Relacje-Interpretacje Nr 2 (42) czerwiec 2016
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 2 (42) czerwiec 2016
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Lalki w roli głównej Uczniowski Kongres Kultury Osobna pora Piotra Wisły Nr 2 (42) czerwiec 2016 Muzyk – szkoła niedościgniona Ekslibris – chwila na radość życia Przypominanie Kajzara Dooble – Toon Maas, Holandia Na okładce: Noe – Walny-Teatr, Polska DUNDU tańczy z gwiazdami – DUNDU, Niemcy Dariusz Dudziak A niech to Gęś kopnie! – Teatr Animacji, Polska Yoshitsune i tysiąc kwitnących wiśni – Hitomi-za Otome Bunraku, Japonia Proj. Pavel Hubička POLA. Polska Lalka Artystyczna wystawa, Galeria Bielska BWA Krzysztof Morcinek Relacje nterpretacje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Okładka/Wkładka Lalki w roli głównej Wychowankowie bielskiego Muzyka 1 Jest kogo ścigać Rok XI nr 2 (42) czerwiec 2016 Allan Starski w Bielsku-Białej K. Morcinek Maria Trzeciak 5 Wyjść właściwą nogą Maria Trzeciak Skr zynka w y wiadowcza Bochenka 7 Pomaluśku... i z czułością Z Piotrem Wisłą rozmawiał Mirosław Bochenek Quo vadis, ex libris? 12 Czym jest ekslibris? Publikacje 26 Czytanie miasta Małgorzata Słonka Pasje 28 Regionalne miniaudytorium Małgorzata Słonka 32 36 Rozmaitości Rekomendacje E. Grabowski: ekslibris Stanisława Oczki, 1960, drzeworyt barwny. Ze zbiorów Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej P. Wisła Uczniowski Kongres Kultur y 16 Zawód filmowiec Agata Smalcerz Teatr 19 Widziałem oczy przechodnia Magdalena Legendź Literatura 23 Uwaga: proza Mirosław Bochenek 24 Zabawkowo Jerzy Pietrzak Święci Sergiusz i Bakchus, ikona Anny Makać M. Baca Krzysztof Marek Bąk Galeria / Wkładka Piotr Wisła: Osobna pora. Malarstwo Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna Lucyna Kozień Magdalena Legendź Leszek Miłoszewski Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Druk Times, Czechowice-Dziedzice Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Archiwalne numery RI dostępne na www.rok.bielsko.pl Jest kogo ścigać M a r i a Tr z e c i a k W gronie najlepszych Wśród laureatów pierwszej nagrody Międzynarodowego Konkursu Muzycznego w Genewie, niesłychanie prestiżowego, odbywającego się nieprzerwanie od 1939 roku i obejmującego wszystkie kategorie muzyczne, jest trzech Polaków. Każdy dostał na pamiątkę zwycięstwa złoty zegarek z wygrawerowaną nazwą konkursu, datą i swoim nazwiskiem. Taki sam mają najsłynniejsza hiszpańska madame Butterfly, czyli Victoria de Los Angeles, czy zwycięzcy Konkursów Chopinowskich: Martha Argerich i Maurizio Pollini... Otóż los chciał, że dwóch z tych trzech nagrodzonych Polaków skończyło bielską szkołę muzyczną, która najpierw była prywatna, potem miejska, wreszcie państwowa, a dziś nosi dumną nazwę Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych oraz nie mniej dumne imię Stanisława Moniuszki. R e l a c j e Oficjalne życiorysy muzyków, jeśli nie byli genialnymi samoukami, zazwyczaj zaczynają się od sformułowania: ...absolwent Akademii Muzycznej w mieście X. O etapie przed akademią czasem wspomina Wikipedia, czasem mówią sami muzycy, np. w rozmowie z dziennikarzem. Najczęściej informacja o szkole, którą kończyli, ląduje w przegródce „dzieciństwo i młodość”, gdzie zagląda się przede wszystkim samemu albo z kolegami z klasy. Jakby ta przegródka była mniej ważna od sukcesów, które przyszły POTEM. A przecież wszystko zaczyna się w szkole... Puzonista Roman Siwek, absolwent z 1959 roku, nagrodę zdobył w roku 1966. Przez wiele lat grał w Wielkiej Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji oraz Orkiestrze Filharmonii Narodowej jako solista, jest profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, wybitnym nauczycielem instrumentów dętych. Kontrabasista Janusz Widzyk maturę zdawał w roku 1992, a laureatem konkursu został sześć lat później. Finał Ogólnopolskiego Konkursu Orkiestr Szkolnych Szkół Muzycznych II st., Warszawa, 2015: Szkolna Orkiestra Symfoniczna Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej Archiwum ZPSM I n t e r p r e t a c j e 1 Legendarny nauczyciel Bonawentura Nancka Archiwum ZPSM ? * http://www.grajnisko.pl/ pl/rozmawiamy-z-janusz-widzyk. 2 R e l a c j e Uczniowie Bena Dziś Janusz Widzyk* jest członkiem słynnej orkiestry Filharmoników Berlińskich, kameralistą, profesorem Akademii Muzycznej w Kolonii – i pamięta lata swojej nauki w liceum Państwowej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej jako pasmo trudnego szczęścia. Trudnego, bo żeby poćwiczyć w zimnej klasie, trzeba było sobie zapalić w piecu, a szczęścia – bo mógł grać na ukochanym kontrabasie pod opieką genialnego profesora Bonawentury Nancki. Ile dawała ta opieka, niech świadczy fakt, że Widzyka i kilku jego kolegów z klasy Nancki wciągnął do swojej Gustav Mahler Jugendorchester sam Claudio Abbado. Grał w niej m.in. kontrabasista Stanisław Pająk, dziś także jeden z Filharmoników Berlińskich. Wychowankiem profesora Nancki, przez uczniów czule nazywanego Benem, jest też kontrabasista jazzowy Bronisław Suchanek, absolwent z roku 1967, od wielu lat mieszkający w Ameryce, lider Bronisław Suchanek Trio, a wcześniej członek Kwintetu Tomasza Stańki. To on w latach 80. w Szwecji konsultował z Barbarą Woźniak polski przekład Kontrabasisty Patricka Süskinda – sztuki, którą od 30 lat niezmiennie robi furorę Jerzy Stuhr (notabene też z pochodzenia bielszczanin, ale nie muzyk – kończył LO im. S. Żeromskiego). – Beno wykształcił potężną grupę muzyków, którzy dziś grają w światowych orkiestrach. Berlin, Montreal, Adelajda, Perth, Bamberg, Monachium, Winnipeg, Filharmonia Narodowa... Jego nazwisko było słynne w całej Polsce i Niemczech, gdzie prowadził kursy mistrzowskie i gdzie wielu jego absolwentów studiowało – mówi dyrektor Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej Andrzej Kucybała. Beno uczył w bielskiej szkole muzycznej 47 lat, zmarł w 2007 roku. W 2015 roku szkoła zorganizowała I Ogólnopolski Konkurs Kontrabasowy im. Bonawentury Nancki. Najważniejsza jest orkiestra Istotą pedagogicznego sukcesu profesora Nancki było wykształcenie w uczniach umiejętności pracy zespołowej. Żeby nie czuli się jak kontrabasista Süskinda – samotni i niekochani. Bowiem muzyczna kariera w Polsce rzadko bywa solowa – taka, jaką zrobili Krystian Zimerman czy Rafał Blechacz. Szkoła muzyczna II stopnia kształci przede wszystkim muzyków orkiestrowych i kameralistów, soliści stanowią zaledwie 1-2 procent każdego rocznika. – Jeśli za karierę uznać nazwisko na afiszach koncertowych na świecie, to mamy absolwentów, którzy to osiągnęli. Kilku solistów w ciągu całych 70 lat działalności szkoły i po kilku kameralistów oraz muzyków orkiestrowych z każdego rocznika. Są na tej liście nazwiska, które wywarły wpływ nie tylko na muzykę, ale nawet na historię muzyki – uważa dyrektor Andrzej Kucybała, kierujący szkołą od 35 lat i dobrze znający jej historię. – Jednak w Polsce karierą jest już praca w zawodzie, co jest trudne do osiągnięcia, więc dostanie się do dobrej orkiestry czy praca pedagogiczna są sukcesem. Moim uczniom tłumaczę: „Każdy z was ma określony talent. Jeśli stać was na to, żeby w ten talent włożyć olbrzymią pracę – stajecie na dworcu, przez który przejeżdżają ekspresy do kariery. Zatrzymują się tam na krótko. Jeśli macie szczęście, zdążycie wsiąść. Jak nie, zostajecie na peronie”. Przyjmują to z pokorą. W tym zawodzie trzeba mieć cholerne szczęście, bo często decyduje przypadek. Ponieważ zapotrzebowanie na muzyków w Polsce jest nieduże, większość wybitnych absolwentów bielskiego Muzyka – tych, którzy pozostali wybitni także na studiach – robiła i robi kariery w zagranicznych orkiestrach. Tam potrafią odpowiednio docenić poziom ich wykształcenia. W Bielsku granie w orkiestrze jest jednym z najważniejszych elementów szkolnej nauki, a sama orkiestra – oczkiem w głowie dyrektora. Wszyscy muszą w niej grać, począwszy od II klasy aż do matury. Żeby się nauczyć wzajemnego słuchania, współpracy z innymi muzykaI n t e r p r e t a c j e mi. W ciągu roku szkolnego przygotowują od pięciu do siedmiu projektów artystycznych. – Więcej niż niektóre akademickie orkiestry – cieszy się dyrektor. W tym roku mają w planach 24 kompozycje, w ciągu ostatnich 10 lat nauczyli się blisko 80, od muzyki barokowej po współczesną. Czynna znajomość tylu utworów daje młodym muzykom bezcenną w przyszłości umiejętność poruszania się w świecie muzyki symfonicznej, handicap na muzycznym rynku pracy. A póki są w szkole – przynosi nagrody. O Szkolnej Orkiestrze Symfonicznej ZPSM w Bielsku-Białej mówi się dzisiaj, że jest najlepszą w Polsce i jedną z najlepszych w Europie. Ostatni dowód to dwukrotnie I miejsce na 1. i 3. Ogólnopolskim Konkursie Orkiestr Szkolnych i kilka milionów internetowych głosów na wykonywaną przez nią suitę z Gwiezdnych wojen Johna Williamsa. – Udało nam się dopracować poziomu nieosiągalnego w innych szkołach – mówi z dumą Andrzej Kucybała. – W ostatnich konkursach jako laureaci uzyskaliśmy dwa razy więcej punktów niż orkiestry, które zajęły II miejsca. Ponoć inne szkoły muzyczne ostatnio uznały, że jest kogo ścigać. Muzyka klasyczna z przymrużeniem oka Nowym, ciekawym produktem eksportowym bielskiego ZPSM jest zespół The ThreeX, koleżeński projekt dwóch skrzypków oraz jednego pianisty i aranżera. Jacek Stolarczyk, Krzysztof Kokoszewski i Jacek Obstarczyk, wszyscy absolwenci z rocznika 2007, przyjaźnią R e l a c j e A najważniejszą cechą bielskiego Muzyka jest przywiązanie absolwentów do szkoły, co najlepiej dokumentuje ich liczny udział w odbywających się co 5 lat jubileuszach szkoły. – To szczególnie wyróżnia waszą szkołę na tle innych, ta szkoła to już znana i znacząca marka w Polsce – tak na ostatnim jubileuszu podkreślił dyrektor Departamentu Szkolnictwa Artystycznego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Wiktor Jędrzejec. się i wspólnie grają od gimnazjum. Kiedyś grali jak Pan Bóg przykazał, ale szybko ten etap minęli. Kiedy poszli na studia – ostatecznie wszyscy wylądowali na Uniwersytecie Muzycznym w Wiedniu – utworzyli Das Kleine Wien Trio. Dzisiaj nazywają się The ThreeX i uprawiają muzykę crossover, czyli łączą gatunki i style na pierwszy rzut ucha nie bardzo do siebie pasujące, oraz dodają elementy teatru, kabaretu, tańca. Świetnie się przy tym bawią. Publiczność na całym świecie (koncertowali już w Chinach, Japonii, Argentynie, Chile, Indiach, w wielu krajach europejskich) bawi się równie dobrze. Zwyciężyli w 8. Międzynarodowym Konkursie Muzyki Kameralnej w Osace w 2014 roku, są zdobywcami Menuhin Gold Prize. Brali udział w imprezie, której nazwa oddaje charakter tego, co robią – w Festiwalu Wirtuozerii i Żartu Muzycznego Fun & Classic w Nowym Sączu. Jako The ThreeX nagrali dwie płyty: The ThreeX: Un chained i MindBlowing. – Nie, chyba nie można ich z nikim porównać – zastanawia się dyrektor Kucybała. – Wypracowali sobie własny model grania muzyki klasycznej, robią własne aranżacje, dodają elementy pozamuzyczne, trochę się przy tym wygłupiają, ale to wszystko na najwyższym profesjonalnym poziomie. To nie jest chałtura! Każdy z nich może grać w najlepszej orkiestrze. Zwolenników traktowania muzyki klasycznej z lekkim przymrużeniem oka, ale na najwyższym profesjonalnym poziomie, przybywa. Nie zawsze się orientują, że to, co na scenie brzmi i wygląda lekko i przyjemnie, wymaga ciężkiej pracy, cięższej niż granie na serio. A oprócz pracy, czyli ćwiczeń muzycznych, choreograficznych i aktorskich, wymaga wyobraźni i dystansu do siebie. Bo trzeba np. przy użyciu skrzypiec oraz min i gestów z repertuaru neurotycznego Pierrota wyrazić całe cierpienie świata, tak żeby publiczność się śmiała. Albo zawadiacko przerobić kilkanaście bardzo poważnych motywów na country & western... W kwietniu bielszczanie mogli skosztować takiej muzyki w dużej dawce – The ThreeX zorganizowali w mieście trzydniowy I Festiwal Muzyki Crossover. Dyrektor Andrzej Kucybała dyryguje szkolną orkiestrą Lidia Miś I n t e r p r e t a c j e 3 Subiektywny i nieoddający należnej sprawiedliwości wszystkim zasługującym na wymienienie wybór sławnych absolwentów bielskiej szkoły muzycznej Janusz Widzyk Archiwum ZPSM Beata Przybytek Paweł Sowa Stanisław Pająk Archiwum ZPSM 4 R e l a c j e O fagociście Józefie Podleskim, absolwencie z rocznika 1953, wiadomo, że wyjechał z Narodową Orkiestrą Polskiego Radia do Australii i już nie wrócił. Śpiewaczka Alicja Hortyńska, maturzystka z 1957 roku, uczennica Ady Sari, śpiewała z sukcesami na europejskich scenach operowych i operetkowych. Kompozycje Małgorzaty Hussar, absolwentki 1969, na studiach uczennicy Henryka Mikołaja Góreckiego, były prezentowane na festiwalu Warszawska Jesień. Andrzej Zubek, pianista, dyrygent i kompozytor, twórca Wydziału Jazzu w Akademii Muzycznej w Katowicach i długoletni szef jej big-bandu (ponoć to on założył pierwszy w Bielsku zespół grający jazz) oraz perkusista Kazimierz Jonkisz, geniusz rytmu, który grał z najlepszymi na najlepszych festiwalach, a dziś uczy grać jazz – należeli do rocznika Bronisława Suchanka. Wszyscy znają te nazwiska. Skrzypek Paweł Łosakiewicz, absolwent 1966, laureat międzynarodowych konkursów skrzypcowych, solista i kameralista współpracujący z wybitnymi kompozytorami i instrumentalistami, uczestniczył m.in. w nagrywaniu muzyki Jana A.P. Kaczmarka do filmów Aimee i Jaguar oraz Washington Square. Współtworzy smyczkowy Kwartet Wilanów specjalizujący się w wykonywaniu dzieł współczesnej kameralistyki. Jest profesorem Akademii Muzycznej w Warszawie. Pierwszy oboista Sinfonii Varsovii, a wcześniej katowickiej NOSPR, Arkadiusz Krupa, absolwent 1990, nagrywa, koncertuje i uczy, m.in. umiejętności muzyka orkiestrowego, profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Aleksander Romański, pierwszy klarnecista i solista Sinfonii Varsovii, związany z tą orkiestrą od chwili zmiany jej charakteru wykonawczego z kameralnej orkiestry smyczkowej na symfoniczną. Cała grupa wybitnych muzyków orkiestrowych wykonujących ten wspaniały zawód w polskich orkiestrach symfonicznych od Katowic poprzez Kraków, Rzeszów, Lublin, Białystok, Gdańsk, Szczecin, Poznań, Wrocław, Opole, a kończąc na Warszawie. I trudno tu wymienić jakieś konkretne nazwiska, gdyż trzeba byłoby dołączyć listę składającą się z ponad 70 muzyków. Oraz wielka rzesza muzyków wykształconych w tej szkole, którzy wybrali zawód nauczycieli i pracują w wielu szkołach muzycznych w Polsce, ale także na wszystkich kontynentach. Z młodszych roczników miłośnikom jazzu nie tylko w Polsce kojarzą się nazwiska: Marcin Żupański, matura 1994, saksofonista i kompozytor; Beata Przybytek, absolwentka 1998, wokalistka; Wojciech Myrczek, absolwent 2006, wokalista; czy też Piotr Matusik, absolwent 2010, pianista, kompozytor, laureat m.in konkursu Bielskiej Zadymki Jazzowej. W sumie potężna lista nazwisk dzisiaj mocno liczących się na rynku muzyki jazzowej. Paweł i Łukasz Golcowie, absolwenci z roku 1995, zrobili w swoim czasie coś, co można nazwać oszałamiającą karierą, także w Europie i Ameryce – piosenki założonej przez nich Golec uOrkiestry znał i nucił każdy. Ponoć jedną zachwycił się prezydent George W. Bush... Krzysztof Maciejowski, matura 1984, kompozytor i aranżer, to zespoły Tricolor, Lizard i Dzień Dobry, a także nagradzana muzyka teatralna. Nie sposób nie wspomnieć o licznej grupie muzyków działających w bielskich placówkach kultury, jak chociażby Jarosław Grzybowski, absolwent 1993, aranżer, kierownik bielskiego Big-Bandu i Bielskiej Orkiestry Dętej. I n t e r p r e t a c j e Wyjść właściwą nogą Rozmowa przeprowadzona w warunkach polowych, przed próbą tria muzyczno-komediowego The ThreeX, w oczekiwaniu na wyjazd fortepianu z podziemi Bielskiego Centrum Kultury na scenę Maria Trzeciak: Gracie razem, bo się przyjaźnicie, czy odwrotnie? Jacek Stolarczyk: Zaczęliśmy grać we trzech, bo się kum- plowaliśmy i chcieliśmy coś robić razem. I wszyscy mieliśmy podobne, dość poważne podejście do muzyki. Od zawsze wiedzieliśmy, że to kiedyś będzie nasza robota, więc każdy chciał grać dobrze, być dobrym muzykiem. Na początku ja i Krzysiek graliśmy dużo rzeczy solowych, a Jacek nam akompaniował. Potem zaczęliśmy grać duety. Aż doszliśmy do grania we trójkę. Jacek Obstarczyk: Graliśmy właściwie bez przerwy. Szukaliśmy nut w bibliotece, na przerwach ćwiczyliśmy w pustych salach. W sali 318 na Lutra był stary fortepian, raz mu odpadły pedały, kiedyś struna pękła. J.S.: To był dla nas bardzo ważny instrument. J.O.: Często trzeba było uświetniać jakieś miejskie czy szkolne imprezy. Różne instytucje miały takie potrzeby i dzwoniły w tej sprawie do szkoły. Dyrektor nas wzywał i kazał grać. Dlaczego was? J.S.: Bo wiedział, że dużo gramy, jesteśmy aktywni i miał zaufanie, że nie spartolimy. Nasi profesorowie – Iwanowicz i Podrez – wypychali nas na konkursy. Dyrektor wiedział, że mamy repertuar, i faktycznie zawsze mieliśmy coś nowego. J.O.: Zdarzało się, że musiałem dzwonić do Dankowic, bo tam mieszkałem: Tato, mógłbyś mi przywieźć frak, bo potrzebuję na wieczór? R e l a c j e M a r i a Tr z e c i a k Ale to była normalna, klasyczna muzyka klasyczna. Skąd się wzięło to, co gracie dziś? J.S.: Przełom nastąpił, bo chcieliśmy grać jako trio, ale The ThreeX Archiwum zespołu brakowało nam repertuaru. Na dwoje skrzypiec i fortepian jest bardzo niewiele kompozycji. Dlatego Jacek zaczął dla nas aranżować różne utwory. Siedział na polskim i aranżował jakiś numer na wieczór. Znał nas, wiedział, co kto umie. Sprawdzaliśmy go od razu na przerwie. Gdyby nie to, musielibyśmy szukać kogoś, żeby specjalnie dla nas pisał. Na studiach współpraca rozkwitła. J.O.: Teraz, po studiach, komplikacji jest więcej, bo każ- dy z nas mieszka gdzie indziej. Ale dajemy radę. Każdy robi swoje, konsultujemy się przez Internet, a na próby się zjeżdżamy. J.S.: Praca nad nowym programem wygląda tak, że korzystamy z niezłego zaplecza, które mamy w Bielsku. The ThreeX to nie jedyne wasze zajęcie? J.O.: Każdy realizuje też własne projekty, z inną muzyką. Ja aranżuję. Jeśli nie pracuję z triem, wstaję rano, siadam przy komputerze i piszę muzykę. Jacek uczy, jest asystentem na uniwersytecie. I prowadzi biuro tria. Krzysiek robi swoje projekty klezmerskie. Wszyscy musimy ćwiczyć, nie tylko razem, ale też indywidualnie. Żeby się stawy nie zastały. J.S.: Jeśli chodzi o pracę, codzienne ćwiczenie, jesteśmy jak sportowcy. Tylko na emeryturę nie przejdziemy tak wcześnie ☹. Maria Trzeciak – dziennikarka, publicystka, redaktorka „Pełnej Kultury!” i „W Bielsku-Białej. Magazynu Samorządowego”, a także specjalistka DTP. I n t e r p r e t a c j e 5 Festiwal Muzyki Crossover: The ThreeX i Zoltan Kiss (na puzonie) Każdy występ wymaga solidnego przygotowania Paweł Sowa Dominik Gajda Przygotowujecie kolejny program. J.O.: Cały czas się pojawiają nowe pomysły... Na przykład połączenie disco polo z operą, rockiem i etno – jedyną granicą jest wyobraźnia. Nie chcemy tylko wchodzić w klimaty polityczne. Preferujemy dowcip abstrakcyjny, w stylu Monty Pythona. Nas to bawi, publiczność to bawi. Luz. Nikt się nie obraża? J.S.: Nie pamiętam jakiejś bardzo zdecydowanej kryty- ki. Chociaż po konkursie w Japonii musieliśmy się bardzo tłumaczyć, dlaczego robimy to, co robimy. Jeden juror miał wątpliwości, czy nie depczemy sacrum, jakim jest muzyka POWAŻNA. J.O.: Wolę nazwę muzyka klasyczna. W angielskim zresztą w ogóle nie ma takiego określenia – serious music. Ale rzeczywiście, w polskich filharmoniach wciąż przeważa muzyka bardzo oficjalna, właśnie poważna. Nie ma żartu. Nigel Kennedy miał opinię skandalisty, bo grał w trampkach. J.S.: W Wiedniu też wcale nie jest łatwo przepchnąć lżejsze projekty. Spośród dużych sal koncertowych jak na razie chyba tylko Konzerthaus dopuszcza rzeczy bardziej rozrywkowe, i niekoniecznie musi to być jazz. Ale świat skręca w tę stronę, ludzie czegoś takiego potrzebują, a jeśli my nie pójdziemy z duchem czasu, to wkrótce nikt nie będzie przychodził do filharmonii na poważne koncerty. Bo młodzież będzie miała przeświadczenie, że tam jest straszna nuda. A jak będzie taka muzyka jak nasza, to może przyjdą. Muzyka wam wychodzi lekka, ale pracujecie nad nią serio? J.S.: Wszystko musi być bardzo dobrze przygotowane. Jesteśmy zespołem muzyczno-komediowym. J.O.: Na warsztatach, które prowadziliśmy w Indiach i Chile, uczyliśmy młodych ludzi, że mogą robić wszystko, łączyć operę z folkiem i rockiem naraz. Tylko muszą wiedzieć, że to wymaga ciężkiej pracy. J.S.: Precyzji, dokładności, profesjonalnego podejścia. A co z aspektem kabaretowym? J.S.: Wszyscy myślą, że to wygłupy, ale być klaunem na scenie to jest poważna robota. J.O.: Wciąż się uczymy kwestii choreograficznych, te- 6 atralnych. Muzycznie płyniemy we własnej łódce, a teatralnie – musimy pytać sternika łodzi obok. Pomagają nam Katarzyna Zielonka i Adam Myrczek z Teatru Polskiego. Nagrywamy całą próbę, potem w domu analizujemy, kto wyszedł nie tą nogą... R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Pomaluśku... i z czułością Mirosław Bochenek Mirosław Bochenek: Mówią o Tobie: taki ułożony, taki uporządkowany... A wcale tak nie jest! Jesteś Polak, a mieszkasz na Argentynie, meldunek masz w Bielsku-Białej, a upierasz się, że jesteś z Rycerki. Poplątane to i tajemnicze nawet. Piotr Wisła: Ha! Opinie o mnie są różne, bo czasem by- wam tu i tam, i się narażam... Ale te o moim rzekomo upartym i skrytym charakterze są mocno przesadzone! Pewnie biorą się stąd, że nie lubię robić wokół siebie szumu i prowokować do zamieszania. A jak wiesz, każdy musi sobie dośpiewać coś na temat kogoś, żeby ciekawiej ułożył mu się w głowie ten ktoś. Pewnie nie jestem w oczach bliźnich szczególnie szalony, ale zapewniam, że nie brakuje mi dziwnych i spontanicznych pomysłów w życiu i na życie! A Rajcza i Rycerka to takie prywatne miejsca-symbole mojego przywiązania do gór, do lu- R e l a c j e Rozmowa z Piotrem Wisłą dzi z tej strony Beskidów, do rodziny. Łączą mnie z tymi miejscami konkretne przeżycia: dzieciństwo, wakacje, młodość... I – aż do dzisiaj – najwspanialsze chwile, dzięki którym wiem, co ważne, piękne, mądre. Oczywiście, mocno czuję się zżyty również z ludźmi i z okolicą, gdzie mieszkam od urodzenia, to znaczy z tym, co związane jest z ulicą Argentyna, skąd dwa kroki do lasu. Mam ciągle w pamięci Błonia, kiedy były jeszcze dwiema rozległymi łąkami przeciętymi strumieniem, gdzie wypasano krowy i owce, gdzie rzadko ktoś obcy zaglądał... Może to takie nazbyt sielskie i sentymentalne, ale W ogrodzie na Argentynie Archiwum Mirosław Bochenek – poeta, felietonista, autor tekstów piosenek. Na łamach RI zamieszczamy cykl jego rozmów z ludźmi kultury. I n t e r p r e t a c j e 7 W ulubionym towarzystwie Archiwum prywatne nie chcę się przed tym bronić. Do dzisiaj jest to spokojne miejsce, co mi sprzyja, bo lubię takie nastroje. Tutaj żyję z Oleńką, mamy swój dom z kawałkiem ogrodu. I tu mam pracownię! Od małego miałeś dryg do rysowania? A może strugałeś już coś wtedy? Kiedy do Ciebie dotarło, że wciągną Cię sztuki plastyczne? To nie od razu było takie jasne. Nie czułem się jakimś szczególnie powołanym do tych spraw dzieckiem. Tak, od najmłodszych lat interesowały mnie, ale pamiętam, że zajmowałem się rysowaniem, malunkami czy struganiem patyków w takim samym stopniu co rówieśnicy. Może tylko z nieco większym zapałem. Jak się za coś wziąłem, to mocno mnie to ciekawiło i angażowało; najczęściej traciłem wtedy poczucie czasu. Byłem chłopcem raczej skrytym, małomównym i, bardziej niż inni, zamkniętym w sobie. Najpewniej w ten sposób próbowałem radzić sobie jakoś z tym światem, pokazać, że coś mogę dać od siebie, zmienić w coś ciekawszego, mojego. Jako niezbyt pilny i zdyscyplinowany uczeń – bo droga do i ze szkoły była kręta, usłana fascynującymi zasadzkami i wyzwaniami, jak choćby korytarze w śniegu wydeptane przez dorosłych, śnieżne szlaki czy wiosenne roztopy, które oczywiście musiałem osobiście rozpoznać, a to zabierało mnóstwo czasu – w ostatniej klasie podstawówki postawiłem zatroskanych rodziców w trudnej sytuacji. Długo zastanawiali się, co ze mną dalej robić, bo ja sam nie miałem konkretnego pomysłu. W końcu Grafika z tomiku uzgodnili, dla mnie szczęśliwie, że powinienem iść po Jana Pichety dalsze nauki do bielskiego liceum plastycznego. WidoczPrzybrzeżny ocean nie jakieś talenty jednak we mnie dostrzegli. Postanowiono, a że wzbudziło to i moje zainteresowanie – tak już zostało. Kiedy Cię poznałem (ależ byliśmy wtedy młodzi!), pisałeś wiersze, kilka nawet opublikowano. Co z nimi się stało? Co stało się z P. Wisłą jako poetą? To była tylko taka krótka przygoda? 8 Intensywna, choć krótka. Dzisiaj myślę o niej raczej jako o czasie kształtowania i pielęgnowania w sobie pewnego rodzaju wrażliwości. To nie był czas stracony. R e l a c j e Roczna poczta Chciałbym napisać list z pytaniami na które znalazłem już odpowiedzi Wsadziłbym go do koperty nieba i do końca życia adresował Na pewno sprawiłoby mi to radość Taki wiszący nad całym miastem list ze swoją wielką tajemnicą Kupiłbym sobie do tego dużo światła i codziennie przemalowywał znaczek na inną okazję I tak dzisiaj na przykład chciałbym namalować na nim list z pytaniami na które znalazłem już odpowiedzi Wsadziłbym go do koperty nieba i do końca życia adresował Na pewno sprawiłoby mi to radość Taki wiszący nad całym miastem list ze swoją wielką tajemnicą To przypomnijmy sobie coś. Znalazłem ten wiersz w broszurce sprzed lat. Pamiętasz go? Całkiem pomysłowy liryk w Tobie siedział. O! Udało ci się mnie zaskoczyć. Widzę, że jesteś gruntownie do rozmowy przygotowany. I posiadasz nawet jakieś „tajne archiwum”! Ja tej broszurki, chyba sprzed 40 lat, nie mam – całkiem o niej zapomniałem. No tak, liryczny w tym moim pisaniu też bywałem... Ale w większości przypadków jednak „młody gniewny”! Jesteś góralem pełną gębą! W Twojej pracy nad grafiką komputerową wpływów góralskich, beskidzkich raczej nie widać. Ale już w rysunkach, innych pracach, tworzonych do celów mniej komercyjnych, ten swojski duch unosi się i nad dziełem, i nad odbiorcą. Przefiltrowany jest, poukładany „po twojemu”, ale jest... Ty I n t e r p r e t a c j e wciąż dyskutujesz z tradycją, ze swoją małą ojczyzną, z przodkami? Nie taką znów pełną gębą! Przecież przez lata „zmiastowiałem”, „zmieszczaniałem”. Tak, ta moja tradycja, związana z pochodzeniem rodziców, ta, którą noszę w sobie... jest bardzo ważna. Nie wypieram się tych wpływów, nie mam zamiaru z nich rezygnować, to moje fundamenty! Ale czy moje prace to dyskusja z tym wszystkim? Nazwałbym to raczej cichą, serdeczną rozmową. Robię wiele projektów tak zwanej sztuki użytkowej, bo takie mam zadanie i trzeba je wykonać. Robię rutynowo, choć sumiennie, z uwagą. Jednak w kilku, kilkunastu przypadkach udało mi się – jak sądzę – wejść w temat głębiej, wykorzystać to, co siedzi we mnie. Rzecz jasna, dało mi to i zadowolenie, i spełnienie nawet. Jesteś kojarzony z projektami, które szeroko i trwale funkcjonują w popkulturze, choćby okładka pierwszego CD Golec uOrkiestry, plakaty wielu Zadymek Jazzowych. Lubisz takie wyzwania? Lubisz pokazać, co potrafisz? Ha! Lubię, lubię! Dla takich chwil się robi, co się robi! Gdy pracowałem nad okładką do pierwszego CD braci Golców, kto przewidywał, że zrobią taką karierę? Albo Zadymka, przecież to był najpierw eksperyment, pomysł kilku ludzi bez forsy, z samymi chęciami i zapałem tylko. A dzisiaj? Festiwal na całego, ranga europejska. Nie kalkuluję z góry, co mi się opłaci, tylko biorę udział w tym, co czuję, że jest – według mnie – wartościowe, autentyczne, ma sens artystyczny. Rzadko się mylę. To moja cegiełka. Sztuka powinna być przydatna, pożyteczna. Brałem udział w kilku takich przedsięwzięciach i bardzo mnie to cieszyło, i cieszy. Po to jestem. No, właśnie. Wielu ludzi w mieście, okolicy, nawet związanych ze sztuką czy kulturą, gdy zapytam o autora, nie bardzo kojarzy Twoją osobę, nazwisko. Ale gdy pokaże się czy wymieni z nazwy jakiś Twój projekt: logo, plakat, album, okładkę, najczęstsza reakcja to: ach, znam, pamiętam! Pochwal się wreszcie tymi najbardziej trafionymi projektami! Jest tego trochę... Miłośnicy jazzu zapamiętali chyba plakaty Zadymki Jazzowej; byłem z tym festiwalem związany przez kilkanaście lat, praktycznie wykonywałem projekty wszystkiego, co się z tą imprezą kojarzy, od plakatu po bilet. Podobnie w przypadku dwóch ostatnich edycji Ilustracje z tomików wierszy Mirosław Bochenka: Irma oraz Podwórko R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 9 Scenografia (2000) i plakat (2004) Bielskiej Zadymki Jazzowej Foto Art Festivalu – wykonanie całościowej wizualizacji to moja praca. Z Bielskim Festiwalem Sztuk Wizualnych związany jestem od początku, tworzyłem plakaty kolejnych prezentacji twórczości plastyków, a zainteresowanym najbardziej chyba utkwiła w pamięci dłoń na plakacie, czyli logo imprezy. Opracowane przeze mnie obszerne wydawnictwo z okazji 70-lecia ZPAP w Bielsku-Białej też podobało się w środowisku. Przejdźmy do płyt CD i DVD... Plakat wystawy 10 R e l a c j e Półnagich, odwróconych do siebie plecami i grających przy tym na instrumentach braci Golców kojarzy każdy ich sympatyk – to było mocne wejście. Lubię współpracować z muzykami, bo sam lubię słuchać muzyki. Beata Przybytek czy Beata Bednarz okładki swoich płyt przyjęły, chwaląc mnie nawet, a wiadomo, że gust mają przedni. Ale i Krzak, Sławek Jaskułke, Kasa Chorych czy Kawa Blues to projekty CD, czy DVD, z których jestem zadowolony. Innego typu praca wiąże się z albumami czy katalogami. Był wśród nas. Karol Wojtyła – Jan Paweł II wzbogacił i moją wiedzę na bliski Polakom temat. Zresztą, ściśle współpracuję w ostatnim czasie z Muzeum Historycznym i kilka obszernych katalogów wystaw, jak na przykład bieżącej, zatytułowany Exlibris. By księga była piękniejsza o duszę właściciela, dotarło już do odbiorców. Tak prawdę mówiąc, to szczególnie cenny dla mnie jest album This is jazz ze znakomitymi fotografiami Marka Karewicza, klasyka przecież! Nie mogę pominąć albumów wydanych przez Galerię Bielską BWA przypominających, niesłusznie nieco zapomnianych Kazimierza Kopczyńskiego i Jana Grabowskiego, świetnych artystów, malarzy związanych z naszym miastem. Tych projektów jest wiele. Opracowałem także mniejsze formy, choćby o Krzysztofie Klenczonie i Czerwonych Gitarach. A jeszcze dochodzą plakaty koncertów znakomitych wokalistów, takich jak Gaba Kulka czy Kurt Elling. I na tym zakończmy, wystarczy. Co Ci dało studiowanie w Cieszynie? Kiedyś dość sceptycznie podchodziłem do tej filii Uniwersytetu Śląskiego. Byłem pewien, że kształci tylko belfrów od plastyki. Po latach muszę przyznać, że wielu zdolnych ludzi ukończyło tę uczelnię. Celowo wybrałeś właśnie Cieszyn? Jak najbardziej! I... żeby nie iść do wojska, choć i tak tam wylądowałem, w wieku 28 lat! A tak na serio: kiedy zdałem na Filię UŚ w Cieszynie, byłem przekonany, że gdzieś się przeniosę – do Wrocławia czy Łodzi – po roku, dwóch. Przekonałem się jednak niebawem, że studia to przede wszystkim ludzie, z którymi masz do czynienia. W tym przypadku ciekawi, otwarci i wartościowi ludzie. Zawiązały się, trwające do dziś, przyjaźnie (podobnie jak w liceum), ukształtowało zaufanie do wykładowców. I nie widziałem już ani konieczności, ani sensu gdzie indziej się wybierać. A że pedagogika? Okazało się, że to wcale nie przeszkadza. Wiem, że bardzo lubisz współtworzyć książkę: opracowywać ją graficznie, dodawać swoje ilustracje, mieć wpływ na jej układ, format, dobierać czcionkę, wybierać nawet rodzaj papieru. Miałem to szczęście, że opublikowałem kilka, przy których pracowałeś z wielką starannością i poświęceniem. I efekt za każdym razem był taki, że czytelnicy (zwłaszcza ci z innych części Polski) dziwili się, że można dzisiaj jeszcze takie piękne książki z wierszami wydawać. Inni poeci szczerze mi zazdrościli. Ta praca ma dla Ciebie szczególne znaczenie? Jaka powinna być piękna książka? I n t e r p r e t a c j e Książka była mi zawsze bliska. Nie tylko jako przedmiot do czytania i oglądania, lecz coś frapującego swoim zapachem, szelestem, dotykiem... Od jakiegoś czasu mam okazję przyglądać się jej bliżej. Na dobre zaczęło się od twoich zbiorów wierszy, od Irmy, Podwórka, Wigilii, ale wciągnęło mnie po uszy i mam już za sobą sporo innych doświadczeń związanych z tego rodzaju sztuką. Jednak do istoty urody książki trzeba dążyć mozolnie i... z czułością. A te poszukiwania są za każdym razem nowe, fascynujące, bo każda książka jest inna. Jedno jest pewne – trzeba ją traktować serio i szanować to, co w środku. Czyli z książką jak z kobietą? (śmiech obu panów) Wiem, że znasz swoją artystyczną wartość, a jednocześnie jesteś osobą niebywale skromną, nie pchasz się, jak to dzisiaj w modzie, po laury i rozgłos. Szkoda, że tak rzadko wystawiasz swoje prace. Współpracujesz z BWA, robisz robotę dla środowiska plastycznego... Czy nie czujesz niedosytu? Nie czujesz się za mało doceniany? A może tak jest OK, tak ma być? W Rycerce Archiwum prywatne Nie ma co filozofować. Jest dobrze. Nie mówię, że tonę już w samozadowoleniu, że ho, ho, ho, czego ja to nie zrobiłem. Wszystko idzie swoim rytmem, wciąż przydaję się do czegoś, na coś, komuś, czemuś... I to się liczy. No, może trochę zaniedbałem przez te lata malarstwo. Jeśli zrealizuję dojrzewające we mnie od dawna plany z nim związane, to będę chciał je szerzej pokazać. Już na to najwyższy czas. Nie mogę nie wspomnieć o tym, co nas szczególnie łączy, czyli zbieraniu grzybów! Jesteś dla mnie wytrawnym grzybiarzem, zwłaszcza w temacie: borowik i koźlarz. Obaj, tak pod jesień, wpadamy w specyficzny amok i nic, i nikt nie jest w stanie wyrzucić nas z lasu... No to zdradź teraz przepis na zbieranie co roku tylu wspaniałych okazów! Nie ma mowy! R e l a c j e Plakat Foto Art Festivalu oraz znak Bielskiego Festiwalu Sztuk Wizualnych Piotr Wisła, z urodzenia (1958) i zamieszkania bielszczanin. Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej (tkactwo artystyczne, 1978). W latach 1979–1981 był zatrudniony w pracowni Teatru Polskiego w Bielsku-Białej na stanowisku malarza-butafora. W 1981 r. rozpoczął studia w Instytucie Wychowania Plastycznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach Filii w Cieszynie. Dyplom przygotował pod kierunkiem doc. Zenona Moskwy i dr Katarzyny Olbrycht (1985). Wystawiał swoje prace dość rzadko, m.in. na początku lat 80. w Cieszyńskim Centrum Kultury i galerii Za Kowadłem w Katowicach, Nowohuckim Centrum Kultury (1988), podczas Biennale Małych Form Malarskich w Toruniu (1988, 1990). Akces do Związku Polskich Artystów Plastyków zgłosił w 2002 r. Od 2000 r. bierze udział w plastycznych przeglądach środowiskowych w Bielsku-Białej (m.in. Wystawa Sztuki 2000). Zajmuje się grafiką użytkową, malarstwem i rysunkiem. Jest autorem wielu projektów i realizacji z zakresu plakatu, ilustracji, płyt, całościowych wizualizacji. Wykonał projekty okładek i ilustracje do kilkunastu pozycji książkowych. Współpracuje m.in. z Galerią Bielską BWA i Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej. Opracowuje także znaki graficzne i ich standardy dla firm i instytucji. I n t e r p r e t a c j e 11 Czym jest ekslibris? Potrzeba oznaczania własności jest zapewne tak stara, jak stara jest ludzkość. Nie wiadomo, kiedy nasi praprzodkowie odkryli, że postawienie na przedmiocie znaku czyni go odrębnym od wszystkich innych przedmiotów – rzeczą osobistą. Było to doświadczenie silne – fundamentalne – wyodrębniające z niebytu wspólnotowości własne ja. Krzysztof Marek Bąk A że własne ja jest ogromnie atrakcyjne – być może nawet niezbędne, byśmy byli ludźmi – szybko zaczęto oznaczać, piętnować, podpisywać i sygnować: kubki, łodzie, cegły, drzewa, domy, barcie, bydło, siodła, konie, pułki wojsk, a nawet innych ludzi, słowem każdą rzecz (bo i niewolnych traktowano jak rzecz), która mogła mieć swego pana. Zwłaszcza istotne było poznaczenie tego, co cenne. Wartość zaś miało wszystko, co luksusowe, z niespotykanych powszechnie materiałów, trudno dostępne, wymagające pracy i... dające władzę. Wszystkie te cechy spełniała księga (lub jej odpowiedniki). W związku z tym znakowanie nie ominęło i ksiąg. Pierwszy znany przykład tak zwanego praekslibri su pochodzi znad Nilu z czasów panowania Amenofisa III, około 1400 r. p.n.e. Ceramiczna tabliczka służąca za pokrywkę tuby na zwój wyraźnie wskazywała, iż zawartość należy do faraona. Dalsza ewolucja znaku własnościowego księgi zależna jest od czasów i geografii. Na Dalekim Wschodzie oznaczano cynobrowymi pieczęciami, w Mezopotamii wyciskano znak w miękkiej jeszcze glinie tabliczki, gdzie indziej wystarczał podpis na pergaminie. Kiedy w średniowieczu rozpowszechniły się kodeksy (czyli książki w formie znanej i dzisiaj) o gigantycznej Dr hab. Krzysztof Marek Bąk – grafik, autor ekslibrisów, ekslibrisolog. Pracownik artystyczno-naukowy Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego. Pisarz. 12 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e wartości równej cenie wsi – pojawiła się potrzeba ścisłego oznaczenia własności. Ponieważ był to czas ogólnej mody na znakowanie – czas narodzin heraldyki – nie dziwi więc, że herby pojawiły się w księgach, obok innych rycerskich ruchomości i nieruchomości. Wpierw malowano je na marginesach, przeplatając z bogatą iluminacją. Później znaki pana księgi tłoczono w okładkach. Pierwszy rodzaj podpisywania nazywa się protoekslibrisem, drugi superekslibrisem. Oba trwale pozwalały oznaczyć przynależność tomu, miały jednak mankament, rodziły niezręczną sytuację, kiedy kodeks zmieniał właściciela. Niezręczną, bo mogącą skutkować kłopotami w przyszłości — na przykład pretensjami spadkobierców poprzedniego właściciela. Mimo to w czasach (z dzisiejszego punktu widzenia) stabilizacji, kiedy rody trwały przez stulecia, a księgi znajdowały swoje miejsce w bibliotekach na dekady, nie przejmowano się tym faktem nadto i superekslibris znany był jeszcze w wieku XIX. W odróżnieniu od ekslibrisów malowanych, które powstawały już w chwili przepisywania i zdobienia księgi. Te umarły szybko i ostatecznie, a ich odejście w niepamięć przypieczętował pewien moguncki inwentor, który w 1454 roku wydrukował Biblię, zwaną później od jego nazwiska Gutenbergowską. Wynalazek druku z ruchomych czcionek, który powodował radykalne obniżenie kosztów pojedynczego egzemplarza, utrudnił również indywidualne zdobienie każdej księgi. I stąd pomysł, by znak własności wklejać. W tym momencie – około 1480 roku – pojawia się na scenie dzisiejszy ekslibris. Ozdobna kartka z imieniem i nazwiskiem (lub innym oznaczeniem), informująca, iż tom należy do konkretnej osoby, rodu lub instytucji. Polska, która w dobie renesansu znajduje się w centrum kulturalnej Europy, doczekała się pierwszego włas nego ekslibrisu dość szybko, bo już w roku 1516, kiedy to biskup Maciej Drzewicki zamawia takowy w oficynie Wietora, a następny rok później u Hallera. Datę 1516 przyjmujemy jako rok pierwszy istnienia polskiego ekslibrisu – dlatego w 2016 obchodzimy jego 500 rocznicę. Renesans to złoty wiek ekslibrisu. Prace powstające wówczas realizowane są przez największych twórców epoki, m.in. Albrechta Dürera. Kolejne stulecia przynoszą różne mody, odmienne podejście do znaku książkowego, który raz staje się bogatym barokowym sztychem, kiedy indziej ubogą karteczką z imieniem i nazwiskiem. R e l a c j e Drugi złoty wiek ekslibrisu to czasy la belle époque, przełom wieków XIX i XX, gdy to bogate mieszczaństwo ze stosunku do kultury czyni jeden z wyznaczników swojego statusu społecznego. Liczne biblioteki stają się naturalnym miejscem życia księgoznaku. Powrót do technologicznej doskonałości, odrodzenie myśli o drukarstwie jako dyscyplinie sztuki powoduje, iż ekslibrisy obok funkcji znakowania stają się również przedmiotem kolekcjonerstwa. Co jeszcze wydatniej przyczynia się do rozwoju dyscypliny i jej postępującej autonomizacji. I o ile jeszcze w pierwszej połowie wieku XX mamy do czynienia z księgoznakiem, w którym dominuje wartość informacyjna, o tyle druga połowa minionego stulecia i czasy współczesne to zdecydowany prymat bukinu artystycznego, w którym forma i metafora dominuje nad ideą znakowania własności. Pozycja samodzielnego dzieła sztuki ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony niewątpliwie stopniowa sublimacja artystyczna pozwoliła uratować ideę grafiki dedykowanej konkretnej osobie, z drugiej zaś strony oderwała ekslibris niemal całkowicie od pierwotnego środowiska – książki. Jednak czemuż się dziwić. Dziś książka, jako przedmiot, ma stosunkowo niewielką wartość. Niejednokrotnie trafia do hipermarketowych koszy, niczym przeterminowane pomidory. Trudno produkt, którego cywilizacja nie szanuje, oznaczać odbitką graficzną, której cena często przewyższa wartość tomu. Można więc, podsumowując dotychczasowy rozwój księgoznaku, powiedzieć, że pomimo iż trwa, jego funkcja i rola uległa zmianie. Choć duża część (świadomych) twórców przestrzega reguł dawnego księgoznaku – stosownego formatu, dedykacji żyjącej osobie lub instytucji, umieszczenia formuły exlibris – stopniowo następuje zacieranie się różnic pomiędzy nim a miniaturą graficzną. Jak pisał kilka lat temu Piotr Hordyński: Eks libris stał się rodzajem etiudy, miniaturą graficzną, a wy obraźnia artysty znaczy więcej niż wymagania odbiorcy. (…) Niekiedy mamy do czynienia z grafiką „czystą”, cza sem abstrakcyjną, czasem surową, pozornie „niedbałą”. Wiele z tych ekslibrisów dałoby się wielokrotnie powięk szyć i niczym by się nie różniły od pełnoformatowej gra fiki warsztatowej1. Nie sposób wyrokować, jaki los czeka bukin w przyszłości. Czy stanie się jedynie wspomnieniem przeszłości, czy zyska nową atrakcyjną formę, która uczyni go Superekslibris księdza Grzegorza Jana Zdziewojskiego na okładzinie inkunabułu: Dionysius Cato, Sermones Thesauri noui de sanctis, Argentoratum (Strasburg) 1485. Ze zbiorów Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej Piotr Wisła Fragment wystawy w Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej Paulina Pisuk-Czech I n t e r p r e t a c j e 13 Paulina Pisuk-Czech Katalog towarzyszący wystawie zaprojektował Piotr Wisła 14 R e l a c j e nośnikiem treści na tyle ważkich, by stał się ciekawym konceptem dla przyszłych twórców. Uważna obserwacja tego, co się z ekslibrisem dzieje dziś, pozwala na umiarkowany optymizm co do dalszego rozwoju gatunku. Można więc zapytać: quo vadis, ex libris? Na to pytanie może odpowiedzieć – przynajmniej pośrednio – wystawa prezentowana w Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej By księga była piękniejsza o duszę właściciela. W trzech kolejnych salach prezentowane są: ekslibrisy historyczne, te powstałe w pierwszej połowie XX wieku oraz bukiny całkiem współczesne. Przechadzając się po ekspozycji, możemy zauważyć, następującą w kolejnych dziesięcioleciach, przemianę w myśleniu o księgoznakach. W części historycznej znajdziemy ekslibrisy, których naczelną wartością jest aspekt poznawczy. Dzięki zapisanej na plakiecie godności posia dacza lub innej formie oznaczenia własności, otrzymuje my niejako klucz do dziejów. Doskonały pretekst do snu cia opowieści o konkretnych osobach zapisanych mniej lub bardziej w naszej zbiorowej świadomości, których ży ciorysy, dorobek czy choćby stosowną anegdotę warto wy dobyć z niepamięci. Mamy zatem opowieści o ludziach, ale widziane przez pryzmat bibliotek, zbiorów, instytu cji. Podobne do starej, upozowanej fotografii, która cho ciaż wybrzmiewa w nas sentymentalną nutą, nie opowia da o emocjach samych właścicieli2. W kolejnych latach – po drugiej wojnie światowej – u źródeł księgoznaku coraz wyraźniej stoi uczuciowość artysty i osobowość zamawiającego, adresata. Bukin jest graficzną wizją dialogu dwóch osobowości. I to właśnie wydaje się jego największa siłą. Kluczowym sensem, by ekslibrisy tworzyć. Zwiedzając salę z ekslibrisami współczesnymi łatwo dostrzec, że artyści kierują się bardziej wrażliwością i artystycznym smakiem niż kategoriami użyteczności. Jest to niemal regułą. Wiele spośród prac to pieczołowicie tworzone kompozycje, wymagające znaczącego nakładu czasu, umiejętności i środków – niemal dzieła graficznego jubilerstwa. Jubilerstwo to za najważniejsze uważa osobiste doświadczenie, metaforę, symbol opowiadające o cechach osoby zapisanej na plakiecie. Indywidualizacja jest największą siłą współczesnego księgoznaku. Opowiadamy o prywatnych uczuciach, miłościach, hobby, pasjach, zawodzie... Taki jest dzisiejszy bukin – dzieło sztuki skrojone na własną miarę. O ile obecna sztuka raczej dąży ku uniwersalizacji – mówi o problemach ludzkości, kwestiach społecznych, porusza tematy ponadindywidualne – o tyle bukin skoncentrowany jest na konkretnej osobie, znanej z imienia i nazwiska. To paradoks, że gałąź sztuki o konserwatywnej proweniencji może być ofertą dla nowoczesnego świata, który – by uniknąć zatonięcia w masowej popkulturze – stara się być coraz bardziej spersonalizowany. Dążymy do podkreślania własnego gustu i preferencji (vide moda personalizująca gadżety cyfrowe), staramy się udowodnić – przynajmniej część konsumentów – że pomimo uczestnictwa w globalnej cywilizacji wciąż jesteśmy niezależnymi jednostkami. I n t e r p r e t a c j e Księgoznaki są ciekawym pomysłem dla profesjonalistów i kolekcjonerów, dając przyczynek do niemal filozoficznych rozważań. Niosą treści ważkie; są lustrem, w którym może odbić się adresat; mogą być psychologicznie umotywowaną analizą osobowości zamawiającego, ale... Ekslibris przede wszystkim jest piękny, a może nawet ładny. Kategoria ładny, choć tak bardzo ludzka, jest przez wielką sztukę odrzucana, a w bukinie ma niebagatelne znacznie. Dlatego też, bazując na ładności, księgoznaki mogą być doskonałym polem, by ze sztuką obcować i samemu ją tworzyć. By – podobnie jak w ceramice, szydełkowaniu, dekupażu – wyżywać się artystycznie, ładnie i mądrze. Gorąco zachęcam, by zbierać bukiny i by samemu je realizować, podarowywać bliskim swoje dzieła, tak bardzo osobiste i tak mocno związane z drugim człowiekiem. Ekslibris to doskonały przyczynek, by rozejrzeć się dookoła i uświadomić sobie, jak wiele można powiedzieć o naszych bliskich (tworząc) i jak wiele można dowiedzieć się o sobie (kolekcjonując). W szalonym świecie pogoni za wszystkim, bukin to chwila na refleksję, uspokojenie, pasję, obcowanie z kulturą. Niczym modne dziś slow-food – chwila na znalezienie radości życia. Czym dzisiaj jest ekslibris – archaiczna forma, w cza sach, kiedy brakuje ksiąg wartych oznaczenia? Czym jest pośród elektronicznego przekazu e-booków, audiopowie ści, telehistorii? Wspomnieniem? Zamierzchłym stwo rzeniem grafiki bezpiecznie ukrytym w jamie dłoni ko lekcjonera? A może umiera, wraz z ostatnim pokoleniem umiejącym słuchać przewracania stron? Odchodzi wid mowo, niczym pusty język, niepotrzebny nikomu prócz zanikłych cywilizacji. R e l a c j e Być może tak właśnie się dzieje... Ale jest też jednym z niewielu skrawków sztuki nie zawłaszczonym przez rozkrzyczaną współczesność. Zaka markiem, gdzie nie dotarły pop-antyestetyki. Jest schro nieniem, kiedy chcemy wyszeptać haiku, pokazać obraz – ledwie rysujący się w zmierzchającym powidoku, zanu rzyć się w skwarze kamiennego ogrodu i smakować wolno sączący się czas. Jest ekslibris ususzonym kwiatem mię dzy stronami, mieszczącym się w dłoni klejnotem, poda runkiem, szczerą intencją, momentem, gdy jesteśmy tylko Ty i ja; i Widz, który nie dostrzega nas, a jedynie własną imaginację3. Piotr Hordyński, tekst w katalogu VIII Międzynarodowego Konkursu Graficznego na Ekslibris, Gliwice 2010. 2 Krzysztof Marek Bąk, Dusza przede wszystkim..., tekst w katalogu wystawy By księga była piękniejsza o duszę właściciela, Muzeum Historyczne, Bielsko-Biała 2016. 3 Krzysztof Marek Bąk, tekst w katalogu wystawy Imaginum pro libris, Warszawska Galeria Ekslibrisu, Warszawa 2012. 1 H. Woyty-Wimmer: ekslibris Carla Hoinkesa, 1932, miedzioryt. Ze zbiorów Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej K.M. Bąk: ekslibris Muzeum Historycznego w Bielsku- -Białej, 2014, druk cyfrowy. Ze zbiorów własnych Muzeum V. Suchanek: ekslibris Pan Jie, 2010, litografia. Ze zbiorów Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gliwicach Piotr Wisła Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej: By księga była piękniej sza o duszę właściciela – wystawa z okazji 500-lecia polskiego ekslibrisu, 8 kwietnia – 21 sierpnia 2016. Eksponaty pochodzą ze zbiorów m.in. bielskiego Muzeum Historycznego oraz Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gliwicach. Wystawie towarzyszy katalog oraz program edukacyjny, którego częścią są warsztaty Mała grafika – wielki znak. Kuratorzy: Iwona Koźbiał-Grzegorzek, Krzysztof Marek Bąk, Grzegorz Madej. I n t e r p r e t a c j e 15 Agata Smalcerz Zawód filmowiec Uczniowski Kongres Kultury miał do tej pory trzy edycje, ale w krótkim czasie stał się jedną z ważniejszych propozycji kulturalnych w Bielsku-Białej, zwłaszcza dla miłośników filmu. Spotkania z wybitnymi ludźmi filmu, projekcje w kinie Helios, eseje licealistów, konkurs literacki, wreszcie wystawy w Galerii Bielskiej BWA tworzą program wydarzenia organizowanego co dwa lata, w kwietniu, przez IV Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej. Kino Helios, spotkanie z Wiesławą i Allanem Starskimi Paweł Sowa Agata Smalcerz – historyczka sztuki, publicystka, kuratorka wystaw, dyrektor Galerii Bielskiej BWA. 16 R e l a c j e Propozycje przygotowane przez nieformalną kuratorkę projektu, nauczycielkę języka polskiego z IV LO Magdalenę Pawłowską, daleko wykraczają poza krąg zainteresowań licealistów. Także dorośli mieszkańcy miasta i regionu mają możliwość uczestniczenia zarówno w spotkaniach i prezentacjach samego kongresu, jak i wydarzeniach towarzyszących, choćby w Galerii Bielskiej BWA. W 2014 roku była to wystawa Traktat o obra zie – projektów i filmów Zbigniewa Rybczyńskiego, laureata Oscara za animowane Tango (1983), którego dwa wykłady wygłoszone wówczas zgromadziły wielką liczbę zarówno młodych, jak i dorosłych słuchaczy. Jak żartują organizatorzy, podstawowym kryterium zaproszenia jest... zdobycie Oscara. W tym roku na spotkaniach w kinie Helios i Galerii Bielskiej BWA pojawili się Allan Starski, laureat Oscara za scenografię do Listy Schindlera w reżyserii Stevena Spielberga (1994), oraz jego żona Wiesława Starska, bielszczanka, autorka projektów kostiumów do realizacji filmowych i teatralnych. Spotkanie w galerii było jednocześnie finisażem wystawy, na który przybyli liczni widzowie spragnieni kontaktu ze znakomitymi twórcami, na dodatek, jak się okazało, ludźmi niezwykle miłymi, pełnymi ciepła i poczucia humoru. Ekspozycja wybranych projektów Wiesławy Starskiej – m.in. do filmów Panny z Wilka (1979) i Danton (1983) w reżyserii Andrzeja Wajdy czy spektaklu w Teatrze Telewizji Wujaszek Wania (1980) Antoniego Czechowa w reżyserii Aleksandra Bardiniego – tworzyła jedną część wystawy. Rysunki i subtelnie podmalowane akwarele, z załączonymi próbkami tkanin, kostiumolożka prezentowała publicznie po raz pierwszy. Do tej pory pokazywała je wyłącznie reżyserom lub I n t e r p r e t a c j e krawcowym szyjącym te kostiumy. Część druga wystawy miała charakter multimedialny: fragmenty filmów Pianista (2002) i Oliver Twist (2005) w reżyserii Romana Polańskiego oraz Hannibal. Po drugiej stronie maski (2007) w reżyserii Petera Webbera pokazywały zrealizowane scenografie Allana Starskiego, których projekty widzowie mogli zobaczyć na planszach. Plansze zawierały szkice, symulacje komputerowe, zdjęcia makiet i fotografie z procesu powstawania dekoracji do tych trzech filmów, a także do niezrealizowanych Pompei Romana Polańskiego. Widz miał możliwość prześledzenia drogi od pierwszego pomysłu do rozwiązań zastosowanych na planie, zobaczenia jak wizja scenografa została zmaterializowana w filmie. Dodatkową atrakcją był krótki film – montaż kilkudziesięciu scen z różnych filmów ze scenografią Allana Starskiego, oprócz wymienionych także m.in.: Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz (1978) w reżyserii Stanisława Barei; Panny z Wilka (1979), Człowiek z marmuru (1976) i Człowiek z żelaza (1981) w reżyserii Andrzeja Wajdy; Lawa (1989) w reżyserii Tadeusza Konwickiego). Film, zmontowany przez Wojciecha Włodarskiego, powstał z okazji przyznania przez Polskie Stowarzyszenie Autorów Zdjęć Filmowych (27 lutego 2016) Allanowi Starskiemu Nagrody Specjalnej PSC. Wybór prac, przy których pracował scenograf, dokonany przez niego samego, pokazuje tylko ułamek wszystkich jego wspaniałych realizacji. O wiele więcej na ten temat można dowiedzieć się z jego książki Scenogra fia, będącej z jednej strony podręcznikiem dla młodych adeptów, a z drugiej świadectwem ogromnej wiedzy i doświadczenia człowieka, który od wielu lat ucieleśnia wizje reżyserów, przenosząc widzów w rzeczywistość wykreowaną przez siebie, a jednocześnie wierną prawdzie historycznej, za co jest szczególnie ceniony. Pojawienie się Allana Starskiego i jego żony w Bielsku-Białej wywołało szczególne poruszenie, ale inni goście Kongresu to postaci nie mniej zasłużone. Sławomir Idziak to znakomity operator, autor zdjęć do filmów Krzysztofa Zanussiego (Bilans kwartalny, 1974; Constans i Kontrakt, 1980; Rok spokojnego słońca, 1984), Andrzeja Wajdy (Dyrygent, 1979), Krzysztofa Kieślowskiego (Krót ki film o zabijaniu, 1987; Podwójne życie Weroniki, 1991; Trzy kolory: niebieski, 1993), ale także wysokobudżetowych produkcji, jak Helikopter w ogniu (2001), Harry Potter i Zakon Feniksa (2007). Podczas spotkania z młodzieżą bardzo ciekawie mówił o dramaturgii wizualnej, nawiązując do szczegółowych rozwiązań operatorskich w filmie Trzy kolory: niebieski. Zaś wieczorem opowiaR e l a c j e dał o projekcie pt. Cinebus, czyli Mobilnym Centrum Edukacji Audiowizualnej. Dzięki powołanej przez niego Fundacji Film Spring Open udało się stworzyć prototyp autobusu wyposażonego w najnowocześniejsze technologie filmowe, który przemieszczając się z miasta do miasta, umożliwi realizacje filmów niskobudżetowych według projektów młodych ludzi, zwykle mających małe szanse na zrealizowanie swoich pomysłów. Jak mówi Sławomir Idziak: Światem wstrząsają kryzy sy, produkcją przemysłową rządzi optymalizacja kosztów, cięcia budżetowe wprowadzają rządy państw. Tymcza sem w świecie filmu nadal wydaje się dużo za dużo pie niędzy. Rewolucja technologiczna nie miała wpływu (albo ma mały) na system produkcji filmowej, chociaż powin na zwiększyć jego efektywność. Wierzymy, że nasz pro jekt może spowodować istotne oszczędności, a tym sa mym za tą samą ilość pieniędzy uda się wyprodukować więcej filmów1. Fundacja organizuje warsztaty w formie plenerów dla różnych grup twórczych, ogłasza konkursy, których zwycięzcy będą realizować filmy. Inicjatywę popiera szerokie grono partnerów, m.in. Polski Instytut Sztuki Filmowej, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Narodowy Instytut Audiowizualny, Agencja Filmowa TVP czy Wydział Radia i Telewizji im. K. Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego. Ten model produkcji wykorzystany był przy filmie Opowieść o miłości i mroku (2015), debiucie reżyserskim Natalie Portman, ze zdjęciami Sławomira Idziaka. W dziedzinie krytyki filmowej niedoścignionym mistrzem słowa jest Tadeusz Sobolewski, znawca filmu i literatury, autor niezliczonych recenzji o pogłębionej interpretacji, w swoich tekstach wskazujący na paralele pomiędzy obrazem i słowem, formą i znaczeniem. Publikował w tygodniku „Film”, miesięczniku „Kino” (którego był redaktorem naczelnym w latach 1990– 1994), obecnie pisze w „Gazecie Wyborczej”. Współtwórca (z Grażyną Torbicką) programu „Kocham Kino” Sławomir Idziak podczas spotkania w kinie Helios Paweł Sowa I n t e r p r e t a c j e 17 w Telewizji Polskiej. Tadeusz S obolewski w ygłosił wykład na temat Rękopisu znalezionego w Saragossie Wojciecha Jerzego Hasa, niezwykle erudycyjny, ale pozbawiony żargonu branżowego, w pięknej polszczyźnie. Z pewnością zachęcił młodych słuchaczy do uważnego obejrzenia filmu, ze wszystkimi jego niuansami i odniesieniami. W Kongresie wzięli ponadto udział: Łukasz Maciejewski, krytyk filmowy i teatralny, wykładowca łódzkiej PWSFTviT, tegoroczny dyrektor programowy festiwalu filmowego Kino na Granicy w Cieszynie, oraz Michał Łuka, bielszczanin, świeżo upieczony absolwent Wydziału Operatorskiego łódzkiej Filmówki, autor zdjęć m.in. do głośnej Luny (2015) Filipa Gieldona, etiudy szkolnej, która otrzymała Nagrodę Specjalną w Konkursie Młodego Kina na 40. Festiwalu Filmowym w Gdyni. Luna została zaprezentowana podczas Kongresu, a chętni uczniowie uczestniczyli w warsztatach operatorskich z Michałem Łuką. Młodzież wzięła także udział w warsztatach wideoklipu, prowadzonych przez Yacha Paszkiewicza, najbardziej znanego twórcę polskich teledysków, współtwórcę gdańskiego Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film. Przez trzy dni licealiści stworzyli piękny animowany klip do muzyki zespołu Madame Jean Pierre, którego część Wiesława i Allan Starscy w Galerii Bielskiej BWA Yach Paszkiewicz prowadzi warsztaty Krzysztof Morcinek członków, w tym wokalistka, pochodzi z Bielska-Białej. Film dostępny jest na kanale YouTube2. Uczniowski Kongres Kultury ma tę cechę, że obok wielkich osobowości filmu prezentują się sami uczniowie. Kilkoro z nich wygłosiło krótkie eseje dotyczące poszczególnych tematów tegorocznej edycji, obracających się wokół jednego zagadnienia: „Moja Europa”. To wspaniałe, że młodzi ludzie mają nie tylko okazję podziwiania dzieł wybitnych twórców, spotkania się z nimi, porozmawiania, ale że mogą także sami się zaprezentować. To „równanie do najlepszych” będzie dla nich wskazówką na całe życie, uświadomi, że warto robić to, co się lubi, ale też warto robić to dobrze, z pełnym zaangażowaniem i nie szczędząc własnej pracy. 1 Cyt. za: https://www.asp.krakow.pl/index.php/pl/aktualnoci/konkursy-aktualnosci-117/1209-film-spring-open. 2 https://www.youtube.com/watch?v=awDXo1PtX40. IV Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej w Bielsku-Białej: III Uczniowski Kongres Kultury „Zawód filmowiec...”, 20–22 kwietnia 2016, pod patronatem Prezydenta Miasta Bielska-Białej. 18 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Widziałem oczy przechodnia Magdalena Legendź Zastanawiające: czy łatwo nawiązać kontakt z Helmutem Kajzarem? We Wrocławiu trwa projekt wtw:// strefy_kontaktu 2016, którym Wrocławski Teatr Współczesny (WTW) wpisuje się w program Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016. Poświęcony jest twórcom związanym z WTW: Tadeuszowi Różewiczowi, Tymoteuszowi Karpowiczowi oraz urodzonemu w Cieszynie i emocjonalnie z ziemią cieszyńską związanemu Helmutowi Kajzarowi. Organizatorzy za cel postawili sobie przypomnieć, podjąć i rozwinąć awangardowe poszukiwania artystyczne tej trójki. Zwieńczeniem projektu w październiku br. ma być festiwal polskiej dramaturgii współczesnej. Odmieniec czy nowator Czy w kontakcie z dramatyczną i teatralną spuścizną Kajzara współczesny widz nie jest trochę jak Ellie, grana przez Jody Foster bohaterka filmu Kontakt Roberta Zemeckisa? Nawet jeśli ma pokłady kompetencji, determinacji i wytrwałości, zbyt wiele napotyka niewiadomych – przeszkód, by do spotkania doszło. Każdy z badaczy i twórców, który bierze na warsztat teksty zmarłego w 1982 roku artysty, ma wewnętrzne przekonanie, że dotknął prawdy o nim, że się z jego istotą porozumiał. Cała reszta powątpiewa, sceptycznie podejrzewając u innych omamy. Czy i dlaczego Helmut Kajzar jest aż takim kosmitą? Zapewne w latach 70. i 80. jako autor i człowiek teatru, wyczulony na dramat rozgrywający się między indywidualnym „ja” człowieka a mechanizmami życia zbiorowego, nie wpisywał się w obowiązujące interpretacje rzeczywistości, zwłaszcza polityczne. Był człowieR e l a c j e kiem pogranicza – wtedy znaczyło to bycie odmieńcem, wykluczenie, teraz stanowi wzbogacającą wartość. Gdy próbujemy opisać konsumpcjonizm, dehumanizację czy przemoc współczesnego świata, sięgamy do jego tekstów. Zwłaszcza interesujące może być dla nas podjęcie tema tu przemocy (...), obowiązujących narracji estetycznych, politycznych czy intelektualnych – mówił przepytywany przez Andrzeja Ficowskiego na łamach czasopisma „Rita Baum” 36/2015 Marek Fiedor, dyrektor WTW, podkreślając także oryginalność i nowatorstwo teatralnej formy Kajzara. Wspomniana problematyka właśnie dziś wydaje się nośna. W ramach stref_kontaktu odbył się m.in. konkurs dramaturgiczny, w którym drugą nagrodę (pierwszej nie przyznano) ex aequo z Maliną Prześlugą otrzymał za sztukę Łzawe zjawy roku pamiętnego pochodzący z Bielska-Białej Bogusław Kierc, przyjaciel Helmuta Kajzara. Najpierw aktor w jego wrocławskich p rzedstawieniach, Těšínské divadlo w Czeskim Cieszynie, Scena Polska: Obora Helmuta Kajzara, w reżyserii Janusza Klimszy Karin Dziadek Magdalena Legendź – redaktorka, publicystka kulturalna, recenzentka teatralna, publikuje na łamach m.in. „Kalendarza Beskidzkiego”, „Teatru” i „Dialogu”, „Teatru Lalek”. I n t e r p r e t a c j e 19 ? * Premiera Kajzarowskiej transkrypcji antycznej tragedii (reż. Bogusław Kierc), odbyła się 10.02.2005. Towarzyszyła jej sesja i publikacja „Sen”: Helmut Kajzar (red. L. Kozień). W 2006 r. z inicjatywy środowiska artystycznego na budynku (obecnie ul. Towarzystwa Szkoły Ludowej 19), w którym mieszkał jako uczeń bielskiego LO im. M. Kopernika, wmurowano tablicę z podobizną Kajzara. Czy „kole Cieszyna” pamięta się o artyście? W Grodźcu Śląskim Koło Macierzy Ziemi Cieszyńskiej organizuje poświęcone mu spotkania, nadano też (2011) jego imię drodze w pobliżu miejsca zamieszkania rodziny Kajzarów. W Cieszynie jedną z uliczek też nazwano (2000) jego imieniem. 20 potem reż yser Kajzarowskich tekstów, m.in. Gwiazdy (2012) oraz An tygony (2005) – obu na deskach bielskiego Teatru Lalek Banialuka*. Dużym uproszczeniem jest zatem stwierdzenie pojawiające się zarówno podczas cyklu dyskusji we wrocławskim teatrze, jak i w mediach, że Kajzar po swej śmierci nie był grywany. Choć zapewne nie zdarzało się to zbyt często, nie można zapominać o Videoteatrze Poza Lothe-Lahmann, który w latach 90. ub w. „specjalizował się” w Kajzarze. W bieżącym sezonie w samym Wrocławiu można zobaczyć jego pierwszą sztukę Paternoster w reżyserii Marka Fiedora oraz Wyspy Galapagos zrealizowane przez Andrzeja Ficowskiego. Koprodukcje, czyli na pograniczu Jednak zasadniczym oraz ambitnym elementem wrocławskiego projektu był otwarty konkurs – pn. kopro dukcja – na realizację utworów trzech wymienionych pisarzy. Chcemy, by ich twórczość była stale obecna na polskich scenach, by brzmiała w nowatorski sposób, przy ciągając kolejne pokolenia widzów – napisali organizaJanusz Klimsza torzy. Jeśli chodzi o Kajzara, z nadesłanych zgłoszeń podczas pracy nad Oborą wybrano i dofinansowano dwie realizacje. Pierwszą – Karin Dziadek w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie, gdzie w ubiegłym sezonie powstało przedstawienie Odyseja 1982. Tak jak podróż Ellie do innej galaktyki według postronnych obserwatorów dzieje się wyłącznie w jej głowie, podobnie spektakl Macieja Podstawnego jest podróżą przez świat dramatopisarza, którą widz odbywa z pomocą powołanej do życia fikcyjnej postaci narratora jego sztuk – Odysa. Opowieść o niepewności, błądzeniu, kryzysie tożsamości i pamięci rozpisana została na kilku aktorów. Nie widziałam tego przedstawienia, ale wyobrażam sobie, że powinno kończyć się w takim duchu jak 2001: Odyseja kosmicz na, film Stanleya Kubricka. Druga koprodukcja miała miejsce tuż za miedzą – na Scenie Polskiej Teatru Cie- R e l a c j e szyńskiego (Těšínského divadla) w Czeskim Cieszynie, gdzie 23 stycznia 2016 odbyła się premiera Obory**, jednej z ostatnich sztuk Kajzara, w reżyserii Janusza Klimszy, ze scenografią Marty Roszkopfovej oraz muzyką Vladislava Georgieva. Myślę, że to pewien paradoks, że Helmut Kajzar powraca niemal w miejscu swego urodze nia jako autor klasycznego dramatu. Obora to bardzo do bry tekst na pierwsze spotkanie z Kajzarem: można się w niej doszukać pewnej historii – wyjaśniał wybór sztuki Janusz Klimsza. Natomiast pogranicze, po którym się poruszam i z którym identyfikował się Kajzar, generu je pewne absurdalne sytuacje, niemożliwe do rozwiąza nia przez opcje polityczne. Pogranicze jest a priori stre fą dramatu – mówił. Urodziłem się i wychowałem na pograniczu, pogra niczu państw, języków, kultur, wojny i pokoju. (...) Mię dzy proletariackim internacjonalizmem i nacjonalizmem, między kosmopolityzmem a prowincjonalnością, między katolicyzmem a ewangelicyzmem, między totalitaryzmem a demokracją, między indywidualizmem a ubóstwieniem mas, między buntem i nadzieją na zgodę a ostrożnym optymizmem – pisał autor Obory w 1972 roku. Pomiędzy to zatem dość oczywisty klucz do spektaklu. Wie to dobrze reżyser – Polak urodzony na Zaolziu, mieszkający i pracujący w Czechach, funkcjonujący pomiędzy polską i czeską kulturą. Laureat nagrody Złamanego Szlabanu (1994) za Czarną Julkę Gustawa Morcinka podczas cieszyńskiego festiwalu Na Granicy, za przetłumaczonego przez siebie na czeski i wyreżyserowanego Proroka Ilję (2001) Słobodzianka nominowany do prestiżowej czeskiej Nagrody Alfréda Radoka. Janusz Klimsza nie pierwszy raz idzie tropem tego, co oniryczne i metafizyczne, choć sceniczna rzeczywistość jest zarazem konkretna, a nawet dowcipno-ironiczna. I n t e r p r e t a c j e Jesteśmy w pegeerze: na scenie przez cały czas stoi naturalnych rozmiarów łaciata krowa. Ideologiczny konflikt powstaje, gdy krowy najadły się opłatków i zaczęły mówić ludzkim głosem. „Wszędzie kraty, wszędzie pozamykane” – monologuje sprowadzona zza żelaznej kurtyny Rexona, dobrze opisując tym sceniczną rzeczywistość. Marcin Kościelniak w Prawie ludzkie, prawie moje. Teatr Helmuta Kajzara napisał, że duchowy pejzaż twórczości Kajzara wyznacza konfrontacja z przemocą. W czeskocieszyńskiej Oborze oznacza to konfrontację z władzą polityczną. Pomysły władzy są absurdalne – współczesny widz może uświadomić to sobie, oglądając fragmenty dawnych kronik filmowych i słuchając propagandowych audycji. Albo dostrzec w świetnej scenie, gdy minister (Bogdan Kokotek) namawia Jana K. (Tomasz Kłaptocz) do sadzenia ryżu na podcieszyńskiej glebie. Partnerująca im Anna Paprzyca pokazuje szeroką skalę ładnie zniuansowanych emocji w scenie wspominania lat narzeczeństwa, a potem rozmowy ze zmarłym mężem – być może w więzieniu, gdzie trafił zapewne jako sabotażysta i agent imperializmu. Suwerenność w tym świecie jest ciężarem podejmowania wyborów, dokonywania własnych ocen, a wolność jest wyzwaniem, które trzeba podjąć choćby za cenę odrzucenia przez system, a nawet jej utraty. Ostatnie słowo należy do Starki (Halina Paseková), takiej trochę Różewiczowskiej starej kobiety, trochę pramatki z przedpatriarchalnej epoki, żyjącej między dojeniem, praniem, jedzeniem a trybami historii. To ona odsyła Czesia – jeszcze jedną Kajzarowską wersję syna marnotrawnego – a wraz z nim widza, do podstawowych, biologicznych praw i sensów: do ochrony życia, odrębności, podmiotowości. R e l a c j e Sceny dla Helmuta Wraz z teatrem Kajza ra w polski teatr wkracza dojrzały postmodernizm – pisał w przytoczonej już monografii tego twórcy Marcin Kościelniak. Jeśli Kajzar kojarzy się przeciętnie obytemu i zainteresowanemu kulturą odbiorcy, to głównie jako reżyser sztuk Różewicza. Tymczasem swoimi działaniami na pograniczu sztuk, podejmowanymi razem z Krzysztofem Zarębskim, pionierem sztuki performatywnej, wyprzedzał swoją epokę. Czy Manifest teatru meta-codziennego, w którym Kajzar „odwołuje estetyczną tyranię” jedności miejsca, czasu i akcji, a podnosi do godności rytuału codzienne, banalne czynności, można potraktować jako programowy tekst performera? To może byłoby zbyt duże uproszczenie. Strefy kontaktu – taki tytuł noszą również plastyczne działania czy performanse Krzysztofa Zarębskiego, który przyjaźnił się z Helmutem Kajzarem i współpracował z nim jako scenograf, jeśli tak można nazwać jego instalacje do reżyserowanych przez Kajzara własnych sztuk: Rycerza Andrzeja (1974) w Warszawie czy Villii dei miste ri (1979) oraz +++ (trzema krzyżykami) (1977) we Wrocławiu. Po latach, w 2012 roku we Wrocławiu, Zarębski zrealizował performans/instalację Sceny dla Helmuta. Po pokazie tak mówił o wzajemnych inspiracjach i Kajzarowskiej koncepcji teatru meta-codziennego: każdy do tyk jest strefą kontaktu (...). Sytuacja ma być codzienna, ale w aranżacji, którą przygotowuję, ma być odebrana jako przeżycie specjalne. (...) W jego zbiorze „Szkice o te atrze” są opisy moich akcji. Obserwował mnie. Zauważył rzecz, którą potraktowałem technicznie: rolę, jaką odegra ła zużyta ścierka... On z tym poszedł dalej. Obaj artyści prowadzili też działania wychodzące poza budynek teatru. Do nich nawiązał wrocławski aktor Tomasz Cymerman dwoma akcjami performatywnymi. Pierwsza odbyła się w czerwcu 2014 roku w kilkunastu miejscach Wrocławia równocześnie. Przechodnie mogli natknąć się na prasującą kobietę, mężczyznę oglądającego telewizję czy łóżko z leżącą parą, ale też na obserwującą ich widownię, m.in. na jednym z podwórek, w windzie czy w sklepie sieci Alma. Jedna z wolontariuszek ? ** Akcja toczy się w latach 50. XX w. we wsi Morzyk, jej pierwowzorem jest Grodziec Śląski, gdzie autor mieszkał jako dziecko (1950–1961). Sportretował zapamiętane życie na wsi, a szczególnie funkcjonowanie Zootechnicznego Zakładu Doświadczalnego. Główni bohaterowie noszą imiona rodziców Kajzara: Paulina i Jan K. Wszystko, co ważne dla jego pisarstwa, zdarzyło się na ziemi cieszyńskiej. Wychował się w rodzinie ewangelickiej. Ojciec, inżynier rolnik, pracował w majątkach ziemskich przed wojną, a w PGR-ach po wojnie. W utworach Kajzara odnaleźć można odniesienia do konkretnych miejsc i elementów krajobrazu małej ojczyzny, odbicie cieszyńskiej gwary, frazy religijnego języka nurtu pietystycznego oraz elementy kultury luterańskiej. Obywatel świata, tak pisał: Tęsknię coraz bardziej do Cieszyna i Kończyc. Tam było suwerenne królestwo miłości. Silniejsze od totalitaryzmów, w których przyszło nam żyć. Samo nazewnictwo okolic dzieciństwa... Cieszyn. Drogo myśl. Gumna. Jaworze. Świę toszówka. Ustroń. Dzięgielów. Oto nostalgia Kończyc Wiel kich – WIELKICH Kończyc. Performans Teatr meta-codzienny. Kajzar. Inspiracje, Wrocław, październik 2015 Magdalena Legendź I n t e r p r e t a c j e 21 t rafnie określiła to, co uzyskali organizatorzy i o co chodziło przed laty (a dziś pewnie spodobałoby się) Kajzarowi: Dopóki człowiek nie był świadomy, że jest obser wowany, zachowywał się normalnie, a gdy to spostrzegł, nagle zaczynał wykonywać dziwne gesty, jakby grał. To było niesamowite doświadczenie, pokazywało, jak bar dzo zależymy od tego, czy ktoś na nas patrzy, czy nie, czy myśli o nas i ocenia. Nie szło więc tylko o teatralizację życia społecznego w duchu „teatru życia codziennego” Ervinga Goffmana, lecz o wydobycie pewnego archetypu: teatralności jako praczynności gatunku. Helmut Józef Kajzar urodził się 1941 r. w Bielsku-Białej, zmarł w 1982 r. we Wrocławiu, spoczął na cmentarzu ewangelickim w Cieszynie. Dramaturg, reżyser, eseista, twórca awangardowej teorii teatru meta-codziennego. Pozostawił blisko 20 sztuk teatralnych i słuchowisk radiowych. Jego utwory ukazały się w tomach: Sztuki i eseje (1976), Sztuki teatralne 1972–1982 (1984), Koniec półświni. Wybrane utwory i teksty o teatrze (2012). Do częściej grywanych należą m.in.: Gwiazda, Wyspy Galapagos, Obora oraz Paternoster, który wszedł do kanonu polskiej dramaturgii dzięki znakomitej realizacji Jerzego Jarockiego (1970). Jako reżyser związany był głównie z teatrami Wrocławia, Warszawy i Krakowa. Najważniejsze jego realizacje to sztuki T. Różewicza (Śmieszny staruszek, 1968) i S. Wyspiańskiego (Bolesław Śmiały, 1969), a przede wszystkim własne: Rycerz Andrzej (1974), +++ (trzema krzyżykami) (1977), Villa dei misteri (1979), Obora (1980). Pracował także za granicą, wystawiał polską dramaturgię (Mrożka, Różewicza, Gombrowicza, własne sztuki). Uważał się za ucznia i kontynuatora myśli Tadeusza Różewicza, z którym łączyła go intelektualna przyjaźń. Współpracował z Józefem Szajną, Krzysztofem Zarębskim i Jerzym Nowosielskim jako scenografami. 22 R e l a c j e Z kolei w październiku 2015 roku, w tej samej galerii BWA, gdzie w 1981 roku Kajzar i Zarębski zrealizowali Samoobronę. Manifest magiczny, Tomasz Cymerman zaproponował zdarzenie teatralne Teatr meta-codzien ny. Kajzar. Inspiracje. Na ustawionych wewnątrz na całej długości galerii krzesłach zasiadła publiczność, przed którą za szybą rozciągała się ulica – scenografia działań. W normalny miejski ruch wprowadzone zostały niecodzienne i codzienne, powtarzające się działania: obłapująca się ostentacyjnie para, przejeżdżający rowerzysta, biegnący ludzie, przechadzająca się kobieta z czerwonym nosem klauna, płonący wózek, rodząca kobieta, zwiad żołnierzy w historycznych mundurach itp. Wszystko po to, aby wyłuskać z życia jego teatralność, jak napisano w ulotce, znieść granice między teatrem a rzeczywistością. Co pewien czas w polu gry pojawiały się postacie niosące niepokojące hasła – swoiste komentarze nie tylko do samej akcji, ale do życia w ogóle: „Tak jak my żyjemy, już dłużej nie można”, „Ostatecznie wszyscy jesteśmy obserwowani”, „Co ona tak biegnie?”, „Widziałem oczy przechodnia”, „Mam prawo do interpretacji”, „Rzeczywistość wymaga komentarza”, „Gdzie ten teatr?”. Gapiącym się widzom, którzy zetknęli się nagle z bezgraniczną obcością i samotnością świata, towarzyszyło nagranie banalnej, wydawałoby się, rozmowy dwojga ludzi, poruszających mimochodem kwestie egzystencjalne. Czy twórcom udało się uchwycić przemijanie, czy ludzie po obu stronach szyby „doświadczyli beznadziei, ale i pewnej urody życia”? Wydaje się, że początkowo nudna, ale stopniowo angażująca czynność obserwowania świata dała w efekcie okruch metafizyki w codzienności. Czy nie jest to najlepszy kontakt, jaki można nawiązać z Helmutem Kajzarem? Antygona wg Sofoklesa, w transkrypcji Helmuta Kajzara, Teatr Lalek Banialuka (premiera 2005) Tomasz Sylwestrzak Poświęcona Helmutowi Kajzarowi tablica pamiątkowa w Bielsku-Białej Mirosław Baca I n t e r p r e t a c j e Mirosław Bochenek Uwaga: proza Jakiś rok temu pojawił się na warsztatach literackich, które od lat prowadzę w czechowickim MDK-u. Zaraz na wstępie grzecznie zakomunikował: „Piszę opowiadania, w których chcę przedstawiać typowe sprawy w nietypowy sposób”. Archiwum prywatne I rzeczywiście, na każde kolejne spotkanie przynosił co najmniej jedno opowiadanko, które zaskakiwało pomysłem i najczęściej prowokowało do dyskusji... Wyobraźnia jest bowiem największym atutem Jerzego Pietrzaka, czerpie z niej garściami! Ale akcja prawie każdego z jego opowiadań osadzona jest w realiach, które mogą zdarzyć się właściwie każdemu z nas albo dotyczy miejsc znanych nam na co dzień. Jakby autor chciał powiedzieć: świat wcale nie musi wyglądać tak, jak nam się wydaje, że wygląda. Jeśli pomyśleć o wpływach innych prozaików na jego sposób pisania, w pierwszej kolejności przychodzi na myśl Michaił Zoszczenko, rosyjski i sowiecki pisarz prześmiewca, znany również polskiemu czytelnikowi z licznych przekładów. Sądzę, że Jerzy Pietrzak, podobnie jak on, dobrze czuje się w lekkiej formie, w jaką ujęta jest, czy też może być, opowieść. Jest mu także bliski pewien rodzaj humoru, który pozwala przedstawić ją w atrakcyjny dla czytelnika, przystępny, bezpośredni sposób. Natomiast sam autor widzi wzorzec w spuściźnie Phillipa K. Dicka, piszącego najczęściej opowiadania science fiction, przedstawiające niewesołą wizję przyszłości. Świat, w którym wszystko wokół ulega diametralnym zmianom, lecz złe i dobre strony natury ludzkiej pozostają niezmienne. Ale nie przesadzajmy z tym czy innym patronatem, bo autor już próbuje znaleźć własny język, a tematykę opowiadań stara się poszerzyć choćby o to, co dzieje się na styku jawy i snu czy w podświadomości człowieka. Jego opowiadaniom nie można odebrać jednego: zmuszają czytelnika do uruchomienia własnej wyobraźni lub/i podjęcia z autorem gry, polegającej na określeniu stanowiska wobec zarysowanego tematu. To jeden z celów, które autor chce osiągnąć w kontakcie z odbiorcą. Podstawowym jego zamiarem jest bowiem pisanie prozy, która zaciekawi, czasem zadziwi czy rozbawi i będzie chętnie czytana. Jerzy Pietrzak urodził się w 1986 roku w Katowicach, ale do trzynastego roku życia mieszkał w Tychach. Studiował filologię rosyjską, jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1999 roku osiadł na stałe w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie prowadzi własną działalność gospodarczą. Próbuje swoich sił w prozie od kilku lat, najczęściej pisząc krótkie opowiadania. Aktywnie uczestniczy w comiesięcznych warsztatach literackich w Miejskim Domu Kultury w Czechowicach-Dziedzicach. Prywatnie pasjonują go podróże, te bliższe i te dalsze, dzięki którym odkrywa nowe miejsca i ciekawych ludzi. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 23 Jerzy Pietrzak Zabawkowo 24 Dawno, dawno temu, czyli jakieś dwie promocje wstecz, za siedmioma skrzyżowaniami, za siedmioma parkingami powstała nowa kraina, zwana Galerią Handlową. Miejscem tym rządził Konsumpcjonizm, dla którego najwyższą wartością była Sprzedaż. Kraina, przepięknie zaplanowana, olśniewała wystrojem witryn. W jej sercu znajdował się Wielodziałowy Sklep Samoobsługowy. Z jego półek świat podziwiały między innymi Zabawki. Często prowadziły między sobą dyskusje. Któregoś razu rozmowa wyglądała tak: – Ty, powiedz mi... – spytał zaczepnie Gadżet stojącego obok Gratisa – jak wyobrażasz sobie idealny świat? – Hmm... – chwilę się zastanowił. – Jestem pewien, że wtedy wszyscy byliby tacy jak ja! – zaczął niezbyt skromnie. – Bo wy wszyscy... – rozejrzał się po regałach – w odróżnieniu ode mnie, ileś tam kosztujecie. – A co? Wydaje ci się, że wszyscy powinni być gratisami? Phi! – parsknął, bardzo popularny ostatnio, Samochodzik. – Bez kogoś cennego? Nie da się tak! – Nie zrozumiałeś mnie – bronił się Gratis. – Powiedzcie: dlaczego ludzie za was płacą? – Booo... – Puzzle na siłę szukały słowa – mamy swoją cenę! Tak było, tak jest i tak będzie. Jakkolwiek byś myśli nie ułożył. – No tak! – potwierdził. – Ale skąd ona się bierze? – Bo... trzeba nas tu dostarczyć – mówiły chórem Puzzle. – Wystawić. A wcześniej powołać do istnienia. W ogóle to wiele jest takich elementów... – Ani chybi – odezwał się tubalnym głosem pozostawiony przez kogoś na rogu półki sędziwy KapiszonoR e l a c j e wiec – wiem, do czego zmierzasz, Gratisie. Moi przodkowie opowiadali o dawnych czasach. – Rozejrzał się po półkach. – Wtedy, gdy jeszcze nie królował Konsumpcjonizm... – Nie może być! – wykrzyknęła radośnie Kolorowanka. – Kłamiesz! – wzburzył się Samochodzik. – Ha, ha, ha! – śmiały się inne Przedmioty. – Bądźcie łaskawi dać mi skończyć – poprosił Kapiszonowiec. – Nie dość, że on nie miał władzy, to nie istniała też Galeria Handlowa. – Na te słowa zrobiło się takie zamieszanie, jakiego dawno nie było w Sklepie. – Ludzie żyli trochę inaczej. Obecnie, kiedy wszędzie taka mnogość wariantów, smaków, barw i aromatów, istoty te o wiele częściej narzekają. W smutku swym zapomnieli, skąd przyszli. – Jak to skąd? – wtrącił się Samochodzik. – W związku z promocją! Kapiszonowiec nie zareagował na pseudożart. – W tamtych czasach poważniej traktowano pewne zasady. Wśród nich były takie trzy: „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”, „nie kradnij” i „nie pożądaj rzeczy bliźniego swego”. – Zmienił ton na milszy i zwrócił się do Kolorowanki: – Skup się. Twój daleki krewny o tym pisał. – A ona na te słowa, dumnie wyprostowała grzbiet. Kapiszonowiec kontynuował. – Gdyby do tego unikali chciwości, zazdrości i łakomstwa, to wiecie, o ile by wasza „wartość” spadła? – Wiemy! – głośno odpowiedziały Puzzle. – W ogóle by nie spadła, bo ludzie by nas nie chcieli! I n t e r p r e t a c j e – Rzecz nie w tym – zripostował Kapiszonowiec. – Pamiętacie Koszule? – Oooooo! – po słuchaczach przeszedł dreszcz. – No właśnie! – kontynuował. – Ile razy były wymieniane?! Ile razy oddawane?! Ile razy ktoś mówił, że „nie ten rozmiar”, „nie ten kolor”?! A przede wszystkim, ile razy je skradziono? Wszystko to z zazdrości, chciwości i złych wpływów mediów! – To był pstryczek w klapkę Samochodzika. – Ludzie przez to, że nie doceniają tego, co kupią albo ukradną, sprawiają, że w pojedynczej kwocie, która określa waszą „wartość”, a niekoniecznie jakość, musi być zawarta cena cudzych błędów. Gdyby nie było złodziei, to wszyscy, jak tu jesteście, bylibyście tańsi i doskonalsi, a na pewno o wiele bardziej dostępni. – Nie może być! – Kolorowanka była zachwycona. – A przypomnijcie sobie, co się dzieje z uszkodzonymi! – wrócił do dyskusji Gratis. Chwila refleksji spłynęła na wszystkich. – No właśnie... – w jego głosie wyczuć można było niepokój. – Spożywka idzie na stracenie. Reszta zresztą też. Wszystko się skończyło, nim się zaczęło. – A co ze skradzionymi? – odważyły się spytać chórem małe Klocki. Odpowiedział Kapiszonowiec, który najwięcej widział. – Zostają niewolnikami źle wychowanych ludzi, przez których wideomonitoring odbierający wam prywatność... – I dobrze! – Samochodzik wypiął dumnie blaszaną pierś. – Jesteśmy w Ti-Vi! R e l a c j e – Chodzi o to... – kontynuował Kapiszonowiec – że te zabezpieczenia, które was gniotą, i ci ochroniarze są tylko dlatego, że gdzieś tam jest ktoś zazdrosny i chciwy. Chce więcej i więcej. Zamiast cieszyć się tym, co już ma, a... – Ale gadasz! – przerwał mu Gadżet. – Przecież wszystko jest cacy! Oni robią to, co inni. Ktoś im przecież pokazuje jak żyć, co, nie? – Politycy, celebryci, autorytety. Pardon. Quasi-autorytety. – Pozostawiona w koszyku na podłodze Gazeta wtrąciła się do debaty. – Wzorce płyną z góry. Działania twarzy z pierwszych stron wpływają na innych. Ci mający już władzę chcą manipulować pozostałymi. Problem zawsze leży w ludziach. Ludzie są problemem, ludzi trzeba... – Przestań! – przerwał jej Kapiszonowiec. – Nie można być jednostronnym! Faktycznie. W wielu przypadkach zbłądzili. Nie oznacza to jednak, że nie ma dla... – Cicho! Ktoś idzie – ostrzegły Klocki. Do alejki wszedł zmęczony mężczyzna z dwójką dzieci. Maluchy podotykały mnóstwa zabawek, pośmiały się, po czym wszyscy poszli dalej. – Poznaję go... – mówił wolno, z krótkimi pauzami Kocyk z Dolnej Półki. – Co chwilę kupuje... coś nowego... bo dzieciom stare już się znudziło... Szkoda, że większość tak robi... zamiast pokazywać... jak nie ulegać Konsumpcjonizmowi. Do przerwanego wątku nie wrócono. Ostatnie zdanie wprawiło wszystkich w zakłopotanie. Agata Tomiczek-Wołonciej I n t e r p r e t a c j e 25 Małgorzata Słonka Czytanie miasta Co może łączyć teksty dotyczące kafli odnalezionych na bielskim zamku i rozważania o tablicach pamiątkowych, poszukiwania sposobu restauracji dawnej stanicy harcerskiej w Górkach Wielkich i refleksji nad lirykami Jerzego Kronholda? Na początek to, że – choć tak różne – znalazły się w jednej książce. Małgorzata Słonka – specjalistka ds. wydawnictw Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, redaktor naczelna RI. 26 R e l a c j e Książka nosi tytuł Czytanie miasta. Bielsko-Biała jako kulturowy palimpsest. Akademia Techniczno-Humanistyczna wydała zbiór, który ponownie dotyka wielowarstwowości historyczno-kulturowej Bielska-Białej i odsłania nowe aspekty znanych zagadnień. Dużo w niej z nurtu lokalnej „kultury pamięci”, spoglądania wstecz z perspektywy współczesnej, często z subiektywnego punktu widzenia, niekoniecznie z naukowym podejściem, a także akcentowania tego, co wyróżnia lokalną wspólnotę spośród innych i wspiera jej tożsamość. Choć publikacja ma charakter naukowy, zawiera teksty nie tylko akademickich badaczy, ale także osób, które tematyką historyczno-kulturową zajmują się w instytucjach kultury czy oświaty, stowarzyszeniach lub niezależnie. Część to referaty wygłoszone podczas konferencji Bielsko-Biała: historia – kultura – sztuka (luty 2015) zorganizowanej przez Wydział Humanistyczno-Społeczny ATH i Bielsko-Bialskie Towarzystwo Historyczne. Jednym z jej celów było nawiązanie współpracy pomiędzy Akademią a środowiskiem miasta i regionu. Jak pokazało promocyjne spotkanie w Kubiszówce (9 maja 2016), dla wielu osób wydanie książki i całoroczne funkcjonowanie Akademickiego Forum Humanistycznego, będącego także pokłosiem konferencji, jest satysfakcjonującym – jak dotąd – spełnieniem tych oczekiwań. We wprowadzającym tekście Ewa Chojecka pisze o niełatwym zadaniu definiowania przez Bielsko-Białą swojej współczesnej tożsamości. Bożena i Bogusław Chorążowie z okruchów znalezisk archeologicznych na bielskim zamku rekonstruują rodzenie się cywilizacji na tych ziemiach. Anna Węgrzyniak przywołuje świat Jerzego Kronholda, cieszyńskiego poety, związanego jednak i z Bielskiem-Białą, i całym regionem wielorakimi więzami. Poetyckie modele miłości w poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i Stanisława Goli porównuje Barbara Tomalak. Magdalena Legendź swój tekst poświęca ciekawemu zagadnieniu współtworzenia teatralnych zjawisk po 1989 roku przez społeczność miasta i regionu. Aleksandra Giełdoń-Paszek rozważa, czy istnieje środowisko bielskich grafików i czy można dziś jednoznacznie definiować postawy artystyczne. Zaś Ernest Zawada przedstawia ideę działalności Galerii Akademickiej ATH. Ewa Janoszek weryfikuje pewniki dotyczące wiedeńskich śladów w mieście nad Białą i odkrywa nowe fakty obrazujące, w jakim stopniu to miejsce było częścią „wiedeńskiego” świata, objętego siecią wzajemnych powiązań. Janusz Berek i Angelika Matuszek poruszają zagadnienia dotyczące szkolnictwa zawodowego. Jakub Krajewski przedstawia historię obiektów rekreacyjnych w Cygańskim Lesie. Iwona Kusak rozważa, jak kultura wpływać może na rozwój lokalny. Są również tematy okołobielskie – jak w tekście Moniki Serafin o przedwojennym ośrodku harcerskim w Górkach Wielkich, powojennym osieroceniu tego miejsca i obecnym przywracaniu jego pamięci. A Paulina Żmijowska demonstruje, jak współczesne media społecznościowe wspierają to właśnie I n t e r p r e t a c j e działanie. Karolina Kolasa, Karolina Wrona i Krzysztof Babicki dzielą się wiedzą o beskidzkim folklorze zdobytą podczas współpracy przy wydawaniu albumu Gajdo sze Katarzyny i Macieja Szymonowiczów. Na koniec zaś Marek Bernacki upomina się o przywrócenie społecznej pamięci znaczących postaci (np. Jerzego Zitzmana czy Karola Korna) poprzez pomniki i tablice pamiątkowe. Organizatorzy i wydawcy połączyli teksty pochodzące z różnych zakresów. Choć użyte w innym kontekście, świetnie pasuje do tego zmieszania określenie z artykułu prof. Ewy Chojeckiej: „miejsca wielorakich pamięci”. Takie właśnie są te rozważania – prezentują wielorakie zagadnienia, mniej lub bardziej znane, lepiej lub gorzej zbadane, tak czy inaczej zapamiętane. Nasza pamięć się zmienia, tak jak i my, coś z niej wymazujemy, coś dodajemy, pojawiają się nowe pytania i nowe odpowiedzi. Trzeba więc historię odczytywać i interpretować wciąż na nowo. Jak sugeruje podtytuł publikacji, w którym redaktorzy dopowiedzieli swój zamysł: Bielsko-Biała jako kulturowy palimpsest. Palimpsest to w pierwotnym znaczeniu rękopis na pergaminie, z którego usunięto tekst poprzedni i zapisano w to miejsce coś innego. Określenie to można szerzej rozumieć jako czytanie przeszłości na nowo, tak właśnie jak w omawianej książce. Czytanie pozwalające zobaczyć, jak Bielsko-Biała zapisuje swoim dziś bogaty kulturowy dorobek wieków, jak buduje na nim swoją współczesność. Dorota Kielak* pisze: Palimpsestowe kategorie świadomości ujawniają się w postawie poszukiwania wartości jako tych, które trze ba odzyskać, tzn. wydobyć spod pokładów zacierającej je historii. (...) wartości trzeba poszukiwać nie jako danych i stałych, ale w ich historycznej zmienności, czujnie tro pić je w labiryncie czasu. Pośród innych zmian przełom 1989 roku przyniósł także prawo do szukania i określania własnej tożsamości, budujących ją elementów, przywracania pamięci i pisania własnych historii – czy to indywidualnych, rodzinnych, czy zbiorowych. Poszukiwanie tożsamości, budowanie własnego miejsca zostało uznane za najbardziej cenne w książce podczas wspomnianego promocyjnego spotkania. To składanie różnych okruchów pamięci w całość i ich interpretacja przefiltrowana przez kolejnych ludzi, kolejne pokolenia. Wydobywanie elementów łączących różne perspektywy i różne doświadczenia. Odkrywanie kontekstów i powiązań, które wcale nie są oczywiste, a jednak otwierają się przed nami w trakcie lektury poszczególnych tekstów. Dzisiejsze odczytywanie stało się możliwe także dzięki udostępnieniu interdyscyplinarnych, szczegółowych R e l a c j e wiadomości, które mogą być surowcem do tworzenia tzw. historii drugiego stopnia – pamięci zbiorowej (historycznej). Temu służyło wydanie monografii Bielska-Białej, podkreślała (czyni to również w swoim tekście) prof. Ewa Chojecka. Z tych dopiero wątków „drugiej hi storii” wyrasta nasza pamięć jako świadomość i funda ment tożsamości, znak zakorzenienia, bądź też pojawi się jej brak, gdy okoliczności okażą się niesprzyjające. Oto dziś po raz pierwszy w powojennych dziejach Bielska-Białej, miasta o jakże trudnej historii, staje się możliwe zakorzenienie jej mieszkańców. Zarówno tych, a jest ich większość, którzy są przybyszami z wielu innych miejsc, innych historii, innych pamięci, jak i mieszkańców rdzennych, którzy musieli dostosować się do niełatwych zmian. Konkluzją mogłaby być wypowiedź szefowej Kubiszówki Iwony Kusak, która mówiła (i pisała) o tym, jak kultura (wysoka, niekomercyjna) może stawać się elementem wspierania tożsamości – poprzez szeroko pojętą edukację kulturalną. W jej ramach powinno się znaleźć również to wszystko, co jest zawarte w książce. Tylko bazując na tym, co nasze, co nam bliskie, możemy budować lokalną tożsamość i przywiązanie do naszego miejsca na ziemi. Ale powinniśmy nie tylko przekazywać wiedzę – również mobilizować do własnej aktywności, do uczestnictwa w kulturze, nawet do twórczości, by wzbogacać w ten sposób zasoby lokalnego środowiska. Pod koniec spotkania, w dyskusji padło też pytanie: OK, jest świetnie, podoba mi się – ale co będzie dalej? Książka, podobnie jak życie, przynosi niedosyt i to dość dotkliwy. Muśnięcie zaledwie niektórych zagadnień, brak wielu istotnych, może nawet poczucie, że poruszony temat nie dość dobrze pasuje do założonej tezy. Ale – jest wyjście. Cierpliwe i systematyczne zapełnianie przestrzeni, która otwiera się przed badaczami i czytelnikami. Oto ogromna układanka i niektóre jej fragmenty na swoich miejscach. Kiedy będziemy ją dalej wspólnie wypełniać, okaże się, że nawet najodleglejsze elementy znajdą swoje właściwe usytuowanie i połączą się w całość... choć pamiętać musimy, że wciąż się zmieniającą i nigdy niezamkniętą! Zdrowy to niedosyt. ? * Dorota Kielak, Moderni styczny palimpsest. Model lektury – figura tożsamo ści, „Colloquia Litteraria” nr 1-2/2008, [online], [dostęp: 25.04.2016], dostępny na: www.wnh.uksw.edu.pl/sites/ default/files/colloquia%20litteraria_1-2-2008.pdf. Czytanie miasta. Bielsko-Biała jako kulturowy palimpsest, pod redakcją Marka Bernackiego i Roberta Pysza, Wydawnictwo Naukowe Akademii Techniczno-Humanistycznej, Bielsko-Biała 2016. Książka współfinansowana przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e 27 Małgorzata Słonka Regionalne miniaudytorium Są ludzie, którzy kontemplują świat, ceniąc sobie nade wszystko spokój. Inni kochają życie pośród cudów natury. Jeszcze inni zatapiają się w świecie iluzji. Są i tacy, którzy chwytają każdą chwilę i każdą sprawę w swoje ręce, nie pozwalając jej odejść bez wykorzystania, wciąż czegoś szukają, coś poprawiają, sprawdzają, eksperymentują... taki właśnie jest Jan Leszek Ryś. 28 R e l a c j e Kiedy zaczyna snuć swoją opowieść, trzeba mocno pilnować jej biegu, ponieważ liczne dygresje – z punktu widzenia mojego rozmówcy bardzo istotne, a przy tym, muszę to dodać, niezwykle ciekawe i wciągające – powoli i niepostrzeżenie, coraz dalej odsuwają główny wątek... Kiedy mówi, że poszukuje kogoś, aby przetłumaczył mu wielojęzyczne notatki, które otrzymał od Umberta Eco, a należące do pewnego uczonego z Królewca, który... – opowieść o owym uczonym zaciera w świadomości słuchacza elektryzującą jeszcze przed chwilą informację o osobistych kontaktach ze słynnym pisarzem i filozofem. Albo kiedy mówi o rodzinie, o swoich brzeszczańskich korzeniach, proste z pozoru wymienienie dziadków obrasta w szeroko zakrojoną opowieść o ich pochodzeniu, kolejach życia związanych z rodzinami Potockich i Ogińskich, poglądach, wpływie na dzieci, wnuki i tak dalej. Kiedy pytam mojego rozmówcę, skąd to zainteresowanie wszystkim: techniką, historią, sztuką, kulturą, odpowiada, że tak został wychowany. Jego samego i jego rodzeństwo od dzieciństwa rodzice wdrażali w poznawanie świata, zdobywanie wiedzy i konkretnych umiejętności. – Nie mogłem przyjaźnić się z dziećmi przeciętnymi, bez zainteresowań. Wszyscy uczyliśmy się gry na instrumencie, rysowania, podstaw wiedzy technicznej, musieliśmy znać biegle język niemiecki, siostra jeszcze opanowała stenografię. [Tu następuje kolejna obszerna dygresja o tym, jak to ciocia dzięki stenografii i znajomości języków obcych w czasie pierwszej wojny światowej poznała Gustawa Morcinka i o mało co nie wyszła za niego za mąż!] Ojciec mówił, że wojna kiedyś się skończy i trzeba będzie mieć konkretny zawód. Dziadek mnie uczył, że chcąc coś robić, trzeba się w tym orientować, inżynier powinien znać określone wskaźniki, wiedzieć, jak co działa – wyjaśnia bystrzański pasjonat. I n t e r p r e t a c j e – Wyposażony we wszystkie te umiejętności wszedłem więc w dorosłe życie. Naturalną rzeczą było, że nadal mnie interesowały i z każdym zagadnieniem, lepiej lub gorzej, chciałem i umiałem sobie poradzić. Podobnie było z patriotyzmem, ruchem oporu – to były świętości, w takim duchu nas wychowywano. Dziś już nikt tego nie rozumie... To zresztą dziedzictwo wielu wcześniejszych rodzinnych pokoleń. Leszek Ryś przywołuje choćby znaną postać pierwszego zakopiańskiego proboszcza ks. Józefa Stolarczyka (krewny po kądzieli) i jego dokonań. Wspomina dziadka Jana Koniecznego (był rzeźbiarzem i historykiem sztuki, wykształconym m.in. w Monachium; potem uczył u salezjanów w Oświęcimiu), liczne patenty przemysłowe ojca i to, że mama była absolwentką warszawskiej wyższej szkoły kroju i szycia L. Skwareckiej. Różnorodne umiejętności i rozwijane talenty przydawały się w życiu wielokrotnie, pozwalając przetrwać trudne chwile, choćby okupację, pomagały też w pracy zawodowej i awansie. Wartości, które wpajali mu rodzice, Rodzinny zbiór broni białej przekazał dalej. Dziś twórcze pasje kontynuuje wnuczka Sonia Hensler, mieszkająca i pracująca jako grafik w Londynie. Jan Leszek Ryś urodził się i wychował w Brzeszczach. Ojciec pracował w tutejszej kopalni. Wszystkie dzieci uczyły się w Bielsku. Jan Leszek skończył bielską szkołę przemysłową i otrzymał nakaz pracy w zakładach włókienniczych im. S. Bularza (początek lat 50. XX wieku). Potem wojsko (i szkoła oficerska w Łodzi). Po powrocie przejął fabryczną drukarnię, gdzie m.in. wykonywano flagi różnych państw. Wprowadzał różnorodne ulepszenia, współpracował przy wydaniu w Niemczech katalogu takich flag. Poszerzyło to jego kontakty, umożliwiało pierwsze zagraniczne wyjazdy. Wszędzie nawiązywał liczne, cenne znajomości, które w późniejszym czasie przynosiły trudno przewidywalne korzyści. Z czasem podjął studia w warszawskiej Wyższej Szkole Nauk Społecznych, jeszcze później studia techniczne. Równocześnie został nauczycielem grafiki użytkowej w bielskim Plastyku i dziś z dumą wspomina, że uczył m.in. Igora Mitoraja, Mariana Cholerka czy Michała Klisia. Uczył także rysunku technicznego w technikum włókienniczym. Potem był dyrektorem Befado. Kiedy został dyrektorem bielskich zakładów futrzarskich, zaczęły się prawdziwe podróże po całym świecie. Polskie placówki R e l a c j e Na stronie obok: Jan Leszek Ryś w Studiu-R zgromadził m.in. czółenka tkackie Henryk Pollak M.in. portret dziadka Jana Koniecznego i zegar samodzielnie skonstruowany z okazji 300-lecia Mesznej I n t e r p r e t a c j e 29 30 y plomatyczne chciał y dobrze ubierać swoich d pracowników i pokazywać nasze możliwości w świecie, a polskie futra miały swoją markę. Tu bardzo przydawały się umiejętności rysunkowe, ponieważ np. na tarWilkom cechu gach mody utrwalał dzięki nim nowości, co umożliwiarusznikarzy, 1699 ło orientację w aktualnych trendach (a fotografować nie było wolno). Przy okazji odwiedzał antykwariaty i uzuDyplom mistrzowski pełniał przetrzebione rodzinne zbiory, które zaczęły się Edmunda Schimanka powiększać. Wszędzie też – po załatwieniu spraw służz Bielska wystawiony przez bowych – starał się jak najwięcej zwiedzić, jak najwięcech stolarzy, 1893 cej dowiedzieć, zebrać materiałów (np. wertował dokumenty w British Museum i zbiory archiwalne w Genewie; Henryk Pollak na czterech kontynentach szukał polskich – i bielskich – śladów; z Franciszkiem Starowieyskim penetrował domy aukcyjne). Niespokojny duch kazał też Rysiowi zostawiać swój ślad w miejscach, w których przebywał. Pisał więc arMaszyna marki Tatra tykuły do miejscowej prasy albo wykonywał rysunki, Leszek Ryś bądź to architektury, bądź scenek rodzajowych, jak ta z młodym Afroamerykaninem na tle Nowego Jorku... bardzo podobnym do obecnego prezydenta Obamy. Zaś po powrocie do kraju publikował z kolei artykuły w polskich czasopismach, opowiadając o swoich przeżyciach, zdobytych informacjach, próbując przenosić na nasz grunt różnorodne podpatrzone u innych rozwiązania. Pisał ponadto popularyzatorskie, przyczynkarskie teksty, spoR e l a c j e ro z zakresu techniki. Jest autorem publikacji książkowych, że wspomnę tylko historię KWK Brzeszcze. Już po przejściu na emeryturę zainteresował się bardziej upowszechnianiem tego, co zdołał zgromadzić przez lata i czego się dowiedział. Więc zaczęły się wystawy. Na jednej z nich pokazywał na przykład książki pisarzy niemieckich piszących po polsku – i polskich piszących po niemiecku. Inna dotyczyła technicznych modeli, których ma mnóstwo, wykonanych zresztą własnoręcznie (i działających). Ponieważ sporo rysował, projektował m.in. plakaty, wystroje wnętrz, również te twórcze poszukiwania prezentował na ekspozycjach. Kiedy Meszna świętowała swoje 300-lecie, m.in. przygotował okolicznościową wystawę w Książnicy Beskidzkiej, korzystając z materiałów, które posiadał. Zainteresował się także pochodzeniem herbu miejscowości i odkrył wiele ciekawych tropów. Za tę sferę swojej aktywności otrzymał honorową odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej. Z czasem Jan Leszek Ryś został uznany przede wszystkim za badacza historii i kolekcjonera, choć z jego punktu widzenia wcale to tak nie wygląda. – Każdy, kto widzi moje zbiory, sądzi, że jestem zbieraczem, nawet mnie za to nagradzają. Tymczasem wszystko, co pokazuję czy udostępniam na wystawy, to są domowe rzeczy powyciągane ze skrzyń. Uzupełniane przeze mnie na bieżąco. Kiedy wyjeżdżałem za granicę, mama mówiła na przykład: Leszku, rozejrzyj się po antykwariatach, może znajdziesz taki cynowy wilkom, jaki kiedyś mieliśmy. Znałem go ze zdjęć. I przywoziłem. Kupowałem encyklopedie (Glogera, którą rozkradziono nam w czasie wojny, Gutenberga, Mayersa), rysunki, mapy, albumy... i tak dalej. Kiedyś w Nowym Jorku powiedziano mi, że w Genewie jest pan, który ma zbiory dotyczące Piłsudskiego – od niego też pewne przedmioty kupiłem. I n t e r p r e t a c j e Zaczątek tego, co dziś nazwać można kolekcją, to pozostałości po przodkach lub też rzeczy potrzebne do życia, zdobywania wiedzy, uprawiania swojego zawodu i rozwijania pasji. Zaczęło się od portretu dziadka, jego szabli, jakiejś halabardy, domowych bibelotów. Są też bardzo ciekawe rzeczy, które gdzieś udało się wyszperać, jak np. płaskorzeźba Tilmana Riemenschneidera, będąca niegdyś w posiadaniu rodziny Strzygowskich, a potem Sułkowskich, wywieziona w 1939 roku. Nie jest to więc kolekcjonerstwo w klasycznym rozumieniu, nie skupia się na jakiejś określonej dziedzinie, ale obejmuje wszystko, co przyniosło życie. Sztuka, dokumenty, książki, modele techniczne, prototypy patentowe, broń, zegary – długo można wymieniać. I przyszedł taki moment, że zamarzył sobie pan Ryś pokazanie choćby części tego, co znalazło się w jego posiadaniu. Podjął nawet trud stworzenia miejsca, w którym można byłoby w niebanalny sposób wyeksponować to, co chciałby zaprezentować, a nie miał dotąd gdzie. Mając już osiemdziesiąt lat, własnymi rękami, z pomocą żony, zbudował więc w Bystrej obiekt, który nazwał Studiem-R – miniaudytorium edukacyjnym regionu. Takie małe muzeum techniki, kultury, historii. Pojawiające się w tej nazwie określenie „regionalne” nie jest przypadkowe, bowiem właśnie na wyeksponowaniu takiego kontekstu różnych wydarzeń skupił swoją uwagę. Na ekspozycji zobaczymy to, co związane z przemysłem, przede wszystkim włókienniczym. Ale jest też na przykład kilka maszyn do szycia, w tym jedna marki Tatra. Kto z nas R e l a c j e wie, że te właśnie maszyny, swoista konkurencja najpopularniejszych singerek, były produkowane w Bielsku w fabryce Georga Schwabego? Żeby zobaczyć te ciekawostki, warto Studio-R odwiedzić. Opowiadając o tym, mój rozmówca podkreśla, że w swoich działaniach dużo wsparcia otrzymał od wójta Bystrej Mieczysława Rączki. Leszek Ryś utrzymuje szerokie kontakty, odwiedza wielu ludzi i wielu też odwiedza Bystrą, korzysta z jego zbiorów z różnych dziedzin – historii, lotnictwa, broni, kultury itd. Goście zjeżdżają z całego świata. Kiedy mówi im o tym, że nie ma komu przekazać tych zbiorów – tak ułożyło się życie, trudno! – niektórzy deklarują, że z chęcią je przejmą. Jednak to go nie satysfakcjonuje. Nie chce oddawać tego, co znalazło się w jego posiadaniu, ani poza Bystrą (czy region), ani też w częściach. Oddam swoją kolekcję w dobre ręce, miejscowe i w całości – można byłoby streścić wielkie marzenie pasjonata. Pragnie, by ktoś kontynuował to, co zapoczątkowali jego przodkowie i do czego dołożył własną cegiełkę. Wciąż nie traci nadziei, że ktoś taki się znajdzie. Studio-R – z zewnątrz i wewnątrz Leszek Ryś, Henryk Pollak I n t e r p r e t a c j e 31 ROZMAITOŚCI 6 lutego w Bielskim Centrum Kultury Zespół Pieśni i Tańca Jarzębinki obchodził 30-lecie istnienia. Dziś to ponad 100-osobowa grupa młodych ludzi w wieku od 5 do 18 lat. Od powstania (1986) zespół dał prawie 800 koncertów zarówno w Polsce, jak i za granicą: w Czechach, Francji, Hiszpanii, Grecji, Bułgarii, Chorwacji, na Węgrzech i wyspie Korfu oraz we Włoszech. Tańczyło i śpiewało w nim kilka tysięcy młodych ludzi. Grupa występowała podczas licznych imprez kulturalnych i nie tylko, np. inauguracji Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Sakralnej, spektaklu charytatywnego Kopciuszek i krasnoludki. Jarzębinki występowały także z gwiazdami polskiej estrady, m.in. z Beatą Bednarz, Majką Jeżowską, Mieczysławem Szcześniakiem, Ryszardem Rynkowskim, z zespołami Gang Marcela, Vox, Pod Budą. Brały udział w programach Telewizji Polskiej (Tęczowy Music-Box, Kawa czy herbata, Ziarno) i Polsatu. Grupa została uhonorowana Złotą Odznaką za Zasługi dla Województwa Śląskiego, którą odebrała jej założycielka i kierowniczka Barbara Komarnicka-Drużbicz. O d 1 do 6 marca podczas Lotos Jazz Festivalu – 18 Bielskiej Zadymki Jazzowej wystąpiło ponad 30 wykonawców. Wśród nich znalazły się takie legendy światowego jazzu, jak: Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski (który podczas Gali Polskiego Jazzu świętował 80. urodziny), Atom String Quartet, Dave Holland, Dee Dee Bridgewater, Maceo Parker czy Terence Blanchard (wystąpił w Sali Koncertowej NOSPR). Festiwalowi towarzyszyły wystawy fotografii i plakatu, nocne jam session oraz koncerty uczniów Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej. W drugiej połowie marca ukazała się debiutancka płyta związanego z Cieszynem jazzowego duetu Madame Jean Pierre pt. Lete. Krążek zwiera osiem utworów – sześć kompozycji własnych gitarzysty zespołu Macieja Muszyńskiego i dwa standardy jazzowe; autorką większości tekstów jest wokalistka Joanna Markowska. Brzmienie grupy tworzą również: Denys Ostrovnoi na saksofonie altowym, basista Jędrzej Łaciak i perkusista Bartek Nazaruk. Jak mówią sami artyści, album jest wypadkową ich muzycznych inspiracji, a także poszukiwaniem alternatywnych rozwiązań brzmieniowych. Lete wybiega poza ramy klasycznego rozumienia jazzu – gitara (a nie fortepian) wiedzie tu harmoniczny prym. 22 Konkurs Malarstwa Nieprofesjonalnego im. Ignacego Bieńka Stanisław Skwierawski 32 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI R enata Piątkowska, autorka książek dla dzie- ci (m.in. Opowiadań z piaskownicy, Nie ma nudnych dni, Na wszystko jest sposób, Wieloryb), 21 marca została pasowana na Kawalera Orderu Uśmiechu. Ceremonia odbyła się w sali koncertowej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej. Order wręczyli wyróżnieni wcześniej kawalerowie: rzecznik praw dziecka Marek Michalak i ksiądz Piotr Sadkiewicz. Order Uśmiechu przyznawany jest dorosłym przez dzieci. Akcja została zapoczątkowana w Polsce ponad 50 lat temu, obecnie ma charakter międzynarodowy. Renata Piątkowska jest 992 uhonorowaną nim osobą. 23 marca w Klubokawiarni Aquarium miał miejsce finał projektu Usiądź z artystą, realizowanego w ramach olimpiady Zwolnieni z teorii, a zorganizowanego przez czterech uczniów pierw- szej klasy V LO w Bielsku-Białej: Katarzynę Bartków, Jana Bubla, Agnieszkę Pechcińską i Julię Walusiak. Projekt składał się przede wszystkim z konkursu plastycznego adresowanego do uczniów szkół średnich. Jego przedmiotem był malunek – inspirowany twórczością jednego z miejscowych artystów (Jolanty Hermy-Pasińskiej, Anny Kuzawińskiej-Sikory, Marii Posłusznej, Mateusza Taranowskiego lub Leszka Zbijowskiego) – na ławce przed Teatrem Polskim. Pierwsze miejsce zajął Jakub Czub z IV LO, drugie Joanna Golec z I LO. Wyróżnienia otrzymali: Magdalena Mieszczak, Wiktoria Pawlus, Michał Stryjski. Na zakończenie imprezy wystąpił zespół Plus/Minus Cosmos. P rzyszłoroczna gala Złotych Masek odbędzie się w dwumieście nad Białą. A to dlatego, że tytuł spektaklu roku otrzymało Sześć wcieleń Jana Piszczyka, wystawione w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, a wyreżyserowane przez Wojciecha Kościelniaka. Za scenografię do tego przedstawienia uhonorowano również Złotą Maską Damiana Styrnę. Z kolei aktor Kazimierz Czapla otrzymał Złotą Maskę za rolę Wokulskiego w spektaklu Lalka w reżyserii Anety Groszyńskiej przygotowanym również w bielskim Teatrze Polskim. Nagrody w tym roku wręczane były 4 kwietnia w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki (wspólnie dla województw opolskiego i śląskiego). Fundatorami śląskich nagród są redakcje mediów regionalnych (Polskie Radio Regionalna Rozgłośnia w Katowicach Radio Katowice SA, Telewizja Polska SA Oddział w Katowicach i Radio Bielsko Sp. z o.o.) oraz Marszałek Województwa Śląskiego. W skład jury wchodzą ich reprezentanci. Konkurs zorganizował MDK – Dom Kultury Włókniarzy w Bielsku-Białej. 158 autorów nadesłało 350 obrazów. Komisja oceniająca zakwalifikowała na wystawę 142 z nich. I nagrodę otrzymała Alina Knycz z Kóz za Łąki w Krempachach; II nagrodą uhonorowano Lillę Bartnikowską z Olsztyna za Zaułek na wzgórzu; III przyznano Danucie Piętce z Wieliczki za Przemijanie kwiatów nr 2; IV nagroda przypadła w udziale Dagmarze Tupiec z Bielska-Białej za Maszkarona 3; zaś V – Marii Woithofer z Izabelina-Hornówki za Cody. Jury przyznało ponadto liczne wyróżnienia. Pokonkursową wystawę otwarto 31 marca, trwała do 24 kwietnia. W środku Alina Knycz, laureatka I nagrody R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI A Rzeźba Stanisława Kwaśnego Mirosław Baca rtyści spod Hrobaczej Łąki – pod takim hasłem zaprezentowała się w Bielsku-Białej piątka artystów z Kóz, a miejscem wystawy była Galeria Sztuki ROK-u (14 kwietnia – 6 maja). Czwórka z nich to twórcy współcześni. Alina Jurzak jest malarką, najczęściej używa farb olejnych, a najważniejszym środkiem wyrazu jest dla niej kolor. Również malarstwo uprawia Alina Knycz, absolwentka edukacji plastycznej na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, gdzie teraz studiuje grafikę. Tworzy plakaty, różnego typu projekty użytkowe, w tym związane z książką. Jednak jej największą pasją jest malarstwo. W tegorocznym Konkursie Malarstwa Nieprofesjonalnego im. I. Bieńka zdobyła I nagrodę. Henryk Reczko na dobre zaczął malować po przejściu na emeryturę. Ulubiona technika to akryl, a temat – pejzaże. Często maluje też rodzinne Kozy. W poprzedniej edycji „Bieńkowego” konkursu zdobył I nagrodę. Na wystawie pokazano także malarstwo nieżyjącego już Ottona Boehna, twórcy obrazów olejnych i akwarel, mozaik, rysunków i oryginalnych ram o niepowtarzalnej fakturze. Natomiast niemalarskie prace – rzeźby i metaloplastykę – pokazał Dariusz Fluder. Jego twórczość ma charakter dekoracyjny, często użytkowy, m.in. zdobi elewacje budynków. Wykonuje także wyroby ceramiczne. Jego najważniejszą inspiracją jest sztuka etniczna. 27 kwietnia w Galerii Bielskiej BWA otwarto wystawę obrazów jednego z najbardziej znanych w świecie polskich malarzy, abstrakcjonisty Jarosława Flicińskiego (trwała do 22 maja), odbyło się także spotkanie autorskie. Prace powstały w portugalskim domu artysty w Esteval w ciągu ostatnich pięciu lat. Fliciński operuje prostymi formami geometrycznymi i ekspresyjnymi kompozycjami, powstającymi z rozlewanych i mieszanych bezpośrednio na płótnie farb. Tworzy też wielkie malarskie environments, które wchodzą w twórczy dialog z architekturą przestrzeni ekspozycyjnej, otoczeniem zewnętrznym i światłem. Uprawia ponadto fotografię i sztukę wideo. Artysta jest z urodzenia (1963) gdańszczaninem. Studiował na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej, a następnie na Wydziale Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły 14 kwietnia rozstrzygnięto konkurs fotografii prasowej BZ WBK Press Foto 2016. Wśród laureatów – wielu znanych i cenionych polskich fotoreporterów – znalazła się Sandra Szuta z młodzieżowej redakcjiBB. Łącznie nagrodzono 156 spośród 6379 zdjęć autorstwa 33 fotografików. Były zgłaszane w sześciu kategoriach: Wydarzenia, Życie codzienne, Człowiek, Kultura i sztuka, Sport, Przyroda. Fotografia Sandry Szuty, wykonana 6 września 2015 roku podczas imprezy Red Bull 111 Mega Watt (największego w środkowo-wschodniej Europie wyścigu motocyklowego enduro, odbywającego się w kopalni węgla brunatnego w Bełchatowie), zajęła trzecie miejsce w kategorii Sport. Przedstawia zmagania motocyklistów z najtrudniejszym odcinkiem toru, przypominającym księżycowy krajobraz. Jarosław Fliciński oprowadza po swojej wystawie Casa Cosmos. Homemade Paintings 2010–2015 Krzysztof Morcinek 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Projekt obejmujący wystawę i katalog zrealizowany został przez BWA w Tarnowie w 2015 roku dzięki dofinansowaniu ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Miasta Tarnowa. 28 kwietnia komisja Nagrody im. Oskara Kolberga „Za zasługi dla kultury ludowej” wytypowała tegorocznych laureatów. Wśród nich znaleźli się przedstawiciele naszego regionu. Nagrodę w dziedzinie plastyki otrzymał Stanisław Kwaśny – rzeźbiarz z Mesznej. W kategorii kapel ludowych uhonorowano Kapelę Braci Byrtków z Pewli Wielkiej. Wśród zespołów natomiast Magurzan z Łodygowic. Nagrodę otrzymała także Małgorzata Kiereś z Istebnej, etnograf, kierowniczka Muzeum Beskidzkiego w Wiśle (w kategorii badaczy, naukowców i animatorów). D wie książki eksplorujące mało znane epizody z dziejów regionu opublikowało Wydawnictwo Augustana z Bielska-Białej. Rodzina Burschów. Opowieści o polskich ewangelikach ukazuje losy pokoleń ewangelików, którzy przybyli do Królestwa Polskiego w XIX w. Szybko się w większości spolonizowali. Jednym z nich był Juliusz Bursche, biskup Kościoła luterańskiego w Polsce, który za trwanie przy polskości zginął męczeńską śmiercią z rąk hitlerowców w obozie w Sachsenhausen (1942). Biskup i jego rodzina zauroczeni byli Wisłą, od 1902 r. spędzali tam urlopy we własnej willi, która po wojnie była w posiadaniu rodziny Vallis i zachowała się w nienaruszonym stanie. Willa, a raczej mały drewniany domek, przycupnął z boku hotelu Gołębiewski. W książce znajdziemy interesujące zdjęcia oraz tekst Danuty Szczypki o działalności biskupa na rzecz wiślańskiego środowiska do 1939 r. Wśród autorów m.in. jego potomkowie: socjolog Juliusz Gardawski – prawnuk, historyk Aleksander Łupienko – praprawnuk. Druga książka Niosła mnie radość służby to, jak głosi podtytuł, wspomnienia z czasów przemian – bielszczanina z urodzenia, przez lata związanego z miastem. Jan Szarek, luterański duchowny i biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP (1991– 2001) w trudnych latach społeczno-politycznego przełomu wspomina Kościół luterański i związanych z nim ludzi nie tylko w oficjalnych sytuacjach, ale R e l a c j e także od strony „podszewki świata”. Na przykład to, jak musiał podtrzymać za rękaw papieża Jana Pawła II, który potknął się, wchodząc po schodach luterańskiego kościoła Świętej Trójcy w Warszawie podczas swej pielgrzymki w 1981 r. W barwnych obrazkach i smakowitych anegdotach przypomina epizody z historii najnowszej Bielska-Białej, m.in. „Pierwszy Bielski Auto-omnibus”, którym jego ojciec Andrzej woził podróżnych na trasie Bielsko – Szczyrk w latach 20. ub. wieku oraz perypetie z nazwą placu Lutra i napisem na pomniku w latach 80. Liczne fotografie, także rodzinne, sprawiają, że czytelnikowi staje się bliski sam autor, jego rodzina oraz rodzima ewangelicka społeczność. Z kolei dołączone fragmenty jego oficjalnych wypowiedzi o istotnych problemach współczesności ukazują szersze tło czasu społecznych przemian, w których żył i działał. Bp Jan Szarek myśli z troską o swoim mieście. Z okazji 80. urodzin podjął inicjatywę, aby odnowić tzw. studnię pastorów na pl. M. Lutra, prosząc uczestników jubileuszu o ofiarę na ten cel zamiast kwiatów i prezentów. (M.L.) U rodzony w 1933 r. w Bocanowicach koło Jabłonkowa Władysław Sikora, zwany nestorem cieszyńskich poetów, to dla Zaolzia człowiek symbol. Sylwetkę poety, pisarza, dramaturga i tłumacza w sposób wyczerpujący i wszechstronny przedstawia docent Uniwersytetu w Opawie Libor Martinek. Praca Władysław Sikora (monografie), wydana w tym roku, stanowi fascynujące kom- pendium zarówno dla czeskiego, jak i polskiego czytelnika posługującego się w dostatecznym stopniu językiem naszych sąsiadów, choć wiele tu polskojęzycznych cytatów z twórczości Sikory i głosów polskiej krytyki literackiej. Z tego względu książka może popularyzować fenomen twórcy, poszerzając polski dyskurs literaturoznawczy. Libor Martinek jako wybitny znawca literatury polskiej i admirator polskiej kultury nie poprzestaje na wyczerpującej prezentacji zagadnień typowo literaturoznawczych, sięga też z dużą znajomością problemu do XX-wiecznej historii Zaolzia, relacji obu zamieszkujących ten teren narodów i kwestii ważnych dla tożsamości kulturowej regionu. Jako specjalista w interdyscyplinarnych ujęciach zagadnień regionalizmu ukazuje postać W. Sikory także w perspektywie ponadregionalnej, na poziomie całokształtu literatury polskiej i w ogóle nieczeskojęzycznej w Czechach. Bohater książki jawi się czytelnikowi jako piewca rodzimej przyrody, domu rodzinnego i wsi, ale także robotniczego świata Ostrawy, nieobce są mu jednak i szersze nurty historii. Rzeczywistość regionu i elementy gwary łączą się u Sikory z awangardową tradycją warsztatu poetyckiego, sięgają również do wzorców Leśmiana i Przybosia. Dla etnologa twórca z Bocanowic to wcielenie etosu Cieszyniaka i Zaolziaka – utalentowany i społecznie zaangażowany, budzący podziw i sympatię człowiek z ludu, nauczyciel „korzeniami wrosły w ziemię”. (S. Broda) (oprac. A. Kobiałka, M. Słonka) I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE 36 BIELSKO-BIAŁA Konkurs na 9 Wystawę Kuratorską „Bielskiej Jesieni” Termin nadsyłania propozycji: 19 czerwca Termin wystawy: 28 października – 26 grudnia Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11, tel. 33-812-58-61, 509-404-123, www.galeriabielska.pl, [email protected] Galeria ogłasza konkurs przeznaczony dla kuratorów profesjonalnie zajmujących się sztuką współczesną. Zaproponowane przez nich scenariusze wystaw powinny odpowiedzieć na ważne pytania, m.in.: Czy polskie malarstwo współczesne nadąża za zmieniającymi się społecznymi uwarunkowaniami sztuki? Czy sztuka polskich artystów wpisuje się w tendencje światowe? Czy sposoby obrazowania są adekwatne do wyrażanych treści? Czy forma może być wartością samą w sobie? Biblia pauperum – wystawa ikon Anny Makać 13 maja – 14 czerwca, Galeria Sztuki ROK-u Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-33-33, www.rok.bielsko.pl, [email protected] Artystka mówi o bielskiej wystawie: Prace, które prezentuję, powstały obok głównego nurtu mojej twórczości – z potrzeby serca, jako ikony domowe, przeznaczone do prywatnego kultu, niepodlegające sztywnym regułom. Część z nich stanowi cykl Rycerzyki, ukazujący świętych jadących na różnych zwierzętach. Łacińskie napisy mają przywoływać tradycję średniowiecznych obrazów wotywnych prezentujących cuda świętych. Dzisiaj można powiedzieć, że czyta się je jak komiks. Jednocześnie jest to rodzaj Biblii pauperum, czyli Biblii w obrazkach dla osób niezbyt biegłych w łacinie. Przedstawione treści religijne ukazane są w prosty i jednoznaczny sposób. 20 Ogólnopolski i 34 Wojewódzki Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa” Termin nadsyłania prac: 20 czerwca Informacje: Spółdzielcze Centrum Kultury Best przy Spółdzielni Mieszkaniowej Złote Łany, ul. Jutrzenki 22, tel. 33-499-08-33, www.sckbest.pl, [email protected] Warunkiem udziału jest nadesłanie samodzielnie napisanych utworów – wcześniej niepublikowanych – w trzech egzemplarzach. Utwory należy opatrzyć słownym godłem (pseudonimem). Uczestnikami mogą być uczniowie szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich. Tematyka i rodzaj literacki utworów są dowolne. Liczbę prac ograniczono do sześciu wierszy. W wypadku utworów prozatorskich lub dramatycznych do pięciu stron znormalizowanego maszynopisu (9000 znaków). INDUSTRIADA 2016 10 czerwca – rozruch, 11 czerwca – finał Bielsko-Biała, Bytom, Chorzów, Cieszyn, Czeladź, Czerwionka-Leszczyny, Częstochowa, Dąbrowa Górnicza, Gliwice, Karchowice, Katowice, Łaziska Górne, Mysłowice, Pszczyna, Radzionków, Ruda Śląska, Rudy, Rudziniec, Rybnik, Siemianowice Śląskie, Sosnowiec, Świętochłowice, Tarnowskie Góry, Tychy, Ustroń, Zabrze, Żarki Informacje: Wydział Kultury, Referat Promocji Dziedzictwa Industrialnego, Katowice, ul. J. Ligonia 46, [email protected], www.industriada.pl Industriada to jeden z najważniejszych europejskich festiwali promujących dziedzictwo przemysłowe. W zeszłym roku wzięło w nim udział 80 tysięcy osób. Koordynatorem jest Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego – zarządca Szlaku Zabytków Techniki. W Bielsku-Białej zaprasza Stara Fabryka – Oddział Muzeum Historycznego. Otwarcie o 9.00, zakończenie o 21.00. W programie m.in.: zwiedzanie ekspozycji z przewodnikiem, wycieczka śladami zabytków architektury przemysłowej Bielska-Białej, warsztaty, promocja publikacji o obiekcie. Stara Fabryka, pl. Żwirki i Wigury 8, tel. 33-812-23-67, www.muzeum.bielsko.pl. R e l a c j e Podczas Industriady możliwy będzie bezpłatny przejazd między Starą Fabryką w Bielsku-Białej, Muzeum Ustrońskim oraz Muzeum Drukarstwa i Browarem Zamkowym w Cieszynie, które też biorą udział w tym wydarzeniu. Warunkiem skorzystania jest posiadanie biletu ze zwiedzania jednego z tych obiektów. Zapisy w Regionalnym Ośrodku Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-822-05-93, www.rok.bielsko.pl, [email protected]. 53 T YDZIEŃ KULTURY BESKIDZKIEJ 6–14 sierpnia Wisła, Szczyrk, Żywiec, Maków Podhalański, Oświęcim, Istebna, Ujsoły, Jabłonków W ramach TKB: 47 Festiwal Folkloru Górali Polskich w Żywcu, 6–9 sierpnia 27 Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne w Żywcu, 10–13 sierpnia 69 Gorolski Święto w Jabłonkowie, 12–14 sierpnia 22 Festyn Istebniański w Istebnej, 6–7 sierpnia 38 Wawrzyńcowe Hudy w Ujsołach, 12–14 sierpnia Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, www.rok.bielsko.pl, www.tkb.art.pl Bogactwo folkloru różnych zakątków świata – z dominującym folklorem polskich górali. Barwne widowiska dla masowej publiczności – i dwa konkursowe przeglądy, których założeniem jest ochrona i popularyzowanie dorobku kultury tradycyjnej poszczególnych narodów i grup etnicznych. Do tego obszerny program wystaw, kiermaszów, spotkań z ludowymi artystami i ich sztuką, konferencji, konkursów itd. I oczywiście smakołyki regionalnej kuchni. Czyli wielkie i bogate w swej różnorodności spotkanie miłośników folkloru, muzyki, tańca, śpiewu i ludowego rękodzieła. Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: silesiakultura.pl I n t e r p r e t a c j e GALERIA Piotr Wisła Osobna pora Malarstwo Technika własna: 17 x 17 cm, 17 x 17 cm, 100 x 85 cm, 100 x 85 cm Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej Stara Fabryka Zaprasza do zwiedzania ekspozycji stałej w pomieszczeniach dawnej fabryki sukna Büttnerów — pl. Żwirki i Wigury 8 Od włókiennictwa do małego fiata. Przemysł Bielska-Białej w XIX i XX wieku Wilk, selfaktor, postrzygarka... Zabytki techniki włókienniczej Skarby industrialnego dziedzictwa www.muzeum.bielsko.pl Industrialne oblicze dwumiasta na śląsko-małopolskim pograniczu. Warsztaty, manufaktury, fabryki. Robotnicy, przedsiębiorcy, fabrykanci. Trzeci ośrodek przemysłu wełnianego Austro-Węgier. Drugie po Łodzi centrum włókiennicze II Rzeczpospolitej. „Miasto stu przemysłów” w epoce PRL-u. Fascynująca kolekcja dawnych maszyn i urządzeń włókienniczych. Przędzalnia, tkalnia i wykończalnia. Laboratorium zakładowe i kantor mistrza. Tkanie dywanów, produkcja kapeluszy. Doroczny festiwal w obiektach przemysłowych województwa śląskiego już 11 czerwca