Pobierz - Portal Pisarski

Transkrypt

Pobierz - Portal Pisarski
Kraina Beyul Nuria cz.4 — reka
Od autora: Islam.
Czarni Kafirowie z doliny Chetrar, odmiennie od swoich sąsiadów z Kamar, mieli w zwyczaju każdego
poranka - poza dokonywaniem ablucji, modłów do pari oraz wysłuchiwania pieśni ze szczytów gór – spalać zeschnięte zioła i kwiaty, które wcześniej dzieci roznosiły po chatach, zabrawszy je na pobliskich
łąkach. Toteż w wielu miejscach tlił się jeszcze poranny, słodki dym, niemal niedostrzegalny gołym
okiem, choć wyraźnie odczuwalny w bogactwie zapachów doliny. Pachnidła były najbardziej intensywne
wiosną, a legendy o powstaniu tego zwyczaju opisywały parę kochanków, która dzięki temu zwyczajowi
przegoniła zarazę. Od tamtych czasów młodzi ludzie i kochankowe wyruszali w pielgrzymki do magicznych miejsc Chetrar, aby rozsmakować się w słodkiej woni kwiatów i oczyszczać duchowo z wszelkiej
nieczystości. Dlatego może kafirowie nierzadko dożywają stu pięćdziesięciu lat bez uszczerbku na zdrowiu. W zwyczaju porannym było też, aby po modlitwie ułożyć ciało na pachnącej trawie, spojrzeć w niebo, rozłożyć ręce na znak jedności i wchłaniać tchnienie górskiego źródła młodości – czystego powietrza,
jako cząstek ducha pneumos jak mawiali kapłani.
Nuria tego dnia obudziła się w małej, pasterskiej chatce nad brzegiem urwiska schodzącego wprost do lewego brzegu rzeki Turikho. Od południa wznosiły się szczyty pasma Parinda-nur z wielkim ostrzem
królowej Istro-o-nal pośrodku. Pobliski nurt, łagodny w tym miejscu - krystalicznie czysty skarb południowych gór, wił się od południa na wschód. Jeszcze parę godzin temu, nocny szum wody koił Nurię do
snu, łagodząc wspomnienia koszmarów ostatniego widzenia. Leżała beztrosko na stogu pachnącego siana, z wyraźnym rozrzewnieniem przewlekając liliowe dzwonki w swoje kręcone włosy – nieosłonięte z
rana nikabem. Jej twarz lśniła w porannym słońcu jak biały szczyt górski pełen oślepiającego światła, jasna skóra niczym śnieżna otchłań dodawała powagi obliczu, a dłonie jakby w tańcu splatały się w wyraźnym rytmie budzącego się dnia. Promień słońca uwidaczniał ostre rysy jej twarzy i niezwykła symetrie
w każdym calu – niedościgniony ideał piękna dla wielu kobiet z doliny. Odwróciła na chwile głowę z zainteresowaniem. W duchu uśmiechnęła się i spojrzała – w pobliżu rozgościło się pokaźna grupa ułarów –
ptaków podobnych do kur –zaglądających w kierunku Nuri, z zalotnym przekrzywianiem głowy. Można
by odnieść wrażenie jakby dziewczyna tylko samym spojrzeniem lub może aż spojrzeniem miała w sobie
moc współodczuwania wszystkiego, co ją otacza - jakby iskry w jej oczach miały magiczną moc przeszywania na wylot każdej materii znanej ludziom. Jak powiadali starożytni kapłani buddyjscy, tylko odkrycie wszelkiego zaciemniania daje władzę na samsarą i nawet cała naturą rzeczy. Wielu doświadczyło
tego przedziwnego uczucia odrętwienia, gdy dziewczyna spoglądała prosto w oczy kimkolwiek był wypatrujący: mężczyzną, kobietą, dzieckiem, kapłanem lub nawet samym mirem Gilgit – stolicy regionu.
Tymczasem czarnowłosa kątem oka obserwowała poniżej stado krów przeprawiających się przez wartkie
nurty rzeki, sama skryta za murem fioletowych kwiatów pobliskiego sadu przepełnionego drzewami morelowymi w pełnym rozkwicie wiosny. Nad wszystkim unosił się poranny śpiew ptaków. Na jej twarzy
zarysowała się delikatna oznaka zdziwienia – rzadkiego odczucia w jej przypadku – niezbyt często mogło
ją coś zadziwić, choćby z racji wieku, choć nikt nie wiedział ile dziewczę ma właściwie lat. Nie mogła
dostrzec pasterza, zobowiązanego do opieki nad stadem – szczególnie podczas przeprawy. „Dlaczego nikt
nie zadbał o zwierzęta, co mogło się stać?”- myślała. To wszystko pomimo faktu, iż stada krów, białych
koni, owiec i kóz nie należały do nikogo. Zwierzęta żyły tu w zupełnej swobodzie, przemieszczając się
bez najmniejszych problemów, jak dzikie zwierzęta – nie do pomyślenia poza beyul. Sam akt wędrówki
stad w dolinie, był uznawany za bardzo ważny, bowiem zwiastował zmiany nadające rytm zwyczajów całej społeczności kafirów. Nawet do tego stopnia, iż niektórzy kapłani bitan na tej podstawie wróżyli przyszłość – z dużym powodzeniem. Każde dziecko niemal od urodzenia wiedziało, że owym zwyczajom na1
leży się szacunek i oddanie, będąc przekonanym, iż w każdym z tych zwierząt mogą mieszkać pradawni
ich przodkowie. Dlatego ów brak pasterza wydał się jej tym bardziej zwiastunem nadchodzącej zmiany,
nieoczekiwanej zawieruchy, czasów ostatecznych lub może gorszych rzeczy, o których jej się nie śniło.
Krótko rozważyła w myślach jak bardzo może to rozgniewać Warendre i Gyisa – bogów chroniących bydło. Tymczasem wilgotne i chłodne powietrze poranka przepełnione zapachem siana, spływało z gór w
cieplejsze parowy, drążąc zalotnie doliny pogrążane jeszcze w mroku – a to wszystko na powitanie dnia
jakby na życzenie. Mierząc się z majestatem gór, dziewczyna nabrawszy głęboko powietrza do płuc, zmrużyła delikatnie oczy w ekstazie. Przywykła do zwyczaju, gdy chłonie niewidzialne piękno do swego
wnętrza, w dreszczu emocji wypełniając się najdrobniejszą nutą melodii życia – granej może przez niewidzialnych pari sekretnie wzdłuż ciągnących się rajskich dolin rzeki Turikho – czuła się szczęśliwa. Była wszak wyrocznią, nie tylko w oczach ludzi z dolin, ale i wobec samej siebie.
Nuria rzadko zbliżała się do osad ludzkich, jako że jej nizaryckie pochodzenie, nikab
skrywający twarz, odróżniał ją od innych, nieufnych i podejrzliwych spojrzeń niepozbawionych jednak
szacunku i swoistego lęku. Nizaryci byli bardzo starym odłamem ismailitów, wywodzący się od imama
Nizara, syna Al-Afdala. Legendy o nich wiodą do górskiej twierdzy Alamut, skąd potem wyszła sława
asasynów - skrytobójców, być może od nazwy tych, którzy spożywają haszysz. Lud doliny Chetrar nie
był zaliczany do muzułmanów, stąd muzułmańscy podróżnicy nazwali ten lud czarnymi kafirami, czyli
niewiernymi. A biegiem lat doszło do wymieszania małżeństw i w dolinie pojawiły się dzieci nizaryckokafirskie. Piękna Nuria także nosiła się inaczej - przypominała raczej wojownika: czarne spodnie zamiast
spódnicy, nikab, brak kobiecych ozdób, łuk na plecach z kołczanem, czasem kaptur rodem starożytnych
asasynów. Amira doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie może nosić żadnych ozdób tak wielbionych przez kobiety: naszyjników, muszelkowych naramienników, wyszywanych pasów pati, kolorowych
spódnic pitan, kolczyków, ani nawet ozdób na włosy. Rozumiała skąd bierze się ta miłość i jak wielkie
obciążenie mogło to stanowić dla niej. Zresztą w samej społeczności kafirów było to zakazane kobietom
jeszcze nie zamężnych. Z drugiej strony, świadomość, że nawet bóg Warendra darzy ją szczególnym
względem, wzbudzał poważanie w dolinie, a wioska Birir chciała jej nawet wybudować pałac. Amira wyznawał też wiarę w Alalu, boga podziemi, który wyznaczał jej rolę strażniczki – sprawiedliwej dziewicy
doliny beyul. Kapłani bitan, powiadali o niej rozmaite historie przywołując porównania do Dezalik, czy
Nirmali, bogini narodzin i śmierci. A to, że wybrali ją pari, a to, że tylko krew koźląt daje jej moc, a nawet to, że w mrokach nocy może odbierać życie. Powiadali, iż jest jej przeznaczony inny los, jako wybranki pari – prawdopodobnie los obrończyni plemion, dawczyni światła, ale i także tej, która wykonuje
wyroki odbierania życia, wieszczy o sprawiedliwości, oraz broni przed wszystkim, co mogłoby zagrozić
dalszemu istnieniu plemion doliny beyul. Wiele razy sama pytała pari o swój los i przyczyny - nigdy nie
uzyskując odpowiedzi.
Od czasu mrocznego widzenia na jej twarzy nieczęsto pojawiał się uśmiech. Nazim nawet zabronił jej
spotykać się z ludźmi z doliny, obawiając się skutków czarnej mowy zagrażającej splamieniem. Tamtego
wieczoru długo jeszcze rozmawiali o jej widzeniu. Nazim nawet oznajmił, że będzie zmuszona poznać
nowe uczucie, jakiego jeszcze nie zaznała. Nazwał to uczuciem nerikhati, czyli niepokoju objawiającego
się lękiem przed nieznanym zagrożeniem. Wyjaśnił jej, iż jedyną metoda pozbycia się tego będzie
medytacja annutary tantry lub widzenie powodowane jałowcowym dymem, pozwalającego na ujrzenie
przyszłości. Nuria, jako jedyna z tego ludu mogła mieć takie widzenia, jednak pod warunkiem, iż zachowa to w tajemnicy. Zwykli ludzie nie mogli widzieć przyszłości - nawet w nieczytelnej postaci heksametru alfabetu drzew - ponieważ gdyby została im objaśniona, wówczas nigdy nie mogłaby się wydarzyć. Tak oto objaśniali to również mnisi wielkiego Buddy, od czasu do czasu odwiedzający w pomarańczowych szatach krainę beyul. Jedynie wyrocznia miała prawo znać przyszłość i posiadać wewnętrzną
2
moc zachowania neutralności wobec źródła, konieczność nie wpływania na jej zmianę pod żadnym pozorem. Prawo do zmiany wyroków, czyli dharmy mieli tylko sami bogowie lub ludzie oświeceni.
Złożoność tematu kapłani wyjaśniali twierdzeniem, że to właśnie wyrocznia sama była zanurzona w otchłani góry Tirih Mir - wielkiej góry zawiadującej losem ludzi w jej okolicy. Wdychając powietrze wyczuła w pobliżu człowieka oraz stado kóz, co też wywołało zamieszanie w jej umyśle, ponieważ wcześniej nie była w stanie odróżnić zapachów ludzi od tła natury. Wiedziała, że z góry ktoś się nadchodzi,
ktoś jej bliski i przyjazny. Na niewielkim wzniesieniu pojawiła się pierwsza, czarna koza, a z nią całe
stado; zbiegały z góry jak gromada małych rozbrykanych dzieci. Po chwili pojawił się Karik, ubrany na
biało, trzymał w ręku kostur i uśmiechał się rozglądając dookoła. Kiedy zauważył Nurie, speszył się
odrobinę i pochylił głowę. Nie miał odwagi na nią spojrzeć.
- Pięknej poranicy – przywitała się dziewczyna.
- Pięknego poranka – odpowiedział Karik.
Chłopak, jako jedyny przedstawiciel wioski Birir, miał prawo widywać Nurie. Wszystko za sprawą
zrządzenia losu, choć może bardziej wyroku samej Nurii. Albowiem tak się złożyło, iż tego lata miał być
naznaczony na króla pasterzy podczas święta Budulak. Wedle tego prastarego zwyczaju, młody chłopak,
wybrany przez wyrocznie, miał za zadanie udać się wczesną wiosną w góry, wraz ze stadem kóz i przebywać tam przez kilka miesięcy, aż do święta Budulak. Podczas pobytu w wysokich górach, czystych od
wszelkich złych duchów i nieprzystojnych zmor, doznawał oczyszczenia i namaszczenia przez samych
pari. Można by rzec, iż przemieniał się na podobieństwo górskich pari, zajmując cały swój czas opieką
nad stadami kóz. Wedle wierzeń, to właśnie kozy dawały duchowe schronienie najwyższym pari, dlatego
właśnie kozy miały zdolność do wychodzenia na najwyższe partie gór i spoglądania z wysoka na ziemski
padół. Święto rozpoczynało się okresem teridir - czyli namaszczonych zaślubin – trwającym dwie noce i
jeden dzień, podczas którego chłopiec miał prawo wybrać sobie dowolną ilość kobiet w dolinie i obcować
z nimi wedle własnych życzeń, bez rozróżnienia czy trafiło to na zamężną czy zwykła dziewczynę. Dzieci
poczęte w trakcie tego święta należały do całej społeczności i były traktowane z niezwykłym szacunkiem.
Kobiety doznające wyróżnienia czuły się zaszczycone i nawet wybrane przez samych bogów. Mężczyźni
w tym czasie przebywali w miejscach odosobnienia, aby nie splamić terdir niepotrzebnym zamętem.
Nuria zeskoczyła błyskawicznie ze stogu siana, dając popis nieludzkiej giętkości; zbliżyła się do stada.
Karik machinalnie pochylił głowę i chciał już klękać w jej obecności, ale dziewczyna skinieniem odwiodła go od tego zamiaru.
- Przyniosłem dla ciebie ciasto ciapati – odezwał się Karik. – Od dawna nic nie jadłaś.
- Dziękuje za twoją troskę, ale ostatnie dni spędzam w całkowitym poście – odparła uśmiechając się dobrotliwie. - Nie odczuwam głodu, a jedynie pragnienie.
Dziewczyna zwykle wypowiadała się w sposób dystyngowany, co nie pasowała do jej młodzieńczego
wyglądu. To bardzo onieśmielało osiemnastoletniego Karika, wciąż unikającego jej wzroku. Chłopiec nie
mógł zapanować nad ruchem rąk i wyraźnie czuł się nieswojo.
- Dotknij mnie – poprosiła.
- Ale … jak? To znaczy? – Zarumienił się.
3
- Po prostu, tak właśnie – rozpoczęła dziewczyna zbliżając się do niego.
Tymczasem chłopiec odsunął się ze zdziwieniem, jakby wystraszony. Nuria nie odstępowała, ale nacierała na niego. Ostatecznie uchwyciła mocno jego białą szatę i zbliżyła twarz do jego twarzy. Zamilkli i
skamienieli obydwoje. Chłopiec nie mógł się oprzeć i spojrzał w jej oczy. Wtedy czas dla niego zatrzymał się w miejscu i zdawało się, że gwiazdy powracają na poranne niebo a słońce zawraca za
horyzont. Karik nagle wyprostował się, mocno zaciągnął się powietrzem, ale i zapachem Nurii i nagle
wydał się kimś innym: większym, odważniejszym, męskim i dostojnym. Onieśmielenie jakby czmychnęło ze strachem z jego twarzy i teraz patrzył odważnie w jej oczy. I teraz dopiero miał odwagę majestatycznym ruchem ręki dotknąć koniuszkiem palców czubka jej nosa. Emocje opadły jak za dotknięciem różdżki i dziewczyna mogła już usiąść na trawie z twarzą opromienioną uśmiechem.
- Już nie musisz się lękać – stwierdziła. – Jesteś czystym strumieniem i żadna strzała nie powinna zranić
twego serca.
- Dziękuje ci Nuria. Chciałem wszystko ci powiedzieć, wyjawić, odkryć przed tobą jak przed własną siostrą, lub raczej obrazem samego siebie widzianym w nurcie rzeki – zaczął Karik. – Tak wiele niejasności
wlało się w moje myśli, gdy słuchałem twoich opowieści, że trudno mi teraz pasać kozy bez lęku o ciebie
i o nasze góry. Zastanawiam się, czy zgodnie z radą Nazima udasz się do mira Gilgit, aby wyjawić zagrożenie, jaki nas może spotkać. Wieści o tym słoniu, co spadł z nieba szybko się rozchodzą. Nazim nadal
nie postanowił czy go spalić, zakopać czy zanieść do świątynni umarłych na jego wieży, może orły go zabiorą – zastanawiał się. – Wuj Shangri przestrzegał nas przed dalszym ukrywaniem tego przed mirem.
Najlepiej według mojego wuja byłoby odbyć pielgrzymkę do siedziby pari w Tirich Mir. Może wezwać
innych kapłanów z Kamar na naradę.
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
reka, dodano 11.07.2015 05:52
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
4

Podobne dokumenty