Sw Czerwiec Pdf - FHO - Fundacja Hospicjum Onkologiczne św

Transkrypt

Sw Czerwiec Pdf - FHO - Fundacja Hospicjum Onkologiczne św
Na
Senatorskiej
MARIA ULATOWSKA
Warszawa jest
jak cytryna...
Cena 6,50 zł (w tym 5% VAT)
68
stron
o
Warszawie
MIESIĘCZNIK HISTORYCZNO-KULTURALNY
Nr 6 (51) - czerwiec 2013
Tajemnice
Kolumny
Zygmunta
WARSZAWSKIE
MIKROBUSY
PLAKAT
Plac Zamkowy
lata 20-te
22 Dom Literatury,. kuczcie, lepieje i dziecinnady
Spis treści
literackie.......................................................................................................................... Joanna Papuzińska
26 Pożądane dla Warszawy dzieło…
Komar-Michalczyk
30 Galeria
...................................................
..............................................................................................................................................................
32 Miłość, wojna, polityka – życie
Cezary Prasek
.....................................................
33warszawa dawniej i dziś
34 Plakat – plac zamkowy
36 na senatorskiej
...............................................................
Katarzyna
Ruta Pragier
Aleksandra Sheybal-Rostek
40 termbacka salonem przedwojennej warszawy
Zygmunt K. Jagodziński
6
Tajemnice Kolumny Zygmunta
- kamienna struna
Danuta Szmit-Zawierucha
4 Od redakcji
......................................................................
10 kamienica johna
..................................................................
14 ruchome schody
..............................................................
Danuta Szmit-Zawierucha
Aleksandra Barszczewska
Hanna Faryna-Paszkiewicz
18 perełka warszawskiego rokoko Weronika M. Kowalska
21 wystawa jana lebensteina
Bielski
48 warszawskie mikrobusy
..
...........................
Rafał
Daniel Nalazek
..........................................................................
50 signature - restauracja i bar
52 kozackie narzeczone
.................................................................................................
54 pokorna i okolice
5 Kalendarium warszawskie
6 kamienna struna
44 początek - opowieść o pokonanym mieście
.........................
Jacek Dehnel
....................................................................................................................
Grażyna Raj
56 jej pierwszy bal
Stanisław Ledóchowski
61 sts
Ryszard Marek Groński
...............................................................................
58 o teatrach przedwojennej warszawy
...............................................................................................................................................
64 warszawskie gorseciki
...................
.......
Witold Sadowy
Katarzyna Komar-Michalczyk
66 kwestionariusz warszawski marii ulatowskiej
O d
r e d a k c j i
Puenta Starego Miasta
Danuta Szmit-Zawierucha
redaktor naczelna
P
lac Zamkowy jest jakby
zwieńczeniem,
inaczej mówiąc – puentą
Starego Miasta. Od niego
zaczyna się Trakt Królewski ciągnący się aż do Wilanowa. Jego początkiem i
końcem są królewskie siedziby. Idąc w głąb Starego Miasta mija się piękne
uliczki i niezwykłej urody kościoły. Pierwsza jest
katedra będąca najstarszą
świątynią Warszawy. Jej
dzieje zaczynają się około roku 1330. Proboszczem
był wtedy ksiądz Stefan, a
wikarym – Jan. Najpierw
powstała kaplica Baryczków nazwana tak na cześć
rajcy, który ją ufundował.
W czasie ciężkich walk
(1944) na Starym Mieście
do kościoła świętego Jacka
na ulicy Freta przeniesiono figurę Chrystusa w obawie przed jej zniszczeniem.
U Dominikanów był wtedy
szpital powstańczy, w którym leżeli ranni i umierający. Figura znajdowała się
pośród nich. Ksiądz udzielający ostatniego namaszczenia chciał podać wia-
tyk rzeźbie Chrystusa, gdyż
wydała mu się umierającym powstańcem.
Stare Miasto pełne
legend i tajemnic, mimo
unicestwienia przez Niemców – znów jest naprawdę stare. Odbudowano je
z niesamowitą pieczoło-
która nowa. Jan Zachwatowicz wziął cegły w rękę,
przyglądał im się przez
krótką chwilę i powiedział z uśmiechem: - Obie
są nowe… Tak precyzyjnie
odbudowano Starówkę, że
domy stawiano nawet z
„gotyckiej” cegły.
Wielkim aktorkom
Barbarze Krafftównie i Zofii Kucównie
z okazji ich jubileuszu,
składamy najlepsze życzenia
i przekazujemy wyrazy szacunku i podziwu.
Redakcja Skarpy Warszawskiej
witością, o czym świadczy choćby taka oto opowieść. Profesorowi Janowi
Zachwatowiczowi, architektowi wielkich zasług
dla Warszawy, odbudowujący ulicę Piwną robotnik podał dwie cegły: jedną „gotycką” i drugą nową.
Prosił, by Profesor rozpoznał, która jest gotycka, a
Nad Starym Miastem
górują wieże katedry i
kolumna króla Zygmunta. Miała być zdominowana przez wyższą kolumnę
postawioną w okolicach
obecnej ulicy Pięknej przy
Alejach
Ujazdowskich.
Taką miał fantazję marszałek Lubomirski, właściciel magnackiego mia-
steczka położonego w
tym rejonie. Na kolumnie
miał stanąć posąg Lubomirskiego. Plan się jednak
nie powiódł, gdyż książę
Lubomirski zmarł (1702).
Ostała się tylko kolumna
Zygmunta, która aż trzy
razy zmieniała „miejsce
postoju” na placu. Bardzo
drażnił ten pomnik Szwedów, którzy po napadzie na
Polskę i złupieniu wszystkiego, co się dało, chcieli statuę zniszczyć. Król
szwedzki Karol Gustaw
dawał nawet trzy tysiące dukatów (spora to była
suma) komuś kto ją wysadzi!
Warto też wiedzieć, że
kiedyś od kolumny Zygmunta mierzono odległość
od innych stolic. Dziś mierzy się ją od Poczty Głównej na ulicy Świętokrzyskiej.
Ale – jak wiadomo –
nie tylko to, czym chcemy naszych Czytelników
zaciekawić – jest do przeczytania w „Skarpie”.
Przekonajcie się Państwo
sami. ▄
KOLEJNY NUMER
„sKARPY WARSZAWSKIEJ”
UKAŻE SIĘ 1 LIPCA
4
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
K a l e n d a r i u m
w a r s z a w s k i e
Zdarzyło się w czerwcu...
1 czerwca 1769 - urodził
się Józef Elsner, kompozytor i pedagog, nauczyciel Fryderyka Chopina,
założyciel konserwatorium
warszawskiego w 1821,
przekształconego w 1926
w Szkołę Główną Muzyki.
Zmarł 18 kwietnia 1854
4 czerwca 1811 - Z inicjatywy Wojciecha Bogusławskiego otwarto pierwszą w
Warszawie szkołę teatralną
5 czerwca 1962 - W Warszawie, przy pl. Unii Lubelskiej otwarto pierwszy
pawilon samoobsługowy
„Supersam”
8 czerwca 1851 - Pierwszy statek parowy na Wiśle,
odpływa z przystani warszawskiej.
14 czerwca 1927 - Magistrat miasta stołecznego
Warszawy podjął uchwałę
o założeniu Ogrodu Zoologicznego w stolicy.
17 czerwca 1992 - W Warszawie otwarto pierwszą
restaurację McDonalda.
18 czerwca 1938 - W
Warszawie otwarto nowy
gmach Muzeum Narodowego, wykonany według
projektu profesora Tadeusza Tołwińskiego.
20 czerwca 1940 - Podczas
masowej egzekucji (także
21 czerwca) w Palmirach
pod Warszawą Niemcyrozstrzelali 359 więźniów
Pawiaka i innych warszawskich więzień. Zginęli między innymi Mieczysław Niedziałkowski, działacz socjalistyczny, w 1939
członek rady obrony stolicy, Maciej Rataj działacz
ruchu ludowego, były marszałek sejmu oraz wybitny lekkoatleta, olimpijczyk
Janusz Kusociński.
Fot. u góry: Józef Elsner, 1853 r.
Fot. na dole: Otwarcie Supersamu
26 czerwca 1966 - W Warszawie zakończyły się uroczystości milenijne zorganizowane z okazji tysiąclecia państwa polskiego.
27 czerwca 1920 - W Warszawie utworzono Polski Związek Towarzystw
Kolarskich, na pierwszego
prezesa wybrano Stanisława Bliklego. W 1938 przyjęto nazwę Polski Związek
Kolarski.
27 czerwca 1936 - W Warszawie wystąpił Jan Kiepura, międzynarodowej sławy
tenor operowy. Dochody z
koncertu przeznaczono na
rzecz Ligi Morskiej i Kolonialnej.
30 czerwca 1818 - Na
mocy bulli papieża Piusa VII została utworzona
Archidiecezja Warszawska.
30 czerwca 1940 Komenda Główna Związku Walki Zbrojnej została przeniesiona z Paryża do Warszawy. Komendantem został
mianowany generał Stefan
Rowecki „Grot”.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
5
T a j e mWnai rc se z aK wo sl uk ime n yk l Zi m
y ga m
t yu n t a
Plac Zamkowy, 1910,
obraz T. Cieślewskiego,
Ze zbioru R. Bielskiego
6
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
T a j eWm anr i sc z ea wK so kl iu em nk yl i m
Z ya gt m
y u n t a
Kamienna struna
Danuta Szmit-Zawierucha
Tak nazwał kolumnę Zygmunta Juliusz Słowacki. Wyzłocona na
górze mieniła się w słońcu i rzeczywiście przypominała napiętą
strunę.
Z
ygmunt III Waza królem był marnym, niewielkich zasług i sławy,
cieszył się jednak pewną
sympatią, gdyż przeniósł
stolicę z Krakowa do Warszawy (1596). Nie był to
wprawdzie gest spowodowany miłością do miasta, z
Warszawy bliżej było królowi do Szwecji, a Wawel
został poważnie uszkodzony przez pożar. Zygmunt III
niewątpliwie przywiązał się
do Polski, mówił nieźle po
polsku i był dość popularny z racji swojej barwności.
Grał w piłkę, robił piękne
zegary, fundował kościoły i
klasztory. To też gdy zmarł,
na Zamku wybuchł straszliwy lament.
Kolumnę zaprojektowali dwaj włoscy rzeźbiarze:
Tencalla i Molli. Figurę
króla stojącego na wysokim
cokole odlano w Gdańsku,
na podstawie kolumny zaś
przytwierdzono
tablice
wychwalające liczne cnoty
króla, choć z tymi cnotami
bywało różnie.
Ten pierwszy w Polsce pomnik świecki mający na celu – jak mawiano – wywyższenie osoby świeckiej stanął w roku
1644, już po śmierci króla
(gdy Waza usiadł na tronie,
Danuta
Szmit-Zawierucha
– varsavianistka, autorka licznych
książek poświęconych Warszawie,
m.in. O Warszawie inaczej, Wędrówki po Warszawie, Namiestnicy Warszawy (nagroda ZAiKS-u),
Gdzie w Warszawie straszy? oraz
Tylko w Warszawie (2013).
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
7
T a j e mWnai rc se z aK wo sl uk ime n yk l Zi m
y ga m
t yu n t a
W epoce saskiej, na rogu Senatorskiej i
Podwala była piętrowa, wolno stojąca
kamieniczka ze sklepami w parterze,
należąca do właścicieli sąsiedniego pałacu
Branickich (wzniesiona ok. 1760 r.).
Bilet do kina Apollo, wykopany
przy budowie Hotelu Sheraton,
ze zbioru R. Bielskiego
Plac Zamkowy, ok. 1935,
Ze zbioru R. Bielskiego
8
to siedział na nim równo
45 lat!). Historia pomnika
zaczyna się wcześniej niż
jego dzieje na placu. Sam
król pragnął wznieść ku
własnej czci wysoki obelisk, by uczcić zwycięstwo
nad zbuntowaną szlachtą
(rokosz Zebrzydowskiego).
Zygmuntowska
kolumna była aż dwa razy wyższa od obecnej. Niestety nie
wytrzymała przygotowań
do transportu i pękła prawie
pośrodku. Z niej właśnie był to pomysł Władysława
IV – powstała ta druga, niż-
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
sza od pierwszej i zaprojektowana przez dwóch Włochów.
Dzieje kolumny są niepełne, przepadły bowiem
dokumenty związane z
powstaniem
pomnika.
Robotnik pracujący przy
jego remoncie, prowadzonym na polecenie prezydenta
Starynkiewicza
(z rusztowań okalających
wtedy kolumnę zbudowano drewniany kościółek na
Cmentarzu Bródnowskim)
pod koniec XIX wieku,
zdjął z głowy króla koronę
sądząc, że pod nią ukryte są
skarby. Znalazł zwitek starych papierów. Przekonany, że zawierają wskazówki
dotyczące miejsca ukrycia
skarbu, zabrał je do domu.
Niczego nie znalazł, więc
dokumenty rzucił w ogień.
Kolumna od początku budziła zachwyt. Jej
uroda szczególnie ujęła
cara Rosji Piotra Wielkiego, który będąc w Warszawie w roku 1707 nie mógł
napatrzeć się pomnikowi i
marzył, by ozdobił powstający właśnie Petersburg.
T a j e m n i c eO b
K o
o lk u nm an sy
Z y g m u n t a
nazwał go placem Zygmunta. Inaczej wyglądał niż dzisiejszy, od strony Podwala,
gdzie w latach 30. XX wieku profesor Jan Zachwatowicz odkrył staromiejskie
mury obronne, domy obrastały to miejsce jak mech.
Zabudowany był zresztą
cały plac, dopiero w latach
1818 – 21 na polecenie
Dzieje kolumny są niepełne, przepadły
bowiem dokumenty związane
z powstaniem pomnika.
August Sas, ówczesny król
nie był zanadto związany
z Polską, pozostawał natomiast pod wpływem i urokiem cara. Piotr, sam wysoki jak kolumna (mierzył
równo dwa metry), prosił
i nalegał na króla, by …
ofiarował mu tę niezwykłą strunę. August długo
się nie wahał i po prostu …
„przekazał” kolumnę carowi. Stałaby od dawna w
Petersburgu, gdyby znaleźli się wtedy ludzie chcący
ów „upominek” przewieźć
do rosyjskiej stolicy. Niko-
go nie znaleziono! Nie było
chętnych!
Kolumna na szczęście została w Warszawie. Należało więc pomyśleć o jej otoczeniu. „Figura placu jest niekształtna”
– pisał ówczesny dziejopis. Od „niekształtnej”
figury do kształtnego placu upłynąć musiało sporo czasu. Uporządkowaniem terenu wokół kolumny zajął się dopiero Jakub
Kubicki, Generalny Intendent Budowli Królewskich.
Przygotował projekt placu i
Kubickiego rozebrano liczne, stojące na przyszłym
placu budynki, a kolumnę przesunięto w kierunku
południowo – wschodnim,
ogradzając ją dekoracyjnymi słupkami połączonymi ozdobnym łańcuchem z
trytonami.
Po Powstaniu Warszawskim, kolumna została
dosłownie strzaskana (jej
trzony z różnych czasów
lezą na trawniku przy południowym skrzydle Zamku),
Niemcy zbombardowali ją i
rozstrzelali. Król Zygmunt
spadł z cokołu. Odbudowano pomnik bardzo szybko.
Już w 1949 roku znów zdobił nieuporządkowany jeszcze plac Zamkowy. Przy
leżącym na ziemi królu
wartę honorową pełnili żołnierze Wojska Polskiego.
Cóż można jeszcze o kolumnie dodać?
Zapewne bardzo wiele,
warto przede wszystkim
wiedzieć, że przepowiednia
głosi, iż kiedy król dotknie
mieczem „podłogi”, na której stoi, nastąpi … koniec
świata. Dobrze jest więc
uważnie obserwować króla i jego pomnik. Żarty się
skończyły. Od miecza do
„podłogi” całkiem niedaleko… ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
9
R o z m o w a
m i e s i ą c a
Kamienica Johna
Aleksandra Barszczewska
Doprawdy, trzeba mieć bardzo wrażliwy węch, a raczej –
plastyczną wyobraźnię, żeby dziś próbować „wywąchać” ślady
win leżakujących niegdyś w piwnicy na Krakowskim Przedmieściu, tam, gdzie dzisiaj wejście do ruchomych schodów.
B
Aleksandra
Barszczewska
– pedagog, antropolog kultury,
tłumaczka,
przewodniczka
warszawska.
10
utelka
najbardziej
sławnego burgunda
szła tam za 400 przedwojennych złotych (Początkujące nauczycielka zarabiała
wówczas 180). Pod kamienicą, gromadzono sprzedawane u Simona i Steckie-
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
go trunki. Można ją nazwać
turystyczną
wizytówką
miasta. Bywa ozdobą wielu
folderów, ulotek i okładek.
To za sprawą Canaletta. W
1768 roku namalował on
Krakowskie Przedmieście
od strony Bramy Krakow-
skiej. Oto jedna z pierwszych jego wedut, które powstały „na służbie”
u króla Stanisława Augusta.
Z dokładnością kronikarza
opisał pędzlem każdy detal
budynku należącego wówczas do metrykanta koron-
R o z m o w a
nego Ignacego Nowickiego. Dom znalazł się
w rękach Nowickiego po
przebudowie (w najlepszym rokokowym stylu
i ornamentacji) projektu
Jana Deybla. Został poważną kamienicą czynszową;
dwupiętrową z poddaszem
krytym czterospadowym
(mansardowym) dachem z
lukarnami i tzw. dwutraktowym układem wnętrza.
Taką zobaczył ją Canaletto
i taką, dzięki niemu widzimy ją dzisiaj my, tyle że
podwyższoną o dwa piętra.
Nie wiemy wiele o wcześniejszych (sprzed 1654
roku) losach miejsca na
którym ją postawiono, choć
taka lokalizacja w ówcze-
snej Warszawie musiała
kusić wielu. Przed Ignacym
Ludwikiem kamienica miała jeszcze dwóch właścicieli, muzyka Adameckiego i
Matyasza Barankiewicza.
Przetrwała potop szwedzki
ale nie oparła się kolejnemu
z wielkich pożarów w 1669
roku. Straciła wówczas jedną kondygnację (pierwotnie miała 3). To Barankiewicz poniósł ją ze zniszczeń. A potem przez wieki
przechodziła kolejno z rąk
do rąk. W 1784 stała się
własnością Henryka Münchenbecka, mieściła m.in.
jego skład towarów żelaznych. W latach 1790-1796
nieśpieszny przechodzień
mógł tu zajrzeć do księgar-
m i e s i ą c a
ni i wypożyczalni książek
Fryderyka Chrystiana Netty, a w XIX w. popularny
zakład krawiecki miał Jan
Willer, zaś fabryka Skiba i
Ulkan sklep. To wtedy dom
zyskał dodatkowe piętra.
Z początkiem XX w. przyszła kolej na zakład jubilerski Aleksandra Rotherta. Aż wreszcie w 1909
kupił ją adwokat Aleksander John. Czuły na estetykę i piękno rozpisał konkurs na wygląd i styl fasady. I tak dwa lata później
przywrócono kamienicy jej
rokokowy charakter. Aleksander John był jej ostatnim przedwojennym właścicielem. Potem podzieliła wojenny los Warszawy.
REKLAMA
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
11
R o z m o w a
Plac Zamkowy, ok. 1960,
Fot. Z. Lewicki,
Ze zbioru R. Bielskiego
12
Spłonęła szybko, bo od
razu w 1939 roku. A w roku
1944 dopełniło się dzieło
całkowitego zniszczenia.
Został z niej szkielet. Trzy
lata później, kiedy budowano trasę W-Z rozebrano i to.
Przez cały XIX i część XX
wieku pastwiono się nad tą
kamienicą okrutnie, za bardzo, żeby dać jej po wojnie umrzeć razem z dawnym miastem. W 1949 roku
zapadła decyzja o odtworzeniu budynku na podstawie wspomnianej weduty.
I gdyby nie John oraz Canaletto nie zostałaby pewnie
zrewaloryzowana w oryginalnym kostiumie. Płaskorzeźby na elewacji i rzygacze w rogach kamienicy
odwzorowano z niezwykłą
dbałością. Zyskała nawet
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
m i e s i ą c a
dodatkowe 80 cm – maszynownia, którą należało tam
umieścić ze względu na
schody ruchome wymagała przestrzeni. Zyskała
też wewnętrzne połączenie
z młodszą od niej sąsiadką –
kamienicą Leszczyńskich,
zwaną często kamienicą
Prażmowskiego, choć do
biskupa należała tylko kilka lat. Za to, wysoka pozycja społeczna właściciela
pozwalała mu ubiegać się
o zwolnienie z obowiązku
przyjmowania na kwaterę
posłów na Sejm. Dowodem
na ową libertację jest tablica ze stosowną informacją
umieszczona nad drzwiami wejściowymi. Sąsiadka
zachowała wiele z oryginalnego wystroju, w szczególności cenne zwieńczenie fasady (rokokowo-klasycystyczne). W czasach
współczesnych
mieścił
się tutaj Związek Literatów Polskich. Tu mieszkał
Tadeusz Breza i Zofia Nałkowska, a bibliotekę urządzali Juliusz Gomulicki i Aleksander Maliszewski. Biblioteka składa się
w części z księgozbioru
Leona Pomirowskiego –
krytyka i historyka sztuki
zamordowanego na Maj-
danku. Zawiera też jedyne
w Polsce pełne archiwum
rejestrujące życie literackie
w kraju. Tutaj też Zenon
Kliszko próbując dać odpór
Marii Dąbrowskiej – jako
sygnatariusze „listu 34”
usłyszał od Izabeli Stachowicz..mów głośniej synku,
bo cię nie słyszę, następnie zaś został intelektualnie
sponiewierany przez Antoniego Słonimskiego.
Kamienica od początku XIX wieku do czasów
wojny była w rękach rodziny Dobryczów. Pierwsze
lata wojenne zniosła bez
olbrzymich
uszkodzeń.
Została zniszczona częściowo w 1944 roku. Fragmentarycznie
rozebraną
przy budowie tunelu Trasy
W- Z, odbudowano na podstawie projektu Zygmunta
Stępińskiego. Dziś wygląda tak, jak w końcu wieku XVIII. Tamten kostium
kamienica
zawdzięczała
Jakubowi Fontanie, który
ją w najpiękniejszym rokokowym styku przyozdobił
dla rodziny Leszczyńskich.
Dzisiaj cieszy nasze oko,
a na parterze można usiąść
w kawiarence pod parasolem i zjeść wyśmienitą
szarlotkę. ▄
Przedwojenna Polska
w fascynującej odsłonie
NOWOŚĆ!
Niezwykłe opowieści o czasach, kiedy zasady savoir-vivre’u
zalecały noszenie ubiorów odpowiednich
nie tylko do pory roku i dnia, lecz także okoliczności.
Moda i dobre maniery szły wtedy w parze.
Warto się o tym przekonać!
Polecamy również
Maria Barbasiewicz - Ludzie interesu w przedwojennej Polsce
Monika Piątkowska - Życie przestępcze w przedwojennej Polsce
Do kupienia w dobrych księgarniach!
www.dwpwn.pl
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Fot. Redakcja
Ruchome schody
Hanna
Faryna-Paszkiewicz
– historyczka sztuki. W latach
1969-2009 pracowniczka Instytutu Sztuki PAN. Autorka książek
o sztuce i kulturze dwudziestolecia
międzywojennego. Wykłada historię architektury polskiej na warszawskiej ASP.
14
Hanna Faryna-Paszkiewicz
Pierwsze warszawskie schody ruchome wykonała moskiewska
Metrostroj w jedynym możliwym terminie dla tamtej epoki
- przysłowiowym „rekordowo krótkim czasie”.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
W a r s z a w s k i e
R
uchome schody to
takie, które „przerzucają człowieka z niższego poziomu na wyższy”
– pisał Eustachy Białoborski w 1952 roku w zapomnianym już warszawskim dzienniku „Od A do
Z”. Miał na myśli poziom
mostu Śląsko-Dąbrowskiego, a wyżej parter odbudowanej z całkowitej ruiny
kamienicy Johna. Schody,
prócz względów praktycznych, stały się też atrakcją.
Mechanizm
wzorowano
na pracy kolejki górskiej
pokonującej naturalne zbocze. Serce starego mechanizmu ukryte jest dziś pod
posadzką kamienicy Johna, na górze, dokładnie
pod świetlikiem z matowego szkła widocznego
w lastrykowej posadzce.
Pierwsze schody poruszały się ze średnią prędkością kroku ludzkiego, tj.
ok. 0,75 metra na sekundę. Miały trzy biegi, które przy dużym nasileniu
ruchu mogły „przerzucić” dziesięć tysięcy osób
w ciągu godziny. Schody wyposażono w hamulce reagujące na wszelkie awarie. Co więcej, już
wówczas, biorąc pod uwagę oszczędności prądu,
nie pracowały jeśli nikt z
nich nie korzystał. Uruchomienie następowało za
pomocą „komórki fotoelektrycznej”: widok osoby zbliżającej się do schodów włączał maszynerię.
Tłum zwykłych pasażerów
mieszał się z ciekawskimi,
dla których jazda schodami była rozrywką. Wszystkich obowiązywał czternastopunktowy regulamin,
sankcjonujący zachowanie na ruchomym mechanizmie. Surowo określał sposób podróżowania (pasażerowie wchodzą na schody
zwykłym krokiem”, trzymają się poręczy, ale nie opierają całym ciałem), ograniczał korzystanie (inwalidom i osobom chorym na
k l i m a t y
serce oraz ociemniałym
idącym nawet z przewodnikiem – nie zaleca się korzystania ze schodów), ostrzegał („wchodzącym bosymi
nogami grozi okaleczenie”). Jeśli więc schodów
był zdrowy, miał sokoli
wzrok i obute nogi – mógł
dać unieść się słynnym
schodom. Ale i wtedy nie
powinien wymijać innych
ani biec pokonując schody
szybciej niż się same poruszały. To też było wzbronione. Schody pracowały
z sukcesem do 1997 roku.
Można powiedzieć, że
wrosły we wnętrze kamienicy Johna. Zatrzymały
się na całe osiem lat i aż
do 2005 były niedostępne.
Koniec remontu przywrócił ważny element miejskiej komunikacji, ale i w
dużej mierze prace odtworzyły stan z dnia otwarcia.
Zmieniono cały mechanizm wypełniając trzy dukty cichobieżnymi schodami. Dwa mijają się jak w
domu towarowym, płynąc
w górę lub w dół, jeden zaś
zarezerwowano dla windy
przenoszącej wózki dziecięce czy inwalidzkie, a
także rowery. Obok, od
strony południowej, biegną zwykłe schody. Dawne oświetlenie charakterystycznymi amplami znowu
podkreśliło subtelną linię
dolnego korytarza. Wejście
od przystanku tramwajowego z Pragi jest skromne, lecz po rozsunięciu się
szklanych drzwi zanurzamy się w epokę pierwszej
pięciolatki. Lekko wijąca się linia korytarza, prowadzi ku schodom. Na
wysuniętych fragmentach
ścian zachowano dwie płaskorzeźby, dziś zabezpieczone szklanymi płytami. To oddech niegdysiejszej propagandy: podpisy
pod dwiema parami dzielnych junaków (razem w
boju, razem w odbudowie)
skłaniają ku dokładnemu
przyjrzeniu się postaciom:
REKLAMA
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
15
W a r s z a w s k i e
Fot. Redakcja
16
no tak, jeden w polowej
rubaszce, drugi w swojskim stroju. Gdy jeden
trzyma kielnię, drugi stalowy łom, i analogicznie:
jeden z kałasznikowem,
drugi z karabinem. Wszyscy czterej dziarsko wpatrzeni w przyszłość. Barwne lastrico, szklane gabloty w metalowych ramach
z zachowanymi klamkami, oryginalne kraty grzejników - przywróciły stosowną oprawę warszawskim ruchomym schodom.
To bardzo skromna wersja metra moskiewskiego – wyważona w proporcji, pozbawiona marmurów i lśniących żyrandoli.
Uboga krewna, ale z klasą.
Prócz oryginalnych ampli
zachowano także, w części dawną ciemną okleinę
z orzecha kaukaskiego - to
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
ona razem z lampami rzucającymi światło ku górze
- nadały temu wnętrzu
ciemny, trochę tajemniczy wyraz, któremu towarzyszą rytmiczne odgłosy
pracującej maszynerii. Na
górze szeroki wylot biegów schodów otacza pełna balustrada i typowy dla
tamtego czasu sufit – nie
płasko zasklepiony, lecz
zbudowany jakby z warstw
tworzących niszę nad głowami pasażerów. Takie
rozwiązania
stosowano
wówczas także na przykład
w przesklepieniach warszawskich kin Mieczysława Pipreka. Kształt sufitowej niszy podkreślają
cztery filary, a linię samej
balustrady zamyka miękko modelowany drewniany pulpit z okrągłą drewnianą poręczą. Tu już moż-
na bezpiecznie oprzeć się
całym ciałem i jak w 1949
roku ciekawie popatrzeć w
dół – na jadących schodami. Na górze także przywrócono stare gabloty. Tu
miejsce znalazły archiwalne zdjęcia z budowy trasy, stare okładki dawnej
„Stolicy”, a także zabytkowe już elementy dawnego wyposażenia: ów surowy regulamin i tabliczka z
godzinami otwarcia. Dziś
schodami można pojechać
w godzinach 5.30 – 00.30.
Siłą rzeczy, w tych samych
godzinach czynna jest więc
i niewielka Galeria W-Z,
która wypełnia czasowymi wystawami plakatów
gabloty w dolnym korytarzu. To jedyna tak pracowita galeria w Warszawie. ▄
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
poleca:
Andrzej K. Kunert
„Komendant podziemnej Warszawy”
Pierwsza książka o generale Antonim
Chruścielu „Monterze” – słynnym
dowódcy Powstania Warszawskiego.
Zdjęcia, liczne wspomnienia
i dokumenty.
Hanna Krall
„Dzieła zebrane, tom 5: Zdążyć przed
Panem Bogiem. Hipnoza. Biała Maria.”
Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski
„Przewodnik po powstańczej
Warszawie”
Varsavianiści, autorzy świetnych
Spacerowników „Gazety Wyborczej” ulica
po ulicy i dom po domu odkrywają ślady
Powstania Warszawskiego w dzisiejszej
stolicy.
Marek Edelman
„Prosto się mówi, jak się wie”
Ostatni tom Dzieł zebranych znakomitej
warszawskiej reporterki, a w nim
m.in. słynny tekst oparty na rozmowach
z Markiem Edelmanem.
Najważniejsze teksty, wypowiedzi i wywiady legendarnego przywódcy Powstania w Getcie Warszawskim w wyborze
i opracowaniu Pauli Sawickiej i Krzysztofa
Burnetko.
Sylwia Chutnik
„Cwaniary”
Sylwia Chutnik
„Kieszonkowy atlas kobiet”
Nowa powieść bodaj najbardziej
warszawskiej z młodych powieściopisarek. Cztery kobiety z Mokotowa wymierzają sprawiedliwość na własną rękę.
Nowe wydanie głośnego debiutu, który
przyniósł Autorce „Paszport Polityki”.
Współczesna „legenda miejska”,
w której bazar na Ochocie jest niczym
mityczny labirynt.
NOMINACJA DO NAGRODY NIKE
2013
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
Do kupienia w księgarniach oraz na
17
W a r s z a w s k i e
Weronika
M. Kowalska
– fotograf-dokumentalista. Interesuje się przeobrażeniami przestrzeni miejskiej w perspektywie
ostatnich dziesięcioleci. Współzałożycielka śródmiejskiej kawiarni
nawiązującej do atmosfery dwudziestolecia międzywojennego.
18
k l i m a t y
Perełka
warszawskiego
rokoko
Weronika M. Kowalska
Najczęściej nazywana kamienicą Prażmowskiego, Pastoriusa,
Dobrycza bądź Leszczyńskich. Jej fasada od Krakowskiego Przedmieścia często określana jest jako jedna z najpiękniejszych elewacji domu mieszczańskiego epoki rokoka na naszym kontynencie.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
D
Fot. Autorka
om słynie również z
formy detali rzeźbiarskich w zwieńczeniu uchodzących za ewenement w
historii sztuki europejskiej.
Kamienica na ul. Krakowskie
Przedmieście
87/89 mimo licznych perypetii i zmian właścicieli trwa nieprzerwanie od
XVIII wieku będąc zjawiskiem szczególnym. Choć
ucierpiała w trakcie działań
wojennych, w dużej mierze
zachowała stan autentyczny pozostając tym samym,
barokowym unikatem nie
tylko na polską ale również
europejską skalę.
Burzliwe dzieje
Pierwotna
kamienica
wzniesiona została w latach
1660-67 na działce zakupionej przez lekarza królewskiego, historiografa i
pisarza Joachima Pastoriusa. To właśnie jedna z czterech postaci kojarzonych z
budynkiem na Krakowskim
Przedmieściu. I choć Pastorius był właścicielem domu
zaledwie rok, wpisał się w
historię budynku.
W 1661 roku kamienica stała się własnością ławnika i kupca Kaspra Waltera a następnie Andrzeja
Wegnera. Już w roku 1666
budynek znów zmienił właściciela i został nim Mikołaj Prażmowski - kanclerz
wielki koronny i prymas
Polski – pozostając jego
własnością przez trzy lata.
Około roku 1669 (do
1705) dom należał już do
Stanisława Grzybowskiego a w kolejnych latach
do Stanisława Clemensa
(1705-1715). W roku 1743
akt własności kamienicy
otrzymał niejaki Pawłowski.
Architekt
królewski
Kolejne zmiany przy-
niósł dla kamienicy rok
1754. Wtedy to dom odstąpiony przez gminnego Starej Warszawy Piotra Besestego przeszedł w posiadanie rodziny Leszczyńskich.
Kamienica została przebudowana na rokokowy
pałacyk. Autorem projektu został Jakub Fontana –
polski architekt włoskiego
pochodzenia, przedstawiciel saskiego baroku, francuskiego rokoka, później
wczesnego klasycyzmu.
To właśnie w 1754 roku
kamienica Prażmowskiego
otrzymała swój niepowtarzalny styl. Dzięki projektowi Fontany zapisała się
na stałe w historii architektury warszawskiej zyskując
status perełki epoki, który
utrzymuje nieprzerwanie
od XVIII wieku po dzień
dzisiejszy.
Od strony ul. Senatorskiej istniał już w tym czasie drugi dom frontowy. W
roku 1784 obydwie kamienice przeszły w ręce rodu
Rautenstrauchów, aby na
początku XIX wieku znów
zmienić właściciela – w
1804 roku zostały zakupione przez kupca Stefana
Dobrycza.
Historie wojenne
W trakcie działań wrześniowych w 1939 roku i
w roku 1944 kamienica
ucierpiała z powodu ognia.
Mimo zniszczeń wojennych nie została rozebrana - była jedną z nielicznych ocalałych kamienic
w tym rejonie. Konstrukcję budynku zabezpieczono
przez zamurowanie okien.
Za sprawą budowy tunelu Trasy W-Z w 1948 roku,
niektóre elementy domu
zostały rozebrane m. in.
mury dobudowanego niegdyś segmentu od strony
Krakowskiego Przedmieścia. Elewacja od strony
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
19
W a r s z a w s k i e
Fot. Autorka
ul Senatorskiej pozostała
szczęśliwie nienaruszona.
Ostatecznie w roku
latach 1948-49 na podstawie projektu Zygmunta Stępińskiego kamienica
została odbudowana. Podtrzymano pierwotny układ
z XVIII wieku utrzymując
konstrukcję zgodną z projektem Fontany. Zachowano autentyczny wystrój w
ocalałej partii domu, balkony i elementy rzeźbiarskie,
a co najważniejsze – bezcenne zwieńczenie.
”Niegdy
Prażmowska”
Do
dziś
kamienica zachwyca późnobarokową elewacją od stro-
20
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
ny Krakowskiego Przedmieścia i klasycystycznym
stylem od strony ul. Senatorskiej. Fasada główna
ozdobiona jest portalem z
kratą z widniejącym herbem Leszczyńskich. Nad
portalem zachowała się
również tablica informująca o zwolnieniu kamienicy przez uchwałę sejmową od obowiązku kwaterunku posłów, senatorów i
przyjezdnej szlachty „TA
KAMIENICA
NIEGDY
PRAŻMOWSKA LIBERTOWANA CONSTITUTIONE AN. 1667”
W latach 2002-2003
kamienica Dobrycza w
związku z kiepskim stanem
architektonicznym zosta-
ła odrestaurowana. Fasada
otrzymała gustowny kremowy kolor, ażurowe balustrady balkonów pomalowano na czarno. W trakcie renowacji odtworzono
m.in. detale architektoniczne i ukruszone elementy
rzeźb a betonowe wazony
zastąpiono kopiami z piaskowca.
Kamienica
połączona
jest z przyległą kamienicą
Johna, w której znajdują się
najstarsze ruchome schody. W kamienicy mieści
się Dom Literatury będący siedzibą Związku Literatów Polskich i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich jak
również znana warszawska
restauracja ”Literatka”. ▄
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Wystawa
Jana Lebensteina
P
rzez najbliższe dwa
miesiące (lipiec, sierpień) w Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego
prezentowane będą rysunki
i grafiki Jana Lebensteina.
Jan Lebenstein to artysta
znany i uznany na świecie.
Malarz, grafik, rysownik.
Wystawiał swoje prace w
najbardziej renomowanych
galeriach, m.in. w: Paryżu, Rzymie, Nowym Jorku,
Brukseli, Berlinie, Kopenhadze na ponad sześćdziesięciu
indywidualnych
wystawach. Brał udział
w najważniejszych świa-
towych przeglądach artystycznych: Documenta w
Kassel, Biennale w Wenecji i Biennale w San Paulo.
„Prezentowanie
jego
prac w Muzeum Karykatury może budzić zdziwienie,
a jednak…
Artysta nie tylko znakomicie wpisuje się w sztukę
karykatury, bo przecież jest
autorem wybitnych karykatur politycznych (o czym
wie niewielu, a które można zobaczyć na wystawie i
w katalogu), ale cała jego
dojrzała twórczość to niezwykłe, zadziwiające odbi-
„Jan Lebenstein. Widzenie świata”
Wystawa w Muzeum Karykatury,
2 lipca – 1 września 2013
cie w krzywym zwierciadle
świata realnego. Rzeczywistość Jana Lebensteina
zamieszkują ludzie-zwierzęta i zwierzęta-ludzie,
stygmatyzowane negatywnymi, często przerażającymi cechami” – napisał w
słowie wstępnym katalogu
wystawy Zygmunt Zaradkiewicz, dyrektor Muzeum
Karykatury.
Wystawa jest prezentacją prac z prywatnej kolekcji Marii i Marka Pileckich
oraz archiwum rodziny
Artysty. ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
21
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Stefan Wroński, Dzidek
Wydawnictwo Prószyński i
S-ka. Stron 330.
Kamienica Prażmowskiego,
ok. 1960, Fot. ze zbioru R.
Bielskiego
Joanna Papuzińska
– jest profesorem zwyczajnym,
wykładała literaturę na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się
problemami bibliotekarstwa i czytelnictwa dzieci i młodzieży. Jest
również poetką, autorką licznych
książek dla dzieci; krytykiem literackim, autorką prac z historii
i teorii literatury dziecięcej. Przez
wiele lat była redaktorem naczelnym dwumiesięcznika o literaturze dziecięcej „Guliwer”. Jest
członkiem Stowarzyszenia Pisarzy
Polskich.
22
Dom Literatury
kuczcie, lepieje
i dziecinnady literackie
Joanna Papuzińska
W szeregi członków Związku Literatów Polskich przyjęto mnie
(po długich namysłach, jako osobę napiętnowaną twórczością
dla dzieci), gdzieś w połowie lat 70.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
W a r s z a w s k i e
B
ył on wtedy potęgą,
twórczą supercentralą ale później posypało się
to i owo. Dość, że teraz w
kamienicy na Krakowskim
mieści się prócz ZLP parę
innych przedsięwzięć, w
tym także Stowarzyszenie
Pisarzy Polskich do którego
mam przyjemność należeć.
Budynek zwany
jest tradycyjnie kamienicą Johna, choć tak naprawdę w trakcie odbudowy i
przebudowy
przesunęły
się granice posesji i stoi
on nie do końca na własnym gruncie. To oczywiście nie ma znaczenia dla
nikogo, poza spadkobiercami właścicieli, ale jest
zabawnym dodatkiem do
komplikacji jakie rodzą się
w trakcie prób reprywatyzacyjnych. Ważniejsze
jest jednak to, że kamienica, jeśli tak można się
wyrazić, popękuje gdzieniegdzie pod wpływem
drgań płynących od ruchomych schodów i tunelu trasy W-Z. Toteż co jakiś czas
na schodach Domu Literatury pojawiają się zatroskani eksperci, którzy pracowicie wklejają w szczeliny na ścianach nieduże
szybki. Ten sposób, który
ma służyć pomiarowi rozwoju pęknięć, przypomina
jako żywo dziecięcą zabawę w „widoczki” /zaginęła, jak i większość samoistnych zabaw dzieciństwa/.
To z kolei zachęca mnie,
aby z długich i barwnych
dziejów Domu Literatury
wybrać ten fragmencik czy
wątek, gdy ten szacowny budynek dostał się we
władztwo /no, częściowe/
dzieci. Złożyło się na ten
fakt kilka sprzyjających
okoliczności: w Zarządzie Oddziału Warszawskiego SPP znalazły się:
Wanda Chotomska, Joanna
Kulmowa; prezesem ZG
SPP została poetka Ludmiła Marjańska; Ministerstwo Kultury i Sztuki, być
może dlatego, że nie miało jeszcze w swej nazwie
przygniatającego
słowa
„dziedzictwo”,
częściej
spoglądało w przyszłość
i dzięki temu łatwiej było
mu dostrzec dzieci jako
ważnych
beneficjentów
ministerialnych. Do tego
dodać jeszcze warto przyjazne związki jakie łączyły Stowarzyszenie Pisarzy
z rozwijającym się właśnie
Stowarzyszeniem
Dom
k l i m a t y
Tańca, gromadką Bożych
Pomyleńców, którzy gotowi byli zawsze przygrywać
dzieciom na skrzypkach
czy lirze korbowej, uczyć
je tańców czy dawnych
zabaw i opowiadać o tym
jak to stworzył Pan Bóg
kozę, żeby gruszki trząsła a
ona nie chciała i co z tego
wynikło.
W niedzielę po kościele odbywały się zatem literackie spotkania dla rodzin
pod apetycznym hasłem
„Ciastko z bajką”. Prócz
tego zapraszaliśmy szkoły
/niektóre nawet przybywały w tym celu aż z Ursynowa/ na poranki literackie:
Podróże po literaturze,
Pociąg do książki, były
spotkania z twórczością
Porazińskiej, Brzechwy,
Tuwima, a także osobiste konfrontacje z autorami żyjącymi. Wśród gości
naszych bywała między
Mimo, że krakowska literatka pokpiwała
sobie z naszego Zamku Królewskiego
nasi dziecięcy goście darzyli tę okolice
wielka estymą.
innymi piękna krakowianka, Dorota Terakowska,
słynna ze znakomitych
powieści i przekornego
charakteru. Spotkania z
dziećmi zaczynała zazwyczaj od słów:
- Tylko mi tu nie mówcie, że lubicie czytać książki!
Pewnego zaś dnia, wyjrzawszy przez okno salki
Zarządu SPP, wychodzące
na plac Zamkowy, Dorota odwróciła się do nas i
wypaliła:
- Nie gniewajcie się,
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
23
W a r s z a w s k i e
kochane, ale ten wasz
Zamek to przy Wawelu
wygląda jak psia budka!
Cóż, i tak kochaliśmy
Dorotę i kochamy ją po
dziś dzień, chociaż już nie
ma jej z nami.
Mimo, że krakowska
literatka pokpiwała sobie
z naszego Zamku Królewskiego nasi dziecięcy goście darzyli tę okolice wielka estymą i chyba część chwały spadała
również na samych pisarzy. Mówię o tym w czasie
przeszłym, bo jak większość zwariowanych inicjatyw lat 90., i ta z czasem wygasła, z przeróżnych powodów.
Ale coś przecież zostało
z tej dawnej dziecinnady, a
mianowicie kuczcie.
Dziwne słowo kuczcia
to środowiskowy, dodam,
że niezbyt pochlebny, termin na określenie bombastycznych
akademii
i innych rocznicowych
imprez organizowanych ku
czci tego i owego. Mogą
być przedmiotem kuczci sławne osoby lub histo-
ryczne zdarzenia.
Środowiska
pedagogiczne zabiegają o to,
aby kuczcie szkolne stały się bardziej atrakcyjne
i nie zanudzały dzieci na
śmierć.
Ale z dala od szklanych ekranów, od tv,
internetu i telefonów, co
widzą wszystko, w ściśle
zamkniętych towarzyskich
kręgach toczą się inne
kuczcie, nikomu nieznane.
Odbywają się czasem w
Domu Literatury na Krakowskim
Przedmieściu,
niekiedy w Klubie Księgarza na Starówce, a też i
na Koszykowej, w Kierbedziu. Duchem sprawczym
takiej kuczci jest najczęściej poetka Wanda Chotomska, a istotą oddanie
literackiego hołdu koleżance albo koledze zaczynającemu kolejną dekadę
żywota. Hołd może mieć
formę wierszyka, scenicznego występu albo nawet
donosu literackiego. Popularne są lepieje, (gatunek
stworzony przez Wisławę
Szymborską), bo krótkie,
Na scenie czcicielki Barbary
Tylickiej. Od lewej Zofia
Beszczyńska, Joanna Olech,
Joanna Papuzińska,
Wanda Chotomska.
Fot. ze zbioru Autorki
24
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
ale czasem i coś dłuższego powstaje. Wygłupy literackie sponsoruje dobrotliwie wydawnictwo Literatura, czasem więc ukazują
się one jako druki ulotne, a
czasem nawet jako poważniejsze woluminy /na przykład Wandalia Chotomistyczne/. K-uczciliśmy w
ten sposób jubileusz samej
Wandy, Barbary Tylickiej,
Ludwika Jerzego Kerna,
Jana Malickiego, Joanny Papuzińskiej, jeszcze
raz Wandy, bo latka leciały i niezbędne były wandalia na drugą nóżkę, no a
ostatnio Bohdana Butenkę,
naszego druha malowniczego, bo też mu coś upłynęło.
O czym jest mowa w
tych pochwalnych utworach? Uchylimy zaraz rąbka tajemnicy. Poniżej kilka lepiejów poświęconych
Wandzie Chotomskiej:
Grzegorz
Kasdepke:
Lepszy w zupie muchomorek
niż Chotomskiej zły
humorek.
Grzegorz Leszczyński:
Lepiej przegrać żywot cały
niż nie oddać Wandzie
chwały.
Anna Onichimowska:
Lepiej jeść z tygrysem z
miski
niż wejść Wandzie na
odciski.
Dla Ludwika Jerzego
Kerna osobiście wyprodukowałam kilka laudacji w
różnych stylach. Oto styl
menelski:
O, żesz, Ludwiku,
jak ty po byku,
dajesz czadu rymem
swym.
W czaszce ci jara,
aż bucha para,
a nam z mózgowia wali
dym.
Ty jesteś w porzo, tyś
jest fer,
Tyś Ludwik Jerzy Kern!
Wanda
Chotomska
napisała dla Kerna lepieja:
Lepiej usiąść na mrowisku,
albo rekinowi w pysku,
niż zapomnieć, panie
Kernie,
o pana nazwisku! ▄
S k a r p a
n a
ś w i ę t a
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
25
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Pożądane dla
Warszawy dzieło…
Wiadukt Pancera, 1900,
Fot. ze zbioru R. Bielskiego
Katarzyna Komar-Michalczyk
Katarzyna Komar-Michalczyk
historyk sztuki, ekonomista, pracuje w Fundacji Hereditas, współpracuje z dwumiesięcznikiem
„Spotkania z Zabytkami”
26
Niezmordowany w pracy [...] Felix Pancer, przy pomocy młodszej
służby technicznej, z takim pośpiechem olbrzymie to dzieło prowadził, że otwarcie drogi na publiczny użytek z dniem 24 października 1846 r. nastąpiło, odpowiedziawszy w zupełności
zamierzonemu celowi, obok znakomitego upiększenia części
miasta w bliskości Zamku Królewskiego położonej, a przedstawiającej przedtem pustkowie, po małych tylko miasteczkach
widzieć się dające
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
W a r s z a w s k i e
– pisano z uznaniem tak
o samym obiekcie, jak i
twórcy wiaduktu łączącego plac Zamkowy z późniejszym mostem Kierbedzia na łamach „Dziennika
Politechnicznego” w 1861
r. Dusery prawiono Pancerowi ze wszech stron, podkreślając znajomość sztuki inżynierskiej i walory estetyczne wiaduktu, a
przede wszystkim utylitarne, bowiem okolica zawiślańska za Pragą położona,
przez długi bardzo przeciąg
czasu, w dowozie produktów do miasta Warszawy,
doznawała wielkich utrudzeń, dla braku dogodnej
z małym spadkiem drogi,
znad Wisły do środka miasta.
Warszawa do XVI w. nie
miała stałego mostu. Wcześniej, istniały przeprawy,
które czasowo zapewniały
podstawowy ruch komunikacyjny, wymianę towarów i rozwój zlokalizowanych na przeciwległych
brzegach osad. Do najstarszych należała przeprawa
w rejonie Kamiona, umożliwiająca połączenie z Solcem. Za czasów panowania
Zygmunta Augusta podjęto uchwałę budowy pierwszego stałego mostu, który połączył dwa wiślane
brzegi w roku 1573 (budowa trwała od 1568 r.).
Około pięciusetmetrowy
most, usytuowany u wylotu Mostowej, oparty na
obitych miedzianą blachą
dębowych palach, zakończył krótki żywot już w
1603 r., z nadejściem wiosennych roztopów. Choć
trudno w to uwierzyć,
pomijając
tymczasowe
mosty pływające, łyżwowe
czy pontonowe, budowane
na Wiśle z okazji kolejnych
elekcji, przepraw wojsk czy
dla ruchu pieszego (płatny
most Ponińskiego, istniejący w l. 1775-1794), dopiero w latach 20. XIX w. podjęto działania w kierunku
wybudowania drugiego stałego mostu.
Zlecenie
sporządzenia projektu, przedłożono
m.in. Feliksowi Pancerowi,
członkowi Rady Budowlanej Królestwa Polskiego. Polski inżynier, wyróżniony Orderem św. Anny
III klasy, profesor Szkoły Aplikacyjnej, był projektantem m.in. drewnianego mostu przez Wieprz
pod Kośminem. Kiedy tylko projekt Pancera uzyskał
akceptację, wiosną 1844 r.
k l i m a t y
przystąpiono do prac (14
czerwca położono pierwszą
cegłę – w fundamencie pod
lewe skrzydło wiaduktu, od
strony Wisły), zostawiając
kierownictwo techniczne i
administracyjne autorowi
koncepcji.
Nowy most i dojazd
do niego zaplanowano na
wysokości placu Zamkowego, a w ramach prac
przygotowawczych wyburzono, jeszcze w 1843 r.,
stojący pomiędzy Zamkiem Królewskim a kamienicą Camponiego i kościołem św. Anny, nad wylotem dzisiejszej Trasy W-Z,
dawny kościół i klasztor
bernardynek (w momencie
przystąpienia do rozbiórki tego XVII-wiecznego
obiektu, od 20 lat nie pełnił
on funkcji sakralnych – po
przeniesieniu bernardynek
do Przasnysza, w 1819 r.,
w zabudowaniach mieściły się kolejno: magazyny
wojskowe, konserwatorium
muzyczne i koszary) oraz
dwupiętrowa kamienica,
przylegająca do kościoła,
wzniesionav przez bernardynki. Część materiału rozbiórkowego wykorzystano
przy wznoszeniu wiaduktu.
Zjazd miał charakterystyczny kształt litery „J”
– brał swój początek od
Krakowskiego Przedmieścia przy „otworzonym”
po wyburzeniach, placu
przed Zamkiem, następnie skręcał w lewo i biegł
obok Pałacu pod Blachą,
schodząc prostopadle ku
Wiśle. Tuż przed linią rzeki zakręcał ostro w prawo i
półkolem łączył się z ulicą
Dobrą, dochodząc do Bednarskiej. Długość całkowita
wiaduktu wynosiła 657 m,
a maksymalna szerokość
– nieco ponad 20 m. Duży
spadek jezdni (3,5%), od
Zamku w kierunku Wisły,
który łagodniał dopiero w
miejscu połączenia z ulicą
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
27
W a r s z a w s k i e
Wiadukt Pancera, 1905,
Fot. ze zbioru R. Bielskiego
28
Dobrą, był zapewne determinantą nazwy nowo wytyczonej ulicy (Zjazd, a od
roku 1864 – po wybudowaniu mostu Kierbedzia –
Nowy Zjazd).
Za konstrukcję wiaduktu Feliks Pancer, pełniący
od 1841 r. funkcję Generalnego Inspektora Dróg i
Mostów, otrzymał nagrodę
w wys. 3 tys. rubli, która
to kwota stanowiła równowartość dwuletnich dochodów inżyniera. Brak funduszy i – zapewne – problemy techniczne (z którymi
borykali się już budowniczowie wiaduktu) stanęły
na drodze realizacji pełnego dzieła i z całego projektu wykonano tylko wiadukt
prowadzący do przyszłego
mostu. Do czasu budowy
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
mostu Kierbedzia (realizacja: 1859-1864) puszczona wiaduktem Pancera
ulica pełnić miała funkcję
drogi komunikującej Śródmieście z Powiślem oraz
wygodnego dojazdu do
sezonowego (rozbieranego
na czas zimy) mostu łyżwowego przy Bednarskiej.
Wiadukt Pancera przetrwał niemal całą ostatnią
wojnę (z uwagi na strategiczne znaczenie dla wojsk
niemieckich). Dopiero we
wrześniu 1944 r. wycofujący się Niemcy wysadzili jeden z filarów konstrukcji, co spowodowało
zawalenie się dwóch opartych na nim przęseł. Pozostała część budowli przetrwała i po wojnie rozważano jej odbudowę. Niestety,
względy natury techniczno-logistycznej (skierowanie
przeważającej części ruchu
kołowego poza rejon placu Zamkowego i wprowadzenie Trasy W-Z do tunelu
pod placem) stały się determinantą częściowej zmiany
układu ulic w tym rejonie
i rozebrania pozostałości
konstrukcji, co przyniosło
kres budzącego niegdyś tak
wielki podziw dzieła inżyniera Feliksa Pancera. Jedyną pozostałością budowli
(której sam fundament był
niewiele niższy od dzisiejszego nasypu Trasy W-Z)
jest oryginalna tablica upamiętniająca budowę wiaduktu, którą po konserwacji wyeksponowano… na
trawniku przed Zamkiem
Królewskim. ▄
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Nowy Zjazd, ok. 1880
Fot. M. Pusch,
Ze zbioru R. Bielskiego
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
29
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Galeria
Cezary Prasek
Niejeden z moich kolegów fotoreporterów marzył przed laty
o indywidualnej wystawie fotograficznej.
Fot. Stanisław Fitak
Cezary Prasek
– dziennikarz, publikował m.in. na
łamach „Kina”, „Filmu”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Przyjaźni”, „Kobiety i Życia”. Jest autorem książek: Złota młodzież PRL oraz Życie
towarzyskie w PRL.
30
Z
amieszczając na co
dzień zdjęcia w kolorowych
magazynach,
zapewniał sobie w ten sposób atrakcyjne, czasem
nawet luksusowe życie i
wyrabiał nazwisko. Wystawa mogła niewątpliwie
zaspokoić ambicje twórcze i przysporzyć prestiżu.
Wtedy z fotoreportera przeistaczał się niejako automatycznie w artystę. A najwyżej w hierarchii, poza oczywiście członkostwem w
związku twórczym, znajdowało się wystawianie
własnych prac w powstałej
w roku 1970 – jak do dzisiaj można przeczytać na
marmurowej, pamiątkowej
tablicy – dzięki wydatnej
pomocy Ministerstwa Kultury i Sztuki, Stołecznego
Funduszu Odbudowy Stolicy oraz ze składek członkowskich, galerii Związku
Polskich Artystów Fotografików. Działa ona od
lat pod tym samym adre-
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
sem przy placu Zamkowym 8 z tą tylko różnicą,
że dzisiaj nosi miano Starej
dla odróżnienia od Galerii
„Obok ZPAF”. Ta z kolei
powstała przed siedmioma laty, ale zarówno historia jednej jak i drugiej, firmowanych przez ten sam
związek twórczy, sięga głębiej.
Bo przecież należałoby
sięgnąć pamięcią do końca lat czterdziestych ubiegłego wieku, konkretnie do
roku 1947, kiedy to w Warszawie powstał Związek
Polskich Artystów Fotografików (zaledwie w trzy lata
po Związku Polskich Artystów Plastyków), będący
kontynuacją przedwojennego jeszcze Fotoklubu Polskiego. Jego założycielami byli fotograficy tej miary co Jan Bułhak, Edward
Hartwig czy Benedykt
Jerzy Dorys. Gdy u progu lat siedemdziesiątych
powstawały ekskluzywne,
neogotyckie sale ekspozycyjne, nad którymi znalazła
siedzibę organizacja fotografików, obok – nie licząc
pobliskiego Pałacu Ślubów
- rozciągała się pustka. W
miejscu, gdzie dzisiaj stoi
odbudowany Zamek Królewski, był duży skwer z
ławkami, na który można było wychodzić latem z
książkami z pobliskiej czytelni naukowej przy Świętojańskiej. Obecna siedziba ZPAF to poniekąd miejsce magiczne, od wieków
naznaczone sztuką. W tym
samym bowiem miejscu,
wiele lat wcześniej mieściła się Bacciarellówka, pracownia malarska Marcello Bacciarellego, od roku
1766 nadwornego malarza
Stanisława Augusta, autora słynnych plafonów zamkowych w salach: Wielkiej,
Marmurowej i Audiencjonalnej oraz niezliczonych
portretów ostatniego króla.
Dla wierności historii warto może dodać, że jeszcze
wcześniej mieściły się tutaj
królewskie
pomieszczenia kuchenne, ale ponieważ
przy rozbudowie Zamku zlikwidowano dawne budynki
gospodarcze na dziedzińcu kuchennym, trzeba było
gdzie indziej zlokalizować
pomieszczenia służbowe i
pomocnicze. W latach 1748
–1750 wzniesiono więc u
podnóża skarpy nad Wisłą
Wielką Oficynę liczącą
sto dziewięćdziesiąt pięć
metrów długości.
Wróćmy jednak do czasów bliższych współczesności. Jak wspomina opiekująca się Galerią Obok
ZPAF kurator Anna Wolska, w tym miejscu 35 lat
temu powstała mała galeria, uzupełniająca tę większą, właściwą. Gdy wygasła umowa zawarta przez
Związek Fotografików z
Centrum Sztuki Współczesnej, wokół tego atrakcyjnie
W a r s z a w s k i e
położonego lokalu zaczęła
się nieprzyjemna dyskusja.
O mały włos nie powstał
w tym miejscu sklep. Na
szczęście tak się nie stało. Dzisiaj w tej mniejszej i
nowszej sali ekspozycyjnej
obowiązuje zasada niepowtarzalności wystaw; swoje prace prezentują młodzi,
chociaż zdarzają się także
późne debiuty. Od początku istnienia „Galerii Obok”
organizowano w niej 12
– 14 wystaw debiutantów
rocznie, co w sumie złożyło
się na ponad 80 prezentacji.
Ostatnio w maju wystawiał
tu swoje fotografie Bogusław Kott, obecnie prezentowane są prace Artura Piecyka nawiązujące do prozy
Wiesława Myśliwskiego,
do głośnego Traktatu o
łuskaniu fasoli, a zatem do
związków fotografii z literaturą piękną.
Tak się szczęśliwie złożyło, że ostatnią majową
ekspozycją w Starej Galerii była wystawa zbiorowa
członków Oddziału Warszawskiego ZPAF zatytułowana „Podglądacz czy
kreator?” Jej autorzy starali
się odpowiedzieć na aktual-
ne pytanie, na to mianowicie, kim jest współczesny
fotograf. W dobie ekspansji nowych technik i łatwego do nich dostępu nie jest
to odpowiedź błaha. Na
50 fotografii autorstwa 21
fotografów przeważały prace „klasyczne”, więcej – w
większości bodaj czarno-białe. Tylko dwóch autorów wykorzystało możliwości innych mediów. To
z jednej strony luksografia
litowa na papierze bromo srebrowym, wycinanka unikatowa autorstwa Georgii
Kronic, z drugiej – Akt chodzący po schodach ciągle
Jacka Jędrzejczaka nawiązujący do pracy Duchampa
w sposób bazujący na możliwościach wykorzystania
techniki filmowej. Szczególnie ta ostatnia propozycja artystyczna wydała mi
się intrygująca, bo do niedawna ewidentną przecież
cechą fotografii wydawała się jej statyczność (nieruchomość) a także pozaczasowość. A w tym akurat
przypadku obydwa wyróżniki nie mają znaczenia,
nawet przeciwnie – tradycyjna definicja sztuki foto-
k l i m a t y
graficznej staje się nieaktualna. Wśród innych autorów tej ekspozycji znane
nazwiska – Krzysztof Gierałtowski, Sergiusz Sachno. To fotograficy, którzy
zaczynali artystyczną karierę w czasach mojej młodości. Wtedy także przecierali sobie drogę do Związku
Fotografików moi znajomi fotoreporterzy, miedzy
innymi Tomek Sikora
z „Perspektyw” i Jerzy
Kośnik z „Filmu”. Dzisiaj są uznanymi artystami
ze znaczącym dorobkiem,
których wystawy w Starej
Galerii ZPAF stają się nieodmiennie ważnym wydarzeniem artystycznym. ▄
W miejscu, gdzie dzisiaj stoi odbudowany
Zamek Królewski, był duży skwer z ławkami, na który można było wychodzić latem
z książkami z pobliskiej czytelni naukowej
przy Świętojańskiej. Obecna siedziba
ZPAF to poniekąd miejsce magiczne, od
wieków naznaczone sztuką.
Fot. Stanisław Fitak
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
31
S k a r p a
l i t e r a c k a
Miłość, wojna,
polityka – życie
Ruta Pragier
Ludzie budzą się, widzą słońce, zaczynają krzątać się wokół swoich spraw. Kamienica przy Kruczej Marii Ulatowskiej - to opowieść o mieszkańcach jednej kamienicy przed i w czasie wojny,
aż do lat współczesnych, do 2001 roku.
S
Ruta Pragier
– dziennikarka specjalizująca się
w reportażu interwencyjnym, autorka wielu książek o tematyce
społecznej.
32
ąsiedzi znają się i są
sobie życzliwi. Każdy
przeżywa swoją historię w
której są i miłości i dramatyczne wydarzenia i dzień
powszedni. Przed wojną
na piętrze mieszkał lekarz
Szymon Kornblum, obok
adwokat, obok ktoś, kto stał
się folksdojczem i zginął z
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
wyroku Podziemia. Życie
na miarę kamienicy. Coś
między serialem a dokumentem. To, co ciekawe w
tej książce, to wielka historia, widziana z perspektywy
jednego mieszkania. Nie
znaczy to, że znajdujemy tu
tylko codzienność. Niezwykle dramatyczny jest wątek
niemowlęcia, podrzuconego pod drzwi sąsiadki. Podrzucili je lekarz i jego żona,
którzy ze względu na swe
żydowskie pochodzenie nie
wierzą, że przeżyją wojnę..
Dzieje tej dziewczynki, a
potem kobiety i w końcu jej
spotkanie po wojnie z matką to najsilniej zapadający
w pamięć wątek powieści.
Ale nie brak i wojennej
codzienności. Nasi znajomi kopią rowy, a potem,
po kapitulacji oglądają
triumfalny przejazd Hitlera
przez Warszawę. W czasie
Powstania siedzą w piwnicy. Potem lądują na robotach u bauera. Cieszą się z
końca wojny i wracają do
kraju, traktując tę podróż
jako zwiedzanie świata. Po
drodze nawiązują się przyjaźnie i miłości. Dalsze ciągi tych miłości będą pod-
stawą powojennej fabuły
powieści.
Opis powojennej Warszawy znaczony jest budową znanych gmachów
-Cedetu i Pałacu Kultury.
Autorka punktuje wydarzenia historyczne - śmierć
Bieruta, poznański czerwiec, marzec 68, strajk w
Gdańsku i przemówienie
Gierka. Ciekawe, bohaterowie tej książki mają do
tej rzeczywistości stosunek
złożony i umiarkowany.
PRL nie budzi miłości ani
nienawiści. Czasem jedno
z małżonków robi karierę
polityczną, a drugie zżyma
się na taki wybór. Umiarkowanie uczuć dotyczy też
życia uczuciowego. Ludzie
schodzą się, kochają. W
miarę upływu czasu związek się wypala. Rozstają się lub trwają w związku nadal. Jak w życiu. Ile
w tych opowieściach prawdy, a ile autorskiej fantazji?
Z podziękowań autorki dla
licznych znajomych wynika, że to oni właśnie opowiedzieli jej te historie. To
nobilituje książkę. Przesuwa ją bardziej w stronę
dokumentu niż serialu. ▄
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Pocztówka ze zbiorów Rafała Bielskiego
Warszawa
dawniej i dzisiaj
1915
Fot. redakcja
Marszałkowska róg Koszykowej
2013
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
33
A r t y k u ł
34
s p o n s o r o w a n y
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
R o c z n i c a
p o w s t a n i a
w
G e t c i e
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
35
W a r s z a w s k i e
36
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Na Senatorskiej
Aleksandra Sheybal-Rostek
Najstarsze warszawskie ulice powstały z prastarych traktów
zewnętrznych. Ciąg ulic Świętojańska-Rynek-Nowomiejska, to
w istocie fragment traktu Kraków-Czersk-Zakroczym-Toruń,
wzdłuż którego narastała zabudowa za murami miejskimi.
Na przedłużeniach tej drogi usytuowane zostały frety przybramne, z których, na przykład na południu, wykształciło się
Krakowskie Przedmieście.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
37
W a r s z a w s k i e
W
jeżdzając do miasta
od tej strony można
było jednak ominąć rynek
przedmiejski czyli fretę
bernardyńską jadąc ulicą
Kozią do Bramy Krakowskiej (rozebranej w 1818 r.)
usytuowanej u wylotu ul.
Senatorskiej.
Ulica Senatorska sięga
czasów średniowiecznych.
Nazwa ulicy, poświadczona w połowie XVII wieku,
nawiązuje do prestiżu właścicieli znajdujących się
tutaj pałaców oraz rezydencji. Jako założenie urbanistyczne jest ona w całości
wpisana do rejestru zabytków. Po 1945 r. zrekonstruowano na poziomie ulic u
jej wylotu przebieg średniowiecznych murów obron-
W epoce saskiej, na rogu Senatorskiej
i Podwala była piętrowa, wolno stojąca
kamieniczka ze sklepami w parterze,
należąca do właścicieli sąsiedniego pałacu
Branickich (wzniesiona ok. 1760 r.).
Aleksandra
Sheybal-Rostek
– absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się powojenną historią Warszawy i kolekcjonuje pocztówki dokumentujące
wygląd miasta po 1945 roku,
a także zbiera materiały dotyczące
Liceum Krzemienieckiego w latach
1920-1939.
38
nych, został również uwidoczniony na bruku zarys
Bramy Krakowskiej. Podczas badań archeologicznych w latach 1974-1979
odkryto między innymi
dolne partie jej przedbramia (w tym most gotycki), które w latach 19821983 odsłonięto dokonując
rekonstrukcji. Dzięki temu
można sobie wyobrazić jak
wyglądało to miejsce przed
wiekami.
Ulica Senatorska na
początkowym odcinku od
Podwala do Miodowej nie
przypomina niestety tak
niegdyś ważnego dla miasta traktu. Jej znaczenie
komunikacyjne i reprezentacyjne zmalało. Obecnie
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
to tylko zaplecze dojazdowo-parkingowe placu Zamkowego. W dużym stopniu winę za ten stan rzeczy ponosi budowa Trasy
W-Z, której tunel znajduje
się płytko pod narożnikiem
ulicy Senatorskiej i Miodowej, tam gdzie przez wieki stały kamienice. Obecnie jest tam tylko obszerny
parking.
W epoce saskiej, na rogu
Senatorskiej i Podwala
była piętrowa, wolno stojąca kamieniczka ze sklepami w parterze, należąca
do właścicieli sąsiedniego
pałacu Branickich (wzniesiona ok. 1760 r.). Wzdłuż
ul. Senatorskiej znajdował
się, natomiast, parterowy
budynek stajni. Z inicjatywy właścicielki posiadłości, Izabeli Branickiej,
przebudowano kamieniczkę wznosząc identyczną na
rogu Senatorskiej i Miodowej (w 1782 r.) a pomiędzy
nimi budując (na miejscu
stajni) piętrowy łącznik. Na
początku XIX w. podwyższono go do dwóch pięter,
ale nowe kondygnacje były
na tyle niskie, że nie przewyższyły pawilonów bocznych. W późniejszym okresie trochę go podwyższono razem z kamienicą na
rogu Podwala, zaś na miejscu budynku na rogu Miodowej wzniesiono (ok 1844
r.) nową kamieniczkę (bądź
też znacznie przebudowano i rozbudowano dotychczasową). Niektóre źródła
podają, iż ponownie ją nadbudowano pomiędzy 1926
a 1939 rokiem. Całość niestety została zniszczona
już w 1939 r., zaś po wojnie zrezygnowano z odbudowy.
Kilka lat temu miasto
zwróciło teren pod parkingiem przy ul. Senatorskiej
przedwojennym właścicielom, a oni natomiast ziemię sprzedali. W 2011 roku
wydana została decyzja o
budowie budynku usługowego oraz przebudowie i
nadbudowie budynku istniejącego wraz z garażem
podziemnym, dojazdem i
infrastrukturą na działkach
przy Senatorskiej, Miodowej i Podwalu. Obszar
inwestycji od zachodu
sąsiaduje z Pałacem Branickich, od wschodu z
Pałacem Małachowskich
i Kamienicą Johna, a od
południa z Pałacem Biskupów Krakowskich. Prace
budowlane się jednak nie
rozpoczęły. Jedno jest pewne - współczesne możliwości techniczne pozwalają na budowę nad tunelem
Trasy W-Z w pobliżu skarpy. Zrozumiały niepokój
mieszkańców miasta budzi,
to jaki ostatecznie kształt
będzie miał projektowany
budynek i czy wpisze się
on w zabytkowy ciąg ulicy
Senatorskiej. Tak prestiżowa lokalizacja w centrum
starej Warszawy każe oczekiwać społecznego zainteresowania.
Obecnie Senatorska na
całej swej długości to mała
i senna uliczka przechodząca przez plac Teatralny, który jeszcze w latach
osiemdziesiątych był wielką, pustą przestrzenią
i pętlą dla autobusów. Można narzekać na stojący vis
a vis Teatru Wielkiego
odbudowany Pałac Jabłonowskich – ale trzeba
przyznać, że zamknął on
tę przestrzeń od północy
nadając jej po latach kształt
placu. Być może już plac
Teatralny byłby pełnowartościową przestrzenią miejską, gdyby została ukończona (w latach pięćdziesiątych) budowa metra.
Ówczesny plan przewidywał tu bowiem powstanie stacji. W styczniu 1952
roku przystąpiono do robót
podziemnych. Szyb S-5
W a r s z a w s k i e
(pl. Teatralny – ul. Kozia)
o średnicy 6 metrów wykonano metodą górniczą w
obudowie
klinkierowej.
Jego głębienie rozpoczęto
10 września 1951 r. i ukończono na głębokości 66,10
m w dniu 1 lipca 1952 r. W
tym samym miesiącu przystąpiono do budowy chodników. Prace wstrzymano
w grudniu z powodu napływu do wyrobiska płynnego gruntu, ale po decyzji
o zmianie metod budowy we wrześniu 1953 roku na
krótko je wznowiono. Po
decyzji Rządu o przerwaniu prac, wyrobiska zalano
wodą i zabezpieczono.
W trakcie budowy pojawiły się tzw. szkody górnicze. Powierzchnia terenu
osiadła znacznie i nierównomiernie, co spowodowało uszkodzenie Pałacu Pry-
k l i m a t y
masowskiego. Szyb znajdował się w odległości 60
m od budynku. Pierwsze
pęknięcia zaobserwowano
we wrześniu 1952 r. a zarysowało się wówczas skrzydło zachodnie gmachu - w
odległości 80 m od szybu,
a ok. 60 m od miejsca, pod
którym przebiegała zachodnia sztolnia robocza. Na
pałac założono wówczas
16 plomb gipsowych, które pękły po 3 tygodniach.
Budynek osiadł o ok. 20-41
mm. Zanotowano również
osiadanie domów w innych
miejscach w rejonie budowy (nawet do 100 mm), ale
nie doszło do żadnej katastrofy.
Gdyby stacja metra na
placu Teatralnym powstała,
to miałby on szansę odzyskać przedwojenne znaczenie komunikacyjne i stać
się miejscem tłumnym, pełnym ludzi nawet w weekendy. Powstałyby sklepy,
cukiernie i kawiarnie które zapełniłyby się kolorowym tłumem. Nie byłoby
dzisiejszej monotonii białych kołnierzyków i wielkiego parkingu na środku.
Być może na plac wróciłaby też zieleń, zaś ulicą
Senatorską przechadzaliby się warszawscy mieszczanie. Tymczasem nadal
mamy
niefunkcjonalny
i niegościnny parking,
położony na uboczu ważnych traktów komunikacyjnych i turystycznych, który ożywa na krótko wieczorami, gdy rozpoczyna
się i kończy przedstawienie
opery lub baletu. Szybko
jednak zapada cisza równie
nieprzyjemna jak na sąsiednim placu Piłsudskiego. ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
39
T e a t r
Trębacka w kierunku
Krakowskiego Przedmieścia,
około 1910,
Ze zbioru R. Bielskiego
Zygmunt
K. Jagodziński
– publicysta, bronioznawca, autor
kilku książek, w tym biografii Czesław Słania…, Broń kombinowana
i zbytkowna XVI-XIX wieku, pierwszego słownika poświęconego
rusznikarzom XIX-wiecznej Warszawy, autor licznych artykułów,
projektant okładek czasopism,
książek, folderów i plakatów, twórca plakiet i medali, muzyk jazzowy.
40
Trębacka salonem
przedwojennej
Warszawy
Zygmunt K. Jagodziński
Spośród najważniejszych, centralnych ulic Warszawy z pierwszej
ćwierci XX wieku, będących wizytówką naszej stolicy, nie sposób
pominąć Trębackiej (ongiś Trębalskiej), która wyróżniała się
w sposób szczególny.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
W a r s z a w s k i e
T
a krótka, mająca niegdyś zaledwie 275 m
ulica wiodąca od Krakowskiego Przedmieścia ku
Wierzbowej, jeszcze na
pocz. XIX w., była w zabudowie drewnianej. Z niewielkimi domami i kilkoma pałacami, z wybijającym się pałacem Teodora
Wessla przy Krakowskim
Przedmieściu, późniejszą
tzw. Pocztą Saską i pałacem
Sułkowskich (przekształconym na zajazd „Nowa
Rydzyna” z małą salą
teatralną czynną w latach
1774-1776) przy rogu z ul.
Nowosenatorską, następnie przebudowany na hotel
„Rzymski”), szybko zmie-
niała swoje oblicze. Należy
dodać, iż ostatni dom drewniany rozebrany został w
czasach Królestwa Kongresowego.
Jej dynamiczna przebudowa sprawiła, że powoli
poczęła przeistaczać się w
jedną z najbardziej reprezentacyjnych ulic na terenie dawnego śródmieścia.
Potwierdziła to ówczesna
prasa (z 1882r.) donosząc,
iż Ulica Trębacka, która wkrótce uporządkowana i rozszerzona, stanie się
bezwarunkowo jedną z najpiękniejszych w Warszawie.
Nieustannie zmieniająca swoje oblicze Trębacka, jak żadna inna ulica
Warszawy, przyciągała do
coraz piękniejszych kamienic, licznie tu przybyłą inteligencję, oraz handlowców.
Wśród nowo pobudowanych, olbrzymi niepospolitej urody dom Scheiblerów
(przemysłowców łódzkich)
imponująco przedstawiał
się z powodu swych rozmiarów i ozdobnego frontonu. Tę kamienicę, zaprojektował wzięty wówczas architekt warszawski
Edward Lilpop (1844 1911).
Po rozebraniu ostatniego
domu drewnianego i ostatecznym rozszerzeniu Trębackiej, w 1898 r. między
Nowosenatorską (dzisiejszą Moliera), a Wierzbową
- przy hotelu Rzymskim ułożono jedną z pierwszych
w Warszawie nawierzchnię
klinkierową - w późniejszych latach wymienioną
na kostkę drewnianą, a to z
racji wyciszenia ulicy, którą gości do Teatru Wielkiego dowoziły konne dorożki.
Schyłek ubiegłego wieku, charakteryzował się
intensywną przebudową i
modernizacją tego traktu.
Nieprzypadkowo też Stefan Szyller (1857 - 1933)
k l i m a t y
znakomity architekt warszawski, tuż przed końcem wieku począł wznosić
dom dochodowy Teatrów
Warszawskich przy ulicy Trębackiej 10. Po kilku
latach budowy i jej rychłym
zakończeniu (1902), kamienica była gotowa przyjąć
nowych lokatorów.
Przy tejże ulicy, otwierano elegantsze i droższe
składy (sklepy). Każdy z
nich słynął z dobroci i jakości posiadanych towarów.
Godzi się wspomnieć choćby o niektórych.
Pod nr 1, znajdował się
skład cygar I. Sierakowskiego, pod nr 4, u „Ratyńskiego” kupić można było
herbatę każdą. Miłośnicy
biżuterii, najwybredniej-
szy A. Płodowskiego, dalej
perfumeria L. Lavera i sklepik z obuwiem W. Plescha.
Tuż, na pierwszym piętrze,
nad sklepami, mieściła się
redakcja „Sceny i Sztuki”
oraz „Szkoła Rysunkowa”
S. Adamczewskiego.
Spośród licznych magazynów, rozrzuconych po
obu stronach ulicy, bez trudu trafić można było do
wielu uznanych firm oferujących swoje wyroby, choćby wspomnieć A. Riepela, u którego ówczesne elegantki nabyć mogły piękne
bluzki, zachwycającą bieliznę, zaś panowie paryskie krawaty, szelki, spinki i inne niezbędne drobiazgi. Obok, w firmie „Nowy
Tattersall” pod nr 11, ocze-
Nieustannie zmieniająca swoje oblicze
Trębacka, jak żadna inna ulica Warszawy,
przyciągała do coraz piękniejszych już
kamienic, licznie tu przybyłą inteligencję,
oraz handlowców.
sze gusty zadowolić mogli
u Jana Lipowskiego (wł.
pracownia) w składzie pod
nr 9. Także tu, znajdował
się magazyn znakomitej
konfekcji męskiej z wyrobami skórzanymi, laskami, angielskimi krawatami, parasolami, pledami,
derami na konie, batami,
stykami i innymi artykułami podróżnymi i sportowymi. Prowadził go St. Kobierzycki. Nieopodal - magazyn galanterii pod firmą
„ARTICLES DE LUXE”
wiele przedmiotów użytecznych oferował ze szkła
i terakoty, kandelabry,
zegary, lustra, figury i modne w owym okresie żardyniery. W pobliżu był także
magazyn damskich kapelu-
kiwały w dużym wyborze
konie wierzchowe i zaprzęgowe węgierskie, a także
różnorakie powozy z własnej fabryki. Nieco dalej,
przy Wierzbowej pod nr 13,
Trębaczewski i S-ka oferowali ciepłe palta i peleryny nieprzemakalne z fabryk
angielskich, petersburskich
oraz najlepszych krawców
warszawskich. Na Trębackiej, przy Nowo - Senatorskiej, obok hotelu „Rydzyna”, mieścił się skład i
pracownia instrumentów
muzycznych W. Kruzińskiego, nagrodzony w roku
1889 medalem srebrnym.
Składy win i wódek również tu, bez trudu można
było. Tyle o sklepach.
W roku 1898 odsłonię-
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
41
W a r s z a w s k i e
ty (24 grudnia) został vis a`
vis ul. Trębackiej pomnik
Mickiewicza, który stanął na niewielkim placu,
utworzonym z przecięcia
ulic: Czystej, Nowomiodowej, Trębackiej i Nowosenatorskiej. Tak usytuowany, spełniał rolę klamry spinającej obie pierzeje ulicy,
która perspektywę Trębackiej zamykała.
Bliskość Ratusza (odb.
w r. 1870), Teatru Wielkiego (wzniesionego w
latach 1825-1833, wg proj.
A. Corazziego) i niemniej
ważnej ulicy Wierzbowej
spowodowała, że ulica ta
Jej niepowtarzalny urok, wielość doznań
jakich dostarczały owe witryny sklepowe
sprawiały, że coraz chętniej była odwiedzana również przez zawsze ciekawą
świata gawiedź szkolną i brać studencką.
REKLAMA
42
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
k l i m a t y
coraz żywiej tętniąca swym
odrębnym pulsem znalazła się na osi głównej miasta. Stała się ulubionym i
najchętniej odwiedzanym
miejscem. Jej usytuowanie, dla kupców i kamieniczników stwarzało niepowtarzalną szansę na lepsze
prosperity. Stąd też, wielu
przemysłowców i bogatszych mieszczan właśnie
przy tej arterii zamieszkało i prowadziło własne interesy.
Coraz bardziej modna
i ruchliwsza, zachwycała
wystrojem wystaw sklepowych, żędem ocienionych
markiz. Jej niepowtarzalny
urok, wielość doznań jakich
dostarczały witryny sklepowe sprawiały, że coraz
chętniej była odwiedzana również przez zawsze
ciekawą świata gawiedź
szkolną i brać studencką.
Z nosami przylepionymi
do szyb wystawowych z
wypiekami na twarzy, młodzi ludzie poznawali to co
świat oferował, bowiem
innej dostępniejszej drogi
do tej wiedzy nie było.
Do jej ekskluzywnych
magazynów, z całego niemal Królestwa, różni klienci, bez pośpiechu, dostojnie, dorożkami lub tramwajami konnymi (od ok. 1909
r. zastąpione zostały elektrycznymi) podążali.
Niestety, Trębacka, jak
wiele innych ulic, podzieliła los Warszawy. Legła w
gruzach, grzebiąc pod nimi
swój niepowtarzalny urok i
styl. Po wojnie, w niewielkiej tylko części odbudowana, utraciła swoją wielkość
i splendor. Dzisiaj smutna
i zapomniana, pozbawiona pięknych kamienic, i
tłumów, w niczym już nie
przypomina dawnej świetności. ▄
T e a t r
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
43
W a r s z a w s k i e
Rafał Bielski
– prawnik, varsavianista, kolekcjoner varsavianów. Zastępca redaktor naczelnej „Skarpy Warszawskiej”.
k l i m a t y
Początek
– opowieść
o pokonanym mieście
Rafał Bielski
Restauracja Kameralna,
Ul. Mikołaja Kopernika 3,
Fot. Rafał Bielski
44
Chłodny, wrześniowy czwartek 1939 roku, samolot Luftwaffe
przelatuje nad terenami fabryki „Škoda” na Rakowcu. Z a kilkanaście minut będzie tu miała miejsce dramatyczna uroczystość.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
W a r s z a w s k i e
S
tolica ustępuje. 0 12:00,
gen. dyw. Tadeusz
Kutrzeba wraz z oficerami z komendy miasta przybywa na teren fabryki, w
celu podpisania protokołu kapitulacji Warszawy…
Tak rozpoczyna się Początek, film dokumentalny
Krzysztofa Jaszczyńskiego
i Ryszarda Mączewskiego z
Fundacji „Warszawa1939.
pl” oraz reżysera Andrzeja Kałuszko – twórców cieszącego się dużym zainteresowaniem filmu Przelot nad zdobytym miastem.
Film pokazuje Warszawę
oczami niemieckich operatorów w pierwszych dniach
po kapitulacji 28 września
1939. Obraz powstał we
współpracy z Domem Spotkań z Historią. Siódmego
kwietnia 2013 film wyemitowała TVP Warszawa.
Dokument
został
zmontowany z fragmentów niemieckich kronik i filmów. Niektóre z
ujęć, które pokazujemy w
naszym filmie były wielokrotnie wykorzystywane w
filmach dokumentalnych
zrealizowanych w czasie
wojny w USA, czy po wojnie w Polsce, lecz zwykle
były traktowane jako tło
do głównej narracji filmu. Natomiast my, zdecydowaliśmy się pokazać
je jako pierwszoplanowy
element. Wybraliśmy ujęcia z różnych filmów i ułożyliśmy w logiczną całość.
Poza tym, podobnie jak w
„Przelocie…”,
chcieliśmy aby w każdej chwili
widz wiedział jaki fragment miasta, jaką ulice
widzi na ekranie i dlatego musieliśmy poddać ten
materiał obróbce – mówi
Krzysztof
Jaszczyński.
Niektóre z kadrów są już
znane publiczności, inne
jedynie wąskiej grupie
varsavianistów. Poza licznymi ujęciami lotniczymi, kręconymi z niskiego pułapu, będzie można
zobaczyć także te nakręcone z ziemi. Wiele było
prawdopodobnie realizowanych przez Niemców w
celu analizy skuteczności
strategii bombardowań, a
k l i m a t y
dziś są unikatowym świadectwem początku okupacji. Często ujęcia w oryginale trwają zaledwie kilka
sekund, ale mają kapitalne znaczenie historyczne,
bo są nieraz jedynym znanym zapisem, jak choćby widok dawnego Kino-Teatru „Popularny” (dzi-
Film pokazuje Warszawę oczami niemieckich operatorów w pierwszych dniach po
kapitulacji 28 września 1939.
Obraz powstał we współpracy z Domem
Spotkań z Historią.
siejszy Teatr Powszechny)
przy ul. Zamoyskiego, czy
zbiegu ul. Zamoyskiego
i al. Zielenieckiej. Dlatego takie ujęcia trzeba
było wielokrotnie zwolnić,
ustabilizować, bo tylko
wtedy widz może dokładnie przyjrzeć się miejscu,
które pokazujemy – doda-
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
45
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Warszawa nie zapomni tych wszystkich, którzy w
ciężkich dla niej dniach krwawo walczyli na frontach stolicy. Nie zapomnimy nigdy tej ofiary krwi,
którą za nas przelały oddziały obrony Warszawy...
KURIER WARSZAWSKI, 28 WRZEŚNIA 1939
je Andrzej Kałuszko.
Od pierwszych sekund
film
wzbudza
emocje. Obserwujemy m.in.
zbombardowane kamienice przy Grójeckiej,
Wolskiej, Trębackiej czy
Kijowskiej.
Przerażają ruiny cyrku na Ordynackiej, wypalony Teatr
Wielki i zbombardowany Zamek Królewski.
Nie istnieje już Gościnny Dwór i cały kwartał
kamienic wokół ulic Graniczna – Królewska. Przytłacza ogrom zniszczeń.
Jakość niektórych ujęć
jest słabej jakości technicznej dlatego dobrze,
że autorzy zadbali o identyfikację pokazywanych
zdjęć. Niestety czcionka jest mało czytelna i
szczególnie osoby starsze
mają problem z odczytaniem nazw ulic. Moim
46
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
zadaniem – mówi Ryszard
Mączewski – była identyfikacja fragmentów miasta widocznych na ujęciach. Przeważnie nie
było z tym problemu,
lecz w kilku przypadkach
musiałem spędzić wiele godzin nad planami i
fotoplanami
Warszawy,
aby odkryć co to za miejsce. Poza tym nie chcieliśmy stosować zbyt często stopklatek z nałożonymi nazwami ulic, aby
nie przerywać ciągłości
ciekawych ujęć. Dlatego
trzeba było zdecydować,
które ulice czy obiekty
zaznaczyć na ruchomym
obrazie, tak by było to
czytelne dla widza i aby
miał możliwość zidentyfikowania miejsc w kadrach
i uzmysłowienia sobie, że
prezentowane ujęcia dotyczą miejsc, które zna.
Pomimo
oczywistej
klęski, miasto żyje. Ulice
są pełne ludzi. Większość
pędzi mając pochylone
głowy, niektórzy sprzątają
gruz. Zaczyna się poszukiwanie zaginionych. Na
filmie obserwujemy próby
szukania ludzi pod gruzami, pojawiają się wycinki z gazet zrozpaczonych
ludzi poszukujących swoich bliskich. W drugiej
połowie filmu są ujęcia
o charakterze propagandowym: wymarsz obrońców Warszawy, przejęcie
miasta przez Niemców,
rozdawanie chleba mieszkańcom stolicy czy parada zwycięstwa. W tej części brakuje głosu lektora,
który wyjaśniłby w jakim
celu filmowane były te
wydarzenia. Całość dokumentu wypełnia muzyka skomponowana przez
Andrzeja Kałuszko.
Film
należy
ocenić wysoko. Poza oczywistą rolą edukacyjną
dokument wyzwolił wiele wspomnień. Dyskusja, która nawiązała się
pomiędzy autorami a
widzami pokazała jak bardzo dzieło jest poruszające. Wiele osób dzieliło się
swoimi wspomnieniami
z okupacji nie kryjąc łez.
…. Wczorajsza premiera
filmu „Początek” w TVP
Warszawa wywołała wiele
emocji i wzruszeń publiczności czego doświadczyliśmy z Krzysztofem Jaszczyńskim podczas rozmów z telefonującymi do
studia widzami. napłynęły też setki entuzjastycznych SMS’ ów. To były dla
nas wzruszające i wspaniałe chwile – wspomina
Andrzej Kałuszko. ▄
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
47
H i s t o r i a
Nie jest łatwo odnaleźć
w warszawskich zbiorach
ikonograficznych warszawskie
mikrobusy. Tu, na ujęciu prawdopodobnie z późnego lata
1963 lub wiosny 1964,
widzimy pomalowany
w ówczesne „warszawskie”
barwy mikrobus MPT na linii
z Saskiej Kępy na Mokotów
Warszawskie
mikrobusy
Daniel Nalazek
Daniel Nalazek
– historyk komunikacji miejskiej.
Współautor monografii poświęconej warszawskim autobusom i trolejbusom. Autor artykułów o historii komunikacji trolejbusowej
w Polsce.
48
k o m u n i k a c j i
Trzeci dzień grudnia 1962. Tego dnia Miejskie Przedsiębiorstwo
Taksówkowe zdecydowało się na uruchomienie komunikacji
zbiorowej.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
H i s t o r i a
O
siem
ośmioosobowych
mikrobusów
(popularnych Nysek) rozpoczęło kursowanie na
regularnej trasie łączącej
warszawskie dworce kolejowe, zabierając pasażerów z umieszczonych na
przydworcowych postojach
przystanków oznaczonych
napisem „Mbus”, wysadzając ich zaś w dowolnym
miejscu na trasie (przystanek, dla odróżnienia,
miał nieco inne barwy niż
inne tabliczki. Duże „M”
na okrągłej tarczy nie było
czerwone, a zielone). Kursowały owe Nyski z grubsza co 10 minut, a cena
biletu w zależności od długości trasy sięgała od 2 do 8
zł. Minął miesiąc. Siódmego stycznia 1963 roku po
pionierskiej linii mikrobusowej nie było już śladu…
Pierwsze podejście okazało się niewypałem. Ale
coś z tymi Nyskami zrobić
było trzeba… I wtedy ktoś
wpadł na lepszy, od pierwotnego, pomysł. Mikrobusy MPT ruszyły na kolejną stałą trasię: „Supersam
– Marszałkowska – Aleje
Jerozolimskie – most i aleja Poniatowskiego – Francuska – Paryska”. I to, na
ówczesne
warszawskie
warunki, był strzał w dziesiątkę. O mikrobusach pisała prasa, uwieczniała je Polska Kronika Filmowa. Kursując po wąskich uliczkach
południowego
Śródmieścia i Saskiej Kępy, mikrobusy okazały… przydatne. Szesnastego czerwca
1963 nadano temu połączeniu oficjalne oznaczenie
– numer 401. Tego samego dnia uruchomiono drugą mikrobusową linię: 402,
która ciągiem zachodniej
jezdni ulicy Patriotów połączyła końcowy przystanek
k o m u n i k a c j i
linii pospiesznej C w Międzylesiu z Falenicą. Informacja o tej linii przyniosła
pewną ciekawostkę - opłata za przejazd, w zależności od odcinka, wynosiła
od 2 do 6 zł. Prawo do bezpłatnych przejazdów przysługiwało wyłącznie dzieciom do lat 3, pod warunkiem, że… nie zajmowało
osobnego miejsca siedzącego. Po niecałym roku,
po śródmiejskim mikrobusie 401 nie pozostał ślad.
MPT, uznało brak frekwencji za wystarczający
powód do zlikwidowania
linii. Linię 402 zamknięto 5 lipca 1964 tłumacząc to wydłużeniem linii
pośpiesznej C do Radości.
W kolejnym wcieleniu warszawskie mikrobusy wyruszyły 6 lutego 1967 r. W
porozumieniu z Miejską
Radą Narodową w Markach, uruchomiono linię,
mającą „wspomóc”, kolejkę dojazdową do Radzymina. Na kilka lat przed
likwidacją ciuchci jej śladem, na odcinku między
Dworcem Wileńskim a
Pustelnikiem
wyruszyły
dziewięciosobowe Nyski,
których celem było zabranie tych pasażerów, którzy
nie zdążą wsiąść do kolejki lub dostać się do autobusów PKS. Koszt podróży wyniósł z początku 10 zł
od osoby. Trzy dni później
powodzenie tego środka
komunikacji okazało się na
tyle duże, że zdecydowano
o powiększeniu ilości kursów, zróżnicowano taryfę.
Opłata za kurs z Wileńskiego do Drewnicy kosztowała odtąd 5 zł, do Marek 7 zł,
a do Pustelnika już tylko 9.
Siedemnastego
lutego 1969 roku uruchomiono następną mikrobusową linię podmiejską – z
Ochoty do Włoch. Pierwsza linia wspomagała kolejkę radzymińską, celem tej
było wsparcie EKD/WKD.
Dziesięć dni później linia ta,
pierwotnie kończąca się na
placu Narutowicza, została pociągnięta aż do Emilii Plater, gdyż tego zażądali niedoszli pasażerowie
WKD, którym nie udało się
dostać do kolejki. Do lata
tego roku mikrobus zdawał się odnosić same sukcesy, a w Warszawie Nyski
jeździły już do ówczesnego
postoju MPT przy „Smyku” (dawny ”Cedet”).
Zanim linię włochowsko-raszyńską
poddano
zmianom, już się ścigały kolejne marszrutki (nie
bawiono się nawet w ich
numerowanie): 24 lutego
1969 mikrobusy MPT połączyły rondo Waszyngtona z południowymi rejonami Saskiej Kępy, a kolejna
linia przeznaczona dla studentów Politechniki ruszyła spod jej głównego gmachu do zbiegu alei Niepodległości z Narbutta. Linia
do Politechniki została
zlikwidowana po trzech
dniach!
Mikrobus
sasko-kępski wytrzymał całe lato, po
drodze pokierowany trasą
401 do placu Unii, choć nie
na wiele mu się to zdało.
Niska frekwencja – brzmiał
wyrok, z datą wykonania
na 4 września 1969. Wraz
z końcem tego roku w niebyt odszedł też mikrobus
do Raszyna, który stanowił nie nazbyt dużą konkurencję dla rozwijających się
linii MZK.
Nie był to jeszcze koniec
prób wprowadzenia na
nasze ulice mikrobusów. W
latach 1972 – 1978 funkcjonował mikrobus uruchomiony na zlecenie Stołecz-
nego Centrum Rehabilitacji w Konstancinie. Choć
zlikwidowano go wraz z
uruchomieniem linii MZK
210 jego duch ma swoistą satysfakcję – dziś jego
trasę powiela dostosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych i jako jedyna docierająca do ścisłego
centrum Warszawy linia
700. W latach 1973 i 1974
uruchomiono też kilka linii
mikrobusów
łączących
warszawskie dworce kolejowe; żadna z nich nie przetrwała okresu letniego, nie
będąc najwyraźniej konkurencją dla prywatnej inicjatywy taksówkowej.
Począwszy od roku
1975 mikrobusy jeździły
na dwóch trasach łączących
Ursus z różnymi punktami Włoch, jak również
na uruchomionej w tymże 1975 roku trasie prowadzącej na cmentarz komunalny na Wólce Węglowej (za przejazd płacono 7
złotych, ale dzieci trzymane na kolanach kursowały
bezpłatnie). Był to jednak
peryferyjny, łabędzi śpiew
tego środka przewozu. Po
trzech miesiącach kursowania mikrobusu na Wólkę
zastąpił go autobus. Dwa
lata później rosnąca konkurencja
dysponującego
na ówczesne czasy komfortowym taborem PKS-u,
usunęła w cień najdłużej
funkcjonującą
warszawską marszrutkę do Pustelnika. W tym samym roku
1977 linie nocne zostały
na powrót przekazane pod
gestię MZK. Wreszcie w
roku 1979, autobusy MZK
191 oraz 194 ostatecznie
pogrzebały myśl o tym, by
w Stolicy zaimplementować ten „dziwny” środek
komunikacji zbiorowej. ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
49
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Signature
– Restauracja i Bar
Kontakt:
Signature Restaurant
ul:Poznańska 15, Warszawa
www.signaturerestaurant.pl
tel: 022 55 38 755
[email protected]
50
N
owootwarta
warszawska
restauracja Signature to miejsce wyjątkowe pod wieloma względami. Niezwykła
jest sama lokalizacja miejsca - Poznańska 15, budynek, w którym przed wojną
znajdowała się ambasada
sowiecka, a później siedziba Wehrmachtu. Budynek przetrwał bombardowanie Warszawy i obecnie
można tu zobaczyć znakomicie zachowane emblematy czerwonych gwiazd
oraz sierpa i młota. Większą część kompleksu zajmuje jeden z najlepszych
i najbardziej luksusowych
hoteli warszawskich - H15
Boutique Apartments, a
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
znajdująca się na parterze Signature jego młodsza
siostra swą prezencją nie
odstępuje mu kroku.
Pozostałe po sowietach
oryginalne zdobienia to
tylko część zaskakujących
dekoracji. Będąc w Signature siedzimy na odrestaurowanych
krzesłach
Oswald z lat 50, a stoły
oświetla nam zawieszony
centralnie żyrandol Serga
– symbol pożądania współczesnych
designerów.
Całości dopełniają unikalne, pochodzące z licytacji
zdjęcia gwiazd - Signature
ma ich całą kolekcję!
Czego spodziewać się
na talerzu ? Wcale nie najmniejszej poracji sma-
ków, które nie odbiegają od wysoko ustawionej
poprzeczki wnętrza Signature. Autorska i nowoczesna kuchnia skierowana
jest do osób, które lubią
przełamania
kulinarnej
rutyny. Specjalność Signature to rozpływająca się
w ustach Cielęcina Marsala oraz desery, choć tak
naprawdę warto spróbować
całej karty. Ceny: 30 – 40
pln przystawka, 30 – 80pln
danie główne, 22- 27pln
deser.
Część barowa i niezwykłe - oszklone Patio zapraszają na mniej formalne spotkania przy lunchu
(37pln,dwa dania i lampka
wina), kawie lub drinku. ▄
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
51
S k a r p a
Jacek Dehnel
– poeta, tłumacz, prozaik, malarz.
Laureat licznych konkursów poetyckich. Publikował m.in. w „Studium”, „Akcencie”, „Tytule”. Prowadził
program
kulturalny
„ŁOSssKOT” w Telewizji Publicznej. Jest felietonistą portalu Wirtualna Polska i „Polityki”. W 2007
roku został laureatem Paszportu
Polityki w kategorii literatura. W
2009 roku nominowany do Nagrody Nike.
52
l i t e r a c k a
Kozackie
narzeczone
Jacek Dehnel
Wszyscy są jak z obrazka – czternastu kawalerzystów w równym
ordynku, trębacz na samym końcu, jak należy; z boku, przy samej
krawędzi kadru, pop z trybularzem, jak wycięty z ikony.
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
S k a r p a
B
l i t e r a c k a
liżej kondukt: trumna, nakryta wzorzystym materiałem, spod którego wygląda twarz młodego mężczyzny w otoku
białych róż – tak wielkich,
że muszą być z pewnością
sztuczne, zwłaszcza o tej
porze roku, której bezbarwność widać nawet na czarno-białym zdjęciu. Wokół
trumny, niesionej na długich pasach – czterej towarzysze, w mundurach, tyle,
że bez czapek, które zdję-
li czy to z szacunku dla
zmarłego i samej śmierci, czy dlatego, że się zmachali. Policzki mają rumiane, czerwone od wysiłku,
a czoło tego stojącego najbardziej z prawej, musi być
spocone, bo światło kładzie się na nim plamą zbyt
jasną, by było inaczej. Jeszcze dalej wianuszek najbliższych: ostrzyżony na
krótko chłopiec, młodzian,
dwie kobiety na czarno,
dwie młode w białych chustach. Muszą czuć na karkach ciepłe oddechy koni,
muszą słyszeć ich parskanie tuż za uchem.
Za nimi jest rzeka
– Wołga? Don? – jej łagodne zakole, na brzegu szereg miejscowych, jak długa, czarna wycinanka na
tle szarej toni. Rachityczny most, po drugiej stronie
płoty, obejścia, jakaś fabryka z kominem.
Nie znam nazwy
miasteczka ani numeru regimentu – może to
Kozacy w carskich mundurach, a może nie. Zdjęcie w formacie pocztówkowym, doklejone do kartonika bez nazwy atelier,
bez jakichkolwiek podpisów. Na aukcjach internetowych, w pudłach handlarzy na targach staroci takich
zdjęć jest multum: wyrwane kawałki rzeczywistości
bez opowieści, bez kontekstu. Ale to akurat przyszło
do mnie z historią.
Jest Polak, zesłany na wschód, jest sicz
bez nazwy, gdzie pomieszkiwał i skąd wziął sobie
żonę, Kozaczkę, która urodziła mu przynajmniej trójkę dzieci. Jest data powrotu: 1923 rok, ładnych parę
lat po tym pogrzebie. Polak
umiera gdzieś przy granicy,
a żona z młodszymi dziećmi jedzie do kraju, którego
nie zna, bo mąż tak sobie
zażyczył. Nigdy nie nauczy
się polskiego, po drugiej
wojnie NKWD będzie próbowało zabrać ją ciupasem
na Wschód, ale jakoś się od
tego wykręci. Wszystkiego
dowiaduję się w kawiarni
od jej wnuczki, która postanowiła mi sprezentować
plik starych fotografii.
Jeszcze dalej wianuszek najbliższych: ostrzyżony
na krótko chłopiec,
młodzian, dwie
kobiety na czarno,
dwie młode w
białych chustach.
Muszą czuć na
karkach ciepłe
oddechy koni,
muszą słyszeć ich
parskanie tuż za
uchem.
Dwie
młode
dziewczyny w białych chustach na głowie były przyjaciółkami tej, która poślubiła Polaka. Obie kochały
się w tym samym mężczyźnie, obie z wzajemnością,
obie uważały go za swojego narzeczonego, i obie go
w końcu, w obliczu tego
nierozwiązywalnego dylematu, otruły. Leży teraz, w
otoku białych róż, w trumnie kolebiącej się na długich pasach. ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
53
O b o k
Grażyna Raj
– wieloletnia redaktorka Wydawnictwa DiG. Ma w swoim dorobku
redaktorskim sporo książek z zakresu varsavianistyki i historii sztuki.
Prowadziła również zajęcia z edytorstwa na UW.
n a s
Pokorna i okolice
Grażyna Raj
Ta niewielka dziś uliczka, która łączy Stawki z Inflancką, to jedyny
ślad znanej od 1770 roku ulicy, docierającej aż w pobliże Cytadeli. Jeszcze na początku XX wieku jako przedłużenie Nalewek
za placem Muranowskim była częścią traktu wiodącego przez
tory kolejowe na Żoliborz.
54
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
O b o k
W latach trzydziestych
znaczenie ulicy zmalało, łączyła już tylko plac
Muranowski z Inflancką.
Jej funkcję przejął wiadukt
wybudowany w ciągu ulicy Bonifraterskiej, oddany
do użytku w 1937 roku. W
czasie wojny Pokorna, włączona w granice getta, w
1943 roku została doszczętnie zniszczona.
Na prawo od Pokornej,
między nieistniejącą dziś
ulicą Rakowską a Bonifraterską, mieściła się zajezdnia tramwajowa Muranów.
To na jej miejscu wyrósł,
zbudowany w latach 1973–
1975, jeden z pierwszych w
Warszawie drapaczy chmur
— Intraco I (138 metrów,
39 pięter). Przestrzeń między Intraco a Pokorną po
2007 roku zaczęły zapełniać nowe inwestycje. U
zbiegu Stawek i Pokornej
powstały TRIO Apartamenty (Stawki 2a), ukończone
w 2010 roku, z wydłużonymi oknami, ciekawą elewacją i charakterystyczną trójkątną wieżą, z której rozciąga się imponujący widok w
kierunku centrum Warszawy. Dalej, już przy samej
Pokornej, powstają Apartamenty Murano (Pokorna 2), nie bez przyczyny
nawiązujące w nazwie do
barokowego XVII–wiecznego pałacu Murano Józefa Bellottiego, który stał
w tym właśnie miejscu, a
jego ruiny na stałe zniknęły
z mapy Warszawy w 1900
roku. Osiedle jest dziełem
architektów z krakowskiej
pracowni DDJM. Część
nowych domów ze szklaną
wieżą u zbiegu Pokornej ze
Stawkami nawiązuje stylowo do tradycji Bauhausu,
dalej w kierunku Inflanckiej budynki, obłożone pia-
n a s
skowcem,
przypominają
warszawski MDM.
I tak na naszych oczach
odradza się zapomniana
Pokorna.
Skrzyżowanie
z Inflancką w 2012 roku
zastąpiło rondo. Planuje się przebicie ulicy aż do
Słomińskiego, by umożliwić dojazd do biurowców budowanych przez HB
Reavis Group w miejscu
zajezdni autobusowej Inflancka. Ulica jak dawniej
poprowadzi na Żoliborz. ▄
Fot. Grażyna Raj
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
55
W a r s z a w s k i e
k l i m a t y
Jej pierwszy bal
Stanisław Ledóchowski
Kiedy w połowie stycznia 1945 roku ostatni żołnierze Wehrmachtu opuszczali Warszawę, nad pozostawionym morzem ruin
zawisł głos Stefana Starzyńskiego.
N
ikt nie wątpił, że z
tych popiołów zmartwychwstanie Warszawa,
jaką widział w przyszłości
jej prezydent. Tak się wówczas czuło i myślało.
Na zalegające gruzowiska wspinali się z przytroczonymi na plecach walizkami jacyś dziwni ludzie,
aby po chwili pogrążyć się
w głębokich rozpadlinach.
To powracali do Warszawy jej mieszkańcy. Byli
tak jak ich miasto nieujarzmieni. Szli pieszo, nieomal
na klęczkach, chwytając
otwartymi z wysiłku ustami przesycone spalenizną
powietrze. Wokół panowała
niczym niezmącona, przejmująca cisza…
Wśród tego korowodu niedawnych wygnańców szła też moja matka, wciąż jeszcze piękna i
młoda. Antoni Słonimski
w poetyckiej sadze dawnej
Warszawy Popiół i wiatr,
pisał:
Czas był piękny i piękni
byli w Polsce ludzie,
jeszcze stała nad nami
mgła romantyczności...
Mgła, która bezpowrotnie się rozwiała. Ale wtedy
mama wracała nie tylko do
naszego małego „państwa”
na Przemysłowej, lecz także na pozostawiony grób
56
mojego ojca, poległego
siódmego dnia Powstania i
pochowanego w ogrodzie.
Nasze posesje położone
obok siebie cudem ocalały,
mając już za sobą wizyty
cmentarnych hien. Zasadniczy zrąb mieszkalnych
wnętrz pozostał jednak
nienaruszony. Moja matka w warunkach niezwykle surowych: bez wody,
światła i ogrzewania, z trudem urządziła się w domowych murach, odstraszając potencjalnych rabusiów
dymem z żelaznego piecyka, świadczącego, że jest,
że czuwa...
Po powrocie do naszego mieszkania, pierwsze
kroki skierowała do fortepianu, starego Blüthnera,
i przez pozbawione szyb
okna popłynęły dźwięki
Mazurka Dąbrowskiego...
Przypomniała sobie pełną
nadziei wiosnę 1944 roku,
kiedy w tym samym pokoju przy otwartym oknie
zagrała tę samą nutę. Na
ulicy zaczęli gromadzić
się przechodnie, tym bardziej zaskoczeni, że prawie
cały nasz dom (dawny pensjonat „Home”), zajęty był
przez Niemców na mieszkania dla umundurowanych
telefonistek. Brzmi to paradoksalnie, ale dzięki temu
nie byliśmy narażeni na
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
niespodziewane rewizje,
schowani za plecami niemieckiej poczty. Umożliwiało to konspiracyjne spotkania z udziałem
mjr. Mieczysława Bigoszewskiego ps. „Groch”,
kpt. Zygmunta Netzera
ps. „Kryska” i ks. prałata
Henryka Hilchena.
Dotkliwe zimno przerwało jednak wspomnienia,
zmuszając mamę do zasłonięcia okien dyktą. Szyby
były jeszcze nieosiągalne.
Pewnego dnia poszła
pontonowym mostem za
Wisłę, aby załatwić bieżące sprawy w mieszczących się jeszcze na Pradze
urzędach. Wracając, z przerażeniem spostrzegła, że
drzwi naszego mieszkania
są otwarte, a w ich świetle
ukazała się dorodna fizylierka z falą czarnych włosów, upiętych pod futrzaną
czapką z czerwoną gwiazdą. Co gorsza, miała przewieszoną przez plecy pepeszę, a przed sobą pozyskane łupy. Mama odruchowo
wyrwała z jej rąk wojskową czapkę mojego ojca,
porucznika 1 Pułku Szwoleżerów, i plik naszych (z
moją siostrą Teresą) dziecięcych fotografii większego formatu.
O ile ze stratą szwoleżerskiej czapki, fizylierka
Stanisław
Ledóchowski
– pisarz, dziennikarz („Szpilki”, „Polityka”), satyryk, poeta, z wykształcenia historyk. Współpracował
z warszawskimi kabaretami literackimi, m.in. „Szpakiem”, „Wagabundą”, „Dudkiem”, „Pod Egidą”. Jest
autorem wierszy satyrycznych,
powieści, książek dla dzieci, współautorem spektakli dla teatrów muzycznych.
W a r s z a w s k i e
Krakowskie Przedmieście,
1945,
Fot. nieznany,
Ze zbioru R. Bielskiego
skłonna była się pogodzić,
o tyle z fotografiami nie
chciała się rozstać, myśląc,
że to pocztówki, które idąc
na Berlin, będzie wysyłać
do domu.
Stopniowo, początkowa wrogość ustępowała zdumiewającej w tych
okolicznościach, sympatii
i porozumieniu, w wyniku którego nastąpił rozejm
i kompromisowy podział
fotografii oraz przedwojennych jeszcze, francuskich
perfum. W końcu, obie
panie były ofiarami wojny i
tylko jedna z nich, miała ją
już za sobą. Fizylierka nie
kryła przy tym zdziwienia,
że moja matka mówi po
rosyjsku tak pięknym językiem, jakiego ona nigdy nie
słyszała.
Chcąc zaspokoić ciekawość swojej niespodziewanej rozmówczyni (dajmy
jej na imię Sonia), mama
roztoczyła przed nią wizję
Sankt Petersburga, gdzie
k l i m a t y
jako
córka
pułkownika Pawłogradzkich Huzarów (stacjonujących w Suwałkach) była
pensjonariuszką Instytutu Błagonarodnych Dziewic, mieszczącego się w
poklasztornych budynkach
Smolnego.
Patronat nad Instytutem sprawowała cesarzowa
Aleksandra Fiodorowna,
znana z pobożności i wielkiego serca. Cesarzowa
kilkakrotnie rozmawiała z
moją matką, która wyróżniała się urodą i zdolnościami, mówiąc biegle kilkoma językami. Poza tym jej
ojciec był jednym z kandydatów na wielkiego koniuszego dworu. W I nstytucie panowała niezwykła
atmosfera wzniosłości i
serdeczności jednocześnie.
Formowano nie tylko umysły, ale i charaktery, bez
szowinizmu i narodowych
uprzedzeń. Dla panien kończących Instytut wydawa-
no pożegnalny, a zarazem wprowadzający je
w życie, bal z udziałem cesarzowej i młodszych oficerów Gwardii,
pochodzących z najlepszych domów.
Sonia słuchała tego
w niemym osłupieniu,
które sięgnęło szczytu,
kiedy mama wspomniała, że przy zamknięciu
Instytutu nieomal otarła się o Lenina, obejmującego Smolny na siedzibę sztabu rewolucji. Ze
szlachetnie urodzonymi
pannami w marynarskich
mundurkach, wódz proletariatu obszedł się wyjątkowo łagodnie, dzięki czemu Polki mogły powrócić
do kraju.
Oczarowana
wizją
cesarskiego balu, obiecała
Sonia wysłać ze zdobytego Berlina jedną z „pocztówek”. Żadna jednak wiadomość od niej nie nadeszła.
Nasze fotografie pozostały zapewne gdzieś na
trakcie pochodu wielkiej
armii, rozrzucone podmuchem wiatru wokół leżącej na śniegu fizylierskiej
czapki. W powietrzu unosił
się łagodny, ledwo wyczuwalny zapach Coco Chanel. W ostatnim przebłysku świadomości, znalazła
się Sonia wśród wirujących śnieżnobiałych toalet, w ramionach błyszczącego szamerunkami huzara. Poprzez oddalające się
tony wiedeńskiego walca,
usłyszała ciepły głos cesarzowej: Piękną dziś suknię
masz Soniu.
Tylko dlaczego cesarzowa ma twarz jej matki?
Potem to wszystko pokrył
biały, puszysty śnieg... ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
57
T e a t r
O teatrach
przedwojennej
Warszawy
„Malickiej” i „Wielkiej Rewii” a także
o najnowszych wydarzeniach.
Witold Sadowy
Warszawa miała przed wojną swoje ulubione teatry i ulubionych
aktorów, których chętnie oglądała. I tak jak dziś ulubienicą
Warszawy jest Krystyna Janda i jej Teatr „Polonia” tak w latach 30.
była nią wielka aktorka Maria Malicka i Teatr Malickiej.
Witold Sadowy
– aktor, kronikarz polskiego
teatru, autor licznych książek,
w tym tak znaczącej, jak Czas, który minął, laureat prestiżowej Nagrody Specjalnego Feliksa, autor
wspomnień o ludziach teatru, drukowanych na łamach „Gazety Wyborczej”, „strażnik pamięci”, jak
nazwał go Jerzy Kisielewski.
58
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
T e a t r
P
rzez długie lata grała
na scenie Teatru Narodowego. Któregoś dnia rozstała się z nim na zawsze.
Otworzyła własny teatr.
Mieścił się na Trakcie Królewskim. Niedaleko placu Zamkowego. Na ulicy
Karowej za „Bristolem”.
Od dnia otwarcia spodobał
się warszawiakom. Tłumnie go odwiedzali. Bilety
zdobywało się z trudem,
często u „koników” grasujących przed teatrem. Jako
młody chłopak widziałem
w Teatrze Malickiej Trafikę Pani Generałowej oczywiście z Marią Malicką
w roli tytułowej. Cieszyła
się wielkim powodzeniem.
Miesiącami nie schodziła
z afisza. A trzeba wiedzieć,
że sztukę grano codziennie a w soboty i niedziele
dodatkowo popołudniówki. To samo było z Candidą
Bernarda Shaw ’a, w której
Maria Malicka grała Candidę, żonę pastora Morela.
Była zachwycająca. Pełna
ciepła i uroku.
Teatr prowadził jej
ówczesny mąż, gwiazdor
filmowy i reżyser Zbigniew
Sawan. Tworzyli przez długie lata nierozłączną parę.
Byli ulubieńcami Warszawy. Oboje też grali w
przedwojennych filmach.
Na krótko przed wojną w
roku 1939 Maria Malicka
otworzyła drugą scenę pod
taką sama nazwą w budynku przy ulicy Marszałkowskiej 8 gdzie dziś mieści się
Teatr Rozmaitości. Pierwszą i jedyną rolę jaką zagrała w tym teatrze była Pani
Bovary w sztuce Gustawa
Flauberta Madame Bovary w reżyserii Zbigniewa
Sawana. Potem wybuchła
wojna i w teatrze tym było
kino dla Niemców. Po wojnie budynek ocalał. Najpierw mieściła się tu Scena Muzyczno-Operowa, a
potem teatr, który zmieniał
profil i nazwy. Przechodził
różne koleje. Istnieje do
dzisiaj.
Drugi teatr na Karowej,
kilka domów za Bristolem i Teatrem Malickiej to
Wielka Rewia. Teatr typowo rozrywkowy na którego scenie występowały
największe gwiazdy rewii
i kabaretu z Hanką Ordonówną, Zulą Pogorzelską,
Mirą Zimińską, Tolą Markiewiczówną, Leną Żelichowską, Zofią Terne, Dorą
Kalinówką, Lodą Halamą,
Heleną Grossówną, Konradem Tomem, Fryderykiem Jarossy’m, Władysławem Walterem, Ludwikiem
Sempolińskim, Aleksandrem Żabczyńskim, Kazimierzem Krukowskim, Stanisławem Sielańskim, Zizi
Halamą i Feliksem Parnellem. Oglądałem ich wszystkich w wielkim spektaklu
rewiowym Zjazd Gwiazd.
Ale tylko w pierwszej części bo pojawili się nagle
na widowni kontrolerzy i
wszystkich widzów poniżej lat 18-tu wyproszono
z sali. Wtedy bardzo tego
przestrzegano. Dbano o
moralność młodych, choć
nie było tam golizny jaką
spotykamy dziś na scenie.
Reklamowano aktorów w
kolorowych tygodnikach,
przeprowadzano z nimi
wywiady i interesowano się
ich życiem prywatnym ale
nie w taki sposób jak to ma
miejsce dzisiaj. Z niesmakiem obejrzałem niedawno
na jednym z kanałów TV
rozmowę jaką prowadził
red. Najsztub ze znakomitą
aktorką Mają Ostaszewską
zadając jej chamskie pytanie. Przed wojną, a nawet w
czasach socjalizmu nikt by
się nie ośmielił zadać takiego pytania kobiecie Niestety, czasy się zmieniły.
Kindersztuba dziś nie obowiązuje. Wszystko można
zeszmacić i opluć. To tak
na marginesie. A wracając
do Teatru Wielka Rewia to
oprócz wystawianych tam
rewii z wielkim przepychem, piórami, schodami i
girlsami grano także komedie muzyczne, w których
występowali Tola Mankiewiczówna i Aleksander
Żabczyński
A z najnowszych wydarzeń polecam Państwu
Jako młody chłopak widziałem w Teatrze
Malickiej Trafikę Pani Generałowej oczywiście z Marią Malicką w roli tytułowej.
Cieszyła się wielkim powodzeniem.
Miesiącami nie schodziła z afisza.
świetny spektakl muzyczny Edith i Marlene oparty na tekście Evy Pataki
zrealizowany przez Martę Meszaros w „Mateczniku”, w siedzibie Mazowsza w Otrębusach pod Warszawą.W roli Edith Piaf
- znakomita Anna Sroka-Hryń. Nie tylko wokalnie
ale także aktorsko. Śpiewa
rewelacyjnie najpiękniejsze
piosenki Edith Piaf.Obok
niej pełna wdzięku Halinka Mlynkova jako Marlena Dietrich.Kierownictwo muzyczne spoczywa w
rękach pianistów Czesława
Majewskiego i Janusza Tylmana.
Kolejna udana premiera w Teatrze Narodowym
to Bezimienne dzieło Stanisława Witkiewicza powstałe w roku 1921.Poruszające
problemy sztuki i rewolucji. Tę katastroficzną wizję
o rewolucji, obojętności elit
rządzących, wybuchu społecznym, zaniku człowieczeństwa i samozniszczeniu przygotował znakomiSkarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
59
T e a t r
cie reżyser Jan Englert. Na
czoło wykonawców wybija się rewelacyjny Grzegorz Małecki, a obok niego Jerzy Radziwiłowicz,
Beata Ścibakówna, Dominika Kluznik i cała reszta
zespołu. Do tego świetna
scenografia Andrzeja Witkowskiego i reżyseria świateł Jacqueline Sobiszewski
Wielkim wydarzeniem
po piętnasto - miesięcznej przerwie spowodowanej generalnym remontem,
stało się ponowne otwarcie
Teatru Wielkiego w Łodzi
w dniu 6 kwietnia 2013
roku pod dyrekcją Wojciecha Nowickiego i kierownictwem artystycznym
Waldemara Zawodzińskiego. Na inaugurację przygotowano operę włoskiego kompozytora Gaetano
Donizetti’ego ( 1797-1848)
Anna Bolena z wielką Joanną Woś w partii tytułowej.
To szczytowe osiągnięciem
60
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
epoki belcanta daje wykonawcom nie tylko możliwość pięknego śpiewania
ale także wyrażenia emocji, szczęścia, radości, bólu
i tragedii w przepięknych
ariach, duetach, tercetach
i kwintetach. Chociażby
Anny w pierwszym akcie
rozdartej wewnętrznie między posłuszeństwem wobec
męża a miłością do Percy’ego czy finałowej scenie
obłędu. W duetach między
Anną i Seymour czy Seymour i królem, a także w
tercetach: Anna, Henryk i
Percy oraz w kwintetach w
połowie aktu pierwszego,
z pięknie brzmiącym chórem. Po entuzjastycznym
prapremierowym przyjęciu
w roku 1830 w Teatro Carcano w Mediolanie Anna
Bolena stała się wydarzeniem na miarę światową
w twórczości Donizetti’ego. Rozpoczęła triumfalny
marsz po scenach opero-
wych Europy i obu Ameryk. W roku 1957 Annę
Bolenę wystawił Muchino
Visconti w mediolańskiej
„La Scali” z wielką Marią
Callas (Bolena) i Giuliettą Simonato (Seymour).
Wszystkie teatry operowe
na całym świecie wystawiały operę Donizetti’go
dla wielkich śpiewaczek.
Teatr Wielki w Łodzi
wystawił ją dla Joanny
Woś. To nie tylko śpiewaczka wielkiej klasy ale
także znakomita aktorka.
Po Łucji z Lammermooru,
Lukrecji Borgii i Marii Stuart, Anna Bolena jest kolejnym wielkim osiągnięciem.
Premierowa publiczność
przez 20 minut na stojąco
wiwatowała i nagradzała
oklaskami przede wszystkim Joannę Woś, a potem
wszystkich wykonawców
tego przedstawienia: Bernadettę Grabias jako konkurentkę Anny Giovannę Seymour, Aleksandra
Teligę jako Króla Henryka
VIII, Pavlo Tolstoya w roli
Lorda Riccardo Percy, Olgę
Maroszek jako dworzanina
Smetona, skrycie kochającego się w królowej, Piotra
Halickiego jako brata Anny
lorda Rochefort i Mirosława Niewiadomskiego w
roli sir Harleya oraz chór,
balet i orkiestrę pod batutą Eraldo Salmieri’ego. A
także Joannę Niesobską za
znakomitą reżyserię tego
przedstawienia. Nie starała
się na siłę unowocześniać
opery Donizetti’ego. Osadziła ją w epoce, stylizowanych kostiumach i dekoracjach oraz wprowadziła na
scenę żywego konia. Dawno w operze nie doznałem
takiego przeżycia. Mamy
mnóstwo utalentowanych
ludzi i znakomitych śpiewaków. Na bankiecie,
Joannie Woś składano hołd
na kolanach. ▄
A d r e s y
w a r s z a w s k i e j
r o z r y w k i
STS, dawniej
Świerczewskiego
Premiera „Kiedy zapomnę”,
1966, Fot.: Fundacja Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej
(dziś Solidarności)
Ryszard Marek Groński
Dawno ucichły już echa braw i śmiechu towarzyszące programom Studenckiego Teatru Satyryków – składankom, poetyckim
montażom, pełnospektaklowym sztukom, takim chociażby jak
Kochany panie Ionesvo Stanisława Tyma.
Ryszard Marek
Groński
– pisarz, dziennikarz („Szpilki”,
„Polityka”),
satyryk,
poeta,
zwykształcenia historyk. Współpracował z warszawskimi kabaretami
literackimi, m.in. „Szpakiem”,
„Wagabundą”, „Dudkiem”, „Pod
Egidą”. Jest autorem wierszy satyrycznych, powieści, książek dla
dzieci, współautorem spektakli dla
teatrów muzycznych
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
61
A d r e s y
w a r s z a w s k i e j
B
o też STS szybko
stał się instytucją, od
której wyroków nie było
odwołania. W przeciwieństwie do przybytków tradyc
yjnej humorystyki STS stale czymś zaskakiwał i zmuszał do refleksji na aktualne
tematy, określania swoich
poglądów, zajęcia stanowiska w sprawach z pierwszego planu polityki i obyczaju. To STS uczył widzów,
Występy na ulicy Świerczewskiego nobilitowały artystów, grali więc tam i śpiewali
lubiani i cenieni – Alina Jankowska, Kalina
Jędrusik, Wojciech Siemion.
że czarna przegrywa, czerwona wygrywa, myślenie
ma kolosalną przyszłość,
w życiu zaś chodzi o to,
by nam nie było wszystko
jedno. Podobna agitacja,
odwoływanie się do serc i
sumień potwierdzała starą
prawdę: satyra ma wartości edukacyjne. Może nie
tylko burzyć, ale i budować ukazując sens działań.
Zgoda, ideolodzy studenckiej scenki odwoływali się
do takich jak oni – inteligentów, wykształciuchów.
Ale poprzez nich starali się
wywrzeć wpływ na masy.
Wskazywali kierunek przemian i zmian, upominali się
o nie. I to skutecznie, czego
dowiódł polski Październik
1956 roku.
Sam zaś STS
powstał dwa lata wcześniej jako teatr założony
przez grupę studentów warszawskich uczelni. Chcieli zaznaczyć swą obecność. To idzie młodość, tak
nazwali pierwszy program,
który okazał się klapą. Nie
mogło być inaczej: nie
mając własnych tekstów
sięgnęli po repertuar estradowych szmirusów, pewniaki z Syreny i radiowych
62
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
r o z r y w k i
podwieczorków. Po tym
debiucie (grali w lokalu
Związku Nauczycielstwa)
zrozumieli, że aby zaistnieć
powinni mówić o bliskich
im sprawach korzystając z
własnych autorów. A ci się
znaleźli. Do programu Prostaczkowie pisali już później znani satyrycy: Jarosław Abramow, Andrzej
Jarecki, poeta i tłumacz
Witold Dąbrowski, studentka Wydziału Dziennikarstwa Agnieszka Osiecka, reżyser premier STS
Jerzy Markuszewski. Autorzy związani z teatrem, który po miesiącach zabiegów
i starań znalazł w końcu
własną siedzibę i wystąpił z kolejnymi premierami - Konfrontacja, Czarna
przegrywa, Agitka inaczej
postrzegali rzeczywistość.
W skeczu o dziedzicznych cechach politycznych
wnuczek zapowiada babuni, że jeśli do niego zaszura, ujawni, że jest w kółku różańcowym, a wtedy
wyleją ją z partii. W piosence poświęconej wizycie w
Polsce belgijskiej królowej
po raz pierwszy od dawna
zadrwiono z prezesa Iwaszkiewicza:
Poszło ją witać ludzi
tysiące,
Ze szkaplerzami na piersi.
Jest honorowa rota
husarzy,
Lecz jeden facet był
pierwszy.
Za to, że stale jej asystował,
I nosił za nią koronę,
Ten postępowy twórca
kultury,
W nagrodę został baronem.
W STS tematem wielu
tekstów była oficjalna obłuda partyjnych towarzyszy.
W operetce o weselu ksiądz
zapewnia:
Dyskrecja – oczywista,
To sprawa załatwiona.
Pan pewnie jest marksista?
Dyskrecja zapewniona.
Minister, dyrektor,
Prezes i licho wie kto
U mnie szuka pomocy.
Towarzysz, marksista,
partyjny ateista –
Bo ja ślub daję w nocy…
Po raz pierwszy także w
studenckim teatrzyku pokazano odmienność życia
dzieci nomenklaturowych
rodziców. Uchylono żółtych firanek, by popatrzeć
na te licytujące się przechwałkami pociechy.
AURORA: Po mnie
mamusia niebieskim przyjechała.
Fryderyk:
Kłamiesz,
bo twoja mamusia zawsze
czarnym przyjeżdżała.
AURORA: Wcale nie,
bo mamusia przyjechała
tatusia, a tatusia jest niebieski.
KAROL: On jest zazdrosny, bo jego tatuś przyjeżdża taksówką.
DZIECI: Feee!
FRYDERYK: A za taksówkę trzeba płacić, bo
taksówka kosztuje, a tak to
nie…
Sporo uwagi twórcy
STS poświęcali sprawom
kultury, odwrotu od socrealizmu i zachłyśnięciu
się powietrzem wolności.
Występujący z recytacjami
własnych wierszy Witold
Dąbrowski wzywał i przestrzegał:
Rówieśnicy – poeci – z
nas rzadko kto
Zdoła naszej dorównać
największej z er.
Wobec tego przepisujcie
sobie dalej z Jean Cocteau,
Pobłogosław wam Apollinaire.
Ten sam autor w sezonie
wieców poparcia dla nowego kierownictwa i solidarności z Węgrami walczącymi z czołgowym najazdem na Budapeszt, zadawał
widzom pytanie:
A d r e s y
Towarzysze, może z was
drwi
To pytanie zanadto śmiałe –
Towarzysze,
czy
w
waszej krwi
Nie za mało czerwonych
ciałek?
Jak widać STS uderzał w tony serio, apelując
do tych, co nie zamierzali
zastąpić, może i naiwnej z
perspektywy lat ideowości,
nowymi wersjami sloganów i zapewnień, jak bardzo są za Odnową. Scenka
dialogowa ilustruje zachowanie
przystosowawcze
takiego właśnie działacza:
OPAŁKIEWICZ: Towarzysze! Przeżywamy wielkie
dni. Powracają na piedestał
tacy ludzie jak ja, jak Brunek Jasieński i inni, mniej
wybitni, ale również zasłużeni bojownicy. Pozwólcie,
że wzniosę okrzyk…
GŁOS ZZA SCENY:
Czepia się gówno okrętu i
krzyczy: płyniemy!
Nowe treści programów
w a r s z a w s k i e j
wymogły na zespole sięganie po nowe formy wyrazu.
Piosenki odwoływały się
do publicystyki – przykładem Kochankowie z ulicy
Kamiennej Osieckiej, Kraje
dalekie Jareckiego, Zegary i Lunatyk spółki Jarecki – Lusztig. Specjalnością
satyryków
studenckiego
teatru stały się operetki –
fabuły z aktualnymi wstawkami, jak chociażby piosenką o potrzebie ateizmu:
Idą kardynałowie,
Święte obrazy niosą.
Stoi na stosie człowiek,
Pod złotą Matką Boską.
Inkwizytorzy idą,
Fiolety, infułaci…
Drewienko na krzyż zbite,
Leśną bandę prowadzi.
Operetki wspomagały
black outy. Chyba najgłośniejszym był ten o generale – gazrurce. Gen. Witaszewski zwracał się do
publiczności:
- Inteligencja nas zawiodła.
r o z r y w k i
Inny black out: dwóch
facetów skacze na jednej
nodze.
- Nie narzekaj! – mówi
jeden z nich – Żeby nam tylko drugiej nie podnieśli.
Kolejka, zbity tłum.
Ktoś pyta:
- Przepraszam. Na co
pan kwestuje?
- A bo ja wiem? Taki
teraz bałagan.
Odbiegające od obowiązujących norm teksty
znalazły nieszablonowych
wykonawców.
Gwiazdy
STS to przecież Elżbieta Czyżewska, Anna Prucnal, Krystyna Sienkiewicz,
Maria Chrząszcz – Jarecka.
Występy na ulicy Świerczewskiego
nobilitowały artystów, grali więc tam
i śpiewali lubiani i cenieni
– Alina Jankowska, Kalina Jędrusik, Wojciech Siemion. Reżyserem niezmiennie był Jerzy Markuszewski, męskim gwiazdorem,
symbolem STS był Ryszard
Pracz. Spełnioną nadzieją
satyry Stanisław Tym.
Publiczność premierowa… Żaden teatr nie miał
tylu przyjaciół i sympatyków: Antoni Słonimski,
prof. Stanisław Lorentz,
Władysław Bartoszewski,
Jacek Kuroń, Artur Międzyrzecki, dojeżdżający z
Krakowa Piotr Skrzynecki i Stanisław Lem. A na
balkonach i w tzw. fotelach, partyjni odnowiciele z kręgu „puławian” i (na
ogół już byli) aparatczycy
– Staszewski, Zambrowski,
Hofman. Wszystkim zależało na tym, by się pokazać, uczestniczyć, komplementować zdolną i ideową
młodzież. Kiedy powstawał
STS stypendium studenckie wynosiło 300 złotych.
Założyciele teatru dysponowali składkową sumą –
400 złotych. No i co? Okazało się, że wybrali trafną
inwestycję. ▄
REKLAMA
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
63
S k a r p a
l i t e r a c k a
„Ależ u nas
nie ma żadnych,
kafelków!”
czyli Warszawskie gorseciki
zanikające Hanny FarynyPaszkiewicz i Zuzanny Fruby
Katarzyna Komar-Michalczyk
Katarzyna Komar-Michalczyk
historyk sztuki, ekonomista, pracuje w Fundacji Hereditas, współpracuje z dwumiesięcznikiem
„Spotkania z Zabytkami”
64
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
S k a r p a
l i t e r a c k a
T
ypowa kamienica z lat
30. XX w.: pudełkowa bryła, przestronny hall
wejściowy. Może okładzina z marmuru bądź tafle
luster, płytkie schody. A na
posadzce dziesiątki i setki drobnych, misternie ułożonych płytek... Sześcioi ośmioboki, kwadratowe
tzw. iryski, wreszcie tytułowe gorseciki – kształtem przypominające niewymowną część damskiej
garderoby. Skromne i nieefektowne, gdy pojedyncze, ożywiają się po złożeniu we wzory, kształty i
kolory. Płytki posadzkowe,
poza artykułem Agnieszki
Partridge (Niechciane piękno. Geneza posadzek ceramicznych i okładzin ściennych z XIX i początku XX
w. i ich realizacje w Krakowie, „Rocznik Krakowski”,
78: 2012), bądź wzmiankami, pomijane były w literaturze dotyczącej przedwojennej architektury i jej
wystroju. Teraz doczekały
się obszernego opracowania. Dr Hanna Faryna-Paszkiewicz i Zuzanna Fruba,
prywatnie matka i córka,
poddały eksploracji i sfotografowały dziesiątki warszawskich kamienic i willi,
kawiarni, sklepów i obiektów użyteczności publicznej. Z cierpliwością pasjonatek wytropiły obiekty, w
których zachowały się terakotowe „układanki”.
W efekcie powstała książka-album, która
prowadzi nas od wybranych realizacji w Europie (Amsterdam, Bruksela, Liège, Wiedeń, Berlin)
i w Polsce (Kraków, Gdynia, Lwów, Stalowa Wola),
poprzez tajniki technologii,
by skupić się na warszawskich przykładach. Autorki
sięgają do przedwojennych
czasopism i reklam producentów płytek – wytwórni Korewy, firmy Drogo-
bit, Warszawskiej Fabryki Płytek Cementowych
„Lastrico”, do archiwów
i katalogów opoczyńskiego potentata branży, firmy
Dziewulski i Lange. Największą część książki stanowią fotografie – przed
oczami przesuwają nam
się wyłożone gorsecikowymi kobiercami tarasy i
werandy, klatki schodowe,
kuchnie, łazienki i toalety luksusowych kamienic
przy al. Przyjaciół, Wilczej, Mokotowskiej, Oleandrów, skromniejszych przy
Gagarina, Powązkowskiej,
Ząbkowskiej, jest „Dom
Wedla”, basen YMCA,
gmach sądów w al. Solidarności i kościół Zbawiciela. Wprawne oko bada-
czek, czułe na odcień koloru (reprezentowanego w
pełnej palecie barw i ich
odcieni), wzór (tych była
praktycznie nieograniczona liczba – zależna tylko
od wyobraźni układającej
je osoby) czy tajemnicze
„wizytówki” terakociarzy
pozostawione na płytkach,
wprowadza nas w magiczny świat ceramicznych
dywanów, by za chwilę z
reporterskim wyczuciem
ukazać zupełnie niebajkową współczesność.
Podczas
niedawnego remontu przy Belwederskiej 10 usunięto jedną z ciekawszych, zdaniem
autorek, posadzek. Mieszkańcy kamienic, w których
badaczki tropiły gorseci-
ki, nierzadko negowali istnienie płytek, po których...
stąpali kilka razy dziennie.
Nostalgiczny świat terakotowych mozaik szerokim
strumieniem zalewa sztampa i nijakość glazury i gresu z lokalnego marketu. Dla
wszystkich zajmujących się
historią architektury książka Warszawskie gorseciki
zanikające to lektura obowiązkowa, dla pozostałych
– wskazana, aby... co jakiś
czas spojrzeli pod nogi.
Jak pisze Zuzanna Fruba,
album powstał przez wyraz
szacunku dla odchodzącego na zawsze elementu bliskiej rzeczywistości, tak
powszechnego, że aż niedostrzeganego. Koniecznie
spróbujmy dostrzec. ▄
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
65
K w e s t i o n a r i u s z
w a r s z a w s k i
Maria Ulatowska
Najważniejsze w życiu…
nie będę oryginalna,
najważniejsze jest zdrowie.
Gdybym nie była
artystką…
straciłabym wiele, teraz
moje życie jest po stokroć
barwniejsze.
Oddałabym ostatnie
pieniądze na…
ratowanie zdrowia i życia
najbliższych.
Podróże są dla mnie…
poznawaniem świata,
którego ciągle jestem
ciekawa.
Najważniejsza rola w
życiu…
każda chwila obecna.
Moment, który zmienił
moje życie…
to ten, w którym na ekranie
mojego komputera pojawiły
się słowa: „Sosnowe
dziedzictwo”.
Zawsze staram się
pamiętać o…
ważnych datach w życiu
moich najbliższych.
Nigdy nie marzyłam o…
skakaniu ze spadochronem.
Irytuje mnie…
głupota ludzka. Chamstwo,
zawiść, niesłowność – och, i
wiele innych ludzkich
przywar.
Warszawa jest jak…
cytryna – jesz ją i się
wykrzywiasz, ale bez niej
potrawy są o wiele mniej
smaczne.
Warszawiacy są…
przeróżni. Jak mieszkańcy
innych miast.
Ulubione miejsce w
Warszawie…
ulica Krucza. Stare Miasto i
Łazienki.
W Warszawie lubię…
metro, które jest oczywiście
niedoskonałe, „za krótkie” i
zbyt długo buduje się drugą
nitkę. Ale jest i bez niego już
nie wyobrażam sobie
naszego miasta.
Najprzyjemniejsze
wspomnienie związane z
miastem…
majowe kiermasze książki w
Alejach Ujazdowskich, w
latach pięćdziesiątych
ubiegłego wieku. Mecze
piłkarskie na starym
stadionie Legii, w latach
sześćdziesiątych, gdy każde
takie wydarzenie było
świetną rozrywką, rodzinną,
i gdy nikomu do głowy nie
przychodziło, że na takim
meczu może coś się stać
tobie i twojemu dziecku.
Na tle innych miast
Warszawę wyróżnia…
nerwowość i pospiech. Tu
ludzie nie chodzą, tu
wszyscy biegają, rozpychają
się łokciami, pędzą przed
siebie z nieprzytomnym
wzrokiem. Wydaje mi się, że
w innych miastach czas
płynie wolniej.
Być mieszkanką
Warszawy….
dla mnie to wyróżnienie.
Spędziłam 10 lat swojego
życia poza Warszawą i
brakowało mi tego miasta.
Wróciłam, gdy tylko
mogłam i już tu zostanę,
chyba na zawsze.
Gdybym była
prezydentem Warszawy…
postarałabym się, żeby
mieszkańcy zauważyli, iż
istnieją tu także takie
instytucje jak biblioteki.
Przeznaczyłabym więcej
środków na rozwój
czytelnictwa i
wyposażyłabym biblioteki w
odpowiednie fundusze na
zakup książek oraz
organizowanie spotkań
autorskich.
Warszawa to dla mnie…
po prostu moje miejsce na
ziemi. Może nie całkiem
doskonałe, ale moje.
W Warszawie
zmieniłabym…
systemy komunikacyjne. Za
mało jest autobusów i
tramwajów, nie każdy jeździ
samochodem, a i dla
samochodów brakuje
miejsc, szczególnie
parkingowych.
Jeśli nie Warszawa to…
Trójmiasto.
Maria Ulatowska mieszka w Warszawie i – jak
sama przyznaje – urodziła
się w ubiegłym wieku. Kocha
książki oraz przyrodę, zwierzęta i muzykę klasyczną. Nie
znosi chamstwa, niepunktualności, niesolidności i braku
poczucia humoru. Na co dzień
specjalistka od prawa dewizowego, dopiero na emeryturze
znalazła trochę czasu i zrealizowała swoje marzenie – napisała książkę. Na swoim koncie
ma już pięć bestsellerowych
powieści: „Sosnowe dziedzictwo”, „Pensjonat Sosnówka”,
„Domek nad morzem”, „Przypadki pani Eustaszyny” i „Kamienica przy Kruczej”.
Redaktor Naczelna: Danuta Szmit-Zawierucha Zastępca Redaktor Naczelnej: Rafał Bielski Skład i łamanie: Agnieszka Gietko
Adres Redakcji: plac Hallera 5 lok. 7a, 03-464 Warszawa Kontakt: tel. 22 115 77 59; [email protected] Reklama: tel. 22 416 15 81; [email protected]
Wydawca: Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o., Al. Jerozolimskie 200, 02-486 Warszawa
Nakład: 12 000 egzemplarzy
Projekt okładki: Agnieszka Gietko Okładka: Kolumna Zygmunta ok. 1930, fotografia ze zbiorów Rafała Bielskiego
Plakat na rozkładówce: plac Zamkowy ok.1925, fotografia ze zbiorów Rafała Bielskiego
Redakcja nie zwraca niezamówionych tekstów oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w publikowanych materiałach. Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń. © Wszystkie prawa zastrzeżone dla Agencji Wydawniczo-Reklamowej Skarpa
Warszawska Sp. z o.o. Wszelkie kopiowanie, powielanie, tłumaczenie lub dokonywanie jakichkolwiek skrótów i przeróbek bez zgody Wydawcy zabronione.
66
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
K w e s t i o n a r i u s z
w a r s z a w s k i
Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013
67

Podobne dokumenty