Untitled

Transkrypt

Untitled
Katarzyna Stachowicz-Gacek & Agnieszka Szczepa ska
GŁÓWNI BOHATEROWIE:
Beata – sympatyczna blondynka lat trzydzie ci trzy. Prywatnie czuła ona i matka. Słu bowo, mimo
braku predyspozycji, podwójna pani prezes. Resztki dawnego romantyzmu spaliła na stosie domowego
ogniska. W efekcie dramatycznych przej ć z pierwszym m em – podejrzliwa a do bólu, co nie ratuje jej
niestety przed kolejnymi kłopotami. Panicznie boi si zdrady.
Monika – energiczna i wysportowana brunetka, najlepsza przyjaciółka Beaty. Zarówno w yciu
codziennym, jak uczuciowym potrzebuje silnych bod ców. Za spraw nowego m czyzny przechodzi
gwałtown metamorfoz . Jej szafa równie . Boi si tylko jednego: zmarszczek.
Andrzej – m Beaty, przystojny weterynarz. M czyzna yczliwy wszystkim, co przez niektórych bywa
omylnie interpretowane. Nie boi si robienia nietypowych prezentów własnej onie.
Zbyszek – ze zwykłego architekta awansował niespodziewanie na prezesa firmy deweloperskiej. Gdyby
wiedział, jakie jeszcze stan przed nim wyzwania, uzbroiłby si nie tylko w cierpliwo ć. Ma wnuka, co
ostatecznie komplikuje jego zwi zek z Monik . Boi si nieproszonych go ci.
Borys – młodzieniec równie przystojny co pewny siebie. Uzale niony od adrenaliny. Za odpowiedni
kwot podejmie si ka dego, nawet najbardziej nietypowego zadania. Boi si jedynie o swój motocykl.
J drek – aktywny dwulatek, syn Beaty. Ma blond loki, zniewalaj ce spojrzenie i ogromn wiar we
własne mo liwo ci. Nie boi si obcych.
Marysia – dziewcz bujne nie tylko młodo ci . Jako nia ka charakteryzuje si w tpliw przydatno ci .
Boi si , e wyleci z pracy. I słusznie.
Justyna – nia ka zbyt idealna, eby mogła być prawdziwa. Boi si , e co pójdzie nie tak.
Kurt – dyrektor prosto z Berlina. Ma trzymać r k na pulsie firmy, tylko jakby za mocno zaciska palce.
Boi si szefa.
Tajemniczy szatyn z rolexem – tajemniczy szatyn z rolexem. O jego l kach i obawach nie wiemy nic.
Maciek – miły, acz nieco gapowaty sekretarz Beaty. Poniewa jego praca polega przede wszystkim na
otwieraniu i zamykaniu drzwi do jej gabinetu, boi si przeci gów.
Sprite – karier dozorcy na budowie podj ł z powodu kontuzji nogi, a nie podeszłego wieku. Lubi
ogl dać telewizj i wtykać nos w nie swoje sprawy. Boi si konsekwencji słu bowych.
Nowicki – kierownik budowy, pieniacz. W ci głym konflikcie ze wszystkimi, równie z własnym
sumieniem. Boi si , e mu nie starczy do pierwszego.
D bicki – prywatny detektyw. Profesjonalista dyskretny a do bólu. Boi si braku klientów.
Aldona Zawistowska – równie prywatny detektyw. Kobieta inteligentna i spostrzegawcza, potrafi
umiej tnie wtopić si w tło. Nie boi si ryzyka.
Babcia – która nie wie, e jest babci . Boi si , e nie doczeka si wnuków.
Komisarz Anna P dzicka – policjantka, sprawna i skuteczna. W razie potrzeby nie boi si u yć broni.
ROZDZIAŁ 1,
po którym ka dy, z wyj tkiem Beatki ju wie, e co si musi wydarzyć
Bezkresna, szmaragdowa powierzchnia oceanu, naznaczona białymi smugami piany w miejscach, gdzie z
szumem załamywały si wysokie fale, zlewała si gdzie daleko z ja niejszym o kilka tonów, ale równie
intensywnym w kolorze niebem. Powietrze nad poło on w niewielkiej zatoczce pla dr ało z gor ca.
Nagrzany ostrymi promieniami sło ca drobny, porcelanowobiały piasek a parzył w stopy. Bajkow sceneri
uzupełniało kilka rosn cych niedaleko, nastroszonych kokosowych palm.
Beata zatrzymała si w cieniu płóciennego parasola, jednego z wielu rozstawionych tu nad wod i z
przyjemno ci ledziła wzrokiem wysok , barczyst sylwetk nadchodz cego od strony nadmorskiego barku
m czyzny. Ubrany w kolorowe szorty i słomkowy kapelusz z szerokim rondem, szedł wzdłu brzegu,
pozwalaj c leniwym falom obmywać bose stopy. W dłoniach trzymał dwa kolorowe drinki z parasolk , a po
jego twarzy bł kał si u miech zadowolenia.
To był Andrzej, m Beaty.
W oczach Beaty pojawiło si rozczulenie. Jak to dobrze, pomy lała, e nie udało mi si usn ć.
Zmarnowałabym takie pi kne popołudnie…
Trzy kwadranse wcze niej, po obfitym lunchu zło onym z egzotycznych ryb i dziwnych owoców o
nieznanych nazwach, m namówił j na sjest . Jednak kiedy po kwadransie sen uparcie nie przychodził,
Beata porzuciła klimatyzowane wn trze i poszła szukać Andrzeja, z zamiarem zrobienia mu niespodzianki.
Zaraz, zaraz. Dwa drinki?
Andrzej skr cił na piasek, mi dzy le anki z rattanu przykryte poduszkami w granatowo-białe pasy. Na
jednej z nich spoczywała malowniczo upozowana blondynka w sk pym, czarnym bikini, z trudem
utrzymuj cym w ryzach obfity biust. Beata zmru yła oczy. Dziewczyna kogo jej przypominała…
Andrzej podszedł do blondynki, która na jego widok uniosła si wdzi cznie na łokciu i wyci gn ła dło po
drinka, jednocze nie odwracaj c si troch bardziej w stron zaczajonej pod parasolem Beaty.
Marysia?! Ich opiekunka do dziecka?! Tutaj?!
Beata patrzyła w osłupieniu, jak Andrzej podaje tamtej kieliszek, a potem nami tnie całuje j w usta. –
Nie! – zd yła jeszcze krzykn ć, zanim dono ny terkot budzika nie wyrwał jej ze snu. Jeszcze nie całkiem
przytomna, usiadła gwałtownie na łó ku i rozejrzała dookoła. Andrzeja nie było nigdzie w zasi gu wzroku.
Nie było równie morza, egzotycznej pla y – a przede wszystkim nie było Marysi w bikini.
Na kołdrze obok Beaty le ała tylko granatowa m ska pi ama, porzucona w po piechu. Pewnie jak zwykle
w rodku nocy wezwano m a do jakiego czworono nego pacjenta…
Beata zamy liła si . Kiedy Andrzej, wychodz c wcze niej, zawsze zostawiał jej na poduszce artobliwe
li ciki, w których na wszystkie mo liwe sposoby odmieniał czasownik „kocham”. Jednak ostatnio takie
karteczki pojawiały si coraz rzadziej. Mał e ska rutyna, czy…
Beatka poczuła nagłe ukłucie niepokoju. Westchn ła ci ko: e te tamta sytuacja sprzed trzech lat ci gle
j prze laduje – co z tego, e w innych dekoracjach i z innymi bohaterami, skoro motyw zdrady musi być w
niej obecny obowi zkowo? Na moment zamkn ła oczy. Pod powiekami zobaczyła obraz Pawła, swojego
pierwszego m a, obejmuj cego przed kawiarni na Rozdro u prze liczn brunetk … Brrr, wzdrygn ła si .
Jaka ja byłam wtedy głupia, jaka głupia!
W efekcie fatalnego zauroczenia o mały włos nie straciła ukochanej ziemi oraz… ycia. I choć wszystko,
dzi ki uporowi i po wi ceniu jej najlepszej przyjaciółki Moniki sko czyło si dobrze, fobia na tle podejrze o
nieszczero ć pozostała. Na szcz cie jej drugi m , Andrzej, człowiek spokojny i łagodny, o niespotykanych
pokładach cierpliwo ci i dystansu do drobiazgów tego wiata był ostatnim człowiekiem, który mógłby dać jej
jakikolwiek powód do zazdro ci.
Sk d w takim razie w jej nie wzi ła si Marysia?
eby nie roztrz sać tematu i nie dawać po ywki wyobra ni, Beata podniosła si energicznie, podeszła do
okna i rozsun ła zasłony. Do pokoju radosn fal wdarło si sło ce, ziele rosn cych w ogrodzie drzew i
dwie zaspane ćmy. Wsz dzie dobrze, ale w domu najlepiej, pomy lała Beata, wci gaj c gł boko w płuca
chłodne, ranne powietrze.
Poprzedniego dnia wrócili z wakacji z Portugalii i teraz trzeba si było na nowo odnale ć w codziennej
rzeczywisto ci. Beata owin ła si cienkim szlafrokiem i ruszyła na dół, eby przejrzeć nagromadzon przez
ostatnie dwa tygodnie poczt . Na niewielkiej komodzie, po lustrem, le ał poka ny, kolorowy stos. Rachunki
za telefon, wyci gi bankowe, reklamówki… i jedna du a, szara koperta bez nadawcy, z adresem
wydrukowanym na drukarce komputerowej i przyklejonym troch krzywo na szarym papierze: BEATA
STOKOWSKA. DO R K WŁASNYCH. Ciekawe co to, przebiegło Beacie przez głow i ju miała zacz ć
otwierać przesyłk , kiedy z góry dobiegł j bardzo gło ny, radosny okrzyk: – Mamiiiii!
Beata u miechn ła si .
– Ju id , syneczku!
Szybkim ruchem zebrała cał korespondencj i wrzuciła do stoj cej obok torebki, eby przejrzeć pó niej
w biurze.
I tak szara koperta z naderwanym rogiem trafiła na samo dno, a spokój Beaty nie został naruszony.
Gdyby bowiem zd yła j otworzyć, zobaczyłaby w rodku zło on na pół, biał kartk papieru i odcinaj cy
si od niej złowieszcz czerni napis: TWÓJ M
ZDRADZA CI Z NIA K !
***
Kiedy Beatka, wci u miechni ta, weszła do dziecinnego pokoju, wyraz jej twarzy uległ gwałtownej
zmianie.
Słodki dwulatek o buzi barokowego amorka i blond loczkach, uosobienie niewinno ci, musiał ju nie spać
przynajmniej od kilku minut. A konkretnie od tylu, ile zaj ło mu rozsmarowanie po sobie i kołderce
podkładu w płynie Diora i posypanie tego wygrzebanym sprytnie z pudełeczka szarym cieniem do powiek.
Sk d on to wzi ł? – przebiegło Beatce przez głow , ale zaraz zauwa yła le c na podłodze obok łó eczka jej
własn kosmetyczk , któr mały musiał cichcem przynie ć sobie z łazienki. Pokr ciła z niedowierzaniem
głow , podniosła synka i przytuliła ostro nie, eby nie pobrudzić sobie szlafroka.
– J drek! Rzeczy mamy nie wolno ruszać! Umawiali my si , pami tasz? – pouczyła, ale w jej głosie
zabrakło stanowczo ci. Mały wykorzystał to natychmiast, obejmuj c szyj matki ramionkami, wtulaj c buzi
w jej włosy i ucinaj c w ten sposób w zarodku temat dopuszczalno ci pewnych zachowa .
Chwil pó niej Beata rozpocz ła ubieranie synka, co nie było czynno ci prost . Dwulatek miał bowiem
ci le wyrobione zdanie na temat tego, co zamierza na siebie wło yć, a jego koncepcja w adnym punkcie nie
pokrywała si niestety z koncepcj matki. Kiedy w ko cu Beata zeszła z Małym na dół, jego strój był
wynikiem daleko id cego kompromisu. Chłopczyk miał na sobie ulubione czerwone bojówki, które
poprzedniego dnia oblał sokiem, oraz za mał bluz z Batmanem. Ze swojej strony Beacie udało si
przeforsować jedynie majtki i skarpetki.
Wchodz c do kuchni rzuciła okiem na zegar. Ósma dwadzie cia pi ć. Opiekunka powinna ju dawno być,
ale Beata wiedziała z do wiadczenia, e nie ma co liczyć na jej punktualno ć. Marysia spó niała si
notorycznie, usprawiedliwiaj c na zmian kłopotami komunikacyjnymi lub zdrowotnymi. I, niestety, nie
była to jej jedyna wada. Dziewczyna, obdarzona przez natur figur Marylin Monroe, eksponowała j bez
skr powania, co nie mogło jej raczej zaskarbić sympatii pracodawczyni. Gdyby nie to, e Mały j po prostu
uwielbiał, Beata ju dawno wymieniłaby t dziewczyn na inny model.
Sprawnym ruchem umie ciła synka w wysokim krzesełku, postawiła przed nim plastikowy kubeczek z
sokiem pomara czowym, rzuciła mu na stół kilka samochodzików i, w zasadzie gotowa do wyj cia, wypiła
jeszcze dietetyczny jogurt z lodówki. Musiał jej starczyć zamiast niadania.
No, gdzie ta dziewczyna...?!
Pół do dziewi tej przy drzwiach wej ciowych odskoczyła zasuwa i do kuchni wpadła bujna blondynka w
króciutkich d insowych szortach i czarnej bluzeczce na cienkich rami czkach. Była zaczerwieniona i
zdyszana.
Ciekawe, co tym razem…
– Kurcz , strasznie przepraszam! Autobus si spó nił! Nawet specjalnie dzisiaj wcze niej wyszłam na
przystanek, eby na pewno zd yć, a tu prosz , jak na zło ć! – Rzuciła na podłog czarny płócienny plecak
Nike i podeszła do J drka. – Pi teczka, Mały, chcesz niadanko?
– Chcem! – J drek, ucieszony widokiem opiekunki, entuzjastycznie wyraził ch ć współpracy.
– Marysiu! – Beata postanowiła po raz kolejny przemówić do odpowiedzialno ci dziewczyny. – Przecie
prosiłam, eby przychodziła PUNKTUALNIE! Dobrze wiesz, e im pó niej si od nas wyjedzie, tym wi ksze
korki przed Warszaw . Czy naprawd nie mo esz si troch postarać?
Marysia otworzyła szeroko wielkie bł kitne oczy i spojrzała na swoj pracodawczyni ze szczerym
zdziwieniem.
– Ale pani Beato, przecie ja si staram!
ROZDZIAŁ 2,
po którym ulubiony t-shirt Moniki wyl duje w mieciach
Monika biegła przed siebie, ile sił w nogach. Nie zwracała uwagi na gał zie, które uderzały j w twarz, ani
na g ste poszycie, które hamowało kroki. Je eli zwolni, dopadn j . Miała nad nimi przewag kilku minut,
ale oni znali ten teren jak własn kiesze . Nie b dzie łatwo im uciec.
Dobiegła do pot nego d bu, oparła si plecami o szeroki pie i próbowała uspokoić oddech. Gdyby nie
to, e miała niezł kondycj , byłoby z ni naprawd krucho.
Gdzie w lesie trzasn ła gał zka. Monika spi ła si w sobie i zacisn ła palce na kolbie broni, ale na
szcz cie odgłos si nie powtórzył. Po kilku minutach odwa yła si wyjrzeć ostro nie zza drzewa. Przed ni
rozpo cierała si niewielka polana. Sło ce prze wiecało przez gał zie, tworz c na trawie misterny wzór
wiateł i cieni. piewały ptaki, las intensywnie pachniał ywic , było sennie i spokojnie, ale Monika wietnie
zdawała sobie spraw , e to tylko pozory. I wiedziała, e musi zachować wyj tkow czujno ć.
Rozejrzała si jeszcze raz i na oko oceniła odległo ć dziel c j od przeciwległej ciany drzew. Dosłownie
kilkadziesi t metrów… Je eli tylko uda jej si przedostać na drug stron , b dzie bezpieczna.
Odczekała jeszcze chwil , wzi ła gł boki oddech i ruszyła sprintem przed siebie. Biegła zakosami, eby
utrudnić trafienie. Jeszcze tylko dziesi ć metrów, pi ć, trzy…
Bang! – rozległ si stłumiony huk wystrzału i jednocze nie Monika poczuła bolesne uderzenie w pier .
Zamarła w pół kroku i zaskoczona patrzyła, jak na jej koszulce wykwita wielka, ciemnoró owa plama.
– Prosto w serce – usłyszała gł boki, troch zaczepny m ski głos.
Gał zie naprzeciwko niej rozchyliły si i na polanie pojawił si wysoki, barczysty m czyzna w czarnym
kombinezonie, z karabinkiem w r ku. Twarz miał zasłoni t ochronn mask , jak dostawali wszyscy
uczestnicy gry paintballowej.
– Powinna bardziej uwa ać – rzucił wesoło, przebiegaj c obok.
Zaskoczona przygl dała si , jak m czyzna przecina sprintem polank i znika w krzakach po drugiej
stronie.
Bardziej uwa ać? – powtórzyła w my lach czuj c, jak całe podniecenie gr gdzie z niej wyparowuje.
Wyj ła z kieszeni chusteczk higieniczn i zacz ła cierać farb z zielonkawego trykotu koszulki. Bez
powodzenia. Tarła uparcie, coraz mocniej, a jednocze nie do oczu napływały jej łzy. Przypomniała sobie
bowiem okoliczno ci, w jakich poprzednio miała na sobie t bluzk . To było równo miesi c temu, podczas
ostatniego wyjazdu ze Zbyszkiem…
Pac, pac, pac – na jej plecy posypał si nagle grad trafie , a kiedy odwróciła głow , pod drzewami po
prawej stronie dostrzegła przemieszczaj c si mał grup zawodników. No tak, nic dziwnego, e
wykorzystali sytuacj , skoro tkwiła na otwartym terenie jak jaka kretynka. Pomasowała sobie okolice
prawej łopatki i ruszyła przed siebie.
Grunt, to si nie rozklejać, pomy lała, składaj c si do strzału, i od razu poczuła si lepiej.
***
Po sko czonej grze Monika oddała mask i karabinek, na który mówiono tutaj marker, przy stanowisku
organizatorów, i zacz ła rozgl dać si za Agat .
Agata, jej kole anka jeszcze z liceum, miała na punkcie paintballa kompletnego wira. Była jedynym w
Polsce kobiet -s dzi klasy mi dzynarodowej i sp dzała w lesie ka d woln chwil . Od dawna
bezskutecznie namawiała Monik , eby te spróbowała. Przed dwoma dniami zadzwoniła znowu.
– Kochana, w sobot gramy. Tym razem musisz przyj ć. Odreagujesz po tym wszystkim…
– Ale ja naprawd …
– Przecie masz wakacje. B d po ciebie o ósmej.
Faktycznie, po kilku godzinach biegania, kluczenia, ukrywania si i czołgania Monika musiała przyznać,
e Agata miała racj – udało jej si odreagować, to pewne. Zacz ła si rozgl dać za przyjaciółk , ale jako nie
mogła jej znale ć.
Na kawałku ł ki i na w skiej gruntowej drodze panowało totalne zamieszanie. Samochody wykr cały,
rycz c silnikami, tr biły i wzniecały tumany kurzu. Monika stan ła na poboczu, próbuj c si zorientować, w
którym miejscu po przyje dzie zaparkowały z Agat , kiedy tu obok niej zahamował gwałtownie jaki
m czyzna na czerwonym motocyklu.
– Czekasz na kogo ? – spytał, przekrzykuj c silnik.
– My si znamy? – zdziwiła si Monika.
– W pewnym sensie – roze miał si , wskazuj c ró ow plam na jej t-shircie.
Nareszcie mogła mu si dobrze przyjrzeć. Miał wyj tkowo przystojn twarz o regularnych rysach, a w
szeroko rozstawionych zielonych oczach migotały młodzie cze, zawadiackie błyski. Ale szczeniak,
u wiadomiła sobie Monika. Najwy ej dwadzie cia pi ć…
Chłopak przeczesał niecierpliwie palcami zmierzwione, ciemne włosy:
– Wskakuj, podrzuc ci do miasta…
***
Monika przeci gn ła si i otworzyła oczy, a na jej ustach pojawił si rozmarzony u miech. To wszystko
było jak sen. Ci gle nie mogła uwierzyć, e to si STAŁO zaledwie trzy dni temu. A konkretnie – trzy dni,
siedem godzin i dwadzie cia minut… A ju na pewno nie mogła uwierzyć, e to si cały czas DZIEJE.
Z zaplecza salonu fryzjerskiego wyszła szczupła blondynka i podeszła do fotela, na którym od pół godziny
siedziała Monika z je em foliowych igieł na głowie.
– Pobudka – za artowała i zacz ła uwa nie ogl dać jeden z pomalowanych farb kosmyków. – Bardzo
b d jasne te refleksy. Tak, jak pani chciała... Poprosz do mycia.
ROZDZIAŁ 3,
w którym nie wiadomo po co pojawia si tajemniczy szatyn
Pochylił si nad umywalk w m skiej toalecie warszawskiego lotniska im. Chopina. Przez chwil
przemywał twarz zimn wod , w ko cu po raz ostatni zanurzył dłonie w orze wiaj cym strumieniu, ochlapał
policzki i podniósł wzrok na swoje odbicie. Gł bokie cienie pod oczami, blade policzki... wygl dał na
zm czonego. Był zm czony. Cholernie zm czony. Oczywi cie nie z powodu podró y. Lot z Berlina trwał
przecie niecał godzin .
Przybli ył twarz do lustra i przesun ł palcami po cienkiej bli nie, ukrytej pod starannie przystrzy onym,
ciemnym zarostem. Jego usta wykrzywił ironiczny u miech.
Był pewien, e nie spieprzy tej sprawy. Nie tym razem.
Kilka kropel wody spłyn ło mu po szyi, zatrzymuj c si na ciemnym materiale eleganckiej koszuli.
Si gn ł szybko do podajnika, wzi ł dwa szorstkie, papierowe r czniki i osuszył twarz, a potem przez chwil
energicznie pocierał nimi skronie, eby pobudzić kr enie. Rzucił ostatnie spojrzenie w lustro, przeczesał
palcami krótkie, ciemne włosy, złapał za r czk eleganckiej walizki i ruszył energicznym krokiem w stron
wyj cia.
W hali przylotów rozejrzał si uwa nie, po czym podszedł do kiosku. Chwil przegl dał wyło one gazety,
wreszcie kupił t , w której zauwa ył najwi cej ogłosze , schował j starannie do bocznej kieszeni w walizce i
ju szedł szybkim krokiem prosto w kierunku stanowiska firmy wynajmuj cej samochody.
Siedz ca za kontuarem szczupła, ładna blondynka obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem.
– Hello, may I help You? – spytała, u miechaj c si zach caj co.
– Dzie dobry – odpowiedział, ku jej zaskoczeniu, poprawn polszczyzn . – Chciałbym wypo yczyć
samochód.
ROZDZIAŁ 4,
czyli rozmy lania blondynki
Korek zacz ł si ju w Jankach. W stron Warszawy, jak okiem si gn ć, ci gn ł si kolorowy sznur aut,
pełen w ciekłych, spó niaj cych si wła nie do pracy kierowców. Beata zrezygnowanym wzrokiem
wpatrywała si w wiatła stopu posuwaj cej si przed ni w ółwim tempie hondy accord. Zapalały si co
chwila, sygnalizuj c Beacie, e równie powinna nacisn ć hamulec.
– Jak ja nie lubi poniedziałku! – westchn ła i podkr ciła klimatyzacj , bo wn trze auta zaczynało si ju
nagrzewać. Najbardziej denerwuj ce było to, e po przeciwnych pasach, szos w kierunku Katowic,
samochody migały jeden za drugim, skr powane tylko znakami ograniczaj cymi pr dko ć. Korciło j , eby
machn ć na wszystko r k i na najbli szym skrzy owaniu zawrócić do domu, do synka, ale oczywi cie było
to zupełnie nierealne.
Miała dzi o dziesi tej spotkanie z zarz dem Pawbudu, firmy deweloperskiej, której była wła cicielk do
spółki z pewnym Niemcem, Johannesem Wiesbaumem. Wiesbaum szcz liwie trzymał si od spraw
firmowych z daleka, ograniczaj c swoj aktywno ć do pobierania z konta nale nych mu kwot. Natomiast
Beatka, jako jednoosobowa rada nadzorcza musiała trzymać r k na pulsie, choć naprawd nie miała do
tego predyspozycji. Miała za to Zbyszka, kompetentnego pracownika, a przede wszystkim – przyjaciela.
Dlatego kiedy odziedziczyła firm po pierwszym m u, natychmiast mianowała Zbyszka prezesem, i okazało
si , e był to najlepszy ruch, jaki mogła wykonać. Zbyszek zdj ł z jej ramion ci ar odpowiedzialno ci,
którego na dłu sz met nie potrafiłaby d wigać, a obowi zki Beaty zostały ograniczone wył cznie do
oficjalnych i reprezentacyjnych, do których adna specjalna wiedza nie była potrzebna. Dlatego czas i
energi , zaoszcz dzone w ten sposób, postanowiła przeznaczyć na co innego – za pieni dze odziedziczone
po zmarłym m u zało yła fundacj pomocy dla wykorzystywanych kobiet. I choć gabinet, w którym
urz dowała, znajdował si w nowoczesnym biurowcu na Pi knej, gdzie mie ciły si biura Pawbudu, to
przede wszystkim zajmowała si tam sprawami swojej fundacji.
Z zamy lenia wyrwało j natarczywe tr bienie. Machn ła uspokajaj co r k do kierowcy z tyłu i ruszyła,
doganiaj c hond , która odbiła kilka metrów w przód. Jednocze nie we wstecznym lusterku mign ło jej
własne odbicie – twarz bez makija u, włosy ci gni te w ko ski ogon... No có , pani prezes jak si patrzy.
Si gn ła do ogromnej, be owej torby, wyj ła z niej kosmetyczk Burberry i, zapatrzona w samochodowe
lusterko, zacz ła pokrywać blad twarz pudrem w kremie. Nie było to łatwe, bo widoczno ć miała fataln ,
ale jako sobie poradziła. Nast pnie wzi ła si za robienie oka i kiedy wreszcie zacz ła z grubsza
przypominać człowieka, w ciekły klakson auta stoj cego za ni w korku spowodował, e mazn ła si tuszem
po policzku.
Cholerny poniedziałek!
ROZDZIAŁ 5
o tym, jak pani prezes radzi sobie z emocjami
…Beata Stokowska, Beata Stokowska, Beata Stokowska.
Ostatni zamaszysty podpis, i Beata z westchnieniem ulgi odło yła długopis na jasny blat biurka.
Podpisywanie dziesi tków dokumentów, których tre ci w wi kszo ci nie rozumiała, było czynno ci
monotonn i bardzo nu c , dlatego Beatka szczerze jej nie znosiła. Teraz, pocieraj c palcami skronie,
rozparła si wreszcie wygodnie w szerokim, jasnym, skórzanym fotelu i wyci gn ła przed siebie bose stopy –
praktyczny przywilej posiadania własnego gabinetu. Eleganckie, ale potwornie niewygodne sandałki na
obcasie zdj ła ju dawno, co zdecydowanie podniosło wydajno ć jej pracy.
Nareszcie udało si jej uporać z pierwszym, wyj tkowo poka nym stosem papierów, które przygotował
dla niej Maciek. Po dwutygodniowej nieobecno ci było tego naprawd du o. Dokumenty podsuni te przez
zarz d Pawbudu, dokumenty dotycz ce jej fundacji... Bolały j oczy, kark, prawy nadgarstek, odniosła nawet
przedziwne wra enie, e boli j długopis. Do tego czuła, e oł dek ma po prostu zaci ni ty w pi ć z głodu.
W tym momencie kto cicho zapukał do drzwi. Zanim zd yła jako zareagować, drzwi otworzyły si
powoli i ukazała si w nich szpakowata głowa Zbyszka Wierzbickiego.
– Mo na...? – spytał bez u miechu.
– To ty?! Chod ...
Zbyszek bez słowa wszedł do rodka. Nie wygl dał za dobrze. Garbił si , wyra nie schudł, a wzrok miał
przygaszony i smutny. Powoli podszedł do biurka i zapadł w fotel dla interesantów. Beata przyjrzała mu si z
trosk . Od razu zwróciła uwag na jego wymi te spodnie i plam z przodu koszuli. A wi c nadal nie doszedł
do siebie po sprawie z Monik ... Kiedy widzieli si poprzednio, Zbyszek był wie o po zerwaniu.
Zrozpaczony, przygn biony, rozkojarzony. Mimo to, a mo e wła nie dlatego zgodził si jechać do Berlina w
poszukiwaniu dodatkowych funduszy na budow luksusowego osiedla w Jankach, z którego finansowaniem
mieli ostatnio powa ne kłopoty.
No có , kryzys…
– Tak si ciesz , e ci widz ! – zacz ła sztucznie o ywionym głosem. – Kiedy wróciłe ?
– Dzi rano – odparł ponuro Zbyszek i wlepił puste spojrzenie w cian , gdzie nad ramieniem Beatki.
O Bo e, nic mu si nie polepszyło – ze smutkiem u wiadomiła sobie Beata.
– Zm czony? – spytała mi kko.
– Troch .
– Jak rozmowy z Wiesbaumem?
– Tak sobie. Wysłałem ci sprawozdanie mailem.
– Jeszcze dzisiaj zerkn . Napijesz si czego ?
Zbyszek pokr cił przecz co głow i zapadło mi dzy nimi ci kie milczenie. Beata, nie wiedz c jak je
przerwać, wstała i nalała sobie wody do szklanki. Kiedy wróciła na swoje miejsce, Zbyszek odetchn ł
gł boko i spytał pozornie oboj tnym tonem:
– Co u Moniki?
– U Moniki? – Beata nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Nie widziała jeszcze przyjaciółki po
powrocie z wakacji. Poza tym miała wra enie, e wszystko, co powie, w jaki sposób Zbyszka zrani. – U
niej... Nie wiem dokładnie... chyba wszystko dobrze.
– Aha – przyj ł do wiadomo ci. – A… nie wiesz, czy kogo ma? – dr ył dalej z uporem masochisty.
– Nie! Nie, no co ty!
– Jest wolna. Mo e być z kim chce – zadeklarował grobowym głosem i dla odmiany wbił wzrok w
podłog .
Beata pokr ciła głow .
– Zbyszek... daj spokój. Mo e wszystko si jeszcze jako uło y? Co ja mówi , na pewno si uło y! Ona te
to wszystko prze ywa, te jej nie jest łatwo. Musisz jej dać troch czasu.
Zbyszek ukrył twarz w dłoniach, a kiedy po chwili spojrzał na Beatk , wydawało jej si , e w jego oczach
dostrzega łzy.
– Beata, ja j wci kocham – wyszeptał. – I tak strasznie za ni t skni … – Znowu ci ko westchn ł i z
wysiłkiem podniósł si z fotela. – Aha, jeszcze jedno… Mam pro b …
– Jasne, mów. – Beata równie si podniosła i podeszła do niego. My lała, e pro ba Zbyszka b dzie
dotyczyć Moniki, ale pomyliła si .
– Nie bardzo mam teraz gdzie mieszkać. Chwilowo nocuj na budowie, to znaczy, rozumiesz, w biurze...
Mógłbym si tam zatrzymać, dopóki czego nie wynajm ?
– Oczywi cie! – Beata pogłaskała go serdecznie po ramieniu – A mo e wołałby u nas? Mamy przecie
tyle miejsca...
– Nie. Nie... – odpowiedział cicho. – Biuro mi wystarczy. Id ! Na razie...
– Trzymaj si – u cisn ła go na po egnanie. I dodała dobitnie:
– Wszystko b dzie dobrze, zobaczysz!
– Jasne – u miechn ł si słabo Zbyszek.
Kiedy tylko zamkn ły si za nim drzwi, Beata jeszcze chwil patrzyła zamy lona przed siebie, a potem
zdecydowanym krokiem podeszła do biurka i si gn ła po słuchawk telefonu stacjonarnego.
– Monisia? Tak, ju wrócili my... Jak ty si trzymasz, kochana? Słuchaj, tak sobie pomy lałam, czy by
czasem nie wyskoczyła do centrum na kaw ? Coffee Heaven przy wi tokrzyskiej? Za pół godzinki?
Beata odło yła słuchawk , chwyciła komórk i kluczyki do auta, i otworzyła torebk , eby je wrzucić do
rodka. Wi kszo ć przestrzeni w torebce wypełniały koperty i rachunki, które rano zgarn ła z domu, i o
których od tamtej pory na mierć zd yła zapomnieć. Bez sensu si z tym nosić, stwierdziła, wyjmuj c gruby
plik korespondencji i kład c na biurku. Na samej górze sporego stosu znalazła si du a, szara koperta z
adnotacj „do r k własnych”. A wła nie, miałam sprawdzić, co to – przypomniała sobie Beata i
zdecydowanym ruchem rozerwała kopert . Na białej kartce papieru znajdowało si tylko jedno zdanie.
Beatka przeczytała je raz. Potem drugi, a kiedy jego tre ć wreszcie do niej dotarła, osun ła si zemdlona
na podłog .
ROZDZIAŁ 6,
na którym zarabia agencja nieruchomo ci
– ... To jest bardzo dobra dzielnica, a mieszkanie, sam pan widzi... cacko! I jaki znakomity widok! Jeden z
najlepszych w Warszawie – agentka nieruchomo ci otworzyła z rozmachem podwójne drzwi balkonowe i,
dla potwierdzenia swych słów, zatoczyła r k szeroki kr g.
Wyszedł na balkon i rozejrzał si ciekawie. Na tle bł kitnego nieba rysowały si ostrym konturem
charakterystyczne sylwetki warszawskiego City.
– Pi kny balkon, mo na tu urz dzać wspaniałe przyj cia – zach cała agentka.
Ta energiczna kobieta musiała być dobrze po pi ćdziesi tce, choć na pierwszy rzut oka nie było tego
wcale widać. Młodzie owo ubrana, modnie ostrzy ona atrakcyjna blondynka, emanowała rzadko spotykan
pogod ducha i pozytywn energi .
Przeszła wła nie tanecznym krokiem w stron poł czonej z salonem kuchni.
– Mieszkanie jest w pełni wyposa one: zmywarka, mikrofala, a nawet, uwaga, specjalna lodówka na
wina.
– A pralka, suszarka?
– Tak, oczywi cie. W pomieszczeniu gospodarczym. O, prosz – agentka otworzyła w skie drzwi w
bocznej cianie kuchni.
– A co z gara em?
– Jest, oczywi cie. Przepi kny gara podziemny, bardzo szerokie miejsce, łatwo zaparkować.
– Czy winda jedzie z gara u?
– Tak, jak najbardziej. Naprawd , to mieszkanie to wietna okazja. Szczególnie za t cen . Wi c jak
b dzie? Decyduje si pan?
– Pani... – tu zerkn ł na eleganck wizytówk , któr trzymał w r ku – ...Anno, sprawa wygl da tak, e
potrzebuj mieszkania maksimum na trzy miesi ce.
– Ale jest pan zainteresowany?
– Tak.
– Prosz chwil zaczekać – pani Anna u miechn ła si , przeszła do salonu i po chwili prowadziła przez
telefon o ywion dyskusj . Kiedy wróciła, jej u miech był jeszcze szerszy.
– Załatwione. Wynajem na kwartał, płatne z góry. Zapraszam jutro do nas do agencji, doko czymy
formalno ci.
– wietnie – u miechn ł si , zadowolony. Apartament był faktycznie znakomity, szczególnie do jego
celów. I to poło enie, w samym centrum! Najciemniej jest zawsze pod latarni , pomy lał, wychodz c za
agentk na eleganck klatk schodow .
ROZDZIAŁ 7,
czyli o tym, jak Monika niechc cy dobija Beatk
Beata, wchodz c do Coffee Heaven przy wi tokrzyskiej, czuła si fatalnie. Na tyle doszła do siebie po
omdleniu, e była w stanie prowadzić samochód, jednak czuła, e jest na granicy histerii. Oddychała z
trudem i z całej siły zaciskała wargi, eby nie wybuchn ć płaczem. Mi dzy innymi dlatego obiecała sobie, e
na razie nie przyzna si Monice do niczego. Nie tak na wie o. Nie przy ludziach. Nie, na razie – nie!
Ale natr tne pytania powracały, nieproszone. Jak on mógł jej to zrobić?! Jak?! I dlaczego akurat z
nia k ?!
Zmusiła si , eby kilka razy gł biej odetchn ć i zacz ła si rozgl dać w poszukiwaniu przyjaciółki.
Pod wiadomie szukała wzrokiem kobiety smutnej i nieszcz liwej, bo przecie Monika po rozstaniu ze
Zbyszkiem nie miała prawa wygl dać inaczej.
– No hej, tutaj jestem! – usłyszała nagle radosny okrzyk i zobaczyła machaj c do niej wesoło
przyjaciółk . Monika stała przy stoliku na drugim ko cu sali. Ostrzy ona krótko i ekstrawagancko, ubrana w
kus , jaskrawoszmaragdow kieck w kształcie trapezu, która odsłaniała miało ramiona, a jeszcze mielej
nogi, z pewno ci nie wygl dała na osob pogr on w depresji.
Beata ruszyła do niej przez sal nie bardzo wiedz c, czy powinna si z tego cieszyć, czy raczej martwić.
Cmokn ły si na powitanie w policzek. Wyj tkowo intensywny zapach „Envy” Gucciego, unosz cy si
wokół Moniki, równie nie bardzo pasował do jej codziennego, sportowego wizerunku nauczycielki wf.
– No, co tam u ciebie? – zacz ła podekscytowanym tonem Monika, nachylaj c si nad stolikiem. W jej
gł boko wyci tym dekolcie błysn ł czerni biustonosz push up. A jeszcze miesi c temu nabijała si z kobiet,
które w ten sposób eksponuj biust!
Jednocze nie widać było wyra nie, e du o bardziej ni nowiny interesuje Monik jej własna komórka.
Cały czas obracała j w palcach, zerkaj c co chwila niecierpliwie na wy wietlacz.
Beata nie wiedziała, co odpowiedzieć. W głowie cały czas pulsowało jej jedno zdanie: TWÓJ M
ZDRADZA CI Z NIA K , ale nie była w stanie wypowiedzieć go na głos. Zamiast tego nabrała powietrza i
wypaliła:
– Widziałam si ze Zbyszkiem!
– Aha – w głosie Moniki, nie było ani deka zaciekawienia. Za to wyra nie si o ywiła, kiedy ciche
pikni cie zasygnalizowało nadej cie sms-a.
Beata przygl dała jej si , zszokowana.
– Monika, no co ty?! Byli cie ze sob prawie trzy lata i nawet nie spytasz, co u niego?
– OK. Co u niego?
– Wygl da jak z krzy a zdj ty. Strasznie prze ywa to wasze rozstanie. Strasznie... Czy ty mnie w ogóle
słuchasz?!
Monika wła nie wystukiwała pracowicie odpowied na klawiaturze komórki.
– Hm... tak... o Zbyszku mówisz, e prze ywa... – nacisn ła wy lij i dopiero wtedy spojrzała na
przyjaciółk – No, przecie wiem. B d go miała na sumieniu. Ale trudno, nic nie poradz . I please, Becia,
nie patrz tak na mnie, jakbym ci ciotk zamordowała – zasun ła klapk komórki, ziewn ła leniwie i si gn ła
po torebk . – Id po kaw . Jak si nie napij , to padn . Ostatnio… mało sypiam nocami. Ty jak chcesz?
– Wszystko jedno... – Beata oszołomiona patrzyła, jak przyjaciółka wstaje od stolika, przeci ga si jak kot
powoduj c, e sukienka podje d a jej prawie do p pka, a potem rusza przez sal , kołysz c szczupłymi
biodrami. Kołysz c biodrami? Monika?! Ona, która nigdy, nawet kiedy była po uszy zakochana w Zbyszku,
nie podkre lała swojej kobieco ci i twierdziła, e m czyzna powinien kochać kobiet za jej wn trze, bo
wn trza nie da si umalować? Dziwny sposób odreagowywania po rozstaniu z facetem.
Zanim Beata zd yła pogr yć si na nowo w czarnej rozpaczy spowodowanej anonimem, Monika
postawiła na stoliku dwie wysokie szklanki z be owym, aromatycznym płynem i zadowolona opadła na fotel.
– Musz ci co powiedzieć... – zacz ła tajemniczym głosem.
– Tak?
– Mam nowego faceta!
– Co?! – Beata zakrztusiła si kaw .– Jak to, masz faceta?
– No, normalnie. Poznali my si na paintballu. On jest... po prostu rewelacyjny... – na twarzy Moniki
pojawiło si rozmarzenie.
Beata przez chwil nie mogła z siebie wydusić słowa.
– Przecie dopiero zerwała ze Zbyszkiem – j kn ła w ko cu oszołomiona.
– I to znaczy, e do ko ca ycia mam tkwić w celibacie? Daj spokój! – Monika wzruszyła ramionami –
Zreszt ... samo tak jako wyszło... Nic nie poradz . I wiesz, co? Znowu jestem szcz liwa. Klin klinem. Borys
jest zupełnie inny ni Zbyszek. Taki… energetyczny. Uprawia ró ne sporty, sztuki walki, je dzi motocyklem,
naprawd mamy ze sob du o wspólnego.
Beata spiorunowała j wzrokiem:
– Jak mo esz?! Przecie to zdrada!
Monika wyd ła wargi.
– O czym ty mówisz, Becia? Jestem wolna i mog robić, co chc . A chc być z Borysem. Z nim si nie
mo na nudzić, nie to, co ze Zbyszkiem. Zbyszek po pracy to tylko kanapa i gazeta. Nawet na kino trudno go
było namówić. A jak ju si gdzie ruszał, to na działk do córki, bawić wnuka. Wnuka, rozumiesz?! Czy ja,
do cholery, wygl dam na babci ? Becia, ja mam dopiero trzydzie ci lat…
– Trzydzie ci trzy konktretnie!
– …i nie zamierzam dać si ywcem pogrzebać!
– Jakie pogrzebać! – zirytowała si Beata. – Chyba zwariowała , dziewczyno! Zbyszek to cudowny
człowiek i kochał ci do szale stwa. Co ja mówi , ci gle kocha! A to, e taki spokojny, to pami tam, kiedy ci
bardzo odpowiadało.
– Za spokojny. I sko czmy ten temat. Dla mnie Zbyszek to ju zamkni ty rozdział.
Przyjaciółki, obie zdenerwowane, choć ka da z innego powodu, mierzyły si coraz mniej przychylnymi
spojrzeniami. Po chwili nieprzyjemnego milczenia pierwsza odezwała si Beata.
– Nie rozumiem, jak mo esz... przecie Zbyszek cierpi... nie widzisz tego?!
Odpowiedziała jej cisza. Monika pochylona nad komórk , znowu co na niej wystukiwała. Beata poczuła,
jak powoli budzi si w niej w ciekło ć.
– Jak, mówiła , ten twój nowy ksi
z bajki ma na imi ? Bogdan? Bohun?
– Borys! Jest taki… przystojny, inteligentny, szalony…
– A czym on si zajmuje, ten ideał?
– Studiuje kulturoznawstwo.
– Co, przepraszam, robi?!
– Studiuje. Kulturoznawstwo. Na uniwerku.
– Jak to? To ile on ma lat?!
– Dwadzie cia trzy! – odpowiedziała Monika zaczepnym tonem. – A bo co?
Beata poczuła nagle, e ma ju dosyć tej rozmowy i dziwnego zachowania przyjaciółki. Zacz ła zbierać
swoje rzeczy ze stolika. Zapragn ła nagle, eby znale ć si w swoim łó ku, wtulić w poduszk i płakać,
płakać, płakać….
– Chyba ci kompletnie odbiło. Przecie on mógłby być twoim…
– No, synem raczej nie – zakpiła Monika.
– Ale uczniem owszem! Czy ty kompletnie zwariowała ? – Beata wstała gwałtownie.
Chwyciła torebk i ruszyła w kierunku wyj cia.
– Poczekaj! – Monika dogoniła j przy drzwiach.
Beata, mimo wszystko skłonna si pogodzić, przystan ła na progu.
– Mówisz tak... – usłyszała – bo jeste zazdrosna.
– Coo?! – Beat zamurowało. – Ja? Zazdrosna? Przecie ja tego Borysa nawet nie znam!
Monika u miechn ła si z wy szo ci .
– Oczywi cie, e jeste zazdrosna. O to, e moje ycie uczuciowe kwitnie, a twoje ju nie! Cze ć! – i
wybiegła na zalan sło cem ulic .
ROZDZIAŁ 8,
czyli bilans szkód
Beata, połykaj c łzy, zmierzała szybkim krokiem w kierunku parkingu pod Filharmoni , gdzie zostawiła
swoje volvo kombi. Monika niechc cy trafiła j w najczulszy punkt. Jeszcze do wczoraj Beata była absolutnie
przekonana, e jej ycie uczuciowe kwitnie jak ogród botaniczny wiosn . Owszem, zmieniły si proporcje,
codzienno ć troch przytłoczyła dawny romantyzm, a w łó ku nie było ju tak ekscytuj co jak na pocz tku,
ale có , nie mo na przecie mieć wszystkiego. Nie tylko seks si liczy. W ka dym zwi zku na dłu sz met
przestaje być wa na adrenalina, a zaczyna si liczyć przyja , wsparcie, wzajemne zaufanie… Beata nagle
poczuła si tak, jakby zaraz miało jej z hukiem p kn ć serce. Zaufanie! Po tym, co zrobił jej pierwszy m ,
obdarzenie zaufaniem Andrzeja nie było proste. A kiedy si w ko cu udało, kiedy pokochała go całym
sercem wierz c bez zastrze e w jego miło ć i dobre intencje, okazało si , e to wszystko jest nic niewarte.
Po prostu nic.
Beata dotarła wreszcie do samochodu. Po dłu szej chwili poszukiwa wyj ła kluczyki z torebki, nacisn ła
guzik na pilocie i wsiadła do nagrzanego, dusznego wn trza. Nie zwracaj c uwagi na ciekn ce jej po twarzy
łzy, wrzuciła wsteczny, nacisn ła gaz i z impetem wpakowała si w przeje d aj ce z tyłu bł kitne renault
laguna z logo TVP info na drzwiczkach.
***
Szkody okazały si niewielkie. To znaczy volvo nie ucierpiało wcale, a renówce tylko lekko wgniotły si
boczne drzwi.
Mimo to Beata zareagowała klasycznie, czyli najpierw wybuchła niepohamowanym płaczem, a potem
si gn ła po komórk i w pierwszym odruchu zadzwoniła do Andrzeja. Niestety, po o miu sygnałach wł czył
si sygnał poczty głosowej. Spróbowała jeszcze raz, znów to samo.
A przecie do tej pory zawsze odbierał! Zawsze! Nawet je li wył czał telefon na czas zabiegów, od razu
zgłaszała si poczta głosowa.
Na pewno jest teraz z t … t … A kiedy wyobraziła sobie m a w niedwuznacznej sytuacji z Marysi ,
oparła czoło o kierownic i rozpłakała si jeszcze bardziej.
– M … nie… o…o…odbiera – wyszlochała, zachłystuj c si łzami.
Przystojny trzydziestolatek, kierowca potr conej renówki, pochylił si nad Beatk z trosk .
– Czyli e auto nale y do m a? – zapytał niepewnie, nie bardzo wiedz c, jak w tej sytuacji zareagować.
Pomimo tego, e wina Beaty była ewidentna, w jego tonie pobrzmiewała raczej yczliwo ć ni pretensja.
– Nieee, do mnie – poci gn ła nosem Beata.
– Naprawd , nie ma o co tak płakać – m czyzna wygl dał na zdziwionego.
– Nic pan nie rozumie…!
Udało jej si wygrzebać z czelu ci torebki paczk chusteczek i próbowała si jako doprowadzić do stanu
u ywalno ci.
– To co teraz b dzie? Czy… czy pan wezwie policj ? – spojrzała na m czyzn błagalnie,
zaczerwienionymi od płaczu oczami.
M czyzna spojrzał na swój samochód, potem na zegarek, i znów na samochód.
– Wie pani co? Odpu cimy sobie t policj . I m owi te niech pani głowy nie zawraca. Mnie si spieszy
jak cholera, za pół godziny musz być w studio, a szkoda tak naprawd minimalna. O wiadczenie wystarczy.
Zwłaszcza, e to słu bowe auto – u miechn ł si do Beatki porozumiewawczo. – No, niech si pani nie
denerwuje – dodał. – Nie zabior pani za to prawa jazdy.
Wyj ł ze swojego auta du , skórzan teczk i wyłowił ze rodka czysty arkusik papieru.
– Prosz mi tylko podać pani imi i nazwisko.
ROZDZIAŁ 9,
w którym Beatka robi to, co umie najlepiej – pogr a si w rozpaczy
Beata zawsze wracała z pracy jak na skrzydłach, nie mog c si doczekać, kiedy zobaczy m a i synka.
Dzisiaj wlokła si sze ćdziesi tk , cał drog zastanawiaj c si , jak ma wygl dać jej spotkanie z Andrzejem.
Raz wydawało jej si , e powinna natychmiast z nim porozmawiać, pokazać mu list, poprosić o wyja nienia,
chwil pó niej pomysł wydawał jej si niedorzeczny i głupi. Andrzej nie mógłby zrobić czego takiego,
my lała, jestem pewna! Przy czym ta pewno ć trwała minut , wypierana przez powracaj cy nie wiadomo
sk d refren piosenki „Facet to winia”… Jednocze nie samopoczucie zmieniało si jej jak w kalejdoskopie,
troch pochlipywała, troch u miechała pocieszaj co do swojego odbicia w lusterku – bardzo m cz ca
hu tawka. A na dodatek dzisiejsza sprzeczka z Monik sprawiła, e Beata nie mogła zrobić jedynej rzeczy,
która pomogłaby jej ze stuprocentow skuteczno ci – nie mogła wy alić si przyjaciółce. I wła nie kiedy o
tym my lała, zadzwoniła komórka. Nie patrz c nawet, kto dzwoni, Beata otworzyła aparat.
– Słucham?
– Masz podł czony zestaw czy tak gadasz? – Monika podarowała Beacie na gwiazdk zestaw
słuchawkowy i lubiła sprawdzać, czy go u ywa.
– Nie wiem, gdzie mi si zapodział – przyznała si od razu Beatka. – Jak dobrze, e dzwonisz…
Monika od razu rozpoznała specyficzny ton w głosie przyjaciółki.
– Ryczała . Co si stało?
Beata min ła wła nie biał tablic z napisem „Czerwi sk”. Je eli teraz zacznie si zwierzać przyjaciółce,
nic nie zdoła powstrzymać potoku łez i do domu wróci napuchni ta jak Michelin.
– Nic... To znaczy... stało si ... ale to nie na telefon.
Po stronie Moniki na chwil zapadła cisza.
– Chodzi ci o mnie i Borysa?
– Nie, nie! – zaprzeczyła gwałtownie Beata. – I przepraszam, e... tak dzi na ciebie wsiadłam…
– Daj spokój... – stwierdziła Monika. – Ju wybaczone. Kurcz , Becia, czyli musimy si znowu koniecznie
spotkać. Jutro koło dziesi tej, OK?
– OK – zgodziła si sm tnie Beatka, choć tak naprawd wsparcia potrzebowała natychmiast.
– Podjechać do ciebie do biura?
– Nie, nie! – Beata nie miała zamiaru ryczeć na oczach personelu. – Lepiej gdzie na mie cie... Mo e
Łazienki?
– Dobra. Nad tym stawem naprzeciwko Belwederu...
– To do jutra. Monika...
– Słucham?
– Dzi ki…
***
Dokładnie w momencie, kiedy Beata zaparkowała przed domem, drzwi wej ciowe otworzyły si
gwałtownie i stan ł w nich Andrzej ze swoj lekarsk walizeczk w r ku. Nieprzyjemny u cisk w oł dku
Beaty przybrał na sile. Oj, nie miała ochoty na to spotkanie… Powoli, bardzo powoli zacz ła zbierać z
siedzenia rzeczy: torebk , dwie teczki z dokumentami, napocz t butelk Nał czowianki. Przez ten czas
Andrzej podszedł do swojego jeepa i wrzucił walizk do baga nika. Beata, czuj c si idiotycznie, poło yła
r k na klamce, wzi ła gł boki oddech i skoczyła na gł bok wod .
– Hej! – pomachała m owi, wysiadaj c z volvo i zastanawiaj c si , czy do niej podejdzie.
Nie podszedł.
– Spiesz si ! – krzykn ł tylko, wskakuj c do auta i przekr caj c kluczyk. – Dzwonili ze stadniny. Marysi
ju nie ma, J drkowi wł czyłem teletubisie. Psy zamkni te. Nie czekaj na mnie z kolacj – ostatnie słowa
zagłuszył warkot silnika. Po chwili jego samochód znikn ł za bram , zostawiaj c za sob bł kitny obłok
spalin.
Beata odetchn ła z ulg . Moment konfrontacji z m em odło ony.
A jeste pewna, e pojechał do stadniny? – podpowiedział natychmiast usłu nie jaki wewn trzny głos.
Je eli nie wyja ni tej sprawy z anonimem, zwariuj – dotarło do niej w tym samym momencie.
J drka znalazła na kanapie przed telewizorem, zahipnotyzowanego przez cztery kolorowe stworzonka.
Synek pozwolił si przytulić i pocałować, ale na wi ksze zaanga owanie z jego strony na razie nie było co
liczyć, wi c Beata, zacz ła si energicznie krz tać po domu.
Niestety, du o łatwiej zaj ć czym r ce ni my li, i w pewnym momencie Beacie zacz ło si regularnie
zbierać na płacz. Szybko, eby Mały nie widział, pobiegła do łazienki i dopiero tam wybuchła
niepohamowanym szlochem. Przyciskaj c do twarzy r cznik łkała spazmatycznie, nie mog c poradzić sobie
z emocjami, które od kilku godzin zbierały si w niej, szukaj c uj cia. Dopiero kiedy łzy wypłukały spod jej
powiek obraz Andrzeja całuj cego Marysi , obraz, który uwierał jak gigantyczne ziarenko piasku, uspokoiła
si na tyle, eby odło yć r cznik i obmyć twarz zimn wod .
– Mami! Piciu! – dobiegło w tym momencie z salonu u wiadamiaj c Beacie, e na szcz cie ma jeszcze w
tym domu kogo , komu naprawd jest potrzebna.
– Ju id , synku – odkrzykn ła i zacz ła w po piechu poprawiać makija . Mały nie powinien si
zorientować, e co jest nie tak.
Dwie godziny pó niej J drek zasn ł, wtulony w swojego ukochanego, ółtego misia. Beata pocałowała go
w czoło na dobranoc, wyszła z pokoju i znowu poczuła si nieswojo. Dom, nie do ko ca jeszcze urz dzony po
przebudowie, odstraszał swoj pustk i wychylaj cym si z k tów mrokiem. Atmosfery nie ocieplały nawet
porozrzucane wsz dzie zabawki i kolorowe bazgroły J drka na drzwiach od łazienki. Beata podeszła do
w skiego okna w przedpokoju, przez które widać było o wietlony zewn trzn lamp fragment podjazdu,
po rodku którego stało samotnie jej auto.
– A je eli on mnie naprawd zdradza?
Złe my li powróciły ze zdwojon sił i popchn ły Beat do działa , o które nigdy wcze niej by siebie nie
podejrzewała. Zaprowadziły j mianowicie do gabinetu Andrzeja, przed jego wielkie, stare biurko, zarzucone
najró niejszymi szpargałami. „Przeszukaj, no, dalej!”, podpowiadały, kiedy tak stała niezdecydowana,
patrz c z l kiem na mebel, jakby ten miał j zaatakować. „Ka da ona na twoim miejscu by to zrobiła!”
Wi c chwyciła za mosi ny uchwyt i z trudem wyci gn ła ci k , przepastn szuflad , pełn
najprzeró niejszych szpargałów. Przez chwil pomy lała, e szukanie w tym bałaganie dowodów
niewierno ci m a zako czy si grubym rozczarowaniem, jej wzrok przyci gn ło jednak co migocz cego
mi dzy papierami. Wyci gn ła r k i po chwili mi dzy palcami przelewał jej si złoty, cienki ła cuszek, na
którym kołysał si male ki, równie złoty symbol zodiakalnego lwa. Zaskoczona, w pierwszym momencie
poczuła rado ć.
Jak to miło, u miechn ła si odruchowo, e ma ju dla mnie prezent na urodziny!
Ale zaraz zapaliło jej si w głowie ostrzegawcze wiatełko. Złapała stoj cy na biurku kalendarz i zacz ła
przerzucać kartki do tyłu. Kiedy to było, kiedy to było, gor czkowo próbowała sobie przypomnieć… Marzec!
Marysia przyszła do pracy w pierwszym tygodniu marca! A Beata na wszelki wypadek zapisała sobie wtedy
jej wszystkie dane… Marysia Szewczyk, córka Tadeusza i Joanny, urodzona 25 lipca 1988 r. w Pruszkowie…
– Dwudziesty pi ty lipca… O, Bo e, o Bo e...! – przyło yła dłonie do twarzy i na chwil zamkn ła oczy. –
A wi c jednak…
Przez chwil walczyła z pokus , eby wyrzucić wisiorek za okno, w ko cu odło yła go z powrotem do
szuflady i na mi kkich nogach powlokła si do kuchni, zrobić sobie herbat . Stała, bezmy lnie wpatruj c si
w czajnik elektryczny i nie staraj c powstrzymać płyn cych po policzkach łez. W głowie miała kompletny
m tlik.
Najch tniej schowałaby si gdzie albo uciekła.
Zamiast tego podj ła walk z chandr przy pomocy dwóch tabliczek mlecznej czekolady, wyci gni tych z
kredensu, oraz swojego ulubionego „Notting Hill”.
Walka niestety okazała si przegrana. W momencie, kiedy Hugh Grant dawał kosza Julii Roberts,
musiała pobiec do łazienki po papier toaletowy, bo wszystkie chusteczki zu yła ju wcze niej. W dodatku
zdała sobie nagle spraw , e min ła dziesi ta, a Andrzeja nadal nie ma. Usłu na wyobra nia szybciutko
podsun ła plastyczn wizj m a spoczywaj cego w obj ciach Marysi w jakim hotelowym pokoju...
Oczywi cie pierwsze, co jej w tej sytuacji przyszło do głowy, to zadzwonić.
Andrzej nie odebrał.
Spróbowała wi c jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze… I ci gle słyszała tylko nagran wiadomo ć poczty
głosowej.
Nie odbiera, bo jest z NI ! Na pewno!
To była jedyna my l, jaka jej przychodziła do głowy.
Osun ła si po cianie na podłog i skuliła, oplataj c ramionami kolana. Miała ochot krzyczeć z bólu,
rozpaczy, t sknoty. Dlaczego? – pytała siebie, poci gaj c nosem. Jednocze nie czuła, jak jej spódnica robi
si coraz bardziej mokra od łez. Dlaczego to znowu mnie si zdarza? Co jest ze mn takiego, e nie potrafi
stworzyć normalnego, dobrego zwi zku?
Podniosła si i chwiejnym krokiem poszła z powrotem do kuchni. Mechanicznym ruchem otworzyła
apteczk , wyj ła niewielk , prze roczyst buteleczk z napisem na etykietce „Pastylki nasenne” i wysypała
na stół cał zawarto ć. Chwil siedziała nieruchomo, wpatruj c si t po w rozsypane tabletki. W ko cu
wzi ła jedn w palce i połkn ła, popijaj c resztk zimnej, słodkiej herbaty. Po chwili wahania połkn ła
nast pn , po czym zgarn ła reszt ze stołu i chwil wa yła na dłoni... A potem wsypała je jednym ruchem z
powrotem do buteleczki.
Wystarczy, stwierdziła i powoli ruszyła na gór . Na pi trze zajrzała jeszcze na chwil do J drka – le ał
rozkopany w niebieskiej po cieli, ciepły, mi ciutki i przytulny, i posapywał cichutko przez nos. Beatka
otuliła go czule kołderk .
– pij, kochanie – szepn ła, pocałowała go w czoło i poszła do swojej sypialni.
Nie wiedziała, e na nast pny dzie los przygotował dla niej kolejny zestaw atrakcji.
***
Obudziło j , dochodz ce z łazienki, wesołe pogwizdywanie Andrzeja. Niech tnie otworzyła zapuchni te
oczy i od razu zamkn ła je z powrotem, w obronie przed jasnymi promieniami sło ca, wypełniaj cymi
pokój. Czuła si fatalnie – była zm czona, bolała j głowa i uwierało ubranie, w którym przespała noc. Na
sam my l, e powinna wstawać i szykować si do pracy, a si wzdrygn ła. Przez chwil zastanawiała si
nawet, czy nie zadzwonić do biura i nie powiedzieć, e dzi nie przyjdzie, ale moment słabo ci min ł.
Postanowiła podj ć nierówn walk z codzienno ci .
W tym momencie z łazienki wyszedł Andrzej. Miał na sobie d insy i stary, wyblakły t-shirt, który bardzo
lubiła. Na jego widok powróciły wspomnienia poprzedniego dnia i Beata poczuła, e znowu pod powiekami
zbieraj jej si łzy.
– O! Cze ć! Dobrze spała ? – zapytał Andrzej oboj tnym tonem i nie czekaj c na odpowied dodał: –
Wychodz ! – Po czym faktycznie ruszył w stron holu.
– Andrzej! – krzykn ła za nim Beatka, podrywaj c si z łó ka.
– Tak? – odwrócił si w drzwiach, ale nadal na ni nie patrzył, zaj ty poszukiwaniem czego w kieszeni
spodni.
– Nie, nic... – Beata opadła z powrotem w po ciel, a kiedy za m em zamkn ły si drzwi, wybuchła
rozpaczliwym płaczem.
ROZDZIAŁ 10,
w którym sprawno ć fizyczna Moniki bardzo si przydaje
Monika wyskoczyła spod prysznica i, owijaj c si w po piechu jaskrawoniebieskim r cznikiem, boso
pobiegła do kuchni. Dochodziła ósma trzydzie ci i Borys mógł si w ka dej chwili obudzić. Wł czyła ekspres,
wrzuciła chleb do tostera i wybiła na patelni dwa jajka, ostro nie, bardzo ostro nie, bo Borys nie lubi
rozlanych ółtek… Kiedy trzy minuty pó niej zsuwała sadzone na talerz, kawa z ekspresu dopiero zaczynała
ciurkać do dzbanka. Monika niecierpliwym ruchem przesun ła pokr tło na maksymaln moc, ale niewiele
to pomogło.
Jak to dobrze, pomy lała, ustawiaj c naczynia na tacy, e umówiłam si z Beat dopiero na dziesi t .
Zd
mu jeszcze podać niadanie… a mo e nie tylko…
Na my l o tym, na co jeszcze, oprócz sadzonych, mógłby mieć ochot Borys, poczuła zalewaj c j nagle
fal gor ca...
Prawda była taka, e nigdy wcze niej z adnym facetem seks nie sprawiał jej takiej frajdy. Przy Borysie
czuła si najpi kniejsza. Najseksowniejsza. Najbardziej po dana. Wyj tkowa.
Chwilo, trwaj!
A je li to zbyt pi kne? – Monika zadr ała. Przecie wietnie zdawała sobie spraw , e jej szcz cie zale y
od zbyt wielu czynników, z pozoru błahych… Na przykład: zmarszczki. Wokół jej oczu ostatnio pojawiły si
pierwsze, niepokoj ce linie. Nie mogła przecie pozwolić, eby Borys je dostrzegł. Oczywi cie wiedział, e
jest od niego starsza, ale ci gle nie miał poj cia, jak bardzo, i Monika du o by dała, eby dalej pozostawał w
tej błogiej nie wiadomo ci. Dlatego codziennie rano, kiedy on jeszcze spał, pracowicie wklepywała w twarz
kremy, nakładała specjalne maseczki i masowała policzki, a wszystko po to, eby zatuszować kr puj c
ró nic dziesi ciu lat, jaka ich dzieliła.
– Moni?!
Obudził si !
Monika złapała tac i pop dziła do sypialni. Borys le ał w poprzek łó ka, a jego nagie muskularne ciało
przesłaniał tylko, niedbale narzucony, biały trójk t prze cieradła. Na widok Moniki przeci gn ł si ,
napinaj c mi nie i poklepał zach caj co dłoni materac obok siebie.
– No, chod ...
Monika posłusznie odstawiła tac na mały stolik, w lizgn ła si pod prze cieradło i przytuliła mocno do
niego.
– Mhm... – przygarn ł j ramieniem.
– Mam dla ciebie niadanko, Misiu... – wyszeptała mu czule do ucha, a potem delikatnie pocałowała w
szyj .
– Mhm... na pewno masz co jeszcze... – zamruczał i wsun ł dło pod r cznik, którym była owini ta.
– Ju pó no… – westchn ła. – Ja musz …
– Co musisz? – palce Borysa zacz ły si powoli przesuwać coraz wy ej po jej udzie.
– Jestem umówiona…
Zanurzył twarz w jej włosach i wyszeptał:
– Najpierw przyjemno ć, potem obowi zek.
Nie miała siły dyskutować…
Tego wła nie najbardziej brakowało Zbyszkowi... – przemkn ło Monice przez głow jakie dwadzie cia
minut pó niej. Spontaniczno ci. Nie, no oczywi cie seks z nim bywał całkiem przyjemny, ale taki strasznie…
serio. Zero fantazji, zero szale stwa. I przewidywalny a do bólu. Zupełnie jak ta jego szara, flanelowa
pi ama, w której spał bez wzgl du na por roku.
Mniej nami tno ci, wi cej blisko ci, podsumowała szybko, i zaraz sama siebie za to skarciła... Przecie
Borys te jest jej bliski, nawet bardzo. Po prostu ze Zbyszkiem byli ze sob tak długo…
Za długo, zreflektowała si nagle i wstała z łó ka tak energicznie, jakby chciała zrzucić z siebie
wspomnienia. Bos stop natrafiła na jaki przedmiot, le cy na podłodze. To był budzik, który musiał spa ć
z szafki nocnej, kiedy si kochali. Podniosła go.
– O nie! – j kn ła.
Czerwone cyferki dyskretnym pulsowaniem sygnalizowały, e do wyj cia z domu pozostał jej najwy ej
kwadrans.
Przełykaj c w biegu zimny tost, rzuciła si do szafy. Jej garderoba składała si teraz z dwóch rodzajów
ciuchów – tych sprzed Borysa, czyli za du ych, za lu nych i za mało kobiecych, oraz tych, w których mogła
mu si pokazać, licz c na akceptacj . Niestety, tych drugich było zdecydowanie mniej. Kiedy zdenerwowana
przesuwała wieszaki, obj ły j mokre ramiona Borysa, a na karku poczuła delikatne mu ni cie jego warg.
– Mała powtórka? Co ty na to? – szepn ł, przytulaj c si do niej, i Monika wyra nie poczuła, e jego
propozycja nie jest gołosłowna.
– Kochanie, nie mog , naprawd – wyswobodziła si z u cisku i coraz bardziej nerwowo zacz ła
przerzucać rzeczy w poszukiwaniu d insowych rybaczek, które wczoraj, a mo e przedwczoraj miała na sobie
podczas wieczornego spaceru brzegiem Wisły.
– Nie widziałe takich moich krótkich d insów? – j kn ła.
– Tych? – wskazał palcem bł kitn nogawk , przewieszon przez oparcie starego, pluszowego fotela
stoj cego pod oknem. Kompletnie nagi, stał obok, oparty biodrem o szaf , jakby na co czekał.
– Dzi ki! – ucieszyła si , usiłuj c na niego nie patrzeć. Gwałtownym ruchem wyci gn ła spodnie spod
sterty innych ciuchów. Zbyt gwałtownym. Wolna nogawka najpierw si napr yła, a pó niej wystrzeliła z
zadziwiaj c sił dobrego streczu, kosz c po drodze opasły stos przeró nych mniej i bardziej wa nych
papierów, uło ony na parapecie. W jednej chwili podłoga pokryła si szeleszcz cym dywanem kartek.
Monika zamarła, przygl daj c si bezradnie rozmiarom kl ski.
– Dobra, ubieraj si , ja posprz tam – westchn ł Borys. – Tylko lepiej id gdzie st d, bo jak mi tu taka
goła latasz, to za siebie nie r cz .
Kiedy kilka minut pó niej wyszła z łazienki, gotowa na spotkanie z przyjaciółk , Borys w kolorowych
bokserkach siedział po turecku na łó ku, a przed nim le ały uporz dkowane kolorowe arkusze
wydrukowanych z komputera zdj ć.
– Oj, nie ogl daj tego, fatalnie na nich wyszłam – zdenerwowała si , próbuj c wyrwać mu odbitki, ale
zr cznie odsun ł je z zasi gu jej r ki.
– Co ty, fajna laska jeste ... a ta obok, te niczego sobie. Co to za jedna?
– No przecie Becia, moja przyjaciółka, mówiłam ci o niej, ta, co jest prezesem i wyszła za weterynarza –
Monika rozgl dała si teraz dla odmiany za komórk . – Wła nie si id z ni zobaczyć.
– Aaa, pani prezes... – Borys z uwag przegl dał zdj cia – Niezła lala. A ta chałupa te niczego sobie... to
u niej było robione?
– Aha... Nie widziałe mojego telefonu?
– Widziałem, ale nie pami tam, gdzie. Mo e na szafce nocnej. To ona ma chyba niezł kas , co?
– No, niezł … – Monika zanurkowała pod ramieniem Borysa i z ulg wyci gn ła spod rozło onej ksi ki
swojego ericssona.
– A ten dzieciak to ich?
– A czyj? Lec , pa! – pocałowała go w policzek, a zamy lony Borys na po egnanie klepn ł j lekko w
po ladek.
ROZDZIAŁ 11
o tym, e jedni maj rolexa, a drudzy nie
Woda gwałtownie zabulgotała i elektryczny czajnik wył czył si z cichym pstrykni ciem. Witold D bicki
wstał niech tnie od biurka i przeszedł do s siedniego pokoju przygotować sobie co do picia. Sylwia, jego
sekretarka, od trzech dni była na zwolnieniu, wi c chc c nie chc c musiał radzić sobie sam. Okazało si
zreszt , e nie było to specjalnie trudne. Po prostu par razy zrobił kaw i odebrał dwa telefony, z których
jeden okazał si automatycznym komunikatem telekomunikacji polskiej o niezapłaconym rachunku. No có ,
ostatnio nie miewał du o zlece . Wi kszo ć klientów przej ły du e agencje detektywistyczne. Jak tak dalej
pójdzie, pewnie b dzie musiał si po egnać z Sylwi . Troch szkoda, bo była miła i jej obecno ć dodawała
agencji renomy, ale miała jedn podstawow wad – nie pracowała za darmo.
Na parapecie okna, obok czajnika, stały dwa słoiki z kaw , puszka Liptona, dwie białe, porcelitowe
fili anki i kilka kubków. D bicki si gn ł po du y, ółty, lekko wyszczerbiony, z granatowym napisem Radio
Pogoda. Wsypał ły eczk prawdziwej kawy, nie tego rozpuszczalnego gówna, zalał wod i przykrył szczelnie
spodkiem, eby napój naci gn ł. Dookoła natychmiast rozniósł si aromat, intensywny i obiecuj cy.
D bicki podrapał si leniwie po wydatnym brzuchu i wyjrzał przez okno na ulic . Pi tro ni ej od
wczesnego rana do pó nego wieczora trwał nieprzerwany ruch. Rozpaczliwie w sk arteri mieszka cy
podwarszawskich okolic przemieszczali si tam i z powrotem setkami aut, za którymi ci gn ł si hałas
silników i smród spalin. Od dymu czasami a kr ciło si w głowie. Mimo to pawilony przy szosie
warszawskiej uwa ane były w Pruszkowie za jedn z najlepszych lokalizacji, a czynsze odbiegały tu od
przeci tnych w gór , nie w dół.
aluzje – pomy lał D bicki, bior c kubek z kaw do r ki. Mo e powinienem kupić aluzje?
W uporczywy szum dochodz cy z zewn trz wdarł si ostry d wi k domofonu. Nie spiesz c si , D bicki
odstawił kubek i pochylił nad biurkiem sekretarki.
– Agencja, słucham.
– Byłem umówiony na dzisiaj…
Aaa, prawda, przypomniał sobie D bicki, to na pewno ten facet, dla którego ostatnio pracował.
– Lokal siedem.
Nacisn ł brz czyk i po chwili na parterze trzasn ły drzwi. Podczas gdy klient pokonywał schody na
pi tro, D bicki próbował sobie przypomnieć, co wie na jego temat. M czyzna, s dz c z głosu mi dzy
trzydziestk a czterdziestk , mówi cy z lekkim obcym akcentem oznajmił, e znalazł reklam agencji w
Internecie, e ma pilne zlecenie, i spytał, ilu pracowników b dzie do dyspozycji. A kiedy D bicki, pewny, e
traci klienta, przyznał, e działa sam, m czyzna zlecił mu piln robot . D bicki odniósł nawet wra enie, e
tym ch tniej.
Pewnie to jaka znana osoba, która chce zachować anonimowo ć, pomy lał. Wiadomo, im mniej ludzi,
tym wi ksza dyskrecja.
W tym momencie otworzyły si drzwi i na progu stan ł przystojny, wysoki, wietnie zbudowany szatyn
mocno po trzydziestce. Miał na sobie garnitur, na który normalny człowiek musiałby pracować przez
kwartał, buty w podobnym przedziale cenowym i równie kosztown opalenizn . Wygl dał na człowieka
sukcesu, pachniał jak człowiek sukcesu i tak te si zachowywał.
Zrobił zdecydowany krok do rodka i obrzucił taksuj cym spojrzeniem niewielkie pomieszczenie.
Umeblowanie, wi cej ni skromne, nie wystawiało zbyt dobrego wiadectwa mo liwo ciom agencji. D bicki
poczuł si troch nieswojo.
– Witam – mocno u cisn ł przybyłemu r k , staraj c si od pocz tku zrobić jak najlepsze wra enie. –
Witold D bicki.
Dło m czyzny zacisn ła si na jego r ku z tak sił , e poczuł ból.
– Spieszy mi si – o wiadczył go ć. – Nie my lałem, e droga z Warszawy tutaj zajmie mi a – podci gn ł
r kaw i wymownie spojrzał na złotego rolexa na lewym nadgarstku – czterdzie ci pi ć minut.
D bicki spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– A ? W szczycie si jedzie półtorej godziny.
M czyzna pokr cił z niedowierzaniem głow .
– Niemo liwe…