Relacje-Interpretacje Nr 2 (42) czerwiec 2016

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 2 (42) czerwiec 2016
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
Lalki w roli głównej Uczniowski Kongres Kultury Osobna pora Piotra Wisły Nr 2 (42) czerwiec 2016
Muzyk – szkoła niedościgniona
Ekslibris – chwila na radość życia Przypominanie Kajzara
Dooble – Toon Maas, Holandia
Na okładce: Noe – Walny-Teatr, Polska
DUNDU tańczy z gwiazdami – DUNDU, Niemcy
Dariusz Dudziak
A niech to Gęś kopnie! – Teatr Animacji, Polska
Yoshitsune i tysiąc kwitnących wiśni – Hitomi-za Otome Bunraku, Japonia
Proj. Pavel Hubička
POLA. Polska Lalka Artystyczna
wystawa, Galeria Bielska BWA
Krzysztof Morcinek
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Okładka/Wkładka
Lalki w roli głównej
Wychowankowie bielskiego Muzyka
1
Jest kogo ścigać
Rok XI nr 2 (42) czerwiec 2016
Allan Starski w Bielsku-Białej
K. Morcinek
Maria Trzeciak
5
Wyjść właściwą nogą
Maria Trzeciak
Skr zynka w y wiadowcza Bochenka
7
Pomaluśku... i z czułością
Z Piotrem Wisłą rozmawiał Mirosław Bochenek
Quo vadis, ex libris?
12
Czym jest ekslibris?
Publikacje
26 Czytanie miasta
Małgorzata Słonka
Pasje
28 Regionalne miniaudytorium
Małgorzata Słonka
32
36
Rozmaitości
Rekomendacje
E. Grabowski: ekslibris
Stanisława Oczki, 1960,
drzeworyt barwny. Ze zbiorów Muzeum
Historycznego w Bielsku-Białej
P. Wisła
Uczniowski Kongres Kultur y
16
Zawód filmowiec
Agata Smalcerz
Teatr
19
Widziałem oczy przechodnia
Magdalena Legendź
Literatura
23
Uwaga: proza
Mirosław Bochenek
24
Zabawkowo
Jerzy Pietrzak
Święci Sergiusz i Bakchus, ikona Anny Makać
M. Baca
Krzysztof Marek Bąk
Galeria / Wkładka
Piotr Wisła: Osobna pora. Malarstwo
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl
Redakcja
Małgorzata Słonka redaktor naczelna
Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca
Wydawca Regionalny ­Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski
Rada redakcyjna
Lucyna Kozień Magdalena Legendź Leszek Miłoszewski Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak
Druk Times, Czechowice-Dziedzice
Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Czasopismo bezpłatne
ISSN 1895–8834
Archiwalne numery RI dostępne na
www.rok.bielsko.pl
Jest kogo ścigać
M a r i a Tr z e c i a k
W gronie najlepszych
Wśród laureatów pierwszej nagrody Międzynarodowego Konkursu Muzycznego w Genewie, niesłychanie
prestiżowego, odbywającego się nieprzerwanie od 1939
roku i obejmującego wszystkie kategorie muzyczne, jest
trzech Polaków. Każdy dostał na pamiątkę zwycięstwa
złoty zegarek z wygrawerowaną nazwą konkursu, datą
i swoim nazwiskiem. Taki sam mają najsłynniejsza hiszpańska madame Butterfly, czyli Victoria de Los Angeles, czy zwycięzcy Konkursów Chopinowskich: Martha
Argerich i Maurizio Pollini...
Otóż los chciał, że dwóch z tych trzech nagrodzonych Polaków skończyło bielską szkołę muzyczną, która
najpierw była prywatna, potem miejska, wreszcie państwowa, a dziś nosi dumną nazwę Zespołu Państwowych
Szkół Muzycznych oraz nie mniej dumne imię Stanisława Moniuszki.
R e l a c j e
Oficjalne życiorysy muzyków, jeśli nie byli genialnymi samoukami, zazwyczaj zaczynają się od sformułowania: ...absolwent Akademii Muzycznej w mieście X. O etapie przed akademią czasem wspomina Wikipedia, czasem mówią sami muzycy, np. w rozmowie z dziennikarzem. Najczęściej informacja
o szkole, którą kończyli, ląduje w przegródce „dzieciństwo i młodość”, gdzie
zagląda się przede wszystkim samemu albo z kolegami z klasy. Jakby ta przegródka była mniej ważna od sukcesów, które przyszły POTEM. A przecież
wszystko zaczyna się w szkole...
Puzonista Roman Siwek, absolwent z 1959 roku, nagrodę zdobył w roku 1966. Przez wiele lat grał w Wielkiej Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji oraz Orkiestrze Filharmonii Narodowej jako solista, jest profesorem
Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, wybitnym nauczycielem instrumentów dętych.
Kontrabasista Janusz Widzyk maturę zdawał w roku
1992, a laureatem konkursu został sześć lat później.
Finał Ogólnopolskiego
Konkursu Orkiestr Szkolnych
Szkół Muzycznych II st.,
Warszawa, 2015: Szkolna
Orkiestra Symfoniczna
Zespołu Państwowych Szkół
Muzycznych w Bielsku-Białej
Archiwum ZPSM
I n t e r p r e t a c j e
1
Legendarny nauczyciel
Bonawentura Nancka
Archiwum ZPSM
?
* http://www.grajnisko.pl/
pl/rozmawiamy-z-janusz-widzyk.
2
R e l a c j e
Uczniowie Bena
Dziś Janusz Widzyk* jest członkiem słynnej orkiestry
Filharmoników Berlińskich, kameralistą, profesorem
Akademii Muzycznej w Kolonii – i pamięta lata swojej
nauki w liceum Państwowej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej jako pasmo trudnego szczęścia. Trudnego, bo
żeby poćwiczyć w zimnej klasie, trzeba było sobie zapalić w piecu, a szczęścia – bo mógł grać na ukochanym
kontrabasie pod opieką genialnego profesora Bonawentury Nancki. Ile dawała ta opieka, niech świadczy fakt,
że Widzyka i kilku jego kolegów z klasy Nancki wciągnął
do swojej Gustav Mahler Jugendorchester sam Claudio
Abbado. Grał w niej m.in. kontrabasista Stanisław Pająk,
dziś także jeden z Filharmoników Berlińskich.
Wychowankiem profesora Nancki, przez uczniów
czule nazywanego Benem, jest też kontrabasista jazzowy Bronisław Suchanek, absolwent z roku 1967, od wielu lat mieszkający w Ameryce, lider Bronisław Suchanek
Trio, a wcześniej członek Kwintetu Tomasza Stańki. To
on w latach 80. w Szwecji konsultował z Barbarą Woźniak polski przekład Kontrabasisty Patricka Süskinda
– sztuki, którą od 30 lat niezmiennie robi furorę Jerzy
Stuhr (notabene też z pochodzenia bielszczanin, ale nie
muzyk – kończył LO im. S. Żeromskiego).
– Beno wykształcił potężną grupę muzyków, którzy
dziś grają w światowych orkiestrach. Berlin, Montreal,
Adelajda, Perth, Bamberg, Monachium, Winnipeg, Filharmonia Narodowa... Jego nazwisko było słynne w całej
Polsce i Niemczech, gdzie prowadził kursy mistrzowskie
i gdzie wielu jego absolwentów studiowało – mówi dyrektor Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej Andrzej Kucybała.
Beno uczył w bielskiej szkole muzycznej 47 lat,
zmarł w 2007 roku. W 2015 roku szkoła zorganizowała
I Ogólnopolski Konkurs Kontrabasowy im. Bonawentury Nancki.
Najważniejsza jest orkiestra
Istotą pedagogicznego sukcesu profesora Nancki
było wykształcenie w uczniach umiejętności pracy zespołowej. Żeby nie czuli się jak kontrabasista Süskinda – samotni i niekochani. Bowiem muzyczna kariera
w Polsce rzadko bywa solowa – taka, jaką zrobili Krystian Zimerman czy Rafał Blechacz. Szkoła muzyczna
II stopnia kształci przede wszystkim muzyków orkiestrowych i kameralistów, soliści stanowią zaledwie 1-2
procent każdego rocznika.
– Jeśli za karierę uznać nazwisko na afiszach koncertowych na świecie, to mamy absolwentów, którzy to osiągnęli. Kilku solistów w ciągu całych 70 lat działalności
szkoły i po kilku kameralistów oraz muzyków orkiestrowych z każdego rocznika. Są na tej liście nazwiska, które
wywarły wpływ nie tylko na muzykę, ale nawet na historię muzyki – uważa dyrektor Andrzej Kucybała, kierujący szkołą od 35 lat i dobrze znający jej historię. – Jednak
w Polsce karierą jest już praca w zawodzie, co jest trudne
do osiągnięcia, więc dostanie się do dobrej orkiestry czy
praca pedagogiczna są sukcesem. Moim uczniom tłumaczę: „Każdy z was ma określony talent. Jeśli stać was na
to, żeby w ten talent włożyć olbrzymią pracę – stajecie
na dworcu, przez który przejeżdżają ekspresy do kariery. Zatrzymują się tam na krótko. Jeśli macie szczęście,
zdążycie wsiąść. Jak nie, zostajecie na peronie”. Przyjmują to z pokorą. W tym zawodzie trzeba mieć cholerne szczęście, bo często decyduje przypadek.
Ponieważ zapotrzebowanie na muzyków w Polsce
jest nieduże, większość wybitnych absolwentów bielskiego Muzyka – tych, którzy pozostali wybitni także
na studiach – robiła i robi
kariery w zagranicznych
orkiestrach. Tam potrafią
odpowiednio docenić poziom ich wykształcenia.
W Bielsku granie w orkiestrze jest jednym z najważniejszych elementów
szkolnej nauki, a sama orkiestra – oczkiem w głowie
dyrektora. Wszyscy muszą w niej grać, począwszy
od II klasy aż do matury.
Żeby się nauczyć wzajemnego słuchania, współpracy z innymi muzykaI n t e r p r e t a c j e
mi. W ciągu roku szkolnego przygotowują od pięciu do
siedmiu projektów artystycznych. – Więcej niż niektóre
akademickie orkiestry – cieszy się dyrektor. W tym roku
mają w planach 24 kompozycje, w ciągu ostatnich 10 lat
nauczyli się blisko 80, od muzyki barokowej po współczesną. Czynna znajomość tylu utworów daje młodym
muzykom bezcenną w przyszłości umiejętność poruszania się w świecie muzyki symfonicznej, handicap na
muzycznym rynku pracy. A póki są w szkole – przynosi nagrody. O Szkolnej Orkiestrze Symfonicznej ZPSM
w Bielsku-Białej mówi się dzisiaj, że jest najlepszą w Polsce i jedną z najlepszych w Europie. Ostatni dowód to
dwukrotnie I miejsce na 1. i 3. Ogólnopolskim Konkursie Orkiestr Szkolnych i kilka milionów internetowych
głosów na wykonywaną przez nią suitę z Gwiezdnych
wojen Johna Williamsa.
– Udało nam się dopracować poziomu nieosiągalnego w innych szkołach – mówi z dumą Andrzej Kucybała. – W ostatnich konkursach jako laureaci uzyskaliśmy dwa razy więcej punktów niż orkiestry, które
zajęły II miejsca.
Ponoć inne szkoły muzyczne ostatnio uznały, że jest
kogo ścigać.
Muzyka klasyczna z przymrużeniem oka
Nowym, ciekawym produktem eksportowym bielskiego ZPSM jest zespół The ThreeX, koleżeński projekt
dwóch skrzypków oraz jednego pianisty i aranżera. Jacek Stolarczyk, Krzysztof Kokoszewski i Jacek Obstarczyk, wszyscy absolwenci z rocznika 2007, przyjaźnią
R e l a c j e
A najważniejszą cechą bielskiego Muzyka jest przywiązanie absolwentów do szkoły, co najlepiej dokumentuje ich liczny udział w odbywających się co 5 lat
jubileuszach szkoły.
– To szczególnie wyróżnia waszą szkołę na tle innych, ta szkoła to już znana i znacząca marka w Polsce – tak na ostatnim jubileuszu podkreślił dyrektor
Departamentu Szkolnictwa Artystycznego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Wiktor Jędrzejec.
się i wspólnie grają od gimnazjum. Kiedyś grali jak Pan
Bóg przykazał, ale szybko ten etap minęli. Kiedy poszli
na studia – ostatecznie wszyscy wylądowali na Uniwersytecie Muzycznym w Wiedniu – utworzyli Das Kleine
Wien Trio. Dzisiaj nazywają się The ThreeX i uprawiają
muzykę crossover, czyli łączą gatunki i style na pierwszy rzut ucha nie bardzo do siebie pasujące, oraz dodają
elementy teatru, kabaretu, tańca. Świetnie się przy tym
bawią. Publiczność na całym świecie (koncertowali już
w Chinach, Japonii, Argentynie, Chile, Indiach, w wielu krajach europejskich) bawi się równie dobrze. Zwyciężyli w 8. Międzynarodowym Konkursie Muzyki Kameralnej w Osace w 2014 roku, są zdobywcami Menuhin
Gold Prize. Brali udział w imprezie, której nazwa oddaje charakter tego, co robią – w Festiwalu Wirtuozerii i Żartu Muzycznego Fun & Classic w Nowym Sączu.
Jako The ThreeX nagrali dwie płyty: The ThreeX: Un­
chained i MindBlowing.
– Nie, chyba nie można ich z nikim porównać – zastanawia się dyrektor Kucybała. – Wypracowali sobie
własny model grania muzyki klasycznej, robią własne
aranżacje, dodają elementy pozamuzyczne, trochę się
przy tym wygłupiają, ale to wszystko na najwyższym
profesjonalnym poziomie. To nie jest chałtura! Każdy
z nich może grać w najlepszej orkiestrze.
Zwolenników traktowania muzyki klasycznej z lekkim przymrużeniem oka, ale na najwyższym profesjonalnym poziomie, przybywa. Nie zawsze się orientują,
że to, co na scenie brzmi i wygląda lekko i przyjemnie, wymaga ciężkiej pracy, cięższej niż granie na serio.
A oprócz pracy, czyli ćwiczeń muzycznych, choreograficznych i aktorskich, wymaga wyobraźni i dystansu do
siebie. Bo trzeba np. przy użyciu skrzypiec oraz min i gestów z repertuaru neurotycznego Pierrota wyrazić całe
cierpienie świata, tak żeby publiczność się śmiała. Albo
zawadiacko przerobić kilkanaście bardzo poważnych
motywów na country & western...
W kwietniu bielszczanie mogli skosztować takiej muzyki w dużej dawce – The ThreeX zorganizowali w mieście trzydniowy I Festiwal Muzyki Crossover.
Dyrektor Andrzej Kucybała
dyryguje szkolną orkiestrą
Lidia Miś
I n t e r p r e t a c j e
3
Subiektywny i nieoddający należnej sprawiedliwości
wszystkim zasługującym na wymienienie wybór
sławnych absolwentów bielskiej szkoły muzycznej
Janusz Widzyk
Archiwum ZPSM
Beata Przybytek
Paweł Sowa
Stanisław Pająk
Archiwum ZPSM
4
R e l a c j e
O fagociście Józefie Podleskim, absolwencie z rocznika
1953, wiadomo, że wyjechał z Narodową Orkiestrą Polskiego Radia do Australii i już nie wrócił.
Śpiewaczka Alicja Hortyńska, maturzystka z 1957 roku,
uczennica Ady Sari, śpiewała z sukcesami na europejskich
scenach operowych i operetkowych.
Kompozycje Małgorzaty Hussar, absolwentki 1969, na
studiach uczennicy Henryka Mikołaja Góreckiego, były prezentowane na festiwalu Warszawska Jesień.
Andrzej Zubek, pianista, dyrygent i kompozytor, twórca
Wydziału Jazzu w Akademii Muzycznej w Katowicach
i długoletni szef jej big-bandu (ponoć to on założył pierwszy
w Bielsku zespół grający jazz) oraz perkusista Kazimierz
­Jonkisz, geniusz rytmu, który grał z najlepszymi na najlepszych festiwalach, a dziś uczy grać jazz – należeli do rocznika Bronisława Suchanka. Wszyscy znają te nazwiska.
Skrzypek Paweł Łosakiewicz, absolwent 1966, laureat międzynarodowych konkursów skrzypcowych, solista i kameralista współpracujący z wybitnymi kompozytorami i instrumentalistami, uczestniczył m.in. w nagrywaniu muzyki Jana
A.P. Kaczmarka do filmów Aimee i Jaguar oraz Washington
Square. Współtworzy smyczkowy Kwartet Wilanów specjalizujący się w wykonywaniu dzieł współczesnej kameralistyki.
Jest profesorem Akademii Muzycznej w Warszawie.
Pierwszy oboista Sinfonii Varsovii, a wcześniej ­katowickiej
NOSPR, Arkadiusz Krupa, absolwent 1990, nagrywa,
­koncertuje i uczy, m.in. umiejętności muzyka orkiestrowego, profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina
w Warszawie.
Aleksander Romański, pierwszy klarnecista i solista Sinfonii
Varsovii, związany z tą orkiestrą od chwili zmiany jej charakteru wykonawczego z kameralnej orkiestry smyczkowej na
symfoniczną.
Cała grupa wybitnych muzyków orkiestrowych wykonujących ten wspaniały zawód w polskich orkiestrach symfonicznych od Katowic poprzez Kraków, Rzeszów, Lublin, Białystok, Gdańsk, Szczecin, Poznań, Wrocław, Opole, a kończąc
na Warszawie. I trudno tu wymienić jakieś konkretne
nazwiska, gdyż trzeba byłoby dołączyć listę składającą się
z ponad 70 muzyków.
Oraz wielka rzesza muzyków wykształconych w tej szkole,
którzy wybrali zawód nauczycieli i pracują w wielu szkołach muzycznych w Polsce, ale także na wszystkich
kontynentach.
Z młodszych roczników miłośnikom jazzu nie tylko w Polsce
kojarzą się nazwiska: Marcin Żupański, matura 1994, saksofonista i kompozytor; Beata Przybytek, absolwentka 1998,
wokalistka; Wojciech Myrczek, absolwent 2006, wokalista;
czy też Piotr Matusik, absolwent 2010, pianista, kompozytor, laureat m.in konkursu Bielskiej Zadymki Jazzowej.
W sumie potężna lista nazwisk dzisiaj mocno liczących się
na rynku muzyki jazzowej.
Paweł i Łukasz Golcowie, absolwenci z roku 1995, zrobili w swoim czasie coś, co można nazwać oszałamiającą
karierą, także w Europie i Ameryce – piosenki założonej
przez nich Golec uOrkiestry znał i nucił każdy. Ponoć jedną
zachwycił się prezydent George W. Bush...
Krzysztof Maciejowski, matura 1984, kompozytor i aranżer,
to zespoły Tricolor, Lizard i Dzień Dobry, a także nagradzana
muzyka teatralna.
Nie sposób nie wspomnieć o licznej grupie muzyków
działających w bielskich placówkach kultury, jak chociażby
Jarosław Grzybowski, absolwent 1993, aranżer, kierownik
bielskiego Big-Bandu i Bielskiej Orkiestry Dętej.
I n t e r p r e t a c j e
Wyjść
właściwą nogą
Rozmowa przeprowadzona w warunkach polowych, przed próbą tria muzyczno-komediowego
The ThreeX, w oczekiwaniu na wyjazd fortepianu
z podziemi Bielskiego Centrum Kultury na scenę
Maria Trzeciak: Gracie razem, bo się przyjaźnicie, czy
odwrotnie?
Jacek Stolarczyk: Zaczęliśmy grać we trzech, bo się kum-
plowaliśmy i chcieliśmy coś robić razem. I wszyscy mieliśmy podobne, dość poważne podejście do muzyki. Od
zawsze wiedzieliśmy, że to kiedyś będzie nasza robota,
więc każdy chciał grać dobrze, być dobrym muzykiem.
Na początku ja i Krzysiek graliśmy dużo rzeczy solowych, a Jacek nam akompaniował. Potem zaczęliśmy
grać duety. Aż doszliśmy do grania we trójkę.
Jacek Obstarczyk: Graliśmy właściwie bez przerwy. Szukaliśmy nut w bibliotece, na przerwach ćwiczyliśmy
w pustych salach. W sali 318 na Lutra był stary fortepian,
raz mu odpadły pedały, kiedyś struna pękła.
J.S.: To był dla nas bardzo ważny instrument.
J.O.: Często trzeba było uświetniać jakieś miejskie czy
szkolne imprezy. Różne instytucje miały takie potrzeby
i dzwoniły w tej sprawie do szkoły. Dyrektor nas wzywał i kazał grać.
Dlaczego was?
J.S.: Bo wiedział, że dużo gramy, jesteśmy aktywni i miał
zaufanie, że nie spartolimy. Nasi profesorowie – Iwanowicz i Podrez – wypychali nas na konkursy. Dyrektor
wiedział, że mamy repertuar, i faktycznie zawsze mieliśmy coś nowego.
J.O.: Zdarzało się, że musiałem dzwonić do Dankowic,
bo tam mieszkałem: Tato, mógłbyś mi przywieźć frak, bo
potrzebuję na wieczór?
R e l a c j e
M a r i a Tr z e c i a k
Ale to była normalna, klasyczna muzyka klasyczna. Skąd
się wzięło to, co gracie dziś?
J.S.: Przełom nastąpił, bo chcieliśmy grać jako trio, ale
The ThreeX
Archiwum zespołu
brakowało nam repertuaru. Na dwoje skrzypiec i fortepian jest bardzo niewiele kompozycji. Dlatego Jacek zaczął dla nas aranżować różne utwory. Siedział na polskim
i aranżował jakiś numer na wieczór. Znał nas, wiedział,
co kto umie. Sprawdzaliśmy go od razu na przerwie.
Gdyby nie to, musielibyśmy szukać kogoś, żeby specjalnie dla nas pisał.
Na studiach współpraca rozkwitła.
J.O.: Teraz, po studiach, komplikacji jest więcej, bo każ-
dy z nas mieszka gdzie indziej. Ale dajemy radę. Każdy
robi swoje, konsultujemy się przez Internet, a na próby
się zjeżdżamy.
J.S.: Praca nad nowym programem wygląda tak, że korzystamy z niezłego zaplecza, które mamy w Bielsku.
The ThreeX to nie jedyne wasze zajęcie?
J.O.: Każdy realizuje też własne projekty, z inną muzyką.
Ja aranżuję. Jeśli nie pracuję z triem, wstaję rano, siadam
przy komputerze i piszę muzykę. Jacek uczy, jest asystentem na uniwersytecie. I prowadzi biuro tria. Krzysiek robi swoje projekty klezmerskie. Wszyscy musimy
ćwiczyć, nie tylko razem, ale też indywidualnie. Żeby
się stawy nie zastały.
J.S.: Jeśli chodzi o pracę, codzienne ćwiczenie, jesteśmy
jak sportowcy. Tylko na emeryturę nie przejdziemy tak
wcześnie ☹.
Maria Trzeciak –
dziennikarka, publicystka,
redaktorka „Pełnej Kultury!” i „W Bielsku-Białej. Magazynu
Samorządowego”, a także
specjalistka DTP.
I n t e r p r e t a c j e
5
Festiwal Muzyki Crossover: The ThreeX i Zoltan Kiss (na puzonie)
Każdy występ wymaga solidnego przygotowania
Paweł Sowa
Dominik Gajda
Przygotowujecie kolejny program.
J.O.: Cały czas się pojawiają nowe pomysły... Na przykład
połączenie disco polo z operą, rockiem i etno – jedyną
granicą jest wyobraźnia. Nie chcemy tylko wchodzić
w klimaty polityczne. Preferujemy dowcip abstrakcyjny, w stylu Monty Pythona. Nas to bawi, publiczność
to bawi. Luz.
Nikt się nie obraża?
J.S.: Nie pamiętam jakiejś bardzo zdecydowanej kryty-
ki. Chociaż po konkursie w Japonii musieliśmy się bardzo tłumaczyć, dlaczego robimy to, co robimy. Jeden juror miał wątpliwości, czy nie depczemy sacrum, jakim
jest muzyka POWAŻNA.
J.O.: Wolę nazwę muzyka klasyczna. W angielskim zresztą w ogóle nie ma takiego określenia – serious music. Ale
rzeczywiście, w polskich filharmoniach wciąż przeważa muzyka bardzo oficjalna, właśnie poważna. Nie ma
żartu. Nigel Kennedy miał opinię skandalisty, bo grał
w trampkach.
J.S.: W Wiedniu też wcale nie jest łatwo przepchnąć lżejsze projekty. Spośród dużych sal koncertowych jak na
razie chyba tylko Konzerthaus dopuszcza rzeczy bardziej rozrywkowe, i niekoniecznie musi to być jazz. Ale
świat skręca w tę stronę, ludzie czegoś takiego potrzebują, a jeśli my nie pójdziemy z duchem czasu, to wkrótce
nikt nie będzie przychodził do filharmonii na poważne
koncerty. Bo młodzież będzie miała przeświadczenie,
że tam jest straszna nuda. A jak będzie taka muzyka jak
nasza, to może przyjdą.
Muzyka wam wychodzi lekka, ale pracujecie nad nią
serio?
J.S.: Wszystko musi być bardzo dobrze przygotowane.
Jesteśmy zespołem muzyczno-komediowym.
J.O.: Na warsztatach, które prowadziliśmy w Indiach
i Chile, uczyliśmy młodych ludzi, że mogą robić wszystko, łączyć operę z folkiem i rockiem naraz. Tylko muszą
wiedzieć, że to wymaga ciężkiej pracy.
J.S.: Precyzji, dokładności, profesjonalnego podejścia.
A co z aspektem kabaretowym?
J.S.: Wszyscy myślą, że to wygłupy, ale być klaunem na
scenie to jest poważna robota.
J.O.: Wciąż się uczymy kwestii choreograficznych, te-
6
atralnych. Muzycznie płyniemy we własnej łódce, a teatralnie – musimy pytać sternika łodzi obok. Pomagają
nam Katarzyna Zielonka i Adam Myrczek z Teatru Polskiego. Nagrywamy całą próbę, potem w domu analizujemy, kto wyszedł nie tą nogą...
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Pomaluśku...
i z czułością
Mirosław Bochenek
Mirosław Bochenek: Mówią o Tobie: taki ułożony, taki
uporządkowany... A wcale tak nie jest! Jesteś Polak,
a mieszkasz na Argentynie, meldunek masz w Bielsku-Białej, a upierasz się, że jesteś z Rycerki. Poplątane to
i tajemnicze nawet.
Piotr Wisła: Ha! Opinie o mnie są różne, bo czasem by-
wam tu i tam, i się narażam... Ale te o moim rzekomo
upartym i skrytym charakterze są mocno przesadzone! Pewnie biorą się stąd, że nie lubię robić wokół siebie
szumu i prowokować do zamieszania. A jak wiesz, każdy musi sobie dośpiewać coś na temat kogoś, żeby ciekawiej ułożył mu się w głowie ten ktoś. Pewnie nie jestem
w oczach bliźnich szczególnie szalony, ale zapewniam,
że nie brakuje mi dziwnych i spontanicznych pomysłów
w życiu i na życie! A Rajcza i Rycerka to takie prywatne miejsca-symbole mojego przywiązania do gór, do lu-
R e l a c j e
Rozmowa z Piotrem Wisłą
dzi z tej strony Beskidów, do rodziny. Łączą mnie z tymi
miejscami konkretne przeżycia: dzieciństwo, wakacje,
młodość... I – aż do dzisiaj – najwspanialsze chwile,
dzięki którym wiem, co ważne, piękne, mądre. Oczywiście, mocno czuję się zżyty również z ludźmi i z okolicą, gdzie mieszkam od urodzenia, to znaczy z tym, co
związane jest z ulicą Argentyna, skąd dwa kroki do lasu.
Mam ciągle w pamięci Błonia, kiedy były jeszcze dwiema rozległymi łąkami przeciętymi strumieniem, gdzie
wypasano krowy i owce, gdzie rzadko ktoś obcy zaglądał... Może to takie nazbyt sielskie i sentymentalne, ale
W ogrodzie na Argentynie
Archiwum
Mirosław Bochenek
– poeta, felietonista, autor tekstów piosenek. Na łamach RI zamieszczamy
cykl jego rozmów z ludźmi kultury.
I n t e r p r e t a c j e
7
W ulubionym towarzystwie
Archiwum prywatne
nie chcę się przed tym bronić. Do dzisiaj jest to spokojne miejsce, co mi sprzyja, bo lubię takie nastroje. Tutaj
żyję z Oleńką, mamy swój dom z kawałkiem ogrodu.
I tu mam pracownię!
Od małego miałeś dryg do rysowania? A może strugałeś
już coś wtedy? Kiedy do Ciebie dotarło, że wciągną Cię
sztuki plastyczne?
To nie od razu było takie jasne. Nie czułem się jakimś
szczególnie powołanym do tych spraw dzieckiem. Tak,
od najmłodszych lat interesowały mnie, ale pamiętam,
że zajmowałem się rysowaniem, malunkami czy struganiem patyków w takim samym stopniu co rówieśnicy. Może tylko z nieco większym zapałem. Jak się za coś
wziąłem, to mocno mnie to ciekawiło i angażowało; najczęściej traciłem wtedy poczucie czasu. Byłem chłopcem
raczej skrytym, małomównym i, bardziej niż inni, zamkniętym w sobie. Najpewniej w ten sposób próbowałem radzić sobie jakoś z tym światem, pokazać, że coś
mogę dać od siebie, zmienić w coś ciekawszego, mojego.
Jako niezbyt pilny i zdyscyplinowany uczeń – bo droga
do i ze szkoły była kręta, usłana fascynującymi zasadzkami i wyzwaniami, jak choćby korytarze w śniegu wydeptane przez dorosłych, śnieżne szlaki czy wiosenne
roztopy, które oczywiście musiałem osobiście rozpoznać,
a to zabierało mnóstwo czasu – w ostatniej klasie podstawówki postawiłem zatroskanych rodziców w trudnej
sytuacji. Długo zastanawiali się, co ze mną dalej robić,
bo ja sam nie miałem konkretnego pomysłu. W końcu
Grafika z tomiku uzgodnili, dla mnie szczęśliwie, że powinienem iść po
Jana Pichety dalsze nauki do bielskiego liceum plastycznego. WidoczPrzybrzeżny ocean nie jakieś talenty jednak we mnie dostrzegli. Postanowiono, a że wzbudziło to
i moje zainteresowanie –
tak już zostało.
Kiedy Cię poznałem (ależ
byliśmy wtedy młodzi!),
pisałeś wiersze, kilka nawet
opublikowano. Co z nimi się
stało? Co stało się z P. Wisłą
jako poetą? To była tylko
taka krótka przygoda?
8
Intensywna, choć krótka. Dzisiaj myślę o niej raczej jako o czasie kształtowania i pielęgnowania
w sobie pewnego rodzaju wrażliwości. To nie był
czas stracony.
R e l a c j e
Roczna poczta
Chciałbym napisać list z pytaniami na które znalazłem już odpowiedzi
Wsadziłbym go do koperty nieba i do końca życia adresował
Na pewno sprawiłoby mi to radość Taki wiszący nad całym miastem list ze swoją wielką tajemnicą
Kupiłbym sobie do tego dużo światła i codziennie przemalowywał znaczek na inną okazję
I tak dzisiaj na przykład chciałbym namalować na nim list z pytaniami na które znalazłem już odpowiedzi
Wsadziłbym go do koperty nieba i do końca życia adresował
Na pewno sprawiłoby mi to radość Taki wiszący nad całym miastem list ze swoją wielką tajemnicą
To przypomnijmy sobie coś. Znalazłem ten wiersz
w broszurce sprzed lat. Pamiętasz go? Całkiem pomysłowy liryk w Tobie siedział.
O! Udało ci się mnie zaskoczyć. Widzę, że jesteś gruntownie do rozmowy przygotowany. I posiadasz nawet jakieś „tajne archiwum”! Ja tej broszurki, chyba sprzed 40
lat, nie mam – całkiem o niej zapomniałem. No tak, liryczny w tym moim pisaniu też bywałem... Ale w większości przypadków jednak „młody gniewny”!
Jesteś góralem pełną gębą! W Twojej pracy nad grafiką komputerową wpływów góralskich, beskidzkich
raczej nie widać. Ale już w rysunkach, innych pracach,
tworzonych do celów mniej komercyjnych, ten swojski
duch unosi się i nad dziełem, i nad odbiorcą. Przefiltrowany jest, poukładany „po twojemu”, ale jest... Ty
I n t e r p r e t a c j e
wciąż dyskutujesz z tradycją, ze swoją małą ojczyzną,
z przodkami?
Nie taką znów pełną gębą! Przecież przez lata „zmiastowiałem”, „zmieszczaniałem”. Tak, ta moja tradycja, związana z pochodzeniem rodziców, ta, którą noszę w sobie...
jest bardzo ważna. Nie wypieram się tych wpływów, nie
mam zamiaru z nich rezygnować, to moje fundamenty!
Ale czy moje prace to dyskusja z tym wszystkim? Nazwałbym to raczej cichą, serdeczną rozmową. Robię wiele projektów tak zwanej sztuki użytkowej, bo takie mam
zadanie i trzeba je wykonać. Robię rutynowo, choć sumiennie, z uwagą. Jednak w kilku, kilkunastu przypadkach udało mi się – jak sądzę – wejść w temat głębiej,
wykorzystać to, co siedzi we mnie. Rzecz jasna, dało mi
to i zadowolenie, i spełnienie nawet.
Jesteś kojarzony z projektami, które szeroko i trwale
funkcjonują w popkulturze, choćby okładka pierwszego CD Golec uOrkiestry, plakaty wielu Zadymek
Jazzowych. Lubisz takie wyzwania? Lubisz pokazać,
co potrafisz?
Ha! Lubię, lubię! Dla takich chwil się robi, co się robi!
Gdy pracowałem nad okładką do pierwszego CD braci
Golców, kto przewidywał, że zrobią taką karierę? Albo
Zadymka, przecież to był najpierw eksperyment, pomysł
kilku ludzi bez forsy, z samymi chęciami i zapałem tylko.
A dzisiaj? Festiwal na całego, ranga europejska. Nie kalkuluję z góry, co mi się opłaci, tylko biorę udział w tym,
co czuję, że jest – według mnie – wartościowe, autentyczne, ma sens artystyczny. Rzadko się mylę. To moja
cegiełka. Sztuka powinna być przydatna, pożyteczna.
Brałem udział w kilku takich przedsięwzięciach i bardzo mnie to cieszyło, i cieszy. Po to jestem.
No, właśnie. Wielu ludzi w mieście, okolicy, nawet związanych ze sztuką czy kulturą, gdy zapytam o autora,
nie bardzo kojarzy Twoją osobę, nazwisko. Ale gdy
pokaże się czy wymieni z nazwy jakiś Twój projekt:
logo, plakat, album, okładkę, najczęstsza reakcja to:
ach, znam, pamiętam! Pochwal się wreszcie tymi najbardziej trafionymi projektami!
Jest tego trochę... Miłośnicy jazzu zapamiętali chyba plakaty Zadymki Jazzowej; byłem z tym festiwalem związany przez kilkanaście lat, praktycznie wykonywałem projekty wszystkiego, co się z tą imprezą kojarzy, od plakatu
po bilet. Podobnie w przypadku dwóch ostatnich edycji
Ilustracje z tomików wierszy
Mirosław Bochenka: Irma
oraz Podwórko
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
9
Scenografia (2000) i plakat (2004) Bielskiej
Zadymki Jazzowej
Foto Art Festivalu – wykonanie całościowej wizualizacji to moja praca. Z Bielskim Festiwalem Sztuk Wizualnych związany jestem od początku, tworzyłem plakaty
kolejnych prezentacji twórczości plastyków, a zainteresowanym najbardziej chyba utkwiła w pamięci dłoń na
plakacie, czyli logo imprezy. Opracowane przeze mnie
obszerne wydawnictwo z okazji 70-lecia ZPAP w Bielsku-Białej też podobało się w środowisku.
Przejdźmy do płyt CD i DVD...
Plakat wystawy
10
R e l a c j e
Półnagich, odwróconych do siebie plecami i grających
przy tym na instrumentach braci Golców kojarzy każdy ich sympatyk – to było mocne wejście. Lubię współpracować z muzykami, bo sam lubię słuchać muzyki.
­Beata Przybytek czy Beata Bednarz okładki swoich płyt
przyjęły, chwaląc mnie nawet, a wiadomo, że gust mają
przedni. Ale i Krzak, Sławek Jaskułke, Kasa Chorych
czy Kawa Blues to projekty CD, czy DVD, z których jestem zadowolony.
Innego typu praca wiąże się z albumami czy katalogami. Był wśród nas. Karol Wojtyła – Jan Paweł II wzbogacił i moją wiedzę na bliski Polakom temat. Zresztą,
ściśle współpracuję w ostatnim czasie z Muzeum Historycznym i kilka obszernych katalogów wystaw, jak
na przykład bieżącej, zatytułowany Exlibris. By księga
była piękniejsza o duszę właściciela, dotarło już do odbiorców. Tak prawdę mówiąc, to szczególnie cenny dla
mnie jest album This is jazz ze znakomitymi fotografiami
Marka Karewicza, klasyka przecież! Nie mogę pominąć
albumów wydanych przez Galerię Bielską BWA przypominających, niesłusznie nieco zapomnianych Kazimierza Kopczyńskiego i Jana Grabowskiego, świetnych artystów, malarzy związanych z naszym miastem. Tych
projektów jest wiele. Opracowałem także mniejsze formy, choćby o Krzysztofie Klenczonie i Czerwonych Gitarach. A jeszcze dochodzą plakaty koncertów znakomitych wokalistów, takich jak Gaba Kulka czy Kurt Elling.
I na tym zakończmy, wystarczy.
Co Ci dało studiowanie w Cieszynie? Kiedyś dość
sceptycznie podchodziłem do tej filii Uniwersytetu
Śląskiego. Byłem pewien, że kształci tylko belfrów od
plastyki. Po latach muszę przyznać, że wielu zdolnych
ludzi ukończyło tę uczelnię. Celowo wybrałeś właśnie
Cieszyn?
Jak najbardziej! I... żeby nie iść do wojska, choć i tak
tam wylądowałem, w wieku 28 lat! A tak na serio: kiedy zdałem na Filię UŚ w Cieszynie, byłem przekonany, że gdzieś się przeniosę – do Wrocławia czy Łodzi –
po roku, dwóch. Przekonałem się jednak niebawem, że
studia to przede wszystkim ludzie, z którymi masz do
czynienia. W tym przypadku ciekawi, otwarci i wartościowi ludzie. Zawiązały się, trwające do dziś, przyjaźnie (podobnie jak w liceum), ukształtowało zaufanie do
wykładowców. I nie widziałem już ani konieczności, ani
sensu gdzie indziej się wybierać. A że pedagogika? Okazało się, że to wcale nie przeszkadza.
Wiem, że bardzo lubisz współtworzyć książkę: opracowywać ją graficznie, dodawać swoje ilustracje,
mieć wpływ na jej układ, format, dobierać czcionkę,
wybierać nawet rodzaj papieru. Miałem to szczęście, że
opublikowałem kilka, przy których pracowałeś z wielką
starannością i poświęceniem. I efekt za każdym razem
był taki, że czytelnicy (zwłaszcza ci z innych części
Polski) dziwili się, że można dzisiaj jeszcze takie piękne
książki z wierszami wydawać. Inni poeci szczerze mi zazdrościli. Ta praca ma dla Ciebie szczególne znaczenie?
Jaka powinna być piękna książka?
I n t e r p r e t a c j e
Książka była mi zawsze bliska. Nie tylko jako przedmiot
do czytania i oglądania, lecz coś frapującego swoim zapachem, szelestem, dotykiem... Od jakiegoś czasu mam
okazję przyglądać się jej bliżej. Na dobre zaczęło się od
twoich zbiorów wierszy, od Irmy, Podwórka, Wigilii, ale
wciągnęło mnie po uszy i mam już za sobą sporo innych
doświadczeń związanych z tego rodzaju sztuką. Jednak
do istoty urody książki trzeba dążyć mozolnie i... z czułością. A te poszukiwania są za każdym razem nowe, fascynujące, bo każda książka jest inna. Jedno jest pewne
– trzeba ją traktować serio i szanować to, co w środku.
Czyli z książką jak z kobietą? (śmiech obu panów)
Wiem, że znasz swoją artystyczną wartość, a jednocześnie jesteś osobą niebywale skromną, nie pchasz się, jak
to dzisiaj w modzie, po laury i rozgłos. Szkoda, że tak
rzadko wystawiasz swoje prace. Współpracujesz z BWA,
robisz robotę dla środowiska plastycznego... Czy nie
czujesz niedosytu? Nie czujesz się za mało doceniany?
A może tak jest OK, tak ma być?
W Rycerce
Archiwum prywatne
Nie ma co filozofować. Jest dobrze. Nie mówię, że tonę
już w samozadowoleniu, że ho, ho, ho, czego ja to nie
zrobiłem. Wszystko idzie swoim rytmem, wciąż przydaję się do czegoś, na coś, komuś, czemuś... I to się liczy.
No, może trochę zaniedbałem przez te lata malarstwo.
Jeśli zrealizuję dojrzewające we mnie od dawna plany
z nim związane, to będę chciał je szerzej pokazać. Już
na to najwyższy czas.
Nie mogę nie wspomnieć o tym, co nas szczególnie
łączy, czyli zbieraniu grzybów! Jesteś dla mnie wytrawnym grzybiarzem, zwłaszcza w temacie: borowik
i koźlarz. Obaj, tak pod jesień, wpadamy w specyficzny
amok i nic, i nikt nie jest w stanie wyrzucić nas z lasu...
No to zdradź teraz przepis na zbieranie co roku tylu
wspaniałych okazów!
Nie ma mowy!
R e l a c j e
Plakat Foto Art Festivalu
oraz znak Bielskiego
Festiwalu Sztuk Wizualnych
Piotr Wisła, z urodzenia (1958) i zamieszkania bielszczanin.
Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej (tkactwo artystyczne, 1978). W latach 1979–1981
był zatrudniony w pracowni Teatru Polskiego w Bielsku-Białej
na stanowisku malarza-butafora. W 1981 r. rozpoczął studia
w Instytucie Wychowania Plastycznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach Filii w Cieszynie. Dyplom przygotował
pod kierunkiem doc. Zenona Moskwy i dr Katarzyny Olbrycht
(1985).
Wystawiał swoje prace dość rzadko, m.in. na początku lat
80. w Cieszyńskim Centrum Kultury i galerii Za Kowadłem
w Katowicach, Nowohuckim Centrum Kultury (1988), podczas Biennale Małych Form Malarskich w Toruniu (1988,
1990). Akces do Związku Polskich Artystów Plastyków zgłosił
w 2002 r. Od 2000 r. bierze udział w plastycznych przeglądach środowiskowych w Bielsku-Białej (m.in. Wystawa Sztuki
2000).
Zajmuje się grafiką użytkową, malarstwem i rysunkiem. Jest
autorem wielu projektów i realizacji z zakresu plakatu, ilustracji, płyt, całościowych wizualizacji. Wykonał projekty okładek
i ilustracje do kilkunastu pozycji książkowych. Współpracuje
m.in. z Galerią Bielską BWA i Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej. Opracowuje także znaki graficzne i ich standardy
dla firm i instytucji.
I n t e r p r e t a c j e
11
Czym jest
ekslibris?
Potrzeba oznaczania własności jest zapewne tak stara, jak stara jest ludzkość. Nie wiadomo, kiedy nasi praprzodkowie odkryli, że postawienie na
przedmiocie znaku czyni go odrębnym od wszystkich innych przedmiotów
– rzeczą osobistą. Było to doświadczenie silne – fundamentalne – wyodrębniające z niebytu wspólnotowości własne ja.
Krzysztof Marek Bąk
A że własne ja jest ogromnie atrakcyjne – być może
nawet niezbędne, byśmy byli ludźmi – szybko zaczęto oznaczać, piętnować, podpisywać i sygnować: kubki, łodzie, cegły, drzewa, domy, barcie, bydło, siodła,
konie, pułki wojsk, a nawet innych ludzi, słowem każdą rzecz (bo i niewolnych traktowano jak rzecz), która
mogła mieć swego pana. Zwłaszcza istotne było poznaczenie tego, co cenne. Wartość zaś miało wszystko, co
luksusowe, z niespotykanych powszechnie materiałów,
trudno dostępne, wymagające pracy i... dające władzę.
Wszystkie te cechy spełniała księga (lub jej odpowiedniki). W związku z tym znakowanie nie ominęło i ksiąg.
Pierwszy znany przykład tak zwanego praekslibri­
su pochodzi znad Nilu z czasów panowania Amenofisa III, około 1400 r. p.n.e. Ceramiczna tabliczka służąca za pokrywkę tuby na zwój wyraźnie wskazywała,
iż zawartość należy do faraona. Dalsza ewolucja znaku
włas­nościowego księgi zależna jest od czasów i geografii.
Na Dalekim Wschodzie oznaczano cynobrowymi pieczęciami, w Mezopotamii wyciskano znak w miękkiej
jeszcze glinie tabliczki, gdzie indziej wystarczał podpis
na pergaminie.
Kiedy w średniowieczu rozpowszechniły się kodeksy (czyli książki w formie znanej i dzisiaj) o gigantycznej
Dr hab. Krzysztof
Marek Bąk – grafik, autor
ekslibrisów, ekslibrisolog.
Pracownik artystyczno-naukowy Wydziału
Artystycznego Uniwersytetu
Śląskiego. Pisarz.
12
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
wartości równej cenie wsi
– pojawiła się potrzeba ścisłego oznaczenia własności. Ponieważ był to czas ogólnej mody na
znakowanie – czas narodzin heraldyki – nie dziwi więc, że herby pojawiły się w księgach, obok innych rycerskich
ruchomości i nieruchomości. Wpierw malowano je na marginesach, przeplatając z bogatą iluminacją. Później znaki pana księgi tłoczono w okładkach. Pierwszy rodzaj podpisywania nazywa
się protoekslibrisem, drugi superekslibrisem. Oba trwale
pozwalały oznaczyć przynależność tomu, miały jednak
mankament, rodziły niezręczną sytuację, kiedy kodeks
zmieniał właściciela. Niezręczną, bo mogącą skutkować kłopotami w przyszłości — na przykład pretensjami spadkobierców poprzedniego właściciela. Mimo to
w czasach (z dzisiejszego punktu widzenia) stabilizacji, kiedy rody trwały przez stulecia, a księgi znajdowały swoje miejsce w bibliotekach na dekady, nie przejmowano się tym faktem nadto i superekslibris znany był
jeszcze w wieku XIX. W odróżnieniu od ekslibrisów
malowanych, które powstawały już w chwili przepisywania i zdobienia księgi. Te umarły szybko i ostatecznie, a ich odejście w niepamięć przypieczętował pewien
moguncki inwentor, który w 1454 roku wydrukował Biblię, zwaną później od jego nazwiska Gutenbergowską.
Wynalazek druku z ruchomych czcionek, który powodował radykalne obniżenie kosztów pojedynczego egzemplarza, utrudnił również indywidualne zdobienie
każdej księgi. I stąd pomysł, by znak własności wklejać.
W tym momencie – około 1480 roku – pojawia się na
scenie dzisiejszy ekslibris. Ozdobna kartka z imieniem
i nazwiskiem (lub innym oznaczeniem), informująca,
iż tom należy do konkretnej osoby, rodu lub instytucji.
Polska, która w dobie renesansu znajduje się w centrum kulturalnej Europy, doczekała się pierwszego włas­
nego ekslibrisu dość szybko, bo już w roku 1516, kiedy
to biskup Maciej Drzewicki zamawia takowy w oficynie Wietora, a następny rok później u Hallera. Datę 1516
przyjmujemy jako rok pierwszy istnienia polskiego ekslibrisu – dlatego w 2016 obchodzimy jego 500 rocznicę.
Renesans to złoty wiek ekslibrisu. Prace powstające wówczas realizowane są przez największych twórców epoki, m.in. Albrechta Dürera. Kolejne stulecia przynoszą
różne mody, odmienne podejście do znaku książkowego, który raz staje się bogatym barokowym sztychem,
kiedy indziej ubogą karteczką z imieniem i nazwiskiem.
R e l a c j e
Drugi złoty wiek
ekslibrisu to czasy la
belle époque, przełom
wieków XIX i XX, gdy to
bogate mieszczaństwo ze stosunku do kultury czyni jeden z wyznaczników swojego statusu społecznego. Liczne
biblioteki stają się naturalnym miejscem życia
księgoznaku. Powrót do technologicznej doskonałości,
odrodzenie myśli o drukarstwie jako dyscyplinie sztuki powoduje, iż ekslibrisy obok funkcji znakowania stają się również przedmiotem kolekcjonerstwa. Co jeszcze
wydatniej przyczynia się do rozwoju dyscypliny i jej postępującej autonomizacji. I o ile jeszcze w pierwszej połowie wieku XX mamy do czynienia z księgoznakiem,
w którym dominuje wartość informacyjna, o tyle druga
połowa minionego stulecia i czasy współczesne to zdecydowany prymat bukinu artystycznego, w którym forma i metafora dominuje nad ideą znakowania własności.
Pozycja samodzielnego dzieła sztuki ma swoje plusy
i minusy. Z jednej strony niewątpliwie stopniowa sublimacja artystyczna pozwoliła uratować ideę grafiki dedykowanej konkretnej osobie, z drugiej zaś strony oderwała
ekslibris niemal całkowicie od pierwotnego środowiska
– książki. Jednak czemuż się dziwić. Dziś książka, jako
przedmiot, ma stosunkowo niewielką wartość. Niejednokrotnie trafia do hipermarketowych koszy, niczym
przeterminowane pomidory. Trudno produkt, którego
cywilizacja nie szanuje, oznaczać odbitką graficzną, której cena często przewyższa wartość tomu.
Można więc, podsumowując dotychczasowy rozwój księgoznaku, powiedzieć, że pomimo iż trwa, jego
funkcja i rola uległa zmianie. Choć duża część (świadomych) twórców przestrzega reguł dawnego księgoznaku
– stosownego formatu, dedykacji żyjącej osobie lub instytucji, umieszczenia formuły exlibris – stopniowo następuje zacieranie się różnic pomiędzy nim a miniaturą
graficzną. Jak pisał kilka lat temu Piotr Hordyński: Eks­
libris stał się rodzajem etiudy, miniaturą graficzną, a wy­
obraźnia artysty znaczy więcej niż wymagania odbiorcy.
(…) Niekiedy mamy do czynienia z grafiką „czystą”, cza­
sem abstrakcyjną, czasem surową, pozornie „niedbałą”.
Wiele z tych ekslibrisów dałoby się wielokrotnie powięk­
szyć i niczym by się nie różniły od pełnoformatowej gra­
fiki warsztatowej1.
Nie sposób wyrokować, jaki los czeka bukin w przyszłości. Czy stanie się jedynie wspomnieniem przeszłości, czy zyska nową atrakcyjną formę, która uczyni go
Superekslibris
księdza Grzegorza
Jana Zdziewojskiego
na okładzinie inkunabułu:
Dionysius Cato, Sermones
Thesauri noui de sanctis,
Argentoratum (Strasburg)
1485. Ze zbiorów
Muzeum Historycznego
w Bielsku-Białej
Piotr Wisła
Fragment wystawy
w Muzeum Historycznym
w Bielsku-Białej
Paulina Pisuk-Czech
I n t e r p r e t a c j e
13
Paulina Pisuk-Czech
Katalog towarzyszący
wystawie zaprojektował
Piotr Wisła
14
R e l a c j e
nośnikiem treści na tyle ważkich, by stał się ciekawym
konceptem dla przyszłych twórców. Uważna obserwacja
tego, co się z ekslibrisem dzieje dziś, pozwala na umiarkowany optymizm co do dalszego rozwoju gatunku.
Można więc zapytać: quo vadis, ex libris?
Na to pytanie może odpowiedzieć – przynajmniej pośrednio – wystawa prezentowana w Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej By księga była piękniejsza o duszę
właściciela. W trzech kolejnych salach prezentowane są:
ekslibrisy historyczne, te powstałe w pierwszej połowie
XX wieku oraz bukiny całkiem współczesne.
Przechadzając się po ekspozycji, możemy zauważyć,
następującą w kolejnych dziesięcioleciach, przemianę
w myśleniu o księgoznakach. W części historycznej znajdziemy ekslibrisy, których naczelną wartością jest aspekt
poznawczy. Dzięki zapisanej na plakiecie godności posia­
dacza lub innej formie oznaczenia własności, otrzymuje­
my niejako klucz do dziejów. Doskonały pretekst do snu­
cia opowieści o konkretnych osobach zapisanych mniej
lub bardziej w naszej zbiorowej świadomości, których ży­
ciorysy, dorobek czy choćby stosowną anegdotę warto wy­
dobyć z niepamięci. Mamy zatem opowieści o ludziach,
ale widziane przez pryzmat bibliotek, zbiorów, instytu­
cji. Podobne do starej, upozowanej fotografii, która cho­
ciaż wybrzmiewa w nas sentymentalną nutą, nie opowia­
da o emocjach samych właścicieli2.
W kolejnych latach – po drugiej wojnie światowej –
u źródeł księgoznaku coraz wyraźniej stoi uczuciowość
artysty i osobowość zamawiającego, adresata. Bukin jest
graficzną wizją dialogu dwóch osobowości. I to właśnie
wydaje się jego największa siłą. Kluczowym sensem, by
ekslibrisy tworzyć. Zwiedzając salę z ekslibrisami współczesnymi łatwo dostrzec, że artyści kierują się bardziej
wrażliwością i artystycznym smakiem niż kategoriami użyteczności. Jest to niemal regułą. Wiele spośród
prac to pieczołowicie tworzone kompozycje, wymagające znaczącego nakładu czasu, umiejętności i środków
– niemal dzieła graficznego jubilerstwa. Jubilerstwo to
za najważniejsze uważa osobiste doświadczenie, metaforę, symbol opowiadające o cechach osoby zapisanej na
plakiecie. Indywidualizacja jest największą siłą współczesnego księgoznaku. Opowiadamy o prywatnych
uczuciach, miłościach, hobby, pasjach, zawodzie... Taki
jest dzisiejszy bukin – dzieło sztuki skrojone na własną
miarę. O ile obecna sztuka raczej dąży ku uniwersalizacji – mówi o problemach ludzkości, kwestiach społecznych, porusza tematy ponadindywidualne – o tyle bukin skoncentrowany jest na konkretnej osobie, znanej
z imienia i nazwiska.
To paradoks, że gałąź sztuki o konserwatywnej proweniencji może być ofertą dla nowoczesnego świata,
który – by uniknąć zatonięcia w masowej popkulturze
– stara się być coraz bardziej spersonalizowany. Dążymy do podkreślania własnego gustu i preferencji (vide
moda personalizująca gadżety cyfrowe), staramy się udowodnić – przynajmniej część konsumentów – że pomimo uczestnictwa w globalnej cywilizacji wciąż jesteśmy
niezależnymi jednostkami.
I n t e r p r e t a c j e
Księgoznaki są ciekawym pomysłem dla profesjonalistów i kolekcjonerów, dając przyczynek do niemal filozoficznych rozważań. Niosą treści ważkie; są lustrem,
w którym może odbić się adresat; mogą być psychologicznie umotywowaną analizą osobowości zamawiającego, ale...
Ekslibris przede wszystkim jest piękny, a może nawet
ładny. Kategoria ładny, choć tak bardzo ludzka, jest przez
wielką sztukę odrzucana, a w bukinie ma niebagatelne
znacznie. Dlatego też, bazując na ładności, księgoznaki
mogą być doskonałym polem, by ze sztuką obcować i samemu ją tworzyć. By – podobnie jak w ceramice, szydełkowaniu, dekupażu – wyżywać się artystycznie, ładnie
i mądrze. Gorąco zachęcam, by zbierać bukiny i by samemu je realizować, podarowywać bliskim swoje dzieła, tak bardzo osobiste i tak mocno związane z drugim
człowiekiem. Ekslibris to doskonały przyczynek, by rozejrzeć się dookoła i uświadomić sobie, jak wiele można
powiedzieć o naszych bliskich (tworząc) i jak wiele można dowiedzieć się o sobie (kolekcjonując).
W szalonym świecie pogoni za wszystkim, bukin to
chwila na refleksję, uspokojenie, pasję, obcowanie z kulturą. Niczym modne dziś slow-food – chwila na znalezienie radości życia.
Czym dzisiaj jest ekslibris – archaiczna forma, w cza­
sach, kiedy brakuje ksiąg wartych oznaczenia? Czym jest
pośród elektronicznego przekazu e-booków, audiopowie­
ści, telehistorii? Wspomnieniem? Zamierzchłym stwo­
rzeniem grafiki bezpiecznie ukrytym w jamie dłoni ko­
lekcjonera? A może umiera, wraz z ostatnim pokoleniem
umiejącym słuchać przewracania stron? Odchodzi wid­
mowo, niczym pusty język, niepotrzebny nikomu prócz
zanikłych cywilizacji.
R e l a c j e
Być może tak właśnie się dzieje...
Ale jest też jednym z niewielu skrawków sztuki nie­
zawłaszczonym przez rozkrzyczaną współczesność. Zaka­
markiem, gdzie nie dotarły pop-antyestetyki. Jest schro­
nieniem, kiedy chcemy wyszeptać haiku, pokazać obraz
– ledwie rysujący się w zmierzchającym powidoku, zanu­
rzyć się w skwarze kamiennego ogrodu i smakować wolno
sączący się czas. Jest ekslibris ususzonym kwiatem mię­
dzy stronami, mieszczącym się w dłoni klejnotem, poda­
runkiem, szczerą intencją, momentem, gdy jesteśmy tylko
Ty i ja; i Widz, który nie dostrzega nas, a jedynie własną
imaginację3.
Piotr Hordyński, tekst w katalogu VIII Międzynarodowego
Konkursu Graficznego na Ekslibris, Gliwice 2010.
2 Krzysztof Marek Bąk, Dusza przede wszystkim..., tekst w katalogu wystawy By księga była piękniejsza o duszę właściciela,
Muzeum Historyczne, Bielsko-Biała 2016.
3 Krzysztof Marek Bąk, tekst w katalogu wystawy Imaginum
pro libris, Warszawska Galeria Ekslibrisu, Warszawa 2012.
1
H. Woyty-Wimmer: ekslibris
Carla Hoinkesa, 1932,
miedzioryt. Ze zbiorów
Muzeum Historycznego
w Bielsku-Białej
K.M. Bąk: ekslibris Muzeum
Historycznego w Bielsku- -Białej, 2014, druk cyfrowy.
Ze zbiorów własnych
Muzeum
V. Suchanek: ekslibris
Pan Jie, 2010, litografia.
Ze zbiorów Miejskiej
Biblioteki Publicznej
w Gliwicach
Piotr Wisła
Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej: By księga była piękniej­
sza o duszę właściciela – wystawa z okazji 500-lecia polskiego
ekslibrisu, 8 kwietnia – 21 sierpnia 2016. Eksponaty pochodzą
ze zbiorów m.in. bielskiego Muzeum Historycznego oraz Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gliwicach. Wystawie towarzyszy
katalog oraz program edukacyjny, którego częścią są warsztaty Mała grafika – wielki znak. Kuratorzy: Iwona Koźbiał-Grzegorzek, Krzysztof Marek Bąk, Grzegorz Madej.
I n t e r p r e t a c j e
15
Agata Smalcerz
Zawód filmowiec
Uczniowski Kongres Kultury miał do tej pory trzy edycje, ale w krótkim
czasie stał się jedną z ważniejszych propozycji kulturalnych w Bielsku-Białej, zwłaszcza dla miłośników filmu. Spotkania z wybitnymi ludźmi filmu,
projekcje w kinie Helios, eseje licealistów, konkurs literacki, wreszcie wystawy w Galerii Bielskiej BWA tworzą program wydarzenia organizowanego co dwa lata, w kwietniu, przez IV Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej.
Kino Helios, spotkanie z Wiesławą
i Allanem Starskimi
Paweł Sowa
Agata Smalcerz
– historyczka sztuki,
publicystka, kuratorka
wystaw, dyrektor Galerii
Bielskiej BWA.
16
R e l a c j e
Propozycje przygotowane przez nieformalną kuratorkę projektu, nauczycielkę języka polskiego z IV LO
Magdalenę Pawłowską, daleko wykraczają poza krąg
zainteresowań licealistów. Także dorośli mieszkańcy
miasta i regionu mają możliwość uczestniczenia zarówno w spotkaniach i prezentacjach samego kongresu, jak
i wydarzeniach towarzyszących, choćby w Galerii Bielskiej BWA. W 2014 roku była to wystawa Traktat o obra­
zie – projektów i filmów Zbigniewa Rybczyńskiego, laureata Oscara za animowane Tango (1983), którego dwa
wykłady wygłoszone wówczas zgromadziły wielką liczbę zarówno młodych, jak i dorosłych słuchaczy.
Jak żartują organizatorzy, podstawowym kryterium
zaproszenia jest... zdobycie Oscara. W tym roku na spotkaniach w kinie Helios i Galerii Bielskiej BWA pojawili się Allan Starski, laureat Oscara za scenografię do
Listy Schindlera w reżyserii Stevena Spielberga (1994),
oraz jego żona Wiesława Starska, bielszczanka, autorka
projektów kostiumów do realizacji filmowych i teatralnych. Spotkanie w galerii było jednocześnie finisażem
wystawy, na który przybyli liczni widzowie spragnieni
kontaktu ze znakomitymi twórcami, na dodatek, jak się
okazało, ludźmi niezwykle miłymi, pełnymi ciepła i poczucia humoru. Ekspozycja wybranych projektów Wiesławy Starskiej – m.in. do filmów Panny z Wilka (1979)
i Danton (1983) w reżyserii Andrzeja Wajdy czy spektaklu w Teatrze Telewizji Wujaszek Wania (1980) Antoniego Czechowa w reżyserii Aleksandra Bardiniego
– tworzyła jedną część wystawy. Rysunki i subtelnie podmalowane akwarele, z załączonymi próbkami tkanin,
kostiumolożka prezentowała publicznie po raz pierwszy. Do tej pory pokazywała je wyłącznie reżyserom lub
I n t e r p r e t a c j e
krawcowym szyjącym te kostiumy. Część druga wystawy miała charakter multimedialny: fragmenty filmów
Pianista (2002) i Oliver Twist (2005) w reżyserii Romana Polańskiego oraz Hannibal. Po drugiej stronie maski
(2007) w reżyserii Petera Webbera pokazywały zrealizowane scenografie Allana Starskiego, których projekty
widzowie mogli zobaczyć na planszach. Plansze zawierały szkice, symulacje komputerowe, zdjęcia makiet i fotografie z procesu powstawania dekoracji do tych trzech
filmów, a także do niezrealizowanych Pompei Romana
Polańskiego. Widz miał możliwość prześledzenia drogi
od pierwszego pomysłu do rozwiązań zastosowanych na
planie, zobaczenia jak wizja scenografa została zmaterializowana w filmie. Dodatkową atrakcją był krótki film
– montaż kilkudziesięciu scen z różnych filmów ze scenografią Allana Starskiego, oprócz wymienionych także m.in.: Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz (1978) w reżyserii Stanisława Barei; Panny z Wilka (1979), Człowiek
z marmuru (1976) i Człowiek z żelaza (1981) w reżyserii
Andrzeja Wajdy; Lawa (1989) w reżyserii Tadeusza Konwickiego). Film, zmontowany przez Wojciecha Włodarskiego, powstał z okazji przyznania przez Polskie Stowarzyszenie Autorów Zdjęć Filmowych (27 lutego 2016)
Allanowi Starskiemu Nagrody Specjalnej PSC.
Wybór prac, przy których pracował scenograf, dokonany przez niego samego, pokazuje tylko ułamek wszystkich jego wspaniałych realizacji. O wiele więcej na ten
temat można dowiedzieć się z jego książki Scenogra­
fia, będącej z jednej strony podręcznikiem dla młodych
adeptów, a z drugiej świadectwem ogromnej wiedzy i doświadczenia człowieka, który od wielu lat ucieleśnia wizje reżyserów, przenosząc widzów w rzeczywistość wykreowaną przez siebie, a jednocześnie wierną prawdzie
historycznej, za co jest szczególnie ceniony.
Pojawienie się Allana Starskiego i jego żony w Bielsku-Białej wywołało szczególne poruszenie, ale inni goście Kongresu to postaci nie mniej zasłużone. Sławomir
Idziak to znakomity operator, autor zdjęć do filmów
Krzysztofa Zanussiego (Bilans kwartalny, 1974; Constans
i Kontrakt, 1980; Rok spokojnego słońca, 1984), Andrzeja
Wajdy (Dyrygent, 1979), Krzysztofa Kieślowskiego (Krót­
ki film o zabijaniu, 1987; Podwójne życie Weroniki, 1991;
Trzy kolory: niebieski, 1993), ale także wysokobudżetowych produkcji, jak Helikopter w ogniu (2001), Harry
Potter i Zakon Feniksa (2007). Podczas spotkania z młodzieżą bardzo ciekawie mówił o dramaturgii wizualnej,
nawiązując do szczegółowych rozwiązań operatorskich
w filmie Trzy kolory: niebieski. Zaś wieczorem opowiaR e l a c j e
dał o projekcie pt. Cinebus, czyli Mobilnym Centrum
Edukacji Audiowizualnej. Dzięki powołanej przez niego Fundacji Film Spring Open udało się stworzyć prototyp autobusu wyposażonego w najnowocześniejsze
technologie filmowe, który przemieszczając się z miasta do miasta, umożliwi realizacje filmów niskobudżetowych według projektów młodych ludzi, zwykle mających małe szanse na zrealizowanie swoich pomysłów.
Jak mówi Sławomir Idziak: Światem wstrząsają kryzy­
sy, produkcją przemysłową rządzi optymalizacja kosztów,
cięcia budżetowe wprowadzają rządy państw. Tymcza­
sem w świecie filmu nadal wydaje się dużo za dużo pie­
niędzy. Rewolucja technologiczna nie miała wpływu (albo
ma mały) na system produkcji filmowej, chociaż powin­
na zwiększyć jego efektywność. Wierzymy, że nasz pro­
jekt może spowodować istotne oszczędności, a tym sa­
mym za tą samą ilość pieniędzy uda się wyprodukować
więcej filmów1. Fundacja organizuje warsztaty w formie
plenerów dla różnych grup twórczych, ogłasza konkursy, których zwycięzcy będą realizować filmy. Inicjatywę
popiera szerokie grono partnerów, m.in. Polski Instytut
Sztuki Filmowej, Stowarzyszenie Filmowców Polskich,
Narodowy Instytut Audiowizualny, Agencja Filmowa
TVP czy Wydział Radia i Telewizji im. K. Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego. Ten model produkcji wykorzystany był przy filmie Opowieść o miłości i mroku
(2015), debiucie reżyserskim Natalie Portman, ze zdjęciami Sławomira Idziaka.
W dziedzinie krytyki filmowej
niedoścignionym mistrzem słowa
jest Tadeusz Sobolewski, znawca filmu i literatury, autor niezliczonych recenzji o pogłębionej interpretacji, w swoich
tekstach wskazujący na paralele pomiędzy obrazem
i słowem, formą i znaczeniem. Publikował w tygodniku „Film”, miesięczniku „Kino” (którego
był redaktorem naczelnym w latach 1990–
1994), obecnie pisze
w „Gazecie Wyborczej”. Współtwórca (z Grażyną Torbicką) programu
„Kocham Kino”
Sławomir Idziak podczas
spotkania w kinie Helios
Paweł Sowa
I n t e r p r e t a c j e
17
w Telewizji Polskiej. Tadeusz S­ obolewski w
­ ygłosił wykład na temat Rękopisu znalezionego w Saragossie Wojciecha Jerzego Hasa, niezwykle erudycyjny, ale pozbawiony żargonu branżowego, w pięknej polszczyźnie.
Z pewnością zachęcił młodych słuchaczy do uważnego
obejrzenia filmu, ze wszystkimi jego niuansami i odniesieniami.
W Kongresie wzięli ponadto udział: Łukasz Maciejewski, krytyk filmowy i teatralny, wykładowca łódzkiej
PWSFTviT, tegoroczny dyrektor programowy festiwalu filmowego Kino na Granicy w Cieszynie, oraz Michał
Łuka, bielszczanin, świeżo upieczony absolwent Wydziału Operatorskiego łódzkiej Filmówki, autor zdjęć m.in.
do głośnej Luny (2015) Filipa Gieldona, etiudy szkolnej,
która otrzymała Nagrodę Specjalną w Konkursie Młodego Kina na 40. Festiwalu Filmowym w Gdyni. Luna
została zaprezentowana podczas Kongresu, a chętni
uczniowie uczestniczyli w warsztatach operatorskich
z Michałem Łuką.
Młodzież wzięła także udział w warsztatach wideoklipu, prowadzonych przez Yacha Paszkiewicza, najbardziej znanego twórcę polskich teledysków, współtwórcę
gdańskiego Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film.
Przez trzy dni licealiści stworzyli piękny animowany klip
do muzyki zespołu Madame Jean Pierre, którego część
Wiesława i Allan Starscy
w Galerii Bielskiej BWA
Yach Paszkiewicz prowadzi warsztaty
Krzysztof Morcinek
członków, w tym wokalistka, pochodzi z Bielska-Białej.
Film dostępny jest na kanale YouTube2.
Uczniowski Kongres Kultury ma tę cechę, że obok
wielkich osobowości filmu prezentują się sami uczniowie. Kilkoro z nich wygłosiło krótkie eseje dotyczące
poszczególnych tematów tegorocznej edycji, obracających się wokół jednego zagadnienia: „Moja Europa”. To
wspaniałe, że młodzi ludzie mają nie tylko okazję podziwiania dzieł wybitnych twórców, spotkania się z nimi,
porozmawiania, ale że mogą także sami się zaprezentować. To „równanie do najlepszych” będzie dla nich wskazówką na całe życie, uświadomi, że warto robić to, co się
lubi, ale też warto robić to dobrze, z pełnym zaangażowaniem i nie szczędząc własnej pracy.
1
Cyt. za: https://www.asp.krakow.pl/index.php/pl/aktualnoci/konkursy-aktualnosci-117/1209-film-spring-open.
2 https://www.youtube.com/watch?v=awDXo1PtX40.
IV Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej w Bielsku-Białej: III Uczniowski Kongres Kultury „Zawód
filmowiec...”, 20–22 kwietnia 2016, pod patronatem Prezydenta Miasta Bielska-Białej.
18
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Widziałem
oczy przechodnia
Magdalena Legendź
Zastanawiające: czy łatwo nawiązać kontakt z Helmutem Kajzarem? We Wrocławiu trwa projekt wtw:// strefy_kontaktu 2016,
którym Wrocławski Teatr Współczesny (WTW) wpisuje się w program Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016. Poświęcony jest twórcom związanym z WTW: Tadeuszowi Różewiczowi, Tymoteuszowi Karpowiczowi oraz urodzonemu w Cieszynie i emocjonalnie z ziemią cieszyńską związanemu Helmutowi Kajzarowi. Organizatorzy za cel postawili sobie przypomnieć,
podjąć i rozwinąć awangardowe poszukiwania artystyczne tej trójki. Zwieńczeniem projektu w październiku br. ma być festiwal polskiej dramaturgii współczesnej.
Odmieniec czy nowator
Czy w kontakcie z dramatyczną i teatralną spuścizną Kajzara współczesny widz nie jest trochę jak Ellie,
grana przez Jody Foster bohaterka filmu Kontakt Roberta Zemeckisa? Nawet jeśli ma pokłady kompetencji,
determinacji i wytrwałości, zbyt wiele napotyka niewiadomych – przeszkód, by do spotkania doszło. Każdy z badaczy i twórców, który bierze na warsztat teksty
zmarłego w 1982 roku artysty, ma wewnętrzne przekonanie, że dotknął prawdy o nim, że się z jego istotą porozumiał. Cała reszta powątpiewa, sceptycznie podejrzewając u innych omamy. Czy i dlaczego Helmut Kajzar
jest aż takim kosmitą?
Zapewne w latach 70. i 80. jako autor i człowiek teatru, wyczulony na dramat rozgrywający się między
indywidualnym „ja” człowieka a mechanizmami życia
zbiorowego, nie wpisywał się w obowiązujące interpretacje rzeczywistości, zwłaszcza polityczne. Był człowieR e l a c j e
kiem pogranicza – wtedy znaczyło to bycie odmieńcem,
wykluczenie, teraz stanowi wzbogacającą wartość. Gdy
próbujemy opisać konsumpcjonizm, dehumanizację czy
przemoc współczesnego świata, sięgamy do jego tekstów.
Zwłaszcza interesujące może być dla nas podjęcie tema­
tu przemocy (...), obowiązujących narracji estetycznych,
politycznych czy intelektualnych – mówił przepytywany
przez Andrzeja Ficowskiego na łamach czasopisma „Rita
Baum” 36/2015 Marek Fiedor, dyrektor WTW, podkreślając także oryginalność i nowatorstwo teatralnej formy Kajzara. Wspomniana problematyka właśnie dziś
wydaje się nośna.
W ramach stref_kontaktu odbył się m.in. konkurs
dramaturgiczny, w którym drugą nagrodę (pierwszej
nie przyznano) ex aequo z Maliną Prześlugą otrzymał za
sztukę Łzawe zjawy roku pamiętnego pochodzący z Bielska-Białej Bogusław Kierc, przyjaciel Helmuta Kajzara.
Najpierw aktor w jego wrocławskich p
­ rzedstawieniach,
Těšínské divadlo w Czeskim
Cieszynie, Scena Polska:
Obora Helmuta Kajzara,
w reżyserii Janusza Klimszy
Karin Dziadek
Magdalena Legendź
– redaktorka, ­publicystka
kulturalna, recenzentka
teatralna, publikuje na
łamach m.in. „Kalendarza
Beskidzkiego”, „Teatru”
i „Dialogu”, „Teatru Lalek”.
I n t e r p r e t a c j e
19
?
* Premiera Kajzarowskiej
transkrypcji antycznej tragedii (reż. Bogusław Kierc),
odbyła się 10.02.2005. Towarzyszyła jej sesja i publikacja
„Sen”: Helmut Kajzar (red.
L. Kozień). W 2006 r. z inicjatywy środowiska artystycznego na budynku (obecnie
ul. Towarzystwa Szkoły Ludowej 19), w którym mieszkał
jako uczeń bielskiego LO im.
M. Kopernika, wmurowano
tablicę z podobizną Kajzara.
Czy „kole Cieszyna” pamięta się o artyście? W Grodźcu
Śląskim Koło Macierzy Ziemi Cieszyńskiej organizuje
poświęcone mu spotkania,
nadano też (2011) jego imię
drodze w pobliżu miejsca zamieszkania rodziny Kajzarów. W Cieszynie jedną z uliczek też nazwano (2000) jego
imieniem.
20
potem reż yser Kajzarowskich tekstów, m.in.
Gwiazdy (2012) oraz An­
tygony (2005) – obu na deskach bielskiego Teatru
Lalek Banialuka*. Dużym
uproszczeniem jest zatem
stwierdzenie pojawiające
się zarówno podczas cyklu
dyskusji we wrocławskim
teatrze, jak i w mediach, że
Kajzar po swej śmierci nie
był grywany. Choć zapewne nie zdarzało się to zbyt
często, nie można zapominać o Videoteatrze Poza Lothe-Lahmann, który w latach 90. ub w. „specjalizował się”
w Kajzarze. W bieżącym sezonie w samym Wrocławiu
można zobaczyć jego pierwszą sztukę Paternoster w reżyserii Marka Fiedora oraz Wyspy Galapagos zrealizowane przez Andrzeja Ficowskiego.
Koprodukcje, czyli na pograniczu
Jednak zasadniczym oraz ambitnym elementem wrocławskiego projektu był otwarty konkurs – pn. kopro­
dukcja – na realizację utworów trzech wymienionych
pisarzy. Chcemy, by ich twórczość była stale obecna na
polskich scenach, by brzmiała w nowatorski sposób, przy­
ciągając kolejne pokolenia widzów – napisali organizaJanusz Klimsza torzy. Jeśli chodzi o Kajzara, z nadesłanych zgłoszeń
podczas pracy nad Oborą wybrano i dofinansowano dwie realizacje. Pierwszą –
Karin Dziadek w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie, gdzie w ubiegłym sezonie powstało przedstawienie
Odyseja 1982. Tak jak podróż Ellie do innej galaktyki według postronnych obserwatorów dzieje się wyłącznie w jej głowie,
podobnie spektakl Macieja Podstawnego
jest podróżą przez świat dramatopisarza,
którą widz odbywa z pomocą powołanej
do życia fikcyjnej postaci narratora jego
sztuk – Odysa. Opowieść o niepewności,
błądzeniu, kryzysie tożsamości i pamięci
rozpisana została na kilku aktorów. Nie
widziałam tego przedstawienia, ale wyobrażam sobie, że powinno kończyć się
w takim duchu jak 2001: Odyseja kosmicz­
na, film Stanleya Kubricka.
Druga koprodukcja miała miejsce tuż
za miedzą – na Scenie Polskiej Teatru Cie-
R e l a c j e
szyńskiego (Těšínského divadla) w Czeskim Cieszynie,
gdzie 23 stycznia 2016 odbyła się premiera Obory**, jednej z ostatnich sztuk Kajzara, w reżyserii Janusza Klimszy, ze scenografią Marty Roszkopfovej oraz muzyką
Vladislava Georgieva. Myślę, że to pewien paradoks, że
Helmut Kajzar powraca niemal w miejscu swego urodze­
nia jako autor klasycznego dramatu. Obora to bardzo do­
bry tekst na pierwsze spotkanie z Kajzarem: można się
w niej doszukać pewnej historii – wyjaśniał wybór sztuki Janusz Klimsza. Natomiast pogranicze, po którym się
poruszam i z którym identyfikował się Kajzar, generu­
je pewne absurdalne sytuacje, niemożliwe do rozwiąza­
nia przez opcje polityczne. Pogranicze jest a priori stre­
fą dramatu – mówił.
Urodziłem się i wychowałem na pograniczu, pogra­
niczu państw, języków, kultur, wojny i pokoju. (...) Mię­
dzy proletariackim internacjonalizmem i nacjonalizmem,
między kosmopolityzmem a prowincjonalnością, między
katolicyzmem a ewangelicyzmem, między totalitaryzmem
a demokracją, między indywidualizmem a ubóstwieniem
mas, między buntem i nadzieją na zgodę a ostrożnym
optymizmem – pisał autor Obory w 1972 roku. Pomiędzy
to zatem dość oczywisty klucz do spektaklu. Wie to dobrze reżyser – Polak urodzony na Zaolziu, mieszkający
i pracujący w Czechach, funkcjonujący pomiędzy polską
i czeską kulturą. Laureat nagrody Złamanego Szlabanu
(1994) za Czarną Julkę Gustawa Morcinka podczas cieszyńskiego festiwalu Na Granicy, za przetłumaczonego
przez siebie na czeski i wyreżyserowanego Proroka Ilję
(2001) Słobodzianka nominowany do prestiżowej czeskiej Nagrody Alfréda Radoka.
Janusz Klimsza nie pierwszy raz idzie tropem tego, co
oniryczne i metafizyczne, choć sceniczna rzeczywistość
jest zarazem konkretna, a nawet dowcipno-ironiczna.
I n t e r p r e t a c j e
Jesteśmy w pegeerze: na scenie przez cały czas stoi naturalnych rozmiarów łaciata krowa. Ideologiczny konflikt
powstaje, gdy krowy najadły się opłatków i zaczęły mówić ludzkim głosem. „Wszędzie kraty, wszędzie pozamykane” – monologuje sprowadzona zza żelaznej kurtyny
Rexona, dobrze opisując tym sceniczną rzeczywistość.
Marcin Kościelniak w Prawie ludzkie, prawie moje. Teatr
Helmuta Kajzara napisał, że duchowy pejzaż twórczości Kajzara wyznacza konfrontacja z przemocą. W czeskocieszyńskiej Oborze oznacza to konfrontację z władzą polityczną.
Pomysły władzy są absurdalne – współczesny widz
może uświadomić to sobie, oglądając fragmenty dawnych kronik filmowych i słuchając propagandowych
audycji. Albo dostrzec w świetnej scenie, gdy minister
(Bogdan Kokotek) namawia Jana K. (Tomasz Kłaptocz)
do sadzenia ryżu na podcieszyńskiej glebie. Partnerująca
im Anna Paprzyca pokazuje szeroką skalę ładnie zniuansowanych emocji w scenie wspominania lat narzeczeństwa, a potem rozmowy ze zmarłym mężem – być może
w więzieniu, gdzie trafił zapewne jako sabotażysta i agent
imperializmu. Suwerenność w tym świecie jest ciężarem
podejmowania wyborów, dokonywania własnych ocen,
a wolność jest wyzwaniem, które trzeba podjąć choćby za cenę odrzucenia przez system, a nawet jej utraty.
Ostatnie słowo należy do Starki (Halina Paseková),
takiej trochę Różewiczowskiej starej kobiety, trochę pramatki z przedpatriarchalnej epoki, żyjącej między dojeniem, praniem, jedzeniem a trybami historii. To ona
odsyła Czesia – jeszcze jedną Kajzarowską wersję syna
marnotrawnego – a wraz z nim widza, do podstawowych, biologicznych praw i sensów: do ochrony życia,
odrębności, podmiotowości.
R e l a c j e
Sceny dla Helmuta
Wraz z teatrem Kajza­
ra w polski teatr wkracza
dojrzały postmodernizm
– pisał w przytoczonej już
monografii tego twórcy
Marcin Kościelniak. Jeśli
Kajzar kojarzy się przeciętnie obytemu i zainteresowanemu kulturą odbiorcy, to głównie jako reżyser
sztuk Różewicza. Tymczasem swoimi działaniami
na pograniczu sztuk, podejmowanymi razem z Krzysztofem Zarębskim, pionierem sztuki performatywnej, wyprzedzał swoją epokę. Czy Manifest teatru meta-codziennego, w którym
Kajzar „odwołuje estetyczną tyranię” jedności miejsca,
czasu i akcji, a podnosi do godności rytuału codzienne, banalne czynności, można potraktować jako programowy tekst performera? To może byłoby zbyt duże
uproszczenie.
Strefy kontaktu – taki tytuł noszą również plastyczne
działania czy performanse Krzysztofa Zarębskiego, który przyjaźnił się z Helmutem Kajzarem i współpracował
z nim jako scenograf, jeśli tak można nazwać jego instalacje do reżyserowanych przez Kajzara własnych sztuk:
Rycerza Andrzeja (1974) w Warszawie czy Villii dei miste­
ri (1979) oraz +++ (trzema krzyżykami) (1977) we Wrocławiu. Po latach, w 2012 roku we Wrocławiu, Zarębski
zrealizował performans/instalację Sceny dla Helmuta. Po
pokazie tak mówił o wzajemnych inspiracjach i Kajzarowskiej koncepcji teatru meta-codziennego: każdy do­
tyk jest strefą kontaktu (...). Sytuacja ma być codzienna,
ale w aranżacji, którą przygotowuję, ma być odebrana
jako przeżycie specjalne. (...) W jego zbiorze „Szkice o te­
atrze” są opisy moich akcji. Obserwował mnie. Zauważył
rzecz, którą potraktowałem technicznie: rolę, jaką odegra­
ła zużyta ścierka... On z tym poszedł dalej.
Obaj artyści prowadzili też działania wychodzące
poza budynek teatru. Do nich nawiązał wrocławski aktor
Tomasz Cymerman dwoma akcjami performatywnymi.
Pierwsza odbyła się w czerwcu 2014 roku w kilkunastu
miejscach Wrocławia równocześnie. Przechodnie mogli
natknąć się na prasującą kobietę, mężczyznę oglądającego telewizję czy łóżko z leżącą parą, ale też na obserwującą ich widownię, m.in. na jednym z podwórek, w windzie czy w sklepie sieci Alma. Jedna z ­wolontariuszek
?
** Akcja toczy się w latach
50. XX w. we wsi Morzyk, jej
pierwowzorem jest Grodziec
Śląski, gdzie autor mieszkał
jako dziecko (1950–1961).
Sportretował zapamiętane
życie na wsi, a szczególnie
funkcjonowanie Zootechnicznego Zakładu Doświadczalnego. Główni bohaterowie noszą imiona rodziców
Kajzara: Paulina i Jan K.
Wszystko, co ważne dla jego
pisarstwa, zdarzyło się na ziemi cieszyńskiej. Wychował
się w rodzinie ewangelickiej.
Ojciec, inżynier rolnik, pracował w majątkach ziemskich
przed wojną, a w PGR-ach po
wojnie. W utworach Kajzara
odnaleźć można odniesienia
do konkretnych miejsc i elementów krajobrazu małej ojczyzny, odbicie cieszyńskiej
gwary, frazy religijnego języka nurtu pietystycznego oraz
elementy kultury luterańskiej. Obywatel świata, tak pisał: Tęsknię coraz bardziej do
Cieszyna i Kończyc. Tam było
suwerenne królestwo miłości.
Silniejsze od totalitaryzmów,
w których przyszło nam żyć.
Samo nazewnictwo okolic
dzieciństwa... Cieszyn. Drogo­
myśl. Gumna. Jaworze. Świę­
toszówka. Ustroń. Dzięgielów.
Oto nostalgia Kończyc Wiel­
kich – WIELKICH Kończyc.
Performans Teatr meta-codzienny. Kajzar. Inspiracje,
Wrocław, październik 2015
Magdalena Legendź
I n t e r p r e t a c j e
21
t­ rafnie określiła to, co uzyskali organizatorzy i o co chodziło przed laty (a dziś pewnie spodobałoby się) Kajzarowi: Dopóki człowiek nie był świadomy, że jest obser­
wowany, zachowywał się normalnie, a gdy to spostrzegł,
nagle zaczynał wykonywać dziwne gesty, jakby grał. To
było niesamowite doświadczenie, pokazywało, jak bar­
dzo zależymy od tego, czy ktoś na nas patrzy, czy nie, czy
myśli o nas i ocenia. Nie szło więc tylko o teatralizację
życia społecznego w duchu „teatru życia codziennego”
Ervinga Goffmana, lecz o wydobycie pewnego archetypu: teatralności jako praczynności gatunku.
Helmut Józef Kajzar urodził się 1941 r. w Bielsku-Białej, zmarł
w 1982 r. we Wrocławiu, spoczął na cmentarzu ewangelickim w Cieszynie. Dramaturg, reżyser, eseista, twórca awangardowej teorii teatru meta-codziennego. Pozostawił blisko
20 sztuk teatralnych i słuchowisk radiowych. Jego utwory
ukazały się w tomach: Sztuki i eseje (1976), Sztuki teatralne
1972–1982 (1984), Koniec półświni. Wybrane utwory i teksty
o teatrze (2012). Do częściej grywanych należą m.in.: Gwiazda, Wyspy Galapagos, Obora oraz Paternoster, który wszedł
do kanonu polskiej dramaturgii dzięki znakomitej realizacji
Jerzego Jarockiego (1970). Jako reżyser związany był głównie
z teatrami Wrocławia, Warszawy i Krakowa. Najważniejsze
jego realizacje to sztuki T. Różewicza (Śmieszny staruszek,
1968) i S. Wyspiańskiego (Bolesław Śmiały, 1969), a przede
wszystkim własne: Rycerz Andrzej (1974), +++ (trzema
krzyżykami) (1977), Villa dei misteri (1979), Obora (1980).
Pracował także za granicą, wystawiał polską dramaturgię
(Mrożka, Różewicza, Gombrowicza, własne sztuki). Uważał
się za ucznia i kontynuatora myśli Tadeusza Różewicza, z którym łączyła go intelektualna przyjaźń. Współpracował z Józefem Szajną, Krzysztofem Zarębskim i Jerzym Nowosielskim
jako scenografami.
22
R e l a c j e
Z kolei w październiku 2015 roku, w tej samej galerii
BWA, gdzie w 1981 roku Kajzar i Zarębski zrealizo­wali
Samoobronę. Manifest magiczny, Tomasz Cymerman
zaproponował zdarzenie teatralne Teatr meta-codzien­
ny. Kajzar. Inspiracje. Na ustawionych wewnątrz na całej długości galerii krzesłach zasiadła publiczność, przed
którą za szybą rozciągała się ulica – scenografia działań.
W normalny miejski ruch wprowadzone zostały niecodzienne i codzienne, powtarzające się działania: obłapująca się ostentacyjnie para, przejeżdżający rowerzysta,
biegnący ludzie, przechadzająca się kobieta z czerwonym
nosem klauna, płonący wózek, rodząca kobieta, zwiad
żołnierzy w historycznych mundurach itp. Wszystko po
to, aby wyłuskać z życia jego teatralność, jak napisano
w ulotce, znieść granice między teatrem a rzeczywistością. Co pewien czas w polu gry pojawiały się postacie
niosące niepokojące hasła – swoiste komentarze nie tylko do samej akcji, ale do życia w ogóle: „Tak jak my żyjemy, już dłużej nie można”, „Ostatecznie wszyscy jesteśmy obserwowani”, „Co ona tak biegnie?”, „Widziałem
oczy przechodnia”, „Mam prawo do interpretacji”, „Rzeczywistość wymaga komentarza”, „Gdzie ten teatr?”.
Gapiącym się widzom, którzy zetknęli się nagle z bezgraniczną obcością i samotnością świata, towarzyszyło
nagranie banalnej, wydawałoby się, rozmowy dwojga ludzi, poruszających mimochodem kwestie egzystencjalne. Czy twórcom udało się uchwycić przemijanie, czy ludzie po obu stronach szyby „doświadczyli beznadziei, ale
i pewnej urody życia”? Wydaje się, że początkowo nudna, ale stopniowo angażująca czynność obserwowania
świata dała w efekcie okruch metafizyki w codzienności. Czy nie jest to najlepszy kontakt, jaki można nawiązać z Helmutem Kajzarem?
Antygona wg Sofoklesa,
w transkrypcji Helmuta
Kajzara, Teatr Lalek
Banialuka (premiera 2005)
Tomasz Sylwestrzak
Poświęcona Helmutowi
Kajzarowi tablica
pamiątkowa w Bielsku-Białej
Mirosław Baca
I n t e r p r e t a c j e
Mirosław Bochenek
Uwaga:
proza
Jakiś rok temu pojawił się na warsztatach literackich, które od lat prowadzę w czechowickim MDK-u. Zaraz na wstępie grzecznie zakomunikował:
„Piszę opowiadania, w których chcę przedstawiać typowe sprawy w nietypowy sposób”.
Archiwum prywatne
I rzeczywiście, na każde kolejne spotkanie przynosił co najmniej jedno opowiadanko, które zaskakiwało
pomysłem i najczęściej prowokowało do dyskusji... Wyobraźnia jest bowiem największym atutem Jerzego Pietrzaka, czerpie z niej garściami! Ale akcja prawie każdego z jego opowiadań osadzona jest w realiach, które
mogą zdarzyć się właściwie każdemu z nas albo dotyczy miejsc znanych nam na co dzień. Jakby autor chciał
powiedzieć: świat wcale nie musi wyglądać tak, jak nam
się wydaje, że wygląda.
Jeśli pomyśleć o wpływach innych prozaików na jego
sposób pisania, w pierwszej kolejności przychodzi na
myśl Michaił Zoszczenko, rosyjski i sowiecki pisarz prześmiewca, znany również polskiemu czytelnikowi z licznych przekładów. Sądzę, że Jerzy Pietrzak, podobnie jak
on, dobrze czuje się w lekkiej formie, w jaką ujęta jest,
czy też może być, opowieść. Jest mu także bliski pewien
rodzaj humoru, który pozwala przedstawić ją w atrakcyjny dla czytelnika, przystępny, bezpośredni sposób.
Natomiast sam autor widzi wzorzec w spuściźnie Phillipa K. Dicka, piszącego najczęściej opowiadania science fiction, przedstawiające niewesołą wizję przyszłości.
Świat, w którym wszystko wokół ulega diametralnym
zmianom, lecz złe i dobre strony natury ludzkiej pozostają niezmienne. Ale nie przesadzajmy z tym czy innym patronatem, bo autor już próbuje znaleźć własny
język, a tematykę opowiadań stara się poszerzyć choćby o to, co dzieje się na styku jawy i snu czy w podświadomości człowieka.
Jego opowiadaniom nie można odebrać jednego:
zmuszają czytelnika do uruchomienia własnej wyobraźni lub/i podjęcia z autorem gry, polegającej na określeniu
stanowiska wobec zarysowanego tematu. To jeden z celów, które autor chce osiągnąć w kontakcie z odbiorcą.
Podstawowym jego zamiarem jest bowiem pisanie prozy, która zaciekawi, czasem zadziwi czy rozbawi i będzie
chętnie czytana.
Jerzy Pietrzak urodził się w 1986 roku w Katowicach, ale do
trzynastego roku życia mieszkał w Tychach. Studiował filologię rosyjską, jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W 1999 roku osiadł na stałe w Czechowicach-Dziedzicach,
gdzie prowadzi własną działalność gospodarczą. Próbuje swoich sił w prozie od kilku lat, najczęściej pisząc krótkie opowiadania. Aktywnie uczestniczy w comiesięcznych
warsztatach literackich w Miejskim Domu Kultury w Czechowicach-Dziedzicach. Prywatnie pasjonują go podróże,
te bliższe i te dalsze, dzięki którym odkrywa nowe miejsca
i ciekawych ludzi.
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
23
Jerzy Pietrzak
Zabawkowo
24
Dawno, dawno temu, czyli jakieś dwie promocje
wstecz, za siedmioma skrzyżowaniami, za siedmioma
parkingami powstała nowa kraina, zwana Galerią Handlową. Miejscem tym rządził Konsumpcjonizm, dla którego najwyższą wartością była Sprzedaż. Kraina, przepięknie zaplanowana, olśniewała wystrojem witryn.
W jej sercu znajdował się Wielodziałowy Sklep Samoobsługowy. Z jego półek świat podziwiały między innymi Zabawki. Często prowadziły między sobą dyskusje.
Któregoś razu rozmowa wyglądała tak:
– Ty, powiedz mi... – spytał zaczepnie Gadżet stojącego obok Gratisa – jak wyobrażasz sobie idealny świat?
– Hmm... – chwilę się zastanowił. – Jestem pewien,
że wtedy wszyscy byliby tacy jak ja! – zaczął niezbyt
skromnie. – Bo wy wszyscy... – rozejrzał się po regałach
– w odróżnieniu ode mnie, ileś tam kosztujecie.
– A co? Wydaje ci się, że wszyscy powinni być gratisami? Phi! – parsknął, bardzo popularny ostatnio, Samochodzik. – Bez kogoś cennego? Nie da się tak!
– Nie zrozumiałeś mnie – bronił się Gratis. – Powiedzcie: dlaczego ludzie za was płacą?
– Booo... – Puzzle na siłę szukały słowa – mamy swoją cenę! Tak było, tak jest i tak będzie. Jakkolwiek byś
myśli nie ułożył.
– No tak! – potwierdził. – Ale skąd ona się bierze?
– Bo... trzeba nas tu dostarczyć – mówiły chórem
Puzzle. – Wystawić. A wcześniej powołać do istnienia.
W ogóle to wiele jest takich elementów...
– Ani chybi – odezwał się tubalnym głosem pozostawiony przez kogoś na rogu półki sędziwy KapiszonoR e l a c j e
wiec – wiem, do czego zmierzasz, Gratisie. Moi przodkowie opowiadali o dawnych czasach. – Rozejrzał się po
półkach. – Wtedy, gdy jeszcze nie królował Konsumpcjonizm...
– Nie może być! – wykrzyknęła radośnie Kolorowanka.
– Kłamiesz! – wzburzył się Samochodzik.
– Ha, ha, ha! – śmiały się inne Przedmioty.
– Bądźcie łaskawi dać mi skończyć – poprosił Kapiszonowiec. – Nie dość, że on nie miał władzy, to nie
istniała też Galeria Handlowa. – Na te słowa zrobiło się
takie zamieszanie, jakiego dawno nie było w Sklepie.
– Ludzie żyli trochę inaczej. Obecnie, kiedy wszędzie
taka mnogość wariantów, smaków, barw i aromatów,
istoty te o wiele częściej narzekają. W smutku swym zapomnieli, skąd przyszli.
– Jak to skąd? – wtrącił się Samochodzik. – W związku z promocją!
Kapiszonowiec nie zareagował na pseudożart.
– W tamtych czasach poważniej traktowano pewne
zasady. Wśród nich były takie trzy: „nie będziesz miał
bogów cudzych przede mną”, „nie kradnij” i „nie pożądaj
rzeczy bliźniego swego”. – Zmienił ton na milszy i zwrócił się do Kolorowanki: – Skup się. Twój daleki krewny
o tym pisał. – A ona na te słowa, dumnie wyprostowała
grzbiet. Kapiszonowiec kontynuował. – Gdyby do tego
unikali chciwości, zazdrości i łakomstwa, to wiecie, o ile
by wasza „wartość” spadła?
– Wiemy! – głośno odpowiedziały Puzzle. – W ogóle by nie spadła, bo ludzie by nas nie chcieli!
I n t e r p r e t a c j e
– Rzecz nie w tym – zripostował Kapiszonowiec.
– Pamiętacie Koszule?
– Oooooo! – po słuchaczach przeszedł dreszcz.
– No właśnie! – kontynuował. – Ile razy były wymieniane?! Ile razy oddawane?! Ile razy ktoś mówił, że „nie
ten rozmiar”, „nie ten kolor”?! A przede wszystkim, ile
razy je skradziono? Wszystko to z zazdrości, chciwości
i złych wpływów mediów! – To był pstryczek w klapkę
Samochodzika. – Ludzie przez to, że nie doceniają tego,
co kupią albo ukradną, sprawiają, że w pojedynczej kwocie, która określa waszą „wartość”, a niekoniecznie jakość, musi być zawarta cena cudzych błędów. Gdyby nie
było złodziei, to wszyscy, jak tu jesteście, bylibyście tańsi i doskonalsi, a na pewno o wiele bardziej dostępni.
– Nie może być! – Kolorowanka była zachwycona.
– A przypomnijcie sobie, co się dzieje z uszkodzonymi! – wrócił do dyskusji Gratis.
Chwila refleksji spłynęła na wszystkich.
– No właśnie... – w jego głosie wyczuć można było
niepokój. – Spożywka idzie na stracenie. Reszta zresztą
też. Wszystko się skończyło, nim się zaczęło.
– A co ze skradzionymi? – odważyły się spytać chórem małe Klocki.
Odpowiedział Kapiszonowiec, który najwięcej widział.
– Zostają niewolnikami źle wychowanych ludzi,
przez których wideomonitoring odbierający wam prywatność...
– I dobrze! – Samochodzik wypiął dumnie blaszaną
pierś. – Jesteśmy w Ti-Vi!
R e l a c j e
– Chodzi o to... – kontynuował Kapiszonowiec – że
te zabezpieczenia, które was gniotą, i ci ochroniarze są
tylko dlatego, że gdzieś tam jest ktoś zazdrosny i chciwy. Chce więcej i więcej. Zamiast cieszyć się tym, co
już ma, a...
– Ale gadasz! – przerwał mu Gadżet. – Przecież
wszystko jest cacy! Oni robią to, co inni. Ktoś im przecież pokazuje jak żyć, co, nie?
– Politycy, celebryci, autorytety. Pardon. Quasi-autorytety. – Pozostawiona w koszyku na podłodze Gazeta wtrąciła się do debaty. – Wzorce płyną z góry. Działania twarzy z pierwszych stron wpływają na innych.
Ci mający już władzę chcą manipulować pozostałymi.
Problem zawsze leży w ludziach. Ludzie są problemem,
ludzi trzeba...
– Przestań! – przerwał jej Kapiszonowiec. – Nie można być jednostronnym! Faktycznie. W wielu przypadkach zbłądzili. Nie oznacza to jednak, że nie ma dla...
– Cicho! Ktoś idzie – ostrzegły Klocki.
Do alejki wszedł zmęczony mężczyzna z dwójką dzieci. Maluchy podotykały mnóstwa zabawek, pośmiały się,
po czym wszyscy poszli dalej.
– Poznaję go... – mówił wolno, z krótkimi pauzami Kocyk z Dolnej Półki. – Co chwilę kupuje... coś nowego... bo dzieciom stare już się znudziło... Szkoda, że
większość tak robi... zamiast pokazywać... jak nie ulegać Konsumpcjonizmowi.
Do przerwanego wątku nie wrócono. Ostatnie zdanie wprawiło wszystkich w zakłopotanie.
Agata Tomiczek-Wołonciej
I n t e r p r e t a c j e
25
Małgorzata Słonka
Czytanie miasta
Co może łączyć teksty dotyczące kafli odnalezionych na bielskim zamku i rozważania o tablicach pamiątkowych, poszukiwania sposobu restauracji dawnej stanicy harcerskiej w Górkach Wielkich i refleksji nad lirykami Jerzego Kronholda? Na początek to, że – choć tak różne – znalazły się
w jednej książce.
Małgorzata Słonka –
specjalistka ds. wydawnictw
Regionalnego Ośrodka
Kultury w Bielsku-Białej,
redaktor naczelna RI.
26
R e l a c j e
Książka nosi tytuł Czytanie miasta. Bielsko-Biała
jako kulturowy palimpsest. Akademia Techniczno-Humanistyczna wydała zbiór, który ponownie dotyka wielowarstwowości historyczno-kulturowej Bielska-Białej i odsłania nowe aspekty znanych zagadnień. Dużo
w niej z nurtu lokalnej „kultury pamięci”, spoglądania
wstecz z perspektywy współczesnej, często z subiektywnego punktu widzenia, niekoniecznie z naukowym podejściem, a także akcentowania tego, co wyróżnia lokalną wspólnotę spośród innych i wspiera jej tożsamość.
Choć publikacja ma charakter naukowy, zawiera teksty nie tylko akademickich badaczy, ale także osób, które
tematyką historyczno-kulturową zajmują się w instytucjach kultury czy oświaty, stowarzyszeniach lub niezależnie. Część to referaty wygłoszone podczas konferencji
Bielsko-Biała: historia – kultura – sztuka (luty 2015) zorganizowanej przez Wydział Humanistyczno-Społeczny
ATH i Bielsko-Bialskie Towarzystwo Historyczne. Jednym z jej celów było nawiązanie współpracy pomiędzy
Akademią a środowiskiem miasta i regionu. Jak pokazało promocyjne spotkanie w Kubiszówce (9 maja 2016),
dla wielu osób wydanie książki i całoroczne funkcjonowanie Akademickiego Forum Humanistycznego, będącego także pokłosiem konferencji, jest satysfakcjonującym – jak dotąd – spełnieniem tych oczekiwań.
We wprowadzającym tekście Ewa Chojecka pisze
o niełatwym zadaniu definiowania przez Bielsko-Białą swojej współczesnej tożsamości. Bożena i Bogusław
Chorążowie z okruchów znalezisk archeologicznych na
bielskim zamku rekonstruują rodzenie się cywilizacji na
tych ziemiach. Anna Węgrzyniak przywołuje świat Jerzego Kronholda, cieszyńskiego poety, związanego jednak i z Bielskiem-Białą, i całym regionem wielorakimi
więzami. Poetyckie modele miłości w poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i Stanisława Goli porównuje Barbara Tomalak. Magdalena Legendź swój tekst
poświęca ciekawemu zagadnieniu współtworzenia teatralnych zjawisk po 1989 roku przez społeczność miasta
i regionu. Aleksandra Giełdoń-Paszek rozważa, czy istnieje środowisko bielskich grafików i czy można dziś jednoznacznie definiować postawy artystyczne. Zaś Ernest
Zawada przedstawia ideę działalności Galerii Akademickiej ATH. Ewa Janoszek weryfikuje pewniki dotyczące
wiedeńskich śladów w mieście nad Białą i odkrywa nowe
fakty obrazujące, w jakim stopniu to miejsce było częścią „wiedeńskiego” świata, objętego siecią wzajemnych
powiązań. Janusz Berek i Angelika Matuszek poruszają
zagadnienia dotyczące szkolnictwa zawodowego. Jakub
Krajewski przedstawia historię obiektów rekreacyjnych
w Cygańskim Lesie. Iwona Kusak rozważa, jak kultura wpływać może na rozwój lokalny. Są również tematy
okołobielskie – jak w tekście Moniki Serafin o przedwojennym ośrodku harcerskim w Górkach Wielkich, powojennym osieroceniu tego miejsca i obecnym przywracaniu jego pamięci. A Paulina Żmijowska demonstruje, jak
współczesne media społecznościowe wspierają to właśnie
I n t e r p r e t a c j e
działanie. Karolina Kolasa, Karolina Wrona i Krzysztof
Babicki dzielą się wiedzą o beskidzkim folklorze zdobytą podczas współpracy przy wydawaniu albumu Gajdo­
sze Katarzyny i Macieja Szymonowiczów. Na koniec zaś
Marek Bernacki upomina się o przywrócenie społecznej
pamięci znaczących postaci (np. Jerzego Zitzmana czy
Karola Korna) poprzez pomniki i tablice pamiątkowe.
Organizatorzy i wydawcy połączyli teksty pochodzące z różnych zakresów. Choć użyte w innym kontekście,
świetnie pasuje do tego zmieszania określenie z artykułu prof. Ewy Chojeckiej: „miejsca wielorakich pamięci”.
Takie właśnie są te rozważania – prezentują wielorakie
zagadnienia, mniej lub bardziej znane, lepiej lub gorzej
zbadane, tak czy inaczej zapamiętane. Nasza pamięć się
zmienia, tak jak i my, coś z niej wymazujemy, coś dodajemy, pojawiają się nowe pytania i nowe odpowiedzi.
Trzeba więc historię odczytywać i interpretować wciąż
na nowo. Jak sugeruje podtytuł publikacji, w którym redaktorzy dopowiedzieli swój zamysł: Bielsko-Biała jako
kulturowy palimpsest. Palimpsest to w pierwotnym znaczeniu rękopis na pergaminie, z którego usunięto tekst
poprzedni i zapisano w to miejsce coś innego. Określenie to można szerzej rozumieć jako czytanie przeszłości na nowo, tak właśnie jak w omawianej książce. Czytanie pozwalające zobaczyć, jak Bielsko-Biała zapisuje
swoim dziś bogaty kulturowy dorobek wieków, jak buduje na nim swoją współczesność. Dorota Kielak* pisze: Palimpsestowe kategorie świadomości ujawniają się
w postawie poszukiwania wartości jako tych, które trze­
ba odzyskać, tzn. wydobyć spod pokładów zacierającej je
historii. (...) wartości trzeba poszukiwać nie jako danych
i stałych, ale w ich historycznej zmienności, czujnie tro­
pić je w labiryncie czasu.
Pośród innych zmian przełom 1989 roku przyniósł
także prawo do szukania i określania własnej tożsamości,
budujących ją elementów, przywracania pamięci i pisania własnych historii – czy to indywidualnych, rodzinnych, czy zbiorowych. Poszukiwanie tożsamości, budowanie własnego miejsca zostało uznane za najbardziej
cenne w książce podczas wspomnianego promocyjnego spotkania. To składanie różnych okruchów pamięci
w całość i ich interpretacja przefiltrowana przez kolejnych ludzi, kolejne pokolenia. Wydobywanie elementów łączących różne perspektywy i różne doświadczenia. Odkrywanie kontekstów i powiązań, które wcale nie
są oczywiste, a jednak otwierają się przed nami w trakcie lektury poszczególnych tekstów.
Dzisiejsze odczytywanie stało się możliwe także dzięki udostępnieniu interdyscyplinarnych, szczegółowych
R e l a c j e
wiadomości, które mogą być surowcem do tworzenia
tzw. historii drugiego stopnia – pamięci zbiorowej (historycznej). Temu służyło wydanie monografii Bielska-Białej, podkreślała (czyni to również w swoim tekście)
prof. Ewa Chojecka. Z tych dopiero wątków „drugiej hi­
storii” wyrasta nasza pamięć jako świadomość i funda­
ment tożsamości, znak zakorzenienia, bądź też pojawi się
jej brak, gdy okoliczności okażą się niesprzyjające. Oto
dziś po raz pierwszy w powojennych dziejach Bielska-Białej, miasta o jakże trudnej historii, staje się możliwe zakorzenienie jej mieszkańców. Zarówno tych, a jest
ich większość, którzy są przybyszami z wielu innych
miejsc, innych historii, innych pamięci, jak i mieszkańców rdzennych, którzy musieli dostosować się do niełatwych zmian.
Konkluzją mogłaby być wypowiedź szefowej Kubiszówki Iwony Kusak, która mówiła (i pisała) o tym, jak
kultura (wysoka, niekomercyjna) może stawać się elementem wspierania tożsamości – poprzez szeroko pojętą
edukację kulturalną. W jej ramach powinno się znaleźć
również to wszystko, co jest zawarte w książce. Tylko bazując na tym, co nasze, co nam bliskie, możemy budować
lokalną tożsamość i przywiązanie do naszego miejsca na
ziemi. Ale powinniśmy nie tylko przekazywać wiedzę –
również mobilizować do własnej aktywności, do uczestnictwa w kulturze, nawet do twórczości, by wzbogacać
w ten sposób zasoby lokalnego środowiska.
Pod koniec spotkania, w dyskusji padło też pytanie: OK, jest świetnie, podoba mi się – ale co będzie dalej? Książka, podobnie jak życie, przynosi niedosyt i to
dość dotkliwy. Muśnięcie zaledwie niektórych zagadnień, brak wielu istotnych, może nawet poczucie, że poruszony temat nie dość dobrze pasuje do założonej tezy.
Ale – jest wyjście. Cierpliwe i systematyczne zapełnianie
przestrzeni, która otwiera się przed badaczami i czytelnikami. Oto ogromna układanka i niektóre jej fragmenty
na swoich miejscach. Kiedy będziemy ją dalej wspólnie
wypełniać, okaże się, że nawet najodleglejsze elementy
znajdą swoje właściwe usytuowanie i połączą się w całość... choć pamiętać musimy, że wciąż się zmieniającą
i nigdy niezamkniętą! Zdrowy to niedosyt.
?
* Dorota Kielak, Moderni­
styczny palimpsest. Model
lektury – figura tożsamo­
ści, „Colloquia Litteraria” nr
1-2/2008, [online], [dostęp:
25.04.2016], dostępny na:
www.wnh.uksw.edu.pl/sites/
default/files/colloquia%20litteraria_1-2-2008.pdf.
Czytanie miasta. Bielsko-Biała jako kulturowy palimpsest, pod
redakcją Marka Bernackiego i Roberta Pysza, Wydawnictwo
Naukowe Akademii Techniczno-Humanistycznej, Bielsko-Biała 2016. Książka współfinansowana przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej.
I n t e r p r e t a c j e
27
Małgorzata Słonka
Regionalne
miniaudytorium
Są ludzie, którzy kontemplują świat, ceniąc sobie nade wszystko spokój. Inni
kochają życie pośród cudów natury. Jeszcze inni zatapiają się w świecie iluzji. Są i tacy, którzy chwytają każdą chwilę i każdą sprawę w swoje ręce,
nie pozwalając jej odejść bez wykorzystania, wciąż czegoś szukają, coś poprawiają, sprawdzają, eksperymentują... taki właśnie jest Jan Leszek Ryś.
28
R e l a c j e
Kiedy zaczyna snuć swoją opowieść, trzeba mocno
pilnować jej biegu, ponieważ liczne dygresje – z punktu
widzenia mojego rozmówcy bardzo istotne, a przy tym,
muszę to dodać, niezwykle ciekawe i wciągające – powoli i niepostrzeżenie, coraz dalej odsuwają główny wątek... Kiedy mówi, że poszukuje kogoś, aby przetłumaczył
mu wielojęzyczne notatki, które otrzymał od Umberta Eco, a należące do pewnego uczonego z Królewca,
który... – opowieść o owym uczonym zaciera w świadomości słuchacza elektryzującą jeszcze przed chwilą
informację o osobistych kontaktach ze słynnym pisarzem i filozofem. Albo kiedy mówi o rodzinie, o swoich
brzeszczańskich korzeniach, proste z pozoru wymienienie dziadków obrasta w szeroko zakrojoną opowieść
o ich pochodzeniu, kolejach życia związanych z rodzinami Potockich i Ogińskich, poglądach, wpływie na dzieci, wnuki i tak dalej.
Kiedy pytam mojego rozmówcę, skąd to zainteresowanie wszystkim: techniką, historią, sztuką, kulturą, odpowiada, że tak został wychowany. Jego samego i jego rodzeństwo od dzieciństwa rodzice wdrażali w poznawanie
świata, zdobywanie wiedzy i konkretnych umiejętności.
– Nie mogłem przyjaźnić się z dziećmi przeciętnymi,
bez zainteresowań. Wszyscy uczyliśmy się gry na instrumencie, rysowania, podstaw wiedzy technicznej, musieliśmy znać biegle język niemiecki, siostra jeszcze opanowała stenografię. [Tu następuje kolejna obszerna dygresja
o tym, jak to ciocia dzięki stenografii i znajomości języków obcych w czasie pierwszej wojny światowej poznała Gustawa Morcinka i o mało co nie wyszła za niego za
mąż!] Ojciec mówił, że wojna kiedyś się skończy i trzeba będzie mieć konkretny zawód. Dziadek mnie uczył,
że chcąc coś robić, trzeba się w tym orientować, inżynier powinien znać określone wskaźniki, wiedzieć, jak
co działa – wyjaśnia bystrzański pasjonat.
I n t e r p r e t a c j e
– Wyposażony we wszystkie te umiejętności wszedłem więc w dorosłe życie. Naturalną rzeczą było, że nadal mnie interesowały i z każdym zagadnieniem, lepiej
lub gorzej, chciałem i umiałem sobie poradzić. Podobnie było z patriotyzmem, ruchem oporu – to były świętości, w takim duchu nas wychowywano. Dziś już nikt
tego nie rozumie...
To zresztą dziedzictwo wielu wcześniejszych rodzinnych pokoleń. Leszek Ryś przywołuje choćby znaną postać pierwszego zakopiańskiego proboszcza ks. Józefa
Stolarczyka (krewny po kądzieli) i jego dokonań. Wspomina dziadka Jana Koniecznego (był rzeźbiarzem i historykiem sztuki, wykształconym m.in. w Monachium;
potem uczył u salezjanów w Oświęcimiu), liczne patenty
przemysłowe ojca i to, że mama była absolwentką warszawskiej wyższej szkoły kroju i szycia L. Skwareckiej.
Różnorodne umiejętności i rozwijane talenty przydawały się w życiu wielokrotnie, pozwalając przetrwać trudne ­chwile, choćby okupację, pomagały też w pracy zawodowej i awansie. Wartości, które wpajali mu rodzice,
Rodzinny zbiór broni białej
przekazał dalej. Dziś twórcze pasje kontynuuje wnuczka Sonia Hensler, mieszkająca i pracująca jako grafik
w Londynie.
Jan Leszek Ryś urodził się i wychował w Brzeszczach. Ojciec pracował w tutejszej kopalni. Wszystkie
dzieci uczyły się w Bielsku. Jan Leszek skończył bielską szkołę przemysłową i otrzymał nakaz pracy w zakładach włókienniczych im. S. Bularza (początek lat
50. XX wieku). Potem wojsko (i szkoła oficerska w Łodzi). Po powrocie przejął fabryczną drukarnię, gdzie
m.in. wykonywano flagi różnych państw. Wprowadzał
różnorodne ulepszenia, współpracował przy wydaniu
w Niemczech katalogu takich flag. Poszerzyło to jego
kontakty, umożliwiało pierwsze zagraniczne wyjazdy.
Wszędzie nawiązywał liczne, cenne znajomości, które w późniejszym czasie przynosiły trudno przewidywalne korzyści. Z czasem podjął studia w warszawskiej
Wyższej Szkole Nauk Społecznych, jeszcze później studia techniczne. Równocześnie został nauczycielem grafiki użytkowej w bielskim Plastyku i dziś z dumą wspomina, że uczył m.in. Igora Mitoraja, Mariana Cholerka
czy Michała Klisia. Uczył także rysunku technicznego
w technikum włókienniczym.
Potem był dyrektorem Befado. Kiedy został dyrektorem bielskich zakładów futrzarskich, zaczęły się
prawdziwe podróże po całym świecie. Polskie ­placówki
R e l a c j e
Na stronie obok: Jan Leszek Ryś w Studiu-R
zgromadził m.in. czółenka
tkackie
Henryk Pollak
M.in. portret dziadka
Jana Koniecznego i zegar
samodzielnie skonstruowany
z okazji 300-lecia Mesznej
I n t e r p r e t a c j e
29
30
­ y plomatyczne chciał y dobrze ubierać swoich
d
­pracowników i pokazywać nasze możliwości w świecie,
a polskie futra miały swoją markę. Tu bardzo przydawały się umiejętności rysunkowe, ponieważ np. na tarWilkom cechu gach mody utrwalał dzięki nim nowości, co umożliwiarusznikarzy, 1699 ło orientację w aktualnych trendach (a fotografować nie
było wolno). Przy okazji odwiedzał antykwariaty i uzuDyplom mistrzowski pełniał przetrzebione rodzinne zbiory, które zaczęły się
Edmunda Schimanka powiększać. Wszędzie też – po załatwieniu spraw służz Bielska wystawiony przez bowych – starał się jak najwięcej zwiedzić, jak najwięcech stolarzy, 1893 cej dowiedzieć, zebrać materiałów (np. wertował dokumenty w British Museum i zbiory archiwalne w Genewie;
Henryk Pollak na czterech kontynentach szukał polskich – i bielskich
– śladów; z Franciszkiem Starowieyskim penetrował
domy aukcyjne).
Niespokojny duch kazał też Rysiowi zostawiać swój
ślad w miejscach, w których przebywał. Pisał więc arMaszyna marki Tatra tykuły do miejscowej prasy albo wykonywał rysunki,
Leszek Ryś bądź to architektury, bądź scenek rodzajowych, jak ta
z młodym Afroamerykaninem na tle Nowego Jorku... bardzo podobnym do
obecnego prezydenta Obamy. Zaś po powrocie do
kraju publikował z kolei
artykuły w polskich czasopismach, opowiadając
o swoich przeżyciach, zdobytych informacjach, próbując przenosić na nasz
grunt różnorodne podpatrzone u innych rozwiązania. Pisał ponadto
popularyzatorskie, przyczynkarskie teksty, spoR e l a c j e
ro z zakresu techniki. Jest autorem publikacji książkowych, że wspomnę tylko historię KWK Brzeszcze.
Już po przejściu na emeryturę zainteresował się bardziej upowszechnianiem tego, co zdołał zgromadzić
przez lata i czego się dowiedział. Więc zaczęły się wystawy. Na jednej z nich pokazywał na przykład książki pisarzy niemieckich piszących po polsku – i polskich
piszących po niemiecku. Inna dotyczyła technicznych
modeli, których ma mnóstwo, wykonanych zresztą
włas­noręcznie (i działających). Ponieważ sporo rysował, projektował m.in. plakaty, wystroje wnętrz, również te twórcze poszukiwania prezentował na ekspozycjach. Kiedy Meszna świętowała swoje 300-lecie, m.in.
przygotował okolicznościową wystawę w Książnicy Beskidzkiej, korzystając z materiałów, które posiadał. Zainteresował się także pochodzeniem herbu miejscowości i odkrył wiele ciekawych tropów. Za tę sferę swojej
aktywności otrzymał honorową odznakę Zasłużony dla
Kultury Polskiej.
Z czasem Jan Leszek Ryś został uznany przede
wszystkim za badacza historii i kolekcjonera, choć z jego
punktu widzenia wcale to tak nie wygląda. – Każdy, kto
widzi moje zbiory, sądzi, że jestem zbieraczem, nawet
mnie za to nagradzają. Tymczasem wszystko, co pokazuję czy udostępniam na wystawy, to są domowe rzeczy
powyciągane ze skrzyń. Uzupełniane przeze mnie na
bieżąco. Kiedy wyjeżdżałem za granicę, mama mówiła na przykład: Leszku, rozejrzyj się po antykwariatach,
może znajdziesz taki cynowy wilkom, jaki kiedyś mieliśmy. Znałem go ze zdjęć. I przywoziłem. Kupowałem
encyklopedie (Glogera, którą rozkradziono nam w czasie wojny, Gutenberga, Mayersa), rysunki, mapy, albumy... i tak dalej. Kiedyś w Nowym Jorku powiedziano
mi, że w Genewie jest pan, który ma zbiory dotyczące
Piłsudskiego – od niego też pewne przedmioty kupiłem.
I n t e r p r e t a c j e
Zaczątek tego, co dziś nazwać można kolekcją, to
pozostałości po przodkach lub też rzeczy potrzebne do
życia, zdobywania wiedzy, uprawiania swojego zawodu i rozwijania pasji. Zaczęło się od portretu dziadka,
jego szabli, jakiejś halabardy, domowych bibelotów. Są
też bardzo ciekawe rzeczy, które gdzieś udało się wyszperać, jak np. płaskorzeźba Tilmana Riemenschneidera, będąca niegdyś w posiadaniu rodziny Strzygowskich, a potem Sułkowskich, wywieziona w 1939 roku.
Nie jest to więc kolekcjonerstwo w klasycznym rozumieniu, nie skupia się na jakiejś określonej dziedzinie, ale
obejmuje wszystko, co przyniosło życie. Sztuka, dokumenty, książki, modele techniczne, prototypy patentowe, broń, zegary – długo można wymieniać.
I przyszedł taki moment, że zamarzył sobie pan Ryś
pokazanie choćby części tego, co znalazło się w jego posiadaniu. Podjął nawet trud stworzenia miejsca, w którym można byłoby w niebanalny sposób wyeksponować
to, co chciałby zaprezentować, a nie miał dotąd gdzie.
Mając już osiemdziesiąt lat, własnymi rękami, z pomocą
żony, zbudował więc w Bystrej obiekt, który nazwał Studiem-R – miniaudytorium edukacyjnym regionu. Takie
małe muzeum techniki, kultury, historii. Pojawiające się
w tej nazwie określenie „regionalne” nie jest przypadkowe, bowiem właśnie na wyeksponowaniu takiego kontekstu różnych wydarzeń skupił swoją uwagę. Na ekspozycji zobaczymy to, co związane z przemysłem, przede
wszystkim włókienniczym. Ale jest też na przykład kilka maszyn do szycia, w tym jedna marki Tatra. Kto z nas
R e l a c j e
wie, że te właśnie maszyny, swoista konkurencja najpopularniejszych singerek, były produkowane w Bielsku
w fabryce Georga Schwabego? Żeby zobaczyć te ciekawostki, warto Studio-R odwiedzić. Opowiadając o tym,
mój rozmówca podkreśla, że w swoich działaniach dużo
wsparcia otrzymał od wójta Bystrej Mieczysława Rączki.
Leszek Ryś utrzymuje szerokie kontakty, odwiedza
wielu ludzi i wielu też odwiedza Bystrą, korzysta z jego
zbiorów z różnych dziedzin – historii, lotnictwa, broni, kultury itd. Goście zjeżdżają z całego świata. Kiedy
mówi im o tym, że nie ma komu przekazać tych zbiorów – tak ułożyło się życie, trudno! – niektórzy deklarują, że z chęcią je przejmą. Jednak to go nie satysfakcjonuje. Nie chce oddawać tego, co znalazło się w jego
posiadaniu, ani poza Bystrą (czy region), ani też w częściach. Oddam swoją kolekcję w dobre ręce, miejscowe
i w całości – można byłoby streścić wielkie marzenie pasjonata. Pragnie, by ktoś kontynuował to, co zapoczątkowali jego przodkowie i do czego dołożył własną cegiełkę. Wciąż nie traci nadziei, że ktoś taki się znajdzie.
Studio-R – z zewnątrz
i wewnątrz
Leszek Ryś, Henryk Pollak
I n t e r p r e t a c j e
31
ROZMAITOŚCI
6
lutego w Bielskim Centrum Kultury Zespół Pieśni
i Tańca Jarzębinki obchodził 30-lecie istnienia.
Dziś to ponad 100-osobowa grupa młodych ludzi
w wieku od 5 do 18 lat. Od powstania (1986) zespół dał prawie 800 koncertów zarówno w Polsce,
jak i za granicą: w Czechach, Francji, Hiszpanii,
Grecji, Bułgarii, Chorwacji, na Węgrzech i wyspie
Korfu oraz we Włoszech. Tańczyło i śpiewało w nim
kilka tysięcy młodych ludzi. Grupa występowała
podczas licznych imprez kulturalnych i nie tylko,
np. inauguracji Międzynarodowego Festiwalu
Muzyki Sakralnej, spektaklu charytatywnego Kopciuszek i krasnoludki. Jarzębinki występowały także
z gwiazdami polskiej estrady, m.in. z Beatą Bednarz,
Majką Jeżowską, Mieczysławem Szcześniakiem,
Ryszardem Rynkowskim, z zespołami Gang Marcela,
Vox, Pod Budą. Brały udział w programach Telewizji
Polskiej (Tęczowy Music-Box, Kawa czy herbata,
Ziarno) i Polsatu. Grupa została uhonorowana Złotą
Odznaką za Zasługi dla Województwa Śląskiego,
którą odebrała jej założycielka i kierowniczka Barbara Komarnicka-Drużbicz.
O
d 1 do 6 marca podczas Lotos Jazz Festivalu
– 18 Bielskiej Zadymki Jazzowej wystąpiło
ponad 30 wykonawców. Wśród nich znalazły się
takie legendy światowego jazzu, jak: Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski (który podczas
Gali Polskiego Jazzu świętował 80. urodziny), Atom
String Quartet, Dave Holland, Dee Dee Bridgewater,
Maceo Parker czy Terence Blanchard (wystąpił w Sali
Koncertowej NOSPR). Festiwalowi towarzyszyły
wystawy fotografii i plakatu, nocne jam session
oraz koncerty uczniów Zespołu Państwowych Szkół
Muzycznych w Bielsku-Białej.
W
drugiej połowie marca ukazała się debiutancka płyta związanego z Cieszynem
jazzowego duetu Madame Jean Pierre pt. Lete.
Krążek zwiera osiem utworów – sześć kompozycji
własnych gitarzysty zespołu Macieja Muszyńskiego
i dwa standardy jazzowe; autorką większości tekstów jest wokalistka Joanna Markowska. Brzmienie
grupy tworzą również: Denys Ostrovnoi na saksofonie altowym, basista Jędrzej Łaciak i perkusista
Bartek Nazaruk. Jak mówią sami artyści, album
jest wypadkową ich muzycznych inspiracji, a także
poszukiwaniem alternatywnych rozwiązań brzmieniowych. Lete wybiega poza ramy klasycznego
rozumienia jazzu – gitara (a nie fortepian) wiedzie
tu harmoniczny prym.
22 Konkurs Malarstwa Nieprofesjonalnego im. Ignacego Bieńka
Stanisław Skwierawski
32
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
R
enata Piątkowska, autorka książek dla dzie- ci (m.in. Opowiadań z piaskownicy, Nie ma
nudnych dni, Na wszystko jest sposób, Wieloryb),
21 marca została pasowana na Kawalera Orderu
Uśmiechu. Ceremonia odbyła się w sali koncertowej
Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej. Order wręczyli wyróżnieni wcześniej
kawalerowie: rzecznik praw dziecka Marek Michalak
i ksiądz Piotr Sadkiewicz. Order Uśmiechu przyznawany jest dorosłym przez dzieci. Akcja została zapoczątkowana w Polsce ponad 50 lat temu, obecnie
ma charakter międzynarodowy. Renata Piątkowska
jest 992 uhonorowaną nim osobą.
23
marca w Klubokawiarni Aquarium miał
miejsce finał projektu Usiądź z artystą, realizowanego w ramach olimpiady Zwolnieni z teorii,
a zorganizowanego przez czterech uczniów pierw-
szej klasy V LO w Bielsku-Białej: Katarzynę Bartków,
Jana Bubla, Agnieszkę Pechcińską i Julię Walusiak.
Projekt składał się przede wszystkim z konkursu
plastycznego adresowanego do uczniów szkół
średnich. Jego przedmiotem był malunek – inspirowany twórczością jednego z miejscowych artystów
(Jolanty Hermy-Pasińskiej, Anny Kuzawińskiej-Sikory, Marii Posłusznej, Mateusza Taranowskiego lub
Leszka Zbijowskiego) – na ławce przed Teatrem
Polskim. Pierwsze miejsce zajął Jakub Czub z IV LO,
drugie Joanna Golec z I LO. Wyróżnienia otrzymali:
Magdalena Mieszczak, Wiktoria Pawlus, Michał
Stryjski. Na zakończenie imprezy wystąpił zespół
Plus/Minus Cosmos.
P
rzyszłoroczna gala Złotych Masek odbędzie się
w dwumieście nad Białą. A to dlatego, że tytuł
spektaklu roku otrzymało Sześć wcieleń Jana Piszczyka, wystawione w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, a wyreżyserowane przez Wojciecha Kościelniaka.
Za scenografię do tego przedstawienia uhonorowano również Złotą Maską Damiana Styrnę. Z kolei
aktor Kazimierz Czapla otrzymał Złotą Maskę za rolę
Wokulskiego w spektaklu Lalka w reżyserii Anety
Groszyńskiej przygotowanym również w bielskim
Teatrze Polskim. Nagrody w tym roku wręczane były
4 kwietnia w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora im.
Alojzego Smolki (wspólnie dla województw opolskiego i śląskiego). Fundatorami śląskich nagród są
redakcje mediów regionalnych (Polskie Radio Regionalna Rozgłośnia w Katowicach Radio Katowice SA,
Telewizja Polska SA Oddział w Katowicach i Radio
Bielsko Sp. z o.o.) oraz Marszałek Województwa
Śląskiego. W skład jury wchodzą ich reprezentanci.
Konkurs zorganizował MDK –
Dom Kultury Włókniarzy w Bielsku-Białej. 158 autorów nadesłało
350 obrazów. Komisja oceniająca
zakwalifikowała na wystawę 142
z nich. I nagrodę otrzymała Alina
Knycz z Kóz za Łąki w Krempachach; II nagrodą uhonorowano
Lillę Bartnikowską z Olsztyna za
Zaułek na wzgórzu; III przyznano Danucie Piętce z Wieliczki
za Przemijanie kwiatów nr 2;
IV nagroda przypadła w udziale
Dagmarze Tupiec z Bielska-Białej
za Maszkarona 3; zaś V – Marii
Woithofer z Izabelina-Hornówki
za Cody. Jury przyznało ponadto
liczne wyróżnienia. Pokonkursową wystawę otwarto 31 marca,
trwała do 24 kwietnia.
W środku Alina Knycz,
laureatka I nagrody
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
A
Rzeźba Stanisława Kwaśnego
Mirosław Baca
rtyści spod Hrobaczej Łąki – pod takim hasłem zaprezentowała się w Bielsku-Białej piątka
artystów z Kóz, a miejscem wystawy była Galeria
Sztuki ROK-u (14 kwietnia – 6 maja). Czwórka z nich
to twórcy współcześni. Alina Jurzak jest malarką,
najczęściej używa farb olejnych, a najważniejszym
środkiem wyrazu jest dla niej kolor. Również malarstwo uprawia Alina Knycz, absolwentka edukacji plastycznej na Wydziale Sztuki Uniwersytetu
Pedagogicznego w Krakowie, gdzie teraz studiuje
grafikę. Tworzy plakaty, różnego typu projekty
użytkowe, w tym związane z książką. Jednak jej
największą pasją jest malarstwo. W tegorocznym
Konkursie Malarstwa Nieprofesjonalnego im.
I. Bieńka zdobyła I nagrodę. Henryk Reczko na
dobre zaczął malować po przejściu na emeryturę.
Ulubiona technika to akryl, a temat – pejzaże.
Często maluje też rodzinne Kozy. W poprzedniej
edycji „Bieńkowego” konkursu zdobył I nagrodę.
Na wystawie pokazano także malarstwo nieżyjącego już Ottona Boehna, twórcy obrazów olejnych
i akwarel, mozaik, rysunków i oryginalnych ram
o niepowtarzalnej fakturze. Natomiast niemalarskie
prace – rzeźby i metaloplastykę – pokazał Dariusz
Fluder. Jego twórczość ma charakter dekoracyjny,
często użytkowy, m.in. zdobi elewacje budynków.
Wykonuje także wyroby ceramiczne. Jego najważniejszą inspiracją jest sztuka etniczna.
27
kwietnia w Galerii Bielskiej BWA otwarto
wystawę obrazów jednego z najbardziej
znanych w świecie polskich malarzy, abstrakcjonisty
Jarosława Flicińskiego (trwała do 22 maja), odbyło się także spotkanie autorskie. Prace powstały
w portugalskim domu artysty w Esteval w ciągu
ostatnich pięciu lat. Fliciński operuje prostymi
formami geometrycznymi i ekspresyjnymi kompozycjami, powstającymi z rozlewanych i mieszanych
bezpośrednio na płótnie farb. Tworzy też wielkie
malarskie environments, które wchodzą w twórczy
dialog z architekturą przestrzeni ekspozycyjnej, otoczeniem zewnętrznym i światłem. Uprawia ponadto
fotografię i sztukę wideo. Artysta jest z urodzenia
(1963) gdańszczaninem. Studiował na Wydziale
Architektury Politechniki Gdańskiej, a następnie na
Wydziale Malarstwa Państwowej Wyższej Szkoły
14
kwietnia rozstrzygnięto konkurs fotografii
prasowej BZ WBK Press Foto 2016. Wśród
laureatów – wielu znanych i cenionych polskich
fotoreporterów – znalazła się Sandra Szuta z młodzieżowej redakcjiBB. Łącznie nagrodzono 156
spośród 6379 zdjęć autorstwa 33 fotografików. Były
zgłaszane w sześciu kategoriach: Wydarzenia, Życie
codzienne, Człowiek, Kultura i sztuka, Sport, Przyroda. Fotografia Sandry Szuty, wykonana 6 września
2015 roku podczas imprezy Red Bull 111 Mega Watt
(największego w środkowo-wschodniej Europie
wyścigu motocyklowego enduro, odbywającego
się w kopalni węgla brunatnego w Bełchatowie),
zajęła trzecie miejsce w kategorii Sport. Przedstawia
zmagania motocyklistów z najtrudniejszym odcinkiem toru, przypominającym księżycowy krajobraz.
Jarosław Fliciński oprowadza po swojej wystawie
Casa Cosmos. Homemade Paintings 2010–2015
Krzysztof Morcinek
34
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Projekt obejmujący
wystawę i katalog zrealizowany został przez BWA
w Tarnowie w 2015 roku dzięki dofinansowaniu ze
środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Miasta Tarnowa.
28
kwietnia komisja Nagrody im. Oskara
Kolberga „Za zasługi dla kultury ludowej”
wytypowała tegorocznych laureatów. Wśród
nich znaleźli się przedstawiciele naszego regionu.
Nagrodę w dziedzinie plastyki otrzymał Stanisław
Kwaśny – rzeźbiarz z Mesznej. W kategorii kapel ludowych uhonorowano Kapelę Braci Byrtków z Pewli
Wielkiej. Wśród zespołów natomiast Magurzan
z Łodygowic. Nagrodę otrzymała także Małgorzata
Kiereś z Istebnej, etnograf, kierowniczka Muzeum
Beskidzkiego w Wiśle (w kategorii badaczy, naukowców i animatorów).
D
wie książki eksplorujące mało znane epizody
z dziejów regionu opublikowało Wydawnictwo
Augustana z Bielska-Białej.
Rodzina Burschów. Opowieści o polskich ewangelikach ukazuje losy pokoleń ewangelików, którzy
przybyli do Królestwa Polskiego w XIX w. Szybko
się w większości spolonizowali. Jednym z nich
był Juliusz Bursche, biskup Kościoła luterańskiego
w Polsce, który za trwanie przy polskości zginął
męczeńską śmiercią z rąk hitlerowców w obozie
w Sachsenhausen (1942). Biskup i jego rodzina zauroczeni byli Wisłą, od 1902 r. spędzali tam urlopy
we własnej willi, która po wojnie była w posiadaniu
rodziny Vallis i zachowała się w nienaruszonym
stanie. Willa, a raczej mały drewniany domek,
przycupnął z boku hotelu Gołębiewski. W książce
znajdziemy interesujące zdjęcia oraz tekst Danuty
Szczypki o działalności biskupa na rzecz wiślańskiego środowiska do 1939 r. Wśród autorów m.in. jego
potomkowie: socjolog Juliusz Gardawski – prawnuk,
historyk Aleksander Łupienko – praprawnuk.
Druga książka Niosła mnie radość służby to, jak
głosi podtytuł, wspomnienia z czasów przemian –
bielszczanina z urodzenia, przez lata związanego
z miastem. Jan Szarek, luterański duchowny i biskup
Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP (1991–
2001) w trudnych latach społeczno-politycznego
przełomu wspomina Kościół luterański i związanych
z nim ludzi nie tylko w oficjalnych sytuacjach, ale
R e l a c j e
także od strony „podszewki świata”. Na przykład
to, jak musiał podtrzymać za rękaw papieża Jana
Pawła II, który potknął się, wchodząc po schodach
luterańskiego kościoła Świętej Trójcy w Warszawie
podczas swej pielgrzymki w 1981 r. W barwnych
obrazkach i smakowitych anegdotach przypomina
epizody z historii najnowszej Bielska-Białej, m.in.
„Pierwszy Bielski Auto-omnibus”, którym jego
ojciec Andrzej woził podróżnych na trasie Bielsko
– Szczyrk w latach 20. ub. wieku oraz perypetie
z nazwą placu Lutra i napisem na pomniku w latach
80. Liczne fotografie, także rodzinne, sprawiają, że
czytelnikowi staje się bliski sam autor, jego rodzina
oraz rodzima ewangelicka społeczność. Z kolei
dołączone fragmenty jego oficjalnych wypowiedzi
o istotnych problemach współczesności ukazują
szersze tło czasu społecznych przemian, w których
żył i działał. Bp Jan Szarek myśli z troską o swoim
mieście. Z okazji 80. urodzin podjął inicjatywę, aby
odnowić tzw. studnię pastorów na pl. M. Lutra,
prosząc uczestników jubileuszu o ofiarę na ten cel
zamiast kwiatów i prezentów. (M.L.)
U
rodzony w 1933 r. w Bocanowicach koło
Jabłonkowa Władysław Sikora, zwany nestorem cieszyńskich poetów, to dla Zaolzia człowiek
symbol. Sylwetkę poety, pisarza, dramaturga i tłumacza w sposób wyczerpujący i wszechstronny
przedstawia docent Uniwersytetu w Opawie Libor
Martinek. Praca Władysław Sikora (monografie),
wydana w tym roku, stanowi fascynujące kom-
pendium zarówno dla czeskiego, jak i polskiego
czytelnika posługującego się w dostatecznym
stopniu językiem naszych sąsiadów, choć wiele
tu polskojęzycznych cytatów z twórczości Sikory
i głosów polskiej krytyki literackiej. Z tego względu
książka może popularyzować fenomen twórcy,
poszerzając polski dyskurs literaturoznawczy. Libor
Martinek jako wybitny znawca literatury polskiej
i admirator polskiej kultury nie poprzestaje na
wyczerpującej prezentacji zagadnień typowo literaturoznawczych, sięga też z dużą znajomością
problemu do XX-wiecznej historii Zaolzia, relacji
obu zamieszkujących ten teren narodów i kwestii
ważnych dla tożsamości kulturowej regionu. Jako
specjalista w interdyscyplinarnych ujęciach zagadnień regionalizmu ukazuje postać W. Sikory także
w perspektywie ponadregionalnej, na poziomie
całokształtu literatury polskiej i w ogóle nieczeskojęzycznej w Czechach. Bohater książki jawi się
czytelnikowi jako piewca rodzimej przyrody, domu
rodzinnego i wsi, ale także robotniczego świata
Ostrawy, nieobce są mu jednak i szersze nurty
historii. Rzeczywistość regionu i elementy gwary
łączą się u Sikory z awangardową tradycją warsztatu
poetyckiego, sięgają również do wzorców Leśmiana
i Przybosia. Dla etnologa twórca z Bocanowic to
wcielenie etosu Cieszyniaka i Zaolziaka – utalentowany i społecznie zaangażowany, budzący podziw
i sympatię człowiek z ludu, nauczyciel „korzeniami
wrosły w ziemię”. (S. Broda)
(oprac. A. Kobiałka, M. Słonka)
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
36
BIELSKO-BIAŁA
Konkurs na 9 Wystawę Kuratorską „Bielskiej
Jesieni”
Termin nadsyłania propozycji: 19 czerwca Termin wystawy: 28 października – 26 grudnia
Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11,
tel. 33-812-58-61, 509-404-123, www.galeriabielska.pl, [email protected]
Galeria ogłasza konkurs przeznaczony dla kuratorów profesjonalnie zajmujących się sztuką współczesną. Zaproponowane przez nich scenariusze
wystaw powinny odpowiedzieć na ważne pytania,
m.in.: Czy polskie malarstwo współczesne nadąża
za zmieniającymi się społecznymi uwarunkowaniami sztuki? Czy sztuka polskich artystów wpisuje się
w tendencje światowe? Czy sposoby obrazowania
są adekwatne do wyrażanych treści? Czy forma
może być wartością samą w sobie?
Biblia pauperum – wystawa ikon Anny Makać
13 maja – 14 czerwca, Galeria Sztuki ROK-u
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-33-33, www.rok.bielsko.pl, [email protected]
Artystka mówi o bielskiej wystawie: Prace, które
prezentuję, powstały obok głównego nurtu mojej
twórczości – z potrzeby serca, jako ikony domowe,
przeznaczone do prywatnego kultu, niepodlegające sztywnym regułom. Część z nich stanowi cykl
Rycerzyki, ukazujący świętych jadących na różnych
zwierzętach. Łacińskie napisy mają przywoływać
tradycję średniowiecznych obrazów wotywnych
prezentujących cuda świętych. Dzisiaj można
powiedzieć, że czyta się je jak komiks. Jednocześnie jest to rodzaj Biblii pauperum, czyli Biblii
w obrazkach dla osób niezbyt biegłych w łacinie.
Przedstawione treści religijne ukazane są w prosty
i jednoznaczny sposób.
20 Ogólnopolski i 34 Wojewódzki Przegląd
Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej
„Lipa”
Termin nadsyłania prac: 20 czerwca
Informacje: Spółdzielcze Centrum Kultury Best
przy Spółdzielni Mieszkaniowej Złote Łany,
ul. Jutrzenki 22, tel. 33-499-08-33, www.sckbest.pl, [email protected]
Warunkiem udziału jest nadesłanie samodzielnie
napisanych utworów – wcześniej niepublikowanych
– w trzech egzemplarzach. Utwory należy opatrzyć
słownym godłem (pseudonimem). Uczestnikami
mogą być uczniowie szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich. Tematyka i rodzaj literacki utworów są dowolne. Liczbę prac ograniczono do sześciu
wierszy. W wypadku utworów prozatorskich lub
dramatycznych do pięciu stron znormalizowanego
maszynopisu (9000 znaków).
INDUSTRIADA 2016
10 czerwca – rozruch, 11 czerwca – finał
Bielsko-Biała, Bytom, Chorzów, Cieszyn, Czeladź,
Czerwionka-Leszczyny, Częstochowa, Dąbrowa
Górnicza, Gliwice, Karchowice, Katowice, Łaziska
Górne, Mysłowice, Pszczyna, Radzionków, Ruda
Śląska, Rudy, Rudziniec, Rybnik, Siemianowice
Śląskie, Sosnowiec, Świętochłowice, Tarnowskie
Góry, Tychy, Ustroń, Zabrze, Żarki
Informacje: Wydział Kultury, Referat Promocji
Dziedzictwa Industrialnego, Katowice, ul. J. Ligonia 46, [email protected], www.industriada.pl
Industriada to jeden z najważniejszych europejskich
festiwali promujących dziedzictwo przemysłowe.
W zeszłym roku wzięło w nim udział 80 tysięcy
osób. Koordynatorem jest Urząd Marszałkowski
Województwa Śląskiego – zarządca Szlaku Zabytków Techniki.
W Bielsku-Białej zaprasza Stara Fabryka – Oddział
Muzeum Historycznego. Otwarcie o 9.00, zakończenie o 21.00. W programie m.in.: zwiedzanie
ekspozycji z przewodnikiem, wycieczka śladami
zabytków architektury przemysłowej Bielska-Białej,
warsztaty, promocja publikacji o obiekcie. Stara
Fabryka, pl. Żwirki i Wigury 8, tel. 33-812-23-67,
www.muzeum.bielsko.pl.
R e l a c j e
Podczas Industriady możliwy będzie bezpłatny
przejazd między Starą Fabryką w Bielsku-Białej,
Muzeum Ustrońskim oraz Muzeum Drukarstwa
i Browarem Zamkowym w Cieszynie, które też biorą
udział w tym wydarzeniu. Warunkiem skorzystania
jest posiadanie biletu ze zwiedzania jednego z tych
obiektów. Zapisy w Regionalnym Ośrodku Kultury
w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-822-05-93,
www.rok.bielsko.pl, [email protected].
53 T YDZIEŃ KULTURY
BESKIDZKIEJ
6–14 sierpnia
Wisła, Szczyrk, Żywiec, Maków Podhalański,
Oświęcim, Istebna, Ujsoły, Jabłonków
W ramach TKB:
47 Festiwal Folkloru Górali Polskich w Żywcu,
6–9 sierpnia
27 Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne
w Żywcu, 10–13 sierpnia
69 Gorolski Święto w Jabłonkowie, 12–14 sierpnia
22 Festyn Istebniański w Istebnej, 6–7 sierpnia
38 Wawrzyńcowe Hudy w Ujsołach, 12–14 sierpnia
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08,
www.rok.bielsko.pl, www.tkb.art.pl
Bogactwo folkloru różnych zakątków świata –
z dominującym folklorem polskich górali. Barwne
widowiska dla masowej publiczności – i dwa konkursowe przeglądy, których założeniem jest ochrona i popularyzowanie dorobku kultury tradycyjnej
poszczególnych narodów i grup etnicznych. Do tego
obszerny program wystaw, kiermaszów, spotkań
z ludowymi artystami i ich sztuką, konferencji,
konkursów itd. I oczywiście smakołyki regionalnej
kuchni. Czyli wielkie i bogate w swej różnorodności spotkanie miłośników folkloru, muzyki, tańca,
śpiewu i ludowego rękodzieła.
Więcej informacji o imprezach w województwie ­śląskim na stronie: silesiakultura.pl
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Piotr Wisła
Osobna pora
Malarstwo
Technika własna: 17 x 17 cm, 17 x 17 cm,
100 x 85 cm, 100 x 85 cm
Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej
Stara Fabryka
Zaprasza do zwiedzania ekspozycji stałej w pomieszczeniach
dawnej fabryki sukna Büttnerów — pl. Żwirki i Wigury 8
Od włókiennictwa do małego fiata.
Przemysł Bielska-Białej w XIX i XX wieku
Wilk, selfaktor, postrzygarka...
Zabytki techniki włókienniczej
Skarby industrialnego dziedzictwa
www.muzeum.bielsko.pl
Industrialne oblicze dwumiasta
na śląsko-małopolskim pograniczu. Warsztaty, manufaktury,
fabryki. Robotnicy, przedsiębiorcy,
fabrykanci.
Trzeci ośrodek przemysłu wełnianego Austro-Węgier. Drugie
po Łodzi centrum włókiennicze
II Rzeczpospolitej. „Miasto stu
przemysłów” w epoce PRL-u.
Fascynująca kolekcja dawnych
maszyn i urządzeń włókienniczych. Przędzalnia, tkalnia
i wykończalnia. Laboratorium
zakładowe i kantor mistrza. Tkanie
dywanów, produkcja kapeluszy.
Doroczny festiwal
w obiektach przemysłowych
województwa śląskiego już 11 czerwca

Podobne dokumenty