NW w 4 - Karolina Kuszyk

Transkrypt

NW w 4 - Karolina Kuszyk
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
32
chociaż i tu lubi czasem wywieść czytelnika w pole, jakby na
złość uciekając się do pseudopsychologii à la pisma kobiece.
Mamy tu i krasnoludka, próbującego dobrać się do Królewny
Śnieżki (opis zbłąkanej ślicznotki, która postanawia zamieszkać
pod jednym dachem z siedmioma facetami, dosłownie ociera
się o arogancję wobec tradycji literackiej), mamy babcię Czerwonego Kapturka, która okazuje się być Wilkołakiem, zaklina się
jednak – niczym alkoholik na krótko przed kolejnym piciem – że
„potrafi to kontrolować”, mamy złą wróżkę, która, ogarnięta skruchą, przyznaje przez łzy, że zsyłając na bratanicę stuletni sen,
„może jednak zareagowała trochę za ostro”.
A jednak baśnie Karen Duve to nie tylko obliczona na efekt trawestacja w stylu Hamleta popijającego tanie wino pod sklepikiem. O ich wartości czytelniczej decyduje bowiem ironiczne eksploatowanie tego, co międzyludzkie, oraz właściwa autorce Lust am
Fabulieren, pasja narratorska, dzięki której Grrrimm mimo całego
swojego postmodernistycznego ładunku pozostają baśniami –
zawieszonymi między wtedy a teraz, tu a tam, krążącymi wokół
tajemnicy, sprawiającymi, że stajemy po stronie bohaterów i choć
(niby) wiemy, że wszystko dobrze się skończy, i tak drżymy ze strachu, gdy na balu pojawia się ta zła, niezaproszona wróżka.
FRAGMENT
PRZEKŁADU:
Pełna idylla. Ze wspomnień
pewnego krasnala
I znów było już całkiem ciemno, gdy wróciliśmy do domu. Grimbold trafił na niewielką żyłę złota i orzekł, że taka żyła na pewno
musi mieć gdzieś dalszy ciąg. Kopaliśmy więc jak opętani, i co
z tego, gdy i tak się okazało, że Grimbold się mylił, jak zwykle. Zaczynam się zastanawiać, czy to naprawdę takie mądre, wybierać
zawsze na przywódcę najstarszego i najbardziej stetryczałego
z całej gromadki. Tak czy owak, wracamy do domu, przyświecamy sobie kagankami i w ich mikrym świetle nie zauważamy, że
oprócz nas w izbie jest ktoś jeszcze. Siadamy do stołu. Głodni.
– Chwila moment – mówi Bertil. – Dlaczego mój kubek jest
tylko do połowy pełen? To jakiś nowy zwyczaj, że ten, kto najciężej haruje, dostaje najmniej do picia?
A Venetianer woła: – Tam do kata! Kto skubał moją pajdę
chleba? Co za cholera…!? Zaraz, kto miał rano dyżur?
Tego ranka dyżurował Hobo, na nieszczęście dla niego, bo
gdy wracasz do domu po czternastu godzinach harówki, raczej
nie jesteś zachwycony, zastając na stole nadjedzoną kolację. Na
wszystkich talerzach czegoś brak. Na każdym czegoś innego.
Mnie ktoś skubnął kawałek skorzonery. To akurat da się przeżyć
– za skorzonerą i tak nie przepadam. Ale z talerza Helmericha
znikło pół kiszki. Jest nie na żarty wściekły.
Oczywiście Hobo zaklina się na wszystkie świętości, że niczego nie ruszał, i oczywiście ani trochę mu nie wierzymy, tylko gonimy go dookoła stołu, i zapędzamy do rogu, w którym stoją
łóżka. Tam go wreszcie dopadam, wykręcam mu rękę, a Bertil
przyciska mu głowę do materaca.
Nr 1 (248) styczeń 2013
– Odetnę mu ucho – ryczy Helmerich i już, już wyciąga nóż,
lecz w tej samej chwili odzywa się Grimbold:
– Czekajcie! Spokój! Tam ktoś leży!
Podnosi wyżej swój kaganek i oświetla siódme łóżko – to, które stoi na samym końcu, pod ścianą. W łóżku rzeczywiście ktoś
leży. Dziewczyna. Jak z obrazka, prawdziwa ślicznotka… Jakby to
powiedzieć – wszystko miała na swoim miejscu: bardzo młoda,
młodziusieńka, długie czarne włosy, skóra biała jak mleko, a usta takie, że na sam widok człowiekowi zaczynają przychodzić do głowy różne rzeczy. Delikatne białe dłonie. Od razu widać, że nigdy nie
pracowała. Ma na sobie niebieską sukienkę (…). I leży na moim
posłaniu. Bo to ja śpię w siódmym łóżku – dlatego, że najpóźniej
dołączyłem do grupy i dlatego, że łóżko pod ścianą jest najdłuższe (…). Tak czy owak, ta kretynka leży w moim łóżku i patrzy na
nas z takim przerażeniem, jakby ani przez chwilę nie przyszło jej
na myśl, że w izbie, w której stoi nakryty do kolacji stół, a przy każdym nakryciu – kubek z winem, w każdej chwili mogą pojawić się
domownicy.
Błaga nas, żebyśmy nie robili jej krzywdy, a ja przy okazji zwracam uwagę pozostałych na fakt, że mimo wszystko znaleźliśmy ją
w moim łóżku. Niestety Grimbold znowu musi koniecznie pokazać, że to on tu rządzi.
– Nie lękaj się, piękna dzieweczko – mówi trzęsącym się głosem tetryka. – U nas nic złego cię nie spotka. Ale powiedz, jak tu
trafiłaś?
Pewnie, takiego starego grzyba dziewczyna naprawdę nie ma
się co obawiać. Tak czy owak, ślicznotka opowiada, że zabłądziła
w lesie i trafiła na nasz domek. Naprawdę używa tego słowa: „domek”. To już szczyt wszystkiego. No dobra, wiemy, że olbrzymami
nie jesteśmy, a nasza chata to żaden pałac. Ale czy ona koniecznie
musi nam to jeszcze wytykać?
– Jak się nazywasz i gdzie mieszkasz, moje dziecko? – pieści się
Grimbold. (…) Dziecko mówi, że nazywa się Śnieżka. A potem
oświadcza bez mrugnięcia okiem, że jest królewną. Na co ja wybucham śmiechem, lecz pozostali zaraz gromią mnie wzrokiem. Aż
się proszą, by zaserwowała im kolejny głodny kawałek.
– Tak, królewną – ciągnie Śnieżka, wcale nie zbita z tropu, i opowiada, że macocha kazała nadwornemu myśliwemu zaprowadzić
ją do lasu i zabić. Ale myśliwego zdjęła litość i puścił ją wolno.
Szacunek! Ma dziewczyna talent do opowiadania historii.
Bickerl i Venetianer kręcą głowami, że niby tacy strasznie przejęci. Ale nie ja. Nie ze mną te numery.
– Zaraz, zaraz, czy my się czasem nie spotkaliśmy w domu
uciech Molly Weichbrodt? – pytam z głupia frant, kto wie, może zacznie gadać. Ale Śnieżka patrzy na mnie tylko tymi swoimi wielkimi jak spodki oczami, więc póki co kapituluję przed taką dawką
aktorskiego kunsztu. Grimbold odsuwa mnie na bok i dalej gada
tym swoim namaszczonym tonem:
– Wiele przeszłaś, moje dziecko. Jeśli zgodzisz się prowadzić
nam dom, prać dla nas i gotować, to możesz u nas zamieszkać
i niczego ci nie zabraknie.
Śnieżka przystaje na propozycję z wielką radością, a ja myślę,
że to przecież najlepszy dowód na to, że kłamczucha z niej jakich
mało. Chyba że zna ktoś królewnę, która bez żadnego „ale” zgadza się prać brudne koszule i spodnie siódemki facetów i żyć
z nimi pod jednym dachem?

Podobne dokumenty