bewupy na rubieży

Transkrypt

bewupy na rubieży
BEWUPY NA RUBIEŻY
2014-06-27
Na poligonie w Orzyszu zameldowało się ponad tysiąc żołnierzy z bojowymi wozami
piechoty, czołgami, śmigłowcami i samolotami F-16.
W polską przestrzeń powietrzną wtargnęły myśliwce przeciwnika. Operacja zaczepna szybko przerodziła się w regularną potyczkę. Kilkanaście
godzin później na teren Polski wkroczyły obce jednostki lądowe. Do walki z przeciwnikiem stanęła 1 Taktyczna Grupa Bojowa. „Najpierw wykryliśmy
i ostrzelaliśmy pluton rozpoznawczy. Sytuacja się skomplikowała, gdy przeciwnik dostał wsparcie artylerii i rozpoczął natarcie. Wezwaliśmy
wówczas na pomoc parę myśliwców F-16 i śmigłowce bojowe”, opowiadają żołnierze 1 Batalionu Zmechanizowanego. Przeciwnik był jednak zbyt
silny. „Musieliśmy się wycofać. Na drodze mieliśmy rzekę, więc potrzebowaliśmy wsparcia lotnictwa, żeby ją pokonać. Piloci osłaniali nas podczas
przeprawy wodnej”. Tak wyglądał początek pięciodniowego testu poligonowego dla zawiszaków. Przez pięć dni i nocy podczas ćwiczeń „Puma
2014” żołnierze 15 Brygady Zmechanizowanej zdawali egzamin z umiejętności taktycznych i ogniowych.
Wielki test
Jeszcze przed „Pumą” żołnierze 1 Batalionu przez dwa tygodnie szkolili się w polu. „To był ostatni szlif naszych możliwości. Sprawdziliśmy
taktyczne umiejętności wojska. Nie zweryfikowaliśmy tylko, jak żołnierze radzą sobie w kierowaniu ogniem. Dlatego właśnie egzaminu ogniowego
obawiam się najbardziej”, mówił na chwilę przed rozpoczęciem „Pumy 2014”, ppłk Arkadiusz Kujawa, dowódca 1 Batalionu Zmechanizowanego.
Batalion, którym dowodzi oficer, stanowił główną siłę taktycznej grupy bojowej. Zawiszaków z 1 Batalionu wzmocnili żołnierze z kompanii czołgów,
baterii przeciwlotniczej, plutonu saperów z drużyną maszyn inżynieryjnych, plutonu wysuniętych obserwatorów oraz logistyków. Ćwiczących
wspierały także dwa samoloty F-16 z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego z Krzesin, śmigłowce Mi-24 z 1 Brygady Wojsk Lądowych oraz personel
taktycznego zespołu kontroli obszaru powietrznego, czyli JTAC, który naprowadzał lotnictwo na cele naziemne. W poligonowych manewrach
żołnierze korzystali z etatowego wyposażenia batalionu – między innymi z BWP, BRDM oraz czołgów T-72.
„To dla nas bardzo ważny test. Żołnierze przygotowywali się do niego przez ostatnie dwa lata. Za nimi dziesiątki treningów. Teraz muszą dać z
siebie wszystko”, mówi ppłk Kujawa. „Dla mnie to także stres. Co prawda to tylko ćwiczenia, a nie realna walka, ale muszę pamiętać, że dowodzę
tysiącem żołnierzy. Jeżeli podejmę złe decyzje, stracę pluton albo kompanię. A na to nie mogę sobie pozwolić”, przyznaje.
„To młody dowódca. Na stanowisku jest dopiero od pięciu miesięcy, a już teraz poprowadzi ich do certyfikacji”, mówi kierownik ćwiczeń gen. bryg.
Sławomir Kowalski, dowódca 15 Brygady Zmechanizowanej. „Da radę, jest zdolny i ambitny”.
Aby poligonowe zmagania zawiszaków były bardziej realne, kierownictwo ćwiczeń zadbało o to, by egzaminowane pododdziały musiały w czasie
rzeczywistym reagować na zmieniający się plan manewrów. „Szczegółowy scenariusz ćwiczeń jest utrzymywany w tajemnicy. Tylko przez
zaskoczenie możemy sprawdzić, czy wszystkie jednostki zaangażowane w »Pumę« działają prawidłowo”, dodaje gen. bryg. Sławomir Kowalski.
Podczas ćwiczeń rolę przeciwnika taktycznej grupy bojowej odgrywali żołnierze 2 Batalionu Zmechanizowanego i zwiadowcy z kompanii
rozpoznawczej 15 Brygady.
Na pierwszy ogień woda
Najpierw żołnierze musieli pokonać przeprawę wodną, następnie odeprzeć atak przeciwnika. Do przepłynięcia rzeki wykorzystali PTS-y. Po nich do
wody ruszyły – osłaniane przez śmigłowce – bojowe wozy piechoty. „Nie ma znaczenia, czy BWP płynąłeś raz czy 20 razy. Zawsze takiemu
zadaniu towarzyszy stres”, mówi st. kpr. Janusz Gadomski, dowódca sekcji wsparcia ogniowego 1 Kompanii Zmechanizowanej, i dodaje: „Do
brzegu podjeżdżamy zwykle z dużą prędkością, ale do wody ruszamy powoli. Jeżeli brzeg jest stromy, a kierowca źle oceni kąt nachylenia, to wóz
zbyt szybko wjedzie w wodę. Wówczas maszyna może się przechylić i zanurzyć w taki sposób, że zostanie zalany mechanizm wydechowy”.
Autor: Ewa Korsak, Magdalena Kowalska-Sendek
Strona: 1
Bojowy wóz piechoty waży około 13 t. W wodzie płynie dość wolno, bo przy obrotach silnika sięgających 2 tys./min rozwija prędkość maksymalnie 7
km/h. „Zwykle włączamy trzeci bieg, bo przy większych prędkościach opór wody jest zbyt duży i maszyna mogłaby się zanurzyć”, wyjaśnia kpr.
Gadomski. Podczas przeprawy przez wodę w wozie płyną zwykle trzy osoby, czyli dowódca, kierowca i działonowy. Takie rozwiązanie stosuje się
jednak tylko w czasie pokoju. W warunkach wojennych w bewupie przebywałaby cała drużyna.
Zaraz po przeprawie do walki ruszyli artylerzyści. Ich zadaniem jest wsparcie własnych wojsk. Przeciwnika mogą razić ogniem z odległości 4 lub 5
km. „Nasza skuteczność w dużym stopniu zależy od współpracy z wysuniętymi obserwatorami. To oni podają nam gridy, czyli współrzędne celu, na
których podstawie ustawiamy moździerze”, wyjaśnia ppor. Paweł Kondraciuk, dowódca plutonu przeciwpancernego kompanii wsparcia 1 Batalionu
Zmechanizowanego. Sytuacja się skomplikowała, gdy przeciwnicy podsłuchali rozmowę radiową dowódcy z wysuniętymi obserwatorami i
namierzyli kompanię wsparcia. „W takiej sytuacji trzeba szybko zmienić swoje pozycje. Podczas ostrzału przeciwnika jeden z naszych żołnierzy
został ranny, więc musimy wezwać śmigłowiec Medevac”, opisuje ppor. Kondraciuk. Po kilku minutach na horyzoncie pojawiły się trzy śmigłowce:
medyczny Mi-8 i do osłony dwa szturmowe Mi-24.
Kolejnym etapem sprawdzianu były szkolenia ogniowe. „To najbardziej wymierna ocena wyszkolenia żołnierskiego rzemiosła. Kierowanie ogniem to
jednocześnie taktyka, manewry, umiejętne wydawanie rozkazów. Cała mądrość w tym, aby to wszystko powiązać”, wyjaśnia mjr Adam Krysiak,
zastępca dowódcy 1 Batalionu Zmechanizowanego. Kierowanie ogniem zawiszacy przećwiczyli w kilku wariantach: w obronie w dzień i w nocy oraz
za dnia w natarciu.
Bojowy egzamin zdawali żołnierze 1 i 2 Kompanii Zmechanizowanej i plutonu czołgów, przeciwlotnicy i artylerzyści. Jako pierwsze do walki
poderwały się dwa śmigłowce Mi-24, a chwilę po nich pododdziały przeciwlotnicze. Żeby zatrzymać nacierające wojsko przeciwnika, do obrony
włączyli się także żołnierze z dywizjonu artylerii samobieżnej. W sumie przez blisko godzinę ogień prowadziły bojowe wozy piechoty, czołgi T-72,
samobieżne haubice 2S1 Goździk, 120-milimetrowe moździerze, armaty przeciwlotnicze ZU-23-2 oraz piechota. „Dla żołnierzy i ich dowódców to
bardzo trudne zadanie. Chodzi o to, by wyeliminować przeciwnika w jak najkrótszym czasie i zużywając jak najmniej amunicji”, mówi mjr Piotr
Czechowicz, szef sekcji szkolenia 15 Brygady Zmechanizowanej.
Żołnierze strzelali ostrą amunicją do tarcz rozmieszczonych w różnych odległościach. Kiedy makieta opadła, cel został zniszczony. Każde trafienie
było rejestrowane przez system elektroniczny. Po wykonaniu zadania kierownictwo ćwiczeń sprawdziło liczbę trafień. To od celności ognia zależy
ocena, jaką żołnierze dostają od swoich przełożonych.
Autor: Ewa Korsak, Magdalena Kowalska-Sendek
Strona: 2

Podobne dokumenty