Wywiad z Zdzisławem Purchałą – artystą ludowym.
Transkrypt
Wywiad z Zdzisławem Purchałą – artystą ludowym.
WMZW Praca magisterska W Uniwersytecie Marii Curie- Skłodowskiej w Lublinie Instytut Sztuk Pięknych Wydział Artystyczny Aleksandra Smit Twórczość artysty ludowego Zdzisława Purchały Pod kierunkiem prof. Dra Hab. Ireneusza J. Kamińskiego Lublin 2006 Fragment wywiadu przeprowadzonego z Z. Purchałą przez Aleksandrę Smit 23 listopada 2005 r. w Lublinie W dzieciństwie i młodości miał pan wiele obowiązków, lecz mimo to znajdował czas na wykonywanie figurek, rysowanie. Czy zatem już od wczesnych lat czuł pan potrzebę tworzenia? Pierwsze prace powstawały w czasie pasania gęsi, bo to też był obowiązek, później, gdy byłem starszy pasałem krowy. A dlaczego zacząłem rzeźbić? Dlatego, że moi rówieśnicy nie zawsze ze swoimi krówkami przychodzili, więc z nudów brałem kawałek drzewa i rzeźbiłem. Ale tak naprawdę to zaczęło się wszystko znacznie później. Z tych pierwszych prac zachowała się ta z 1968 roku. W dzieciństwie miałem dużo książek i starałem się każdą zilustrować. Powstawały obrazki na temat tego, co wyczytywałem. Którą z dziedzin artystycznych zaczął pan uprawiać jako pierwszą? Kiedy i w jakich okolicznościach dołączyły kolejne dziedziny? Pierwsza była rzeźba, bo to właśnie było najłatwiej podjąć w miejscu, gdzie mieszkałem. Wystarczył zwykły kawałek znaleziony pod szopą i już mogłem sobie strugać. Do tego potrzebny był jeden nożyk, który sobie sam ze złamanego kuchennego zrobiłem i to mi służyło przez długie lata jako narzędzie. Nie wiedziałem, że są inne, profesjonalne. Z malarstwem było gorzej, bo musiałem do tego mieć już farby, które są bardzo drogie, cyz płótno. Nie znałem też techniki. Trzeba płótno zagruntować, a na tym to już się zupełnie nie znałem. W końcu doszedłem do tego sam. A pisarstwo? Wszystkim mówię, że zacząłem pisać w 1994 roku po operacji kręgosłupa, kiedy nie mogłem rzeźbić ani malować. Ale tak naprawdę to wcześniej też pisałem takie zupełnie śmieszne historyjki, gdzieś tam jadąc z chłopakami rowerami, działy się różne rzeczy… Nieraz stłuczki. Starałem się to opisać. Potem była kupa śmiechu – za tydzień kiedy się znów spotkaliśmy razem. Jak zaczęła się pana kariera artystyczna? Z pierwszej sprzedaży mojej rzeźby, to chyba bardziej ucieszył się mój ojciec niż ja, bo mnie szkoda było tej rzeźby. Wtedy zostałem za nią sto złotych. Ja nie wiedziałem ile wziąć i ta osoba też nie wiedziała, tak że w końcu postanowiłem, że będzie to sto złotych. To była dniówka fizycznego pracownika. A pierwszy sukces… Dlaczego zacząłem rzeźbić i tych prac uzbierałem tyle, że mogłem pokazać je na wystawie? Gdy pracowałem w okolicach Pionek, daleko od domu, złamałem nogę. Wróciłem do domu i cóż mogłem robić. Właściwie wtedy nie miałem żadnych obowiązków i sobie strugałem. I tak się szczęśliwie złożyło, że akurat prezes włoszczowskiego Towarzystwa Przyjaciół Kultury inżynier Marian Chudziński jeździł po terenie i szukał nowych talentów. Dotarł do mnie w tym czasie, kiedy jeszcze nie mogłem chodzić. I on mnie właśnie namówił, zachęcił. To był rok 1970. Po raz pierwszy moje prace znalazły się an wystawie. Napisano o mnie w gazecie, dostałem dyplom. Powinienem dostać również pięćset złotych… Otrzymałem je dopiero po interwencji prezesa. Zrobił awanturę i pieniądze się znalazły! W młodości wiele pan podróżował po Polsce, zwiedzał muzea, galerie, chodził na wernisaże. Jaki wpływ wywarło to na pana twórczość? Chodziłem na wystawy po to, by kiedyś, tak sobie myślałem, jak będę tworzył, to żeby nie robić takich samych prac, tylko zupełnie coś innego. Żeby nie było dwóch takich samych, podobnych do siebie prac. Chociaż, kiedy ja już wystawiałem prace na wystawach, to spotkałem tzw. podglądaczy, którzy mieli aparaty fotograficzne, robili zdjęcia, a potem wykorzystywali moje pomysły. Mógłbym sypać nazwiskami, ale nie wiem, czy Piwoninem. Przez jakiś czas później pewien człowiek nie śmiał mi w oczy spojrzeć. Nie jest pan tradycyjnym twórcą naiwnym, lecz artystą zorientowanym w kulturze i literaturze. Czy pa pan ulubionych artystów, których dzieła pana inspirują? Bardzo podoba mi się malarstwo Nikifora Krynickiego. Nieduże obrazki na takim zwykłym kartonie, na byle jakim papierze, często coś przenikało, jakiś tekst pisany. On to wszystko wykorzystywał. Widziałem jego prace, wywarły na mnie wrażenie. Chyba tak niewiele osób w Polsce potrafiłoby tak namalować. Poza tym Jacek Malczewski. Jego malarstwo cenię. Ale wzorować, to się nie wzorowałem na nikim. Może jeżeli już, to nieświadomie. Bardzo mi się podoba rzeźba bardzo prymitywna, brzydka. Taka mnie przyciąga. Bo są brzydkie, które nie przyciągają. I ja właśnie takie mniej cenię. Był na Kielecczyźnie taki Józef Piłat, zmarł w 1971 roku. Ja go osobiście nie poznałem, ale jego prace znam, oglądałem wystawę pośmiertną. I to był dla mnie taki wzór. Postanowiłem, że muszę mieć takie osiągnięcia jak on. Może mi się to częściowo udało? (…) Jak wygląda proces powstawania rzeźby? Czy sporządza pan najpierw projekty, szkice, czy raczej działa pan spontanicznie? W jakim materiale najchętniej pan rzeźbi? Najciekawsze prace powstają bez żadnych szkiców, nieraz drewno podpowie jakimś sękiem, jakimś słojem. Rzadko szkicuję. Gdy uczestniczyłem w kiermaszach i robiłem w ciągu roku około czterdziestu, pięćdziesięciu Frasobliwych, to po co ja mam szkicować? Figury jak spod matrycy wychodziły. Kiedyś mnie Pokropek spotkał w Płocku na kiermaszu i zwrócił uwagę, dlaczego one są jednakowe? Przecież jak je ta sama ręka robi. To muszą być jednakowe. A materiał? Pracuje raczej w każdym materiale? Pierwsze rzeźby były topolowe, bo u nas jest dużo topól. Lipowe, to już w późniejszym czasie. Bardzo ciekawe rzeźby zrobiłem z sosny, takie prymitywne, nie starałem się. Następnie były one opalone nad palnikiem. Dokładnie spaliłem, oczyściłem sztywną szczotką. Zawiozłem je kiedyż do Krakowa i jako pierwsze sprzedałem. Lubię rzeźbić w dębie, jesionie. Mój znajomy, artysta z Krakowa, dał mi Frasobliwego, którego wyrzeźbił w ołówku stolarskim. Nowy ołówek zakończony taką figurką malutką. Czy jest jakiś typ rzeźby, który cieszy się szczególnym powodzeniem wśród odbiorców? Przez wiele lat takim popularnym motywem był Chrystus Frasobliwy. Teraz zainteresowanie tym tematem zmalało. Obecnie jest moda na anioły. Wiele osób pyta o nie i zamawia. Pewien pan z Warszawy ma ich już trzydzieści. Więcej już nie kupuje, bo nie ma ich gdzie postawić. (…) A jakie tematy w malarstwie najchętniej pan podejmuje? Moim ulubionym motywem jest człowiek, maluję tylko postacie ludzkie. Kiedyś chciałem się poświęcić wyłącznie portretowi. List Z Purchały do Donata Niewiadomskiego dat. Kossów, 15 maja 2005 roku. „Mam pecha, bo mieszkam w tzw. trójkącie bermudzkim pomiędzy Włoszczową, Jędrzejowem i Szczekocinami. Miasteczka te już od dawna mają swoich bohaterów, którym kwiaty składają na symbolicznych mogiłach i miejscach uświęconych przez nich swym pobytem. Włoszczowa to hetman Stefan Czarniecki, którego prochy spoczywają w kościele w pobliskiej Czarncy. Szczekociny to Tadeusz Kościuszko, który Moskalom zalał sadła za skórę w pobliskiej Wywle i Racławicach. I na koniec Jędrzejów i Nagłowice leżące o rzut kamienia od Kossowa, gdzie narodził się imć Pan Mikołaj Rej, który odkrył, że Polacy nie gęsi. Kiedy będąc w tych miasteczkach zatrzymuję się przed księgarnią, dostrzegam nowe tomy poświęcone tym wielkim Polakom. Nikt nie zaprząta sobie głowy żyjącymi i tworzącymi współcześnie. Bez żadnej motywacji i dopingu trudno napisać nowy wiersz czy opowiadanie, które tak jak poprzednie spocznie na zawsze w starej walizce. Na szkle Kuszenie – Adam i Ewa Temat rozpowszechniony na przełomie XVIII i XIX w. wyobraża dumającego nad światem Syna Bożego. Usiod frasobliwy Na rozstajnych drogach Zmencony łazynim I trud cując w nogach Wsparł mizerak głowe Na żylastych rekach I tak Se labidzi Labidzi i stęka Wymocył Se nogi W młynarzowym stawie Zapalił fajecke I legł Se na trawie Łosprostował kości Późni zza pazuchy Wyjon bochen chleba Sczerstwiały i suchy Zajodoł powoli Przygryzoł ser biały A w przydrożnych wierzbach Ptoki mu siewały Gdy już nieco odpocon Utrudzony wielce Zapytał się ludzi Ło droge na Kielce Hej! Ludzie kochane Niech mi powi który Cy daleko som łod wos Świętokrzyskie góry Ide już łod dawna A dni tych nie zlice By za życio swego Zobaczyć Łysice! WMZW