Pobierz artykuł - Wrocławskie Studia Politologiczne
Transkrypt
Pobierz artykuł - Wrocławskie Studia Politologiczne
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE Ludwik Habuda Niedialogiczna polityka. Przypadek IV RP Przedmiotem artykułu jest niedialogiczność polityki, jej istota, przyczyny i konsekwencje. Problem rozważam na gruncie praktyki politycznej IV RP. Jednak samą niedialogiczność polityki postrzegam nie jako właściwość tylko polityki uprawianej w IV Rzeczpospolitej, ale polityki w ogóle, a polityki demokratycznej w szczególności. Jeśli polityka to walka o zdobycie i utrzymanie władzy, to w walce liczy się argument siły, a nie siła argumentu. Walka to przeszkadzanie rywalowi, rzucanie mu kłód pod nogi, zwycięża w niej nie (metodologicznie) racjonalniejszy, lecz skuteczniejszy w swych zabiegach. Przypomnijmy za T. Kotarbińskim: „przez walkę rozumiem splot działań różnych osób lub zespołów osób, kiedy cele działających są niezgodne i jedni drugim usiłują przeszkodzić w dążeniach” (1984, s. 127). W systemach demokratycznych polityczna walka wyróżnia się tym, że w roli sędziów wskazujących zwycięzców występują wyborcy. Pokonanie politycznego przeciwnika sprowadza się do większej skuteczności zabiegów pozyskujących sympatie swego rodzaju wyborczego jury. W takiej walce, jeśli sięga się do prawdy i dialogu, to tylko wówczas i o tyle, o ile przez choćby jedną z walczących stron sięganie takie uważane jest za korzystne dla niej. Źródła niedialogiczności polityki zdają się więc tkwić w przekonaniu polityków o niedialogiczności ich wyborców. W dyskursie z wyborcami chodzi nie o przekonanie ich do czegokolwiek, lecz o pozyskanie ich akceptacji. W niedialogicznej demokratycznej polityce wyborca – wbrew samej istocie demokracji – jest nie tyle stroną politycznego dialogu, co przedmiotem wpływania polityków na jego sympatie. I tutaj powstaje zasadnicze pytanie: jak długo metafora walki wystarcza do trafnego opisu natury demokratycznej polityki? Otóż antagonistyczna wizja polityki zdaje się zubażać obraz polityki i wszystkich uwikłanych w nią. Czy dążąc do zwycięstwa w wyścigu do władzy, nie należałoby pamiętać o możliwościach – po jej zdobyciu – konstruktywnego jej wykorzystania? Sprawowanie władzy to także służba społeczna, to wykorzystywanie jej po to, by budować. Jeśli więc zwycięstwo w procesie ubiegania się o władzę nie ma okazać się zwycięstwem Pyrrusowym, byłoby dobrze, aby nie było osiągnięte za cenę zerwania dialogu ze zbyt wieloma; zwłaszcza z tymi, z którymi współpraca może okazać się przydatna już po zdobyciu władzy. W stosunku do zmierzających do władzy bez względu na koszty (po trupach) rodzi się graniczące z pewnością podejrzenie, iż władza jest dla nich nie środkiem do celu, lecz celem samym w sobie. Istotną słabością politycznej niedialogiczności wydaje się zwłaszcza jednostronność w postrzeganiu natury ludzi, jednostronność WROCŁAWSKIE STUDIA POLITOLOGICZNE 9/2008 Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 19 2008-11-24 14:18:23 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 20 polegająca na odwoływaniu się do ich ciemniejszej strony: zewnątrzsterowności, emocjonalności, skłonności do igrzysk, kosztem autosterowności, rozumu, myślenia, racjonalności i siły spokoju. Jeśli w kwestii dialogiczności i niedialogiczności IV RP różni się od Trzeciej, to różnice te zdają się tkwić, po pierwsze, w otwartości, z jaką ta, chronologicznie późniejsza, do niedialogiczności się odwołuje, wręcz w prowokacyjnym sięganiu do niej, po drugie zaś w pozycji zajmowanej na politycznej arenie. Spektakularnie niedialogiczne były A. Leppera blokady dróg czy wysypywanie zboża na tory, L. Millera zapowiadane w kampanii wyborczej 2001 roku wyrastanie gruszek na wierzbie. Była to jednak zawsze niedialogiczność albo politycznego marginesu, albo z kategorii kabaretowych. W III RP jej pozostające w grze polityczne elity nigdy nie budowały swej politycznej pozycji na eksponowaniu własnej niedialogiczności. W IV RP niedialogiczność przekroczyła ramy kampanii wyborczych, opanowała salony rządzących, łącznie z parlamentem i rządem, stała się chlebem powszednim polityków starających się w ten sposób przykuć uwagę i podtrzymać przychylność politycznego audytorium. Ba, premier J. Kaczyński w sierpniu 2007 roku, zapowiadając prowadzenie parlamentarnej kampanii wyborczej w konwencji plebiscytu, kolejny raz potwierdził, że rządzące wówczas Prawo i Sprawiedliwość, choć już niemające za sobą parlamentarnej większości, w swej niedialogiczności w uprawianiu polityki nadal tkwiło i nie zamierzało z niej rezygnować, mimo iż prawie dwa lata jej praktykowania doprowadziły do rozpadu rządzącej koalicji i rozpisania przedterminowych wyborów. Odbiór takiego sposobu uprawiania polityki przez zewnętrznego obserwatora może nasuwać skojarzenia z podejrzeniami tak uprawiających politykę o przynajmniej brak uszanowania dla reguł demokracji. Tymczasem, jak sądzę, wcale nie jest to skojarzenie do końca uprawnione. Niedialogiczna polityka równie dobrze daje się uprawiać w ramach mechanizmów respektujących reguły demokracji. Ośmielam się nawet postawić tezę, iż niedialogiczność i dialog w demokratycznej polityce uzupełniają się, stanowiąc jedną z konstytutywnych dla każdej demokracji antynomii. Więcej, niedialogiczność w demokratycznej praktyce politycznej daje o sobie tym bardziej znać, im szersze jest grono tych, o których polityczne upodmiotowienie zabiega się i stara się je wykorzystać. Wykorzystać tym bardziej, im mniej przygotowane do uczestnictwa w dialogu jest samo dynamizowane przez niedialogiczność polityczne audytorium. Nie ma niedialogicznej polityki bez podobnie niedialogicznie zachowującego się, instrumentalnie wciąganego w nią społeczeństwa. Jeśli polityka IV RP robi wrażenie wyróżniającej się swą niedialogicznością, to bodajże przede wszystkim dlatego, że ci, którzy zdominowali w niej arenę polityczną, na scenie politycznej starają się uzyskać najpierw (teatralny) poklask ze strony audytorium (widzów), a następnie zamienić go w zapewniające zwycięstwo na politycznej arenie głosy wyborców. Chodzi zwłaszcza o poszerzenie politycznej sceny o tych – zarazem widzów i wyborców – którzy jako pozbawieni wiary w sens własnego politycznego zaangażowania pozostawali poza instytucjonalną polityką. Właściwy tak politycznie zdynamizowanym niski poziom kultury politycznej sprawia, że dyskurs niedialogiczny jest dla nich bardziej przekonujący od dyskursu dialogicznego. Ważniejsze od rozumowych racji stają się emocje, mobilizowanie za i przeciw. Tak pobudzana polityczna aktywność wręcz żywi się niedialogicznością politycznego dyskursu, a utylitarnie wykorzystywana przez polityków, utwierdza ich w przekonaniu o skuteczności uprawiania niedialogicznej polityki. Ale za jaką cenę i z jakimi (niezamierzonymi?) konsekwencjami? Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 20 2008-11-24 14:18:23 21 Odnosząc niedialogiczność do systemów politycznych w ogóle – zarówno autokratycznych, jak i demokratycznych – a nie tylko praktyki politycznej IV RP, staram się wnieść swój wkład w podtrzymywanie uogólnionego pozytywnego obrazu demokracji, ze spokojem – choć przyznam, że jednak nie stoickim – staram się przyjmować jako nie do uniknięcia jej pewne rozchodzenie się z ideałem1. Ograniczenie empirycznej bazy opisu i analizy zjawiska niedialogiczności polityki tylko do IV RP w przypadku wypowiadającego te słowa wynika tylko i wyłącznie z pełniejszej znajomości praktyki uprawiania polityki tu i teraz oraz, jak mam nadzieję, lepszego zrozumienia kulturowej wymowy obserwowanych zachowań. Jeśli nam się wydaje, że polskie standardy uprawiania polityki odbiegają zasadniczo – zwłaszcza in minus – od przyjętych w stanowiących dla nas punkt odniesienia demokracjach zachodnich, to jednak w ogólności mylimy się. Formułując taką myśl, nie przytaczam argumentów potwierdzających ją. Ale nie czynię tego nie dlatego, że argumentów takich nie byłbym w stanie przywołać, lecz dlatego, że przywoływanie ich wymagałoby przygotowania odmiennego od niniejszego opracowania. Budowa IV Rzeczpospolitej stała się hasłem politycznym – inaczej niż poprzedzająca ją Rzeczpospolita Trzecia, ex ante opatrzona wyróżniającym ją znacznikiem – już na etapie kampanii wyborczej chronologicznie poprzedzającej ją2. Ta nowa Rzeczpospolita miała być w odróżnieniu od poprzedniej sprawiedliwą i wolną od korupcji, miała być państwem wolnym od doświadczającej jej poprzedniczkę rozbieżności między spełniającym demokratyczne standardy stanem formalnoproceduralnym i faktycznym niedotrzymywaniem ich w sferze wartości. Miała być państwem jak najdalszym od uosabiającego wszelkie zło, żywiącego się korupcją Rywinlandu, spoza którego nie widać nic, co mogłoby zasługiwać na pozytywną ocenę. INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE Tak politycznie zaangażowani, uczestnicząc w polityce, nie uczą się rozważnych wyborów, nie wybierają bowiem między racjami, lecz podążają za uwodzącymi i porywającymi ich. Rozprawiając o niedialogiczności polskiej polityki, samą niedialogiczność traktuję jako pozór dialogu, zaprzeczenie dialogu merytorycznego. Aby wyjaśnić, czym jest dialog, sięgam do myśli ks. J. Tischnera: „Dialogiem nie jest pierwsza lepsza rozmowa człowieka z człowiekiem, lecz jedynie taka rozmowa, w której świadectwo drugiego człowieka zostaje uznane za niezbędne źródło wiedzy o przedmiocie, którego rozmowa dotyczy. Dialog to oczywiście pewna metoda poznania. Nie jest to oczywiście metoda powszechna, metoda każdej nauki i każdego sposobu uzyskiwania wiedzy. Na przykład w matematyce poznanie nie ma charakteru dialogicznego, lecz monologiczny: aby poznać, że dane rozwiązanie matematyczne jest prawdziwe, nie potrzebuję się odwoływać do świadectwa drugich, wystarczy samo porównanie wniosków z założeniami. Dialog jest metodą poznania w humanistyce, w naukach społecznych, w historii, jest też integralnym składnikiem poznania religijnego. Bez dialogu nie może się obejść autentyczne życie społeczne. Aby wiedzieć, kim ja jestem, muszę spojrzeć na siebie nie tylko własnymi oczami, ale również oczami innych, jakby z zewnątrz. Podobnie inni – jeśli chcą poznać prawdę o sobie, muszą odwołać się do naszego, do mojego świadectwa o nich” (Tischner 2002, s. 244–245). Uprawiający niedialogiczną politykę dyskutują pozornie, wygłaszają monologi, którymi starają się epatować audytorium, nawet wymieniając poglądy o tym samym przedmiocie, niekoniecznie mówią o tym samym. Pozornie przekonując się, naprawdę nie poszukują płaszczyzn porozumienia, nie starają się dojść lub choćby zbliżyć do wspólnie podzielanych konkluzji, lecz zrobić wrażenie na obserwujących ich. Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 21 2008-11-24 14:18:24 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 22 Trzecia RP to instytucjonalnie wolnorynkowa gospodarka i liberalna demokracja w wariancie kojarzącym monocentryzm z charakterystycznymi dla policentryzmu grupowymi porozumieniami (Karpiński 1989, s. 41). Wybór takiego, a nie innego ustrojowego modelu nie był oczywisty i z różnych względów zawsze byli tacy, którzy byli i pozostali wobec niego krytyczni. O zasadną krytykę było tym łatwiej, że w praktyce funkcjonowanie obydwu systemów nieformalnie zawsze mniej lub bardziej odbiegało od swych wzorców. SLD-owskie, z lat 2001– 2005, zawłaszczanie państwa, rozpychanie się Rywinlandu miało swoich – ze znacznie mniejszym rozmachem i bardziej dyskretnie działających – poprzedników we wszystkich wcześniejszych, kolejno następujących po sobie koalicjach rządzących, we wszystkich uczestniczących w sprawowaniu władzy partiach politycznych i wśród wielu znaczących polityków. To w końcu nie SLD stworzył szafę Lesiaka. We wczesnych latach 90. swoją spółkę „Telegraf ” miało także kierowane przez braci Kaczyńskich Porozumienie Centrum, a prominentny polityk partii uprzedza przestępców o skierowanej przeciwko nim akcji organów ścigania. Konstytutywne dla Trzeciej RP nieformalne mechanizmy polityczne i gospoarcze, jej formalnoproceduralnie demokratyczno-liberalny polityczny i konkurencyjny, wolnorynkowy gospodarczy systemy nie wzmacniały i nie czyniły ich faktycznie bardziej skonsolidowanymi, lecz korodowały oraz oddalały od przyjętych i publicznie przedstawianych – konstytucyjnego i teoretycznego – wzorców (Habuda 2005, rozdz. III; Habuda, Habuda 2006, rozdz. VI). To, co godziło w demokratyczne podstawy Trzeciej Rzeczpospolitej, to nie tylko głośne, zwracające na siebie uwagę afery, ale również przybierający na sile korporacjonizm, umacnianie się – pod sztandarami demokracji, samorządności i decentralizacji – karmiących się uszczuplaniem dobra wspólnego partykularnych środowiskowych interesów (ibidem, passim). Na personalny skład tych, którzy mieli najbardziej znaczący udział w oddalaniu stanu faktycznego od formalnego i pożądanego, przesądził sam kontraktowy charakter przejścia, generalne „przejęcie” przez Trzecią Rzeczpospolitą „osobowego dziedzictwa” PRL-u (Habuda, Habuda 2006), które wspólnie z uczestniczącą w Okrągłym Stole elitą solidarnościowo-opozycyjną stworzyło staro-nową elitę władzy. Czy się nam to podobało czy nie, czy tego chcieliśmy czy nie, w systemową transformację wkroczyliśmy z wielorakimi pozostałościami Polski Ludowej, w tym zwłaszcza z jej politycznymi aktorami – myślę przede wszystkim o elitach, ale nie tylko, bo także i o rządzonym, ukształtowanym przez PRL-owski system społeczeństwie – dysponującym własnym ukształtowanym, politycznie „naznaczonym” kapitałem ludzkim i społecznym, uznawanymi wartościami, wzorcami zachowań, własnymi kontaktami i interesami, tak czy inaczej wspierającymi bądź utrudniającymi, zawsze jednak współkształtującymi nowy system. Takie „obciążenie przeszłością” to po prostu zachęta do wykorzystania w politycznej walce odciśniętego na III RP – traktowanego przez jej krytyków jako obciążającego – historycznego piętna. Radykalną – odwołującą się do moralności i polityki – zmianę w składzie beneficjentów i „ofiar” PRL-u i III RP miało pociągnąć za sobą budowanie IV RP, zapowiadane już przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi 2005 roku przez pozostające w opozycji do rządzącego wówczas Sojuszu Lewicy Demokratycznej zarówno Prawo i Sprawiedliwość, jak i Platformę Obywatelską. Naprawa Rzeczypospolitej – uczynienie jej wolną od korupcji3, przyjazną jej obywatelom, silną, uczciwą i sprawiedliwą – to podstawowe hasła głoszone przez kierujących obydwiema partiami. Hasła i zawołania, wypisane na sztandarach wszystkich z wy- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 22 2008-11-24 14:18:24 23 padu Unii Wolności, odejścia z niej skrzydła bardziej liberalnego niż jej ówczesne kierownictwo, wcale jednak nie wojowniczo antykomunistycznego. Występujący w roli założycieli Platformy trzej tenorzy – M. Płażyński, D. Tusk i A. Olechowski – to politycy z ówczesnej najwyższej półki, w szczególności w swoim czasie blisko współpracujący lub przynajmniej wspierający prezydenta Lecha Wałęsę. Dodajmy do tego, że „80% wyborców Ligi (Polskich Rodzin – L.H.) z 2001 roku stanowili ci, którzy wcześniej głosowali na AWS. Popierali więc ugrupowanie z głównego nurtu polityki, nawet jeśli na jego listach wyszukiwali kandydatów wspieranych przez Radio Maryja. Byli to zatem ludzie, dla których «wyrazistość» nie była aż tak istotna” (ibidem). Nie ma powodów sądzić, iż wyrazistość ta na tyle ugruntowała się, że sam elektorat uczyniła stabilnym, nieprzechodnim. Krytycy Trzeciej RP i zapowiadający budowę Czwartej nie byli ludźmi nowymi w polityce, oni sami również mieli swój znaczący udział w kształtowaniu Trzeciej po stronie solidarnościowej. Opinii publicznej jednak jako mający swój udział w budowie Trzeciej Rzeczypospolitej nie przedstawiali się. Takie odcięcie się od zaszłości udało się zwłaszcza wyróżniającemu się agresywnością ataków na III RP Prawu i Sprawiedliwości. Wyborcza skuteczność takiej wojowniczej retoryki, prowadzącej uprawiające ją PiS do podwójnego – parlamentarnego i prezydenckiego – zwycięstwa w II turze wyborów, to argument na rzecz uznania jej za przydatną nie tylko w kampaniach wyborczych, ale i podtrzymującą poparcie dla rządzących w ogóle. Za przemawiające za jej kontynuowaniem można było również odebrać dążenie do utrzymania powyborczego poparcia przesądzających o końcowym sukcesie w wyborach prezydenckich słuchaczy kierowanego przez o. T. Rydzyka Radia Maryja oraz wyborców w I turze wyborów prezydenckich oddających swój głos na A. Leppera. INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE jątkiem SLD ugrupowań politycznych, miały zapewnić im poparcie wyborców i doprowadzić do władzy. To, co je programowo między sobą (od zawsze) różniło – a co niekoniecznie było zauważane i doceniane – to nie wspólnie podzielany krytycyzm wobec niedawnej przeszłości, lecz poglądy na przyszły kształt systemu. W przypadku dwóch najsilniejszych po wyborach partii różniły je poglądy na obecność państwa w gospodarce i w sferze socjalnej – więcej jego bezpośredniej obecności w przypadku PiS-u, a mniej w przypadku PO – ale także pozycja samorządu terytorialnego, rozumienie państwa prawa, pojmowanie polityki historycznej, stosunek do Kościoła czy Unii Europejskiej. Przesadzone przeciwstawienie PiS-owskiej społecznej wrażliwości i solidarności PO-owskiemu liberalizmowi to zabieg, którego dokonano – poprzez przeniesienie na politycznego konkurenta jednej z piętnowanych, przypisywanych właśnie III RP cech – w imię pozyskania wyborczego poparcia ze strony pewnej części elektoratu. W gronie krytycznych wobec PRL-u i III RP ujawniły się dzielące ich różnice, dodatkowo pogłębiane przez walkę o władzę i wyborczą rywalizację o poparcie ciągle inaczej dzielącego się elektoratu. Przynajmniej trzy spośród czterech krytycznych wobec III RP partii – na pięć, które weszły w 2005 roku do parlamentu – ukonstytuowało się na gruzach dezintegrujących się: stworzonej na bazie Solidarności jako związku zawodowego, Akcji Wyborczej Solidarność oraz w korzeniach równie postsolidarnościowej Unii Wolności. Znamienne, ale w wyborach parlamentarnych 2001 roku aż 40% wyborców, wówczas jeszcze raczkującego, PiS-u to byli (rozczarowani) wyborcy Unii Wolności, na drugim miejscu uplasowali się byli wyborcy AWS (Flis 2007). Sami bracia Kaczyńscy to żoliborscy inteligenci z naukowymi tytułami, mający za sobą doświadczenie piastowania bardzo wysokich stanowisk właśnie w Trzeciej RP. Z kolei Platforma to bezpośredni wynik roz- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 23 2008-11-24 14:18:24 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 24 Prawo i Sprawiedliwość, obciążając Platformę, zwłaszcza zaś D. Tuska jako jej przewodniczącego, odpowiedzialnością za niezawiązanie zapowiadanej w kampanii wyborczej koalicji4 swoje wejście w koalicję rządową z cieszącymi się złą reputacją Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin usprawiedliwiało swego rodzaju stanem wyższej konieczności, wyborem mniejszego zła w imię budowy opartej na prawdzie i moralności solidarnej IV RP. Skądinąd polityczny pragmatyzm i, nazwijmy to tak, moralny indyferentyzm PiS dały o sobie znać w kampanii prezydenckiej, również w kłamstwach i niedomówieniach wokół przeszłości dziadka D. Tuska oraz w skorzystaniu w kampanii wyborczej ze wsparcia – otwarcie demonstrującego swą ksenofobię, antysemityzm i odwoływanie się do nienawiści, najdelikatniej mówiąc, wyróżniającego się nietolerancją – kierowanego przez o. T. Rydzyka toruńskiego, katolickiego Radia Maryja. Nie chcę przesądzać, czy wybór przez Prawo i Sprawiedliwość takich, a nie innych partnerów politycznych ujawnił prawdziwą naturę tej partii, czy też jej zdominowanie przez orientację na władzę. W przypadku przyjęcia drugiej z tych dwu interpretacji, może za nią dodatkowo przemawiać dominacja w koalicji nad mniejszymi i słabszymi partnerami. Na pewno jednak niedialogiczność dominującej na scenie politycznej partii dobrze trafiła w podobną niedialogiczność pewnej części elektoratu. Dojście do władzy poprzez niedialogiczną i korzystającą z czarnego PRL-u kampanię wyborczą, wejście w koalicję z partnerami szczególnie mało przygotowanymi do uprawiania politycznego dialogu, wreszcie uzyskanie wyborczego zwycięstwa za sprawą tej mniej gotowej i zdolnej do dialogu części elektoratu, po dodaniu do nich zabiegów o przejęcie wyborców dotychczas popierających koalicyjnych partnerów samo przez się utwierdzało w celowości kontynuowania niedialogicznego wariantu sprawo- wania władzy. Wariantu dającego poczucie siły, uwalniającego od trudu racjonalnej obrony własnych racji i odwołującego się do uproszczonego czarno-białego obrazu świata i zapewniającego – poprzez odwołanie się do konstruktu wroga – integrację i mobilizację własnych zwolenników. Zagrożeni w swych istotnych interesach atakowani odpowiedzieli w podobny sposób. Niedialogiczność języka politycznych oponentów to bodajże nie tylko odpowiedź ciosem na cios, ale także sposób na ukrycie za niedialogiczną retoryką faktycznego zaangażowania w obronę jak najbardziej realnych partyjnych i korporacyjnych interesów. Niedialogiczność w dyskursie dała o sobie znać w sporach międzypartyjnych, ale bodaj przede wszystkim w relacji klasa polityczna – opiniotwórcze środowiska społeczne. Podstawowej masie społeczeństwa przypadło spełnić w niej rolę biernego obserwatora, teatralnego widza, na którym trzeba zrobić wrażenie. Jak niedialogiczność dała o sobie znać? Oto jej wybrane, najbardziej rzucające się w oczy przejawy. Władza z misją, wbrew przeciwnościom naprawiająca państwo vs tropiący układy mitomani. Premier J. Kaczyński, tłumacząc dziennikarzom przyczyny odwołania atakowanego przez Samoobronę i LPR B. Wildsteina ze stanowiska prezesa zarządu TVP, wyznał: „I tak Paryż wart mszy, a IV Rzeczpospolita warta jest odwołania Wildsteina”. PiS jako budowniczy IV RP nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że cel uświęca środki. Sprawujący władzę jej zdobycia nie deklarują jako celu samego w sobie, głosząc wszem i wobec, że chcą ją wykorzystać dla naprawy Rzeczpospolitej, zepsutej przez rządzących przed nimi postkomunistów i współpracujących z nimi. Zbudowane przez PiS państwo ma być wolnym od korupcji i układów Trzeciej RP państwem sprawiedliwym i solidarnym. Przy czym, jeśli wnosić z obserwacji otaczającej politycznej rzeczywistości, ta zamierzona Czwarta Rzeczpospolita to Rzecz- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 24 2008-11-24 14:18:24 25 współpracowników (na poziomie partyjnym i personalnym) katastrofalny dla samej idei rewolucji” (Król 2007). Osiągnięcie wielkiego celu coraz bardziej oddalało się, a sam cel stopniowo tracił na mobilizującej użyteczności, w praktycznej realizacji coraz częściej zaczynał różnić nawet deklarujących jego realizację. Pojawiły się wątpliwości, czy chodzi o naprawę państwa, czy o władzę dla władzy. Czy dla naprawiających państwo tym, co się liczy przede wszystkim, nie jest dokonywana przy okazji likwidacji jednych, a powoływaniu innych instytucji wymiana kadr? Bez odpowiedzi pozostało także pytanie, dlaczego nawet nowe instytucje – poza tym, że zostały obsadzone przez naszych – miałyby być sprawniejszymi od poprzedzających je? Jeden z możliwych zabiegów mających ewentualnie uwolnić od odpowiedzialności za niepowodzenie deklarowanej i wdrażanej naprawy to utwierdzanie opinii publicznej w przekonaniu, że winnym wszelkich niepowodzeń jest najpoważniejszy polityczny konkurent. To przecież, jak wielokrotnie oznajmiali politycy PiS6, D. Tuska i Platformę Obywatelską, a nie J. Kaczyńskiego i Prawo i Sprawiedliwość obciążała odpowiedzialność za niezawarcie koalicji i niesformułowanie wspólnego koalicyjnego rządu, ale i za zawarcie koalicji z takimi, a nie innymi partnerami. Zabiegiem mającym podtrzymać wrażenie nieprzejednanej wrogości PO wobec PiS było np. puszczenie w obieg informacji (plotki?) o skierowaniu przez J. Kaczyńskiego do D. Tuska listu, na który odpowiadając, zmuszony byłby po raz kolejny zająć stanowisko w kwestii ewentualnej rządowej koalicji. Każda z odpowiedzi Platformy mogłaby być interpretowana jako potwierdzenie uprawiania przez nią polityki rozrabiackiej, destrukcyjnej i nieliczącej się z interesami państwa i narodu; odpowiedź negatywna pozwoliłaby nadto na przypisanie jej zamiaru porozumienia się z postkomunistami, bo przecież sama nie byłaby w stanie utworzyć rządu. Socjo- INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE pospolita rządzona właśnie przez nas (braci Kaczyńskich) i przez naszych (Prawo i Sprawiedliwość) oraz przyjmujących dyktowane przez nas warunki współpracy. Na ile po dwóch latach sprawowania władzy to naprawiane państwo bliższe było deklarowanemu?5 Okradający go i pasożytujący na nim nie zostali osądzeni i umieszczeni tam, gdzie sprawiedliwość umieścić by ich nakazywała. Nie znikło grono domagających się od państwa sprawiedliwości, do jednych występujących z roszczeniami (np. górników) dołączyli inni (lekarze, pielęgniarki czy kochający inaczej). Ba, nawet własne szeregi zaangażowanych w naprawę nie okazały się do końca czyste. PiS-owski wiceminister sprawiedliwości staje wobec perspektywy postawienia mu zarzutu dopuszczenia się komunistycznej zbrodni (IPN sprawdzi... 2007), PiS-owskiego wiceprezydenta Przemyśla odpowiednie służby zatrzymują pod zarzutem brania łapówek, PiS-owski minister sportu jako współpracowników dobiera sobie ludzi wymuszających łapówki od ubiegających się o zamówienia publiczne, minister spraw wewnętrznych i administracji odchodzi z rządu w atmosferze skandalu przypominającego SLD-owską aferę starachowicką, a wicemarszałek Senatu, gdy jeszcze nim nie był, naraził białostocki samorząd na milionowe straty, doprowadzając do wypłaty już upadłej spółce sięgającego wielu milionów wynagrodzenia za nieukończoną oczyszczalnię ścieków, wykorzystującą technologię, która przy obecnym stanie techniki nigdy nie mogła okazać się skuteczna. Dla naprawiającej partii jest bez znaczenia, że „Powolne i – z natury rzeczy – żmudne odzyskiwanie instytucji państwa demokratycznego, z jakim mamy do czynienia, jest sprzeczne z ideą rewolucji. Nie ma powodu oburzać się na samo ich odzyskiwanie, skoro Kaczyńscy chcieli pełni władzy w celu zasadniczej naprawy państwa. Natomiast sposób ich odzyskiwania okazał się nie tylko nieskuteczny, ale w wyniku złego doboru Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 25 2008-11-24 14:18:24 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 26 technika taka w pewnym zakresie i do pewnego stopnia była skuteczna. Rzecz bowiem w tym, że w legitymizacji naprawczych działań – nawet przy braku realnych sukcesów – może być wykorzystane samo społeczne zapotrzebowanie na takie działania, ciągle utrzymująca się wiara w potrzebę i wykonalność naprawczego przedsięwzięcia. O tym, iż tak właśnie rzeczy się mają, zdaje się świadczyć utrzymujące się w sondażach opinii publicznej, tylko nieznacznie niższe od uzyskanego w wyborach 2005 roku, około 25% poparcie PiS. Zwłaszcza w środowiskach gorzej wykształconych i uważających się za upośledzone i zmarginalizowane niebagatelną rolę, jak można przypuszczać, odegrały impresje wiążące się ze słownymi etykietami dominujących partii, uogólnione pozytywne odczucia towarzyszące solidarności i sprawiedliwości oraz podobnie uogólnione negatywne, wręcz stygmatyzujące przypisywane liberalizmowi i liberałom. Nieprzebieranie w środkach na drodze do władzy – myślę zwłaszcza, ale nie tylko o wejściu w koalicję z Samoobroną i LPR – pozbawiło PiS przymiotu moralnej czystości, a samą operację oczyszczania uczyniło moralnie mocno niejednoznaczną. Oczywiście nie w oczach samych zaangażowanych w oczyszczanie. Profesor R. Legutko, wówczas senator PiS, nie odczuwał z tego powodu żadnego psychicznego dyskomfortu. Wyznał: „Obłuda nie jest tak całkiem do wyrzucenia. Świat bez obłudy jest światem strasznym. Rozgraniczmy etykę intencji od etyki skutków. Etyka skutków jest ważniejsza. Nie wiem, czy była szansa, by Andrzej Lepper stał się człowiekiem moralnie lepszym. Ale gdyby skutkiem tego, że uczestniczy w życiu politycznym, było wystrzeganie się pokusy korupcyjnej, to ja bym to zaakceptował” (Chytre nie znaczy niemoralne... 2007). W chwili publikacji tej wypowiedzi profesorowi R. Legutce nie mogła być nieznana przeszłość A. Leppera czy też takie fakty, jak podejrzenie korupcji i uwikłanie w usługi seksualne wymuszane na zatrudnianych przez Samoobronę kobietach. A mimo wszystko polityczna obrona zawiązania koalicji z moralnie napiętnowanymi bądź wręcz pozostającymi w kolizji z prawem partnerami przedstawiana była w konwencji jakoby wymuszonego przez Platformę Obywatelską stanu wyższej konieczności. My jesteśmy bezwolni, to inni wymuszają na nas takie, a nie inne zachowania. Wykorzystanie w argumentacji moralnej prawniczej konstrukcji stanu wyższej konieczności – bez jakiejkolwiek etycznej refleksji nad dopuszczalnością takiego zabiegu – przyjmowane jest jako oczywiste i nieproblematyczne7. Polityczna skuteczność w dochodzeniu do władzy uzupełniona została z pozostającą w konflikcie ze wzniosłą ideą budowy państwa wreszcie sprawiedliwego moralną letniością naprawiających. Tymczasem jednak, jeśli sądzić po ówczesnych wskaźnikach sondażowego poparcia, polityczna skuteczność takiego zabiegu okazała się niespecjalnie imponująca. Pozyskiwanie nowych wyborców, kosztem „zjadanych przystawek”, miało swą cenę po pierwsze, w postaci utraty części wyborców starych, po drugie, utraty przyszłej koalicyjności. W 2006 roku „w wyborach sejmików PiS stracił co czwartego wyborcę na Górnym Śląsku i co trzeciego w Krakowie” (Flis 2007). Jednych zyskując, innych się straciło. Jak widać, wielu nie jest obojętne, w jakim towarzystwie występują. PiS, zyskując poparcie jednych, stracił poparcie innych. A biorąc pod uwagę, że własna ekspansja PiS nastąpiła poprzez przejęcie znacznej części elektoratu koalicjantów, partia ta, jak można przypuszczać, zmniejszyła swoje przyszłe koalicyjne możliwości niezbędne dla ewentualnego pozostawania przy władzy. Utrzymanie nawet podobnego jak w ostatnich wyborach procentu głosów, po połknięciu koalicjantów, zdawało się z całą siłą obnażać, nawet po ewentualnym wygraniu wyborów, niekoalicyjność takiego zwycięzcy. A wówczas Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 26 2008-11-24 14:18:24 27 bronił ich, atakując rządzących: „Przepraszam, ale nie Maciej Damięcki czy Bogusław Wołoszański wyrządzili wielkie krzywdy narodowi. Prawdziwą winę ponoszą politycy, którzy zawiązali koalicję z ks. Rydzykiem, Lepperem czy Giertychem, bo oni zdradzili najistotniejszą polską rację stanu końca drugiego tysiąclecia” (O pladze insektów... 2007). Czy grzechy innych czynią grzechy własne i bliskich grzechami mniej znaczącymi? Jeśli zgodzić się, że „ma godność ten, kto umie bronić pewnych uznanych przez siebie wartości, z których obroną związane jest jego poczucie własnej wartości i kto oczekuje z tego tytułu szacunku ze strony innych” (Ossowska 2000, s. 56–57), to taka obrona godności prezentuje się jako zupełnie nieprzekonująca. Cóż to za godność, której obrona możliwa jest tylko poprzez trwanie w kłamstwie? Czy godność zachowana za sprawą ukrywania prawdy nie jest godnością pozorną? Profesor Wiktor Osiatyński, jeden z wielu zagorzałych jej przeciwników, pisze: „Prawda jest wartością, lecz nie jest wartością absolutną. Zastanawiające, że wśród dziesięciorga przykazań nie ma bezwzględnego nakazu mówienia prawdy8. Prawdy nie ma też wśród wartości, które pozwalają na ustawowe ograniczenie praw i wolności obywatelskich. Można je ograniczyć w celu ochrony bezpieczeństwa państwa lub porządku publicznego, w celu ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności i praw innych osób. Jednak nie dla samej prawdy” (Osiatyński 2007). Naukowiec jako punkt wyjścia swoich poznawczych wyborów – w imię jakoby miłosierdzia wobec tych, którym ujawnienie prawdy mogłoby popsuć dobre samopoczucie – ostatecznie wybierający rezygnację z poznania prawdy. Czy wkroczenie na teren zaangażowanej politycznie publicystyki tłumaczy i usprawiedliwia naukowca? Czy przy takim rozumowaniu zachowanie godności nie staje się równoważne z zachowaniem co najwyżej dobrego samopoczucia? INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE pozostało tylko śnić o kontynuacji naprawy państwa. Doświadczeni politycy nie mogą nie zdawać sobie z tego sprawy. Być może istotnie nie zdawali sobie. Nieświadomość ta doprowadziła ich w końcu do utraty władzy w następstwie przegranych przedterminowych wyborów w 2007 roku. Prawda i moralne dobro vs moralne upokarzanie kamuflowane rzekomym ujawnianiem prawdy. Naprawa państwa to także prawda, zwłaszcza znajomość prawdy o niedawnej PRL-owskiej przeszłości. W IV RP polityczny symbol poznawania prawdy o przeszłości to lustracja. Ale prawda to także „nazywanie po imieniu” tego, co w polityce dzieje się tu i teraz; nazywanie białego białym, a czarnego czarnym. Tymczasem pełne poznanie prawdy okazuje się trudne dla wszystkich stron polskiego politycznego dyskursu. I paradoksalne, ale niechęć wobec „nagiej” prawdy zdaje się być tym, co ponad różnicami ich łączy. Występujący w obronie ojca T. Rydzyka ks. Kieniewicz problem widzi nie w jego antysemityzmie, lecz w tym, że inni donoszą o nim: „Kwestia antysemityzmu w Radiu jest skwapliwie wyłapywana przez media na to wyczulone. Owszem, na antenie co pewien czas ma miejsce taka wpadka, ale dopiero reakcja innych mediów prowadzi do wrażenia, że jest to radio antysemickie (podkr. – L.H.). To wypadki przy pracy, ale nie łyżka dziegciu niszcząca beczkę miodu” (Kuźmiński, Mueller 2007). Dla tak argumentującego większym problemem od – stanowiącego wypadek przy pracy – antysemityzmu o. T. Rydzyka są donoszące o nim media. Więcej szkody niż antysemickie ekscesy wyrządzają ci, co informują o nich. Źródłem zła są nie nagannie zachowujący się, generujący zło swym zachowaniem, lecz tropiący i informujący o mających miejsce nagannych zachowaniach. Gdy w archiwach IPN odnaleziono dokumenty potwierdzające fakt współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa aktora M. Damięckiego i dziennikarza B. Wołoszańskiego, D. Olbrychski Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 27 2008-11-24 14:18:24 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 28 Jako jedno z tłumaczeń takiej postawy nasuwa się przypomnienie, że wielu uchodzących za autorytety, w tym hierarchów kościelnych oraz cieszących się we własnym środowisku wysokim prestiżem intelektualistów, całkiem nie wyjątkowo, moralnie zawodziło. Bardziej od innych wystawieni na pokusy, nie okazali się jednak bardziej od innych na nie odporni (Habuda 2007). Walory intelektualne i walory moralne niekoniecznie chodzą ze sobą w parze. Z różnych powodów nie przekonuje pierwszeństwo ochrony godności nad poznaniem prawdy. Niby dlaczego prawda miałaby być mniej cenna od godności? Dlaczego prawda o ubeckiej przeszłości rodziców D. Hübner miałaby być warta złożenia na ołtarzu ochrony godności ich córki? Rodzą się pytania jeszcze bardziej fundamentalne, np.: Cóż to za godność, która sypie się skonfrontowana z prawdą? Na ile moja godność zależy ode mnie? A co z godnością, której podtrzymywanie pozostaje w konflikcie z godnością innych, wcześniej skrzywdzonych? Czy np. M. Pollack, wydając książkę opisującą SS-mańską przeszłość swego ojca, ugodził w godność własną i własnej rodziny? (Pollack 2006). W moim przekonaniu oczywiście nie. A czy nie daje najlepszego moralnego świadectwa o sobie, które ujawnia przykrą dla siebie prawdę? Czy nie może być ono interpretowane jako odważne odcięcie się od popełnionych – tak przez innych, jak i przez siebie – błędów? Gdy już się zbłądziło, czy godności nie służy bardziej przyznanie się do błędu? Przyznaję, wybory są subiektywnie trudne, ale gdy nie są do uniknięcia, to już przynajmniej od osoby profesjonalnie uprawiającej naukę oczekiwałbym jednak uznania wyższości prawdy. Ale jeszcze bardziej oczekiwałbym, po pierwsze, nieuzależniania ujawniania prawdy od tego, czy jest ona dla kogoś przyjemna czy przykra, oraz, po drugie, niestawiania znaku równości między przykrością i naruszaniem godności i, odpowiednio, przyjemnością i godnością. Słabość takiego „usprawiedliwiającego” rozumowania tkwi również w selektywności w sięganiu do niego. Wytyka ją swym oponentom politycznym prezydent L. Kaczyński: „Z jednej strony oświadczenia lustracyjne miały naruszać godność, ale nie wszystkich. Wynikałoby z tego, że obywatele Polski nie mają równego prawa do godności. Z drugiej strony w ramach tej samej kampanii wskazywano, że bycie agentem to sprawa w istocie moralnie obojętna. (...) To dlaczego pytanie o sprawę moralnie obojętną ma naruszać czyjąś godność?” (Nie udzielę wywiadu... 2007). Odwołujący się do prawdy, prawdy się boją i robią wiele, aby złożyć ją na ołtarzu wartości moralnych, zwłaszcza godności. A że wyobrażenia godności i sprawiedliwości też nas różnią, przenoszone są one na obrazy prawdy. Prawda o Radiu Maryja to dla jednych antysemityzm, a dla innych katecheza skierowana do socjalnie upośledzonych i zmarginalizowanych, a dla jeszcze innych ich polityczna aktywizacja. Tylko że tak broniąc swoich racji, monologujemy, sięgamy do argumentacji wobec siebie niewspółmiernej i przechodzimy z nią obok siebie. Spieramy się nie o prawdę, lecz staramy się ją utylitarnie wykorzystać dla pozyskania wyborców dla siebie i zniechęcenia ich do politycznego przeciwnika. Jeśli prawda, to tylko moja prawda. Prawa i Sprawiedliwości wiarygodność w odwoływaniu się do prawdy i moralności w polityce została dodatkowo podważona przy okazji lustracji. To właśnie lustracja okazała się przedsięwzięciem, przy okazji którego obnażone zostały motywacje popierających ją i przeciwstawiających się jej. W szeregach jej przeciwników znaleźli się tak różni partnerzy, jak hierarchia kościelna, Radio Maryja, z których strony – zabiegając o dobre stosunki z nimi – rządząca koalicja potrafiła nie zauważać nawet uderzeń zadawanych poniżej pasa (prezydentowa czarownica, prezydent oszukujący), oraz znaczna część środowisk intelektualnych, uważających się Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 28 2008-11-24 14:18:24 29 alny, jak i potencjalny instrument władzy, to stanowiące źródło (i zarazem instrument) władzy, tzw. punkty absorpcji informacji. Ale czymże istotnym sprawowanie takiej kontroli nad tego rodzaju danymi, w tym też, któż to wie, być może po części również danymi wydumanymi, różni się od dysponowania nimi przez mojego politycznego oponenta? Zastanawiające, i chyba nieprzypadkowe, że myślący i inteligentni polemiści w toczonej polemice rozmijają się z argumentacją. Przywoływany W. Osiatyński ponad prawdą stawia (jakoby) naruszane przez jej ujawnienie prawa innych osób. Podejmowane przez rząd próby – chyba jednak nadużywanej w obronie swych kolegów po fachu – autonomii samorządu zawodowego prawników i walki z patologią w środowisku lekarskim integrują obydwa środowiska i popychają, po przedstawieniu się jako reprezentujący zawody zaufania społecznego i zasłużeni antykomunistyczni opozycjoniści, do fundamentalnego ataku na rządzących i oskarżenia ich m.in. o: walkę z elitami społecznymi, przywracanie metod z dawnej epoki, centralizowanie państwa, hamowanie i odwracanie po wyborach 2005 roku procesu budowy samorządnej Rzeczypospolitej, podporządkowywanie władzy wykonawczej niemal wszystkich istotnych dziedzin życia, naruszanie ładu konstytucyjnego, wreszcie niespełnienie wyborczych obietnic (Stanowisko przedstawicieli... 2007). Przedstawiany jako toczony w imię prawdy spór jest nim tylko rzekomo, a tak naprawdę jest sporem o interesy i władzę jedynie kamuflowanym toczeniem go w konwencji wartości moralnych i stosunku do społecznego dobra. Manipulowanie uznawanymi wartościami ułatwia wielowymiarowość i syndromatyczność nie tylko pojęcia demokracji, ale i naprawy, prawdy, moralności, uczciwości itp. Składają się na nie liczne i wielorako wzajemnie powiązane, z reguły niewspółmierne rozwiązania instytucjonalne (organizacyjne), wartości, punkty widzenia itp. INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE za na swój sposób wyróżnione jako uprawiające zawody tzw. zaufania społecznego, wreszcie wiele osób sympatyzujących z tzw. lewicą. Wiem, że naruszam w ten sposób reguły politycznej poprawności, ale dodam: także interesy wszystkich mających coś do ukrycia. Odwołująca się do prawdy o własnej przeszłości, uchwalająca dwie kolejne ustawy lustracyjne rządząca koalicja Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin archiwów jednak nie otwierała, a decyzje o upublicznieniu (lub nie) utrwalonych w nich zapisów o tych, o których w nich mowa, pozostawiała w ręku własnych (dyspozycyjnych) funkcjonariuszy. Przeciwnicy lustracji o tyle więc zdawali się mieć rację, że nic nie wskazywało, aby twórcom takiej właśnie, a nie innej wersji lustracji chodziło o prawdę i tylko o prawdę. Jeśli się do niej odwoływali, to tylko wówczas i dlatego, że mogli na takim odwołaniu się zyskać. Jako samodemaskujące pod tym względem skłonny jestem potraktować odwołanie się L. Dorna (trzeciego z bliźniaków) do A. Łunaczarskiego, radzieckiego komisarza oświaty: „Ci, którzy są przeciwko nam, są z nami, tylko nie wiedzą, ale my im to uświadomimy”9. Są, jak sądzę, podstawy, aby uznać, iż jedyne, co się dla prowadzących taką polityczną grę naprawdę liczy, to nie prawda, lecz polityczne wykorzystanie „prawdy” i wystąpienie w roli orzekających o niej. Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć zatrzymanie dla dysponujących – dla innych niedostępnymi – poesbeckimi archiwami rozstrzygnięć co do tego, kto był, a kto nie był tajnym współpracownikiem czy jakkolwiek inaczej skategoryzowanym źródłem informacji, przy jednoczesnym przeciwstawianiu się otwarciu tychże archiwów i umożliwieniu do nich powszechnego wglądu? Zachowanie kontroli nad kłopotliwym dla wielu peerelowskim, bezpieczniackim, archiwalnym dossier to istotny, zarówno re- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 29 2008-11-24 14:18:24 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 30 „W intuicyjnym porównywaniu stopnia wolności, więzi społecznej, religijności czy przyjaźni, podobnie jak w intuicyjnym porównywaniu stopnia inteligencji, mamy zawsze do czynienia z interferencją kilku kryteriów, tzn. z porównywaniem kilku cech niewspółmiernych” (Ossowski 1962, s. 139). Zawsze można się spierać, a sam spór oddala się od rozstrzygnięcia, ewoluując w kierunku nierozstrzygalnego. Tajemnicze układy, wszędzie czyhający wróg vs krążące widmo bezprawia i totalitaryzmu. Trzecia Rzeczpospolita to państwo układów i podejrzanych interesów, to państwo opanowane przez mafię i powiązanych z nią funkcjonariuszy PRL-owskiego aparatu bezpieczeństwa. Ich wszechobecność i tajemniczość czyni z nich konstrukcję w istocie ideologiczną. Naprawa takiego państwa to niekończąca się walka. Po podaniu się do dymisji ministra obrony narodowej, Radosława Sikorskiego, premier J. Kaczyński ogłosił: „państwo nie wiecie tak naprawdę, dlaczego on odszedł. (...) No i się nie dowiecie. Są po prostu sprawy, o których państwo nie wiecie, i odwrotnie. Nikt nie wie wszystkiego” (Lichocka, Lisicki 2007). Tropienie układów to nie tylko retoryka, to przedsięwzięcie jak najbardziej realne. W przywoływanym, bezpośrednio przeprowadzonym przez J. Lichocką i P. Lisickiego wywiadzie premier J. Kaczyński stwierdził: „Walka z układem to nie żadna obsesja, tylko chęć doprowadzenia do tego, by potężny system, taki centralny system patologiczny, był radykalnie ograniczony” (ibidem). To ten wróg sprawia, że o pewnych sprawach nie możemy informować. Zwalczanie wyjątkowo podstępnego wroga wymaga nadzwyczajnych rozwiązań instytucjonalnych i podejmowania nadzwyczajnych przedsięwzięć. Niekonkretne oskarżenia rzucają również polityczni oponenci. Samobójstwo B. Blidy, podejrzewanej o wspieranie mafii węglowej, nazywane jest politycznym mordem, a L. Miller – premier w okresie, gdy węglowa mafia była szczególnie aktywna – zwracając się do zmarłej „Basiu”, obiecywał, że „«kanalie» odpowiedzialne za jej śmierć poniosą zasłużoną karę” (ibidem). Nie wystarczą dotychczasowe służby, trzeba powołać nowe, nie wystarczy „normalne” inwigilowanie przestępców, trzeba uciekać się do przemyślnych prowokacji. Wróg przybiera różne postaci. Jest nim przestępca. Może być nim Niemiec odzyskujący w postępowaniu przed polskimi sądami przypadłe mu w spadku mienie pozostawione przez zmarłych rodziców. Jest nim bogaty, który (zbyt) szybko dorobił się swojego majątku. Wróg to konstrukcja wykorzystywana dla uzyskania poparcia wszystkich uważających się za skrzywdzonych. A ci „skrzywdzeni” to przede wszystkim przegrani: politycznie, ekonomicznie, prestiżowo czy w jakimkolwiek innym wymiarze. Sprytny wróg potrafi nawet ulokować się wśród uważanych za swoich. Obrona przed (wszechobecnymi) wrogami usprawiedliwia nawet nieprzestrzeganie prawa. „Obowiązkiem sądu – cytuję premiera J. Kaczyńskiego – jest działanie zgodne z polską racją stanu, z polskim interesem narodowym. Wydaje mi się to oczywiste i chciałem wystosować apel do wszystkich sędziów, szczególnie Sądu Najwyższego, by się tego rodzaju względami kierowali” (Kowalewski, Siedlecka 2007). Argumentację tego typu w innych okolicznościach M. Ossowska kojarzy z Hitlerem i Leninem (Ossowska 1957, s. 31–33). Ale kojarzy ją też ze znaną prawu Manu koniecznością kierowania się przez władcę wymogami racji stanu. „Władca stanowi także indywiduum, ale obarczone obowiązkiem opieki i troską o cudze dobro” (ibidem, s. 35–36). Agresja, pomówienia, argumenty ad personam. Druga strona na tropienie układów i tajemnych sił odpowiada podobnymi niemerytorycznymi epitetami. Agnieszka Holland, jak R. Ziemkiewicz, streszcza jej wywiad dla „Wysokich Obcasów”, „snuje dywagacje o fizycznym podobieństwie rzą- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 30 2008-11-24 14:18:24 31 politycznego i populizmu antypaństwowego. Antypaństwowość PO polega na tym, że interpretując konstytucję po swojemu, chce organizować akcje nieposłuszeństwa obywatelskiego...” (Jarosław Kaczyński... 2006). Tenże sam polityk wypowiadając się o przewodniczącym PO, Donaldzie Tusku, stwierdził, że „potrzebuje pomocy” (w domyśle: bo jest co najmniej niezrównoważony psychicznie), Jana Marię Rokitę ogłosił przestępcą dopuszczającym się zbrodni, od której gorsze jest tylko zabójstwo, a napastliwy język skierowanej przeciwko rządzącej koalicji krytyki, którym oczywiście posługiwali się jego polityczni oponenci, za szkodzący polityce (ibidem). Tymczasem ten „łagodny język” rządzącego PiS to m.in. „ubieranie strajkujących lekarzy w kamasze”, mentalne lokalizowanie wszystkich, którzy nie są z nimi, jako zajmujących miejsce PRLowskich zomowców11, nazywanie „łże elitami” krytycznych wobec PiS intelektualistów (premier J. Kaczyński), a „wykształciuchami” (wicepremier L. Dorn) niekroczących z PiS-em inteligentów. I wszystko w przekonaniu (?), że to właśnie PiS jest obiektem jednostronnych agresywnych ataków. „Od czasu gabinetu Jana Olszewskiego – oznajmił L. Dorn – nie przypominam sobie rządu i partii, które byłyby pod takim ostrzałem nieliczącej się z rzeczywistością krytyki” (2006). Zwróćmy uwagę, że mamy w tym przypadku do czynienia nie tylko z operacją przeniesienia kojarzonej z partią braci Kaczyńskich opinii destruktora i politycznego awanturnika na wszystkich politycznie niepopierających jej, ale i źle politycznie kojarzącej się figury wroga. W tym przypadku uosobianego przede wszystkim przez Platformę Obywatelską. Nietrudno zauważyć, iż mieliśmy w tym przypadku do czynienia z operacją „przyprawiania gęby”, identyczną do tej, o której prowadzenie bracia Kaczyńscy zgłaszali pretensje, gdy sami byli w opozycji, do swych postkomunistycznych i ich zdaniem współpracujących z postko- INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE dzących do dawnych ubeków, nazywanych przez nią wieprzowinami w garniturach (podkr. L.H.)” (2007). D. Olbrychski, znany ze znakomitych ról aktor, rządy braci Kaczyńskich porównał do sprawowanych przez szekspirowskich bohaterów Rosencrantza i Guildensterna (O pladze insektów... 2007). Z kolei B. Geremkowi, jednemu z byłych ministrów spraw zagranicznych Trzeciej RP, niegdyś przewodniczącemu byłej Unii Wolności, a obecnie deputowanemu do Parlamentu Europejskiego, J. Kaczyński przypomina W. Putina10. Reprezentujący stronę naprawiającą państwo b. minister sprawiedliwości Z. Ziobro byłemu SLD-owskiemu premierowi L. Millerowi zarzucał „zadeptywanie” śladów zbrodni popełnionej na byłym komendancie głównym Policji, gen. M. Papale. Premier i wicepremier koalicyjnego rządu wyzywali się od warchołów i chamów. A. Lepper w rewanżu za skierowane pod jego adresem zarzuty o uwikłanie w seksaferę odparowywał ciosem, sprowadzającym się do wytknięcia premierowi starokawalerstwa i braku doświadczeń „bycia z kobietą w stałych uczuciach”. Do tego dodaje tajemniczo, że słyszał na temat J. Kaczyńskiego różne inne rzeczy i może je powiedzieć. Ale jednak nie mówi. J. Kaczmarek, zdymisjonowany minister spraw wewnętrznych, atakując swych niedawnych kolegów z ławy rządowej, państwo, w którym sprawował wysoki urząd ministra, nazwał totalitarnym. Okładanie się wyzwiskami zaczęło dotykać najwęższego grona naprawiaczy. Polityczna opozycja to połączone siły uosabiających wszelkie zło liberałów kontynuujących wcześniejszą (okrągłostołową i postokrągłostołową) współpracę z komunistami i postkomunistami (Groziła koalicja PO–SLD... 2006), łączących nieodpowiedzialność z uporczywym dążeniem do destrukcji państwa i sprzyjaniem społecznym nierównościom. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego PO to partia „coraz bardziej idąca w kierunku skrajnego awanturnictwa Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 31 2008-11-24 14:18:25 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 32 munistami politycznych konkurentów. I nadal je zgłaszają po zamienieniu się z opozycją rolami (Jarosław Kaczyński... 2006). Skądinąd, jak z tego widać, nowe nie jest tak naprawdę nowe. Choć przybrane w naukowe szaty, pozostaje ostro oskarżycielskie w treści tłumaczenie przez prof. R. Legutkę nienawiści do Prawa i Sprawiedliwości znacznej części środowisk akademickich, jakoby właściwym im instynktem stadnym (Chytre nie znaczy niemoralne... 2007). Bodajże jeszcze bardziej piętnująca była jego charakterystyka czołowych polityków opozycyjnej Platformy: „Bronisław Komorowski, człowiek kiedyś roztropny, zrównoważony i o szerokich horyzontach, zmienił się w rozgorączkowanego nienawistnika. Z intensywnymi wypiekami na twarzy mówi o PiS i tylko o PiS, używając możliwie najgorszych określeń. Jakie życie umysłowe może mieć człowiek, który od dwóch lat mówi wciąż to samo? Jeszcze wyraźniejsza zmiana nastąpiła w fizjonomii Donalda Tuska. Jeden z polityków, wypowiadając się o niej, przywołał Oscara Wilde’a «Portret Doriana Graya». Tusk jest jak Dorian Gray, pozbawiony portretu. Na jego twarzy zapisały się głęboko wszystkie złe emocje, nienawiści, urazy. Gdy go widzę i słucham, doznaję uczucia zawstydzenia; to tak, jakbym podglądał jakiegoś człowieka w jego słabościach. Co się stało z tym sympatycznym, inteligentnym, błyskotliwym politykiem z dawnych lat?” (ibidem). Z kolei w oczach swych krytyków premier J. Kaczyński to przeniesiony w czasie W. Gomułka (Głowiński 2007), a reżim polityczny IV RP to – przynajmniej w domyśle – coś na podobieństwo totalitarnego reżimu Polski Ludowej, a w łagodniejszej formie przynajmniej „pełzający zamach stanu” (Michnik 2007a). „Jego finałem ma być system, który istniejące instytucje pozbawi substancji demokratycznej, uczyni fikcją” (Michnik 2007b). Tak ma być, tymczasem już mieliśmy osobisty system rządów Jarosława Kaczyńskiego: „żaden szef rządu po 1989 r. nie dysponował taką władzą” (ibidem). Zdaniem jej budowniczych IV RP to nie tylko sprzątanie pozostawionej przez poprzedników „stajni Augiasza”, lecz także: po pierwsze, odkłamanie przeszłości, przedstawianie jej nowego obrazu jako pełniejszego i dopiero prawdziwego; po drugie, i bodajże najważniejsze, to odwoływanie się do wartości etycznych; po trzecie, dążenie do zmiany modelu ustrojowego z pluralistycznego, liberalno-demokratycznego na bardziej sterowany, demokratyczno-przywódczy z elementami plebiscytaryzmu i autokratyzmu (ibidem)12 oraz, po czwarte, przejście w socjotechnice władzy od kompromisu i porozumienia do zdominowania uprawiania polityki przez kategorie walki, konfliktu i wroga. IV RP to z założenia fundamentalne zaprzeczenie wartości i mechanizmów władzy właściwych totalnie odrzucanej – oskarżanej bowiem o symbiotyczne więzi z PRL-em – Trzeciej RP, powszechnej w niej korupcji, arogancji rządzących wobec rządzonych i dokonującej się pod hasłem europejskości uległości wobec postrzegającego nas niczym ciemnogród mitologizowanego Zachodu. Takie uprawianie polityki – nawet gdy bardzo się przed tym bronić – nasuwa mi skojarzenia z PRL-owską przeszłością. Nie – co podkreślam – z PRL-owskim systemem, lecz z poszczególnymi oddzielnie i rozdzielnie rozpatrywanymi jego właściwościami. Oddzielność i rozdzielność są w tym przypadku bardzo ważne, uznaję je bowiem za podstawowy argument przemawiający przeciwko doszukiwaniu się w uprawianiu polityki w IV RP analogii do sposobu jej uprawiania w PRL-u. Rozdzielne zbieżności nie dostarczają podstaw do budowania z ich cząstek spójnych, chronologicznie różnie ulokowanych, ale podobnych co do natury politycznych reżimów systemów. Przyjęcie takiego rozumowania jako uprawnionego byłoby równoznaczne z wzniesieniem się Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 32 2008-11-24 14:18:25 33 beralnych. Ba, powiedziałbym, iż doświadczała jej również Trzecia Rzeczpospolita, której rządzące elity polityczne narzuciły docelowy model ustrojowy (Habuda, Habuda 2006, rozdz. III), z tym że w opisach mechanizmów jej funkcjonowania ta jej dynamiczna właściwość nie była eksponowana, a w języku dominujących na scenie politycznej aktorów była skrywana za odwoływaniem się do dialogu, porozumienia oraz zapominania o przeszłych podziałach i dzielących biografiach. Na szczęście dla procesów transformacyjnych sam dialog był bardziej taktyczny, a jego następstwa, nie zatrzymując transformacyjnych przekształceń, nie tyle nawet spowolniły je, co w pewnych sferach i pod pewnymi względami zdeformowały. I takie jego następstwa można uznać za – przynajmniej w jakiejś mierze – usprawiedliwiające jego ówczesne ułomności. Oceny takiej można oczywiście nie podzielać. Powtórzmy, w przedmiocie niedialogiczności polityki w IV RP nowym zjawiskiem jest obnoszenie się z nią, w pełni zamierzone demonstrowanie jej. Skąd taka w istocie rzeczy bardziej wizerunkowa niż realna, pociągająca jednak za sobą bardzo realne polityczne konsekwencje, zmiana? Jedno z prostszych wyjaśnień takiej ewolucji – bo przecież nie pojawienia się jako nowego niewystępującego wcześniej zjawiska – niedialogiczności polityki poszukiwałbym w: po pierwsze, odwołaniu się polityków do uważających się za skrzywdzonych i zmarginalizowanych oraz wystąpieniu w roli ich obrońców i reprezentantów; po drugie, zdominowaniu polityki przez polityczny marketing, w powszechnym wykorzystywaniu w polityce technik perswazji w ogóle (Pratkanis, Aronson 2004, s. 46–62), a uprawiania propagandy w szczególności. Zdominowanie politycznego marketingu przez propagandę, ze szkodą dla jej ewentualnych funkcji edukacyjnych14, jakie mógłby w nim spełnić dyskurs polityczny, paradoksalnie, okazało się skuteczne w stosunku do skrajnie różnią- INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE na szczyty niedialogicznego politycznego dyskursu. Byłoby równoznaczne z potraktowaniem oponentów i polemistów na modłę marksistowską, z uznaniem ich za nieodpowiedzialnych, a sobie przypisania pełnienia wobec nich roli prowadzącego terapię lekarza. „Marksizm postępował ze swymi przeciwnikami, jak się postępuje z psychicznie chorym: chory ma urojenia, w które «subiektywnie» wierzy, ale dopiero lekarz wie, czy może mu pokazać, czym one są «obiektywnie»” (Tischner 2002, s. 32). Tymczasem już samo prowadzenie niedialogicznego dyskursu przesądza o nietotalitarnej naturze systemu politycznego, w którym ma on miejsce. W totalitaryzmie możliwy jest tylko niekończący się jeden monolog, oczywiście odgórnie narzucany i kontrolowany. Stwierdzenie obecności w mechanizmach uprawiania polityki w IV RP poszczególnych instrumentalnych składowych totalitarnego syndromu (Habuda 2001, passim, zwłaszcza s. 90 i nast.) samo w sobie nie stanowi wystarczającej podstawy do uznania go za totalitarny czy w kierunku totalitaryzmu ewoluujący. Aby zasadnie mówić o totalitaryzmie, konieczne byłoby wykazanie, że poszczególne ze zidentyfikowanych instrumentów służą podtrzymywaniu i umacnianiu jego sprowadzającego się do wszechwładzy i wszechpoddaństwa rdzenia13. Dla doszukiwania się w IV RP takowego nie ma ani podstaw instytucjonalnych (zastąpienie zasady jedności władzy zasadą trójpodziału władz) ani informacyjnych (pluralizm mediów), ani kulturowych (brak masowego społecznego poparcia). Krótko mówiąc, odrzucam interpretacje tłumaczące występowanie mogących niepokoić zjawisk przejęciem bagażu PRL-owskiej totalitarnej przeszłości, co bynajmniej nie znaczy, że nie może ono mieć pewnego znaczenia. Interesująca nas niedialogiczność politycznego dyskursu jest przypadłością (w tym przypadku zupełnie świadomie oceniam) wszystkich systemów demokratycznych i li- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 33 2008-11-24 14:18:25 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 34 cych się między sobą poziomem intelektualnym i świadomością polityczną elektoratu. Jednym można było nie wyjaśniać czegokolwiek, bo i tak by z ewentualnych wyjaśnień niczego nie zrozumieli, drugim nie było potrzeby wyjaśniać, bo dla nich wszystko było jasne. Wybór takiego wariantu prowadzenia politycznego dyskursu samą politykę zubaża, a teoretyczne opisy polityki sprowadza do walki o władzę, a na tę ostatnią nie nakłada żadnych moralnych ograniczeń, dostrzegając w niej wyłącznie indyferentną moralnie socjotechnikę. Politycy walczą ze sobą. W systemach demokratycznych ich zwycięstwo czy przegrana mierzona jest poparciem bądź utratą poparcia elektoratu. Po zwróceniu uwagi na ten aspekt polityki przy odtwarzaniu jej mechanizmów i interesującej nas tutaj jej niedialogicznej natury prosi się, aby sięgnąć do jej opisu jako aktywności estradowej15. „Arena (...) jest odpowiednikiem rynku jako sfery rozgrywek ekonomicznych. Chciałbym uzupełnić te dwa pojęcia trzecim: mam na myśli analogiczną sferę współzawodnictwa o prestiż społeczny. Gdy arena jest sferą walk politycznych albo współzawodnictwa o stanowiska kierownicze, o wpływ na bieg spraw społecznych czy o «rząd dusz», to trzecia sfera – nazwijmy ją e s t r a d ą – jest sferą popisów i rozgrywek towarzyskich, zawodów sportowych, konkursów literackich czy artystycznych, dyskusji naukowych pewnego typu. Tu także odnosi się zwycięstwa i doznaje porażek jak na arenie, ale celem zwycięstwa nie jest rozszerzenie czy umocnienie władzy nad ludźmi, lecz wyniesienie własnej wartości ponad innych – we własnych, a przede wszystkim w cudzych oczach” (Ossowski 1962, s. 109 i nast.). Jest to sposób na demokratyczną legitymizację własnej władczej politycznej pozycji (ibidem, s. 109–110). Sięgnięcie do koncepcji estrady pozwala, jak sądzę, lepiej zrozumieć funkcjonalność w demokratycznej polityce niedialogicznego charakteru politycznej aktywności, nie- ustannego zabiegania polityków o względy wyborców, mieszczący się w proceduralnej, liberalnej wizji demokracji jej aksjologiczny pluralizm. Wielu może w niej coś dla siebie znaleźć. Taka polityka instytucjonalizuje relatywizm i niepewność, umożliwia współżycie tego, co różnorodne i konfliktowe, różniących się między sobą ludzi, narodów i wyznań (Michnik 1992). Jako aktorom, politykom prowadzącym ze sobą publiczny niedialogiczny dyskurs nie chodzi bynajmniej o dojście do porozumienia16, oni nawet nie tyle starają się kogokolwiek przekonać do swych racji, co zrobić wrażenie na audytorium (obserwujących ich wyborcach), zyskać na prestiżu, wyróżnić się na tle innych. Polityczna arena to jednocześnie teatr. W toczących się zmaganiach do zwycięstwa prowadzi nie samo powalenie przeciwnika, lecz powalenie uzupełnione o pozyskanie aprobaty obserwującego zmagania audytorium. To, co się dla uczestniczących w takich zmaganiach polityków liczy, to nie siła argumentów, lecz umożliwiające oddziaływanie na emocje aktorstwo. Są to wszystko zabiegi, które wyborców nie upodmiotowiają, lecz uwodzą, nie oczekują od nich partnerstwa, ale podążania za. Dla uwodzonych (i demokracji) nadzieja w tym, że uwodzących bywa wielu, uwodzenie udaje się do czasu, a sympatie widowni bywają kapryśne. Kleon z Arystofanesowych Rycerzy (2001) to młody wiekiem demagog, którego agresywne ataki, przechwałki i obietnice bez pokrycia doprowadziły do odwołania doświadczonego dowódcy, a jemu samemu pozwoliły zająć jego miejsce. Uzyskane za sprawą „ukradzionego zwycięstwa”, osiągnięte dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zajęcie bronionej przez Spartan wyspy Sfakterii umocniło jego władzę, ale na krótko. Jego pogromcą – zgodnie z prawem Greshama–Kopernika – okazał się jeszcze bardziej nieprzebierający w pochlebstwach wytwórca kiełbas. Oto, jak wyjaśnia mechanizmy jego kariery Arystofanes: Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 34 2008-11-24 14:18:25 35 do przekreślenia szans pozyskania elektoratu niestabilnego, łatwo zmieniającego swe partyjne preferencje. Nigdy przecież nie jest tak, że elektorat jednej partii wybiera, kierując się tylko względami racjonalnymi, a drugiej tylko motywami emocjonalnymi; problem tkwi zawsze w proporcjach. Wpływanie wykorzystujące w środkach masowego przekazu niedialogiczną propagandę okazuje się zasadniczo skuteczniejsze od dialogicznego w swej naturze wpływania edukacyjnego. „Canon wykazał, że gdy osłabia się czyjąś pewność własnego zdania, osoba taka jest mniej skłonna słuchać argumentów przeciwko własnemu stanowisku. Toteż ci sami ludzie, na których najbardziej nam zależy i których poglądy mogą być najbardziej podatne na zmianę, są zarazem tymi, którzy najmniej chętnie słuchają nadawanych w tym celu komunikatów” (Aronson, w: Pratkanis, Aronson 2004, s. 245). Cóż więc pozostaje politykom starającym się pozyskać wyborców? Korzystać z wykluczającej dialog i racjonalną argumentację propagandy. Oczywiście wówczas, gdy istnieją ku temu sprzyjające warunki społeczne. A takie zawsze w jakimś stopniu istnieją w systemach demokratycznych, w których jest miejsce dla pluralizmu i głoszenia również poglądów bynajmniej niesłużących podtrzymywaniu demokracji. Demokracja zawsze jest otwarta na ataki demokracji niechętnych. Od dialogu myśli dialog polityczny różni się tym, iż ma swój dalszy ciąg we wspólnie podejmowanych przedsięwzięciach wdrażających w praktykę wcześniej dokonane uzgodnienia. Wdrażanie rodzi nowe trudności, bezpieczniej więc, sztucznie przedłużając sprowadzanie uprawiania polityki do szermierki słownej, odsuwać w czasie wprowadzanie zmian niemogących liczyć na aprobatę ze strony tych, których poparcia nie chciałoby się stracić bądź których poparcie chciałoby się pozyskać. I z takimi też zabiegami polityków i przesunięciami w poparciu udzielanym im przez elektorat mie- INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE To źle dla ciebie, że umiesz, choć kiepsko, Władza nad ludem nie dla uczonego, Nie dla człowieka dobrych obyczajów, Lecz dla nieuka bez czci. Jeśli polityczna demokracja to uzyskiwanie z (świadomym lub nieświadomym) wykorzystaniem marketingu demokratycznej legitymizacji zajmowania władczych w systemie pozycji, to niedialogiczność nie musi stanowić dla niej tylko zagrożenia, tym bardziej zagrożenia śmiertelnego. Choć marketing jako praktycznie wykorzystywana konstrukcja teoretyczna jest zjawiskiem stosunkowo nowym, to właściwe mu działania są równie wiekowe, jak sama demokracja. Ateński polityk, aby być skutecznym, argumentował stronniczo, pomijał niewygodne fakty, odwoływał się do emocji i uprzedzeń swoich słuchaczy, wychodził naprzeciw ich egoizmowi (Davies 2003, s. 138). Także „Dydaktyka Ewangelii nie mogła przemawiać tylko językiem krzyża. Musiała przemówić językiem odpowiednich poruszających obrazów, językiem metafor i symboli. Musiała odwołać się do tego, co widzialne, choć apeluje do rzeczywistości zakrytej i ją uobecnia – do tego, co spektakularne. Wskrzeszenie Łazarza czy obudzenie córki Jara to znaki nadziei, które mieszczą się w takim porządku i którymi wiara przemawia do wyobraźni” (Wyjście z domu łazarza... 2007). Konfrontacyjna polityka skupia uwagę obserwujących ją na pozostających w konflikcie, w przypadku IV RP PO oraz PiS, i w konsekwencji marginalizuje wszystkich pozostałych. Zyskują najsilniejsi, tracą najsłabsi. Zmiany takie tym bardziej utwierdzają w celowości kontynuowania uprawiania niedialogicznej polityki. Ale nawet najsilniejsi raz zaangażowani w nią – to bez znaczenia, czy z własnej woli, czy wbrew własnej woli – radykalnie nie zrywają z niedialogicznością w obawie, iż zerwanie takie mogłoby z jednej strony doprowadzić do utraty tej bardziej niedialogicznej części swego dotychczasowego elektoratu, z drugiej zaś Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 35 2008-11-24 14:18:25 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 36 liśmy do czynienia w zdominowanej przez niedialogiczną politykę IV RP. Takie dochodzenie do skuteczności w politycznym działaniu kłóci się nie z każdą koncepcją demokracji, lecz tylko z pewnymi jej wyobrażeniami (Habuda 2006). Jeśli o polityce myśli się jako o aktywności sprowadzającej się przede wszystkim do zdobycia i utrzymania władzy, a na dalszym planie sytuuje (jeśli w ogóle poważnie bierze pod uwagę) wykorzystanie zdobytej władzy w imię dobra wspólnego, to zachowanie takie jest absolutnie racjonalne. Jego (tylko zamierzonej) rozpatrywanej w konwencji dobra wspólnego racjonalności substantywnej tym łatwiej bronić, że można o niej mówić jako o czymś realnym dopiero po zdobyciu władzy. Zawsze można się tłumaczyć: to opozycja uniemożliwiła nam przeprowadzenie stosownych zmian, to ją należy obciążyć odpowiedzialnością za nieskuteczność naszych poczynań. Zresztą nie od wszystkich można oczekiwać zdolności do możliwie racjonalnej weryfikacji wyborczych obietnic. Ci bardziej niż inni niebędący w stanie uczestniczyć w weryfikacji to elektorat najmniej politycznie świadomy: o najniższym poziomie wykształcenia, najstarszy wiekiem, ze wsi i małych miasteczek, najbardziej nieprzystosowany do nowych warunków. Ryzykując niepoprawność polityczną, powiem: moherowe berety i wszyscy bliscy im. Samoobrona, większa, stworzona z przystawek i przewodzona przez mających problemy z prawem, do czasu odnoszących sukcesy przedsiębiorców rolnych odwoływała się do biednych i marginalizowanych. Późniejsze przejęcie przez PiS populistycznej retoryki tej partii w połączeniu z doświadczającymi Samoobronę aferami oraz zasmakowaniem przez jej działaczy w urokach podziału koalicyjnych politycznych łupów z jednej strony umożliwiło przejęcie jej elektoratu, z drugiej zaś ujawniło podziały w samym partyjnym aparacie. Samoobronie brakło wszystkiego tego, co dotychczas stanowiło jej opokę. Dzia- łacze PiS jako koalicyjny partner „Skupiając na sobie niechęć sporej części mediów i wielkomiejskich elit (...) pokazują sporej części elektoratu, że «są swoi»” (Flis 2007). Podobnie jak Samoobronie, PiS zdołał odebrać znaczną część elektoratu Lidze Polskich Rodzin. Przechodzącym względnie łatwo przyszło zmienić partię na silniejszą od dotychczas popieranej, a jako takiej pewniej gwarantującej spełnienie oczekiwań (i do tego mniej kłopotliwie) ideologicznie stosunkowo najbliższą i wyrazistą. Ujawniła się mobilność elektoratu w ramach koalicji. Możliwości pozyskiwania politycznego poparcia są ograniczone, nie dla wszystkich towarzystwo, w jakim się występuje, jest obojętne. Pozyskując jednych, ryzykuje się utratę innych. Nie każde towarzystwo jest równie dobre, nie z wszystkimi jesteśmy gotowi maszerować w tym samym pochodzie. Ubiegający się o władzę, trafnie zdiagnozowawszy pojawienie się licznego elektoratu, radykalnie krytycznego wobec aktualnie rządzących Trzecią Rzeczpospolitą, z natury raczej niedialogiczną retorykę kampanii wyborczej – a sami reprezentowali dwie mające największe szanse zwycięstwa partie polityczne – przenieśli na koalicyjne rozmowy, a gdy te skończyły się fiaskiem, na następującą po nich politykę. Ale polityka to władza, a gdy już się władzę zdobędzie, to rządzenie, korzystanie z władzy w imię wdrażania takich czy innych politycznych pomysłów. Aby odnieść sukces w rządzeniu, trzeba spełnić co najmniej trzy warunki: mieć dobre pomysły, dysponować zapleczem parlamentarnym zdolnym podjąć odpowiednie decyzje, wdrożyć podjęte rozwiązania. Uchylmy się od oceny pomysłów, upraszczająco przyjmując, że formułująca rząd koalicja pomysły takie miała. Najbardziej rzucające się w oczy z tych pomysłów to: likwidacja WSI, obsadzenie własnymi ludźmi uważanych przez rządzących za szczególnie ważne stanowisk w takich instytucjach, jak KRRiT, Trybunał Konstytucyjny (zwolnione stanowiska sędziów), NIK Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 36 2008-11-24 14:18:25 37 ływania emocjonalnego. Nie są one jednak skuteczne wobec niepozostających pod jego urokiem. I to właśnie ci niepozostający pod jego urokiem odkrywają i demaskują skondensowaną niedialogiczność politycznego przywództwa. Przeciwstawianie się mu wyzwala po ich stronie podobnie niedialogiczną retorykę. Napięcie rośnie, chodzi bowiem o – szczególnie podniecające polityczną publiczność – wzajemne przyłożenie sobie. Widownia niewiele z tego rozumie, ale przeżywa. I wcale nie chodzi o to, aby cokolwiek z tego, co obserwuje, zrozumiała, chodzi przecież nie o zrozumienie, lecz o pozyskanie sympatii. Nie wszystkich wszakże to samo porywa i uwodzi. Stawiam tezę, iż generalnie z taką niedialogiczną polityką mieliśmy do czynienia we wszystkich latach polskiej systemowej transformacji. Czy „przeciętny” obywatel był w stanie zrozumieć, o co w tych zmianach chodzi? On odczuwał przede wszystkim ich bezpośrednie, dotykające go następstwa. Społeczne przyzwolenie na systemowe zmiany – na początku okresu bardzo daleko idące, z biegiem czasu słabnące – to jednak nie wzorcowy przykład demokratycznie przeprowadzanej transformacji, lecz raczej transformacji odgórnej, choć zmierzającej w kierunku demokracji17. To, z czym mieliśmy do czynienia w IV RP, to otwarte eksploatowanie niedialogiczności, sięgnięcie do niej w imię uzyskania poparcia najbardziej niezadowolonych, w tym marginalizowanych, oraz uczynienie jej agresywną. Zmianie takiej sprzyjały z jednej strony pojawienie się polityków o silnych aspiracjach przywódczych, z drugiej zaś odwołanie się polityków do środowisk społecznych w mniejszym lub większym stopniu ekonomicznie i politycznie pozostających na uboczu, marginalizowanych w toku transformacyjnych procesów, subiektywnie skrzywdzonych. „Sojusz” taki, aby okazał się trwały i przez to mógł zagrozić demokratycznej naturze systemu, musiałby być oparty, po pierwsze, INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE (prezes) czy Centralne Biuro Antykorupcyjne. Koalicja zwiększyła również obarczające państwo obciążenia socjalne (podpisała się pod SLD-owskimi przywilejami emerytalnymi górników i niektórych innych grup zawodowych, dodając do nich np. tzw. becikowe). Nigdy etapu zapowiedzi nie przekroczyły obiecywane wówczas politycznie najtrudniejsze do przeprowadzenia reformy finansów publicznych. Drugi warunek sukcesu – poparcie parlamentarne – został osiągnięty tylko w odniesieniu do niektórych kwestii, powiedziałbym nawet, ustrojowo mniej istotnych. Kłótliwa i zdominowana zabiegami o podział politycznych łupów, w końcu rozpadła się. Przejęcie przez PiS terenowych struktur Samoobrony nie udało się. Znacznie większym powodzeniem zakończyły się zabiegi Prawa i Sprawiedliwości o przejęcie elektoratu koalicyjnych przystawek. „Połknięcie” elektoratu przystawek do władzy nie zbliżyło, ubocznym jego następstwem stało się zwiększenie liczby głosujących na partię stanowiącego dla PiS-u najpoważniejszą polityczną konkurencję. Trzeci z warunków skutecznego rządzenia został zupełnie zignorowany. Powiedziałbym, iż nie tylko nie zabiegano o polityczne i społeczne przyzwolenie dla wdrażania podjętych decyzji, ale wyzywająco demonstrowano wprowadzanie ich wbrew wszystkim wobec nich krytycznym, piętnując ich jako wrogów, postkomunistów i przynależnych do układu. Konstrukty uosabianego przez wszechobecne układy wroga i przywódcy w pewnym zakresie uzupełniają się. Z czyhającym wrogiem się nie dyskutuje, trzeba go zwyciężyć, a najlepiej zniszczyć. Nie prowadzi się dialogu również z tymi, którym się przewodzi, ich się prowadzi, pociąga za sobą, uwodzi. Za przywódcą się kroczy, na podobieństwo stada owiec podążającego za swym pasterzem. Przywódcy się ufa, bo przywódca wie lepiej. Przywódca nie argumentuje, przywódca sięga do instrumentów oddzia- Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 37 2008-11-24 14:18:25 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 38 na podziałach kumulujących się, po drugie, odzwierciedlających podobne podziały ujawniające się w dużej skali społecznej. Na razie tak raczej nie jest (Rychard 2005). Ileż socjopolitycznych podziałów jest wspólnych dla profesora R. Legutki, skupionych wokół Radia Maryja „moherowych beretów” czy doświadczonego przez Trzecią RP przedsiębiorcy R. Kluski? A wszystkich ich należałoby umieścić po stronie wspierających koalicję PiS–Samoobrona–LPR. Co poza krytycyzmem wobec rządzącej koalicji łączy po stronie opozycyjnej L. Millera i J.M. Rokitę oraz ich (wielce skromniutkie) polityczne zaplecza? Sondażowym potwierdzeniem braku takiego kumulowania się podziałów jest jednoczesne obdarzanie zaufaniem polityków tak zasadniczo różnych i zwalczających się, jak Z. Ziobro (w sierpniu 2007 ufało mu 58% badanych) i A. Kwaśniewski (55% ufających). Jak wynika już tylko z czysto algebraicznych względów, ufających jednocześnie obydwu musiało być przynajmniej 13% ogółu badanych18. Nie ma też podstaw, aby mówić o masowości. Jakaż to masowość, reprezentowana przez około 11% ogółu wyborców? A owe 11% to wynik pomnożenia 27% wsparcia udzielonego przez wyborców Prawu i Sprawiedliwości w wyborach 2005 roku przez 40,5% wyborczą frekwencję (www. wybory2005.pkw.gov.pl). Ale jeśli elektorat Prawa i Sprawiedliwości uzupełnić o podobnie niedialogiczne elektoraty Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony19, to problem staje się bardziej poważny, prowadząc niedialogicznych polityków z własnego wyboru do ponownego wyborczego zwycięstwa. Skupienie wokół jednej niedialogicznej partii podobnie niedialogicznego elektoratu dotychczas rozdzielonego między trzema partiami może stać się poważnym społecznym i politycznym problemem. Może stać się samym w sobie istotnym czynnikiem politycznych podziałów i wśród polityków, i w społeczeństwie. Jak faktycznie potoczy się rozwój sytuacji w rękach wyborców? Co zostało z niedialogiczności IV RP? Jeśli demokracja to upodmiotowienie możliwie wielu, to istotnie mieliśmy z nim do czynienia. Politycznie zaktywizowani zostali zarówno jej zwolennicy, jak i przeciwnicy. Była to jednak aktywizacja demokratycznie ułomna. Po pierwsze dlatego, że uczestniczących w polityce nie wdrażała do samodzielnego podejmowania politycznych decyzji, lecz albo uwodziła, albo sytuowała w pozycji zdeklarowanych przeciwników. Tkwiąc w niedialogiczności, wyborcy manipulowani poprzez stymulowanie ich emocji, nie uczyli się rozważania w polityce racjonalnych argumentów. Po drugie, umacniała w przekonaniu o trafności postrzegania aktywności polityków nie jako służby na rzecz społeczeństwa, lecz jako gry partykularnych, egoistycznych interesów. Po trzecie, politycznie relewantne zachowania czyniła w pewnym sensie jeszcze bardziej aspołecznymi. A to dlatego, że każda polityka zbudowana na wzajemnej nieufności dodatkowo niszczy społeczny kapitał. Przypomnijmy za J.S. Colemanem: „społeczne relacje nie podtrzymywane umierają, oczekiwania co do uprawnień i obowiązków stron (expectations and obligations) usychają w miarę upływu czasu; istnienie społecznych norm podtrzymuje utrzymywanie regularnej społecznej komunikacji” (1990, s. 321). A gdy, jak już była o tym mowa wcześniej, kapitał ten jest w Polsce – na tle innych społeczeństw – wyróżniająco się słaby, to tym bardziej prawdopodobne jest zdominowanie sceny politycznej przez polityków niedialogicznych. Pojawia się dodatnie sprzężenie zwrotne między niedialogicznością polityków i niedialogicznością społeczeństwa. Wielce wymowny i dający do myślenia jest z tego punktu widzenia – i dlatego też go tutaj przywołuję – obserwowany, w na różnych zasadach wyróżnianych amerykańskich społecznościach, postępujący w nich upadek społecznego obywatelskiego zaangażowania (Putnam 2000). A przecież obywatelskość Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 38 2008-11-24 14:18:25 39 Inna sprawa, że jej odniesieniem była zawsze duma z przynależności do amerykańskiego narodu (Thompson 2007). 1 Rozchodzenie się rzeczywistości i ideałów tkwi w samej istocie tych ostatnich. „Kiedy w ramach demokracji zachowujemy demokratyczny ideał w jego skrajnej postaci, zaczyna on działać przeciwko demokracji, którą stworzył (...) Oto dlaczego (...) «idealizm polityczny przeżywa wielkość, gdy znajduje się w opozycji do dekadenckich systemów politycznych. (...) zaś po zwycięstwie umiera»” (G. Sartori, Teoria demokracji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994, s. 96–97). 2 Jak przypomina R. Matyja, sam termin został po raz pierwszy użyty przez niego w roku 1998 i miał być dla rządzącej wówczas AWS przestrogą przed staniem się lustrzanym odbiciem SLD. W roku 2003 użył go P. Śpiewak, bynajmniej jednak nie w intencji budowania anty-III RP. Jeszcze w exposé sejmowym premier K. Marcinkiewicz IV RP uznawał za pomysł tych, którzy budowali RP Trzecią (Szaleństwo i metoda. Z politologiem R. Matyją rozmawia Piotr Mucharski, „Tygodnik Powszechny” z 19 sierpnia 2007). Jeszcze wcześniejsze posłużenie się tym terminem znajdujemy w Apelu konserwatywnym, „Kwartalnik Konserwatywny” 1997, nr 2. Zob. też M. Stępień, Kondycja polskiej demokracji, [w:] Sfera publiczna. Kondycja – przejawy – przemiany, red. J. Hudzik, W. Woźniak, UMCS, Lublin 2006, s. 370. 3 W propagandzie politycznej szczególnie mocno eksponowanej, jako że łatwiej niż inne zarzuty przyjmowanej przez będące jej adresatem społeczeństwo. Jedyną niekrytykującą III RP partią, która weszła do Sejmu, zyskując poparcie około 11% wyborców, był Sojusz Lewicy Demokratycznej, wskazywany jako niemal symbol wszelkich jej słabości. 4 Z perspektywy czasu nie wydaje mi się, aby koalicja taka była kiedykolwiek naprawdę realna nie tylko z powodu dzielących obie partie różnic programowych i braku miejsca w jednym rządzie dla poranionych brutalnością wyborczej gry różnych osobowości ich szefów. 5 A przecież rozbieżności między stanem osiągniętym i deklarowanym to nie problem jedyny ani najważniejszy. Pozostaje jeszcze kwestia, na ile ów deklarowany jest do zaakceptowania, na ile broni się przed zewnętrzną krytyką. 6 Przez wielokrotne powtarzanie, starając się oznajmieniom nadać w odbiorze społecznym walor wypowiedzi prawdziwej, opisującej rzeczywiście zaistniałe fakty. Redundacja to jeden ze sprawdzonych i wielokrotnie w różnych sytuacjach praktykowanych propagandowych zabiegów. 7 Tymczasem, zwłaszcza dla osób odwołujących się do wartości chrześcijańskich, nie jest to i nie powinno być oczywiste. Por. H. Arendt, Odpowiedzialność i władza sądzenia, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, s. 52, 68. 8 Pozwolę sobie, nie bez pewnej dozy złośliwości, zauważyć, iż w Dekalogu nie ma także wielu innych zakazów, np. gwałtu, pożądania męża bliźniej swojej (choć jest zakaz pożądania męża bliźniego swego), a dyskryminacja kobiet jest wszechobecna. 9 Zastanawiające, że dorobek myśli bolszewickiego intelektualisty i polityka wykorzystany został przez zdeterminowanego, walczącego antykomunistę. Czyżbyśmy mieli do czynienia z wypędzaniem diabła przy pomocy Belzebuba? 10 Porównanie takie zostało użyte przez tegoż polityka w wywiadzie udzielonym włoskiemu lewicowemu dziennikowi „La Repubblica”. 11 Określenie użyte przez J. Kaczyńskiego w wystąpieniu na wiecu przed Stocznią Gdańską 30 września 2006 r. 12 Reorientację taką zdaje się trafnie opisywać J.A. Schumpetera rozróżnienie demokracji nazywanej przez niego tradycyjną, w której chodzi o wypracowanie decyzji realizujących wspólne dobro, i demokracji (to też jego określenie) bardziej nowoczesnej, skupiającej się na wyłonieniu osób artykułujących, na czym polega owo wspólne dobro (Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, s. 312–319). INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE Amerykanów od czasów Tocqueville’a wskazywana była jako pozytywnie wyróżniająca USA od reszty demokratycznego świata. Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 39 2008-11-24 14:18:25 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 40 13 Przywołując kategorię rdzenia totalitarnego systemu, bezpośrednio nawiązuję do koncepcji totalitaryzmu przedstawionej przez L. Schapiro, Totalitaryzm, Warszawa 1987 (wydawnictwo poza cenzurą). 14 Oto, jak istotę każdej z nich, idąc tropem M. Wertheimera, określają A. Pratkanis i E. Aronson: „propaganda usiłuje odwieść nas od myślenia i działania, jakie charakteryzuje istoty ludzkie posiadające prawa, manipuluje uprzedzeniami i emocjami, by narzucić odbiorcom wolę propagandysty. Edukacja natomiast powinna wyposażyć w umiejętność stania na własnych nogach i podejmowania samodzielnych decyzji – jej zadaniem jest zachęcać do krytycznego namysłu” (A. Pratkanis, E. Aronson, Wiek propagandy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004, s. 232). 15 S. Ossowski przy opisywaniu i analizie mechanizmów zachowań społecznych uznaje za przydatne wyróżnienie trzech – uzupełniających się i pozwalających na uchwycenie różnych sfer zachowań zbiorowych zdominowanych przez współzawodnictwo i walkę. Sfery te to: arena, rynek i estrada. Trzecia z tych sfer jest własnym S. Ossowskiego uzupełnieniem dwu wcześniej wprowadzonych do opisu zachowań społecznych przez Lasswella i Kaplana (O osobliwościach nauk społecznych, PWN, Warszawa 1962, s. 109 i nast.). 16 Do takiego dochodzą, jeśli w ogóle dochodzą, w wyniku pertraktacji, o których przebiegu polityczna publiczność z reguły nie jest informowana, i jeśli dowiaduje się o nich, to mocno post factum. 17 Stąd bodajże teza D. Osta o zdradzonej solidarności i porzuconych przez (nie tylko polityczne) elity robotnikach (Klęska Solidarności. Gniew i poniżenie w postkomunistycznej Europie, Muza SA, Warszawa 2007). 18 Interesujące byłoby usłyszeć komentarz obydwu panów do jednoczesnego obdarzania ich zaufaniem przez te same osoby. Ze swej strony dopatrywałbym się w nich właśnie wewnętrznej niedialogiczności postaw badanych, ich naznaczenia dysonansem poznawczym. 19 A sondaże przedwyborcze zapowiadanych przedterminowych wyborów parlamentarnych 2007 roku na takie przejmowanie przez PiS elektoratu LPR i po części Samoobrony zdają się wskazywać. Bibliografia Arendt H. (2006), Odpowiedzialność i władza sądzenia, Prószyński i S-ka, Warszawa. Arystofanes (2001), Komedie, Prószyński i S-ka, Warszawa. Chytre nie znaczy niemoralne. Z prof. Ryszardem Legutką rozmawia Joanna Lichocka, „Rzeczpospolita” (2007), 21–22 lipca. Coleman J.S. (1990), Foundations of Social Theory, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts. Davies J.K. (2003), Demokracja w Grecji klasycznej, Prószyński i S-ka, Warszawa. Dorn L. (2006), Za mało zmienialiśmy, „Rzeczpospolita”, 2–3 grudnia. Flis J. (2007), Przykre przełykanie przystawek, „Tygodnik Powszechny”, 22 lipca. Głowiński M. (2007), Dramat języka. Uwagi o mowie publicznej IV RP, „Przegląd Polityczny”, nr 78. Groziła koalicja PO–SLD. Rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem Prawa i Sprawiedliwości, „Rzeczpospolita” (2006), 4–5 lutego. Habuda L. (2001), Rządzący rządzeni. Totalitaryzm w stosunkach władzy w PRL, Oficyna Wydawnicza Politechniki Opolskiej, Opole. Habuda L. (2005), Transformacyjne decyzje i decyzyjne procesy, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław. Habuda L. (2006), Wójt (burmistrz, prezydent) gminy. Menedżer i polityczny lider, „Wrocławskie Studia Politologiczne”, nr 8. Habuda L. (2007), Odpowiedzialność za wspólną historyczną przeszłość, (maszynopis) Uniwersytet Wrocławski, Wrocław. Habuda L., Habuda B. (2006), Od PRL do Trzeciej Rzeczypospolitej. Liberalna demokracja i wolnorynkowa gospodarka. Dlaczego i jakie?, Oficyna Wydawnicza Politechniki Opolskiej, Opole. Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 40 2008-11-24 14:18:26 41 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE IPN sprawdzi, czy Andrzej Kryże popełnił zbrodnię komunistyczną, „Gazeta Wyborcza” (2007), 4–5 sierpnia. Jarosław Kaczyński: We mnie jest czyste dobro (2006), „Gazeta Wyborcza”, 4–5 lutego. Karpiński J. (1989), Ossowski i Tocqueville. O rodzajach ładu społecznego, [w:] Nie być w myśleniu posłusznym, Polonia Book Fund, London. Kotarbiński T. (1984), Problematyka ogólnej teorii walki, [w:] Hasło dobrej roboty, Wiedza Powszechna, Warszawa. Kowalewski M., Siedlecka E. (2007), Premier uczy sądy sądzić, „Gazeta Wyborcza”, 27 lipca. Król M. (2007), Władza dla władzy, „Tygodnik Powszechny”, 29 lipca. Kuźmiński M., Müller M. (2007), Ojciec zastępczy, „Tygodnik Powszechny”, 29 lipca. Lichocka J., Lisicki P. (2007), IV Rzeczpospolita warta jest dymisji Wildsteina, „Rzeczpospolita”, 9 marca. Michnik A. (1992), Rozmowa z integrystą, „Gazeta Wyborcza”, 7–8 listopada. Michnik A. (2007a), Pełzający zamach stanu, „Gazeta Wyborcza”, 30 lipca. Michnik A. (2007b), Modlitwa o deszcz, „Gazeta Wyborcza”, 30 lipca. Nie udzielę wywiadu Rydzykowi (2007), „Wprost”, 10 czerwca. O pladze insektów. Z Danielem Olbrychskim rozmawia Maja Jaszewska (2007), „Tygodnik Powszechny”, 5 sierpnia. Osiatyński W. (2007), Grzech lustracji, „Gazeta Wyborcza”, 24–25 marca. Ossowska M. (1957), O pewnych przemianach etyki walki, Książka i Wiedza, Warszawa. Ossowska M. (2000), Normy moralne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa. Ossowski S. (1962), Punkty widzenia, tezy, dyrektywy, [w:] O osobliwościach nauk społecznych, PWN, Warszawa. Ost D. (2007), Klęska Solidarności. Gniew i poniżenie w postkomunistycznej Europie, Muza SA, Warszawa. Pollack M. (2006), Śmierć w bunkrze, Wydawnictwo Czarne, Sejny. Pratkanis A., Aronson A.E. (2004), Wiek propagandy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa. Putnam R.A. (2000), Bowling Alone. The Collapse and Revival of American Community, Simon and Schuster, New York, London, Toronto, Sydney. Rychard A. (2005), Rozproszona Polska. Wstępna próba bilansu socjologicznego, [w:] H. Domański, A. Rychard, P. Śpiewak, Polska. Jedna czy wiele?, Wydawnictwo Trio, Warszawa. Sartorii G. (1994), Teoria demokracji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa. Schapiro L. (1987), Totalitaryzm, (wydawnictwo poza cenzurą). Schumpeter J.A. (1994), Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa. Stanowisko przedstawicieli łódzkich władz samorządów zawodów zaufania publicznego, „Gazeta Wyborcza” (2007), 21–22 lipca. Stępień M. (2006), Kondycja polskiej demokracji, [w:] Sfera publiczna. Kondycja – przejawy – przemiany, red. J. Hudzik, W. Woźniak, Wydawnictwo UMCS, Lublin. Szaleństwo i metoda. Z politologiem R. Matyją rozmawia Piotr Mucharski, „Tygodnik Powszechny” (2007), 19 sierpnia. Thompson E. (2007), W kolejce po aprobatę. Kolonialna mentalność polskich elit, „Dziennik”, 15–16 września. Tischner J. (2002), Polski kształt dialogu, Wydawnictwo Znak, Kraków. Wyjście z domu Łazarza. Ze Zbigniewem Mikołejką i ks. Józefem Naumowiczem, teologiem i politologiem, rozmawia Jarosław Borowiec, „Tygodnik Powszechny” (2007), 8 kwietnia. Ziemkiewicz R. (2007), Gdy inteligenci maszerują, „Rzeczpospolita”, 19–20 maja. Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 41 2008-11-24 14:18:26 INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE 42 Non-dialogical democracy. The case of Fourth Republic of Poland Summary The subject of the article is to describe a non-dialogical style making of politics, especially in democratic political systems. The phenomena are discussed on the basis of political practice of Fourth Republic of Poland. The most distinguished characteristics its politics, described in the article, are the following: the state with mission defending morality and truth, enemy as ideological construction, permanent political conflict, everybody who is not with us is against us, etc. The author interprets all mechanisms not as properties constituting authoritarian and totalitarian syndromes but as elements emerging new type of democracy, non-dialogical democracy, democracy without social capital. Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008 © for this edition by CNS 01 WrocStudia Polit 9.indd 42 2008-11-24 14:18:26