ElżbietaSmułkowa,Był dom we Lwowie…,
Transkrypt
ElżbietaSmułkowa,Był dom we Lwowie…,
292 Recenzje wieku oraz kolorowe krajobrazowe, tudzież fotografie tamtejszej flory i fauny. O staranności edycyjnej tej pozycji świadczy również końcowa bibliografia do części biologicznej, wykazy i źródła ilustracji i map, indeksy nazw osobowych, geograficznych i biologicznych. Książka L. Jurkiewicza stanowi cenne pod względem historycznym, etnologicznym i kulturowym źródło informacji o warunkach życiowych, społecznych i zwyczajach w krajach na trasie jego podróży na Sachalin i na tej wyspie, na której wielu naszym rodakom jako katorżnikom i przymusowym osiedleńcom przyszło żyć z dala od ojczyzny. Jest to relacja napisana nie w konwencji martyrologicznej, lecz prawie dziennikarskiej, informatywnej, bogatej w interesujące szczegóły, ujmującej wieloaspektowo i prawie beznamiętnie zastaną rzeczywistość oraz zdarzenia. Książkę tę czyta się z zainteresowaniem, zwłaszcza opisy Sachalinu, bo przecież tam rozgrywały się liczne dramaty życiowe Polaków w XIX i XX wieku. Publikacja ta niewątpliwie zainteresuje historyków, rusycystów, kulturoznawców i etnologów. Franciszek M. Rosiński Elżbieta Smułkowa, Był dom we Lwowie…, Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”, Warszawa 2013, ss. 279 Był dom we Lwowie nazywany Strasznym Dworem. Mimo żartobliwej ironii wyczuwalnej w tym określeniu, wyobraźnia podsuwa widok starej, tajemniczej willi, jakich we Lwowie wiele, z wykuszami, wieżyczkami, w otoczeniu bujnej zieleni. Tymczasem autorka książki prowadzi nas na ul. Snopkowską 11, do kamienicy w stylu modernistycznym, wybudowanej w latach trzydziestych XX wieku z myślą o urzędniczkach Poczty Polskiej. Stąd nietypowy układ pomieszczeń w tym domu, bliższy bursie niż wytwornej willi czy dworowi. Bohaterki książki Był dom we Lwowie…, samotne panie — dr Irena Pelczarska, Maria Skierska i Janina Sosabowska, bratanica słynnego generała, w pierwszych powojennych latach również Jadwiga Bieganowska — niespokrewnione z sobą i o bardzo różnych osobowościach, zajmowały w tej kamienicy dwa pokoje na parterze, jeden na piętrze i kuchnię w suterynie. W dość pogmatwanej strukturze przestrzennej potrafiły stworzyć odrębny dom, wspólnotę rodzinną otwartą na innych, pielęgnującą wszelkie formy kultury życia codziennego, pełną ciepła i poczucia humoru. Taki „autentyczny, kulturalny polski dom” — jak pisze Elżbieta Smułkowa. Moniuszkowskie określenie wyjaśniła na spotkaniu autorskim w Ossolineum następująco: „bo tam się ciągle coś działo, zawsze komuś trzeba było pomóc, ale też styl życia pań pochodzących z przedwojennych inteligenckich domów nasuwał takie skojarzenia”. Można się pokusić o przypuszczenie, że pomysłodawca żartobliwej nazwy dostrzegł w atmosferze tego domu i postawie jego mieszkanek elementy zbieżne z operą Moniuszki: połączenie cech romantycznych i komediowych, gotowość służenia Ojczyźnie, poczucie honoru, etos rodziny. W powojennym Lwowie zdominowanym przez ludność napływową, rosyjską i ukraińską, Straszny Dwór funkcjonował przez kilkadziesiąt lat jako ostoja polskości, niegdysiejszej elegancji, wzór szlachetnych postaw, hartu ducha i samarytańskiej Wrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 292 2016-09-19 12:26:13 Recenzje 293 pomocy potrzebującym. Dom uczynny, gościnny, urokliwy, otwarty na poważne dysputy i żartobliwy relaks. Tak był postrzegany przez Polaków mieszkających we Lwowie oraz przez przyjezdnych gości często podejmowanych na Snopkowskiej, a także przez najbliższych sąsiadów. Cytowana w książce Ukrainka Olga Begen mówi: „panie były dla mnie przykładem, ilustracją jak trzeba żyć. […] Po pierwsze one były bardzo pobożne, co mi imponowało, a po drugie były bardzo wykształcone i porządne, były bardzo czyste i do wszystkich odnosiły się delikatnie”. Autorka przywołuje również wspomnienie ambasadora Henryka Litwina z czasów jego służby konsularnej we Lwowie: „Przekraczając próg ich mieszkania, przechodziło się na chwilę do innego czasu, ale rozmowy poświęcone były przede wszystkim sprawom bieżącym — potrzebom i wyzwaniom chwili. Dla nas — poza merytoryczną zawartością — spotkania te stanowiły okazję do napawania się przedwojennym charme obu Pań [wtedy nie żyła już Irena Pelczarska], ich umiejętnością ironiczno-emocjonalnej konwersacji, pięknem starego stylu polskiego słowa, przeniesionym z pietyzmem przez trudne lata sowieckich represji i opresji”. Wszystkie panie na Snopkowie, bo i tak je często określano, już dawno odeszły, ich Straszny Dwór należy do przeszłości, ale obiegowa nazwa funkcjonuje we Lwowie nadal, kojarzą ją również ci, którzy nigdy bezpośrednio nie zetknęli się z tym miejscem. Czas jednak zabiera stopniowo wszelkie wspomnienia, jeśli nie zostaną w porę utrwalone, gubi nastroje, szczegóły, codzienne sytuacje. Dlatego książka Był dom we Lwowie…, nazwana przez autorkę „rejestracją pamięci, w tym nastrojów i uczuć”, jest pozycją niezwykle wartościową i ze wszech miar godną uznania. Nietypowa to publikacja w dorobku Elżbiety Smułkowej, slawistki, emerytowanej profesor Uniwersytetu Warszawskiego, autorki książek i rozpraw naukowych z dziedziny językoznawstwa, w latach 1991–1995 Konsul Generalnej, a następnie Ambasador RP w Republice Białorusi. Autorka zmierzyła się z tematem wykraczającym poza jej naukowe zainteresowania i z niełatwą reportażową formą. Przywołała osobiste wspomnienia oraz relacje wielu osób, które miały przyjazne kontakty z mieszkankami Strasznego Dworu, zgromadziła bogaty i różnorodny materiał, wzbogacony wywiadami przeprowadzonymi we Lwowie w 2012 roku. Pisząc książkę z potrzeby serca, dała — jak czytamy we wstępie — „wyraz swojej wdzięczności za wieloletnią przyjaźń i serdeczną fachową opiekę”. Opiekę medyczną i pielęgniarską — dodajmy — jaką została otoczona w Strasznym Dworze po urazie kręgosłupa podczas pobytu we Lwowie. W pewien sposób i ja, zupełnie nieświadomie, sprowokowałam panią profesor do podjęcia tego tematu swoją książką Zostali we Lwowie (wydaną w 2010 roku), w której na przykładzie kilkudziesięciu rodzin starałam się opisać losy tamtejszych Polaków w latach powojennych. Gdy zbierałam materiały do tej książki, z pań na Snopkowie żyła już tylko Janina Sosabowska. Usiłowałam się z nią skontaktować, niestety, jej stan uniemożliwiał przeprowadzenie wywiadu i zebranie wiarygodnego materiału. Wspomniałam więc tylko w jednym z rozdziałów o Strasznym Dworze i zasługach Ireny Pelczarskiej, pozostając z ukrytymi wyrzutami sumienia z powodu zbyt marginalnego potraktowania tego wątku. Szczerze się więc ucieszyłam, kiedy profesor Smułkowa zasygnalizowała zamiar napisania książki o Strasznym Dworze, pragnąc — jak potem napisała we wstępie — „poprzez pryzmat jednego ze środowisk Wrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 293 2016-09-19 12:26:13 294 Recenzje polskich wzbogacić obraz Polaków, którzy zostali we Lwowie”, nakreślony w mojej książce. Dla Lwowa i naszej wiedzy o jego powojennej historii ma ten obraz ogromne znaczenie. Prof. Elżbieta Smułkowa jest z urodzenia lwowianką, córką inż. Kazimierza Barana, wicedyrektora Dyrekcji Lasów Państwowych we Lwowie, aresztowanego przez Sowietów w marcu 1940 roku i zamordowanego pół roku później, o czym dowiedziała się dopiero w 1994 roku po ogłoszeniu ukraińskiej listy katyńskiej. Miała dziewięć lat, kiedy w 1941 roku z matką i siostrą Marią (w przyszłości dr chemii UMK w Toruniu, następnie docent Głównego Urzędu Miar) została wywieziona na Syberię. Wróciły w 1946 roku, zamieszkały w Toruniu. Przejmujący artykuł — szkoda, że dostępny nielicznym czytelnikom — o losach swojej rodziny, przede wszystkim o ojcu, zsyłce, odwadze matki, opublikowała w regionalnym czasopiśmie leśników (Elżbieta Smułkowa, Leśnik ze Lwowa inż. Kazimierz Baran 1902–1940, „Biuletyn RDLP w Toruniuˮ nr 4 (65), 2012, s. 36–41). Pierwszy kontakt Elżbiety Smułkowej ze Strasznym Dworem miał miejsce w 1960 roku, kiedy przebywała we Lwowie jako stypendystka Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego w Instytucie Języka Ukraińskiego UAN. Ludzie o podobnych losach łatwo się rozpoznają. Może dlatego w dawnym Ossolineum, a powojennej Bibliotece im. Wasyla Stefanyka, od razu nawiązała kontakt z Zofią Rogaliną, także o zesłańczej przeszłości, córką Rudolfa Kotuli, przedwojennego dyrektora Biblioteki Baworowskich. To pani Rogalina zaprowadziła młodą stypendystkę na ul. Snopkowską i przedstawiła paniom w Strasznym Dworze. Wtedy poznała obyczaje tego domu, skomplikowany dla nienawykłych do tego rytuał zamykania drzwi przy każdorazowym opuszczaniu pokoju i udawaniu się do innego lub do kuchni w suterynie, tajemnicę wewnętrznego ładu i rodzinnej więzi, zakres obowiązków i rolę każdej z pań w tej wspólnocie. Zawarta znajomość przeszła z czasem w zażyłość i głęboką przyjaźń. Kolejny pobyt Elżbiety Smułkowej we Lwowie, w 1986 roku, niespodziewanie zbliżył ją do Strasznego Dworu jeszcze bardziej, pozwolił wniknąć w jego codzienność. Upadła, zbiegając po schodach, doznała pęknięcia kości ogonowej i unieruchomiona w łóżku pozostawała przez kilka tygodni pod medyczną i pielęgniarską opieką pań. Wtedy poznała rytm życia domu, jego atmosferę, charaktery wszystkich mieszkanek, ich losy, wydarzenia, które dały początek tej niezwykłej rodzinnej wspólnocie. W oparciu o własne doświadczenia i wiedzę, a także o wspomnienia innych osób, których wypowiedzi cytuje, oraz na podstawie licznych źródeł, autorka rekonstruuje życiorysy mieszkanek Strasznego Dworu. Stanowią one główną i bardzo istotną część książki, albowiem nie tylko pozwalają zrozumieć fenomen Strasznego Dworu, rolę pań w środowisku lwowskim, lecz przede wszystkim dają tak mało znany i wciąż niedostatecznie opisany obraz życia Polaków w powojennym Lwowie. Obraz często niełatwy do odtworzenia, ponieważ świadków minionego, sowieckiego okresu jest już coraz mniej, ponadto wiele działań o charakterze konspiracyjnym, zwłaszcza z lat czterdziestych XX wieku, zachowano w tajemnicy i nawet dzisiaj ujawnia się je ostrożnie. W życiorysach bohaterek książki łatwo zauważyć punkty zbieżne: każda z nich pochodziła z inteligenckiej rodziny, każda w jakiś sposób została pozbawiona rodzinWrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 294 2016-09-19 12:26:13 Recenzje295 nego domu i kontaktu z bliskimi, każda przeszła sowieckie więzienie. Autorka daje wnikliwe charakterystyki wszystkich pań, wydobywając ich indywidualne cechy, różnice osobowości, odmienne relacje z innymi. Akcentuje wspólny system wartości, próbując zarazem odpowiedzieć na pytanie, skąd czerpały siły do dokonywania zasadniczych wyborów, których potrzebę narzuciła wojna i zmiany nią spowodowane. I daje odpowiedź: „z głęboko i mądrze przeżywanego chrześcijaństwa i światłego patriotyzmu, otwartego na innych”. Irena Pelczarska (1911–1990), główna animatorka życia Strasznego Dworu, przez lwowian darzona wielkim szacunkiem, ofiarna, świetna organizatorka, konkretna w działaniu, z dużym poczuciem humoru. I niezwykle skromna. Była główną inicjatorką działań charytatywnych, znaną w całym Lwowie panią doktor, która po godzinach pracy biegała z „bezkosztową” pomocą do chorych, niedołężnych, samotnych. Skończyła medycynę i w 1938 roku uzyskała doktorat (po wojnie nieuznany) w zakresie fizjopatologii. Podczas studiów działała w katolickiej organizacji akademickiej „Odrodzenie”, z Jerzym Turowiczem i Henrykiem Mosingiem należała do zarządu tej organizacji. Według Elżbiety Smułkowej to właśnie „Odrodzenie” odegrało znaczącą rolę w formowaniu pani doktor i wyznaczyło kierunek działania na całe życie — służbę drugiemu człowiekowi. W przypadku pań Marii Skierskiej i Janiny Sosabowskiej podobne znaczenie miało harcerstwo. Podczas wojny dr Irena Pelczarska działała w konspiracji, organizowała pracę samarytańską harcerek. Aresztowana przez NKWD w 1945 roku, po sześciu miesiącach została zwolniona z więzienia. Wtedy wynajęła pokoje w opuszczonym przez pocztowe urzędniczki domu przy ulicy Snopkowskiej. Od 1974 roku do końca życia pełniła funkcję przewodniczącej świeckiego Komitetu Kościelnego przy Katedrze Lwowskiej. W okresie rządów komunistycznych ów Komitet odegrał bardzo ważną rolę: dzięki niemu przeprowadzono remont katedry, był istotnym wsparciem dla ks. Kiernickiego. Nie ma przesady w określeniu dr Pelczarskiej przez ks. dr. Henryka Mosinga „światłem ziemi lwowskiej”. Jej obszerny biogram opracowany przez Elżbietę Smułkową wskazuje badaczom powojennej historii Lwowa liczne kierunki poszukiwań. Maria Skierska (1916–2002), przyjazna, miła, bezpośrednia, tolerancyjna, uchodziła za dobrego ducha Strasznego Dworu. Przed wojną studiowała fizykę i astronomię na Uniwersytecie Jana Kazimierza, w 1939 została relegowana z uczelni przez nową, sowiecką władzę. W okresie okupacji niemieckiej była zaangażowana w pracę Delegatury Rządu RP na Okręg Lwowski, kierowała kolportażem wydawnictw, potem pracowała w siatce przygotowującej fałszywe dokumenty. W lipcu 1945 roku została aresztowana przez NKWD, po kilku miesiącach zwolniona. Do emerytury pracowała jako laborantka medyczna. Na Snopkowską trafiła po śmierci ojca (przed wojną właściciela sklepu-pracowni szkolnych pomocy naukowych), utracie mieszkania i licznych związanych z tym perypetiach. Janina Sosabowska (1925–2007), bezkompromisowa, surowa w ocenach, zasadnicza, odznaczająca się sarkastycznym humorem, zarazem nieśmiała i serdeczna. Była córką sędziego Eugeniusza Sosabowskiego, brata generała brygady WP Stanisława Sosabowskiego. Podczas okupacji niemieckiej działała w ruchu oporu jako łączniczka oficerów sztabu Okręgu Lwowskiego AK. Do Lwowa uciekła ze Stryja, uprzedzona o grożącym jej niebezpieczeństwie. W 1945 roku aresztowana przez NKWD, więWrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 295 2016-09-19 12:26:13 296 Recenzje ziona przez kilka miesięcy. W więzieniu poznała Irenę Pelczarską i Marię Skierską, które później zaopiekowały się nią, kiedy pozostała we Lwowie sama, po wyjeździe rodziny błędnie poinformowanej o rzekomej ekspatriacji Janki. Została pielęgniarką, wspomagała dr Irenę Pelczarską w pracy charytatywnej. Każda z pań miała swoje przezwisko i każda swój zakres obowiązków w tym wspólnie prowadzonym domu: dr Irena Pelczarska zwana Kotem odpowiadała za organizację życia, kontakty zewnętrzne, podejmowanie ważkich decyzji; Maria Skierska — Mysz zajmowała się zaopatrzeniem i przygotowywaniem posiłków; Janina Sosabowska — Zając dbała o czystość i porządek, a robiła to tak perfekcyjnie, że do dzisiaj wspomina się lśniące podłogi w Strasznym Dworze. Najtrafniej przybliża ów nieistniejący już świat żartobliwy wiersz jednej z przyjaciółek domu, Marii Dacko: „Każda z osobna/ W wady zasobna/ Ale Całość/ Prawdziwa doskonałość —/ Co to za Twór?/ To Straszny Dwór!” W pierwszych powojennych latach mieszkała tu jeszcze jedna pani, pochodząca z Podola Jadwiga Bieganowska — Baba Jaga, według dowcipnej nomenklatury domu. Życzliwa, ofiarna pielęgniarka, w czasie okupacji łączniczka Ireny Pelczarskiej. Odstąpiła swój pokój Janinie Sosabowskiej, której w krytycznym momencie potrzebne było zameldowanie. W 1958 roku wyjechała ze Lwowa w ramach kolejnej ekspatriacji i osiedliła się w Gdańsku. Została zastrzelona w swoim mieszkaniu — według słów Marii Skierskiej — wkrótce po zjeździe lekarzy, na którym z przerażeniem kogoś rozpoznała. Sprawcy mordu nie ustalono. Zbudowane przez Elżbietę Smułkową sylwetki mieszkanek Strasznego Dworu zostały dodatkowo wzbogacone dwoma dołączonymi do pierwszej części książki artykułami: lingwistki Ewy Wolnicz-Pawłowskiej i historyka Zdzisława Budzyńskiego. Oboje, podobnie jak autorka książki, przyjeżdżali do Lwowa jako stażyści i byli podejmowani w snopkowskim salonie. Zwyczajem tego domu było bowiem nawiązywanie kontaktu z młodymi naukowcami z Polski, oprowadzanie ich po mieście (z dużym znawstwem w dziedzinie historii i sztuki), po cmentarzach (znana była troska pań o Cmentarz Łyczakowski), przybliżanie polskiego ducha Lwowa i dzielenie się miłością do niego. To jedna z ich misji w powojennej rzeczywistości. Elżbieta Smułkowa wiele miejsca w swojej książce poświęca także przyjaciołom Strasznego Dworu. Pogłębiają oni wizerunek tej wspólnoty, a także dają szerszy obraz losów polskich rodzin zdziesiątkowanych przez jednego i drugiego okupanta, wyrwanych ze swoich siedzib, rozproszonych. W rozdziale Przyjaciele Strasznego Dworu poznajemy więc Zofię Stanek, ziemiankę z powiatu żółkiewskiego, skazaną na dziesięć lat zesłania, utalentowaną poetkę, której kilka utworów poetyckich jest zamieszczonych w Był dom we Lwowie… Dalej poznajemy Henrykę Biernacką, malarkę, absolwentkę krakowskiej WSSP, mieszkającą we Lwowie do lat siedemdziesiątych. Tosię Kowalską-Płaszewską, której bracia zginęli z rąk UPA na Wołyniu, bardzo zżytą z mieszkankami Strasznego Dworu, należącą do grupy pomocnic dr Pelczarskiej w jej służbie chorym. Marię Dacko, autorkę dowcipnych i zgrabnych wierszyków okolicznościowych, jak ten cytowany wcześniej. Wreszcie ks. biskupa Jana Cieńskiego, pochodzącego z hrabiowskiej rodziny proboszcza w Złoczowie, całkowicie oddanego kapłańskiej posłudze. Przyjeżdżał do Strasznego Dworu regularnie co wtorek. Panie nazywały go Oduch (Ojciec Duchowny), natomiast w dowcipnej Wrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 296 2016-09-19 12:26:14 Recenzje 297 domowej twórczości, na przykład w Wyjątku z opery Straszny Dwór pióra prawdopodobnie Marii Skierskiej, występuje pod kryptonimem Kurtyna, a to z powodu sutanny podpinanej przed wyjazdem do Lwowa pod płaszczem, po którego zdjęciu opadała ona do ziemi jak kurtyna. Wiele takich perełek zgromadziła w swojej książce Elżbieta Smułkowa (Guś, bo przecież i ona miała swoje strasznodworskie przezwisko), opowiadając o losach bohaterek, które szarzyznę i trudy życia umiały ubarwić humorem, upiększyć anegdotą, wzbogacić radością chwili. W tę konwencję wpisuje się druga część książki, na pierwszy rzut oka nieprzystająca do całości, bo zawierająca nie tekst, nie opis ani wywiad, lecz barwne, o charakterze komiksowym obrazki wykonane przez wspomnianą wyżej Henrykę Biernacką, podpisującą się jako „Psiuńcio” lub „Psiuńcio tylko czasem durnowaty”. Trudno o lepszą ilustrację uroków i wdzięku Strasznego Dworu. Zachowana kolekcja akwarelek i rysunków, powstałych w rozmaitych okolicznościach: z okazji imienin, wyjazdów, niecodziennych wydarzeń, a przedstawiających Czarnego Kota (dr Irenę Pelczarską), Mysz (Marię Skierską), Zająca (Janinę Sosabowską) i Babę Jagę (Jadwigę Bieganowską) jest oryginalnym dokumentem — dowcipnym zapisem różnych sytuacji, nastrojów i pomysłów mieszkanek Strasznego Dworu, świadectwem „pewnego sposobu na życie po polsku w obcym otoczeniu, niby tradycyjnie u siebie, a jednak już nie w Polsce”, wedle słów Elżbiety Smułkowej. Obrazkowe historyjki mają dopełnienie w zamieszczonych obok, często wyjaśniających ilustrowaną sytuację, wierszykach autorstwa Zofii Stanek, Jana Jankowskiego, Marii Dacko, Marii Skierskiej, Jagi Bieganowskiej i innych. Tę niezwykłą kolekcję przekazała Elżbiecie Smułkowej Maria Skierska w ostatnich latach swojego życia z nadzieją, że zbiór nie przepadnie, nie zmarnuje się, zostanie w jakiejś formie utrwalony. Nie zawiodła się na Gusiu — Elżbiecie Smułkowej, która również została utrwalona w domowej twórczości okolicznościowym wierszem odśpiewanym w swoim czasie na znaną melodię: „Guś się nam połamał/ I leży na desce…/ Nawet bez muzyki/ Chce podskoczyć jeszcze!/ Bo w tym Gusiu/ Taka dusza —/ Gdy nie wolno/ To się rusza!” Trzecia część książki Był dom we Lwowie… jest plonem pobytu autorki we Lwowie w 2012 i rozmów z miejscowymi Polakami. Część nagranych wówczas wywiadów wykorzystała w pozostałych częściach, w biogramach bohaterek. Natomiast w ostatnim rozdziale przedstawiła dodatkowe zagadnienia poruszane w tych rozmowach, jak wyjaśnia: „problemy polskie i polsko-ukraińskie w nieco szerszej perspektywie powojennego Lwowa, w którym bohaterki tej książki żyły i pracowały”. Jednym z ważniejszych jest sygnalizowany tu przez Elżbietę Tysson problem bezradności prawnej w sprawach dziedziczenia. Proceder grabieży polskiego mienia po zmarłych lub podstępnego przejmowania mieszkań sędziwych właścicieli jest rozpowszechniony we Lwowie; dotknęło to również Janinę Sosabowską. Poza tym niewiele jest w tym rozdziale odniesień do Strasznego Dworu. Mamy co nieco o Polskim Teatrze Ludowym we Lwowie i jego kierowniku Zbigniewie Chrzanowskim, wspomnienie o prof. Henryku Mosingu — księdzu potajemnie wyświęconym w sowieckich czasach, rozmowę z Janiną Zamojską, Eugeniuszem Cydzikiem, druhem Stefanem Adamskim i innymi osobami, z którymi Elżbieta Smułkowa poruszyła wiele ważnych problemów, wyjaśniających różne aspekty życia Polaków we Lwowie, jednak Wrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 297 2016-09-19 12:26:14 298 Recenzje w większości niezwiązanych z głównym tematem książki. Czy to słuszna koncepcja, można mieć wątpliwości. Chwilami odnosi się wrażenie, że autorka starała się nie uronić żadnego słowa interlokutorów i z przesadną dosłownością przytoczyła wszystko, co zarejestrował dyktafon. Wierny zapis mowy potocznej ma oczywiście swój walor, ale nie decydują o nim powtórzenia, urwane zdania, niedokończone myśli. Ponadto bezkrytyczne przyjęcie wszystkich stwierdzeń i opinii, bez próby zweryfikowania ich czy wyjaśnienia, zawsze niesie z sobą ryzyko powielania wątpliwych informacji. Z podziwem natomiast można śledzić w tej książce fachowy, wysoce precyzyjny i z najwyższym znawstwem dokonany zapis wypowiedzi w języku ukraińskim lub w typowej we Lwowie mieszaninie polsko-rusińskiej, a przede wszystkim zapis charakterystycznej wymowy tamtejszych Polaków, z owymi: „pudłoga”, „w kuściele”, „putrzebuwała”, „cikawi”, tak miło brzmiącymi dla ucha. Był dom we Lwowie… uświadamia, jak wiele obszarów tematycznych w tym mieście pozostaje nierozpoznanych, nieopisanych, ilu polskich bohaterów czeka jeszcze na przypomnienie, ile tajemnic na odkrycie, ile szlachetnych wzorców na utrwalenie. Szkoda, że ta książka jako pozycja wydana przez Fundację Pomoc Polakom na Wschodzie nie podlega dystrybucji i trafia tylko do wąskiego grona odbiorców. Anna Fastnacht-Stupnicka Anna Fastnacht-Stupnicka, Saga wrocławska. 74 opowieści rodzinne, wydanie II poprawione i uzupełnione, Wrocław 2015, ss. 547 Chodząc po ulicach Wrocławia, my, przybysze z całkiem innego grodu, z zaciekawieniem przyglądamy się przechodniom. W przeciwieństwie do mieszkańców naszego miasta, wrocławianie, ci najstarsi, pochodzą skądinąd. Przysłuchujemy się w sklepach, na przystankach mowie tuziemców, spodziewając się, że któryś zaciągnie z lwowska. Wiemy oczywiście, że ulegamy stereotypowi, bo przecież Wrocław po II wojnie światowej zasiedlili nie tylko ekspatrianci z Małopolski Wschodniej. Mamy jednak szczęście: w kawiarni przy sąsiednim stoliku jakaś piękna osiemdziesięciolatka bałaka, jakby wciąż mieszkała na Łyczakowie lub Sygniówce. Niełatwo poznać dogłębnie mieszkańców takiego miasta jak Wrocław, zwłaszcza jeśli trzeba zdążyć na wieczorny pociąg. W takim razie najlepiej zdać się na kogoś, kto z jego mieszkańców uczynił przedmiot swych wręcz naukowych dociekań. Kogoś, kto stał się jakby ekspertem od wrocławian. Anna Fastnacht-Stupnicka zna się na wrocławianach wyśmienicie. Najpierw starannie ich wyszukiwała w uniwersyteckich instytutach i katedrach, w muzeach, galeriach, teatrach. A przede wszystkim w skromnych mieszkankach, w jakich od kilkudziesięciu lat żyje polska inteligencja. Potem prowadziła z nimi długie rozmoWrocławskie Studia Wschodnie 19, 2015 © for this edition by CNS WSW 19.indb 298 2016-09-19 12:26:14