Drogi wolności - WordPress.com
Transkrypt
Drogi wolności - WordPress.com
Anatol Ulman Drogi wolności „...cnocie i wstydowi cenę ustawili...” („Odprawa...”) Na budynku bankowego marmurowej gładzi, wyglansowanej do lśnienia jak przedwojenne buty oficerskie, nocny artysta wymalował sprayem opinię „Banki gniją od środka!”. Patrzcie, pomyślałem, komuchy znieważają najlepszy z kapitalizmów! Później jednak uzmysłowiłem sobie, że myśl wzięta z wiersza Mastersa, autora nagrobków do Spoon River, więc ideologicznie w porządku. Malarze mroku paprają wszelkie czyste powierzchnie, by znieważyć starą estetykę. Przyczynkowując się do teorii graffiti (już jest taka nauka, podobnie jak istnieje od dawna sztuka wojenna) śmiem uprzejmie zauważyć, że tajni młodzi niedyplomowani plastycy paskudzą piękne przestrzenie ścian oraz murów i parkanów, gdyż widzą w tych powierzchniach fałsz czyli kłamstwo o rzeczywistości. Świat jest przecież ogólnie brudny, zapaćkany, i szkaradny, zatem jasne, nienagannie czyste przestrzenie oznaczają sztuczność i trzeba je zasmarkać, ubłocić oraz pofajdać, by one jak wszystko. Po prostu bezimienni malarze w odruchach nocnych wolności manifestują prawdę o ohydzie, osądziłem ufniarzy zgodnie z trendami sztuki współczesnej. Dlatego, cokolwiek by sądzić o plastycznych turpizmach, jakie czynią brudząc przyjemne czystości, obiektywnie dają wyraz swej absolutnie wolnej niezależności. Wszelkie zaś przejawy istnienia ducha wolnego godne są niepomalowanego szacunku. Po prostu drogi wolności biegną także przez dzikie bagna sprayu. Te „drogi wolności” pożyczyłem od Sartre’a, filozofa i pisarza, który, oglądając krasne sowieckie graffiti na rozumie Zachodu malowane, tak od swojej wolności kiedyś zgłupiał, że odrzucił nagrodę Nobla. No cóż, z wolnością, jak sam kombinował, wiąże się odpowiedzialność bytu za siebie, więc ryzyko oraz heroizm (czyż nie było heroizmem odrzucenie takiej kasy!). Człowiek wyczynia różne durnoty, skoro nie wiadomo, co robić, ani jak się oświecić, bo pewny jest jedynie mroczny sceptycyzm. A tego niezbicie dowiódł w ładnym stylu literackim sam Kierkegaard, duchowy ojczulek Sartre’a. Lecz zamiast zajmować się graffiti od strony uczonej, estetycznej i ontologicznej, do czego brakuje mi powołania oraz naukowych tytułów samodzielności (przecież to akademicka już dyscyplina), spytam rynkowo i ordynarnie: kto robi na tym szmal? No bo z pewnością nie artyści, co pracowicie graffitują, kiedy klasy pracujące zasłużenie śpią w łóżeczkach. Twórcy bohomazów, bezimienni jak wznoszący kiedyś piramidy fellachowie, teoretycznie dokładają do interesu, jako że za dzieła płaci im nikt. A spraye nabywają za gotówkę tatusiów i mamusiów. Zatem sztuka czysta? Evviva l’arte? Niby tak, a niby nie. Bo jak do tanga trzeba dwojga (co wymyślili Anglicy „It takes two for tango”), tak do graffiti niezbędny cichy, aczkolwiek wymieniany już, bohater. Pracowity napędzacz interesów firm: Auto K., Belton, Multone, Kryton, Sparvar, Buntlack. Lub innych, mniej szanownych, ale również produkujących i sprzedających ufniarzom kolorujące mazie. Widzą Państwo, jak zgrabnie wywiodłem, że winni są kapitaliści! To oni zgarniają walutę za zaświnianie i paćkanie dostojnych nieraz murów i ścian. Robią cały ten spray, który zanieczyszczająca smarkateria kupuje i nim maże, kalając ostatnie nietknięte brudem dziewicze ostępy naszej słowiańskiej cywilizacji. Gdyby się czasy były nie zmieniły, całą winę złożyć by można na plutokrację. Amerykańską zaś bez wątpienia. Według uczonych bowiem autorytetów moda na zapaćkiwanie powierzchni wzięła się i zrobiła w Stanach, gdzie młodzi wolni zafajdali pierwej nowojorskie metro, a potem wyszli z undergroundu i maznęli miasto. To zobaczywszy artyści Europy połączyli się i przenieśli sztukę ową nowoczesną, gdzie się dało. Gdyby moda wyszła z podziemnych kolejowych pałaców Moskwy, nie przyjęłaby się łatwo, przynajmniej u nas. Ale zachodnie jest piękne, choć małe. Tę niesłuszną wycieczkę przeciwko słusznemu zarabianiu pieniędzy przez rzutkich biznesmenów w ramach systemu rynkowego (ci sami uszczęśliwiają wolnych ludzi produkcją petard urywających palce i sztucznych ogni parzących głupolom gęby) przerywam z dużym żalem, boć niezmiernie dobrze jest wiedzieć, kto konkretnie jest czemuś winien. A kapitaliści bardzo biednym ludziom tu pasują. Doprawdy szkoda, że nie można ich pozwać przed sąd Historii czyli przed Nikogo. Co tam graffiti, do diabła z tym brudem. Przecież mogą leźć chodnikiem patrząc tylko na szczerby w trotuarze a nie na pofajdane mury. Niemniej nie da się uniknąć dyskusji nieprzyjemnej o drogach wolności. Czego się bowiem tknąć, okazuje się jej przejawem. Malują, bo im wolno jako realizującym się twórczo indywidualnościowym personom czyli osobom ludzkim. Detonują petardy (więc następne i bomby), bo wolno. Tłuką i biją, bo też. I gdyby nie trzymać na wodzy nierozsądku, może by wykląć wolność jako sprawcę zła różnego. Zatęsknić za porządkiem ułożonym przez ideologie i nakręcane przez nie aparaty porządkujące. Które to aparaty porządkują nie tylko czcicieli brudu, bezładu i bezprawia, ale głównie ludzi myślących samodzielnie, w tym nie tylko paskudzących nocą ściany. Jak wyleźć z dylematu? Nie wiem. Wiem natomiast, bo coraz częściej takich spotykam, że wielu jakby tęskni za porządkiem i czystością, ładem i bezpieczeństwem narzuconym. Sycyna, nr 3/1998, 22 II 1998