Czas na wolną europejkę? Energetyczny brydż

Transkrypt

Czas na wolną europejkę? Energetyczny brydż
Czas na wolną europejkę? Energetyczny brydż
Autor: Jacek Balcewicz
(„Energia Gigawat” – marzec 2006)
Nie dwie, nie trzy, a cztery grupy energetyczne zakłada poddany z początkiem marca
pod społeczną konsultację rządowy „Program dla elektroenergetyki”. Wszak w brydża
najlepiej gra się we czwórkę, a brydż to sport ludzi inteligentnych.
Janusz Korwin-Mikke, twórca Unii Polityki Realnej, miłośnik i teoretyk tej gry, powinien
wreszcie zatrzeć ręce. Warto przypomnieć, iż namiętnym brydżystą, optującym także za
wprowadzeniem tej gry do szkół był wojowniczy rzecznik prasowy Komisji Krajowej
„Solidarności” - Piotr Żak, w swoim czasie także prawa ręka Mariana Krzaklewskiego, kiedy
ten pretendował do prezydenckiego fotela. Bez względu na to, co szeroka opinia publiczna
mówi o rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, nie można mu odmówić jednej rzeczy, że po raz
pierwszy kolejny program dla energetyki powstawał w sposób niemal przeźroczysty, przy
zupełnie otwartej kurtynie. Najpierw wszyscy zainteresowani pisali swoje programy i
roztaczali własne wizje, korzystne z punktu widzenia firmy czy grupy interesów, którą
reprezentowali. A później na wyścigi biegli do kancelarii premiera, podrzucając kopie - niby
od niechcenia - do zaprzyjaźnionych mediów. Można więc było zobaczyć jak dystrybucja
walczy o prymat nad produkcją, jak próbuje odegrać się na PSE... Po raz pierwszy widać
było, kto za czym lobbuje i komu na czym zależy. Uważni obserwatorzy zauważyli też, jak
interesy resortu Skarbu Państwa, który najchętniej wszystko by sprzedał, ścierają się z
interesami resortu gospodarki. Tak powstał program rządowy, który też nie jest jeszcze
zamkniętą i niepodważalna całością. Intrygującą z punktu widzenia specjalistów od
organizacji i kierownictwa będzie to, co z tego programu wdrożone zostanie do praktyki
gospodarczej. I czy tryby tej machiny wreszcie zaczną się kręcić. Wszak, jak zauważyli to
autorzy programu: przy istniejących w Polsce ponad 30 000 MW mocy wytwórczych i
średnim czasie życia instalacji produkcyjnych szacowanym na 30-35 lat, każdego roku
powinno powstawać około 800 do 1000 MW nowych mocy wytwórczych tylko w celu
odbudowy kończących pracę instalacji. Utrzymujący się w kraju regres w budowie nowych
mocy spowoduje, że już za 5, a najdalej 7 lat ujawni się brak mocy niezbędnych dla
zaspokojenia zapotrzebowania na energię elektryczną. A przecież od kilku lat konsumpcja
energii elektrycznej w Polsce systematycznie co roku wzrasta. Tymczasem udało się
doprowadzić po sporych perturbacjach do rozpoczęcia budowy dwóch nowych bloków
energetycznych w Bełchatowie i Łagiszy, które raptem dadzą łącznie 1320 MW przyrostu
mocy. Budowa bloku 460 MW w Pątnowie została w połowie – na skutek kłopotów
finansowych współwłaściciela zarządzającego operacyjnie ZE PAK – zatrzymana. I nie
wiadomo kiedy na nowo ruszy.
Wielka czwórka
Program zakłada: utworzenie Polskiej Grupy Energetycznej (PGE), mającej stanowić wiodącą
grupą energetyczną w Polsce i Europie Centralnej. PGE ma powstać na bazie holdingu BOT,
Zespołu Elektrowni Dolna Odra, aktywów pozostałych po wydzieleniu z PSE S.A. Operatora
Systemu Przesyłowego wraz z majątkiem przesyłowym oraz spółek z tzw. grup
dystrybucyjnych: Ł-2 (ŁZE i ZE Łódź – Teren), L-5 (ZEORK, ZE Białystok, ZE Warszawa-
Teren, Lubelskie ZE, Zamojska Korporacja Energetyczna) i Rzeszowskiego Zakładu
Energetycznego. Taki rozdział sił oznacza, że nie powstanie Energetyka Podkarpacka, zaś
optujący za schizmą Rzeszowski Zakład Energetyczny i tak razem z pozostałymi kolegami ze
„ściany wschodniej” trafi do PGE. Autorzy programu po raz pierwszy mieli odwagę
publicznie powiedzieć w rządowym dokumencie, że struktura holdingowa, przy której tak
upierały się spółki grupy L-5, jest nieefektywna i wyklucza potencjalne korzyści płynące z
efektu synergii. Mniejszościowy pakiet akcji PGE ma trafić na giełdę zapewne po to, aby
rynek wycenił rzeczywistą wartość firmy. PGE ma być „oczkiem w głowie” polskiego
systemu elektroenergetycznego. Ale nie tylko dlatego, że mamy takie ambicje. PGE – o ile to
zaakceptują URE i UOKiK, a nie sprzeciwi się Komisja Europejska - ma „skanalizować:
nieszczęsne KDT-y.
Drugim podmiotem na polskiej scenie energetycznej ma być skonsolidowany koncern
powstały na bazie Południowego Koncernu Energetycznego oraz koncernów dystrybucyjnych
ENION i ENERGIA-PRO wraz z Elektrownią Stalowa Wola, która ostatnio opowiedziała się
za tym, iż woli wchodzić w skład dużej prężnej grupy energetycznej niż lokalnej spółki,
skazanej na wegetację lub wrogie przejęcie. Tak skonsolidowany koncern przewidziany jest
do prywatyzacji giełdowej w dwóch transzach. To nie tajemnica, bo firmy z południa już
dawno sygnalizowały, że mają się ku sobie. I prace studialne przygotowujące połączenie
biegły z pewnym wyprzedzeniem.
Trzeci organizm to grupa ENEI, Elektrowni Kozienice i Kopalni Bogdanka, z założeniem - w
wypadku prywatyzacji - odejścia Elektrowni Kozienice od KDT. Tu co do sposobu
prywatyzacji Minister Skarbu Państwa dostaje wolną rękę.
I czwarta grupa to KE ENERGA i Zespół Elektrowni Ostrołęka. I w tym przypadku o
ostatecznym sposobie prywatyzacji zadecydować ma także Minister Skarbu Państwa. Do
rozstrzygnięcia pozostaje jeszcze kwestia 50 proc. pakietu akcji ZE Pątnów – Adamów –
Konin, który pozostaje w rękach Skarbu Państwa, podczas gdy elektrowniami w sposób
operacyjny zarządza „Elektrim”.
Połączenia transgraniczne i niemieckie wiatraki
Program zakłada wprowadzenie rynkowego mechanizmu stymulacji rozwoju inwestycji w
zdolności wytwórcze energii elektrycznej. Rozbudowę połączeń z Niemcami. Uruchomienie
nieczynnej w tej chwili linii 750 kV z Ukrainą, a także podjęcie prac nad liniami łączącymi
polski system elektroenergetyczny z Litwą oraz obwodem Kaliningradzkim, przy założeniu
budowy tych linii w warunkach opłacalności ekonomicznej i przy wykorzystaniu funduszy
pomocowych UE. Zwiększenie zdolności przesyłowych na istniejących już kierunkach
poprzez wprowadzenie nowych metod aukcji skoordynowanych wraz z udziałem - oprócz
Niemiec, Czech i Słowacji - także Węgier, Słowenii i Austrii. Całkowita zdolność
przepustowa połączeń polskiego systemu elektroenergetycznego z krajami UE wynosi 2000
do 3000 MW, w zależności od konfiguracji pracy systemu. Ta wielkość połączeń
transgranicznych spełnia zalecenie Komisji Europejskiej mówiące o minimum 10 proc.
zdolności przesyłowej połączeń transgranicznych w stosunku do krajowego zużycia energii
elektrycznej. Ale też jest w całości wykorzystana do eksportu energii elektrycznej i nie ma
wolnych mocy na wypadek nieprzewidzianej awarii. Problemem są – o czym powiedziano po
raz pierwszy oficjalnie - niekontrolowane przepływy energii przez polski system przesyłowy,
spowodowane między innymi wytwarzaniem energii przez elektrownie wiatrowe w północnej
części Niemiec.
Ceny do oceny
Od 1998 roku ceny energii wzrosły o ok. 45 proc. podczas gdy inflacja w tym czasie wynosiła
tylko 30 proc. W tym samym czasie w niewielkim segmencie konkurencyjnego rynku
hurtowego, jaki udało się w Polsce uruchomić, ceny energii elektrycznej spadły o ponad 13
proc. Oznacza to, że możliwa jest znaczna obniżka kosztów w wyniku wprowadzenia
mechanizmów rynkowych oraz konieczne są działania, aby z tej obniżki mogli skorzystać
odbiorcy. Jeżeli nie zostaną podjęte skuteczne działania, należy w ciągu najbliższych pięciu
lat liczyć się z podwyżką cen energii elektrycznej o co najmniej 15-20 proc., tj. do poziomu
160 do 170 zł/MWh oraz wzrostem opłat przesyłowych i dystrybucyjnych o 5 do 10 proc. - do
poziomu 180 do 240 zł/MWh.
Wysokie opłaty za przesyłanie i dystrybucję energii wynikają z przyjętych zasad
kształtowania taryf energii, ograniczonych uprawnień Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki w
zakresie kontroli taryf oraz niewystarczającej ewidencji kosztów, która wspomagałaby
kontrolę taryf oraz ograniczałaby subsydiowanie skrośne.
„Program dla elektroenergetyki” przewiduje także możliwość zakupu energii po korzystnych
cenach w innych krajach. I znowu pojawia się sprzeczność: uwolnienia w całości rynku i
administracyjnego pilnowania kosztów. Odejścia od krępujących ruchy sztywnych taryf i...
wolnej rynkowej europejki (żeby nie używać słowa amerykanki). Nie jest bowiem tajemnicą,
że nowe inwestycje w moce czy konieczne inwestycje w – najogólniej mówiąc – ochronę
środowiska wymagają pieniędzy, liczonych po cenach europejskich i światowych. A te
przełożą się na cenę energii, która w wymiarze nominalnym jest w Polsce i tak tania, co nieco
kole w oczy Unię Europejską i wielkie koncerny działające na jej rynku. Wierząc w szersze
otwarcie połączeń transgranicznych i zwiększenie eksportu, należy liczyć się z rynkową
tendencją wyrównywania cen. I tego nie zmienią administracyjne nakazy, zakazy i kontrole.
Podsumowując: mamy do czynienia z obszernym programem napisanym zgodnie z
nowoczesnymi zasadami, ale pełnym... fizjologicznych wręcz sprzeczności, które zakłócą
jego realizację w przyszłości.