Pobierz artykuł - Wrocławskie Studia Politologiczne

Transkrypt

Pobierz artykuł - Wrocławskie Studia Politologiczne
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
Ludwik Habuda
Niedialogiczna polityka. Przypadek IV RP
Przedmiotem artykułu jest niedialogiczność
polityki, jej istota, przyczyny i konsekwencje. Problem rozważam na gruncie praktyki
politycznej IV RP. Jednak samą niedialogiczność polityki postrzegam nie jako właściwość tylko polityki uprawianej w IV Rzeczpospolitej, ale polityki w ogóle, a polityki demokratycznej w szczególności. Jeśli polityka
to walka o zdobycie i utrzymanie władzy,
to w walce liczy się argument siły, a nie siła
argumentu. Walka to przeszkadzanie rywalowi, rzucanie mu kłód pod nogi, zwycięża
w niej nie (metodologicznie) racjonalniejszy, lecz skuteczniejszy w swych zabiegach.
Przypomnijmy za T. Kotarbińskim: „przez
walkę rozumiem splot działań różnych osób
lub zespołów osób, kiedy cele działających
są niezgodne i jedni drugim usiłują przeszkodzić w dążeniach” (1984, s. 127).
W systemach demokratycznych polityczna walka wyróżnia się tym, że w roli sędziów
wskazujących zwycięzców występują wyborcy. Pokonanie politycznego przeciwnika
sprowadza się do większej skuteczności zabiegów pozyskujących sympatie swego rodzaju wyborczego jury. W takiej walce, jeśli
sięga się do prawdy i dialogu, to tylko wówczas i o tyle, o ile przez choćby jedną z walczących stron sięganie takie uważane jest za korzystne dla niej. Źródła niedialogiczności
polityki zdają się więc tkwić w przekonaniu
polityków o niedialogiczności ich wyborców.
W dyskursie z wyborcami chodzi nie o przekonanie ich do czegokolwiek, lecz o pozyskanie ich akceptacji. W niedialogicznej demokratycznej polityce wyborca – wbrew samej istocie demokracji – jest nie tyle stroną politycznego dialogu, co przedmiotem
wpływania polityków na jego sympatie.
I tutaj powstaje zasadnicze pytanie: jak
długo metafora walki wystarcza do trafnego opisu natury demokratycznej polityki?
Otóż antagonistyczna wizja polityki zdaje
się zubażać obraz polityki i wszystkich uwikłanych w nią. Czy dążąc do zwycięstwa
w wyścigu do władzy, nie należałoby pamiętać o możliwościach – po jej zdobyciu
– konstruktywnego jej wykorzystania? Sprawowanie władzy to także służba społeczna,
to wykorzystywanie jej po to, by budować.
Jeśli więc zwycięstwo w procesie ubiegania
się o władzę nie ma okazać się zwycięstwem
Pyrrusowym, byłoby dobrze, aby nie było
osiągnięte za cenę zerwania dialogu ze zbyt
wieloma; zwłaszcza z tymi, z którymi współpraca może okazać się przydatna już po zdobyciu władzy. W stosunku do zmierzających
do władzy bez względu na koszty (po trupach) rodzi się graniczące z pewnością podejrzenie, iż władza jest dla nich nie środkiem do celu, lecz celem samym w sobie.
Istotną słabością politycznej niedialogiczności wydaje się zwłaszcza jednostronność
w postrzeganiu natury ludzi, jednostronność
WROCŁAWSKIE STUDIA POLITOLOGICZNE 9/2008
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 19
2008-11-24 14:18:23
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
20 polegająca na odwoływaniu się do ich ciemniejszej strony: zewnątrzsterowności, emocjonalności, skłonności do igrzysk, kosztem
autosterowności, rozumu, myślenia, racjonalności i siły spokoju.
Jeśli w kwestii dialogiczności i niedialogiczności IV RP różni się od Trzeciej, to różnice te zdają się tkwić, po pierwsze, w otwartości, z jaką ta, chronologicznie późniejsza,
do niedialogiczności się odwołuje, wręcz
w prowokacyjnym sięganiu do niej, po drugie zaś w pozycji zajmowanej na politycznej
arenie. Spektakularnie niedialogiczne były
A. Leppera blokady dróg czy wysypywanie zboża na tory, L. Millera zapowiadane
w kampanii wyborczej 2001 roku wyrastanie
gruszek na wierzbie. Była to jednak zawsze
niedialogiczność albo politycznego marginesu, albo z kategorii kabaretowych. W III
RP jej pozostające w grze polityczne elity
nigdy nie budowały swej politycznej pozycji
na eksponowaniu własnej niedialogiczności. W IV RP niedialogiczność przekroczyła ramy kampanii wyborczych, opanowała
salony rządzących, łącznie z parlamentem
i rządem, stała się chlebem powszednim
polityków starających się w ten sposób
przykuć uwagę i podtrzymać przychylność
politycznego audytorium. Ba, premier J. Kaczyński w sierpniu 2007 roku, zapowiadając prowadzenie parlamentarnej kampanii
wyborczej w konwencji plebiscytu, kolejny
raz potwierdził, że rządzące wówczas Prawo
i Sprawiedliwość, choć już niemające za sobą
parlamentarnej większości, w swej niedialogiczności w uprawianiu polityki nadal tkwiło i nie zamierzało z niej rezygnować, mimo
iż prawie dwa lata jej praktykowania doprowadziły do rozpadu rządzącej koalicji i rozpisania przedterminowych wyborów.
Odbiór takiego sposobu uprawiania polityki przez zewnętrznego obserwatora może
nasuwać skojarzenia z podejrzeniami tak
uprawiających politykę o przynajmniej brak
uszanowania dla reguł demokracji. Tymczasem, jak sądzę, wcale nie jest to skojarzenie
do końca uprawnione. Niedialogiczna polityka równie dobrze daje się uprawiać w ramach mechanizmów respektujących reguły
demokracji. Ośmielam się nawet postawić
tezę, iż niedialogiczność i dialog w demokratycznej polityce uzupełniają się, stanowiąc jedną z konstytutywnych dla każdej demokracji antynomii. Więcej, niedialogiczność w demokratycznej praktyce politycznej daje o sobie tym bardziej
znać, im szersze jest grono tych, o których
polityczne upodmiotowienie zabiega się
i stara się je wykorzystać. Wykorzystać tym
bardziej, im mniej przygotowane do uczestnictwa w dialogu jest samo dynamizowane
przez niedialogiczność polityczne audytorium. Nie ma niedialogicznej polityki bez
podobnie niedialogicznie zachowującego
się, instrumentalnie wciąganego w nią społeczeństwa.
Jeśli polityka IV RP robi wrażenie wyróżniającej się swą niedialogicznością, to bodajże przede wszystkim dlatego, że ci, którzy
zdominowali w niej arenę polityczną, na scenie politycznej starają się uzyskać najpierw
(teatralny) poklask ze strony audytorium
(widzów), a następnie zamienić go w zapewniające zwycięstwo na politycznej arenie głosy wyborców. Chodzi zwłaszcza o poszerzenie politycznej sceny o tych – zarazem
widzów i wyborców – którzy jako pozbawieni wiary w sens własnego politycznego zaangażowania pozostawali poza instytucjonalną
polityką. Właściwy tak politycznie zdynamizowanym niski poziom kultury politycznej
sprawia, że dyskurs niedialogiczny jest dla
nich bardziej przekonujący od dyskursu dialogicznego. Ważniejsze od rozumowych racji stają się emocje, mobilizowanie za i przeciw. Tak pobudzana polityczna aktywność
wręcz żywi się niedialogicznością politycznego dyskursu, a utylitarnie wykorzystywana przez polityków, utwierdza ich w przekonaniu o skuteczności uprawiania niedialogicznej polityki. Ale za jaką cenę i z jakimi (niezamierzonymi?) konsekwencjami?
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 20
2008-11-24 14:18:23
21
Odnosząc niedialogiczność do systemów
politycznych w ogóle – zarówno autokratycznych, jak i demokratycznych – a nie tylko
praktyki politycznej IV RP, staram się wnieść
swój wkład w podtrzymywanie uogólnionego
pozytywnego obrazu demokracji, ze spokojem – choć przyznam, że jednak nie stoickim
– staram się przyjmować jako nie do uniknięcia jej pewne rozchodzenie się z ideałem1.
Ograniczenie empirycznej bazy opisu i analizy zjawiska niedialogiczności polityki tylko
do IV RP w przypadku wypowiadającego te
słowa wynika tylko i wyłącznie z pełniejszej
znajomości praktyki uprawiania polityki
tu i teraz oraz, jak mam nadzieję, lepszego
zrozumienia kulturowej wymowy obserwowanych zachowań. Jeśli nam się wydaje,
że polskie standardy uprawiania polityki
odbiegają zasadniczo – zwłaszcza in minus
– od przyjętych w stanowiących dla nas punkt
odniesienia demokracjach zachodnich, to jednak w ogólności mylimy się. Formułując taką
myśl, nie przytaczam argumentów potwierdzających ją. Ale nie czynię tego nie dlatego,
że argumentów takich nie byłbym w stanie
przywołać, lecz dlatego, że przywoływanie
ich wymagałoby przygotowania odmiennego
od niniejszego opracowania.
Budowa IV Rzeczpospolitej stała się
hasłem politycznym – inaczej niż poprzedzająca ją Rzeczpospolita Trzecia, ex ante
opatrzona wyróżniającym ją znacznikiem
– już na etapie kampanii wyborczej chronologicznie poprzedzającej ją2. Ta nowa Rzeczpospolita miała być w odróżnieniu od poprzedniej sprawiedliwą i wolną od korupcji,
miała być państwem wolnym od doświadczającej jej poprzedniczkę rozbieżności między spełniającym demokratyczne standardy
stanem formalnoproceduralnym i faktycznym niedotrzymywaniem ich w sferze wartości. Miała być państwem jak najdalszym
od uosabiającego wszelkie zło, żywiącego się
korupcją Rywinlandu, spoza którego nie widać nic, co mogłoby zasługiwać na pozytywną ocenę.
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
Tak politycznie zaangażowani, uczestnicząc
w polityce, nie uczą się rozważnych wyborów, nie wybierają bowiem między racjami,
lecz podążają za uwodzącymi i porywającymi ich.
Rozprawiając o niedialogiczności polskiej polityki, samą niedialogiczność traktuję jako pozór dialogu, zaprzeczenie dialogu merytorycznego. Aby wyjaśnić, czym
jest dialog, sięgam do myśli ks. J. Tischnera: „Dialogiem nie jest pierwsza lepsza rozmowa człowieka z człowiekiem, lecz jedynie
taka rozmowa, w której świadectwo drugiego człowieka zostaje uznane za niezbędne
źródło wiedzy o przedmiocie, którego rozmowa dotyczy. Dialog to oczywiście pewna metoda poznania. Nie jest to oczywiście
metoda powszechna, metoda każdej nauki i każdego sposobu uzyskiwania wiedzy.
Na przykład w matematyce poznanie nie ma
charakteru dialogicznego, lecz monologiczny: aby poznać, że dane rozwiązanie matematyczne jest prawdziwe, nie potrzebuję
się odwoływać do świadectwa drugich, wystarczy samo porównanie wniosków z założeniami. Dialog jest metodą poznania w humanistyce, w naukach społecznych, w historii, jest też integralnym składnikiem poznania religijnego. Bez dialogu nie może się
obejść autentyczne życie społeczne. Aby wiedzieć, kim ja jestem, muszę spojrzeć na siebie nie tylko własnymi oczami, ale również
oczami innych, jakby z zewnątrz. Podobnie
inni – jeśli chcą poznać prawdę o sobie, muszą odwołać się do naszego, do mojego świadectwa o nich” (Tischner 2002, s. 244–245).
Uprawiający niedialogiczną politykę dyskutują pozornie, wygłaszają monologi, którymi starają się epatować audytorium, nawet
wymieniając poglądy o tym samym przedmiocie, niekoniecznie mówią o tym samym.
Pozornie przekonując się, naprawdę nie poszukują płaszczyzn porozumienia, nie starają się dojść lub choćby zbliżyć do wspólnie
podzielanych konkluzji, lecz zrobić wrażenie
na obserwujących ich.
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 21
2008-11-24 14:18:24
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
22 Trzecia RP to instytucjonalnie wolnorynkowa gospodarka i liberalna demokracja w wariancie kojarzącym monocentryzm
z charakterystycznymi dla policentryzmu
grupowymi porozumieniami (Karpiński
1989, s. 41). Wybór takiego, a nie innego
ustrojowego modelu nie był oczywisty i z różnych względów zawsze byli tacy, którzy byli
i pozostali wobec niego krytyczni. O zasadną krytykę było tym łatwiej, że w praktyce
funkcjonowanie obydwu systemów nieformalnie zawsze mniej lub bardziej odbiegało
od swych wzorców. SLD-owskie, z lat 2001–
2005, zawłaszczanie państwa, rozpychanie
się Rywinlandu miało swoich – ze znacznie
mniejszym rozmachem i bardziej dyskretnie
działających – poprzedników we wszystkich wcześniejszych, kolejno następujących
po sobie koalicjach rządzących, we wszystkich uczestniczących w sprawowaniu władzy partiach politycznych i wśród wielu
znaczących polityków. To w końcu nie SLD
stworzył szafę Lesiaka. We wczesnych latach
90. swoją spółkę „Telegraf ” miało także kierowane przez braci Kaczyńskich Porozumienie Centrum, a prominentny polityk partii
uprzedza przestępców o skierowanej przeciwko nim akcji organów ścigania.
Konstytutywne dla Trzeciej RP nieformalne mechanizmy polityczne i gospoarcze,
jej formalnoproceduralnie demokratyczno-liberalny polityczny i konkurencyjny, wolnorynkowy gospodarczy systemy
nie wzmacniały i nie czyniły ich faktycznie
bardziej skonsolidowanymi, lecz korodowały oraz oddalały od przyjętych i publicznie przedstawianych – konstytucyjnego
i teoretycznego – wzorców (Habuda 2005,
rozdz. III; Habuda, Habuda 2006, rozdz.
VI). To, co godziło w demokratyczne podstawy Trzeciej Rzeczpospolitej, to nie tylko
głośne, zwracające na siebie uwagę afery,
ale również przybierający na sile korporacjonizm, umacnianie się – pod sztandarami
demokracji, samorządności i decentralizacji – karmiących się uszczuplaniem dobra
wspólnego partykularnych środowiskowych interesów (ibidem, passim). Na personalny skład tych, którzy mieli najbardziej
znaczący udział w oddalaniu stanu faktycznego od formalnego i pożądanego, przesądził sam kontraktowy charakter przejścia,
generalne „przejęcie” przez Trzecią Rzeczpospolitą „osobowego dziedzictwa” PRL-u
(Habuda, Habuda 2006), które wspólnie
z uczestniczącą w Okrągłym Stole elitą solidarnościowo-opozycyjną stworzyło staro-nową elitę władzy. Czy się nam to podobało czy nie, czy tego chcieliśmy czy nie,
w systemową transformację wkroczyliśmy
z wielorakimi pozostałościami Polski Ludowej, w tym zwłaszcza z jej politycznymi
aktorami – myślę przede wszystkim o elitach, ale nie tylko, bo także i o rządzonym,
ukształtowanym przez PRL-owski system
społeczeństwie – dysponującym własnym
ukształtowanym, politycznie „naznaczonym” kapitałem ludzkim i społecznym,
uznawanymi wartościami, wzorcami zachowań, własnymi kontaktami i interesami, tak
czy inaczej wspierającymi bądź utrudniającymi, zawsze jednak współkształtującymi
nowy system. Takie „obciążenie przeszłością” to po prostu zachęta do wykorzystania
w politycznej walce odciśniętego na III RP
– traktowanego przez jej krytyków jako obciążającego – historycznego piętna.
Radykalną – odwołującą się do moralności i polityki – zmianę w składzie beneficjentów i „ofiar” PRL-u i III RP miało pociągnąć za sobą budowanie IV RP, zapowiadane
już przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi 2005 roku przez pozostające
w opozycji do rządzącego wówczas Sojuszu
Lewicy Demokratycznej zarówno Prawo
i Sprawiedliwość, jak i Platformę Obywatelską. Naprawa Rzeczypospolitej – uczynienie
jej wolną od korupcji3, przyjazną jej obywatelom, silną, uczciwą i sprawiedliwą – to podstawowe hasła głoszone przez kierujących
obydwiema partiami. Hasła i zawołania,
wypisane na sztandarach wszystkich z wy-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 22
2008-11-24 14:18:24
23
padu Unii Wolności, odejścia z niej skrzydła bardziej liberalnego niż jej ówczesne
kierownictwo, wcale jednak nie wojowniczo
antykomunistycznego. Występujący w roli
założycieli Platformy trzej tenorzy – M. Płażyński, D. Tusk i A. Olechowski – to politycy
z ówczesnej najwyższej półki, w szczególności w swoim czasie blisko współpracujący
lub przynajmniej wspierający prezydenta Lecha Wałęsę. Dodajmy do tego, że „80% wyborców Ligi (Polskich Rodzin – L.H.) z 2001
roku stanowili ci, którzy wcześniej głosowali
na AWS. Popierali więc ugrupowanie z głównego nurtu polityki, nawet jeśli na jego listach wyszukiwali kandydatów wspieranych przez Radio Maryja. Byli to zatem ludzie, dla których «wyrazistość» nie była aż
tak istotna” (ibidem). Nie ma powodów sądzić, iż wyrazistość ta na tyle ugruntowała
się, że sam elektorat uczyniła stabilnym, nieprzechodnim. Krytycy Trzeciej RP i zapowiadający budowę Czwartej nie byli ludźmi nowymi w polityce, oni sami również
mieli swój znaczący udział w kształtowaniu Trzeciej po stronie solidarnościowej.
Opinii publicznej jednak jako mający swój
udział w budowie Trzeciej Rzeczypospolitej
nie przedstawiali się. Takie odcięcie się od zaszłości udało się zwłaszcza wyróżniającemu
się agresywnością ataków na III RP Prawu
i Sprawiedliwości. Wyborcza skuteczność takiej wojowniczej retoryki, prowadzącej uprawiające ją PiS do podwójnego – parlamentarnego i prezydenckiego – zwycięstwa w II
turze wyborów, to argument na rzecz uznania jej za przydatną nie tylko w kampaniach
wyborczych, ale i podtrzymującą poparcie
dla rządzących w ogóle. Za przemawiające
za jej kontynuowaniem można było również odebrać dążenie do utrzymania powyborczego poparcia przesądzających o końcowym sukcesie w wyborach prezydenckich
słuchaczy kierowanego przez o. T. Rydzyka
Radia Maryja oraz wyborców w I turze wyborów prezydenckich oddających swój głos
na A. Leppera.
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
jątkiem SLD ugrupowań politycznych, miały
zapewnić im poparcie wyborców i doprowadzić do władzy. To, co je programowo między
sobą (od zawsze) różniło – a co niekoniecznie
było zauważane i doceniane – to nie wspólnie podzielany krytycyzm wobec niedawnej
przeszłości, lecz poglądy na przyszły kształt
systemu. W przypadku dwóch najsilniejszych
po wyborach partii różniły je poglądy na obecność państwa w gospodarce i w sferze socjalnej – więcej jego bezpośredniej obecności
w przypadku PiS-u, a mniej w przypadku PO
– ale także pozycja samorządu terytorialnego, rozumienie państwa prawa, pojmowanie
polityki historycznej, stosunek do Kościoła
czy Unii Europejskiej. Przesadzone przeciwstawienie PiS-owskiej społecznej wrażliwości
i solidarności PO-owskiemu liberalizmowi
to zabieg, którego dokonano – poprzez przeniesienie na politycznego konkurenta jednej
z piętnowanych, przypisywanych właśnie III
RP cech – w imię pozyskania wyborczego
poparcia ze strony pewnej części elektoratu.
W gronie krytycznych wobec PRL-u i III RP
ujawniły się dzielące ich różnice, dodatkowo
pogłębiane przez walkę o władzę i wyborczą
rywalizację o poparcie ciągle inaczej dzielącego się elektoratu.
Przynajmniej trzy spośród czterech krytycznych wobec III RP partii – na pięć, które
weszły w 2005 roku do parlamentu – ukonstytuowało się na gruzach dezintegrujących
się: stworzonej na bazie Solidarności jako
związku zawodowego, Akcji Wyborczej Solidarność oraz w korzeniach równie postsolidarnościowej Unii Wolności. Znamienne, ale w wyborach parlamentarnych 2001
roku aż 40% wyborców, wówczas jeszcze
raczkującego, PiS-u to byli (rozczarowani)
wyborcy Unii Wolności, na drugim miejscu uplasowali się byli wyborcy AWS (Flis
2007). Sami bracia Kaczyńscy to żoliborscy
inteligenci z naukowymi tytułami, mający
za sobą doświadczenie piastowania bardzo
wysokich stanowisk właśnie w Trzeciej RP.
Z kolei Platforma to bezpośredni wynik roz-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 23
2008-11-24 14:18:24
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
24 Prawo i Sprawiedliwość, obciążając Platformę, zwłaszcza zaś D. Tuska jako jej przewodniczącego, odpowiedzialnością za niezawiązanie zapowiadanej w kampanii wyborczej koalicji4 swoje wejście w koalicję
rządową z cieszącymi się złą reputacją Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin usprawiedliwiało swego rodzaju stanem wyższej konieczności, wyborem mniejszego zła w imię
budowy opartej na prawdzie i moralności
solidarnej IV RP. Skądinąd polityczny pragmatyzm i, nazwijmy to tak, moralny indyferentyzm PiS dały o sobie znać w kampanii prezydenckiej, również w kłamstwach
i niedomówieniach wokół przeszłości dziadka D. Tuska oraz w skorzystaniu w kampanii
wyborczej ze wsparcia – otwarcie demonstrującego swą ksenofobię, antysemityzm
i odwoływanie się do nienawiści, najdelikatniej mówiąc, wyróżniającego się nietolerancją – kierowanego przez o. T. Rydzyka toruńskiego, katolickiego Radia Maryja. Nie chcę
przesądzać, czy wybór przez Prawo i Sprawiedliwość takich, a nie innych partnerów
politycznych ujawnił prawdziwą naturę tej
partii, czy też jej zdominowanie przez orientację na władzę. W przypadku przyjęcia drugiej z tych dwu interpretacji, może za nią dodatkowo przemawiać dominacja w koalicji
nad mniejszymi i słabszymi partnerami.
Na pewno jednak niedialogiczność dominującej na scenie politycznej partii dobrze trafiła w podobną niedialogiczność pewnej części elektoratu.
Dojście do władzy poprzez niedialogiczną i korzystającą z czarnego PRL-u kampanię wyborczą, wejście w koalicję z partnerami szczególnie mało przygotowanymi
do uprawiania politycznego dialogu, wreszcie uzyskanie wyborczego zwycięstwa za
sprawą tej mniej gotowej i zdolnej do dialogu części elektoratu, po dodaniu do nich
zabiegów o przejęcie wyborców dotychczas
popierających koalicyjnych partnerów samo
przez się utwierdzało w celowości kontynuowania niedialogicznego wariantu sprawo-
wania władzy. Wariantu dającego poczucie
siły, uwalniającego od trudu racjonalnej
obrony własnych racji i odwołującego się
do uproszczonego czarno-białego obrazu
świata i zapewniającego – poprzez odwołanie się do konstruktu wroga – integrację
i mobilizację własnych zwolenników. Zagrożeni w swych istotnych interesach atakowani
odpowiedzieli w podobny sposób.
Niedialogiczność języka politycznych
oponentów to bodajże nie tylko odpowiedź
ciosem na cios, ale także sposób na ukrycie
za niedialogiczną retoryką faktycznego zaangażowania w obronę jak najbardziej realnych partyjnych i korporacyjnych interesów.
Niedialogiczność w dyskursie dała o sobie
znać w sporach międzypartyjnych, ale bodaj
przede wszystkim w relacji klasa polityczna – opiniotwórcze środowiska społeczne.
Podstawowej masie społeczeństwa przypadło spełnić w niej rolę biernego obserwatora,
teatralnego widza, na którym trzeba zrobić
wrażenie. Jak niedialogiczność dała o sobie
znać? Oto jej wybrane, najbardziej rzucające
się w oczy przejawy.
Władza z misją, wbrew przeciwnościom
naprawiająca państwo vs tropiący układy
mitomani. Premier J. Kaczyński, tłumacząc
dziennikarzom przyczyny odwołania atakowanego przez Samoobronę i LPR B. Wildsteina ze stanowiska prezesa zarządu TVP,
wyznał: „I tak Paryż wart mszy, a IV Rzeczpospolita warta jest odwołania Wildsteina”.
PiS jako budowniczy IV RP nie miał żadnych
wątpliwości co do tego, że cel uświęca środki.
Sprawujący władzę jej zdobycia nie deklarują jako celu samego w sobie, głosząc wszem
i wobec, że chcą ją wykorzystać dla naprawy
Rzeczpospolitej, zepsutej przez rządzących
przed nimi postkomunistów i współpracujących z nimi. Zbudowane przez PiS państwo
ma być wolnym od korupcji i układów Trzeciej RP państwem sprawiedliwym i solidarnym. Przy czym, jeśli wnosić z obserwacji
otaczającej politycznej rzeczywistości, ta zamierzona Czwarta Rzeczpospolita to Rzecz-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 24
2008-11-24 14:18:24
25
współpracowników (na poziomie partyjnym
i personalnym) katastrofalny dla samej idei
rewolucji” (Król 2007). Osiągnięcie wielkiego celu coraz bardziej oddalało się, a sam cel
stopniowo tracił na mobilizującej użyteczności, w praktycznej realizacji coraz częściej
zaczynał różnić nawet deklarujących jego realizację. Pojawiły się wątpliwości, czy chodzi
o naprawę państwa, czy o władzę dla władzy.
Czy dla naprawiających państwo tym, co się
liczy przede wszystkim, nie jest dokonywana
przy okazji likwidacji jednych, a powoływaniu innych instytucji wymiana kadr? Bez odpowiedzi pozostało także pytanie, dlaczego
nawet nowe instytucje – poza tym, że zostały obsadzone przez naszych – miałyby być
sprawniejszymi od poprzedzających je?
Jeden z możliwych zabiegów mających
ewentualnie uwolnić od odpowiedzialności za niepowodzenie deklarowanej i wdrażanej naprawy to utwierdzanie opinii publicznej w przekonaniu, że winnym wszelkich niepowodzeń jest najpoważniejszy polityczny konkurent. To przecież, jak wielokrotnie oznajmiali politycy PiS6, D. Tuska
i Platformę Obywatelską, a nie J. Kaczyńskiego i Prawo i Sprawiedliwość obciążała
odpowiedzialność za niezawarcie koalicji
i niesformułowanie wspólnego koalicyjnego rządu, ale i za zawarcie koalicji z takimi,
a nie innymi partnerami. Zabiegiem mającym podtrzymać wrażenie nieprzejednanej wrogości PO wobec PiS było np. puszczenie w obieg informacji (plotki?) o skierowaniu przez J. Kaczyńskiego do D. Tuska
listu, na który odpowiadając, zmuszony byłby po raz kolejny zająć stanowisko w kwestii
ewentualnej rządowej koalicji. Każda z odpowiedzi Platformy mogłaby być interpretowana jako potwierdzenie uprawiania przez
nią polityki rozrabiackiej, destrukcyjnej
i nieliczącej się z interesami państwa i narodu; odpowiedź negatywna pozwoliłaby nadto na przypisanie jej zamiaru porozumienia
się z postkomunistami, bo przecież sama
nie byłaby w stanie utworzyć rządu. Socjo-
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
pospolita rządzona właśnie przez nas (braci
Kaczyńskich) i przez naszych (Prawo i Sprawiedliwość) oraz przyjmujących dyktowane przez nas warunki współpracy. Na ile
po dwóch latach sprawowania władzy to naprawiane państwo bliższe było deklarowanemu?5 Okradający go i pasożytujący na nim
nie zostali osądzeni i umieszczeni tam, gdzie
sprawiedliwość umieścić by ich nakazywała.
Nie znikło grono domagających się od państwa sprawiedliwości, do jednych występujących z roszczeniami (np. górników) dołączyli inni (lekarze, pielęgniarki czy kochający inaczej). Ba, nawet własne szeregi
zaangażowanych w naprawę nie okazały się
do końca czyste. PiS-owski wiceminister
sprawiedliwości staje wobec perspektywy
postawienia mu zarzutu dopuszczenia się
komunistycznej zbrodni (IPN sprawdzi...
2007), PiS-owskiego wiceprezydenta Przemyśla odpowiednie służby zatrzymują pod
zarzutem brania łapówek, PiS-owski minister sportu jako współpracowników dobiera sobie ludzi wymuszających łapówki
od ubiegających się o zamówienia publiczne,
minister spraw wewnętrznych i administracji odchodzi z rządu w atmosferze skandalu
przypominającego SLD-owską aferę starachowicką, a wicemarszałek Senatu, gdy jeszcze nim nie był, naraził białostocki samorząd
na milionowe straty, doprowadzając do wypłaty już upadłej spółce sięgającego wielu
milionów wynagrodzenia za nieukończoną
oczyszczalnię ścieków, wykorzystującą technologię, która przy obecnym stanie techniki nigdy nie mogła okazać się skuteczna.
Dla naprawiającej partii jest bez znaczenia,
że „Powolne i – z natury rzeczy – żmudne odzyskiwanie instytucji państwa demokratycznego, z jakim mamy do czynienia,
jest sprzeczne z ideą rewolucji. Nie ma powodu oburzać się na samo ich odzyskiwanie,
skoro Kaczyńscy chcieli pełni władzy w celu
zasadniczej naprawy państwa. Natomiast
sposób ich odzyskiwania okazał się nie tylko nieskuteczny, ale w wyniku złego doboru
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 25
2008-11-24 14:18:24
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
26 technika taka w pewnym zakresie i do pewnego stopnia była skuteczna. Rzecz bowiem
w tym, że w legitymizacji naprawczych działań – nawet przy braku realnych sukcesów
– może być wykorzystane samo społeczne
zapotrzebowanie na takie działania, ciągle
utrzymująca się wiara w potrzebę i wykonalność naprawczego przedsięwzięcia. O tym, iż
tak właśnie rzeczy się mają, zdaje się świadczyć utrzymujące się w sondażach opinii publicznej, tylko nieznacznie niższe od uzyskanego w wyborach 2005 roku, około 25% poparcie PiS. Zwłaszcza w środowiskach gorzej
wykształconych i uważających się za upośledzone i zmarginalizowane niebagatelną
rolę, jak można przypuszczać, odegrały impresje wiążące się ze słownymi etykietami
dominujących partii, uogólnione pozytywne
odczucia towarzyszące solidarności i sprawiedliwości oraz podobnie uogólnione negatywne, wręcz stygmatyzujące przypisywane liberalizmowi i liberałom.
Nieprzebieranie w środkach na drodze
do władzy – myślę zwłaszcza, ale nie tylko
o wejściu w koalicję z Samoobroną i LPR
– pozbawiło PiS przymiotu moralnej czystości, a samą operację oczyszczania uczyniło
moralnie mocno niejednoznaczną. Oczywiście nie w oczach samych zaangażowanych w oczyszczanie. Profesor R. Legutko,
wówczas senator PiS, nie odczuwał z tego
powodu żadnego psychicznego dyskomfortu. Wyznał: „Obłuda nie jest tak całkiem
do wyrzucenia. Świat bez obłudy jest światem strasznym. Rozgraniczmy etykę intencji
od etyki skutków. Etyka skutków jest ważniejsza. Nie wiem, czy była szansa, by Andrzej Lepper stał się człowiekiem moralnie
lepszym. Ale gdyby skutkiem tego, że uczestniczy w życiu politycznym, było wystrzeganie się pokusy korupcyjnej, to ja bym to zaakceptował” (Chytre nie znaczy niemoralne...
2007). W chwili publikacji tej wypowiedzi
profesorowi R. Legutce nie mogła być nieznana przeszłość A. Leppera czy też takie
fakty, jak podejrzenie korupcji i uwikłanie
w usługi seksualne wymuszane na zatrudnianych przez Samoobronę kobietach. A mimo
wszystko polityczna obrona zawiązania koalicji z moralnie napiętnowanymi bądź wręcz
pozostającymi w kolizji z prawem partnerami przedstawiana była w konwencji jakoby
wymuszonego przez Platformę Obywatelską
stanu wyższej konieczności. My jesteśmy
bezwolni, to inni wymuszają na nas takie,
a nie inne zachowania. Wykorzystanie w argumentacji moralnej prawniczej konstrukcji
stanu wyższej konieczności – bez jakiejkolwiek etycznej refleksji nad dopuszczalnością
takiego zabiegu – przyjmowane jest jako
oczywiste i nieproblematyczne7. Polityczna
skuteczność w dochodzeniu do władzy uzupełniona została z pozostającą w konflikcie
ze wzniosłą ideą budowy państwa wreszcie sprawiedliwego moralną letniością naprawiających.
Tymczasem jednak, jeśli sądzić po ówczesnych wskaźnikach sondażowego poparcia, polityczna skuteczność takiego zabiegu okazała się niespecjalnie imponująca.
Pozyskiwanie nowych wyborców, kosztem
„zjadanych przystawek”, miało swą cenę
po pierwsze, w postaci utraty części wyborców starych, po drugie, utraty przyszłej
koalicyjności. W 2006 roku „w wyborach
sejmików PiS stracił co czwartego wyborcę
na Górnym Śląsku i co trzeciego w Krakowie” (Flis 2007). Jednych zyskując, innych się
straciło. Jak widać, wielu nie jest obojętne,
w jakim towarzystwie występują. PiS, zyskując poparcie jednych, stracił poparcie innych.
A biorąc pod uwagę, że własna ekspansja PiS
nastąpiła poprzez przejęcie znacznej części
elektoratu koalicjantów, partia ta, jak można
przypuszczać, zmniejszyła swoje przyszłe koalicyjne możliwości niezbędne dla ewentualnego pozostawania przy władzy. Utrzymanie
nawet podobnego jak w ostatnich wyborach
procentu głosów, po połknięciu koalicjantów, zdawało się z całą siłą obnażać, nawet
po ewentualnym wygraniu wyborów, niekoalicyjność takiego zwycięzcy. A wówczas
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 26
2008-11-24 14:18:24
27
bronił ich, atakując rządzących: „Przepraszam, ale nie Maciej Damięcki czy Bogusław
Wołoszański wyrządzili wielkie krzywdy narodowi. Prawdziwą winę ponoszą politycy,
którzy zawiązali koalicję z ks. Rydzykiem,
Lepperem czy Giertychem, bo oni zdradzili
najistotniejszą polską rację stanu końca drugiego tysiąclecia” (O pladze insektów... 2007).
Czy grzechy innych czynią grzechy własne
i bliskich grzechami mniej znaczącymi? Jeśli zgodzić się, że „ma godność ten, kto umie
bronić pewnych uznanych przez siebie wartości, z których obroną związane jest jego poczucie własnej wartości i kto oczekuje z tego
tytułu szacunku ze strony innych” (Ossowska 2000, s. 56–57), to taka obrona godności
prezentuje się jako zupełnie nieprzekonująca. Cóż to za godność, której obrona możliwa jest tylko poprzez trwanie w kłamstwie?
Czy godność zachowana za sprawą ukrywania prawdy nie jest godnością pozorną?
Profesor Wiktor Osiatyński, jeden z wielu
zagorzałych jej przeciwników, pisze: „Prawda jest wartością, lecz nie jest wartością absolutną. Zastanawiające, że wśród dziesięciorga przykazań nie ma bezwzględnego nakazu mówienia prawdy8. Prawdy nie ma też
wśród wartości, które pozwalają na ustawowe ograniczenie praw i wolności obywatelskich. Można je ograniczyć w celu ochrony
bezpieczeństwa państwa lub porządku publicznego, w celu ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności
i praw innych osób. Jednak nie dla samej
prawdy” (Osiatyński 2007). Naukowiec jako
punkt wyjścia swoich poznawczych wyborów – w imię jakoby miłosierdzia wobec
tych, którym ujawnienie prawdy mogłoby
popsuć dobre samopoczucie – ostatecznie
wybierający rezygnację z poznania prawdy. Czy wkroczenie na teren zaangażowanej
politycznie publicystyki tłumaczy i usprawiedliwia naukowca? Czy przy takim rozumowaniu zachowanie godności nie staje się
równoważne z zachowaniem co najwyżej
dobrego samopoczucia?
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
pozostało tylko śnić o kontynuacji naprawy
państwa. Doświadczeni politycy nie mogą
nie zdawać sobie z tego sprawy. Być może
istotnie nie zdawali sobie. Nieświadomość
ta doprowadziła ich w końcu do utraty władzy w następstwie przegranych przedterminowych wyborów w 2007 roku.
Prawda i moralne dobro vs moralne
upokarzanie kamuflowane rzekomym
ujawnianiem prawdy. Naprawa państwa
to także prawda, zwłaszcza znajomość prawdy
o niedawnej PRL-owskiej przeszłości. W IV
RP polityczny symbol poznawania prawdy
o przeszłości to lustracja. Ale prawda to także „nazywanie po imieniu” tego, co w polityce dzieje się tu i teraz; nazywanie białego
białym, a czarnego czarnym. Tymczasem
pełne poznanie prawdy okazuje się trudne
dla wszystkich stron polskiego politycznego
dyskursu. I paradoksalne, ale niechęć wobec
„nagiej” prawdy zdaje się być tym, co ponad
różnicami ich łączy. Występujący w obronie
ojca T. Rydzyka ks. Kieniewicz problem widzi nie w jego antysemityzmie, lecz w tym,
że inni donoszą o nim: „Kwestia antysemityzmu w Radiu jest skwapliwie wyłapywana przez media na to wyczulone. Owszem,
na antenie co pewien czas ma miejsce taka
wpadka, ale dopiero reakcja innych mediów
prowadzi do wrażenia, że jest to radio antysemickie (podkr. – L.H.). To wypadki przy
pracy, ale nie łyżka dziegciu niszcząca beczkę
miodu” (Kuźmiński, Mueller 2007). Dla tak
argumentującego większym problemem od –
stanowiącego wypadek przy pracy – antysemityzmu o. T. Rydzyka są donoszące o nim
media. Więcej szkody niż antysemickie ekscesy wyrządzają ci, co informują o nich. Źródłem zła są nie nagannie zachowujący się,
generujący zło swym zachowaniem, lecz
tropiący i informujący o mających miejsce nagannych zachowaniach. Gdy w archiwach IPN odnaleziono dokumenty potwierdzające fakt współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa aktora M. Damięckiego i dziennikarza B. Wołoszańskiego, D. Olbrychski
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 27
2008-11-24 14:18:24
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
28 Jako jedno z tłumaczeń takiej postawy
nasuwa się przypomnienie, że wielu uchodzących za autorytety, w tym hierarchów
kościelnych oraz cieszących się we własnym
środowisku wysokim prestiżem intelektualistów, całkiem nie wyjątkowo, moralnie zawodziło. Bardziej od innych wystawieni na pokusy, nie okazali się jednak bardziej od innych na nie odporni (Habuda 2007). Walory
intelektualne i walory moralne niekoniecznie
chodzą ze sobą w parze. Z różnych powodów
nie przekonuje pierwszeństwo ochrony godności nad poznaniem prawdy. Niby dlaczego
prawda miałaby być mniej cenna od godności? Dlaczego prawda o ubeckiej przeszłości
rodziców D. Hübner miałaby być warta złożenia na ołtarzu ochrony godności ich córki? Rodzą się pytania jeszcze bardziej fundamentalne, np.: Cóż to za godność, która
sypie się skonfrontowana z prawdą? Na ile
moja godność zależy ode mnie? A co z godnością, której podtrzymywanie pozostaje
w konflikcie z godnością innych, wcześniej
skrzywdzonych? Czy np. M. Pollack, wydając książkę opisującą SS-mańską przeszłość
swego ojca, ugodził w godność własną i własnej rodziny? (Pollack 2006). W moim przekonaniu oczywiście nie. A czy nie daje najlepszego moralnego świadectwa o sobie,
które ujawnia przykrą dla siebie prawdę?
Czy nie może być ono interpretowane jako
odważne odcięcie się od popełnionych – tak
przez innych, jak i przez siebie – błędów?
Gdy już się zbłądziło, czy godności nie służy
bardziej przyznanie się do błędu? Przyznaję, wybory są subiektywnie trudne, ale gdy
nie są do uniknięcia, to już przynajmniej
od osoby profesjonalnie uprawiającej naukę oczekiwałbym jednak uznania wyższości prawdy. Ale jeszcze bardziej oczekiwałbym, po pierwsze, nieuzależniania ujawniania prawdy od tego, czy jest ona dla kogoś
przyjemna czy przykra, oraz, po drugie, niestawiania znaku równości między przykrością i naruszaniem godności i, odpowiednio,
przyjemnością i godnością.
Słabość takiego „usprawiedliwiającego”
rozumowania tkwi również w selektywności
w sięganiu do niego. Wytyka ją swym oponentom politycznym prezydent L. Kaczyński: „Z jednej strony oświadczenia lustracyjne miały naruszać godność, ale nie wszystkich. Wynikałoby z tego, że obywatele Polski nie mają równego prawa do godności.
Z drugiej strony w ramach tej samej kampanii wskazywano, że bycie agentem to sprawa w istocie moralnie obojętna. (...) To dlaczego pytanie o sprawę moralnie obojętną
ma naruszać czyjąś godność?” (Nie udzielę
wywiadu... 2007). Odwołujący się do prawdy, prawdy się boją i robią wiele, aby złożyć
ją na ołtarzu wartości moralnych, zwłaszcza
godności. A że wyobrażenia godności i sprawiedliwości też nas różnią, przenoszone
są one na obrazy prawdy. Prawda o Radiu
Maryja to dla jednych antysemityzm, a dla
innych katecheza skierowana do socjalnie
upośledzonych i zmarginalizowanych, a dla
jeszcze innych ich polityczna aktywizacja.
Tylko że tak broniąc swoich racji, monologujemy, sięgamy do argumentacji wobec siebie
niewspółmiernej i przechodzimy z nią obok
siebie. Spieramy się nie o prawdę, lecz staramy się ją utylitarnie wykorzystać dla pozyskania wyborców dla siebie i zniechęcenia
ich do politycznego przeciwnika.
Jeśli prawda, to tylko moja prawda. Prawa i Sprawiedliwości wiarygodność w odwoływaniu się do prawdy i moralności w polityce została dodatkowo podważona przy
okazji lustracji. To właśnie lustracja okazała
się przedsięwzięciem, przy okazji którego
obnażone zostały motywacje popierających
ją i przeciwstawiających się jej. W szeregach
jej przeciwników znaleźli się tak różni partnerzy, jak hierarchia kościelna, Radio Maryja, z których strony – zabiegając o dobre
stosunki z nimi – rządząca koalicja potrafiła
nie zauważać nawet uderzeń zadawanych
poniżej pasa (prezydentowa czarownica,
prezydent oszukujący), oraz znaczna część
środowisk intelektualnych, uważających się
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 28
2008-11-24 14:18:24
29
alny, jak i potencjalny instrument władzy,
to stanowiące źródło (i zarazem instrument)
władzy, tzw. punkty absorpcji informacji.
Ale czymże istotnym sprawowanie takiej
kontroli nad tego rodzaju danymi, w tym
też, któż to wie, być może po części również danymi wydumanymi, różni się od dysponowania nimi przez mojego politycznego
oponenta? Zastanawiające, i chyba nieprzypadkowe, że myślący i inteligentni polemiści
w toczonej polemice rozmijają się z argumentacją. Przywoływany W. Osiatyński ponad prawdą stawia (jakoby) naruszane przez
jej ujawnienie prawa innych osób. Podejmowane przez rząd próby – chyba jednak nadużywanej w obronie swych kolegów po fachu – autonomii samorządu zawodowego
prawników i walki z patologią w środowisku lekarskim integrują obydwa środowiska
i popychają, po przedstawieniu się jako reprezentujący zawody zaufania społecznego
i zasłużeni antykomunistyczni opozycjoniści, do fundamentalnego ataku na rządzących i oskarżenia ich m.in. o: walkę z elitami
społecznymi, przywracanie metod z dawnej
epoki, centralizowanie państwa, hamowanie
i odwracanie po wyborach 2005 roku procesu budowy samorządnej Rzeczypospolitej,
podporządkowywanie władzy wykonawczej
niemal wszystkich istotnych dziedzin życia,
naruszanie ładu konstytucyjnego, wreszcie
niespełnienie wyborczych obietnic (Stanowisko przedstawicieli... 2007). Przedstawiany
jako toczony w imię prawdy spór jest nim
tylko rzekomo, a tak naprawdę jest sporem
o interesy i władzę jedynie kamuflowanym
toczeniem go w konwencji wartości moralnych i stosunku do społecznego dobra.
Manipulowanie uznawanymi wartościami ułatwia wielowymiarowość i syndromatyczność nie tylko pojęcia demokracji,
ale i naprawy, prawdy, moralności, uczciwości itp. Składają się na nie liczne i wielorako
wzajemnie powiązane, z reguły niewspółmierne rozwiązania instytucjonalne (organizacyjne), wartości, punkty widzenia itp.
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
za na swój sposób wyróżnione jako uprawiające zawody tzw. zaufania społecznego, wreszcie wiele osób sympatyzujących
z tzw. lewicą. Wiem, że naruszam w ten sposób reguły politycznej poprawności, ale dodam: także interesy wszystkich mających coś
do ukrycia.
Odwołująca się do prawdy o własnej
przeszłości, uchwalająca dwie kolejne ustawy lustracyjne rządząca koalicja Prawa
i Sprawiedliwości, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin archiwów jednak nie otwierała, a decyzje o upublicznieniu (lub nie)
utrwalonych w nich zapisów o tych, o których w nich mowa, pozostawiała w ręku własnych (dyspozycyjnych) funkcjonariuszy.
Przeciwnicy lustracji o tyle więc zdawali się
mieć rację, że nic nie wskazywało, aby twórcom takiej właśnie, a nie innej wersji lustracji chodziło o prawdę i tylko o prawdę.
Jeśli się do niej odwoływali, to tylko wówczas i dlatego, że mogli na takim odwołaniu
się zyskać. Jako samodemaskujące pod tym
względem skłonny jestem potraktować odwołanie się L. Dorna (trzeciego z bliźniaków) do A. Łunaczarskiego, radzieckiego
komisarza oświaty: „Ci, którzy są przeciwko
nam, są z nami, tylko nie wiedzą, ale my im
to uświadomimy”9.
Są, jak sądzę, podstawy, aby uznać, iż jedyne, co się dla prowadzących taką polityczną grę naprawdę liczy, to nie prawda,
lecz polityczne wykorzystanie „prawdy”
i wystąpienie w roli orzekających o niej.
Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć zatrzymanie dla dysponujących – dla innych niedostępnymi – poesbeckimi archiwami rozstrzygnięć co do tego, kto był, a kto nie był
tajnym współpracownikiem czy jakkolwiek
inaczej skategoryzowanym źródłem informacji, przy jednoczesnym przeciwstawianiu się otwarciu tychże archiwów i umożliwieniu do nich powszechnego wglądu?
Zachowanie kontroli nad kłopotliwym dla
wielu peerelowskim, bezpieczniackim, archiwalnym dossier to istotny, zarówno re-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 29
2008-11-24 14:18:24
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
30 „W intuicyjnym porównywaniu stopnia wolności, więzi społecznej, religijności czy przyjaźni, podobnie jak w intuicyjnym porównywaniu stopnia inteligencji, mamy zawsze
do czynienia z interferencją kilku kryteriów,
tzn. z porównywaniem kilku cech niewspółmiernych” (Ossowski 1962, s. 139). Zawsze
można się spierać, a sam spór oddala się
od rozstrzygnięcia, ewoluując w kierunku
nierozstrzygalnego.
Tajemnicze układy, wszędzie czyhający
wróg vs krążące widmo bezprawia i totalitaryzmu. Trzecia Rzeczpospolita to państwo
układów i podejrzanych interesów, to państwo opanowane przez mafię i powiązanych
z nią funkcjonariuszy PRL-owskiego aparatu bezpieczeństwa. Ich wszechobecność i tajemniczość czyni z nich konstrukcję w istocie ideologiczną. Naprawa takiego państwa
to niekończąca się walka. Po podaniu się
do dymisji ministra obrony narodowej, Radosława Sikorskiego, premier J. Kaczyński
ogłosił: „państwo nie wiecie tak naprawdę,
dlaczego on odszedł. (...) No i się nie dowiecie. Są po prostu sprawy, o których państwo
nie wiecie, i odwrotnie. Nikt nie wie wszystkiego” (Lichocka, Lisicki 2007). Tropienie
układów to nie tylko retoryka, to przedsięwzięcie jak najbardziej realne. W przywoływanym, bezpośrednio przeprowadzonym
przez J. Lichocką i P. Lisickiego wywiadzie
premier J. Kaczyński stwierdził: „Walka
z układem to nie żadna obsesja, tylko chęć
doprowadzenia do tego, by potężny system,
taki centralny system patologiczny, był radykalnie ograniczony” (ibidem). To ten wróg
sprawia, że o pewnych sprawach nie możemy informować. Zwalczanie wyjątkowo
podstępnego wroga wymaga nadzwyczajnych rozwiązań instytucjonalnych i podejmowania nadzwyczajnych przedsięwzięć.
Niekonkretne oskarżenia rzucają również
polityczni oponenci. Samobójstwo B. Blidy, podejrzewanej o wspieranie mafii węglowej, nazywane jest politycznym mordem,
a L. Miller – premier w okresie, gdy węglowa
mafia była szczególnie aktywna – zwracając
się do zmarłej „Basiu”, obiecywał, że „«kanalie» odpowiedzialne za jej śmierć poniosą
zasłużoną karę” (ibidem). Nie wystarczą dotychczasowe służby, trzeba powołać nowe,
nie wystarczy „normalne” inwigilowanie
przestępców, trzeba uciekać się do przemyślnych prowokacji. Wróg przybiera różne
postaci. Jest nim przestępca. Może być nim
Niemiec odzyskujący w postępowaniu przed
polskimi sądami przypadłe mu w spadku
mienie pozostawione przez zmarłych rodziców. Jest nim bogaty, który (zbyt) szybko dorobił się swojego majątku. Wróg to konstrukcja wykorzystywana dla uzyskania poparcia
wszystkich uważających się za skrzywdzonych. A ci „skrzywdzeni” to przede wszystkim przegrani: politycznie, ekonomicznie,
prestiżowo czy w jakimkolwiek innym wymiarze. Sprytny wróg potrafi nawet ulokować się wśród uważanych za swoich. Obrona
przed (wszechobecnymi) wrogami usprawiedliwia nawet nieprzestrzeganie prawa.
„Obowiązkiem sądu – cytuję premiera J. Kaczyńskiego – jest działanie zgodne z polską
racją stanu, z polskim interesem narodowym. Wydaje mi się to oczywiste i chciałem
wystosować apel do wszystkich sędziów,
szczególnie Sądu Najwyższego, by się tego
rodzaju względami kierowali” (Kowalewski,
Siedlecka 2007). Argumentację tego typu
w innych okolicznościach M. Ossowska kojarzy z Hitlerem i Leninem (Ossowska 1957,
s. 31–33). Ale kojarzy ją też ze znaną prawu
Manu koniecznością kierowania się przez
władcę wymogami racji stanu. „Władca
stanowi także indywiduum, ale obarczone
obowiązkiem opieki i troską o cudze dobro”
(ibidem, s. 35–36).
Agresja, pomówienia, argumenty ad
personam. Druga strona na tropienie układów i tajemnych sił odpowiada podobnymi
niemerytorycznymi epitetami. Agnieszka Holland, jak R. Ziemkiewicz, streszcza
jej wywiad dla „Wysokich Obcasów”, „snuje
dywagacje o fizycznym podobieństwie rzą-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 30
2008-11-24 14:18:24
31
politycznego i populizmu antypaństwowego. Antypaństwowość PO polega na tym,
że interpretując konstytucję po swojemu,
chce organizować akcje nieposłuszeństwa
obywatelskiego...” (Jarosław Kaczyński...
2006). Tenże sam polityk wypowiadając się
o przewodniczącym PO, Donaldzie Tusku,
stwierdził, że „potrzebuje pomocy” (w domyśle: bo jest co najmniej niezrównoważony psychicznie), Jana Marię Rokitę ogłosił
przestępcą dopuszczającym się zbrodni,
od której gorsze jest tylko zabójstwo, a napastliwy język skierowanej przeciwko rządzącej koalicji krytyki, którym oczywiście
posługiwali się jego polityczni oponenci,
za szkodzący polityce (ibidem). Tymczasem
ten „łagodny język” rządzącego PiS to m.in.
„ubieranie strajkujących lekarzy w kamasze”,
mentalne lokalizowanie wszystkich, którzy
nie są z nimi, jako zajmujących miejsce PRLowskich zomowców11, nazywanie „łże elitami” krytycznych wobec PiS intelektualistów
(premier J. Kaczyński), a „wykształciuchami” (wicepremier L. Dorn) niekroczących
z PiS-em inteligentów. I wszystko w przekonaniu (?), że to właśnie PiS jest obiektem
jednostronnych agresywnych ataków. „Od
czasu gabinetu Jana Olszewskiego – oznajmił L. Dorn – nie przypominam sobie rządu
i partii, które byłyby pod takim ostrzałem
nieliczącej się z rzeczywistością krytyki”
(2006). Zwróćmy uwagę, że mamy w tym
przypadku do czynienia nie tylko z operacją
przeniesienia kojarzonej z partią braci Kaczyńskich opinii destruktora i politycznego
awanturnika na wszystkich politycznie niepopierających jej, ale i źle politycznie kojarzącej się figury wroga. W tym przypadku
uosobianego przede wszystkim przez Platformę Obywatelską. Nietrudno zauważyć,
iż mieliśmy w tym przypadku do czynienia
z operacją „przyprawiania gęby”, identyczną do tej, o której prowadzenie bracia Kaczyńscy zgłaszali pretensje, gdy sami byli
w opozycji, do swych postkomunistycznych
i ich zdaniem współpracujących z postko-
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
dzących do dawnych ubeków, nazywanych
przez nią wieprzowinami w garniturach
(podkr. L.H.)” (2007). D. Olbrychski, znany
ze znakomitych ról aktor, rządy braci Kaczyńskich porównał do sprawowanych przez
szekspirowskich bohaterów Rosencrantza
i Guildensterna (O pladze insektów... 2007).
Z kolei B. Geremkowi, jednemu z byłych
ministrów spraw zagranicznych Trzeciej RP,
niegdyś przewodniczącemu byłej Unii Wolności, a obecnie deputowanemu do Parlamentu Europejskiego, J. Kaczyński przypomina W. Putina10. Reprezentujący stronę
naprawiającą państwo b. minister sprawiedliwości Z. Ziobro byłemu SLD-owskiemu
premierowi L. Millerowi zarzucał „zadeptywanie” śladów zbrodni popełnionej na byłym
komendancie głównym Policji, gen. M. Papale. Premier i wicepremier koalicyjnego
rządu wyzywali się od warchołów i chamów.
A. Lepper w rewanżu za skierowane pod
jego adresem zarzuty o uwikłanie w seksaferę odparowywał ciosem, sprowadzającym się
do wytknięcia premierowi starokawalerstwa
i braku doświadczeń „bycia z kobietą w stałych uczuciach”. Do tego dodaje tajemniczo,
że słyszał na temat J. Kaczyńskiego różne
inne rzeczy i może je powiedzieć. Ale jednak nie mówi. J. Kaczmarek, zdymisjonowany minister spraw wewnętrznych, atakując
swych niedawnych kolegów z ławy rządowej,
państwo, w którym sprawował wysoki urząd
ministra, nazwał totalitarnym. Okładanie się
wyzwiskami zaczęło dotykać najwęższego
grona naprawiaczy.
Polityczna opozycja to połączone siły
uosabiających wszelkie zło liberałów kontynuujących wcześniejszą (okrągłostołową
i postokrągłostołową) współpracę z komunistami i postkomunistami (Groziła koalicja
PO–SLD... 2006), łączących nieodpowiedzialność z uporczywym dążeniem do destrukcji państwa i sprzyjaniem społecznym
nierównościom. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego PO to partia „coraz bardziej
idąca w kierunku skrajnego awanturnictwa
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 31
2008-11-24 14:18:25
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
32 munistami politycznych konkurentów. I nadal je zgłaszają po zamienieniu się z opozycją rolami (Jarosław Kaczyński... 2006).
Skądinąd, jak z tego widać, nowe nie jest tak
naprawdę nowe.
Choć przybrane w naukowe szaty, pozostaje ostro oskarżycielskie w treści tłumaczenie przez prof. R. Legutkę nienawiści
do Prawa i Sprawiedliwości znacznej części
środowisk akademickich, jakoby właściwym
im instynktem stadnym (Chytre nie znaczy
niemoralne... 2007). Bodajże jeszcze bardziej
piętnująca była jego charakterystyka czołowych polityków opozycyjnej Platformy:
„Bronisław Komorowski, człowiek kiedyś
roztropny, zrównoważony i o szerokich horyzontach, zmienił się w rozgorączkowanego
nienawistnika. Z intensywnymi wypiekami
na twarzy mówi o PiS i tylko o PiS, używając możliwie najgorszych określeń. Jakie
życie umysłowe może mieć człowiek, który
od dwóch lat mówi wciąż to samo? Jeszcze
wyraźniejsza zmiana nastąpiła w fizjonomii
Donalda Tuska. Jeden z polityków, wypowiadając się o niej, przywołał Oscara Wilde’a
«Portret Doriana Graya». Tusk jest jak Dorian Gray, pozbawiony portretu. Na jego
twarzy zapisały się głęboko wszystkie złe
emocje, nienawiści, urazy. Gdy go widzę
i słucham, doznaję uczucia zawstydzenia;
to tak, jakbym podglądał jakiegoś człowieka
w jego słabościach. Co się stało z tym sympatycznym, inteligentnym, błyskotliwym
politykiem z dawnych lat?” (ibidem). Z kolei w oczach swych krytyków premier J. Kaczyński to przeniesiony w czasie W. Gomułka
(Głowiński 2007), a reżim polityczny IV RP
to – przynajmniej w domyśle – coś na podobieństwo totalitarnego reżimu Polski Ludowej, a w łagodniejszej formie przynajmniej
„pełzający zamach stanu” (Michnik 2007a).
„Jego finałem ma być system, który istniejące instytucje pozbawi substancji demokratycznej, uczyni fikcją” (Michnik 2007b).
Tak ma być, tymczasem już mieliśmy osobisty system rządów Jarosława Kaczyńskiego:
„żaden szef rządu po 1989 r. nie dysponował
taką władzą” (ibidem).
Zdaniem jej budowniczych IV RP to
nie tylko sprzątanie pozostawionej przez
poprzedników „stajni Augiasza”, lecz także:
po pierwsze, odkłamanie przeszłości, przedstawianie jej nowego obrazu jako pełniejszego i dopiero prawdziwego; po drugie, i bodajże najważniejsze, to odwoływanie się do wartości etycznych; po trzecie, dążenie do zmiany modelu ustrojowego z pluralistycznego,
liberalno-demokratycznego na bardziej sterowany, demokratyczno-przywódczy z elementami plebiscytaryzmu i autokratyzmu
(ibidem)12 oraz, po czwarte, przejście w socjotechnice władzy od kompromisu i porozumienia do zdominowania uprawiania
polityki przez kategorie walki, konfliktu
i wroga. IV RP to z założenia fundamentalne zaprzeczenie wartości i mechanizmów
władzy właściwych totalnie odrzucanej
– oskarżanej bowiem o symbiotyczne więzi
z PRL-em – Trzeciej RP, powszechnej w niej
korupcji, arogancji rządzących wobec rządzonych i dokonującej się pod hasłem europejskości uległości wobec postrzegającego
nas niczym ciemnogród mitologizowanego
Zachodu.
Takie uprawianie polityki – nawet gdy
bardzo się przed tym bronić – nasuwa
mi skojarzenia z PRL-owską przeszłością.
Nie – co podkreślam – z PRL-owskim systemem, lecz z poszczególnymi oddzielnie i rozdzielnie rozpatrywanymi jego właściwościami. Oddzielność i rozdzielność są w tym
przypadku bardzo ważne, uznaję je bowiem
za podstawowy argument przemawiający
przeciwko doszukiwaniu się w uprawianiu polityki w IV RP analogii do sposobu
jej uprawiania w PRL-u. Rozdzielne zbieżności nie dostarczają podstaw do budowania
z ich cząstek spójnych, chronologicznie różnie ulokowanych, ale podobnych co do natury politycznych reżimów systemów. Przyjęcie
takiego rozumowania jako uprawnionego
byłoby równoznaczne z wzniesieniem się
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 32
2008-11-24 14:18:25
33
beralnych. Ba, powiedziałbym, iż doświadczała jej również Trzecia Rzeczpospolita,
której rządzące elity polityczne narzuciły docelowy model ustrojowy (Habuda, Habuda
2006, rozdz. III), z tym że w opisach mechanizmów jej funkcjonowania ta jej dynamiczna właściwość nie była eksponowana, a w języku dominujących na scenie politycznej aktorów była skrywana za odwoływaniem się
do dialogu, porozumienia oraz zapominania
o przeszłych podziałach i dzielących biografiach. Na szczęście dla procesów transformacyjnych sam dialog był bardziej taktyczny,
a jego następstwa, nie zatrzymując transformacyjnych przekształceń, nie tyle nawet
spowolniły je, co w pewnych sferach i pod
pewnymi względami zdeformowały. I takie jego następstwa można uznać za – przynajmniej w jakiejś mierze – usprawiedliwiające jego ówczesne ułomności. Oceny takiej
można oczywiście nie podzielać.
Powtórzmy, w przedmiocie niedialogiczności polityki w IV RP nowym zjawiskiem
jest obnoszenie się z nią, w pełni zamierzone
demonstrowanie jej. Skąd taka w istocie rzeczy bardziej wizerunkowa niż realna, pociągająca jednak za sobą bardzo realne polityczne konsekwencje, zmiana? Jedno z prostszych wyjaśnień takiej ewolucji – bo przecież
nie pojawienia się jako nowego niewystępującego wcześniej zjawiska – niedialogiczności polityki poszukiwałbym w: po pierwsze,
odwołaniu się polityków do uważających
się za skrzywdzonych i zmarginalizowanych oraz wystąpieniu w roli ich obrońców
i reprezentantów; po drugie, zdominowaniu polityki przez polityczny marketing,
w powszechnym wykorzystywaniu w polityce technik perswazji w ogóle (Pratkanis,
Aronson 2004, s. 46–62), a uprawiania propagandy w szczególności. Zdominowanie
politycznego marketingu przez propagandę,
ze szkodą dla jej ewentualnych funkcji edukacyjnych14, jakie mógłby w nim spełnić
dyskurs polityczny, paradoksalnie, okazało
się skuteczne w stosunku do skrajnie różnią-
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
na szczyty niedialogicznego politycznego
dyskursu. Byłoby równoznaczne z potraktowaniem oponentów i polemistów na modłę
marksistowską, z uznaniem ich za nieodpowiedzialnych, a sobie przypisania pełnienia
wobec nich roli prowadzącego terapię lekarza. „Marksizm postępował ze swymi przeciwnikami, jak się postępuje z psychicznie
chorym: chory ma urojenia, w które «subiektywnie» wierzy, ale dopiero lekarz wie,
czy może mu pokazać, czym one są «obiektywnie»” (Tischner 2002, s. 32). Tymczasem
już samo prowadzenie niedialogicznego
dyskursu przesądza o nietotalitarnej naturze systemu politycznego, w którym ma on
miejsce. W totalitaryzmie możliwy jest tylko
niekończący się jeden monolog, oczywiście
odgórnie narzucany i kontrolowany.
Stwierdzenie obecności w mechanizmach
uprawiania polityki w IV RP poszczególnych
instrumentalnych składowych totalitarnego
syndromu (Habuda 2001, passim, zwłaszcza
s. 90 i nast.) samo w sobie nie stanowi wystarczającej podstawy do uznania go za totalitarny czy w kierunku totalitaryzmu ewoluujący. Aby zasadnie mówić o totalitaryzmie,
konieczne byłoby wykazanie, że poszczególne ze zidentyfikowanych instrumentów służą podtrzymywaniu i umacnianiu jego sprowadzającego się do wszechwładzy i wszechpoddaństwa rdzenia13. Dla doszukiwania
się w IV RP takowego nie ma ani podstaw
instytucjonalnych (zastąpienie zasady jedności władzy zasadą trójpodziału władz) ani
informacyjnych (pluralizm mediów), ani
kulturowych (brak masowego społecznego
poparcia). Krótko mówiąc, odrzucam interpretacje tłumaczące występowanie mogących niepokoić zjawisk przejęciem bagażu
PRL-owskiej totalitarnej przeszłości, co bynajmniej nie znaczy, że nie może ono mieć
pewnego znaczenia.
Interesująca nas niedialogiczność politycznego dyskursu jest przypadłością (w tym
przypadku zupełnie świadomie oceniam)
wszystkich systemów demokratycznych i li-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 33
2008-11-24 14:18:25
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
34 cych się między sobą poziomem intelektualnym i świadomością polityczną elektoratu.
Jednym można było nie wyjaśniać czegokolwiek, bo i tak by z ewentualnych wyjaśnień
niczego nie zrozumieli, drugim nie było potrzeby wyjaśniać, bo dla nich wszystko było
jasne. Wybór takiego wariantu prowadzenia
politycznego dyskursu samą politykę zubaża, a teoretyczne opisy polityki sprowadza
do walki o władzę, a na tę ostatnią nie nakłada żadnych moralnych ograniczeń, dostrzegając w niej wyłącznie indyferentną
moralnie socjotechnikę.
Politycy walczą ze sobą. W systemach demokratycznych ich zwycięstwo czy przegrana
mierzona jest poparciem bądź utratą poparcia
elektoratu. Po zwróceniu uwagi na ten aspekt
polityki przy odtwarzaniu jej mechanizmów
i interesującej nas tutaj jej niedialogicznej natury prosi się, aby sięgnąć do jej opisu jako
aktywności estradowej15. „Arena (...) jest odpowiednikiem rynku jako sfery rozgrywek
ekonomicznych. Chciałbym uzupełnić te dwa
pojęcia trzecim: mam na myśli analogiczną
sferę współzawodnictwa o prestiż społeczny.
Gdy arena jest sferą walk politycznych albo
współzawodnictwa o stanowiska kierownicze, o wpływ na bieg spraw społecznych
czy o «rząd dusz», to trzecia sfera – nazwijmy ją e s t r a d ą – jest sferą popisów i rozgrywek towarzyskich, zawodów sportowych,
konkursów literackich czy artystycznych,
dyskusji naukowych pewnego typu. Tu także
odnosi się zwycięstwa i doznaje porażek jak
na arenie, ale celem zwycięstwa nie jest rozszerzenie czy umocnienie władzy nad ludźmi, lecz wyniesienie własnej wartości ponad
innych – we własnych, a przede wszystkim
w cudzych oczach” (Ossowski 1962, s. 109
i nast.). Jest to sposób na demokratyczną legitymizację własnej władczej politycznej pozycji (ibidem, s. 109–110).
Sięgnięcie do koncepcji estrady pozwala,
jak sądzę, lepiej zrozumieć funkcjonalność
w demokratycznej polityce niedialogicznego charakteru politycznej aktywności, nie-
ustannego zabiegania polityków o względy
wyborców, mieszczący się w proceduralnej,
liberalnej wizji demokracji jej aksjologiczny
pluralizm. Wielu może w niej coś dla siebie
znaleźć. Taka polityka instytucjonalizuje relatywizm i niepewność, umożliwia współżycie tego, co różnorodne i konfliktowe,
różniących się między sobą ludzi, narodów
i wyznań (Michnik 1992). Jako aktorom,
politykom prowadzącym ze sobą publiczny
niedialogiczny dyskurs nie chodzi bynajmniej o dojście do porozumienia16, oni nawet
nie tyle starają się kogokolwiek przekonać
do swych racji, co zrobić wrażenie na audytorium (obserwujących ich wyborcach), zyskać na prestiżu, wyróżnić się na tle innych.
Polityczna arena to jednocześnie teatr. W toczących się zmaganiach do zwycięstwa prowadzi nie samo powalenie przeciwnika, lecz
powalenie uzupełnione o pozyskanie aprobaty obserwującego zmagania audytorium.
To, co się dla uczestniczących w takich zmaganiach polityków liczy, to nie siła argumentów, lecz umożliwiające oddziaływanie
na emocje aktorstwo. Są to wszystko zabiegi,
które wyborców nie upodmiotowiają, lecz
uwodzą, nie oczekują od nich partnerstwa,
ale podążania za. Dla uwodzonych (i demokracji) nadzieja w tym, że uwodzących bywa
wielu, uwodzenie udaje się do czasu, a sympatie widowni bywają kapryśne.
Kleon z Arystofanesowych Rycerzy
(2001) to młody wiekiem demagog, którego
agresywne ataki, przechwałki i obietnice bez
pokrycia doprowadziły do odwołania doświadczonego dowódcy, a jemu samemu pozwoliły zająć jego miejsce. Uzyskane za sprawą „ukradzionego zwycięstwa”, osiągnięte
dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności
zajęcie bronionej przez Spartan wyspy Sfakterii umocniło jego władzę, ale na krótko.
Jego pogromcą – zgodnie z prawem Greshama–Kopernika – okazał się jeszcze bardziej
nieprzebierający w pochlebstwach wytwórca
kiełbas. Oto, jak wyjaśnia mechanizmy jego
kariery Arystofanes:
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 34
2008-11-24 14:18:25
35
do przekreślenia szans pozyskania elektoratu niestabilnego, łatwo zmieniającego swe
partyjne preferencje. Nigdy przecież nie
jest tak, że elektorat jednej partii wybiera,
kierując się tylko względami racjonalnymi,
a drugiej tylko motywami emocjonalnymi;
problem tkwi zawsze w proporcjach. Wpływanie wykorzystujące w środkach masowego przekazu niedialogiczną propagandę
okazuje się zasadniczo skuteczniejsze od dialogicznego w swej naturze wpływania edukacyjnego. „Canon wykazał, że gdy osłabia
się czyjąś pewność własnego zdania, osoba
taka jest mniej skłonna słuchać argumentów
przeciwko własnemu stanowisku. Toteż ci
sami ludzie, na których najbardziej nam zależy i których poglądy mogą być najbardziej
podatne na zmianę, są zarazem tymi, którzy najmniej chętnie słuchają nadawanych
w tym celu komunikatów” (Aronson, w:
Pratkanis, Aronson 2004, s. 245). Cóż więc
pozostaje politykom starającym się pozyskać
wyborców? Korzystać z wykluczającej dialog i racjonalną argumentację propagandy.
Oczywiście wówczas, gdy istnieją ku temu
sprzyjające warunki społeczne. A takie zawsze w jakimś stopniu istnieją w systemach
demokratycznych, w których jest miejsce dla
pluralizmu i głoszenia również poglądów
bynajmniej niesłużących podtrzymywaniu
demokracji. Demokracja zawsze jest otwarta
na ataki demokracji niechętnych.
Od dialogu myśli dialog polityczny różni
się tym, iż ma swój dalszy ciąg we wspólnie
podejmowanych przedsięwzięciach wdrażających w praktykę wcześniej dokonane
uzgodnienia. Wdrażanie rodzi nowe trudności, bezpieczniej więc, sztucznie przedłużając sprowadzanie uprawiania polityki
do szermierki słownej, odsuwać w czasie
wprowadzanie zmian niemogących liczyć
na aprobatę ze strony tych, których poparcia nie chciałoby się stracić bądź których poparcie chciałoby się pozyskać. I z takimi też
zabiegami polityków i przesunięciami w poparciu udzielanym im przez elektorat mie-
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
To źle dla ciebie, że umiesz, choć kiepsko,
Władza nad ludem nie dla uczonego,
Nie dla człowieka dobrych obyczajów,
Lecz dla nieuka bez czci.
Jeśli polityczna demokracja to uzyskiwanie z (świadomym lub nieświadomym) wykorzystaniem marketingu demokratycznej
legitymizacji zajmowania władczych w systemie pozycji, to niedialogiczność nie musi
stanowić dla niej tylko zagrożenia, tym bardziej zagrożenia śmiertelnego. Choć marketing jako praktycznie wykorzystywana
konstrukcja teoretyczna jest zjawiskiem stosunkowo nowym, to właściwe mu działania
są równie wiekowe, jak sama demokracja.
Ateński polityk, aby być skutecznym, argumentował stronniczo, pomijał niewygodne fakty, odwoływał się do emocji i uprzedzeń swoich słuchaczy, wychodził naprzeciw
ich egoizmowi (Davies 2003, s. 138). Także
„Dydaktyka Ewangelii nie mogła przemawiać tylko językiem krzyża. Musiała przemówić językiem odpowiednich poruszających
obrazów, językiem metafor i symboli. Musiała odwołać się do tego, co widzialne, choć
apeluje do rzeczywistości zakrytej i ją uobecnia – do tego, co spektakularne. Wskrzeszenie Łazarza czy obudzenie córki Jara to znaki nadziei, które mieszczą się w takim porządku i którymi wiara przemawia do wyobraźni” (Wyjście z domu łazarza... 2007).
Konfrontacyjna polityka skupia uwagę
obserwujących ją na pozostających w konflikcie, w przypadku IV RP PO oraz PiS,
i w konsekwencji marginalizuje wszystkich
pozostałych. Zyskują najsilniejsi, tracą najsłabsi. Zmiany takie tym bardziej utwierdzają w celowości kontynuowania uprawiania
niedialogicznej polityki. Ale nawet najsilniejsi raz zaangażowani w nią – to bez znaczenia, czy z własnej woli, czy wbrew własnej
woli – radykalnie nie zrywają z niedialogicznością w obawie, iż zerwanie takie mogłoby z jednej strony doprowadzić do utraty
tej bardziej niedialogicznej części swego
dotychczasowego elektoratu, z drugiej zaś
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 35
2008-11-24 14:18:25
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
36 liśmy do czynienia w zdominowanej przez
niedialogiczną politykę IV RP. Takie dochodzenie do skuteczności w politycznym
działaniu kłóci się nie z każdą koncepcją demokracji, lecz tylko z pewnymi jej wyobrażeniami (Habuda 2006).
Jeśli o polityce myśli się jako o aktywności
sprowadzającej się przede wszystkim do zdobycia i utrzymania władzy, a na dalszym planie sytuuje (jeśli w ogóle poważnie bierze
pod uwagę) wykorzystanie zdobytej władzy
w imię dobra wspólnego, to zachowanie takie jest absolutnie racjonalne. Jego (tylko zamierzonej) rozpatrywanej w konwencji dobra wspólnego racjonalności substantywnej
tym łatwiej bronić, że można o niej mówić
jako o czymś realnym dopiero po zdobyciu
władzy. Zawsze można się tłumaczyć: to opozycja uniemożliwiła nam przeprowadzenie
stosownych zmian, to ją należy obciążyć odpowiedzialnością za nieskuteczność naszych
poczynań. Zresztą nie od wszystkich można oczekiwać zdolności do możliwie racjonalnej weryfikacji wyborczych obietnic. Ci
bardziej niż inni niebędący w stanie uczestniczyć w weryfikacji to elektorat najmniej
politycznie świadomy: o najniższym poziomie wykształcenia, najstarszy wiekiem,
ze wsi i małych miasteczek, najbardziej nieprzystosowany do nowych warunków. Ryzykując niepoprawność polityczną, powiem:
moherowe berety i wszyscy bliscy im.
Samoobrona, większa, stworzona z przystawek i przewodzona przez mających problemy z prawem, do czasu odnoszących sukcesy przedsiębiorców rolnych odwoływała się
do biednych i marginalizowanych. Późniejsze
przejęcie przez PiS populistycznej retoryki
tej partii w połączeniu z doświadczającymi
Samoobronę aferami oraz zasmakowaniem
przez jej działaczy w urokach podziału koalicyjnych politycznych łupów z jednej strony
umożliwiło przejęcie jej elektoratu, z drugiej
zaś ujawniło podziały w samym partyjnym
aparacie. Samoobronie brakło wszystkiego
tego, co dotychczas stanowiło jej opokę. Dzia-
łacze PiS jako koalicyjny partner „Skupiając
na sobie niechęć sporej części mediów i wielkomiejskich elit (...) pokazują sporej części elektoratu, że «są swoi»” (Flis 2007). Podobnie jak Samoobronie, PiS zdołał odebrać
znaczną część elektoratu Lidze Polskich Rodzin. Przechodzącym względnie łatwo przyszło zmienić partię na silniejszą od dotychczas popieranej, a jako takiej pewniej gwarantującej spełnienie oczekiwań (i do tego
mniej kłopotliwie) ideologicznie stosunkowo
najbliższą i wyrazistą. Ujawniła się mobilność
elektoratu w ramach koalicji. Możliwości pozyskiwania politycznego poparcia są ograniczone, nie dla wszystkich towarzystwo, w jakim się występuje, jest obojętne. Pozyskując
jednych, ryzykuje się utratę innych. Nie każde
towarzystwo jest równie dobre, nie z wszystkimi jesteśmy gotowi maszerować w tym samym pochodzie. Ubiegający się o władzę, trafnie zdiagnozowawszy pojawienie się licznego
elektoratu, radykalnie krytycznego wobec aktualnie rządzących Trzecią Rzeczpospolitą,
z natury raczej niedialogiczną retorykę kampanii wyborczej – a sami reprezentowali dwie
mające największe szanse zwycięstwa partie polityczne – przenieśli na koalicyjne rozmowy, a gdy te skończyły się fiaskiem, na następującą po nich politykę.
Ale polityka to władza, a gdy już się władzę zdobędzie, to rządzenie, korzystanie
z władzy w imię wdrażania takich czy innych
politycznych pomysłów. Aby odnieść sukces
w rządzeniu, trzeba spełnić co najmniej trzy
warunki: mieć dobre pomysły, dysponować
zapleczem parlamentarnym zdolnym podjąć odpowiednie decyzje, wdrożyć podjęte rozwiązania. Uchylmy się od oceny pomysłów, upraszczająco przyjmując, że formułująca rząd koalicja pomysły takie miała.
Najbardziej rzucające się w oczy z tych pomysłów to: likwidacja WSI, obsadzenie własnymi ludźmi uważanych przez rządzących
za szczególnie ważne stanowisk w takich instytucjach, jak KRRiT, Trybunał Konstytucyjny (zwolnione stanowiska sędziów), NIK
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 36
2008-11-24 14:18:25
37
ływania emocjonalnego. Nie są one jednak
skuteczne wobec niepozostających pod jego
urokiem. I to właśnie ci niepozostający pod
jego urokiem odkrywają i demaskują skondensowaną niedialogiczność politycznego
przywództwa. Przeciwstawianie się mu wyzwala po ich stronie podobnie niedialogiczną retorykę. Napięcie rośnie, chodzi bowiem
o – szczególnie podniecające polityczną publiczność – wzajemne przyłożenie sobie.
Widownia niewiele z tego rozumie, ale przeżywa. I wcale nie chodzi o to, aby cokolwiek z tego, co obserwuje, zrozumiała, chodzi przecież nie o zrozumienie, lecz o pozyskanie sympatii. Nie wszystkich wszakże
to samo porywa i uwodzi.
Stawiam tezę, iż generalnie z taką niedialogiczną polityką mieliśmy do czynienia
we wszystkich latach polskiej systemowej
transformacji. Czy „przeciętny” obywatel
był w stanie zrozumieć, o co w tych zmianach chodzi? On odczuwał przede wszystkim ich bezpośrednie, dotykające go następstwa. Społeczne przyzwolenie na systemowe
zmiany – na początku okresu bardzo daleko
idące, z biegiem czasu słabnące – to jednak
nie wzorcowy przykład demokratycznie
przeprowadzanej transformacji, lecz raczej
transformacji odgórnej, choć zmierzającej
w kierunku demokracji17. To, z czym mieliśmy do czynienia w IV RP, to otwarte eksploatowanie niedialogiczności, sięgnięcie do
niej w imię uzyskania poparcia najbardziej
niezadowolonych, w tym marginalizowanych, oraz uczynienie jej agresywną. Zmianie takiej sprzyjały z jednej strony pojawienie
się polityków o silnych aspiracjach przywódczych, z drugiej zaś odwołanie się polityków
do środowisk społecznych w mniejszym lub
większym stopniu ekonomicznie i politycznie pozostających na uboczu, marginalizowanych w toku transformacyjnych procesów, subiektywnie skrzywdzonych.
„Sojusz” taki, aby okazał się trwały i przez
to mógł zagrozić demokratycznej naturze
systemu, musiałby być oparty, po pierwsze,
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
(prezes) czy Centralne Biuro Antykorupcyjne. Koalicja zwiększyła również obarczające
państwo obciążenia socjalne (podpisała się
pod SLD-owskimi przywilejami emerytalnymi górników i niektórych innych grup
zawodowych, dodając do nich np. tzw. becikowe). Nigdy etapu zapowiedzi nie przekroczyły obiecywane wówczas politycznie
najtrudniejsze do przeprowadzenia reformy
finansów publicznych. Drugi warunek sukcesu – poparcie parlamentarne – został osiągnięty tylko w odniesieniu do niektórych
kwestii, powiedziałbym nawet, ustrojowo
mniej istotnych. Kłótliwa i zdominowana
zabiegami o podział politycznych łupów,
w końcu rozpadła się. Przejęcie przez PiS terenowych struktur Samoobrony nie udało
się. Znacznie większym powodzeniem zakończyły się zabiegi Prawa i Sprawiedliwości o przejęcie elektoratu koalicyjnych przystawek. „Połknięcie” elektoratu przystawek
do władzy nie zbliżyło, ubocznym jego następstwem stało się zwiększenie liczby głosujących na partię stanowiącego dla PiS-u
najpoważniejszą polityczną konkurencję.
Trzeci z warunków skutecznego rządzenia
został zupełnie zignorowany. Powiedziałbym, iż nie tylko nie zabiegano o polityczne
i społeczne przyzwolenie dla wdrażania podjętych decyzji, ale wyzywająco demonstrowano wprowadzanie ich wbrew wszystkim
wobec nich krytycznym, piętnując ich jako
wrogów, postkomunistów i przynależnych
do układu.
Konstrukty uosabianego przez wszechobecne układy wroga i przywódcy w pewnym zakresie uzupełniają się. Z czyhającym
wrogiem się nie dyskutuje, trzeba go zwyciężyć, a najlepiej zniszczyć. Nie prowadzi
się dialogu również z tymi, którym się przewodzi, ich się prowadzi, pociąga za sobą,
uwodzi. Za przywódcą się kroczy, na podobieństwo stada owiec podążającego za swym
pasterzem. Przywódcy się ufa, bo przywódca wie lepiej. Przywódca nie argumentuje,
przywódca sięga do instrumentów oddzia-
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 37
2008-11-24 14:18:25
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
38 na podziałach kumulujących się, po drugie, odzwierciedlających podobne podziały ujawniające się w dużej skali społecznej.
Na razie tak raczej nie jest (Rychard 2005).
Ileż socjopolitycznych podziałów jest wspólnych dla profesora R. Legutki, skupionych
wokół Radia Maryja „moherowych beretów”
czy doświadczonego przez Trzecią RP przedsiębiorcy R. Kluski? A wszystkich ich należałoby umieścić po stronie wspierających koalicję PiS–Samoobrona–LPR. Co poza krytycyzmem wobec rządzącej koalicji łączy
po stronie opozycyjnej L. Millera i J.M. Rokitę oraz ich (wielce skromniutkie) polityczne zaplecza? Sondażowym potwierdzeniem
braku takiego kumulowania się podziałów
jest jednoczesne obdarzanie zaufaniem polityków tak zasadniczo różnych i zwalczających się, jak Z. Ziobro (w sierpniu 2007 ufało mu 58% badanych) i A. Kwaśniewski (55%
ufających). Jak wynika już tylko z czysto algebraicznych względów, ufających jednocześnie obydwu musiało być przynajmniej 13%
ogółu badanych18. Nie ma też podstaw, aby
mówić o masowości. Jakaż to masowość, reprezentowana przez około 11% ogółu wyborców? A owe 11% to wynik pomnożenia 27%
wsparcia udzielonego przez wyborców Prawu i Sprawiedliwości w wyborach 2005 roku
przez 40,5% wyborczą frekwencję (www.
wybory2005.pkw.gov.pl). Ale jeśli elektorat
Prawa i Sprawiedliwości uzupełnić o podobnie niedialogiczne elektoraty Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony19, to problem
staje się bardziej poważny, prowadząc niedialogicznych polityków z własnego wyboru do ponownego wyborczego zwycięstwa.
Skupienie wokół jednej niedialogicznej partii podobnie niedialogicznego elektoratu dotychczas rozdzielonego między trzema partiami może stać się poważnym społecznym
i politycznym problemem. Może stać się samym w sobie istotnym czynnikiem politycznych podziałów i wśród polityków, i w społeczeństwie. Jak faktycznie potoczy się rozwój sytuacji w rękach wyborców?
Co zostało z niedialogiczności IV RP?
Jeśli demokracja to upodmiotowienie możliwie wielu, to istotnie mieliśmy z nim do czynienia. Politycznie zaktywizowani zostali
zarówno jej zwolennicy, jak i przeciwnicy.
Była to jednak aktywizacja demokratycznie
ułomna. Po pierwsze dlatego, że uczestniczących w polityce nie wdrażała do samodzielnego podejmowania politycznych
decyzji, lecz albo uwodziła, albo sytuowała
w pozycji zdeklarowanych przeciwników.
Tkwiąc w niedialogiczności, wyborcy manipulowani poprzez stymulowanie ich emocji,
nie uczyli się rozważania w polityce racjonalnych argumentów. Po drugie, umacniała
w przekonaniu o trafności postrzegania aktywności polityków nie jako służby na rzecz
społeczeństwa, lecz jako gry partykularnych, egoistycznych interesów. Po trzecie,
politycznie relewantne zachowania czyniła
w pewnym sensie jeszcze bardziej aspołecznymi. A to dlatego, że każda polityka zbudowana na wzajemnej nieufności dodatkowo
niszczy społeczny kapitał. Przypomnijmy
za J.S. Colemanem: „społeczne relacje
nie podtrzymywane umierają, oczekiwania
co do uprawnień i obowiązków stron (expectations and obligations) usychają w miarę
upływu czasu; istnienie społecznych norm
podtrzymuje utrzymywanie regularnej społecznej komunikacji” (1990, s. 321). A gdy,
jak już była o tym mowa wcześniej, kapitał
ten jest w Polsce – na tle innych społeczeństw
– wyróżniająco się słaby, to tym bardziej
prawdopodobne jest zdominowanie sceny
politycznej przez polityków niedialogicznych. Pojawia się dodatnie sprzężenie zwrotne między niedialogicznością polityków
i niedialogicznością społeczeństwa. Wielce
wymowny i dający do myślenia jest z tego
punktu widzenia – i dlatego też go tutaj
przywołuję – obserwowany, w na różnych
zasadach wyróżnianych amerykańskich
społecznościach, postępujący w nich upadek
społecznego obywatelskiego zaangażowania
(Putnam 2000). A przecież obywatelskość
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 38
2008-11-24 14:18:25
39
Inna sprawa, że jej odniesieniem była zawsze
duma z przynależności do amerykańskiego
narodu (Thompson 2007).
1 Rozchodzenie się rzeczywistości i ideałów tkwi w samej istocie tych ostatnich. „Kiedy w ramach
demokracji zachowujemy demokratyczny ideał w jego skrajnej postaci, zaczyna on działać przeciwko demokracji, którą stworzył (...) Oto dlaczego (...) «idealizm polityczny przeżywa wielkość, gdy znajduje się
w opozycji do dekadenckich systemów politycznych. (...) zaś po zwycięstwie umiera»” (G. Sartori, Teoria
demokracji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994, s. 96–97).
2 Jak przypomina R. Matyja, sam termin został po raz pierwszy użyty przez niego w roku 1998 i miał
być dla rządzącej wówczas AWS przestrogą przed staniem się lustrzanym odbiciem SLD. W roku 2003 użył
go P. Śpiewak, bynajmniej jednak nie w intencji budowania anty-III RP. Jeszcze w exposé sejmowym premier K. Marcinkiewicz IV RP uznawał za pomysł tych, którzy budowali RP Trzecią (Szaleństwo i metoda.
Z politologiem R. Matyją rozmawia Piotr Mucharski, „Tygodnik Powszechny” z 19 sierpnia 2007). Jeszcze
wcześniejsze posłużenie się tym terminem znajdujemy w Apelu konserwatywnym, „Kwartalnik Konserwatywny” 1997, nr 2. Zob. też M. Stępień, Kondycja polskiej demokracji, [w:] Sfera publiczna. Kondycja – przejawy – przemiany, red. J. Hudzik, W. Woźniak, UMCS, Lublin 2006, s. 370.
3 W propagandzie politycznej szczególnie mocno eksponowanej, jako że łatwiej niż inne zarzuty przyjmowanej przez będące jej adresatem społeczeństwo. Jedyną niekrytykującą III RP partią, która weszła
do Sejmu, zyskując poparcie około 11% wyborców, był Sojusz Lewicy Demokratycznej, wskazywany jako
niemal symbol wszelkich jej słabości.
4 Z perspektywy czasu nie wydaje mi się, aby koalicja taka była kiedykolwiek naprawdę realna nie tylko
z powodu dzielących obie partie różnic programowych i braku miejsca w jednym rządzie dla poranionych
brutalnością wyborczej gry różnych osobowości ich szefów.
5 A przecież rozbieżności między stanem osiągniętym i deklarowanym to nie problem jedyny ani najważniejszy. Pozostaje jeszcze kwestia, na ile ów deklarowany jest do zaakceptowania, na ile broni się przed
zewnętrzną krytyką.
6 Przez wielokrotne powtarzanie, starając się oznajmieniom nadać w odbiorze społecznym walor wypowiedzi prawdziwej, opisującej rzeczywiście zaistniałe fakty. Redundacja to jeden ze sprawdzonych i wielokrotnie w różnych sytuacjach praktykowanych propagandowych zabiegów.
7 Tymczasem, zwłaszcza dla osób odwołujących się do wartości chrześcijańskich, nie jest to i nie powinno być oczywiste. Por. H. Arendt, Odpowiedzialność i władza sądzenia, Prószyński i S-ka, Warszawa
2006, s. 52, 68.
8 Pozwolę sobie, nie bez pewnej dozy złośliwości, zauważyć, iż w Dekalogu nie ma także wielu innych
zakazów, np. gwałtu, pożądania męża bliźniej swojej (choć jest zakaz pożądania męża bliźniego swego),
a dyskryminacja kobiet jest wszechobecna.
9 Zastanawiające, że dorobek myśli bolszewickiego intelektualisty i polityka wykorzystany został przez
zdeterminowanego, walczącego antykomunistę. Czyżbyśmy mieli do czynienia z wypędzaniem diabła przy
pomocy Belzebuba?
10 Porównanie takie zostało użyte przez tegoż polityka w wywiadzie udzielonym włoskiemu lewicowemu dziennikowi „La Repubblica”.
11 Określenie użyte przez J. Kaczyńskiego w wystąpieniu na wiecu przed Stocznią Gdańską 30 września
2006 r.
12 Reorientację taką zdaje się trafnie opisywać J.A. Schumpetera rozróżnienie demokracji nazywanej
przez niego tradycyjną, w której chodzi o wypracowanie decyzji realizujących wspólne dobro, i demokracji
(to też jego określenie) bardziej nowoczesnej, skupiającej się na wyłonieniu osób artykułujących, na czym
polega owo wspólne dobro (Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
1995, s. 312–319).
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
Amerykanów od czasów Tocqueville’a wskazywana była jako pozytywnie wyróżniająca
USA od reszty demokratycznego świata.
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 39
2008-11-24 14:18:25
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
40 13 Przywołując kategorię rdzenia totalitarnego systemu, bezpośrednio nawiązuję do koncepcji totalitaryzmu przedstawionej przez L. Schapiro, Totalitaryzm, Warszawa 1987 (wydawnictwo poza cenzurą).
14 Oto, jak istotę każdej z nich, idąc tropem M. Wertheimera, określają A. Pratkanis i E. Aronson: „propaganda usiłuje odwieść nas od myślenia i działania, jakie charakteryzuje istoty ludzkie posiadające prawa,
manipuluje uprzedzeniami i emocjami, by narzucić odbiorcom wolę propagandysty. Edukacja natomiast
powinna wyposażyć w umiejętność stania na własnych nogach i podejmowania samodzielnych decyzji
– jej zadaniem jest zachęcać do krytycznego namysłu” (A. Pratkanis, E. Aronson, Wiek propagandy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2004, s. 232).
15 S. Ossowski przy opisywaniu i analizie mechanizmów zachowań społecznych uznaje za przydatne
wyróżnienie trzech – uzupełniających się i pozwalających na uchwycenie różnych sfer zachowań zbiorowych zdominowanych przez współzawodnictwo i walkę. Sfery te to: arena, rynek i estrada. Trzecia z tych
sfer jest własnym S. Ossowskiego uzupełnieniem dwu wcześniej wprowadzonych do opisu zachowań społecznych przez Lasswella i Kaplana (O osobliwościach nauk społecznych, PWN, Warszawa 1962, s. 109
i nast.).
16 Do takiego dochodzą, jeśli w ogóle dochodzą, w wyniku pertraktacji, o których przebiegu polityczna
publiczność z reguły nie jest informowana, i jeśli dowiaduje się o nich, to mocno post factum.
17 Stąd bodajże teza D. Osta o zdradzonej solidarności i porzuconych przez (nie tylko polityczne) elity robotnikach (Klęska Solidarności. Gniew i poniżenie w postkomunistycznej Europie, Muza SA, Warszawa
2007).
18 Interesujące byłoby usłyszeć komentarz obydwu panów do jednoczesnego obdarzania ich zaufaniem
przez te same osoby. Ze swej strony dopatrywałbym się w nich właśnie wewnętrznej niedialogiczności postaw badanych, ich naznaczenia dysonansem poznawczym.
19 A sondaże przedwyborcze zapowiadanych przedterminowych wyborów parlamentarnych 2007 roku
na takie przejmowanie przez PiS elektoratu LPR i po części Samoobrony zdają się wskazywać.
Bibliografia
Arendt H. (2006), Odpowiedzialność i władza sądzenia, Prószyński i S-ka, Warszawa.
Arystofanes (2001), Komedie, Prószyński i S-ka, Warszawa.
Chytre nie znaczy niemoralne. Z prof. Ryszardem Legutką rozmawia Joanna Lichocka, „Rzeczpospolita”
(2007), 21–22 lipca.
Coleman J.S. (1990), Foundations of Social Theory, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts.
Davies J.K. (2003), Demokracja w Grecji klasycznej, Prószyński i S-ka, Warszawa.
Dorn L. (2006), Za mało zmienialiśmy, „Rzeczpospolita”, 2–3 grudnia.
Flis J. (2007), Przykre przełykanie przystawek, „Tygodnik Powszechny”, 22 lipca.
Głowiński M. (2007), Dramat języka. Uwagi o mowie publicznej IV RP, „Przegląd Polityczny”, nr 78.
Groziła koalicja PO–SLD. Rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem Prawa i Sprawiedliwości, „Rzeczpospolita” (2006), 4–5 lutego.
Habuda L. (2001), Rządzący rządzeni. Totalitaryzm w stosunkach władzy w PRL, Oficyna Wydawnicza Politechniki Opolskiej, Opole.
Habuda L. (2005), Transformacyjne decyzje i decyzyjne procesy, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego,
Wrocław.
Habuda L. (2006), Wójt (burmistrz, prezydent) gminy. Menedżer i polityczny lider, „Wrocławskie Studia Politologiczne”, nr 8.
Habuda L. (2007), Odpowiedzialność za wspólną historyczną przeszłość, (maszynopis) Uniwersytet Wrocławski, Wrocław.
Habuda L., Habuda B. (2006), Od PRL do Trzeciej Rzeczypospolitej. Liberalna demokracja i wolnorynkowa
gospodarka. Dlaczego i jakie?, Oficyna Wydawnicza Politechniki Opolskiej, Opole.
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 40
2008-11-24 14:18:26
41
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
IPN sprawdzi, czy Andrzej Kryże popełnił zbrodnię komunistyczną, „Gazeta Wyborcza” (2007), 4–5 sierpnia.
Jarosław Kaczyński: We mnie jest czyste dobro (2006), „Gazeta Wyborcza”, 4–5 lutego.
Karpiński J. (1989), Ossowski i Tocqueville. O rodzajach ładu społecznego, [w:] Nie być w myśleniu posłusznym, Polonia Book Fund, London.
Kotarbiński T. (1984), Problematyka ogólnej teorii walki, [w:] Hasło dobrej roboty, Wiedza Powszechna, Warszawa.
Kowalewski M., Siedlecka E. (2007), Premier uczy sądy sądzić, „Gazeta Wyborcza”, 27 lipca.
Król M. (2007), Władza dla władzy, „Tygodnik Powszechny”, 29 lipca.
Kuźmiński M., Müller M. (2007), Ojciec zastępczy, „Tygodnik Powszechny”, 29 lipca.
Lichocka J., Lisicki P. (2007), IV Rzeczpospolita warta jest dymisji Wildsteina, „Rzeczpospolita”, 9 marca.
Michnik A. (1992), Rozmowa z integrystą, „Gazeta Wyborcza”, 7–8 listopada.
Michnik A. (2007a), Pełzający zamach stanu, „Gazeta Wyborcza”, 30 lipca.
Michnik A. (2007b), Modlitwa o deszcz, „Gazeta Wyborcza”, 30 lipca.
Nie udzielę wywiadu Rydzykowi (2007), „Wprost”, 10 czerwca.
O pladze insektów. Z Danielem Olbrychskim rozmawia Maja Jaszewska (2007), „Tygodnik Powszechny”,
5 sierpnia.
Osiatyński W. (2007), Grzech lustracji, „Gazeta Wyborcza”, 24–25 marca.
Ossowska M. (1957), O pewnych przemianach etyki walki, Książka i Wiedza, Warszawa.
Ossowska M. (2000), Normy moralne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa.
Ossowski S. (1962), Punkty widzenia, tezy, dyrektywy, [w:] O osobliwościach nauk społecznych, PWN, Warszawa.
Ost D. (2007), Klęska Solidarności. Gniew i poniżenie w postkomunistycznej Europie, Muza SA, Warszawa.
Pollack M. (2006), Śmierć w bunkrze, Wydawnictwo Czarne, Sejny.
Pratkanis A., Aronson A.E. (2004), Wiek propagandy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa.
Putnam R.A. (2000), Bowling Alone. The Collapse and Revival of American Community, Simon and Schuster,
New York, London, Toronto, Sydney.
Rychard A. (2005), Rozproszona Polska. Wstępna próba bilansu socjologicznego, [w:] H. Domański, A. Rychard, P. Śpiewak, Polska. Jedna czy wiele?, Wydawnictwo Trio, Warszawa.
Sartorii G. (1994), Teoria demokracji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa.
Schapiro L. (1987), Totalitaryzm, (wydawnictwo poza cenzurą).
Schumpeter J.A. (1994), Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa.
Stanowisko przedstawicieli łódzkich władz samorządów zawodów zaufania publicznego, „Gazeta Wyborcza”
(2007), 21–22 lipca.
Stępień M. (2006), Kondycja polskiej demokracji, [w:] Sfera publiczna. Kondycja – przejawy – przemiany, red.
J. Hudzik, W. Woźniak, Wydawnictwo UMCS, Lublin.
Szaleństwo i metoda. Z politologiem R. Matyją rozmawia Piotr Mucharski, „Tygodnik Powszechny” (2007),
19 sierpnia.
Thompson E. (2007), W kolejce po aprobatę. Kolonialna mentalność polskich elit, „Dziennik”, 15–16 września.
Tischner J. (2002), Polski kształt dialogu, Wydawnictwo Znak, Kraków.
Wyjście z domu Łazarza. Ze Zbigniewem Mikołejką i ks. Józefem Naumowiczem, teologiem i politologiem, rozmawia Jarosław Borowiec, „Tygodnik Powszechny” (2007), 8 kwietnia.
Ziemkiewicz R. (2007), Gdy inteligenci maszerują, „Rzeczpospolita”, 19–20 maja.
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 41
2008-11-24 14:18:26
INSTYTUCJE I DZIAŁANIA POLITYCZNE
42 Non-dialogical democracy.
The case of Fourth Republic of Poland
Summary
The subject of the article is to describe a non-dialogical style making of politics, especially in democratic
political systems. The phenomena are discussed on the basis of political practice of Fourth Republic of Poland. The most distinguished characteristics its politics, described in the article, are the following: the state
with mission defending morality and truth, enemy as ideological construction, permanent political conflict,
everybody who is not with us is against us, etc. The author interprets all mechanisms not as properties
constituting authoritarian and totalitarian syndromes but as elements emerging new type of democracy,
non-dialogical democracy, democracy without social capital.
Wrocławskie Studia Politologiczne 9, 2008
© for this edition by CNS
01 WrocStudia Polit 9.indd 42
2008-11-24 14:18:26

Podobne dokumenty