwcześniejszych lat Elżbieta odznacza się gorącą miłością do cierpiących niedostatek i uciśnionych. Czuje się przynaglona, aby karmić głodnych, pielęgnować chorych; ale świadczenie im tylko pomocy materialnej, to dla niej za mało. Pragnie żarem swego serca ogrzewać wszystkie zziębnięte serca. Biedne dzieci w szpitalu rzucały się jej w ramiona i nazywały matką, ponieważ wyczuwały w niej prawdziwą miłość matczyną. Całe to przelewające się z niej bogactwo pochodziło z niewyczerpanego źródła: z miłości do Pana, zawsze jej bliskiego, odkąd sięgała pamięcią. Gdy rozdzielono ją z ojcem i matką, On szedł wraz z nią do dalekiego i obcego kraju. Dziecko wiedziało, że On mieszka w kaplicy zamkowej, więc czuło się tam pociągane, gdy odrywało się od zabawy z rówieśnikami. Jest tam jak u siebie w domu. Wyszydzana i spotwarzana przez ludzi Elżbieta, tutaj znajduje pocieszenie. Nikt nie jest tak wierny jak On, więc i ona chce Mu być wierna i kochać Go ponad wszystkich i ponad wszystko. Żaden obraz ludzki nie ma prawa zająć Jego miejsca w sercu Elżbiety. Dlatego czuje dojmujący ból skruchy, gdy dźwięk dzwonka na podniesienie wyrywa ją z marzeń i uświadamia, że oczy i serce miała zwrócone ku małżonkowi, zamiast w pełni uczestniczyć w Najświętszej Ofierze. Przed wizerunkiem Ukrzyżowanego, obnażonego i zakrwawionego, nie jest zdolna nosić ozdób i korony. Wszak Pan szeroko rozwarł ramiona, aby przygarnąć do siebie utrudzonych i obciążonych. Elżbieta czuje, że im właśnie ma nieść tę Jego miłość, a w nich budzić miłość do Niego. Wszyscy są członkami Mistycznego Ciała Chrystusa, więc gdy im służy, służy Jemu samemu. Musi się też troszczyć o to, aby przez wiarę i miłość byli rzeczywiście Jego członkami żywymi. Kto zbliża się do niej, tego stara się prowadzić do Pana. W ten sposób wypełnia swój błogosławiony apostolat. Jego skutek widać w życiu jej towarzyszek, świadczy o nim duchowy postęp męża, a także wewnętrzna przemiana jego brata Konrada, który pod jej widocznym wpływem obrał stan zakonny. Jeszcze inna cecha charakteru Elżbiety wywodzi się z podobnego źródła: jej podbijająca serca radość. Kocha szalone dziecięce zabawy i cieszy się nimi, choć zgodnie z panującym w kraju zwyczajem powinna już ich zaniechać. Raduje ją wszystko, co piękne; rozumie, że jej książęca godność wymaga, by nosiła biżuterię, urządzała wspaniałe przyjęcia i zabawiała gości. Ona jednak przede wszystkim chce nieść radość do chat ludzi ubogich. Dzieciom przynosi zabawki i sama z nimi się bawi. Nawet zrzędliwa wdowa, dana jej przez kierownika w ostatnim okresie życia do usług i towarzystwa, nie potrafi zaciemnić jej pogody ducha. Wkrótce zwyciężona, sama śmieje się serdecznie z żartów swej pani. Jest też do głębi poruszona, gdy pewnego dnia Elżbieta sprasza całą biedotę Marburga, aby własnoręcznie rozdzielić między nędzarzy resztę swego wdowiego majątku, który jej wypłacono gotówką. I tak od rana do wieczora chodziła wśród szeregów ludzi, aby każdemu dać jego część. Gdy zapadła noc, wielu z nich, zbyt słabych i wynędzniałych, by wyruszyć w powrotną drogę, rozłożyło się obozem na dworze, więc Elżbieta kazała rozpalić dla nich ogniska. Odżyli - i oto znad obozowych ognisk wzniósł się radosny śpiew. Zasłuchana i zdumiona księżna znalazła w nim potwierdzenie tego, w co wierzyła przez całe swe życie i co starała się praktykować. "Patrzcie, przecież mówiłam wam, że ubogim wystarczy sprawić odrobinę radości". Od dawna bowiem była przekonana, że Bóg swe stworzenia powołał do radości i dlatego należy im okazywać pogodne oblicze. Potwierdził jej to raz jeszcze Bóg wtedy, gdy w chwili śmierci, jej pochodowi do wiecznego wesela towarzyszył słodki śpiew ptaka. Miłość i radość Elżbiety zespalała swoboda i naturalność nie mieszcząca się w żadnej konwencji. Czy mogła ona chodzić odmierzonymi krokami i szeptać wytworne, wcześniej mozolnie wyuczone frazesy, gdy przed bramą zamku zabrzmiał hejnał oznajmujący powrót z wyprawy jej męża? Wówczas Elżbieta niepomna dworskich reguł zachowania kierowała się własnym sercem i działała zgodnie z jego rytmem i taktem. Albo czy wolno w kościele zastanawiać się nad formą, w jakiej księżna może wyrażać swoją pobożność? Nie mogła przecież czynić inaczej, niż dyktowała jej miłość, choćby nawet spotkała się z ostrą naganą. Nie potrafiła również nigdy pojąć, dlaczego księżnej nie wypada osobiście rozdawać ubogim jałmużnę ani rozmawiać z nimi przyjaźnie, czy też odwiedzać biedaków w ich chatach i roztaczać nad nimi opiekę. Nie chciała postępować samowolnie ani być nieposłuszną i żyć z drugimi w niezgodzie, ale nakazu w jej wnętrzu nie zdołały zagłuszyć ludzkie opinie. Nie mogła więc przebywać dłużej wśród tych, którzy żyli w więzach konwenansów i nie chcieli, czy nie umieli, wyzwolić się z ustalonych zwyczajów i zakorzenionych poglądów. Była zdolna znosić to dopóty, dopóki trzymał ją święty węzeł małżeński, a wierny opiekun u jej boku z całą wyrozumiałością liczył się z pragnieniami jej serca i z ludzką mądrością uwzględniał reguły panujące na dworze. Po śmierci małżonka musiała opuścić środowisko, w którym się urodziła oraz wychowała, i pójść własna drogą. Był to bolesny krok, zapewne również dla niej. Lecz mając serce przepełnione miłością zdolną pokonać wszelkie przeszkody mogące oddzielić ją od cierpiących braci i sióstr, znalazła drogę do serc ubogich, przez którą dziś daremnie próbuje się przedrzeć tylu ludzi dobrej woli i o wielkim pragnieniu działania. Czy tęsknota Elżbiety podobna jest do tego szczególnego rodzaju tęsknoty, który w ciągu wieków nigdy nie zanika, lecz wciąż na nowo - ciszej czy głośniej - dochodzi do głosu? Osoby szczególnie wrażliwe wynalazły dla niego urokliwą nazwę: "tęsknota powrotu do natury". Ktoś inny, poszukując daremnie przez całe życie dla siebie ideału (a szukał namiętnie, aż do załamania), nakreślił sugestywny obraz człowieka, który w całym swym postępowaniu szedł nieprzerwanie za impulsem pochodzącym z wnętrza, bez roztrząsania rozumem i bez napięcia woli; kierował się jedynie nakazem serca, a więc był czymś w rodzaju uroczej marionetki (por. Heinrich von Kleist, Uber das Marionettentheater). Czy święta Elżbieta ma coś z tego ideału? Przytoczone fakty o jej spontaniczności wydają się za tym przemawiać. Ale źródła podają też inne wydarzenia, świadczące niemniej wyraźnie o jej stalowej woli, o bezlitosnej walce z własną naturą: serdeczna, młodzieńczo radosna, w uroczy sposób naturalna, jest jednocześnie surową ascetką. Dość wcześnie bowiem doświadczyła, że nieuporządkowane pójście za pragnieniem serca nie jest bezpieczne. Nadmierna miłość jej matki do krewnych, duma jej i chciwość spowodowały, że naród węgierski ją znienawidził i zgotował tragiczną, niespodziewaną śmierć z rąk mordercy. Natomiast nieposkromiona namiętność Agnieszki merańskiej - ciotki Elżbiety doprowadziła ją do cudzołożnego związku z księciem francuskim, a przez to do interdyktu obejmującego całą Francję. Bezwzględne zaś polityczne ambicje landgrafa Hermanna uwikłały go w takie sieci, że zmarł w kościelnej ekskomunice. Nawet Ludwik, jej mąż, dawał się co jakiś czas wciągać w nieczyste walki o władzę i pozostawał pod kościelną klątwą. A czy sama Elżbieta nie wyczuwała w swym wnętrzu tej złowrogiej mocy? O, tak! Wiedziała dobrze, że również jej nie wolno - bez narażania się na niebezpieczeństwo zdawać się jedynie na impulsy serca. Jeżeli dziecko, stosując zbożne wykręty, wymyśla sobie zabawy, podczas których może pobiec do kaplicy lub upaść na ziemię, aby potajemnie odmówić pacierz, jest to z pewnością potężne działanie łaski; takie postępowanie może również wypływać z obawy, iż podczas zabawy łatwo zapomina się o Bogu. Bardziej znaczący jest jeszcze fakt, gdy młoda dziewczyna wycofuje się po pierwszym tańcu i poważnie oznajmia: "Jeden taniec dla świata wystarczy, z innych chcę zrezygnować ze względu na Pana". Elżbieta, kiedy nocą wstawała z łóżka, aby modlić się, lub wycofywała z sypialni, każąc się służącej biczować, nie powodowała się wówczas jedynie ogólnym pragnieniem czynienia pokuty i podejmowania dobrowolnego cierpienia ze względu na Ukrzyżowanego; bała się po prostu, że u boku ukochanego małżonka może zapomnieć o Bogu. Naturalny zmysł piękna powodował zapewne, że księżna przedkładała ładne dzieci nad brzydkie, a na widok obrzydliwych ran wzdrygała się. Wszakże w jej nieustannym poszukiwaniu takich biedaków, aby ich pielęgnować - obok miłosiernej miłości dla ubogich - ujawnia się przecież jej wola przezwyciężania naturalnej odrazy. Jeszcze w ostatnich latach życia prosiła Pana o trzy łaski: o wzgardę dla wszelkich dóbr tej ziemi, o dar radosnego znoszenia upokorzeń i o uwolnienie od nadmiernej miłości wobec własnych dzieci. Zwierzyła się swoim dwórkom, że we wszystkim została wysłuchana. Sam fakt, że musiała o to prosić, świadczy już, że nie posiadała tych darów z natury i długo się o nie ze sobą zmagała. Ukształtować swe życie, aby stało się Bogu miłe, był to cel, o który - w walce z własną naturą - zabiegała nie tylko dla siebie samej. Świadomie i z taką samą nieugiętością próbowała oddziaływać na swe otoczenie. Jako żona landgrafa starała się ograniczyć przepych strojów i skłonić damy dworu do rezygnacji z tej czy innej próżności. Kiedy natomiast zaczęła unikać potraw pochodzących z rozboju lub grabieży i przez to musiała często głodować przy obficie zastawionych stołach książęcych, uważała za rzecz zrozumiałą, że jej wierne towarzyszki Guda i Izentruda podzielą z nią to wyrzeczenie, tak jak później niosły z nią trudy dobrowolnego wygnania i niedostatku. Zauważmy, jak wielki protest przeciw wystawnemu życiu jej otoczenia tkwił w przestrzeganiu tego nakazu przez Elżbietę! Stawiane sobie coraz większe wymagania były zapewne dla jej małżonka wezwaniem do coraz surowszego życia. Widział przecież, jak Elżbieta była dla siebie twarda, jak narażała swoje zdrowie, jak dzieliła się dobrami i jak tym wszystkim wzniecała przeciw sobie opozycję jego rodziny i całego dworu. Obserwował też, jaką walkę staczała ze sobą, by się wewnętrznie od niego oderwać. Wszystko to również z jego strony wymagało heroicznego przezwyciężania siebie. Nic więc dziwnego, że młody landgraf, znoszący swój los z miłością oraz cierpliwością i starający się wiernie postępować ze swą żoną w doskonałości, zyskał w narodzie opinię świętego. W swych religijnych wysiłkach Elżbieta kierowała się przede wszystkim wskazaniami Ewangelii i ogólną praktyką ascetyczną swej epoki. Od czasu do czasu miewała nowe olśnienia i usiłowała je realizować. Dopiero kiedy do Niemiec przybyli franciszkanie, a Rodiger - będąc jej gościem na wartburskim zamku - przybliżył jej życie Biedaczyny z Asyżu, zrozumiała dokładnie, czego chce i za czym zawsze tęskniła. Pragnęła mianowicie być całkowicie ubogą, chodzić żebrząc od drzwi do drzwi, nie być związaną żadnym dobrem ani ludzkimi więzami, wolną nawet od własnej woli - aby całkowicie upodobnić się do Pana. Landgraf Ludwik nie mógł się zgodzić na rozwiązanie małżeństwa i jej odejście, lecz chciał jej pomóc prowadzić życie zbliżone do obranego przez nią ideału. I dobrze się stało, że jej kierownikiem duchowym nie został żaden franciszkanin, gdyż niespełnione pragnienia nie dawałyby jej spokoju. Funkcję tę sprawował duchowny umiejący uciszyć ich nadmiar spokojnym rozsądkiem i zrozumieniem wewnętrznych impulsów swej penitentki, mistrz Konrad z Marburga. Sławny w świecie kaznodzieja, ale biedny jak mnich zakonu żebraczego, bardzo surowy zarówno dla siebie, jak i dla innych, całkowicie oddany służbie Pana, wędrował przez całe Niemcy nawołując do wypraw krzyżowych i do walki o czystość wiary. Jemu to w 1225 roku ślubowała Elżbieta posłuszeństwo i aż do śmierci pozostała pod jego duchowym kierownictwem. Podporządkowanie się Konradowi i trwanie w tym postanowieniu najmocniej łamało wolę księżnej. Podjął on nie tylko - zgodnie z jej życzeniem - ostrą walkę z jej nieuporządkowaną naturą, lecz również skierował jej miłość do Boga i ludzi na inne tory, niż to odpowiadało jej pragnieniom. Nigdy, ani przed, ani po śmierci małżonka, nie zezwolił jej na wyzucie się ze wszystkich dóbr, przestrzegał przed nieprzemyślaną jałmużną, którą coraz bardziej ograniczał, aż w końcu całkowicie zabronił. Próbował też Elżbietę powstrzymać przed pielęgnacją zakaźnie chorych (do tego jedynego zakazu niezupełnie się zastosowała). Z pewnością jego ideał doskonałości nie był wcale mniejszy od jej ideału. Mistrz Konrad wiedział od początku, że jego kierownictwu została powierzona dusza święta, i chciał uczynić wszystko, co było w jego mocy, aby ją doprowadzić na szczyty doskonałości. Lecz co do środków, jakie do tego wiodły, był innego zdania, niż jej to odpowiadało. Przede wszystkim chciał ją nauczyć dążyć do tego ideału jako księżniczce i małżonce. Sam również nie uważał za konieczne wstępować do zakonu. Pozwolił jej jako tercjarce związać się z franciszkanami, a jej śluby interpretował zgodnie z jej stanem księżnej. Dopóki żył jej małżonek, powinna wypełniać wszystkie małżeńskie obowiązki, ale w przypadku jego śmierci zrezygnować z powtórnego zamążpójścia. Miała żyć skromnie, nie trwonić bezsensownie swego majątku, lecz mądrze nim zarządzać, aby skuteczniej pomagać biednym. Do takiego ubogiego życia zmierzał dany jej przez niego zakaz spożywania potraw nielegalnego pochodzenia. Zastosowanie się do niego doprowadziło ją - jak wyjaśniają najnowsze odkrycia - do opuszczenia Wartburga po śmierci Ludwika. Przypuszcza się, że jej szwagier, Henryk Raspe, nie mógł dłużej znieść jej wyróżniania się przy książęcym stole; zatrzymał też jej dochody pochodzące z wdowiego majątku, aby zmusić ją do uległości (a także, aby ukrócić jej rozrzutne wspomaganie innych). Po skrajnej biedzie i opuszczeniu, których zaznała podczas dobrowolnego i jednocześnie przymusowego wygnania, nie chciała się już na nowo przyzwyczajać do dawnych warunków życia. Tylko przejściowo - po pojednaniu się z książęcą rodziną - wróciła na Wartburg i zaraz zaczęła z mistrzem Konradem omawiać, w jakiej formie mogłaby najlepiej realizować franciszkański ideał życia. Nie godził się on na żadną przedłożoną mu przez nią propozycję: ani na wstąpienie do klasztoru, ani na życie pustelnicze czy żebracze. Nie mógł jej jednak zabronić odnowienia złożonych ślubów i przywdziania habitu. Przyzwolił także na to, by osiedliła się w należącym do niej mieście Marburgu, w którym sam mieszkał. Według własnego rozeznania określił stosowną dla niej formę życia, budując w Marburgu z jej środków szpital, w którym wyznaczył jej konkretny rodzaj służby. To, że nie korzystała ze swoich dochodów, lecz na swe skromne utrzymanie pracowała własnymi rękami (przędła wełnę dla klasztoru w Altenberg), było jej własną propozycją i po myśli kierownika duchowego. W pojęciu mistrza Konrada najtrudniejszym i najważniejszym jego zadaniem było nauczyć swą podopieczną posłuszeństwa. Wierzył on święcie, że posłuszeństwo jest lepsze od ofiary i że bez wyciszenia wszystkich nieuporządkowanych skłonności i pragnień nie dojdzie się do doskonałości. Z gorliwości, aby ten cel osiągnąć - wobec powtarzającego się niedotrzymywania przez Elżbietę jego nakazów - uciekał się do wymierzania jej chłosty. Elżbieta w swym wnętrzu na pewno się z nim zgadzała, o czym świadczy cierpliwość i łagodność, z jaką znosiła te twarde upokorzenia. Na pewno nie ustąpiłaby w tak istotnej kwestii, jak rezygnacja z upragnionego przez nią sposobu życia, gdyby do głębi nie rozumiała znaczenia posłuszeństwa. W swym przewodniku, nadanym jej, a nie przez nią wybranym, widziała wysłannika Boga. Jego słowa obwieszczały jej wolę Bożą bardziej wiarygodnie niż głos własnego serca. A ostatecznie chodziło tylko o jedno: wieść życie według Bożego zamysłu. Dlatego wspólnie prowadzili bezwzględną walkę ze skłonnościami natury. Wkrótce Elżbieta podążała samodzielnie naprzód, znajdując aprobatę u mistrza. Przeniosła się do Marburga i rozstała z dziećmi. Konrad wymagał od niej posłuszeństwa, a ona poddawała się jego woli. Najpierw nakazał się jej rozłączyć z ukochanymi towarzyszkami lat dziewczęcych i zastąpił je trudnymi do zniesienia domownikami; coraz bardziej ograniczał jej radość z osobistego udzielania jałmużny, aż w końcu zupełnie zabronił. Tylko w jednym Elżbieta niezupełnie się poddała: oprócz swej posługi w szpitalu chciała mieć przy sobie, w swym własnym małym domku, dziecko chore na szczególnie odrażającą chorobę i sama pragnęła je pielęgnować. "Ten chory na świerzb chłopiec siedział jeszcze przy jej śmiertelnym łożu" - tak relacjonował mistrz Konrad papieżowi Grzegorzowi IX, który po śmierci landgrafa zlecił mu opiekę nad wdową; u niego też zaraz po śmierci Elżbiety - mistrz Konrad gorliwie zabiegał o jej kanonizację. Wizerunek osoby i życia Świętej wydawać się może niejednolity. Z jednej strony mamy burzliwy temperament, spontaniczne reakcje spowodowane impulsami jej gorącego pełnego miłości serca, których nie zdołała ujarzmić ani jej własna refleksja, ani protest otoczenia. Z drugiej strony widzimy gwałtownie wkraczającą wolę, która nieprzerwanie stara się okiełznać własną naturę i przeciwstawiając się świadomie skłonnościom serca, nadać życiu wzorcową formę zewnętrzną. Istnieje przecież taki punkt, w którym zrozumiałe stają się sprzeczności, a nawet harmonijnie się uzupełniają, uciszając ową tęsknotę za naturalnością przez prawdziwe jej spełnienie. U podstaw "prostej ludzkiej natury" leży żywa wiara w moc kształtującą człowieka, która działa od wewnątrz, niezakłócona przez jakikolwiek nacisk zewnętrzny po to, by życie człowieka uczynić harmonijne i doskonałe w formie. Lecz tej pięknej wiary nie potwierdza doświadczenie. Forma jest wprawdzie ukryta wewnątrz, ale wplątana w zbytnio rozrastającą się tkankę organiczną hamująca czyste działanie. Tego, kto pozostawia swą naturę samą sobie, jakiś pęd popycha raz w jedną, raz w drugą stronę, i nigdy nie dojdzie on do jednoznacznego uformowania i ukształtowania siebie. A brak formy nie oznacza naturalności. Ten, kto utrzymuje własną naturę w karności, ukraca jej wybujałe skłonności i próbuje nadać słuszną formę - korzystając z gotowych już wzorów musi zostawić przestrzeń formie wewnętrznej, aby swobodnie mogła działać. Lecz może się również zdarzyć, że sam tą formą zawładnie; wtedy w miejsce swobodnie rozwiniętej natury otrzyma kicz i nienaturalność. Nasze poznanie jest cząstkowe; nasza wola i działanie, gdy budują tylko na nim, nie mogą stworzyć dzieła doskonałego, choćby z tej przyczyny, że to poznanie samo z siebie nie jest doskonale mocne i często załamuje się przed osiągnięciem celu. Wówczas ta wewnętrzna formująca siła, spoczywająca jakby w więzach, podąża za światłem, które kieruje nią bezpieczniej, a także za ową mocą, zdolną ją wyzwolić i otworzyć przestrzeń. Jest nim światło łaski Bożej. Potężne było jej działanie w dziecięcej duszy Elżbiety. Płonęło w niej i jasno strzelił w jej sercu płomień miłości Boga, przenikając wszystkie zakamarki i przełamując przeszkody. Wtedy dziecko to powierzyło się rękom Boskiego Artysty. Wola Elżbiety stawała się podatnym narzędziem dla woli Bożej i kierowana przez nią, ciągle postępowała, opanowując i oczyszczając własną naturę, dając wolną drogę formie wewnętrznej. Mogła też znaleźć zewnętrzną formę, zgodną z wewnętrzną, w której wzrastała, nie tracąc swego naturalnego ukierunkowania. W ten sposób wznosiła się do doskonałego człowieczeństwa, będącego czystym efektem wyzwolonej natury i przemienionej mocą łaski. Wówczas pójście nawet za pragnieniem serca nie stanowi niebezpieczeństwa, gdyż ludzkie serce weszło w Serce Boże i pulsuje jego rytmem. Śmiała wypowiedź Augustyna Ama et fac quod vis (Kochaj i czyń, co chcesz) może więc stać się tutaj wytyczną w kształtowaniu życia. RADOSNA W ŁASCE BOŻEJ Rozważania o świętej Elżbiecie według książki „Froh in der Gnade Gottes” kardynała Joachima Meisnera, Arcybiskupa Kolonii, (Bachem Verlag, Köln 2005) „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14) – to podstawowa prawda naszej chrześcijańskiej wiary. Bóg nieogarniony, niewyobrażalny, niewidoczny, daleki, za sprawą Ducha Świętego narodził się człowiekiem z Maryi Dziewicy i stał się widoczny, dotykalny, bliski. Gdy Chrystus mówi, słyszymy mówiącego Boga; gdy Chrystus działa, widzimy działającego Boga. Ten Chrystus pozwala nam do Boga, swojego Ojca, zwracać się również „Ojcze”. Przez Chrzest, Bierzmowanie i Eucharystię staliśmy się dziećmi Boga, a Chrystus stał się naszym Bratem. Dlatego mówi uczniom: „Kto we Mnie wierzy, będzie dokonywał dzieł, które ja czynię i jeszcze większych dokona.” (J 14, 12) Wszystko, co jest Chrystusowe wewnątrz człowieka, potrzebuje substancjalnego urzeczywistnienia się na zewnątrz. Wszystkie Chrystusowe słowa domagają się dzieł Chrystusa. Cała Liturgia prowadzi do diakonii. Tego chyba nikt wcześniej tak doskonale nie zrozumiał i nie urzeczywistnił jak św. Elżbieta z Turyngii. Inspirowana była duchem św. Franciszka, który naznaczony stygmatami ran Zbawiciela stał się żywą ikoną Chrystusa w średniowieczu. Oddanie się Elżbiety Bogu znalazło dopełnienie w konieczności oddania się ludziom. Chrystusowa mistyka uczyniła z niej praktykantkę miłości bliźniego. Jej głębokie zjednoczenie z Chrystusem sprawiło, że ze wszystkimi udręczonymi i obciążonymi ludźmi również czuła się zjednoczona, ponieważ Chrystus identyfikował się z nimi. „Co uczyniliście jednemu z moich najmniejszych braci, Mnie uczyniliście” (Mt 25, 40). Właśnie dlatego dla Elżbiety Chrystus stał się w nich odczuwalny. To, że Chrystus w ubogich i chorych wyciąga do nas ręce i pozwala się obdarowywać, urzekało św. Elżbietę w takim stopniu, że jej ludzkie odczucie dla drugiego człowieka przekroczyło wszelką miarę, bo miłość do Chrystusa nie zna granic ani ograniczeń. Czy chodziło o modlitwę i Liturgię, czy o służbę biednym, zawsze chodziło o Chrystusa. To są dwie strony tej samej miłości Boga. Święta Elżbieta uchroniła chrześcijaństwo z jednej strony od dewocji, a z drugiej strony od zmaterializowania. Nieustannie szukała w modlitwie i w liturgii Eucharystycznej Oblicza Chrystusa, dlatego dla niej przejrzysta stała się Jego obecność w drugim człowieku stojącym w cieniu krzyża. Elżbieta zrozumiała, że słowa Pisma św. nie tylko informują nas o Bogu i Jego Królestwie, lecz że są wezwaniem, by wprowadzić je w czyn. Wiara nie może być tylko przemodlona, lecz powinna być również praktykowana. Elżbieta należy do największych świętych Caritasu. Jej działalność inspirowała całe generacje ludzi, którzy służyli Bogu nie tylko z rękoma złożonymi do modlitwy, lecz również pracowali rękami w pocie czoła w szpitalach, domach starców, domach dziecka. Elżbieta swoje wnętrze kierowała na zewnątrz, a wszystko, co zewnętrzne do wewnątrz, to jest do modlitwy mistycznej; cała zatopiona w tajemnicy Chrystusa powracała z powrotem do chorych i biednych, by im w nędzy pomóc. Blask, który otrzymywała z Oblicza Bożego zaraz wprawiał w ruch jej stopy do wszystkich potrzebujących, a dłonie otwierał do obdarowywania biednych. Spotkanie Elżbiety z Chrystusem w ludziach obciążonych oddziaływało z kolei głęboko na jej zatopienie się w Chrystusie w doskonałej modlitwie; po tym zatopieniu się w Chrystusowej pełni wgłębiała się znowu w jeszcze bogatszą praktykę chrześcijańską dla dobra człowieka. Dla tej wielkiej niewiasty nieogarniona wspaniałość Boga stała się rzeczywistością doświadczaną w jej wnętrzu, dlatego mogła w tej samej mierze obdarowywać ludzi. Elżbieta jest wielką mistyczką tajemnicy Wcielenia Boga w Chrystusie. Stała się wielką praktykantką chrześcijańskiej Caritas, bo miłość Boża była rozlana w jej sercu przez Ducha Świętego, który został jej dany (por. Rz 5, 5). W ten sposób Elżbieta stała się dla każdego poważnie myślącego chrześcijanina wzorcową postacią. W niej i przez nią Chrystus stał się dla ludzi odczuwalny. Ona rzeczywiście była Biblią, którą również analfabeci mogli czytać. Dlatego nie przeżyła się lecz jest wysoce aktualna i dziś. Niezliczenie wielka jest liczba tych, którzy wstąpili w ślady Elżbiety. Oni też są zaproszeniem dla nas wszystkich, by wejść na drogę, która naprawdę wiedzie do Ojca. Elżbieta wzywa przez pamięć o Ukrzyżowanym do służby bliźnim. Trzy symbole życia św. Elżbiety: okno, most i fartuch. W dawnym klasztorze franciszkanów w Erfurcie (dzisiejszym klasztorze urszulanek) znajduje się okno łączące z klasztornym kościołem, które kieruje wzrok na krzyż. Gdy Elżbieta odwiedzała mnichów, przy tym oknie uczestniczyła we Mszy św. Dlatego to okno do dziś nazywa się „oknem św. Elżbiety”. Kto spogląda z okna św. Elżbiety, tego wzrok pada na Ukrzyżowanego. To było pole widzenia jej życia. Spoglądanie na krzyż z refleksją przemienia człowieka. Gdy św. Elżbieta patrząc, rozważała ukrzyżowanie Chrystusa, sama przybrała postać ukrzyżowanego Pana. Była symbolem Chrystusa w średniowieczu; w rysach jej łagodnego oblicza można było rozpoznać czcigodne Oblicze ukrzyżowanego Chrystusa. Jej serce, które u każdego człowieka z urodzenia jest kamienne, stało się żywe i ludzkie, przebite nędzą świata jak Serce Chrystusa na krzyżu. Jej piąstki, które każdemu zostają dane w kolebce jako zamknięte rączki – uformowały się w otwarte ręce, zdolne obdarowywać; a ramiona z urodzenia zamknięte ze spiczastymi łokciami, otworzyły się jak ramiona Chrystusa na krzyżu, zdolne być obciążonymi i dźwigać. Stąd Elżbieta schylała się do wszystkich cierpiących, jak umierający Chrystus. Elżbieta spogląda ze swojego okna na krzyż Chrystusa i sama wchodzi w formę Ukrzyżowanego, spoglądanie na krzyż odmienia człowieka. Przez krzyż Bóg nawiedził świat. W każdym chrześcijańskim domu powinno znajdować się „okno Elżbiety”, przez które wchodzi świeże powietrze – atmosfera Ducha Świętego wychodząca z krzyża Chrystusa. Starajmy się, by okno św. Elżbiety w naszych domach było zawsze otwarte. Jest to okno, które kieruje nasz wzrok na Ukrzyżowanego. Krzyż umożliwia Bogu zstąpienie na nasz świat. W nim Bóg nawiedził swój lud i przyniósł nam zbawienie. Nie można zapomnieć, że pojazdem życia św. Elżbiety był most zwodzony z Wartburga do Eisenach. Kogo nawiedziła miłość Boga, ten udaje się w drogę, by szukać innych. Szukać drugich było dewizą jej wiernego Ewangelii życia. Ten most zwodzony nigdy nie musiał być tak często opuszczany jak w czasach św. Elżbiety, gdy była mieszkanką Wartburga. Kto jest szukany i znaleziony przez Miłosierdzie Boże, ten również zostaje gwałtownie pociągnięty do szukania i znalezienia udręczonych i obciążonych. W ten sposób Elżbieta sama stała się mostem, mostem do człowieka; błogosławioną i naznaczoną przez przeznaczenie, by być mostem. Na most każdy wstępuje, inaczej nie wiązałby i nie łączył tego, co oddalone i rozdzielone. To należy do losu i przeznaczenia i powołania mostu: pozwolić na niego wchodzić i deptać. To jest wymiar życia Elżbiety: deptano nią dla człowieka i dla woli Bożej. Most spaja przepaść z jednego brzegu do drugiego. Egzystencja mostu jest egzystencją św. Elżbiety i znaczy być w napięciach życia a nie załamać się. Most musi wytrzymać napięcie, aż zostanie mu dane rozluźnienie; a to jest sprawą łaski Bożej. Młode życie św. Elżbiety w tym wysokim napięciu nie rozsypało się, nie zostało uszkodzone, lecz dopełniło się. To jest egzystencją mostu. Most zwodzony naszego serca musi być codziennie spuszczany, musi wytrzymać napięcie i być zdolnym do obciążenia i niesienia. Dlatego każda Eucharystia jest godziną, w której Bóg instaluje mosty; ten zwodzony most opuszcza, gdy nam ofiaruje Słowo – nasz drogowskaz, a potem rozdaje swoje Ciało – pokarm umacniający w służbie mostu. Trzecim symbolem życia św. Elżbiety jest jej fartuch. Nowy Testament nie zna innego kawałka sukni lepiej niż fartuch. W Wielki Czwartek nasz Pan opasał się fartuchem i nisko ukląkł, by swoim uczniom nie głowy myć lecz nogi. Z szafy do ubrania Pana św. Elżbieta wyjęła fartuch i odłożyła swój książęcy płaszcz. W tym fartuchu idzie między lud Boży. Fartuch stał się honorową suknią dla chrześcijan. Miejcie fartuch w poważaniu, on jest kawałkiem ubrania dla posługujących. Człowiek potrzebuje naszej służby a nie naszego panowania. Fartuch św. Elżbiety jest wielkim dziedzictwem, którego nigdy nie powinniśmy się wstydzić, bowiem jest symbolem Chrystusa. Ponad 750 lat działa już Elżbieta w wymiarze świętości. Jako dziedzictwo pozostawiła nam swoje okno ze spojrzeniem na krzyż, most zwodzony prowadzący do ludzi i swój fartuch. Ona nie boi się uklęknąć przy tym, czego wola Boża od niej wymaga. Łaska Boża daje nam zawsze to, czego od nas żąda tak, że nigdy nie jesteśmy przeciążeni. Jak Elżbieta możemy powiedzieć: musimy ludzi czynić szczęśliwymi z pomocą łaski Bożej, w której dla nas wszystko jest możliwe, bo On, Pan, jest Mistrzem tego, co jest niemożliwe. Czyniąca słowo i modląca się czynem. Ewangelia jest naznaczona konkretami a nie tym, co jest nierealne. To, że dla łaski Bożej jest wszystko możliwe, widzimy i odczuwamy konkretnie w Świętych Kościoła. Co u nich jest rzeczywistością, stoi przed nami jako realna możliwość. Między wydrukowaną partyturą nut a wykonywanym koncertem jest analogiczne podobieństwo jak między pisaną Ewangelią a życiem świętych. Święci są jednocześnie melodią zaproszenia Boga skierowaną do nas dla naśladowania Chrystusa. Chrześcijaństwo wciąż jeszcze dziś spogląda na św. Elżbietę. Św. Elżbieta jest niczym sama z siebie, lecz jest wszystkim z łaski Bożej. Jest niczym dla siebie, jest wszystkim dla ludzi. W ten sposób Elżbieta jest obrazem Kościoła i wzorem dla wszystkich chrześcijan. Bóg kocha świat w nadmiarze tak, że swojego Syna, a przez to samego Siebie nam podarował. Bóg nie tylko daje światu z tego, co Mu zbywa, lecz i z tego, co jest Mu konieczne. Uboga wdowa w świątyni, która dwa grosze, całe swoje utrzymanie, wszystko, co jej było konieczne do życia, wrzuca do skarbony, jest samoobjawieniem Boga. Nie daje z tego, co jej zbywa, lecz wszystko: dwa grosze materialnie prawie nic nie znaczą, ale przecież jest to cały jej majątek. Bóg daruje nam małą Hostię, materialnie prawie nic, ale przecież Wszystko swoje, swojego Syna, samego Siebie. Gdy Jezus był w domu Łazarza w Betanii, wylała jego siostra Maria całą zawartość drogiego balsamu na stopy Pana; i tak rozchodził się zapach tego olejku, że został nim napełniony cały dom. W bliskości stał jeden z dwunastu pilnujący rachunków, kasjer i zdrajca: „Przecież można było to sprzedać, by nakarmić głodujących” – szemrał. I Elżbieta w podobnym geście w pewną letnią, ciepłą noc kazała podpalić kosztowny stos drzewa, by sprawić ludziom radość. Jej spowiednik, Konrad z Marburga, robił gorzkie wyrzuty z powodu tej rozrzutności: „Ludzie potrzebują chleba a nie zabawy przy ognisku”. Św. Elżbieta dała broniącą odpowiedź: „Trzeba ludzi nie tylko nakarmić, lecz również czynić szczęśliwymi”. Człowiek potrzebuje często, właśnie dziś, bardziej radości serca niż nasycenia żołądka. Gesty Marii z Betanii, które cały dom napełniły wonią, muszą również dom naszego Kościoła wypełnić, muszą być odczuwalne w pracach Caritasu. Bóg kocha nas nie jak płomień oszczędnościowy, lecz rozrzutnie i ponad miarę. Bóg kocha świat przez czyny. Słowo stało się Ciałem. Odwieczna miłość Boga – w Synu przyjęła postać. Maryja z Nazaretu doświadczyła tego fizycznie przez to, że Słowo Boże w Jej ciele stało się Człowiekiem. Maryja pozwoliła się wciągnąć w tajemnicę Wcielenia Miłości przez to, że Słowo zaniosła do swej krewnej Elżbiety, do Betlejem, do Egiptu, do Nazaretu. Św. Elżbieta z Turyngii zrozumiała to. Ona udała się w drogę jak Maryja, by Chrystusa zanieść ludziom. Miłość Boża przynaglała ją. W jej wnętrzu Przedwieczne Słowo otrzymało postać i stało się dotykalne: w chlebie dla głodujących, w ubraniu dla nagich, w napoju dla pragnących, w pociesze dla strapionych, w radości dla smutnych. Elżbieta jest kobietą świadectwa Wcielenia Boga. Ona nie mówi lecz działa. O Kościele, w którym się tylko mówi, można beztrosko zapomnieć. Kościół, który ma otwarte dłonie, dźwigające ramiona i współczujące serca, pozytywnie przemienia świat od korzeni. Tak, jak miłość Chrystusa w postaciach Eucharystycznych staje się Ciałem, tak Eucharystia pragnie w chrześcijańskich czynach kontynuować obdarowywanie. Dzień Komunii św. bez gestów miłości byłby dniem Komunii bez dziękczynienia. Cud przeistoczenia we Mszy św. chce być kontynuowany w tym, że my tą siłą, którą czerpiemy z Mszy św., przemieniamy niedostatek w błogosławieństwo, smutek w pocieszenie, samotność w braterstwo i głód w nasycenie. Bóg kocha nas nie w wielkich słowach lecz w tym, że w Chrystusie stał się małym człowiekiem, by ludzi uczynić wielkimi. Nasza służba bliźnim nie powinna ludzi upokarzać lecz ich czynić wielkimi. Powinniśmy służyć ludziom z duchowym taktem i delikatnością, by nasz dar ich nie upokarzał lecz czynił radosnymi. Bóg miłując świat, jest mu bliski. Chrystus szuka i znajduje bliskość Boga w adoracji Ojca. Św. Elżbieta szukała i znajdowała bliskość Boga w codziennej modlitwie. Gdy szukano jej w domu, znajdowano zawsze na modlitwie. W bliskości Boga odczuwała bliskość podopiecznych dzieci Bożych i to doświadczenie nagliło Elżbietę do udręczonych i obciążonych. Jej miłość bliźniego była jedynie drugą stroną miłości Boga. Ponieważ Elżbieta była wielką kontemplatyczką, dlatego została szczodrą rozdawczynią. Z doczesnym darem przynosiła ona biednym doświadczenie bliskości Boga. Kto nie zna oblicza Boga przez kontemplację, w aktywności swojej nie rozpozna Go nawet wtedy, gdy w poniżonych i cierpiących będzie ono promieniować. Często wobec biedy ludzkiej jesteśmy bezsilni, gdy cierpienie jest bardzo głębokie. Wtedy pomoże jedynie doświadczenie bliskości Boga i chrześcijanina można w tym rozpoznać. Objawiać bliskość Boga w bezbożnym świecie jest dziś bardziej niż pożądane. Dar, który przynosimy, otrzymuje wartość i znaczenie dla odbierającego, gdy potrafi być odbiciem bliskości Boga. Chrześcijanie są wybrani, by dawać świadectwo Słowu i modlić się czynem. Złożone do modlitwy dłonie powinny stawać się obdarowującymi dłońmi, a puste ręce powinny wypełniać się na modlitwie darami. Św. Elżbieta zrozumiała to; Chrystus w jej wnętrzu był tak obecny, że jako człowiek przechodziła przez świat, przypominając Chrystusa. Elżbieta szuka naśladowców i zaprasza do naśladowania Pana. Maryja z Nazaretu i Elżbieta z Turyngii – prawzory chrześcijańskiej Caritas. Nie tylko w pałacach rządzących i w parlamentach tworzona jest historia świata. Przeznaczenie świata w sposób istotny zdecydowało się w komnacie Nazaretu i w komnacie Wartburga w Turyngii; dzięki Maryi, Matce Pana, i dzięki Elżbiecie, służebnicy Chrystusa. Wszystkie domy opieki i miłosierdzia mają dom macierzysty w komnacie Nazaretu. Ona jest jednocześnie dla wszystkich modelem wszelkiego Boskiego zmiłowania, którym zostają ludzie obdarowani. Dom w Nazarecie – motyw po wielekroć przedstawiany: Maryja zatopiona w modlitwie, naprzeciw Anioł Zwiastowania. Maryja zostaje napełniona Duchem Świętym, który w człowieku kształtuje sposób życia. Napełniona Duchem Świętym śpieszy przez góry, by być obecną przy swojej krewnej w jej trudnej godzinie. Przychodzi nieprzymuszona lecz z inicjatywy Ducha Świętego – przynaglało ją poczucie powinności. „Radosnego dawcę miłuje Bóg” mówi św. Paweł (2Kor 9,7). Dlatego nienarodzone dziecko pod sercem Elżbiety podskoczyło pełne radości. Elżbieta, palestyńska poprzedniczka św. Elżbiety z Turyngii, wyśpiewała niezapomniany pierwszy werset antyfony Maryjnej w Kościele: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk 1,45). A Maryja odpowiedziała, intonując najpiękniejszą pieśń Kościoła Magnificat: „Wielbi dusza moja Pana” (Łk 1,46). Człowiek pełen Ducha Świętego pomaga i daje z serca, dlatego jego dary w służbie bliźnim nie upokarzają, lecz czynią ich radosnymi i śpiewającymi. Z domu w Nazarecie prowadzi prosta linia do Wartburga w Turyngii. Komnata z Nazaretu ma swoje odniesienie do komnaty w Wartburgu. Św. Elżbieta jest wielką kontemplatyczką – gdy się jej szuka w zamku, można ją znaleźć u stóp Ukrzyżowanego, tego prawzoru Bożego zmiłowania. Duch Boży bierze ją w posiadanie tak, że zostaje ona poruszona i przyjmuje styl i sposób życia Chrystusa, który chodził wielu drogami tego świata, by szukać i uzdrawiać co zaginęło. Dlatego ludzie mówią o Nim „dobrze uczynił wszystko” (Mk 7, 37). Św. Elżbieta tak samo wybrała się w drogę, by udręczonym i obciążonym służyć. Ponieważ w pełni była uczennicą Pana, zachwycona i napełniona Jego Duchem, obdarowywała i służyła z sercem tak, że potrzebujący nie byli zdegradowani do przyjmujących jałmużnę żebraków, lecz zostali przyjęci jako bracia i siostry, pożądani i kochani. Nie wystarczy ludzi nasycić chlebem, trzeba im jeszcze dać radość życia, rozweselić, i o tym wiedziała św. Elżbieta. Z domu w Nazarecie poprzez Wartburg w Turyngii prowadzi wiele dróg do chrześcijańskich domów. Elżbieta wzięła od Maryi z Nazaretu wzór, dlatego sama stała się wzorem dla nas wszystkich, imiennie dla poszczególnych pracowników odpowiedzialnych w pracy charytatywnej. Tak, jak duchowo była uformowana komnata św. Elżbiety w Wartburgu, tak powinny być kształtowane nasze domy, przytułki, według tych miar. Wtedy będą one miejscami modlitwy i punktem wyjścia dla Bożego Miłosierdzia w naszym świecie. Człowiek modlący się, kontemplatyk, staje się człowiekiem Caritasu. Jest on bratem i siostrą Maryi z Nazaretu i Elżbiety z Turyngii; na modlitwie zostaje pociągnięty Duchem Chrystusa i zachwycony Jego sposobem życia. Duch przynagla nas tak, jak Chrystusa, Maryję i Elżbietę, na drogi do ludzi, którzy nas potrzebują. Znajdujemy się wówczas nie pod przymusem powinności lub przykazania, ale czujemy się pełnomocnikami i mocodawcami: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13). W ten sposób i my możemy z serca dawać i służyć tak, by ludzie dzięki naszej służbie odzyskali radość życia. Maryja z Nazaretu, Matka Pana, i św. Elżbieta z Turyngii niech będą ciągle uobecnianym prawzorem chrześcijańskiej caritas. Tak, jak dla nich, niech i dla nas: źródłem naszej działalności będzie Chrystus, a celem naszej pracy – człowiek; początkiem naszej działalności modlitwa, a celem służba braciom i siostrom. Córka niebieskiego Ojca Uczennica Boskiego Syna Świątynia Ducha Świętego Już przeszło 750 lat żywe jest imię św. Elżbiety zarówno w oddawanej jej czci jak i w naśladowaniu jej czynów. Ludziom, którzy jak św. Elżbieta żyli i działali, jesteśmy winni wdzięczność za to, że w przeszłości i obecnym czasie imię św. Elżbiety w słowie i działalności, we czci i w pracy, przez setki lat zachowali żywe. Oni należą do błogosławionej i przynoszącej dobro tradycji. Już prawie osiem wieków postać św. Elżbiety jest charytatywnym programem, istotnym dla Kościoła we wskazaniach i praktyce. Ona wcieliła w życie najlepsze tradycje naszego Kościoła. W niej, tej córce niebieskiego Ojca, uczennicy Boskiego Syna i świątyni Ducha Świętego, powinniśmy jako współpracownicy Caritasu Kościoła na nowo się orientować. Kto Boga ma za Ojca, ten ma wielkie zaufanie do Jego wszechmocy i ma zaufanie do Jego wielkiej miłości, darowanej ludziom. Boże dzieci są dla niego siostrami i braćmi, którym lekką ręką oddaje to, co ma dla ich dobra. Tutaj Elżbieta ukazuje się jednocześnie jako kochająca córka, która swojego Ojca najlepiej rozumie. Ona widziała na swoim uprzywilejowanym stanowisku i w swoich możliwościach powołanie, by jak Ojciec w niebie, działać na ziemi jako córka. Dlatego udręczonym i chorym jej obecność dawała ożywienie i siłę. Jako córka niebieskiego Ojca wiedziała Elżbieta z wielką wrażliwością, że cała posiadłość w jej rękach jest dobrem powierzonym córce na ziemi przez Ojca niebieskiego. To ją czyniło wolną i beztroską. Podobnie, gdy po urodzeniu dziecka pochylała się nad kolebką, nie mówiła: ‘jesteś moim dzieckiem’, ale zawsze: ‘jesteś Bożym dzieckiem’. W swoim bogactwie widziała Elżbieta dzierżawę, która została powierzona jej jako nie posiadającej. To jej dawało niezależność przy książęcym stole – nie brała żadnego posiłku, który był nabyty niesprawiedliwie. Dla swojej rodziny i narodu była dlatego najlepszą matką, bo w pełni świadomie widziała i czciła w Bogu swojego Ojca. Jako córka czuła się niesiona w ręku Boga i bezpieczna. Stąd w jej surowym życiu tkwił Boski błysk, radość, beztroska, cierpliwość i zaufanie. Śmierć i umieranie było dla niej prawdziwym przejściem, tzn. pójściem na miejsce, gdzie już zawsze była w domu: do Ojca. Charytatywna działalność, Caritas, nie może być oddzielona od miłości do Chrystusa. Społeczność kościelna, która oszczędza na wystroju Bożego Domu dla uwielbienia Chrystusa, nigdy nie ma pieniędzy dla biednych, uciskanych i obciążonych. Gorąca miłość do Chrystusa, która była pasją Elżbiety, to przyczyna jej rozrzutnego miłosierdzia w stosunku do biednych i chorych. W kaplicy na Wartburgu u stóp Zbawiciela Elżbieta słyszy zwracającego się do niej Chrystusa, takiego, jak w Ewangelii Łukasza jest opisany, i czyni ze swojego życia magnam cartam. Obraz Chrystusa w Ewangelii św. Łukasza ukazuje nam Zbawcę ubogich, dzieci, kobiet, chorych i wszystkich, którzy w tamtym świecie nic nie znaczyli. W ten sposób Elżbieta całkowicie przylgnęła do współczesnego jej św. Franciszka, który w Ewangelii odkrył Chrystusa jako pokornego brata poniżonych. Elżbieta znajduje Chrystusa w kaplicy i w pokoju chorych, spotyka Pana w adoracji i w służbie chorym. Jest przez całe swoje życie wpatrzona we współczującego, uzdrawiającego i pocieszającego Chrystusa. Elżbieta jest kontemplatyczką w charytatywnej akcji. Służba człowiekowi jest dla niej najgłębszą służbą Chrystusowi. Dlatego przez swoją posługę nie upokarza bliźnich, nie dopuszcza do uzależnienia ich od siebie i nie daje odczuć, że jest ponad nimi. Przeciwnie, w bliskości św. Elżbiety chorzy i ubodzy wiedzą, że są przez Chrystusa przyjęci, zrozumiani, wyczekiwani i miłowani. Jej ojciec zakonny, św. Franciszek, przez swoje stygmaty był podobny również w swojej zewnętrznej postaci do zranionego Chrystusa. Elżbieta nosi rany Chrystusa w swojej duszy i w swoim sercu, bo nędza tego świata ją głęboko zraniła. Dlatego jest na zewnątrz delikatna, wrażliwa na godność szczególnie chorych, odsuwanych i znieważanych. Dla chorych i biednych księżna jest jednym z nich, bo żyje już nie ona, lecz Chrystus w niej i stała się wszystkim dla wszystkich. W Elżbiecie Chrystus przyjął nowe oblicze i jak słońce oświeca mroki świata. Jako uczennica Chrystusa Elżbieta jest mistrzynią chrześcijańskiej służby zdrowia i Caritas. „Duch jest tym, który ożywia, ciało na nic się nie zda” (J 6,63) mówi Pan. Elżbieta była świętą ujętą przez Ducha Świętego. Ona była zafascynowana. Boża miłość rozlana była w jej sercu przez Ducha Świętego, który został jej dany. Duch Boży w Zielone Święta zstąpił z nieba na ludzi i założył swój Kościół, jedyny, który jest. W nim, tym Kościele, Elżbieta otrzymała Ducha Świętego, który ją wszystkimi włóknami jej serca i duszy zjednoczył z Chrystusem i tym samym z cierpiącymi bliźnimi. Elżbieta była napełniona i zachwycona przez Ducha Chrystusa; na tej, która posiadała Jego Ducha mógł Chrystus zawsze polegać. Jako Duch Pocieszenia i Emmanuel, Bóg nam bliski, Chrystus w Elżbiecie znalazł człowieka, w którym dla smutnych i przygnębionych mógł być dotykalny. Imię św. Elżbiety jest programem dla życia i stylu pracy w katolickim szpitalu. Św. Elżbieta jako córka niebieskiego Ojca, uczennica Boskiego Syna i świątynia Ducha Świętego ukazuje nam Trójcę Świętą jako realny, społeczny program naszego życia. Pozwala nam wiarę chrześcijańską odczuć jako pełną mocy i energii, zdolną przemienić świat. My tę wszechmoc nazywamy łaską, ale ona stawia ludzkość przed widzialnymi obowiązkami, by działalność twórczą na gruncie religijnym, społecznym i humanistycznym uczynić skuteczną jak św. Elżbieta. Ona jest wcieleniem tęsknoty za przyjściem Królestwa Bożego i za tym, by było trochę „tak jak w niebie, tak i na ziemi”. Wertykalny i horyzontalny wymiar w tajemnicy Boga – tajemnica chrześcijańskiej miłości bliźniego. Pomiędzy pisaną Ewangelią a życiem świętych jest analogiczna różnica jak pomiędzy nakreślonymi nutami a muzyką tworzoną przez śpiewających i instrumentalistów. Minęło już prawie 800 lat od życia Elżbiety, która wyśpiewała piękną melodię o Bożym Miłosierdziu, a wciąż nie możemy jej zapomnieć w naszych uszach i w sercu. Ta melodia brzmi jak hymn o Krzyżu Chrystusa, przez który na świat przyszła radość, jak śpiewa Kościół. Elżbieta mogła swoje ręce tak daleko wyciągać do udręczonych na prawo i lewo, bo pion jej życia – jednocześnie jej serca – stał w tajemnicy Bożej doskonale pionowo i prostopadle. Dlatego jej życie nabrało profilu podobnego do krzyża. Ona potrafiła gorąco umiłowany przez nią świat opuścić, ręce ściśnięte własnymi zmartwieniami i pragnieniami rozluźnić, by całkowicie oddać się Bogu jak w przepastną głębię, która niesie i której można wszystko zawierzyć, nawet to, co jest niemożliwe. Tak przemieniło się życie Elżbiety w życie Chrystusa. Chrystus nosił ją w swoim sercu; Jego miała na ustach; Jego słowo brzmiało w jej uszach; Jego miała przed swymi oczami; Jego miłosierdzie nosiła w swoich rękach; Jego tęsknota za chorymi przynaglała jej nogi. Ewangelia czytana stała się Ewangelią żywą. Elżbieta była – tak jak ojciec jej zakonu, Franciszek –żyjącym symbolem jej Ukrzyżowanego Mistrza. Tylko wtedy, gdy oś pionowa i pozioma naszego życia całkowicie stoi w misterium Boga, jesteśmy w możności nasze ręce rozłożyć na prawo i na lewo, nawet w odległe zakątki świata. Im bardziej serce zatopione jest w Bogu, tym dalej sięgną ręce do siostry i brata. Im więcej niewierzących ludzi mamy wkoło siebie, tym dalsze musi być rozpięcie naszych rąk i zasięg naszego serca. Człowiek żyje nie tylko samym chlebem, lecz także każdym słowem, które pochodzi z ust Boga (por. Mt 4, 4). Dlatego św. Elżbieta ma rację, gdy mówi: „Człowieka nie tylko należy nakarmić, lecz trzeba uczynić go szczęśliwym”. Ludzie wprawdzie rozwiązują jak maszyny do pisania mnóstwo problemów i zadań – tylko jeden prawdziwy problem nie może być rozwiązany: palący głód za nieskończonością i głód pragnienia Boga. Nie możemy między siebie dzielić tylko chleba, musimy również dzielić się naszą wiarą, tzn. jak Elżbieta wejść w postać krzyża, serce prostopadle w tajemnicę Boga zanurzyć, ręce rozłożyć na prawo i na lewo do szukających braci i sióstr. Elżbieta idzie z Wartburga do szpitala w Marburgu, do bliźnich; tam nie rozdziela już darów lecz sama staje się dzielonym darem Boga dla ludzi. Największą religijną godziną Izraela było wygnanie. Nowemu Izraelowi, Kościołowi Chrystusa, nie inaczej przeznaczono. On we wszystkich wewnętrznych uciskach i ubóstwie może wielu uczynić bogatymi. Może innych ogrzać nawet wtedy, gdy sam marznie. Słowo Chrystusa tylko ten dobrze usłyszał, kto może przekazać je innym tak, jak to było w życiu św. Elżbiety. Chrześcijanin ma w zarysie formę krzyża – to da się odczytać w życiu św. Elżbiety. Chrześcijanin nie stoi sam lecz w Chrystusie, w przeciwnym wypadku nie byłby żadnym chrześcijaninem. Chrześcijanin stoi w Chrystusie przez wiarę i przez miłość do swoich współbraci. Przez wiarę jest on wyniesiony ponad siebie, wgłąb Boga. Przez miłość odnawia się, rozdaje na prawo i na lewo braciom i siostrom, trwając w miłości Boga. Krzyż Chrystusa na nic się nie zda, jeśli nie służy zmartwychwstaniu. Musi się samemu sobie obumrzeć, by powstać do miłości. Taką jest Elżbieta w swoim człowieczeństwie i w życiu! Odpłacanie miłością przynosi nam radość w Bogu, która jest naszą siłą. Największym niebezpieczeństwem dla ludzkości, powodującym, że może wpaść ona w strach, nie jest jakakolwiek katastrofa zewnętrzna lecz wewnętrzna choroba, rak duszy, który niszczy radość życia. Bez radości życia, bez ognia duszy, nie ma żadnego w pełni silnego religijnego życia, jedynie ospałość i przeciętność. Wewnętrzna strona chrześcijańskiego powołania zwie się radość w Panu. Św. Augustyn komentuje to podobnie, gdy mówi: „Radujcie się w Panu, nie w świecie, tzn. radujcie się w prawdzie a nie w złu! Radujcie się w nadziei na wieczność a nie w błysku próżności! W ten sposób się radujcie, Pan jest blisko, o nic się już nie troszczcie”. „I nie wódź nas na pokuszenie” oznacza dzisiaj dla wielu: „nie wódź nas na pokuszenie, byśmy nie wątpili i nie zwątpili w Twoją obecność i w Twoją dobroć!”. Nie łudźmy się, pewnym rodzajem ateizmu jest możność mówienia wiele o Bogu, pięknie i wyszukanie, ale nie z Nim. Bo rozmawiać z Nim znaczyłoby rzeczywiście wsłuchiwać się w słowo żyjącego Boga i być Mu posłusznym. To trwanie w Woli Bożej jest źródłem prawdziwej radości życia. W niej trwa Elżbieta jako słuchająca i jako żywa w świecie Ewangelia, i świadczy o tym, co Kościół w liturgii przekazuje: przez drzewo Krzyża przyszła na świat radość. W Elżbiecie Kazanie na Górze przemienia się ze słowa w czyn. Osiem błogosławieństw na Górze Kazań Nowego Testamentu jest odpowiednikiem dziesięciu przykazań Starego Testamentu. Z błogosławieństw wypływa życiowy styl i orędzie Jezusa Chrystusa: ty, człowiecze, powinieneś być szczęśliwym tzn. błogosławionym. Powinieneś być błogosławionym przez to, że twojego Pana, twojego Boga, kochasz, i nie cierpisz obok Niego żadnych bóstw cudzych. Wypełnianie Bożych przykazań przynosi człowiekowi już w tym życiu łaskę i pełnię błogosławieństw, jednocześnie szczęście. Według wskazań Jezusa Chrystusa człowiek nie powinien sobie tworzyć własnych przykazań. Przyjaciel Jezusa Chrystusa zachowuje Boże przykazania samorzutnie. Św. Elżbieta jest w centrum naszej uwagi, bo jest pośrodku tego, czego Chrystus żąda. Św. Elżbieta jest normą i programem dla działania i życiowego stylu. Ta uczennica Chrystusa była ze swym Panem - będąc dziewczyną, młodą kobietą i matką - całkowicie zjednoczona, a równocześnie w pełni zjednoczona z ludźmi. Zjednoczenie z Bogiem zakłada zawsze jedność z udręczonymi i obciążonymi tego świata. „Błogosławieni ubodzy przed Bogiem, bo im należy się Królestwo niebieskie” (por. Mt 5,3) - to istotny rys św. Elżbiety. Sama uboga, wielu ubogacała, bo ubogie serce mają ci, którym Bóg sam wystarcza; jednak nie w tym sensie, że Bogiem muszą się zadowolić, bo wszystkiego innego im brak. Nie, bo św. Elżbiecie niczego nie brakowało, lecz jej serce było tak wymagające, że zadowalała się jedynie samym Bogiem. Jeśli bogactwo, pieniądze dyspensują nas od Boga, to dlatego, że pieniądz zajmuje nam miejsce Boga; kiedy jednak mamy świadomość Bożych nadprzyrodzonych bogactw, to ta wiedza dyspensuje nas od pieniędzy. Ubóstwo w rozumieniu św. Elżbiety i św. Franciszka nie jest zwykłą rezygnacją z posiadania, lecz oznacza takie zaufanie do Bożych bogactw i pasjonującą miłość do ubogich tego świata, że dla ich dobra stajemy się ubogimi. Skoro jednak radośniej jest dawać niż otrzymywać, to fakt ten czyni ubóstwo również szczęśliwym. Dlatego św. Elżbieta, uboga i szczęśliwa postać w prawdziwym sensie tego słowa, na przestrzeni setek lat nie straciła nic ze swojej siły przyciągania. Swoim ubogim sercem zaspokajała wiele wyzwań tego świata i to nie tylko „z pompą i paradą”, lecz błyskiem i glorią, bo Bóg jej Sam wystarczał. Jej dobroć serca podnosiła nic nie znaczących a jej szczodrość dźwigała małych do godności. Uboga św. Elżbieta stała się błogosławieństwem dla świata i jest nim aż do dziś. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8) – te słowa Kazania na Górze definiują dokładnie serce św. Elżbiety. Czyste serce oznacza serce bez wyrachowania, bez dwulicowości, bez fałszywych intencji, bez egoistycznych interesów. Tak, jak Chrystus opisał Natanaela: „Patrz, oto prawdziwy Izraelita, człowiek bez fałszu” (J 1, 47), tak ukazuje się św. Elżbieta poprzez stulecia na obliczu Kościoła. W takim czystym sercu mogły się głęboko wyryć wszystkie niedostatki ludzi. To jest fascynujące; św. Elżbieta łatwo ujmowała Boga i ludzi, bo jej serce było wolne. Prostota i przejrzystość jej serca ukazują oczom właściwe potrzeby ludzkie. Wolność serca wprawia w ruch dłonie – otwierają się one dla potrzebujących. W homilii otwierającej ostatni synod Ojciec św. Jan Paweł II powiedział: „Biskupi muszą za przykładem Jezusa, bez osobistych korzyści, służyć zbawieniu dusz ludzkich”. A my dodajemy „jak św. Elżbieta” - pisze kard. J. Meisner. Wszyscy pracujący w katolickiej instytucji powinni rozwijać wysoką kulturę serca. We Mszy św. po Ojcze nasz modlimy się: uchroń nas od wszelkiego zła! – tzn. pomóż nam, by nasze serca nie były smutne od zazdrości, egoizmu, zawiści i nieżyczliwości, od słuchania obmów i plotek, i jak te wszystkie choroby zagubionych dzieci Bożych się nazywają. Św. Elżbieta z jej czystym sercem jest miarodajna, tzn. powinniśmy brać wzór z niej a nie z dzisiejszych utartych standardów lub wyimaginowanych pragnień. Bóg dosłownie powiesił swoje Serce na haczyku wędki, gdy Jezus Chrystus stał się człowiekiem. A Jezus Chrystus powiesił swoje Serce w św. Elżbiecie, by mnóstwo ludzi wyłowić i wydobyć z nędzy. Teraz kolej na nas. Czy moje serce jest na haczyku Boga w ten sposób, że ludzie mogą go kawałek ugryźć? Za to każdy z nas nosi własną odpowiedzialność. Nie wiemy, jak długo będziemy w służbie św. Elżbiety dla dobra ludzi, dlatego wykorzystajmy czas! „Ach, chciejcie dzisiaj słuchać Jego głosu! Nie zatwardzajcie waszych serc…” (PS 95, 77) „Błogosławieni czyniący pokój, bo będą nazwani dziećmi Boga” (Mt 5, 9). Elżbieta czyniła ludzi radosnymi, a nie tylko najedzonymi, ponieważ rozprzestrzeniała atmosferę pokoju. Jak wiadomo z orzeczenia psychologów, przeważający wpływ na życie człowieka ma atmosfera otoczenia, w której żyje. Za dobrą atmosferę domu odpowiedzialny jest każdy poszczególny pracownik. To jest tak, jak na obrazie mozaikowym. Obraz mozaikowy jest jedynie wtedy kompletny, jeśli każdy pojedynczy kamyczek na swoim miejscu spełnia swoją rolę i żadnego nie brakuje. Nie może mnie zabraknąć tam, gdzie jestem potrzebny. Teraz każdy powinien przed obrazem św. Elżbiety zadać sobie takie pytanie: czy to, co ma miejsce w moim życiu, istnieje jedynie dlatego, że jest w nim obecny Jezus Chrystus? – tak, jak ubóstwo i czystość serca św. Elżbiety jest wiarygodna jedynie dzięki Jezusowi Chrystusowi? To nie były żadne dodatkowe działania ascetyczne św. Elżbiety, lecz całkiem zrozumiałe reakcje wypływające z bliskości z Chrystusem. Atmosfera pokoju, miłosierdzia i miłości ma miejsce jedynie wtedy, gdy są ludzie, jak św. Elżbieta, których życiowy styl jest tylko wtedy zrozumiały, gdy obecny jest w ich życiu Jezus Chrystus. W katolickich domach i instytucjach nikt nie pracuje sam dla siebie, lecz we wspólnocie. Czy jest to współpraca w duchu Chrystusa, który powiedział: „gdzie dwóch lub trzech zgromadzi się w imię moje, tam jestem wpośród nich”? (Mt 18, 20) Chrześcijańskie instytucje powinny odzwierciedlać współpracę w bliskości Chrystusa tak, by jeden o drugim wiedział, że jest blisko niego, a równocześnie pragnął być blisko Chrystusa. Każdy z każdym powinni codziennie z uściskiem dłoni – bez wielu słów – wszystko uzgodnić: będziemy dzisiaj razem pracować, razem myśleć, razem czuć się odpowiedzialnymi i działać tak, by Pan jako trzeci mógł być wśród nas. Wtedy oblicze takiej instytucji kościelnej będzie przemienione i przez to oblicze będziemy spoglądać w dobre oczy św. Elżbiety, która pragnęła wszystkich uszczęśliwiać. Jaka wspaniała perspektywa. Wówczas domy i instytucje kościelne będą bezkonkurencyjne, jeżeli tylko będzie w nich ewangeliczny profil św. Elżbiety. Elżbieta i Weronika – w nich płonęła miłość Pana. Na drodze krzyżowej Pana stoi dzielna solidarność – św. Weronika z Jerozolimy. Na drodze krzyżowej ludzkości, która również jest drogą krzyżową Pana, stoi dla pocieszenia wielu św. Elżbieta z Turyngii. Jedna podaje umiłowanemu Panu chustę i otrzymuje w zamian Boskie Oblicze Mistrza. Druga pokazuje swojemu mężowi różę w fartuchu, bo dusza człowieka częściej i bardziej potrzebuje róży niż kawałka chleba dla żołądka, i otrzymuje w zamian zrozumienie swojego małżonka. „Pozwól mi stanąć, gdzie wieją wichry i nie oszczędzaj mnie!” – pewnie tak brzmi modlitwa, która spełniła się w życiu Weroniki i Elżbiety. W tym czasie, gdy uczniowie boją się publiczności i znikają jak proch na wietrze, stoi dzielna i odważna św. Weronika obok krzyża dźwiganego przez Chrystusa. Podobnie młoda kobieta z Wartburga nie daje się powstrzymać i zastraszyć drwinami otoczenia. Schodzi na dół do miasta, by spotkać się z nędzą, chorobami i ubóstwem. Młoda kobieta na Wartburgu nie jest obrazem słabości, obolałości, próżności i przewrażliwienia, lecz jest pełna cierpliwości, dzielności i uprzejmości. Ona nie biega po trampolinie publicznych opinii i trendów, lecz samotnie idzie krzyżową drogą Chrystusa, na której spotyka udręczonych i obciążonych, siostry i braci. Elżbieta nie jest związana samouwielbieniem, własną doskonałością czy własną niewystarczalnością, ale wolna, gotowa do usług Panu w ludziach. Jej piosenka nie brzmi „Nie ma nad wygodę”, lecz „żal mi tego ludu”. To wszystko u św. Elżbiety nie jest owocem jej ascezy, lecz zrozumiałą konsekwencją jej przynależności do Chrystusa. Dlatego jej styl życiowy nie jest nacechowany znieczulicą czy ponuractwem lecz świętością i radością. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.” (J 14, 23) To jest tajemnicą życiową św. Elżbiety. Jej pasjonująca miłość Boga czyni z niej mieszkanie Boga, w którym On może rozporządzać i przebywać tak, jak chce. Św. Elżbieta nie widzi w swojej inicjatywie dla ludzkości nic nadzwyczajnego. Reaguje bardzo przelękniona, gdy ludzie ją o to zagadują. „Przecież to powinno być samo przez się zrozumiałe w świecie” i „gdy Bóg w naszym sercu czyni mieszkanie”. Elżbieta jest mistyczką czynu. Co w swoim sercu otrzymuje od Boga, to przez swoje ręce ofiarowuje dalej ludziom. Serce stanowi centrum człowieka. Św. Augustyn pisze: „Cor incurvatum in se”, tzn. serce samo w sobie jest zniekształcone. Miłość przekształca człowieka z kształtu kuli w kształt krzyża. Otrzymuje on wtedy otwarte ręce, niosące ramiona, i przebite serce. Po raz pierwszy stało się to widoczne w Chrystusie. Miłość, która w Trójjedynym Bogu jest czystym uniesieniem wzwyż czyli czystą wertykalnością, przyjmuje ludzką postać, która jest całkowitą horyzontalnością; Chrystus jest w pełni związany z ziemią a pomimo tego nie przestaje być Bogiem. Ta wertykalność powiązana z horyzontalnością w jednej osobie tworzy krzyż, tworzy ukrzyżowanego. Każda miłość krzyżuje. To wiemy z pewnością, gdy komuś umiłowanemu powiemy: „kocham cię aż do bólu”. Pewne słowo Pana, którego nie ma w Biblii brzmi: „Kto Mnie jest blisko, jest blisko ognia”. Ten ogień Pana jest jak siła, która wyrywa człowieka z kształtu kuli i daje mu formę krzyża; z pięści człowieka czyni otwarte dłonie, z łokci – niosące ramiona, z serca niezmierzoną głębię; sprawia, że człowiek przestaje się kręcić wkoło siebie, lecz natychmiast czyni to wokół innych. Św. Elżbieta, która stoi przed naszymi oczami, została wciągnięta z Chrystusem w ten proces przekształcenia. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.” (J 14, 23) Ta zażyłość z Bogiem nie jest sprawą pobożnych min, religijnych szeptów lub czcigodnych fundatorów, lecz dzielnych, szczodrych i wspaniałomyślnych ludzi tego typu, co Elżbieta i Weronika. „Panie, pozwól mi stać, gdzie wieją wichry i nie oszczędzaj mnie!”. W Chrystusie nie ma żadnych wygodnych miejsc, przy Jego boku wymagana jest inicjatywa. W dechrystianizowanej Europie pożądani są tacy ludzie, którzy wychodzą na drogi szukać Pana, w dzielności i solidarności; lub ci, którzy przy drogach tego świata wznoszą przystanie Bożej miłości, by udręczonych i obciążonych przynajmniej na jakiś czas przyjąć. Potrzebujący są u nich otoczeni miłosierdziem Boga w ludzkiej postaci. Weronika podała Panu chustę solidarności i otrzymała czcigodne Oblicze Chrystusa. Elżbieta podała Panu w dłoniach biednych chleb miłości i otrzymała za to Jego podziękowanie, gdy powiedział: „Mnie to uczyniłaś” (por. Mt 24, 30). Jakim szczęściem jest, że możemy dzisiaj służyć Panu jak kiedyś Elżbieta a wcześniej Weronika. Uwierzyliśmy miłości Konferencja Rodziny Franciszkańskiej List z okazji 800-lecia urodzin św. Elżbiety, księżniczki węgierskiej, landgrafa Turyngii i tercjarki franciszkańskiej Do wszystkich sióstr i braci Rodziny Franciszk a w sposób szczególny do sióst Trzeciego Zakonu Regu i Franciszkańskiego Zakonu Św Niech miłosierdzie Boże wypełni wasz 1. 800-lecie urodzin św. Elżbiety, 1207-2007 W przyszłym roku będziemy obchodzić 800-lecie urodzin św. Elżbiety, księżniczki węgierskiej, landgrafa Turyngii i tercjarki franciszkańskiej. Rok jubileuszowy rozpocznie się 17 listopada 2006, w święto św. Elż zakończy tego samego dnia w 2007 roku. Trzeci Zakon Franciszkański czci św. Elżbietę jako swoją patronkę i cała rodzina franciszkańska zalicza ją poczet swoich świętych. Pragniemy wykorzystać tę okazję, aby ukazać jej wyjątkowe świadectwo poświę się Bogu poprzez naśladowanie Chrystusa i przemianę całej jej egzystencji dzięki miłości Boga. Papież Benedykt XVI w programowej encyklice swojego pontyfikatu Deus caritas est, przypomniał fundamentalny wybór chrześcijanina w słowach: „Uwierzyliśmy miłości Boga”. Mamy nadzieję, że nasza umocni się w spotkaniu ze św. Elżbietą, która głęboko uwierzyła miłości. W życiu św. Elżbiety dostrzegamy postawy, które bez żadnych zniekształceń odzwierciedlają Ewangelię J Chrystusa: całkowite poddanie się woli Boga, wyrzeczenie się wszystkiego i stanie się jak dziecko, żeby do królestwa Bożego, oraz radykalne praktykowanie nowego przykazania miłości. Zapominając o sobie samej, starała się być blisko potrzebujących i odkrywała obecność Jezusa w ubogic ludziach z marginesu społecznego, w głodnych i chorych (por. Mt 25). Całe swoje życie poświęciła na to, obdarzać innych, zwłaszcza ubogich, dobrocią Boga, który jest Miłością. Św. Elżbieta pragnęła radykalnie naśladować Jezusa, który będąc bogaty, stał się ubogi, według przykład pozostawionego nam przez św. Franciszka. Wyrzekła się zaszczytów i ambicji światowych, przepychu dw wygód, bogactwa i drogich strojów. Opuściła swój zamek i zamieszkała wśród ludzi odrzuconych, zranio przez życie, aby im służyć. Jest pierwszą świętą franciszkańską kanonizowaną, ukształtowaną w ewange kuźni św. Franciszka. Wydarzenia, które wspominamy, czasami gubią się w mrokach odległej przeszłości obrosłej legendami, a jesteśmy przekonani, że jeśli w tym roku jubileuszowym spotkamy się ze świętą i jej dziełem, ponad leg zostaniemy ubogaceni. 2. Legenda i życie św. Elżbiety Historia życia św. Elżbiety została poprzeplatana legendami, które są owocem czci, podziwu i fantazji lud też podkreślają ważne aspekty jest osobowości. Jednakże nas najbardziej interesuje historia, która skryw za legendą. Chcemy poznać jej wyjątkową osobowość oraz jedyną w swym rodzaju i wywierającą wielkie wrażenie świętość. Nie powinniśmy jednak całkowicie pomijać legend, które otaczają jej osobę, gdyż są jakby metaforą, jej portretem namalowanym żywymi kolorami. Kim rzeczywiście była św. Elżbieta? Urodziła się w 1207 roku jako córka króla Andrzeja II i Gertrudy z An Meran. Według tradycji węgierskiej przyszła na świat 7 lipca na jednym z ulubionych zamków rodziny królewskiej, w Sarospatah, na północy Węgier. Jednak jeśli chodzi o datę urodzin, to pewny jest tylko ro Zgodnie ze zwyczajem panującym w średniowieczu, Elżbieta została obiecana jako przyszła żona dla niemieckiego księcia Turyngii. Gdy miała 4 lata powierzono ją delegacji niemieckiej, która przybyła w tym do Presburga, najbardziej wysuniętego miasta na zachód ówczesnego królestwa Węgier. Otrzymała staranne wykształcenie na zamku w Turyngii razem innymi dziećmi rodziny książęcej i, jak to wówczas w zwyczaju, ze swym przyszłym mężem. Mając 15 lat poślubiła Ludwika IV, landgrafa Turyngii którym wcześniej była już zaręczona. Elżbieta urodziła troje dzieci. Miała zaledwie 20 lat, kiedy została w Zmarła z wycieńczenia w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r., mając 24 lata. Wkrótce po śmierci, w 1235 została kanonizowana przez Grzegorza IX. Życie św. Elżbiety, bardzo intensywne i pełne krzyży, zaprow ją na szczyty świętości i uczyniło zawsze aktualnym wzorem wyrzeczenia i poświęcenia. 3. Żona i Matka Przyjaciółki i służące Elżbiety zeznają, że jej pielgrzymka do Boga rozpoczęła się kiedy była jeszcze dziec Jej zabawy, marzenia, modlitwy już od pierwszych lat dziecięcych były skierowane ku Bogu. W 1221 roku, mając 15 lat, wyszła za mąż za landgrafa Ludwika IV z Turyngii. Ludwik i Elżbieta wzrasta razem jak brat z siostrą. Uroczysty ślub odbył się w kościele św. Jerzego w Eisenach. Do roku 1227 Elżbieta żyła jako wzorowa żona, matka, landgraf Turyngii, kobieta z wyższych sfer imper Małżeństwo, chociaż zgodnie z ówczesnymi zwyczajami było zaaranżowane z racji politycznych i majątko było nader szczęśliwe. Jako żona, Elżbieta wiele czasu przeznaczała na modlitwę, którą przeciągała aż do późnych godzin nocnych modląc się w komnacie małżeńskiej. Wiedziała, że powinna całkowicie poświęci Ludwikowi, ale słyszała też w swym sercu wołanie «innego oblubieńca»: „Pójdź za mną”. Taka podwójna miłość była dla Elżbiety źródłem głębokiej radości i szczęścia, a nie konfliktu i wewnętrzn rozdarcia. Bóg był najwyższą i bezwarunkową wartością, którą karmiła się jej miłość do małżonka, dziec ubogich. Cud róż, o którym wspomina legenda, nie oddaje w pełni prawdziwych relacji małżeńskich. Kiedy Elżbiet fartuchem napełnionym chlebem została zaskoczona przez męża, nie miała żadnego powodu ukrywać te faktu przed nim. Nie było więc potrzeby, żeby chleby przemieniły się w róże. Bóg nie dokonuje bezużyte cudów. Elżbieta urodziła troje dzieci: Hermana, dziedzica tronu, Zofię i Gertrudę. Ta ostatnia urodziła się, gdy oj nie żył (1227), zmarłszy na zarazę w drodze do Ziemi Świętej w czasie wyprawy krzyżowej. Elżbieta mia wówczas 20 lat. Gdy umarł jej małżonek, umarła także księżniczka a narodziła się siostra pokutująca. Biografowie nie są czy została wygnana z zamku w Wartburgu czy opuściła go z własnej woli. Odpowiedzią na jej osamotnie odrzucenie był hymn dziękczynny Te Deum, który na jej prośbę został odśpiewany w kaplicy franciszkan 4. Elżbieta jako tercjarka franciszkańska Elżbieta Węgierska była kobietą, która w sposób najbardziej autentyczny żyła duchem pokuty św. Franci Historycy spierali się czy była tercjarką franciszkańską. Musimy zdać sobie sprawę, że w czasach, gdy ż Elżbieta nie używano jeszcze nazwy „tercjarka”. Ale byli liczni mężczyźni i kobiety, którzy prowadzili życ pokuty ukazane przez św. Franciszka i rozpowszechniane przez jego braci. Bracia mniejsi przybyli do Eisenach, stolicy Turyngii, pod koniec 1224 roku lub na początku 1225. W tym na zamku w Wartburgu przebywał dwór książęcy pod rządami Ludwika i jego żony Elżbiety. Zwyczaj głoszenia kazań do ludu, przejęty przez braci od św. Franciszka, polegał na zachęcaniu do prow życia pokutnego, czyli wyrzeczenia się mentalności tego świata, praktykowania modlitwy i umartwienia, czynienia dzieł miłosierdzia. Ten styl życia św. Franciszek opisał w Zachęcie dla braci i sióstr pokutującyc W życie pokutne wprowadził Elżbietę, otwartą już na wartości duchowe, franciszkanin Rudiger. Świadect odnoszące się do jej związku z duchowością franciszkańską są liczne i niepodważalne: - Elżbieta podarowała braciom franciszkanom kaplicę w Eisenach. - Tkała wełnę na habity dla braci mniejszych. - Gdy została wyrzucona z zamku, samotna i opuszczona przez wszystkich, poprosiła franciszkanów zaśpiewanie Te Deum jako dziękczynienie Bogu. - W Wielki Piątek, 24 marca 1228 roku, z rękami położonymi na ogołoconym ołtarzu, złożyła public profesję w kaplicy franciszkanów. Przyjęła wtedy szary habit jako zewnętrzny znak pokuty. - Cztery służące, które były przesłuchiwane w czasie procesu kanonizacyjnego, również przyjęły s habit. Licha tunika, w której Elżbieta chciała być pochowana, była znakiem jej nowej tożsamości. - Uczyniła św. Franciszka, kanonizowanego kilka miesięcy wcześniej, patronem szpitala w Marburg (1229). - Anonimowy autor z Zwettl (1236) twierdzi, że Elżbieta „nosiła szary habit braci mniejszych”. Praktykowanie z wielką gorliwością ubóstwa przez Elżbietę, jej całkowite poświęcenie się Bogu i proszen jałmużnę było tym, czego św. Franciszek wymagał od swoich naśladowców. Te świadectwa są potwierdzone także przez inne źródła, jak reguły i dokumenty franciszkańskie, które u życie pokutne Elżbiety: Memoriale Propositi, pierwotna Reguła braci i sióstr pokutujących, analogie i porównania między św. Elżbietą a św. Franciszkiem. 5. Dwa rodzaje ślubów złożonych przez św. Elżbietę W źródłach biograficznych znajdujemy dwa rodzaje ślubów, które złożyła Elżbieta i dwa sposoby ich przeżywania. Poprzez pierwszą profesję wstąpiła do zakonu braci i sióstr pokutujących, kiedy żył jeszcze mąż. Na ręce Konrada z Marburga, złożyła śluby posłuszeństwa i czystości. Konrad, słynny kaznodzieja wyprawy krzyżowej i inkwizytor, ubogi i bardzo surowy, był prawdopodobnie kapłanem diecezjalnym. E za zgodą swego męża Ludwika, wybrała go dlatego, że był ubogi. Owi wysłannicy papiescy nie musieli b koniecznie franciszkanami. Św. Franciszek w swojej Regule niezatwierdzonej (1221) napisał, że „żadna w kobieta nie może być przez jakiegokolwiek brata przyjęta pod posłuszeństwo, lecz otrzymawszy od niego duchowną, niech czyni pokutę, gdzie chce” (XII). Wraz z Elżbietą złożyły śluby trzy służące lub towarzyszki. Stworzyły razem małą wspólnotę modlitwy i ż ascetycznego pod przewodnictwem przełożonego Konrada. Po śmierci męża Elżbiety, razem z nią opuści zamek, aby żyć wśród ubogich. Pocieszały Elżbietę, gdy przeżywała trudne chwile samotności i odrzucen Razem z nią w Wielki Piątek, 1228 roku, złożyły drugie śluby publiczne, tworząc małą wspólnotę zakonną Przywdziały taki sam szary habit, miały tę samą wolę czynienia miłosierdzia, wspólnie spożywały posiłki pracowały, razem odwiedzały domy ubogich, a Elżbieta polecała im zdobywać pożywienie i rozdzielać je potrzebującym. Mamy tu do czynienia z prawdziwym życiem zakonnym kobiet, które złożyły śluby i pośw się posłudze ubogim, odrzuconym, chorym i pielgrzymom. Była to pewna forma życia konsekrowanego prowadzonego w świecie bez ścisłej klauzury. Ale na kanoniczne zatwierdzenie przez Kościół takiego stylu życia wspólnotowego kobiet trzeba było czek wiele wieków. Jedyną wówczas formą kanoniczną życia żeńskich wspólnot dopuszczaną przez Kościół by w zamkniętym klasztorze. Elżbieta, bez wątpienia, potrafiła zharmonizować oba wymiary życia duchowego: głęboką, wewnętrzną modlitwę i posługę ubogim („Mariam induit, Martham non exuit” - Przyjęła rolę Marii, ale nie odrzuciła ro Marty). Dzisiaj istnieje około 400 żeńskich instytutów zakonnych TOR, w których jest prawie sto tysięcy zakonni ślubach, które naśladują św. Elżbietę w życiu aktywnym i kontemplacyjnym i mogą uważać się za spadkobierczynie jej duchowego dzieła. 6. Księżniczka i miłosierna siostra pokutująca Krótkie życie Elżbiety obfitowało w pokorną służbę, radość i cierpienie. Jej wielka hojność i pomoc ubogi budziła zgorszenie na zamku w Wartburgu, nie pasowało to do tamtejszych zwyczajów. Wielu wasalów u ją za szaloną. Był to dla Elżbiety jeden z najcięższych krzyży: brak zrozumienia ze strony społeczeństwa którego należała, dla jej pragnienia niesienia pomocy potrzebującym. Gdy była jeszcze księżniczką i sprawowała władzę w czasie nieobecności męża, musiała stawić czoła klęs nieurodzaju, która spowodowała głód w całym kraju. Nie zawahała się opróżnić zamkowych spichlerzy, ż nakarmić głodujących. Elżbieta osobiście posługiwała biednym i chorym. Troszczyła się o trędowatych i odrzuconych przez społeczeństwo, podobnie jak św. Franciszek. Dzień po dniu, godzina po godzinie, uboga pośród ubogich, żyła i czyniła dzieła miłosierdzia w morzu cie i nędzy, które ją otaczało. W ludziach nieszczęśliwych Elżbieta widziała osobę Chrystusa (Mt 25, 40). Dawało jej to siłę do przezwy naturalnej odrazy, tak że nawet zdobyła się na ucałowanie gnijących ran trędowatego. Elżbieta nie tylko angażowała serce w swoją działalność dobroczynną, lecz także rozum. Wiedziała bowie pomoc potrzebującym w ramach zorganizowanej instytucji jest bardziej skuteczna i trwała. Kiedy żył jes mąż, przyczyniła się do fundacji szpitali w Eisenach i Gotha. Potem ufundowała szpital w Marburgu, któr się jej ukochanym dziełem w okresie wdowieństwa. W celu zagwarantowania mu ciągłej opieki stworzyła wspólnotę zakonną ze swoich przyjaciółek i służących. Pracowała własnymi rękoma: w kuchni, przygotowując posiłki i myjąc talerze; w szpitalu posługiwała cho służące, które chciały jej w tym przeszkodzić, oddalała. Tkała wełnę i szyła ubrania dla ubogich i aby za na chleb. 7. Elżbieta oddawała się kontemplacji i dążyła do świętości Świętość widziana była w historii Kościoła jako szaleństwo krzyża. A szaleństwo Elżbiety było przedziwne życiu szczególnym blaskiem lśni cnota miłości. Jej życie było całkowicie ukierunkowane na czynienie dob Było pieśnią miłości, ułożoną ze służby i wyrzeczenia. Postanowiła żyć Ewangelią w sposób prosty, sine glossa - jak mawiał św. Franciszek - pod każdym wzglę duchowym i materialnym. Nie pozostawiła żadnych pism, ale liczne wydarzenia z jej życia mogą być zrozumiane tylko wówczas, gdy przyjmiemy dosłowne pojmowanie przez nią Ewangelii. Przełożyła na ko życie program Jezusa przedstawiony w Ewangelii: - Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewan zachowa je (Łk 17, 33; Mk 8, 35). - Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mk 8, 34-35). - Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w Potem przyjdź i chodź za Mną (Mt, 19, 21). Żarliwość i wewnętrzna moc św. Elżbiety pochodziła z jej relacji z Bogiem. Modlitwa jej była głęboka, nieustanna, czasami nawet wpadała w ekstazę. Stała świadomość obecności Boga była źródłem jej siły, i zaangażowania na rzecz ubogich. Ale także spotkanie Jezusa Chrystusa w ubogich pobudzało ją do wia modlitwy. Jej pielgrzymka do Boga charakteryzowała się coraz większym wewnętrznym oderwaniem od świata, aż osiągnęła całkowite ogołocenie, jak Chrystus na krzyżu. Pod koniec życia nie pozostawiła dla siebie nic o ubogiej szarej tuniki pokutnej, którą chciała zachować jako znak oddania się Bogu i w której pragnęła by pochowana. Elżbieta promieniowała radością i pogodą ducha. W głębi jej duszy królował pokój. Przeżywała doskonałą radość, której uczył św. Franciszek, w przeciwnościach, samotności i cierpieniu. „Powinniśmy uszczęśliwi ludzi”, mówiła do swoich służących - sióstr. 8. Zakończenie Elżbieta była jak jaśniejąca gwiazda i zwiastunka nadziei. Sprawiła, że w sercach wielu ludzi zabłysło św Przynosiła pociechę ludziom zgnębionym na duchu. Nikt nie zliczy otartych przez nią łez, opatrzonych ra przywróconej miłości. Jej świętość miała różne odcienie i była bogata w nadzwyczajne cnoty. Już nie tylko męczennicy i dziewi wynoszeni na ołtarze, ale także kobiety zamężne, matki i wdowy. Elżbieta praktykowała przykazanie miłości chrześcijańskiej jako osoba świecka, żona i matka. Ale po złoż ślubów stała się kobietą całkowicie poświęconą Bogu i posłudze ubogim. Trzeci Zakon św. Franciszka, zarówno Regularny, jak i Świecki, postawił sobie za zadanie ożywić pamięć Patronki w 800 lecie jej narodzin i przedstawiać ją jako światło i wzór życia ewangelicznego. Rodzina franciszkańska chce uczcić pierwszą kobietę, która osiągnęła świętość naśladując Chrystusa według spos życia ukazanego przez św. Franciszka. Jeśli wspominamy narodziny św. Elżbiety, jej szczególną osobowość i wrażliwość, to dlatego, że dzięki le poznaniu i podziwianiu jej cnót również my możemy stać się narzędziami pokoju i nauczyć się wlewać ba miłości w rany ludzi odrzuconych przez społeczeństwo, czynić bardziej ludzkim nasze środowisko i ociera Czyńmy dobro tam, gdzie miłosierdzie Ojca jest jeszcze nieznane. Niech przykład życia i wstawiennictwo Elżbiety dodaje nam odwagi w pracy dla ubogich i oświeca naszą drogę duchową do Boga, źródła miłośc jest Dobrem, całym Dobrem, najwyższym Dobrem, pokojem i radością. Rzym, 17 listopada 2006 W Święto św. Elżbiety Główne źródła bibliograficzne Listu: 1. Konrad z Marburga, List, zwany także Summa Vitae, skrót biograficzny. 2. Dicta quatuor ancillarum [Świadectwa czterech służących]. 3. Cezariusz z Heisterbach, cysters, Vita sancte Elysabeth lantgravie, 1236. 4. Anonim z Zwettl, cysters, Vita Sanctae Elisabeth, Landgravie Thuringiae, 1236. 5. Kronika z Reinhardsbrun, opactwa benedyktyńskiego. 6. Anonim Franciszkański, Vita beate Elisabeth, koniec XIII w. 7. Dietrich z Apolda, dominikanin, Vita S. Elisabeth, przełom 1289 - 1291 roku. WARTBURG ELISABETHGALERIE Moritz von Schwind, 1855 Sceny z życia św. Elżbiety Cud z różami Karmienie głodnych Podawanie napoju spragnionym Odziewanie nagich Przyjmowanie bezdomnych Odwiedzanie chorych Pocieszanie więźniów Grzebanie umarłych Pożegnanie Elżbiety z mężem wyruszającym na wyprawe krzyżową Elżbieta opuszcza wraz z dziećmi Wartburg Elżbieta umiera jako zakonnica Uroczysta Translacja relikwii św. Elżbiety w Marburgu . MARBURG Gotycki kościół św. Elżbiety . Elżbieta odwiedza chorego, witraż . Elżbieta karmi głodnego, witraż .. Relikwierz św. Elżbiety w zakrystii kościoła