Run Times

Transkrypt

Run Times
LISTOPAD 2014
Nr 1/2014 (1)
ZZZUXQWLPHVSO
MAGAZYN DLA BIEGACZY
Egzemplarz
EH]SÜDWQ\
TRENING - 3h
Break on THREE
to the other side
ULTRA
Spasiona relacja
]&KXGHJR:DZU]\ĆFD
WYWIAD
GEM, SET, MEZO
WSTĘP DO TRIATHLONU
STOPA REDAKTORA
Czas na „RUN TIMES”
W Państwa rękach znajduje się pierwszy, startowy numer nowego
czasopisma dla biegaczy RUN TIMES. Mam nadzieję, że spotka się
z dużą życzliwością i zainteresuje Państwa na tyle, że stanie się stałym,
comiesięcznym towarzyszem w przygodzie z bieganiem.
Wraz z całym zespołem tworzymy magazyn, w którym praktyczne porady na temat biegania, będą przeplatać się z refleksyjnym,
często dowcipnym spojrzeniem naszych felietonistów. Przedstawimy różne opcje, drogi i ścieżki, które pomogą dojść zarówno
do świetnych wyników jak i zwykłej codziennej satysfakcji z biegania. Tak też dobrałem współpracowników – osoby z dużą
wiedzą i doświadczeniem, ale także biegaczy amatorów, pasjonatów, dla których bieganie to coś wiecej niż hobby, to sposób
na życie. Zależy mi na wiedzy merytorycznej, ale też na luzie i dowcipie. Bieganie to nie tylko spinanie się na życiówki, to
także luzowanie w życiu i w rzyci.
W debiucie, na kilkudziesięciu stronach prezentujemy zarys tego co będzie można znaleźć u nas w kolejnych numerach. Od
stycznia już na „pełnowymiarowym dystansie” – 100 stronach. Każda następna odsłona magazynu RUN TIMES gwarantuje
sporo emocji, ciekawych artykułów i konkursów. Że o nagrodach nie wspomnę.
Jesteśmy otwarci na Państwa uwagi i sugestie dotyczące naszych artykułów i felietonów, a przede wszystkich liczymy na
propozycje tematów, które powinniśmy poruszyć. Bardzo zależy nam na zdobyciu Państwa serc i dusz. Nie wymagamy przy
tym podpisywania cyrografów na byczej skórze. Wystarczy nam zamówienie prenumeraty.
Wielokrotnie słyszałem opinię, że „wszystko już o bieganiu napisano i powiedziano”. To teza, z którą się fundamentalnie
nie zgadzam. Obecna wiedza o metodyce treningu, zdolności adaptacyjnej organizmu, regeneracji, odżywianiu, motywacji,
sprzęcie, jest na etapie... nazwałbym go „u zarania chaosu”. Dla wielu ten pogląd może być kontrowersyjny, bo przecież
mamy XXI wiek, no i „o bieganiu już wszystko wiadomo, nic się już nie da wymyślić”. Nie dosyć, że się da to nawet trzeba...
foto: okładka - FotoMaraton.pl / archiwum prywatne - Sławek Roszyk
Niemniej jednak, nawet jeśli wziąć pod rozwagę opinię, że „o bieganiu już wszystko napisano”, to na pewno nie wszystko
jeszcze przeczytano. Dlatego w imieniu wszystkich tworzących miesięcznik RUN TIMES – zapraszam!
Do przeczytania się z Państwem!
Sławek Roszyk
MAGAZYN DLA BIEGACZY
Grafi ka i skład
Rafał Kajewski
Sławomir Roszyk
Redaktor naczelny
[email protected]
Wydawca
Oficyna Wydawnicza
„RUNTIDOTUM” Poznań
Redakcja: [email protected]
Reklama: [email protected]
Redakcja i współpracownicy
Michał Bajorek, Paweł Bondaruk,
Chandelier, Robert Cichocki, Artur Dębicki,
Agata Dziubałka, Agnieszka Kaniewska,
Rafał Kowalczyk, Kuba Krause, Tomasz Lipiec,
Charles Wachira Maina, Sławomir Marszałek,
Marcin Nagórek, Ela Nagórska, Łukasz Panfi l,
Dominika Stelmach, Maciej Stelmach,
Quentino, yacool, Tibebu Woubet Yegezaw
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Prenumerata
[email protected]
Roczna prenumerata - 12 numerów:
Polska – 109 zł
Zagranica – 250 zł
Wpłaty na konto:
Oficyna Wydawnicza „RUNTIDOTUM”
22 2490 0005 0000 4500 3165 6805
Prenumerata online:
www.runtimes.pl
STOPKA REDAKCYJNA
3
SPIS TREŚCI
MAGAZYN DLA BIEGACZY
7
LISTOPAD 2014
Wywiad z MEZO
13
VADEMECUM BIEGACZA
14
MOTORÓWKA – Trening motoryki
1 6 Break on THREE to the other side
1 8 Złamana relacja - 3h
20 Nagórek łamie Mezo, Mezo łamie 3h
23 MARSZAŁEK kontra ACHILLES
24
Fazowanie Danielsa
26 ULTRA - Wprowadzenie
29 ULTRA – Relacja z Chudego Wawrzyńca
32 Gerappowy świat - Agnieszka Kaniewska
34 Jej punkt biegania - Ela Nagórska
36 Strefa biegnących myśli - Marcin Nagórek
37 Dom w biegu - Dominika Stelmach
38 Żony mąż - Maciej Stelmach
40 Spokojnie, ja tylko lecę w trupa - raFAUL
42 Rosomaczo - Artur Dębicki
43 Najważniejszy jest zawodnik - Łukasz Panfil
46 Ocochodziwbiegu - Tomasz Lipiec
48 z małej litery - robert cichocki
49 Czarno na białym - Agata Dziubałka
50 Charles The Runner - Charles Wachira Maina
51
Tibe’s Runstory - Tibebu Woubet Yegezaw
54 HIGH-PERFORMANCE
60 Percepcyjna pani domu - Chandelier
6 1 Tabula ani raza - Quentino
62 SPISZ TREŚCI - 42 pytania i 195 niedopowiedzeń
64 TRIATHLON
67 POSZUKIWANY, POSZUKIWANA
4
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
5
BLANK
6
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
GEM, SET, MEZO
WYWIAD
Wywiad
z Jackiem „Mezo”
Mejerem
Z Mezo umówiłem się w najlepszym z możliwych miejsc na
rejestrowaną rozmowę – w kawiarni Sowa. Nie w Warszawie,
a w Suchym Lesie pod Poznaniem. Niestety, wszystkie stoliki
zajęte, tak więc musiałem nagrywać sam, bez pomocy kelnerów,
w restauracji obok.
foto: Bartek Czerniachowski
Początki, czyli maraton co 9 lat
Od kiedy biegasz i dlaczego tak
krótko?
Biegam od zawsze, czyli dość długo
(śmiech). Od dzieciństwa miałem
duszę sportowca. Przez 8 lat trenowałem piłkę nożną. Pamiętam, że na
zimowych obozach zawsze byłem jednym z najlepszych śnieżnych śmigaczy. Bieganie jest dla mnie naturalne.
Teraz biegam po scenie. Muzyka,
sport, motywacja – to jest hasło
z jakim idę przez życie. W wieku
19 lat przebiegłem swój pierwszy
maraton. Na zupełnym partyzancie. Praktycznie bez przygotowania.
W przeddzień maratonu miałem swoją
pierwszą audycje radiową w życiu.
Skończyliśmy o północy i poszliśmy z kolegami to opić. O drugiej
w nocy przypomniałem sobie, że o 10
rano mam maraton. I to był koniec
nawadniania.
Wspominam ten pierwszy maraton
jako przygodę dość dramatyczną.
Biegłem wtedy w halówkach i w bawełnianej koszulce, która obtarła mi
sutki do krwi. W ogóle popełniłem
wtedy wszystkie możliwe błędy
z Katalogu Partyzanta Biegowego.
Pierwsza godzina to była radosna, ale ostra jazda bez trzymanki,
a potem zdechło i konało już do
końca. Ostatnie kilometry to katorga. Doczłapałem w czasie 3:54.
Stwierdziłem, że jestem jeszcze za
młody na maraton. Tym bardziej, że
podczas maratonu miałem kłopoty
ze znalezieniem... rówieśników. Ja,
19-latek, a obok mnie prawie sami
40-sto – 50-cio latkowie. Maraton
odłożyłem sobie na mniej dostępną
półkę. (Sprawdziłem – podczas tego
maratonu tylko 13 osób było młodszych
od Mezo, pozostałe, blisko... 1000
– starszych).
W takim razie co pobiegłeś po tym
szaleńczym debiucie?
Nic. O maratonie przypomniałem sobie 9 lat później, w 2011.
Wymyśliłem sobie, że nakręcę
teledysk z maratonem w tle. I to był
impuls do tego startu. Napisałem piosenkę. Poćwiczyłem jakieś 3 miesiące,
czyli też niewiele. Ale już wiedziałem,
że trzeba ubrać się jak biegacz, a nie
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
jak człowiek. Niestety, ponownie
popełniłem „błąd nocy przedślubnej”.
Dzień wcześniej miałem koncert
w Krakowie. O 19, a o 22 wsiadłem
w pociąg, aby nad ranem wylądować
na dworcu w Poznaniu. Parę godzin
przed startem. Czyli znowu byłem
wczorajszy.
Sam bieg był już bardziej przyjemny
niż debiut. Zacząłem wolniej, a i tak
poprawiłem życiówkę o 6 minut.
Piękny progres – 360 sekund w 9 lat
(śmiech). Wynik na mecie 3:48. Od
tamtego czasu zacząłem biegać dość
regularnie. Wciąż za mało, ale jednak
regularnie. I to już było bardziej
świadome bieganie. W 2013 udało mi
się całkiem systematycznie pobiegać
w sezonie zimowym. Efekty przyszły
wiosną tego roku – 3:23 w Warszawie
i połówka w 1:29.
A na dychę ile masz?
40:23.
So close...
No tak, byłoby przyjemnie mieć 3
z przodu na dyszkę, ale i tak jestem
zadowolony, bo nie biegałem wtedy
pod ten dystans, więc rezerwę ciągle
mam.
Żarówki ledowe, lampy
medalowe
Czy udało ci się przekonać kogoś
bliskiego do biegania?
Tak. Największy sukces to moja żona,
która biega od półtora roku. Mój
sukces, że udało się ją namówić i jej
sukces, że dała się namówić. Tym
bardziej, że zawsze unikała sportu.
Między innymi notoryczne zwolnienia
z wf-u, czyli klasyka. Wtedy myślałem
tak – świetna dziewczyna... szkoda, że
razem nie pobiegamy. Ale udało się
ją wkręcić i teraz jest super: bieganie,
siłownia, fitness.
Jak udało ci się ją przekonać?
Sposobem. Mój sposób był kilkuetapowy. Najpierw kupiłem żonie strój
do biegania. Która kobieta, choćby
z ciekawości, nie przymierzy nowych
ciuchów... A potem to już efekt domina. Skoro przymierzyła, to musi się
7
GEM, SET, MEZO
WYWIAD
GDZIEŚ pokazać. Przedpokój to za
mało na taki pokaz... Potem ostatecznie dołożyłem do pieca – powiedziałem, że gdy wystartuje w zawodach
i dobiegnie do mety, to... dostanie
medal. Była moja. Zaczęliśmy od marszobiegu, a skończyliśmy na maratonie
w Barcelonie.
W domu mamy lampy obwieszone
medalami.
Żarówki ledowe, lampy medalowe.
Dokładnie. Bardzo je lubimy.
Skąd czerpiesz wiedzę na temat
biegania?
Głównie z netu. Choć pierwszy
sensowny zakup to książka Jacka
Danielsa. Już na starcie spodobał
mi się ten fajny zbieg okoliczności
dotyczący imienia i nazwiska trenera
z „ojcem chrzestnym” dobrego trunku.
Jakie masz największe biegowe
marzenie?
Bez dwóch zdań – złamać trójkę
w maratonie. Wiem, że to nic oryginalnego wśród amatorów biegania,
ale ja mam dylemat, bo wiem, że aby
to osiągnąć trzeba się już dość ostro
przyłożyć do treningu. Kłopot polega
na tym, że nie zawsze jestem w stanie ogarnąć to czasowo. Koncerty,
wyjazdy, życie. Myślałem o wiosennym maratonie. Potrzebuję potężnej
motywacji.
Mam pewną propozycję. Przed
Tobą pół roku przygotowań. „RUN
TIMES” skontaktuje cię z dobrym
8
trenerem, który pomoże Ci przygotować się do przyszłorocznego startu.
Co więcej, możemy relacjonować
Twoje treningi w comiesięcznych
cyklach. Co Ty na to?
Wchodzę w to!
Świetnie. Ale zdajesz sobie sprawę
z tego, że przeskok z 3:23 na 2:59, to
najczęściej skok na bungee bez liny?
Wiem, że to nie będzie łatwe, ale chcę
podjąć wyzwanie. Bardzo liczę na
dodatkową mocną motywację wynikającą z relacjonowania moich treningów
na łamach magazynu RUN TIMES.
Z wyzwaniami u mnie to różnie
bywa... Niekiedy podczas zawodów,
inni amatorscy biegacze specjalnie
spinają się „na pokonanie Mezo”. Nie
ukrywam, że zawsze mnie to trochę
irytuje.
Big Chabowski
Oglądałeś maraton na ME
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
w Zurychu?
Oczywiście. Ciekawe wrażenia. Od
początku zastanawiałem się nad szarżą
Chabowskiego. To mi przypominało
ucieczki z wyścigów kolarskich.
Tyle tylko, że w kolarstwie czasami
takie ucieczki nie są kasowane. Tu
nie było żadnej szansy na powodzenie. Z drugiej strony, Marcin zrobił
show i dzięki niemu emocji było więcej niż standardowo w takiej relacji...
No tak, nie oszukujmy się, maraton
to nie jest idealna dyscyplina do
transmisji telewizyjnej. Szaleńczy bieg
Chabowskiego nakręcił takie emocje, że aż trudno było oderwać się od
telewizora.
Jak odbierasz wielki sukces Yareda
Shegumo?
Cieszę się, że mamy takiego zawodnika, który potrafi zdobyć medal na
tak ważnej imprezie. Poza tym podoba
mi się cała jego historia, niełatwa,
foto: selfie
Czy trenujesz według jakiś gotowych
planów?
Nigdy nie biegałem według konkretnej rozpiski. Starałem się moje
bieganie trzymać w jakiś racjonalnych
ryzach. Jeśli robiłem 3 treningi w tygodniu, to dbałem o to, aby jeden bieg
był dłuższym wybieganiem – jakieś
20 parę kilometrów luźnym tempem.
Drugi trening to godzinny bieg, ale
nieco żwawszym krokiem. No i ostatnie bieganie, zmienne tempo, takie interwały, najczęściej robione na bieżni
mechanicznej. Nigdy, dla przykładu,
nie biegałem podbiegów.
GEM, SET, MEZO
WYWIAD
ale taka... romantyczna. Przyjazd do
Polski, treningi, kłopoty finansowe,
potem pobyt w Anglii, ponowny
powrót nad Wisłę i taki piękny sukces.
Choć szczerze mówiąc myślałem,
że medal zdobędzie nasz faworyt,
Henryk Szost i do tego złoty.
Czy zauważasz różnicę pomiędzy
Twoją kondycją na scenie z czasów
przed erą biegania a teraz?
Szczerze? Nie.
(śmiech!) Niezła reklama biegania...
Sport, tak czy owak zawsze będzie
w moim życiu obecny. Lubię się ruszać
i daje mi to fajnego kopa do pracy
i w ogóle wszelkiej aktywności.
No dobra, Polak był drugi, a kto
wygrał...?
(śmiech!)
Gem, set, Mezo... Ostatnio chyba
więcej biegasz po korcie niż po lesie?
Zdecydowanie tak! Tenis jest obok
biegania, moją ulubioną formą rozładowania energii, ale także polem
rywalizacji. Od kilku lat uczestniczę w takich ciekawych turniejach,
w których udział biorą pasjonaci tenisa
z branży artystycznej. Do tej pory
zawsze dochodziłem co najwyżej do
półfinału. Ale w tym roku się przełamałem i mam na koncie wygrane
trzy turnieje. Cieszą mnie zwłaszcza
zwycięstwa nad odwiecznym rywalem,
Marcinem Dańcem. Szkoda, że w polskim tenisie nie ma takiego boomu jak
w amatorskim bieganiu.
To mi przypomina jedne z Igrzysk
Olimpijskich. Cały dzień trąbili
w mediach o srebrnym medalu Otylii
Jędrzejczak. Od rana do wieczora –
Otylia! Medal! Srebro! W pewnym
momencie, zapytałem sam siebie –
K...wa! A kto wygrał...
Tak działają media (śmiech)!
Triathlon a sprawa polska
foto: FotoMaraton.pl, spokofoto.com
Miewasz konfl ikty interesów pomiędzy bieganiem a muzyką?
Czasami i tylko czasowe. Ale tragedii
nie ma. Muzyka to moja pasja i zawód,
a bieganie to tylko pasja.
W ostatnich latach pojawiła się
spora grupa tzw. celebrytów, którzy
zaczęli się ruszać nie tylko na scenie
i rautach, ale także na maratońskich trasach, górskich szlakach
i akwenach pływackiego triathlonu.
Wielokrotnie spotykałem się ze złośliwymi komentarzami, że to kolejna
odsłona lansu. Jak Ty to odbierasz?
A czy to ważne jaka jest motywacja? Ważne, że ludzie się ruszają.
Jestem bardzo zbudowany tym, jak
w ostatnich latach ruszyło amatorskie
bieganie. Te tysiące ludzi na trasach
wszystkich imprez, ale przede wszystkim w parkach, lasach, nad jeziorami...
To samo z rowerzystami. Polacy
masowo ruszyli z kanap.
Skąd pomysł, aby zadebiutować
w triathlonie?
Byłem bardzo głodny sportu, bo miałem 8 miesięczną przerwę z powodu
kontuzji kostki...
...i dlatego triathlon?! Mogłeś się od
razu na K2 wybrać...
(śmiech!) A takim bardziej prozaicznym powodem było to, że ten
triathlon odbywał się w Poznaniu.
Stwierdziłem, że będę miał blisko
z mety do domu... Wiedziałem, że
z bieganiem sobie poradzę. Rower
wydawał mi się błahy. Pływanie to
była moja pięta achillesowa.
Bieganie jest jednak bardziej
dostępne. Nie każdy ma kort pod
domem, no i w wielu głowach ciągle
pokutują mity, że tenis to sport
...chyba płetwa...
Dokładnie tak. Zresztą nie jestem
wyjątkiem. Większość Polaków mniej
pływa, raczej utrzymuje się na wodzie.
W sumie przygotowywałem się do
tych zawodów około pół roku. Po
drodze zaliczyłem ćwiartkę i wtedy
byłem w najlepszej formie. A potem
było sporo koncertów czyli głównie
trenowałem logistykę i alkoholikę.
Forma mi spadła, ale nie morale.
Uważam, że jeśli bawisz się w TRI, to
na inne sporty czasu ani miejsca już
nie ma. Jednak mój osobisty triathlon
to: bieganie, tenis i siłownia. To lubię
najbardziej.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
9
GEM, SET, MEZO
elitarny, drogi.
Bieganie nie jest kosztowne, ale
można na nie wydać mnóstwo pieniędzy. Buty do lasu, na asfalt, w góry, na
mokre, na suche... Naprawdę drogi to
jest triathlon. Rozpoczynając przygodę z TRI postanowiłem, że nie będę
przepłacał. Dlatego kupiłem sobie tani
rower za 2 tysiące.
Wszystkie moje rowery w całym
życiu nie kosztowały razem 2 tysięcy.
Wliczając w to pierwszy rowerek na
którym uczyłem się jeździć, a także
rower stacjonarny...
(śmiech!) Wiesz, ale ludzie inwestują
w jakieś kosmiczne technologie, a są
i tacy, którzy zaczynają swoją przygodę z triathlonem od kredytu na
sprzęt.
Zdarza ci się odmówić?
Tak. Dostaję telefon jednego dnia,
abym jutro zagrał gdzieś tam bez żadnego przygotowania, bez logistyki, bez
sensu... Wiesz, ja nie jestem tak dobry
jak Janko Muzykant, który zagra
zawsze i wszędzie, nawet na drzwiach
od stodoły.
Czego słuchasz, gdy nikt nie słucha?
Mam swoich faworytów, ale to jest
zmienne. Klasyka rapu i hip-hopu
cały czas jest mi bliska, ale lubię też
posłuchać np. Mietka Szcześniaka,
którego bardzo cenię. Jest też Alicia
Keys, a obok niej... Maleńczuk.
Mezo, to chyba Twój najdłuższy
wywiad w życiu. Maraton.
Zdecydowanie. Gdyby nas kobiety
nie wzywały telefonami i smsami, to
starczyłoby na dwa wywiady.
Wielkie dzięki. Życzę powodzenia
i... wraz z naszymi Czytelnikami
będę śledził Twoje boje z najbardziej
bezwzględną z biegowych cyfr...
z trójką...
Z Jackiem „Mezo” Mejerem rozmawiał
Sławek Roszyk
foto: Andrzej Jenek
Opowiedz mi o Twoim bieganiu
w Drużynie Szpiku.
Traktuję to jako gest w dobrej sprawie.
Drużyna Szpiku to świetna inicjatywa i mogę śmiało powiedzieć, że
część mojego życia. Często spotykam
się z chorymi dziećmi w szpitalu
i powiem ci, że niejeden raz są to
bolesne chwile. Wiesz, jednego dnia
odwiedzasz ciężko chorą dziewczynkę
w szpitalu, a potem dowiadujesz się,
że właśnie odeszła... Wielokrotnie
jestem w kontakcie z rodzicami tych
dzieci, bo same są zbyt małe, by ten
kontakt był w pełni świadomy. To są
spotkania, które z jednej strony budują,
a z drugiej skłaniają do refleksji nad
życiem. W Drużynie Szpiku udziela
się naprawdę tak wiele osób, że serce
rośnie. Cieszę się, że jestem częścią tej
społeczności. Zdarza się, że czasami
nie mam porządnie upranej koszulki
Drużyny, ale jak trzeba zawsze
zakładam ją bez problemu. Zresztą to
nie jedyna działalność charytatywna,
w której się udzielam. Niejednokrotnie
są to jednorazowe akcje, które
wspieram.
WYWIAD
10
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
GEM, SET, MEZO
WYWIAD
DOGRYWKA
czyli cięta riposta cenzora
To będzie Twój pierwszy wywiad, w którym nikt nie zapyta
Cię o „zdradę etosu hip-hopu”...
Szczęśliwy?...
Bardzo! (śmiech!) A tak serio, to mnie
to nie rusza już jakieś 10 lat. Mezo
to znaczy coś pomiędzy. Pomiędzy
hip-hopem a popem. Mieszam te style,
bo to mi pasuje. Mam 32 lata i ani
odrobiny etosu hiphopowego w sobie.
Robię piosenki, które są formą
melorecytacji.
Po to trenujesz bieganie, żeby potem
uciekać podczas wywiadu? (Mezo
kiedyś zrezygnował z odpowiedzi na
pytania natrętnego gościa, zbiegając
w pośpiechu po schodach – za co
mocno mu się dostało).
Gostek był totalnie nieprzygotowany.
Na starcie pomylił Owala ze mną.
Bełkotał tak nieskładnie, że wyglądało to nie tylko niepoważnie, ale też
na zwykłą prowokację.
A może...
mezorecytacji?
(śmiech!) Dobre! Tylko,
żeby mi się znowu
za to nie oberwało...
(śmiech silnia!) Wiesz,
dla niektórych raper
nawet w tenisa pograć
nie może, a i bieganie mu
nie przystoi. Co najwyżej może pobiegać na
dzielni od bramy
do bramy...
Pytania, których nie przepuściła
cenzura osobista, poprawność
polityczna i potyliczna, czyli to
wszystko co nie mogło ukazać się
w druku...
Dlaczego zgodziłeś się na występ
w kampanii Marka Borowskiego?
W ogóle nie ma z tym problemu.
Marek Borowski miał fajny program,
z którym się utożsamiałem, więc nie
bolało mnie tak, jak... innych.
Często zarzuca Ci się komercję?
Wiesz co jest najśmieszniejsze? Osoby,
które oskarżają mnie o skomercjalizowanie, same stworzyły biznes, który
pod przykrywką „niezależności i antykomercji” kręci się od lat w najlepsze.
Życie pokazuje, że najlepiej sprzedaje
się „niekomercyjność”... Ironia losu,
ale ja mam czyste sumienie
– robię to co lubię i czuję.
Zero fałszu. Peace.
foto: Andrzej Jenek
Mezo, dziękuję za wywiad, cieszę się
też, że po tej serii pytań wyglądasz
rześko i zdrowo. Gotowy na kolejne,
także biegowe, wyzwania.
Dziękuję i liczę na wsparcie czytelników magazynu „RUN TIMES”.
Żarty się skończyły, teraz czas na
treningi. Marcin Nagórek już rozpisał
wstępny plan dla Mezo. Szukajcie go na
stronach 20-22.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
11
TRENING
12
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
VADEMECUM BIEGACZA
TRENING
VADEMECUM BIEGACZA
czyli biegowe „o co kumam”
Bieganie to czynność tak prosta i naturalna, że aż się prosi o
skomplikowanie. I tak to bardzo często wygląda wśród początkujących biegaczy. Jest to zarówno wynik niewiedzy jak i zbyt
dużych ambicji, często wyrastających poza realne możliwości.
Sam zaczynałem swoje truchtanie bez głowy, bez płuc i bez
nóg, ale za to z firmowymi butami na stopach...
W bieganiu takich „jeźdźców bez głowy” jest więcej. Ścieżki
biegowe usłane są tabunami nowicjuszy śmigającymi z odbezpieczonymi granatami w nogach.
W myśl zasady, że dobry poradnik nie jest zły, specjalnie dla
naszych czytelników przygotowaliśmy roczny cykl biegowych
porad. Praktycznych porad. Teoria ma u nas słony smak potu
wyciśniętego podczas realnych biegowych zmagań.
Autorem naszego Vademecum jest Marcin Nagórek, trener
mający wieloletnie doświadczenie w doradzaniu biegowym
nowalijkom. Marcin to bardzo utalentowany i otwarty człowiek. Gdyby jeszcze biegał tak dobrze jak pisze o bieganiu, to
ostatnio w Zurychu na ME w maratonie mielibyśmy dwóch
Polaków na podium. A tak... tak cieszmy się, że ma więcej
czasu na profesjonalne pisanie.
Poniżej przedstawiamy tematy pierwszych 12 odcinków.
1. PRZEDBIEGI, czyli zanim zrobisz
pierwszy krok.
7. PIERWSZE ZAWODY – przygotowania do
pierwszego startu.
2. SPRZĘT BIEGACZA– w co się ubrać, jak się
rozebrać.
8. PROGRES – jak nie dać się pokonać przez
własne życiówki.
3. RUSZAMY, czyli koniec wymówek.
9. KONTUZJE – unikać, zapobiegać, biegać.
4. BIEGANIE bez biegania – ćwiczenia
uzupełniające/wzmacniające.
10. BIEGOWE ABC W PIGUŁCE – najczęściej
zadawane pytania.
5. ŚRODKI TRENINGOWE – arsenał
biegowych możliwości.
11. PIĄTKI, DZIESIĄTKI – plany i strategie na
krótsze dystanse.
6. ODŻYWIANIE, NAWADNIANIE – nie samym
chlebem.
12. POŁÓWKA I CALÓWKA – czyli jak
wypłynąć na ocean i się nie utopić.
Bardzo liczymy na wszelkie sugestie i uwagi naszych czytelników co do tematów, które powinniśmy podjąć. Czekamy na
pytania, na które chętnie odpowie nasz ekspert.
Na koniec pierwszego cyklu VADEMECUM BIEGACZA, planujemy wydanie wszystkich odcinków w postaci broszury,
którą potem dołączymy do jednego z kolejnych numerów
RUN TIMES.
Jesteś początkujący? Masz to samo co kiedyś Usain Bolt i Haile
Gebrselassie. Każdy kiedyś zaczynał.
Zacznij z nami! Czas na RUN TIMES
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Sławek Roszyk
13
MOTORÓWKA
TRENING
Motoryka - wprowadzenie
Czym jest motoryka, co kryje w swoim pojęciu, może warto
poświęcić jej więcej niż chwilę, a nawet całe lata?
T
o zagadnienie, do którego zamierzam przyłożyć się w cyklu artykułów poświęconych motoryce
ludzkiego ciała, gdzie będę zastanawiał się nad tym czy podczas ruchu
lewej nodze towarzyszy prawa ręka,
a prawej lewa. A może odwrotnie?
Czym jest motoryka, co kryje
w swoim pojęciu, może warto poświęcić jej więcej niż chwilę, a nawet
całe lata? O tym właśnie będę pisał
i pokazywał dlaczego tak banalny
temat sprawia tyle kłopotów i jest źródłem silnych emocji, a także inspiracji.
Postaram się zaprezentować i opisać
niektóre ćwiczenia spośród wielu
istniejących, zaadaptowanych do konkretnych potrzeb, ale też samodzielnie opracowanych na bazie kilku lat
obserwacji siebie i innych. Prezentacje
w postaci obrazków stanowić będą
następujący po sobie łańcuch zdarzeń
z sekwencją charakterystyczną dla
danego ćwiczenia. Wizualizacja i opis
każdej z sekwencji pomogą ci zorientować się w zagadnieniu i natychmiastowym sprawdzeniu na sobie samym,
jak przede wszystkim poczuć motorykę, by potem o niej pomyśleć.
Struktura naszego ciała jest nam
wspólna, czy zatem powinniśmy
traktować sposób w jaki poruszamy
się jako indywidualną kwestię każdego z nas z osobna? A może istnieje
pewien wzór ruchu specyficzny dla
naszego gatunku?
Motoryka to zdolność do wykonania
ruchu. Zdolność tę człowiek kształtuje od samego początku odkrywając
i ucząc się korzystania z potencjalnych możliwości ciała oraz ograniczeń zewnętrznych jakie stawiają
nam prawa fizyki. To więc nauka
o ruchu. Motoryka kształtuje się
przez całe nasze życie. Mamy wpływ
zarówno na to, by ją polepszyć jak
i pogorszyć. Nasze mięśnie i układ
14
nerwowy szybko zanikają, gdy tylko
dłużej pozostajemy bez ruchu bądź
przestajemy podlegać powszechnemu ciążeniu. Doświadczamy więc
ciągłego procesu. Motorykę możemy
kształtować świadomie poprzez pracę
nad siłą, szybkością i wytrzymałością.
Są to więc cechy motoryki, dzięki
którym ruch rozpatrywać będziemy
w znaczeniu ilościowym. Nie sposób
jednak w pełni ująć motoryki bez
aspektu jakościowego, czyli cech
wpływających na ekonomikę ruchu,
nadających motoryce wymiar techniczny. Technika ruchu, to nic innego
jak sztuka jego wykonania dzięki
specyficznej koordynacji mięśniowej
i gibkości, czyli zdolności do wykonywania dużej amplitudy ruchu.
Motorykę kształtować możemy także
nieświadomie, gdyż silnie zależy
ona od stanu emocjonalnego, warunków społecznych i kulturowych.
Powszechnie występujący w społeczeństwach zachodnich stres upośledza ruch i czucie ciała prowadząc do
napięć, które odkładają się w mięśniach. Poprawianie sobie nastroju
popularnym wyjściem na pobieganie
dla odstresowania, wydaje się w takim
świetle pomysłem wręcz tragikomicznym. Życie i funkcjonowanie w kulturze, w której działanie pod presją,
bycie zwartym i gotowym jest wartością, a bezczynność źródłem wyrzutów
sumienia – nie sprzyja motoryce.
Można spierać się, czy bieganie jest
sportem technicznym, bo w końcu
większość z nas jest w stanie choćby
przez chwilę doświadczyć biegu bez
większych problemów. Pojęcie biegania, jako najprostszej formy ruchu,
funkcjonuje w zapisach regulaminów
zawodów biegowych i w naszych umysłach. To bardzo popularne stwierdzenie, nie tylko w środowisku biegowym.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Tekst:
yacool
Problem pojawia się jednak wtedy, gdy
od stwierdzenia przechodzimy do
praktyki, gdy próbujemy zrobić skip,
przekroczyć lekkoatletyczny płotek,
czy nie daj boże wykonać wieloskok.
Okazuje się, że popularne wśród wyczynowców ćwiczenia są raczej nie dla
nas. Tak samo nie dla nas jest szybkie
bieganie, a poszaleć możemy sobie co
najwyżej na rowerze. Dlaczego wobec
tego, to jazda rowerem nie jest nazywana najprostszą formą ruchu?
Powodów i ograniczeń, przez które
nie możemy poszaleć w biegu jest
dużo. Jednym z nich jest nasza
motoryka. Ocena własnych zdolności ruchowych w sposób pośredni
możliwa jest dzięki różnym ćwiczeniom i układom przypominającym
mniej lub bardziej sekwencje ruchu
biegowego. Przeanalizowanie swojego
ruchu i skuteczne wpłynięcie na poprawę jego struktury biomechanicznej
w samym biegu jest niezwykle trudne
albo wręcz niemożliwe. Stąd też moja
propozycja na rozwój i doskonalenie
motoryki, dzięki etapowemu rozwojowi czucia ciała. Od najprostszych
form w ćwiczeniach statycznych, poprzez marsze z wplatanymi układami
koordynacyjnymi, po rytm ćwiczeń
w truchcie, siłę biegową i wreszcie
przejdziemy do biegu.
Część I statyka
Ćwiczenia statyczne stanowią najprostszy etap pracy nad poprawą motoryki ciała. Przekonasz się jednak już
na wstępie, że wcale łatwo nie będzie.
Do rozpoczęcia potrzebujesz przysłowiowego kawałka podłogi. Pomocne
może okazać się lustro, a najlepiej
wykonywać zadane sekwencje stojąc
za osobą prezentującą ćwiczenie we
właściwym rytmie.
Ćwiczenie 1 polega na unoszeniu
kolan i wymachach ramion w tył.
Sekwencja tego układu pokazana jest
na serii sześciu poniższych rysunków.
MOTORÓWKA
TRENING
Rozpocznij od uniesienia
lewego kolana jak do skipu A
i wymachu lewego łokcia w tył
(prawa ręka sama o siebie
zadba). Ruch oznacz w myśli
lub na głos jako „raz”.
Podczas tego ruchu mniejsze
znaczenie ma wysokość, na
którą uniesiesz kolano. O wiele
ważniejsze będzie wyczucie początku wzniosu kolana i początku wymachu łokcia, a także wyczucie końca wzniosu
kolana i końca wymachu łokcia. Oba początki powinny
nastąpić jednocześnie i oba końce powinny nastąpić także
jednocześnie, co stanowić będzie graficzny obraz rytmu dla
tego ćwiczenia.
1
Opuść lewe kolano, zrób wymach prawym łokciem w tył
i oznacz ruch jako „dwa”. Tym
razem lewa ręka sama o siebie
zadba.
2
Zrób wymach lewym łokciem
w tył i oznacz ruch jako „trzy”.
Zwróć uwagę na to, żeby nie
dreptać nogami w miejscu.
Podczas ruchu „dwa” i „trzy”
nogi nie unoszą się.
Zrób wymach prawym łokciem
w tył i oznacz ruch jako „trzy”.
Po sekwencji pokazanej na
rysunku nr 6 następuje koniec
cyklu, przejście do rysunku
nr 1 i zapętlenie ćwiczenia.
6
Jeden cykl czyli przejście przez wszystkie sześć rysunków
powinien zająć od 3 do 4 sekund. Takie tempo pozwala na
zachowanie komfortu wykonania, a z drugiej strony nie
pozwala na zaśnięcie przed lustrem. Warto oznaczać każdy
ruch, co pomaga w wykonywaniu ćwiczenia. Sekwencja
„raz”, „dwa”, „trzy”, „raz”, „dwa”, „trzy” posiada swoje dwa
akcenty, które przypadają na ruch oznaczony jako „raz”.
Akcenty te oznaczają większe zaangażowanie mięśniowe
i lekkie przyspieszenie ruchu. Na „dwa” i „trzy” przypada
rozluźnienie i wyciszenie ruchu.
Poniższy przykład obrazuje brak czucia ciała i zaburzenia
koordynacji u osoby na pierwszym planie. Podczas wykonywania pierwszego ćwiczenia osoba ta wypada z zadanej
sekwencji ruchowej, łącząc w przypadkowy sposób chwilowo współpracujące kończyny.
Używając terminologii hipicznej pracuje raz w parach kończyn przeciwstawnych po boku innym razem po przekątnej.
Ruch taki charakteryzuje się brakiem rytmu, czyli wyczucia
początku i końca ruchu oraz brakiem faz rozluźnienia. Nie
ma w nim akcentów, ani wyciszeń. Praca zazwyczaj jest
siłowa, z niekontrolowanym zakresem. Kontrola wzrokowa
własnych poczynań nie kompensuje braku czucia ciała.
3
foto: Aga Dziubałka
4
Unieś prawe kolano i zrób wymach prawym łokciem w tył.
Oznacz ten ruch jako „raz”.
Sekwencja z rysunku 4 jest
lustrzanym odbiciem sekwencji
z rysunku 1. Nadaj ruchowi
prawej nogi i prawego łokcia
rytm wyczuwając ich początek
i koniec.
7
8
9
10
Opuść prawe kolano, zrób
wymach lewym łokciem w tył
i oznacz ruch jako „dwa”.
5
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
15
Break on THREE to the other side
Za rogiem czyha 3h
O
sobiście słabo wierzę w magię
liczb, a tym bardziej cyfr.
Niemniej jednak są takie
dziwne konfiguracje, wokół których
tworzą się mniejsze lub większe
miejsca cyferkowego kultu. Takie
luCyferki.
Zaprezentujemy relacje osób,
które swój ambitny cel osiągnęły.
Spróbujemy pokazać też drugą, mniej
przyjemną stronę medalu... resz(t)kę,
czyli zwierzenia biegaczy, którym
zegarek zatrzymał się o sekundy za
późno.
Dla maratończyka amatora, biegowym
E=mc2 jest bez wątpienia formuła
2:59:59. Temat „łamania trójki” jest
tyle frapujący co irytujący. Dla
jednych jest to największe biegowe
marzenie, często nie do spełnienia. Są
też osoby, które nie widzą w tym nic
szczególnego oprócz fizjologicznego
wysiłku na poziomie 4’15”/km utrzymywanego przez 180 minut. Tylko
tyle i aż tyle.
Jakby na to nie patrzeć, co by w temacie nie mówić, na poziomie
amatorskim, „dwójka z przodu” ma
swoją moc. Nie sądzę aby jakikolwiek maratończyk chciał mieć na
pomniku wykute – 3:00:00. Niuanse
potrafią zakłócić nawet „wieczny
odpoczynek”...
Marian Woronin zapewne śpi spokojnie, ale spałby jeszcze lepiej gdyby z 10
sekund skrócić jego biegowe REM
o setną sekundy. Z drugiej strony,
zyskał jedną ważną rzecz, jednostkę
pomiaru czasu w sprincie – 1 woronin
= 10,00 s.
Ten dział będzie poświęcony w całości wszystkim aspektom biegania
mającym pomóc w łamaniu maratońskiej trójki. W następnych odcinkach
przedstawimy różne plany biegowe
ukierunkowane na trójkołamanie.
Wracając do zmoratonu, dróg do osiągnięcia sukcesu jest wiele, a niektóre
MOORALE
TRENING
nawet prowadzą do Rzymu (Maratona
di Roma). Jedni wydeptują ścieżki
Skarżyńskim, inni Danielsem, są też
i zwolennicy ordnungowego Greifa,
a znajdą się i tacy, którzy „pierwszy
raz wsiądą na rower i od razu trzymają
pion”.
Statystyka to taka nauka, która jak
wiadomo potrafi oszukać nawet
najbardziej czujny wariograf, niemniej
jednak zaczniemy właśnie od twardych dowodów liczbowych.
Postanowiliśmy sprawdzić jak to wyglądało w tym roku podczas polskich
maratonów. Przeanalizowaliśmy
wyniki z wszystkich maratonów
rozegranych w 2014 roku w Polsce,
posiadających atest. Interesowały nas
wyniki Polaków, którzy pobiegli poniżej 3 godzin netto.
Szczegółową analizę przedstawimy
w następnym numerze miesięcznika
„RUN TIMES”. Będzie dużo cyferek
i jeszcze więcej luCyferek. Ale najwięcej będzie emocji, bo bez nich całe to
trójkołamanie byłoby tylko bezduszną
manipulacją własną fizjologią.
Emocje mają różne oblicza, różne
odcienie. Zaczniemy z grubej rury.
Wydechowej.
Chciałbym przedstawić relację i odczucia faceta, który zdążył. Zdążył
przed zegarem. Od razu zaznaczam,
że nie jest to relacja egzaltowanego
miłośnika biegania, który zrobił
wszystko co prawidła rzemiosła biegowego mówią i „się sprawdziło”.
Relacja jest nietypowa, bo ten typ tak
ma.
W dalszej części tego działu przedstawiamy pierwszy odcinek cyklu
„Nagórek łamie Mezo, Mezo łamie 3h”.
Zaczynamy comiesięczną relację
z przygotowań Mezo do wiosennego
maratonu. Cel ma ambitny – złamać
3 godziny. Łatwo miał nie będzie...
nie dosyć, że bedzie walczył z zegarem, to jeszcze nie wierzy w niego
zarówno trener, jak redaktor naczelny
„RUN TIMES”. WIARA czyni cuda,
zwłaszcza w Poznaniu...
Sławek Roszyk
16
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
TRENING
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
17
TRENING 3h
TRENING
Złamana relacja
raFaul
iedy zaczyna ci kiełkować pomysł pokonania bariery trzech
godzin w maratonie – i oczywiście o ile nie jesteś kosmitą – to należy
założyć, że już co nieco potruchtałeś
po tym świecie i pewnie nawet masz
na koncie przebiegnięte kilka zawodów o dystansie równym 42,195 km.
A kiedy wreszcie dojdzie do momentu,
w którym mówisz „zrobię to”, wypada
uznać, że wiesz, na co się piszesz. Że
prawdopodobnie jesteś przygotowany,
rozsądny i rozumiesz, że początkowe
30 km tego biegu będzie klasyczną
maratońską nudą. Monotonią polegającą na ustawieniu wewnętrznego
tempomatu w okolicach 4:15 min/km
i regularnym pilnowaniu, czy aby nie
przekraczasz z jakiegoś powodu założonej prędkości. Liczni zwolennicy
takiego pokonywania klasycznych granic czasowych zwykli mawiać, że maraton to 30-32 km rozgrzewki i potem
wyścig na „dychę”. Potwierdzam.
Pewnego dnia i ja powiedziałem „zrobię to”, spakowałem starannie torbę...
ale omińmy ten nudny kawałek.
Jestem na etapie „ile fabryka dała” i od
dłuższego czasu nie zerkam już na
W tym momencie każda kaloria jest
ważna. Zdaje mi się, że jest na wagę
sekundy, której może zabraknąć do
wymarzonego czasu na mecie. Mój
wzrok jest zatem nieustannie utkwiony
w asfalt i przemyka mi przez głowę
myśl, że jeśli ktoś nie zabezpieczył
dobrze trasy, to gdzieś wpadnę, albo
się z czymś zderzę. Na nic nie zwracam swojej uwagi, nic innego się nie
liczy – po prostu biegnę tak szybko,
jak tylko jestem w stanie wykonywać
tę czynność nie mdlejąc. To ten bieg,
w którym ryzykujesz wszystko i grasz
w otwarte karty. Ja swoje odkryłem 10
km temu i teraz liczę na to, żeby okazały się wystarczająco dobre. Granica
jest wyjątkowo blisko. To końcówka
i jadę na oparach. Łapczywie chwytam ustami powietrze, którego zdaje
się być coraz mniej, a podbieg na
ostatnim odcinku sprawia, że nadmiar
dwutlenku węgla rozsadza mi płuca.
Mięśnie zalewa rzeka kwasu mlekowego, skronie pulsują, a stawy bolą
w taki sposób, którego jeszcze dotąd
nie poznałem. Ale nie zwalniam,
mam wręcz wrażenie, że jeszcze przyspieszam. Nie wiem jakie to tempo,
zegarek. Nigdzie zresztą nie zerkam,
zwyczajnie brakuje mi na to sił, które
wraz z pokonywanym dystansem
konsekwentnie wypływają ze mnie
tak, jak woda z dziurawego wiaderka.
bo przecież nie patrzę na zegarek, ale
doganiam zawodników biegnących do
tej pory przede mną, a nikt od dawna
mnie nie wyprzedzał. Mijam most,
wypadam na przedostatnią prostą
18
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
i dosłownie duszę się, wydając przy
każdym oddechu dziwne dźwięki –
swoiste błaganie o tlen. Jeszcze jeden
zakręt, meta majaczy w niewielkiej
oddali. Próbuję odczytać czerwone cyferki wyświetlane przez cyfrowy zegar,
ale nie jestem w stanie. Ciągle jestem
za daleko, choć już przecież tak blisko.
Zmuszam się do ostatniego, nadludzkiego wręcz wysiłku i zwiększam
maksymalnie prędkość zawieszając
wzrok na plecach kogoś finiszującego
tuż przede mną. Tak mijam bramę
oznaczającą koniec tych tortur.
Zatrzymuję się i zginam w pół.
Znajduję się w takiej pozycji przez
dłuższą chwilę, do momentu, kiedy
oddech wraca do normy. Potem
przechodzę tę całą „procedurę maratończyka na mecie” – gratulacje,
woda, medal, koc grzewczy. Podczas
zdejmowania chipa zdezorientowane i zszokowane nogi częstują
mnie zaskakującym skurczem łydek.
Naciągam pokracznie mięśnie i zawijam się w folię termiczną, którą ktoś
zarzucił mi na ramiona. Spoglądam
niepewnie na zegarek i widzę, że
został zatrzymany wskazując zestaw
cyferek, które powodują, że do oczu
napływają mi łzy niewysłowionego
szczęścia. Dwa pięćdziesiąt osiem
odczytuję ciągle potężnie zasapany na
głos i zaczyna rozpierać mnie duma.
Zaciskam mocno dłoń na medalu,
moim dzisiejszym drogocennym
trofeum. Spoglądam na kolejnych
zawodników przekraczających linię
mety. Zegar właśnie pokazuje pierwszą minutę trzeciej godziny rywalizacji. I czuję, że wszystko się zmieniło.
Przeszedłem na inny poziom. Stałem
się biegaczem elitarnym, z zupełnie
innej półki. Mocnym, mądrym i dojrzałym. Chce mi się krzyczeć... no, ale
to bujdy, zwykła beletrystyka.
Miałem jedno nieudane podejście pod
trójkę, i to chyba o nim warto bardziej
wspomnieć, niż o tym, które okazało
foto: FotoMaraton.pl
K
Tekst:
TRENING 3h
foto: FotoMaraton.pl
TRENING
się sukcesem. Przyczyna porażki była
prozaiczna – za bardzo mi zależało.
Większość ludzi przelicza się z możliwościami lub jest nie dotrenowana. Ja,
mimo, iż według testów byłem przygotowany na styk, to jednak niezwykle
solidnie. Piłowałem naprawdę mocno
i wszystko wydawało się być na dobrej
drodze, tyle, że nie poluzowałem
w odpowiednim czasie i wystartowałem wprost z mocnego treningu. Bez
chwili odpoczynku, i w konsekwencji,
bez świeżości. Do tego doszły obciążenia psychiczne. Rozpowiedziałem
wszem i wobec, że będę łamał trójkę.
A ponieważ słynę z dość nietypowych poglądów, które chętnie głoszę
(innymi słowy: mam niewyparzony
język i wielu ludzi ostro wkurwiam) to
liczna grupa biegaczy zaczęła się temu
jakoś tam przyglądać. Strasznie się
tym wszystkim przejmowałem i byłem
tak potwornie zestresowany, że
w tygodniu przedstartowym dopadła
mnie klasyczna bezsenność. W efekcie tego wszystkiego już w połowie
dystansu byłem wyczerpany i nie
byłem w stanie utrzymać założonego
tempa. Nogi się dosłownie „zabetonowały”. Straciłem animusz i wolę walki.
Padłem i upadłem. Przez jakiś miesiąc
byłem zupełnie zdruzgotany oraz potwornie zły na siebie, że zamiast 2:59
zrobiłem takie żenujące 3:08, które
w tamtym okresie mógłbym nabiegać
w każdej chwili, nawet w piżamie,
obudzony w środku nocy. Obraziłem
się na „trójkę” na dobre i przez cały
rok biegałem maratony tak, jak mi
wyjdzie. No i muszę przyznać, ze
wychodziło – zimą przyzwoite 3:14,
3:18, a w sprzyjających warunkach
pogodowych np. 3:01, 3:06. Byłem
wniebowzięty, bo te ostatnie wyniki osiągałem na negative split’cie,
z pierwszej połówki ustawianej na
czas w okolicy 3:10. Trochę zapomniałem o tej całej chwalebnej zabawie
polegającej na zejściu poniżej 3 godzin.
Czułem się mocny i czułem się trójkowiczem, bo wiedziałem, że mam takie
możliwości. Tylko nie udowadniałem
tego na papierze – w komunikacie
końcowym zawodów. I mimo, iż
presja środowiskowa była naprawdę
duża, to w mojej świadomości, w tym
temacie, cyferki przestały mieć
znaczenie – minuta w tę czy we w tę –
żadna różnica, mówiłem. W tamtym
sezonie zacząłem się nieco bardziej
interesować biegami ultra. Na główne
cele sezonu wyznaczyłem sobie późnojesienną płaską setkę z założeniami
na czas poniżej 9:00 oraz wysokie
miejsce w tzw. Kaliskim Czteropaku.
Wszystko podporządkowałem tej idei,
a maratony po drodze traktowałem jak
bardzo mocne sprawdziany – wskaźniki formy. Robiłem ogromny kilometraż rzędu nawet połowy tysiąca na
miesiąc, który w połączeniu z regularnym treningiem na progu przemian
beztlenowych dał mi we wrześniu
niespodziewany wynik w maratonie
w postaci 3:02, zrobiony tak swobodnie, jak chyba żaden inny dotąd. I to
w zasadzie wtedy przypomniałem
sobie o trójce. Dołożyłem do treningu
tempo maratońskie i miesiąc później
wykręciłem 2:58. Tak po prostu – spakowałem torbę, pojechałem, zjadłem
hummus i pobiegłem. W połówkach
brutto 1:29:36 i 1:29:04, genialnie taktycznie, na maksimum możliwości. Na
mecie nie płakałem ze szczęścia, nie
krzyczałem z radości, nie ściskałem
medalu. Czułem w zasadzie tylko ulgę.
Miałem to z głowy, mogłem zająć się
dalej realizacją swoich planów. Presji
środowiskowej pokazałem środkowy
palec. Tak naprawdę z tamtego biegu
pamiętam jedynie niezwykle liczną
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
grupę prowadzoną na <3:00. Gdy ich
zobaczyłem mina mi zrzedła i pomyślałem, że moje miejsce nie będzie imponujące, skoro chętnych do 2:59 jest
tak wielu. Było ich mnóstwo, myślę,
że dobre kilkadziesiąt osób, może
nawet coś koło setki. I pamiętam też
pacemaker’a – człowieka, który poprowadził ich wszystkich na rzeź. Już na
pierwszym kilometrze wyrwał tak do
przodu, że ze zdumieniem patrzyłem
jak oddalają mi się w mgnieniu oka,
mimo iż sam utrzymywałem tempo
nieco szybsze od 4:15/km. Tak była
skonstruowana trasa – była z początku
łatwa, zachęcała swoim profi lem do
zdecydowanie szybszej pierwszej
połówki. Czyli, moim zdaniem, do
biegowego samobójstwa. Zwłaszcza
w przypadku, kiedy przygotowanie
pod dany wynik jest szyte idealnie na
miarę. Trzeba było się mocno hamować, a pacemaker szalał, bo kiedy ja
mijałem półmetek w 1:29:36 oni mieli
nade mną już 300-400 m przewagi.
To jakieś 1,5 minuty, facet prowadził
ich na 2:56. Wiedziałem, że niebawem
w tej grupie rozegra się horror. Trochę
mnie to nawet motywowało. Na 30km
zacząłem przyspieszać obserwując, jak
z kilkudziesięciu biegaczy trójkołamaczy zostało już tylko kilkunastu. Gdy
ich mijałem kilka kilometrów później
wyglądali jak siedem nieszczęść. Nie
wiem ilu dotarło na metę w czasie poniżej 3 godzin, ale możliwe, że oprócz
pacemakera, z tej brygady nie zrobił
tego nikt. Zając był zawodnikiem
o możliwościach <2:40 i tylko dlatego
mu się to udało.
Niektórym łamanie trójki przychodzi
łatwo, z różnych powodów. Przeszłość
sportowa, predyspozycje psychofizyczne, geny. Może też zdrowy organizm i dobra technika. Takich ludzi
jest jednak garstka. Cała reszta do
podjęcia tej próby musi być naprawdę
ogólnie dobrze wybiegana, odpowiednio przygotowana tempowo, pewna
swego i zrelaksowana. Potem należy
pomyśleć o taktyce i nie dać się ponieść trasie, a zwłaszcza fantazji. 2:59
to żaden kosmos i wierzę, że może
je osiągnąć każdy zwykły biegający
zjadacz chleba.
19
NAGÓREK ŁAMIE MEZO, MEZO ŁAMIE 3h
Marcin „Nagor”
Nagórek
Jacek „Mezo”
Mejer
Wstępniak – rozpiska nr 1
Mimo tego, że teoretycznym celem
treningu jest złamanie przez Mezo
bariery 3 godzin w maratonie, podchodzę do tego sceptycznie. Okrągłe
liczby fajnie wyglądają w matematyce,
ale organizm ludzki nie działa w ten
sposób. Tylko fantazja ogranicza nas
w wyznaczaniu celów, ale już realne
ich wykonanie to brutalne zderzenie
z fizjologią wysiłku.
Trening to w pewnym sensie prosta
zabawa: dajemy organizmowi bodziec,
następuje reakcja. Czekamy na pełną
lub częściową regenerację, po czym
aplikujemy kolejny bodziec. W ten
sposób coraz bardziej przesuwamy
granice możliwości. Nie wszystko
jednak zależy od naszej woli. To,
w jaki sposób ciało zareaguje na różne
rodzaje treningu, zależy od wielu
czynników: wrodzonego talentu,
wieku, stażu treningowego czy tego,
co robimy oprócz biegania.
ważny czynnik, dlatego biegi długie
to zabawa dla cierpliwych – progresu
często nie da się przyspieszyć.
Drugie niebezpieczeństwo: adaptacja do treningu odbywa się na różnych polach, w różnym czasie. Jest
możliwe bardzo szybkie uzyskanie
poprawy kondycji. Po dwóch miesiącach treningu obserwuje się ogromny
jakościowy skok, jeśli chodzi o wydolność i wytrzymałość. Ktoś, kto przed
rozpoczęciem biegania miał problem
z zaliczeniem jednego kilometra,
może nagle tuptać bez problemu
przez godzinę. W praktyce jednak
jego stawy, ścięgna czy kości zmieniły
Trudność w treningu polega więc
na tym, że usiłujemy jednocześnie
uzyskać adaptację w wielu dziedzinach, czasami sprzecznych. Uzyskanie
progresu w jednym miejscu niekiedy
skutkuje regresem w drugim. Poprawa
wytrzymałości powoduje spadek siły,
poprawa szybkości rodzi problemy
wytrzymałościowe. Różne cechy
rozwijają się w różnym tempie, a praktyka treningu polega na żonglowaniu
jednocześnie wieloma piłeczkami.
Wymaga to nie tylko wiedzy i wyczucia, ale także cierpliwości i pokory.
Istnieje kilka głównych barier, uniemożliwiających łatwe uzyskanie
zaplanowanego celu. Po pierwsze,
czas i staż treningowy. Wytrzymałość
to cecha, którą nabywa się latami.
Komórki mięśniowe stopniowo zmieniają swoją charakterystykę, stają się
ekonomicznymi silnikami przerabiającymi tlen. Jest to jednak proces, który
nie odbywa się w krótkim czasie. Do
pewnego stopnia jest niezależny od
ilości i jakości treningu, jaki wykonujemy. Nie da się np. przebiec tysiąca
kilometrów w tydzień i uzyskać w ten
sam sposób taką samą adaptację,
jaka nastąpi po przebiegnięciu tego
samego dystansu w pół roku. Czas to
20
się w niewielkim stopniu. Naturalną
tendencją jest wtedy zwiększanie objętości treningu, co często kończy się
kontuzją. Wydolnościowo organizm
zrobił skok, ale pod względem odporności mechanicznej nadal pozostaje
na etapie początkowym. Podobnie jest
z ekonomią biegu – tempo 4:15/km
może wydawać się spacerem, ale
kluczem do dobrego maratonu jest
sprawienie, aby spalanie paliwa było
wtedy bardzo niskie i odbywało się
przy użyciu sporej proporcji kwasów
tłuszczowych. Tylko wtedy energii
wystarczy aż do mety. Jest to proces,
który wymaga czasu.
Złamanie 3 godzin w maratonie
oznacza utrzymania przez dłuższy
czas tempa rzędu 4:15/km. Potrzeba
do tego i siły, i szybkości, i wytrzymałości. Problemy nadchodzą zwykle
z niespodziewanej strony. Wybieganie
takiego wyniku wymaga naprawdę
solidnego treningu. Rozpoczynanie
go bez przygotowania oznacza niemal
pewne ryzyko kontuzji. Problemem
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
foto: FotoMaraton.pl
Autor bloga:
www.nagor.pl
TRENING
TRENING
NAGÓREK ŁAMIE MEZO, MEZO ŁAMIE 3h
jest tu więc nie sam wynik, ale prowadzący do niego trening. Większość
przygotowania polega na stopniowym
uzyskiwaniu gotowości do wykonania
kluczowych bodźców. Aby to uzyskać, trzeba najpierw zdiagnozować
potrzeby danego biegacza, potem
opracować – uwaga! – realistyczny
plan uzyskania odpowiedniej adaptacji.
Cechą charakterystyczną początkujących jest nadmierny optymizm, przekonanie, że wszystko da się uzyskać
szybko i łatwo. Prawdziwych treningów tempowych czy długich będzie
mało. Większość pracy to żmudne
budowanie fundamentów formy.
Moim celem dla Mezo jest nie pobiegnięcie przez niego określonego
wyniku, ale rozpisanie takiego planu,
żeby był coraz lepszym i mocniejszym
biegaczem. To, do jakiego wyniku to
doprowadzi, zależy od splotu wielu
czynników, na które często nie tylko
trener, ale i zawodnik nie ma wpływu.
Z tym zastrzeżeniem możemy zacząć
zabawę.
Na przykładzie pierwszego planu
można pokazać, jak wiele w treningu
zależy od zewnętrznych okoliczności. Mezo napisał, że biegowo pasuje
mu wtorek, środa, czwartek oraz
niedziela. Poza tym chciałby chodzić
na siłownię w poniedziałek, wtorek,
czwartek i piątek oraz grać w środę
w tenisa. W praktyce oznacza to tylko
jeden dzień prawdziwego odpoczynku
– sobotę. Realistycznie patrząc, taki
rozkład dni można utrzymać przez
pierwsze 2-4 miesiące, kiedy treningi
nie są bardzo ciężkie, ani bardzo
długie.
W momencie, gdy zaczną się prawdziwe bodźce maratońskie, wyzwaniem może być wplecenie w tydzień
nawet jednej, czy dwóch sesji na
siłowni. Należy bowiem pamiętać
o podstawowej zasadzie – każdy
trening ma nie tylko zyski, ale i koszta.
Mocne czy długie bieganie daje
większy bodziec, ale wymaga również
lepszego i dłuższego odpoczynku.
Robienie siłowni dzień po długim
biegu zaburzy efekt treningowy,
2.10.2014 50’ spokojnie + siłownia
3.10.2014 WOLNE + siłownia
4.10.2014 WOLNE
5.10.2014 20’ spokojnie + przebieżki:
10x100m, przerwa spacer
+ 20’ spokojnie
6.10.2014 WOLNE + siłownia
7.10.2014 50’ spokojnie + siłownia
8.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa:
10x30 sekund, przerwa 2’ trucht
+ 10’ spokojnie + tenis
9.10.2014 50’ spokojnie + siłownia
10.10.2014 WOLNE + siłownia
11.10.2014 WOLNE
12.10.2014 30’ spokojnie + podbiegi: 10x100m
mocno, przerwa spacer w dół
+ 15’ spokojnie
13.10.2014 WOLNE + siłownia
12.10.2014 60’ spokojnie + siłownia
15.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa:
10x30 sekund, przerwa 90 sekund
trucht + 10’ spokojnie + tenis
16.10.2014 50’ spokojnie + siłownia
17.10.2014 WOLNE + siłownia
18.10.2014 WOLNE
19.10.2014 40’ spokojnie + podbiegi: 10x100m
mocno, przerwa spacer w dół
+ 15’ spokojnie
20.10.2014 WOLNE + siłownia
21.10.2014 60’ spokojnie + siłownia
22.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa:
12x30 sekund, przerwa 90 sekund
trucht + 10’ spokojnie + tenis
23.10.2014 60’ spokojnie + siłownia
24.10.2014 WOLNE + siłownia
25.10.2014 WOLNE
26.10.2014 40’ spokojnie + podbiegi: 10x100m
mocno, przerwa spacer w dół
+ 15’ spokojnie
27.10.2014 WOLNE + siłownia
28.10.2014 60’ spokojnie + siłownia
29.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa:
15x30 sekund, przerwa 90 sekund
trucht + 10’ spokojnie + tenis
30.10.2014 60’ spokojnie + siłownia
31.10.2014 WOLNE + siłownia
1.11.2014 WOLNE
2.11.2014 30’ spokojnie + podbiegi: 10x200m,
przerwa trucht w dół
+ 15’ spokojnie
3.11.2014 WOLNE + siłownia
4.11.2014 60’ spokojnie + siłownia
5.11.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa:
10x1’ przerwa 2’ trucht
+ 10’ spokojnie + tenis
6.11.2014 50’ spokojnie + siłownia
7.11.2014 WOLNE + siłownia
8.11.2014 WOLNE
9.11.2014 30’ spokojnie + podbiegi: 12x200m,
przerwa trucht w dół
+ 15’ spokojnie
10.11.2014 WOLNE + siłownia
11.11.2014 20’ spokojnie + przebieżki:
10x100m, przerwa trucht
+ 20’ spokojnie + siłownia
12.11.2014 80’ spokojnie + tenis
13.11.2014 50’ spokojnie + siłownia
14.11.2014 WOLNE + siłownia
15.11.2014 WOLNE
16.11.2014 15’ spokojnie + podbiegi: 15x200m,
przerwa trucht w dół
+ 15’ spokojnie
17.11.2014 WOLNE + siłownia
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
21
NAGÓREK ŁAMIE MEZO, MEZO ŁAMIE 3h
spowolni lub wręcz uniemożliwi
regenerację. Prędzej czy później Mezo
będzie musiał wybrać, czy bardziej
zależy mu w danym okresie na sile czy
na adaptacji do długich bodźców.
Pierwsza decyzja – kiedy wpleść
dni mocniejsze, a kiedy luźniejsze?
Akcenty nie mogą występować zbyt
blisko siebie, po każdym z nich konieczna jest regeneracja. Ostatecznym
wyborem jest więc środa i niedziela.
Środa będzie bardzo ciężkim dniem,
bo skumuluje się praca biegowa i mecz
tenisowy. Połączenie tych aktywności
w jednym dniu daje za to możliwość
lepszego odpoczynku w kolejnych.
Gdyby mocniejszy trening wykonać
we wtorek, w środę Mezo nie miałby
możliwości regeneracji – ma bowiem
wyczerpujący mecz tenisa. Można by
rozpisać akcent na czwartek – ale to
z kolei rodzi problemy z usytuowaniem specyficznej pracy na siłowni.
Nie jest bowiem wskazane dodatkowe
męczenie nóg siłownią dzień po mocnym treningu biegowym. Bieganie
jest priorytetem, dlatego trzeba dbać
o odpowiednią regenerację po każdym
solidniejszym bodźcu. W planowaniu
treningu środowego trzeba brać pod
uwagę, że nie jest to jedyna aktywność
tego dnia, dlatego bodziec nie może
być zbyt ciężki.
PON – górna część ciała
WT – nogi
CZW – górna część ciała
PT – ogólnorozwój
W treningu biegowym pierwsze
dwa miesiące są przeznaczone na
mechaniczne wzmocnienie całego
ciała oraz łagodną pracę nad poprawą
wytrzymałości. Pracujemy nad siłą,
techniką, szybkością/ekonomią oraz
ogólną wytrzymałością. Stąd główny
nacisk zostanie położony na podbiegi
oraz krótkie, dość szybkie odcinki.
Treningi mogą być wymagające
mięśniowo, ale w mniejszym stopniu
oddechowo.
Oprócz tego stopniowo rosła będzie
łączna objętość treningów oraz objętość najdłuższych bodźców. Żaden
z dni nie będzie morderczo ciężki, ale
niektóre będą cięższe niż inne. Celem
treningu w tym czasie jest sprawienie,
aby Mezo stał się silniejszy, łatwo był
Dokładne sesje na siłowni Mezo
rozpisze sobie sam – ma większe ode
mnie doświadczenie w tej dziedzinie i lepiej zna swój organizm. Moje
ogólne zalecenia są jednak takie:
22
w stanie uzyskiwać wysokie prędkości treningowe i żeby biegał dobrze
technicznie. To nad czym pracujemy
w mniejszym stopniu, to wydolność,
czyli w praktyce – forma startowa do
dystansów 5/10 km. Nie stosujemy też
na razie specyficznej pracy do maratonu, czyli treningów bardzo długich
lub odbywających się na teoretycznej
prędkości startowej.
Mezo otrzymał wskazówki co do tego,
jak biegać różne rodzaje treningów, ale
nie są to ścisłe widełki. To bardziej
instrukcja, w jakie celować samopoczucie i co głównie trenujemy danego
dnia. Pozwala mu to na dostosowanie
treningu do aktualnego samopoczucia. Wie, kiedy opłaca się przycisnąć,
a kiedy bezpieczniej jest biegać wolniej.
BREAKING NEWS
Podczas Biegu Niepodległości
w Warszawie 11 listopada Mezo
złamał 40 minut na 10 km!
foto: BikeLife.pl / archiwum - Sławek Marszałek
Widać, jak skomplikowany bywa
praktyczny trening. To nie jest teoretyzowanie, tylko potrzeba rozpisania
programu, który przede wszystkim
zachowa biegacza w zdrowiu. Da
mu możliwość nie tylko wykonania
treningu, ale i zregenerowania się po
nim. Łatwo byłoby powiedzieć Mezo
– biegaj 120 kilometrów w tygodniu.
Realne podejście treningowe wymaga
jednak pamięci o tym, że oprócz biegania robi on inne rzeczy, ma rodzinę,
pracę, inne zainteresowania. Dlatego
praktyczne poukładanie treningowych
klocków nie jest proste.
TRENING
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
MARSZAŁEK kontra ACHILLES
ZDROWIE
Nie znamy mięśnia ani godziny.
Tekst:
dr Sławomir
Marszałek
A Marszałek zna.
Zapraszamy do działu, który ma na celu pomóc biegaczom w
sytuacjach kryzysowych – gdy dopadnie nas kontuzja. Choć tak
naprawdę najbardziej zależy nam na profilaktyce.
W
ychodzimy z założenia, że
fizjoterapeuci i osteopaci,
powinni mieć etat w drukarniach – nadzorując druk ulotek
profi laktycznych.
Niestety, teoria jedno, a życie
kontuzje...
Główny problem sportowego fizjoterapeuty nazywa się – syndrom
biegowego kłamcy. Nie ma na świecie
większego ściemniacza niż kontuzjowany biegacz. Achilles zerwany,
napuchnięta łydka wielkości uda,
zblokowane kolano, co drugi dysk
na swoim miejscu, kolka wątrobowa
walcząca z jelitową, a on co – za tydzień mam maraton, za dwa Rzeźnika,
a za miesiąc chcę zaczerpnąć do
bidonu trochę słonej wody z Badwater.
Normalnie to dostałby co najmniej
2 tygodnie L4, ale nie on i nie teraz.
Teraz to zaciśnie zęby, bo jest szansa
na życiówkę, a i może, na podium
w kategorii – „M40 w znieczuleniu
ogólnym”.
Wszystko to prawda, ale prawdą
jest też ukończenie przez Sławka
wielu maratonów, Biegu Rzeźnika
i Ultra-Trail du Mont-Blanc.
Prawdopodobnie żaden inny osteopata
na świecie nie ma takiego biegowego
doświadczenia jak on. To bardzo
ważne dla biegacza rannego na polu
biegowej bitwy. Byłem u niego na kozetce kilka razy. Mocne wrażenia, ale
też pewność, że jesteś we właściwych
rękach.
dyplomowany osteopata
Podczas ostatniego maratonu
w Poznaniu, zupełnie bezwiednie
wpadłem w sam środek skurczowego
piekła. Rzecz miała miejsce w okolicach 38 km, czyli tam, gdzie trup biegowy ściele się gęsto. Robiłem zdjęcia
i czekałem na Pierworodnego debiutującego, gdy w pewnym momencie
jakiś młody chłopak padł na trawnik,
trawiony serią skurczy. Podbiegłem do
niego i zapytałem:
– Łydki czy uda?
– Wszystko!
Odłożyłem aparat i zabrałem się za
masaż łydek. Nieudolnie, fakt, ale
wiedziałem, że tak jak w przypadku
zasłabnięć itp. lepiej robić cokolwiek
niż uciekać gdziekolwiek... Wystarczy,
że człowiek ma wtedy w rękach
placebo.
Po jakiś 2-3 minutach reanimacji
mięśniowej „mój pacjent” zmartwychwstał. Dałem mu na drogę kilka
instrukcji i wysłałem na ostatnie 4 km
marszotruchtu. Czułem się jak strażak
ściągający kotka z drzewa... Sytuacja
powtórzyła się jeszcze 3 razy. Widzieć
wzbijającego się do lotu maratończyka
– bezcenne. Ale nadal nie umiałem
masować.
Po tym maratonie przyszedł mi do
głowy pomysł na pierwszy praktyczny
odcinek porad Sławka Marszałka.
Umówię się na wizytę, nie w sprawie
własnej kontuzji, lecz przyspieszonego
kursu masażu w sytuacjach awaryjnych. Przyda się zarówno do autoreanimacji jak i pomocy innym.
Od następnego numeru zajmie się
Wami prawdziwy Rzeźnik (zwycięzca
Rzeźnika z lat 2011-2012 w wersji
HARDCORE), Sławek Marszałek.
Zachęca i ostrzega
Sławek Roszyk
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
23
FAZOWANIE DANIELSA
Moje początki,
Tekst:
B
W znakomitej książce Jerzego
Skarżyńskiego wyczytałem, że
zupełnie źle trenuję oraz co ważniejsze, że wiosną mogę przebiec maraton. Zwiększyłem ilość treningów
do trzech(!) w tygodniu i pomimo
tego, że porad Skarżyńskiego trzymałem się sztywniej niż pewnie sam
Skarżyński zwykł to robić, wykastrowałem bez mrugnięcia okiem jego
plan z wszystkich biegów długich
i wolnych. Biegałem z zapałem
neofity dużo w drugim zakresie a to
co wolniej to też w zakresie drugim.
Zupełnie idiotyczny plan przygotowań do maratonu okazał się całkiem
dobrym wprowadzeniem do świata
biegania. Czułem jak rosnę, jak robię
postępy, na tym samym tętnie biegałem coraz szybciej i coraz dłuższe
odcinki. W marcu zadebiutowałem,
24
Półmaraton Warszawski to był mój
pierwszy w życiu bieg powyżej 20 km,
poszło świetnie – pięć minut szybciej
niż w najśmielszych planach (1.38),
na końcówce siła i euforia, totalny
Runner’s High. Ja, biegowe zero,
wyprzedzam setki biegaczy, nowe, cudowne doznanie oraz pobicie wszystkich swoich życiówek na wszystkich
możliwych dystansach.
Czułem jak rosnę, jak robię
postępy, na tym samym tętnie
biegałem coraz szybciej i coraz
dłuższe odcinki.
Trzy tygodnie później maraton,
wpisałem w kalkulator swój wynik
z połówki i miałem gotową taktykę
– łamię 3.30 – naiwnie proste. Za
połową dystansu wbiegłem w nieznane, nigdy tak daleko nie byłem, do
35-tego szło super, już nosem czułem
metę, już witałem się z gąską, wtedy
Powietrze lepkie i gęste
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Michał „mihumor”
Bajorek
jednak walnąłem w ścianę – doznanie
iście mistyczne i trudne do opisania. Walczyłem jednak do końca, 7
kilometrów w III zakresie z pianą na
ustach i dwudziestocentymetrowym
breloczkiem wiszącej gęstej śliny – ale
nie zwalniałem wyraźnie. Wynik
3:30:06 był dla mnie swego rodzaju
zwycięstwem ale i porażką, te głupie
7 sekund oraz pół godziny pchania
ściany ukształtowały mnie jako biegacza i zmotywowały na kolejne lata.
W maju wpadła mi w ręce książka
„Bieganie metodą Danielsa”, przeczytałem ją z fascynacją, oczarowało
mnie dokładne usystematyzowanie
jednostek treningowych oraz opis ich
celowości i sensu, ta lektura pozwoliła
mi wiele zrozumieć i przeniosła mnie
na inny poziom zrozumienia treningu.
W październiku w pierwszą rocznicę
powstania z kanapy, zaplanowałem
start w maratonie poznańskim. Po powtórnej lekturze książki Danielsa doszedłem do wniosku, że na realizację
Planu A dla średniozaawansowanych
jestem za słaby. Rozpisałem sobie swój,
łatwiejszy plan oparty na tamtym –
5 jednostek tygodniowo, rotowałem
objętościami, biegałem długie tempo
runy (progi), tempo maraton oraz
longi. Pierwszy kontakt z treningiem
progowym Danielsa był bolesny, po
bieganiu nie byłem w stanie ustać pod
prysznicem, wstawiłem sobie taboret
i tak siedziałem dochodząc do siebie
w szumiącej wodzie. Po miesiącu
umartwiania się poczułem pierwsze
efekty i już z coraz większą swobodą
zamykałem te jednostki z wolna
budując pewność siebie. Ciężar treningu wymusił również zwolnienie
tempa wybiegań – fascynująca nowość
w moim bieganiu, wreszcie nauczyłem
się wolno człapać i poczułem z tego
płynące wymierne korzyści – rozgryzłem największą tajemnicę treningu, biegaj wolno by biegać szybko,
foto: FotoMaraton.pl
czyli gra wstępna z Danielsem
iegać zacząłem jesienią 2011
roku w wieku 42 lat. Nie
pamiętam dlaczego i po co,
o bieganiu wtedy wiedziałem tylko
tyle, że zawsze w tym byłem słaby, że
mnie nudzi, męczy, frustruje, i że mi
się tego w ogóle nie chce robić. Nie
potrafi łem zdefiniować tej dziwnej
potrzeby, nie szukałem wiatru we
włosach, czy tego jak matka ziemia
pieści moje śródstopie. To była prosta
czynność, którą mogłem robić sam
wszędzie i zawsze. Kupiłem zegarek
i biegłem pętelkę wkoło domu jako zawody z samym sobą. To były fascynujące wycieczki przez wszystkie znane
współczesnym trenerom strefy tętna
i wszelakie zakresy, krótkie wyprawy
w strefy krańcowych zmęczeń i biegowego bólu. Patrząc z perspektywy dzisiejszej być może biegałem z pobudek
czysto masochistycznych i szukałem
w tym tzw. prostego „złachania się”.
Po miesiącu w dniu biegowym od rana
odczuwałem niepokój i lekki strach,
a swoje „treningi” kończyłem nawet
w pozycji leżącej. Trudne bywają
początki.
TRENING
FAZOWANIE DANIELSA
TRENING
mistyka i niewiarygodny absurd.
Półmaraton testowy poszedł świetnie,
maraton w Poznaniu również, nie było
mowy o ścianie, a wręcz przeciwnie
– euforyczne ostanie 10 km, Runner’s
High i 3 minutowy negative split
– wyśnione 3.15 na mecie. Radość
i spełnienie, nieprawdopodobne
uczucie. Już kilka minut po biegu
wiedziałem, że czas na pełną realizację Planu A Danielsa, że już do tego
poziomu dorosłem, że muszę się z tym
zmierzyć. W październiku zapisałem
się na kwietniowy maraton w Wiedniu
by w połowie listopada zacząć biegać
pełny, 18-to tygodniowy trening.
Program A foto: FotoMaraton.pl
Najpopularniejszy maratoński plan
Danielsa, pewnie dlatego, że prawie
każdy definiuje siebie jako średniozaawansowanego a mało kto jako elitę
czy tym bardziej jako początkującego.
kilometrażu, plan zwłaszcza w najcięższej III fazie obfituje w trudne
jednostki, które realizowane są
w czasie największych przebiegów
i wtedy może być naprawdę ciężko
to wszystko dobiegać i zregenerować, a jest to najważniejsza część
przygotowań.
...te głupie 7 sekund oraz
pół godziny pchania ściany
ukształtowały mnie jako biegacza
i zmotywowały na kolejne lata.
II faza Planu to praca nad szybkością
czyli robienie zapasu prędkości, biega
się wtedy co tydzień jeden szybki
trening interwałowy, tu Daniels też
zostawia sporą swobodę w doborze
długości odcinków tempowych nakazując trenującemu tylko wykonanie
sumy odcinków interwałowych jako 6
do 8% objętości tygodniowej.
Drugi akcent w II fazie to długie
wybieganie (2 godziny wolnego biegu)
lub treningi z tzw. tempami progowymi (tempo nieco wyższe niż tempo
półmaratonu).
III faza to najtrudniejszy fragment –
praca nad wytrzymałością tempową,
biega się wtedy treningi z tempami
progowymi, ale łączone z wybieganiami – to taki miks tempa i objętości,
czyli długie i ciężkie jednostki, do
tego dochodzą biegi ciągłe w tempie maratonu (19-24 km) i longi
(już 2,5 godz) – w tej fazie biega się
najwięcej.
IV Faza to powolne schodzenie z objętości treningowej by zyskać świeżość –
okraszone jednak trudnymi akcentami.
W następnych odcinkach opiszę
szczegółowo poszczególne fazy tego
planu z punktu widzenia amatora
oraz to, jak doprowadziły mnie one do
dwóch udanych startów w maratonach
w Wiedniu i we Florencji.
Plan A Daniels dzieli się na 4 sześciotygodniowe fazy, pierwsza to po prostu zwykłe rozbieganie się i tej części
nigdy specjalnie nie robiłem, skracałem plan do 18 tygodni zaczynając go
od fazy drugiej – zawsze jednak byłem
w tym momencie „rozbiegany”.
W kolejnych fazach biega się po dwa
treningi specjalistyczne (akcenty)
a poza tym realizuje się wyłącznie
wolne wybiegania. Trzeba pamiętać
o tym, że u Danielsa biegi długie to
akcenty, w tygodniu są dwa treningi
tempowe lub jeden oraz długie ale
wolne wybieganie. Daniels daje trenującemu dużo swobody, sam zawodnik
określa swój maksymalny tygodniowy
przebieg np. z którego będzie obliczać objętości tygodniowe wg wzoru
z planu, zostawia swobodę w planowaniu jednostek– nie ma sztywnego rozkładu treningów i można je
dopasować do swojego czasu jak i do
warunków pogodowych co jest bardzo
wygodnym rozwiązaniem.
Od II fazy należy już określić maksymalną objętość tygodniową, którą
zamierza się realizować. Myślę, że
nie należy z tą objętością przesadzać
i zakładać znaczny wzrost swojego
Ezoteryczny Poznań
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
25
TRENING ULTRA
Ultra przedszkole
ULTRA
Tekst:
Jakub Krause
Autor bloga:
qbakrause.blogspot.com
Przygotuj się na to, że w swym
debiucie nie masz za wszelką cenę
kontynuować biegu, ale dotrzeć
w jednym kawałku do mety – najlepiej
przed upływem limitu czasu. W ten
sposób unikniesz rozczarowania i nie
zajedziesz się w pierwszych godzinach
zawodów.
Analiza SWAT
Stań przed lustrem. Przestań, gdzie
leziesz? Metaforycznym… Jesteś
biegaczem. Możesz się tak nazywać,
bo biegasz już jakiś czas. Przeszedłeś,
tfu, przebiegłeś od szybkich „piątek”
i „dych” przez „połówkę” aż do maratonu. Masz więcej butów biegowych
niż cywilnych (a może nawet więcej
niż Twoja dziewczyna/żona?), a tabele
Danielsa znasz na pamięć. Chciałbyś
jednak spróbować czegoś nowego:
przebiec kilkadziesiąt kilometrów
w górach. Nie interesuje mnie, jaka
jest Twoja motywacja. Ważne, że
chcesz, a chcieć to móc.
Spójrz na siebie krytycznym okiem.
Dokonaj analizy SWAT (z ang.
strengths, weaknesses, opportunities,
threats – mocne strony, słabe strony,
szanse, zagrożenia). Założę się, że wyniki będą się w dużej części pokrywać
z poniższą charakterystyką „przeciętnego Kowalskiego”:
Mocne strony
Kilka lat doświadczenia w treningu
i w zawodach. Wiesz, jak to jest systematycznie trenować. Znasz ból, jakim
twoje ciało odpowiada na wysiłek na
granicy możliwości. Masz dobrą wytrzymałość bazową – bez większego
trudu truchtasz 2, 3, nawet 4 godziny.
26
Kiedy wejdziesz w swój wyćwiczony
rytm, kolejne kilometry uciekają nie
wiadomo kiedy i gdzie.
Słabe strony
Brak ci siły. Przyznaj to, masz tu
pewne zaniedbania. Podobnie ze
sprawnością ogólną i koordynacją. Czy
regularnie robisz sesje treningowe poświęcone tym zagadnieniom? Częściej
niż raz w tygodniu? No właśnie.
Wysoki Sądzie, nie mam więcej pytań.
Szanse – Twój zapał i entuzjazm.
Zagrożenia – Nigdy jeszcze tego nie
robiłeś.
To od czego zaczynamy?
Na początek musisz zrozumieć, że
Twoje pierwsze górskie ultra będzie
przypominać raczej forsowną wycieczkę pieszą niż bieg. Po pierwsze,
na podejściach nie będziesz biegł, ale
maszerował. Tylko najlepsi zawodnicy
biegną pod górę, a nawet oni na bardziej stromych odcinkach przechodzą
do marszu. Po drugie, czasami będziesz szedł na zbiegach, szczególnie
jeśli będą strome, kamieniste i śliskie.
Po trzecie, czasami będziesz szedł po
płaskim. Coś zaboli, będziesz chciał
spokojnie zjeść batona, albo dopadnie cię kryzys i nic ci się nie będzie
chciało.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Konkrety, proszę!
Ależ służę uprzejmie. Żeby przygotować się do długiego biegu w górach,
musisz trochę pozmieniać w swoim
treningu. Zakładamy, że biegasz minimum 4-5 razy w tygodniu; poświęcasz około 2-3 h na długie wybieganie
i po 1-1,5 h na pozostałe treningi.
Nawet, jeśli nie skończyłeś właśnie
planu pod maraton, jesteś w stanie go
przebiec.
1. Tygodniowa objętość treningu
Być może będzie to dla Ciebie
zaskoczeniem, ale żeby przygotować
się do ultra, niekoniecznie trzeba
zwiększać objętość treningową. Ba,
czasami warto wręcz ją zmniejszyć!
Biegacz-amator zdolny przetruchtać
maraton ma wystarczającą wytrzymałość ogólną, czyli zdolność do
kontynuowania wysiłku o stosunkowo
niewielkiej intensywności. W perspektywie biegu w górach spokojne
treningi po płaskim na niewiele się
przydają i należy je ograniczyć do
minimum, a cenny czas poświęcić na
co innego. Trening pod ultra w górach
jest bardziej wymagający dla mięśni
niż „płaskie bieganie”, a więc częściej
będą potrzebne dni wolne.
2. Trening niebiegowy
Kiedy przygotowujemy się do zawodów ulicznych, trening pozabiegowy
jest tylko uzupełnieniem właściwych
ćwiczeń. Teraz jego znaczenie wzrasta.
Potrzebujemy większej sprawności
ogólnej i większej siły. Im większa
różnorodność bodźców, tym lepiej.
Rower pomoże zwiększyć siłę nóg.
foto: FotoMaraton.pl
Jak przygotować się do pierwszego ultra w górach?
Biegi górskie, szczególnie na dystansach ultra (dłuższe niż
maraton), zyskują w ostatnich latach ogromną popularność…
Nie. Tak się nie zaczyna.
ULTRA
foto: FotoMaraton.pl, Piotr Bartkowiak
Pływanie pozwoli odciążyć stawy
i wykonać mocny trening. Crossfit
poprawi wytrzymałość siłową. Sporty
zespołowe, takie jak koszykówka,
piłka nożna itd. poprawią koordynację. Nie jest niczym dziwnym, że
w górskim ultra świetnie radzą sobie
zawodnicy, którzy na co dzień nie
biegają zbyt wiele, natomiast angażują
się w treningi crossfitu albo multidyscyplinarne ćwiczenia do rajdów
przygodowych. Tradycyjne bieganie
ma najczęściej charakter jednostajny,
uliczny maraton to „święto monotonii”
jeżeli chodzi o powtarzalność ruchu.
W górach charakter wysiłku jest
zupełnie inny: w górę, w dół, skoki
po kamieniach, ślizganie w błocie czy
meandrowanie po krętych szlakach…
Intensywność nieustannie się zmienia. Im bardziej zróżnicowany będzie
trening, tym lepiej ciało poradzi sobie
na zawodach. Co więcej, jeżeli na
kolejnych treningach będziemy inaczej
TRENING ULTRA
obciążać organizm, będzie mu łatwiej
się regenerować.
3. Siła!
Tego nam właśnie potrzeba. Najlepsze
są ćwiczenia wykonywane z obciążeniem własnego ciała, w trakcie
wykonywania których pracuje mnóstwo małych mięśni stabilizujących
ciało. Wszelkie ćwiczenia korpusu
typu core stability powinny na stałe
wejść do planu treningowego. Można
również trenować na schodach, wskakiwać na murki i ławeczki w parku itd.
Jeżeli siłownia, to nie ćwiczenia na
maszynach, które izolują mięśnie, ale
na wolnych ciężarach. W trenowaniu
siły nie należy zapominać o górnych
partiach ciała.
4. Siła biegowa
W polskiej szkole treningowej dobrze
znane jest pojęcie krosu aktywnego,
czyli biegu wykonywanego w pofałdowanym terenie. Podczas krosu mocno
atakujemy podbiegi i zbiegi, żeby po
treningu czuć, że daliśmy sobie ostro
w gwizdek. Warto takie treningi wykonywać przynajmniej raz w tygodniu.
Tradycyjne podbiegi (krótkie i intensywne) nie są natomiast najlepszym
środkiem treningowym – jeżeli już
ćwiczyć podbiegi, dłuższe i mniej
intensywne. Jeszcze lepiej potrenować
zbiegi, bo to one właśnie najczęściej
sprawiają problemy górskim debiutantom. Długi i ostry zbieg w dalszej
fazie ultra potrafi „załatwić” uda niejednemu doświadczonemu biegaczowi.
Jeżeli tylko mamy do dyspozycji odpowiednie wzniesienie – ćwiczmy zbiegi.
5. Długie wybieganie
Długi, kilkugodzinny trening jest
najważniejszym elementem tygodniowego planu. Trzeba zapomnieć o limitach 2,5-3 godzin, wskazywanych
w większości planów treningowych
do biegów płaskich. Jeżeli zapewnimy
odpowiednią różnorodność wysiłku,
cotygodniowe kilkugodzinne sesje nie
będą zagrożeniem dla naszego zdrowia. Przeciwnie, przyczynią się do
wzrostu formy, pozwolą zahartować
ciało przed wyzwaniami ultra oraz
sprawdzić wiele elementów, zdarzeń
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
i sytuacji, z jakimi możemy się spotkać
w górskim debiucie.
Długie wybieganie również będzie
się różnić od tego, z jakim mamy do
czynienia chociażby w przygotowaniach do maratonu. Przede wszystkim
należy „uwolnić się” od przymusu/
chęci wyrobienia dużego kilometrażu.
Najlepiej w ogóle nie liczyć kilometrów, a jedynie czas spędzony na
treningu.
Istnieje kilka sposobów urozmaicenia
długiego treningu. Z jednej strony
czynią go ciekawszym, z drugiej pozwalają skorzystać z jak najszerszego
spektrum korzyści treningowych.
Przede wszystkim jednak mają za
zadanie odtworzyć pewne specyficzne
okoliczności charakterystyczne dla
startu docelowego.
a. Wybieganie w terenie
To najprostsze urozmaicenie, z którego i tak w większości korzystamy.
Pobiegaj w lesie, po polach i pagórkach. Biegnij tam, gdzie cię jeszcze
nie było, szukaj nowych ścieżek. Im
mniej asfaltu, a więcej chaszczy,
kamieni i błota, tym lepiej. Skręć ze
ścieżki i wbiegnij w las, przeskakując
27
TRENING ULTRA
przez pnie i dziury.
b. Trening łączony różnych
dyscyplin
Długi trening nie musi być w całości
biegowy, a czasami wcale nie musi
zawierać biegania. Wybierz się na
dwugodzinną wycieczkę rowerową,
a potem od razu pójdź jeszcze pobiegać na godzinę, dwie. Pobiegnij
na mecz piłki z kumplami i wróć do
domu biegiem. Idź na trening po
ciężkiej pracy w domu, ogrodzie czy
garażu. Podczas długiego wybiegania
zrób kilka 10-15 minutowych przerw
na ćwiczenia siłowe – przysiady,
wykroki, pajacyki, skipy. Po zakończonej serii ćwiczeń od razu ruszaj do
dalszego biegu.
c. Wycieczka górska
Nie musisz od razu biegać – po prostu
idź, zdobądź jakiś szczyt. Oczywiście
nie każdy ma możliwość częstego
wypadu w góry, ale jeśli możesz sobie
zaplanować chociaż kilka dni w roku
w górach – przy okazji wakacji, długiego weekendu itd., uczyń to. Każda
taka wizyta przyniesie dużo korzyści.
d. Trening dnia codziennego
Na pierwszy rzut oka może się to
wydać żartem, ale wcale tak nie jest.
Dzień spędzony w pośpiechu i stresie,
od jednego obowiązku do drugiego,
często na głodniaka (z braku czasu) to
również dobry trening. Szczególnie,
jeśli świadomie jeszcze bardziej podkręcisz tempo.
z tym specyficznym stanem, kiedy
brakuje sił, coś by się zjadło, ale nic
nie przechodzi przez gardło. Robi ci
się wszystko jedno i po prostu brniesz
w nadziei, że może przypadkiem
wpadniesz w portal, który teleportuje
cię na metę. Żeby zasymulować ten
stan obniżonego poziomu glikogenu
nie jesz kolacji i rano wyruszasz
na trasę na czczo. Rzecz jasna nie
zabierasz też jedzenia na trening.
Ten rodzaj treningu można wykonać
w połączeniu z wybieganiem back to
back. W takim przypadku pierwszy –
dłuższy i mocniejszy trening wykonuje
się bez przyjmowania pożywienia i nie
uzupełnia ubytku glikogenu po biegu.
Następnego dnia wybierasz się na kolejne długie wybieganie bez zapasów
jedzenia. Uwaga! Ten rodzaj treningu
mogą wykonywać tylko te osoby, które
znają swój organizm oraz jego reakcje
i wiedzą, na co mogą sobie pozwolić.
Niezależnie od tego, którą opcję
długiego treningu wybierzesz, skupiaj
się na czasie trwania wysiłku, a nie na
kilometrach czy tempie. Posłuchaj, co
mówi do Ciebie twoje własne ciało.
Jak się czują twoje stopy po kilku
godzinach? Co z przyjmowaniem
jedzenia?
f. Bonk run
Kolejny angielski termin i kolejna
„sztuczka specjalna”. Bonk oznacza
mniej więcej „energetyczny zjazd”.
W trakcie ultra często spotkasz się
28
6. Trening w terenie górskim
To uwaga ogólna. W górach spotkasz
się z trudnym terenem. Będziesz
musiał bardzo uważać gdzie stawiasz
stopy. Niektóre odcinki mogą sprawić
duże trudności właśnie ze względu
na rodzaj podłoża: luźne osuwające
się kamienie, skalne stopnie, błotniste
zbiegi potrafią nie tylko pozbawić
wielu sił, ale zmaltretować psychikę
nienawykłego do takich przeszkód
biegacza. Dlatego tak ważny jest
kontakt z górami i trening w warunkach, z jakimi przyjdzie spotkać się na
zawodach. Nie chodzi tylko o przewyższenia, ale o specyficzne rodzaje
podłoża, z którymi nieczęsto spotkasz
się na nizinach.
Powyższe propozycje nie mają na
celu dać ci narzędzi, by wygrać górski
wyścig na dystansie ultra. Nie mam
ambicji kreślić specyficznych planów
treningowych, które można powiesić
na drzwiach lodówki. Chciałbym za
to wskazać kilka obszarów i zagadnień
treningowych, które górski debiutant
powinien wziąć pod uwagę po to, by
na zawodach uniknąć przykrych niespodzianek i rozczarowań. W końcu
robimy to wszystko dla frajdy,
prawda?
foto: Piotr Bartkowiak
e. Wybiegania back to back
To angielskie określenie oznacza
długie wybiegania wykonywane dzień
po dniu. Jeżeli np. celem jest ultra
na dystansie 70-80 km, dobrze jest
zrobić 30-40 km jednego i 20-30 km
następnego dnia. Pozwoli ci to poczuć
namiastkę tego zmęczenia, które
będzie ci towarzyszyć przez ostatnie
godziny zawodów.
ULTRA
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
RELACJA Z BIEGU
ULTRA
Spasiona relacja
z Chudego Wawrzyńca
„Nawet zmęczenie jest sinusoidą. Brak paliwa inny niż w maszynie, bo my
jesteśmy perpetuum mobile. Tylko bezpieczników zbyt wiele.”
Przyjaciel
 3:15
Dzwoni budzik. Wstaję bez zbytniego
ociągania, choć całe moje jestestwo
ciągnie w stronę snu. To najtrudniejsze chwile przed biegiem, kiedy do
głowy przychodzą najgłupsze myśli.
Dobrze, że wszystko uszykowałem
przed zaśnięciem, bo teraz nie byłbym
w stanie nawet wybrać skarpet. Byle
tylko za drzwi, w chłód nocy, który
przynosi orzeźwienie.
 3:40
Przemykam opustoszałymi uliczkami
Rajczy w drodze na start Chudego
Wawrzyńca. Chowam głowę w ramionach w atawistycznym geście
obawy przed tym, co nastąpi za kilka
chwil. Włączam zegarek i proszę
Świętego Krzysztofa o opiekę – wiara
i nauka. Znikam w tłumie, który daje
ciepło. Ogrzewam się uśmiechami,
żartami, bojowymi okrzykami innych
uczestników.
foto: FotoMaraton.pl
 4:00
Wśród blasku czerwonych rac ruszamy
w drogę. W myślach powtarzam
sobie plan działania. Jakim tempem
pobiegnę dany odcinek? Ile czasu
spędzę na punkcie odżywczym? Kiedy
zjem którego batona? Nie przeszkadza
mi nawet pełna świadomość tego, że
wszystkie te plany w ciągu najbliższych kilkunastu godzin wezmą w łeb.
 5:00
W trakcie podejścia na Rachowiec
widzę, jak wielu biegaczy staje
pośrodku łączki, wyciąga telefon
i fotografuje widok, który teraz mam
za plecami. Wzdycham lekceważąco
i myślę: „wolę wspomnienia od zdjęć”.
Z ciekawości jednak odwracam głowę
i patrzę na dolinę zatopioną w gęstej,
białej mgle. Wyżej wznoszą się kolejne
łańcuchy gór, coraz bardziej rozświetlone w różowym świetle świtu.
Ponad tym wszystkim pastele płynnie
przechodzą w pomarańczowy kolor,
zwiastujący narodziny kuli ognia,
która za parę godzin spali moje ciało.
Tymczasem bezwiednie staję, odwracam się, wyciągam telefon i robię
zdjęcie, na którym nie będzie widać
połowy tej wspaniałości rozciągającej
się przed moimi oczami.
 6:00
Jestem w swoim żywiole. Drobne
kroki pod górę, nie większe, niż gdybym wchodził po schodach w bloku.
Równy, szybki rytm. Serce przyspiesza, ale bardziej z ekscytacji niż
z wysiłku. Krew pulsuje, dostarczając
tlen tkankom. Wyprzedzam kolejnych
biegaczy. Co kilka chwil rozglądam
się i napawam widokiem lasu i gór. Co
jakiś czas mocno wciągam powietrze nosem, chłonę zapach przyrody.
Karmię się i poję tymi doznaniami.
I znowu wzrok utkwiony w szlaku.
Mózg szaleje, dokonując miliardów
obliczeń w ułamku sekundy. Gdzie
postawić nogę w następnym kroku?
A w kolejnym? Jak mocno się odepchnąć od podłoża? Mijam schronisko na Wielkiej Raczy, pod którym
grupka uczestników urządziła sobie
piknik i zaczynam zbieg. W głowie pojawia się myśl z Urodzonych
Biegaczy, kiedy to Caballo Branco
radzi:
Nie walcz ze szlakiem (…) Bierz, co ci
daje. Jeżeli masz do wyboru postawienie
między kamieniami jednego lub dwóch
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
kroków, postaw trzy.
 8:00
Dzieje się coś niedobrego. Nogi nie
chcą się zginać i prostować. Łydki
sztywne, uda sztywne. Tempo spada.
Morale też. Niech już będzie ten
Przegibek i punkt odżywczy.
 9:00
Zbliżając się do punktu powtarzam
w myślach plan działania. Zdejmuję
plecak, wyciągam bukłak, z którego
wcześniej wypijam resztkę wody.
Napełniam bukłak i przekładam
do przednich kieszonek batony.
Rozciągam się i z drożdżówką w ręku
ruszam dalej. Taa… Akurat. Na
punkcie nie mogę się oderwać od
pomarańczy. Jem jedną cząstkę za
drugą, jak w narkotycznym szale.
Słodycz, świeżość, aromat. Ostatnio
pomarańcze smakowały mi tak chyba
z dobre dwadzieścia parę lat temu, na
Święta Bożego Narodzenia. Piszę
sms do Ani. Daję znać na facebooku. Przecież ta minutka mnie nie
zbawi, tłumaczę sam sobie w poczuciu
winy. Na Przegibku panuje atmosfera
pikniku, luzu, relaksu. Z minutki robi
się kwadrans. Najadłem się, napiłem,
29
RELACJA Z BIEGU
 10:00
Podchodzę mozolnie pod Rycerzową.
Wyprzedzają mnie kolejni biegacze,
w tym Krzysiek – 7arema z forum
bieganie.pl. Dlaczego jest tak ciężko?
Analizuję w myślach minione tygodnie i dochodzę do wniosku, że
nie zregenerowałem się po 110 km
w Kotlinie Kłodzkiej trzy tygodnie
wcześniej. Kolejne dwa tygodnie mocnego treningu nie pomogły odzyskać
sił i teraz czuję skutki zbytniej ufności
we własne możliwości. Za chwilę będę
wybierał między krótszą a dłuższą
wersją trasy… Na Rycerzowej czeka
moment prawdy: skręcić w lewo
i skrócić swoje cierpienia? Biec prosto
w nadziei na cudowny obrót rzeczy?
Piszę do Bartka: „Ciężko”.
Po chwili czytam odpowiedź:
To droga do Chamonix, nie do Kurowa.
Napieraj.
Z wisielczą rezygnacją podejmuję
decyzję, o której wiem, że będę jej
żałował już niedługo. Z daleka słychać
miejsce, gdzie trasa się rozwidla.
Głośny śmiech wolontariuszy rozbrzmiewa na szczycie. Pozdrawiam
ich serdecznie i biegnę prosto.
 11:00
Jak słusznie zauważył Krzysiek
Dołęgowski na odprawie, jeśli ktoś
zdecyduje się zbiec z Rycerzowej na
trasę 80+, raczej nie ma szans zmienić zdania. Zbieg jest długi, stromy
i będąc już na dole trudno sobie wyobrazić, że teraz zawracam i wspinam
się z powrotem. Przede mną jednak
również ciężka przeprawa. Beskid
Bednarów to zaledwie kilometr, ale za
to jaki! Ostra ściana błota… W ogóle
skąd to błoto się wzięło, przecież
miało być sucho? Podejście zapiera mi
dech i odbiera ducha. Czuję się zniszczony, a przede mną jeszcze prawie
czterdzieści kilometrów.
 11:30
Po co ja to robię? To pytanie chodzi
mi po głowie od jakiegoś czasu i nie
daje spokoju. Choć jest absurdalne,
to czuję, że muszę spróbować na
nie odpowiedzieć, żeby moje ciało
nie odmówiło dalszej współpracy.
Przypominam sobie, jak niespełna
rok wcześniej Bartek opowiadał, że
po 100 km dalszą część trasy UTMB
pokonał tylko siłą woli, nie mięśni.
Robię to po to, żeby w choć niewielkim stopniu odtworzyć ten rodzaj
zmęczenia i znużenia. Nie czuję
przecież żadnego ostrego bólu, „nic
mi nie jest”. Tylko tyle, że nie mam
w ogóle sił i chęci, by dalej biec.
Wykorzystałem debet na karcie płatniczej, rozbiłem świnkę-skarbonkę,
wyciągnąłem wszystkie zaskórniaki
spomiędzy kart książek i ze skarpet.
Tekst:
Jakub Krause
Autor bloga:
qbakrause.blogspot.com
Przetrząsnąłem wszystkie kieszenie
dawno nie używanych dżinsów. Nie
mam już nic więcej.
No dobra. Przecież muszę jakoś
dotrzeć do mety. Staję, piję długo,
potem powolutku wmuszam w siebie
całego Snickersa. Znowu popijam. Idę
powoli, czekając aż wróci mi trochę
sił. Decyduję się sprawdzić co znajduje
się tam, gdzie kończą się mapy, gdzie
widnieje napis Hic sunt leones – tu
mieszkają lwy. Chcę się dowiedzieć
czy będzie bardzo źle, czy jeszcze
gorzej. Kolejne minuty mijają trochę
jak we śnie. Nie wiem czy minął kwadrans, czy godzina. Pokonałem dwa
kilometry, a może siedem? Śnię.
 12:00
I wtedy spotyka mnie Oszust. Jeżeli
Beskid Bednarów mnie zamordował,
to Oszust zbeszcześcił moje zwłoki.
Ślizgam się na burej masie, przeklinając na czym świat stoi. W niektórych
miejscach pomagam sobie dłońmi,
żeby złapać równowagę. Kilometr na
Oszuście zajmuje mi ponad dwadzieścia minut. Choć tracę sporo sił
i czasu, z każdym krokiem szczyt jest
bliżej. Mimo, że ślizgam się i często
muszę iść zakosami, żeby w ogóle być
w stanie przemieszczać się w górę,
podejście wreszcie się kończy. Mam
już za sobą największe trudności biegu.
Ta świadomość dodaje mi animuszu,
choć do mety jeszcze kilka godzin.
Zaczynam delikatnie truchtać, z czasem coraz szybciej. I wtedy ni z tego,
ni z owego czuję ostry ból w kolanie.
Przechodzę do marszu. Prawe kolano
co kilka kroków odzywa się ostrym,
przeszywającym bólem. No cóż, chyba
pozostanie mi czołgać się do mety.
 13:00
Docieram do drugiego punktu odżywczego, zlokalizowanego na Przełęczy
Glinka. Jestem zły na to, że idzie
(tak, to doskonałe słowo: IDZIE) mi
30
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
foto: FotoMaraton.pl
odsapnąłem. Najwyższy czas w drogę,
bo mam opóźnienie w stosunku do
zakładanego międzyczasu.
ULTRA
ULTRA
gorzej, niż zakładałem i złoszczę się
na wszystko: na miłą Panią z punktu,
że za wolno nalewa do bukłaków, na
innych zawodników, którzy nie dość
sprawnie ustawiają się w kolejkę. Na
szczęście moje usta zamyka delicja nad
delicje… Ani francuski Król-Słońce
w czasach największego rozpasania,
ani rosyjski car nie zaznali nigdy takiej
rozkoszy podniebienia jak ja, gdy na
Przełęczy Glinka wbijałem zęby w…
bułkę z szynką. Przestaję się złościć,
przestaję się przejmować.
RELACJA Z BIEGU
boli, solidnie poobijane. Najgorzej
jest ze zbiegami – nie mam na nie
sił, a przecież w końcówce już tylko
„w dół, w dół, w dół” – śpiewa Kuba
Badach w mojej głowie. Mimo to
wyprzedzam kilku biegaczy. Bliscy
wspierają mnie smsami. Oni już
wiedzą, tak jak ja, że ukończę, że
wszystko będzie dobrze. Trzeba tylko
zagryźć zęby i dotrwać do końca.
Ruszam w drogę, a wszystko, co się
w tej chwili liczy to smak pieczywa
z wędliną. Celebruję rytuał spożywania tego frykasu przez dobre pół
godziny, starając się nie zwracać uwagi
na trudy podejścia.
foto: FotoMaraton.pl
 16:00
Pod górę idę mocno, po płaskim
truchtam, choć wszystko w środku
Puszczam się w dół ścieżki na złamanie karku. Nie dam się dogonić, o nie!
Ból znika, zmęczenie odchodzi. Jest
zew natury, zwierzęcy instynkt. Uciec!
Biec, żeby przetrwać. Szybciej!
Wpadam na pola, łąki, mknę jak szalony. Nie dbam o nierówności, które
wykręcają moje kostki tak, że stawy
aż trzeszczą, naprężone do granic
możliwości. W dole widzę pierwsze
zabudowania miasteczka i dwóch
chłopaków z obsługi biegu. Klaszczą
i krzyczą – to na moją cześć! Szybciej!
Ale co to? Ledwo ich mijam, rozbrzmiewają kolejne oklaski. Rzut oka
za plecy – ktoś mnie goni! Do mety
zostało 200 metrów, nie dorwie mnie
za nic w świecie. Rzucam na szalę
wszystko, co mam. Tempo poniżej
4 minut na kilometr, serce wyrywa
się z piersi. Wbiegam na mostek,
jest meta! Krzysiek podaje mi medal
i piwo. Magda ściska.
Moje myśli są czyste jak woda w rzece,
w której się taplam. To dziwne: w tej
chwili wydarzenia minionych kilkunastu godzin są dziwnie odległe,
niewyraźne, a przecież serce się nawet
jeszcze nie uspokoiło. Teraz jest tylko
piwo, słońce, szum wody w rzece
i bezruch. Brak biegania. Bardzo
lubię w bieganiu ten brak biegania po
bieganiu.
 14:00
Posiłek daje mi kolejną porcję sił. Na
tym odcinku trasy spotykam wielu
turystów, co zaskakuje – wcześniej nie
widziałem prawie nikogo. Do mety
mniej niż 20 kilometrów… Zaczynam
się niecierpliwić. Pamiętam, że na
szczycie ostatniego podejścia czeka na
mnie wolontariusz z opaską potwierdzającą mój udział w zawodach na
długiej trasie. Zanim jednak go spotkam, mam przed sobą jeden z najładniejszych fragmentów trasy – okolice
Hrubej Buczyny.
 15:00
Cudna górska ścieżka prowadzi mnie
do ostatniego solidnego podejścia
na Trzy Kopce. Tam dostaję czarną
gumową opaskę z logo biegu, dzięki
której sędziowie na mecie zidentyfikują mnie jako uczestnika trasy 80+.
Zakładam ją na nadgarstek obok opaski z zeszłego roku. Napisy starły się
z niej zupełnie i rozciągnęła się nieco,
tę dzisiejszą czeka to samo. Póki co
jednak litery są wyraźne. Wizja mety
również stała się wyraźna, w końcu
zostało może 11 kilometrów i to
w większości w dół. Jem, piję, zbieram
siły i coraz więcej się uśmiecham.
i kompletnie mi odbija. „A takiego
wała!” – krzyczy w mojej głowie.
 17:00
Ostatnie kilometry. Pada bateria w zegarku. Kończy mi się jedzenie i picie.
Wszystko się kończy… Ból i wysiłek
również. Czekam na zakręt w lewo,
który sprowadzi mnie ze szlaku na
ostatnie dwa kilometry do Ujsołów.
Uwielbiam ten fragment poprowadzony leśną ścieżką przez krzaczory,
a potem przecinką przez łąkę pośród
traw do pasa. Na krótką chwilę przed
zakrętem słyszę głosy za plecami –
no cóż, inni zachowali więcej sił na
zbiegi. Nagle coś we mnie pęka. Jakiś
chochlik przecina srebrnymi nożyczkami połączenie nerwowe w mózgu
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
„Doświadczenie nauczyło, że gdzie
jest więcej przeciwności, tam większy
następuje pożytek.”
Powyższe zdanie – cytat ze Świętego
Ignacego – przeczytałem kilka dni po
biegu na blogu jednego z kolegów –
Artura – który również biegł Chudego
Wawrzyńca. Doskonale podsumowuje
ono to nasze doświadczenie. Mój
wynik na mecie był bardzo słaby jak
na moje możliwości i… oczekiwania.
Jednocześnie był on najmniej ważny.
Wszystko, co ważne będzie miało
miejsce za rok, w Alpach. Tymczasem
postawiłem kolejny duży krok na
mojej drodze do Chamonix.
31
GERAPPOWY ŚWIAT
MOC jest w nas
Tekst:
Kiedy myślę o bieganiu moje ciało uśmiecha się od środka,
a zmysły wyostrzają się.
W
ystarczy tylko chwila,
a jestem w parku na swej
ulubionej alejce, zostawiam
kolejne drzewa za sobą, mam kilka
sekund na decyzję czy biegnę w prawo
płaską ścieżką, czy też może w lewo
mając chęć na kilka podbiegów
a może prosto na wielką łąkę. Zapachy
– takich nie ma na siłowni. Lubię wiatr,
lubię deszcz i słońce. Zauroczona jestem świeżością poranka, rozleniwionym południowym słońcem i relaksem
biegania wieczornego. Cieszę się, że
mam dwie zdrowe nogi, na nich buty
a ramiona chcą się bujać w przestrzeni.
Tak naprawdę niczego więcej nie
potrzebuję.
Kiedy mam ochotę na muzykę wkładam słuchawki w uszy i w ulubionych
rytmach przemierzam ulice. Kiedy
mam ochotę na spokój i ciszę – las,
las, las – tam nikt nie znajdzie nas –
mówię sobie stawiając nogę za nogą.
że właśnie nabyłam dla siebie skrzydła.
Moja codzienność stała się kolorowa
i soczysta a czas bardziej kaloryczny.
Próbowałam w życiu różnych sportów
ale żadnymi z nich nie przesiąknęłam
tak bardzo jak bieganiem. Obserwuję
u siebie różne preferencje co do dystansu. Z natury jestem długodystansowcem, szybkie piątki i dyszki męczą
mnie i nie sprawiają mi takiej satysfakcji jak połówka czy maraton. 4 razy
miałam okazję przekonać się co dzieje
się z organizmem po 42 km. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nic. Żadna to
granica i przełom, po prostu kolejny
kilometr. Mogłabym tak biec i biec od
świtu do zmierzchu pod warunkiem,
że można jeść, pić i czasem się przejść.
Zaczęłam biegać, by nie
przesiedzieć życia na kanapie.
Nie wyobrażam sobie wyjazdu na
urlop bez butów do biegania. Nie
wyobrażam sobie tygodnia bez
prania odzieży zmęczonej wysiłkiem,
Agnieszka
„Gerappa”
Kaniewska
swej komody załadowanej jedynie
spodniami na kant, szafki na buty
wypełnionej jedynie szpilkami, szafy
pełnej sukienek i eleganckich płaszczy... jedynie tego. A kiedyś tak było.
I te puste ściany w mieszkaniu: bez
medali, bez mych cennych pucharów.
Bardzo długo zastanawiałam się czym
je ozdobię... przecież nie powieszę obrazu ze znanego wszystkim sklepu – to
przecież mogą mieć wszyscy. Teraz fotografie, których tematem jest oczywiście bieganie, otaczają mnie wszędzie:
w kuchni, w sypialni... w łazience. Nie
wiem jak ja mogłam bez tego żyć...
Inaczej też dziś jem, a co za tym
idzie, inaczej gotuję, moja lista
zakupów różni się zdecydowanie od
tej, którą realizowałam 5 lat wcześniej. Nauczyłam się czytać etykiety
artykułów spożywczych, a przede
wszystkim analizować skład wody
mineralnej. Wiem co to suplementy,
odżywki, odróżniam węglowodany
proste od złożonych, białka i minerały
– kiedyś nie interesowały mnie procesy
zachodzące w organizmie ludzkim –
teraz zgłębiam tą wiedzę przy każdej
możliwej okazji.
foto: Piotr Cander
Zaczęłam biegać, by nie przesiedzieć życia na kanapie. Kupując swe
pierwsze buty nie spodziewałam się,
FELIETON
32
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
FELIETON
Kiedy myślę o bieganiu zdaję sobie
sprawę, że wszystko jest możliwe, że
to co było kiedyś niemożliwe, dziś
stało się rzeczywistością, że coś co
było niezdobyte mam swoich rękach.
Kiedyś kilometr był na miarę maratonu – dziś maraton jest na miarę
kilometra. Wyznaczam sobie cele
na jutro na za rok, za dwa i za pięć.
Wystarczy tylko troszkę się postarać,
wytyczyć drogę do ich realizacji. To
przecież takie proste. Wystarczy
biegać, odpowiednio się odżywiać,
regenerować, trochę się wspomóc gimnastyką i można wszystko. Ja to mam
szczęście, że mi się chce. Najgorzej
jest z tymi, którym się nie chce – nie
wiedzą ile tracą.
Nie ma pory roku, której nie lubię.
Lato, lekkie i krótkie, mija bardzo szybko – przyjemne wczesne
poranki i długie wieczory, ciepłe
noce i beztroska o przeziębienia.
Szybko przechodzi w złocistą jesień. Uwielbiam szelest pachnących
GERAPPOWY ŚWIAT
wilgocią liści, uwielbiam przedzierać
się przez ścieżkę usłaną przez liście
niczym złoty dywan. Jesień złocista,
jesień pachnąca, słoneczna a czasem
deszczowa, która nie wiadomo kiedy
zamienia się w chłodną, a ostatnio,
coraz rzadziej mroźną zimę.
Najpierw doświadczam pierwszego
szronu przy gruncie, a potem wszystko
pokryte jest białym puchem. Zimę
polubiłam za biel śniegu w lesie, za
rześkość powietrza i za smak herbaty
z imbirem po zakończonym treningu.
Za ciepły prysznic, którego nie doceniam latem. Zima to czas cierpliwości i prawdziwej próby. Ten, kto
biega zimą – musi mieć charakter nie
byle jaki. Bo nie ma złej pogody – są
tylko słabe charaktery. Właściwie to
bieganie pomaga mi przetrwać zimę.
W długie, ciemne i zimne wieczory
treningi są jak fajerwerki na niebie –
coś wspaniałego. A potem przychodzi
czas, że śnieg topnieje, rośliny budzą
się ze snu, świat nieśmiało się zieleni,
a słońce dłużej jest ze mną.
Uwielbiam marcowe wschody słońca
– nie ma piękniejszych, te kwietniowe
też są przyjemne, ale później w maju
teatr na niebie o poranku nie jest już
tak widowiskowy. Rześka wiosna
szybko się kończy, a znów mamy lato...
W bieganiu podoba mi się swoboda
podejmowania decyzji: gdzie, kiedy,
z kim, dystans, tempo, czas. Liczę się
ja, moje decyzje i pragnienia. Wolność.
Nikt nie może mi nic nakazać, nie
muszę nikogo słuchać, robię co chcę.
Mam swój własny osobisty plac zabaw
tam gdzie zechcę. Ten czas należy do
mnie i zrobię z nim co tylko zapragnę: przebiegnę szybko albo wolno,
zatrzymam się by zrobić kilka zdjęć
lub położę się na chwilę w trawie by
popatrzeć sobie w niebo i pomyśleć, że
jeśli jeszcze jest coś czego nie zrobiłam, a tego zapragnę... to pewnie
kiedyś się to uda.
REKLAMA
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
33
JEJ PUNKT BIEGANIA
Fazy ambitnego biegacza
FELIETON
Tekst:
Ela Nagórska
cele stają się ważniejsze do zdobycia.
W końcu to jednak baba!
Skoro biegacz od niedawna jest biegaczem – jego wyniki sportowe stale
rosną. To cieszy. Nagle forma się stabilizuje. Nie ma już takiego progresu
wyników jaki był na początku. W tym
momencie rozpoczyna się obsesja pod
nazwą „życiówka”.
Na przestrzeni ostatnich kilku lat
obserwuję znajomych zaczynających
przygodę z bieganiem i dopatrzyłam
się pewnych standardów – zwłaszcza
jeśli chodzi o mężczyzn, którzy wydają się być bardziej ambitni biegowo
od kobiet. Ich bieganie przechodzi
przez pewne fazy dyktowane celem
jaki ma być osiągnięty.
Faza pierwsza – zainteresowanie
bieganiem pojawia się zazwyczaj
z powodu chęci zrzucenia nadwagi,
sprawdzenia samego siebie, udowodnienia sobie, że damy radę, chęci
zaimponowania innym. Początkowo
wielkim osiągnieciem jest przebiegnięcie kilkuset metrów, następnie
kilku kilometrów.
34
Faza druga – satysfakcja z ukończenia zawodów
Zaczyna się bieganie coraz częstsze
i dłuższe. Ba, zaczyna nawet sprawiać
przyjemność. Pojawia się następny
cel – zawody. Pełno tego wokół. Po
wyświetleniu każdego portalu biegowego można przeczytać: „w tym
biegu pobijesz swój rekord”, „będzie
kolejny rekord frekwencji”, „zapisz
się już dziś!”, „szybka i ciekawa trasa”,
a nawet „wygraj samochód”!
No i jak tu się nie skusić!
Ukończenie zawodów okraszone
euforią staje się faktem i przynosi
dużą satysfakcję. Mamy narodziny
Biegacza.
Faza trzecia – rywalizacja
z konkurencją
Biegacz zaczyna startować coraz
częściej. Widzi więc często twarze
tych samych ludzi, z którymi zaczyna
rywalizować. Rodzi się kolejny cel –
wygranie z tym a potem z tamtym
albo i z tą czy tamtą. Te ostatnie
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Biegacz szuka dalej. Zaczyna próbować biegać: na boso, metodą
wg Hansonów, wg Danielsa, naturalnie, mądrze, zdrowo, biega bez wysiłku. Życiówki jak nie ma tak nie ma
a jeśli jest, to jest za mała! Biegacz nie
potrafi cieszyć się dobrym wynikiem
albo tym, że ukończył zawody w upale.
Na biegi o nietypowym dystansie nie
będzie jeździł, bo z tego na pewno nie
będzie życiówki.
Po fazie czwartej może nastąpić faza
piąta prowadząca do zagłady lub
akceptacja osiągniętego poziomu
sportowego.
foto: Hanna Sokołowska
P
opularność biegania ciągle rośnie. Nie jest to stwierdzenie odkrywcze. Wie o tym każdy, kto
interesuje się bieganiem. Zaczynają
biegać ludzie, których nigdy byśmy
o to nie podejrzewali. Spotykamy na
biegach starych znajomych. Prawie jak
kiedyś na portalu naszaklasa.
Faza czwarta – życiówka
To faza trwająca najdłużej – u niektórych jest fazą niekończącą się prowadzącą do samozniszczenia. Dopóki na
każdym biegu jesteśmy coraz lepsi jest
pełnia szczęścia. Z czasem jednak następuje zastój. Wtedy biegacz zaczyna
szukać porad na portalach. Czyta
mądre artykuły. Uważa, że ogólnie
dostępny plan treningowy nie jest
już dla niego więc zaczyna rozglądać
się za trenerem. Udaje się nawiązać
współpracę z jednym z wielu oferujących usługi trenerskie poprzez internet. Współpraca trwa kilka miesięcy.
Biegacz uważa, że jest mądrzejszy od
trenera: kto to widział, żeby biegać na
treningu tak wolno! Wstyd! Przecież
ja umiem szybko!... I tak współpraca
kończy się po kilku miesiącach, bo nie
ma dostatecznie dobrej życiówki albo
nie chce na nią już dłużej czekać.
JEJ PUNKT BIEGANIA
FELIETON
Faza piąta – kontuzja
Biegacz zaczyna trenować bez opamiętania. Na nic rady, że czasami trzeba
odpocząć. Że istnieje coś takiego co
się nazywa „roztrenowanie”. Trzeba
trenować żeby ciągle był progres wyników. Bieganie staje się coraz mniej
przyjemne. Treningi traktowane są
jako obowiązek, a nie odstresowanie
od życia codziennego. „Ufff, trening
skończony, odfajkowany – obowiązek
spełniony”.
Zaczyna się bieganie z bólem – „rozbiegam to”. Ból staje się jednak coraz
gorszy. Przymusowa wizyta u lekarza,
który nota bene opowiada bzdury
każąc ograniczyć bieganie kończy się
skierowaniem na rehabilitację. Efekty
zabiegów niweczy trening wykonany
jeszcze tego samego dnia.
Po fazie piątej może nastąpić faza
zakończenia kariery biegowej.
Faza piąta – koniec biegania
Faza piąta nie musi wystąpić, ale
wystąpi jeśli na chwilę się nie zatrzymamy i nie zastanowimy się nad
sensem naszego biegania. Po co biegać
skoro nie biegam coraz szybciej?
Faza szósta – dojrzałość biegowa
Należy wrócić do korzeni – czyli fazy
pierwszej. Celem podstawowym biegania amatorskiego jest odstresowanie,
rozładowanie, uspokojenie i wymasowanie naszego ciała i umysłu. Jeśli
trening boli – niekoniecznie z powodu
kontuzji – to znaczy, że idziemy w złą
stronę. Nie ma pożytku z tak wykonanego treningu. W trakcie biegania
krew musi gilać w żyłach. Jeśli tak nie
jest, to biegajmy wolniej, po prostu.
Organizm nie może być ciągle katowany. Trzeba go czasami pogłaskać
i uszanować jego wolę. Bo organizm
to taka istota, która wszystko zniesie
ale w pewnym momencie upomni się
o swoje. I będzie to moment, który
najmniej nam akurat odpowiada. Jeśli
nie poprawiamy już dalej swoich wyników, to trudno. Z czasem przybywa
nam lat, często też obowiązków. Nie
koncentrujmy się tylko na tym, żeby
lepiej biegać. To zawodowcy muszą
mieć życie podporządkowane bieganiu
– nie my.
Nie możemy traktować treningu jako
obowiązku. Musimy się cieszyć, że za
chwilę wyjdziemy pobiegać. Tak jak
moja córka, która na godzinę przed
wyjazdem na jazdę konną chodzi już
w toczku na głowie.
Autorka felietonu popełniała wymienione błędy i niektóre z nich nadal
popełnia. Tak samo jak wie, że cola wypłukuje minerały z organizmu, a jednak
nie potrafi sobie jej czasem po treningu
odmówić :-)
REKLAMA
Kavaluku Adventures
Contact us:
+254 724 142358 / +254 724 825238
e-mail: [email protected]
www.kavalukuadventure.com
.DYDOXNXDGYHQWXUHLVDWRXURSHUDWLRQVFRPSDQ\WKDWVSHFLDOL
]HVLQDZLGHUDQJHRIWRXULVPSDFNDJHVPDLQO\LQ.HQ\DDQGLQ
RWKHU(DVW$IULFDQFRXQWULHV:HDUHDIULHQGO\QHWZRUNFRPSDQ\
WKDWZLOOKHOS\RXWRDFKLHYH\RXUGUHDPVRIHQMR\LQJ\RXUVHOILQ
WKH IORUD DQG IDXQD RI WKH ODQG WKH KLVWRULFDO VLWHV DQG PRQX
PHQWVDQGRWKHUDWWUDFWLYHWRXULVWDWWUDFWLRQVLWHVRI.HQ\D
:HZLOORUJDQL]HDQGDUUDQJHIRUDOO\RXUSHUVRQDOQHHGVWUDQV
SRUWDQGORGJLQJGHWDLOVVRWKDW\RXFDQKDYHDKXVWOHIUHHWLPH
DZD\IURPKRPH
Your Link to East Africa's Paradise
Our Partners
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
35
STREFA BIEGNĄCYCH MYŚLI
Podejmij wyzwanie
FELIETON
Tekst:
Marcin „Nagor”
Nagórek
Autor bloga:
www.nagor.pl
D
la przeciętnego człowieka maraton jest spełnieniem marzeń
o byciu herosem. Zaliczenie
tego dystansu planuje się w ważnych
momentach życia, np. na ukończenie
40 lat czy w rocznicę ślubu. Biegacze
wpadający na metę płaczą i krzyczą ze
szczęścia. Czują, że dokonali rzeczy
niewiarygodnej, wyczynu niemal
nadludzkiego. Ktoś, kto pokonuje
maraton, czuje się co najmniej królem
świata. Nie, nie jest byle cieniasem,
który zalicza marne pięć kilometrów. Pięć kilometrów jest dobre dla
emeryta. Dla prawdziwego twardziela
tylko maraton. A dla szefa wszystkich
twardzieli to już jedynie ultra.
jest istotą naturalnie przygotowaną
do pokonywania długich dystansów.
Przystosowała nas do tego ewolucja,
ucząc zaganiania zwierzyny w dzikich
ostępach. Dystans maratoński można
pokonać w sześć-siedem godzin
szybkim marszem, po drodze jeszcze
przystając na punktach i popijając.
Kelner na 12-godzinnej zmianie
chodzi niewiele mniej. Podobnie żona
na zakupach w centrum handlowym.
W epoce przedkomputerowej dzieciaki na podwórku codziennie zbliżały
się do dystansu maratonu, i to przez
płotki, a właściwie płoty i ogrodzenia.
Maraton, chociaż brzmi dumnie, nie
jest niczym nadzwyczajnym.
W epoce przedkomputerowej
dzieciaki na podwórku codziennie
zbliżały się do dystansu maratonu,
i to przez płotki, a właściwie płoty
i ogrodzenia.
Ale spójrzmy na to tak: czy jest wyzwaniem dystans, który zalicza mocno
zaokrąglona amerykańska gwiazdka
telewizyjna – Oprah Winfrey? Albo
żona Toma Cruise’a? Czy można
czerpać satysfakcję z pokonania wyścigu, który bez większego problemu
zalicza stulatek oraz emeryt pielący
na co dzień grządki na działce? Czy
pokonanie maratonu jest jakimkolwiek
wyzwaniem, skoro młody, wysportowany i niebiegający człowiek jest
w stanie zrobić to praktycznie z marszu? Oczywiście, że nie.
Pokonanie maratonu jest z pewnością
większym wysiłkiem niż pokonanie
drogi z garażu do kuchni, ale człowiek
36
Pamiętajmy, że organizator biegu
musi swój produkt jakoś sprzedać.
Najchętniej gra na emocjach: przebiegnij, a pokażesz wszystkim, jaki jesteś
mocny. Zostaniesz kimś wyjątkowym.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Nawet jeśli obok Ciebie finiszuje
kilkanaście tysięcy podobnych delikwentów. Jeśli maraton przestanie Ci
wystarczać, namówimy Cię na bieg na
100 kilometrów, a potem na tarzanie
się w błocie w biegu terenowym. Po
wytarzaniu się w błocie będziesz
twardzielem tak twardym, że mógłbyś
głową rozbijać płyty zbrojeniowe.
Przykro mi rozwiewać te złudzenia,
ale ani przetruchtanie maratonu, ani
stu kilometrów nie czyni z Ciebie
kogoś wyjątkowego. Robią to miliony
ludzi na całym świecie, a większość
z nich w niczym nie przypomina
Rambo. Czy to oznacza, że wszystko
stracone? Nie. Nawet w tych czasach istnieje w biegach prawdziwe
Wyzwanie. Dokonuje go mniej niż
jeden procent startujących. Czasami
jest to tylko kilka osób na tysiące
biegnących w danym biegu. Zadanie
wymaga morderczych, czasami
wieloletnich przygotowań, dyscypliny
i nie jest nigdy pewne. Na drodze do
jego wykonania polegnie niemal każdy.
Na ostatnim etapie najtwardszych
rzuci na kolana w agonalnym bólu.
W pionierskich początkach biegów
masowych było czymś normalnym:
bieganie szybko.
Nieważne, czy to piątka, dycha czy
maraton. Bariery są znacznie dalej niż
można się tego spodziewać. 40-latek
biegnący dychę poniżej 35 minut jest
jednym z kilkudziesięciu w kraju.
„Zwykłych” maratończyków mamy
dziesiątki tysięcy. Liczby mówią
same za siebie: chcesz być twardy,
spróbuj biegać szybko. Poczuj ten ból,
gdy kwas mlekowy zalewa mięśnie, oskrzela pękają z przeciążenia,
a żołądek przewraca się na drugą
stronę. Ścigaj się, poprawiaj czasy,
mierz wysoko! Nie zaliczaj dla samego
zaliczania. Nie bądź kanapowcem,
który truchta w leniwym rytmie! Bądź
twardy, ścigaj się na piątkę.
foto: FotoMaraton.pl
Maraton to dystans dla prawdziwych twardzieli.
Pokonanie go jest niezwykłym wyczynem i prawdziwą szkołą
życia. Przebiegłeś maraton – jesteś supermenem.
Brzmi pięknie? Szkoda tylko, że to nieprawda.
DOM W BIEGU
FELIETON
Matka Polka biegająca...
Nie jest łatwo. Nie jest łatwo
być matką w dzisiejszym
świecie, choć pewnie i dawniej
lekko nie było.
T
foto: Maciej Stelmach
eraz jednak żyjemy w czasach,
gdy media sztucznie kreują wyidealizowany wizerunek matki-celebrytki (ot, choćby spodziewająca
się drugiego dziecka księżna Kate – ze
sztabem opiekunek i guwernantek,
o czym się nie wspomina – zawsze
uśmiechnięta, promienna, mówiąca
o swojej roli z radością). Siłą rzeczy kobiety porównują się, frustrują
i chwilami mają dość własnego życia
i dzieciaków. U mnie ten syndrom
na szczęście nie występuje – ja
należę do grupy MATEK POLEK
BIEGAJĄCYCH!
Mogę śmiało napisać, że z tego
powodu żyje mi się znacznie lepiej,
ale... W naszym oceniającym (czytaj:
komentującym i zawsze lepiej wiedzącym) społeczeństwie nikt nie ma
łatwo. Młode biegające mamy mają
szczególnie przechlapane. Urodziły
dziecko i nie zachowują się tak jak
powinny! Mało kto powie to wprost,
ale za plecami słychać, że sport jest
ważniejszy od dziecka (nie wiem, jaki
przelicznik stosują komentujący lecz
wychodzi, że 23h/dobę < 1h biegania). Przecież młoda mama powinna
być sfrustrowana, niewyspana, za
gruba... Jak nie jest, bo liczba endorfin
wykracza poza skalę (wierzcie mi, że
godzina dla siebie, bieg bez planu, bez
GPS, bez dziecka – potrafi naładować
akumulatory na wszystkie bezsenne
noce), bo figura szybko wraca do normalnej (a nierzadko staje się jeszcze
lepsza), bo nagle przychodzą wyniki
sportowe (jestem tego przykładem),
to jest to bardzo podejrzane, chore
wręcz! Nie tak powinno być...
W większości rodzin dziecko ma
mamę i tatę. Tatusia nie zabije
kilkadziesiąt minut spędzone z maluchem, nawet gdy mowa o noworodku.
A ze szkrabem, który ma więcej niż
6 miesięcy tata może z korzyścią dla
całej rodziny wybrać się na jogging
z babyjoggerem (lub spacer, gdy
przedstawiciel płci brzydkiej wyjątkowo opornie reaguje na bieganie).
Oczywiście mama też może biegać
z wózkiem, ale jakoś tatusiom bardziej
do twarzy;) Sprawa nieco komplikuje
się przy większej liczbie dzieci, ale i na
to są sposoby. Można wybrać „joggera” dwuosobowego, można starsze
dziecko wsadzić na rower, a nastolatka
zabrać na wspólny bieg. Kwestia organizacji i włączenia rodziny w sport.
Bo cała rodzina musi zrozumieć, że
bieganie jest ważne. Inaczej będą
konfl ikty.
MATKA POLKA BIEGAJĄCA to
dodatkowa rola i kolejne obowiązki
logistyczne na głowie. Nawet w idealnej sytuacji, gdy mąż/partner, dzieci,
dziadkowie rozumieją i godzą się
z wysoką pozycją biegania w hierarchii priorytetów, to zaplanowanie
tygodnia tak, by wszystkich zadowolić wymaga sporej gimnastyki.
Na przykład – „mąż chciałby biegać
w weekendy po 10.30, w tygodniu
ewentualnie rano, ale to oznacza, że ja
muszę dzieciaki odwieźć do przedszkola,
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Tekst:
Dominika
Stelmach
on je zabierze z powrotem, w tym, że
dochodzi piłka nożna syna, ktoś jednak
musi zostać z młodszym, a przecież
jeszcze wizyta szczepienna umówiona,
wyjazd służbowy, i warto by zakupy
zrobić, pranie i prasowanie też mile
widziane, a o 19-tej kąpanie, czytanie
bajek i tulenie, trzeba też odpisać na
zaległego maila, etc., etc.”
Na pocieszenie napiszę, że biegając
o pierwszej w nocy spotykam innych
biegaczy. To naprawdę podnosi na
duchu. Myślę też, że kluby fitness
24 h powstały z myślą o podobnych do
mnie...
Rodzina biegająca, rodzina usportowiona – taki model powinien być
promowany w mediach, a trochę
słabo z tym. Przeszukałam mojego
ulubionego pudelka i nie znalazłam „rodzinnej ustawki sportowej”.
Chyba, że odprowadzanie przez
byłego bramkarza nieswoich dzieci na
treningi piłkarskie uznamy za podjęcie tematu. Przeczytałam niedawno
„Autobiografię Mistrzów Triatlonu”
i czułam zazdrość poznając angielski
model wsparcia sportowców. Jednak
po przeanalizowaniu tematu, doszłam
do wniosku, że ważniejsze od rozwiązań systemowych jest nastawienie
i chęć osiągania sukcesów u młodych ludzi. Lecz od kogoś muszą się
tego nauczyć. W przypadku braci
Brownlee byli to rodzice. Mama i tata.
Tak jest najlepiej. Wspólne bieganie,
zawody sportowe, współdzielenie pasji,
wsparcie. Mam nadzieję, że MATKI
POLKI BIEGAJĄCE wychowają
przyszłych mistrzów sportu lub po
prostu zdrowych i wysportowanych
ludzi. Nic na siłę, ale warto zarażać
wirusem biegania. Jeszcze niedawno
widok maluchów na biegach należał do rzadkości, a dziś staje się to
powszechne. Raz nawet spotkałam się
z „biegiem raczkujących niemowlaków”, ale to już temat na kolejny tekst.
37
ŻONY MĄŻ
FELIETON
Jak utraciłem „Mistrzostwo”
i przez sadystyczną żonę polubiłem katusze.
Czyli kiedy 45 minut biegu przestało mi się
opłacać.
Nazywam się Maciek Stelmach.
W świecie sportu jestem mężem swojej żony – Dominiki.
S
taram się być wsparciem
i głosem rozsądku. Jestem jej
kierowcą w drodze na zawody.
Zapewniam postartową obsługę
techniczną pojazdu, kiedy kierowcą
nie jestem. Moja ulubiona funkcja
to masażysta, choć dwójka dzieci
skutecznie umniejsza czas dostępny na
jej praktykowanie (pewnie z tej przyczyny pojawiły się ostatnio u żonki,
i kontuzje, i zły humor).
Najbardziej jednak pasuje mi określenie, że jestem architektem sukcesu
mojej żony. Sam sobie to stwierdzenie ukułem, ale mogę tak pisać bez
fałszywej skromności, bo są na to
dowody: najlepsze wyniki sportowe
Dominika osiągnęła po tym jak mnie
poznała, a jeszcze bardziej poprawiła
się po urodzeniu Bartusia, naszego
pierwszego synka. Może architekt to
tu za wielkie słowo? Kojarzy się jednoznacznie z planowaniem...
Poznałem całkiem fajną
dziewczynę. Gadało nam się
dobrze, a najlepsze było to, że
piwo lubiła. Tylko ciągle o tym
bieganiu wtrącała.
Nasza rodzina składa się z czterech
osób. W prezencie na swoje 39 urodziny dostałem od Dominiki drugiego
synka. Skłamałbym pisząc, że całkiem
udało jej się ukryć niespodziankę. Ale
tak, czy inaczej, mamy z Kacprem ten
sam dzień i miesiąc urodzin. W tym
roku nasza impreza urodzinowa była
wyjątkowa: 40+1. O, Matko! On już
38
ma rok, prawie półtora!
Zawsze było mi blisko do sportu.
Takiego amatorskiego. W większości bez fachowego prowadzenia, bo
trudno dwie czy nawet trzy godziny
wuefu nazwać treningiem. Jako szczyl
godzinami grałem w gałę z kumplami.
Rowerami klasy Reksio i Pinio urządzaliśmy wokół bloku wyścigi długodystansowe na tzw. „wytrzymałka”.
Dorastaliśmy i sprzęt trzeba było
zmienić więc jeździliśmy na Pelikanch,
Wigrach i Jubilatach. Dzieci co obrotniejszych rodziców miały kolarzówki
Sprint. Z przerzutkami!
Z tatą urządzałem pojedynki bokserskie. Zamiast rękawic używaliśmy
czapek. Pyszna była zabawa. W ping-ponga nauczyłem się grać na betonowym stole, gdzie siatka była zrobiona
z tego, co tam pod ręką było. Potem
przez dwa lata chodziłem na tenis
stołowy do Pałacu Kultury. Przez
kilka lat jeździłem na deskorolce.
Końcówka okresu dojrzewania to
charakterystyczne dla nastolatków
podejście do życiowych problemów.
Jakaś dziewczyna powiedziała mi, że
jej były chłopak miał szerszą „klatę”
ode mnie więc sumiennie zasuwałem na siłownię. Nawet, jak mnie ta
dziewczyna zostawiła. Dla garbatego.
Uprawiałem też jogę przez kilka lat –
znowu kobieta mnie tam zaciągnęła.
Jeździłem konno – przez kobietę.
Grałem w tenisa, też z kobietą. No,
zawsze jakąś aktywność uprawiałem
i będę stał na stanowisku, że każda
motywacja prowadząca do uprawiania
sportu jest dobra.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Tekst:
Maciej
Stelmach
Z taką wszechstronnością i aktywnym
trybem życia uchodziłem w rodzinie
i w kręgach najbliższych znajomych
za „Mistrza Świata Sportu”. Ale żeby
biegać? Nie do piłki, nie po polu, nie
żeby konia złapać tylko tak....biegać?
Nigdy! Po co?
Poznałem całkiem fajną dziewczynę.
Gadało nam się dobrze, a najlepsze było to, że piwo lubiła. Tylko
Ciągle o tym bieganiu wtrącała. Niby
nienachalnie, ale jednak. Po kilku
randkach zaproponowała mi wspólną
przebieżkę. Właściwie, to się musiała
nieźle nagimnastykować, żeby mnie
skłonić do tego biegania. Nie bardzo się orientowałem z kim miałem
do czynienia, ale funkcjonując jako
„Mistrz Świata Sportów Wszelakich”
zgodziłem się.
No, żesz jak mnie się wtedy nie podobało! Jak ja nosem kręciłem, a wymówek szukałem. No, ale skoro się chce
jakoś zaimponować dziewczynie, to
w ten, czy inny sposób, postarać się
trzeba. Szybko okazało się, że jestem
Mistrzem Świata ale w jakiejś równoległej rzeczywistości. Mimo wszystko,
warto było się postarać. Półgodzinne
truchty szybko rozrosły się do trzech
kwadransów, by po krótkim czasie
ewoluować do moich pierwszych
zawodów biegowych na dystansie
10km. Po ich ukończeniu pawie ze
swoją dumą mogły się schować. Byłem
przekonanym, że uczucie dumy nie
może występować intensywniej.
Przeświadczenie to zmieniła dopiera
meta półmaratonu. Mojego dobrego
samopoczucia nie zmącił nawet fakt,
że „przyszła żona’, ukończyła zawody grubo przede mną, zawróciła
i moje ostatnie 3 kilometry biegliśmy
razem. Ręka w gipsie jej w tym nie
przeszkodziła.
W międzyczasie coś, do czego
ŻONY MĄŻ
FELIETON
bywałem przymuszany stało się
przyjemnością i pełnoprawnym,
stałym elementem życia. Choć ciągle
uważam, że lepiej pobiegać sobie
samemu w lesie, rozumiem moją żonę
startującą nawet dwa razy dziennie.
Potrafię, już bez marudzenia, spędzić
cały dzień czy weekend w drodze na
zawody, czekając na start i rozdanie
nagród (wciąż czekam na kategorię
łysi, czterdziestoletni ojcowie z BMI
powyżej 30).
Ba, nawet raz wygrałem z moją żoną
na 10km. Coś tam przebąkuje, że to
był piąty miesiąc ciąży – no, był ale
nie ma co zwracać uwagi na szczegóły.
Dostała baty. Obawiam się tylko, że
kolejne moje biegowe zwycięstwo
nad żoną może być nierozerwalnie
związane z nowym potomkiem. Jak na
razie jedno zwycięstwo mi wystarczy ;)
foto: archiwum - Maciej Stelmach
MOORALE
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
39
SPOKOJNIE, JA TYLKO LECĘ W TRUPA
Któryś tam niedzielny poranek, raczej przeciętny. Siedzę sobie
lekko skacowany na sofie po dość uroczystych obchodach Święta
Zwykłej Soboty i gapię się w bezmyślny sposób w TV.
Nie mogę sobie poradzić ze zbyt
gorącą kawą zaparzoną w wielkiej
szklance bez ucha, która parzy mnie
niemiłosiernie to w palce, to w usta.
Siorbię ją jednak łapczywie szybkimi,
drobnymi łykami, walcząc z gorącym naczyniem, bo z oczywistych
powodów chce mi się bardzo pić.
Telewizornia wyrzuca z siebie jakiś
familijny fi lm, najprawdopodobniej
o zwierzątkach, ale pewien nie jestem.
Generalnie próbuję wypić kawę i nie
śledzę akcji. Gdzieś tak w drugiej
rundzie bitwy z napojem moją uwagę
przykuwa pewna scena, w której zapłakany synek po drastycznej porażce
w jakichś zawodach jest pocieszany
przez ojca. Nie przejmuj się – mówi
tatuś chłopca – najważniejsza jest
dobra zabawa. Synek podnosi wzrok
na silącego się na uśmiech rodzica
i odpala z wyrzutem – a bawi cię
przegrywanie? Tekst jest tak niespodziewany, że przytyka mnie i parskam,
a świeży zasiorb kawy paskudzi mi
brzuch i uda. Baja dla dzieci o szczurze, białym i mówiącym – w tak
absurdalny sposób uświadamiam sobie,
że mam poważny problem z określeniem „dla zabawy”. Oczywiście w ujęciu sportowym, a zwłaszcza biegowym.
Bo mnie przegrywanie naprawdę
dołuje – i to w każdym ujęciu – i jest
40
oddalone mniej więcej o jakieś trzy
tryliony lat świetlnych od stwierdzenia „dobra zabawa”. A w środowisku
biegowym od jakiegoś czasu prawie
wyłącznie słyszę „dla zabawy”. Stoję
na starcie, jest powiedzmy 1500 osób,
i gdzie się nie odwrócę, to wszędzie
dookoła liczy się tylko dobra zabawa.
No może kilkunastu się nie odzywa, ci
są z reguły albo czarni, albo mówią we
wschodnim języku, a wszyscy generalnie są totalnie wychudzeni.
Z jakiegoś powodu bieganie jest jedną
z nielicznych dyscyplin sportowych,
w której rywalizacja podczas zawodów w drastyczny sposób przestaje
mieć znaczenie, albo inaczej – ulega
potwornemu zwyrodnieniu. Co
dziwne, to również jedna z nielicznych
dyscyplin, w której amatorzy mogą
startować w jednej imprezie razem
z zawodowcami – mistrzami kraju,
świata, rekordzistami, olimpijczykami.
Można się mierzyć z najwyższym
pułapem, a jakoś nie ma to znaczenia.
To niesamowite jak wiele osób
zgłaszając się do startu na danym
dystansie, płacąc za niego, przypinając
numer startowy z chipem umożliwiającym precyzyjny pomiar czasu
oraz określenie miejsce w stawce, nie
ma zamiaru zrobić nic innego, jak
plotkując i machając łapką radośnie
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Tekst:
raFaul
przetruchtać się po wyznaczonej
trasie. Ogromne i nieustannie rosnące
zainteresowanie bieganiem, a co za
tym idzie – komercjalizacja powodują,
że zawody sportowe tej dyscypliny
są liczne, ogólnodostępne i zamieniają się w zwykłą rekreację i miejsce
spotkań towarzyskich. Duch bojowy
jest przybijany do krzyża i kwiczy.
Widać to dosadnie, kiedy w imprezie
rangi mistrzostw polski 2/3 startujących liczonych w grubych tysiącach
nie jest zainteresowane osiągnięciem
wyniku sportowego i bezpośrednią
walką z rywalem, a dumnie prezentuje
swoje podejście do sprawy typu „dla
zabawy”. Zdesperowany i świadomy
swoich ograniczeń umysłowych pytam
truchtającej braci czym jest dla nich
ta dobra, biegowa zabawa. Pierwsza
odpowiedź to: możliwość spotkania
oraz pobiegania ze znajomymi. No
fakt, ze znajomymi nie da się spotkać
i pobiegać w parku! – Ale ze znajomymi spoza jednej miejscowości,
pada. Mówię, że można się przecież
umówić w jakimś miejscu w połowie
drogi, pomiędzy różnymi miastami,
tam znaleźć naprawdę ciekawe, fajne
miejsce i wspólnie pobiegać do woli,
a później za zaoszczędzone pieniądze
ze startowego dodatkowo iść na dobry
obiad vel piwo. Ale nie, do biegowych
spotkań towarzyskich koniecznie
trzeba przypiąć numer startowy, wysmarować giry ben-gayem i zmierzyć
czas rozmowy na atestowanej trasie.
Druga rzecz, która najczęściej „bawi”
moich ankietowanych to atmosfera.
Pytam, jaka atmosfera? Pikniku, tak?
Bo przecież jeśli się nie ścinasz na
całej długości trasy ze swoim ulubionym lokalnym lub wiekowo kategorycznym rywalem, nie rozgrywasz
taktycznie z nim biegu, nie zwalniasz,
nie przyspieszasz, nie uciekasz, nie
wieziesz za nim, w końcu nie atakujesz, mimo braku tlenu, nie zmuszasz
się z mroczkami w oczach na ostatnich stu metrach do nadludzkiego
foto: RUN TIMES
Kilometr pierwszy
FELIETON
FELIETON
wysiłku, to o jakiej atmosferze, w kontekście biegowym, mówisz? O straganach z żelami, żurku i tłoku w szatni?
Atmosfera zawodów to atmosfera
walki. Potu, bólu, napiętych mięśni,
ukradkowych spojrzeń, przełamywania granic swoich możliwości.
To też dla mnie naprawdę niezrozumiałe, kiedy względnie młody,
szczupły – i jak oznajmia – trenujący
mężczyzna, z oboma zdrowymi
jądrami produkującymi hormon
walki – testosteron, wpada uśmiechnięty na metę biegu na 10km z czasem
48minut, mając możliwości na 38.
Biegu, który rozgrywany jest 150km
od jego miejsca zamieszkania! Pytam
dlaczego? Treningowo, dla zabawy,
odpowiada. Jakie były założenia treningowe? Spokojnie pokonać dystans,
mówi. A co, nie umiesz spokojnie pokonać 10km na treningu pod domem?
Bądź tak łaskaw i zsumuj wszystkie
wpisowe oraz koszty dojazdów i inne
wydatki związane ze swoimi 33
SPOKOJNIE, JA TYLKO LECĘ W TRUPA
startami o charakterze zabawowo-treningowym, a potem się zastanów
czy te buty/ciuchy/gadżety biegowe są
takie drogie i – jak twierdzisz – absolutnie nie stać cię na nie. Bo być może
codzienny komfort treningowy jest
jednak ciut więcej wart niż długopis
i koszulka z pakietu oraz pamiątkowy
medal, który tak naprawdę nie jest
żadną zdobyczą.
Któryś tam niedzielny poranek, raczej
przeciętny. Siedzę sobie lekko skacowany na sofie po dość uroczystych
obchodach Święta Zwykłej Soboty
i gapię się w bezmyślny sposób w TV.
Nie mogę sobie poradzić ze zbyt
gorącą kawą zaparzoną w wielkiej
szklance bez ucha, która parzy mnie
niemiłosiernie to w palce, to w usta.
Siorbię ją jednak łapczywie szybkimi,
drobnymi łykami, walcząc z gorącym
naczyniem, bo z oczywistych powodów chce mi się bardzo pić. Myślę
sobie o tym, w jak słabej dyspozycji
jestem w tym roku, i o tym, z czego
to wynika. Miałem zakusy na to, żeby
pojechać na maraton do Gdańska lub
Leszna, ale czuję, że jestem bez formy
i nie mógłbym skutecznie rywalizować. Coś jednak w świadomości
skrzypi, wyje tam wewnątrz. Ubieram
strój startowy, ładuję pięć złotych do
małej kieszonki spodenek i wychodzę
na trening. Jest biegowo nieprzyjemnie – zbyt gorąco, i ciut za mocno
wieje. Mam zrobić 30 km długiego,
spokojnego wybiegania po 5:15/km.
Początkowo realizuję zgodnie z planem. Na 21 km zatrzymuję się na
chwilę przy sklepie i kupuję wafelka,
soczek pomarańczowy i półlitrową
wodę. Wodę na drogę, jak się okazuje.
Podejmuję decyzję, by pobiec dalej,
dalej niż zakładają wytyczne treningowe. Dokładnie 42,2 km, bo… mam
taką chęć, sam nie wiem, potrzebę,
bo to bieganie mnie naprawdę bawi
i przy okazji sprawdzam czy nie jestem
hipokrytą.
REKLAMA
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
41
ROSOMACZO
FELIETON
Jak sensownie wydać publiczną
kasę – czyli potańcówka na mieście
K
ażda liszka swój ogonek chwali
– nasz polski język jest piękny
i bogaty, obfituje w takie ładne,
obrazowe powiedzenia. Celnie, a nade
wszystko jędrnie, ujmują one pewien
schemat zachowań. W tym wypadku
mowa jest o wyższości naszego, lekko
odchylonego, lisiego ogona nad innym.
Naszego biegowego ogona.
Bo biegacze to, bądźmy szczerzy, dyktatorzy okrutni. Chętnie uszczęśliwiliby tę gorszą połowę ludzkości, która
wciąż nie zaznała dzikiej, szalonej,
ekstatycznej, zmysłowej przyjemności
jaką daje bieg w tłumie po ulicy z wywieszonym jęzorem. Z potem cieknącym z czoła, z płucami, które palą
żywym ogniem, z draniem gps-em,
który działa według jakichś dziwnych
własnych zasad i reguł na ramieniu,
no i co najgorsze z tym wrednym,
siwym weteranem, który nie dość, że
mógłby być naszym ojcem, to jeszcze
jest, ściśle rzecz biorąc, tym naszym
ojcem, który daje nam w skórę.
No czy można nie chcieć doświadczać
tego szczęścia?
Jak wiadomo ludzie dzielą się na dwie
części. Mądrych, zdecydowanych,
wiedzących zawsze wszystko lepiej,
oraz te urocze, bez których w zasadzie
da się żyć, ale to życie jest jakoś w zasadzie takie mało powabne. Ta męska
część biegowa robi wszystko co może,
żeby tę część damską zwabić do swojego biegowego korralu. Najchętniej
wprowadziliby jakiś przymus, ale
jednak trochę się takich kroków boją,
więc na razie stosują metodę kija
i marchewki. Sęk w tym, że kija nie
ma, a i marchewka jakaś taka niezbyt
smaczna.
A wszystko opiera się na niechęci,
by nie powiedzieć niezgody, na parę
prostych spraw.
Faceci mówią, że kobiety nie lubią się
pocić. Nie lubią i już. Czasami nawet
42
wykazują empatię perorując: „Co to
za przyjemność, śmierdzieć. Nie po to
robi się te paznokcie czy inne włosy,
żeby je po krótkim czasie musieć
znowu robić od nowa. Kobiety nie
mają tak silnie rozwiniętego ducha
rywalizacji”. I w zasadzie na tym się
kończy.
A przecież to ani cała prawda ani
tylko prawda. Wystarczy się przejśc
na dyskotekę żeby zobaczyć, do czego
kobiety są zdolne. Kiedy tylko chcą.
Bo właśnie chęć jest tu słowem – kluczem. Albo wytrychem jak ktoś woli.
Kobiety mogą mieć problem z czterema, pięcioma godzinami wysiłku
o średniej intensywności (typu maraton), ale nie z sześciogodzinną serią
inetrwałów w postaci szleństwa na
parkiecie.
Danielsowski threshold przeplatany
fartlekiem, dla relaksu kilka minutówek, rytmów – o tak. Taki wysiłek
kobiece serce rozumie i przyjmuje, na
to nie żal mu ani paznokci, ani fryzury.
Ba, do tego trzeba zrobić i jedno i drugie. A potem dwu, góra trzydniowa
regeneracja i można zacząć od nowa.
Albo nawet zgrupować te akcenty
jeden po drugim, bo dlaczego nie?
Bycie kobietą w końcu zobowiązuje.
Mężczyźni, biegający mężczyźni robią
błąd. Chcą zawracać Wisłę kijem,
walczyć z kobiecą naturą i przerabiać ją na taką nieco bardziej męską.
Można? Można, żyjemy w takich czasach, że modelki raczej nie pobudzają
tęsknych westchnień samców.
Można, pytanie po co?
Proponuję radykalne działanie.
Panowie – dajmy sobie spokój z tym
bajzlem. Jesteśmy facetami, damy
sobie radę. Ba, tego się od nas oczekuje, dawania sobie rady. Mamy być
mężczyznami, twardymi jak stal nadeuktoidalna. Nie musimy mieć setek
imprez organizowanych przez miasto,
wystarczy nam kilka. Na pozostałe
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Tekst:
Artur Dębicki
zarobimy i zorganizujemy je sami.
A pieniądze z ratusza, zamiast na imprezy biegowe, przeznaczmy lepiej na
otwarte potańcówki, dla wszystkich.
Widzę to tak. Raz bądź dwa razy
w tygodniu jest impreza taneczna.
Jakieś fajne miejsce. Kobiety wstęp
wolny. Od ósmej do białego rana.
Pełny szał.
Plusy? Same. Po pierwsze w dobie
wyhamowania przyrostu naturalnego
w Polsce takie działanie nieco by temu
przeciwdziałało. Po drugie sprawność
i kondycja piękniejszej części naszej
populacji wzrosłaby niepomiernie, do
tego osiągając efekt, wpisywany do regulaminów biegów, znacznie szybciej
i skuteczniej. Po trzecie oderwałoby to
je od wlepiania swoich modrych oczu
w ekrany smartfonów i skierowałoby
ich energię w stronę prawdziwych
ludzi, nie bytów wirtualnych.
A po czwarte i według mnie najważniejsze, nasze kochane panie byłyby
po prostu szczęśliwsze.
Spójrzmy prawdzie w oczy, jeśli czegoś
na pewno nie potrzebujemy, to dużej
liczby sfrustrowanych, nieszczęśliwych kobiet. Wyszaleją się, wyszumią,
wygadają, wywalą całą złą energię
z siebie – nie byłoby wspaniale?
Nie mówiąc o tym, że nam też by się
to przydało.
Chcąc się na koniec trochę podlizać
biegowemu bractwu zaproponuję
następujace rozwiązanie.
Potańcówka w sobotę, po biegu typu
piątka, dyszka, połówka. Panowie
startujący w zawodach otrzymują
w pakiecie startowym wstęp (czyli
inaczej mówiac rozruch po zawodach
w uroczym towarzystwie) całkiem
gratis. To chyba lepsze niż kolejna
koszulka techniczna w pakiecie.
No i jak Wam się to podoba?
NAJWAŻNIEJSZY JEST ZAWODNIK
FELIETON
Tekst:
Łukasz Panfil
Bolączki Pauli R.
K
toś, kto nie wie kim jest ta
osoba, na pewno nie wpadnie
na to, że w jej łydkach drzemie około stu pięćdziesięciu tysięcy
wybieganych kilometrów. Porusza się
lekko, sprawia wrażenie zadowolonej
i spełnionej. I pewnie tak jest. W ten
sposób postrzegają ją fani. Setki
wygranych biegów, rekordy świata
i Europy, medale z międzynarodowych imprez. Tak było. Dziś na krok
przed oficjalnym końcem kariery
manager Pauli odbiera dziesiątki telefonów dziennie. Otrzymuje setki propozycji uczestnictwa w przeróżnych
projektach, obecności na podniosłych
i niekoniecznie ważnych uroczystościach. Plon zbierany po ćwierćwieczu
ciężkiej pracy jest w pełni zasłużony.
Ale orka, którą Radcliffe wykonywała
przez dwie i pół dekady przypominała
wielokrotnie brodzenie pługiem w glebach klasy szóstej.
11 października 2014. 12:30. Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy.
Z samolotu wysiada rozpromieniona, szczupła blondynka.
O wieku kobiet się nie mówi, ale wygląda na jakieś dziesięć lat
mniej niż ma w rzeczywistości.
foto: Łukasz Panfil
Drewniane Medale
Uważa się, że jedyną szpilką w karierze Brytyjki jest brak medalu
olimpijskiego. Los był jednak bardziej
wyrafinowany w swojej złośliwości.
Lista występów kończonych o włos od
okrągłego szczęścia ciągnęła się przez
dobrą dekadę. Już w swoim pierwszym międzynarodowym występie
na Mistrzostwach Europy Juniorów
w greckich Salonikach Paula przybiegła na czwartym miejscu. Rok później
na światowym czempionacie sytuacja
powtórzyła się. 3000 metrów było dla
niej nieco za krótkie, zatem z radością
przyjęła informację o zastąpieniu na
wielkich imprezach „trójki” „piątką”.
Na dorosłych już MŚ w Goeteborgu
Radcliffe znów znalazła się poza strefą
medalową kończąc bieg na piątym
miejscu. Ta sama pozycja przypadła jej
rok później podczas olimpijskiego debiutu w Atlancie. Mistrzostwa Świata
w Atenach, Edmonton i Igrzyska
Olimpijskie w Sydney przyniosły jej
grad... drewnianych medali. Iście
imponująca kolekcja czwartych miejsc.
Wyjątkiem potwierdzającym regułę
był tytuł wicemistrzyni świata na
10000m wywieziony z Sewilli w 1999
roku. Fatum wielkich imprez ciągnęło
się do końca występów Brytyjki na
ich arenach. Igrzyska Olimpijskie
w Atenach okazały się jednym z największych indywidualnych dramatów
w nowożytnej historii tej imprezy. Rok
wcześniej Paula ustanowiła dwa rekordy świata – maratoński i na uliczne
10km.
Półtora miesiąca przed IO poprawiła
rekord Europy na 5000m i uzyskała
drugi czas w karierze na dystansie
dwukrotnie dłuższym – fenomenalne 30:17. Dwudziestego drugiego
sierpnia 2004 roku miliony ludzi na
świecie oglądało koniec rywalizacji
Królowej Maratonu na 6km przed
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
metą. Łzy i rozpacz spotęgował zjazd
na bocznicę 5 dni później podczas
finału na 10000 m. 4 lata później
start w swoich czwartych igrzyskach
Brytyjka kończyła na dwudziestym
trzecim miejscu... Oczywiście Paula
odnosiła również sukcesy medalowe jednak oprócz tego najwyższej
wartości – tytułu Mistrzyni Świata
w maratonie pozostałe były znacznie
mniej medialne. Echa Trzech złotych
medali światowego czempionatu
w półmaratonie i dwóch zdobytych
w biegach przełajowych były jednak
bardziej ciche niż te zdobywane na
głównych arenach lekkoatletycznych.
Cień Szabo
Równolegle do kariery Pauli Radcliffe
rozwijała się inna błyskotliwa droga
rumuńskiej gwiazdy Gabrieli Szabo.
Gabi była pod każdym względem inna
43
od Pauli. Dwa lata młodsza, 21 cm
niższa i znacznie szybsza. Te dwa lata
różnicy było w początkach przygody
ze sportem znaczną wydawałoby się
przewagą na korzyść Radcliffe. Szabo
była jednak absolutną mistrzynią skuteczności. Jako szesnastolatka wygrała
Mistrzostwa Europy Juniorów startując z dziewczętami 2 i 3 lata starszymi.
Radcliffe była czwarta... W latach
1995-2001 Rumunka wygrywała
prawie wszystko co do wygrania było
możliwe. Porównując progresję wyników obydwu pań z tego okresu można
stwierdzić iż są to niemal kserokopie.
W erze zdominowanej przez zawodniczki afrykańskie dwie Europejki
poczynały sobie wyśmienicie hasając
na 3000 i 5000 metrów 8:21 i 14:31
Szabo, 8:22 i 14:29 Radcliffe. Mimo
tak bardzo zbliżonych rezultatów
dziewczyny prezentowały dwa różne
typy. Gabriela była przedłużoną „średniaczką”, Paula typową specjalistką
od długich dystansów. W perspektywie rozgrywek o najwyższe trofea
Rumunka miała zatem asa rękawie.
Imprezy międzynarodowe rządzą się
swoimi prawami. Biegi rozgrywane są
zazwyczaj w wolnym tempie co zwiększa szanse zawodniczek dysponujących
44
większymi możliwościami szybkościowymi. Szabo z genialnym rekordem życiowym na 1500 m 3:56.97
i piorunującym finiszem mogła być
spokojna o decydujące rozstrzygnięcia. Radcliffe, której bronią było
potężne tempo nie liczyła się zupełnie
w biegach rozgrywanych na ostatnich
kilkuset metrach dystansu. Srebro
MŚ i złoto ME zdobyła forsując
gigantyczne prędkości od pierwszych
metrów rywalizacji. Nieprzypadkowo
Brytyjka porównywana jest najczęściej
do Australijczyka Rona Clarke’a, który
mimo wielokrotnego poprawiania rekordów świata zdobył zaledwie jeden,
brązowy medal olimpijski. Gabriela
Szabo jest w pewnym sensie odbiciem
sukcesów, za którymi całą karierę
goniła Paula Radcliffe.
Chichot (rosyjskiego) losu
Szabo torowała swoją sportową
ścieżkę katorżniczą pracą i darzyła się
z Paulą szacunkiem. Tego samego nie
można powiedzieć o relacji Radcliffe
z Rosjanką Olgą Jegorową i procesie
treningowym tej drugiej. Ogromny
skandal jaki towarzyszył pierwszym Mistrzostwom Świata w XXI
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
FELIETON
wieku wywołała właśnie Jegorowa.
Wprowadzane w życie nowe testy
diagnozujące sztuczne wprowadzanie
do organizmu erytropoetyny wykazały stosowanie tegoż hormonu przez
Rosjankę. Radcliffe swój zdecydowany
głos przeciwko udziałowi Olgi w finałowym biegu na 5000 m wyraziła
wywieszając na trybunach stadionu
w Edmonton transparent „EPO cheats
out!”. Hasło „Wynocha EPO-bandyci”,
stało się niemal symbolem walki z tą
formą dopingu. Jegorowa zdobyła
złoty medal i nie poniosła żadnych
konsekwencji. 20 dni po MŚ Rosjanka
ustanowiła rekord Europy na 5000
metrów.
Trzy lata później największym show
rozgrywek Europejskiej Superligi
Lekkoatletycznej w Bydgoszczy był
występ Pauli Radcliffe na 5000 m.
Zawodniczka nie oszczędzała się.
W pogoni za rekordem świata Elvan
Abeylegesse ustanowionym 9 dni
wcześniej minęła 3 km w kosmicznym
tempie 8:39! Ostatecznie do poprawy
wyniku naturalizowanej Turczynki
zabrakło pięciu sekund. Radość
zawodniczki była jednak ogromna, bo
oto poprawiła rekord Europy należący do Olgi Jegorowej! 14:29.11 było
rezultatem 21 setnych lepszym od
wyniku Rosjanki. Osiągnięcie Pauli
było symbolicznym triumfem czystych wartości i dowodem na absolutną zasadność hasła „EPO cheats
out”. W pamiętnym bydgoskim biegu
jakieś 140 metrów do triumfującej
Radcliffe straciła druga zawodniczka
Lilija Szobuchowa. Rosjanka czyniąca niebywałe postępy, cztery lata
później podczas mistrzostw swojego
kraju poprawiła rekord Europy Pauli
ustalając go na 14:23.75. Mimo iż
jej nadzwyczajne wyniki budziły
pewne podejrzenia, kontrole antydopingowe wypadały zawsze negatywnie. Dopiero po wprowadzeniu
paszportów biologicznych okazało się,
że parametry Szobuchowej wskazują na stosowanie niedozwolonych
środków. Rosjance oprócz nałożenia dwuletniej kary dyskwalifikacji
anulowano wszystkie osiągnięcia z lat
2009 – 2014. Niestety rekord Europy
na 5000 m ustanowiła w roku 2008,
foto: Łukasz Panfil
NAJWAŻNIEJSZY JEST ZAWODNIK
FELIETON
nie wróci więc w posiadanie Pauli
Radcliffe. Ciężko oprzeć się wrażeniu,
że Brytyjka znalazła się w kleszczach
długoletniego procesu „koksowanych”
Rosjanek.
Malkontenci i prześmiewcy
foto: Łukasz Panfil
Radcliffe przez pierwsze lata swojej
międzynarodowej kariery była obiektem kpin komentatorów sportowych.
Faktem jest, że harmonię jej nienagannego stylu biegania burzył nienaturalny ruch szyi, a co za tym idzie
głowy. Zjawisko absolutnie wyjątkowe
i niezrozumiałe. Widz odnosił wrażenie, że zawodniczka utrudnia sobie
najprostszą formę ruchu. Pojawiały się
spekulacje czy to nie aby tik nerwowy.
Organizm Brytyjki w taki właśnie
sposób reagował na zmęczenie, im
wyższy jego stopnień tym obszerniejszy zakres ruchów. Zmęczeniowe
zachowania zawodników bywają przeróżne – odchylona głowa, jej ruchy
poprzeczne czy przeróżna galeria grymasów na twarzy. Suma ruchów, które
podczas biegu wykonywała Paula była
ewenementem na skalę stu letniej
historii lekkiej atletyki. Uszczypliwe
komentarze zniknęły dopiero po
kolejnych niebotycznych wyczynach
zawodniczki.
NAJWAŻNIEJSZY JEST ZAWODNIK
11 lat rekordem świata , ale nigdy nie
doczekał się IAAF-owskiej ratyfikacji.
Akceptacji rekordu, w tym przypadku kontynentu, doczekał się
natomiast wynik uzyskany w biegu
na 10000 m. Mistrzostwa Europy
w Monachium Radcliffe kończyła
z tytułem mistrzowskim i czasem
30:01.09. Tuż po przekroczeniu mety
na „Olympiastadium” komentatorzy
z jednej strony niby zachwyceni, skupili się na żalu z powodu niezdobycia
półgodzinnego bastionu. „Szkoda, że
nie zeszła poniżej 30 minut”. Brytyjka
rozegrała przedstawienie jednej
aktorki, bo druga na mecie, również
wspaniała zawodniczka Irlandka
Sonia O’Sullivan została zmiażdżona
46-sekundową stratą. Paula minęła
5km w 14:57.65. Brak jakiegokolwiek
wsparcia w postaci równorzędnej
rywalki spowodował nieznaczny
spadek tempa odkładający ułamki
sekund ponad trzydziestominutową
barierę. Obciążenie psychiczne
sportowców na najwyższym poziomie światowym jest sumą szeregu
czynników, o których przeciętny
kibic nie ma pojęcia. Nieprzychylne
media. Wewnętrzna rywalizacja
z jednym rywalem. Trawiąca morale
wiedza o niewłaściwym postępowaniu
konkurentów. Oczekiwania publiczności. Świadomość własnych słabości
w obliczu niepomyślnie układającej się
rywalizacji. Podważanie wiarygodności uzyskiwanych wyników. Gotowość
na grad nieprzyjemności w połączeniu
z niemal całorocznym programowaniem organizmu na najwyższe obroty
czasami przerasta zawodnika. Patrząc
dziś na Paulę Radcliffe można być
pewnym, że jej nic nie przerosło. Czy
brak medali olimpijskich jest ważny?
Trzeba zadać sobie pytanie – czego
oczekujemy? Gwiazdorskich, odtwórców wielkiego show na miarę Carla
Lewisa czy Flo-Jo? Uginających się
pod ciężarem medali olimpijskich
herosów, owianych jednak smugą
dożywotniej niepewności o czystość
gry? Ja wolę skromną, uśmiechniętą,
przypominającą fi lmowe „dziewczyny
z sąsiedztwa” Paulę Radcliffe.
Tym największego kalibru był na
pewno rekord świata w maratonie.
Po jego ustanowieniu ktoś wpadł na
pomysł, aby oddzielnie klasyfikować
wyniki uzyskane z udziałem mężczyzn i te w maratonach wyłącznie
dla kobiet. Pomysł automatycznie
podpisywał Radcliffowe 2:15:25
jako mniej wartościowe. Propozycja
wzbudziła niemałe zamieszanie
w środowisku, głównie ze względu
na znikome występowanie biegów
wyłącznie dla pań. Ostatecznie projekt
nie wszedł w życie i atak zza biurka na
rekord Pauli na szczęście zakończył się
niepowodzeniem. Również nieudana
okazała się próba wpisania jej życiówki na dystansie połowę krótszym
w rekordową tabelę. Najlepszy wynik
Pauli w półmaratonie nie może być
oficjalnym ze względu na nieregulaminową trasę w Newcastle. Byłby przez
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
45
OCOCHODZIWBIEGU
FELIETON
Zejść czy nie zejść – oto jest
pytanie...
Kilka tygodni temu dwóch moich kolegów – nazwijmy ich Bartek
i Jurek, wzięło udział w maratonie. Obaj mieli ten sam cel –
uzyskanie czasu poniżej 3 godzin.
Jurek (PB – 2:51) miał w sierpniu operację łękotki – kilka tygodni przerwy
(lekarze zalecili więcej, ale ich zignorował). Obaj ostatnich parę tygodni
biegali z bólem, ale ponieważ obaj są
bardzo ambitni i nie zwykli zmieniać
planów z powodu takich drobiazgów –
w niedzielny poranek zameldowali się
na starcie w pełnej gotowości, zdeterminowani zrealizować cel wynikowy.
Do 16-18 km wszystko szło zgodnie
z planem czyli po 4:13 – 4:15/km,
ale po połówce było już tylko gorzej. Bartek postanowił na 25 km
zejść z trasy ponieważ ani tętno ani
ogólne samopoczucie nie pozostawiały
złudzeń co do tego, że dzisiaj założonego planu (połamania 3 godzin) nie
zrealizuje. Jurek, mimo spadku tempa
spowodowanego bólem kolana i zaległościami treningowymi, Gallowayem
(od 28 km) dotarł do mety w 3
godziny i 21 minut. Bartek i Jurek są
moimi podopiecznymi i jeszcze tego
samego dnia analizowaliśmy wspólnie
ich starty. Z pełnym przekonaniem
poparłem decyzję Bartka, a jednocześnie poddałem ostrej krytyce
występ Jurka. Dlaczego? To proste:
kontynuowanie biegu przez Jurka było
46
delikatnie mówiąc nierozsądne, było
tylko niepotrzebną eksploatacją, której
nieuniknioną konsekwencją będzie
obniżenie możliwości w kolejnych
startach. Z tych samych powodów
Bartek podjął jak najbardziej właściwą
decyzję i mógłby bez szkód dla organizmu gdyby tylko chciał znów stanąć
na starcie maratonu. Oczywiście,
w tym przypadku również jest drugi
koniec kija – każde zejście z trasy to
uchylenie drzwi z napisem „DNF”.
Podczas kolejnego startu te drzwi są
wciąż otwarte i w momencie kryzysu, który jest nierozłączną częścią
każdego biegu długiego, łatwiej znów
z nich skorzystać... ponieważ są już
otwarte. Wiem jednak z własnego
były chodziarz, czynny
biegacz
doświadczenia, że jeden, dwa udane
starty (zakończone osiągnięciem
mety) znów zamykają te drzwi. Tak
więc temat wydawał się zamknięty
aż do poniedziałku kiedy to Wojtek
Staszewski na swoim blogu zatytułował swój nowy odcinek: „Startoza”
i zdefiniował ją jako ”najpoważniejszą jednostkę chorobową biegaczy”,
która „Przybiera różne formy, przy
ostrym przebiegu może być groźna dla
zdrowia. Ale przeważnie jest groźna –
tylko i aż – dla wyniku”.
W jednej z odmian startozy posłużył
się przykładem Bartka, wrzucając przy
okazji „kamyczek do ogródka” mojego
warsztatu trenerskiego:
„Jest jeszcze startoza, która paraliżuje
całkowicie. Dlaczego Podopieczny
(Beztlena) Bartek znów schodzi
z trasy? Czytałem, tętno. Ale skąd
bierze się ten objaw somatyczny.
Moim zdaniem to jeszcze inna forma
startozy.”
Oczywiście wszedłem z Wojtkiem
w polemikę:
beztlen
(...) Myślę, że wszystko zależy od tego
jakie stawiamy sobie cele. Bartek nie
stawia sobie za cel na maraton wyniku
o 15’ gorszego od swojej aktualnej
życiówki – ponieważ wówczas ten
start to byłby raczej trening: BC1 +
BC2. My zawsze, bez względu na
okoliczności (Bartek biegł z urazem
mięśnia czworogłowego) stawiamy
sobie cel na granicy możliwości. Co
do DNF – czasami lepiej/mądrzej jest
zejść z trasy, by w następnym starcie
pobiec szybciej czy móc wystartować
wcześniej w kolejnym półmaratonie
czy maratonie. Często kontynuowanie biegu delikatnie mówiąc nie jest
rozsądne, jest tylko niepotrzebną
eksploatacją, której nieuniknioną
konsekwencją w kolejnych startach jest
regres. Jestem zwolennikiem myślenia
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
foto: FotoMaraton.pl
D
la obu cel ten był celem
bardzo ambitnym, biorąc pod
uwagę okoliczności. Bartek
(PB – 3:02) zimę przepracował bardzo
dobrze, w marcu w półmaratonie pobił
o ponad dwie minuty swój rekord
życiowy (1:22), ale w lipcu coś zaczęło
się psuć – uraz mięśnia czworogłowego, liczne delegacje, stres w pracy.
Wszystko to spowodowało, że ważne
treningi trzeba było przekładać, a czas
uciekał.
Tekst:
Tomasz Lipiec
FELIETON
OCOCHODZIWBIEGU
podczas realizacji planu treningowego, ale również podczas startów
o przyszłości. Taka fi lozofia treningu,
podejścia do startów prowadzi moich
zawodników do życiówek (...)
wojciech.staszewski
(...) Bartek miał od zawsze nadmierną
chęć do schodzenia z trasy, pamiętam,
jak kiedyś zszedł na Biegu Powstania,
kiedy nie dość, że miał szansę na
życiówkę, to mógł po raz pierwszy
pokonać swojego trenera (tj. mnie), co
wtedy było dla niego poza zasięgiem
(dziś oczywiście jest inaczej, to Bartek
jest poza moim zasięgiem, żeby była
jasność). Nie wiem, czy sensowne
było teraz zejście Bartka z trasy, wiem
tylko, że Bartkowi ta nadmierna
asekuracja przeszkadza w osiąganiu
częściej radości na mecie. To jedna
z form startozy (...)
Polemizując z Wojtkiem, którego
żeby była jasność lubię i cenię, miałem
w tyle głowy Jego występ w wydarzeniu, które organizuję czyli PZU
Festiwalu Biegowym w Krynicy
Zdroju.
Wojtek wystartował w Biegu 7 Dolin
na dystansie 100 km. Dotarł do mety
na 20 minut przed zamknięciem mety
(limit 17 godzin) kompletnie wyczerpany. Napisał wtedy : „Przebiec (Bieg
7 Dolin) to znaczy w moim pojęciu
pokonać tę trasę w jakieś 12-13 godzin, bo takie czasy potrafią mieć moi
znajomi trójkołamacze. Bieg kończy
się szybko, za Halą Łabowską (22
km biegu!) wszyscy zaczynają mnie
wyprzedzać. Chyba wyglądam źle,
bo dwie osoby zagadują, czy mi nie
pomóc. Pomóc może mi tylko jedno:
kontuzja. Wtedy mógłbym rozłożyć
ręce i zejść z trasy bez wyrzutów
sumienia.”
...i tu jest istota problemu – moim
zdaniem jest wiele sytuacji kiedy
można czy wręcz należy zejść z trasy,
a kontynuowanie rzeźby (bo przecież
nie biegu) świadczy o braku rozsądku.
Na pytanie: kiedy? Odpowiadam: jak
najszybciej... i jak najszybciej wystartować w kolejnych zawodach.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
47
z małej litery
FELIETON
gorąc
robert „cichy”
cichocki
kroić, ale już nie mam sił nawet na to.
gorąco – w sumie pojęcie względne,
ale dla mnie upał to wszystko co ma
powyżej 14°C, więc czuję się jak biedronka przypiekana szkłem powiększającym. i ta myśl natrętna w głowie
– na cholerę mi to.
gorąco. za mną ósmy kilometr przebijania się przez ścianę ognia i chwila
wytchnienia w lesie. zamiast lawy,
jest tylko wrzątek. gorąco. a mnie
znów nachodzi na myślenie na cholerę
mi to. chciałoby się napisać, że dla
piękna przyrody. akurat, póki co klnę
jak wściekły na pajęczynę co jakieś
wredne bydle utkało na trasie biegu
i która nie została mało zjedzona
przeze mnie. że niby powinienem
się cieszyć, bo świadczy to o tym, że
jestem pierwszy tutaj w tym miejscu, w końcu gdzieś pierwszy, ale
tak mi do śmiechu, jak imadłu do
delikatności.
gorąco. kilometry mijają w tempie
skazańca popylającego na szafot,
w głowie wciąż ta sama pustka, nogi,
cytując klasyka, otóż nogi są ciężkie
jak z waty, a w powietrzu brakuje już
płuc. gorąco. a jednak lubię to, lubię
się złachać jak pies, lubię te uczucie
kiedy wiem, że nie przebiegnę już ani
metra a robię kilometry. kiedy nie
mam sił już na nic, a robię podbieg
z tętnem szybującym w kosmosie,
kiedy mam dość wszystkiego, a wychodzę codziennie, mimo braku chęci,
upału.
wspominałem już że gorąco? mimo
tego, że kompletnie nie przekłada
się to na wyniki, że niedługo dzieci
z przedszkola będą biegać szybciej ode
mnie, że wszystko boli, boli tak, że
poranny spacer do toalety będę niedługo z balkonikiem pchanym przed
sobą wykonywał, że w ogóle ciemno,
straszno i gorąco. nie bardzo wiem,
po co mi to, wiem, że muszę. pewnie
pcha mnie niewidzialna ręka rynku,
w końcu tyle szmalu poszło już w bieganie, ale kolokwialnie mówiąc – wali
mnie to, wychodzę nawet na przekór
tej ręce. bo wiem, że „będę biegł, będę
szedł, nie dam się” i już wiem dlaczego to robię. bo mogę.
kota dawno nie było:
foto: cichy
masakra, gorąc jak jedna wielka glątwa otacza mnie ze wszystkich stron.
myślenie o bieganiu powoduje, że pot
lecący po plecach, leci dwa razy mocniej a trzeba wyjść na trening. trzeba?
sam nie wiem, nikt mi nie każe, nie
płacą mi za to, w sumie cholera wie
dlaczego, bo to raczej ja utrzymuje
pół sklepów biegowych w kraju, więc
na kiego wała to robię? nie wiem, za
gorąco na takie pytania. ubranie butów
w tę pogodę męczy bardziej niż nie
ubieranie butów w taką pogodę. inna
sprawa, że gdzieś kiedyś czytałem, iż
buty się wzuwa nie ubiera. ja jednak
ambitnie ubrałem wiec pewnie dlatego
mnie to zmęczyło tak, że wzuwać już
nie miałem ochoty. schodzę powoli
ze schodów, łydki zmasakrowane
bieganiem naturalnym, bolą bardziej
niż na setnym kilometrze GWiNTa,
ale schodzę.
ależ boli. kuśtyk,kuśtyk, nadchodzę.
drżyjcie tempa, padajcie na twarz kilometraże, klękajcie narody i przewyższenia. oto ja. nagiepeesowany, gotowy
do walki, ruszam.
już po minucie zastanawiam się
czy nie wrócić z powrotem po nóż,
w końcu czymś te powietrze trzeba
Tekst:
48
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
FELIETON
Czarno na białym
O
foto: archiwum własne - Charles Maina, archiwum własne - Tibebu Yegezaw
czarnych biegaczach wiemy
z reguły tyle, że są szybcy.
Najsławniejsi długodystansowcy pochodzą z Kenii i Etiopii.
Niemalże w każdych zawodach,
w których startują zawodnicy z tych
właśnie krajów rozdysponowują
między siebie zwycięskie pule nagród.
Udzielają krótkiego wywiadu na
konferencji przedbiegowej, zapewniając, że są w dobrej kondycji, że trening
dotychczas uskuteczniany idzie im
dobrze i że o ile pogoda będzie sprzyjająca w dniu startu dadzą z siebie
wszystko, by ustanowić nowy rekord
trasy. Następnie startują i zgodnie
z zapowiedzią wygrywają z nowym
rekordem trasy na swoim koncie.
Na konferencji pobiegowej znowu
można usłyszeć, zdawać by się mogło
wyuczone na pamięć zdania typu: bieg
był dobry, jestem zadowolony/a z uzyskanego czasu, pozytywna atmosfera
i doping bardzo mi pomogły, chętnie wrócę tu za rok. Dziennikarze
skwapliwie spisują każdą sentencję,
dopełniają ją informacją o uzyskanych
wynikach i zdjęciami z zawodów
Agata Dziubałka
i relacja trafia do mediów. Afrykańscy
zawodnicy tak samo anonimowi jak
przyjechali – wyjeżdżają. W trakcie tegorocznych podróży
miałam okazję poznać wielu zawodników z czarnej biegowej elity. Przyjrzeć
się im z bliska nie tylko w trakcie
zawodów, w pełnym biegu, ale także
podczas ich normalnego funkcjonowania. Porozmawiać nie tyle o ich
treningu, ale o tym jak żyją, co robią
poza bieganiem, jakie mają plany po
zakończeniu kariery. Moim celem
było bliższe poznanie ich. Wspólnie
z nimi wyłapywałam różnice w sposobie życia i bycia między nimi
i nami, Europejczykami. Różnic jest
sporo, głównie mentalnych. Jednak
ich otwartość, dziecięca wręcz radość
i chęć do poznawania nowych rzeczy
sprawiła, że bardzo szybko złapaliśmy
przyjacielski kontakt. Były to dla mnie
bardzo ważne doświadczenia, które
sprawiły, że zapragnęłam te znajomości kontynuować i rozwijać. Dwójce z nich, Charlsowi i Tibebu
Charles Wachira Maina (KEN, ur. 11.10.1982 r.)
10 km, PB 28:09, 2010 r.
Half Marathon, PB 1:01:13, 2010 r.
Marathon, PB 2:13:30, 2014 r.
Biegam od 3 lat. Interesuję
się lekkoatletyką. Będę
pisać o najszybszych
biegaczach na świecie.
zaproponowałam pisanie bloga na
łamach RunTimes’a. W tym miejscu
będą dzielić się z Wami swoimi doświadczeniami biegowymi, życiowymi,
przemyśleniami i spostrzeżeniami,
na nie tylko biegowe tematy. Będą
pisać m.in. o swoich miesięcznych
treningach, startach w zawodach,
planach i marzeniach.
Kenia i Etiopia – dwa spojrzenia na
trening, bieganie, życie. Różne czy
tożsame? Zapraszam Was do zagłębienia się
w ich blogi, których treści są specjalnie drukowane w oryginalnej formie
(wersja polska jest dostępna w naszym
internetowym wydaniu). Zachęcam
Was także do przesyłania pytań, które
chcielibyście im zadać.
A teraz z nieskrywaną radością przedstawiam Wam naszych bohaterów.
A najlepiej jak zrobią to oni sami.
Charles Wachira Maina Tibebu Woubet Yegezaw
Tibebu Woubet Yegezaw (ETH, ur. 29.05.1992 r.)
Tibebu jak do tej pory nie startował w żadnych oficjalnych zawodach, w których mógłby udokumetować swoje
możliwości biegowe.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
49
CHARLES THE RUNNER
M
y name is Charles Wachira
Maina. I am a Kenyan athlete
born in 11.10.1982 so I’m 32
years old now.
I appreciate the editors „RUN
TIMES” magazine, many amateur
runners and also the experienced ones
seek more knowledge of how they
can improve their running styles and
achieve their goals in sprints/short,
middle and long distance respectively. Many questions are asked as to why
certain athletes in a certain region
of the world are performing better
in certain events than others. This is
not a matter of jigsaw puzzle because
when well trained, any athlete can
perform wonders.
As a matter of fact
many athletes hides
their identity when
it comes to that but
for me, I am very
open. I have a wife
and three kids. My
wife is called Lucy
Njeri Mugo. She
is such a caring
and a loving wife.
She is taking care
of the kids as well
as some of small
businesses within. She has given
me time to train and compete and
more so she enjoys the little time we
spend together. My first born is a son
called Gefferson Maina Wachira
aged 9 years. He is in school class 3
in primary level. The second born is
a son also called Willberforce Mugo
Wachira aged 5 years and also in
school. The third and last one is a girl
Valentine Wanjiku Wachira aged 1yr
9 months.
We live in Nairobi all together but for
me I roam all over Kenya for training.
They all understand the nature of my
work and when we are together we
share what each one of us knows best.
50
At their age, it is hard to tell what they
are capable of doing and what they are
not because I see them taking many
things and can make me sleepless if
I go against their wish.
I have a slogan that says: life is
running. I find it most interesting in
this life because, I meet lots of people,
I visit many places and all the time
I learn something new. I got my first
outing on 24th May 2008. I travelled
to Brazil where I was to run Sao Paulo
Marathon. I did not know what kind
of people or phenomena to meet but
I was brave because generally, I have
an ability to adjust. I was shocked
to know that the Brazilians speak in
Portuguese language. The guys that
I was to stay with could not even say
one word in English and so I had
some hard time but not for too long.
After duration of two week, I could
speak in Portuguese although not so
fluent. So to be precise I have been
running for 7 years now.
Many people do ask me when I train
because they only see me in competitions. One thing I can say is that,
there is a difference between an elite
and an amateur runner. As an elite,
I only require a very short period
of training to condition my body.
Training is full of dynamics. When
I am out of competition season, that
is when I do strenghthening workout
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Text:
Charles Wachira
Maina
like gym, hill climbing, anaerobic
training, extensive speed training and
long distances. All I do is to accept
the nature of my work and I try to run
and exploit the virgin lands of extreme
high altitude that other athletes cannot afford. Again, I can train at any
time of the day no matter whether it is
sunny or not. I explore the inside and
outside of my body and I know that if
I fall at 35km mark today, tomorrow
I will fall at 40km so the more I train,
the more I gain.
At the moment, I am training in
a place called Kapsabet here in Kenya.
We do not have coaches but we have
Senior Athletes governing the whole
group and issuing
out the training
programmes. What
I actually do is
that, if I differ with
a certain training
programme, I normally train on my
own. Sometimes
the group might
be going for 38km
and I am training
for 21km, so why
should I do it?
We have days of speed works within
a week be it fartlek or track intervals.
We also do repetitions in hills or even
we select a longer distance with many
hills. At times we can have flat course
and do longer speed on the road. That
is why I say running has science in it
and in order to monitor that science
and put it to work, you need more
practical than theory.
LIFE IS RUNNING. I am sure you
will see me holding bigger world
tittles. That is not the end of the
story, I will write you more when
I am out of the Bush. LET US RUN
TOGETHER YOU AND I.
foto: archiwum własne - Charles Maina
Charles The Runner
FELIETON
FELIETON
TIBE’S RUNSTORY
Part 1
F
irst of all I would like to thank
for giving this kind of chance
to write in this kind and sociable
„RUN TIMES” Magazine.
Here is my detail information:
I am Tibebu Woubet Yegezaw. I’m
from Ethiopia.
My date of birth is 29th of May 1992.
I am 22 years old now.
I live in Ethiopia, Addis Ababa. My
parents also live in Addis Ababa, Arat
Kilo area, they are far away from me.
I have two brothers and two sisters.
I live alone because my father does
not allowe me go out early in the
morning. My father is 75 years old and
my mother 60 years old. They need
to work hard, that’s why they are not
interested to support my idea. They
want me to have some good job for
money and they are fear to me when
I go early in the morning. They expect
as someone may kill me. So I understand their fear and idea also but I try
to achieve my plan by working hard
on my trainings and by work some
other additional work to buy food and
clothes.
Text:
Tibebu Woubet
Yegezaw
ready to run an international race 5km,
10km, 15km and a half marathon race.
In my everyday life in the early morning I go to my training with my team,
means (2 or 3 boys).
Then, after the training I go to work
because without this work I can’t do
any training, because I must eat to do
this training. Of course I know that
work has an impact on my training but
I will cooperate this two: my training
and my work till one day I get an international race and I win that international race. After that I will work
only on my training fully, because
I will get something to eat and to wear.
I train in a club – it is called Yaya
Sport Club (Shambel Eshetu Tura
sport club). The number of athletes are
more than 80, both male and female.
Especially on Saturday and Sunday
there are so many athletes that the
number increases over 80 athletes.
That is because different clubs athletes
also join us to run on Saturday. There
are different age group but majority
athletes are above 21 age, including
me.
foto: archiwum własne - Tibebu Yegezaw
I rent and live in a small house because I am not able to afford to rent
other house that have a bathroom and
bedroom and so on. I live in Yeka
Kifleketema, near Kotebe University
College and the street I usually run is
Tafo road – it is on a high altitude in
this area.
I work in one of private little company
that distributies cheeps (the product of
potatos), I am a seller. I distribute it to
the super markets.
I earn 900 birr, it means 50$ per
month. I pay 350 birr (20$) for that
small house and the rest for food, clothes I wear in a 6 month or in a year. I started my training here in 2000
E.C, which means (2008 G.C). I have
been training till now and I am in
a good condition, which means I am
I train today 1:40:00 at the morning,
at night I’ll train easy 00:40:00 and
stretch my muscles.
If the club is available I go to the
club with this team. If the club is not
available we go to train our training
by expecting how does the next club
training look like. For example if the
next training (in the club) is speed we
train today easy training like 1 hour
and some gymnastics. I usually run in Tafo road race and
in Mesalemiya Gebrel area forest,
Sullulta, Entoto area because this
area altitude and climate is better
from other. For example Mesalemiya
Gebrel area forest is >3500 above
from see level. When you run in this
place and you bring a good time, I tell
you the truth at any race you win the
race 98% for sure. This all places are
a high zone but I don’t go alone. You
must train with similar friends when
you are in good condition. They also
must have a good condition to come
together otherwise it is difficult.
I go with the club on different club
competitions but I don’t go outside
the country, I run only in Ethiopia, in
different cities and regions.
I try to go outside the country to run
but I need money to cover my transport and visa costs. I am not able to
get any money from the club but I pay
20 birr for the club per month.
My running idol is Kenennisa Bekele
and Haile Gebrselassie. I have met
Haile a lot of time on training, on
forest training mostly. I don’t train
with him. I know he achieved a lot in
his sport life but in his personal life he
doesn’t help other athletes. But I admire him by his sport achievement.
I train twice a day. For example when
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
51
CHARLES THE RUNNER
N
azywam się Charles Wachira
Maina. Jestem kenijskim sportowcem, biegaczem, urodzonym 11.10.1982 roku, tak więc mam
obecnie 32 lata.
Doceniam wydawców „RUN
TIMES”, ponieważ wielu biegaczy
amatorów, ale także i tych doświadczonych szuka więcej informacji
na temat tego w jaki sposób mogą
poprawić swój biegowy styl i osiągnąć
swoje cele na krótkich/sprinterskich,
średnich czy też długich dystansach.
Wiele pytań jest zadawanych odnośnie tego dlaczego pewni sportowcy,
pochodzący z określonych regionów
świata wypadają na zawodach lepiej
niż inni. To nie jest sprawa układanki
z puzzli, ponieważ każdy dobrze wytrenowany sportowiec może zdziałać
cuda.
Faktem jest to, że wielu sportowców
ukrywa swoją tożsamość i szczegóły
z życia prywatnego, ale jeśli chodzi
o mnie, to jestem bardzo otwartą
osobą. Mam żonę i trójkę dzieci.
Moja żona ma na imię Lucy Njeri
Mugo. Jest bardzo troskliwą i kochającą żoną. Opiekuje się naszymi
dziećmi oraz prowadzi mały biznes
równocześnie. Daje mi czas na moje
treningi i starty w zawodach i cieszy
się tymi nielicznymi chwilami, które
spędzamy razem. Mój najstarszy syn
ma na imię Gefferson Maina Wachira
i ma 9 lat. Chodzi obecnie do trzeciej
klasy szkoły podstawowej. Drugi syn
– Willberforce Mungo Wachira ma 5
lat i także chodzi do szkoły. Trzecim
i naszym ostatnim dzieckiem jest
córeczka o imieniu Valentine Wanjiku
Wachira, ma rok i 9 miesięcy.
Mieszkamy wszyscy razem w Nairobi,
ale ja często podróżuję, gdyż trenuję
w całej Kenii. Rodzina rozumie
charakter mojej pracy i kiedy jesteśmy
wszyscy razem dzielimy się z sobą
tym, co każde z nas robi najlepiej.
W ich wieku trudno jest powiedzieć
co umieją robić, a czego nie, ponieważ
52
robią mnóstwo rzeczy i spędzę
bezsenną noc jeśli się sprzeciwię ich
życzeniom.
Mam taki slogan: życie jest biegiem.
To jest to co jest dla mnie najciekawsze w życiu, ponieważ spotykam
mnóstwo ludzi, odwiedzam wiele
miejsc i wciąż uczę się czegoś nowego.
Mój pierwszy zagraniczny start odbył
się 24 – tego maja 2008r. Poleciałem
do Brazylii, gdzie miałem pobiec
maraton w Sao Paulo. Nie wiedziałem z jakimi ludźmi się tam spotkam,
ale byłem odważny, bo generalnie
mam w sobie zdolność do przysto-
Tekst:
Charles Wachira
Maina
sezonem startowym robię treningi
wzmacniające np. na siłowni, chodzę
po górach, uprawiam trening beztlenowy, obszerny trening szybkości
i długie wybiegania. Wszystko co
robię, to akceptuję naturę mojej pracy
i staram się biegać i wykorzystywać
dziewicze tereny na ekstremalnie
dużej wysokości, na co inni sportowcy
nie mogą sobie pozwolić. Poza tym
mogę trenować o każdej porze dnia,
bez względu na to czy jest słonecznie
czy też nie. Doświadczam mojego
ciała, poznaję je i wiem, że jeśli dziś
polegnę na 35 km, to jutro polegnę na
40-stym. Więc im więcej trenuję, tym
więcej zyskuję.
sowania się. Byłem zszokowany, że
Brazylijczycy mówią po portugalsku.
Chłopacy, z którymi tam przebywałem nie potrafi li powiedzieć ni słowa
po angielsku, więc przeżyłem trudne
chwile, ale niezbyt długie. Po dwutygodniowym pobycie umiałem już
mówić po portugalsku, choć niezbyt
płynnie. Tak więc, aby być precyzyjnym, biegam obecnie od 7 lat. Wiele
osób pyta mnie o to kiedy trenuję,
gdyż widzą mnie tylko na zawodach.
W chwili obecnej trenuję w miejscu
zwanym Kapsabet, tu w Kenii. Nie
mamy tu trenerów, ale mamy seniorów sportowych zarządzających całą
grupą i ustalających programy treningowe. To co robię w tej chwili, to jeśli
odbiegam od określonego programu
treningowego, to z reguły trenuję
sam. Czasami grupa idzie na trening
38km, a ja trenuję pod półmaraton,
więc po co miałbym robić ich trening?
W ciągu tygodnia mamy dni z treningami szybkościowymi, zabawami biegowymi czy też interwałami na bieżni.
Robimy także treningi powtórzeniowe
na wzgórzach lub nawet wybieramy
dłuższe dystanse do biegu z wieloma
wzniesieniami. Czasami robimy płaskie treningi i dłuższe, szybsze biegi
na ulicach. To dlatego uważam, że
bieganie zawiera w sobie naukę i ażeby
monitorować tą naukę i wdrażać ją
w życie potrzebujesz więcej praktyki
niż teorii.
Jedną z rzeczy, o której muszę powiedzieć jest to, że jest różnica pomiędzy
elitą biegaczy, a amatorami. Jako
zawodowiec muszę poświęcić bardzo
krótki okres czasu na treningi, by
utrzymać moją formę. Treningi są
pełne dynamiki. Kiedy jestem poza
ŻYCIE TO BIEGANIE. Jestem
pewien, że zobaczysz mnie pewnego
dnia jako zdobywcę światowego
tytułu. To nie jest koniec historii,
napiszę więcej, gdy wrócę z buszu.
POBIEGNIJMY RAZEM – TY
I JA.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
foto: archiwum własne - Charles Maina
Charles The Runner
FELIETON
FELIETON
TIBE’S RUNSTORY
Part 1
N
a początku chciałbym podziękować za danie mi szansy pisania dla magazynu biegowego
„RUN TIMES”.
Tekst:
Tibebu Woubet
Yegezaw
dzisiejszego i jestem w dobrej formie,
gotowy na start w międzynarodowych
wyścigach na dystansie 5 km, 10 km,
15 km i półmaratonu.
Oto kilka informacji o mnie:
Nazywam się Tibebu Woubet
Yegezaw. Jestem Etiopczykiem.
Urodziłem się 29 maja 1992. Mam
teraz 22 lata.
foto: archiwum własne - Tibebu Yegezaw
Mieszkam w Etiopii, w Addis Abebie.
Moi rodzice także żyją w Addis
Abebie, w pobliżu Arat Kilo, są daleko
ode mnie. Mam dwóch braci i dwie
siostry. Mieszkam sam, ponieważ mój
tata nie pozwala mi na wychodzenie
z domu o świcie. Mój tata ma 75 lat,
a moja mama 60. Z tego też powodu
nie są zainteresowani wspieraniem
mnie w moich pomysłach, gdyż sami
muszą pracować. Chcieliby, bym
miał dobrą pracę i pensję i bardzo się
boją, gdy wychodzę rano na trening.
Obawiają się, że ktoś może na mnie
napaść i mnie zabić. Rozumiem ich
strach i punkt widzenia, ale staram
się osiągnąć moje cele przez ciężką
pracę na treningach i dodatkową pracę
zarobkową, dzięki której mogę kupić
jedzenie i ubranie. Mieszkam w wynajmowanym małym domku, ponieważ nie stać mnie na wynajęcie innego,
który miałby łazienkę, sypialnię itp.
Pracuję w jednej z małych firm, która
zajmuje się dystrybucją czipsów
(produkt uzyskiwany z ziemniaków).
Jestem sprzedawcą, dystrybuuję towar
do supermarketów.
Zarabiam 900 birr, co oznacza 50$ na
miesiąc. Płacę 350 birr (20$) za wynajęcie mojego małego domku, a resztę
pieniędzy przeznaczam na jedzenie
i ubrania, które noszę przez kolejne
pół roku – rok.
Swoje treningi zacząłem tutaj w 2000
roku (kalendarz etiopski), co oznacza
2008 rok w kalendarzu gregoriańskim. Trenuję nieprzerwanie do dnia
W moim codziennym życiu, rano idę
na trening z moją drużyną, 2-3 chłopakami. Jeśli klub jest otwarty razem
idziemy do klubu na trening. Jeśli
danego dnia klub nie jest dostępny,
robimy swój trening mając na uwadze
to, jak będzie wyglądał kolejny trening
w klubie. Na przykład jeśli kolejny
klubowy trening to szybkość, wtedy
danego dnia robimy sami coś lekkiego,
jak godzinny bieg i trochę gimnastyki.
by mieć siły na treningi. Oczywiście
zdaję sobie sprawę z tego, że praca ma
wpływ na moje trenowanie, ale będę
musiał godzić obie te rzeczy (trenowanie i pracę) do czasu, gdy pewnego
dnia wystartuję w międzynarodowych
zawodach i je wygram. Wtedy skupię
całą swoją uwagę jedynie na trenowaniu biegania, gdyż kwestie jedzenia
i ubrania będę miał już zapewnione.
Z reguły biegam na Tafo Road
w okolicach lasu Mesalemiya Gebrel,
Sullulta, Entoto ponieważ wysokość
i klimat na tych obszarach są lepsze
niż gdzie indziej. Na przykład obszar
lasu Mesalemiya Gebrel znajduje
się na wysokości powyżej 3500 m
n.p.m. Kiedy biegasz w tym miejscu
i osiągasz tam dobre czasy, to wtedy –
mówię Ci prawdę – na 98% wygrasz
w każdym biegu. Wszystkie te miejsca
są wysoko położone, ale nie biegam
tam sam. Kiedy jesteś w dobrej formie,
to musisz trenować z przyjaciółmi
na podobnym poziomie sportowym.
Oni także muszą mieć wysoką formę,
w innym przypadku ciężko się trenuje.
Razem z klubem jeżdżę na różne
zawody, ale nie poza granice kraju.
Biegam tylko w Etiopii, w różnych
miastach i regionach. Chciałbym
wyjechać na zawody za granicę kraju,
ale potrzebuję w tym celu pieniędzy
na pokrycie kosztów transportu i wizy.
Z ramienia klubu nie otrzymuję
żadnych pieniędzy, natomiast uiszczam składkę członkowską 20 birr na
miesiąc (około 1 dolar).
Trenuję dwa razy dziennie. Na
przykład rano bieg ciągły przez 1h
40’ i wieczorem spokojne 40’ biegu
i rozciąganie mięśni. Szczegółowy
miesięczny plan treningu opiszę w kolejnym odcinku mojego bloga.
Następnie, po porannym treningu idę
do pracy, gdyż bez tej pracy nie byłbym w stanie trenować, bo muszę jeść,
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Moim biegowym idolem jest Kenenisa
Bekele i Haile Gebrselassie. Wiele
razy spotkałam Hailego na treningach
w lesie. Nie trenuję z nim. Wiem, że
wiele osiągnął w życiu sportowym,
ale w życiu prywatnym nie pomaga
innym sportowcom. Pomimo to podziwiam go za jego sportowe sukcesy.
53
A man with
the lucky license
With Gerard van de Veen talked
Agata Dziubałka and yacool.
G
erard Van de Veen, the founder
of Volare Sports - one of the
world leading sports agency for
international long distance road elite
athletes. For these athletes he arranges
races and negotiates with organisations and sponsors. We met him this
summer in Czech Republic where
he accompanied his runners in a half
marathon. We have been observing
him at his work and now we have the
possibility to talk with him about his
company, runners, origins and current
success.
Agata Dziubałka/yaccol: Gerard,
first of all I would like to congratulate you the stunning performance
of Dennis Kimetto on the Berlin
Marathon and Wilson Kipsang in
NYC Marathon this year.
Gerard: Thank you very much. The
determination and motivation of the
athletes is what makes the performances. I and my team do anything
possible to provide the best circumstances for them to run.
A/y: In Berlin Marathon – the first
half of the distance were slower than
the second. Was that your plan for
this race?
Gerard: Dennis had in mind to run
the worldrecord and had planned for
a negative split, meaning that the first
54
half is slower than the second. The
circumstances (weather, pacemakers
etc) were perfect that day and made
this all possible.
A/y: What do you think about
Geoffrey Ronoh’s performance as
a pacemaker?
Gerard: Geoffrey did a good job a pacemaker during the Berlin Marathon.
It was his first time being a pacemaker
in a marathon, so it was a debute for
him. But he had proved already that
he was able to run a stable pace in
a half marathon (in June this year in
Olomouc), so I was not worried about
it.
A/y: Weren’t you afraid that Geoffrey
would like to go to the finish line, like
it was in Olomouc? (editorial note:
Ronoh was the paceman for Wilson
Kipsang there, but he ran to the finish
and won).
Gerard: No, we had
a plan for Geoffrey
already, untill the end
of 2014. He is going
to finish in Valencia
Marathon coming weekend (16th of November).
Pacing untill 21, 25, 30
or 35 km in a marathon
on the world record pace
is not a joke. The pace
should be set seriously.
To make a debute on that
pace is not easy. I am
happy that Geoffrey did
a great job and it was a good preparation for his own marathon.
A/y: What distance a pacemaker can
run in the Berlin Marathon?
Gerard: The maximum that is allowed
in pacing is 35 km.
A/y: We know that Dennis Kimetto
had an injury during this season. Can
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
INTERVIEW
you tell us what was it?
Gerard: Dennis had a knee problem.
Infact, 3 weeks before the Berlin
Marathon he had considered cancelling the race. Due to many treatments
he was ready in time.
A/y: We saw you at the finish line
in NYC Marathon, when you were
hugging Wilson after he won. Are you
always there – waiting for your runners? You also lifted Dennis in Berlin
this year. Which one is heavier?
Gerard: Ha ha... Yes, I always try to
be at the Major Marathons. I think it’s
very important to be present and give
the athletes company during the race
weekends. I want to assist them in the
best way possible, together with the
whole Volare team. We always make
sure the athletes can relax as much as
possible, and have no busy schedules. But there is not much difference in
weight. When your athlete is winning
the race, they feel like very light…!
A/y: There was a very exciting finish
between Kipsang and Desisa in NYC.
Do you know what happened at the
last kilometer? Did they fall themselves? Wilson looked with suprised on
Lelisa. Do you know if he
told him anything during
this situation? Gerard: Yes, Wilson
asked Lelisa why he did
so while he had enough
space to pass Wilson.
The look on the face
of Wilson said enough.
He was not happy with
it. From there Wilson
decided to sprint and left
Lelisa behind. Wilson
wanted to show
him: today I’m the boss.
A/y: Gerard, you have the three the
fastest marathoners in the world in
your team, now (Dennis Kimetto,
Geoffrey Mutai, Wilson Kipsang). We
had an opportunity to meet them, we
know that all of them are different.
What is the atmosphere between
them? Is there rather a competitive
spirit or a spirit of cooperation?
foto: Agata Dziubałka. Volare Sports
HIGH-PERFORMANCE
INTERVIEW
Gerard: The 3 men are trainings
partners and also friends. There is
no competitive spirit, but always
a friendly and calm way the athletes
treat each other. They feel as a part
of the team, like a member of the
Volare family. The athletes in our team
always support each other and feel
bonded. But of course, in the race they
fight for themselves.
have been more competitive untill the
last end, but running below 2.03 is not
a joke.
A/y: Have you ever thought to make
a meeting with them, all together,
for some even shorter distances (10k,
halfmarathon)? The main aim would
be to achieve the best time in a history by using a cooperation instead of
competition.
Gerard: It’s quite a challenge to make
them run together in one race. It
would be a great opportunity of course.
But all in all, the races that are done
before the marathons are planned
well. These three men have their own
thoughts about what fits well in their
planning. What they have in mind for
their running is what we try to accomplish for them.
A/y: I would like to ask you about
Volare Sports. How long have you
been leading this company?
Gerard: Almost 10 years ago I started
the management by managing a few
athletes (among them: Wilfred Kigen,
Wilson Kigen, Jason Mbote and Peter
Kiprotich). Since then more and more
athletes joined and I grew to be successful. I could never imagine to have
reached where we are now!
It’s a family business, whereby all of
us are close to the athletes. We try to
create a family feeling for the athletes
while they are away from home.
A/y: How did it happened? Why did
you decide to work in such a bussiness? Gerard: I was offered to do this and
started it as a hobby, besides my work
at that time.
A/y: How did it happened that you
have Dennis Kimetto, Geoff rey Mutai
and Wilson Kipsang in one team?
Gerard: These athletes I recruited in
Kenya. Wilson Kipsang came through
one of the athletes who was in our management in 2007. He told me he had
a strong guy in his team and asked me
if I could assist him with some races.
At that moment it was not possible,
since on short notice there were no
races available. Lucky for both of us,
one athlete got injured, and Wilson
got the chance to replace the athlete.
That’s where his history started.
Geoffrey Mutai I met at Kass FM
Marathon in December 2007 in
Kenya, where he ran on the 2nd
position. The way he was running impressed me and Wilson Kigen told me
he was strong in training as well. We
agreed I should arrange his first marathon in Monaco. Dennis Kimetto
came through Geoffrey Mutai. I saw
Dennis Kimetto running in Eldama
Ravine half marathon in 2011 and
I was impressed on how he ran over
the tough hills. He won the race with
a big margine there.
A/y: Are you also a runner? Have you
ever practised any other sport? Gerard: Not a runner, but I played
footbal untill I was 34 years.
foto: Agata Dziubałka. Volare Sports
A/y: Have you talked with Geoffrey
Mutai and Kipsang about Kimetto’s
performance? What was their reaction
for the new world record?
Gerard: Geoffrey Mutai was very
proud of Dennis. Geoffrey was the
one in the past who brought Dennis
to his camp and started to do good
trainings with him. Geoff rey was very
happy and he knew already a long
time ago that Dennis had a great
talent.
One of my collegues had contact with
Wilson during the race. He saw that
Dennis was really strong and he was
able to break it. After the race he, of
course, was a little bit disappointed.
But soon after it, he had set his mind
on winning back that record.
All in all, they support each other and
know that the records are only broken
by training hard!
A/y: Do you think if all of them
(Kimetto, Kipsang, G.Mutai) run
togerther in Berlin this year, the time
could be even better?
Gerard: Dennis had already great athletes to run together with, Emmanuel
Mutai and Geoffrey Kamworor did
a fantastic job. I think it could only
HIGH-PERFORMANCE
A/y: Who do you work with in
Volare?
Gerard: Like I said, it’s a family
business. My wife, 3 daughters, theirs
husbands and my brother are involved.
But at the office we work with 5 in
total (Arien, Hannah, Marieke and
Rik).
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
55
A/y: Do you have any other (except
Geoffrey Ronoh) promissing runners
for the next season?
Gerard: We are still talking with
some new talents for next season. And
I contracted some new, strong talents
for the next year already when I was
in Kenya last October. An of course
I hope that between them there will
be a new worldclass athlete again.
A/y: In what way do you get the new
runners to your team?
Gerard: Mostly we get new runners
through our current athletes. They
have trainings partners who are
building up and develop themselves
well during training and competition
in Kenya. And sometimes I visit races
in Kenya to discover new talents by
myself.
A/y: You have the best Kenyan
runners in Volare right now. What do
you think about runners from other
african countries? Gerard: Kenya is not the only country
that has good runners. Perhaps in the
future we will expand more to other
countries.
For now we really enjoy working with
the Kenyans. They communicate well
and are friendly people.
A/y: The last big marathon is over
(NYC). How does your job look like
after the running season? Do you have
any hollidays? Do you spend them in
Kenya or do you prefer for example the
skiing hollidays or any other activities
except running?
Gerard: When the marathon season
comes to an end, our works actually
starts again. We don’t experience
a low-season in this business. Of
course we attend less races, but the
work at the office always continues.
We prepare everything for the athletes
for the next season already. And yes,
we do enjoy holiday after a busy time
like this. I visited Kenya already a few
times a year to meet our athletes. In
a few weeks time I go with my wife to
Kenya to visit our athletes and spend
some time with them. We prefer
warm places to visit than the snow!
A/y: Wilson won World Marathon
Majors this year, Kimetto set a new
world record and he was awarded
as the Marathon Runner of the
Year 2014 in Athens , but there are
also Geofrey Mutai and promissing
Geofrey Ronoh in your team – what
are your plans for them for the next
season?
Gerard: I can not announce yet where
they will run.
INTERVIEW
A/y: One more issue due the current situation we have with Rita
Jeptoo. Can you comment it, her
doping affair. Do you think there is
a real problem with doping in Kenya? Gerard: I can not comment it because
I don’t know the ins and outs. That’s
why it’s not fair to give my opinion.
Anyway, it’s very bad for the athletics
sport in general. In every country will
be used doping. I don’t think that
there are many athletes in Kenya who
use doping. But every athlete who
uses doping is one athlete too much.
Sport must be clean. But I’m sure that
because this is Rita Jeptoo it is/will
become a big and important issue in
Kenya. And I don’t know what will be
the consequences in general.
A/y: Do you have any idea how to
prevent it?
Gerard: Every year we talk with
our athletes about the use of doping.
Being banned because of having used
doping means that the career of an
athlete is ‘kaput’, the career is over.
The only thing what we can do as
management is to warn them for the
consequences. We always tell them:
when you need supplements, please let
US now. We know the supplements in
Holland which are tested as drugsfree.
For several of our athletes we bring
supplements to Kenya, like Herbalife,
Powerbar, Isostar. Our top athletes are
even sponsored by Herbalife.
A/y: Gerard, just the one more
question for the end. You have been
spending a lot of time with african
runners for many years. Why the black
runners are faster and faster, while the
white runners aren’t? Do you have any
explenation for this? Gerard: It’s the way the African
people live their lives and also it has to
do with their bodystructures. African
runners are closer to the nature, eat
more healthy and are physically more
busy every day than white runners.
A/y: Gerard, thank you very much for
the conversation. We wish all the best
for you and your team.
Gerard: Thank you.
56
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
foto: Agata Dziubałka
HIGH-PERFORMANCE
WYWIAD
HIGH-PERFORMANCE
Człowiek
ze szczęśliwą licencją
Z Gerardem van de Veen rozmawiali
Agata Dziubałka i yacool.
G
foto: Agata Dziubałka. Volare Sports
erard van de Veen, założyciel
Volare Sports – jednej z największych światowych agencji
sportowych zrzeszającej najlepszych
ulicznych biegaczy długodystansowych. Dla swoich sportowców organizuje biegi i negocjuje stawki za ich
starty z organizatorami i sponsorami.
Spotkaliśmy go tego lata w Czechach,
gdzie towarzyszył swoim zawodnikom
w półmaratonie. Obserwowaliśmy go
przy pracy, a teraz mieliśmy sposobność porozmawiania z nim o firmie,
biegaczach, początkach i obecnych
sukcesach.
Agata Dziubałka/ yacool: Gerard,
przede wszystkim chcielibyśmy Ci
pogratulować niesamowitego rekordu
świata Dennisa Kimmeto w maratonie w Berlinie (2:02:57) i wygranej Wilsona Kipsanga w maratonie
w Nowym Jorku w tym roku.
Gerard: Bardzo dziękuję.
Determinacja i motywacja zawodników jest tym co tworzy widowisko.
Ja i mój zespół robimy wszystko co
w naszej mocy, aby zapewnić im jak
najlepsze warunki do biegania.
A/y: Podczas maratonu w Berlinie –
tempo pierwszej połowy dystansu było
wolniejsze niż drugiej. Jaki miałeś
plan na ten wyścig?
Gerard: Dennis miał w głowie myśl
o pobiciu rekordu świata i zaplanował
negative split, co oznacza przebiegnięcie pierwszej połowy wolniej
niż drugiej. Okoliczności (pogoda,
pacemakerzy itp) były znakomite tego
dnia i przyczyniły się do tego, że to
wszystko było możliwe.
A/y: Co sądzisz o występie Geoffreya
Ronoh w roli pacemakera?
Gerard: Geoffrey świetnie się spisał
jako pacemaker podczas maratonu
w Berlinie. To był jego debiut w tej
roli na dystansie maratonu. Jednak
wcześniej udowodnił, że jest w stanie
utrzymać bieg w stabilnym tempie
podczas półmaratonu (w czerwcu tego
roku, w Ołomuńcu), tak więc byłem
o niego spokojny.
A/y: Nie obawiałeś się, że Geoffrey
będzie chciał dobiec do mety, jak
to było w Ołomuńcu? (przyp. red.:
Ronoh był tam pacemakerem Wilsona Kipsanga,
ale pobiegł do końca
i wygrał zawody).
Gerard: Nie, mieliśmy
ustalony już plan dla
Geoffreya do końca
tego roku. Wystartuje
w Maratonie w Walencji
w najbliższy weekend, 16
listopada. Prowadzenie
do 21, 25, 30 czy też 35
km w maratonie zawodnikom biegnącym na
rekord świata to już nie
przelewki. Tempo powinno być ustawione w sposób przemyślany. Debiutowanie w takim biegu
jako pacemaker nie jest łatwe. Bardzo
się cieszę, że Geoffrey wykonał dobrą
pracę, to było świetne przygotowanie
do jego maratońskiego biegu.
Gerard: Maksymalny dozwolony
dystans to 35 km.
A/y: Wiemy, że Dennis miał w tym
sezonie kontuzję. Możesz nam powiedzieć co to było?
Gerard: Dennis miał problem z kolanem. Właściwie to na trzy tygodnie
przed maratonem w Berlinie rozważał, czy nie odwołać swojego startu.
Dzięki wielu zabiegom był jednak
gotowy na czas.
A/y: Widzieliśmy Cię na linii mety
podczas nowojorskiego maratonu,
gdy podnosiłeś w radości Wilsona
po jego wygranej. Czy zawsze tam
jesteś – czekasz na swoich zawodników? Podniosłeś także zwycięskiego
Dennisa w Berlinie tego roku. Który
z nich jest cięższy?
Gerard: Ha ha... Tak, zawsze staram
się być na World Marathon Majors.
Myślę, że to bardzo ważne, bym tam
był i towarzyszył biegaczom podczas biegowych weekendów. Razem
z całym zespołem Volare, chcemy
im towarzyszyć w najlepszy możliwy
sposób. Zawsze upewniamy się, że
sportowcy mogą odpoczywać przed
biegiem tak dużo jak to
możliwe i nie mają napiętych grafików ( przyp.
red.: na spotkania z prasą,
kibicami, sponsorami).
W wadze Wilsona
i Dennisa nie ma dużej
różnicy. Kiedy twój
zawodnik wygrywa
bieg, wydaje się lekki jak
piórko..!
A/y: Jaki maksymalnie dystans może
przebiec zakontraktowany pacemaker
w trakcie berlińskiego maratonu?
A/y: W tegorocznym maratonie w Nowym Jorku
mieliśmy bardzo ekscytujący finisz pomiędzy
Kipsangiem, a Etiopczykiem Lelisą
Desisą. Czy wiesz co się wydarzyło
na ostatnim kilometrze? Czy oni na
siebie wpadli? Wilson spojrzał ze
zdziwieniem na Lelisę. Czy wiesz czy
coś mu wtedy powiedział?
Gerard: Tak, Wilson zapytał Lelisę
dlaczego to zrobił, podczas gdy miał
wystarczająco dużo miejsca, by go
ominąć. Spojrzenie na twarz Wilsona
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
57
HIGH-PERFORMANCE
58
nie przypuszczałem, że znajdziemy się
w tym miejscu, gdzie teraz jesteśmy,
że zajdziemy tak wysoko. To jest rodzinny biznes, dzięki któremu wszyscy
jesteśmy blisko związani z naszymi
sportowcami. Staramy się stworzyć
rodzinną atmosferę dla zawodników,
gdy są z dala od domu.
A/y: Czy myślisz, że gdyby ta trójka
(Kimetto, Kipsang, G. Mutai) pobiegła razem w Berlinie w tym roku,
to czas zwycięzcy mógłby być nawet
lepszy?
Gerard: Dennis miał fantastycznych
rywali, z którymi biegł. Emmanuel
Mutai i Geoffrey Kamworor wykonali
świetną robotę. Myślę, że jedynie
w końcówce biegu mogłaby być
większa rywalizacja o wygraną, ale
bieganie poniżej 2:03, to już nie lada
wyczyn.
A/y: Czy kiedykolwiek myślałeś,
aby zorganizować spotkanie, całej
trójki na nawet krótszym dystansie
(10 km, półmaraton)? Głównym
celem takiego wyścigu byłoby uzyskanie rekordowego czasu poprzez
współpracę w trakcie biegu, a nie
współzawodnictwo.
Gerard: To duże wyzwanie, zgrać
ich wszystkich w jednym biegu.
Aczkolwiek to byłoby wspaniałe widowisko oczywiście. Wszystkie biegi,
w których startują przed docelowym
maratonem w danym roku są dobrze
zaplanowane. Tych trzech mężczyzn
ma swoje przemyślenia na temat tego
co im pasuje w ich planie treningowym. To co oni mają w głowie na
temat swojego biegania, my staramy
się im zapewnić.
A/y: Chcemy Cię teraz zapytać
o Volare Sports. Jak długo prowadzisz
tą firmę?
Gerard: Prawie 10 lat temu zacząłem
zarządzanie poprzez bycie menadżerem dla kilku sportowców ( wśród
nich byli: Wilfred Kigen, Wilson
Kigen, Jason Mbote i Peter Kiprotich).
Od tamtej pory coraz więcej sportowców dołączało do nas, a ja zaczynałem
odnosić sukcesy dzięki nim. Nigdy
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
A/y: Jak to się zaczęło? Dlaczego
postanowiłeś pracować w takim
zawodzie?
Gerard: Zaproponowano mi bycie menadżerem i spróbowałem, na początku
jako hobby, równolegle do mojej pracy,
którą wtedy wykonywałem.
A/y: Jak to się stało, że masz Dennisa
Kimetto, Geoffreya Mutaia i Wilsona
Kipsanga w jednej drużynie?
Gerard: Tych sportowców zrekrutowałem w Kenii. Wilson Kipsang
przyszedł z polecenia innego zawodnika, który był z nami związany
w 2007 roku. Tamten powiedział
mi, że ma silnego chłopaka w swoim
zespole i zapytał czy mógłbym pomóc
Kipsangowi w zorganizowaniu dla
niego jakiś biegów. Na ówczesny
moment nie było to możliwe, jako że
w krótkim okresie nie był dostępny
żaden bieg, w którym mógłby wystartować. Szczęśliwie dla nas obu, jeden
z moich zawodników doznał kontuzji,
a Wilson otrzymał szansę zastąpienia
go. Oto jak się zaczęła cała historia.
Geoffreya Mutaia poznałem na Kass
FM Marathon w grudniu 2007 r.
w Kenii, gdzie ukończył bieg na
drugim miejscu. Sposób w jaki biegł
wywarł na mnie duże wrażenie, do
tego Wilson Kigen powiedział mi, że
Geoffrey był silny i dobrze trenował.
Zgodziliśmy się, że powinienem mu
zaaranżować jego pierwszy maraton
w Monaco.
Dennis Kimetto dołączył do nas
dzięki Geoff reyowi Mutaiowi,
z którym był w biegowym teamie.
Zobaczyłem Dennisa biegnącego
w półmaratonie w Eldama Ravine
w 2011 roku i byłem zdumiony jak
pokonywał trudne wzniesienia na
trasie. Wygrał tamte zawody z dużą
przewagą.
foto: Agata Dziubałka / Volare Sports
powiedziało wszystko. Nie był zadowolony z tego incydentu. W tamtej
chwili postanowił przyspieszyć i zostawić Lelisę w tyle. Wilson chciał mu
pokazać: dziś, ja tu jestem szefem.
A/y: Gerard, masz obecnie w swojej
drużynie trzech najszybszych maratończyków na świecie (Dennisa
Kimetto, Geoffreya Mutaia, Wilsona
Kipsanga). Mieliśmy okazję poznać
ich i wiemy, że różnią się między sobą.
Jaka jest między nimi atmosfera? Czy
w zespole panuje duch rywalizacji czy
raczej współpracy? Gerard: Ci trzej mężczyźni są
treningowymi partnerami, ale także
przyjaciółmi. Nie ma żadnego ducha
rywalizacji, ale zawsze przyjazne
relacje. Czują się częścią drużyny,
są członkami naszej rodziny Volare.
Sportowcy w naszym zespole zawsze
się wspierają i czują się ze sobą mocno
związani. Ale, gdy przychodzi do
zawodów, oczywiście każdy walczy
o swój wynik.
A/y: Czy rozmawiałeś z Geoffreyem
Mutaiem i Wilsonem Kipsangiem
o wygranej Kimetto w Berlinie? Jaka
była ich reakcja na jego nowy rekord
świata? Gerard: Geoffrey Mutai był bardzo dumny z Dennisa. To właśnie
Geoffrey był tym, który przyprowadził
Dennisa do swojego obozu biegowego,
aby wspólnie z nim trenował. Geoffrey
był bardzo szczęśliwy, gdyż już dawno
temu wiedział, że Dennis ma olbrzymi
talent. Jeden z moich kolegów miał
kontakt z Wilsonem w trakcie tego
biegu. Wilson widział, że Dennis był
bardzo silny i że był w stanie ustanowić nowy rekord świata podczas tego
biegu. Po biegu, Wilson oczywiście
był trochę rozczarowany (przyp. red.:
to do niego należał poprzedni rekord
ustanowiony w Berlinie w 2013 r. –
2:03:23). Ale wkrótce po tym skierował swoje myśli na odzyskanie
tytułu rekordzisty świata w maratonie.
W gruncie rzeczy oni wszyscy się
wspierają i wiedzą, że rekordy mogą
być bite jedynie dzięki ciężkiemu
treningowi.
WYWIAD
WYWIAD
A/y: Czy ty także biegasz? Czy uprawiasz jakiś inny sport?
Gerard: Nie jestem biegaczem, ale
grałem w piłkę nożną przed ukończeniem 34 roku życia.
A/y: Kto tworzy zespół Volare?
Gerard: Tak jak wspomiałem, to jest
rodzinny biznes. Pracuję razem z moją
żoną, trzema córkami, ich mężami
i moim bratem. W biurze w Holandii
jest nas pięcioro (Arien, Hannah,
Marieke i Rik).
A/y: Czy masz jakichś nowych (poza
Geoffreyem Ronoh) rokujących biegaczy na przyszły sezon?
Gerard: Prowadzimy rozmowy
z kilkoma utalentowanymi biegaczami
na przyszły sezon. Będąc w Kenii
w październiku podpisałem już
kontrakty z kilkoma silnymi, obiecującymi zawodnikami na kolejny rok.
Oczywiście liczę na to, że wśród nich
ponownie znajdzie się sportowiec
światowej klasy.
A/y: W jaki sposób pozyskujesz biegaczy do swojego zespołu?
Gerard: Przeważnie dołączają z polecenia naszych obecnych zawodników.
Każdy z nich ma swoich treningowych partnerów, którzy rosną w siłę,
rozwijają się poprzez treningi i zawody
w Kenii. Czasami także odwiedzam
Kenię, aby samemu wyłowić nowe
talenty.
A/y: Aktualnie w Volare masz najlepszych kenijskich biegaczy. Co myślisz
o biegaczach z innych afrykańskich
krajów?
HIGH-PERFORMANCE
Gerard: Kenia nie jest jedynym krajem, który ma dobrych biegaczy. Być
może w przyszłości rozszerzymy nasze
poszukiwania o inne kraje. Póki co
naprawdę czerpiemy radość ze współpracy z Kenijczykami. Łatwo jest
nam się porozumieć i są oni bardzo
przyjaznymi ludźmi.
A/y: Ostatni wielki maraton z cyklu
WMM za nami. Jak wygląda Twoja
praca po zakończonym sezonie startowym? Czy masz wtedy jakieś wakacje?
Spędzasz je w Kenii, a może wolisz
wybrać się na narty, albo preferujesz
jakąś inną rozrywkę, nie związaną
z bieganiem?
Gerard: Kiedy sezon maratonów
dobiega końca, nasza praca tak naprawdę rozpoczyna się od nowa. Nie
doświadczamy „sezonu ogórkowego”
w tym biznesie. Oczywiście jeździmy
na mniejszą liczbę imprez, ale praca
w biurze zawsze trwa. Zaczynamy
wszystko przygotowywać dla zawodników na kolejny sezon.
Ale oczywiście korzystamy także
z wakacji po przepracowanym okresie
jak ten miniony. Jeżdżę do Kenii kilka
razy w roku, aby spotkać się z naszymi
sportowcami. Kilka tygodni temu,
byliśmy razem z żoną w Kenii, aby
odwiedzić naszych biegaczy i spędzić
z nimi trochę czasu. Wolimy odpoczynek w ciepłych miejscach niż śnieg!
A/y: Wilson wygrał cykl WMM
2013/2014, Kimetto ustanowił nowy
rekord świata w maratonie i został
uhonorowany w Atenach statuetką Maratończyk Roku 2014. Ale
w Twoim zespole jest też utytułowany
Geoffrey Mutai i obiecujący Geoffrey
Ronoh – jakie masz plany względem
nich na kolejny sezon?
Gerard: Nie mogę jeszcze ogłosić,
gdzie będą biegać w przyszłym roku.
A/y: Ostatnia sprawa odnośnie obecnej sytuacji i afery dopingowej Rity
Jeptoo. Czy możesz to skomentować?
Czy uważasz, że istnieje realny problem z dopingiem w Kenii?
Gerard: Nie mogę tego skomentować, ponieważ nie znam szczegółów
tej sprawy. Dlatego też, uważam
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
że nie byłoby to uczciwe z mojej
strony. W każdym razie, to bardzo
zła wiadomość dla sportu lekkoatletycznego generalnie. W każdym kraju
doping będzie używany. Nie sądzę,
aby w Kenii było wielu sportowców
zażywających niedozwolone substancje. Ale każdy zawodnik, który stosuje
doping, jest tym jednym sportowcem
za dużo. Sport musi być czysty. Jestem
przekonany, że ponieważ sprawa dotyczy akurat Rity Jeptoo to jest/ będzie
to duża i poważna kwestia w Kenii.
I nie wiem jakie będą tego konsekwencje w całości.
A/y: Czy masz jakiś pomysł jak
zapobiegać stosowaniu dopingu wśród
sportowców?
Gerard: Każdego roku rozmawiamy
z naszymi zawodnikami o używaniu
dopingu. Bycie zawieszonym z powodu stosowania niedozwolonych
substancji oznacza koniec kariery.
Jedyną rzeczą jaką możemy robić jako
menedżerowie, to przestrzeganie ich
przed konsekwencjami takiego działania. Zawsze im powtarzamy: jeśli
potrzebujecie suplementów, proszę
powiedzcie nam o tym. Znamy suplementy w Holandii, które są przetestowane, dopuszczone do użycia. Dla
kilku zawodników przywozimy je do
Kenii, m.in. produkty firmy Herbalife,
Powerbar czy Isostar. Nasi topowi zawodnicy są nawet sponsorowani przez
Herbalife.
A/y: Gerard, ostatnie pytanie na
koniec. Od wielu lat spędzasz mnóstwo czasu z afrykańskimi biegaczami.
Dlaczego czarni biegacze są coraz
szybsi, podczas gdy biali nie? Czy
masz na to jakieś wytłumaczenie?
Gerard: Myślę, że to zasługa stylu
życia Afrykańczyków, oraz tego, że
mają inną strukturę ciała. Afrykańscy
biegacze żyją bliżej natury, jedzą zdrowiej i są bardziej aktywni fizycznie
każdego dnia, niż biali biegacze.
A/y: Gerard, dziękujemy Ci bardzo za
rozmowę. Życzymy wszystkiego najlepszego Tobie i całej Twojej drużynie.
Gerard: Dziękuję.
59
PERCEPCYJNA PANI DOMU
Dzień dobry!
Może jednak od początku. Jestem
42 – letnią kobietą i mamą trojga
szalonych chłopaków. Niedawno
gdzieś przeczytałam, że szczęście gdy
jest wielkie idzie do nas bardzo powoli.
Tak wolno, jak ja zbliżam się do dnia
własnego debiutu biegowego.
Nie czarujmy się, ciało kobiety
40 letniej nie jest ciałem nastolatki,
natomiast nic nie stoi na przeszkodzie by o siebie zadbać w całości
– duchowo i fizycznie. O czym więc
będzie mój blog? Będzie po trochu
o wszystkim co składa się na „utarczki”
z życiem codziennym. Na pewno
wśród biegaczek jest mnóstwo mam,
mniej lub bardziej zapracowanych,
które w chaosie zwykłego dnia, będą
chciały znaleźć chwilę dla siebie. Tak
więc trochę sportu, odrobina przemyśleń i doświadczeń życiowych, troszkę
przepisów na słodkości dla duszy
i ciała, szczypta soli posypana na rany
dnia codziennego kobiety dojrzałej.
Wszystko sprawdzone i wielokrotnie
przetestowane.
Która kobieta nie chciałaby bez
skrępowania paradować przed swoim
ukochanym nago wczesnym rankiem szukając... bielizny i widzieć
w jego oczach pełną akceptację swego
ciała. Jedno wiem na 100% – nic nie
przychodzi w życiu za darmo, no
przynajmniej nie mnie, ale nie boję się
wyzwań i zaczęłam mój plan wprowadzać w życie.
Na szczęście nie mam problemów
z wagą, zwłaszcza w ostatnich latach,
choć w przeszłości miałam z tym kłopoty. Kiedyś było mnie zdecydowanie
60
Tekst:
„Chandelier”
więcej i jakoś nadal nie przekonuje
mnie stwierdzenie, że „kochanego
ciała nigdy za wiele”. Przy wzroście
173 cm i normalnym funkcjonowaniu
ważę 56 kg. W pierwszej i drugiej
ciąży przytyłam jednakowo – po 14 kg.
Pierwsza była super pod każdym
względem, wprost kwitłam z radości
i dobrego samopoczucia. Druga... była
wielką zagadką od początku. Double
trouble czyli bliźniaki, właśnie skończyły dwa lata. Dodam, że zostałam
mamą w wieku 37 i 40 lat.
Ciągła walka z żywiołem pomogła
szybko wrócić do wagi sprzed ciąży.
Czuję się dobrze, a zamierzam czuć
się świetnie. Jest więc moc, są chęci
i motywacja... I’m ready!
Pierwszym etapem będą ćwiczenia
wzmacniające i przygotowujące do
biegania. Zabierałam się za to od
kilku miesięcy, ale ciągle coś „wypadało”. W końcu udało mi się zapanować i zaplanować dzień tak by znaleźć
dla siebie 30 minut. Pod okiem
profesjonalistki prosto z płyty dvd
zaczęłam ćwiczyć. Przez pierwsze dni
zabijała mnie sama rozgrzewka, ręce
opadały i to dosłownie, ale jak wiadomo „chcieć to móc”. Nie skupiałam
się na ilości powtórzeń, ale na precyzji
ich wykonania. Największą atrakcją
byłam dla... dzieci, a zwłaszcza dla
bliźniaków, którzy bardzo chętnie
utrudniali mi jak mogli robiąc sobie
z tego najwspanialszą zabawę dnia.
Widziałam te błyski w oczkach gdy
tylko wyjmowałam płytę i kierowałam się do odtwarzacza by ją włączyć.
Doszło do tego, że musiałam „wyeliminować” widownię bo to miała
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
być dla mnie chwila przyjemnego
zmęczenia, a nie walki z żywiołami.
Teraz ćwiczę gdy maluchy mają
popołudniową drzemkę. Kiedyś ten
czas wykorzystywałam żeby nadgonić
prace domowe – nie lubię bylejakości,
albo coś jest zrobione dobrze (czytaj
perfekcyjnie) albo wcale, coś pomiędzy
mnie nie interesuje. Jednak musiałam
przedłożyć moje potrzeby duchowe
nad domowe. Nadal mam problem
z precyzyjnym wyliczeniem czasu bo
ciągle doba jest dla mnie za krótka,
ale po tym co do tej pory udało się
pozmieniać wiem, że w końcu dojdę
i do tego. Po kilku tygodniach ustały
drżenia rąk, wiotkość nóg i zakrętki
w głowie. Z czasem było coraz lepiej
i pewniej się czułam w tym co robię.
Upłynął miesiąc, a ja z każdym
dniem czuję... no właśnie, czuję że
nie czuję bólu, a ćwiczenia sprawiają
przyjemność.
Oczywiście nie jest tak kolorowo bo
nadal odliczam ile zostało do zakończenia każdej 30 minutowej serii,
ale... satysfakcja gwarantowana. Ciało
stało się bardziej sprężyste i odporne
na ból. Najbardziej cieszy mnie brak
dolegliwości ze strony kręgosłupa
lędźwiowego, który w drugiej ciąży
ucierpiał chyba najmocniej. Podstawą
jest systematyczność wykonywania
ćwiczeń i ich precyzja. Teraz skupiam
się na ilości powtórzeń. Stopniowo
będę Wam proponować ćwiczenia,
które wykonuję. Być może będzie to
dla Was zachętą do pracy nad sobą
i pierwszym krokiem do oderwania
się od wizerunku zagonionej mamuśki
przedkładającej potrzeby wszystkich
ponad swoje. Pamiętajcie... dzieci
lubią się chwalić jakich mają rodziców. Bądź więc piękną, uśmiechniętą
i zadowoloną z życia mamą. Ja taka
z pewnością nie jestem, ale znalazłam
się na najważniejszej z dróg – drodze
dążenia do samorealizacji i spełnienia.
Czego i Wam życzę!
foto: archiwum własne - Chandelier
H
mmm.... Co ja tu właściwie
robię??? Nie biegam maratonów, nie biegam półmaratonów,
nie biegam krótkich dystansów. Ja
w ogóle nie biegam, ale bardzo chcę
i kiedyś w końcu zacznę. Na razie
robię przygotowania fizyczne i psychiczne swojego organizmu na wielkie
bum!
FELIETON
TABULA ANI RAZA
FELIETON
Osteoporoza
kręgosłupa moralnego
Mniej znaczy mniej, więcej
znaczy więcej. Mniej więcej.
T
o, że nie jestem uzdolniony ruchowo, wiem od dawna. Chodzić
zacząłem dopiero po ponad roku,
a biegać po 39 latach. Teraz mam 44
i nazywam to „wiekiem chytrusowym”,
gdy człowiek jest chytry na każdy
następny dzień, tydzień, miesiąc, rok
i biegowy krok.
foto: Quentino
Zacząłem biegać 5 lat temu. Pierwsze
3 lata to klasyczna droga pełna „amatorskiej chwały”: zwiększany kilometraż, parcie na życiówki, Korona
Cierniowa Maratonów Polskich itp.
Dumny z tego okresu nie jestem,
choć właśnie wtedy udało się personalnie zbeścić: 3:16 w zmoratonie, 1:25 na halfie i 38
w wyDYCHAnym powietrzu.
Wszystko z sekundami.
W 2009r. ważyłem w okolicach „setki”. Dietą i aktywnością
fizyczną, w dość krótkim czasie zrzuciłem dychę i na pewien czas zarzuciłem w porcie kotwicę o wadze 90kg.
Potem popłynąłem. Dziurawą łódką.
Początek roku 2012, czyli czasy mojej
biegowej ortodoksji, wycieniowały
mnie do 76-77 kg. To wtedy pobiegłem swoje besty.
Ze względu na zawirowania w życiu
prywatnym, zawodowym, duchowym
i przede wszystkim finansowym,
bieganie znalazło się w odwrocie.
Sytuacja mnie przerosła, a ilość
popełnionych błędów predysponowała do umieszczenia w browarnej
wersji Księgi Rekordów Guinessa...
Najgorsze, że wtedy zawiodłem kilka
osób, których nigdy zawieść nie powinienem. Chyba, że na dworzec, po
zawodach.
Teraz ważę 96 kg, biegam tyle co kot
twardziel napłakał (ok. 20 km na
tydzień) i... mam się z tym świetnie.
Znalazłem równowagę pomiędzy
życiem, bieganiem i odrobiną żelazowejWoli (namiastka siłki 2-3 razy
w tygodniu). Nie wyglądam już jak
krzyżówka naszej szkapy i Łyska
z pokładu Idy.
Od pewnego czasu, przeglądając
zdjęcia maratończyków amatorów,
miałem wrażenie, że nie oglądam
fotek z zawodów biegowych, a klisze
rentgenowskie. Takie selfie RTG
rzucone na fejsa...
XXI wiek ma osteoporozę kręgosłupa
moralnego.
Tekst:
„Quentino”
wycieńczony, wychudzony. Gdybym
nie siedział w temacie pomyślałbym
– kurde, szkoda chłopaka, zżera go
jakieś choróbsko. Pełno teraz tego.
Współczucie.
Ale... „siedzę w temacie” i wiem, że redaktor Lis, nigdy w życiu nie czuł się
tak dobrze i nie był w tak zarąbiście
wysokiej formie jak teraz. Od kilku lat
dba o siebie na maxa, trenuje regularnie bieganie, połyka kolejne życiówki
w maratonach.
Facet nigdy nie był w takim gazie jak
teraz i nigdy nie wyglądał tak marnie
jak w tej chwili. Znam to, jeszcze
2 i pół roku temu byłem dokładnie
w takiej samej sytuacji.
Bieganie to jednak czary. Albo
mary.
Oglądałem
ostatnio program „Tomasz
Lis na żywo”.
Co prawda, nadal nie rozumiem co
ma wspólnego „na żywo” z tym, że
oglądam go w telewizji. Na żywo, to
mam kobietę na wyciągnięcie dotyku,
a nie lisa w klatce odbiornika. Jak
zwał tak zwał.
Od razu zaznaczę, że w przeciwieństwie do większości widzów, po
prostu lubię Lisa jako dziennikarza
i człowieka. Lubię i już. Tym bardziej
zabiło mnie z ekranu to co zobaczyłem – Tomek Lis wyglądający marnie,
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
W magazynie „RUN TIMES”
będę prowadził comiesięcznego
bloga biegowego, w którym być
może pojawią się nawet wątki
biegowe. Mam zamiar opisywać
swoją nierówną walkę z naprzyrodzonymi siłami natury
– wiatrem, pagórkami, mrozem, upałem, lenistwem, obżarstwem, tumiwisielstwem,
olewajstwem, wchujacięciem
– szczególnie i ogólnie.
Bloga poprowadzę z pozycji
biegowego outsajdera, czyli
tam gdzie moje miejsce.
Kolega Cichy ma swoje koty, profesjonalny sprzęt fotograficzny i talent.
Zazdroszczę, bo ja mam tylko psa.
Będę pisał tak długo, aż mnie
Naczelny nie zbanuje. Jeśli tak się
stanie, to przyjmę to ze zrozumieniem,
czując moc autorytetu i szacunek
jakim go darzę...
PazdrawlaYou!
Quentino
61
SPISZ TREŚCI
WYWIAD
Renia Sieradzka
42 pytania i 195 niedopowiedzeń
9. Bieganie dało mi... na pewno
odskocznię od głównie siedzącego
trybu pracy i możliwość lepszego
dotleniania się.
10. Bieganie zabrało mi... chwile
spędzone z lampką wina przed
telewizorem.
11. Przeciętny kilometraż w tygodniu... zbyt mały, aby się nim chwalić.
Chciałabym biegać znacznie więcej.
12. Rozciąganie jest dla mnie...
bardzo ważne.
13. Odkąd biegam mam większą
ochotę na... kolejne bieganie.
14. W bieganiu najbardziej nie
lubię... gdy się męczę.
1. Wszystko zaczęło się od... akcji
Polska Biega w 2009 roku i chęci
pokazania synom, że mama też może
trochę więcej biegać.
2. Moje bieganie w dzieciństwie...
było: częste ściganie się z rówieśnikami, głównie po żwirze w wieku
przedszkolnym i wczesnoszkolnym
(do dzisiaj mam pamiątki na kolanach w postaci blizn po kamykach),
a potem trochę zawodów szkolnych,
przede wszystkim w dłuższych biegach przełajowych (to mi najbardziej
leżało).
3. Rodzina traktuje tą pasję...
przywykła do tego. Już nawet nie liczą,
kiedy i gdzie chcę startować wiedząc,
że i tak w mój wolny weekend to będą
przeważnie dłuższe treningi a czasem
starty. Wcześniej częściej kibicowali
mi podczas zawodów, ostatnio ze
względu na uprawianie przez synów
sportów, mają weekendy zajęte swoimi
zajęciami a mąż musi wybierać, komu
kibicować.
4. Pierwszy start w zawodach...
bieg na ok. 5 km w ramach akcji
62
Polska Biega w 2009 roku.
5. Cele biegowe... ostatnio
głównie biegi górskie, jak półmaraton,
maraton; marzy mi się start w Biegu
Rzeźnika i innych ultramaratonach
górskich.
6. Moje dzieciństwo... to dużo
różnych gier sportowych. Jako dziewczyna, nie lubiłam bawić się lalkami,
wolałam wraz z chłopakami zdobywać drzewa i płoty, za co obrywałam
potem od mamy. Często ścigaliśmy się
i graliśmy głównie w „ziemniaka” lub
w tenisa stołowego.
7. Gdy zaczęłam biegać, znajomi... stukali się w głowę i do
dzisiaj to robią twierdząc, że wariat
ze mnie, bo biegam po pracy zamiast
odpoczywać.
8. Dzięki mojemu bieganiu...
zmieniłam zdanie o sobie. Kiedyś
myślałam, że mam słomiany zapał, bo
nieraz zniechęcałam się dość często
po rozpoczęciu jakiegoś projektu.
Gdy zaczęłam biegać i stopniowo
realizować cele i to nie tylko biegowe,
uwierzyłam, że jednak mam upór, ale
tylko wówczas, gdy mi naprawdę na
czymś zależy. Tamte niezrealizowane
cele… widocznie nie zależało mi tak
bardzo na nich.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
15. Mój ulubiony trening to...
różny w zależności od nastroju,
w końcu jestem kobietą.
16. Każda kontuzja jest dla mnie...
próbą sił: albo ty mnie, albo ja ciebie
załatwię… i tak się przepychamy.
17. Marzę o starcie w... w tym
momencie w Biegu Rzeźnika
18. Poza bieganiem uprawiam...
ćwiczę na siłowni, od jakiegoś czasu
też k2 hiking czy inaczej indoor walking, lubię też popływać, szczególnie
w sezonie zimowym.
19. Najlepiej biega mi się w godzinach... jednak wieczornych po
pracy, choć w tym sezonie letnim
biegam też czasem przed pracą
wstając rano o godz. 05:30, za to
w weekendy zdecydowanie wolę
dłuższe wybiegania w godzinach
ranno-przedpołudniowych.
20. Bieganie na czczo jest dla
mnie... nie do przyjęcia (coś lekkiego
muszę przekąsić i wypić kawę).
21. Moim biegowym idolem jest...
wielu znanych biegaczy podziwiam,
stąd nie mam jednego idola.
foto: archiwum własne - Renia Sieradzka
Zapytał - Sławek Roszyk
Odpowiedziała - Renia Sieradzka
SPISZ TREŚCI
WYWIAD
22. Moim biegowym fanem jest...
chyba ja sama, stąd też moja ksywa
– Biegofanka..
23. Ulubione zawody... ostatnio biegi górskie, szczególnie ultra.
Bieganie w górach i na łonie natury to
jest to.
24. Doping w sporcie to dla mnie...
nie wypowiadam się, bo nie jestem
zawodowcem.
25. Gdy wbiegam na metę... za
każdym razem jestem szczęśliwa, że ją
osiągnęłam i znowu pokonałam swoje
słabości, samą siebie.
26. Gdy biegam w mroźny poranek,
z przymarzniętym do nosa glutem...
śmieję się z siebie i mówię, że faktycznie wariat ze mnie.
27. Alkohol w treningu... nie dla
mnie, za słaba głowa.
28. Nigdy nie pobiegnę... na rękach ;) choć nigdy nie mów: „nigdy” ;)
29. Ścianę w maratonie pomalowałabym na kolor... raczej wycięłabym
w niej coś na kształt przejścia do
innego, szybszego wymiaru.
foto: archiwum własne - Renia Sieradzka
30. Na 30 km butelka z wodą jest
dla mnie do połowy... pełna.
31. Najśmieszniejszą rzeczą dotyczącą mojego biegania... gdy zakładam spodenki biegowe i czapeczkę,
wyglądam na ponad 20 lat młodszą,
przez co często podczas treningów czy
zawodów dochodziło do ciekawych
sytuacji, gdy np. biegnąc z moim małżonkiem uważano mnie za jego córkę
lub gdy biegłam z moim starszym
synem, potraktowano nas jak rówieśników, albo biegnąc z dwudziestolatkiem ramię w ramię podczas zawodów,
nagle on osłupiał i prawie stanął, gdy
dowiedział się, ile wiosen mam.
33. Film, który zabrałabym na bezludną wyspę, wraz z odtwarzaczem
DVD i agregatem prądotwórczym...
wypadałoby chyba wziąć ze sobą „Cast
Away” ;) ale właściwie po co mi ten
odtwarzacz i agregat na bezludnej
wyspie? ;)
34. Książka, która przeniknęła do
dna mojego DNA... „Kamienie na
szaniec”.
35. Na Igrzyskach Olimpijskich
chciałabym finiszować na dystansie...
najkrótszym, żeby kibice nie zdążyli wyśmiać mnie z wolnego biegu.
Często widzi się, gdy np. w biegu na
10000 m dublowany jest zawodnik i to
nie jest dla niego przyjemne, szczególnie na tej najważniejszej imprezie
lekkoatletycznej. Sama uwielbiam
oglądać igrzyska i dopingować naszych lekkoatletów.
36. Będę biegać tak długo aż... starczy mi sił poruszać nogami. Zawsze
to mówię, gdy widzę uczestniczącego
w zawodach biegacza występującego
w kategorii M lub K 80 i marzę, żeby
tak się ruszać, gdy będę w ich wieku.
37. Moje życiówki... marne: maraton uliczny w 04:13:59 (w Krakowie
w 2011), maraton górski Zielone
Sudety, dotychczas jedyny maraton
przebiegnięty w górach w 07:12:20
(było 45 km, rok 2013), półmaraton
ślężański w 01:55:14 (życiówka z 2011),
półmaraton górski w ramach dfbg
w 03:00:28 (życiówka z 2013), na
krótszych dystansach nie startowałam
od zeszłego sezonu, więc nie ma co
wspominać o życiówkach.
38. Fast foody są dla mnie...
uważam, że wszystko jest dla ludzi,
również fast foody, ale rzadko, nie
w nadmiarze.
39. Najfajniejsze zwierzę spotkane
podczas biegania (poza „zającem”)...
ostatnio w lesie jeszcze nie do końca
upierzone pisklę ptaka, które tak
głośno piszczało, że musiałam się
zatrzymać i poszukać w trawie. Było
tak śmieszne i śliczne, że uwieczniłam
je na fotkach.
40. Ostatni start... półmaraton
górski w lipcu tego roku w ramach
Dolnośląskiego Festiwalu Biegów
Górskich.
41. Gdy nikt nie słucha to słucham... raczej wsłuchuję się w siebie...
i w szum drzew w lesie, gdy tylko
mam okazję.
42. Od siebie chciałabym dodać...
mając 18 lat powiedziałam rodzicom, że przebiegnę kiedyś maraton.
Minęły lata, a marzenie się spełniło.
Rzeczywiście realizacja danego celu
ma swój czas i miejsce. Tylko musi to
być to, co naprawdę chcemy zrobić,
bo nie ma rzeczy niemożliwych. Nie
tylko tego sama doświadczyłam ale
też wiele razy od innych usłyszałam.
32. Pierwsze buty biegowe... kupione ze względu na chęć częstszego
biegania, bez szczególnej uwagi, ale
pasowały te firmy Nike.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
63
Raz, dwa, TRI
TRIATHLON
Wstęp do triathlonu
Polacy kochają sport. Każdą jego
odmianę. Aktualnie najpopularniejsze
dyscypliny w naszym kraju to bieganie,
jazda na rowerze i pływanie. Tak się
składa, że to właśnie te trzy dyscypliny w nieco innej kolejności tworzą
triathlon. Być może to jest właśnie
tajemnica popularności tego sportu?
Bez wątpienia największą grupą
sportowców która próbuje swoich sił
64
w triathlonie są biegacze. Każdy chyba
zna naturalną ścieżkę rozwoju większości amatorów biegania. Najpierw
wstaje się z kanapy, szukając wyzwania. Bardzo często uwaga kieruje się
wtedy w kierunku maratonu, który
jest wyzwaniem legendarnym. Często
też po pierwszym maratonie następuje
delikatny odwrót w kierunku krótszych dystansów i nie ma czemu się
tutaj dziwić.
Mniej lub bardziej doświadczeni
biegacze po kilku, kilkunastu lub
kilkudziesięciu biegowych startach
rozłożonych nawet na kilka sezonów,
zaczynają poszukiwać nowych wyzwań. Wracają do maratonu by zmierzyć się ze swoją życiówką, jednak
pościg za życiówkami nie zawsze jest
dla nich wystarczającym motorem napędowym. Liczą się wyzwania. Wzrok
niektórych zaczyna powoli wędrować
w kierunku biegów ultra lub górskich
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
Tekst:
Paweł „Foka”
Bondaruk
i właśnie w tym momencie do gry
wkracza triathlon.
Wielu biegaczy staje przed wyborem
– dalej zwiększać dystans, zamieniać
asfalt na bardziej miękkie podłoże,
wbiegać na wyższe góry czy może
spróbować zmienić nieco wzorzec
ruchowy i wsiąść na rower, okazjonalnie zawitać na basen i zmierzyć się
z triathlonem? Chciałoby się dodać:
tym triathlonem o którym tak namiętnie
opowiada mój kolega z biura.
Biegacz może wtedy pomyśleć: ok,
z biegiem ultra nie ma problemu, trochę
zmienię trening, zabieram buty, jadę
na zawody i biegam. Jak jednak wziąć
się za ten triathlon? W triathlonowej
foto: xTRI.pl
Jednym z trendów zauważalnych
w Polskim Sporcie w ostatnich latach
jest znaczny wzrost zainteresowania sportowców popularnym już na
świecie triathlonem. Dyscyplina ta jest
obecna w Polsce już od lat osiemdziesiątych jednak dopiero od kilku
ostatnich sezonów można powiedzieć,
że triathlon wyszedł z cienia i ze
sportu niszowego, uprawianego przez
zaledwie garstkę zapaleńców stał się
zjawiskiem szeroko rozpoznawalnym.
Raz, dwa, TRI
TRIATHLON
rubryce Run Times postaramy się
Wam pomóc w tym interdyscyplinarnym transferze.
Pierwszą rzeczą godną zapamiętania,
która być może zmieni trochę postrzeganie sprawy przez biegaczy jest fakt,
że uprawianie triathlonu absolutnie
nie wyklucza się z bieganiem. Nawet
tym na wysokim poziomie. Wręcz
przeciwnie. Triathlon i bieganie
doskonale się uzupełniają i jeżeli nasz
biegacz przeżywa właśnie okres małej
stagnacji w wynikach, może okazać
się, że uzupełnienie monotonii biegania pływaniem i kolarstwem okaże się
zbawienne w skutkach. Sezon triathlonowy doskonale wkomponowuje się
także pomiędzy standardowe sezony
biegowe: wiosnę i jesień.
foto: xTRI.pl
Celem rubryki TRIATHLON w magazynie Run Times jest pokazanie
jak dobrze w parze może iść triathlon
z bieganiem. Nie bez powodu można
stwierdzić jedną prostą prawdę na
ten temat: każdy triathlonista jest
biegaczem, jednak nie każdy biegacz
triathlonistą.
W kolejnych artykułach na łamach
tego działu będziemy prezentować
Wam i wyjaśniać kolejne kroki do
podjęcia na drodze do Waszego pierwszego triathlonu (lub pomożemy w poprawie dotychczasowych osiągnięć).
Wyjaśnimy Wam jaki sprzęt jest potrzebny do rozpoczęcia przygody z tą
nową dyscypliną sportową. Napewno
przeczytacie tutaj informacje o podstawach treningu w nowych dla
biegacza dyscyplinach czyli pływaniu
i kolarstwie. Doradzimy także jak
„ogarnąć” czwartą dyscyplinę triathlonu – logistykę.
Triathlon jest dyscypliną skomplikowaną. Dzięki jej popularyzacji coraz
rzadziej trzeba tłumaczyć, że nie ma
tutaj strzelania, a pływanie, kolarstwo
i bieganie zawsze są składowymi
wyścigu triathlonowego właśnie
w tej kolejności. Pojęciem nowym
w naszym kraju jest multisport czyli
szeroka rodzina dyscyplin sportowych,
których triathlon jest największym
i najpopularniejszym przedstawicielem
jednak trzeba pamiętać, że nie jedynym . Poniżej przedstawiamy Wam
dyscypliny pochodne od triathlonu,
wchodzące w skład rodziny multisportów. Warto zwrócić tutaj uwagę
i nie mylić multisportów z wielobojami (triathlon i trójbój choć często
mylone są zupełnie innymi dyscyplinami) – różnica jest zasadnicza
Nazwa multisportu
– w wielobojach mamy kilka dyscyplin
rozgrywanych w odstępach czasowych – w multisportach jest to zawsze
jeden ciągły wyścig. Poniższa tabelka
pozwoli już na zawsze zapamiętać te
wszystkie dyscypliny. Start w niektórych z nich jest doskonałą okazją do
odpowiedniego przygotowania się do
sezonu triathlonowego.
Przebieg wyścigu
Charakterystyka
Triathlon
Pływanie – kolarstwo szosowe –
bieg uliczny
Sport olimpijski,
najpopularniejszy przedstawiciel
rodziny multisportów.
Cross Triathlon
Pływanie – kolarstwo
przełajowe – bieg przełajowy
Odmiana terenowa triathlonu.
Triathlon Zimowy
Bieg, bieg na nartach, jazda na
łyżwach, kolarstwo przełajowe
Odmiana zimowa triathlonu. Brak
standardu kolejności dyscyplin
i dystansu.
Duathlon
Bieg uliczny – kolarstwo szosowe Triathlon z pływaniem
– bieg uliczny
zamienionym na etap biegowy.
Cross Duathlon
Bieg przełajowy – kolarstwo
przełajowe – bieg przełajowy
Duathlon w wersji terenowej.
Aquathlon
Pływanie – bieg
Triathlon pozbawiony kolarstwa.
Quadrathlon
Pływanie – kajakarstwo –
kolarstwo – bieganie
Triathlon uzupełniony
o kajakarstwo (odbecny w Polsce
od kilku lat).
Biathle
Bieg – pływanie – bieg
Nieco inna odmiana aquathlonu
(dyscyplina podlegająca
pod Międzynarodową Unię
Pięcioboju).
Biathlon
Jazda na nartach – strzelanie
Także multisport ze względu na
ciągłość rozgrywanych dyscyplin.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
65
Raz, dwa, TRI
TRIATHLON
Sam triathlon jako dyscyplina popularna na całym świecie doczekał się
wewnętrznego podziału ze względu
na dystanse na jakich jest rozgrywany.
Przygotowaliśmy dla Was małą ściągawkę która może przydać się już na
etapie ustalania celu który opisujemy
w dalszej części.
z krótszych dystansów. Wystartowanie
i zadowalające ukończenie jednego
z dłuższych dystansów jest oczywiście
możliwe jednak trzeba pamiętać, że
będzie wymagało większego zaangażowania. Oczywiście sezon można
zaplanować tak by zaczynać starty od
dystansów krótszych i stopniowo je
Dystans (czas trwania)
Nazwa dystansu
600 m – 15 km – 3 km
Super sprint
750 m – 20 km – 5 km
Sprint
1500 m – 40 km – 10 km
Standard
(pot. olimpijka)
2 lub 3 x dyst. standard
Długi
1500 m – 40 km – 10 km
5i50
1900 m – 90 km – 21,095 km
Ironman 70.3
3800 m – 180 km – 42,195 km
Ironman
475 m – 22,5 km – 5,25 km
1/8 iron
950 m – 45 km – 10,5 km
1/4 iron
(pot. ćwiartka)
1900 m – 90 km – 21,095 km
Średni, half iron
(pot. połówka)
3800 m – 180 km – 42,195 km
Długi - iron
Wielokrotność iron’a
Ultra
Organizacja zarządzająca
ITU – Międzynarodowa Unia
Triathlonu (dozwolony drafting
oprócz dystansu długiego)
Firma WTC – World Triathlon
Corporation
Zawody na tych dystansach
organizowane są na całym
świecie pod markami własnymi
organizatorów
zwiększać. Pierwsze imprezy ogłosiły
już swoje terminy i dystanse na przyszły sezon.
Jak więc powinny wyglądać Twoje
pierwsze kroki jako biegacza podejmującego decyzję o spróbowaniu swoich
sił w triathlonie? Zacznij spokojnie
– zrób mały remanent – sprawdź czy
masz kąpielówki i czepek i wybierz się
na najbliższy basen. Zobacz na czym
stoisz? Przypomnij sobie jak się pływa
kraulem lub uświadom sobie jak wiele
pracy Cię czeka (nie panikuj jednak –
do sezonu triathlonowego jest jeszcze
bardzo dużo czasu).
Spróbuj wykopać tego starego i zakurzonego górala (lub może nawet
szosówkę) i wyskocz pokręcić trochę
po okolicy. Nie bój się o czas – możesz
na to poświęcić nawet dwie lub trzy
z Twoich sesji biegowych. Napewno
twoja forma na tym nie ucierpi.
O tym jak konkretnie powinien wyglądać twój pierwszy miesiąc treningu
triathlonowego i za jakim sprzętem
powinieneś zacząć się rozglądać napiszemy już w następnym wydaniu.
Do zobaczenia.
foto: xTRI.pl
Tak jak i w bieganiu, w triathlonie
wyjątkowo ważne jest ustalenie celu.
Im wcześniej zostanie sformułowany
dobry cel tym większe szanse, że jego
realizacja przebiegnie bez problemowo. Jakie opcje pojawiają się w tym
miejscu w kontekście triathlonu? Jest
ich całkiem sporo, a najpopularniejsze
z nich to (w kolejności od najłatwiejszych do najtrudniejszych):
wyzwanie – spróbowanie swoich
sił w triathlonie (dystanse : super
sprint, sprint, standard, 1/8 iron lub
„ćwiartka” w zależności od stopnia
sportowego zaawansowania),
poważne wyzwanie („połówka”),
bardzo poważne wyzwanie (Iron).
Najbardziej racjonalnym podejściem
dla osoby rozpoczynającej triathlonową przygodę jest wybranie jednego
66
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
POSZUKIWANY, POSZUKIWANA
Podczas
ostatniego maratonu
w Poznaniu zrobiliśmy mnóstwo zdjęć
setkom biegaczy.
Spośród tego zacnego grona wybraliśmy dwie pary,
które wydały nam się wyjątkowo sympatyczne.
Jak widać „na załączonych obrazkach” – bardzo chętnie
pozowali naszemu fotoreporterowi. Można powiedzieć, że kamera
i aparat je kocha/ją.
Nikt w redakcji nie zna tych biegaczy osobiście. Nie wiemy skąd
pochodzą, gdzie biegają i dokąd zmierzają. A chcemy się dowiedzieć.
Jak mawiał towarzysz Edward – Pomożecie?
Mamy nadzieję, że nasi bohaterowie zgłoszą się do nas, a wtedy
chętnie poznamy ich biegową historię, Będą wywiady
i wspomnienia z poznańskiego maratonu!
Bardzo proszę o kontakt: [email protected]
foto: RUN TIMES
Sławek Roszyk
Redaktor naczelny
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
67
NASI WSPÓŁPRACOWNICY
Paweł Bondaruk znany także jako Foka
Redaktor naczelny portalu triathlonowego xTRI.pl. Zawodnik z kilkunastoletnim doświadczeniem w triathlonie i dyscyplinach pokrewnych, choć sam mówi o sobie, że ma za duże skłonności do biegania (życiówka w półmaratonie 1:16:43). Karierę triathlonową rozpoczynał w klubie Orzeł Malbork. Przez dwa
lata poznawał triathlon w Stanach Zjednoczonych. Wiele startów zaliczył w barwach TS Olimpia Poznań.
Aktualnie trenuje do maratonu oraz do ironman’a w przyszłym sezonie. Speaker i konsultant techniczny
na imprezach multisportowych w całym kraju. Pomysłodawca i organizator zawodów crossduathlonowych XDU.
Artur Dębicki [amd lub rosomak]
Biegający amator po czterdziestce. Od zawsze w ruchu, za młodu trenował pływanie, posiada widoczne
naleciałości z tamtych czasów. Bawił się parę lat w kulanie po macie (zwane również aikido), od wiosny
2004 biega, bo lubi. Wierzy w maksymalnie zindywidualizowany trening oparty o znajomość zawodnika.
Uważa, że sukces bądź porażkę należy oceniać przez pryzmat spersonalizowanych celów konkretnego
człowieka. Charakteryzuje go zdecydowanie holistyczne podejście. Czasem daje się namówić na pomoc
konkretnej osobie. Może być znany z tekstu Swoje Trzeba Wybiegać, którego jest współautorem i pomysłodawcą akronimu STW.
Agnieszka Kaniewska
Jeden dzień, jeden impuls, jedna para butów i wszystko przewróciło się do góry nogami... Przez 30 lat
nie robiła nic, aż pewnego dnia postanowiła zmienić rzeczywistość. Każdy może to zrobić ale nie każdy
robi ten pierwszy krok. Życie podobno zaczyna się po trzydziestce – czysta prawda. Amatorka w każdym
calu, dąży do wytyczonego celu z uporem zawodowca. Godzi życie matki, kobiety pracującej i kury domowej. Bieganie to nie tylko sport, to osobisty wentyl bezpieczeństwa, lek całe zło i lot w chmurach ponad
wszystkim. Jej głowa pełna marzeń, pragnień, które czekają w wielkiej kolejce na spełnienie.
Agata Dziubałka
Biega od 3 lat. Do tej pory wg zasady krótko i konkretnie. Kilka lat temu postanowiła, że 35 rok jej życia
będzie przełomowym. I to się realizuje. Po kilku latach trenowania przełamała się do wybiegań dłuższych niż 30 minut, a nawet godziny. Ulubiony dystans to 800 m – 1500 m, na zawodach crossowa piątka.
Zadowolona z siebie i prowadzonego stylu życia mama 7-latka, posiadaczka psa Sudana, rasy pazurczak
sprężysty. Zafascynowana mentalnością Afrykańczyków, kandydatka na żonę Geoffreya Mutaia. Żyje wg
zasady – jak coś robić to w 100%.
68
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
NASI WSPÓŁPRACOWNICY
Marcin Nagórek
Biegam od 15 lat i mam zamiar biegać do samego końca – mojej formy albo mnie. Zawsze interesowało
mnie ściganie, a nie truchtanie. Biłem rekordy na niemal wszystkich możliwych dystansach lekkoatletycznych, od 100 metrów do maratonu. Wielokrotnie przegrywałem, ale zdarzały się i zwycięstwa. Ba,
czasem wpadł nawet jakiś medal na mistrzostwach Polski. O swoim bieganiu piszę od dziewięciu lat na
blogu oraz w różnych podejrzanych czasopismach. Niemal tak samo długo stoję po drugiej stronie barykady, trenując biegaczy i ucząc ich, jak skuteczniej się męczyć. Jeśli jest w bieganiu coś, o czym nie wiem,
to... dowiem się o tym jako pierwszy.
Łukasz Panfil
Z narodowości jestem Polakiem, z urodzenia lekkoatletą. Od kołyski poruszam się w środowisku poddanych Królowej Sportu. Nadwornym rycerzem mianowano mnie dwadzieścia lat temu. Braki uzbrojenia
w podstawowe narzędzia walki nie pozwoliły mi stać się Zawiszą Czarnym. Wojuję do dziś, wygrywam
czasem mniejsze potyczki. Najszybciej przez najdłuższe, ponad 42-kilometrowe pole walki przebiegłem
w dwie godziny i dwadzieścia pięć minut z hakiem. Publikującym kronikarzem Królowej zostałem 9 lat
temu. Od tamtej pory spod mojego pióra wyszło kilkaset tekstów różnej treści i długości. Ocalam od
zapomnienia ludzi i wydarzenia. Staram się nie wydawać wyroków, bo medal ma zawsze dwie strony, bo
najważniejszy jest zawodnik.
Dominika Stelmach
Mama dwóch chłopców, biegaczka-amatorka z rekordem w maratonie 2:46, mistrzyni Polski w długodystansowych biegach górskich, z wykształcenia historyk i europeista, z zawodu marketingowiec. Kiedyś
łyżwiarka figurowa, dziś przede wszystkim maratonka (choć należałoby napisać „półmaratonka”, bo
dystans 21 km lubi najbardziej i najchętniej wybiera, chwali się też wynikiem – 1:17). Trenuje siebie i innych.
Głównie kobiety. Potrafi przejść 100 metrów na rękach, zrobić salto skacząc z trampoliny do wody, umie
też piec smaczne i kaloryczne torty.
Maciej Stelmach
Mąż swojej żony-biegaczki. Tata Bartka i Kacpra. Biega, bo to polubił oraz dlatego, że po wysiłku piwo
smakuje najlepiej. Źle się czuje na dużych imprezach, najchętniej wybiera kameralne biegi lub truchta
70 minut po lesie. Najczęściej jednak jeździ tam, gdzie zabiera go żona. Finalista Mistrzostw Świata
w Długodystansowym Biegu Górskim – miejsce 7 od końca. Z zawodu dyrektor ;-) Uwielbia jeździć na
rowerze, deskorolce i snowboardzie. Lubi zdrowe jedzenie, ale jeszcze bardziej lubi zdrowo podjeść.
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
69
NASI WSPÓŁPRACOWNICY
Ela Nagórska znana także jako Rufi
Biega od 20 lat.
Najpierw biegała dystanse sprinterskie. Po urodzeniu dziecka postanowiła zostać „ulicznicą”. Biegi
uliczne trenowała u Lucyny Ligaj, a potem u Tadeusza Rutkowskiego, który jest dla niej największym
autorytetem biegowym. Od 4 lat w okresie letnim staje się triathlonistką.
Chorobliwie ambitna sportowo i zawodowo. Bardzo krytyczna wobec siebie i osiąganych wyników sportowych. Uzależniona od wysiłku i endorfin.
Prywatnie – matka 10 letniej córki – wschodzącej gwiazdy siatkówki ;-) – i żona byłego koszykarza, który
zaszczepił w niej ogromną miłość do sportu. Zawodowo – informatyk z pasji i obowiązku – zajmuje się
wdrażaniem systemów ERP.
yacool alias Zenon Marabut
Pasjonat i poszukiwacz optymalnego ruchu biegowego. Próbujący opisać rytm biegu i towarzyszące mu
zjawiska dynamiczne. Konsultant ds. techniki biegu Wilsona Kipsanga i Geoffrey’a Ronoh. Projektant
i tuner obuwia biegowego dla Haile Gebrselassie. Organizator obozów biegowych, zawodów sportowych
i wyjazdów na zagraniczne maratony. Trener osobisty. Trener akcji BBL w Poznaniu, prowadzący warsztaty poświęcone technice biegu pod nazwą „oregano project”. Absolwent Politechniki Poznańskiej na
wydziale mechaniki ze specjalnością rytmu biegu dwu i czterotaktowych silników spalinowych.
Most wanted. Nagroda za schwytanie: roczna ulga podatkowa.
Rekordy:
5 km - 17:12 (boso, przełaj)
10 km - 33:49
półmaraton - 1:13:49
maraton - 2:38:11
Tomasz Lipiec
„Moją przygodę z bieganiem rozpocząłem od zawodów chodziarskich – tak przynajmniej czasami twierdzili sędziowie. Mówiąc poważnie, po zakończeniu kariery sportowej (zdobyty Puchar Europy w roku
1998 i dwa medale Pucharu Świata w roku 1999 i 2002) przez kilka lat grałem w tenisa, ale mój organizm
domagał się większego wysiłku.
Dlaczego bieganie? Dla byłego chodziarza odpowiedź jest prosta – ponieważ można „latać”. „Lot” – przez
całe lata kariery chodziarskiej słowo zakazane, jest dziś moim ulubionym słowem. No i nie muszę powtarzać oszukując siebie i innych, że chód sportowy jest naturalną formą ruchu. Najbardziej naturalną,
a zarazem doskonałą formą ruchu jest oczywiście bieg.
Podczas zawodów zawsze daję z siebie wszystko, osiągnięcie mety staje się wówczas celem życia, a ono
wydaje się takie proste... życie oczywiście, a nie osiągnięcie mety.”
Rekordy (bieganie):
5 km - 0:16:50
10 km - 0:33:31
21.0975 km - 1:15:32
70
Rekordy (chód):
5 km - 0:19:11
10 km - 0:39:56
20 km - 1:20:48
50 km - 3:40:08
LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl
BIEGOWA WYPRAWKA na 2015 r.
PODZIEL SIĘ Z NAMI SWOJĄ BIEGOWĄ MOTYWACJĄ NA 2015 R.
Napisz w jednym lub w kilku zdaniach o swoim celu, który będzie ci przyświecał w
nadchodzącym roku i zamów prenumeratę miesięcznika “RUN TIMES”
Na szczęśliwca czeka NAGRODA GŁÓWNA składająca się z... 21 PREZENTÓW!
Nagroda obejmuje między innymi produkty firm:
Adidas, Puma, New Balance, Nike, Asics, The Stick, Polar.
OKULARY
OV
OPASKA
KAMIZELKA ODBLASKOWA
BLUZA
9
KOSZULKA
9
PULSOMETR
BIELIZNA BIEGOWA
PAS Z BIDONEM
O
KRÓTKIE SPODENKI
SKARPETY
BUTY TRENINGOWE
Ȃ
'
PAKIET STARTOWY NA MARATON
OOcǨ
Do wygrania także:
5 pakietów na maratony w 2015 r. i 5 książek o tematyce biegowej
oraz
PAKIET STARTOWY NA BIEG RZEŹNIKA W 2015 r.
Szczegóły na naszej stronie – www.runtimes.pl
MAGAZYN DLA BIEGACZY

Podobne dokumenty