Pobierz - Portal Pisarski

Transkrypt

Pobierz - Portal Pisarski
Motyl zagubiony w szpargałach - fragment powieści TA NADCHODZĄCA W WERBLACH
WYSOKICH OBCASÓW — Krystyna Habrat
Od autora: To fragment powieści TA NADCHODZĄCA W WERBLACH WYSOKICH OBCASÓW,
która ukazała się wraz z drugą małą powieścią pt UCIEC PRZED DRAPIEŻNYMI WSKAZÓWKAMI
ZEGARA - pod wspólnym tytułem "Ta nadchodząca".
MOTYL ZAGUBIONY W SZPARGAŁACH.
(fragment powieści "Ta nadchodząca")
Należało w końcu zabrać się do uprzątnięcia rzeczy, jakie po Oli zostały. Antoni długo już z tym zwlekał.
Zanim wyjechał na stypendium do Stanów wyprowadziła się do rodziców. Nie chciał patrzeć, jak pakowała w pośpiechu sukienki, buty na wysokich obcasach, flakony perfum, nuty. Nie chciała mu wybaczyć,
że ją opuszcza. I to na całe pół roku Kłócili się o to zawzięcie. Bała się zostać sama w tym mieszkaniu.
Wiedział, że odtąd będzie się spotykała z kim zechce. Wybierze się też na upragniony rajd z owym rajdowcem, który tak jej imponował. Sama pokochała szybką jazdę i szalała samochodem. Już nie mogła
usiedzieć na miejscu. Nawet dom kultury, gdzie dotąd z upodobaniem chodziła, stał się dla niej więzieniem. Wyrywała się. Tylko dokąd?
Wszystko zaczęło się od samochodu, jakim ją jej rodzice obdarowali. Miała nim dojeżdżać do pracy w
domu kultury, gdy przeprowadzili się bliżej uczelni, gdzie on pracował. Musiała udoskonalić swe umiejętności za kierowcą pod okiem fachowca. Tak ją to wciągnęło, że porwała się na uczestnictwo w rajdzie.
Zapaliła się do tego. Już nie mogła wyzwolić się od fascynacji środowiskiem mężczyzn, którzy po
wariacku ryzykowali życiem. Zapomniała o wszystkim innym. "Jakie to ekscytujące" - powtarzała z
płonącymi oczami. Zwyciężać a potem otwierać wielką butlę szampana i lać go strumieniami na wiwatujący tłum.
Antoni lękał się wiedzieć więcej. Coraz częściej się kłócili i przepraszali. Bali się poruszać tego, co najważniejsze. Omijali jedno słowo, jedno pytanie i odpowiedź. Ale gniew wybuchał szybko, jak niedogaszona pożoga od byle porywu wiatru. Obraził ją? Nie chciał. Uciekła zagniewana. Miał zatrzymywać kobietę, która już go nie kocha? Nie było sensu. Posklejana filiżanka prędzej czy później się rozpadnie.
Nastawiał głośno radio, żeby nie słyszeć pośpiesznego stukotu jej wysokich obcasów, kiedy zdenerwowana biegała po mieszkaniu, zbierając swoje fatałaszki. Uświadomił sobie, że dawno tego stukotu nie
słyszał. Ostatnio chodziła chyba ciszej. Otwierała drzwi własnym kluczem. Dawniej, promienna i narwana, nie miała czasu szukać go w torebce i dzwoniła niecierpliwie, żeby otworzył. Teraz ten ostry hałas
tym bardziej wbijał mu się w serce. Nie chciał pamiętać, że kiedyś stukot jej obcasów wtórował z daleka
jej głośnemu śmiechowi, kiedy biegła ku niemu przez cały korytarz z wyciągniętymi ramionami. Bliżej
dopiero zdradzał ją zapach perfum. Pod jej nieobecność wąchał stęskniony ich flakon, ale same perfumy
nie były Olą.
Któregoś dnia cisnął tym flakonem o posadzkę łazienki. Perfumy rozlały się. Wonność pozostała długo.
Ola odeszła a ten zapach urągał mu złośliwie, kiedy tylko tam zajrzał. Zmywał na klęczkach posadzkę
mokrą szmatą. Na próżno. Ciągle czuł tą woń, świadczącą, że Olena była tu kiedyś i odeszła. Do innego?
Nie! "Wyprowadziła się do rodziców" - powtarzał sobie a właściwie sam nie wiedział.
Dotąd nie wie, co ona robi, co myśli, jaka w ogóle jest? Rozważał to miesiącami na próżno. Pozostawała
nieodgadniona. Dopiero na odległym kontynencie, pośród obcych, ale życzliwych mu i przewidywalnych
ludzi, zajął myśli sprawami ważniejszymi, swoją pracą. Poznawał nowe sale wykładowe, laboratoria, pracownie. Tu byli już mocno zaawansowani w kontrolowaniu pracy ludzkiego mózgu. Z podziwem obser1
wował, jak działa komputer sterowany samą myślą człowieka, bez udziału rąk. Albo w jaki sposób pomaga osobie nie władającej nawet nogami, analizując impulsy z jej mózgu i przekładając je na ruchy kursora
na ekranie. Ileż w tym możliwości dla chorych z uszkodzeniem systemu nerwowego! Nadzieja dla
chorych na schizofrenię i Parkinsona! Słuchał, oglądał, dyskutował, notował. Głowa rosła mu od wrażeń i
pomysłów. Czasem tylko obudziwszy się w środku nocy powtarzał sobie półgłosem a potem zapisywał to
wielkim literami: SZCZĘŚCIE NIE JEST DO NICZEGO POTRZEBNE. MIŁOŚĆ TEŻ NIE JEST POTRZEBNA. TYLKO PRACA.
Przywoływał te słowa i w ciągu dnia, ile razy coś, gdzieś, za nim szeptało o innych stronach życia. Powtarzał to sobie uparcie i stawał się bardziej spokojny. UCZONEMU NIEPOTRZEBNE SZCZĘŚCIE.
TYLKO SPOKÓJ DO PRACY.
Ilekroć słyszał gdzieś w pobliżu szybkie stukanie obcasów, mówił sobie: PRZECIEŻ JEJ NIGDY NIE
BYŁO! Człowieku, tylko wysnułeś ją sobie z rozmyślań, gdy siedziałeś samotnie w kawiarni w przerwie
pomiędzy zajęciami ze studentami, albo w pustce pokoju w hotelu asystentów, kiedy oczy znużyły się już
wkuwaniem obcych słówek. TY JĄ SOBIE TYLKO WYMYŚLIŁEŚ!
Wcześniej, zanim wyjechał na stypendium, przyszło mu zobaczyć to, o czym Olena śniła latami - jej występ na scenie kabaretu. Poszedł tam, choć od trzech tygodni mieszkała już u swych rodziców. Usiadł z
tyłu, skulił się i spuścił głowę, żeby go nie widziała. Później nie pamiętał, o czym to wszystko było, kto
występował przed nią. Czekał tylko na nią przepełniony tysiącami sprzecznych uczuć, których nie mógł
zwalczyć - żalem do niej, strachem o jej powodzenie, zazdrością, miłością, nienawiścią...
Wreszcie ukazała się. Ona, a jakby nie ona. Mniejsza, onieśmielona, bezbronna. Z przerażeniem słuchał,
jak zaczęła mówić nieswoim, cieniutkim głosikiem, jak piskliwie śpiewała. Zżerała ją straszna trema!
Czuł, jak się sili, a wychodziło coraz gorzej. Za dużo włożyła w to pragnień i ambicji, które teraz ją spalały. To musiało skończyć się klęską - zawyrokował. Widać to było w jej błagającym o litość spojrzeniu,
kierowanym gdzieś w bok. Stał tam młodzian z długimi włosami, zapatrzony w nią spod czoła przymrużonymi oczami. Zawisł na jej ustach, jakby ją wspomagał. Czasem dawał jakiś ledwo widoczny znak.
Ola sypnęła się raz i drugi. Bohatersko zniosła szmer dezaprobaty. Znowu szukała rozpaczliwie pomocy
u stojącego z boku chłopaka, ale on spuścił głowę i włożył ręce w kieszenie. "Czyżby to był ten, który
wreszcie pomógł jej wspiąć się wreszcie na scenę, o czym tyle lat marzyła?" Typowy długowłosy artysta.
Ola kierowała ku niemu swe pełne rozpaczy, brązowe oczy, a on stał niemy z rękami w kieszeniach. Nagle machnął jedną z rezygnacją. Ola stawała się żałosna.
Antoni nie czekał na gwizdy czy litościwe, oklaski. Podniósł się z krzesła i nisko pochylony opuścił salę.
Drzwi za nim trzasnęły. Odszedł co tchu. Byle dalej stąd.
Długo miał w uszach jej żałosne zawodzenie. Co się jej stało?! W domu kultury, śpiewała o niebo lepiej!
Z takim śpiewem jak dziś, nikt by jej do sceny nie dopuścił! Ale to już nie był prowincjonalny dom kultury, a ważne miejsce, o jakim od lat marzyła! Zawsze pragnęła grać i śpiewać na scenie dla oklasków, dla
aplauzu tłumów Dlatego zżarły ją emocje. Za bardzo tego pragnęła, a to czego pragnie się za bardzo,
przynosi klęskę. Taka jest nieubłagana reguła!
Dobrze jej tak - szepnął w nim jakiś diabeł. Ale ktoś lepszy zatrwożył się: "Jak ona to zniesie?" Wtedy
uświadomił sobie, że takie niepowodzenie jest dla niej nazbyt ciężkie, aby mogła je poczuć. Tak to tłumaczy psychologia. Nadwrażliwcy, jak ona, wyczuleni na najmniejsze drgnienia rzeczywistości, którzy cierpią, gdy tknąć ich dmuchawcem, wcale nie poczują, gdy spadnie na nich belka i pójdą dalej. Jeśli ich to
nie zabije. Nie poczują belki, bo to jest poza granicą ich odbioru. A Ola, jak mówi, czuje nawet zapach
trawy i walczy z wiatraczkami wentylacyjnymi na dachu, jakich nikt prócz niej nie słyszy. Ale rozmiaru
swej klęski chyba nie pozna. Całe szczęście!
Nie musi się więc o nią martwić - pomyślał z satysfakcją. Zresztą ona ma teraz swojego protektora. Zawsze marzyła, że ktoś wyciągnie do niej rękę i wprowadzi ją na scenę. Ciekawe czy ów długowłosy typ jest
2
tak nonszalancki, cyniczny, brutalny, dowcipny, jak wyobrażała sobie prawdziwego mężczyznę. Co za
ironia losu! Osiągnęła co chciała i zarazem wszystko wzięło w łeb!
Mógł już spokojnie wyjechać na zagraniczne stypendium. Nigdy się nie przyzna, że był na jej występie.
Po co mówić, że był świadkiem jej przegranej? Zaraz by się domyślono co czuł, kiedy te oczy, które powinny patrzeć tylko w niego, kierowały się ku długowłosemu. Nikt nie może wiedzieć, co wtedy poczuł!
Sam się przed sobą wyprze. Póki coś nie zostanie ubrane w słowa, to jakby tego nie było. Sprawy jeszcze
mgliste przywołujemy do istnienia nazywając je słowami i wtedy stają się namacalne, ciężkie jak ołów.
Ola też swoją klęskę może za pomocą słów odmienić. Przedstawi ją nieco inaczej, przesunie akcenty,
ubarwi - jak to ona potrafi - przekręci, i wszystko będzie inaczej. Rzeczywiście przyznała mu się w liście,
wysłanym do Ameryki, że miała swój debiut na scenie i nie wypadł najlepiej. Ale następne bardziej się
udały. Wtedy Antoni zreflektował się, że zbyt surowo Olę osądza, ona nie jest aż tak zakłamana. Pisze do
niego nieomal szczerze. Tylko o długowłosym ani się zająknie. Może to nic nie znaczyło. Ot, taki sobie
kierownik małego kabaretu... Antoni, naukowiec o zauważalnym już dorobku, nie może się rozpraszać i
tracić czas na podobne dociekania. Musi się skupić na nauce. Odrzucić wszystko, co temu przeszkadza.
Uspokoić emocje.
Po pół roku wrócił ze stypendium. Do pustego już mieszkania. Oli nie było. Pod jego nieobecność zabrała
większość swych rzeczy. Ciągle jednak, to tu, to tam, natykał się na jakiś jej zapomniany, może niepotrzebny drobiazg. To grzebyk, to żurnal, broszka w kształcie ptaka z odłamanym skrzydłem,
notes...pusty... część kartek wyrwana...
Zanim wyjechał do Ameryki kilka jeszcze razy wracała po swoje drobiazgi. Pochylał się nad komputerem, kiedy biegała za jego placami, otwierając po kolei szafy i upychając w torby pachnące bluzki,
kosmetyki. Zgarniane w pośpiechu buteleczki spadały i znów się roztrzaskiwały, pozostawiając zapach,
jako wspomnienie po tej, której już tu miało nie być. Wspomnienie sentymentalne? Nie, złośliwe! Drwiące! Pełne wyrzutu!
żeby jej nie zatrzymywać, przypominał sobie wszystko, co ich dzieliło. On był chyba nie na miarę jej marzeń. "Mężczyzna mego życia - mawiała - nie może być drugoplanowy. Musi wzbudzać podziw! A ty nawet w doborze wina zdajesz się na kelnera." Nie jeden raz wyrzucała mu jego słabości. Najpierw spokojnie, potem w gniewie. Najgorzej było, gdy zaprzestała swe zarzuty ubierać w słowa i tylko patrzyła w
niego milcząco swymi oczami zranionej sarny. Czaił się w nich bezbrzeżny smutek. Za każdym razem,
gdy sobie to spojrzenie przypomniał, zrywał się w nim szloch wyrzutów sumienia. Nie pamiętał jej nic
złego!
Teraz bolał go tylko żal, że Ola stawała się coraz bardziej smutna, a on temu nie zapobiegł! Że nie była z
nim szczęśliwa. Niby robił co mógł, ale za mało. Zamiast poświęcać czas nauce, łaził z nią do kawiarni,
gdzie przesiadywali jej znajomi. Nie przepadał za tym. Wolał ciszę laboratorium. Za to Ola uwielbiała
zgiełk i wesołe towarzystwo.
Raz zakłopotana przyznała mu się, że chodzi tam nie bez powodu. Tam może spotkać kogoś, kto poleci ją
komuś mającemu dojścia i ktoś wreszcie ułatwi jej dostanie się na scenę, gdzie będzie śpiewać i grać.
Jeśli ma choć iskierkę talentu, dlaczego miałaby to zaprzepaścić? Szedł więc z nią zrezygnowany.
Wchodziła rozpromieniona uśmiechem. Szła przez całą salę, stukając głośno obcasami. Wszyscy się ku
niej odwracali i nie mogli oderwać oczu. Od wejścia śmiała się najgłośniej, najwięcej mówiła a inni
słuchali. Tylko on siedział obok jak na szpilkach i gryzł się, że marnuje czas. Ile razy wspomniał, że wolałby zostać z nią w domu, bez tych wszystkich mężczyzn, dziewczyn, z domu kultury, z kawiarni, z samochodowych rajdów, protestowała oburzona, że chce ją więzić w czterech ścianach.
Lubiła się przeglądać w zachwyconych oczach panów i zazdrosnych koleżanek. W ciszy mieszkania
więdła. Jedne oczy męża to za mało. Tym bardziej, że coraz częściej zamiast adoracji pojawiały się w
nich iskry złości. Próbowała przygasić je krzykiem. Coraz głośniej wyrzucała mu zazdrość. Wreszcie
3
rzuciła się na niego z pazurami!
Towarzysząc jej w kawiarni nawet się nie silił, by - jak to miał w zwyczaju - popisywać się erudycją, pokazywać, że wszystko wie najlepiej. Trochę spokorniał. Zresztą ci tutaj by tego nie docenili. Mieli inne
priorytety. Zawzięcie dyskutowali o najnowszych markach samochodów, o wakacjach w najdzikszych zakątkach świata, operacjach plastycznych i pieniądzach, pieniądzach, pieniądzach. Nikt nie zważał tu na
jego osobę. Był niewidzialny, niesłyszalny. Wszyscy patrzyli tylko na Olę. On spoglądał w nią z niedowierzaniem, że ona jest tylko jego, że to on zna jej nagie ciało. Tylko on. A może nie? Cierń zazdrości
przebijał jego wzbijający się balon zachwytu. A ona śmiała się coraz głośniej. Wydawało się jej, że tylko
kiwnie palcem, a będzie miała każdego na usługi i pomoże jej zrobić karierę.
Jednak co i raz to jej naiwne przekonanie rozsypywało się w gruzy. Kolejny "obiecywacz" robił unik. Nie
mogła zrozumieć, po co obiecywał? Zaraz i następny niby tak nią zachwycony, odchodził pod rękę z
dziewczyną mniej efektowną. Ola zbita z tropu wracała w zacisze domowe. Smutno było wracać do smutnego męża.
Wreszcie Antoni uświadomił sobie, że dawno ścichł jej śmiech, kiedy szła ku niemu korytarzem. Tylko
stukot obcasów ciągle ranił serce. Później i tego nie słyszał. Otwierała sobie drzwi sama. Coraz częściej
bywała naburmuszona. Jak nie miała zajęć w domu kultury, obijała się po mieszkaniu bez celu z kąta w
kąt. Wśród ludzi byłoby przyjemniej. Wtedy mówił: To idź.
Zabierała wielki neseser ze swymi upiększaczami i zostawała u rodziców. Czasem już nie wiedział, była
tu kiedyś naprawdę, czy tylko ją sobie wymyślił.
Po kilku dniach wracała. Spokorniała i taka z siebie niekontenta, aż sam ją pocieszał. Nie mógł znieść
smutku w jej oczach. Chwytała go za serce jej bezbronność. Musiał się nią opiekować. Było mu jej żal.
Patrzyła w niego wtedy oczami zranionej sarny. Prosiła, by spróbowali jeszcze raz od początku. I godził
się i bał się zgodzić.
Aż przyszedł dzień, gdy milczał, kiedy rozpłakała się, że boi się odejść tak na dobre. Na niewiadome.
Stukał uparcie w klawiaturę komputera, usiłując zagłuszyć jej stukot butów po mieszkaniu. Pochylał się
coraz niżej nad komputerem i powtarzał sobie: „musisz się chłopie wziąć w garść; nie pozwalaj, by ta kokietka wodziła cię za nos. Zaprzepaścisz własne szanse. Jesteś przecież naukowcem. Terminy ponaglają”.
Wracała jeszcze po swe drobiazgi. Tu została jej książka, tamta łyżka wazowa będzie jej potrzebna, przyda się maszyna do szycia, którą kupił jej na urodziny. Dotąd nic nie szyła, ale może zacznie. A co z tymi
stertami kolorowych kobiecych czasopism i żurnali? Nic więcej nie zmieści się do jej małego samochodu.
Resztę zabierze następnym razem. Wychodziła z niemym pytaniem w oczach. Pochylał się niżej nad pisanym artykułem. Za dwa dni dzwoniła. Niechby już raz wszystko zabrała! Niech nie przychodzi tu
znowu z tym strasznym stukotem obcasów! Ten odgłos, to jak wbijanie gwoździ do trumny.
Pilnował, by nie spojrzeć w jej oczy. Wyjdzie i będzie uratowany. Pozostanie sam, ale wolny. Zabierała
coraz mniej rzeczy. Mniej miała pretekstów, by wracać. W końcu przed samym jego wyjazdem na stypendium do Stanów pojawił się przed domem wielki samochód po jej pianino. Zamknął się w drugim pokoju, żeby nie patrzeć. Dobiegł go tylko jęk klawiszy, gdy je wynoszono. Może mu się zdawało?
Po powrocie ze stypendium długo zwlekał z czymś, co powinno sprawę jakoś zamknąć. Mało bywał w
domu. Rzucił się w wir pracy. Kupił samochód. Dużo nim jeździł.Na sympozja, zjazdy naukowe, konferencje. Wygłaszał referaty, wysłuchiwał innych, dyskutował zawzięcie. Nowe wrażenia zacierały ślady
wspomnień. Ale z najciekawszej podróży musiał wracać do pustego mieszkania. Postanowił się przeprowadzić. Na razie nie miał do tego głowy.
Wreszcie zdobył się, by sprzątnąć sprzed oczu ostatnie drobiazgi Oli i wyrzucić. Powiedziała, że nic
więcej jej niepotrzebne. Ładował w wielki, czarny, wór plastikowy jakieś buteleczki z resztką perfum,
szamponów, nie do końca zużyte pudełka kremów, czasopisma kobiece, torebkę z naderwaną rączką,
4
broszkę, okulary od słońca, szalik, sukienkę z balu sylwestrowego. I książkę o wychowywaniu małego
dziecka... Kupili ją zaraz po ślubie, ale nie zdążyli poczytać.
Zawahał się, co zrobić z zasuszonym bukietem ślubnym na szafie w wielkim wazonie? Postanowił też
wrzucić go do wora i mieć raz z tym wszystkim spokój! Żeby nie zmięknąć, gdyby przyszła i z ociąganiem zbierała to, co zostawiła. Wiedział, że jej oczy wypełniłyby się łzami i te łzy pociekłyby w dół po
twarzy. Bezradnie wycierała by je pięścią, czekając, że on znowu wyjmie chusteczkę i powie: „zostań”.
Należało skończyć z tym raz! Bez litości! Wyrzuci każdy przypominający ją drobiazg! Nie będzie miała
po co wracać. Nie będzie go więcej prosić o wybaczenie, by potem znów zbłądzić. Jej piękność musiała
przeglądać się w oczach większej ilości mężczyzn niż tylko jego oczy. Cóż z tego, że zarzekała się iż to
całkiem niewinne?
Musiał te wszystkie raniące go "drzazgi" ciągle sobie przypominać, żeby zniszczyć do końca najmniejszy
okruch żalu. Inaczej wydawałoby się, że jej powrót jeszcze możliwy. Łatwiej byłoby zapomnieć, gdyby
potrafił ją znienawidzić. Ale nie mógł. Bardziej żałował, że taka delikatna, nadwrażliwa, może płacze tam
gdzieś do poduszki? Zawsze kiedy jej źle, płacze albo patrzy błagalnie wielkimi - niczym dwa kasztany oczami, z których wyziera bezbrzeżny smutek, jakby prosiła: "nie krzywdź mnie".
Dlatego godził się na jej kolejne fascynacje, odejścia duchowe, nieobecności. Byle wróciła. Niechby i z
oczami, które zapatrzone w dal za oknem, nic nie widzą, a śledzą to coś wewnątrz - jakąś nową fascynację. Znał dobrze takie patrzenie. I rozumiał. Ludzie czasem się mu dziwili, ale kto jest w stanie zrozumieć
tak niezwykłą kobietę. Ona przecież czuje nawet zapach trawy. Nieważne, czy to metafora, czy prawda.
Taka wrażliwość dana nielicznym. Tylko prostacy zwą ich wariatami.
Może naprawdę nadwrażliwcy są bliscy schizofrenicznego rozdwojenia jaźni? Ola też ujawnia, że czuje
się raz taka, a raz inna. Jednego dnia z werwą organizuje imprezy w domu kultury, wymagające werwy i
rzutkości, a nazajutrz słaba, powolna, niepewna siebie, pełna kompleksów, jakby nie miała nic wspólnego
z tą wczorajszą. Raz niczym ognik, to znów jak wypalony popiół. A to jej powiedzenie: "Czuję się, jakbym to nie była ja, a ktoś inny" też pewnie metafora. Tylko to budzi lęk.
On zaprzestał dociekać, co jest prawdą a co jej zmyślaniem, skrywaniem czegoś. Jeśli coś skrywa, ma powody. Najpierw bolała, że nie dostała się do szkoły aktorskiej. Marzenia o scenie były dla niej tak ważne,
że nie miała czasu dla domu. Przestała gotować, sprzątać. Gołe ściany czekają dotąd, żeby coś na nich powiesić, jakiś obrazek, kinkiet, kilimek, coś, co nadaje wnętrzu przytulność. Sam nie miał czasu się tym
zająć. Ale gryzły go te puste ściany. Ola nie chciała się tu zadomowić a tylko wyrwać stąd. Uciekała nigdy niezadomowiona a on został tu, gdzie puste ściany rozjaśnia przeraźliwym blaskiem goła żarówka.
Myśląc tak, zdecydowanym ruchem wyciągnął z wazonu bukiet ślubny, żeby raz na zawsze z tym wszystkim skończyć. Ścisnął zasuszoną wiązankę czerwonych kiedyś róż, oplecioną białą wstążeczką. Kolce
wbiły mu się w palce. Jak kiedyś paznokcie Oli, kiedy robił jej wyrzuty, że nie usiedzi w domu, że go
opuszcza. Wtedy rzuciła się na niego z pazurami. Podrapała go do krwi. Kiedy to sobie przypominał, z
róż wypadł zbrązowiały płatek. Podniósł go machinalnie i spostrzegł, że to nie kwiat a uśpiony motyl?!
Ze złożonymi, brązowymi, skrzydłami całkiem przypominał zaschnięte na brąz róże. Był to chyba paź
królowej, trudno rozpoznać przy zamkniętych skrzydłach.
Kiedyś Ola chciała być motylem. Kolorowym, wesoło fruwającym. Taka była na ostatnim balu sylwestrowym. W barwnej sukni przefruwała w tańcu przez salę, unoszona w coraz to innych objęciach. On
siedział przy stoliku sam i zżerała go zazdrość.
Ten motyl jest brunatny. Przypomina brązowe oczy i włosy Oli. Zatem wróciła do niego w takiej postaci i
przycupnęła w bukiecie ślubnym, pośród swych ostatnich drobiazgów! Kiedyś ten bukiet pieczołowicie
zasuszała. A on te rupiecie chciał wymieść do kosza.
Chwycił się za głowę i podbiegł do telefonu. Sprawdzi tylko, czy ona istnieje naprawdę, czy tylko ją sobie wymyślił kiedyś w kawiarni nad samotną kawą w przerwie pomiędzy zajęciami. Powie tylko jedno
słowo: "wróć". Zawahał się. Nie! Nie poprosi o nic. Nie powinien dzwonić. Powtarzał to sobie, pod5
nosząc słuchawkę...i już wystukiwał numer, którego nie mógł zapomnieć.
Sygnał ciągnął się w nieskończoność. Potem druuuugi, naaastęęępny.... I wreszcie:
- Halo?
- To ja... - wyszeptał i zaraz dotarło do niego radosne:
- To naprawdę ty, Anton?
- Więc naprawdę jesteś?!
Sam nie wiedział ile czasu upłynęło, ale wydało mu się wiecznością zanim dotarł do kawiarni nieopodal
uczelni, gdzie po raz pierwszy się spotkali. Czekała. Śpieszyła się do niego. Tylko on miał trudności z zaparkowaniem samochodu.
- Musimy obgadać wiele spraw... - zaczął i urwał, patrząc, jak po jej rozradowanej twarzy spływają koralami wielkie łzy.
--(Fragment ten w wersji przerobionej i -mam nadzieję- doskonalszej, wszedł do powieści: "Ta nadchodząca", która w grudniu była na PP promowana.)
Krystyna Habrat. (Sokół) www.mybook.pl/6/0/bid/20
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
Krystyna Habrat, dodano 11.01.2010 08:21
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
6

Podobne dokumenty