Sw Czerwiec Pdf - FHO - Fundacja Hospicjum Onkologiczne św
Transkrypt
Sw Czerwiec Pdf - FHO - Fundacja Hospicjum Onkologiczne św
Na Senatorskiej MARIA ULATOWSKA Warszawa jest jak cytryna... Cena 6,50 zł (w tym 5% VAT) 68 stron o Warszawie MIESIĘCZNIK HISTORYCZNO-KULTURALNY Nr 6 (51) - czerwiec 2013 Tajemnice Kolumny Zygmunta WARSZAWSKIE MIKROBUSY PLAKAT Plac Zamkowy lata 20-te 22 Dom Literatury,. kuczcie, lepieje i dziecinnady Spis treści literackie.......................................................................................................................... Joanna Papuzińska 26 Pożądane dla Warszawy dzieło… Komar-Michalczyk 30 Galeria ................................................... .............................................................................................................................................................. 32 Miłość, wojna, polityka – życie Cezary Prasek ..................................................... 33warszawa dawniej i dziś 34 Plakat – plac zamkowy 36 na senatorskiej ............................................................... Katarzyna Ruta Pragier Aleksandra Sheybal-Rostek 40 termbacka salonem przedwojennej warszawy Zygmunt K. Jagodziński 6 Tajemnice Kolumny Zygmunta - kamienna struna Danuta Szmit-Zawierucha 4 Od redakcji ...................................................................... 10 kamienica johna .................................................................. 14 ruchome schody .............................................................. Danuta Szmit-Zawierucha Aleksandra Barszczewska Hanna Faryna-Paszkiewicz 18 perełka warszawskiego rokoko Weronika M. Kowalska 21 wystawa jana lebensteina Bielski 48 warszawskie mikrobusy .. ........................... Rafał Daniel Nalazek .......................................................................... 50 signature - restauracja i bar 52 kozackie narzeczone ................................................................................................. 54 pokorna i okolice 5 Kalendarium warszawskie 6 kamienna struna 44 początek - opowieść o pokonanym mieście ......................... Jacek Dehnel .................................................................................................................... Grażyna Raj 56 jej pierwszy bal Stanisław Ledóchowski 61 sts Ryszard Marek Groński ............................................................................... 58 o teatrach przedwojennej warszawy ............................................................................................................................................... 64 warszawskie gorseciki ................... ....... Witold Sadowy Katarzyna Komar-Michalczyk 66 kwestionariusz warszawski marii ulatowskiej O d r e d a k c j i Puenta Starego Miasta Danuta Szmit-Zawierucha redaktor naczelna P lac Zamkowy jest jakby zwieńczeniem, inaczej mówiąc – puentą Starego Miasta. Od niego zaczyna się Trakt Królewski ciągnący się aż do Wilanowa. Jego początkiem i końcem są królewskie siedziby. Idąc w głąb Starego Miasta mija się piękne uliczki i niezwykłej urody kościoły. Pierwsza jest katedra będąca najstarszą świątynią Warszawy. Jej dzieje zaczynają się około roku 1330. Proboszczem był wtedy ksiądz Stefan, a wikarym – Jan. Najpierw powstała kaplica Baryczków nazwana tak na cześć rajcy, który ją ufundował. W czasie ciężkich walk (1944) na Starym Mieście do kościoła świętego Jacka na ulicy Freta przeniesiono figurę Chrystusa w obawie przed jej zniszczeniem. U Dominikanów był wtedy szpital powstańczy, w którym leżeli ranni i umierający. Figura znajdowała się pośród nich. Ksiądz udzielający ostatniego namaszczenia chciał podać wia- tyk rzeźbie Chrystusa, gdyż wydała mu się umierającym powstańcem. Stare Miasto pełne legend i tajemnic, mimo unicestwienia przez Niemców – znów jest naprawdę stare. Odbudowano je z niesamowitą pieczoło- która nowa. Jan Zachwatowicz wziął cegły w rękę, przyglądał im się przez krótką chwilę i powiedział z uśmiechem: - Obie są nowe… Tak precyzyjnie odbudowano Starówkę, że domy stawiano nawet z „gotyckiej” cegły. Wielkim aktorkom Barbarze Krafftównie i Zofii Kucównie z okazji ich jubileuszu, składamy najlepsze życzenia i przekazujemy wyrazy szacunku i podziwu. Redakcja Skarpy Warszawskiej witością, o czym świadczy choćby taka oto opowieść. Profesorowi Janowi Zachwatowiczowi, architektowi wielkich zasług dla Warszawy, odbudowujący ulicę Piwną robotnik podał dwie cegły: jedną „gotycką” i drugą nową. Prosił, by Profesor rozpoznał, która jest gotycka, a Nad Starym Miastem górują wieże katedry i kolumna króla Zygmunta. Miała być zdominowana przez wyższą kolumnę postawioną w okolicach obecnej ulicy Pięknej przy Alejach Ujazdowskich. Taką miał fantazję marszałek Lubomirski, właściciel magnackiego mia- steczka położonego w tym rejonie. Na kolumnie miał stanąć posąg Lubomirskiego. Plan się jednak nie powiódł, gdyż książę Lubomirski zmarł (1702). Ostała się tylko kolumna Zygmunta, która aż trzy razy zmieniała „miejsce postoju” na placu. Bardzo drażnił ten pomnik Szwedów, którzy po napadzie na Polskę i złupieniu wszystkiego, co się dało, chcieli statuę zniszczyć. Król szwedzki Karol Gustaw dawał nawet trzy tysiące dukatów (spora to była suma) komuś kto ją wysadzi! Warto też wiedzieć, że kiedyś od kolumny Zygmunta mierzono odległość od innych stolic. Dziś mierzy się ją od Poczty Głównej na ulicy Świętokrzyskiej. Ale – jak wiadomo – nie tylko to, czym chcemy naszych Czytelników zaciekawić – jest do przeczytania w „Skarpie”. Przekonajcie się Państwo sami. ▄ KOLEJNY NUMER „sKARPY WARSZAWSKIEJ” UKAŻE SIĘ 1 LIPCA 4 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 K a l e n d a r i u m w a r s z a w s k i e Zdarzyło się w czerwcu... 1 czerwca 1769 - urodził się Józef Elsner, kompozytor i pedagog, nauczyciel Fryderyka Chopina, założyciel konserwatorium warszawskiego w 1821, przekształconego w 1926 w Szkołę Główną Muzyki. Zmarł 18 kwietnia 1854 4 czerwca 1811 - Z inicjatywy Wojciecha Bogusławskiego otwarto pierwszą w Warszawie szkołę teatralną 5 czerwca 1962 - W Warszawie, przy pl. Unii Lubelskiej otwarto pierwszy pawilon samoobsługowy „Supersam” 8 czerwca 1851 - Pierwszy statek parowy na Wiśle, odpływa z przystani warszawskiej. 14 czerwca 1927 - Magistrat miasta stołecznego Warszawy podjął uchwałę o założeniu Ogrodu Zoologicznego w stolicy. 17 czerwca 1992 - W Warszawie otwarto pierwszą restaurację McDonalda. 18 czerwca 1938 - W Warszawie otwarto nowy gmach Muzeum Narodowego, wykonany według projektu profesora Tadeusza Tołwińskiego. 20 czerwca 1940 - Podczas masowej egzekucji (także 21 czerwca) w Palmirach pod Warszawą Niemcyrozstrzelali 359 więźniów Pawiaka i innych warszawskich więzień. Zginęli między innymi Mieczysław Niedziałkowski, działacz socjalistyczny, w 1939 członek rady obrony stolicy, Maciej Rataj działacz ruchu ludowego, były marszałek sejmu oraz wybitny lekkoatleta, olimpijczyk Janusz Kusociński. Fot. u góry: Józef Elsner, 1853 r. Fot. na dole: Otwarcie Supersamu 26 czerwca 1966 - W Warszawie zakończyły się uroczystości milenijne zorganizowane z okazji tysiąclecia państwa polskiego. 27 czerwca 1920 - W Warszawie utworzono Polski Związek Towarzystw Kolarskich, na pierwszego prezesa wybrano Stanisława Bliklego. W 1938 przyjęto nazwę Polski Związek Kolarski. 27 czerwca 1936 - W Warszawie wystąpił Jan Kiepura, międzynarodowej sławy tenor operowy. Dochody z koncertu przeznaczono na rzecz Ligi Morskiej i Kolonialnej. 30 czerwca 1818 - Na mocy bulli papieża Piusa VII została utworzona Archidiecezja Warszawska. 30 czerwca 1940 Komenda Główna Związku Walki Zbrojnej została przeniesiona z Paryża do Warszawy. Komendantem został mianowany generał Stefan Rowecki „Grot”. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 5 T a j e mWnai rc se z aK wo sl uk ime n yk l Zi m y ga m t yu n t a Plac Zamkowy, 1910, obraz T. Cieślewskiego, Ze zbioru R. Bielskiego 6 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 T a j eWm anr i sc z ea wK so kl iu em nk yl i m Z ya gt m y u n t a Kamienna struna Danuta Szmit-Zawierucha Tak nazwał kolumnę Zygmunta Juliusz Słowacki. Wyzłocona na górze mieniła się w słońcu i rzeczywiście przypominała napiętą strunę. Z ygmunt III Waza królem był marnym, niewielkich zasług i sławy, cieszył się jednak pewną sympatią, gdyż przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy (1596). Nie był to wprawdzie gest spowodowany miłością do miasta, z Warszawy bliżej było królowi do Szwecji, a Wawel został poważnie uszkodzony przez pożar. Zygmunt III niewątpliwie przywiązał się do Polski, mówił nieźle po polsku i był dość popularny z racji swojej barwności. Grał w piłkę, robił piękne zegary, fundował kościoły i klasztory. To też gdy zmarł, na Zamku wybuchł straszliwy lament. Kolumnę zaprojektowali dwaj włoscy rzeźbiarze: Tencalla i Molli. Figurę króla stojącego na wysokim cokole odlano w Gdańsku, na podstawie kolumny zaś przytwierdzono tablice wychwalające liczne cnoty króla, choć z tymi cnotami bywało różnie. Ten pierwszy w Polsce pomnik świecki mający na celu – jak mawiano – wywyższenie osoby świeckiej stanął w roku 1644, już po śmierci króla (gdy Waza usiadł na tronie, Danuta Szmit-Zawierucha – varsavianistka, autorka licznych książek poświęconych Warszawie, m.in. O Warszawie inaczej, Wędrówki po Warszawie, Namiestnicy Warszawy (nagroda ZAiKS-u), Gdzie w Warszawie straszy? oraz Tylko w Warszawie (2013). Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 7 T a j e mWnai rc se z aK wo sl uk ime n yk l Zi m y ga m t yu n t a W epoce saskiej, na rogu Senatorskiej i Podwala była piętrowa, wolno stojąca kamieniczka ze sklepami w parterze, należąca do właścicieli sąsiedniego pałacu Branickich (wzniesiona ok. 1760 r.). Bilet do kina Apollo, wykopany przy budowie Hotelu Sheraton, ze zbioru R. Bielskiego Plac Zamkowy, ok. 1935, Ze zbioru R. Bielskiego 8 to siedział na nim równo 45 lat!). Historia pomnika zaczyna się wcześniej niż jego dzieje na placu. Sam król pragnął wznieść ku własnej czci wysoki obelisk, by uczcić zwycięstwo nad zbuntowaną szlachtą (rokosz Zebrzydowskiego). Zygmuntowska kolumna była aż dwa razy wyższa od obecnej. Niestety nie wytrzymała przygotowań do transportu i pękła prawie pośrodku. Z niej właśnie był to pomysł Władysława IV – powstała ta druga, niż- Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 sza od pierwszej i zaprojektowana przez dwóch Włochów. Dzieje kolumny są niepełne, przepadły bowiem dokumenty związane z powstaniem pomnika. Robotnik pracujący przy jego remoncie, prowadzonym na polecenie prezydenta Starynkiewicza (z rusztowań okalających wtedy kolumnę zbudowano drewniany kościółek na Cmentarzu Bródnowskim) pod koniec XIX wieku, zdjął z głowy króla koronę sądząc, że pod nią ukryte są skarby. Znalazł zwitek starych papierów. Przekonany, że zawierają wskazówki dotyczące miejsca ukrycia skarbu, zabrał je do domu. Niczego nie znalazł, więc dokumenty rzucił w ogień. Kolumna od początku budziła zachwyt. Jej uroda szczególnie ujęła cara Rosji Piotra Wielkiego, który będąc w Warszawie w roku 1707 nie mógł napatrzeć się pomnikowi i marzył, by ozdobił powstający właśnie Petersburg. T a j e m n i c eO b K o o lk u nm an sy Z y g m u n t a nazwał go placem Zygmunta. Inaczej wyglądał niż dzisiejszy, od strony Podwala, gdzie w latach 30. XX wieku profesor Jan Zachwatowicz odkrył staromiejskie mury obronne, domy obrastały to miejsce jak mech. Zabudowany był zresztą cały plac, dopiero w latach 1818 – 21 na polecenie Dzieje kolumny są niepełne, przepadły bowiem dokumenty związane z powstaniem pomnika. August Sas, ówczesny król nie był zanadto związany z Polską, pozostawał natomiast pod wpływem i urokiem cara. Piotr, sam wysoki jak kolumna (mierzył równo dwa metry), prosił i nalegał na króla, by … ofiarował mu tę niezwykłą strunę. August długo się nie wahał i po prostu … „przekazał” kolumnę carowi. Stałaby od dawna w Petersburgu, gdyby znaleźli się wtedy ludzie chcący ów „upominek” przewieźć do rosyjskiej stolicy. Niko- go nie znaleziono! Nie było chętnych! Kolumna na szczęście została w Warszawie. Należało więc pomyśleć o jej otoczeniu. „Figura placu jest niekształtna” – pisał ówczesny dziejopis. Od „niekształtnej” figury do kształtnego placu upłynąć musiało sporo czasu. Uporządkowaniem terenu wokół kolumny zajął się dopiero Jakub Kubicki, Generalny Intendent Budowli Królewskich. Przygotował projekt placu i Kubickiego rozebrano liczne, stojące na przyszłym placu budynki, a kolumnę przesunięto w kierunku południowo – wschodnim, ogradzając ją dekoracyjnymi słupkami połączonymi ozdobnym łańcuchem z trytonami. Po Powstaniu Warszawskim, kolumna została dosłownie strzaskana (jej trzony z różnych czasów lezą na trawniku przy południowym skrzydle Zamku), Niemcy zbombardowali ją i rozstrzelali. Król Zygmunt spadł z cokołu. Odbudowano pomnik bardzo szybko. Już w 1949 roku znów zdobił nieuporządkowany jeszcze plac Zamkowy. Przy leżącym na ziemi królu wartę honorową pełnili żołnierze Wojska Polskiego. Cóż można jeszcze o kolumnie dodać? Zapewne bardzo wiele, warto przede wszystkim wiedzieć, że przepowiednia głosi, iż kiedy król dotknie mieczem „podłogi”, na której stoi, nastąpi … koniec świata. Dobrze jest więc uważnie obserwować króla i jego pomnik. Żarty się skończyły. Od miecza do „podłogi” całkiem niedaleko… ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 9 R o z m o w a m i e s i ą c a Kamienica Johna Aleksandra Barszczewska Doprawdy, trzeba mieć bardzo wrażliwy węch, a raczej – plastyczną wyobraźnię, żeby dziś próbować „wywąchać” ślady win leżakujących niegdyś w piwnicy na Krakowskim Przedmieściu, tam, gdzie dzisiaj wejście do ruchomych schodów. B Aleksandra Barszczewska – pedagog, antropolog kultury, tłumaczka, przewodniczka warszawska. 10 utelka najbardziej sławnego burgunda szła tam za 400 przedwojennych złotych (Początkujące nauczycielka zarabiała wówczas 180). Pod kamienicą, gromadzono sprzedawane u Simona i Steckie- Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 go trunki. Można ją nazwać turystyczną wizytówką miasta. Bywa ozdobą wielu folderów, ulotek i okładek. To za sprawą Canaletta. W 1768 roku namalował on Krakowskie Przedmieście od strony Bramy Krakow- skiej. Oto jedna z pierwszych jego wedut, które powstały „na służbie” u króla Stanisława Augusta. Z dokładnością kronikarza opisał pędzlem każdy detal budynku należącego wówczas do metrykanta koron- R o z m o w a nego Ignacego Nowickiego. Dom znalazł się w rękach Nowickiego po przebudowie (w najlepszym rokokowym stylu i ornamentacji) projektu Jana Deybla. Został poważną kamienicą czynszową; dwupiętrową z poddaszem krytym czterospadowym (mansardowym) dachem z lukarnami i tzw. dwutraktowym układem wnętrza. Taką zobaczył ją Canaletto i taką, dzięki niemu widzimy ją dzisiaj my, tyle że podwyższoną o dwa piętra. Nie wiemy wiele o wcześniejszych (sprzed 1654 roku) losach miejsca na którym ją postawiono, choć taka lokalizacja w ówcze- snej Warszawie musiała kusić wielu. Przed Ignacym Ludwikiem kamienica miała jeszcze dwóch właścicieli, muzyka Adameckiego i Matyasza Barankiewicza. Przetrwała potop szwedzki ale nie oparła się kolejnemu z wielkich pożarów w 1669 roku. Straciła wówczas jedną kondygnację (pierwotnie miała 3). To Barankiewicz poniósł ją ze zniszczeń. A potem przez wieki przechodziła kolejno z rąk do rąk. W 1784 stała się własnością Henryka Münchenbecka, mieściła m.in. jego skład towarów żelaznych. W latach 1790-1796 nieśpieszny przechodzień mógł tu zajrzeć do księgar- m i e s i ą c a ni i wypożyczalni książek Fryderyka Chrystiana Netty, a w XIX w. popularny zakład krawiecki miał Jan Willer, zaś fabryka Skiba i Ulkan sklep. To wtedy dom zyskał dodatkowe piętra. Z początkiem XX w. przyszła kolej na zakład jubilerski Aleksandra Rotherta. Aż wreszcie w 1909 kupił ją adwokat Aleksander John. Czuły na estetykę i piękno rozpisał konkurs na wygląd i styl fasady. I tak dwa lata później przywrócono kamienicy jej rokokowy charakter. Aleksander John był jej ostatnim przedwojennym właścicielem. Potem podzieliła wojenny los Warszawy. REKLAMA Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 11 R o z m o w a Plac Zamkowy, ok. 1960, Fot. Z. Lewicki, Ze zbioru R. Bielskiego 12 Spłonęła szybko, bo od razu w 1939 roku. A w roku 1944 dopełniło się dzieło całkowitego zniszczenia. Został z niej szkielet. Trzy lata później, kiedy budowano trasę W-Z rozebrano i to. Przez cały XIX i część XX wieku pastwiono się nad tą kamienicą okrutnie, za bardzo, żeby dać jej po wojnie umrzeć razem z dawnym miastem. W 1949 roku zapadła decyzja o odtworzeniu budynku na podstawie wspomnianej weduty. I gdyby nie John oraz Canaletto nie zostałaby pewnie zrewaloryzowana w oryginalnym kostiumie. Płaskorzeźby na elewacji i rzygacze w rogach kamienicy odwzorowano z niezwykłą dbałością. Zyskała nawet Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 m i e s i ą c a dodatkowe 80 cm – maszynownia, którą należało tam umieścić ze względu na schody ruchome wymagała przestrzeni. Zyskała też wewnętrzne połączenie z młodszą od niej sąsiadką – kamienicą Leszczyńskich, zwaną często kamienicą Prażmowskiego, choć do biskupa należała tylko kilka lat. Za to, wysoka pozycja społeczna właściciela pozwalała mu ubiegać się o zwolnienie z obowiązku przyjmowania na kwaterę posłów na Sejm. Dowodem na ową libertację jest tablica ze stosowną informacją umieszczona nad drzwiami wejściowymi. Sąsiadka zachowała wiele z oryginalnego wystroju, w szczególności cenne zwieńczenie fasady (rokokowo-klasycystyczne). W czasach współczesnych mieścił się tutaj Związek Literatów Polskich. Tu mieszkał Tadeusz Breza i Zofia Nałkowska, a bibliotekę urządzali Juliusz Gomulicki i Aleksander Maliszewski. Biblioteka składa się w części z księgozbioru Leona Pomirowskiego – krytyka i historyka sztuki zamordowanego na Maj- danku. Zawiera też jedyne w Polsce pełne archiwum rejestrujące życie literackie w kraju. Tutaj też Zenon Kliszko próbując dać odpór Marii Dąbrowskiej – jako sygnatariusze „listu 34” usłyszał od Izabeli Stachowicz..mów głośniej synku, bo cię nie słyszę, następnie zaś został intelektualnie sponiewierany przez Antoniego Słonimskiego. Kamienica od początku XIX wieku do czasów wojny była w rękach rodziny Dobryczów. Pierwsze lata wojenne zniosła bez olbrzymich uszkodzeń. Została zniszczona częściowo w 1944 roku. Fragmentarycznie rozebraną przy budowie tunelu Trasy W- Z, odbudowano na podstawie projektu Zygmunta Stępińskiego. Dziś wygląda tak, jak w końcu wieku XVIII. Tamten kostium kamienica zawdzięczała Jakubowi Fontanie, który ją w najpiękniejszym rokokowym styku przyozdobił dla rodziny Leszczyńskich. Dzisiaj cieszy nasze oko, a na parterze można usiąść w kawiarence pod parasolem i zjeść wyśmienitą szarlotkę. ▄ Przedwojenna Polska w fascynującej odsłonie NOWOŚĆ! Niezwykłe opowieści o czasach, kiedy zasady savoir-vivre’u zalecały noszenie ubiorów odpowiednich nie tylko do pory roku i dnia, lecz także okoliczności. Moda i dobre maniery szły wtedy w parze. Warto się o tym przekonać! Polecamy również Maria Barbasiewicz - Ludzie interesu w przedwojennej Polsce Monika Piątkowska - Życie przestępcze w przedwojennej Polsce Do kupienia w dobrych księgarniach! www.dwpwn.pl W a r s z a w s k i e k l i m a t y Fot. Redakcja Ruchome schody Hanna Faryna-Paszkiewicz – historyczka sztuki. W latach 1969-2009 pracowniczka Instytutu Sztuki PAN. Autorka książek o sztuce i kulturze dwudziestolecia międzywojennego. Wykłada historię architektury polskiej na warszawskiej ASP. 14 Hanna Faryna-Paszkiewicz Pierwsze warszawskie schody ruchome wykonała moskiewska Metrostroj w jedynym możliwym terminie dla tamtej epoki - przysłowiowym „rekordowo krótkim czasie”. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 W a r s z a w s k i e R uchome schody to takie, które „przerzucają człowieka z niższego poziomu na wyższy” – pisał Eustachy Białoborski w 1952 roku w zapomnianym już warszawskim dzienniku „Od A do Z”. Miał na myśli poziom mostu Śląsko-Dąbrowskiego, a wyżej parter odbudowanej z całkowitej ruiny kamienicy Johna. Schody, prócz względów praktycznych, stały się też atrakcją. Mechanizm wzorowano na pracy kolejki górskiej pokonującej naturalne zbocze. Serce starego mechanizmu ukryte jest dziś pod posadzką kamienicy Johna, na górze, dokładnie pod świetlikiem z matowego szkła widocznego w lastrykowej posadzce. Pierwsze schody poruszały się ze średnią prędkością kroku ludzkiego, tj. ok. 0,75 metra na sekundę. Miały trzy biegi, które przy dużym nasileniu ruchu mogły „przerzucić” dziesięć tysięcy osób w ciągu godziny. Schody wyposażono w hamulce reagujące na wszelkie awarie. Co więcej, już wówczas, biorąc pod uwagę oszczędności prądu, nie pracowały jeśli nikt z nich nie korzystał. Uruchomienie następowało za pomocą „komórki fotoelektrycznej”: widok osoby zbliżającej się do schodów włączał maszynerię. Tłum zwykłych pasażerów mieszał się z ciekawskimi, dla których jazda schodami była rozrywką. Wszystkich obowiązywał czternastopunktowy regulamin, sankcjonujący zachowanie na ruchomym mechanizmie. Surowo określał sposób podróżowania (pasażerowie wchodzą na schody zwykłym krokiem”, trzymają się poręczy, ale nie opierają całym ciałem), ograniczał korzystanie (inwalidom i osobom chorym na k l i m a t y serce oraz ociemniałym idącym nawet z przewodnikiem – nie zaleca się korzystania ze schodów), ostrzegał („wchodzącym bosymi nogami grozi okaleczenie”). Jeśli więc schodów był zdrowy, miał sokoli wzrok i obute nogi – mógł dać unieść się słynnym schodom. Ale i wtedy nie powinien wymijać innych ani biec pokonując schody szybciej niż się same poruszały. To też było wzbronione. Schody pracowały z sukcesem do 1997 roku. Można powiedzieć, że wrosły we wnętrze kamienicy Johna. Zatrzymały się na całe osiem lat i aż do 2005 były niedostępne. Koniec remontu przywrócił ważny element miejskiej komunikacji, ale i w dużej mierze prace odtworzyły stan z dnia otwarcia. Zmieniono cały mechanizm wypełniając trzy dukty cichobieżnymi schodami. Dwa mijają się jak w domu towarowym, płynąc w górę lub w dół, jeden zaś zarezerwowano dla windy przenoszącej wózki dziecięce czy inwalidzkie, a także rowery. Obok, od strony południowej, biegną zwykłe schody. Dawne oświetlenie charakterystycznymi amplami znowu podkreśliło subtelną linię dolnego korytarza. Wejście od przystanku tramwajowego z Pragi jest skromne, lecz po rozsunięciu się szklanych drzwi zanurzamy się w epokę pierwszej pięciolatki. Lekko wijąca się linia korytarza, prowadzi ku schodom. Na wysuniętych fragmentach ścian zachowano dwie płaskorzeźby, dziś zabezpieczone szklanymi płytami. To oddech niegdysiejszej propagandy: podpisy pod dwiema parami dzielnych junaków (razem w boju, razem w odbudowie) skłaniają ku dokładnemu przyjrzeniu się postaciom: REKLAMA Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 15 W a r s z a w s k i e Fot. Redakcja 16 no tak, jeden w polowej rubaszce, drugi w swojskim stroju. Gdy jeden trzyma kielnię, drugi stalowy łom, i analogicznie: jeden z kałasznikowem, drugi z karabinem. Wszyscy czterej dziarsko wpatrzeni w przyszłość. Barwne lastrico, szklane gabloty w metalowych ramach z zachowanymi klamkami, oryginalne kraty grzejników - przywróciły stosowną oprawę warszawskim ruchomym schodom. To bardzo skromna wersja metra moskiewskiego – wyważona w proporcji, pozbawiona marmurów i lśniących żyrandoli. Uboga krewna, ale z klasą. Prócz oryginalnych ampli zachowano także, w części dawną ciemną okleinę z orzecha kaukaskiego - to Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y ona razem z lampami rzucającymi światło ku górze - nadały temu wnętrzu ciemny, trochę tajemniczy wyraz, któremu towarzyszą rytmiczne odgłosy pracującej maszynerii. Na górze szeroki wylot biegów schodów otacza pełna balustrada i typowy dla tamtego czasu sufit – nie płasko zasklepiony, lecz zbudowany jakby z warstw tworzących niszę nad głowami pasażerów. Takie rozwiązania stosowano wówczas także na przykład w przesklepieniach warszawskich kin Mieczysława Pipreka. Kształt sufitowej niszy podkreślają cztery filary, a linię samej balustrady zamyka miękko modelowany drewniany pulpit z okrągłą drewnianą poręczą. Tu już moż- na bezpiecznie oprzeć się całym ciałem i jak w 1949 roku ciekawie popatrzeć w dół – na jadących schodami. Na górze także przywrócono stare gabloty. Tu miejsce znalazły archiwalne zdjęcia z budowy trasy, stare okładki dawnej „Stolicy”, a także zabytkowe już elementy dawnego wyposażenia: ów surowy regulamin i tabliczka z godzinami otwarcia. Dziś schodami można pojechać w godzinach 5.30 – 00.30. Siłą rzeczy, w tych samych godzinach czynna jest więc i niewielka Galeria W-Z, która wypełnia czasowymi wystawami plakatów gabloty w dolnym korytarzu. To jedyna tak pracowita galeria w Warszawie. ▄ W a r s z a w s k i e k l i m a t y poleca: Andrzej K. Kunert „Komendant podziemnej Warszawy” Pierwsza książka o generale Antonim Chruścielu „Monterze” – słynnym dowódcy Powstania Warszawskiego. Zdjęcia, liczne wspomnienia i dokumenty. Hanna Krall „Dzieła zebrane, tom 5: Zdążyć przed Panem Bogiem. Hipnoza. Biała Maria.” Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski „Przewodnik po powstańczej Warszawie” Varsavianiści, autorzy świetnych Spacerowników „Gazety Wyborczej” ulica po ulicy i dom po domu odkrywają ślady Powstania Warszawskiego w dzisiejszej stolicy. Marek Edelman „Prosto się mówi, jak się wie” Ostatni tom Dzieł zebranych znakomitej warszawskiej reporterki, a w nim m.in. słynny tekst oparty na rozmowach z Markiem Edelmanem. Najważniejsze teksty, wypowiedzi i wywiady legendarnego przywódcy Powstania w Getcie Warszawskim w wyborze i opracowaniu Pauli Sawickiej i Krzysztofa Burnetko. Sylwia Chutnik „Cwaniary” Sylwia Chutnik „Kieszonkowy atlas kobiet” Nowa powieść bodaj najbardziej warszawskiej z młodych powieściopisarek. Cztery kobiety z Mokotowa wymierzają sprawiedliwość na własną rękę. Nowe wydanie głośnego debiutu, który przyniósł Autorce „Paszport Polityki”. Współczesna „legenda miejska”, w której bazar na Ochocie jest niczym mityczny labirynt. NOMINACJA DO NAGRODY NIKE 2013 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 Do kupienia w księgarniach oraz na 17 W a r s z a w s k i e Weronika M. Kowalska – fotograf-dokumentalista. Interesuje się przeobrażeniami przestrzeni miejskiej w perspektywie ostatnich dziesięcioleci. Współzałożycielka śródmiejskiej kawiarni nawiązującej do atmosfery dwudziestolecia międzywojennego. 18 k l i m a t y Perełka warszawskiego rokoko Weronika M. Kowalska Najczęściej nazywana kamienicą Prażmowskiego, Pastoriusa, Dobrycza bądź Leszczyńskich. Jej fasada od Krakowskiego Przedmieścia często określana jest jako jedna z najpiękniejszych elewacji domu mieszczańskiego epoki rokoka na naszym kontynencie. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 W a r s z a w s k i e k l i m a t y D Fot. Autorka om słynie również z formy detali rzeźbiarskich w zwieńczeniu uchodzących za ewenement w historii sztuki europejskiej. Kamienica na ul. Krakowskie Przedmieście 87/89 mimo licznych perypetii i zmian właścicieli trwa nieprzerwanie od XVIII wieku będąc zjawiskiem szczególnym. Choć ucierpiała w trakcie działań wojennych, w dużej mierze zachowała stan autentyczny pozostając tym samym, barokowym unikatem nie tylko na polską ale również europejską skalę. Burzliwe dzieje Pierwotna kamienica wzniesiona została w latach 1660-67 na działce zakupionej przez lekarza królewskiego, historiografa i pisarza Joachima Pastoriusa. To właśnie jedna z czterech postaci kojarzonych z budynkiem na Krakowskim Przedmieściu. I choć Pastorius był właścicielem domu zaledwie rok, wpisał się w historię budynku. W 1661 roku kamienica stała się własnością ławnika i kupca Kaspra Waltera a następnie Andrzeja Wegnera. Już w roku 1666 budynek znów zmienił właściciela i został nim Mikołaj Prażmowski - kanclerz wielki koronny i prymas Polski – pozostając jego własnością przez trzy lata. Około roku 1669 (do 1705) dom należał już do Stanisława Grzybowskiego a w kolejnych latach do Stanisława Clemensa (1705-1715). W roku 1743 akt własności kamienicy otrzymał niejaki Pawłowski. Architekt królewski Kolejne zmiany przy- niósł dla kamienicy rok 1754. Wtedy to dom odstąpiony przez gminnego Starej Warszawy Piotra Besestego przeszedł w posiadanie rodziny Leszczyńskich. Kamienica została przebudowana na rokokowy pałacyk. Autorem projektu został Jakub Fontana – polski architekt włoskiego pochodzenia, przedstawiciel saskiego baroku, francuskiego rokoka, później wczesnego klasycyzmu. To właśnie w 1754 roku kamienica Prażmowskiego otrzymała swój niepowtarzalny styl. Dzięki projektowi Fontany zapisała się na stałe w historii architektury warszawskiej zyskując status perełki epoki, który utrzymuje nieprzerwanie od XVIII wieku po dzień dzisiejszy. Od strony ul. Senatorskiej istniał już w tym czasie drugi dom frontowy. W roku 1784 obydwie kamienice przeszły w ręce rodu Rautenstrauchów, aby na początku XIX wieku znów zmienić właściciela – w 1804 roku zostały zakupione przez kupca Stefana Dobrycza. Historie wojenne W trakcie działań wrześniowych w 1939 roku i w roku 1944 kamienica ucierpiała z powodu ognia. Mimo zniszczeń wojennych nie została rozebrana - była jedną z nielicznych ocalałych kamienic w tym rejonie. Konstrukcję budynku zabezpieczono przez zamurowanie okien. Za sprawą budowy tunelu Trasy W-Z w 1948 roku, niektóre elementy domu zostały rozebrane m. in. mury dobudowanego niegdyś segmentu od strony Krakowskiego Przedmieścia. Elewacja od strony Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 19 W a r s z a w s k i e Fot. Autorka ul Senatorskiej pozostała szczęśliwie nienaruszona. Ostatecznie w roku latach 1948-49 na podstawie projektu Zygmunta Stępińskiego kamienica została odbudowana. Podtrzymano pierwotny układ z XVIII wieku utrzymując konstrukcję zgodną z projektem Fontany. Zachowano autentyczny wystrój w ocalałej partii domu, balkony i elementy rzeźbiarskie, a co najważniejsze – bezcenne zwieńczenie. ”Niegdy Prażmowska” Do dziś kamienica zachwyca późnobarokową elewacją od stro- 20 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y ny Krakowskiego Przedmieścia i klasycystycznym stylem od strony ul. Senatorskiej. Fasada główna ozdobiona jest portalem z kratą z widniejącym herbem Leszczyńskich. Nad portalem zachowała się również tablica informująca o zwolnieniu kamienicy przez uchwałę sejmową od obowiązku kwaterunku posłów, senatorów i przyjezdnej szlachty „TA KAMIENICA NIEGDY PRAŻMOWSKA LIBERTOWANA CONSTITUTIONE AN. 1667” W latach 2002-2003 kamienica Dobrycza w związku z kiepskim stanem architektonicznym zosta- ła odrestaurowana. Fasada otrzymała gustowny kremowy kolor, ażurowe balustrady balkonów pomalowano na czarno. W trakcie renowacji odtworzono m.in. detale architektoniczne i ukruszone elementy rzeźb a betonowe wazony zastąpiono kopiami z piaskowca. Kamienica połączona jest z przyległą kamienicą Johna, w której znajdują się najstarsze ruchome schody. W kamienicy mieści się Dom Literatury będący siedzibą Związku Literatów Polskich i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich jak również znana warszawska restauracja ”Literatka”. ▄ W a r s z a w s k i e k l i m a t y Wystawa Jana Lebensteina P rzez najbliższe dwa miesiące (lipiec, sierpień) w Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego prezentowane będą rysunki i grafiki Jana Lebensteina. Jan Lebenstein to artysta znany i uznany na świecie. Malarz, grafik, rysownik. Wystawiał swoje prace w najbardziej renomowanych galeriach, m.in. w: Paryżu, Rzymie, Nowym Jorku, Brukseli, Berlinie, Kopenhadze na ponad sześćdziesięciu indywidualnych wystawach. Brał udział w najważniejszych świa- towych przeglądach artystycznych: Documenta w Kassel, Biennale w Wenecji i Biennale w San Paulo. „Prezentowanie jego prac w Muzeum Karykatury może budzić zdziwienie, a jednak… Artysta nie tylko znakomicie wpisuje się w sztukę karykatury, bo przecież jest autorem wybitnych karykatur politycznych (o czym wie niewielu, a które można zobaczyć na wystawie i w katalogu), ale cała jego dojrzała twórczość to niezwykłe, zadziwiające odbi- „Jan Lebenstein. Widzenie świata” Wystawa w Muzeum Karykatury, 2 lipca – 1 września 2013 cie w krzywym zwierciadle świata realnego. Rzeczywistość Jana Lebensteina zamieszkują ludzie-zwierzęta i zwierzęta-ludzie, stygmatyzowane negatywnymi, często przerażającymi cechami” – napisał w słowie wstępnym katalogu wystawy Zygmunt Zaradkiewicz, dyrektor Muzeum Karykatury. Wystawa jest prezentacją prac z prywatnej kolekcji Marii i Marka Pileckich oraz archiwum rodziny Artysty. ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 21 W a r s z a w s k i e k l i m a t y Stefan Wroński, Dzidek Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Stron 330. Kamienica Prażmowskiego, ok. 1960, Fot. ze zbioru R. Bielskiego Joanna Papuzińska – jest profesorem zwyczajnym, wykładała literaturę na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się problemami bibliotekarstwa i czytelnictwa dzieci i młodzieży. Jest również poetką, autorką licznych książek dla dzieci; krytykiem literackim, autorką prac z historii i teorii literatury dziecięcej. Przez wiele lat była redaktorem naczelnym dwumiesięcznika o literaturze dziecięcej „Guliwer”. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. 22 Dom Literatury kuczcie, lepieje i dziecinnady literackie Joanna Papuzińska W szeregi członków Związku Literatów Polskich przyjęto mnie (po długich namysłach, jako osobę napiętnowaną twórczością dla dzieci), gdzieś w połowie lat 70. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 W a r s z a w s k i e B ył on wtedy potęgą, twórczą supercentralą ale później posypało się to i owo. Dość, że teraz w kamienicy na Krakowskim mieści się prócz ZLP parę innych przedsięwzięć, w tym także Stowarzyszenie Pisarzy Polskich do którego mam przyjemność należeć. Budynek zwany jest tradycyjnie kamienicą Johna, choć tak naprawdę w trakcie odbudowy i przebudowy przesunęły się granice posesji i stoi on nie do końca na własnym gruncie. To oczywiście nie ma znaczenia dla nikogo, poza spadkobiercami właścicieli, ale jest zabawnym dodatkiem do komplikacji jakie rodzą się w trakcie prób reprywatyzacyjnych. Ważniejsze jest jednak to, że kamienica, jeśli tak można się wyrazić, popękuje gdzieniegdzie pod wpływem drgań płynących od ruchomych schodów i tunelu trasy W-Z. Toteż co jakiś czas na schodach Domu Literatury pojawiają się zatroskani eksperci, którzy pracowicie wklejają w szczeliny na ścianach nieduże szybki. Ten sposób, który ma służyć pomiarowi rozwoju pęknięć, przypomina jako żywo dziecięcą zabawę w „widoczki” /zaginęła, jak i większość samoistnych zabaw dzieciństwa/. To z kolei zachęca mnie, aby z długich i barwnych dziejów Domu Literatury wybrać ten fragmencik czy wątek, gdy ten szacowny budynek dostał się we władztwo /no, częściowe/ dzieci. Złożyło się na ten fakt kilka sprzyjających okoliczności: w Zarządzie Oddziału Warszawskiego SPP znalazły się: Wanda Chotomska, Joanna Kulmowa; prezesem ZG SPP została poetka Ludmiła Marjańska; Ministerstwo Kultury i Sztuki, być może dlatego, że nie miało jeszcze w swej nazwie przygniatającego słowa „dziedzictwo”, częściej spoglądało w przyszłość i dzięki temu łatwiej było mu dostrzec dzieci jako ważnych beneficjentów ministerialnych. Do tego dodać jeszcze warto przyjazne związki jakie łączyły Stowarzyszenie Pisarzy z rozwijającym się właśnie Stowarzyszeniem Dom k l i m a t y Tańca, gromadką Bożych Pomyleńców, którzy gotowi byli zawsze przygrywać dzieciom na skrzypkach czy lirze korbowej, uczyć je tańców czy dawnych zabaw i opowiadać o tym jak to stworzył Pan Bóg kozę, żeby gruszki trząsła a ona nie chciała i co z tego wynikło. W niedzielę po kościele odbywały się zatem literackie spotkania dla rodzin pod apetycznym hasłem „Ciastko z bajką”. Prócz tego zapraszaliśmy szkoły /niektóre nawet przybywały w tym celu aż z Ursynowa/ na poranki literackie: Podróże po literaturze, Pociąg do książki, były spotkania z twórczością Porazińskiej, Brzechwy, Tuwima, a także osobiste konfrontacje z autorami żyjącymi. Wśród gości naszych bywała między Mimo, że krakowska literatka pokpiwała sobie z naszego Zamku Królewskiego nasi dziecięcy goście darzyli tę okolice wielka estymą. innymi piękna krakowianka, Dorota Terakowska, słynna ze znakomitych powieści i przekornego charakteru. Spotkania z dziećmi zaczynała zazwyczaj od słów: - Tylko mi tu nie mówcie, że lubicie czytać książki! Pewnego zaś dnia, wyjrzawszy przez okno salki Zarządu SPP, wychodzące na plac Zamkowy, Dorota odwróciła się do nas i wypaliła: - Nie gniewajcie się, Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 23 W a r s z a w s k i e kochane, ale ten wasz Zamek to przy Wawelu wygląda jak psia budka! Cóż, i tak kochaliśmy Dorotę i kochamy ją po dziś dzień, chociaż już nie ma jej z nami. Mimo, że krakowska literatka pokpiwała sobie z naszego Zamku Królewskiego nasi dziecięcy goście darzyli tę okolice wielka estymą i chyba część chwały spadała również na samych pisarzy. Mówię o tym w czasie przeszłym, bo jak większość zwariowanych inicjatyw lat 90., i ta z czasem wygasła, z przeróżnych powodów. Ale coś przecież zostało z tej dawnej dziecinnady, a mianowicie kuczcie. Dziwne słowo kuczcia to środowiskowy, dodam, że niezbyt pochlebny, termin na określenie bombastycznych akademii i innych rocznicowych imprez organizowanych ku czci tego i owego. Mogą być przedmiotem kuczci sławne osoby lub histo- ryczne zdarzenia. Środowiska pedagogiczne zabiegają o to, aby kuczcie szkolne stały się bardziej atrakcyjne i nie zanudzały dzieci na śmierć. Ale z dala od szklanych ekranów, od tv, internetu i telefonów, co widzą wszystko, w ściśle zamkniętych towarzyskich kręgach toczą się inne kuczcie, nikomu nieznane. Odbywają się czasem w Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu, niekiedy w Klubie Księgarza na Starówce, a też i na Koszykowej, w Kierbedziu. Duchem sprawczym takiej kuczci jest najczęściej poetka Wanda Chotomska, a istotą oddanie literackiego hołdu koleżance albo koledze zaczynającemu kolejną dekadę żywota. Hołd może mieć formę wierszyka, scenicznego występu albo nawet donosu literackiego. Popularne są lepieje, (gatunek stworzony przez Wisławę Szymborską), bo krótkie, Na scenie czcicielki Barbary Tylickiej. Od lewej Zofia Beszczyńska, Joanna Olech, Joanna Papuzińska, Wanda Chotomska. Fot. ze zbioru Autorki 24 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y ale czasem i coś dłuższego powstaje. Wygłupy literackie sponsoruje dobrotliwie wydawnictwo Literatura, czasem więc ukazują się one jako druki ulotne, a czasem nawet jako poważniejsze woluminy /na przykład Wandalia Chotomistyczne/. K-uczciliśmy w ten sposób jubileusz samej Wandy, Barbary Tylickiej, Ludwika Jerzego Kerna, Jana Malickiego, Joanny Papuzińskiej, jeszcze raz Wandy, bo latka leciały i niezbędne były wandalia na drugą nóżkę, no a ostatnio Bohdana Butenkę, naszego druha malowniczego, bo też mu coś upłynęło. O czym jest mowa w tych pochwalnych utworach? Uchylimy zaraz rąbka tajemnicy. Poniżej kilka lepiejów poświęconych Wandzie Chotomskiej: Grzegorz Kasdepke: Lepszy w zupie muchomorek niż Chotomskiej zły humorek. Grzegorz Leszczyński: Lepiej przegrać żywot cały niż nie oddać Wandzie chwały. Anna Onichimowska: Lepiej jeść z tygrysem z miski niż wejść Wandzie na odciski. Dla Ludwika Jerzego Kerna osobiście wyprodukowałam kilka laudacji w różnych stylach. Oto styl menelski: O, żesz, Ludwiku, jak ty po byku, dajesz czadu rymem swym. W czaszce ci jara, aż bucha para, a nam z mózgowia wali dym. Ty jesteś w porzo, tyś jest fer, Tyś Ludwik Jerzy Kern! Wanda Chotomska napisała dla Kerna lepieja: Lepiej usiąść na mrowisku, albo rekinowi w pysku, niż zapomnieć, panie Kernie, o pana nazwisku! ▄ S k a r p a n a ś w i ę t a Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 25 W a r s z a w s k i e k l i m a t y Pożądane dla Warszawy dzieło… Wiadukt Pancera, 1900, Fot. ze zbioru R. Bielskiego Katarzyna Komar-Michalczyk Katarzyna Komar-Michalczyk historyk sztuki, ekonomista, pracuje w Fundacji Hereditas, współpracuje z dwumiesięcznikiem „Spotkania z Zabytkami” 26 Niezmordowany w pracy [...] Felix Pancer, przy pomocy młodszej służby technicznej, z takim pośpiechem olbrzymie to dzieło prowadził, że otwarcie drogi na publiczny użytek z dniem 24 października 1846 r. nastąpiło, odpowiedziawszy w zupełności zamierzonemu celowi, obok znakomitego upiększenia części miasta w bliskości Zamku Królewskiego położonej, a przedstawiającej przedtem pustkowie, po małych tylko miasteczkach widzieć się dające Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 W a r s z a w s k i e – pisano z uznaniem tak o samym obiekcie, jak i twórcy wiaduktu łączącego plac Zamkowy z późniejszym mostem Kierbedzia na łamach „Dziennika Politechnicznego” w 1861 r. Dusery prawiono Pancerowi ze wszech stron, podkreślając znajomość sztuki inżynierskiej i walory estetyczne wiaduktu, a przede wszystkim utylitarne, bowiem okolica zawiślańska za Pragą położona, przez długi bardzo przeciąg czasu, w dowozie produktów do miasta Warszawy, doznawała wielkich utrudzeń, dla braku dogodnej z małym spadkiem drogi, znad Wisły do środka miasta. Warszawa do XVI w. nie miała stałego mostu. Wcześniej, istniały przeprawy, które czasowo zapewniały podstawowy ruch komunikacyjny, wymianę towarów i rozwój zlokalizowanych na przeciwległych brzegach osad. Do najstarszych należała przeprawa w rejonie Kamiona, umożliwiająca połączenie z Solcem. Za czasów panowania Zygmunta Augusta podjęto uchwałę budowy pierwszego stałego mostu, który połączył dwa wiślane brzegi w roku 1573 (budowa trwała od 1568 r.). Około pięciusetmetrowy most, usytuowany u wylotu Mostowej, oparty na obitych miedzianą blachą dębowych palach, zakończył krótki żywot już w 1603 r., z nadejściem wiosennych roztopów. Choć trudno w to uwierzyć, pomijając tymczasowe mosty pływające, łyżwowe czy pontonowe, budowane na Wiśle z okazji kolejnych elekcji, przepraw wojsk czy dla ruchu pieszego (płatny most Ponińskiego, istniejący w l. 1775-1794), dopiero w latach 20. XIX w. podjęto działania w kierunku wybudowania drugiego stałego mostu. Zlecenie sporządzenia projektu, przedłożono m.in. Feliksowi Pancerowi, członkowi Rady Budowlanej Królestwa Polskiego. Polski inżynier, wyróżniony Orderem św. Anny III klasy, profesor Szkoły Aplikacyjnej, był projektantem m.in. drewnianego mostu przez Wieprz pod Kośminem. Kiedy tylko projekt Pancera uzyskał akceptację, wiosną 1844 r. k l i m a t y przystąpiono do prac (14 czerwca położono pierwszą cegłę – w fundamencie pod lewe skrzydło wiaduktu, od strony Wisły), zostawiając kierownictwo techniczne i administracyjne autorowi koncepcji. Nowy most i dojazd do niego zaplanowano na wysokości placu Zamkowego, a w ramach prac przygotowawczych wyburzono, jeszcze w 1843 r., stojący pomiędzy Zamkiem Królewskim a kamienicą Camponiego i kościołem św. Anny, nad wylotem dzisiejszej Trasy W-Z, dawny kościół i klasztor bernardynek (w momencie przystąpienia do rozbiórki tego XVII-wiecznego obiektu, od 20 lat nie pełnił on funkcji sakralnych – po przeniesieniu bernardynek do Przasnysza, w 1819 r., w zabudowaniach mieściły się kolejno: magazyny wojskowe, konserwatorium muzyczne i koszary) oraz dwupiętrowa kamienica, przylegająca do kościoła, wzniesionav przez bernardynki. Część materiału rozbiórkowego wykorzystano przy wznoszeniu wiaduktu. Zjazd miał charakterystyczny kształt litery „J” – brał swój początek od Krakowskiego Przedmieścia przy „otworzonym” po wyburzeniach, placu przed Zamkiem, następnie skręcał w lewo i biegł obok Pałacu pod Blachą, schodząc prostopadle ku Wiśle. Tuż przed linią rzeki zakręcał ostro w prawo i półkolem łączył się z ulicą Dobrą, dochodząc do Bednarskiej. Długość całkowita wiaduktu wynosiła 657 m, a maksymalna szerokość – nieco ponad 20 m. Duży spadek jezdni (3,5%), od Zamku w kierunku Wisły, który łagodniał dopiero w miejscu połączenia z ulicą Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 27 W a r s z a w s k i e Wiadukt Pancera, 1905, Fot. ze zbioru R. Bielskiego 28 Dobrą, był zapewne determinantą nazwy nowo wytyczonej ulicy (Zjazd, a od roku 1864 – po wybudowaniu mostu Kierbedzia – Nowy Zjazd). Za konstrukcję wiaduktu Feliks Pancer, pełniący od 1841 r. funkcję Generalnego Inspektora Dróg i Mostów, otrzymał nagrodę w wys. 3 tys. rubli, która to kwota stanowiła równowartość dwuletnich dochodów inżyniera. Brak funduszy i – zapewne – problemy techniczne (z którymi borykali się już budowniczowie wiaduktu) stanęły na drodze realizacji pełnego dzieła i z całego projektu wykonano tylko wiadukt prowadzący do przyszłego mostu. Do czasu budowy Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y mostu Kierbedzia (realizacja: 1859-1864) puszczona wiaduktem Pancera ulica pełnić miała funkcję drogi komunikującej Śródmieście z Powiślem oraz wygodnego dojazdu do sezonowego (rozbieranego na czas zimy) mostu łyżwowego przy Bednarskiej. Wiadukt Pancera przetrwał niemal całą ostatnią wojnę (z uwagi na strategiczne znaczenie dla wojsk niemieckich). Dopiero we wrześniu 1944 r. wycofujący się Niemcy wysadzili jeden z filarów konstrukcji, co spowodowało zawalenie się dwóch opartych na nim przęseł. Pozostała część budowli przetrwała i po wojnie rozważano jej odbudowę. Niestety, względy natury techniczno-logistycznej (skierowanie przeważającej części ruchu kołowego poza rejon placu Zamkowego i wprowadzenie Trasy W-Z do tunelu pod placem) stały się determinantą częściowej zmiany układu ulic w tym rejonie i rozebrania pozostałości konstrukcji, co przyniosło kres budzącego niegdyś tak wielki podziw dzieła inżyniera Feliksa Pancera. Jedyną pozostałością budowli (której sam fundament był niewiele niższy od dzisiejszego nasypu Trasy W-Z) jest oryginalna tablica upamiętniająca budowę wiaduktu, którą po konserwacji wyeksponowano… na trawniku przed Zamkiem Królewskim. ▄ W a r s z a w s k i e k l i m a t y Nowy Zjazd, ok. 1880 Fot. M. Pusch, Ze zbioru R. Bielskiego Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 29 W a r s z a w s k i e k l i m a t y Galeria Cezary Prasek Niejeden z moich kolegów fotoreporterów marzył przed laty o indywidualnej wystawie fotograficznej. Fot. Stanisław Fitak Cezary Prasek – dziennikarz, publikował m.in. na łamach „Kina”, „Filmu”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Przyjaźni”, „Kobiety i Życia”. Jest autorem książek: Złota młodzież PRL oraz Życie towarzyskie w PRL. 30 Z amieszczając na co dzień zdjęcia w kolorowych magazynach, zapewniał sobie w ten sposób atrakcyjne, czasem nawet luksusowe życie i wyrabiał nazwisko. Wystawa mogła niewątpliwie zaspokoić ambicje twórcze i przysporzyć prestiżu. Wtedy z fotoreportera przeistaczał się niejako automatycznie w artystę. A najwyżej w hierarchii, poza oczywiście członkostwem w związku twórczym, znajdowało się wystawianie własnych prac w powstałej w roku 1970 – jak do dzisiaj można przeczytać na marmurowej, pamiątkowej tablicy – dzięki wydatnej pomocy Ministerstwa Kultury i Sztuki, Stołecznego Funduszu Odbudowy Stolicy oraz ze składek członkowskich, galerii Związku Polskich Artystów Fotografików. Działa ona od lat pod tym samym adre- Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 sem przy placu Zamkowym 8 z tą tylko różnicą, że dzisiaj nosi miano Starej dla odróżnienia od Galerii „Obok ZPAF”. Ta z kolei powstała przed siedmioma laty, ale zarówno historia jednej jak i drugiej, firmowanych przez ten sam związek twórczy, sięga głębiej. Bo przecież należałoby sięgnąć pamięcią do końca lat czterdziestych ubiegłego wieku, konkretnie do roku 1947, kiedy to w Warszawie powstał Związek Polskich Artystów Fotografików (zaledwie w trzy lata po Związku Polskich Artystów Plastyków), będący kontynuacją przedwojennego jeszcze Fotoklubu Polskiego. Jego założycielami byli fotograficy tej miary co Jan Bułhak, Edward Hartwig czy Benedykt Jerzy Dorys. Gdy u progu lat siedemdziesiątych powstawały ekskluzywne, neogotyckie sale ekspozycyjne, nad którymi znalazła siedzibę organizacja fotografików, obok – nie licząc pobliskiego Pałacu Ślubów - rozciągała się pustka. W miejscu, gdzie dzisiaj stoi odbudowany Zamek Królewski, był duży skwer z ławkami, na który można było wychodzić latem z książkami z pobliskiej czytelni naukowej przy Świętojańskiej. Obecna siedziba ZPAF to poniekąd miejsce magiczne, od wieków naznaczone sztuką. W tym samym bowiem miejscu, wiele lat wcześniej mieściła się Bacciarellówka, pracownia malarska Marcello Bacciarellego, od roku 1766 nadwornego malarza Stanisława Augusta, autora słynnych plafonów zamkowych w salach: Wielkiej, Marmurowej i Audiencjonalnej oraz niezliczonych portretów ostatniego króla. Dla wierności historii warto może dodać, że jeszcze wcześniej mieściły się tutaj królewskie pomieszczenia kuchenne, ale ponieważ przy rozbudowie Zamku zlikwidowano dawne budynki gospodarcze na dziedzińcu kuchennym, trzeba było gdzie indziej zlokalizować pomieszczenia służbowe i pomocnicze. W latach 1748 –1750 wzniesiono więc u podnóża skarpy nad Wisłą Wielką Oficynę liczącą sto dziewięćdziesiąt pięć metrów długości. Wróćmy jednak do czasów bliższych współczesności. Jak wspomina opiekująca się Galerią Obok ZPAF kurator Anna Wolska, w tym miejscu 35 lat temu powstała mała galeria, uzupełniająca tę większą, właściwą. Gdy wygasła umowa zawarta przez Związek Fotografików z Centrum Sztuki Współczesnej, wokół tego atrakcyjnie W a r s z a w s k i e położonego lokalu zaczęła się nieprzyjemna dyskusja. O mały włos nie powstał w tym miejscu sklep. Na szczęście tak się nie stało. Dzisiaj w tej mniejszej i nowszej sali ekspozycyjnej obowiązuje zasada niepowtarzalności wystaw; swoje prace prezentują młodzi, chociaż zdarzają się także późne debiuty. Od początku istnienia „Galerii Obok” organizowano w niej 12 – 14 wystaw debiutantów rocznie, co w sumie złożyło się na ponad 80 prezentacji. Ostatnio w maju wystawiał tu swoje fotografie Bogusław Kott, obecnie prezentowane są prace Artura Piecyka nawiązujące do prozy Wiesława Myśliwskiego, do głośnego Traktatu o łuskaniu fasoli, a zatem do związków fotografii z literaturą piękną. Tak się szczęśliwie złożyło, że ostatnią majową ekspozycją w Starej Galerii była wystawa zbiorowa członków Oddziału Warszawskiego ZPAF zatytułowana „Podglądacz czy kreator?” Jej autorzy starali się odpowiedzieć na aktual- ne pytanie, na to mianowicie, kim jest współczesny fotograf. W dobie ekspansji nowych technik i łatwego do nich dostępu nie jest to odpowiedź błaha. Na 50 fotografii autorstwa 21 fotografów przeważały prace „klasyczne”, więcej – w większości bodaj czarno-białe. Tylko dwóch autorów wykorzystało możliwości innych mediów. To z jednej strony luksografia litowa na papierze bromo srebrowym, wycinanka unikatowa autorstwa Georgii Kronic, z drugiej – Akt chodzący po schodach ciągle Jacka Jędrzejczaka nawiązujący do pracy Duchampa w sposób bazujący na możliwościach wykorzystania techniki filmowej. Szczególnie ta ostatnia propozycja artystyczna wydała mi się intrygująca, bo do niedawna ewidentną przecież cechą fotografii wydawała się jej statyczność (nieruchomość) a także pozaczasowość. A w tym akurat przypadku obydwa wyróżniki nie mają znaczenia, nawet przeciwnie – tradycyjna definicja sztuki foto- k l i m a t y graficznej staje się nieaktualna. Wśród innych autorów tej ekspozycji znane nazwiska – Krzysztof Gierałtowski, Sergiusz Sachno. To fotograficy, którzy zaczynali artystyczną karierę w czasach mojej młodości. Wtedy także przecierali sobie drogę do Związku Fotografików moi znajomi fotoreporterzy, miedzy innymi Tomek Sikora z „Perspektyw” i Jerzy Kośnik z „Filmu”. Dzisiaj są uznanymi artystami ze znaczącym dorobkiem, których wystawy w Starej Galerii ZPAF stają się nieodmiennie ważnym wydarzeniem artystycznym. ▄ W miejscu, gdzie dzisiaj stoi odbudowany Zamek Królewski, był duży skwer z ławkami, na który można było wychodzić latem z książkami z pobliskiej czytelni naukowej przy Świętojańskiej. Obecna siedziba ZPAF to poniekąd miejsce magiczne, od wieków naznaczone sztuką. Fot. Stanisław Fitak Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 31 S k a r p a l i t e r a c k a Miłość, wojna, polityka – życie Ruta Pragier Ludzie budzą się, widzą słońce, zaczynają krzątać się wokół swoich spraw. Kamienica przy Kruczej Marii Ulatowskiej - to opowieść o mieszkańcach jednej kamienicy przed i w czasie wojny, aż do lat współczesnych, do 2001 roku. S Ruta Pragier – dziennikarka specjalizująca się w reportażu interwencyjnym, autorka wielu książek o tematyce społecznej. 32 ąsiedzi znają się i są sobie życzliwi. Każdy przeżywa swoją historię w której są i miłości i dramatyczne wydarzenia i dzień powszedni. Przed wojną na piętrze mieszkał lekarz Szymon Kornblum, obok adwokat, obok ktoś, kto stał się folksdojczem i zginął z Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 wyroku Podziemia. Życie na miarę kamienicy. Coś między serialem a dokumentem. To, co ciekawe w tej książce, to wielka historia, widziana z perspektywy jednego mieszkania. Nie znaczy to, że znajdujemy tu tylko codzienność. Niezwykle dramatyczny jest wątek niemowlęcia, podrzuconego pod drzwi sąsiadki. Podrzucili je lekarz i jego żona, którzy ze względu na swe żydowskie pochodzenie nie wierzą, że przeżyją wojnę.. Dzieje tej dziewczynki, a potem kobiety i w końcu jej spotkanie po wojnie z matką to najsilniej zapadający w pamięć wątek powieści. Ale nie brak i wojennej codzienności. Nasi znajomi kopią rowy, a potem, po kapitulacji oglądają triumfalny przejazd Hitlera przez Warszawę. W czasie Powstania siedzą w piwnicy. Potem lądują na robotach u bauera. Cieszą się z końca wojny i wracają do kraju, traktując tę podróż jako zwiedzanie świata. Po drodze nawiązują się przyjaźnie i miłości. Dalsze ciągi tych miłości będą pod- stawą powojennej fabuły powieści. Opis powojennej Warszawy znaczony jest budową znanych gmachów -Cedetu i Pałacu Kultury. Autorka punktuje wydarzenia historyczne - śmierć Bieruta, poznański czerwiec, marzec 68, strajk w Gdańsku i przemówienie Gierka. Ciekawe, bohaterowie tej książki mają do tej rzeczywistości stosunek złożony i umiarkowany. PRL nie budzi miłości ani nienawiści. Czasem jedno z małżonków robi karierę polityczną, a drugie zżyma się na taki wybór. Umiarkowanie uczuć dotyczy też życia uczuciowego. Ludzie schodzą się, kochają. W miarę upływu czasu związek się wypala. Rozstają się lub trwają w związku nadal. Jak w życiu. Ile w tych opowieściach prawdy, a ile autorskiej fantazji? Z podziękowań autorki dla licznych znajomych wynika, że to oni właśnie opowiedzieli jej te historie. To nobilituje książkę. Przesuwa ją bardziej w stronę dokumentu niż serialu. ▄ W a r s z a w s k i e k l i m a t y Pocztówka ze zbiorów Rafała Bielskiego Warszawa dawniej i dzisiaj 1915 Fot. redakcja Marszałkowska róg Koszykowej 2013 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 33 A r t y k u ł 34 s p o n s o r o w a n y Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 R o c z n i c a p o w s t a n i a w G e t c i e Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 35 W a r s z a w s k i e 36 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y W a r s z a w s k i e k l i m a t y Na Senatorskiej Aleksandra Sheybal-Rostek Najstarsze warszawskie ulice powstały z prastarych traktów zewnętrznych. Ciąg ulic Świętojańska-Rynek-Nowomiejska, to w istocie fragment traktu Kraków-Czersk-Zakroczym-Toruń, wzdłuż którego narastała zabudowa za murami miejskimi. Na przedłużeniach tej drogi usytuowane zostały frety przybramne, z których, na przykład na południu, wykształciło się Krakowskie Przedmieście. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 37 W a r s z a w s k i e W jeżdzając do miasta od tej strony można było jednak ominąć rynek przedmiejski czyli fretę bernardyńską jadąc ulicą Kozią do Bramy Krakowskiej (rozebranej w 1818 r.) usytuowanej u wylotu ul. Senatorskiej. Ulica Senatorska sięga czasów średniowiecznych. Nazwa ulicy, poświadczona w połowie XVII wieku, nawiązuje do prestiżu właścicieli znajdujących się tutaj pałaców oraz rezydencji. Jako założenie urbanistyczne jest ona w całości wpisana do rejestru zabytków. Po 1945 r. zrekonstruowano na poziomie ulic u jej wylotu przebieg średniowiecznych murów obron- W epoce saskiej, na rogu Senatorskiej i Podwala była piętrowa, wolno stojąca kamieniczka ze sklepami w parterze, należąca do właścicieli sąsiedniego pałacu Branickich (wzniesiona ok. 1760 r.). Aleksandra Sheybal-Rostek – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się powojenną historią Warszawy i kolekcjonuje pocztówki dokumentujące wygląd miasta po 1945 roku, a także zbiera materiały dotyczące Liceum Krzemienieckiego w latach 1920-1939. 38 nych, został również uwidoczniony na bruku zarys Bramy Krakowskiej. Podczas badań archeologicznych w latach 1974-1979 odkryto między innymi dolne partie jej przedbramia (w tym most gotycki), które w latach 19821983 odsłonięto dokonując rekonstrukcji. Dzięki temu można sobie wyobrazić jak wyglądało to miejsce przed wiekami. Ulica Senatorska na początkowym odcinku od Podwala do Miodowej nie przypomina niestety tak niegdyś ważnego dla miasta traktu. Jej znaczenie komunikacyjne i reprezentacyjne zmalało. Obecnie Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y to tylko zaplecze dojazdowo-parkingowe placu Zamkowego. W dużym stopniu winę za ten stan rzeczy ponosi budowa Trasy W-Z, której tunel znajduje się płytko pod narożnikiem ulicy Senatorskiej i Miodowej, tam gdzie przez wieki stały kamienice. Obecnie jest tam tylko obszerny parking. W epoce saskiej, na rogu Senatorskiej i Podwala była piętrowa, wolno stojąca kamieniczka ze sklepami w parterze, należąca do właścicieli sąsiedniego pałacu Branickich (wzniesiona ok. 1760 r.). Wzdłuż ul. Senatorskiej znajdował się, natomiast, parterowy budynek stajni. Z inicjatywy właścicielki posiadłości, Izabeli Branickiej, przebudowano kamieniczkę wznosząc identyczną na rogu Senatorskiej i Miodowej (w 1782 r.) a pomiędzy nimi budując (na miejscu stajni) piętrowy łącznik. Na początku XIX w. podwyższono go do dwóch pięter, ale nowe kondygnacje były na tyle niskie, że nie przewyższyły pawilonów bocznych. W późniejszym okresie trochę go podwyższono razem z kamienicą na rogu Podwala, zaś na miejscu budynku na rogu Miodowej wzniesiono (ok 1844 r.) nową kamieniczkę (bądź też znacznie przebudowano i rozbudowano dotychczasową). Niektóre źródła podają, iż ponownie ją nadbudowano pomiędzy 1926 a 1939 rokiem. Całość niestety została zniszczona już w 1939 r., zaś po wojnie zrezygnowano z odbudowy. Kilka lat temu miasto zwróciło teren pod parkingiem przy ul. Senatorskiej przedwojennym właścicielom, a oni natomiast ziemię sprzedali. W 2011 roku wydana została decyzja o budowie budynku usługowego oraz przebudowie i nadbudowie budynku istniejącego wraz z garażem podziemnym, dojazdem i infrastrukturą na działkach przy Senatorskiej, Miodowej i Podwalu. Obszar inwestycji od zachodu sąsiaduje z Pałacem Branickich, od wschodu z Pałacem Małachowskich i Kamienicą Johna, a od południa z Pałacem Biskupów Krakowskich. Prace budowlane się jednak nie rozpoczęły. Jedno jest pewne - współczesne możliwości techniczne pozwalają na budowę nad tunelem Trasy W-Z w pobliżu skarpy. Zrozumiały niepokój mieszkańców miasta budzi, to jaki ostatecznie kształt będzie miał projektowany budynek i czy wpisze się on w zabytkowy ciąg ulicy Senatorskiej. Tak prestiżowa lokalizacja w centrum starej Warszawy każe oczekiwać społecznego zainteresowania. Obecnie Senatorska na całej swej długości to mała i senna uliczka przechodząca przez plac Teatralny, który jeszcze w latach osiemdziesiątych był wielką, pustą przestrzenią i pętlą dla autobusów. Można narzekać na stojący vis a vis Teatru Wielkiego odbudowany Pałac Jabłonowskich – ale trzeba przyznać, że zamknął on tę przestrzeń od północy nadając jej po latach kształt placu. Być może już plac Teatralny byłby pełnowartościową przestrzenią miejską, gdyby została ukończona (w latach pięćdziesiątych) budowa metra. Ówczesny plan przewidywał tu bowiem powstanie stacji. W styczniu 1952 roku przystąpiono do robót podziemnych. Szyb S-5 W a r s z a w s k i e (pl. Teatralny – ul. Kozia) o średnicy 6 metrów wykonano metodą górniczą w obudowie klinkierowej. Jego głębienie rozpoczęto 10 września 1951 r. i ukończono na głębokości 66,10 m w dniu 1 lipca 1952 r. W tym samym miesiącu przystąpiono do budowy chodników. Prace wstrzymano w grudniu z powodu napływu do wyrobiska płynnego gruntu, ale po decyzji o zmianie metod budowy we wrześniu 1953 roku na krótko je wznowiono. Po decyzji Rządu o przerwaniu prac, wyrobiska zalano wodą i zabezpieczono. W trakcie budowy pojawiły się tzw. szkody górnicze. Powierzchnia terenu osiadła znacznie i nierównomiernie, co spowodowało uszkodzenie Pałacu Pry- k l i m a t y masowskiego. Szyb znajdował się w odległości 60 m od budynku. Pierwsze pęknięcia zaobserwowano we wrześniu 1952 r. a zarysowało się wówczas skrzydło zachodnie gmachu - w odległości 80 m od szybu, a ok. 60 m od miejsca, pod którym przebiegała zachodnia sztolnia robocza. Na pałac założono wówczas 16 plomb gipsowych, które pękły po 3 tygodniach. Budynek osiadł o ok. 20-41 mm. Zanotowano również osiadanie domów w innych miejscach w rejonie budowy (nawet do 100 mm), ale nie doszło do żadnej katastrofy. Gdyby stacja metra na placu Teatralnym powstała, to miałby on szansę odzyskać przedwojenne znaczenie komunikacyjne i stać się miejscem tłumnym, pełnym ludzi nawet w weekendy. Powstałyby sklepy, cukiernie i kawiarnie które zapełniłyby się kolorowym tłumem. Nie byłoby dzisiejszej monotonii białych kołnierzyków i wielkiego parkingu na środku. Być może na plac wróciłaby też zieleń, zaś ulicą Senatorską przechadzaliby się warszawscy mieszczanie. Tymczasem nadal mamy niefunkcjonalny i niegościnny parking, położony na uboczu ważnych traktów komunikacyjnych i turystycznych, który ożywa na krótko wieczorami, gdy rozpoczyna się i kończy przedstawienie opery lub baletu. Szybko jednak zapada cisza równie nieprzyjemna jak na sąsiednim placu Piłsudskiego. ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 39 T e a t r Trębacka w kierunku Krakowskiego Przedmieścia, około 1910, Ze zbioru R. Bielskiego Zygmunt K. Jagodziński – publicysta, bronioznawca, autor kilku książek, w tym biografii Czesław Słania…, Broń kombinowana i zbytkowna XVI-XIX wieku, pierwszego słownika poświęconego rusznikarzom XIX-wiecznej Warszawy, autor licznych artykułów, projektant okładek czasopism, książek, folderów i plakatów, twórca plakiet i medali, muzyk jazzowy. 40 Trębacka salonem przedwojennej Warszawy Zygmunt K. Jagodziński Spośród najważniejszych, centralnych ulic Warszawy z pierwszej ćwierci XX wieku, będących wizytówką naszej stolicy, nie sposób pominąć Trębackiej (ongiś Trębalskiej), która wyróżniała się w sposób szczególny. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 W a r s z a w s k i e T a krótka, mająca niegdyś zaledwie 275 m ulica wiodąca od Krakowskiego Przedmieścia ku Wierzbowej, jeszcze na pocz. XIX w., była w zabudowie drewnianej. Z niewielkimi domami i kilkoma pałacami, z wybijającym się pałacem Teodora Wessla przy Krakowskim Przedmieściu, późniejszą tzw. Pocztą Saską i pałacem Sułkowskich (przekształconym na zajazd „Nowa Rydzyna” z małą salą teatralną czynną w latach 1774-1776) przy rogu z ul. Nowosenatorską, następnie przebudowany na hotel „Rzymski”), szybko zmie- niała swoje oblicze. Należy dodać, iż ostatni dom drewniany rozebrany został w czasach Królestwa Kongresowego. Jej dynamiczna przebudowa sprawiła, że powoli poczęła przeistaczać się w jedną z najbardziej reprezentacyjnych ulic na terenie dawnego śródmieścia. Potwierdziła to ówczesna prasa (z 1882r.) donosząc, iż Ulica Trębacka, która wkrótce uporządkowana i rozszerzona, stanie się bezwarunkowo jedną z najpiękniejszych w Warszawie. Nieustannie zmieniająca swoje oblicze Trębacka, jak żadna inna ulica Warszawy, przyciągała do coraz piękniejszych kamienic, licznie tu przybyłą inteligencję, oraz handlowców. Wśród nowo pobudowanych, olbrzymi niepospolitej urody dom Scheiblerów (przemysłowców łódzkich) imponująco przedstawiał się z powodu swych rozmiarów i ozdobnego frontonu. Tę kamienicę, zaprojektował wzięty wówczas architekt warszawski Edward Lilpop (1844 1911). Po rozebraniu ostatniego domu drewnianego i ostatecznym rozszerzeniu Trębackiej, w 1898 r. między Nowosenatorską (dzisiejszą Moliera), a Wierzbową - przy hotelu Rzymskim ułożono jedną z pierwszych w Warszawie nawierzchnię klinkierową - w późniejszych latach wymienioną na kostkę drewnianą, a to z racji wyciszenia ulicy, którą gości do Teatru Wielkiego dowoziły konne dorożki. Schyłek ubiegłego wieku, charakteryzował się intensywną przebudową i modernizacją tego traktu. Nieprzypadkowo też Stefan Szyller (1857 - 1933) k l i m a t y znakomity architekt warszawski, tuż przed końcem wieku począł wznosić dom dochodowy Teatrów Warszawskich przy ulicy Trębackiej 10. Po kilku latach budowy i jej rychłym zakończeniu (1902), kamienica była gotowa przyjąć nowych lokatorów. Przy tejże ulicy, otwierano elegantsze i droższe składy (sklepy). Każdy z nich słynął z dobroci i jakości posiadanych towarów. Godzi się wspomnieć choćby o niektórych. Pod nr 1, znajdował się skład cygar I. Sierakowskiego, pod nr 4, u „Ratyńskiego” kupić można było herbatę każdą. Miłośnicy biżuterii, najwybredniej- szy A. Płodowskiego, dalej perfumeria L. Lavera i sklepik z obuwiem W. Plescha. Tuż, na pierwszym piętrze, nad sklepami, mieściła się redakcja „Sceny i Sztuki” oraz „Szkoła Rysunkowa” S. Adamczewskiego. Spośród licznych magazynów, rozrzuconych po obu stronach ulicy, bez trudu trafić można było do wielu uznanych firm oferujących swoje wyroby, choćby wspomnieć A. Riepela, u którego ówczesne elegantki nabyć mogły piękne bluzki, zachwycającą bieliznę, zaś panowie paryskie krawaty, szelki, spinki i inne niezbędne drobiazgi. Obok, w firmie „Nowy Tattersall” pod nr 11, ocze- Nieustannie zmieniająca swoje oblicze Trębacka, jak żadna inna ulica Warszawy, przyciągała do coraz piękniejszych już kamienic, licznie tu przybyłą inteligencję, oraz handlowców. sze gusty zadowolić mogli u Jana Lipowskiego (wł. pracownia) w składzie pod nr 9. Także tu, znajdował się magazyn znakomitej konfekcji męskiej z wyrobami skórzanymi, laskami, angielskimi krawatami, parasolami, pledami, derami na konie, batami, stykami i innymi artykułami podróżnymi i sportowymi. Prowadził go St. Kobierzycki. Nieopodal - magazyn galanterii pod firmą „ARTICLES DE LUXE” wiele przedmiotów użytecznych oferował ze szkła i terakoty, kandelabry, zegary, lustra, figury i modne w owym okresie żardyniery. W pobliżu był także magazyn damskich kapelu- kiwały w dużym wyborze konie wierzchowe i zaprzęgowe węgierskie, a także różnorakie powozy z własnej fabryki. Nieco dalej, przy Wierzbowej pod nr 13, Trębaczewski i S-ka oferowali ciepłe palta i peleryny nieprzemakalne z fabryk angielskich, petersburskich oraz najlepszych krawców warszawskich. Na Trębackiej, przy Nowo - Senatorskiej, obok hotelu „Rydzyna”, mieścił się skład i pracownia instrumentów muzycznych W. Kruzińskiego, nagrodzony w roku 1889 medalem srebrnym. Składy win i wódek również tu, bez trudu można było. Tyle o sklepach. W roku 1898 odsłonię- Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 41 W a r s z a w s k i e ty (24 grudnia) został vis a` vis ul. Trębackiej pomnik Mickiewicza, który stanął na niewielkim placu, utworzonym z przecięcia ulic: Czystej, Nowomiodowej, Trębackiej i Nowosenatorskiej. Tak usytuowany, spełniał rolę klamry spinającej obie pierzeje ulicy, która perspektywę Trębackiej zamykała. Bliskość Ratusza (odb. w r. 1870), Teatru Wielkiego (wzniesionego w latach 1825-1833, wg proj. A. Corazziego) i niemniej ważnej ulicy Wierzbowej spowodowała, że ulica ta Jej niepowtarzalny urok, wielość doznań jakich dostarczały owe witryny sklepowe sprawiały, że coraz chętniej była odwiedzana również przez zawsze ciekawą świata gawiedź szkolną i brać studencką. REKLAMA 42 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 k l i m a t y coraz żywiej tętniąca swym odrębnym pulsem znalazła się na osi głównej miasta. Stała się ulubionym i najchętniej odwiedzanym miejscem. Jej usytuowanie, dla kupców i kamieniczników stwarzało niepowtarzalną szansę na lepsze prosperity. Stąd też, wielu przemysłowców i bogatszych mieszczan właśnie przy tej arterii zamieszkało i prowadziło własne interesy. Coraz bardziej modna i ruchliwsza, zachwycała wystrojem wystaw sklepowych, żędem ocienionych markiz. Jej niepowtarzalny urok, wielość doznań jakich dostarczały witryny sklepowe sprawiały, że coraz chętniej była odwiedzana również przez zawsze ciekawą świata gawiedź szkolną i brać studencką. Z nosami przylepionymi do szyb wystawowych z wypiekami na twarzy, młodzi ludzie poznawali to co świat oferował, bowiem innej dostępniejszej drogi do tej wiedzy nie było. Do jej ekskluzywnych magazynów, z całego niemal Królestwa, różni klienci, bez pośpiechu, dostojnie, dorożkami lub tramwajami konnymi (od ok. 1909 r. zastąpione zostały elektrycznymi) podążali. Niestety, Trębacka, jak wiele innych ulic, podzieliła los Warszawy. Legła w gruzach, grzebiąc pod nimi swój niepowtarzalny urok i styl. Po wojnie, w niewielkiej tylko części odbudowana, utraciła swoją wielkość i splendor. Dzisiaj smutna i zapomniana, pozbawiona pięknych kamienic, i tłumów, w niczym już nie przypomina dawnej świetności. ▄ T e a t r Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 43 W a r s z a w s k i e Rafał Bielski – prawnik, varsavianista, kolekcjoner varsavianów. Zastępca redaktor naczelnej „Skarpy Warszawskiej”. k l i m a t y Początek – opowieść o pokonanym mieście Rafał Bielski Restauracja Kameralna, Ul. Mikołaja Kopernika 3, Fot. Rafał Bielski 44 Chłodny, wrześniowy czwartek 1939 roku, samolot Luftwaffe przelatuje nad terenami fabryki „Škoda” na Rakowcu. Z a kilkanaście minut będzie tu miała miejsce dramatyczna uroczystość. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 W a r s z a w s k i e S tolica ustępuje. 0 12:00, gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba wraz z oficerami z komendy miasta przybywa na teren fabryki, w celu podpisania protokołu kapitulacji Warszawy… Tak rozpoczyna się Początek, film dokumentalny Krzysztofa Jaszczyńskiego i Ryszarda Mączewskiego z Fundacji „Warszawa1939. pl” oraz reżysera Andrzeja Kałuszko – twórców cieszącego się dużym zainteresowaniem filmu Przelot nad zdobytym miastem. Film pokazuje Warszawę oczami niemieckich operatorów w pierwszych dniach po kapitulacji 28 września 1939. Obraz powstał we współpracy z Domem Spotkań z Historią. Siódmego kwietnia 2013 film wyemitowała TVP Warszawa. Dokument został zmontowany z fragmentów niemieckich kronik i filmów. Niektóre z ujęć, które pokazujemy w naszym filmie były wielokrotnie wykorzystywane w filmach dokumentalnych zrealizowanych w czasie wojny w USA, czy po wojnie w Polsce, lecz zwykle były traktowane jako tło do głównej narracji filmu. Natomiast my, zdecydowaliśmy się pokazać je jako pierwszoplanowy element. Wybraliśmy ujęcia z różnych filmów i ułożyliśmy w logiczną całość. Poza tym, podobnie jak w „Przelocie…”, chcieliśmy aby w każdej chwili widz wiedział jaki fragment miasta, jaką ulice widzi na ekranie i dlatego musieliśmy poddać ten materiał obróbce – mówi Krzysztof Jaszczyński. Niektóre z kadrów są już znane publiczności, inne jedynie wąskiej grupie varsavianistów. Poza licznymi ujęciami lotniczymi, kręconymi z niskiego pułapu, będzie można zobaczyć także te nakręcone z ziemi. Wiele było prawdopodobnie realizowanych przez Niemców w celu analizy skuteczności strategii bombardowań, a k l i m a t y dziś są unikatowym świadectwem początku okupacji. Często ujęcia w oryginale trwają zaledwie kilka sekund, ale mają kapitalne znaczenie historyczne, bo są nieraz jedynym znanym zapisem, jak choćby widok dawnego Kino-Teatru „Popularny” (dzi- Film pokazuje Warszawę oczami niemieckich operatorów w pierwszych dniach po kapitulacji 28 września 1939. Obraz powstał we współpracy z Domem Spotkań z Historią. siejszy Teatr Powszechny) przy ul. Zamoyskiego, czy zbiegu ul. Zamoyskiego i al. Zielenieckiej. Dlatego takie ujęcia trzeba było wielokrotnie zwolnić, ustabilizować, bo tylko wtedy widz może dokładnie przyjrzeć się miejscu, które pokazujemy – doda- Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 45 W a r s z a w s k i e k l i m a t y Warszawa nie zapomni tych wszystkich, którzy w ciężkich dla niej dniach krwawo walczyli na frontach stolicy. Nie zapomnimy nigdy tej ofiary krwi, którą za nas przelały oddziały obrony Warszawy... KURIER WARSZAWSKI, 28 WRZEŚNIA 1939 je Andrzej Kałuszko. Od pierwszych sekund film wzbudza emocje. Obserwujemy m.in. zbombardowane kamienice przy Grójeckiej, Wolskiej, Trębackiej czy Kijowskiej. Przerażają ruiny cyrku na Ordynackiej, wypalony Teatr Wielki i zbombardowany Zamek Królewski. Nie istnieje już Gościnny Dwór i cały kwartał kamienic wokół ulic Graniczna – Królewska. Przytłacza ogrom zniszczeń. Jakość niektórych ujęć jest słabej jakości technicznej dlatego dobrze, że autorzy zadbali o identyfikację pokazywanych zdjęć. Niestety czcionka jest mało czytelna i szczególnie osoby starsze mają problem z odczytaniem nazw ulic. Moim 46 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 zadaniem – mówi Ryszard Mączewski – była identyfikacja fragmentów miasta widocznych na ujęciach. Przeważnie nie było z tym problemu, lecz w kilku przypadkach musiałem spędzić wiele godzin nad planami i fotoplanami Warszawy, aby odkryć co to za miejsce. Poza tym nie chcieliśmy stosować zbyt często stopklatek z nałożonymi nazwami ulic, aby nie przerywać ciągłości ciekawych ujęć. Dlatego trzeba było zdecydować, które ulice czy obiekty zaznaczyć na ruchomym obrazie, tak by było to czytelne dla widza i aby miał możliwość zidentyfikowania miejsc w kadrach i uzmysłowienia sobie, że prezentowane ujęcia dotyczą miejsc, które zna. Pomimo oczywistej klęski, miasto żyje. Ulice są pełne ludzi. Większość pędzi mając pochylone głowy, niektórzy sprzątają gruz. Zaczyna się poszukiwanie zaginionych. Na filmie obserwujemy próby szukania ludzi pod gruzami, pojawiają się wycinki z gazet zrozpaczonych ludzi poszukujących swoich bliskich. W drugiej połowie filmu są ujęcia o charakterze propagandowym: wymarsz obrońców Warszawy, przejęcie miasta przez Niemców, rozdawanie chleba mieszkańcom stolicy czy parada zwycięstwa. W tej części brakuje głosu lektora, który wyjaśniłby w jakim celu filmowane były te wydarzenia. Całość dokumentu wypełnia muzyka skomponowana przez Andrzeja Kałuszko. Film należy ocenić wysoko. Poza oczywistą rolą edukacyjną dokument wyzwolił wiele wspomnień. Dyskusja, która nawiązała się pomiędzy autorami a widzami pokazała jak bardzo dzieło jest poruszające. Wiele osób dzieliło się swoimi wspomnieniami z okupacji nie kryjąc łez. …. Wczorajsza premiera filmu „Początek” w TVP Warszawa wywołała wiele emocji i wzruszeń publiczności czego doświadczyliśmy z Krzysztofem Jaszczyńskim podczas rozmów z telefonującymi do studia widzami. napłynęły też setki entuzjastycznych SMS’ ów. To były dla nas wzruszające i wspaniałe chwile – wspomina Andrzej Kałuszko. ▄ W a r s z a w s k i e k l i m a t y . Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 47 H i s t o r i a Nie jest łatwo odnaleźć w warszawskich zbiorach ikonograficznych warszawskie mikrobusy. Tu, na ujęciu prawdopodobnie z późnego lata 1963 lub wiosny 1964, widzimy pomalowany w ówczesne „warszawskie” barwy mikrobus MPT na linii z Saskiej Kępy na Mokotów Warszawskie mikrobusy Daniel Nalazek Daniel Nalazek – historyk komunikacji miejskiej. Współautor monografii poświęconej warszawskim autobusom i trolejbusom. Autor artykułów o historii komunikacji trolejbusowej w Polsce. 48 k o m u n i k a c j i Trzeci dzień grudnia 1962. Tego dnia Miejskie Przedsiębiorstwo Taksówkowe zdecydowało się na uruchomienie komunikacji zbiorowej. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 H i s t o r i a O siem ośmioosobowych mikrobusów (popularnych Nysek) rozpoczęło kursowanie na regularnej trasie łączącej warszawskie dworce kolejowe, zabierając pasażerów z umieszczonych na przydworcowych postojach przystanków oznaczonych napisem „Mbus”, wysadzając ich zaś w dowolnym miejscu na trasie (przystanek, dla odróżnienia, miał nieco inne barwy niż inne tabliczki. Duże „M” na okrągłej tarczy nie było czerwone, a zielone). Kursowały owe Nyski z grubsza co 10 minut, a cena biletu w zależności od długości trasy sięgała od 2 do 8 zł. Minął miesiąc. Siódmego stycznia 1963 roku po pionierskiej linii mikrobusowej nie było już śladu… Pierwsze podejście okazało się niewypałem. Ale coś z tymi Nyskami zrobić było trzeba… I wtedy ktoś wpadł na lepszy, od pierwotnego, pomysł. Mikrobusy MPT ruszyły na kolejną stałą trasię: „Supersam – Marszałkowska – Aleje Jerozolimskie – most i aleja Poniatowskiego – Francuska – Paryska”. I to, na ówczesne warszawskie warunki, był strzał w dziesiątkę. O mikrobusach pisała prasa, uwieczniała je Polska Kronika Filmowa. Kursując po wąskich uliczkach południowego Śródmieścia i Saskiej Kępy, mikrobusy okazały… przydatne. Szesnastego czerwca 1963 nadano temu połączeniu oficjalne oznaczenie – numer 401. Tego samego dnia uruchomiono drugą mikrobusową linię: 402, która ciągiem zachodniej jezdni ulicy Patriotów połączyła końcowy przystanek k o m u n i k a c j i linii pospiesznej C w Międzylesiu z Falenicą. Informacja o tej linii przyniosła pewną ciekawostkę - opłata za przejazd, w zależności od odcinka, wynosiła od 2 do 6 zł. Prawo do bezpłatnych przejazdów przysługiwało wyłącznie dzieciom do lat 3, pod warunkiem, że… nie zajmowało osobnego miejsca siedzącego. Po niecałym roku, po śródmiejskim mikrobusie 401 nie pozostał ślad. MPT, uznało brak frekwencji za wystarczający powód do zlikwidowania linii. Linię 402 zamknięto 5 lipca 1964 tłumacząc to wydłużeniem linii pośpiesznej C do Radości. W kolejnym wcieleniu warszawskie mikrobusy wyruszyły 6 lutego 1967 r. W porozumieniu z Miejską Radą Narodową w Markach, uruchomiono linię, mającą „wspomóc”, kolejkę dojazdową do Radzymina. Na kilka lat przed likwidacją ciuchci jej śladem, na odcinku między Dworcem Wileńskim a Pustelnikiem wyruszyły dziewięciosobowe Nyski, których celem było zabranie tych pasażerów, którzy nie zdążą wsiąść do kolejki lub dostać się do autobusów PKS. Koszt podróży wyniósł z początku 10 zł od osoby. Trzy dni później powodzenie tego środka komunikacji okazało się na tyle duże, że zdecydowano o powiększeniu ilości kursów, zróżnicowano taryfę. Opłata za kurs z Wileńskiego do Drewnicy kosztowała odtąd 5 zł, do Marek 7 zł, a do Pustelnika już tylko 9. Siedemnastego lutego 1969 roku uruchomiono następną mikrobusową linię podmiejską – z Ochoty do Włoch. Pierwsza linia wspomagała kolejkę radzymińską, celem tej było wsparcie EKD/WKD. Dziesięć dni później linia ta, pierwotnie kończąca się na placu Narutowicza, została pociągnięta aż do Emilii Plater, gdyż tego zażądali niedoszli pasażerowie WKD, którym nie udało się dostać do kolejki. Do lata tego roku mikrobus zdawał się odnosić same sukcesy, a w Warszawie Nyski jeździły już do ówczesnego postoju MPT przy „Smyku” (dawny ”Cedet”). Zanim linię włochowsko-raszyńską poddano zmianom, już się ścigały kolejne marszrutki (nie bawiono się nawet w ich numerowanie): 24 lutego 1969 mikrobusy MPT połączyły rondo Waszyngtona z południowymi rejonami Saskiej Kępy, a kolejna linia przeznaczona dla studentów Politechniki ruszyła spod jej głównego gmachu do zbiegu alei Niepodległości z Narbutta. Linia do Politechniki została zlikwidowana po trzech dniach! Mikrobus sasko-kępski wytrzymał całe lato, po drodze pokierowany trasą 401 do placu Unii, choć nie na wiele mu się to zdało. Niska frekwencja – brzmiał wyrok, z datą wykonania na 4 września 1969. Wraz z końcem tego roku w niebyt odszedł też mikrobus do Raszyna, który stanowił nie nazbyt dużą konkurencję dla rozwijających się linii MZK. Nie był to jeszcze koniec prób wprowadzenia na nasze ulice mikrobusów. W latach 1972 – 1978 funkcjonował mikrobus uruchomiony na zlecenie Stołecz- nego Centrum Rehabilitacji w Konstancinie. Choć zlikwidowano go wraz z uruchomieniem linii MZK 210 jego duch ma swoistą satysfakcję – dziś jego trasę powiela dostosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych i jako jedyna docierająca do ścisłego centrum Warszawy linia 700. W latach 1973 i 1974 uruchomiono też kilka linii mikrobusów łączących warszawskie dworce kolejowe; żadna z nich nie przetrwała okresu letniego, nie będąc najwyraźniej konkurencją dla prywatnej inicjatywy taksówkowej. Począwszy od roku 1975 mikrobusy jeździły na dwóch trasach łączących Ursus z różnymi punktami Włoch, jak również na uruchomionej w tymże 1975 roku trasie prowadzącej na cmentarz komunalny na Wólce Węglowej (za przejazd płacono 7 złotych, ale dzieci trzymane na kolanach kursowały bezpłatnie). Był to jednak peryferyjny, łabędzi śpiew tego środka przewozu. Po trzech miesiącach kursowania mikrobusu na Wólkę zastąpił go autobus. Dwa lata później rosnąca konkurencja dysponującego na ówczesne czasy komfortowym taborem PKS-u, usunęła w cień najdłużej funkcjonującą warszawską marszrutkę do Pustelnika. W tym samym roku 1977 linie nocne zostały na powrót przekazane pod gestię MZK. Wreszcie w roku 1979, autobusy MZK 191 oraz 194 ostatecznie pogrzebały myśl o tym, by w Stolicy zaimplementować ten „dziwny” środek komunikacji zbiorowej. ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 49 W a r s z a w s k i e k l i m a t y Signature – Restauracja i Bar Kontakt: Signature Restaurant ul:Poznańska 15, Warszawa www.signaturerestaurant.pl tel: 022 55 38 755 [email protected] 50 N owootwarta warszawska restauracja Signature to miejsce wyjątkowe pod wieloma względami. Niezwykła jest sama lokalizacja miejsca - Poznańska 15, budynek, w którym przed wojną znajdowała się ambasada sowiecka, a później siedziba Wehrmachtu. Budynek przetrwał bombardowanie Warszawy i obecnie można tu zobaczyć znakomicie zachowane emblematy czerwonych gwiazd oraz sierpa i młota. Większą część kompleksu zajmuje jeden z najlepszych i najbardziej luksusowych hoteli warszawskich - H15 Boutique Apartments, a Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 znajdująca się na parterze Signature jego młodsza siostra swą prezencją nie odstępuje mu kroku. Pozostałe po sowietach oryginalne zdobienia to tylko część zaskakujących dekoracji. Będąc w Signature siedzimy na odrestaurowanych krzesłach Oswald z lat 50, a stoły oświetla nam zawieszony centralnie żyrandol Serga – symbol pożądania współczesnych designerów. Całości dopełniają unikalne, pochodzące z licytacji zdjęcia gwiazd - Signature ma ich całą kolekcję! Czego spodziewać się na talerzu ? Wcale nie najmniejszej poracji sma- ków, które nie odbiegają od wysoko ustawionej poprzeczki wnętrza Signature. Autorska i nowoczesna kuchnia skierowana jest do osób, które lubią przełamania kulinarnej rutyny. Specjalność Signature to rozpływająca się w ustach Cielęcina Marsala oraz desery, choć tak naprawdę warto spróbować całej karty. Ceny: 30 – 40 pln przystawka, 30 – 80pln danie główne, 22- 27pln deser. Część barowa i niezwykłe - oszklone Patio zapraszają na mniej formalne spotkania przy lunchu (37pln,dwa dania i lampka wina), kawie lub drinku. ▄ W a r s z a w s k i e k l i m a t y Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 51 S k a r p a Jacek Dehnel – poeta, tłumacz, prozaik, malarz. Laureat licznych konkursów poetyckich. Publikował m.in. w „Studium”, „Akcencie”, „Tytule”. Prowadził program kulturalny „ŁOSssKOT” w Telewizji Publicznej. Jest felietonistą portalu Wirtualna Polska i „Polityki”. W 2007 roku został laureatem Paszportu Polityki w kategorii literatura. W 2009 roku nominowany do Nagrody Nike. 52 l i t e r a c k a Kozackie narzeczone Jacek Dehnel Wszyscy są jak z obrazka – czternastu kawalerzystów w równym ordynku, trębacz na samym końcu, jak należy; z boku, przy samej krawędzi kadru, pop z trybularzem, jak wycięty z ikony. Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 S k a r p a B l i t e r a c k a liżej kondukt: trumna, nakryta wzorzystym materiałem, spod którego wygląda twarz młodego mężczyzny w otoku białych róż – tak wielkich, że muszą być z pewnością sztuczne, zwłaszcza o tej porze roku, której bezbarwność widać nawet na czarno-białym zdjęciu. Wokół trumny, niesionej na długich pasach – czterej towarzysze, w mundurach, tyle, że bez czapek, które zdję- li czy to z szacunku dla zmarłego i samej śmierci, czy dlatego, że się zmachali. Policzki mają rumiane, czerwone od wysiłku, a czoło tego stojącego najbardziej z prawej, musi być spocone, bo światło kładzie się na nim plamą zbyt jasną, by było inaczej. Jeszcze dalej wianuszek najbliższych: ostrzyżony na krótko chłopiec, młodzian, dwie kobiety na czarno, dwie młode w białych chustach. Muszą czuć na karkach ciepłe oddechy koni, muszą słyszeć ich parskanie tuż za uchem. Za nimi jest rzeka – Wołga? Don? – jej łagodne zakole, na brzegu szereg miejscowych, jak długa, czarna wycinanka na tle szarej toni. Rachityczny most, po drugiej stronie płoty, obejścia, jakaś fabryka z kominem. Nie znam nazwy miasteczka ani numeru regimentu – może to Kozacy w carskich mundurach, a może nie. Zdjęcie w formacie pocztówkowym, doklejone do kartonika bez nazwy atelier, bez jakichkolwiek podpisów. Na aukcjach internetowych, w pudłach handlarzy na targach staroci takich zdjęć jest multum: wyrwane kawałki rzeczywistości bez opowieści, bez kontekstu. Ale to akurat przyszło do mnie z historią. Jest Polak, zesłany na wschód, jest sicz bez nazwy, gdzie pomieszkiwał i skąd wziął sobie żonę, Kozaczkę, która urodziła mu przynajmniej trójkę dzieci. Jest data powrotu: 1923 rok, ładnych parę lat po tym pogrzebie. Polak umiera gdzieś przy granicy, a żona z młodszymi dziećmi jedzie do kraju, którego nie zna, bo mąż tak sobie zażyczył. Nigdy nie nauczy się polskiego, po drugiej wojnie NKWD będzie próbowało zabrać ją ciupasem na Wschód, ale jakoś się od tego wykręci. Wszystkiego dowiaduję się w kawiarni od jej wnuczki, która postanowiła mi sprezentować plik starych fotografii. Jeszcze dalej wianuszek najbliższych: ostrzyżony na krótko chłopiec, młodzian, dwie kobiety na czarno, dwie młode w białych chustach. Muszą czuć na karkach ciepłe oddechy koni, muszą słyszeć ich parskanie tuż za uchem. Dwie młode dziewczyny w białych chustach na głowie były przyjaciółkami tej, która poślubiła Polaka. Obie kochały się w tym samym mężczyźnie, obie z wzajemnością, obie uważały go za swojego narzeczonego, i obie go w końcu, w obliczu tego nierozwiązywalnego dylematu, otruły. Leży teraz, w otoku białych róż, w trumnie kolebiącej się na długich pasach. ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 53 O b o k Grażyna Raj – wieloletnia redaktorka Wydawnictwa DiG. Ma w swoim dorobku redaktorskim sporo książek z zakresu varsavianistyki i historii sztuki. Prowadziła również zajęcia z edytorstwa na UW. n a s Pokorna i okolice Grażyna Raj Ta niewielka dziś uliczka, która łączy Stawki z Inflancką, to jedyny ślad znanej od 1770 roku ulicy, docierającej aż w pobliże Cytadeli. Jeszcze na początku XX wieku jako przedłużenie Nalewek za placem Muranowskim była częścią traktu wiodącego przez tory kolejowe na Żoliborz. 54 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 O b o k W latach trzydziestych znaczenie ulicy zmalało, łączyła już tylko plac Muranowski z Inflancką. Jej funkcję przejął wiadukt wybudowany w ciągu ulicy Bonifraterskiej, oddany do użytku w 1937 roku. W czasie wojny Pokorna, włączona w granice getta, w 1943 roku została doszczętnie zniszczona. Na prawo od Pokornej, między nieistniejącą dziś ulicą Rakowską a Bonifraterską, mieściła się zajezdnia tramwajowa Muranów. To na jej miejscu wyrósł, zbudowany w latach 1973– 1975, jeden z pierwszych w Warszawie drapaczy chmur — Intraco I (138 metrów, 39 pięter). Przestrzeń między Intraco a Pokorną po 2007 roku zaczęły zapełniać nowe inwestycje. U zbiegu Stawek i Pokornej powstały TRIO Apartamenty (Stawki 2a), ukończone w 2010 roku, z wydłużonymi oknami, ciekawą elewacją i charakterystyczną trójkątną wieżą, z której rozciąga się imponujący widok w kierunku centrum Warszawy. Dalej, już przy samej Pokornej, powstają Apartamenty Murano (Pokorna 2), nie bez przyczyny nawiązujące w nazwie do barokowego XVII–wiecznego pałacu Murano Józefa Bellottiego, który stał w tym właśnie miejscu, a jego ruiny na stałe zniknęły z mapy Warszawy w 1900 roku. Osiedle jest dziełem architektów z krakowskiej pracowni DDJM. Część nowych domów ze szklaną wieżą u zbiegu Pokornej ze Stawkami nawiązuje stylowo do tradycji Bauhausu, dalej w kierunku Inflanckiej budynki, obłożone pia- n a s skowcem, przypominają warszawski MDM. I tak na naszych oczach odradza się zapomniana Pokorna. Skrzyżowanie z Inflancką w 2012 roku zastąpiło rondo. Planuje się przebicie ulicy aż do Słomińskiego, by umożliwić dojazd do biurowców budowanych przez HB Reavis Group w miejscu zajezdni autobusowej Inflancka. Ulica jak dawniej poprowadzi na Żoliborz. ▄ Fot. Grażyna Raj Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 55 W a r s z a w s k i e k l i m a t y Jej pierwszy bal Stanisław Ledóchowski Kiedy w połowie stycznia 1945 roku ostatni żołnierze Wehrmachtu opuszczali Warszawę, nad pozostawionym morzem ruin zawisł głos Stefana Starzyńskiego. N ikt nie wątpił, że z tych popiołów zmartwychwstanie Warszawa, jaką widział w przyszłości jej prezydent. Tak się wówczas czuło i myślało. Na zalegające gruzowiska wspinali się z przytroczonymi na plecach walizkami jacyś dziwni ludzie, aby po chwili pogrążyć się w głębokich rozpadlinach. To powracali do Warszawy jej mieszkańcy. Byli tak jak ich miasto nieujarzmieni. Szli pieszo, nieomal na klęczkach, chwytając otwartymi z wysiłku ustami przesycone spalenizną powietrze. Wokół panowała niczym niezmącona, przejmująca cisza… Wśród tego korowodu niedawnych wygnańców szła też moja matka, wciąż jeszcze piękna i młoda. Antoni Słonimski w poetyckiej sadze dawnej Warszawy Popiół i wiatr, pisał: Czas był piękny i piękni byli w Polsce ludzie, jeszcze stała nad nami mgła romantyczności... Mgła, która bezpowrotnie się rozwiała. Ale wtedy mama wracała nie tylko do naszego małego „państwa” na Przemysłowej, lecz także na pozostawiony grób 56 mojego ojca, poległego siódmego dnia Powstania i pochowanego w ogrodzie. Nasze posesje położone obok siebie cudem ocalały, mając już za sobą wizyty cmentarnych hien. Zasadniczy zrąb mieszkalnych wnętrz pozostał jednak nienaruszony. Moja matka w warunkach niezwykle surowych: bez wody, światła i ogrzewania, z trudem urządziła się w domowych murach, odstraszając potencjalnych rabusiów dymem z żelaznego piecyka, świadczącego, że jest, że czuwa... Po powrocie do naszego mieszkania, pierwsze kroki skierowała do fortepianu, starego Blüthnera, i przez pozbawione szyb okna popłynęły dźwięki Mazurka Dąbrowskiego... Przypomniała sobie pełną nadziei wiosnę 1944 roku, kiedy w tym samym pokoju przy otwartym oknie zagrała tę samą nutę. Na ulicy zaczęli gromadzić się przechodnie, tym bardziej zaskoczeni, że prawie cały nasz dom (dawny pensjonat „Home”), zajęty był przez Niemców na mieszkania dla umundurowanych telefonistek. Brzmi to paradoksalnie, ale dzięki temu nie byliśmy narażeni na Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 niespodziewane rewizje, schowani za plecami niemieckiej poczty. Umożliwiało to konspiracyjne spotkania z udziałem mjr. Mieczysława Bigoszewskiego ps. „Groch”, kpt. Zygmunta Netzera ps. „Kryska” i ks. prałata Henryka Hilchena. Dotkliwe zimno przerwało jednak wspomnienia, zmuszając mamę do zasłonięcia okien dyktą. Szyby były jeszcze nieosiągalne. Pewnego dnia poszła pontonowym mostem za Wisłę, aby załatwić bieżące sprawy w mieszczących się jeszcze na Pradze urzędach. Wracając, z przerażeniem spostrzegła, że drzwi naszego mieszkania są otwarte, a w ich świetle ukazała się dorodna fizylierka z falą czarnych włosów, upiętych pod futrzaną czapką z czerwoną gwiazdą. Co gorsza, miała przewieszoną przez plecy pepeszę, a przed sobą pozyskane łupy. Mama odruchowo wyrwała z jej rąk wojskową czapkę mojego ojca, porucznika 1 Pułku Szwoleżerów, i plik naszych (z moją siostrą Teresą) dziecięcych fotografii większego formatu. O ile ze stratą szwoleżerskiej czapki, fizylierka Stanisław Ledóchowski – pisarz, dziennikarz („Szpilki”, „Polityka”), satyryk, poeta, z wykształcenia historyk. Współpracował z warszawskimi kabaretami literackimi, m.in. „Szpakiem”, „Wagabundą”, „Dudkiem”, „Pod Egidą”. Jest autorem wierszy satyrycznych, powieści, książek dla dzieci, współautorem spektakli dla teatrów muzycznych. W a r s z a w s k i e Krakowskie Przedmieście, 1945, Fot. nieznany, Ze zbioru R. Bielskiego skłonna była się pogodzić, o tyle z fotografiami nie chciała się rozstać, myśląc, że to pocztówki, które idąc na Berlin, będzie wysyłać do domu. Stopniowo, początkowa wrogość ustępowała zdumiewającej w tych okolicznościach, sympatii i porozumieniu, w wyniku którego nastąpił rozejm i kompromisowy podział fotografii oraz przedwojennych jeszcze, francuskich perfum. W końcu, obie panie były ofiarami wojny i tylko jedna z nich, miała ją już za sobą. Fizylierka nie kryła przy tym zdziwienia, że moja matka mówi po rosyjsku tak pięknym językiem, jakiego ona nigdy nie słyszała. Chcąc zaspokoić ciekawość swojej niespodziewanej rozmówczyni (dajmy jej na imię Sonia), mama roztoczyła przed nią wizję Sankt Petersburga, gdzie k l i m a t y jako córka pułkownika Pawłogradzkich Huzarów (stacjonujących w Suwałkach) była pensjonariuszką Instytutu Błagonarodnych Dziewic, mieszczącego się w poklasztornych budynkach Smolnego. Patronat nad Instytutem sprawowała cesarzowa Aleksandra Fiodorowna, znana z pobożności i wielkiego serca. Cesarzowa kilkakrotnie rozmawiała z moją matką, która wyróżniała się urodą i zdolnościami, mówiąc biegle kilkoma językami. Poza tym jej ojciec był jednym z kandydatów na wielkiego koniuszego dworu. W I nstytucie panowała niezwykła atmosfera wzniosłości i serdeczności jednocześnie. Formowano nie tylko umysły, ale i charaktery, bez szowinizmu i narodowych uprzedzeń. Dla panien kończących Instytut wydawa- no pożegnalny, a zarazem wprowadzający je w życie, bal z udziałem cesarzowej i młodszych oficerów Gwardii, pochodzących z najlepszych domów. Sonia słuchała tego w niemym osłupieniu, które sięgnęło szczytu, kiedy mama wspomniała, że przy zamknięciu Instytutu nieomal otarła się o Lenina, obejmującego Smolny na siedzibę sztabu rewolucji. Ze szlachetnie urodzonymi pannami w marynarskich mundurkach, wódz proletariatu obszedł się wyjątkowo łagodnie, dzięki czemu Polki mogły powrócić do kraju. Oczarowana wizją cesarskiego balu, obiecała Sonia wysłać ze zdobytego Berlina jedną z „pocztówek”. Żadna jednak wiadomość od niej nie nadeszła. Nasze fotografie pozostały zapewne gdzieś na trakcie pochodu wielkiej armii, rozrzucone podmuchem wiatru wokół leżącej na śniegu fizylierskiej czapki. W powietrzu unosił się łagodny, ledwo wyczuwalny zapach Coco Chanel. W ostatnim przebłysku świadomości, znalazła się Sonia wśród wirujących śnieżnobiałych toalet, w ramionach błyszczącego szamerunkami huzara. Poprzez oddalające się tony wiedeńskiego walca, usłyszała ciepły głos cesarzowej: Piękną dziś suknię masz Soniu. Tylko dlaczego cesarzowa ma twarz jej matki? Potem to wszystko pokrył biały, puszysty śnieg... ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 57 T e a t r O teatrach przedwojennej Warszawy „Malickiej” i „Wielkiej Rewii” a także o najnowszych wydarzeniach. Witold Sadowy Warszawa miała przed wojną swoje ulubione teatry i ulubionych aktorów, których chętnie oglądała. I tak jak dziś ulubienicą Warszawy jest Krystyna Janda i jej Teatr „Polonia” tak w latach 30. była nią wielka aktorka Maria Malicka i Teatr Malickiej. Witold Sadowy – aktor, kronikarz polskiego teatru, autor licznych książek, w tym tak znaczącej, jak Czas, który minął, laureat prestiżowej Nagrody Specjalnego Feliksa, autor wspomnień o ludziach teatru, drukowanych na łamach „Gazety Wyborczej”, „strażnik pamięci”, jak nazwał go Jerzy Kisielewski. 58 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 T e a t r P rzez długie lata grała na scenie Teatru Narodowego. Któregoś dnia rozstała się z nim na zawsze. Otworzyła własny teatr. Mieścił się na Trakcie Królewskim. Niedaleko placu Zamkowego. Na ulicy Karowej za „Bristolem”. Od dnia otwarcia spodobał się warszawiakom. Tłumnie go odwiedzali. Bilety zdobywało się z trudem, często u „koników” grasujących przed teatrem. Jako młody chłopak widziałem w Teatrze Malickiej Trafikę Pani Generałowej oczywiście z Marią Malicką w roli tytułowej. Cieszyła się wielkim powodzeniem. Miesiącami nie schodziła z afisza. A trzeba wiedzieć, że sztukę grano codziennie a w soboty i niedziele dodatkowo popołudniówki. To samo było z Candidą Bernarda Shaw ’a, w której Maria Malicka grała Candidę, żonę pastora Morela. Była zachwycająca. Pełna ciepła i uroku. Teatr prowadził jej ówczesny mąż, gwiazdor filmowy i reżyser Zbigniew Sawan. Tworzyli przez długie lata nierozłączną parę. Byli ulubieńcami Warszawy. Oboje też grali w przedwojennych filmach. Na krótko przed wojną w roku 1939 Maria Malicka otworzyła drugą scenę pod taką sama nazwą w budynku przy ulicy Marszałkowskiej 8 gdzie dziś mieści się Teatr Rozmaitości. Pierwszą i jedyną rolę jaką zagrała w tym teatrze była Pani Bovary w sztuce Gustawa Flauberta Madame Bovary w reżyserii Zbigniewa Sawana. Potem wybuchła wojna i w teatrze tym było kino dla Niemców. Po wojnie budynek ocalał. Najpierw mieściła się tu Scena Muzyczno-Operowa, a potem teatr, który zmieniał profil i nazwy. Przechodził różne koleje. Istnieje do dzisiaj. Drugi teatr na Karowej, kilka domów za Bristolem i Teatrem Malickiej to Wielka Rewia. Teatr typowo rozrywkowy na którego scenie występowały największe gwiazdy rewii i kabaretu z Hanką Ordonówną, Zulą Pogorzelską, Mirą Zimińską, Tolą Markiewiczówną, Leną Żelichowską, Zofią Terne, Dorą Kalinówką, Lodą Halamą, Heleną Grossówną, Konradem Tomem, Fryderykiem Jarossy’m, Władysławem Walterem, Ludwikiem Sempolińskim, Aleksandrem Żabczyńskim, Kazimierzem Krukowskim, Stanisławem Sielańskim, Zizi Halamą i Feliksem Parnellem. Oglądałem ich wszystkich w wielkim spektaklu rewiowym Zjazd Gwiazd. Ale tylko w pierwszej części bo pojawili się nagle na widowni kontrolerzy i wszystkich widzów poniżej lat 18-tu wyproszono z sali. Wtedy bardzo tego przestrzegano. Dbano o moralność młodych, choć nie było tam golizny jaką spotykamy dziś na scenie. Reklamowano aktorów w kolorowych tygodnikach, przeprowadzano z nimi wywiady i interesowano się ich życiem prywatnym ale nie w taki sposób jak to ma miejsce dzisiaj. Z niesmakiem obejrzałem niedawno na jednym z kanałów TV rozmowę jaką prowadził red. Najsztub ze znakomitą aktorką Mają Ostaszewską zadając jej chamskie pytanie. Przed wojną, a nawet w czasach socjalizmu nikt by się nie ośmielił zadać takiego pytania kobiecie Niestety, czasy się zmieniły. Kindersztuba dziś nie obowiązuje. Wszystko można zeszmacić i opluć. To tak na marginesie. A wracając do Teatru Wielka Rewia to oprócz wystawianych tam rewii z wielkim przepychem, piórami, schodami i girlsami grano także komedie muzyczne, w których występowali Tola Mankiewiczówna i Aleksander Żabczyński A z najnowszych wydarzeń polecam Państwu Jako młody chłopak widziałem w Teatrze Malickiej Trafikę Pani Generałowej oczywiście z Marią Malicką w roli tytułowej. Cieszyła się wielkim powodzeniem. Miesiącami nie schodziła z afisza. świetny spektakl muzyczny Edith i Marlene oparty na tekście Evy Pataki zrealizowany przez Martę Meszaros w „Mateczniku”, w siedzibie Mazowsza w Otrębusach pod Warszawą.W roli Edith Piaf - znakomita Anna Sroka-Hryń. Nie tylko wokalnie ale także aktorsko. Śpiewa rewelacyjnie najpiękniejsze piosenki Edith Piaf.Obok niej pełna wdzięku Halinka Mlynkova jako Marlena Dietrich.Kierownictwo muzyczne spoczywa w rękach pianistów Czesława Majewskiego i Janusza Tylmana. Kolejna udana premiera w Teatrze Narodowym to Bezimienne dzieło Stanisława Witkiewicza powstałe w roku 1921.Poruszające problemy sztuki i rewolucji. Tę katastroficzną wizję o rewolucji, obojętności elit rządzących, wybuchu społecznym, zaniku człowieczeństwa i samozniszczeniu przygotował znakomiSkarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 59 T e a t r cie reżyser Jan Englert. Na czoło wykonawców wybija się rewelacyjny Grzegorz Małecki, a obok niego Jerzy Radziwiłowicz, Beata Ścibakówna, Dominika Kluznik i cała reszta zespołu. Do tego świetna scenografia Andrzeja Witkowskiego i reżyseria świateł Jacqueline Sobiszewski Wielkim wydarzeniem po piętnasto - miesięcznej przerwie spowodowanej generalnym remontem, stało się ponowne otwarcie Teatru Wielkiego w Łodzi w dniu 6 kwietnia 2013 roku pod dyrekcją Wojciecha Nowickiego i kierownictwem artystycznym Waldemara Zawodzińskiego. Na inaugurację przygotowano operę włoskiego kompozytora Gaetano Donizetti’ego ( 1797-1848) Anna Bolena z wielką Joanną Woś w partii tytułowej. To szczytowe osiągnięciem 60 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 epoki belcanta daje wykonawcom nie tylko możliwość pięknego śpiewania ale także wyrażenia emocji, szczęścia, radości, bólu i tragedii w przepięknych ariach, duetach, tercetach i kwintetach. Chociażby Anny w pierwszym akcie rozdartej wewnętrznie między posłuszeństwem wobec męża a miłością do Percy’ego czy finałowej scenie obłędu. W duetach między Anną i Seymour czy Seymour i królem, a także w tercetach: Anna, Henryk i Percy oraz w kwintetach w połowie aktu pierwszego, z pięknie brzmiącym chórem. Po entuzjastycznym prapremierowym przyjęciu w roku 1830 w Teatro Carcano w Mediolanie Anna Bolena stała się wydarzeniem na miarę światową w twórczości Donizetti’ego. Rozpoczęła triumfalny marsz po scenach opero- wych Europy i obu Ameryk. W roku 1957 Annę Bolenę wystawił Muchino Visconti w mediolańskiej „La Scali” z wielką Marią Callas (Bolena) i Giuliettą Simonato (Seymour). Wszystkie teatry operowe na całym świecie wystawiały operę Donizetti’go dla wielkich śpiewaczek. Teatr Wielki w Łodzi wystawił ją dla Joanny Woś. To nie tylko śpiewaczka wielkiej klasy ale także znakomita aktorka. Po Łucji z Lammermooru, Lukrecji Borgii i Marii Stuart, Anna Bolena jest kolejnym wielkim osiągnięciem. Premierowa publiczność przez 20 minut na stojąco wiwatowała i nagradzała oklaskami przede wszystkim Joannę Woś, a potem wszystkich wykonawców tego przedstawienia: Bernadettę Grabias jako konkurentkę Anny Giovannę Seymour, Aleksandra Teligę jako Króla Henryka VIII, Pavlo Tolstoya w roli Lorda Riccardo Percy, Olgę Maroszek jako dworzanina Smetona, skrycie kochającego się w królowej, Piotra Halickiego jako brata Anny lorda Rochefort i Mirosława Niewiadomskiego w roli sir Harleya oraz chór, balet i orkiestrę pod batutą Eraldo Salmieri’ego. A także Joannę Niesobską za znakomitą reżyserię tego przedstawienia. Nie starała się na siłę unowocześniać opery Donizetti’ego. Osadziła ją w epoce, stylizowanych kostiumach i dekoracjach oraz wprowadziła na scenę żywego konia. Dawno w operze nie doznałem takiego przeżycia. Mamy mnóstwo utalentowanych ludzi i znakomitych śpiewaków. Na bankiecie, Joannie Woś składano hołd na kolanach. ▄ A d r e s y w a r s z a w s k i e j r o z r y w k i STS, dawniej Świerczewskiego Premiera „Kiedy zapomnę”, 1966, Fot.: Fundacja Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej (dziś Solidarności) Ryszard Marek Groński Dawno ucichły już echa braw i śmiechu towarzyszące programom Studenckiego Teatru Satyryków – składankom, poetyckim montażom, pełnospektaklowym sztukom, takim chociażby jak Kochany panie Ionesvo Stanisława Tyma. Ryszard Marek Groński – pisarz, dziennikarz („Szpilki”, „Polityka”), satyryk, poeta, zwykształcenia historyk. Współpracował z warszawskimi kabaretami literackimi, m.in. „Szpakiem”, „Wagabundą”, „Dudkiem”, „Pod Egidą”. Jest autorem wierszy satyrycznych, powieści, książek dla dzieci, współautorem spektakli dla teatrów muzycznych Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 61 A d r e s y w a r s z a w s k i e j B o też STS szybko stał się instytucją, od której wyroków nie było odwołania. W przeciwieństwie do przybytków tradyc yjnej humorystyki STS stale czymś zaskakiwał i zmuszał do refleksji na aktualne tematy, określania swoich poglądów, zajęcia stanowiska w sprawach z pierwszego planu polityki i obyczaju. To STS uczył widzów, Występy na ulicy Świerczewskiego nobilitowały artystów, grali więc tam i śpiewali lubiani i cenieni – Alina Jankowska, Kalina Jędrusik, Wojciech Siemion. że czarna przegrywa, czerwona wygrywa, myślenie ma kolosalną przyszłość, w życiu zaś chodzi o to, by nam nie było wszystko jedno. Podobna agitacja, odwoływanie się do serc i sumień potwierdzała starą prawdę: satyra ma wartości edukacyjne. Może nie tylko burzyć, ale i budować ukazując sens działań. Zgoda, ideolodzy studenckiej scenki odwoływali się do takich jak oni – inteligentów, wykształciuchów. Ale poprzez nich starali się wywrzeć wpływ na masy. Wskazywali kierunek przemian i zmian, upominali się o nie. I to skutecznie, czego dowiódł polski Październik 1956 roku. Sam zaś STS powstał dwa lata wcześniej jako teatr założony przez grupę studentów warszawskich uczelni. Chcieli zaznaczyć swą obecność. To idzie młodość, tak nazwali pierwszy program, który okazał się klapą. Nie mogło być inaczej: nie mając własnych tekstów sięgnęli po repertuar estradowych szmirusów, pewniaki z Syreny i radiowych 62 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 r o z r y w k i podwieczorków. Po tym debiucie (grali w lokalu Związku Nauczycielstwa) zrozumieli, że aby zaistnieć powinni mówić o bliskich im sprawach korzystając z własnych autorów. A ci się znaleźli. Do programu Prostaczkowie pisali już później znani satyrycy: Jarosław Abramow, Andrzej Jarecki, poeta i tłumacz Witold Dąbrowski, studentka Wydziału Dziennikarstwa Agnieszka Osiecka, reżyser premier STS Jerzy Markuszewski. Autorzy związani z teatrem, który po miesiącach zabiegów i starań znalazł w końcu własną siedzibę i wystąpił z kolejnymi premierami - Konfrontacja, Czarna przegrywa, Agitka inaczej postrzegali rzeczywistość. W skeczu o dziedzicznych cechach politycznych wnuczek zapowiada babuni, że jeśli do niego zaszura, ujawni, że jest w kółku różańcowym, a wtedy wyleją ją z partii. W piosence poświęconej wizycie w Polsce belgijskiej królowej po raz pierwszy od dawna zadrwiono z prezesa Iwaszkiewicza: Poszło ją witać ludzi tysiące, Ze szkaplerzami na piersi. Jest honorowa rota husarzy, Lecz jeden facet był pierwszy. Za to, że stale jej asystował, I nosił za nią koronę, Ten postępowy twórca kultury, W nagrodę został baronem. W STS tematem wielu tekstów była oficjalna obłuda partyjnych towarzyszy. W operetce o weselu ksiądz zapewnia: Dyskrecja – oczywista, To sprawa załatwiona. Pan pewnie jest marksista? Dyskrecja zapewniona. Minister, dyrektor, Prezes i licho wie kto U mnie szuka pomocy. Towarzysz, marksista, partyjny ateista – Bo ja ślub daję w nocy… Po raz pierwszy także w studenckim teatrzyku pokazano odmienność życia dzieci nomenklaturowych rodziców. Uchylono żółtych firanek, by popatrzeć na te licytujące się przechwałkami pociechy. AURORA: Po mnie mamusia niebieskim przyjechała. Fryderyk: Kłamiesz, bo twoja mamusia zawsze czarnym przyjeżdżała. AURORA: Wcale nie, bo mamusia przyjechała tatusia, a tatusia jest niebieski. KAROL: On jest zazdrosny, bo jego tatuś przyjeżdża taksówką. DZIECI: Feee! FRYDERYK: A za taksówkę trzeba płacić, bo taksówka kosztuje, a tak to nie… Sporo uwagi twórcy STS poświęcali sprawom kultury, odwrotu od socrealizmu i zachłyśnięciu się powietrzem wolności. Występujący z recytacjami własnych wierszy Witold Dąbrowski wzywał i przestrzegał: Rówieśnicy – poeci – z nas rzadko kto Zdoła naszej dorównać największej z er. Wobec tego przepisujcie sobie dalej z Jean Cocteau, Pobłogosław wam Apollinaire. Ten sam autor w sezonie wieców poparcia dla nowego kierownictwa i solidarności z Węgrami walczącymi z czołgowym najazdem na Budapeszt, zadawał widzom pytanie: A d r e s y Towarzysze, może z was drwi To pytanie zanadto śmiałe – Towarzysze, czy w waszej krwi Nie za mało czerwonych ciałek? Jak widać STS uderzał w tony serio, apelując do tych, co nie zamierzali zastąpić, może i naiwnej z perspektywy lat ideowości, nowymi wersjami sloganów i zapewnień, jak bardzo są za Odnową. Scenka dialogowa ilustruje zachowanie przystosowawcze takiego właśnie działacza: OPAŁKIEWICZ: Towarzysze! Przeżywamy wielkie dni. Powracają na piedestał tacy ludzie jak ja, jak Brunek Jasieński i inni, mniej wybitni, ale również zasłużeni bojownicy. Pozwólcie, że wzniosę okrzyk… GŁOS ZZA SCENY: Czepia się gówno okrętu i krzyczy: płyniemy! Nowe treści programów w a r s z a w s k i e j wymogły na zespole sięganie po nowe formy wyrazu. Piosenki odwoływały się do publicystyki – przykładem Kochankowie z ulicy Kamiennej Osieckiej, Kraje dalekie Jareckiego, Zegary i Lunatyk spółki Jarecki – Lusztig. Specjalnością satyryków studenckiego teatru stały się operetki – fabuły z aktualnymi wstawkami, jak chociażby piosenką o potrzebie ateizmu: Idą kardynałowie, Święte obrazy niosą. Stoi na stosie człowiek, Pod złotą Matką Boską. Inkwizytorzy idą, Fiolety, infułaci… Drewienko na krzyż zbite, Leśną bandę prowadzi. Operetki wspomagały black outy. Chyba najgłośniejszym był ten o generale – gazrurce. Gen. Witaszewski zwracał się do publiczności: - Inteligencja nas zawiodła. r o z r y w k i Inny black out: dwóch facetów skacze na jednej nodze. - Nie narzekaj! – mówi jeden z nich – Żeby nam tylko drugiej nie podnieśli. Kolejka, zbity tłum. Ktoś pyta: - Przepraszam. Na co pan kwestuje? - A bo ja wiem? Taki teraz bałagan. Odbiegające od obowiązujących norm teksty znalazły nieszablonowych wykonawców. Gwiazdy STS to przecież Elżbieta Czyżewska, Anna Prucnal, Krystyna Sienkiewicz, Maria Chrząszcz – Jarecka. Występy na ulicy Świerczewskiego nobilitowały artystów, grali więc tam i śpiewali lubiani i cenieni – Alina Jankowska, Kalina Jędrusik, Wojciech Siemion. Reżyserem niezmiennie był Jerzy Markuszewski, męskim gwiazdorem, symbolem STS był Ryszard Pracz. Spełnioną nadzieją satyry Stanisław Tym. Publiczność premierowa… Żaden teatr nie miał tylu przyjaciół i sympatyków: Antoni Słonimski, prof. Stanisław Lorentz, Władysław Bartoszewski, Jacek Kuroń, Artur Międzyrzecki, dojeżdżający z Krakowa Piotr Skrzynecki i Stanisław Lem. A na balkonach i w tzw. fotelach, partyjni odnowiciele z kręgu „puławian” i (na ogół już byli) aparatczycy – Staszewski, Zambrowski, Hofman. Wszystkim zależało na tym, by się pokazać, uczestniczyć, komplementować zdolną i ideową młodzież. Kiedy powstawał STS stypendium studenckie wynosiło 300 złotych. Założyciele teatru dysponowali składkową sumą – 400 złotych. No i co? Okazało się, że wybrali trafną inwestycję. ▄ REKLAMA Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 63 S k a r p a l i t e r a c k a „Ależ u nas nie ma żadnych, kafelków!” czyli Warszawskie gorseciki zanikające Hanny FarynyPaszkiewicz i Zuzanny Fruby Katarzyna Komar-Michalczyk Katarzyna Komar-Michalczyk historyk sztuki, ekonomista, pracuje w Fundacji Hereditas, współpracuje z dwumiesięcznikiem „Spotkania z Zabytkami” 64 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 S k a r p a l i t e r a c k a T ypowa kamienica z lat 30. XX w.: pudełkowa bryła, przestronny hall wejściowy. Może okładzina z marmuru bądź tafle luster, płytkie schody. A na posadzce dziesiątki i setki drobnych, misternie ułożonych płytek... Sześcioi ośmioboki, kwadratowe tzw. iryski, wreszcie tytułowe gorseciki – kształtem przypominające niewymowną część damskiej garderoby. Skromne i nieefektowne, gdy pojedyncze, ożywiają się po złożeniu we wzory, kształty i kolory. Płytki posadzkowe, poza artykułem Agnieszki Partridge (Niechciane piękno. Geneza posadzek ceramicznych i okładzin ściennych z XIX i początku XX w. i ich realizacje w Krakowie, „Rocznik Krakowski”, 78: 2012), bądź wzmiankami, pomijane były w literaturze dotyczącej przedwojennej architektury i jej wystroju. Teraz doczekały się obszernego opracowania. Dr Hanna Faryna-Paszkiewicz i Zuzanna Fruba, prywatnie matka i córka, poddały eksploracji i sfotografowały dziesiątki warszawskich kamienic i willi, kawiarni, sklepów i obiektów użyteczności publicznej. Z cierpliwością pasjonatek wytropiły obiekty, w których zachowały się terakotowe „układanki”. W efekcie powstała książka-album, która prowadzi nas od wybranych realizacji w Europie (Amsterdam, Bruksela, Liège, Wiedeń, Berlin) i w Polsce (Kraków, Gdynia, Lwów, Stalowa Wola), poprzez tajniki technologii, by skupić się na warszawskich przykładach. Autorki sięgają do przedwojennych czasopism i reklam producentów płytek – wytwórni Korewy, firmy Drogo- bit, Warszawskiej Fabryki Płytek Cementowych „Lastrico”, do archiwów i katalogów opoczyńskiego potentata branży, firmy Dziewulski i Lange. Największą część książki stanowią fotografie – przed oczami przesuwają nam się wyłożone gorsecikowymi kobiercami tarasy i werandy, klatki schodowe, kuchnie, łazienki i toalety luksusowych kamienic przy al. Przyjaciół, Wilczej, Mokotowskiej, Oleandrów, skromniejszych przy Gagarina, Powązkowskiej, Ząbkowskiej, jest „Dom Wedla”, basen YMCA, gmach sądów w al. Solidarności i kościół Zbawiciela. Wprawne oko bada- czek, czułe na odcień koloru (reprezentowanego w pełnej palecie barw i ich odcieni), wzór (tych była praktycznie nieograniczona liczba – zależna tylko od wyobraźni układającej je osoby) czy tajemnicze „wizytówki” terakociarzy pozostawione na płytkach, wprowadza nas w magiczny świat ceramicznych dywanów, by za chwilę z reporterskim wyczuciem ukazać zupełnie niebajkową współczesność. Podczas niedawnego remontu przy Belwederskiej 10 usunięto jedną z ciekawszych, zdaniem autorek, posadzek. Mieszkańcy kamienic, w których badaczki tropiły gorseci- ki, nierzadko negowali istnienie płytek, po których... stąpali kilka razy dziennie. Nostalgiczny świat terakotowych mozaik szerokim strumieniem zalewa sztampa i nijakość glazury i gresu z lokalnego marketu. Dla wszystkich zajmujących się historią architektury książka Warszawskie gorseciki zanikające to lektura obowiązkowa, dla pozostałych – wskazana, aby... co jakiś czas spojrzeli pod nogi. Jak pisze Zuzanna Fruba, album powstał przez wyraz szacunku dla odchodzącego na zawsze elementu bliskiej rzeczywistości, tak powszechnego, że aż niedostrzeganego. Koniecznie spróbujmy dostrzec. ▄ Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 65 K w e s t i o n a r i u s z w a r s z a w s k i Maria Ulatowska Najważniejsze w życiu… nie będę oryginalna, najważniejsze jest zdrowie. Gdybym nie była artystką… straciłabym wiele, teraz moje życie jest po stokroć barwniejsze. Oddałabym ostatnie pieniądze na… ratowanie zdrowia i życia najbliższych. Podróże są dla mnie… poznawaniem świata, którego ciągle jestem ciekawa. Najważniejsza rola w życiu… każda chwila obecna. Moment, który zmienił moje życie… to ten, w którym na ekranie mojego komputera pojawiły się słowa: „Sosnowe dziedzictwo”. Zawsze staram się pamiętać o… ważnych datach w życiu moich najbliższych. Nigdy nie marzyłam o… skakaniu ze spadochronem. Irytuje mnie… głupota ludzka. Chamstwo, zawiść, niesłowność – och, i wiele innych ludzkich przywar. Warszawa jest jak… cytryna – jesz ją i się wykrzywiasz, ale bez niej potrawy są o wiele mniej smaczne. Warszawiacy są… przeróżni. Jak mieszkańcy innych miast. Ulubione miejsce w Warszawie… ulica Krucza. Stare Miasto i Łazienki. W Warszawie lubię… metro, które jest oczywiście niedoskonałe, „za krótkie” i zbyt długo buduje się drugą nitkę. Ale jest i bez niego już nie wyobrażam sobie naszego miasta. Najprzyjemniejsze wspomnienie związane z miastem… majowe kiermasze książki w Alejach Ujazdowskich, w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mecze piłkarskie na starym stadionie Legii, w latach sześćdziesiątych, gdy każde takie wydarzenie było świetną rozrywką, rodzinną, i gdy nikomu do głowy nie przychodziło, że na takim meczu może coś się stać tobie i twojemu dziecku. Na tle innych miast Warszawę wyróżnia… nerwowość i pospiech. Tu ludzie nie chodzą, tu wszyscy biegają, rozpychają się łokciami, pędzą przed siebie z nieprzytomnym wzrokiem. Wydaje mi się, że w innych miastach czas płynie wolniej. Być mieszkanką Warszawy…. dla mnie to wyróżnienie. Spędziłam 10 lat swojego życia poza Warszawą i brakowało mi tego miasta. Wróciłam, gdy tylko mogłam i już tu zostanę, chyba na zawsze. Gdybym była prezydentem Warszawy… postarałabym się, żeby mieszkańcy zauważyli, iż istnieją tu także takie instytucje jak biblioteki. Przeznaczyłabym więcej środków na rozwój czytelnictwa i wyposażyłabym biblioteki w odpowiednie fundusze na zakup książek oraz organizowanie spotkań autorskich. Warszawa to dla mnie… po prostu moje miejsce na ziemi. Może nie całkiem doskonałe, ale moje. W Warszawie zmieniłabym… systemy komunikacyjne. Za mało jest autobusów i tramwajów, nie każdy jeździ samochodem, a i dla samochodów brakuje miejsc, szczególnie parkingowych. Jeśli nie Warszawa to… Trójmiasto. Maria Ulatowska mieszka w Warszawie i – jak sama przyznaje – urodziła się w ubiegłym wieku. Kocha książki oraz przyrodę, zwierzęta i muzykę klasyczną. Nie znosi chamstwa, niepunktualności, niesolidności i braku poczucia humoru. Na co dzień specjalistka od prawa dewizowego, dopiero na emeryturze znalazła trochę czasu i zrealizowała swoje marzenie – napisała książkę. Na swoim koncie ma już pięć bestsellerowych powieści: „Sosnowe dziedzictwo”, „Pensjonat Sosnówka”, „Domek nad morzem”, „Przypadki pani Eustaszyny” i „Kamienica przy Kruczej”. Redaktor Naczelna: Danuta Szmit-Zawierucha Zastępca Redaktor Naczelnej: Rafał Bielski Skład i łamanie: Agnieszka Gietko Adres Redakcji: plac Hallera 5 lok. 7a, 03-464 Warszawa Kontakt: tel. 22 115 77 59; [email protected] Reklama: tel. 22 416 15 81; [email protected] Wydawca: Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o., Al. Jerozolimskie 200, 02-486 Warszawa Nakład: 12 000 egzemplarzy Projekt okładki: Agnieszka Gietko Okładka: Kolumna Zygmunta ok. 1930, fotografia ze zbiorów Rafała Bielskiego Plakat na rozkładówce: plac Zamkowy ok.1925, fotografia ze zbiorów Rafała Bielskiego Redakcja nie zwraca niezamówionych tekstów oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w publikowanych materiałach. Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń. © Wszystkie prawa zastrzeżone dla Agencji Wydawniczo-Reklamowej Skarpa Warszawska Sp. z o.o. Wszelkie kopiowanie, powielanie, tłumaczenie lub dokonywanie jakichkolwiek skrótów i przeróbek bez zgody Wydawcy zabronione. 66 Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 K w e s t i o n a r i u s z w a r s z a w s k i Skarpa Warszawska | Nr 6 (czerwiec) 2013 67