św. Elżbieta - Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety

Transkrypt

św. Elżbieta - Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety
CZASY ŚWIĘTEJ ELŻBIETY
Początek wieku trzynastego. Na Węgrzech panuje król Andrzej II ze znakomitej dynastii
Arpadów. Ród ten, choć było w nim wiele przeciwieństw, wydał wielu świętych. Andrzej
II, prowadząc pobożne życie, wspiera Kościół zarówno zbrojną pomocą, uczestnicząc w
wyprawie krzyżowej, jak też fundując nowe kościoły i klasztory oraz dając chrześcijańskie
świadectwo działalności charytatywnej na rzecz ubogich.
W roku 1207 małżonka Andrzeja II, Gertruda, córka hrabiego Andechs i Meranu, rodzi
trzecie królewskie dziecko - córkę, którą w przyszłości nazwą zadziwiająco piękną
gwiazdą na niebie łask Kościoła i powiedzą, że świętością swego życia rozjaśniła i
uweseliła cały świat chrześcijański. Otrzyma na chrzcie świętym imię Elżbieta.
W dawnych czasach w brzmieniu imienia skupiała się mądrość i tęsknota przodków.
Biblijne imię Elżbieta (hebr. Elisheba, łac. Elisabeth) tłumaczy się "mój Bóg jest pełnią".
Niektórzy komentatorzy wyjaśniają, iż jest zestawieniem dwóch słów: Eli = mój Bóg oraz
sibeah = siedem, czyli sakralna liczba pełni. Gdy nosiciel imienia żyje jego najgłębszym
sensem, realizując zawarty w nim program, imię jest pomocą, dzięki której możemy
określić i zrozumieć konkretne życie. Zarówno historia jak i legendy podają, że dla
Elżbiety, węgierskiej królewny, następnie księżnej Turyngii, a wreszcie ubogiej
franciszkańskiej zakonnicy zmarłej 17 listopada 1231 roku, Bóg był wszystkim; dlatego
nie ma innej możliwości zrozumienia jej posłannictwa, jak mieć na uwadze ową PEŁNIĘ,
która jedynie właściwie ją określa.
*
XIII wiek słusznie uchodzi za okres szczytowy kultury średniowiecznej. Wpływ Kościoła i
głoszonej przezeń nauki na życie ludzi XIII stulecia jest niezwykle silny i wszechstronny.
Najwyższym ideałem jest Bóg, Dobro Niestworzone i Nieskończone, Stworzyciel
wszystkich bytów widzialnych i niewidzialnych - Miłość, która dla ludzi i dla ich
wieczystego szczęścia przekazała im wiedzę o sobie, o celu życia i o drodze do spełnienia
tego celu. Wspomaga ich przez łaskę i więcej jeszcze, przez własną Mękę i śmierć, przez
odkupienie. Przebywa z nimi w Eucharystii. Wciąż pogłębiające się zrozumienie tych
prawd było w XIII wieku źródłem odrodzenia Kościoła.
Istnieje niezwykła religijność życia rycerskiego i dworskiego, którą obserwujemy od
początku wypraw krzyżowych. Religijne są więc wymagania odnośnie moralnej postawy
rycerzy (wierność, służba), religijny wydźwięk posiada święcenie broni, sztandarów, a
pasowanie na rycerza poświęconym mieczem oznacza także poświęcenie jego osoby.
Pasowanie na rycerza, koronowanie królów jest nie tylko rytualnym naśladowaniem
konsekracji mnichów i dziewic, czy koronacji papieży, lecz wyraża jednolitą
dyspozycyjność w stosunku do służby Bożej. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że w tym
samym czasie miłość dworska łączy uwielbienie kobiety z kultem maryjnym. Zarówno
poematy opiewające bohaterskie czyny rycerzy, jak i rzewne pieśni miłosne głoszą o tym
osobliwym przenikaniu się motywów świeckich i głęboko religijnych, które dokonało się w
świadomości całego stanu. Cały Zachód tworzy jedną wielką wspólnotę chrześcijańską
pod przewodnictwem władzy kościelnej.
Jednak życie w tym szczytowym okresie średniowiecza niosło ze sobą także wiele
kontrastów - pomieszanie potęgi i słabości, dobra i zła, bogactwa i nędzy, przemocy i
pobożnej uległości. Obok rzetelnego wypełniania codziennych obowiązków, niesłychanej
surowości, samozaparcia, umartwienia i najwyższego religijnego zapału, można było się
spotkać z ludzką tępotą, obojętnością, a nawet zbrodniami.
Miłość w Bogu do ludzi najsilniej ujawnia wiek XIII w zakonach żebraczych i
kaznodziejskich: franciszkanów i dominikanów. Tu zaczyna się odrodzenie ducha
religijnego. Formuła tej odnowy jest genialnie prosta: św. Franciszek, patriarcha Zakonu
Braci Mniejszych, nakazał swoim: "Reguła i żywot Braci Mniejszych jest taki: zachowywać
świętą Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa..." Wszystko inne: życie w
posłuszeństwie, bez własności i w czystości, miłość czynna wobec bliźnich dla miłości
Boga, umartwienie, działalność apostolska i dobroczynna, to tylko konsekwencje tej
naczelnej zasady. Zasada ta głoszona była od czasów Chrystusa, ale wiek św. Franciszka
z Asyżu nadał jej szczególny blask: blask nowości, odnalezionego skarbu, zagubionego
przed laty.
Zakony żebrzące głoszą ideę naśladowania Chrystusa i powrót do ducha ubóstwa czasów
apostolskich. Utrzymują się wyłącznie z pracy ręcznej i wyżebranej jałmużny, w zamian
za którą głoszą wiernym kazania i prowadzą pracę duszpasterską. Św. Franciszek wzywa
do naśladowania Chrystusa ubogiego i pokornego, a ewangeliczne zasady ilustruje
przykładem życia własnego i swoich braci zakonnych. Dlatego potrafi poruszyć sumienia i
serca wielu ludzi, którzy od 1209 roku gromadzą się wokół niego, aby we wspólnocie
zakonnej realizować na co dzień Ewangelię Chrystusową. Obok męskiej gałęzi braci
mniejszych od 1212 roku formuje się drugi zakon franciszkański dla niewiast. Zakon
klarysek powstaje dzięki współpracy św. Franciszka i św. Klary z Asyżu i początkowo nosi
nazwę "ubogie niewiasty od św. Damiana".
Czy tylko dla chrześcijan żyjących w zakonie jest otwarta droga do wyższej doskonałości i
życia w czystości zgodnie z Ewangelią? Czyż wszyscy nie są braćmi i siostrami w
Chrystusie i czyż nie są wezwani do nawrócenia? Dla rzesz mężczyzn i kobiet, żyjących w
świecie św. Franciszek powołuje do życia trzeci zakon franciszkański - tercjarstwo. Jego
członkowie, żyjąc nadal we własnych rodzinach, mają realizować ideały ewangeliczne
przez praktyki pobożne, pokutne i dzieła miłości bliźniego.
Żywiołowo rozwijający się ruch franciszkański wpływa zbawiennie na działalność
charytatywną Kościoła. Zwraca uwagę wiernych na rozliczne potrzeby biednych, chorych,
sierot, pielgrzymów i jeńców, którym w imię miłości Boga należy się pomoc ze strony
chrześcijan. Bracia mniejsi, ubogie siostry oraz tercjarze franciszkańscy rozbudzają w
społeczeństwie ducha wiary, ofiary i pokuty, z tego zaś ducha wyrasta wiele
świątobliwych mężczyzn i niewiast.
Spośród polskich księżnych, panujących w XIII wieku, Kościół wyniósł na ołtarze aż
cztery, które podobnie jak nasza bohaterka, święta Elżbieta Węgierska, prowadziły życie
głęboko ascetyczne i spełniały godne podziwu dzieła miłosierdzia chrześcijańskiego. Są to
święta Jadwiga Śląska, błogosławiona Salomea, święta Kinga i błogosławiona Jolanta.
Wszystkie cztery mają bliskie powiązania rodzinne ze św. Elżbietą.
Święta Jadwiga Śląska, Hedwig von Andechs, to rodzona siostra matki świętej Elżbiety,
Gertrudy von Andechs, zamordowanej przez spisek na Węgrzech w 1213 roku. Pośród
wielu ciosów rodzinnych Jadwigi, siostrzenica Elżbieta była źródłem jej niezmąconej
radości. Obydwie święte posiadały bardzo różne temperamenty. Jadwiga była raczej
powściągliwa, Elżbieta natomiast ujawniała swoje emocje w niepohamowany sposób.
Upodabniała je ta sama żarliwość, pełnia chrześcijańskiego życia i podobny sposób
sprawowania wysokiego urzędu. Jadwiga przeżyła kanonizację swojej siostrzenicy w 1235
roku, a także położenie kamienia węgielnego pod budowę kościoła pod wezwaniem
świętej Elżbiety w Marburgu. Kiedy osiem lat później, w 1243 roku, żegnała się z tym
światem, trzymała w dłoniach welon, który nosiła Elżbieta, a który stał się teraz znakiem
więzi łączącej obie święte, więzi opartej na pokrewieństwie ciała i ducha.
Błogosławiona Salomea, córka Leszka Białego, księcia krakowsko - sandomierskiego, to
bratowa świętej Elżbiety, dziewicza małżonka królewicza węgierskiego Kolomana.
Małżeństwa w domach panujących miały wówczas charakter polityczny; kojarzono je z
uwagi na korzyści dyplomatyczne, militarne, ekonomiczne czy ze względu na sukcesję
terytorialną. Koloman ze Salomeą panowali najpierw w Haliczu, a następnie z woli ojca,
króla Węgier Andrzeja II, otrzymali zarząd nad Slawonią, Dalmacją i Kroacją. Wiosną
1241 roku następuje najazd Tatarów na Europę. Koloman ze Słoweńcami spieszy na
pomoc walczącemu wojsku węgierskiemu i umiera z odniesionych w bitwie ran w tym
samym miesiącu, gdy syn Jadwigi Śląskiej, książę Henryk Pobożny ginie w bitwie z
Tatarami pod Legnicą. Salomea w wieku 30 lat zostaje wdową, powraca do Polski i obleka
się w habit jako pierwsza polska klaryska, fundując klasztor.
Święta Kinga i błogosławiona Jolanta to bratanice świętej Elżbiety, córki najstarszego jej
brata, który po ojcu objął panowanie na Węgrzech jako król Bela IV. Kinga poślubiła
księcia krakowsko - sandomierskiego Bolesława Wstydliwego (młodszy brat
błogosławionej Salomei), a Jolanta księcia Wielkopolski Bolesława Pobożnego. Obie po
śmierci swych mężów fundują klasztory klarysek i oblekają się we franciszkański habit;
Kinga w Starym Sączu, Jolanta w Gnieźnie. Jedna z córek Jolanty poślubi Władysława
Łokietka i będzie matką Kazimierza Wielkiego.
*
W 2007 roku przypada jubileusz 800 - lecia urodzin świętej Elżbiety Węgierskiej, zwanej
też świętą Elżbietą z Turyngii, największej świętej niemieckiego średniowiecza.
Świętowanie jubileuszu wyrywa nas z szarej, uciążliwej codzienności i pozwala radować
się, ale to nie wystarczy. Świętowanie jubileuszu powinno na nowo rozżarzyć w nas te
Bożą iskrę, która w świętej Elżbiecie płonęła jasnym płomieniem. Świętych możemy i
powinniśmy naśladować i rywalizować z nimi, ale nie na ślepo i dosłownie, lecz w owym
duchu, który nimi powodował, i który w istocie pozostaje ten sam. Od świętych idą ku
nam nie tylko impulsy, ale także ponadczasowe promieniowania i leczące, zbawcze siły.
Oto fragment napisanego w połowie XX wieku eseju Reinholda Schneidera "Elisabeth von
Thüringen":
"Nie wiemy nic dokładnego o narodzeniu królewskiej córki na Węgrzech (1207) i niewiele
o jej śmierci w domu chorego ufundowanym przez nią w Marburgu, ale nic ważniejszego
nie można powiedzieć niż ogrom jej miłości, cierpienia, radości, które wypełniały jej
młodociane życie, jeszcze stale obecne w świecie. Elżbieta była księżną i świętą,
błogosławioną i obciążoną panowaniem, wyniszczoną pragnieniem bycia siostrą
odrzuconych, przez nędzę odartych, odrażających; była tak bardzo matką wszystkich - a
zawsze poniżonych -, że nie mogła być matką własnych dzieci; w takim stopniu
oblubienicą Chrystusa, że żałowała być żoną kochanego męża; dwie siostry krzyżowały
się w jej sercu, ale ona promieniowała radością i płakała ze szczęśliwości. Gaudens in
tribulatione: to jest zawsze to ciągle powracające świadectwo; jej niezamąconej pogody
ducha, która może być porównana jedynie z jej nie wysychającymi łzami (lacrimas
infinitas); ona jest unikalną z pewnością pod każdym względem, niezrozumianą,
zaskakującą egzystencją. Jej życie tak mało daje się utożsamić z idyllą, jak życie św.
Franciszka. Należy nie tylko do swego kraju lecz do dziejów świata, i to w pozycji
znaczącej; należy do dziejów świętych. Tych dwu sfer nie można w jej życiu rozdzielić;
wpływ jej działania przelewa się z jednej do drugiej i z powrotem. Działanie światowe,
należące do historii, w najgłębszym sensie ukazuje jej świętość, a ta świętość
oddziaływuje w historii jako porywająca siła. Jedna święta dla wiernych znaczy
nieskończenie więcej od tego, kto nie potrafi dać świadectwa wiary; ale również tego, kto
nie przyjmuje paradoksalnych założeń chrześcijańskiej egzystencji, Elżbieta musi
poruszyć. To, co kobieta w historii może zdziałać a czego nie; co jest jej właściwym
powołaniem jako historycznej osoby i w jakim rozmiarze w rozwijającej się i obecnej
historii jest od niej zależne: to rozbłysło w niej na nowo. Nigdy nie przestała być
historyczną postacią, również i dziś; jest jeszcze zawsze w możności, przy wzrastających
kontrastach, jeżeli nie rozwiązać to przynajmniej próbować je leczyć; wraz z nią to, co
wysokie, nachyla się ku niskości; wraz z nią podnosi się to, co niskie. W każdej godzinie
przełomu czasu mogą i muszą być dostrzegane ludzkie odczucia w prawdzie - na odcinku
czasu dotyczącego Elżbiety, są dwie formy rządzenia, papiestwo i cesarstwo, pojawił się
tu konflikt i nie ma sensu, by się powtarzał; w tym nieporozumieniu powstaje jej
świętość, a w niej relacje z naturą, wszechświatem i bliźnim, bez których nie można się
już obyć. To stwierdzenie powinno być może rozważone, przynajmniej biorąc pod uwagę
czystość i sprawiedliwość: w Elżbiecie pojawiła się pierwsza gotycka postać - tak jak
została wybudowana pierwsza gotycka świątynia w Niemczech, kościół ku jej czci w
Marburgu. Nie można przekreślić rozkwitu legend otaczających ją; one są zbyt
wewnętrzne, by je pominąć; musimy je jednak trochę odsunąć na bok, by odczuć
cierpienia, przemilczane przez Elżbietę. Nie cuda są najważniejsze, ale jej miłość i wiara i
powszechna dziejowa misja."
Sankt Elisabeth
Rycerze nie są już więcej rycerzami. Załamał się
W obcym kraju głęboki sens. Chleb
Na zastawionym z pańszczyzny i biedy książęcym
stole żali się,
I wszystko szlachetne umarło wraz ze szlachetnymi.
Dalej - jest ideał: święta nędza.
Z zamku i panowania przynagla mnie przykazanie
Głęboko, głęboko w cierpieniu, co dawno mój dom
oskarża;
Naśladuję Tego, który był wspaniały przez
zniewagi.
Mój biedny ludu, przez Boga za lud uznany,
Weź mnie do siebie, pozwól mi być, czym ty jesteś,
I ukryj mnie w tym najnędzniejszym tłumie!
Jeszcze błyszczy wstecz, co było moim
szlachectwem
I we mnie umiera. Ten, co wiecznym jest Królem,
Zrzuci z żebraka, co było jego okryciem.
Reinhold Schneider
TURYNGIA - WARTBURG
Turyngia to niezależny obszar wyłoniony z Saksonii i zarządzany przez ród książęcy.
Obok Eisenach na wzgórzu Wartburg pośród lasu turyńskiego wznosi się okazały zamek.
Na początku XIII wieku panuje tu landgraf Herman I otoczony przez poetów i
trubadurów, których jest hojnym mecenasem. Herman kończył szkoły w Paryżu,
obeznany jest z literaturą, jest wielkim protektorem sztuki i kultury. Pomimo, że Turyngia
należy w tym czasie do najuboższych obszarów, słynący z życia dworskiego zamek w
Wartburgu jest jednym z najbogatszych. W plastyczny sposób opisuje to życie Walter von
der Vogelweide:
"Jedni wchodzą, drudzy wychodzą, dzień i noc. Zaproszonym być tam to wielki zaszczyt.
Książę odznacza się wesołością i łatwo trwoni swoje mienie z dumnymi bohaterami i
choćby jedna beczułka dobrego wina kosztowała tysiąc funtów, kubek rycerski nigdy nie
stoi pusty."
Landgraf Herman stara się wzmocnić politycznie swój ród przez małżeńskie powiązania.
Jego druga żona Zofia, córka księcia Bawarii, daje mu czterech synów: Hermana,
Ludwika, nazywanego świętym, choć Kościół dotąd go nie kanonizował, Henryka z
przydomkiem Raspe i Konrada. W opozycji wobec cesarza Ottona IV, landgraf Herman I
sprzymierza się z rodem von Andechs-Meranien w Bawarii. Przypieczętowaniem
przymierza ma być małżeństwo najstarszego jego syna, Hermana, z córką Gertrudy von
Andechs, Elżbietą. Gertruda to małżonka Andrzeja II, króla Węgier, Elżbieta jest więc
córką królewską, co dodatkowo podnosi prestiż władców Turyngii.
W roku 1211 na dwór węgierski przybywa poselstwo od landgrafa Turyngii i w ten sposób
czteroletnia Elżbieta zostaje włączona w nurt wielkiej polityki. Uposażona bogato przez
ojca wyrusza pod opieką rycerza Waltera von Vargila w podróż z Pressburga (Bratysławy)
do Turyngii, by poznać środowisko przyszłego męża i zostać przez nowe otoczenie
zaakceptowaną. Na zamku w Wartburgu odbywają się zaręczyny i Elżbieta zostaje
powierzona opiece rodziców narzeczonego.
Księżna Zofia, osoba bardzo religijna, dba o staranne jej wychowanie i jest dla niej dobrą
matką. Ze swej strony Elżbieta wcześnie zaczyna przejawiać oznaki intensywnej
religijności. Fascynuje ją chrześcijańska nauka. Często bywa w kaplicy zamkowej,
bardziej ceniąc tę obecność niż zabawy z dziećmi. Być może wpłynęły na to seryjne
wypadki śmierci pośród najbliższego otoczenia. W 1213 roku pada ofiarą spisku na
Węgrzech jej matka, Gertruda von Andechs. Elżbieta znajdzie teraz duchowe wsparcie w
budującym życiu siostry zamordowanej matki - Jadwigi, księżnej Śląska. W 1216 roku
umiera narzeczony Elżbiety, Herman. Elżbieta ma wówczas 9 lat. Sytuacja polityczna
zmieniła się, od roku cesarzem jest Fryderyk II. Otoczenie dworskie niechętnie patrzy na
pobożne dziecko, spędzające czas na rozdawaniu biednym chleba zamiast brania udziału
w zamkowych zabawach. Decyzją landgrafa Hermana I Elżbieta zostaje jednak zaręczona
z następnym jego synem, Ludwikiem. Tym razem to już nie zaręczyny z obcym
mężczyzną lecz z "kochanym braciszkiem". Od kilku lat wychowują się na dworze obok
siebie. Choć Ludwik jest o 7 lat starszy, doskonale się rozumieją, zawsze zwracają się do
siebie "kochana siostrzyczko" i "kochany braciszku". W następnym 1217 roku landgraf
Herman I umiera i 17-letni Ludwik obejmuje władzę nad Turyngią, Saksonią i Hesją.
*
Wzgórze Wartburg, 1900 rok
Zamek Wartburg, światowe dziedzictwo kultury
Elżbieta należy do ludzi, którzy mocno wypowiadają swoje 'tak' i 'nie' i według tego
postępują. Odznacza się żywym temperamentem, lubi biec galopem na koniu przez łąki i
wygrywać podczas ciekawych gier dziecięcych, ale potrafi też zdecydowanie oświadczyć w
czasie tańca: "raz mi wystarczy, z następnych - z miłości ku Bogu rezygnuję". To
pierwsze świadectwo dziecięcej miłości Bożej rzuca światło na jej stanowczą postawę,
uświadamia też, z jak wielką łatwością to dziecko królewskie przebywa w obecności
Bożej. Dlatego modląc się w kaplicy zamkowej, w ławce królewskiej, nie wkłada na swą
głowę korony. A przybranej matce, księżnej Zofii, którą taka postawa wprawia w kłopot,
Elżbieta odpowiada: "Wybacz mi droga pani. Oto przede mną na krzyżu miłosierny i
słodki Zbawiciel w koronie cierniowej. Moja korona będzie Mu urągać, gdy stanę przed
Nim w takim zbytku, strojna w perły, złoto i klejnoty." Ta osobliwa dziewczyna od
samego początku pozwala sobie na taki sposób bycia, który stawia wyżej własną
koncepcję od zwyczajów panujących na dworze. Niezawodny strumień miłości toruje
sobie drogę poprzez gąszcz tradycji i pretensji. Inaczej nie można by zrozumieć, dlaczego
ta piękna i ujmująca niewiasta nie dała się wciągnąć w nurt życia dworskiego.
W 1218 roku Ludwik razem z innymi młodzieńcami przeżywa obrzęd pasowania na
rycerza w kościele św. Jerzego w Eisenach, składając na Ewangelię przysięgę
zobowiązującą do przestrzegania reguły stanu rycerskiego:
"Przede wszystkim
1. słuchać codziennie Mszy z pobożnym rozpamiętywaniem Męki Pańskiej,
2. odważnie walczyć w obronie wiary katolickiej,
3. święty Kościół z jego sługami uwalniać od napaści jakichkolwiek napastników,
4. wdowy i sieroty wspierać w ich potrzebie,
5. unikać wojen niesprawiedliwych,
6. [...]
7. uczęszczać na turnieje tylko dla ćwiczeń rycerskich,
8. cesarzowi rzymskiemu albo jego patrycjuszowi z czcią okazywać posłuszeństwo w
sprawach świeckich,
9. dóbr feudalnych królewskich albo cesarskich wcale nie sprzedawać,
10. żyć nienagannie wobec Boga i ludzi na tym świecie..."
Trzy lata później w 1221 roku w tym samym kościele św. Jerzego w Eisenach 21-letni
Ludwik poślubia 14-letnią Elżbietę, która jako księżna będzie teraz współsprawowała z
nim rządy. Matka Ludwika, księżna Zofia, wstępuje do klasztoru cystersek w Eisenach. W
tym samym roku, po śmierci szwagra, Ludwik podejmuje opiekę nad niepełnoletnim
siostrzeńcem i zostaje zarządcą Miśni, przyłączając ją do swoich posiadłości. Otrzymuje
od cesarza Fryderyka II tytuł markgrafa Miśni. Jest w bliskich kontaktach z cesarzem i
angażuje się w sprawy państwowe.
Po powrocie króla Andrzeja II z kilkuletniej wyprawy krzyżowej, Ludwik i Elżbieta
odbywają podróż na Węgry, by przedstawić się ojcu już jako małżeństwo. W roku 1222
przychodzi na świat pierwsze ich dziecko, syn Herman. Miłość, która łączy tych dwoje,
jest delikatna i głęboko przekonywująca. Oboje znają i cenią sobie cel zawartego
małżeństwa. Choć Ludwik nie dorównuje Elżbiecie w pobożności, to jednak jej religijność
nie wprawia go w zakłopotanie, wręcz przeciwnie, pogłębia zaufanie do niej. Z drugiej
strony Elżbieta potrafi doskonale ocenić charakter i męskość swego "najmilszego brata".
W tym krótkim i bardzo kochającym się małżeństwie zawarta jest głęboka prawda, że
Bóg nigdy nie staje w pozycji konkurenta lub rywala umiłowanej osoby, lecz zawsze jest
Ojcem i Światłem, które oświeca. Nieraz, gdy Ludwik budzi się w środku nocy, zastaje
Elżbietę klęczącą obok łóżka na modlitwie. Bierze wtedy jej rękę w swoją dłoń i zasypia;
czuje się bezpieczny, gdy ona wszystkie sprawy zawierza Bogu. Wie, że Bóg jest w jej
życiu główną Osobą, że jej miłość ku Bogu jest ponad wszystko. Czasem, gdy na
modlitwie zmorzy ją sen, znajduje ją rano niewygodnie śpiącą na dywanie. Pewnego razu
podczas Mszy porannej Elżbieta zamyśliła się nad tym, jak dostojnego, zdolnego i
dobrego ma męża. Dopiero dzwonek na przeistoczenie wyrwał ją z zamyślenia. Płakała
potem gorzko przez resztę dnia jak Piotr po zaparciu się Mistrza; wyrzucała sobie
zajmowanie myśli błahymi sprawami, gdy Zbawiciel z nieskończonej miłości ofiarowywał
siebie na ołatrzu. Takie doświadczenie rozbieżności pozwoli być jej bardziej otwartą i
wrażliwą na bliskość Boga w codziennym obcowaniu z osobami, z którymi jest w zażyłej
przyjaźni.
Elżbieta potrafi w życiu małżeńskim poszerzać swoje możliwości działania. Razem z
małżonkiem spożywa posiłki, wyjeżdża z nim na koniu, ale już w pierwszych latach swego
małżeństwa zatwierdza siebie na opiekunkę i pielęgniarkę ubogich i chorych w Eisenach.
W ubogich czci tę samą miłość Bożą, której doświadcza w swym szczęśliwym
małżeństwie i którą, spoglądając na Ukrzyżowanego - adoruje. Jako księżna nie trzyma
się dotychczasowych, utartych sposobów życia dworskiego, lecz w oparciu o
nieporównywalną bliskość Boga, rozwija zupełnie osobisty styl bycia. Przede wszystkim
jest wolna od typowej dla jej czasów wyniosłości wysoko urodzonych wobec ludzi
niższych stanów, a zwłaszcza tych, którzy pełnią czynności służebne. W sługach dworu
widzi chrześcijan i traktuje ich życzliwie i z wyrozumiałością. Zabiega o ubiór i obuwie
służących, odwiedza ich w czasie choroby, zdobywa leki i troszczy się jak matka. W
postawie Elżbiety wobec służby dworskiej przebłyskują nowe międzyludzkie relacje, które
zawarte są w Ewangelii i stanowią drogowskaz dla każdego chrześcijanina. Szczególny
rozdział w życiu Elżbiety stanowią biedni. Z Ewangelii wie, że Chrystus nazwał ubogich
błogosławionymi, że podniósł ich do rangi swoich ambasadorów: "Wszystko, co
uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili" (Mt 25, 40).
Dostrzega ukrytego w ubogich Chrystusa, a spełniając czyny opieki i miłosierdzia, chce
Go uczcić w nich. Nie mniejszą troskę okazuje chorym. Żadna droga wiodąca do chorego
nie jest dla niej zbyt uciążliwa i żaden dom, w którym przebywa chory zbyt odległy.
Sytuacja chorych w tych czasach jest bardzo trudna; w ogromnej większości
pozostawieni są własnemu losowi, a jedyną nadzieją jest, że ich organizm okaże się
silniejszy niż choroba. W szczególny sposób Elżbieta troszczy się o kobiety leżące w
połogu. Jest niezmordowana w niesieniu ulgi i łagodzeniu cierpienia. Aby ulżyć ciężarów
podatkowych i pańszczyzny skłania męża do skasowania po śmierci rozrzutnego
landgrafa Hermana I niepotrzebnych wydatków na turnieje i uroczystości dworskie. Za
zgodą męża pielęgnuje trędowatych i po macierzyńsku zajmuje się sierotami. Młoda
księżna odznacza się wielką prostotą, która zawsze charakteryzowała ludzi twórczych i
wszechstronnie utalentowanych. Jest to niby dalekie echo absolutnej prostoty Boga.
*
W roku 1223 przybywają do Turyngii franciszkanie. Dwa lata temu zostali przysłani z
Italii z misją do Niemiec pod przewodnictwem brata Cezarego ze Spiry. Elżbieta
nawiązuje kontakt z bratem Rodegerem z Eisenach, jednym z pierwszych niemców
obleczonych we franciszkański habit, i poznaje idee Franciszka z Asyżu, które u młodej
księżnej padają na żyzny grunt. Franciszek, który wyrzekł się wszystkich swoich dóbr,
jest dla Elżbiety pociągającym wzorem. Pragnie właśnie tak naśladować Chrystusa w Jego
ubóstwie, by się do Niego upodobnić. Cierpi, gdy obowiązki stanu nie pozwalają jej
osiągnąć ideału Franciszka - dobrowolnego i całkowitego ubóstwa. Brat Rodeger poucza
ją, jak w jej stanie ćwiczyć się w pokorze i cierpliwości, wypełniając życie modlitwą i
dobroczynnością. Elżbieta dowiaduje się o III zakonie franciszkańskim, do którego
należeć może każdy, kto pragnie żyć według Ewangelii. Poznaje "List do wszystkich
wiernych" Franciszka z Asyżu, a w nim czyta:
"Miłujmy więc Boga i uwielbiajmy Go czystym sercem i czystym umysłem, bo On, tego
ponad wszystko pragnąc, powiedział: 'Prawdziwi czciciele będą czcić Ojca w duchu i
prawdzie' (J 4, 23). I wychwalajmy Go, i módlmy się w dzień i w nocy, mówiąc: 'Ojcze
nasz, który jesteś w niebie', bo zawsze powinniśmy się modlić i nie ustawać.
Powinniśmy spowiadać się przed kapłanem ze wszystkich grzechów naszych i przyjmować
od niego Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wydawajmy również godne owoce
pokuty. I kochajmy bliźnich jak siebie samych. A jeśli ktoś nie chce kochać ich tak jak
siebie, niech przynajmniej nie wyrządza zła, lecz niech czyni im dobrze. Ci zaś, którzy
otrzymali władzę sędziowską, niech sądzą z miłosierdziem, tak jak sami pragną otrzymać
miłosierdzie od Pana. Sąd bowiem bez miłosierdzia będzie nad tymi, którzy miłosierdzia
nie okażą. Miejmy więc miłość i pokorę; i dawajmy jałmużnę, bo ona oczyszcza dusze z
brudów grzechowych. Ludzie bowiem tracą wszystko, co zostawiają na tym świecie,
zabierają jednak ze sobą wynagrodzenie za miłość i jałmużny, jakich udzielali; otrzymają
za nie od Pana nagrodę i odpowiednią zapłatę.
Powinniśmy również pościć i powstrzymywać się od nałogów i grzechów, i od
nadużywania pokarmów i napoju, i być katolikami. Powinniśmy także nawiedzać często
kościoły oraz szanować i czcić duchownych, nie tyle dla nich samych, bo mogą być
grzesznikami, ile dla ich urzędu i posługi wobec Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa,
które oni konsekrują na ołtarzu, sami przyjmują i innym udzielają. Ten zaś, kto ma
czuwać nad posłuszeństwem i który uchodzi za większego, niech będzie jako mniejszy i
sługa innych braci. Nie powinniśmy być mądrymi i roztropnymi według ciała, lecz raczej
bądźmy prostymi, pokornymi i czystymi."
W 1224 roku przychodzi na świat drugie dziecko Ludwika i Elżbiety, córka Zofia. W
następnym 1225 roku z pomocą Elżbiety franciszkanie zakładają klasztor w Eisenach. W
międzyczasie pojawia się w Turyngii wędrowny kaznodzieja mistrz Konrad, zwany
Konradem z Marburga, wcześniej przemierzający Nadrenię. W miastach pod gołym
niebem wygłasza do tłumów płomienne kazania wzywające do wypraw krzyżowych. Już w
1215 roku papież Innocenty III zlecił mu kaznodziejstwo wypraw krzyżowych a także dał
pełnomocnictwo dyscyplinarne dla polepszenia sposobu życia i duszpasterstwa
niemieckich duchownych. Jest kapłanem godnym zaufania; podstawą wiarygodności jest
zachowywanie celibatu, świadomie wybrane całkowite osobiste ubóstwo i surowe,
ascetyczne życie. W trakcie wędrownej działalności nawiązuje przyjacielskie relacje z
rodziną landgrafów turyńskich i pozyskuje Ludwika, który ślubuje wziąć udział w
wyprawach krzyżowych.
Według legendy, gdy Ludwik chciał sprawdzić,
co Elżbieta wynosi z zamku,
chleby zamieniły się w róże.
Konrad zostaje wyznaczony na ojca duchownego młodej księżnej Elżbiety i w tej funkcji
wzmacnia jej tendencje do surowych praktyk religijnych i pokutnych. W 1226 roku
Elżbieta za zgodą Ludwika ślubuje Konradowi bezwzględne posłuszeństwo i zaczyna
realizować swoje pragnienia osiągnięcia najwyższego stopnia ubóstwa. Składa też
warunkowy ślub czystości w razie śmierci męża, rezygnując z ponownego małżeństwa.
Konrad daje jej rygorystyczne przepisy, trudne do wykonania przy jej trybie życia i
obowiązkach. Zakaz spożywania potraw pochodzących z niesprawiedliwie nałożonych
podatków był jego zleceniem, ale wolny wybór mieścił się w postanowieniach młodej
księżnej, sprzeciwiającej się niesłusznym strukturom swego stanu. Wyobraźmy sobie,
pani dworu komfortowo utrzymanego zasięga szczegółowych informacji o potrawach,
które podaje się do stołu i skąd pochodzą różne przysmaki. Gdy potrawy są z danin,
które dodatkowo nałożono na chłopów, wówczas księżna i jej damy poszczą. Nieugięty i
surowy Konrad jest dla Elżbiety nie tylko pomocą, ale także ciężarem i doświadczeniem,
jest aż do śmierci czymś w rodzaju "wysłannika szatana", o którym wspomina św. Paweł,
"że został mu dany", aby go "policzkował" (2Kor 12, 7). W dzisiejszych czasach jeszcze
mniej rozumiemy tego rodzaju podporządkowanie się, może to nawet wydawać się
zaprzeczeniem religijnej wielkości człowieka, gdy ktoś tak bardzo utalentowany w celu
poznania woli Bożej posługuje się religijnym gorliwcem. Umartwienie własnej woli jest o
wiele trudniejsze a tym samym cenniejsze niż umartwienie ciała.
*
W tym samym 1226 roku Ludwik zostaje przez cesarza Fryderyka II wysłany w podróż do
Kremony w Italii. Książę zleca Elżbiecie zarząd nad posiadłościami na czas jego
nieobecności. Tymczasem w Turyngii po roku suszy panuje drożyzna i głód. Do tego
dochodzą powodzie i zarazy. Elżbieta po rozdaniu zboża głodującym, mimo sprzeciwu
dworskiego otoczenia, wydaje rozporządzenie otwarcia zapasowych spichlerzy. Pod jej
nadzorem wypieka się chleb, który codziennie rozdziela setkom głodujących. Jest jednak
rozsądną ofiarodawczynią; kiedy biedni są zdolni do pracy, chroni ich przed
bezczynnością. U podnóża góry zamkowej pracują przy budowie szpitala, który księżna
organizuje dla 28 chorych. Miejsca są zawsze zajęte. Dwa razy dziennie Elżbieta nie tylko
odwiedza chorych, ale im posługuje. W sercu zapisane ma słowa Boskiego Mistrza:
"Bądźcie miłosierni, jak ojciec wasz jest miłosierny" (Łk 6,36). Obdarowywanie i czynna
miłość stają się drugą naturą Elżbiety, choć sama prowadzi życie pełne wyrzeczeń. Po
powrocie Ludwika urzędnicy dworscy oskarżają księżną przed jej małżonkiem, że
roztrwoniła majątek. Ludwik jednak potwierdza wszystko, co zarządziła; uważa, że
dobroczynność żony przynosi domowi Boże błogosławieństwo.
W styczniu 1227 roku zostaje przygotowana wyprawa krzyżowa pod wodzą cesarza
Fryderyka II, w której zgodnie ze swym zobowiązaniem weźmie udział Ludwik.
Porządkuje sprawy majątkowe księstwa, by zostawić je w ładzie i pokoju, i ponownie
zleca Elżbiecie zarządzanie dobrami. Wraz ze swym orszakiem udaje się do
Schmalkalden, gdzie spotyka pozostałe drużyny rycerskie. 24 czerwca rozbrzmiewa pieśń
krzyżowców i wielki hufiec wyrusza. Elżbieta cicho, lecz z wielkim bólem w sercu jedzie
konno obok męża, towarzysząc mu do najbliższego postoju. Potem wraca do Wartburga i
z niepokojem oczekuje wiadomości. 29 września przychodzi na świat trzecie ich dziecko,
Gertruda. Posłańcy z wiadomością przybywają w październiku: Książę Ludwik nie dotarł
do Ziemi Świętej. W drodze padł ofiarą epidemii i 11 września zmarł w Otranto na
włoskiej ziemi, tam też został pogrzebany. Przed śmiercią zobowiązał rycerzy, by
wracając z wyprawy krzyżowej zabrali jego szczątki do Turyngii. Z piersi Elżbiety, przy
bólu, który nagle na nią spada, wyrywa się okrzyk: "Umarł, umarł! Umarł dla mnie świat i
wszelka jego radość".
HESJA - MARBURG
Z nami dzieje się jak z trawą,
która rośnie w rzece.
Gdy przypływ wzbiera,
wtedy głęboko się pochyla
i woda płynie nad nią,
nie łamiąc jej.
Ale gdy fale się cofają,
podnosi się znów
i rozkwita jej siła
radośnie i pięknie.
Elżbieta z Tyrungii
Zaczyna się nowe życie Elżbiety. Syn Herman ma dopiero 5 lat, jest za mały, by objąć
władzę po ojcu. Bracia Ludwika, Henryk Raspe i Konrad, odsuwają od zarządu księstwem
szwagierkę, bojąc się, że "roztrwoni" majątek na biednych. Ponadto Henryk wymaga od
młodej wdowy, by włączyła się w normalne dworskie życie i zachowywała zgodnie z
dworskimi zwyczajami. Ponieważ Elżbieta w Wartburgu nie może już żyć, jak nakazuje jej
sumienie, jesienią dobrowolnie opuszcza zamek książęcy i schodzi do Eisenach szukać
schronienia. Cios losu? Czyż nie pragnęła od dawna naśladować ubogiego i pokornego
Zbawiciela? Czyż jej serce nie tęskniło za całkowitym ubóstwem? Franciszek, który rok
temu odszedł do wiecznej ojczyzny, powiedziałby o sytuacji Elżbiety: to jest p r a w d z i
w a radość!" Ależ tak, trzeba Bogu podziękować. Kieruje swoje kroki do kościoła
franciszkanów i poleca braciom odśpiewać dziękczynne Te Deum laudamus. Potem
schroni się na noc w pustej oborze po bydłu. Zimę z 1227 na 1228 rok przepędzi w
ciężkich warunkach u ubogich poddanych w Eisenach.
W Wielki Piątek, 24 marca 1228 roku we franciszkańskim kościele w Eisenach, Elżbieta
kładąc obie ręce na obnażonym ołtarzu, ślubuje jeszcze raz posłuszeństwo Konradowi z
Marburga, zrzekając się wszelkich światowych powiązań i światowego luksusu. Chce
również zrzec się wszelkiej własności, lecz Konrad jej na to nie pozwala; poleca jej, by
swoje dobra obróciła na pomoc potrzebującym. Tymczasem wiadomość o trudnym
położeniu Elżbiety dociera do jej rodziny ze strony nieżyjącej matki, Gertrudy von
Andechs. Najmłodsza siostra matki, Mechtylda, opatka benedyktynek w Kitzingen,
zabiera Elżbietę na wiosnę najpierw do swego klasztoru a następnie odwozi do brata
Ekberta, biskupa Bambergu. Ekbert, widząc młodą, inteligentną i pełną wdzięku wdowę
królewskiego pochodzenia, usiłuje doprowadzić do jej małżeństwa z cesarzem
Fryderykiem II. Ten plan małżeństwa z wyrachowania, który zupełnie nie uwzględniał
rażącej różnicy charakterów przyszłych małżonków, został przez Elżbietę odrzucony z
oburzeniem. Ślubowała przecież dwa lata temu swój stan wdowi konsekrować Bogu. Gdy
Elżbieta stanowczo odmawia, biskup Ekbert umieszcza ją w swojej posiadłości w
Pottenstein.
*
Konrad z Marburga, kaznodzieja wypraw krzyżowych i kierownik duchowy księżnej,
otrzymuje od nowego następcy św. Piotra, papieża Grzegorza IX, nowe zadanie. Papież
powierza mu urząd inkwizytora na całe Niemcy i nadaje specjalne uprawnienia dla
zwalczania grup innowierczych, odłączonych od Kościoła. Konrad podlega teraz samemu
papieżowi, jest wyłączony spod władzy biskupiej. Papież Grzegorz IX, wcześniej kardynał
Hugolin - protektor zakonu franciszkańskiego i wielki przyjaciel Franciszka z Asyżu,
udziela też Konradowi z Marburga pisemnego pełnomocnictwa do załatwiania spraw
majątkowych Elżbiety, młodej wdowy po krzyżowcu, o której wcześniejszej działalności
charytatywnej wiele już słyszał. Nadaje Konradowi tytuł "Defensor" i ustanawia
kuratorem Elżbiety.
Tymczasem rycerze wracający z Ziemi Świętej przywożą w maju do Turyngii
ekshumowane szczątki księcia Ludwika. Elżbieta modli się przy nich: "Ty wiesz,
Wszechmocny, że nikogo na ziemi tak nie kochałam jak mego męża. Ponieważ jednak
było wolą Twoją, by rozstał się z życiem - nie skarżę się. Jestem raczej zadowolona z
Twojego zrządzenia tak, że gdyby moja modlitwa mogła przywrócić mu życie, nie
uczyniłabym tego. O jedno tylko Cię proszę: daj mu wieczne odpoczywanie, a mnie łaskę,
bym do końca życia pozostała wierna Twoim świętym przykazaniom." Zgodnie z wolą
Ludwika, zostaje on pochowany w siedzibie rodu w Reinhardsbrunn.
Konrad z Marburga, korzystając z dobrych relacji z landgrafami turyńskimi i z pomocą
rycerzy - wiernych przyjaciół Ludwika, doprowadza do porozumienia z Henrykiem Raspe
w sprawie wdowich posiadłości Elżbiety. Jej syn Herman, po osiągnięciu odpowiedniego
wieku, zostanie władcą Turyngii po ojcu. Elżbieta rezygnuje z zarządzania; otrzymuje
rentę wdowią w wysokości dwóch tysięcy marek i możliwość korzystania z dóbr w
Marburgu jako wdowi posag. Pojednana ze szwagrami księżna przyjeżdża na krótko do
Wartburga. Nie może pozostać dłużej - musi zmierzać dalej ścieżką jej wyznaczoną;
zostawić wysokie miejsce, by żyć między najbiedniejszymi jako jedna z nich, by należeć
wyłącznie do Pana i służyć Mu w Jego cierpiących członkach. Latem wyjeżdża do
Marburga, zatrzymując się w chłopskiej chacie. Elżbieta zabiera ze sobą roczną córkę,
Gertrudę; niedługo odda ją na wychowanie do klasztoru Premonstratensek w Altenbergu.
Sześcioletni Herman i czteroletnia Zofia mają zapewnione wychowanie na zamku
turyńskich landgrafów w Creuzburg, gdzie kiedyś urodził się Ludwik, a potem jego syn
Herman.
U bram Marburga buduje Elżbieta z wdowich dochodów szpital. Następnie pisze prośbę do
papieża o pozwolenie na budowę kaplicy szpitalnej pod wezwaniem św. Franciszka z
Asyżu, którego w tym roku uroczyście ogłosił świętym. Wiernej naśladowczyni
Biedaczyny z Asyżu papież Grzegorz IX odpowiada osobiście. Pod koniec 1228 roku
budowa szpitala w Marburgu jest ukończona. Elżbieta wprowadza się do szpitala i
rozpoczyna swoją służbę. Obleka się w szarą suknię III zakonu franciszkańskiego, a z nią
razem przyjmują ten sam sposób życia dwie od dziecka posługujące jej kobiety, Guda i
Izentruda. Teraz dopiero wewnętrzna postawa Elżbiety łączy się z zewnętrzną, tworząc
jednolitą całość. Przedtem jej droga z zamku Wartburg do ludzi ubogich i
pokrzywdzonych losem z konieczności musiała prowadzić z powrotem do zamku, do
bogatego świata feudałów. Obecnie przebywa na stałe w szpitalu św. Franciszka. Tam
znalazła ona swoje miejsce, jak Pan, o którym czytamy, że "ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi" (Flp 2, 7). Pełna ofiary troszczy się o trędowatych, głodnych,
bezdomne dzieci i potrzebujących. Posługuje ludziom budzącym wstręt zawsze z
uśmiechem na ustach, pełna pogody ducha i ufności w Bożą Opatrzność. Posługuje jako
siostra miłosierdzia, spełniając wszystkie prace pielęgniarki. Ze skarbca swej miłości
czerpie tysiące środków, by cierpiących pocieszyć, rozweselić i podnieść na duchu.
Wszystko w jej życiu przypomina Ewangelię i daje świadectwo prawdzie. Elżbieta czyni
dobro, wielbi Ojca, świadczy o Chrystusie radością serca i oblicza, jest współczująca,
gotowa do pomocy. Prace domowe nie przychodzą jej łatwo i chociaż uważa za piękną
rzecz "móc kąpać Zbawiciela", jak się wyraża, to jednak nie jest to dla niej prosta
sprawa. Z drugiej strony potrafi z rozwagą i energią zabiegać o dobro dla ubogich,
lekkomyślnym energicznie przemawia do sumienia. Jest tutaj połączenie macierzyńskiej
troski z głębokim zjednoczeniem z Bogiem, co działalności jej nadaje charakter
profetyczny.
Elżbieta nie może jednak iść za wszystkimi impulsami serca w tej służbie. Ogranicza ją
posłuszeństwo kierownikowi duchowemu. Pewnego dnia, bez wiedzy Konrada, z wielką
radością rozdaje potrzebującym jedną czwartą całej renty wdowiej. Otrzymuje wtedy
naganę i ograniczenie jałmużny a w końcu jej zakaz, by móc zabezpieczyć szpital w
potrzebne środki; Konrad sam porządkuje zarządzanie szpitalem, ostrzega Elżbietę, że
będzie ją karał chłostą przy każdym nieposłuszeństwie. Elżbieta znajduje swoje
wypełnienie w cierpieniu i przyjmuje kary bez sprzeciwu, z radosną cierpliwością. Potrafi
śmiać się przez łzy. Ona chce się spalić i nie oszczędzać dla biednych tu, teraz i
natychmiast. Próbuje w sposób wzruszający pracować ponad siły, tak jak prości ludzie we
wszystkich pracach: polowych, domowych, przy warsztatach. Często zdarza się jej to
niefachowo, czym się nie przejmuje; śmieje się z tego, wiele zajęć traktuje jak zabawę.
Jest bezgraniczna w swoich dążeniach, by osiągnąć świętość dla siebie i bliźnich. Często
zdumiewa swoim niepohamowanym działaniem. Niedługo trzeba będzie czekać, by jej
organizm nie nadążył i wyczerpał się.
Konrad z Marburga od początku kierownictwa duchowego dał Elżbiecie normy, według
których ma żyć:
- Znoś cierpliwie pogardę, ćwicz się w dobrowolnym ubóstwie.
- Bądź pokornego serca.
- Gardź ludzką pociechą i rozkoszami ciała.
- Bądź miłosierna wobec bliźnich.
- Miej stale Boga w sercu i w myślach.
- Dziękuj Bogu, że przez śmierć swego Syna wybawił cię od śmierci wiecznej.
- Ponieważ Chrystus tak wiele dla ciebie wycierpiał i ty cierpliwie znoś swój krzyż.
- Twemu Bogu poświęć całkowicie duszę i ciało.
- Często przypominaj sobie, że jesteś dziełem rąk Bożych i staraj się, byś z Nim na wieki
zjednoczyć się mogła.
- Co chcesz, aby ludzie tobie czynili, ty czyń im także.
- Wciąż myśl o tym, że wszyscy umierają, młodzi i starzy; dlatego wciąż staraj się o życie
wieczne.
- Żałuj za swoje grzechy i błagaj Boga, by ci je przebaczył.
Konrad wykorzystuje teraz swoją funkcję ojca duchownego w maksymalnie surowy
sposób względem Elżbiety. Chce, by jej radość, jaką nieustannie promieniuje, opierała się
wyłącznie na Bogu. Odbiera jej ostatnie wsparcie doczesne na jej trudnej drodze, jakim
jest życzliwa pomoc oddanych jej od dziecka i dzielących teraz z nią życie Gudy i
Izentrudy. Zabiera jej obie, a na ich miejsce daje dwie kobiety o trudnych charakterach,
które śledzą ją, donoszą Konradowi, a potem razem z nim chłoszczą i poniewierają nią.
Elżbieta musi wykonywać prace najcięższe i najbardziej brudne. Pewnego dnia
współczucie dla dotkniętych chorobą ludzi bierze w niej górę nad posłuszeństwem.
Przygarnia u siebie trędowatą dziewczynkę, czego Konrad jej zabronił w obawie o
zarażenie. Chłostę przyjmuje dobrowolnie, jak dobrowolnie przyjął mękę Zbawiciel. Kiedy
na jej ciele pojawiają się krwawe pręgi, odczuwa taką bliskość Boga, jaką my cieszyć się
będziemy dopiero w życiu przyszłym. Dopiero wtedy, gdy dostrzega się mistyczną więź
Elżbiety z Bogiem, można przybliżyć się do właściwego centrum jej życia. Ona "rządziła"
za pośrednictwem modlitwy ukrytej, a jednak skutecznej; modlitwa stanowiła misterium
jej życia. Modlitwa jest jednym z najmocniejszych motywów historii, chociaż wymyka się
historycznemu udokumentowaniu. Dla Elżbiety modlitwa była czymś więcej aniżeli czyn; i
kto nie zrozumie sensu tej wypowiedzi, ten nie potrafi ujrzeć z bliska największej
kobiecej postaci niemieckiego średniowiecza. Życie modlitewne Elżbiety nie polegało na
wielości słów, lecz wypływało z całkiem innych głębin. W czasie modlitwy twarz jej
zalewały łzy, a od całej postaci promieniował blask; porwana żarem medytacji wpadała w
zachwyt. Dla Elżbiety modlitwa była rozmową z Bogiem, w czasie której Bóg mówił do
niej w głębi jej serca. Elżbietę można zrozumieć tylko wtedy, kiedy dostrzega się
wzajemną współzależność pomiędzy jej ascezą i mistyką. Z modlitwy czerpała siły do
praktykowania ascezy, a z zażyłości z Bogiem rodziła się konieczność prowadzenia
takiego życia, które mogłoby podobać się Bogu. Mistyka i asceza nie były u Elżbiety
rozgraniczone, one warunkowały się i przenikały wzajemnie. Jeżeli dostrzega się tę ścisłą
wzajemną więź, wtedy surowość pokutniczego życia Elżbiety rozjaśnia się od wewnątrz i
można patrzeć prosto w jej serce. Bezwarunkowe i pokorne przyjmowanie woli Bożej
stawia Elżbietę w rzędzie mistyków średniowiecza, których tajemnicą jest wypowiadanie
przez łzy trudnego "tak" wobec niezrozumiałych zrządzeń Boga. Wypowiadanie "tak" bez
łez zdradza uczuciowe ubóstwo, same zaś łzy bez owego "tak" wskazują na rozpacz,
jedynie wypowiedzenie "tak" i łzy odpowiadają wewnętrznemu oddaniu. Elżbieta jest
zdecydowaną, odważną, pełną mocy wyrazu, wewnętrznie zintegrowaną kobietą, zdolną
do zniesienia najbardziej nawet dotkliwych uderzeń losu. Jedynie siły fizyczne wyczerpują
się i to w przeciągu trzech lat. W listopadzie 1231 roku choruje przez dwa tygodnie. Jej
organizm jest fizycznie całkowicie wyczerpany, ale duchowo mocny, często pociągnięty w
nurt ekstaz, które wyraźnie i jasno przyjmuje, przekazując stojącym przy niej. Gdy jest
coraz słabsza, prosi o obecność przy sobie tylko osób zakonnych i chłopca - wychowanka,
który z wdzięczności jest jej oddany, posługuje jej i nie opuszcza. W nocy z 16 na 17
listopada 1231 roku, w dwudziestym piątym roku życia, Elżbieta umiera.
KANONIZACJA
Wiadomość o śmierci Elżbiety rozprzestrzenia się
błyskawicznie. W ciągu kilku godzin zbierają się wokół jej
zwłok ludzie, odcinając kawałki odzienia, pukle włosów, a
nawet kawałki ciała, dla zabezpieczenia się w uzdrawiające
relikwie. Wszyscy są przekonani o jej świętości. Po trzech
dniach, 19 listopada, zostaje pogrzebana w kaplicy
szpitalnej św. Franciszka. W krótkim czasie organizuje się
pielgrzymka do grobu Elżbiety. Liczne cuda, mające
miejsce przy jej grobie i rozgłaszane, przyczyniają się, że
do Marburga zjeżdżają tłumy. Konrad z Marburga zwraca
się do papieża z prośbą o wszczęcie procesu
kanonizacyjnego, a szpital oddaje w posiadanie landgrafów
Turyngii. W sierpniu 1232 roku pod przewodnictwem
arcybiskupa Mainzu następują przesłuchania uzdrowionych.
Zostają sporządzone protokoły zeznań świadków, między
innymi "książeczka z wypowiedziami czterech służących" i
wspomnienia kobiet związanych z Elżbietą za jej życia.
Konrad wysyła ekspedycję do Kurii Rzymskiej a do
sprawozdania dołącza napisany przez siebie list z krótkim
życiorysem Elżbiety "Summa vitae". Jest to jedyne jego
dzieło literackie i najważniejsze źródło do poznania życia
Elżbiety. Oto jego treść:
"Dwa lata wcześniej, zanim Elżbieta została powierzona
mojej pieczy, jeszcze za życia małżonka, zostałem jej
ojcem duchownym. Zastałem ją boleśnie skarżącą się, że
nigdy nie chciała wiązać się małżeństwem, by móc życie
ziemskie zakończyć w stanie dziewiczym. Gdy w tym
czasie jej małżonek udał się do cesarza do Apulii, w całych
Niemczech nastała ciężka drożyzna, wielu zmarło z głodu.
Natychmiast siostra Elżbieta zaczęła wykazywać w
działalności duchową siłę swoich cnót. Jak dotąd była
pocieszycielką ubogich, tak teraz bez zastanowienia stała
się żywicielką głodnych. Blisko swojego grodu kazała
wybudować szpital, w którym przyjęła wielu chorych i
słabych; również wszystkim, którzy prosili o jałmużnę,
udzielała bogatego wsparcia miłosierdzia. I nie tylko tam,
lecz w całej zarządzanej posiadłości jej męża, przeznaczyła
wszystkie zapasy z czterech dworów w takiej ilości, że w
końcu dla dobra biednych sprzedała wszystkie swoje
kosztowności i bogate stroje. I miała zwyczaj dwa razy
dziennie, rano i koło wieczora, odwiedzać wszystkich
chorych, nawet osobiście posługiwała tym, których choroba
była najbardziej odrażająca; jednym podawała pożywienie,
innym słała łóżka, jeszcze innych nosiła na swoich plecach
i wykonywała wiele takich posług miłości bliźniego, a w
tym wszystkim, jak się potem okazało, jej świętej pamięci
małżonek nie był przeciwny jej życzeniom i woli. Potem,
gdy jej małżonek zmarł, Ojciec Święty postanowił
powierzyć ją mojej opiece. W swoim wielkim pragnieniu
wysokiej doskonałości pytała mnie, czy ma żyć w pustelni,
czy w klasztorze, czy w jakimś innym stanie mogłaby
zdobyć wysokie zasługi. W końcu jej duszę opanowało
pragnienie i tego chciała wymóc na mnie wśród wielu łez,
żebym pozwolił jej od drzwi do drzwi żebrać. Gdy jej
stanowczo odmówiłem, odpowiedziała "uczynię to, w czym
Wy nie będziecie mi już mogli przeszkodzić". I wtedy w
Wielki Piątek, gdy ołtarze były obnażone, położyła swoje
ręce na ołtarz w kościele jej miasta, który przekazała
Braciom Mniejszym i w obecności niektórych braci
zrezygnowała z więzi z rodzicami, z dziećmi, wyrzekła się
własnej woli, całego przepychu świata i wszystkiego, co
Zbawiciel w Ewangelii radził się wyrzec. [(Mt 19, 29) "I
każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry,
ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie
wieczne odziedziczy."] Gdy również chciała zrezygnować ze
swojego majątku, wstrzymałem ją od tego, żeby mogła
uregulować powinności męża wobec biednych, którym tak,
jak chciałem, z wpływających dziesięcin dawała jałmużnę.
Po tym dniu jednak była jeszcze zdania, że w końcu
zostałaby porwana przez urok świata i światowego
przepychu tej ziemi, w której za życia swojego męża żyła
w pełnym dostatku, i dlatego poszła za mną, wbrew mojej
woli i życzeniu, do Marburga, leżącego na granicy
posiadłości jej męża. Tam wybudowała w mieście szpital i
udzieliła schronienia chorym i słabym. Najbardziej ubogich
i pogardzanych posadziła przy własnym stole. Gdy ją z
tego powodu upomniałem, odpowiedziała, że od nich
otrzymuje specjalne łaski i pokorę, i jako dowód, że była
mądrą kobietą, ujawniła mi całe swoje wcześniejsze życie i
powiedziała, że musi to wszystko, co ma za sobą, przez
odwrotne uczynki wyrównać i szuka sposobu naprawy. A ja
ją uświadomiłem, że skoro chce być doskonałą, musi
wszystkie zbędne służące odesłać i poleciłem jej, że tylko
trzema osobami musi się zadowolić; jednym świeckim
bratem, który załatwia konieczne sprawy, jedną pobożną
ułomną panną i jedną szlachcianką wdową, głuchą i bardzo
nieprzyjemną; w tym celu, by z pomocą tej usługującej jej
pokora była pomnożona a przez ową niemiła wdowę jej
cierpliwość była ćwiczona. Wtedy, gdy służąca
przygotowywała warzywa, ona, władczyni, zmywała
naczynia. Oprócz tego Elżbieta wzięła sparaliżowanego
chłopca, który nie miał ani ojca ani matki, i cierpiał na
bezustanne krwotoki; jemu słała łóżko nocą, aby się
umartwić, na swoim posłaniu i dobrowolnie męczyła się,
musząc od czasu do czasu w nocy, sześć razy - niekiedy
więcej, na swoich ramionach dźwigać go dla spełnienia
naturalnych potrzeb; dbała o jego ścierki, które, jak to
przy takich chorych się zdarza, były mocno zabrudzone, i
własnymi rękami je prała. Gdy chłopiec zmarł, wzięła bez
mojej wiedzy trędowatą dziewczynkę do pielęgnacji i
ukryła ją w swoim domu. W takim stopniu świadczyła
ludzkie posługi, że nie tylko się upokarzała, by podać
posiłek, słać łóżko, myć, lecz jeszcze zdejmowała buty;
przy tym prosiła wciąż, by postarały się, aby z tego
powodu nie była obwiniana. Gdy ja i tak dowiedziałem się
o tym, to - Bóg niech mi wybaczy - w okrutny sposób ją
wychłostałem, gdyż bałem się, że się zarazi. Gdy oddaliłem
trędowatych i dla głoszenia kazań byłem daleko, wzięła
ona ubogiego i całkiem, ale to całkiem na świerzb chorego
chłopca, który nie miał w ogóle włosów na głowie, by go
wyleczyć z tego świerzbu i starała się go pielęgnować
myciem i lekarstwami - od kogo się tego nauczyła, nie
wiem; ten właśnie chłopiec siedział przy jej łóżku, kiedy
umierała. Pomimo jej nieustannych czynów miłości
bliźniego, wyznaje to przed Bogiem, nie widziałem chyba
kobiety żyjącej w tak głębokiej kontemplacji. Także
niektórzy zakonnicy i zakonnice często spostrzegali, że gdy
wracała z samotnej modlitwy, jej oblicze niezwykle
jaśniało, jakby w jej oczach błyszczały promienie
słoneczne. Gdy, co się często zdarzało, kilka godzin trwała
w stanie zachwytu, wtedy nie przyjmowała długo żadnego
posiłku lub bardzo mało. Gdy wreszcie zbliżał się czas jej
śmierci, a ona przecież była zdrowa, podczas gdy mnie
dręczyła dość ciężka choroba, pytałem, jak sobie po mojej
śmierci chce urządzić życie. W odpowiedzi na to pytanie
przepowiedziała mi z całą świadomością swoją śmierć.
Jednak czwartego dnia po tej rozmowie zachorowała i gdy
była już ponad dwanaście dni chora, odmówiła, to było
trzeciego dnia przed jej śmiercią, wszystkim osobom
świeckiego stanu dostęp do siebie; także wszystkim
szlacheckiego urodzenia, którzy mimo to licznie przybyli ją
odwiedzić, nie pozwoliła wejść. Gdy wtedy oni zapytali,
dlaczego w taki sposób zostali wykluczeni, odpowiedziała
siedzącym przy jej łożu, że chce teraz rozmyślać o
surowości sądu ostatecznego i o swoim wszechmocnym
Sędziu. Potem w niedzielę przed oktawą święta św.
Marcina (16 listopada 1231 roku), po jutrzni wysłuchałem
jej spowiedzi, ale w ogóle sobie nie wyrzucała, że już długo
się u mnie nie spowiada. I gdy ja zapytałem, jak rozrządzi
posiadanym dobrem i sprzętem, odpowiedziała, że
wszystko, co wydaje się, że jeszcze posiada, należy do
ubogich i prosiła mnie, bym wszystko między nich rozdzielił
oprócz ubogiej sukni, którą miała na sobie i w niej chciała
być pochowana. Następnie, w przeciągu godziny, przyjęła
Ciało Pana i potem aż do nieszporów mówiła wiele, co
najlepszego słyszała w kazaniach, szczególnie o
wskrzeszeniu Łazarza i jak Pan przy jego wskrzeszaniu
płakał. A gdy te słowa poruszyły niektórych zakonników i
zakonnice do łez, powiedziała: "Wy, córki jerozolimskie,
nie płaczcie nade mną, tylko nad sobą". Potem
zaniemówiła, a z jej wnętrza bez żadnego poruszania
wargami słychać było miłe dźwięki. Gdy siedzący wokoło
pytali ją, co to jest, spytała, czy oni też słyszeli śpiewające
głosy. Przy tym leżała w zachwycie, jakby napełniona
niebieską radością i z wielkim wzruszeniem aż do
pierwszego piania koguta i wtedy powiedziała: "Spójrz,
nadchodzi godzina, w której Dziewica porodziła." Następnie
pełna skupienia poleciła wszystkich obecnych Bogu i
zakończyła życie jakby słodko zasypiając. Mnisi z zakonu
cystersów i wiele innych duchownych zakonnych, gdy
dowiedzieli się o jej śmierci, przyszli z całej okolicy do
szpitala, gdzie miała być pochowana. Na razie ona
pozostała, gdyż pobożne głosy ludu żądały, by do
nadchodzącej środy nie była pogrzebana. Oprócz tego, że
była blada, nie było innych oznak śmierci, jej ciało
pozostało elastyczne, jak za życia i rozchodziły się
przyjemne wonie. W dzień po jej pogrzebie szybko Bóg
rozpoczął za przyczyną swojej służebnicy działać, ponieważ
pewien mnich cysterski został przy jej grobie uzdrowiony z
choroby mózgu trwającej ponad 40 lat i przysiągł o tym
przy mnie i w obecności proboszcza z Marburga."
A oto jak lata dziecięce Elżbiety wspomina służąca Guda,
która dzieliła z nią potem życie tercjarki przy szpitalu św.
Franciszka:
"Gdy Elżbieta nie miała jeszcze pięciu lat i wcale nie umiała
czytać i pisać, to często padała na twarz przy ołtarzu i
rozkładała przed sobą psałterz jak do modlitwy. Jako
dziecko bardzo często klękała w ukryciu i każdą okazję
wykorzystywała, by niezauważalnie wejść do kaplicy. Gdy
była obserwowana przez służące, to pod pozorem, że
biegnie do dzieci bawić się niespodziewanie wpadała do
kaplicy. Klękała prze ołtarzem, składała ręce jak do
modlitwy i pobożnie modliła się, twarzą prawie do ziemi.
Przy zabawie w kręgle i przy każdej innej zabawie polecała
się Bogu i przyrzekała zmówić kilka Ave Maria, jeśli
zwycięży. Gdy zwyciężała przy zabawie w kręgle, to
dziesiątą część zdobyczy oddawała biedniejszym
dziewczynkom. I za każdy drobny upominek żądała od
odbierającej zmówienia kilka Ojcze Nasz. Gdy przy zabawie
z góry spodziewała się zwyciężyć, wtedy mówiła: teraz
wycofuję się z zabawy z miłości do Boga. W czasie tańca
wkoło wykonywała tylko jeden okrąg i przyjaciółkom
wyjaśniała: jedna runda wystarczy dla świata, z
następnych rezygnuję z miłości do Boga. Podobnych
czynów spełniała wiele. Starała się zobowiązywać do
różnych małych umartwień dla Boga, np. w świąteczne dni
przed Mszą św. nie zakładała ozdobnych rękawów, w
niedzielę rano, gdy było zimno, nie wkładała rękawiczek.
Rezygnowała z tych środków, by na zewnątrz nie być
próżną i zamiast tego wolała już w dzieciństwie pokornie
myśleć o Bogu."
Lata życia małżeńskiego Elżbiety wspomina służąca
Isentruda, również późniejsza tercjarka przy szpitalu św.
Franciszka:
"Świątobliwa Elżbieta, moja księżna, była zawsze, już za
życia swojego męża, pełna bojaźni Bożej, pokorna,
łagodna, pobożnie oddana modlitwie. Często służące
mruczały niezadowolone, gdy śpieszyła przed nimi do
kościoła i zawsze ukradkiem po wielekroć klękała.
Świątobliwa Elżbieta wstawała nieraz w nocy, by modlić
się, pomimo, że jej mąż upominał ją przy tym, by nie
szkodziła swojemu zdrowiu. Nieraz jej ręce trzymał w
swoich, gdy się modliła i z troską o jej samopoczucie
prosił, by położyła się z powrotem. Ona polecała swoim
służącym, żeby ją często w nocy budziły na modlitwę.
Czasem jej mąż przy tym dalej spał, a czasem udawał, że
śpi. My, służące, byłyśmy zatroskane, by nie przeszkadzać
naszemu panu przy budzeniu; pytałyśmy się jej, jak to
zrobić. Ona nam poradziła, byśmy ją ciągnęły za palce u
nóg. Razu pewnego pociągnęłam za palce pana. On się
obudził, ale gdy spostrzegł moją pomyłkę, nie denerwował
się. Bardzo często modlitwy przeciągała tak długo, że
zasypiała na dywanie przy swoim łóżku. Gdy myśmy jej
robiły wyrzuty, że niechętnie śpi przy swoim mężu,
odpowiedziała: Jeśli ja też nie zawsze mogę się modlić,
przynajmniej od mojego kochanego męża odrywam się,
żeby przez to mojemu ciału zadać gwałt.
Gdy miała odwiedziny światowych dam, mówiła do nich jak
kaznodzieja o Bogu. Gdy jej się nie udawało, by
zrezygnowały ze swojej próżności - np. z tańców, obcisłych
rękawów, albo nie wplatały we włosy jedwabnych,
ozdobnych wstążek lub innych zbytecznych ozdób - to
chciała, żeby przynajmniej z niektórych z tych ozdób
zrezygnowały i dlatego przesyłała im bardziej odpowiednie,
skromniejsze rękawki.
Używała tylko takich dochodów męża, które były
uczciwego pochodzenia i które nie obciążały sumienia.
Trzymała się tego tak ściśle, że przy stole u boku swojego
męża nie akceptowała wszystkiego, co pochodziło z
wymuszanych przez urzędników dziesięcin. Sięgała tylko
po te potrawy, o których wiedziała, że są z uczciwej
majętności jej męża. Gdy były przynoszone potrawy z
wymuszonych dziesięcin, wtedy zajmowała się
rozdawaniem między rycerzy i panów, dzieleniem chleba i
podawaniem posiłków, aby stworzyć pozory, jakby sama
jadła. Z tego powodu usługując przy stole męża, często
odczuwała głód i pragnienie."
Na początku roku 1233 specjalna komisja papieska
dokonuje przesłuchań świadków według wymaganych
przepisów. W lipcu tegoż roku Konrad z Marburga zostaje,
w związku z jego funkcją inkwizytora, zamordowany przez
innowierców. Tymczasem najmłodszy szwagier Elżbiety,
Konrad z Turyngii, poruszony do głębi heroizmem jej życia,
funduje w Marburgu klasztor Zakonu Niemieckiego
(rycerski zakon szpitalny, w Polsce zwany Zakonem
Krzyżaków). Latem 1234 roku jedzie do Rzymu; uzyskuje
przyłączenie fundowanego przez Elżbietę szpitala i kościoła
św. Franciszka w Marburgu do Zakonu Niemieckiego oraz
czyni dalsze starania o kanonizację księżnej. W
październiku ukazuje się bulla papieża Grzegorza IX,
kontynuująca proces kanonizacyjny. Zakon Niemiecki staje
się teraz stróżem i opiekunem grobu zmarłej księżnej. W
listopadzie Konrad zrzeka się tytułu grafa i wstępuje do
Zakonu Niemieckiego. W styczniu 1235 roku następna
komisja papieska prowadzi ostatni już proces przesłuchań.
Papież w związku z trudną sytuacją czasowo rezyduje w
Perugii. Termin kanonizacji zostaje wyznaczony na Zielone
Święta. 27 maja 1235 roku papież Grzegorz IX udaje się
procesyjnie do kościoła dominikanów w Perugii i tu ogłasza
Elżbietę Wegierską, zwaną też Elżbietą z Turyngii, świętą
Kościoła katolickiego, na co wszyscy obecni odpowiadają
gromkim śpiewem Te Deum. Bulla kanonizacyjna nazywa
świętą Elżbietę "nowym dziełem". Dziełem nieporównanej
piękności, które stworzył Duch Święty; naczyniem Ducha
Świętego, również na skutek błogosławieństwa, jakie jej
życie i działanie jeszcze i dziś zlewa na świat i Kościół.
Papież Grzegorz IX sam osobiście ułożył liturgię mszalną i
officium brewiarzowe na doroczne święto św. Elżbiety,
które ustanowił dla całego kościoła na dzień jej śmierci.
Teksty te Kościół stosował w liturgii aż do reformy Soboru
Watykańskiego II.
W sierpniu 1235 roku zostaje położony kamień węgielny
kościoła pod wezwaniem św. Elżbiety w Marburgu,
pierwszego w Niemczech gotyckiego kościoła. 1 maja 1236
roku Marburg widzi zebraną wielką rzeszę ludzi
oblegających miasto, niektóre przekazy mówią o milionie
ludzi; nieprzewidziana ogromna liczba duchownych i
świeckich, wysoko stojących możnowładców, a na ich czele
cesarz Fryderyk II w pokutnym stroju i boso podchodzi do
trumny Elżbiety, gdy przeprowadzane są ceremonie,
związane z kanonizacją. Obecny jest landgraf Turyngii z
całą rodziną i dziećmi Elżbiety. Cesarz koronuje głowę
zmarłej bardzo cenną koroną, a następnie głowa zostaje
umieszczona we wspaniałym królewskim relikwiarzu;
szczątki świętej wystawione są do publicznej czci. W roku
1250 relikwie św. Elżbiety przeniesione są do dostojnego
sarkofagu, który stoi do dziś w kościele jej imienia w
Marburgu, obecnie jednak jest pusty. W XVI wieku, w
okresie reformacji, pośmiertne szczątki św. Elżbiety
usunięto z kościoła, by zlikwidować jej kult i tłumy
pielgrzymek. Rozproszyły się po Europie (m.in. są w
Wiedniu w kościele klasztornym św. Elżbiety), ale
prawdopodobnie zostały też zakopane, być może w
podziemiach kościoła w Marburgu. Nie ma dziś o nich
żadnych pewnych wiadomości. Nie to jest jednak ważne.
Ważne jest to, co czyniła Elżbieta i czyni do dziś. Pozostaje
jedną z najbardziej fascynujących świętych katolickich i
cieszy się ciągle, przeważnie w Hesji i Turyngii, również w
kręgach ewangelickich, popularnością i miłującą, wdzięczną
pamięcią. Fascynuje radykalizmem, zachwyca głębokim
człowieczeństwem i wciąż nas prowokuje i mobilizuje do
takiej samej fascynacji Chrystusową Ewangelią.
*
Gotycki kościół św. Elżbiety w Marburgu, XIII wiek
Portal wejściowy
Nawa główna
Kościół św. Elżbiety w Marburgu, najwcześniejszy czysty
gotycki kościół w Niemczech, początkowo miał trzy
funkcje: jako jedno z najważniejszych miejsc
pielgrzymkowych Zachodu ze względu na relikwie św.
Elżbiety, jako miejsce pochówku landgrafów Hesji oraz
jako ważniejszy kościół Zakonu Niemieckiego, mającego
pieczę nad grobem Świętej. Dziś jest to kościół parafii
ewangelickiej i służy jako miejsce modlitwy oraz zabytek
sztuki, zwiedzany co roku przez dziesięć tysięcy osób. W
Kościele katolickim św. Elżbieta wspominana jest w liturgii
17 listopada, w dniu śmierci, w Kościele reformowanym 19 listopada, w dniu pogrzebu, i w tym właśnie dniu w
ewangelickim kościele Elżbiety w Marburgu odbywają się
nabożeństwa ekumeniczne - Święta nazwała siebie kiedyś
siostrą wszystkich.
Zadziwia, ile ludzi jeszcze dziś poruszonych jest życiem św.
Elżbiety. "Poza Matką Bożą nie znajdzie się na ziemi żadna
kobieta, która odbierałaby tak wielką i powszechną cześć,
jak św. Elżbieta." - pisze Alban Stolz. "Wielu czci jeszcze
dziś tę młodą niewiastę, która dobrowolnie z drogi
wysokiej sławy poszła w głąb gorzkiego ubóstwa. Nikt nie
zdołał zniweczyć siły takiej Miłości." - napisze Ursula Koch
w swej bardzo poczytnej powieści biograficznej o św.
Elżbiecie. Z okazji 800-ej rocznicy urodzin Świętej, w
Niemczech ogłoszono Rok Elżbiety z bogatym programem,
w który włącza się zarówno Kościół katolicki jak i
reformowany oraz całe społeczeństwo.
Relikwiarz św. Elżbiety,
w zakrystii kościoła w Marburgu
Grób św. Elżbiety w kościele jej imienia
w Marburgu (obecnie pusty)
A jaki był dalszy los dzieci świętej księżnej Turyngii? Syn
Herman w roku 1234 kończy 12 lat i zostaje prawnie
landgrafem Turyngii, obejmuje panowanie po swoim ojcu,
Ludwiku. W 1239 roku żeni się z Heleną von
Braunschweig-Lüneburg, a w roku 1241 umiera w wieku
zaledwie 19 lat. Zarząd Turyngią obejmuje ponownie brat
Ludwika - Henryk Raspe, który mimo trzykrotnego ożenku
nie ma potomstwa i na nim kończy się ród w linii męskiej.
Turyngia przechodzi w ręce siostrzeńca braci turyńskich,
panującego w Miśni. Natomiast Hesję z Marburgiem
wywalczy dla swego syna córka św. Elżbiety, Zofia,
małżonka księcia von Brabant. Tym sposobem wnuk św.
Elżbiety, Henryk, zostanie pierwszym landgrafem Hesji.
Najmłodsza córka, Gertruda, wychowana w klasztorze
Premonstratensek w Altenbergu, już w wieku 21 lat zostaje
opatką, a umiera w 1297 roku w wieku 70 lat w opinii
świętości. W 1348 roku papież Klemens VI ogłasza ją
błogosławioną.
Strona główna
FRANCISZKAŃSKA ŚWIĘTA
Simone Martini: św. Klara i św. Elżbieta, 1317
fresk w bazylice św. Franciszka w Asyżu
Witraże: św. Elżbiety i św. Franciszka, XIII wiek, kościół św. Elżbiety w Marburgu
Święta Elżbieta jest jedną z pierwszych kobiet, która głębokie idee świętego Franciszka z
Asyżu uczyniła własnymi. Papież Grzegorz IX, ogłaszając ją świętą, nazwał ją "drugą
Klarą". Święta Elżbieta w sposób wyjątkowy była kobietą Ewangelii; może nas oświecić,
zainspirować i dodać odwagi. Umiała jak Franciszek natchnąć Kościół odnowionym i
niesłychanie owocnym świadectwem nauki Jezusa Chrystusa. Jej świadectwo jest
odpowiedzią na potrzeby i oczekiwania dzisiejszego świata i Kościoła, którym my
jesteśmy.
W encyklice "Deus Caritas est" papież Benedykt XVI pisze:
"Wewnętrzna natura Kościoła wyraża się w troistym zadaniu: głoszenie Słowa Bożego,
sprawowanie Sakramentów, posługa miłości. Są to zadania ściśle ze sobą związane i nie
mogą być od siebie oddzielone. Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej,
którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym
wyrazem jego istoty. ...'A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a
zwłaszcza naszym braciom w wierze.' (Ga 6, 10)"
We franciszkańskiej wiośnie Kościoła w XIII wieku nie mogło zabraknąć heroicznego
świadectwa miłości miłosiernej, jakie dała św. Elżbieta. Jedno jest powołanie
franciszkańskie: naśladować Chrystusa i jeden jest sposób, by w pełni naśladować
Chrystusa w Jego całkowitym oddaniu Ojcu i ludziom: być jednocześnie Franciszkiem,
Klarą i Elżbietą. Jedna inspiracja franciszkańska dzieli się zatem na trzy wymiary:
głoszenie Słowa, kontemplacja Słowa i świadectwo Słowa. Franciszek, Klara i Elżbieta,
łącząc swoje głosy i postawy, wspólnie wyśpiewali w Kościele XIII wieku tę samą pieśń
nazwaną franciszkańską duchowością, której to echo, mimo dzielących wieków brzmi aż
do dziś, zachęcając naśladowców Biedaczyny z Asyżu na całym świecie do jej chóralnego
kontynuowania.
Franciszkowy tercet.
Duchowość franciszkańska wyśpiewana na 3 głosy:
rok urodz. rok śmierci rok kanoniz.
I Zakon
św. Franciszek z Asyżu... 1181.....
1226......
1228
1193.....
1253......
1255
św. Elżbieta z Turyngii.... 1207.....
1231......
1235
II Zakon
św. Klara z Asyżu.....
III Zakon
Przyjrzyjmy się jeszcze raz głębokiej więzi duchowej między Biedaczyną z Umbrii a
Księżną - Służącą z Turyngii. Oboje pragną radykalnego ubóstwa w naśladowaniu Tego,
Który stał się Człowiekiem. Oboje dają świadectwo realizacji tegoż ubóstwa w sposób
nieograniczony. Oboje czują się związani z prostym ludem, powołani do służby
trędowatym i cierpiącym niedostatek. Oboje przeciwstawiają się faryzejskiemu
zakłamaniu świata. Oboje promieniują radością pomimo najsurowszej pokuty i licznych
przeciwności. Oboje doświadczają pełni Bożej łaski, która ogarnia ich ludzkie życie i
sprawia, że Bóg staje się dla nich Jedynym i Najważniejszym. Oboje głoszą Dobrą
Nowinę, świadcząc o tej poruszającej życie i śmierć niekończącej się Miłości Syna Bożego,
nie uczonymi słowami, lecz "czynem i prawdą" (1J 3, 18). Elżbieta jest świętą
franciszkańską o wielkiej naturalności. Jej pragnienie niepodzielnej miłości Boga nie
zatraciło się nigdy ani w formalizmie religijnym ani świeckim. Zbyt wielkie i głębokie było
jej poznanie Boga. Wszystko mówiło jej o Nim. Całą siebie włączała w rozmowę, gdy On
do niej mówił, a ona do Niego. Jej pobożność nie jest jakimś zatopieniem się w
modlitwie, lecz spotkaniem z Jedynym i wyjaśnianiem wszystkiego w imię tegoż jedynego
Imienia. Jej czyste życie i nie zmniejszające się oddanie Bogu, przeżywane jest jak gdyby
pieśń wznosząca się ku Temu, Który jest Jedynie godny czci. Kiedy nadszedł 17 listopad
1231 roku, poszła ona przedwcześnie na spotkanie z nieogarnionym Bogiem; śmierć dla
niej była radością tak, jak przed pięciu laty dla św. Franciszka z Asyżu, który wyszedł na
spotkanie ze siostrą - śmiercią. Kronika podaje:
"Następnie pochyliła głowę i przez długą chwilę milczała. A choć nie wymówiła żadnego
słowa, dał się wszelako słyszeć z jej wnętrza bardzo miły głos. W mroku nie można było
zauważyć, czy poruszała wargami lub ustami. Wówczas opiekujące się nią niewiasty
zapytały, co to za głos i skąd pochodzą te słowa. Ona odpowiedziała: 'czy nie
słyszałyście, jak aniołowie śpiewali razem ze mną, przecież poruszałam wargami'. Tak
więc spoczywała w radości, coś rozważając, aż pianie koguta zapowiedziało północ."
Dawna tradycja poucza, że człowiek winien starać się o to, by już nie on sam się modlił,
ale Chrystus w nim się modlił. Dlaczegóż miałoby być inaczej w życiu św. Elżbiety? Jej
życie było pieśnią wychwalającą Bożą miłość. Śpiewa ona swą pieśń dalej, chociaż jej
usta i wargi już się nie poruszają.
Moritz von Schwind: Elżbieta umiera jako zakonnica
Wartburg, Elisabethgalerie, 1855 r.
*
W dotychczasowym tekście nie było słownych odniesień do Maryi, pierwszej w pełni
konsekrowanej Bogu i wzoru każdej poświęconej Bogu osoby. Konsekrowana kobieta ma
jednak świadomość, że to Ona prowadzi ją do Chrystusa, Ona posługuje się nią i
kształtuje według Bożej Woli; choć czyni to dyskretnie, usuwając się w cień swego Syna.
Jak modlitwa wewnętrzna jest dla oka niewidoczna, tak głębokie zjednoczenie
konsekrowanej kobiety z Maryją nie afiszuje się na zewnątrz. O tym, że w swej
macierzyńskiej trosce o biednych i potrzebujących św. Elżbieta jednoczyła się z
Macierzyństwem Maryi świadczy fakt, że w ostatniej chwili życia, w środku nocy, myślą
jest w szopie betlejemskiej: "Spójrz, nadeszła godzina, w której Dziewica porodziła
Jednorodzonego" i ufając, że i ją za chwilę zrodzi Bogu do życia wiecznego, spokojnie
usnęła.
witraż: św. Franciszek zwieńczony przez Chrystusa
i św. Elżbieta zwieńczona przez Maryję,
XIII wiek, kościół św. Elżbiety w Marburgu
CHRONOLOGIA ŻYCIA ŚW. ELŻBIETY
1207 (7 lipca) Elżbieta przychodzi na świat jako trzecie dziecko króla Węgier Andrzeja II
z rodu Arpadów i jego żony Gertrudy von Andechs-Meranien.
1211 Czteroletnia Elżbieta przeniesiona do Turyngii i zaręczona na zamku Wartburg z
Hermanem, najstarszym synem landgrafa.
1213 (28 września) Śmierć matki Elżbiety; pada ofiarą spisku na Węgrzech.
1215 Fryderyk II koronowany na cesarza Niemiec.
1216 Narzeczony Elżbiety, Herman, umiera. Elżbieta zaręczona z następnym synem
landgrafa, Ludwikiem.
1217 Śmierć landgrafa Turyngii Hermana I. Władzę nad Turyngią, Saksonią i Hesją
obejmuje syn, landgraf Ludwik IV.
1221 21-letni Ludwik poślubia 14-letnią Elżbietę.
1222 (28 marca) Przychodzi na świat pierwsze ich dziecko, Herman. Ludwik i Elżbieta
odbywają podróż na Węgry.
1223 Do Turyngii przybywają pierwsi franciszkanie. Elżbieta nawiązuje kontakt z bratem
Rodegerem, poznając idee Franciszka z Asyżu.
1224 (30 marca) Elżbieta rodzi drugie dziecko, Zofię.
1225 W Eisenach z pomocą Elżbiety powstaje klasztor franciszkanów.
1226 Ludwik wysłany przez cesarza Fryderyka do Kremony w Italii. Turyngię nawiedzają
głód, powodzie, epidemie. Elżbieta rozdaje głodującym zasoby spichlerzy i zakłada szpital
u stóp Wartburga. Konrad z Marburga, kaznodzieja wypraw krzyżowych, kierownikiem
duchowym Elżbiety.
1227 (11 września) Ludwik umiera w Otranto we Włoszech, w drodze do Ziemi Świętej z
wyprawą krzyżową. Elżbieta rodzi trzecie dziecko (29 września). Nie zaakceptowana
przez braci zmarłego opuszcza Wartburg.
1228 W kościele franciszkanów w Eisenach Elżbieta wyrzeka się wszelkiego światowego
luksusu, powiązań rodzinnych i własnej woli.
Pogrzeb przywiezionych szczątków Ludwika w siedzibie rodu w Reinhardsbrunn.
Konrad z Marburga doprowadza do porozumienia z braćmi Ludwika, Elżbieta otrzymuje
wdowią rentę oraz Marburg z dochodami, z których funduje szpital św. Franciszka i
posługuje w nim.
1229 Elżbieta oddaje dwuletnią córkę Gertrudę do klasztoru Premonstratensek w
Altenbergu.
1231 (17 listopada) Elżbieta umiera wycieńczona ogromem pracy i przejść. Pochowana w
kaplicy szpitalnej św. Franciszka.
1233 Starający się o kanonizację Elżbiety Konrad z Marburga zamordowany (30 lipca).
Konrad z Turyngii funduje w Marburgu klasztor Zakonu Niemieckiego, przejmuje opiekę
nad szpitalem św. Franciszka i robi dalsze starania o kanonizację.
1235 (27 maja Zielone Święta) papież Grzegorz IX ogłasza w Perugii Elżbietę świętą.
Położenie kamienia węgielnego pod kościół św. Elżbiety w Marburgu.
1236 (1 maja) Przeniesienie szczątków Elżbiety z grobu do relikwiarza, w obecności
cesarza Fryderyka II i niezliczonych tłumów ludzi
Edyta Stein, św. Teresa Benedykta od Krzyża
Kształtowanie życia w duchu św. Elżbiety z Turyngii
esej, wygłoszony w Zurychu w styczniu 1932 roku,
w czasie obchodów jubileuszowych ku czci Świętej,
w tłumaczeniu s. Immakulaty J. Adamskiej OCD
Dlaczego nasze czasy z taką radością obchodzą jubileusze, chciałoby się nawet
powiedzieć, że je wyszukują? Być może przytłaczający ciężar dzisiejszych bied wzbudza
pragnienie odejścia choć na krótką chwilę od szarej, dławiącej atmosfery teraźniejszości,
by się nieco ogrzać w słońcu lepszych dni. Taka ucieczka nie byłaby wszakże owocnym
sposobem obchodzenia jubileuszy; wolno nam domyślać się, że spojrzeniem w przeszłość
kieruje raczej pragnienie głębsze i zdrowsze, choćby nawet niezbyt jasno sobie
uświadamiane: nasze pokolenie duchowo ubogie i Ducha łaknące zwraca się wszędzie
tam, gdzie niegdyś Duch udzielał się w pełni, aby pić z tego źródła. Jest to pęd
zbawienny, bo Duch jest zawsze żywy i nigdy nie umiera. Tam, gdzie kiedyś działał,
kształtując życie człowieka i to, co człowiek tworzył, nie pozostawia martwych pomników.
Żyje tam nadal w sposób tajemniczy, jak ukryty i dobrze strzeżony żar, który wybucha
jasnym płomieniem, rozjarza się i rozszerza, skoro tylko przejdzie nad nim ożywiające
tchnienie. Pełne miłości, dociekliwe spojrzenie badacza szukającego w pomnikach
przeszłości tej ukrytej iskry - oto ożywcze tchnienie, pozwalające wybuchnąć
płomieniowi. Otwarte dusze ludzkie stanowią materię, którą ta iskra zapala, stając się
formującą siłą pomocną do przezwyciężenia teraźniejszości i kształtowania życia. Jeżeli
był to ów święty ogień, który kiedyś tutaj, na ziemi płonął i pozostawił ślady swego
działania, wówczas wszystkie miejsca i pamiątki tego działania pozostają pod świętą
pieczą; Praźródło wszelkiego ognia i światła tajemnie żywi i utrzymuje ten ukryty żar, by
jako nigdy nie wysychające, stale zapładniające źródło błogosławieństwa, mogło ciągle na
nowo tryskać.
Taki to zdrój błogosławieństw otwiera się dla nas za przyczyną tej wspaniałej Świętej,
która przed siedmiu wiekami, stając się wcześnie doskonałą, umarła dla świata, aby
wejść w promienną szczęśliwość wiecznego światła. Historia jej życia wydaje się cudowną
bajką o węgierskim dziecku królewskim, urodzonym na zamku w Bratysławie, w tej
samej godzinie, w której mag Klingsohr w Eisenach te narodziny odczytywał w gwiazdach
i przepowiedział dziecku przyszłą sławę i znaczenie dla księstwa turyńskiego. Jak z Baśni
z tysiąca i jednej nocy brzmią opowiadania o skarbach gromadzonych przez jej matkę,
królową Gertrudę, aby szczodrze wyposażyć córkę, o wozach, na które wszystkie te
wspaniałości załadowano, gdy landgraf Hermann z Turyngii kazał przywieźć na odległy
zamek w Wartburgu czteroletnią królewnę jako narzeczoną dla swego syna. Królowa
Gertruda obiecała dosłać jeszcze później okazały posag, ale niespokojna żądza bogactwa,
przepychu i władzy zakończyła tragicznie jej życie: została zamordowana przez
spiskowców, osierocając dziecko, które wysłała w obce strony, by mu zapewnić koronę.
Wrażliwość znamionująca niemiecką bajkę ludową wspomina o serdecznej, braterskiej
miłości przeznaczonych dla siebie dzieci - Ludwika i Elżbiety. Wzrastały one razem na
turyńskim dworze i darzyły się nawzajem niezmienną wiernością. Lecz wszystko jakby się
sprzysięgło, aby je rozdzielić. Stopniowo zaczęto się odwracać od Elżbiety, dziecka
obcego i dziwnego, które chętniej przebywało z obdartymi żebrakami, niż brało udział w
wesołym ucztowaniu. Nadawało się ono raczej do klasztoru aniżeli do zasiadania na
tronie książęcym i prowadzenia życia dworskiego, które wiodło za landgrafa Hermanna na
wartburskim zamku turyńskie rycerstwo.
A potem, jak w powieści rycerskiej: szczęk miecza młodego landgrafa, objęcie przez
niego władzy nad księstwem, pełne przepychu zaślubiny i szczęście małżeńskie młodej
pary książęcej; Elżbieta księżną u boku małżonka; uroczystości, polowania, jazda konna
wzdłuż i wszerz kraju, a pośród tego cicha piecza nad biednymi i chorymi z okolic
Wartburga; potem coraz poważniejsze troski związane z książęcą władzą: wojenne
wyprawy małżonka oraz regencja podczas jego nieobecności, walka z klęską głodu i
epidemii wyniszczających ludność, a jednocześnie z oporem otoczenia, które
przeciwstawiało się wysiłkom Elżbiety, pragnącej za wszelką cenę ulżyć ludzkiej niedoli.
W końcu ślub złożony przez landgrafa, że weźmie udział w wyprawie krzyżowej,
dojmujący ból pożegnania i rozstania, załamanie się bezradnej wdowy po otrzymaniu
wieści o śmierci małżonka. Wydawałoby się - los kobiety, jakich wiele.
To, co nastąpi teraz, jest zupełną nowością i nie ma precedensu. Pogrążona w żałobie
Elżbieta dźwiga się jak prawdziwa mulier fortis (mężna kobieta) sławiona w świątecznej
liturgii i bierze los w swoje ręce. Nocą, podczas burzy, opuszcza Wartburg, gdzie nie
pozwalają jej żyć tak, jak każe jej sumienie. Szuka schronienia dla siebie i swych dzieci w
Eisenach, a ponieważ nie znajduje tam warunków do życia, korzysta czasowo z gościny u
krewnych ze strony matki. Niebawem dochodzi do pojednania z braćmi małżonka i
Elżbieta zostaje na powrót z należną czcią i braterską miłością sprowadzona na Wartburg.
Nie pozostaje tam jednak długo: musi podążać drogą, którą Bóg przed nią otwiera,
opuścić miejsce zaszczytów, aby żyć pośród najbiedniejszych z biednych, jako jedna z
nich; musi też dzieci swe oddać w obce ręce, aby samej należeć tylko do Pana i służyć Mu
w Jego cierpiących członkach. Ze wszystkiego ogołocona jak On, składa uroczyście śluby
Bogu, który oddał również wszystko za innych. W Wielki Piątek 1229 roku kładzie ręce na
obnażony ołtarz we franciszkańskim kościele w Marburgu, przyjmuje habit zakonu, do
którego już od lat należała jako tercjarka, nie mogąc całkowicie żyć jego duchem tak, jak
pragnęło jej serce. Teraz jest wreszcie siostrą ubogich i służy im w szpitalu, który dla
nich wybudowała. Jednak niezbyt długo, gdyż już po dwóch latach jej siły wyczerpują się
i zaledwie dwudziestoczteroletnia może wejść do radości swego Pana.
To życie, zewnętrznie tak barwne i pełne uroku, pociąga naszą wyobraźnię, wzbudza
zdumienie i podziw. Lecz nie dlatego pragniemy się nim zająć. Chcemy się raczej
przedrzeć przez zewnętrzną jego otoczkę i wyczuć bicie serca doświadczającego takich
kolei życia i wydającego takie owoce, aby zaczerpnąć coś z ducha, który tym sercem
władał. Zachowane o niej sprawozdania, a także jej własne słowa pozwalają wyczuć
żarliwe serce, obejmujące tkliwą, delikatną i wierną miłością wszystko, co staje w jej
zasięgu. Tak więc, ta mała dziecięca rączka dała się ująć ręce chłopca, dla którego
ambitni rodzice ze względów politycznych uczynili z niej towarzyszkę życia. I nigdy też tej
ręki nie wypuściła. Dzieliła również wiernie swe życie z danymi jej od najwcześniejszego
dzieciństwa do towarzystwa rówieśnicami, dopóki - na krótko przed śmiercią - surowy
kierownik duchowy nie zabrał ich jej, aby przeciąć ostatnie więzy ziemskiej miłości.
Dzieci, które urodziła będąc sama jeszcze niemal dzieckiem, nosiła głęboko w sercu. A
jeśli się z nimi rozłączyła, uczyniła to z matczynej miłości, nie chcąc, by podzielały z nią
jej zbyt twardą dla nich drogę; nie chciała też samowolnie zaniechać swego obowiązku
matki, jaki jej nakładała książęca pozycja. Jeśli je odesłała z powrotem na dwór, to stało
się to z powodu nadmiernej do nich miłości, która - jak kajdany - krępowała ją w
powołaniu, wyznaczonym przez Boga.
Od najwcześniejszych lat Elżbieta odznacza się gorącą miłością do cierpiących
niedostatek i uciśnionych. Czuje się przynaglona, aby karmić głodnych, pielęgnować
chorych; ale świadczenie im tylko pomocy materialnej, to dla niej za mało. Pragnie żarem
swego serca ogrzewać wszystkie zziębnięte serca. Biedne dzieci w szpitalu rzucały się jej
w ramiona i nazywały matką, ponieważ wyczuwały w niej prawdziwą miłość matczyną.
Całe to przelewające się z niej bogactwo pochodziło z niewyczerpanego źródła: z miłości
do Pana, zawsze jej bliskiego, odkąd sięgała pamięcią. Gdy rozdzielono ją z ojcem i
matką, On szedł wraz z nią do dalekiego i obcego kraju. Dziecko wiedziało, że On
mieszka w kaplicy zamkowej, więc czuło się tam pociągane, gdy odrywało się od zabawy
z rówieśnikami. Jest tam jak u siebie w domu. Wyszydzana i spotwarzana przez ludzi
Elżbieta, tutaj znajduje pocieszenie. Nikt nie jest tak wierny jak On, więc i ona chce Mu
być wierna i kochać Go ponad wszystkich i ponad wszystko. Żaden obraz ludzki nie ma
prawa zająć Jego miejsca w sercu Elżbiety. Dlatego czuje dojmujący ból skruchy, gdy
dźwięk dzwonka na podniesienie wyrywa ją z marzeń i uświadamia, że oczy i serce miała
zwrócone ku małżonkowi, zamiast w pełni uczestniczyć w Najświętszej Ofierze. Przed
wizerunkiem Ukrzyżowanego, obnażonego i zakrwawionego, nie jest zdolna nosić ozdób i
korony. Wszak Pan szeroko rozwarł ramiona, aby przygarnąć do siebie utrudzonych i
obciążonych. Elżbieta czuje, że im właśnie ma nieść tę Jego miłość, a w nich budzić
miłość do Niego. Wszyscy są członkami Mistycznego Ciała Chrystusa, więc gdy im służy,
służy Jemu samemu. Musi się też troszczyć o to, aby przez wiarę i miłość byli
rzeczywiście Jego członkami żywymi. Kto zbliża się do niej, tego stara się prowadzić do
Pana. W ten sposób wypełnia swój błogosławiony apostolat. Jego skutek widać w życiu jej
towarzyszek, świadczy o nim duchowy postęp męża, a także wewnętrzna przemiana jego
brata Konrada, który pod jej widocznym wpływem obrał stan zakonny.
Jeszcze inna cecha charakteru Elżbiety wywodzi się z podobnego źródła: jej podbijająca
serca radość. Kocha szalone dziecięce zabawy i cieszy się nimi, choć zgodnie z
panującym w kraju zwyczajem powinna już ich zaniechać. Raduje ją wszystko, co piękne;
rozumie, że jej książęca godność wymaga, by nosiła biżuterię, urządzała wspaniałe
przyjęcia i zabawiała gości. Ona jednak przede wszystkim chce nieść radość do chat ludzi
ubogich. Dzieciom przynosi zabawki i sama z nimi się bawi. Nawet zrzędliwa wdowa,
dana jej przez kierownika w ostatnim okresie życia do usług i towarzystwa, nie potrafi
zaciemnić jej pogody ducha. Wkrótce zwyciężona, sama śmieje się serdecznie z żartów
swej pani. Jest też do głębi poruszona, gdy pewnego dnia Elżbieta sprasza całą biedotę
Marburga, aby własnoręcznie rozdzielić między nędzarzy resztę swego wdowiego
majątku, który jej wypłacono gotówką. I tak od rana do wieczora chodziła wśród
szeregów ludzi, aby każdemu dać jego część. Gdy zapadła noc, wielu z nich, zbyt słabych
i wynędzniałych, by wyruszyć w powrotną drogę, rozłożyło się obozem na dworze, więc
Elżbieta kazała rozpalić dla nich ogniska. Odżyli - i oto znad obozowych ognisk wzniósł się
radosny śpiew. Zasłuchana i zdumiona księżna znalazła w nim potwierdzenie tego, w co
wierzyła przez całe swe życie i co starała się praktykować. "Patrzcie, przecież mówiłam
wam, że ubogim wystarczy sprawić odrobinę radości". Od dawna bowiem była
przekonana, że Bóg swe stworzenia powołał do radości i dlatego należy im okazywać
pogodne oblicze. Potwierdził jej to raz jeszcze Bóg wtedy, gdy w chwili śmierci, jej
pochodowi do wiecznego wesela towarzyszył słodki śpiew ptaka.
Miłość i radość Elżbiety zespalała swoboda i naturalność nie mieszcząca się w żadnej
konwencji. Czy mogła ona chodzić odmierzonymi krokami i szeptać wytworne, wcześniej
mozolnie wyuczone frazesy, gdy przed bramą zamku zabrzmiał hejnał oznajmujący
powrót z wyprawy jej męża? Wówczas Elżbieta niepomna dworskich reguł zachowania
kierowała się własnym sercem i działała zgodnie z jego rytmem i taktem. Albo czy wolno
w kościele zastanawiać się nad formą, w jakiej księżna może wyrażać swoją pobożność?
Nie mogła przecież czynić inaczej, niż dyktowała jej miłość, choćby nawet spotkała się z
ostrą naganą. Nie potrafiła również nigdy pojąć, dlaczego księżnej nie wypada osobiście
rozdawać ubogim jałmużnę ani rozmawiać z nimi przyjaźnie, czy też odwiedzać biedaków
w ich chatach i roztaczać nad nimi opiekę. Nie chciała postępować samowolnie ani być
nieposłuszną i żyć z drugimi w niezgodzie, ale nakazu w jej wnętrzu nie zdołały zagłuszyć
ludzkie opinie. Nie mogła więc przebywać dłużej wśród tych, którzy żyli w więzach
konwenansów i nie chcieli, czy nie umieli, wyzwolić się z ustalonych zwyczajów i
zakorzenionych poglądów. Była zdolna znosić to dopóty, dopóki trzymał ją święty węzeł
małżeński, a wierny opiekun u jej boku z całą wyrozumiałością liczył się z pragnieniami
jej serca i z ludzką mądrością uwzględniał reguły panujące na dworze. Po śmierci
małżonka musiała opuścić środowisko, w którym się urodziła oraz wychowała, i pójść
własna drogą. Był to bolesny krok, zapewne również dla niej. Lecz mając serce
przepełnione miłością zdolną pokonać wszelkie przeszkody mogące oddzielić ją od
cierpiących braci i sióstr, znalazła drogę do serc ubogich, przez którą dziś daremnie
próbuje się przedrzeć tylu ludzi dobrej woli i o wielkim pragnieniu działania.
Czy tęsknota Elżbiety podobna jest do tego szczególnego rodzaju tęsknoty, który w ciągu
wieków nigdy nie zanika, lecz wciąż na nowo - ciszej czy głośniej - dochodzi do głosu?
Osoby szczególnie wrażliwe wynalazły dla niego urokliwą nazwę: "tęsknota powrotu do
natury". Ktoś inny, poszukując daremnie przez całe życie dla siebie ideału (a szukał
namiętnie, aż do załamania), nakreślił sugestywny obraz człowieka, który w całym swym
postępowaniu szedł nieprzerwanie za impulsem pochodzącym z wnętrza, bez roztrząsania
rozumem i bez napięcia woli; kierował się jedynie nakazem serca, a więc był czymś w
rodzaju uroczej marionetki (por. Heinrich von Kleist, Uber das Marionettentheater).
Czy święta Elżbieta ma coś z tego ideału? Przytoczone fakty o jej spontaniczności wydają
się za tym przemawiać. Ale źródła podają też inne wydarzenia, świadczące niemniej
wyraźnie o jej stalowej woli, o bezlitosnej walce z własną naturą: serdeczna, młodzieńczo
radosna, w uroczy sposób naturalna, jest jednocześnie surową ascetką. Dość wcześnie
bowiem doświadczyła, że nieuporządkowane pójście za pragnieniem serca nie jest
bezpieczne. Nadmierna miłość jej matki do krewnych, duma jej i chciwość spowodowały,
że naród węgierski ją znienawidził i zgotował tragiczną, niespodziewaną śmierć z rąk
mordercy. Natomiast nieposkromiona namiętność Agnieszki merańskiej - ciotki Elżbiety doprowadziła ją do cudzołożnego związku z księciem francuskim, a przez to do interdyktu
obejmującego całą Francję. Bezwzględne zaś polityczne ambicje landgrafa Hermanna
uwikłały go w takie sieci, że zmarł w kościelnej ekskomunice. Nawet Ludwik, jej mąż,
dawał się co jakiś czas wciągać w nieczyste walki o władzę i pozostawał pod kościelną
klątwą. A czy sama Elżbieta nie wyczuwała w swym wnętrzu tej złowrogiej mocy? O, tak!
Wiedziała dobrze, że również jej nie wolno - bez narażania się na niebezpieczeństwo zdawać się jedynie na impulsy serca.
Jeżeli dziecko, stosując zbożne wykręty, wymyśla sobie zabawy, podczas których może
pobiec do kaplicy lub upaść na ziemię, aby potajemnie odmówić pacierz, jest to z
pewnością potężne działanie łaski; takie postępowanie może również wypływać z obawy,
iż podczas zabawy łatwo zapomina się o Bogu. Bardziej znaczący jest jeszcze fakt, gdy
młoda dziewczyna wycofuje się po pierwszym tańcu i poważnie oznajmia: "Jeden taniec
dla świata wystarczy, z innych chcę zrezygnować ze względu na Pana". Elżbieta, kiedy
nocą wstawała z łóżka, aby modlić się, lub wycofywała z sypialni, każąc się służącej
biczować, nie powodowała się wówczas jedynie ogólnym pragnieniem czynienia pokuty i
podejmowania dobrowolnego cierpienia ze względu na Ukrzyżowanego; bała się po
prostu, że u boku ukochanego małżonka może zapomnieć o Bogu. Naturalny zmysł
piękna powodował zapewne, że księżna przedkładała ładne dzieci nad brzydkie, a na
widok obrzydliwych ran wzdrygała się. Wszakże w jej nieustannym poszukiwaniu takich
biedaków, aby ich pielęgnować - obok miłosiernej miłości dla ubogich - ujawnia się
przecież jej wola przezwyciężania naturalnej odrazy. Jeszcze w ostatnich latach życia
prosiła Pana o trzy łaski: o wzgardę dla wszelkich dóbr tej ziemi, o dar radosnego
znoszenia upokorzeń i o uwolnienie od nadmiernej miłości wobec własnych dzieci.
Zwierzyła się swoim dwórkom, że we wszystkim została wysłuchana. Sam fakt, że
musiała o to prosić, świadczy już, że nie posiadała tych darów z natury i długo się o nie
ze sobą zmagała.
Ukształtować swe życie, aby stało się Bogu miłe, był to cel, o który - w walce z własną
naturą - zabiegała nie tylko dla siebie samej. Świadomie i z taką samą nieugiętością
próbowała oddziaływać na swe otoczenie. Jako żona landgrafa starała się ograniczyć
przepych strojów i skłonić damy dworu do rezygnacji z tej czy innej próżności. Kiedy
natomiast zaczęła unikać potraw pochodzących z rozboju lub grabieży i przez to musiała
często głodować przy obficie zastawionych stołach książęcych, uważała za rzecz
zrozumiałą, że jej wierne towarzyszki Guda i Izentruda podzielą z nią to wyrzeczenie, tak
jak później niosły z nią trudy dobrowolnego wygnania i niedostatku. Zauważmy, jak
wielki protest przeciw wystawnemu życiu jej otoczenia tkwił w przestrzeganiu tego
nakazu przez Elżbietę!
Stawiane sobie coraz większe wymagania były zapewne dla jej małżonka wezwaniem do
coraz surowszego życia. Widział przecież, jak Elżbieta była dla siebie twarda, jak narażała
swoje zdrowie, jak dzieliła się dobrami i jak tym wszystkim wzniecała przeciw sobie
opozycję jego rodziny i całego dworu. Obserwował też, jaką walkę staczała ze sobą, by
się wewnętrznie od niego oderwać. Wszystko to również z jego strony wymagało
heroicznego przezwyciężania siebie. Nic więc dziwnego, że młody landgraf, znoszący swój
los z miłością oraz cierpliwością i starający się wiernie postępować ze swą żoną w
doskonałości, zyskał w narodzie opinię świętego.
W swych religijnych wysiłkach Elżbieta kierowała się przede wszystkim wskazaniami
Ewangelii i ogólną praktyką ascetyczną swej epoki. Od czasu do czasu miewała nowe
olśnienia i usiłowała je realizować. Dopiero kiedy do Niemiec przybyli franciszkanie, a
Rodiger - będąc jej gościem na wartburskim zamku - przybliżył jej życie Biedaczyny z
Asyżu, zrozumiała dokładnie, czego chce i za czym zawsze tęskniła. Pragnęła mianowicie
być całkowicie ubogą, chodzić żebrząc od drzwi do drzwi, nie być związaną żadnym
dobrem ani ludzkimi więzami, wolną nawet od własnej woli - aby całkowicie upodobnić
się do Pana. Landgraf Ludwik nie mógł się zgodzić na rozwiązanie małżeństwa i jej
odejście, lecz chciał jej pomóc prowadzić życie zbliżone do obranego przez nią ideału. I
dobrze się stało, że jej kierownikiem duchowym nie został żaden franciszkanin, gdyż
niespełnione pragnienia nie dawałyby jej spokoju. Funkcję tę sprawował duchowny
umiejący uciszyć ich nadmiar spokojnym rozsądkiem i zrozumieniem wewnętrznych
impulsów swej penitentki, mistrz Konrad z Marburga. Sławny w świecie kaznodzieja, ale
biedny jak mnich zakonu żebraczego, bardzo surowy zarówno dla siebie, jak i dla innych,
całkowicie oddany służbie Pana, wędrował przez całe Niemcy nawołując do wypraw
krzyżowych i do walki o czystość wiary. Jemu to w 1225 roku ślubowała Elżbieta
posłuszeństwo i aż do śmierci pozostała pod jego duchowym kierownictwem.
Podporządkowanie się Konradowi i trwanie w tym postanowieniu najmocniej łamało wolę
księżnej. Podjął on nie tylko - zgodnie z jej życzeniem - ostrą walkę z jej
nieuporządkowaną naturą, lecz również skierował jej miłość do Boga i ludzi na inne tory,
niż to odpowiadało jej pragnieniom. Nigdy, ani przed, ani po śmierci małżonka, nie
zezwolił jej na wyzucie się ze wszystkich dóbr, przestrzegał przed nieprzemyślaną
jałmużną, którą coraz bardziej ograniczał, aż w końcu całkowicie zabronił. Próbował też
Elżbietę powstrzymać przed pielęgnacją zakaźnie chorych (do tego jedynego zakazu
niezupełnie się zastosowała).
Z pewnością jego ideał doskonałości nie był wcale mniejszy od jej ideału. Mistrz Konrad
wiedział od początku, że jego kierownictwu została powierzona dusza święta, i chciał
uczynić wszystko, co było w jego mocy, aby ją doprowadzić na szczyty doskonałości. Lecz
co do środków, jakie do tego wiodły, był innego zdania, niż jej to odpowiadało. Przede
wszystkim chciał ją nauczyć dążyć do tego ideału jako księżniczce i małżonce. Sam
również nie uważał za konieczne wstępować do zakonu. Pozwolił jej jako tercjarce
związać się z franciszkanami, a jej śluby interpretował zgodnie z jej stanem księżnej.
Dopóki żył jej małżonek, powinna wypełniać wszystkie małżeńskie obowiązki, ale w
przypadku jego śmierci zrezygnować z powtórnego zamążpójścia. Miała żyć skromnie, nie
trwonić bezsensownie swego majątku, lecz mądrze nim zarządzać, aby skuteczniej
pomagać biednym. Do takiego ubogiego życia zmierzał dany jej przez niego zakaz
spożywania potraw nielegalnego pochodzenia. Zastosowanie się do niego doprowadziło ją
- jak wyjaśniają najnowsze odkrycia - do opuszczenia Wartburga po śmierci Ludwika.
Przypuszcza się, że jej szwagier, Henryk Raspe, nie mógł dłużej znieść jej wyróżniania się
przy książęcym stole; zatrzymał też jej dochody pochodzące z wdowiego majątku, aby
zmusić ją do uległości (a także, aby ukrócić jej rozrzutne wspomaganie innych). Po
skrajnej biedzie i opuszczeniu, których zaznała podczas dobrowolnego i jednocześnie
przymusowego wygnania, nie chciała się już na nowo przyzwyczajać do dawnych
warunków życia. Tylko przejściowo - po pojednaniu się z książęcą rodziną - wróciła na
Wartburg i zaraz zaczęła z mistrzem Konradem omawiać, w jakiej formie mogłaby
najlepiej realizować franciszkański ideał życia. Nie godził się on na żadną przedłożoną mu
przez nią propozycję: ani na wstąpienie do klasztoru, ani na życie pustelnicze czy
żebracze. Nie mógł jej jednak zabronić odnowienia złożonych ślubów i przywdziania
habitu. Przyzwolił także na to, by osiedliła się w należącym do niej mieście Marburgu, w
którym sam mieszkał. Według własnego rozeznania określił stosowną dla niej formę
życia, budując w Marburgu z jej środków szpital, w którym wyznaczył jej konkretny
rodzaj służby. To, że nie korzystała ze swoich dochodów, lecz na swe skromne
utrzymanie pracowała własnymi rękami (przędła wełnę dla klasztoru w Altenberg), było
jej własną propozycją i po myśli kierownika duchowego. W pojęciu mistrza Konrada
najtrudniejszym i najważniejszym jego zadaniem było nauczyć swą podopieczną
posłuszeństwa. Wierzył on święcie, że posłuszeństwo jest lepsze od ofiary i że bez
wyciszenia wszystkich nieuporządkowanych skłonności i pragnień nie dojdzie się do
doskonałości. Z gorliwości, aby ten cel osiągnąć - wobec powtarzającego się
niedotrzymywania przez Elżbietę jego nakazów - uciekał się do wymierzania jej chłosty.
Elżbieta w swym wnętrzu na pewno się z nim zgadzała, o czym świadczy cierpliwość i
łagodność, z jaką znosiła te twarde upokorzenia. Na pewno nie ustąpiłaby w tak istotnej
kwestii, jak rezygnacja z upragnionego przez nią sposobu życia, gdyby do głębi nie
rozumiała znaczenia posłuszeństwa. W swym przewodniku, nadanym jej, a nie przez nią
wybranym, widziała wysłannika Boga. Jego słowa obwieszczały jej wolę Bożą bardziej
wiarygodnie niż głos własnego serca. A ostatecznie chodziło tylko o jedno: wieść życie
według Bożego zamysłu. Dlatego wspólnie prowadzili bezwzględną walkę ze
skłonnościami natury.
Wkrótce Elżbieta podążała samodzielnie naprzód, znajdując aprobatę u mistrza.
Przeniosła się do Marburga i rozstała z dziećmi. Konrad wymagał od niej posłuszeństwa, a
ona poddawała się jego woli. Najpierw nakazał się jej rozłączyć z ukochanymi
towarzyszkami lat dziewczęcych i zastąpił je trudnymi do zniesienia domownikami; coraz
bardziej ograniczał jej radość z osobistego udzielania jałmużny, aż w końcu zupełnie
zabronił. Tylko w jednym Elżbieta niezupełnie się poddała: oprócz swej posługi w szpitalu
chciała mieć przy sobie, w swym własnym małym domku, dziecko chore na szczególnie
odrażającą chorobę i sama pragnęła je pielęgnować. "Ten chory na świerzb chłopiec
siedział jeszcze przy jej śmiertelnym łożu" - tak relacjonował mistrz Konrad papieżowi
Grzegorzowi IX, który po śmierci landgrafa zlecił mu opiekę nad wdową; u niego też zaraz po śmierci Elżbiety - mistrz Konrad gorliwie zabiegał o jej kanonizację.
Wizerunek osoby i życia Świętej wydawać się może niejednolity. Z jednej strony mamy
burzliwy temperament, spontaniczne reakcje spowodowane impulsami jej gorącego
pełnego miłości serca, których nie zdołała ujarzmić ani jej własna refleksja, ani protest
otoczenia. Z drugiej strony widzimy gwałtownie wkraczającą wolę, która nieprzerwanie
stara się okiełznać własną naturę i przeciwstawiając się świadomie skłonnościom serca,
nadać życiu wzorcową formę zewnętrzną.
Istnieje przecież taki punkt, w którym zrozumiałe stają się sprzeczności, a nawet
harmonijnie się uzupełniają, uciszając ową tęsknotę za naturalnością przez prawdziwe jej
spełnienie. U podstaw "prostej ludzkiej natury" leży żywa wiara w moc kształtującą
człowieka, która działa od wewnątrz, niezakłócona przez jakikolwiek nacisk zewnętrzny
po to, by życie człowieka uczynić harmonijne i doskonałe w formie. Lecz tej pięknej wiary
nie potwierdza doświadczenie. Forma jest wprawdzie ukryta wewnątrz, ale wplątana w
zbytnio rozrastającą się tkankę organiczną hamująca czyste działanie. Tego, kto
pozostawia swą naturę samą sobie, jakiś pęd popycha raz w jedną, raz w drugą stronę, i
nigdy nie dojdzie on do jednoznacznego uformowania i ukształtowania siebie. A brak
formy nie oznacza naturalności. Ten, kto utrzymuje własną naturę w karności, ukraca jej
wybujałe skłonności i próbuje nadać słuszną formę - korzystając z gotowych już wzorów musi zostawić przestrzeń formie wewnętrznej, aby swobodnie mogła działać. Lecz może
się również zdarzyć, że sam tą formą zawładnie; wtedy w miejsce swobodnie rozwiniętej
natury otrzyma kicz i nienaturalność.
Nasze poznanie jest cząstkowe; nasza wola i działanie, gdy budują tylko na nim, nie
mogą stworzyć dzieła doskonałego, choćby z tej przyczyny, że to poznanie samo z siebie
nie jest doskonale mocne i często załamuje się przed osiągnięciem celu. Wówczas ta
wewnętrzna formująca siła, spoczywająca jakby w więzach, podąża za światłem, które
kieruje nią bezpieczniej, a także za ową mocą, zdolną ją wyzwolić i otworzyć przestrzeń.
Jest nim światło łaski Bożej. Potężne było jej działanie w dziecięcej duszy Elżbiety.
Płonęło w niej i jasno strzelił w jej sercu płomień miłości Boga, przenikając wszystkie
zakamarki i przełamując przeszkody. Wtedy dziecko to powierzyło się rękom Boskiego
Artysty. Wola Elżbiety stawała się podatnym narzędziem dla woli Bożej i kierowana przez
nią, ciągle postępowała, opanowując i oczyszczając własną naturę, dając wolną drogę
formie wewnętrznej. Mogła też znaleźć zewnętrzną formę, zgodną z wewnętrzną, w
której wzrastała, nie tracąc swego naturalnego ukierunkowania. W ten sposób wznosiła
się do doskonałego człowieczeństwa, będącego czystym efektem wyzwolonej natury i
przemienionej mocą łaski. Wówczas pójście nawet za pragnieniem serca nie stanowi
niebezpieczeństwa, gdyż ludzkie serce weszło w Serce Boże i pulsuje jego rytmem.
Śmiała wypowiedź Augustyna Ama et fac quod vis (Kochaj i czyń, co chcesz) może więc
stać się tutaj wytyczną w kształtowaniu życia.
RADOSNA W ŁASCE BOŻEJ
Rozważania o świętej Elżbiecie według książki „Froh in der Gnade Gottes” kardynała
Joachima Meisnera, Arcybiskupa Kolonii,
(Bachem Verlag, Köln 2005)
„Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14) – to podstawowa prawda
naszej chrześcijańskiej wiary. Bóg nieogarniony, niewyobrażalny, niewidoczny, daleki, za
sprawą Ducha Świętego narodził się człowiekiem z Maryi Dziewicy i stał się widoczny,
dotykalny, bliski. Gdy Chrystus mówi, słyszymy mówiącego Boga; gdy Chrystus działa,
widzimy działającego Boga. Ten Chrystus pozwala nam do Boga, swojego Ojca, zwracać
się również „Ojcze”. Przez Chrzest, Bierzmowanie i Eucharystię staliśmy się dziećmi Boga,
a Chrystus stał się naszym Bratem. Dlatego mówi uczniom: „Kto we Mnie wierzy, będzie
dokonywał dzieł, które ja czynię i jeszcze większych dokona.” (J 14, 12) Wszystko, co
jest Chrystusowe wewnątrz człowieka, potrzebuje substancjalnego urzeczywistnienia się
na zewnątrz. Wszystkie Chrystusowe słowa domagają się dzieł Chrystusa. Cała Liturgia
prowadzi do diakonii. Tego chyba nikt wcześniej tak doskonale nie zrozumiał i nie
urzeczywistnił jak św. Elżbieta z Turyngii. Inspirowana była duchem św. Franciszka, który
naznaczony stygmatami ran Zbawiciela stał się żywą ikoną Chrystusa w średniowieczu.
Oddanie się Elżbiety Bogu znalazło dopełnienie w konieczności oddania się ludziom.
Chrystusowa mistyka uczyniła z niej praktykantkę miłości bliźniego. Jej głębokie
zjednoczenie z Chrystusem sprawiło, że ze wszystkimi udręczonymi i obciążonymi ludźmi
również czuła się zjednoczona, ponieważ Chrystus identyfikował się z nimi. „Co
uczyniliście jednemu z moich najmniejszych braci, Mnie uczyniliście” (Mt 25, 40). Właśnie
dlatego dla Elżbiety Chrystus stał się w nich odczuwalny. To, że Chrystus w ubogich i
chorych wyciąga do nas ręce i pozwala się obdarowywać, urzekało św. Elżbietę w takim
stopniu, że jej ludzkie odczucie dla drugiego człowieka przekroczyło wszelką miarę, bo
miłość do Chrystusa nie zna granic ani ograniczeń. Czy chodziło o modlitwę i Liturgię, czy
o służbę biednym, zawsze chodziło o Chrystusa. To są dwie strony tej samej miłości
Boga. Święta Elżbieta uchroniła chrześcijaństwo z jednej strony od dewocji, a z drugiej
strony od zmaterializowania. Nieustannie szukała w modlitwie i w liturgii Eucharystycznej
Oblicza Chrystusa, dlatego dla niej przejrzysta stała się Jego obecność w drugim
człowieku stojącym w cieniu krzyża. Elżbieta zrozumiała, że słowa Pisma św. nie tylko
informują nas o Bogu i Jego Królestwie, lecz że są wezwaniem, by wprowadzić je w czyn.
Wiara nie może być tylko przemodlona, lecz powinna być również praktykowana. Elżbieta
należy do największych świętych Caritasu. Jej działalność inspirowała całe generacje
ludzi, którzy służyli Bogu nie tylko z rękoma złożonymi do modlitwy, lecz również
pracowali rękami w pocie czoła w szpitalach, domach starców, domach dziecka. Elżbieta
swoje wnętrze kierowała na zewnątrz, a wszystko, co zewnętrzne do wewnątrz, to jest do
modlitwy mistycznej; cała zatopiona w tajemnicy Chrystusa powracała z powrotem do
chorych i biednych, by im w nędzy pomóc. Blask, który otrzymywała z Oblicza Bożego
zaraz wprawiał w ruch jej stopy do wszystkich potrzebujących, a dłonie otwierał do
obdarowywania biednych. Spotkanie Elżbiety z Chrystusem w ludziach obciążonych
oddziaływało z kolei głęboko na jej zatopienie się w Chrystusie w doskonałej modlitwie;
po tym zatopieniu się w Chrystusowej pełni wgłębiała się znowu w jeszcze bogatszą
praktykę chrześcijańską dla dobra człowieka. Dla tej wielkiej niewiasty nieogarniona
wspaniałość Boga stała się rzeczywistością doświadczaną w jej wnętrzu, dlatego mogła w
tej samej mierze obdarowywać ludzi. Elżbieta jest wielką mistyczką tajemnicy Wcielenia
Boga w Chrystusie. Stała się wielką praktykantką chrześcijańskiej Caritas, bo miłość Boża
była rozlana w jej sercu przez Ducha Świętego, który został jej dany (por. Rz 5, 5). W
ten sposób Elżbieta stała się dla każdego poważnie myślącego chrześcijanina wzorcową
postacią. W niej i przez nią Chrystus stał się dla ludzi odczuwalny. Ona rzeczywiście była
Biblią, którą również analfabeci mogli czytać. Dlatego nie przeżyła się lecz jest wysoce
aktualna i dziś. Niezliczenie wielka jest liczba tych, którzy wstąpili w ślady Elżbiety. Oni
też są zaproszeniem dla nas wszystkich, by wejść na drogę, która naprawdę wiedzie do
Ojca.
Elżbieta wzywa przez pamięć o Ukrzyżowanym do służby bliźnim. Trzy symbole życia św.
Elżbiety: okno, most i fartuch.
W dawnym klasztorze franciszkanów w Erfurcie (dzisiejszym klasztorze urszulanek)
znajduje się okno łączące z klasztornym kościołem, które kieruje wzrok na krzyż. Gdy
Elżbieta odwiedzała mnichów, przy tym oknie uczestniczyła we Mszy św. Dlatego to okno
do dziś nazywa się „oknem św. Elżbiety”. Kto spogląda z okna św. Elżbiety, tego wzrok
pada na Ukrzyżowanego. To było pole widzenia jej życia. Spoglądanie na krzyż z refleksją
przemienia człowieka. Gdy św. Elżbieta patrząc, rozważała ukrzyżowanie Chrystusa,
sama przybrała postać ukrzyżowanego Pana. Była symbolem Chrystusa w średniowieczu;
w rysach jej łagodnego oblicza można było rozpoznać czcigodne Oblicze ukrzyżowanego
Chrystusa. Jej serce, które u każdego człowieka z urodzenia jest kamienne, stało się
żywe i ludzkie, przebite nędzą świata jak Serce Chrystusa na krzyżu. Jej piąstki, które
każdemu zostają dane w kolebce jako zamknięte rączki – uformowały się w otwarte ręce,
zdolne obdarowywać; a ramiona z urodzenia zamknięte ze spiczastymi łokciami,
otworzyły się jak ramiona Chrystusa na krzyżu, zdolne być obciążonymi i dźwigać. Stąd
Elżbieta schylała się do wszystkich cierpiących, jak umierający Chrystus.
Elżbieta spogląda ze swojego okna na krzyż Chrystusa i sama wchodzi w formę
Ukrzyżowanego, spoglądanie na krzyż odmienia człowieka. Przez krzyż Bóg nawiedził
świat. W każdym chrześcijańskim domu powinno znajdować się „okno Elżbiety”, przez
które wchodzi świeże powietrze – atmosfera Ducha Świętego wychodząca z krzyża
Chrystusa. Starajmy się, by okno św. Elżbiety w naszych domach było zawsze otwarte.
Jest to okno, które kieruje nasz wzrok na Ukrzyżowanego. Krzyż umożliwia Bogu
zstąpienie na nasz świat. W nim Bóg nawiedził swój lud i przyniósł nam zbawienie.
Nie można zapomnieć, że pojazdem życia św. Elżbiety był most zwodzony z Wartburga
do Eisenach. Kogo nawiedziła miłość Boga, ten udaje się w drogę, by szukać innych.
Szukać drugich było dewizą jej wiernego Ewangelii życia. Ten most zwodzony nigdy nie
musiał być tak często opuszczany jak w czasach św. Elżbiety, gdy była mieszkanką
Wartburga. Kto jest szukany i znaleziony przez Miłosierdzie Boże, ten również zostaje
gwałtownie pociągnięty do szukania i znalezienia udręczonych i obciążonych. W ten
sposób Elżbieta sama stała się mostem, mostem do człowieka; błogosławioną i
naznaczoną przez przeznaczenie, by być mostem. Na most każdy wstępuje, inaczej nie
wiązałby i nie łączył tego, co oddalone i rozdzielone. To należy do losu i przeznaczenia i
powołania mostu: pozwolić na niego wchodzić i deptać. To jest wymiar życia Elżbiety:
deptano nią dla człowieka i dla woli Bożej. Most spaja przepaść z jednego brzegu do
drugiego. Egzystencja mostu jest egzystencją św. Elżbiety i znaczy być w napięciach
życia a nie załamać się. Most musi wytrzymać napięcie, aż zostanie mu dane
rozluźnienie; a to jest sprawą łaski Bożej. Młode życie św. Elżbiety w tym wysokim
napięciu nie rozsypało się, nie zostało uszkodzone, lecz dopełniło się. To jest egzystencją
mostu. Most zwodzony naszego serca musi być codziennie spuszczany, musi wytrzymać
napięcie i być zdolnym do obciążenia i niesienia. Dlatego każda Eucharystia jest godziną,
w której Bóg instaluje mosty; ten zwodzony most opuszcza, gdy nam ofiaruje Słowo –
nasz drogowskaz, a potem rozdaje swoje Ciało – pokarm umacniający w służbie mostu.
Trzecim symbolem życia św. Elżbiety jest jej fartuch. Nowy Testament nie zna innego
kawałka sukni lepiej niż fartuch. W Wielki Czwartek nasz Pan opasał się fartuchem i nisko
ukląkł, by swoim uczniom nie głowy myć lecz nogi. Z szafy do ubrania Pana św. Elżbieta
wyjęła fartuch i odłożyła swój książęcy płaszcz. W tym fartuchu idzie między lud Boży.
Fartuch stał się honorową suknią dla chrześcijan. Miejcie fartuch w poważaniu, on jest
kawałkiem ubrania dla posługujących. Człowiek potrzebuje naszej służby a nie naszego
panowania. Fartuch św. Elżbiety jest wielkim dziedzictwem, którego nigdy nie
powinniśmy się wstydzić, bowiem jest symbolem Chrystusa.
Ponad 750 lat działa już Elżbieta w wymiarze świętości. Jako dziedzictwo pozostawiła
nam swoje okno ze spojrzeniem na krzyż, most zwodzony prowadzący do ludzi i swój
fartuch. Ona nie boi się uklęknąć przy tym, czego wola Boża od niej wymaga. Łaska Boża
daje nam zawsze to, czego od nas żąda tak, że nigdy nie jesteśmy przeciążeni. Jak
Elżbieta możemy powiedzieć: musimy ludzi czynić szczęśliwymi z pomocą łaski Bożej, w
której dla nas wszystko jest możliwe, bo On, Pan, jest Mistrzem tego, co jest niemożliwe.
Czyniąca słowo i modląca się czynem.
Ewangelia jest naznaczona konkretami a nie tym, co jest nierealne. To, że dla łaski Bożej
jest wszystko możliwe, widzimy i odczuwamy konkretnie w Świętych Kościoła. Co u nich
jest rzeczywistością, stoi przed nami jako realna możliwość. Między wydrukowaną
partyturą nut a wykonywanym koncertem jest analogiczne podobieństwo jak między
pisaną Ewangelią a życiem świętych. Święci są jednocześnie melodią zaproszenia Boga
skierowaną do nas dla naśladowania Chrystusa. Chrześcijaństwo wciąż jeszcze dziś
spogląda na św. Elżbietę. Św. Elżbieta jest niczym sama z siebie, lecz jest wszystkim z
łaski Bożej. Jest niczym dla siebie, jest wszystkim dla ludzi. W ten sposób Elżbieta jest
obrazem Kościoła i wzorem dla wszystkich chrześcijan. Bóg kocha świat w nadmiarze tak,
że swojego Syna, a przez to samego Siebie nam podarował. Bóg nie tylko daje światu z
tego, co Mu zbywa, lecz i z tego, co jest Mu konieczne. Uboga wdowa w świątyni, która
dwa grosze, całe swoje utrzymanie, wszystko, co jej było konieczne do życia, wrzuca do
skarbony, jest samoobjawieniem Boga. Nie daje z tego, co jej zbywa, lecz wszystko: dwa
grosze materialnie prawie nic nie znaczą, ale przecież jest to cały jej majątek. Bóg daruje
nam małą Hostię, materialnie prawie nic, ale przecież Wszystko swoje, swojego Syna,
samego Siebie.
Gdy Jezus był w domu Łazarza w Betanii, wylała jego siostra Maria całą zawartość
drogiego balsamu na stopy Pana; i tak rozchodził się zapach tego olejku, że został nim
napełniony cały dom. W bliskości stał jeden z dwunastu pilnujący rachunków, kasjer i
zdrajca: „Przecież można było to sprzedać, by nakarmić głodujących” – szemrał. I
Elżbieta w podobnym geście w pewną letnią, ciepłą noc kazała podpalić kosztowny stos
drzewa, by sprawić ludziom radość. Jej spowiednik, Konrad z Marburga, robił gorzkie
wyrzuty z powodu tej rozrzutności: „Ludzie potrzebują chleba a nie zabawy przy
ognisku”. Św. Elżbieta dała broniącą odpowiedź: „Trzeba ludzi nie tylko nakarmić, lecz
również czynić szczęśliwymi”. Człowiek potrzebuje często, właśnie dziś, bardziej radości
serca niż nasycenia żołądka.
Gesty Marii z Betanii, które cały dom napełniły wonią, muszą również dom naszego
Kościoła wypełnić, muszą być odczuwalne w pracach Caritasu. Bóg kocha nas nie jak
płomień oszczędnościowy, lecz rozrzutnie i ponad miarę. Bóg kocha świat przez czyny.
Słowo stało się Ciałem. Odwieczna miłość Boga – w Synu przyjęła postać. Maryja z
Nazaretu doświadczyła tego fizycznie przez to, że Słowo Boże w Jej ciele stało się
Człowiekiem. Maryja pozwoliła się wciągnąć w tajemnicę Wcielenia Miłości przez to, że
Słowo zaniosła do swej krewnej Elżbiety, do Betlejem, do Egiptu, do Nazaretu. Św.
Elżbieta z Turyngii zrozumiała to. Ona udała się w drogę jak Maryja, by Chrystusa zanieść
ludziom. Miłość Boża przynaglała ją. W jej wnętrzu Przedwieczne Słowo otrzymało postać
i stało się dotykalne: w chlebie dla głodujących, w ubraniu dla nagich, w napoju dla
pragnących, w pociesze dla strapionych, w radości dla smutnych. Elżbieta jest kobietą
świadectwa Wcielenia Boga. Ona nie mówi lecz działa. O Kościele, w którym się tylko
mówi, można beztrosko zapomnieć. Kościół, który ma otwarte dłonie, dźwigające
ramiona i współczujące serca, pozytywnie przemienia świat od korzeni. Tak, jak miłość
Chrystusa w postaciach Eucharystycznych staje się Ciałem, tak Eucharystia pragnie w
chrześcijańskich czynach kontynuować obdarowywanie. Dzień Komunii św. bez gestów
miłości byłby dniem Komunii bez dziękczynienia. Cud przeistoczenia we Mszy św. chce
być kontynuowany w tym, że my tą siłą, którą czerpiemy z Mszy św., przemieniamy
niedostatek w błogosławieństwo, smutek w pocieszenie, samotność w braterstwo i głód w
nasycenie. Bóg kocha nas nie w wielkich słowach lecz w tym, że w Chrystusie stał się
małym człowiekiem, by ludzi uczynić wielkimi. Nasza służba bliźnim nie powinna ludzi
upokarzać lecz ich czynić wielkimi. Powinniśmy służyć ludziom z duchowym taktem i
delikatnością, by nasz dar ich nie upokarzał lecz czynił radosnymi.
Bóg miłując świat, jest mu bliski. Chrystus szuka i znajduje bliskość Boga w adoracji
Ojca. Św. Elżbieta szukała i znajdowała bliskość Boga w codziennej modlitwie. Gdy
szukano jej w domu, znajdowano zawsze na modlitwie. W bliskości Boga odczuwała
bliskość podopiecznych dzieci Bożych i to doświadczenie nagliło Elżbietę do udręczonych i
obciążonych. Jej miłość bliźniego była jedynie drugą stroną miłości Boga. Ponieważ
Elżbieta była wielką kontemplatyczką, dlatego została szczodrą rozdawczynią. Z
doczesnym darem przynosiła ona biednym doświadczenie bliskości Boga. Kto nie zna
oblicza Boga przez kontemplację, w aktywności swojej nie rozpozna Go nawet wtedy, gdy
w poniżonych i cierpiących będzie ono promieniować. Często wobec biedy ludzkiej
jesteśmy bezsilni, gdy cierpienie jest bardzo głębokie. Wtedy pomoże jedynie
doświadczenie bliskości Boga i chrześcijanina można w tym rozpoznać. Objawiać bliskość
Boga w bezbożnym świecie jest dziś bardziej niż pożądane. Dar, który przynosimy,
otrzymuje wartość i znaczenie dla odbierającego, gdy potrafi być odbiciem bliskości Boga.
Chrześcijanie są wybrani, by dawać świadectwo Słowu i modlić się czynem. Złożone do
modlitwy dłonie powinny stawać się obdarowującymi dłońmi, a puste ręce powinny
wypełniać się na modlitwie darami. Św. Elżbieta zrozumiała to; Chrystus w jej wnętrzu
był tak obecny, że jako człowiek przechodziła przez świat, przypominając Chrystusa.
Elżbieta szuka naśladowców i zaprasza do naśladowania Pana.
Maryja z Nazaretu i Elżbieta z Turyngii – prawzory chrześcijańskiej Caritas.
Nie tylko w pałacach rządzących i w parlamentach tworzona jest historia świata.
Przeznaczenie świata w sposób istotny zdecydowało się w komnacie Nazaretu i w
komnacie Wartburga w Turyngii; dzięki Maryi, Matce Pana, i dzięki Elżbiecie, służebnicy
Chrystusa. Wszystkie domy opieki i miłosierdzia mają dom macierzysty w komnacie
Nazaretu. Ona jest jednocześnie dla wszystkich modelem wszelkiego Boskiego
zmiłowania, którym zostają ludzie obdarowani. Dom w Nazarecie – motyw po wielekroć
przedstawiany: Maryja zatopiona w modlitwie, naprzeciw Anioł Zwiastowania. Maryja
zostaje napełniona Duchem Świętym, który w człowieku kształtuje sposób życia.
Napełniona Duchem Świętym śpieszy przez góry, by być obecną przy swojej krewnej w
jej trudnej godzinie. Przychodzi nieprzymuszona lecz z inicjatywy Ducha Świętego –
przynaglało ją poczucie powinności. „Radosnego dawcę miłuje Bóg” mówi św. Paweł
(2Kor 9,7). Dlatego nienarodzone dziecko pod sercem Elżbiety podskoczyło pełne radości.
Elżbieta, palestyńska poprzedniczka św. Elżbiety z Turyngii, wyśpiewała niezapomniany
pierwszy werset antyfony Maryjnej w Kościele: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła”
(Łk 1,45). A Maryja odpowiedziała, intonując najpiękniejszą pieśń Kościoła Magnificat:
„Wielbi dusza moja Pana” (Łk 1,46). Człowiek pełen Ducha Świętego pomaga i daje z
serca, dlatego jego dary w służbie bliźnim nie upokarzają, lecz czynią ich radosnymi i
śpiewającymi.
Z domu w Nazarecie prowadzi prosta linia do Wartburga w Turyngii. Komnata z Nazaretu
ma swoje odniesienie do komnaty w Wartburgu. Św. Elżbieta jest wielką
kontemplatyczką – gdy się jej szuka w zamku, można ją znaleźć u stóp Ukrzyżowanego,
tego prawzoru Bożego zmiłowania. Duch Boży bierze ją w posiadanie tak, że zostaje ona
poruszona i przyjmuje styl i sposób życia Chrystusa, który chodził wielu drogami tego
świata, by szukać i uzdrawiać co zaginęło. Dlatego ludzie mówią o Nim „dobrze uczynił
wszystko” (Mk 7, 37). Św. Elżbieta tak samo wybrała się w drogę, by udręczonym i
obciążonym służyć. Ponieważ w pełni była uczennicą Pana, zachwycona i napełniona Jego
Duchem, obdarowywała i służyła z sercem tak, że potrzebujący nie byli zdegradowani do
przyjmujących jałmużnę żebraków, lecz zostali przyjęci jako bracia i siostry, pożądani i
kochani. Nie wystarczy ludzi nasycić chlebem, trzeba im jeszcze dać radość życia,
rozweselić, i o tym wiedziała św. Elżbieta.
Z domu w Nazarecie poprzez Wartburg w Turyngii prowadzi wiele dróg do
chrześcijańskich domów. Elżbieta wzięła od Maryi z Nazaretu wzór, dlatego sama stała się
wzorem dla nas wszystkich, imiennie dla poszczególnych pracowników odpowiedzialnych
w pracy charytatywnej. Tak, jak duchowo była uformowana komnata św. Elżbiety w
Wartburgu, tak powinny być kształtowane nasze domy, przytułki, według tych miar.
Wtedy będą one miejscami modlitwy i punktem wyjścia dla Bożego Miłosierdzia w
naszym świecie. Człowiek modlący się, kontemplatyk, staje się człowiekiem Caritasu. Jest
on bratem i siostrą Maryi z Nazaretu i Elżbiety z Turyngii; na modlitwie zostaje
pociągnięty Duchem Chrystusa i zachwycony Jego sposobem życia. Duch przynagla nas
tak, jak Chrystusa, Maryję i Elżbietę, na drogi do ludzi, którzy nas potrzebują.
Znajdujemy się wówczas nie pod przymusem powinności lub przykazania, ale czujemy się
pełnomocnikami i mocodawcami: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,
13). W ten sposób i my możemy z serca dawać i służyć tak, by ludzie dzięki naszej
służbie odzyskali radość życia. Maryja z Nazaretu, Matka Pana, i św. Elżbieta z Turyngii
niech będą ciągle uobecnianym prawzorem chrześcijańskiej caritas. Tak, jak dla nich,
niech i dla nas: źródłem naszej działalności będzie Chrystus, a celem naszej pracy –
człowiek; początkiem naszej działalności modlitwa, a celem służba braciom i siostrom.
Córka niebieskiego Ojca
Uczennica Boskiego Syna
Świątynia Ducha Świętego
Już przeszło 750 lat żywe jest imię św. Elżbiety zarówno w oddawanej jej czci jak i w
naśladowaniu jej czynów. Ludziom, którzy jak św. Elżbieta żyli i działali, jesteśmy winni
wdzięczność za to, że w przeszłości i obecnym czasie imię św. Elżbiety w słowie i
działalności, we czci i w pracy, przez setki lat zachowali żywe. Oni należą do
błogosławionej i przynoszącej dobro tradycji. Już prawie osiem wieków postać św.
Elżbiety jest charytatywnym programem, istotnym dla Kościoła we wskazaniach i
praktyce. Ona wcieliła w życie najlepsze tradycje naszego Kościoła. W niej, tej córce
niebieskiego Ojca, uczennicy Boskiego Syna i świątyni Ducha Świętego, powinniśmy jako
współpracownicy Caritasu Kościoła na nowo się orientować.
Kto Boga ma za Ojca, ten ma wielkie zaufanie do Jego wszechmocy i ma zaufanie do
Jego wielkiej miłości, darowanej ludziom. Boże dzieci są dla niego siostrami i braćmi,
którym lekką ręką oddaje to, co ma dla ich dobra. Tutaj Elżbieta ukazuje się jednocześnie
jako kochająca córka, która swojego Ojca najlepiej rozumie. Ona widziała na swoim
uprzywilejowanym stanowisku i w swoich możliwościach powołanie, by jak Ojciec w
niebie, działać na ziemi jako córka. Dlatego udręczonym i chorym jej obecność dawała
ożywienie i siłę. Jako córka niebieskiego Ojca wiedziała Elżbieta z wielką wrażliwością, że
cała posiadłość w jej rękach jest dobrem powierzonym córce na ziemi przez Ojca
niebieskiego. To ją czyniło wolną i beztroską. Podobnie, gdy po urodzeniu dziecka
pochylała się nad kolebką, nie mówiła: ‘jesteś moim dzieckiem’, ale zawsze: ‘jesteś
Bożym dzieckiem’. W swoim bogactwie widziała Elżbieta dzierżawę, która została
powierzona jej jako nie posiadającej. To jej dawało niezależność przy książęcym stole –
nie brała żadnego posiłku, który był nabyty niesprawiedliwie. Dla swojej rodziny i narodu
była dlatego najlepszą matką, bo w pełni świadomie widziała i czciła w Bogu swojego
Ojca. Jako córka czuła się niesiona w ręku Boga i bezpieczna. Stąd w jej surowym życiu
tkwił Boski błysk, radość, beztroska, cierpliwość i zaufanie. Śmierć i umieranie było dla
niej prawdziwym przejściem, tzn. pójściem na miejsce, gdzie już zawsze była w domu:
do Ojca.
Charytatywna działalność, Caritas, nie może być oddzielona od miłości do Chrystusa.
Społeczność kościelna, która oszczędza na wystroju Bożego Domu dla uwielbienia
Chrystusa, nigdy nie ma pieniędzy dla biednych, uciskanych i obciążonych. Gorąca miłość
do Chrystusa, która była pasją Elżbiety, to przyczyna jej rozrzutnego miłosierdzia w
stosunku do biednych i chorych. W kaplicy na Wartburgu u stóp Zbawiciela Elżbieta
słyszy zwracającego się do niej Chrystusa, takiego, jak w Ewangelii Łukasza jest opisany,
i czyni ze swojego życia magnam cartam. Obraz Chrystusa w Ewangelii św. Łukasza
ukazuje nam Zbawcę ubogich, dzieci, kobiet, chorych i wszystkich, którzy w tamtym
świecie nic nie znaczyli. W ten sposób Elżbieta całkowicie przylgnęła do współczesnego jej
św. Franciszka, który w Ewangelii odkrył Chrystusa jako pokornego brata poniżonych.
Elżbieta znajduje Chrystusa w kaplicy i w pokoju chorych, spotyka Pana w adoracji i w
służbie chorym. Jest przez całe swoje życie wpatrzona we współczującego,
uzdrawiającego i pocieszającego Chrystusa. Elżbieta jest kontemplatyczką w
charytatywnej akcji. Służba człowiekowi jest dla niej najgłębszą służbą Chrystusowi.
Dlatego przez swoją posługę nie upokarza bliźnich, nie dopuszcza do uzależnienia ich od
siebie i nie daje odczuć, że jest ponad nimi. Przeciwnie, w bliskości św. Elżbiety chorzy i
ubodzy wiedzą, że są przez Chrystusa przyjęci, zrozumiani, wyczekiwani i miłowani. Jej
ojciec zakonny, św. Franciszek, przez swoje stygmaty był podobny również w swojej
zewnętrznej postaci do zranionego Chrystusa. Elżbieta nosi rany Chrystusa w swojej
duszy i w swoim sercu, bo nędza tego świata ją głęboko zraniła. Dlatego jest na zewnątrz
delikatna, wrażliwa na godność szczególnie chorych, odsuwanych i znieważanych. Dla
chorych i biednych księżna jest jednym z nich, bo żyje już nie ona, lecz Chrystus w niej i
stała się wszystkim dla wszystkich. W Elżbiecie Chrystus przyjął nowe oblicze i jak słońce
oświeca mroki świata. Jako uczennica Chrystusa Elżbieta jest mistrzynią chrześcijańskiej
służby zdrowia i Caritas.
„Duch jest tym, który ożywia, ciało na nic się nie zda” (J 6,63) mówi Pan. Elżbieta była
świętą ujętą przez Ducha Świętego. Ona była zafascynowana. Boża miłość rozlana była w
jej sercu przez Ducha Świętego, który został jej dany. Duch Boży w Zielone Święta
zstąpił z nieba na ludzi i założył swój Kościół, jedyny, który jest. W nim, tym Kościele,
Elżbieta otrzymała Ducha Świętego, który ją wszystkimi włóknami jej serca i duszy
zjednoczył z Chrystusem i tym samym z cierpiącymi bliźnimi. Elżbieta była napełniona i
zachwycona przez Ducha Chrystusa; na tej, która posiadała Jego Ducha mógł Chrystus
zawsze polegać. Jako Duch Pocieszenia i Emmanuel, Bóg nam bliski, Chrystus w Elżbiecie
znalazł człowieka, w którym dla smutnych i przygnębionych mógł być dotykalny.
Imię św. Elżbiety jest programem dla życia i stylu pracy w katolickim szpitalu. Św.
Elżbieta jako córka niebieskiego Ojca, uczennica Boskiego Syna i świątynia Ducha
Świętego ukazuje nam Trójcę Świętą jako realny, społeczny program naszego życia.
Pozwala nam wiarę chrześcijańską odczuć jako pełną mocy i energii, zdolną przemienić
świat. My tę wszechmoc nazywamy łaską, ale ona stawia ludzkość przed widzialnymi
obowiązkami, by działalność twórczą na gruncie religijnym, społecznym i
humanistycznym uczynić skuteczną jak św. Elżbieta. Ona jest wcieleniem tęsknoty za
przyjściem Królestwa Bożego i za tym, by było trochę „tak jak w niebie, tak i na ziemi”.
Wertykalny i horyzontalny wymiar w tajemnicy Boga – tajemnica chrześcijańskiej miłości
bliźniego.
Pomiędzy pisaną Ewangelią a życiem świętych jest analogiczna różnica jak pomiędzy
nakreślonymi nutami a muzyką tworzoną przez śpiewających i instrumentalistów. Minęło
już prawie 800 lat od życia Elżbiety, która wyśpiewała piękną melodię o Bożym
Miłosierdziu, a wciąż nie możemy jej zapomnieć w naszych uszach i w sercu. Ta melodia
brzmi jak hymn o Krzyżu Chrystusa, przez który na świat przyszła radość, jak śpiewa
Kościół. Elżbieta mogła swoje ręce tak daleko wyciągać do udręczonych na prawo i lewo,
bo pion jej życia – jednocześnie jej serca – stał w tajemnicy Bożej doskonale pionowo i
prostopadle. Dlatego jej życie nabrało profilu podobnego do krzyża. Ona potrafiła gorąco
umiłowany przez nią świat opuścić, ręce ściśnięte własnymi zmartwieniami i pragnieniami
rozluźnić, by całkowicie oddać się Bogu jak w przepastną głębię, która niesie i której
można wszystko zawierzyć, nawet to, co jest niemożliwe. Tak przemieniło się życie
Elżbiety w życie Chrystusa. Chrystus nosił ją w swoim sercu; Jego miała na ustach; Jego
słowo brzmiało w jej uszach; Jego miała przed swymi oczami; Jego miłosierdzie nosiła w
swoich rękach; Jego tęsknota za chorymi przynaglała jej nogi. Ewangelia czytana stała
się Ewangelią żywą. Elżbieta była – tak jak ojciec jej zakonu, Franciszek –żyjącym
symbolem jej Ukrzyżowanego Mistrza.
Tylko wtedy, gdy oś pionowa i pozioma naszego życia całkowicie stoi w misterium Boga,
jesteśmy w możności nasze ręce rozłożyć na prawo i na lewo, nawet w odległe zakątki
świata. Im bardziej serce zatopione jest w Bogu, tym dalej sięgną ręce do siostry i brata.
Im więcej niewierzących ludzi mamy wkoło siebie, tym dalsze musi być rozpięcie naszych
rąk i zasięg naszego serca. Człowiek żyje nie tylko samym chlebem, lecz także każdym
słowem, które pochodzi z ust Boga (por. Mt 4, 4). Dlatego św. Elżbieta ma rację, gdy
mówi: „Człowieka nie tylko należy nakarmić, lecz trzeba uczynić go szczęśliwym”. Ludzie
wprawdzie rozwiązują jak maszyny do pisania mnóstwo problemów i zadań – tylko jeden
prawdziwy problem nie może być rozwiązany: palący głód za nieskończonością i głód
pragnienia Boga. Nie możemy między siebie dzielić tylko chleba, musimy również dzielić
się naszą wiarą, tzn. jak Elżbieta wejść w postać krzyża, serce prostopadle w tajemnicę
Boga zanurzyć, ręce rozłożyć na prawo i na lewo do szukających braci i sióstr. Elżbieta
idzie z Wartburga do szpitala w Marburgu, do bliźnich; tam nie rozdziela już darów lecz
sama staje się dzielonym darem Boga dla ludzi.
Największą religijną godziną Izraela było wygnanie. Nowemu Izraelowi, Kościołowi
Chrystusa, nie inaczej przeznaczono. On we wszystkich wewnętrznych uciskach i
ubóstwie może wielu uczynić bogatymi. Może innych ogrzać nawet wtedy, gdy sam
marznie. Słowo Chrystusa tylko ten dobrze usłyszał, kto może przekazać je innym tak,
jak to było w życiu św. Elżbiety.
Chrześcijanin ma w zarysie formę krzyża – to da się odczytać w życiu św. Elżbiety.
Chrześcijanin nie stoi sam lecz w Chrystusie, w przeciwnym wypadku nie byłby żadnym
chrześcijaninem. Chrześcijanin stoi w Chrystusie przez wiarę i przez miłość do swoich
współbraci. Przez wiarę jest on wyniesiony ponad siebie, wgłąb Boga. Przez miłość
odnawia się, rozdaje na prawo i na lewo braciom i siostrom, trwając w miłości Boga.
Krzyż Chrystusa na nic się nie zda, jeśli nie służy zmartwychwstaniu. Musi się samemu
sobie obumrzeć, by powstać do miłości. Taką jest Elżbieta w swoim człowieczeństwie i w
życiu!
Odpłacanie miłością przynosi nam radość w Bogu, która jest naszą siłą. Największym
niebezpieczeństwem dla ludzkości, powodującym, że może wpaść ona w strach, nie jest
jakakolwiek katastrofa zewnętrzna lecz wewnętrzna choroba, rak duszy, który niszczy
radość życia. Bez radości życia, bez ognia duszy, nie ma żadnego w pełni silnego
religijnego życia, jedynie ospałość i przeciętność. Wewnętrzna strona chrześcijańskiego
powołania zwie się radość w Panu. Św. Augustyn komentuje to podobnie, gdy mówi:
„Radujcie się w Panu, nie w świecie, tzn. radujcie się w prawdzie a nie w złu! Radujcie się
w nadziei na wieczność a nie w błysku próżności! W ten sposób się radujcie, Pan jest
blisko, o nic się już nie troszczcie”.
„I nie wódź nas na pokuszenie” oznacza dzisiaj dla wielu: „nie wódź nas na pokuszenie,
byśmy nie wątpili i nie zwątpili w Twoją obecność i w Twoją dobroć!”. Nie łudźmy się,
pewnym rodzajem ateizmu jest możność mówienia wiele o Bogu, pięknie i wyszukanie,
ale nie z Nim. Bo rozmawiać z Nim znaczyłoby rzeczywiście wsłuchiwać się w słowo
żyjącego Boga i być Mu posłusznym. To trwanie w Woli Bożej jest źródłem prawdziwej
radości życia. W niej trwa Elżbieta jako słuchająca i jako żywa w świecie Ewangelia, i
świadczy o tym, co Kościół w liturgii przekazuje: przez drzewo Krzyża przyszła na świat
radość.
W Elżbiecie Kazanie na Górze przemienia się ze słowa w czyn.
Osiem błogosławieństw na Górze Kazań Nowego Testamentu jest odpowiednikiem
dziesięciu przykazań Starego Testamentu. Z błogosławieństw wypływa życiowy styl i
orędzie Jezusa Chrystusa: ty, człowiecze, powinieneś być szczęśliwym tzn.
błogosławionym. Powinieneś być błogosławionym przez to, że twojego Pana, twojego
Boga, kochasz, i nie cierpisz obok Niego żadnych bóstw cudzych. Wypełnianie Bożych
przykazań przynosi człowiekowi już w tym życiu łaskę i pełnię błogosławieństw,
jednocześnie szczęście. Według wskazań Jezusa Chrystusa człowiek nie powinien sobie
tworzyć własnych przykazań. Przyjaciel Jezusa Chrystusa zachowuje Boże przykazania
samorzutnie. Św. Elżbieta jest w centrum naszej uwagi, bo jest pośrodku tego, czego
Chrystus żąda. Św. Elżbieta jest normą i programem dla działania i życiowego stylu. Ta
uczennica Chrystusa była ze swym Panem - będąc dziewczyną, młodą kobietą i matką -
całkowicie zjednoczona, a równocześnie w pełni zjednoczona z ludźmi. Zjednoczenie z
Bogiem zakłada zawsze jedność z udręczonymi i obciążonymi tego świata. „Błogosławieni
ubodzy przed Bogiem, bo im należy się Królestwo niebieskie” (por. Mt 5,3) - to istotny
rys św. Elżbiety. Sama uboga, wielu ubogacała, bo ubogie serce mają ci, którym Bóg sam
wystarcza; jednak nie w tym sensie, że Bogiem muszą się zadowolić, bo wszystkiego
innego im brak. Nie, bo św. Elżbiecie niczego nie brakowało, lecz jej serce było tak
wymagające, że zadowalała się jedynie samym Bogiem. Jeśli bogactwo, pieniądze
dyspensują nas od Boga, to dlatego, że pieniądz zajmuje nam miejsce Boga; kiedy
jednak mamy świadomość Bożych nadprzyrodzonych bogactw, to ta wiedza dyspensuje
nas od pieniędzy. Ubóstwo w rozumieniu św. Elżbiety i św. Franciszka nie jest zwykłą
rezygnacją z posiadania, lecz oznacza takie zaufanie do Bożych bogactw i pasjonującą
miłość do ubogich tego świata, że dla ich dobra stajemy się ubogimi. Skoro jednak
radośniej jest dawać niż otrzymywać, to fakt ten czyni ubóstwo również szczęśliwym.
Dlatego św. Elżbieta, uboga i szczęśliwa postać w prawdziwym sensie tego słowa, na
przestrzeni setek lat nie straciła nic ze swojej siły przyciągania. Swoim ubogim sercem
zaspokajała wiele wyzwań tego świata i to nie tylko „z pompą i paradą”, lecz błyskiem i
glorią, bo Bóg jej Sam wystarczał. Jej dobroć serca podnosiła nic nie znaczących a jej
szczodrość dźwigała małych do godności. Uboga św. Elżbieta stała się błogosławieństwem
dla świata i jest nim aż do dziś.
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8) – te słowa
Kazania na Górze definiują dokładnie serce św. Elżbiety. Czyste serce oznacza serce bez
wyrachowania, bez dwulicowości, bez fałszywych intencji, bez egoistycznych interesów.
Tak, jak Chrystus opisał Natanaela: „Patrz, oto prawdziwy Izraelita, człowiek bez fałszu”
(J 1, 47), tak ukazuje się św. Elżbieta poprzez stulecia na obliczu Kościoła. W takim
czystym sercu mogły się głęboko wyryć wszystkie niedostatki ludzi. To jest fascynujące;
św. Elżbieta łatwo ujmowała Boga i ludzi, bo jej serce było wolne. Prostota i przejrzystość
jej serca ukazują oczom właściwe potrzeby ludzkie. Wolność serca wprawia w ruch dłonie
– otwierają się one dla potrzebujących. W homilii otwierającej ostatni synod Ojciec św.
Jan Paweł II powiedział: „Biskupi muszą za przykładem Jezusa, bez osobistych korzyści,
służyć zbawieniu dusz ludzkich”. A my dodajemy „jak św. Elżbieta” - pisze kard. J.
Meisner.
Wszyscy pracujący w katolickiej instytucji powinni rozwijać wysoką kulturę serca. We
Mszy św. po Ojcze nasz modlimy się: uchroń nas od wszelkiego zła! – tzn. pomóż nam,
by nasze serca nie były smutne od zazdrości, egoizmu, zawiści i nieżyczliwości, od
słuchania obmów i plotek, i jak te wszystkie choroby zagubionych dzieci Bożych się
nazywają. Św. Elżbieta z jej czystym sercem jest miarodajna, tzn. powinniśmy brać wzór
z niej a nie z dzisiejszych utartych standardów lub wyimaginowanych pragnień.
Bóg dosłownie powiesił swoje Serce na haczyku wędki, gdy Jezus Chrystus stał się
człowiekiem. A Jezus Chrystus powiesił swoje Serce w św. Elżbiecie, by mnóstwo ludzi
wyłowić i wydobyć z nędzy. Teraz kolej na nas. Czy moje serce jest na haczyku Boga w
ten sposób, że ludzie mogą go kawałek ugryźć? Za to każdy z nas nosi własną
odpowiedzialność. Nie wiemy, jak długo będziemy w służbie św. Elżbiety dla dobra ludzi,
dlatego wykorzystajmy czas! „Ach, chciejcie dzisiaj słuchać Jego głosu! Nie zatwardzajcie
waszych serc…” (PS 95, 77)
„Błogosławieni czyniący pokój, bo będą nazwani dziećmi Boga” (Mt 5, 9). Elżbieta czyniła
ludzi radosnymi, a nie tylko najedzonymi, ponieważ rozprzestrzeniała atmosferę pokoju.
Jak wiadomo z orzeczenia psychologów, przeważający wpływ na życie człowieka ma
atmosfera otoczenia, w której żyje. Za dobrą atmosferę domu odpowiedzialny jest każdy
poszczególny pracownik. To jest tak, jak na obrazie mozaikowym. Obraz mozaikowy jest
jedynie wtedy kompletny, jeśli każdy pojedynczy kamyczek na swoim miejscu spełnia
swoją rolę i żadnego nie brakuje. Nie może mnie zabraknąć tam, gdzie jestem potrzebny.
Teraz każdy powinien przed obrazem św. Elżbiety zadać sobie takie pytanie: czy to, co
ma miejsce w moim życiu, istnieje jedynie dlatego, że jest w nim obecny Jezus Chrystus?
– tak, jak ubóstwo i czystość serca św. Elżbiety jest wiarygodna jedynie dzięki Jezusowi
Chrystusowi? To nie były żadne dodatkowe działania ascetyczne św. Elżbiety, lecz
całkiem zrozumiałe reakcje wypływające z bliskości z Chrystusem. Atmosfera pokoju,
miłosierdzia i miłości ma miejsce jedynie wtedy, gdy są ludzie, jak św. Elżbieta, których
życiowy styl jest tylko wtedy zrozumiały, gdy obecny jest w ich życiu Jezus Chrystus.
W katolickich domach i instytucjach nikt nie pracuje sam dla siebie, lecz we wspólnocie.
Czy jest to współpraca w duchu Chrystusa, który powiedział: „gdzie dwóch lub trzech
zgromadzi się w imię moje, tam jestem wpośród nich”? (Mt 18, 20) Chrześcijańskie
instytucje powinny odzwierciedlać współpracę w bliskości Chrystusa tak, by jeden o
drugim wiedział, że jest blisko niego, a równocześnie pragnął być blisko Chrystusa. Każdy
z każdym powinni codziennie z uściskiem dłoni – bez wielu słów – wszystko uzgodnić:
będziemy dzisiaj razem pracować, razem myśleć, razem czuć się odpowiedzialnymi i
działać tak, by Pan jako trzeci mógł być wśród nas. Wtedy oblicze takiej instytucji
kościelnej będzie przemienione i przez to oblicze będziemy spoglądać w dobre oczy św.
Elżbiety, która pragnęła wszystkich uszczęśliwiać. Jaka wspaniała perspektywa. Wówczas
domy i instytucje kościelne będą bezkonkurencyjne, jeżeli tylko będzie w nich
ewangeliczny profil św. Elżbiety.
Elżbieta i Weronika – w nich płonęła miłość Pana.
Na drodze krzyżowej Pana stoi dzielna solidarność – św. Weronika z Jerozolimy. Na
drodze krzyżowej ludzkości, która również jest drogą krzyżową Pana, stoi dla pocieszenia
wielu św. Elżbieta z Turyngii. Jedna podaje umiłowanemu Panu chustę i otrzymuje w
zamian Boskie Oblicze Mistrza. Druga pokazuje swojemu mężowi różę w fartuchu, bo
dusza człowieka częściej i bardziej potrzebuje róży niż kawałka chleba dla żołądka, i
otrzymuje w zamian zrozumienie swojego małżonka. „Pozwól mi stanąć, gdzie wieją
wichry i nie oszczędzaj mnie!” – pewnie tak brzmi modlitwa, która spełniła się w życiu
Weroniki i Elżbiety. W tym czasie, gdy uczniowie boją się publiczności i znikają jak proch
na wietrze, stoi dzielna i odważna św. Weronika obok krzyża dźwiganego przez
Chrystusa. Podobnie młoda kobieta z Wartburga nie daje się powstrzymać i zastraszyć
drwinami otoczenia. Schodzi na dół do miasta, by spotkać się z nędzą, chorobami i
ubóstwem. Młoda kobieta na Wartburgu nie jest obrazem słabości, obolałości, próżności i
przewrażliwienia, lecz jest pełna cierpliwości, dzielności i uprzejmości. Ona nie biega po
trampolinie publicznych opinii i trendów, lecz samotnie idzie krzyżową drogą Chrystusa,
na której spotyka udręczonych i obciążonych, siostry i braci. Elżbieta nie jest związana
samouwielbieniem, własną doskonałością czy własną niewystarczalnością, ale wolna,
gotowa do usług Panu w ludziach. Jej piosenka nie brzmi „Nie ma nad wygodę”, lecz „żal
mi tego ludu”. To wszystko u św. Elżbiety nie jest owocem jej ascezy, lecz zrozumiałą
konsekwencją jej przynależności do Chrystusa. Dlatego jej styl życiowy nie jest
nacechowany znieczulicą czy ponuractwem lecz świętością i radością. „Jeśli Mnie kto
miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego,
i będziemy u niego przebywać.” (J 14, 23) To jest tajemnicą życiową św. Elżbiety. Jej
pasjonująca miłość Boga czyni z niej mieszkanie Boga, w którym On może rozporządzać i
przebywać tak, jak chce. Św. Elżbieta nie widzi w swojej inicjatywie dla ludzkości nic
nadzwyczajnego. Reaguje bardzo przelękniona, gdy ludzie ją o to zagadują. „Przecież to
powinno być samo przez się zrozumiałe w świecie” i „gdy Bóg w naszym sercu czyni
mieszkanie”. Elżbieta jest mistyczką czynu. Co w swoim sercu otrzymuje od Boga, to
przez swoje ręce ofiarowuje dalej ludziom. Serce stanowi centrum człowieka. Św.
Augustyn pisze: „Cor incurvatum in se”, tzn. serce samo w sobie jest zniekształcone.
Miłość przekształca człowieka z kształtu kuli w kształt krzyża. Otrzymuje on wtedy
otwarte ręce, niosące ramiona, i przebite serce. Po raz pierwszy stało się to widoczne w
Chrystusie. Miłość, która w Trójjedynym Bogu jest czystym uniesieniem wzwyż czyli
czystą wertykalnością, przyjmuje ludzką postać, która jest całkowitą horyzontalnością;
Chrystus jest w pełni związany z ziemią a pomimo tego nie przestaje być Bogiem. Ta
wertykalność powiązana z horyzontalnością w jednej osobie tworzy krzyż, tworzy
ukrzyżowanego. Każda miłość krzyżuje. To wiemy z pewnością, gdy komuś umiłowanemu
powiemy: „kocham cię aż do bólu”.
Pewne słowo Pana, którego nie ma w Biblii brzmi: „Kto Mnie jest blisko, jest blisko
ognia”. Ten ogień Pana jest jak siła, która wyrywa człowieka z kształtu kuli i daje mu
formę krzyża; z pięści człowieka czyni otwarte dłonie, z łokci – niosące ramiona, z serca
niezmierzoną głębię; sprawia, że człowiek przestaje się kręcić wkoło siebie, lecz
natychmiast czyni to wokół innych. Św. Elżbieta, która stoi przed naszymi oczami, została
wciągnięta z Chrystusem w ten proces przekształcenia. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie
zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u
niego przebywać.” (J 14, 23) Ta zażyłość z Bogiem nie jest sprawą pobożnych min,
religijnych szeptów lub czcigodnych fundatorów, lecz dzielnych, szczodrych i
wspaniałomyślnych ludzi tego typu, co Elżbieta i Weronika.
„Panie, pozwól mi stać, gdzie wieją wichry i nie oszczędzaj mnie!”. W Chrystusie nie ma
żadnych wygodnych miejsc, przy Jego boku wymagana jest inicjatywa. W
dechrystianizowanej Europie pożądani są tacy ludzie, którzy wychodzą na drogi szukać
Pana, w dzielności i solidarności; lub ci, którzy przy drogach tego świata wznoszą
przystanie Bożej miłości, by udręczonych i obciążonych przynajmniej na jakiś czas
przyjąć. Potrzebujący są u nich otoczeni miłosierdziem Boga w ludzkiej postaci. Weronika
podała Panu chustę solidarności i otrzymała czcigodne Oblicze Chrystusa. Elżbieta podała
Panu w dłoniach biednych chleb miłości i otrzymała za to Jego podziękowanie, gdy
powiedział: „Mnie to uczyniłaś” (por. Mt 24, 30). Jakim szczęściem jest, że możemy
dzisiaj służyć Panu jak kiedyś Elżbieta a wcześniej Weronika.
Uwierzyliśmy miłości
Konferencja Rodziny Franciszkańskiej
List z okazji 800-lecia urodzin
św. Elżbiety,
księżniczki węgierskiej,
landgrafa Turyngii
i tercjarki franciszkańskiej
Do wszystkich sióstr i braci Rodziny Franciszk
a w sposób szczególny do sióst
Trzeciego Zakonu Regu
i Franciszkańskiego Zakonu Św
Niech miłosierdzie Boże wypełni wasz
1. 800-lecie urodzin św. Elżbiety, 1207-2007
W przyszłym roku będziemy obchodzić 800-lecie urodzin św. Elżbiety, księżniczki węgierskiej, landgrafa
Turyngii i tercjarki franciszkańskiej. Rok jubileuszowy rozpocznie się 17 listopada 2006, w święto św. Elż
zakończy tego samego dnia w 2007 roku.
Trzeci Zakon Franciszkański czci św. Elżbietę jako swoją patronkę i cała rodzina franciszkańska zalicza ją
poczet swoich świętych. Pragniemy wykorzystać tę okazję, aby ukazać jej wyjątkowe świadectwo poświę
się Bogu poprzez naśladowanie Chrystusa i przemianę całej jej egzystencji dzięki miłości Boga.
Papież Benedykt XVI w programowej encyklice swojego pontyfikatu Deus caritas est, przypomniał
fundamentalny wybór chrześcijanina w słowach: „Uwierzyliśmy miłości Boga”. Mamy nadzieję, że nasza
umocni się w spotkaniu ze św. Elżbietą, która głęboko uwierzyła miłości.
W życiu św. Elżbiety dostrzegamy postawy, które bez żadnych zniekształceń odzwierciedlają Ewangelię J
Chrystusa: całkowite poddanie się woli Boga, wyrzeczenie się wszystkiego i stanie się jak dziecko, żeby
do królestwa Bożego, oraz radykalne praktykowanie nowego przykazania miłości.
Zapominając o sobie samej, starała się być blisko potrzebujących i odkrywała obecność Jezusa w ubogic
ludziach z marginesu społecznego, w głodnych i chorych (por. Mt 25). Całe swoje życie poświęciła na to,
obdarzać innych, zwłaszcza ubogich, dobrocią Boga, który jest Miłością.
Św. Elżbieta pragnęła radykalnie naśladować Jezusa, który będąc bogaty, stał się ubogi, według przykład
pozostawionego nam przez św. Franciszka. Wyrzekła się zaszczytów i ambicji światowych, przepychu dw
wygód, bogactwa i drogich strojów. Opuściła swój zamek i zamieszkała wśród ludzi odrzuconych, zranio
przez życie, aby im służyć. Jest pierwszą świętą franciszkańską kanonizowaną, ukształtowaną w ewange
kuźni św. Franciszka.
Wydarzenia, które wspominamy, czasami gubią się w mrokach odległej przeszłości obrosłej legendami, a
jesteśmy przekonani, że jeśli w tym roku jubileuszowym spotkamy się ze świętą i jej dziełem, ponad leg
zostaniemy ubogaceni.
2. Legenda i życie św. Elżbiety
Historia życia św. Elżbiety została poprzeplatana legendami, które są owocem czci, podziwu i fantazji lud
też podkreślają ważne aspekty jest osobowości. Jednakże nas najbardziej interesuje historia, która skryw
za legendą. Chcemy poznać jej wyjątkową osobowość oraz jedyną w swym rodzaju i wywierającą wielkie
wrażenie świętość. Nie powinniśmy jednak całkowicie pomijać legend, które otaczają jej osobę, gdyż są
jakby metaforą, jej portretem namalowanym żywymi kolorami.
Kim rzeczywiście była św. Elżbieta? Urodziła się w 1207 roku jako córka króla Andrzeja II i Gertrudy z An
Meran. Według tradycji węgierskiej przyszła na świat 7 lipca na jednym z ulubionych zamków rodziny
królewskiej, w Sarospatah, na północy Węgier. Jednak jeśli chodzi o datę urodzin, to pewny jest tylko ro
Zgodnie ze zwyczajem panującym w średniowieczu, Elżbieta została obiecana jako przyszła żona dla
niemieckiego księcia Turyngii. Gdy miała 4 lata powierzono ją delegacji niemieckiej, która przybyła w tym
do Presburga, najbardziej wysuniętego miasta na zachód ówczesnego królestwa Węgier.
Otrzymała staranne wykształcenie na zamku w Turyngii razem innymi dziećmi rodziny książęcej i, jak to
wówczas w zwyczaju, ze swym przyszłym mężem. Mając 15 lat poślubiła Ludwika IV, landgrafa Turyngii
którym wcześniej była już zaręczona. Elżbieta urodziła troje dzieci. Miała zaledwie 20 lat, kiedy została w
Zmarła z wycieńczenia w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r., mając 24 lata. Wkrótce po śmierci, w 1235
została kanonizowana przez Grzegorza IX. Życie św. Elżbiety, bardzo intensywne i pełne krzyży, zaprow
ją na szczyty świętości i uczyniło zawsze aktualnym wzorem wyrzeczenia i poświęcenia.
3. Żona i Matka
Przyjaciółki i służące Elżbiety zeznają, że jej pielgrzymka do Boga rozpoczęła się kiedy była jeszcze dziec
Jej zabawy, marzenia, modlitwy już od pierwszych lat dziecięcych były skierowane ku Bogu.
W 1221 roku, mając 15 lat, wyszła za mąż za landgrafa Ludwika IV z Turyngii. Ludwik i Elżbieta wzrasta
razem jak brat z siostrą. Uroczysty ślub odbył się w kościele św. Jerzego w Eisenach.
Do roku 1227 Elżbieta żyła jako wzorowa żona, matka, landgraf Turyngii, kobieta z wyższych sfer imper
Małżeństwo, chociaż zgodnie z ówczesnymi zwyczajami było zaaranżowane z racji politycznych i majątko
było nader szczęśliwe. Jako żona, Elżbieta wiele czasu przeznaczała na modlitwę, którą przeciągała aż do
późnych godzin nocnych modląc się w komnacie małżeńskiej. Wiedziała, że powinna całkowicie poświęci
Ludwikowi, ale słyszała też w swym sercu wołanie «innego oblubieńca»: „Pójdź za mną”.
Taka podwójna miłość była dla Elżbiety źródłem głębokiej radości i szczęścia, a nie konfliktu i wewnętrzn
rozdarcia. Bóg był najwyższą i bezwarunkową wartością, którą karmiła się jej miłość do małżonka, dziec
ubogich.
Cud róż, o którym wspomina legenda, nie oddaje w pełni prawdziwych relacji małżeńskich. Kiedy Elżbiet
fartuchem napełnionym chlebem została zaskoczona przez męża, nie miała żadnego powodu ukrywać te
faktu przed nim. Nie było więc potrzeby, żeby chleby przemieniły się w róże. Bóg nie dokonuje bezużyte
cudów.
Elżbieta urodziła troje dzieci: Hermana, dziedzica tronu, Zofię i Gertrudę. Ta ostatnia urodziła się, gdy oj
nie żył (1227), zmarłszy na zarazę w drodze do Ziemi Świętej w czasie wyprawy krzyżowej. Elżbieta mia
wówczas 20 lat.
Gdy umarł jej małżonek, umarła także księżniczka a narodziła się siostra pokutująca. Biografowie nie są
czy została wygnana z zamku w Wartburgu czy opuściła go z własnej woli. Odpowiedzią na jej osamotnie
odrzucenie był hymn dziękczynny Te Deum, który na jej prośbę został odśpiewany w kaplicy franciszkan
4. Elżbieta jako tercjarka franciszkańska
Elżbieta Węgierska była kobietą, która w sposób najbardziej autentyczny żyła duchem pokuty św. Franci
Historycy spierali się czy była tercjarką franciszkańską. Musimy zdać sobie sprawę, że w czasach, gdy ż
Elżbieta nie używano jeszcze nazwy „tercjarka”. Ale byli liczni mężczyźni i kobiety, którzy prowadzili życ
pokuty ukazane przez św. Franciszka i rozpowszechniane przez jego braci.
Bracia mniejsi przybyli do Eisenach, stolicy Turyngii, pod koniec 1224 roku lub na początku 1225. W tym
na zamku w Wartburgu przebywał dwór książęcy pod rządami Ludwika i jego żony Elżbiety.
Zwyczaj głoszenia kazań do ludu, przejęty przez braci od św. Franciszka, polegał na zachęcaniu do prow
życia pokutnego, czyli wyrzeczenia się mentalności tego świata, praktykowania modlitwy i umartwienia,
czynienia dzieł miłosierdzia. Ten styl życia św. Franciszek opisał w Zachęcie dla braci i sióstr pokutującyc
W życie pokutne wprowadził Elżbietę, otwartą już na wartości duchowe, franciszkanin Rudiger. Świadect
odnoszące się do jej związku z duchowością franciszkańską są liczne i niepodważalne:
-
Elżbieta podarowała braciom franciszkanom kaplicę w Eisenach.
-
Tkała wełnę na habity dla braci mniejszych.
- Gdy została wyrzucona z zamku, samotna i opuszczona przez wszystkich, poprosiła franciszkanów
zaśpiewanie Te Deum jako dziękczynienie Bogu.
- W Wielki Piątek, 24 marca 1228 roku, z rękami położonymi na ogołoconym ołtarzu, złożyła public
profesję w kaplicy franciszkanów. Przyjęła wtedy szary habit jako zewnętrzny znak pokuty.
- Cztery służące, które były przesłuchiwane w czasie procesu kanonizacyjnego, również przyjęły s
habit. Licha tunika, w której Elżbieta chciała być pochowana, była znakiem jej nowej tożsamości.
- Uczyniła św. Franciszka, kanonizowanego kilka miesięcy wcześniej, patronem szpitala w Marburg
(1229).
-
Anonimowy autor z Zwettl (1236) twierdzi, że Elżbieta „nosiła szary habit braci mniejszych”.
Praktykowanie z wielką gorliwością ubóstwa przez Elżbietę, jej całkowite poświęcenie się Bogu i proszen
jałmużnę było tym, czego św. Franciszek wymagał od swoich naśladowców.
Te świadectwa są potwierdzone także przez inne źródła, jak reguły i dokumenty franciszkańskie, które u
życie pokutne Elżbiety: Memoriale Propositi, pierwotna Reguła braci i sióstr pokutujących, analogie i
porównania między św. Elżbietą a św. Franciszkiem.
5. Dwa rodzaje ślubów złożonych przez św. Elżbietę
W źródłach biograficznych znajdujemy dwa rodzaje ślubów, które złożyła Elżbieta i dwa sposoby ich
przeżywania. Poprzez pierwszą profesję wstąpiła do zakonu braci i sióstr pokutujących, kiedy żył jeszcze
mąż. Na ręce Konrada z Marburga, złożyła śluby posłuszeństwa i czystości. Konrad, słynny kaznodzieja
wyprawy krzyżowej i inkwizytor, ubogi i bardzo surowy, był prawdopodobnie kapłanem diecezjalnym. E
za zgodą swego męża Ludwika, wybrała go dlatego, że był ubogi. Owi wysłannicy papiescy nie musieli b
koniecznie franciszkanami. Św. Franciszek w swojej Regule niezatwierdzonej (1221) napisał, że „żadna w
kobieta nie może być przez jakiegokolwiek brata przyjęta pod posłuszeństwo, lecz otrzymawszy od niego
duchowną, niech czyni pokutę, gdzie chce” (XII).
Wraz z Elżbietą złożyły śluby trzy służące lub towarzyszki. Stworzyły razem małą wspólnotę modlitwy i ż
ascetycznego pod przewodnictwem przełożonego Konrada. Po śmierci męża Elżbiety, razem z nią opuści
zamek, aby żyć wśród ubogich. Pocieszały Elżbietę, gdy przeżywała trudne chwile samotności i odrzucen
Razem z nią w Wielki Piątek, 1228 roku, złożyły drugie śluby publiczne, tworząc małą wspólnotę zakonną
Przywdziały taki sam szary habit, miały tę samą wolę czynienia miłosierdzia, wspólnie spożywały posiłki
pracowały, razem odwiedzały domy ubogich, a Elżbieta polecała im zdobywać pożywienie i rozdzielać je
potrzebującym. Mamy tu do czynienia z prawdziwym życiem zakonnym kobiet, które złożyły śluby i pośw
się posłudze ubogim, odrzuconym, chorym i pielgrzymom. Była to pewna forma życia konsekrowanego
prowadzonego w świecie bez ścisłej klauzury.
Ale na kanoniczne zatwierdzenie przez Kościół takiego stylu życia wspólnotowego kobiet trzeba było czek
wiele wieków. Jedyną wówczas formą kanoniczną życia żeńskich wspólnot dopuszczaną przez Kościół by
w zamkniętym klasztorze.
Elżbieta, bez wątpienia, potrafiła zharmonizować oba wymiary życia duchowego: głęboką, wewnętrzną
modlitwę i posługę ubogim („Mariam induit, Martham non exuit” - Przyjęła rolę Marii, ale nie odrzuciła ro
Marty).
Dzisiaj istnieje około 400 żeńskich instytutów zakonnych TOR, w których jest prawie sto tysięcy zakonni
ślubach, które naśladują św. Elżbietę w życiu aktywnym i kontemplacyjnym i mogą uważać się za
spadkobierczynie jej duchowego dzieła.
6. Księżniczka i miłosierna siostra pokutująca
Krótkie życie Elżbiety obfitowało w pokorną służbę, radość i cierpienie. Jej wielka hojność i pomoc ubogi
budziła zgorszenie na zamku w Wartburgu, nie pasowało to do tamtejszych zwyczajów. Wielu wasalów u
ją za szaloną. Był to dla Elżbiety jeden z najcięższych krzyży: brak zrozumienia ze strony społeczeństwa
którego należała, dla jej pragnienia niesienia pomocy potrzebującym.
Gdy była jeszcze księżniczką i sprawowała władzę w czasie nieobecności męża, musiała stawić czoła klęs
nieurodzaju, która spowodowała głód w całym kraju. Nie zawahała się opróżnić zamkowych spichlerzy, ż
nakarmić głodujących. Elżbieta osobiście posługiwała biednym i chorym. Troszczyła się o trędowatych i
odrzuconych przez społeczeństwo, podobnie jak św. Franciszek.
Dzień po dniu, godzina po godzinie, uboga pośród ubogich, żyła i czyniła dzieła miłosierdzia w morzu cie
i nędzy, które ją otaczało.
W ludziach nieszczęśliwych Elżbieta widziała osobę Chrystusa (Mt 25, 40). Dawało jej to siłę do przezwy
naturalnej odrazy, tak że nawet zdobyła się na ucałowanie gnijących ran trędowatego.
Elżbieta nie tylko angażowała serce w swoją działalność dobroczynną, lecz także rozum. Wiedziała bowie
pomoc potrzebującym w ramach zorganizowanej instytucji jest bardziej skuteczna i trwała. Kiedy żył jes
mąż, przyczyniła się do fundacji szpitali w Eisenach i Gotha. Potem ufundowała szpital w Marburgu, któr
się jej ukochanym dziełem w okresie wdowieństwa. W celu zagwarantowania mu ciągłej opieki stworzyła
wspólnotę zakonną ze swoich przyjaciółek i służących.
Pracowała własnymi rękoma: w kuchni, przygotowując posiłki i myjąc talerze; w szpitalu posługiwała cho
służące, które chciały jej w tym przeszkodzić, oddalała. Tkała wełnę i szyła ubrania dla ubogich i aby za
na chleb.
7. Elżbieta oddawała się kontemplacji i dążyła do świętości
Świętość widziana była w historii Kościoła jako szaleństwo krzyża. A szaleństwo Elżbiety było przedziwne
życiu szczególnym blaskiem lśni cnota miłości. Jej życie było całkowicie ukierunkowane na czynienie dob
Było pieśnią miłości, ułożoną ze służby i wyrzeczenia.
Postanowiła żyć Ewangelią w sposób prosty, sine glossa - jak mawiał św. Franciszek - pod każdym wzglę
duchowym i materialnym. Nie pozostawiła żadnych pism, ale liczne wydarzenia z jej życia mogą być
zrozumiane tylko wówczas, gdy przyjmiemy dosłowne pojmowanie przez nią Ewangelii. Przełożyła na ko
życie program Jezusa przedstawiony w Ewangelii:
- Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewan
zachowa je (Łk 17, 33; Mk 8, 35).
- Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie
naśladuje (Mk 8, 34-35).
- Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w
Potem przyjdź i chodź za Mną (Mt, 19, 21).
Żarliwość i wewnętrzna moc św. Elżbiety pochodziła z jej relacji z Bogiem. Modlitwa jej była głęboka,
nieustanna, czasami nawet wpadała w ekstazę. Stała świadomość obecności Boga była źródłem jej siły,
i zaangażowania na rzecz ubogich. Ale także spotkanie Jezusa Chrystusa w ubogich pobudzało ją do wia
modlitwy.
Jej pielgrzymka do Boga charakteryzowała się coraz większym wewnętrznym oderwaniem od świata, aż
osiągnęła całkowite ogołocenie, jak Chrystus na krzyżu. Pod koniec życia nie pozostawiła dla siebie nic o
ubogiej szarej tuniki pokutnej, którą chciała zachować jako znak oddania się Bogu i w której pragnęła by
pochowana.
Elżbieta promieniowała radością i pogodą ducha. W głębi jej duszy królował pokój. Przeżywała doskonałą
radość, której uczył św. Franciszek, w przeciwnościach, samotności i cierpieniu. „Powinniśmy uszczęśliwi
ludzi”, mówiła do swoich służących - sióstr.
8. Zakończenie
Elżbieta była jak jaśniejąca gwiazda i zwiastunka nadziei. Sprawiła, że w sercach wielu ludzi zabłysło św
Przynosiła pociechę ludziom zgnębionym na duchu. Nikt nie zliczy otartych przez nią łez, opatrzonych ra
przywróconej miłości.
Jej świętość miała różne odcienie i była bogata w nadzwyczajne cnoty. Już nie tylko męczennicy i dziewi
wynoszeni na ołtarze, ale także kobiety zamężne, matki i wdowy.
Elżbieta praktykowała przykazanie miłości chrześcijańskiej jako osoba świecka, żona i matka. Ale po złoż
ślubów stała się kobietą całkowicie poświęconą Bogu i posłudze ubogim.
Trzeci Zakon św. Franciszka, zarówno Regularny, jak i Świecki, postawił sobie za zadanie ożywić pamięć
Patronki w 800 lecie jej narodzin i przedstawiać ją jako światło i wzór życia ewangelicznego. Rodzina
franciszkańska chce uczcić pierwszą kobietę, która osiągnęła świętość naśladując Chrystusa według spos
życia ukazanego przez św. Franciszka.
Jeśli wspominamy narodziny św. Elżbiety, jej szczególną osobowość i wrażliwość, to dlatego, że dzięki le
poznaniu i podziwianiu jej cnót również my możemy stać się narzędziami pokoju i nauczyć się wlewać ba
miłości w rany ludzi odrzuconych przez społeczeństwo, czynić bardziej ludzkim nasze środowisko i ociera
Czyńmy dobro tam, gdzie miłosierdzie Ojca jest jeszcze nieznane. Niech przykład życia i wstawiennictwo
Elżbiety dodaje nam odwagi w pracy dla ubogich i oświeca naszą drogę duchową do Boga, źródła miłośc
jest Dobrem, całym Dobrem, najwyższym Dobrem, pokojem i radością.
Rzym, 17 listopada 2006
W Święto św. Elżbiety
Główne źródła bibliograficzne Listu:
1. Konrad z Marburga, List, zwany także Summa Vitae, skrót biograficzny.
2. Dicta quatuor ancillarum [Świadectwa czterech służących].
3. Cezariusz z Heisterbach, cysters, Vita sancte Elysabeth lantgravie, 1236.
4. Anonim z Zwettl, cysters, Vita Sanctae Elisabeth, Landgravie Thuringiae, 1236.
5. Kronika z Reinhardsbrun, opactwa benedyktyńskiego.
6. Anonim Franciszkański, Vita beate Elisabeth, koniec XIII w.
7. Dietrich z Apolda, dominikanin, Vita S. Elisabeth, przełom 1289 - 1291 roku.
WARTBURG
ELISABETHGALERIE
Moritz von Schwind, 1855
Sceny z życia św. Elżbiety
Cud z różami
Karmienie głodnych
Podawanie napoju spragnionym
Odziewanie nagich
Przyjmowanie bezdomnych
Odwiedzanie chorych
Pocieszanie więźniów
Grzebanie umarłych
Pożegnanie Elżbiety z mężem wyruszającym na wyprawe krzyżową
Elżbieta opuszcza wraz z dziećmi Wartburg
Elżbieta umiera jako zakonnica
Uroczysta Translacja relikwii św. Elżbiety w Marburgu
.
MARBURG
Gotycki kościół św. Elżbiety
.
Elżbieta odwiedza chorego, witraż
.
Elżbieta karmi głodnego, witraż
..
Relikwierz św. Elżbiety w zakrystii kościoła

Podobne dokumenty