Martyna 3
Transkrypt
Martyna 3
Martyna 3 Rozdział 3 W którym raz na zawsze ustalimy, że kobiety są przyczyną wszelkich awarii Martyna intuicyjnie wyczuła, że nie ma sensu wołać „Hop, hop, jest tu kto?”. To była inna bajka i zupełnie inny scenariusz. Po krótkim namyśle zdecydowała, że w pierwszej kolejności zbada zawartość drzwi z prawej strony i z promiennym uśmiechem powitała widok wypasionej łazienki. Całość, rozplanowana w trójkątnym wnętrzu, emanowała odcieniami błękitu. Pod lewą ścianą, pomiędzy wijącą się roślinnością, znajdował się szereg marmurowych umywalek, a tuż za obłożonym kafelkami występem krył się elegancki kibelek. Na wprost, w miejscu, w którym ściany zbiegały się w ostry szpic, widniała ogromna kabina prysznicowa. Prawa ściana choć znane była ozdobiona kilkoma obrazami, Martynie, chwilowo nie wiązały konkretnymi nazwiskami, lecz luksusu. Dokładnie na środku marmurowa wanna. lecz po chwili Martyna skupiła dopełniały wyrastała które się z wrażenia trójkątna uśmiechnęła się na jej widok, myśl na swoim własnym wnętrzu i gwałtownie przemieściła się w stronę sedesu. „Wannę przetestuje się potem”, pomyślała. Podźwignęła się po chwili z kibelka z zamiarem dalszej penetracji pomieszczeń. Umyła szybko ręce w marmurowej umywalce i od niechcenia wsunęła do kieszeni trójkątne błękitne mydełko, które mrugało do niej maleńkimi srebrnymi gwiazdkami. Po opuszczeniu szacownego przybytku podążyła wzdłuż dyskretnie podświetlonych szaf do zachęcająco otwartych drzwi i po chwili wetknęła ciekawie głowę do eleganckiego, jasnego salonu połączonego z dużą kuchnią. Ostrożnie przestąpiła próg (licho nie śpi!) i pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, były znajdujące się pośrodku przeciwległej ściany jasne, lecz nieprzejrzyste kotary. Odrywając od nich badawcze spojrzenie, Martyna ledwie omiotła prawą część pomieszczenia, gustownie urządzoną wszelakimi sprzętami audiofila i telemaniaka. Właściciel obiektu nie zapomniał również o rozłożystej kanapie, która z daleka szeptała kusząco: „Jestem miękką, elegancką i wyjątkowo wygodną kanapą”. Mimo wszystko nasza bohaterka nie uległa kusicielce, a jej nieomylny instynkt skierował ją do części kuchennej, symbolicznie oddzielonej od salonu prostokątnym stołem otoczonym czterema krzesłami. Wszystkie szafki kuchenne błyszczały i tak też było z naczyniami w nich pochowanymi. Jej nos skierował ją w stronę ogromnej lodówki i gdy uchyliła jej podwoje niecierpliwym ruchem, z jej ust wyrwało się mimowolnie westchnienie: „Ziomuś!”. Możemy tylko interpretować, że owo westchnienie było peanem pod adresem właściciela lodówki, a teorię tę możemy oprzeć na widoku rzędów oszronionych puszek piwa, pedantycznie ułożonych na półkach. Martyna, wzruszona puszeczkę i nierzucające troską i gościnnością, wyjęła jedną ruszyła w lewą stronę, gdzie zabłąkały się się w oczy drzwi. Powstrzymując chwilowo procedurę otwierania puszki, podeszła do drzwi i uchyliła je ostrożnie. Doświadczenie kinomana podpowiadało jej, że właśnie za takimi niepozornymi drzwiami krył się zawsze amerykański zboczeniec z nożem wielkości kosy z okolic Sierpuchowa. Szczęśliwie na ścianie znalazła włącznik światła i już po chwili jej oczom ukazały się półki wypchane wszelkimi dobrami jadalnymi. Na końcu wąskiego korytarzyka widniały metalowe drzwi, zapewne prowadzące do chłodni, ale Martyna głupia nie była i zignorowała ten motyw, nazbyt często wykorzystywany w superprodukcjach jako pułapka. Wycofała się i stanęła przed kotarami, które przykuły jej uwagę, zanim jeszcze weszła do salonu. Jednym zdecydowanym ruchem odgarnęła je na boki i wpatrując się w widok za szybami, bezwiednie otworzyła browar. Pociągnęła sążnisty łyk. – Jestem w raju – szepnęła nabożnie. I faktycznie była. Po uchyleniu drzwi na taras Martyna zeszła po trzech stopniach i znalazła się na piasku, który przesypując się pomiędzy palcami stóp, ogrzewał serce wspomnieniem przeglądanych na kibelku folderów biur podróży. Plaża kończyła się jakieś sześć metrów dalej, znikając łagodnie pod lazurem wody. Woda zaś, lekko zmarszczona, rozpościerała się na przestrzeni zbliżonej rozmiarem do basenu olimpijskiego i z dwóch stron ograniczona była formacjami skalnymi, z których w rześkich kaskadach Pomimo spływały gęstniejącego mroku strumyczki. odległy koniec basenu był doskonale widoczny dzięki punktowemu oświetleniu i pochodniom powtykanym gdzieniegdzie w piach nad brzegiem. Trzecia ściana przedstawiała gaj palmowy, delikatnie szemrzący pomimo kompletnego braku wiatru. Martyna przyjrzała się ścianie i ze zdumieniem odkryła, ożywionej fototapety. To zrodziło w że to rodzaj niej słuszne podejrzenie, że całość rajskiego widoku jest sztuczną aranżacją i nawet przez moment odczuła delikatny element niepokoju. Ten zaś został po kilku sekundach rozwiany z pomocą piwa. Martyna, niewiele myśląc, opadła na pobliski leżak i nie dowierzając własnemu szczęściu, wpatrywała się w rosnące w doniczkach palmy. Porównywała rajskie widoki z samochodem Boratyńskiego, który stanowił zasadniczy element jej balkonowej panoramy. Nie da się ukryć, że obecne położenie, pomimo niedociągnięć sztucznej panoramy, zdecydowanie bardziej jej odpowiadało. Po kilku minutach błogostanu skoncentrowała spojrzenie na tarasie, który ją tu przywiódł, i dostrzegła w półmroku jasne marmurowe schody, które przyklejone do fasady, wyznaczały kierunek od tarasu w stronę pierwszego piętra, a nawet jeszcze wyżej. Niechętnie zwlókłszy się z leżaka, nasza sybarytka postanowiła spenetrować dalsze rejony tajemniczego obiektu, więc z żalem zgniatając osuszoną puszkę, porzuciła ją na piasku i podjęła żmudną wędrówkę w górę schodów. Gdy doszła do pierwszego piętra i ujrzała kolejne drzwi, postanowiła je zignorować i sumiennie podreptać dalej. Wychodziła ze słusznego założenia, że gdy wejdzie na poziom drugi, z pewnością zabraknie jej energii na poziom trzeci. Ten ostatni, trzeba to przyznać, rozczarował ją. Na całej jego trójkątnej powierzchni rozciągała się olbrzymia szklarnia i według skąpej wiedzy botanicznej Martyny najwyraźniej mieściła wszelkie znane jej gatunki roślinności. Nad gasnące niebo odseparowane od grządek jej głową widniało taflą szkła. Martyna wzruszyła ramionami i nie znajdując dalszych powodów przebywania wśród krzaków, zeszła ostrożnie po schodkach i uchyliła drzwi poziomu drugiego. Widok rozczulił ją dogłębnie i w jej duszy rozbłysły ponownie ciepłe nuty myśli zwróconych w stronę nieznajomego Ziomusia. Przed jej oczami rozpościerała się utkana ze złota i purpury sypialnia. Jej zacisze natychmiast zaczęło oddziaływać na strudzoną dziewczynę. Ogromne łoże przykryte purpurową narzutą przyciągało ją jak magnes i pewnie oddałaby się regeneracyjnej drzemce, gdyby nie widok ukrytych dyskretnie za złocistą kotarą drzwi, które niewątpliwie prowadziły do sedna zagadki. Tego nie dało się zignorować, więc Martyna, pokonując senność, zdecydowanie przeszła kilka kroków i energicznie ujęła rzeźbioną klamkę. Widok przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Zamrugała z niedowierzaniem oczami i przez długą chwilę tkwiąc w bezruchu, wpatrywała się w krajobraz widniejący za zbiegającymi się w szpic taflami szkła. Próbowała wytłumaczyć sobie, że granat oblepiający z każdej strony panoramiczne tafle jest kolejnym hologramem. Podeszła ostrożnie bliżej i głębia obrazu przyprawiła ją o zawroty głowy. Nie było wątpliwości: nieskończone barwy nieba napierały na Martynę, wzbudzając jej atawistyczną potrzebę trzymania się powierzchni globu. Tkwiła gdzieś wysoko ponad samochodem Boratyńskiego i w krótkiej, ulotnej chwili zatęskniła za Szalińskim i jego bliźniakami. Jej skołowane spojrzenie uciekło od niebieskich przestrzeni. Martyna wycofała się z niechęcią na próg pomieszczenia. – Szlag by to trafił! W niebie jestem! – powiedziała na głos z pewną odrazą. Starając się znaleźć nagrodę pocieszenia, powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu i nie znajdując niczego ekscytującego, niechętnie skupiła się na tajemniczej wygaszonej konsoli rozpościerającej się tuż pod panoramą nieba. Konsola, usłana tysiącem dziwacznych przycisków, zwieńczona była trzema wygaszonymi monitorami. Martyna parsknęła z lekceważeniem i pomyślała sobie, że mimo wszystko sytuacja idealnie pokrywa się z ze scenariuszem przyznania nagrody pocieszenia. Przyznanie nagrody pocieszenia Nagroda pocieszenia dołuje najbardziej w dzieciństwie. Martyna przeżyła to wiele razy, gdy urodziny świętowała jej siostra. Do dziś dnia pielęgnuje traumy, w których zamglona szwankującą pamięcią dłoń podaje jej maleńką czekoladkę, zaraz po tym, gdy wręczy komuś innemu ogromne pudło przewiązane czerwoną wstążką. Nagroda pocieszenia widnieje też we wspomnieniach z zawodów sportowych na koloniach nad morzem, gdy wszyscy dawno już dobiegli, a ty, dysząc, pełzniesz do mety i litościwa dłoń wręcza batonik, wcześniej wydzielając medale zwycięzcom. Niestety, nie mamy czasu na dogłębną analizę kalecznego dzieciństwa Martyny i musimy skupić się na zagadkowej elektronice, na którą nasza bohaterka spoglądała nieufnie. Jej spojrzenie przykuły monitory, więc przycupnęła na jednym z dwóch obrotowych foteli i z zadumą analizowała ich martwe ekrany. Pod każdym z nich widniał niewielki wąski otwór, nasuwający natrętne skojarzenia z dziurką od klucza. Martyna uniosła się nieco i wygmerała z kieszeni bojówek pęk srebrzystych pęk. W swej nieskończonej inteligencji odpięła łączący je brelok i dopasowała cyfry rzymskie widniejące na kluczach do cyfr arabskich, które spostrzegła na monitorach. Powtykała odpowiednio klucze, przekręciła je w lewo i po chwili usłyszała kojący szmer komputerów. Monitor z lewej strony momentalnie rozbłysnął jasnym światłem, a po chwili podążył za nim drugi. Trzeci natomiast wciąż milczał i prezentował czerń ekranu. Martyna nie dała się zwieść i walnęła mało subtelnie pięścią w obudowę. Wypróbowany sposób naprawienia sprzętu elektronicznego spodziewała się posunął sprawy do nie zadziałał dokładnie tak, jak nasza bohaterka, lecz mimo wszystko przodu. – Nie wal tak. Jemu już nic nie pomoże. – zamrugał środkowy monitor a z jego czeluści wydobył się zgrzytliwy głos. Martyna zamarła i bezwiednie drapiąc się pod lewym cyckiem pazurami prawej dłoni, cmoknęła zaskoczona. – Ty gadasz? – wyszeptała w końcu. – No gadam. A co? Mam czekać, aż łaskawie zaczniesz stukać w klawiaturę? Ja czekam już stanowczo zbyt długo, moja droga. – A na co tak czekasz? – zapytała Martyna. – Weź mnie, kuźwa, nie rozluźniaj! – żachnął się monitor. – Świat trzeba ratować, zapomniałaś? – Dobra – przerwała mu Martyna – ty weź mi najpierw powiedz, gdzie ja jestem? Powierzchnia monitora zafalowała przestarzałym wygaszaczem ekranu, na którym rozbłysło tandetne niebo upstrzone gwiazdami o żenującej rozdzielczości. Twardy dysk mielił głośno dane przez kilka minut, by ogłosić triumfalnie głosem bladego rezydenta z tropikalnej wyspy: – Serdecznie witamy na pokładzie Raju 3.14. Martyna westchnęła i chwilowo starała się nie koncentrować na traumie z dzieciństwa, w której obłąkana siostra Bogusława roztaczała przed dziećmi wizję niezbyt przytulnego raju. Siostrze raj również nie bardzo się podobał, choć z innych powodów niż Martynie. O ile Martyna była głęboko przywiązana do drobnych radości życia, w tym do swobodnego wcinania jabłek, o tyle siostrę Bogusławę niepokoiła myśl o jakichkolwiek przyjemnościach. W jej rutynie dnia nie mieścił się śmiech i uśmiech, a wizja raju pozbawionego rozsypanego w kącie pokoju grochu i stanowczych dłoni naddzierających młodociane uszy zadawała kłam jej pojmowaniu życia wiecznego. Martyna zapewne zaczepiłaby myśli dłużej na nieboszczce Bogusławie, gdyby nie lista pytań żywotnie obrotach rozum. dźgających jej pracujący na najwyższych Zebrała się w sobie, omiotła spojrzeniem szwankujący komputer, na którego obudowie pysznił się znajomy wizerunek apple’a. – Słuchaj, dlaczego ten Mac nie działa? Co się stało? – zapytała uprzejmie. Z elektronicznych trzewi trzasnął z pogłosem niehamowany śmiech, zdublowany po chwili rechotem lewego peceta. Obydwa komputery błyskały obwodami, a po chwili środkowy powiedział: – Kiedyś syn Szefa przyprowadził tu dwoje idiotów. Facet przez całe dni chlał browary i szczał do basenu. Jego plusem było to, że nieszkodliwy był. Baba była gorsza. Przylazła tu kiedyś do kokpitu i chciała koniecznie przeczytać horoskop. Siadła do Maca i zażądała danych. Mac się wnerwił i olał ją kompletnie. Baba waliła w klawiaturę, a jej długie jasne włosy przyduszały system, gdy w końcu się przychyliła i mściwie wyrwała kabel zasilający. – Wyrwała Maca? – bardziej stwierdziła niż zapytała Martyna. – Wyrwała jabłko – potwierdził ze smutkiem środkowy pecet. – I wiesz, co było najgorsze? – dodał po chwili. – Jak się syn Szefa wściekł i kazał Luckowi zwalić faceta z leżaka, a jego babę wywlec za włosy z kokpitu i w swym niezmiernym miłosierdziu wykopał ich na Ziemię, to po całej Ziemi poszła fama, że zostali wywaleni z Raju 3.14. Chodzili po wsiach i psioczyli, że zamiast obiecanego dostępu do systemu zostali wygnani z Raju za to, że durna baba wyrwała jabłko. – Chyba „zerwała” – odruchowo sprostowała Martyna. – A pies ją ganiał! – parsknął środkowy pecet. – Nie umiała nawet zapamiętać seryjnego numeru statku. Martyna milczała przez chwilę i analizowała zaktualizowaną historię wypędzenia z raju. Łechtało ją nieco wspomnienie piwa wyciąganego z tej samej lodówki, z której czerpał garściami Adam. Nasza niedoszła filozofka zatopiła się w swoich myślach i po chwili wysnuła karkołomny wniosek: Polskie piwo leży w tej lodówce od zarania czasów, a to znaczy, że nasi tu byli! Martyna bezwiednie wyszczerzyła się w stronę monitorów i poczuła, że wraca do życia. – Ty, słuchaj, a gdzie teraz jest Ziomuś, to znaczy syn Szefa? Konsola zafalowała, monitory rozbłysły i obsypały Martynę iskrami elektronicznego oburzenia. Środkowy pecet, wyraźnie obrażony, wygasił ekran i szepnął na pożegnanie: – Nie wzywaj imienia Szefa nadaremno. – Zwłaszcza teraz! – pisnął pecet z lewej. Martynie nie pozostało nic innego niż pozostawienie w spokoju zirytowanych komputerów i udanie się do sąsiedniego pokoju. Opadła na purpurowe łoże i z westchnieniem ulgi poszybowała w inny wymiar snu. Jej myśli zaprzątała przez moment konieczność sprawdzenia daty ważności browarów z lodówki, lecz niebyt po chwili odgonił wszelkie troski.