Pobierz - Portal Pisarski

Transkrypt

Pobierz - Portal Pisarski
Leon — KoRd
Od autora: Ta historia się wydarzyła.
Leon
Leona poznałem w czasie służby w wojsku. Przebieraliśmy się u niego w cywilne ciuchy wychodząc na
przepustki. Mundury zostawialiśmy u niego żeby przypadkiem nie splamić honoru munduru Ludowego
Wojska Polskiego i jego socjalistycznego wymiaru. Nam tak w gruncie rzeczy całkiem o coś innego
chodziło; w dupie mieliśmy wielkie słowa: mundur, socjalizm i inne waciane symbole wpajane w
umysły. Było to jak ograniczenie wolności, ograniczenie wolności na starcie w dorosłe życie. Leon patrzył na to z naszego punktu widzenia, był bratnią duszą.
Kiedyś ożenił się, a najpierw zakochał do nieprzytomności w dziewczynie chorej na białaczkę, pokochali
się wzajemnie. Przeżywał wyjątkowo boleśnie kiedy została odwołana z tego świata. O ile grobowce mogą być piękne to ten taki był. Zwiędłe kwiaty zastępował natychmiast nowymi, jeszcze piękniejszymi.
Dużo czasu spędzał przesiaduję na ławeczce przy kochanej, która dla niego była ciągle żywą, rozmawiał
z nią.
Był kolejarzem, mieszkał w domku, który był jednocześnie dyżurką kolejową i mieszkaniem. Wokół domu uprawiał swój ogródek. Kwiaty, warzywa. Czego tam nie było, bananów nie było, mandarynek,
cytryn nie było; te rzeczy w sklepie zdobywał. Tak, zdobywał, bo cały wolny dzień potrafił przestać w
kolejce żeby coś kupić. Potem się z nami często dzielił. Dumny był z tego, że udało mu się coś zdobyć.
Leon zdobywca - mówiliśmy. W zamian przynosiliśmy serki topione, konserwy, słoninę konserwową.
Leon miał pieska, małego szczeniaka owczarka. Był to jego prawdziwy przyjaciel. Gdyby trzeba było
jedliby z jednej miski.
Dwadzieścia lat później, będąc w pobliżu Iławy, postanowiłem go odwiedzić. Kończył się sierpień. W
okolicy przejazdu klejowego zaparkowałem samochód i dalej poszedłem pieszo. Wróciły wspomnienia,
wszystko było jak kiedyś; stare przedwojenne zabudowania, ta sama dziurawa droga. Jedynie łąka, oddzielająca zabudowania od jeziora, zarośnięta była wysoką trawą z wąską ścieżką pośrodku prowadzącą
do brzegu. Kiedyś pasły się tam krowy, ludzie zbierali siano; zagospodarowany był każdy kawałek. Obok
domu z czerwonej cegły, w sąsiedztwie zarośniętych, nieczynnych torów kolejowych, ktoś kosił trawę.
-Leon(?) próbowałem w pamięci odtworzyć sobie zapomniany obraz. Chuda, przygarbiona postać z
udręką machała kosą, Siwe włosy rozwiewał popołudniowy wiatr.
-Tak to musi być on - pomyślałem. - Daj Wam Boże szczęście w trudzie gospodarzu- odezwałem się po
chrześcijańsku.
- Daj Boże, dziękuję.
- Leon, poznajesz? - spojrzał na mnie mrużąc oczy.
-Nie, nie bardzo, słabo widzę; wyjął z kieszeni okulary.
- Nie, nie kojarzę.
- Pamiętasz Leon konserwową słoninę, suchary, kawę w kostkach, pamiętasz chłopaków z wojska?
- O! Boże! Pewnie, że pamiętam. Odstawił kosę. Podszedł bliżej, wyciągnął przed siebie powitalnie obie
ręce. Uścisnąłem go jak przyjaciela.
-Zapraszam w moje progi, zapraszam - drżącą ręką wskazał kierunek. Wyjął pęk kluczy i otworzył na
niebiesko malowane drzwi.
1
- Zapraszam - uśmiechnął się zachęcająco.
- Niewiele się tu zmieniło - starałem podtrzymać miłą atmosferę. Stół w kuchni stał w tym samym miejscu co kiedyś, przykryty kolorową ceratą, na stole talerzyk z herbatnikami, we flakonie kolorowe storczyki, w oknach białe firanki, na parapecie rząd doniczek z kwiatami. Łapka na muchy stała w kącie w
gotowości. Blat kuchni kaflowej przykryty szarym papierem. Pachniało pastą do podłogi. Przez ażurowe
firanki cienkimi strumieniami wpadały promienie zachodzącego słońca, rozjaśniając wnętrze.
Usiadłem przy stole na skrzypiącym krześle. Leon nastawił elektryczny czajnik na herbatę.
- A może kawę? Mam jeszcze gdzieś na szczególną okazję, a taką ona jest - zaśmiał się radośnie. - Nie,
dziękuje, herbata wystarczy, do tego co tu mam herbata jest lepsza- uśmiechnąłem się tajemniczo i odwinąłem z papieru butelkę Jarzębiaku.
- Przypomnij mi jak masz na imię, jakoś pamięć mnie trochę opuściła; pamiętam rzeczy sprzed lat, a tych
potem jakby mniej.
-Ryszard. - A tak, tak, wiedziałem - pokiwał głową- a tamci?
- Adam i Józek.
-Tak, tak, teraz sobie przypominam.
W jego oczach radość mieszała się z nostalgią, była czymś zakłócona ale prawdziwa. Postawił na stole
dwie szklanki z lipową herbatą i słoik z miodem.
- Mód i lipowa herbata to najlepsza rzecz na
zdrowie, to mnie jeszcze trzyma przy życiu - uśmiechnął się zachęcając mnie do spróbowania panaceum.
-Za spotkanie Leon, za Twoje zdrowie - wypiliśmy popijając cudowną herbatą.
Była dwudziesta, którą oznajmiło małe radio. Wstał, podszedł do okna, odchylił firankę i dłuższą chwilę
patrzył w kierunku jeziora, nie odzywał się.
Drzwi do małego przedpokoju były otwarte; w kącie stała miotła typu sorgo i metalowa miska, taka dla
psa; była pusta i czysta.
- Leon, - ty miałeś psa, co się z nim stało?
Odwrócił się od okna, spojrzał na mnie.
- Pamiętasz go?
- Pamiętam małego szczeniaka co sikał ci po stole, do łóżka, przewracał miskę z mlekiem. Przez chwilę
milczał. Nalałem w kieliszki. Sięgnął szybkim ruchem wypił nie czekając. Usiadł przy stole naprzeciwko,
nie wyjmując łyżeczki siorpnął łyk herbaty.
- Był moim towarzyszem niedoli, przyjacielem, kochałem go jak swoje dziecko. Nie odstępował mnie ani
krokiem. Nie wiedziałem, że starzeje się szybciej ode mnie. Dopiero jak mu oczy zachodziły błękitną
mgłą dowiedziałem się, że jest dużo starszy niż myślałem. Wziąłem go kiedyś wieczorem na spacer, nad
jezioro. Rzucałem mu patyk, biegał i przynosił; cieszył się merdając ogonem. Wtedy rzuciłem mu patyk
do jeziora, nie pierwszy raz, bez chwili wahania skoczył, kiedy miał go już w pysku nagle zaskowyczał i
zniknął pod taflą wody, jakby go coś wciągnęło. Skoczyłem za nim, było za głęboko…
Opuścił głowę, zastygł w milczeniu. Patrzył pod stół, jakby zobaczył coś, czego dotychczas tam nie było.
Spojrzał na mnie bladymi błyszczącymi oczyma, usta miał bez wyrazu. Nie czekał na moją reakcję, wstał
jak wcześniej i podszedł do okna. Coś zobaczył? Przeniosłem spojrzenie na okno, nic szczególnego nie
zauważyłem.
-Przykro mi Leon, tak już w życiu jest, to co dobre szybko się kończy- mówiłem żeby mówić.
Słońce zaszło, nastał zmierzch. Opowiadał jak łowił węgorze na sznur, jakim był sprytnym kłusownikiem, o swoich pszczołach, o bobrach szkodnikach. Przymykały mi się ze zmęczenia oczy- zauważył
to.
-Tutaj ci zrobię spanie- wskazał na rozkładany fotel - a ja na swoim tapczanie.
2
-Chwilę się zdrzemnę zaraz mi przejdzie - nagle zapragnąłem się położyć
-Nie, nie przejdzie, ja to znam - zaśmiał się piskliwie.
Sen spadł na mnie nagle. Zbudziłem się po północy, ścierpła mi ręka, było gorąco. Leona nie było. Zaświeciłem światło, nie było go w przedpokoju ani na zewnątrz. Może zbiera swoje kłusownicze sznury z
jeziora - przypomniałem sobie co opowiadał. Zapaliłem papierosa, jednym łykiem dokończyłem lipową,
zimną już, herbatę. Pójdę nad jezioro, pewnie tam jest, zobaczę co robi- pomyślałem. Świerszcze w wysokiej trawie popisywały się koncertowo. Noc była jasna, ścieżka dobrze widoczna; dodatkowo światła
pobliskiej rampy kolejowej rozjaśniały ciemność. Leon siedział na brzegu - pochylony wpatrywał się w
nieruchomą taflę wody. Szedłem po piasku bezszelestnie, stanąłem przy nim.
- Co tu robisz ? – zapytałem.
- Ciii - gestem reki wskazał żebym się zniżył. Przykucnąłem.
- Boi się - szepnął.
-Kto? -Cii, tam jest.
Wytężyłem wzrok we wskazanym kierunku. Oprócz warstwy mgły nad wodą niczego nie widziałem.
Kątem oka spojrzałem na Leona; wyraz twarzy miał człowieka szczęśliwego, uśmiechał się tajemniczo
-Widzisz?
-Widzę - szepnąłem po chwili. Nic tam nie było, niczego nie widziałem. Tafla jeziora była nieruchoma,
martwa
-Chodźmy już Leon, chodźmy chłodno się robi.
KoRd
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
KoRd, dodano 13.12.2015 11:34
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
3

Podobne dokumenty