Pierwszy szkolny obóz narciarski Jeseniki 2009

Transkrypt

Pierwszy szkolny obóz narciarski Jeseniki 2009
Pierwszy szkolny obóz narciarski Jeseniki 2009
Wpisany przez Administrator
wtorek, 03 marca 2009 18:46
We wtorek 13 stycznia bieżącego roku, wczesnym rankiem zebrało się 39 osób gotowych na
3-dniowe zimowe szaleństwa w Jesenikach – paśmie górskim na granicy Polski i Czech
(Sudety Wschodnie). Dla jednych był to rutynowy sposób spędzenia wolnego czasu o tej porze
roku, dla innych – niemałe wyzwanie. Wypadałoby przecież wrócić w jednym kawałku…
Już na wstępie dodała z pewnością otuchy obecność panów instruktorów - Mateusza
Wartenberga (narty) i Mateusza Wierzbowego (snowboard). W Opolu dołączył pan Piotr
Leśniewski – pilot wycieczki. Nasze grono pedagogiczne godnie reprezentowała na stokach
3-osobowa ekipa: panie Katarzyna Czerska i Agnieszka Ziółkowska oraz pan Roman Jański.
Po około 4-godzinnej podróży, której ostatnie 40 minut urozmaicały nam malownicze
krajobrazy, dotarliśmy do hotelu w miejscowości Kouty nad Desnou i czym prędzej zabraliśmy
się za rozpakowywanie niezbyt skromnych bagaży. Jakieś pół godziny zaznajamialiśmy się z
ewentualnymi trasami nocnych wycieczek hoteloznawczych, po czym, odpowiednio uzbrojeni,
wsiedliśmy do autokaru, który zawiózł nas pod stok. Gdy już zaprzyjaźniliśmy się z butami,
podzielono nas na 3 grupy – snowboardzistów, narciarzy jeżdżących i prawie narciarzy. Sama
należałam do tych ostatnich, którzy spacerując po stoku to w górę, to znów w dół, z zazdrością
zerkali na śmigające obok znajome oraz obce sylwetki tych bardziej zaawansowanych. A co,
dopisywała idealna pogoda, więc też chcieliśmy pozjeżdżać. No i zjechaliśmy. Cóż, głównie po
to, żeby na podstawie własnych, fizycznych doświadczeń udowodnić powszechnie uznawaną
tezę – śnieg jest zimny i mokry, zwłaszcza jeśli jest wszędzie…
Zmęczeni podróżą, emocjami, no i pierwszym dniem na stoku, spotkaliśmy się wszyscy na
obiadokolacji. Ktoś coś wspominał o wieczornej wyprawie na kolejne 3 godziny zjazdów, ale nie
wiedzieć dlaczego, pomysł zarzucono. Spokojnie, bardzo kulturalnie i w ogóle grzecznie
udaliśmy się na zasłużony odpoczynek do swoich pokoi.
Dzień drugi. Wypoczęci po przespanej nocy, najedzeni po śniadaniu, słowem tryskający
energią, ruszyliśmy na podbój Miroslavia. Ciekawy jest fakt, że rozgrzewka za każdym razem
męczyła bardziej niż sama jazda. Może tak ma być, a ja się po prostu nie znam? W każdym
razie, porządnie rozgrzani, wjechaliśmy (ci z grupy początkującej) na górę i zbieraliśmy się w
sobie jakiś czas, ale że nie było odwrotu – śmigaliśmy. Na początek spokojnie, na całej
szerokości stoku, pługiem, kolana ugięte, lekko pochylić się do przodu, ciężar ciała przenosić
zawsze na „dolną” nogę, no i „nie na krechę!”. Powiedzieć można na jednym wydechu. Co do
wykonania – bywało różnie. Kiedy już, że tak powiem, stok się kończył, nasuwało się poważne
pytanie – jak tu się zatrzymać? Robić sobie barykady z innych narciarzy nie wolno, w związku z
1/2
Pierwszy szkolny obóz narciarski Jeseniki 2009
Wpisany przez Administrator
wtorek, 03 marca 2009 18:46
czym pozostawało tylko zwiększyć powierzchniowy kontakt z podłożem. Cenne głowy
ochraniały kaski, więc nogi do góry i można się przewracać. Myślę, że tę technikę wszyscy
opanowaliśmy do perfekcji już na samym początku. Ale ileż tak można? Choć nie obyło się bez
bolesnych przeżyć, właśnie drugiego dnia wielu z nas „załapało” o co w tym wszystkim chodzi i
pozostało nam już tylko przyspieszać i doskonalić technikę. Dlatego też, tego dnia po
obiadokolacji zebrała się kilkunastoosobowa grupka chętnych do wieczornej jazdy. Inni… poszli
na plażę… Dzień trzeci, ostatni… Rano – nie wiem, jakim cudem – bardzo szybko się spakowaliśmy i
pobiegliśmy na śniadanie, żeby jak najwięcej czasu spędzić na Czerwonohorskiej Przełęczy,
która była naszym celem tego dnia. Nie wszyscy czuli się na siłach, by kolejny raz wpiąć się w
narty i deski. Niech żałują. Co prawda mgła stanowiła pewne utrudnienie, więc bez stylowych
kamizelek odblaskowych, do których wcześniej tak wielkiej wagi nie przykładano, tego dnia się
nie obeszło, za to widoki dokoła urzekały. Łatwo było się zagapić i wylądować na jednym z
drzew, których nie brakowało. Niektórzy poznali je organicznie blisko, wyznaczając przy tym
nowe trasy zjazdów. Jakiś ślad po sobie trzeba u sąsiadów zostawić. W końcu nadeszła
nieuchronna chwila – trzeba się wbić do autokaru i jechać do domu. Co gorętsi postanowili się
przebrać na drogę. Tuż pod stokiem. Brrr… Choć mięśnie przez te 3 dni przeszły swoje i dawno nie czułam się tak zmęczona jak w
czwartek wieczorem, to bez wątpienia było warto. Wcześniej uważałam, że ta cała gadka o
niezapomnianych przeżyciach białego szaleństwa, które tak wciąga, że jeśli raz spróbujesz, to
już nie zrezygnujesz i w ogóle, jest nieźle przesadzona. Do czasu aż spróbowałam. Zero
przesady. Satysfakcja gwarantowana.
Marianka
W górę
2/2

Podobne dokumenty