Mięsna tragikomedia

Transkrypt

Mięsna tragikomedia
Mięsna tragikomedia
W czasie Festiwalu Łódź Czterech Kultur jego publiczność miała
okazję zobaczyć znaczną ilość spektakli podejmujących tematykę
żydowską. W drugim dniu festiwalu - 15 września, po "Dybuku"
Mariusza Grzegorzka, przyszedł czas na zaprezentowanie realizacji
dramatu najsłynniejszego izraelskiego pisarza - Hanocha Levina.
"Szyc" w reżyserii Any Nowickiej jest polską prapremierą tej sztuki,
wystawioną przez krakowski Teatr Barakah.
Barakah, czyli esencja życia. To sformułowanie można odnieść do całej
intrygującej twórczości Levina. Dosadne, często wulgarne, a jednak
niepozbawione lirycznej refleksji. Całkowicie ludzkie - bo przecież
okrucieństwo i zło jest, tak samo jak wrażliwość i dobro, jedną ze stron
człowieka. Levin ukazuje Żydów - ich mentalność, stosunek do tradycji i
rzeczywistości. Zazwyczaj skupia się jednak na ich ogólnoludzkim
aspekcie. Pokazuje ludzi samotnych, nieszczęśliwych, żyjących
złudzeniami, czasem chciwych i okrutnych - ale zawsze poruszających i
barwnych.
Tacy są także bohaterowie "Szyca": czwórka postaci, blisko z sobą
związanych, a jednocześnie prawie sobie obcych. Małżeństwo z dorosłą
córką, których łączy tylko zupa gotowana na coraz droższym mięsie.
Tylko mięsem są również oni sami - szczególnie Szeprahci (szaleńczo
energiczna Monika Kufel), która zbyt długo pozostając w stanie
panieńskim, zostaje w końcu "sprzedana" pierwszemu lepszemu
chętnemu. Młody Czerhes (Karol Śmiałek) jest gotowy przyjąć tej nie
pierwszej świeżości towar. Miłość jest w prawdzie bezcenna, ale on
jako uczciwy, zakochany, młody człowiek, bierze tylko mieszkanie,
samochód i dwieście tysięcy za ten kokietujący kawał mięsa w
sukience. Łączy ich przecież miłość... oczywiście miłość do frytek.
Jedzenie jest wyznacznikiem wszystkiego: czasów, człowieka, miłości.
Mówiąc o nowym życiu, wspomina się jedzenie, umierając również. A
najgorszym aspektem wojny okazuje się fakt, że zaczęła się ona
podczas obiadu. W piosence otwierającej spektakl słyszymy: "Człowiek
siada do stołu: poza talerzem nic nie widzi, nie słyszy. Zapomina, że
kiedyś w młodości chciał czegoś więcej." Ludzie są tylko mięsem, bo
uczucia i marzenia dawno opuściły ich bezwartościowe ciała. Są dla
siebie oschli, wręcz okrutni. Podporządkowana Pephesowi Cesia
przestaje być kochającą żoną, gdy tylko córka zaszczepia w niej
nadzieję na romans z amerykańskim profesorem. Dla samej Szeprahci i
Czerhesa ojciec to nic więcej jak źródło utrzymania - w dodatku
uciążliwe, bo za bardzo przywiązane do życia.
Sukces sztuki Levina nie polega jednak na fabule, która sama w sobie
jest dosyć banalna: małżeństwo dla pieniędzy sprytnego biedaka z
brzydką córka bogatego Żyda, przerwane nadejściem wojny i śmiercią
Czerhesa. Akcja toczy się szybko, a szczegóły nie są ważne. Głównym
problemem są ludzkie odruchy. Tragiczne wydarzenia, wzajemne
podłości, wulgarny język, jakim posługują się postaci, skontrastowany
został przez Nowicką z formą, jaką wykorzystano do ich
przedstawienia. Treść i forma "Szyca" tak pozornie do siebie nie pasują,
że zdumienie budzi spójny efekt. Najgorsze intencje, ukazujące
najciemniejsze aspekty ludzkich zachowań, przedstawione przy
pomocy grafomańskich piosenek, przy przepięknej muzyce Renaty
Przemyk, wywołują śmiech. Sztuka Levina jest refleksyjna i pouczająca pokazuje ludzi od ich złej strony, ale nie narzuca tej prawdy, tylko
delikatnie przekazuje ją ukrytą pod śpiewną apoteozą jedzenia
wykonaną przez Szeprahci czy absurdalną piosenką o spermie i
genitaliach.
Skontrastowanie muzyki z tekstami piosenek wywoływało podobnie
groteskowy efekt, jak gra aktorska - przesadna, trochę sztuczna i
oparta na konwencjonalnych gestach. Jednak pod tymi maskami kryły
się również prawdziwe emocje. Szeprahci z podnieceniem myśląca o
jedzeniu, pokazała też prawdziwą rozpacz po utracie ukochanego
męża. Czerhez, powracający do niej jako duch, także przeszedł
przemianę. Ze sprytnego, energicznego żołnierza pozostał samotny
cień, który choć nigdy nie kochał Szeprahci, pragnie zostać przy niej, by
być przy kimkolwiek. Zamieszkuje pod stołem, do którego na koniec
spektaklu (podobnie jak na początku) zasiada rodzina, by spożyć zupę.
Jakby nic się nie stało, przechodzą do swojego codziennego rytuału,
bez względu na wojnę, chorobę, śmierć czy miłość. Czas zatacza koło,
jak talerze podawane sobie i rytmicznie odstawiane na stół.
Żadna z postaci "Szyca" nie jest pozytywna, każdą chcielibyśmy
pogardzać, ale są przedstawione tak, że nie jesteśmy w stanie tego
zrobić. Nie chodzi tylko o zabawne momenty, kiedy nachodzące nas
refleksje możemy odgonić gromkim śmiechem, ale fakt, że może oni
wcale nie są tak przerysowani, jakbyśmy chcieli o nich myśleć. Bliskość
widzów z aktorami wzmacnia również bardzo mała powierzchnia pola
gry. Na niewielkiej scenie, otoczonej z trzech stron widzami, aktorzy
prawie ocierają się o osoby z pierwszych rzędów. Często też z
zaskoczenia zwracają się do publiczności, łapiąc za kolano w geście
porozumienia. I nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy zahukana Cesia
niespodziewanie daje głośnego całusa jakiemuś nieświadomemu
widzowi.
Magdalena Mirecka
Teatralia Łódź
21 września 2010