Ptaszycki Tadeusz

Transkrypt

Ptaszycki Tadeusz
Ptaszycki Tadeusz Autor: Katarzyna Kobylarczyk, Licencja: ​
CC BY­SA Był przedwojennym harcerzem, mistrzem Polski w chodzie i architektem. Po wojnie podniósł z gruzów Wrocław. Nigdy, nawet w ponurych latach 50., nie zapisał się do partii. To on zaprojektował perłę planu sześcioletniego, idealne miasto­ogród – socrealistyczną Nową Hutę. Ten projekt nosił kryptonim „Gigant”. Konkurs na zaprojektowanie od podstaw całego miasta dla robotników kombinatu metalurgicznego rozpisano w 1949 roku. Lokalizacja była znana: taras wiślany w pobliżu pradawnego Kopca Wandy, na tłustych, złotych od zbóż czarnoziemach wsi Mogiła i Pleszów. Z wyzwaniem zmierzyło się sześciu świetnych architektów i urbanistów, same wybitne nazwiska: Gut, Ihnatowicz, Malisz, Tworkowski, Pniewski… Zwyciężył 41­letni Tadeusz Ptaszycki. – Dano mu miasto, a on sobie z tym poradził – wspominał go po latach przyjaciel, także architekt. Przed wojną Tadeusz Ptaszycki był harcerzem słynnej warszawskiej Czarnej Jedynki. Trenował w Polonii i Koronie, został nawet mistrzem Polski w chodzie na 2000 m. Architekturę studiował na Politechnice Warszawskiej. Zanim wybuchła wojna, zdążył wraz z żoną Anną założyć własną pracownię projektową i wykonać kilkadziesiąt dużych zleceń. Później walczył. Dowodził kompanią ciężkich karabinów maszynowych 21. Pułku Piechoty „Dzieci Warszawy”. Dostał się do niewoli, lecz oflag go nie złamał. W obozie wykładał, prowadził lekcje rysunku, projektował nawet znaczki obozowej poczty. Współwięzień, architekt Wacław Kłyszewski, zapamiętał, jak Ptaszycki stojąc na skrzyni, czytał polskim jeńcom fragment Pana Wołodyjowskiego o zwycięstwie pod Chocimiem. Po wojnie od razu rzucił się w wir pracy. Chciał nadrobić sześć straconych lat. Marian Spychalski, kolega ze studiów, a wówczas generał i minister budownictwa, polecił mu Wrocław. W 1945 roku Wrocław był morzem gruzów. Niemcy zrównali z ziemią część miasta, by urządzić lotnisko ewakuacyjne; całe kwartały nie nadawały się do zamieszkania. Ptaszycki wziął na siebie ogromny obowiązek. Miał podnieść Wrocław z ruin i zaplanować jego rozwój na najbliższe 20 lat. Poradził sobie. Wyznaczał i odgruzowywał główne ulice, planował zieleń i infrastrukturę, ratował zabytki… Gdy z wizytacją przyjechał rząd, zapakował ministrów do samochodu. By zrozumieli, jakich nakładów wymaga odbudowa, powiózł ich tam, gdzie zniszczenia były największe. Ukryci wśród ruin ludzie Ptaszyckiego na widok rządowego konwoju ciągnęli za liny i w tumanach kurzu zwalali kawały murów. Podobno szef bezpieczeństwa Bieruta chciał go za to aresztować. Podobno uratowały go gratulacje radzieckiego ambasadora… Podczas jednej z takich wycieczek dziennikarz zapytał Ptaszyckiego o nazwisko. – Nazywam się Wrocław! – wypalił Ptaszycki. Odtąd prasa nie nazywała go inaczej niż „Inżynier Wrocław”. Lecz już wkrótce na Ptaszyckiego czekało nowe wyzwanie. Większe jeszcze niż Wrocław. Nowa Huta. Pierwsze jej plany rysował na serwetkach. Tak zapamiętała to córka. Kilka kresek, prosty schemat, wszystko – jak sama Huta – ściśle tajne. Stanisław Juchnowicz, urbanista i późniejszy współpracownik Ptaszyckiego, widział odtajnione w 1990 roku prace zgłoszone do konkursu na projekt Nowej Huty. Niemal wszyscy uczestnicy projektowali malutkie osiedelko, przyklejone do kombinatu. Tylko wizja Ptaszyckiego miała prawdziwy rozmach. Tylko on odważył się pomyśleć o Hucie jak o nowym mieście, zrealizowanym zgodnie z ideami przedwojennego modernizmu. W projekcie Ptaszyckiego Huta miała być pełna światła, słońca i zieleni. Miała stać się idealnym miastem­ogrodem, gdzie robotnicy znajdą nie tylko mieszkanie, lecz także żłobki i szkoły dla swoich dzieci, przychodnie lekarskie, sklepy i kawiarnie, parki i skwery, biblioteki, teatr i kina… Oczywiście, to wszystko nie było takie proste. – To nie będzie lekka robota – zapowiedział swojemu zespołowi. Wziął do niego praktycznie samych młodych ludzi, którzy studia zaczynali jeszcze za okupacji: żaden nie miał więcej niż 27 lat i niemal wszyscy byli kawalerami. – Jeśli będę musiał zatrzymać was na noc, to się nie zawaham – ostrzegł, a im, równie pełnym zapału, strasznie się to spodobało. I rzeczywiście, do pierwszej pracowni przy ul. Wierzbowej w Warszawie szybko trzeba było wstawić… łóżka. Obiady donosił nieraz sam Ptaszycki. – W powojennej Polsce nikt przed nami nie próbował zaprojektować od podstaw całego miasta. Nawet gdybyśmy chcieli, nie mieliśmy na kim się wzorować – wspominał po latach architekt Zbigniew Sieradzki. A czas gonił. Władze naciskały. W Warszawie zapadła decyzja, że miasto ma być większe, nie 60­, a 100­tysięczne. Projekty prosto z deski kreślarskiej wożono na budowę. Ptaszycki sam pisał swoim architektom usprawiedliwienia: na studia i dla narzeczonych, za zawalone randki. Urbanista Stanisław Juchnowicz pamięta, jak dostał dziesięć dni na zaprojektowanie osiedla dla 6 tysięcy osób. Budowa pierwszych bloków – na terenach odebranych mieszkańcom znajdujących się tu wsi – zaczęła się w czerwcu 1949 roku, jeszcze zanim powstał plan generalny miasta: ten charakterystyczny wachlarz ulic, wychodzący z placu Centralnego, dziś wpisany do rejestru zabytków Krakowa. Plan był gotowy 10 lutego 1950 roku. Ptaszycki sam zawiózł go do zatwierdzenia Bierutowi. Socrealistyczna Nowa Huta, wyrosła z przedwojennego modernizmu i anglosaskich idei miasta­ogrodu, stylizowana w duchu akceptowanych przez władze stylów – baroku i renesansu – była gotowa na papierze. Tadeusz Ptaszycki, jej generalny projektant, wrócił z Warszawy samolotem i zasłabł. W 1952 roku Ptaszycki powołał do istnienia „Miastoprojekt – Kraków” Przedsiębiorstwo Budownictwa Miejskiego. Projektowali Nowe Tychy, eksperymentalną dzielnicę Moskwy, plan ogólny Bagdadu… Przez 16 lat Tadeusz Ptaszycki był jego dyrektorem. Nigdy nie zapisał się do partii. W latach 50. w rubryce przynależność partyjna wpisywał „Prezes Oddziału Krakowskiego SARP”. Nie kazał brać szturmówek na pochody. Zatrudniał byłych akowców, żołnierzy Andersa… Bywał ojcem chrzestnym dzieci pracowników, świadkował na ich ślubach. Był wybuchowy, energiczny, lecz ludzie z „Miastoprojektu” go kochali. Znacie dowcip: „– A kto tam tak strasznie wrzeszczy? – To dyrektor, rozmawia z Warszawą. – A nie może przez telefon?” To o nim. Dwóch jego pracowników zaklinało się, że widziało tę sytuację na własne oczy. Gabinet zawsze miał surowy: deska kreślarska i prosty stół. Kiedy wnętrzarze chcieli mu go urządzić, powiedział, że to pokój architekta, a nie dyrektora. Trzymał w nim prosty, blaszany kubek, pamiątkę z oflagu. I tylko ten kubek zabrał z niego 2 sierpnia 1968 roku, kiedy dwóch smutnych panów przyniosło mu wypowiedzenie. Nazbierało się przeciw niemu dużo złej krwi, postawiono mu krzywdzące i niesłuszne zarzuty. Ponoć nawet ktoś podrzucił mu „bibułę” do biurka. Ptaszycki dostał przeniesienie do Krakowskiego Zjednoczenia Budownictwa, ale właściwie nie miał tam co robić. Zaczął rysować i pisać opowiadania o Nowej Hucie. Wszystkie zaginęły. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Zmarł 5 kwietnia 1980 roku. 25 lat później układ urbanistyczny Nowej Huty, którą wymyślił, wpisano do rejestru zabytków Krakowa. Pochowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.