nr 24 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 24 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl
DODATEK SPECJALNY 02/2010
POLSKA DROGA DO EURO
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego
luty nr 2 (24)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny
pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
Prawo czy
samokontrola
Rusza II edycja Akademii fotoreportażu, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
Ale
Na wejściu
Żurnalista o dwóch głowach
dziennikarstwo
numer!
staże
public relations
raport
foto
euro
04 - Na wejściu: Kodeks karny orężem
w walce z wolnością słowa.
Kanały tematyczne rosną w siłę.
05 - Puls redakcji: kulisy redakcji
dwutygodnika "Cogito".
06-07 Nowelizować czy likwidować?
Dyskusje nad przyszłością prawa
prasowego.
08 - PR na świecie, to nadal inny
public relations niż polski.
Różni się. Jak bardzo?
09 - Case study: Kampania Toaleta
2012 wskazuje miejsca, gdzie lepiej
niekorzystać z ubikacji.
PR produktów farmaceutycznych w
autorskiej rubryce Euro RSCG Sensors.
10 - W praktyce: Warsztaty Mediashake
sposobem na zdobywanie
doświadczenia.
Kuba Kalinowski – własny portal
zamiast pracy na etat.
I - IV: Ile kosztuje ten sam t-shirt w
różnych krajach? Kiedy przyjmiemy
euro? Karta czy gotówka za granicą?
11 - Polecamy: Kultowa giełda
fotograficzna.
12 - Warsztat: fotografia otworkowa.
13 - Kolumna Zygmunta: Co jest piękne?
14 - Kino XXI wieku - 3D czy coś więcej.
kultura & społeczeństwo
my telewizyjne są prawdziwymi dziennikarzami
(celne), dwa, że osobom tym odmawia statusu
„dziennikarza-pełną-gębą” (dla nich bolesne).
03 - Na wejściu: Grand Press znów
podzielił środowisko. Tym razem
z innych powodów.
15-16 Co warto zobaczyć, obejrzeć,
posłuchać, przeczytać?
Subiektywny (jak w każdej gazecie)
przewodnik po świecie muzyki,
teatru, filmu i książki.
17 - Miejsce niezwykłe - Lokal użytkowy.
18 - Sport: Judo w wykonaniu
studentów... to nie rzadkość.
Pilates lekiem na stres.
19 - Książę i żebrak wydarzeń
kulturalnych lutego.
20 - Warszawa / Warszawa - wystawa
studentów Pracowni Fotografii
Prasowej.
Zbigniew Żbikowski
Profesor Maciej Mrozowski, którego studenccy
autorzy publikujący w „PDF” szczególnie sobie
upodobali jako eksperta w sprawach, o których
piszą (i coś w tym musi być, a co, wiedzą sami
studenci), ogłasza na naszych łamach nową
kategorię żurnalistów: dziennikarzy-celebrytów.
Celne i bolesne trafienie. Raz, że stanowi wkład
w dyskusję o tym, czy osoby prowadzące progra-
PLUS
| 02 |
MINUS
EKG, głupcze
Alicja Bachleda a sprawa polska
To plus absolutnie zaległy, który powinien pojawić się dawno temu.
Tadeusz Mosz, autor i prowadzący audycję radiową w TOK FM „EKG Ekonomia Kapitał Gospodarka” [ma też autorski program w telewizji – przyp.
red.] to mój zdecydowany kandydat do tytułu Dziennikarza Roku.
Ekonomia nigdy nie była moją mocną stroną. Na studiach nudziła
mnie. Dziś wiem, że dlatego, gdyż nic z niej nie rozumiałam. Dopiero
dzięki „EKG” zaczęłam orientować się w gospodarce, a nawet trochę się
nią interesować. Wszystko dlatego, że Tadeusz Mosz w swoich codziennych rozmowach z ekspertami udowadnia, że jest to dziedzina, która ma
rzeczywisty wpływ na moje i twoje życie. Gani swoich rozmówców, gdy
ci używają zbyt eksperckiego języka, albo mówią coś, co mąci w głowach
„zwykłym Polakom”. Uwielbiam, gdy poprawia swoich gości, kiedy np.
operacje giełdowe nazywają „grą na giełdzie”. Tu Mosz jest niezawodowy.
Od razu ripostuje: „grać można na skrzypcach, na giełdzie się inwestuje”.
Ale jego prawdziwym konikiem jest walka z szarą strefą. I wcale nie
robi tego, przytaczając jakieś hermetyczne dane z Ministerstwa Gospodarki. Radzi po prostu, żeby zawsze brać paragon albo fakturę, bo to
gwarancja, że usługodawca uczciwie zapłaci podatek. Dzięki temu będzie
na dziury w drogach, lekcje w szkołach i pomoc dla biednych.
Banały? Może, ale codziennie powtarzane wchodzą do głowy i nawet
czasem można zrobić z nich pożytek. Ostatnio przekonałam się o
tym na małej stacji benzynowej, na której nie było nikogo
prócz mnie i pracownika stacji. Długo ociągał się,
by dać mi paragon za zatankowane
paliwo. Dawniej pewnie machnęłabym ręką i pojechała
dalej. Ale przypomniało mi
się, co mówi Mosz i poprosiłam o ten rachunek. I wiecie?
Poczułam się znacznie lepiej.
Anita Krajewska
Europejski konkurs
Do 28 lutego trwa konkurs o Europejską
Nagrodę dla Młodych Dziennikarzy 2010
(EYJA). To już trzecia edycja konkursu, w
której nagrodzeni zostaną najlepsi młodzi
dziennikarze europejscy zajmujący się problematyką rozszerzenia UE. Konkurs skierowany jest do dziennikarzy i studentów
dziennikarstwa w wieku 17–35 lat, którzy
mają za zadanie przedstawić rozszerzenie
Unii Europejskiej w twórczy i prowokujący
do myślenia sposób. Zgłaszane teksty
prasowe lub publikowane w Internecie
oraz materiały radiowe muszą ukazać się
pomiędzy 1 października 2007 a 28 lutego
2010. W każdym z 36 krajów uczestniczących w konkursie zwycięzcą zostania jedna
osoba. Dodatkowo w maju 2010 roku wszyscy krajowi zwycięzcy EYJA 2010 odwiedzą
Europejską Stolicę Kultury 2010 – Stambuł
(Turcja). Szczegóły: EUjournalist-award.eu.
Termin został ukuty, upubliczniony, nawet spersonifikowany i żyje własnym życiem, przyjmując
niezależne od pomysłów autora znaczenia. Daje
się zdefiniować na dwa sposoby. Ponieważ nie
ma w nazwie przymiotnika, oba rzeczowniki
można traktować równoważnie. Albo więc to
taki celebryta, który pozwala nazywać się redaktorem, albo dziennikarz, który zamiast wykonywać swój zawód, głównie „bywa”: zaprasza
i jest zapraszany, w dodatku (a właściwie przede
wszystkim) na oczach milionów. W jednym
i w drugim przypadku chodzi w zasadzie nie
o dziennikarstwo, a o dziennikarski sztafaż.
Czym jest sztafaż w tym przypadku? Prosta,
słownikowa definicja powie wszystko, wystarczy
w miejsce „dzieła” podstawić „dziennikarza-celebrytę”. Jest to zatem zestaw pobocznych elementów (postaci, zwierząt, motywów), ożywiający
kompozycję dzieła artystycznego, nieodciągający jednak uwagi odbiorcy od głównej treści
dzieła. „Sztafaż nie nawiązuje bezpośrednio do
głównego motywu dzieła, a jedynie uatrakcyjnia
tło, które mogłoby się wydać puste, monotonne
lub zbyt nudne. Sztafaż zastępuje tło czymś ciekawszym, spełniając jednak nadal podstawowe
funkcje tła, tak więc użycie sztafażu odbywa się
jedynie w warstwie formalnej, a nie znaczeniowej”. Tyle Wikipedia i inne źródła. „Dziennikarz-celebryta” tworzy dzieło, np. show stylizowane na
dyskusję, którego centralną postacią jest on sam,
a dla uatrakcyjnienia tła zaprasza do udziału
w nim postacie życia publicznego, bywa, że
innych celebrytów, które zwykle tylko wypełniają
pustkę, bo ich wypowiedzi są absolutnie przewidywalne. Niestety, zdarza się, i to nierzadko, że
elementy tła wprowadzają taki chaos, iż odciągają uwagę odbiorcy od centralnej postaci
i „główny motyw dzieła” musi je uciszać.
Propozycja wydaje się interesująca. Teraz tylko
trzeba by we wszelkich konkursach i plebiscytach
dziennikarskich wprowadzić dwie odrębne kategorie: „dziennikarzy-dziennikarzy” i „dziennikarzy-celebrytów”. I kłótni środowiskowych będzie
mniej, i nagród więcej.
zespół redakcyjny:
Roksana Gowin, Magdalena
Grzymkowska, Dominika
Jędrzejczyk, Marcin Kasprzak,
Paulina Pawlak, Julian Tomala,
Julia Steffen, Magdalena
Wasyłeczko, Wioletta Wysocka
REDAKCJA
redaktor naczelny:
Zbigniew Żbikowski
z-ca redaktora naczelnego
Paweł H. Olek
szefowie działów:
dziennikarstwo: Tomasz Betka
fotografia: Ewelina Petryka
PR: Piotr Zabiełło
kultura & społeczeństwo:
Emil Borzechowski
współpraca:
Jakub Baliński, Cezary Biernat,
Jan Brykczyński, Maria Dek, Oliwia
Dusińska, Małgorzata Januchowska,
Patryk Juchniewicz, Maciej Puchała,
Maria I. Szulc
autorskie cykle:
Gdzie sie zaczęłam
- Magdalena Karst-Adamczyk
Zapisz to, Kisch!
- Agnieszka Wojcińska
Kolumna Zygmunta
- Andrzej Zygmuntowicz
Książe i Żebrak – Szczepan
Orłowski, Kajetan Poznański
Kiedy zrobiłam podsumowanie tego, co w mediach w ostatnich
tygodniach wybitnie mi się nie podobało i z największym przekonaniem
stwierdziłam, że na minus zasługuje medialna histeria wokół aktorki Alicji Bachledy-Curuś. Nie ma bowiem dnia, by „SE”, „Fakt” albo któryś z plotkarskich
serwisów nie napisał, co przed chwilą robiła nasza celebrytka. Oczywiście
nie sama Alicja jest w tym interesująca, ale jej relacja z irlandzkim aktorem
Colinem Farrellem, ojcem jej urodzonego kilka miesięcy temu dziecka.
Powiem wprost – uważam za upokarzające, że tabloidy związek Alicji
z hollywoodzkim gwiazdorem kreują na wydarzenie, dzięki któremu wszyscy mamy poczuć się lepiej i pozbyć narodowych kompleksów. Oto wielki aktor wybrał na swoją towarzyszkę życia i matkę swego dziecka Polkę,
góralkę, naszą Mickiewiczowsko-Wajdowską Zosię! Tytuły mówią same
za siebie: „Colin pokazał Alicji wielki świat”, „Bachleda i Farrell chodzą po
Hollywood i się całują”.
To naturalne, że nasze kolorówki podchwyciły temat takiego gwiazdorskiego związku. Przesadziły jednak ze skalą euforii i niedowierzaniem, że
dziewczyna z Polski może odnaleźć się w świecie wielkiego filmu i nawet
znaleźć tam miłość. Bo kiedy wszystko oblane jest właśnie takim sosem
taniej sensacji, łatwo o niewybredne komentarze pod adresem bohaterki.
Okazuje się, że związkiem aktorki zainteresował się nawet europoseł
Marek Siwiec, który uraczył swoich czytelników następującym wpisem na
blogu: „W Polakach dokonała się rewolucja moralna, ponieważ hollywoodzki gwiazdor filmowy, Colin Farrell, nie dość, że bez ślubu zrobił dziecko
polskiej gwiazdeczce, nie dość, że ma brata homoseksualistę (który niedawno wziął ślub ze swoim partnerem), to na dodatek ochrzcił swojego
potomka w krakowskim kościele. I wcale nie chodzi mi tu o Farrella – na
wszystko zgodził się Kościół!”.
Czy media dadzą aktorce spokój? Skoro już w jej sprawie głos zabrały
nawet największe autorytety w dziedzinie moralności, typu całujący
ziemię kaliską Marek Siwiec, to może w końcu młodzi rodzice będą mogli
nacieszyć się sobą i dzieckiem?
Chociaż pewnie nie… Jutro znów trzeba wydać gazetę.
grafika, okładka i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / [email protected]
współpraca z serwisem foto:
korekta: Dominika Jędrzejczyk
WYDAWCA:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy:
Grażyna Oblas
druk: Polskapresse Sp. z o.o.,
nakład: 10 tys. egz.
adres redakcji:
PDF pismo warsztatowe
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51,
(IV piętro), 00–046 Warszawa,
tel. 022 5520293,
e–mail: [email protected]
Więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcjaPDF.pl
stała współpraca:
Teksty na stronach 4, 10, 18 powstały
pod kierunkiem redaktora stażu
redakcyjnego, prowadzonego przez
redakcję PDF, w ramach przedmiotu
Podstawy informacji dziennikarskiej
w Instytucie Dziennikarstwa UW.
dz
dziennikarstwo
w kraju
Igrzyska w telewizji i Internecie
Telewizja Polska pokaże Zimowe Igrzyska
Olimpijskie w Vancouver na pięciu antenach
i w Internecie. Najważniejsze wydarzenia Igrzysk
oraz występy Polaków będzie można zobaczyć
w dwóch głównych kanałach TVP: „Jedynka”
i „Dwójka” przeprowadzą łącznie 130 godzin
transmisji (ponadto Olimpiada będzie transmitowana w TVP Sport, TVP HD i TVP Info). Dla
widzów przygotowano także multimedialny
serwis internetowy Vancouver.tvp.pl, gdzie na
sześciu równoległych kanałach transmisyjnych
zaplanowano ponad 600 godzin relacji „na żywo”
i „na żądanie”. Olimpiada w Vancouver odbędzie
się w dniach 12-28 lutego.
Trybuna pod ścianą
Wbrew zapowiedziom prezesa wydającej gazetę
spółki Ad Novum, dziennik nie wrócił na rynek
z początkiem lutego. Arkadiusz Ostrowski deklarował taki powrót w grudniu ubiegłego roku,
gdy Trybuna przestała się pojawiać w kioskach.
Redaktor naczelny gazety Wiesław Dębski przekonuje, że trwają rozmowy z potencjalnymi inwestorami, ale ich efekt oraz ewentualny termin
zakończenia pozostają tajemnicą. Potencjalny
inwestor musiałby kupić większościowy pakiet
udziałów w wydawnictwie Ad Novum.
Trzynastka Charakterów
Miesięcznik Charaktery obchodzi w lutym
trzynastą rocznicę wejścia na rynek. Magazyn
zadebiutował w kioskach w 1997 r. w nakładzie
15 tys. egzemplarzy. Obecnie czasopismo
ukazuje się w 70-tysięcznym nakładzie,
a w 2008 r. Media&Marketing Polska uznał
Charaktery za „Magazyn Roku”. Z okazji
jubileuszu w gazecie pojawi się specjalny
dodatek opisujący trzynaście najważniejszych
wydarzeń i wpadek w historii psychologii.
Niedźwiecki wraca do Trójki
Z początkiem lutego Marek Niedźwiecki kończy
współpracę z należącym do Agory Radiem
Złote Przeboje. Dziennikarz prowadził piątkową
listę przebojów rozgłośni i był twarzą kampanii
reklamowych stacji. Niedźwiecki zdradził, że już
niebawem powróci do Programu III Polskiego
Radia, z którym był związany przez większość
swojej kariery. Dyrektor Trójki – Jacek Sobala
– póki co nie potwierdza wiadomości o powrocie dziennikarza na antenę stacji.
Odpis od podatku zamiast abonamentu?
Odpisywanie określonej kwoty od podatku PIT
i CIT w miejsce comiesięcznej opłaty dla TVP
– tak wygląda jeden z pomysłów nowego projektu ustawy medialnej autorstwa SLD. Zdaniem
autorów projektu media publiczne mogą w ten
sposób corocznie otrzymywać nawet 900 mln zł,
a więc mniej więcej tyle, ile wyniosły wpływy
z abonamentu w 2009 r. Inną propozycją Sojuszu
jest wprowadzenie licencji programowych
przyznawanych przez KRRiT, co ma zapewnić
apolityczność i profesjonalność mediów.
W obecnej kadencji Sejmu posłowie już dwukrotnie próbowali zmienić prawo medialne,
ale obydwie ustawy zawetował prezydent.
Tomasz Betka
dziennikarstwo | Na wejściu
Grand Press: bitwa „SE” z Lisem
Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska
fot. Press
Naczelna strona
Nagroda miesięcznika „Press” nie
po raz pierwszy budzi kontrowersje.
Jednak aktualny spór dotyczący
tytułu Dziennikarza Roku stawia
w cieniu samą istotę konkursu,
a na pierwszy plan wysuwa
prywatną wojenkę naczelnego
„Super Ekspresu” i Tomasza Lisa.
Na początku stycznia Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny „Super Expressu”,
wystosował list otwarty do redakcji miesięcznika „Press”, w którym apelował aby odebrać
Tomaszowi Lisowi nagrodę Dziennikarza
Roku 2009. Naczelny „SE” przekonywał,
że niesłuszną wygraną zapewniła Lisowi
zmowa redakcji „Poradnika Restauratora”
oraz „Poradnika Handlowca”, co oznaczało
pogwałcenie regulaminu konkursu. Jak
dodaje Jastrzębowski, Lis wcześniej pojawił
się na komercyjnej imprezie wydawcy tych
dwóch pism, co ma potwierdzać nieczystą
grę wymienionych redakcji.
Zdaniem redaktora „SE”, nagroda nie powinna była znaleźć się w rękach Lisa nie tylko
z tego powodu, że została zdobyta w sposób
niezgodny z regulaminem. – Lis nie tylko nie
zrobił w roku 2009 niczego, co dawałoby mu
prawo do tytułu, ale też był głośno krytykowany w środowisku mediów. To nie „SE” nazwał
go „sługusem Palikota” i nie „SE” nazwał jego
program „dnem” – przypomina Jastrzębowski.
Z naczelnym tabloidu nie zgadza się Andrzej Skworz, redaktor naczelny miesięcznika
„Press”, który w odpowiedzi na list otwarty
Jastrzębowskiego zapewnia, że do złamania
regulaminu nie doszło, a przyczyn całego
zamieszania dopatruje się w personalnym
konflikcie Jastrzębowskiego z Lisem. – „SE”
zauważa problem tylko tam, gdzie występuje
jego wróg numer jeden - tłumaczy i dodaje,
że krytykowanie po fakcie wyborów,
w których samemu nie wzięło się udziału,
jest brakiem zrozumienia demokracji.
„Przecież to lipa”
Redaktor Jastrzębowski nie tylko skrytykował
wybór Dziennikarza Roku 2009, ale i sam
regulamin Grand Press. Jak tłumaczy, nie
brak chęci, a ułomność zapisów regulujących wybór laureata spowodowała, że jego
redakcja nie wzięła udziału w głosowaniu.
- Przecież to lipa. Pracuję w dużej korporacji,
która skupia wiele różnych redakcji. Przy
obowiązującym w Grand Press regulaminie,
mógłbym spróbować dla żartów, albo i nie
dla żartów, namówić te redakcje do wspólnego głosowania na wylosowanego przez nas
stażystę. I ten stażysta by wygrał, bo taki jest
regulamin. Wygrał Tomasz Lis. Dla mnie nie
ma różnicy - przekonuje Jastrzębowski.
Różnica istniałaby natomiast, gdyby
nagrodę otrzymał nie Tomasz Lis, a druga
w kolejności osoba z największą ilością
przyznanych głosów – Ewa Ewart. Gdyby
redakcja „SE” zdecydowała się wziąć udział
w plebiscycie, głosowanie mogłoby potoczyć
się zupełnie inaczej, a obecna dyskusja wokół
tegorocznych nagród nie miałaby miejsca.
Pytanie tylko, czy redaktor Jastrzębowski
chciałby aby całej sprawy nie było. Kontrowersyjny jego zdaniem wybór Dziennikarza
Roku dał mu bowiem nowy instrument do
kontynuowania osobistej walki z Lisem.
– Gdyby nie ten konflikt, w ogóle bym
się sprawą nie zajął. „Press” niewiele mnie
obchodzi i ta nagroda w obecnym kształcie też
– otwarcie mówi Sławomir Jastrzębowski. Lis
prowadzi bowiem wojnę z „SE” już od półtora
roku. Żąda od tabloidu 400 tys. złotych odszkodowania za zarzuty dziennikarskiej stronniczości oraz za prywatne publikacje dotyczące Lisa
i jego żony. Dyskusja, jaka rozgorzała po liście
otwartym redaktora Jastrzębowskiego, jest
kolejną bitwą w wojnie, jaką toczy SE z Lisem.
Tomasz Lis został Dziennikarzem Roku po raz trzeci. Wygrał jednym głosem z dziennikarką pracującą dla BBC - Ewą Ewart.
Całą sytuację za pozbawioną logiki uważa
Magdalena Jethon, członek jury konkursu
Grand Press. – Skoro Tomasz Lis dostał tyle
głosów, to znaczy, że taka była wola, czy też
ocena, głosujących redakcji – argumentuje.
– Akurat moja redakcja głosowała inaczej,
ale to nie zmienia faktu, że Lis dostał tych
głosów najwięcej – dodaje.
Dziennikarze
jak stado wilków
– Jestem rozczarowany powtarzalnością,
małym krytycyzmem i wybiórczością środowiska dziennikarskiego – przyznaje profesor
Maciej Mrozowski. – Tomasz Lis zdobył tę
nagrodę już po raz trzeci. Należy się jednak
zastanowić, czy nie wynika to z faktu, że
jest on absolutnym autorytetem, a później
długo, długo nie ma za nim nikogo – stawia
kwestię medioznawca.
Krytycy laureatów Grand Press pozostają jednak w zdecydowanej mniejszości. Jak
powiedział Andrzej Skworz, to pasterze, do
których inni dziennikarze nie chcą dołączyć.
I to pomimo tego, że ludzie ze środowiska
mediów lubią egzystować w stadzie. W tym
przypadku dzieje się tak dlatego, ponieważ
dziennikarze wyczuwają w całej sytuacji „autopromocję podszytą niezdrową konkurencją”.
Natomiast Maciej Mrozowski ubolewa, że
środowisko dziennikarskie, zamiast wspierać
się wzajemnie, budować silną pozycję, zachowuje się jak „stado wściekłych wilków”.
Bardziej celebryci
niż dziennikarze
dyskusja mu pomaga. Po trzynastu latach do
polskich dziennikarzy dociera wreszcie, że
jakość oddanych głosów przez redakcję ma
wpływ na to, kto zostaje Dziennikarzem Roku
– zauważa Skworz.
Już w roku 2008, kiedy Bogdan Rymanowski został zwycięzcą w Grand Press,
wicenaczelny „Gazety Wyborczej” napisał
krytyczny artykuł „Niedziennikarz roku”,
w którym zadawał retoryczne pytania: „Co
takiego ważnego Bogdan Rymanowski ma
do przekazania Polakom? Na czym się zna?
Jakich wartości broni? Co ujawnia, czego
byśmy nie wiedzieli?”.
Myśląc jak publicysta „Gazety”, w tym
roku moglibyśmy zadać bardzo podobne
pytania i przypuszczalnie uzyskalibyśmy
te same odpowiedzi. Profesor Mrozowski
uważa, że nagroda ta powinna mieć bardziej
ogólnopolski charakter. – W Grand Press
powinna być widoczna nie tylko sama „warszawka”. Bardziej szukałbym dziennikarza
roku wśród mniej znanych postaci – wśród
miejskich i regionalnych reporterów
– tłumaczy medioznawca.
Z samej dyskusji wokół Grand Press na
pewno należy się cieszyć, bo być może
skłoni ona do refleksji nad jakością polskiego dziennikarstwa. Szkoda tylko, że nie jest
to dyskusja merytoryczna o poziomie tego
dziennikarstwa, a raczej personalna kłótnia,
której podłożem są wzajemne animozje.
reklama
Zarówno Tomasz Lis, jak i Bogdan Rymanowski to prezenterzy i autorzy własnych
programów. To, w jaki sposób widzowie
postrzegają tych dziennikarzy, nie jest jednak
wyłącznie efektem pracy Lisa i Rymanowskiego. – Na nich pracuje cała machina, dlatego
szalenie ciężko oddzielić to, co zrobił sam
dziennikarz, od tego, co zrobiły osoby z jego
otoczenia – zauważa Mrozowski.
Mogłoby się wydawać, że prezenterzy
telewizyjni to przedstawiciele głównego nurtu dziennikarstwa w naszym kraju. Pomaga
im przy tym efekt medialności. Docierają
do najszerszej liczby odbiorców. To właśnie
ich telewidzowie znają i cenią. Są to, jak to
określa profesor Mrozowski „dziennikarze
celebrities”. Oznacza to, że np. Lis obecnie
bardziej jest celebrytą niż dziennikarzem,
tworzącym swego rodzaju show. Nie oznacza
natomiast, że obaj laureaci są guru dziennikarstwa, poza którymi nie istnieje już nic.
„Nowa jakość” GRAND PRESS
Debata na temat formuły przyznawania
tytułu Dziennikarza Roku wydaje się być
bardzo potrzebna konkursowi. – Każda
www.cyklady.com.pl
| 03 |
Na wejściu | dziennikarstwo
dziennikarstwo
na świecie
Berlusconi koncesjonuje Internet
Premier Włoch i właściciel medialnego
imperium – Silvio Berlusconi – zamierza
wprowadzić państwowe koncesje dla telewizji internetowych. Projekt ustawy przygotowanej przez gabinet Berlusconiego reguluje
proces przyznawania zezwoleń na działalność
dla firm oferujących telewizje w Internecie
i urządzeniach mobilnych. Opozycja zarzuca
premierowi chęć ograniczenia dostępu do
rynku konkurentom koncernu medialnego
Mediaset, którego Berlusconi pozostaje
właścicielem.
New York Times w Sieci będzie płatny
Amerykański dziennik wprowadzi w przyszłym roku opłaty za dostęp do swojego
serwisu internetowego. Wydawnictwo New
York Times Company zapowiedziało, że dla
zarejestrowanych użytkowników strony
NYTimes.com bezpłatna będzie jedynie część
artykułów. Szczegóły systemu opłat nie są
jeszcze znane. Z kolei już wiosną bieżącego
roku internauci będą musieli zapłacić za
korzystanie z internetowych zasobów brytyjskiego dziennika The Times.
CNN telewizją ludzi biznesu
Z europejskiego badania Ipsos Business Elite
wynika, że CNN jest najchętniej oglądanym
kanałem informacyjnym wśród przedstawicieli kadry zarządzającej. Amerykańska telewizja pozostaje również głównym źródłem
wiedzy dla biznesmenów pracujących
w największych miastach Europy. W tej
grupie docelowej CNN odnotowuje zdecydowanie najwyższą oglądalność spośród
międzynarodowych stacji informacyjnych.
Blogerzy na etacie
Niemiecki dziennik Süddeutsche Zeitung
płacił blogerom za pozytywne komentarze
dotyczące nowej aplikacji dla iPhone’ów, którą gazeta wprowadziła niedawno na rynek.
Przedstawiciele wydawnictwa Süddeutsche
Verlag tłumaczą, że finansowe nagradzanie
przychylnych opinii było częścią kampanii
wirusowej i miało na celu skłonienie klientów
do niezależnego rozpowszechniania informacji
o nowym produkcie. Strategia wydawnictwa
została bardzo negatywnie oceniona na
forach branżowych i w serwisach.
Śmiertelne pobicie rosyjskiego dziennikarza
Konstantin Popow, rosyjski dziennikarz z Tomska, został brutalnie pobity przez milicjanta
i po kilku dniach przebywania w stanie
śpiączki zmarł w miejscowym szpitalu.
Do wydarzenia doszło na początku stycznia,
gdy zbyt głośno zachowującego się dziennikarza przywieziono z własnego domu na
izbę wytrzeźwień, gdzie w pomieszczeniu
bez monitoringu milicjant skatował Popowa.
Ośmiu innych pracowników pełniących
wówczas dyżur na izbie utrzymuje, że niczego
niepokojącego nie zauważyło. Sprawcy grozi
kara do dziesięciu lat pozbawienia wolności.
Tomasz Betka
| 04 |
Zarzutem w dziennikarza
Radosław Firlej
PAP/Jacek Bednarczyk
dz
dziennikarstwo | Puls redakcji
Szerokim echem odbiła się sprawa
przedstawienia zarzutów dwóm
znanym dziennikarzom – Krzysztofowi Skórzyńskiemu (TVN24) oraz
Mariuszowi Gierszewskiemu (Radio
ZET), których w stan oskarżenia
postawiono za złamanie budzącego
powszechne kontrowersje art. 241
kodeksu karnego. Działania małopolskich oskarżycieli oprotestowało
m.in. Centrum Monitoringu Wolności
Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy
Polskich oraz… prokurator krajowy
– Edward Zalewski.
Paragraf 1. Art. 241 kodeksu karnego mówi
o publicznym i samowolnym rozpowszechnianiu wiadomości zgromadzonych w postępowaniu przygotowawczym, zanim te zostały
przedstawione przed sądem. Zgodnie z prawem za podobny występek grozi grzywna,
ograniczenie wolności lub nawet jej pozbawienie wolności do lat dwóch. Czynu opisanego
w powyższym przepisie Skórzyński i Gierszewski dokonali w styczniu 2009 roku poprzez
publikacje stenogramu rozmowy dotyczącej
nacisków wewnątrz prokuratury podczas tzw.
„afery gruntowej”.
Zasadność postawienia zarzutów wobec
obydwu dziennikarzy wydaje się oczywista,
lecz działania prokuratorów i tak wywołały
w prasie oburzenie. Zapewnienia o poparciu
docierały do reporterów nawet ze strony konkurencyjnych mediów, a całą sprawą zainteresowały się Fundacja Helsińska, Press Club oraz
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.
Co więcej, praca krakowskiej prokuratury wzbudziła wątpliwości u oskarżyciela
krajowego Edwarda Zalewskiego. Nie mogąc
nakazać umorzenia postępowania przeciwko
dziennikarzom, zażądał sporządzenie analizy
szkodliwości społecznej czynu opisanego w
akcie oskarżenia. Swój stosunek wyraził jednak
wielokrotnie na łamach mediów. – Zarzuty są
bezzasadne. Błędnie oceniono materiał dowo-
Jeszcze dwa lata temu kanały tematyczne, takie jak Polsat Film, TVN Turbo,
TVN Style, TVP Historia, nie miały nawet
jednej trzeciej oglądalności, dziś ściągają przed ekrany prawie połowę widzów.
Jak Pan uważa - czy są to przyszłe medialne imperia?
W listopadzie ubiegłego roku cztery największe stacje miały już tylko 66,75 proc. udziałów
w rynku (TNS OBOP), a rok wcześniej 70,11
proc. Z roku na rok stacje tematyczne odgrywają coraz większa rolę. Nie oznacza to jednak,
że w najbliższych latach kanały tematyczne
będą rządzić. Będzie to długi proces fragmentaryzacji rynku. Wyprodukowanie dobrego
kanału tematycznego kosztuje, a największy
koszt to wytworzenie własnego, polskiego
kontentu, na który oczekują widzowie.
A na to większości stacji nie stać,
w przeciwieństwie do tych największych, ogólnotematycznych.
To prawda. Ostatnio zauważyłem inny proces,
który toczy się na antenach stacji tematycznych. Wspomniany kanał TVN Style, typowo
kobiecy, wprowadził do ramówki kreskówki
i programy dla dzieci. Jak Pani sądzi, po co?
Pisma młodzieżowe kuszą plakatami Zaca Efrona bez koszulki czy wywiadami z ulubieńcem nastolatek
- Robertem Pattinsonem. Listami do redakcji typu „Od trzech lat współżyję z moim chłopakiem i nie
mam orgazmu. Czy jestem oziębła? Ania, 13 lat”. Młodzi ludzie, których nieco mniej obchodzi nowa trasa
koncertowa Tokyo Hotel, mogą sięgnąć po pismo skrojone specjalnie na potrzeby polskich licealistów.
Połączenie rozrywki z edukacją – czyli dwutygodnik „Cogito”.
Marcin Kasprzak
Z art. 241 kodeksu karnego oskarżony został Krzysztof Skórzyński z TVN 24 (na zdjęciu), Mariusz Gierszewski
z Radia Zet oraz Marek Szenborn z tygodnika "Fakty i Mity".
dowy. – tłumaczył w Radiu TOK FM.
Do burzy w prasowym eterze doszło dopiero za sprawą Skórzyńskiego i Gierszewskiego,
lecz warto wiedzieć, że o złamanie art. 241 w
zupełnie innej sprawie oskarżony jest obecnie
także Marek Szenborn z tygodnika „Fakty i
Mity”, który w 2008 roku ujawnił kulisy pracy
nad morderstwem księdza w Blachowni k.
Częstochowy. Śledztwo przeciwko niemu prowadzi prokuratura w Siemianowicach Śląskich.
Jego sytuacja różni się jednak od wykorzystania
przecieków przez reporterów TVN24 i Radia Zet
– o ile Gierszewski i Skórzyński zaprezentowali
światu materiały z postępowania w ramach
głośnej afery politycznej, o tyle Szenborn
upublicznił zeznania głównego podejrzanego,
wskazujące na zemstę jako możliwe tło popełnionej zbrodni, co raczej wyłącza szkodliwość
społeczną jego czynu.
W świecie mediów poza szerokimi wyrazami solidarności sprawa wywołała także falę
komentarzy. – Do tej pory prokuratura po prostu nie wszczynała postępowań – pisze Ewa
Siedlecka z „Gazety Wyborczej”. – Tym razem
stało się inaczej. Dlaczego? – Na łamach prasy
pojawiły się teorie o zmianie polityki wymiaru
sprawiedliwości wobec dziennikarzy i o nieznanych szerszemu gronu obywateli tarciach
wewnątrz prokuratury. Zarzuty dziennikarskie
bywają również łączone z przebiegającymi
właśnie wyborami na prokuratora generalnego, o które to stanowisko stara się m.in.
Edward Zalewski.
I choć trudno mówić o „wypadku przy
pracy” oskarżycieli, to o nagłym zwrocie
i surowym egzekwowaniu art. 241 kodeksu
karnego przeciwko dziennikarzom także
raczej nie może być mowy. Postępowania
przeciwko Skórzyńskiemu i Gierszewskiemu
prokurator krajowy Edward Zalewski nakazał
przenieść do Łodzi. Wobec jego podwładnych z Krakowa mówi się nawet o sankcjach
dyscyplinarnych. W śledztwach wyjaśniających przecieki reporterzy dalej powinni
uczestniczyć jedynie jako świadkowie.
Kanały zarabiają z wdziękiem
Z Kubą Wajdzikiem, redaktorem
naczelnym portalu mediaFM.
net, rozmawia Patrycja Szebla
Od zerówki do studniówki
Urozmaicenie ramówki?
Nadawca wyszedł zapewne z założenia, że
rano dziecko będzie oglądać bajki, a następnie
mama, po bloku programów dla dzieci, obejrzy
swój program. Jest to budowanie stałej grupy
odbiorców w różnej grupie wiekowej, które
będzie oglądać jeden kanał przez kilka godzin.
Tworzenie kanałów tematycznych to
krok w stronę odbiorcy. Tak deklarują
twórcy tychże stacji. Stworzenie każdemu domowej rozrywki to ich zdaniem
priorytet numer jeden. Czy nie jest tak,
że początek wojny między stacjami się
zbliża, ale wojny o pieniądze, a nie o edukację i rozwijanie zainteresowań widza?
Ta wojna trwa już od dawna, zwłaszcza
w takich segmentach kanałów tematycznych,
jak stacje dziecięce, sportowe czy filmowe.
W każdym z tych sektorów jest już po kilkanaście kanałów. Każde przedsięwzięcie jest – nie
ma co udawać – nastawione na zysk. To przecież podstawa działalności stacji. Inną sprawą
jest, że można z wdziękiem zarabiać i robić
świetne kanały, w Polsce choćby TVN 24 czy
Mini Mini.
Nie jest tak, że telewizja rozwija się
i wraz z tym rozwojem zatraca swoje
walory? Telewizja internetowa, kablowa,
nowe kanały tematyczne. Aby obejrzeć
coś mądrego, należy włożyć
w wyszukiwanie sporo wysiłku.
I tak, i nie. Sam chętnie korzystam z ofert
telewizji kablowych i nie będę zbyt oryginalny,
jak powiem, że oczywiście również oglądam
kanały tematyczne. Uwielbiam TVN 24 – nie
jest przecież niszowy, jak również Discovery
czy kanał Domo. Czym przyciągają moją uwagę? Przede wszystkim większość kanałów jest
tworzona na dobrym poziomie.
Co rozumie Pan pod pojęciem „dobry
poziom”? Dla każdego oznacza to coś
innego.
Jasne, ale chodzi mi o nieco szerszy wymiar.
Interesujące są kanały, które w ramówce mają
dużo pozycji własnej produkcji, a nie tylko
tych zagranicznych programów kupowanych
podczas targów. Zdarzyła się sytuacja, że
program „Piekielna kuchnia Gordona Ramseya”,
był emitowany w kilku stacjach w tym samym
czasie, m.in. w Zone Club, TVN Style i Kuchnia.tv.
A wracając do poprzedniej kwestii - inteligentny
widz wie, gdzie szukać, by znaleźć coś mądrego.
KUBA WAJDZIK
reaktor naczelny mediaFM.net, portalu
poświęconego mediom. Dziennikarz,
felietonista, ekspert w dziedzinie
opisywania świata mediów.
polonistyce i jedna po pedagogice. Ponadto
redakcja ma stałe grono współpracowników
– głównie studentów i sympatyków pisma,
którzy się na nim wychowali
i dobrze znają jego specyfikę.
Pismo powstało 15 lat temu. Wówczas nie
było jeszcze powszechnego dostępu do
Internetu, tak wielkiego wyboru podręczników i wielu wydawnictw. „Cogito”, powstałe
z inicjatywy nauczycieli jako uzupełnienie
życia szkolnego, okazało się strzałem
w dziesiątkę. – Sama nigdy nie lubiłam uczyć
się z podręczników. Wolałam czytać książki,
chodzić na wystawy i do kina. Dlatego
myślę, że połączenie edukacji i rozrywki
zagwarantowało pismu duże grono sympatyków – mówi redaktor naczelna „Cogito”
– Ola Siewko.
Myślę, więc zdaję
Falowanie i spadanie
Na przełomie wielu lat, z oczywistych względów, liczba czytelników znacznie się zmniejszyła. Pod koniec lat 90. nakład wynosił
prawie 200 tys. egzemplarzy. Dzisiaj – ok. 50
tys., jednakże według wskaźników samego
czytelnictwa jeden numer czyta nawet pół
miliona osób (głównie za sprawą dostępu do
pisma w bibliotekach, domach kultury itp.).
W ciągu roku sprzedaż bardzo wzrasta we
wrześniu, gdyż uczniowie pełni są jeszcze
zapału do nauki, oraz bezpośrednio przed
maturą, gdy wpadają w najbardziej intensywny okres przygotowań do egzaminów.
Pismo tworzone jest dla wszystkich
licealistów. – Nie stosowałabym podziału na
zdolniejszych, ambitniejszych, pilniejszych.
Po „Cogito” sięgają osoby, które po prostu
myślą i w ogóle czytają – stwierdza redaktor
naczelna. W dużej mierze pismo chętnie
czytane jest przez uczniów trzecich klas
szkół średnich, a także nauczycieli, którzy
wykorzystują materiały edukacyjne do przeprowadzenia lekcji.
Siedziba redakcji znajduje się w kameralnym domku jednorodzinnym na Grochowie. – 1,5 roku temu zmienił się właściciel
i między innymi przeprowadzką z Alei
Stanów Zjednoczonych chciał zaznaczyć
nowy rozdział w historii pisma. Mimo, iż
dojazd nie jest może szczególnie dogodny,
w domku na Grochowie mamy ciszę i bardzo
dużo spokoju – mówi Ewa Drygała, redaktor
naczelna „Victora Juniora”. Pod jednym dachem powstaje dwutygodnik dla licealistów,
lecz także jego młodsi koledzy: „Kumpel” dla
przedszkolaków, „Victor Junior” dla uczniów
szkół podstawowych, a także magazyn
„Victor Gimnazjalista” dla gimnazjalistów.
Oznacza to, że przez okres edukacji, aż do
momentu wyboru studiów, towarzyszyć
nam mogą pisma wydawnictwa Aga Press.
Nieprzypadkowo dewiza tych pism to „od
zerówki do studniówki”.
Listy autentyczne
„Cogito” składa się z dwóch części – rozrywkowej i edukacyjnej. – Staramy się przygotować uczniów do egzaminu dojrzałości, lecz
także pokazać, że poza szkołą można mieć
pasję. Szkoła, matura, studia, życie – właśnie
tymi czterema hasłami kierujemy się, tworząc pismo. Poza tym pokazujemy ich świat
i to, co ich dotyczy. Dostarczamy rozmów
z ciekawymi bohaterami i autorytetami
– zdradza Ola Siewko.
Czy dzisiejsza młodzież jest taka sama
jak kiedyś? – Z całą pewnością nie. Kiedyś na
Skład DTP dwutygodnika "Cogito" odbywa się w redakcji
pytanie o autorytety sypało się nazwiskami.
Dzisiaj coraz częściej w ankietach, w których
pada to pytanie, uczniowie wymieniają
swojego dziadka, mamę, czy np. siostrę.
Ewentualnie zmuszeni do podania nazwiska,
często uniwersalnie wskazują Jana Pawła II.
Młodzież jest bardziej pewna siebie. Nie ulega modzie, nie musi jej zależeć na wszystkim. Być może emocje się nie zmieniły, ale
z całą pewnością zmieniło się nastawienie
do świata. Młodzież jest asertywna, potrafi
powiedzieć, że coś jej się nie podoba – dodaje redaktor naczelna „Cogito”.
Dużym zainteresowaniem cieszą się listy
do redakcji. Wbrew powszechnym przypuszczeniom, są w pełni autentyczne. Co
zabawne, rubryka ta jest często krytykowana, jednakże w ankietach wielu czytelników
wskazuje, że to właśnie od niej zaczyna
lekturę każdego numeru. Listami do redakcji
zajmuje się pedagog Ewa Nowak. – Owszem, pierwsze dwa numery były nieco
pilotażowe, a listy napisane przez redakcję.
Jednakże od tego czasu nie mamy z nimi
najmniejszego problemu. Każdego dnia na
skrzynkę e-mailową przychodzą 2-3 listy
– zdradza Ola Siewko.
W kółko, ale nie to samo
Z całą pewnością nie sposób porównać
tę rubrykę do podobnej, publikowanej
w „Bravo”. – Różni się nie tylko pytaniami, gdyż
nie skupiają się one na życiu seksualnym, lecz
przede wszystkim poziomem odpowiedzi. Nie
zamierzamy poklepywać po ramieniu, lecz
po prostu pomagać. Spotykałeś się z dwoma
dziewczynami równocześnie, to zachowałeś
się źle i jesteś idiotą. Jednakże powinieneś
się teraz zachować w taki i taki sposób, by to
naprawić – tłumaczy redaktor naczelna.
Segment prasy edukacyjnej w Polsce
nie jest zbyt obszerny. „Perspektywy”
skupiają się głównie na rankingach i życiu
zawodowym. Nie porównujmy „Cogito” z
młodzieżową prasą rozrywkową, gdyż trudno
tu wskazać wspólne pierwiastki. Niemniej
jednak, jak stwierdziła naczelna, z całą pewnością jedna osoba może być czytelniczką
„Cogito”, jak i „Twista” czy „Dziewczyny”. Z tą
różnicą, że dziadkowie czy rodzice zapewne
chętniej kupią młodej osobie to pierwsze.
– Rodzice chcą mieć poczucie wykonanego
zadania. Zamiast korepetycji, oferują „Cogito”. Dlatego właśnie często to oni podsuwają
swoim dzieciom nasz dwutygodnik – dodaje
naczelna. Często z
całego pisma młodzież
przeczyta tylko część
reklama
pierwszą, rozrywkową. Część edukacyjną
zostawi sobie jednak
jako powtórkę przed
maturą, lub obszerne
notatki na lekcje – np. z
omówieniem lektur.
„Cogito” jest
pismem, z którego po
trzech latach się wyrasta. Program nauczania
pozostaje jednak taki
sam, dlatego oczywista
jest pewna cykliczność
omawianych tematów
w części edukacyjnej.
– Nigdy nie powtarzamy tych samych
tekstów, ale niektóre
zagadnienia owszem.
Dlatego, że każdy nasz
czytelnik potrzebuje
omówienia „Chłopów”,
czy „Nad Niemnem” –
mówi Ola Siewko.
W tym roku
w „Cogito” pojawia się
dużo matematyki, ponieważ musi ją zdawać
każdy maturzysta. Nad
częścią edukacyjną
pracuje stałe grono
osób – nauczycieli,
egzaminatorów
i autorów podręczników. Część rozrywkową
redaguje trójka stałych
pracowników – jedna
osoba po dziennikarstwie, jedna po
Rozwój Internetu z całą pewnością zdeprecjonował pozycję takich tytułów jak
„Cogito”, gdyż wiele dostępnych w nim materiałów można znaleźć także w sieci. Pismo
ma jednak przewagę – prowadzi cykliczne
przygotowania maturzystów wzbogacone
dużą dawką rozrywki. Poza tym „Cogito”,
jak i przede wszystkim strona internetowa
pisma, pozwala zaprezentować swój talent
literacki. Nie tylko za sprawą rubryki „czas na
debiut”, lecz także dzięki wielu konkursom
literackim i dziennikarskim.
W czasach, gdy matura coraz bardziej
zabija indywidualność ucznia i tresuje go
na maszynę do rozwiązywania testów, taka
doza nauki przez rozrywkę z całą pewnością
pozwala zachować dystans i nie zwariować
w maturalnym maratonie. Na okładkach
„Cogito” najczęściej pojawia się roześmiany,
odprężony licealista. Być może, czytając to
pismo i stosując się do wszystkich jego rad,
egzamin dojrzałości w tym roku zdaliby
wszyscy maturzyści, a nie jak rok czy dwa
lata temu tylko 80 proc.
W kinach od 5 lutego
| 05 |
Raport | Prawo czy samokontrola
Media pod kontrolą
fot. Paweł Kula/PAP
Archaiczna ustawa, szereg przepisów porozrzucanych po innych aktach, oddolne zasady etyczne...
Do tego orzeczenia rodzimych sądów i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Powstaje polskie
prawo prasowe. Być może nadeszła pora na gruntowne porządki.
Tymczasem w naszym kraju nasila się tendencja do szacowania nadmiernych odszkodowań – dodaje. Janusz Palikot w złożonym
powództwie cywilnym zażądał od spółki Axel
Springer Polska zadośćuczynienia w wymiarze 10 mln zł za opublikowanie w „Dzienniku”
materiałów na temat finansowania jego
kampanii wyborczej oraz domniemanego
lokowania dochodów w rajach podatkowych.
Bez względu na zasadność tego oskarżenia,
zbyt wysokie roszczenia naruszają standardy
strasburskie. Ponadto stwarzają niebezpieczny dla demokracji „mrożący skutek”
(ang. chilling effect). Publicyści, nie chcąc
narażać się na konsekwencje finansowe, wolą
pomijać kłopotliwe tematy, mimo ich dużego
znaczenia dla społeczeństwa. Zwłaszcza
w dobie kryzysu, gdy sytuacja materialna
wielu tytułów prasowych uległa pogorszeniu.
Rozwiązaniem w tej sytuacji mogą być górne
limity dochodzonych roszczeń, wprowadzone już przez niektóre państwa europejskie.
Za słowo za kratki
Od chwili wejścia w życie obecnie obowiązującego Kodeksu karnego skazano
na jego podstawie już 1069 osób, w tym
241 otrzymało karę pozbawienia wolności.
Ministerstwo Sprawiedliwości nie gromadzi
danych wskazujących, ilu wśród skazanych
to dziennikarze, ale z raportu Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka dowiadujemy się, że
według danych Stowarzyszenia Dziennikarzy
Polskich tylko w latach 2005-2006 sądy wydały 23 wyroki skazujące dziennikarzy, a w 102
przypadkach zadecydowały o umorzeniu.
Zniesienia odpowiedzialności karnej za zniesławienie od lat domagają się dziennikarze,
prawnicy oraz politycy. Ci ostatni w okresach
Prokurator
a wolność słowa
29 września 2008 roku, rozprawa przed Trybunałem Konstytucyjnym dotycząca prawa prasowego (autoryzacja wypowiedzi).
Magdalena Wasyłeczko
Uśpiony duch czasu
W artykule 7. ustawy „Prawo prasowe“ z 1984
roku zapisano, co oznacza „prasa”. Oznaczać
miała ona m.in. „przekazy teleksowe”. I ciągle
oznacza, choć coraz mniej osób wie, co
kryje się za tym pojęciem. Przynajmniej nie
z własnego doświadczenia. Postęp techniczny dezaktualizuje pewne treści, a prawodawca za tym nie nadąża.
Staje się to problematyczne zwłaszcza
wtedy, gdy pojawiają się próby kontroli prasy
internetowej. Wspomniany dokument, pisany
jeszcze w dobie, gdy komputery klasy PC
z pamięcią operacyjną 16 kB były nowością,
nie odnosi się bezpośrednio do, chociażby,
twórczości związanej z blogami. Jak traktować osoby zajmujące się tego typu działalnością? Co z wymogiem rejestracji w kontekście
publikacji inetrnetowych? Nowe medium
z pewnością nastręczyło prawodawcy kłopotów. Czy wystarczyłoby dodać do istniejących
regulacji odpowiednie zapisy?
Według Stefana Bratkowskiego, dziennikarza z zawodu a prawnika z wykształcenia,
kwestie związane z dynamicznie rozwijającym się obszarem mediów bardzo trudno
ująć w normy prawne. W związku z tym takie
próby nawet nie powinny być podejmowane.
Jest to jeden z wielu argumentów przemawiających za zniesieniem dyskusyjnej ustawy
w ogóle. Rozwiązania prawa precedensowego, funkcjonującego w krajach anglosaskich,
| 06 |
są bardziej adekwatne do działalności prasy.
Lepiej w tym zakresie posiłkować się orzeczeniami, jako że wiąże się z nią zbyt wiele pojęć
trudnych do sprecyzowania.
– Nie można jednak zapominać, że dotychczasowe polskie orzecznictwo wyrasta
na kanwie kontrowersyjnej ustawy – podkreśla dr Maria Łoszewska-Ołowska, specjalistka
w dziedzinie prawa prasowego. Nasz system
rozwijał się przecież w obrębie odmiennej
tradycji prawniczej, prawa pisanego. Kłopotliwe byłoby więc stosowanie części rozwiązań cudzego systemu. Trudno też sobie
wyobrazić, że pewne specyficzne kwestie,
dotychczas zawarte w ustawie, w ogóle nie
podlegałyby regulacji ze strony państwa. Dotyczy to chociażby sprostowań. Stefan Bratkowski utrzymuje, że jest to sprawa zależna
wyłącznie od przyzwoitości dziennikarskiej
czy wydawniczej. Jednak założenie dobrej
woli pracowników mediów nie zawsze się
sprawdza. W takich wypadkach jednak może
przynajmniej poczucie odpowiedzialności
prawnej spowoduje uczciwe zachowania.
Na straży sumienia
„Chirurg grzebie w moim brzuchu, a dziennikarz w moim mózgu” – stwierdził Marek
Frąckowiak z Izby Wydawców Prasy. Z uwagi
na tak znaczącą rolę tej grupy zawodowej
w społeczeństwie, konieczne są przepisy
gwarantujące standardy etyczne działalności
prasowej. Jednak zdaniem Stefana Bratkowskiego granice przyjmowane oddolnie są
zdecydowanie bardziej wartościowe od tych
narzucanych przez ustawodawcę. Redaktor
powołuje się na przykład systemu medialnego Stanów Zjednoczonych, gdzie nie ma
odrębnej ustawy poświęconej środowisku
dziennikarskiemu, a samoregulacja jest bardzo sprawna. Bywa, że aż za bardzo...
Medioznawca prof. Maciej Morozowski
uważa, że tamtejsza samokontrola sięga
przesadnych rozmiarów. W konsekwencji
redakcje zatrudniają rzesze specjalistów od
prawa, którzy skrupulatnie analizują teksty
przeznaczone do publikacji w celu wyeliminowania wszelkich wątpliwych sformułowań.
Natomiast funkcjonowanie ustawy, wskazującej pewne granice, może sprzyjać większej
przejrzystości.
Inną sprawą pozostaje znikoma rola prawa
prasowego w praktyce. - Jako dziennikarz
zdecydowanie częściej zaglądałem do
chociażby Ustawy o dostępie do informacji
publicznej - mówi Wiktor Świetlik, publicysta
„Polski - The Times”. Podobnego zdania jest
Cezary Łazarewicz z „Polityki”, który twierdzi
ponadto, że kwestie moralne rzeczywiście są
regulowane na niższym szczeblu. W dużych
redakcjach, dla których pracował, wysokie
standardy wynikały ze wzajemnego zaufania
przełożonych i dziennikarzy. Natomiast
naruszenie pewnych konwencji skutkowało zwolnieniem. Powołuje się na przykład
Elizy Michalik, która świadomie popełniane
plagiaty przypłaciła utratą pracy. Przygnębiający jest fakt, że nie stanęło to na jej drodze
do ponownego zatrudnienia w branży. - Nie
czarujmy się. Nie wszystkie redakcje dbają o
odpowiedni poziom etyczny - podsumowuje
dziennikarz. W takich wypadkach na podstawie Kodeksu cywilnego za brak przyzwoitości można zapłacić. Dosłownie.
Wymusić rzetelność
5 mln dolarów – tyle na podstawie wyroku
sądu amerykańskiego ma przekazać AWR
„Wprost” córce Włodzimierza Cimoszewicza
oraz jej mężowi za zniesławienie. W Stanach
Zjednoczonych tak wysokie kwoty odszkodowawcze są normą. Według Stefana
Bratkowskiego to dotkliwość finansowa
w razie naruszenia norm wpływa na lepszą
jakość dziennikarstwa. Czy jednak tak
wysokie sumy pozostają w zgodzie z zasadą
proporcjonalności?
Na pewno każdy przypadek należałoby
rozpatrywać indywidualnie, także przy rozróżnieniu na tabloidy i prasę opiniotwórczą.
Jakiś czas temu „Fakt” umieścił na pierwszej
stronie zdjęcie rzekomego nauczyciela
z Konina, nazywając go pedofilem. Jak się
okazało – opublikowano wizerunek niewłaściwego człowieka. Uzasadnione byłoby
więc zasądzenie na tyle wysokiej kwoty, aby
więcej redakcja nie dopuszczała się takich
pomyłek. – Nie chodzi o to, aby przestała
funkcjonować w ogóle – mówi Dominika
Bychawska z Helsińskiej Fundacji Praw
Człowieka. Suma powinna być wystarczająco
surowa, żeby spełniać rolę odstraszającą.
Kilka lat temu Cezaremu Łazerewiczowi odmówiono akredytacji na spotkanie z prezydentem Kaczyńskim,
ponieważ BOR miał odnotowaną jego
sprawę karną sprzed lat. Wówczas obrażony poczuł się prokurator, w stosunku do którego w tytule tekstu użyto słowa z wyróżnieniem graficznym
czterech liter "poDUPAdły". Dziennikarz został ostatecznie uniewinniony.
Pytany o zdanie dziś, odpowiada, że
ten dyskusyjny instrument prawny
stanowi narzędzie represji w rękach
dobrze przyszykowanych instytucji.
Stanowi zagrożenie zwłaszcza dla
lokalnych mediów.
przedwyborczych, jak wspomniany Janusz
Palikot, który mimo wszystko wniósł oskarżenie z paragrafu 212 k.k. przeciwko trzem
publicystom „Dziennika”.
Kontrowersyjny zapis wciąż funkcjonuje.
Co więcej, minister sprawiedliwości nie widzi
zagrożenia dla wolności słowa w dotychczasowym jego brzmieniu, czemu dał wyraz
w liście z 5 stycznia 2010 r. wystosowanym
do Izby Wydawców Prasy i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Wcześniej Trybunał Konstytucyjny utrzymanie tego zapisu argumentował brakiem dojrzałości demokratycznej
w naszym kraju. Czyżby nasze standardy były
gorsze od węgierskich, gdzie analogiczne
sankcje zniesiono już w latach 90. czy słowackich również częściowo ich pozbawionych?
Naturalnie, Polska nie jest przypadkiem odosobnionym. Podobne regulacje występują
przykładowo na Kubie... Co ciekawe, również
Francja i Niemcy nie zrezygnowały jeszcze
z wątpliwych obwarowań prawnych. Dominka Bychawska zaznacza jednak, że w tych
ostatnich przepisy są praktycznie martwe.
Inaczej jest w Polsce. – Każdego miesiąca
przychodzi do nas 2-3 dziennikarzy. A o wielu
sprawach, zwłaszcza na szczeblu lokalnym,
nic nam nie wiadomo.
Prawnokarne ograniczenia wolności wypowiedzi nie tylko pozostają w sprzeczności
z orzecznictwem Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka. Utrudniają też codzienną
pracę dziennikarzy. Kilka lat temu Cezaremu
Łazerewiczowi odmówiono akredytacji
na spotkanie z prezydentem Kaczyńskim,
ponieważ BOR miał odnotowaną jego sprawę
karną sprzed lat. Wówczas obrażony poczuł
się prokurator, w stosunku do którego
w tytule tekstu użyto słowa „podupadły”
z wyróżnieniem graficznym czterech liter
[poDUPAdły - przyp. red.]. Dziennikarz został
ostatecznie uniewinniony. Pytany o zdanie
dziś, odpowiada, że ten dyskusyjny instrument prawny stanowi narzędzie represji
w rękach dobrze przyszykowanych instytucji. Stanowi zagrożenie zwłaszcza dla
lokalnych mediów. - Jako pracownik dużej,
ogólnopolskiej redakcji byłem w stosunkowo
komfortowej sytuacji. Miałem zapewnionych
adwokatów. Mój kolega po fachu z Koszalina
nie miał tyle szczęścia. Od swoich pracodowców usłyszał, że sam powinien się „jakoś
dogadać” z poszkodowanym. Wiem, że takie
sytuacje zdarzają się dosyć często.
Lista pobożnych życzeń
Odpowiedzialność karna za zniesławienie
dotyczy każdego obywatela. Jednak dziennikarze są na nią bardziej narażeni ze względu
na specyfikę swojego zawodu. – Zawsze
mam z tyłu głowy, że każda publikacja może
się wiązać z pozwem – mówi Cezary Łazarewicz. Nadmierne ograniczenia natomiast nie
sprzyjają kontrolnej roli mediów, znaczącej
przecież dla dobra debaty publicznej. W celu
ułatwienia jej realizacji konieczne byłoby
również zelżenie nadaktywności organów
ścigania w tym obszarze. Wiktor Świetlik,
Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności
Prasy, szacuje, że w 95-98% przypadków
sąd wyraża zgodę na założenie podsłuchu
dziennikarzom.
Od dziennikarza wymaga się rzetelnej informacji. W związku z tym państwo powinno
zapewnić warunki odpowiednie do realizacji
wolności wypowiedzi poprzez zwiększenie
bezpieczeństwa działalności pracowników
prasy. Zwłaszcza w momencie, gdy wiele
redakcji boryka się z problemami finansowymi, a dziennikarstwo śledcze do najtańszych
nie należy. Zła sytuacja materialna naturalnie
zwiększa podatność na różnego rodzaju
naciski. Cywilna odwaga dziennikarzy czasem
nie wystarczy, aby móc ujawnić istotne dla
społeczeństwa informacje.
Nowych rozwiązań wymaga również obszar zabezpieczeń socjalnych grupy zawodowej. Dotychczas te elementarne kwestie nie
zostały sprecyzowane w żadnym akcie, który
byłby brany pod uwagę przez ZUS – zaznacza
dr Łoszewska-Ołowska.
Nie ulega wątpliwości, że polskie prawo
prasowe potrzebuje solidnej reformy. Jednak
nawet ewentualna nowelizacja ustawy już
budzi obawy tych, którzy nie ufają tworzącym prawo politykom. W opinii redaktora
Macieja Wierzyńskiego ci ostatni dbają raczej
o dobro wypowiedzi własnej... Paradoksalnie więc zmiany mogłyby doprowadzić do
naniesienia kolejnych ograniczeń na środki
masowego przekazu. Aby temu zapobiec,
nieodzowna jest konsultacja z zainteresowanymi środowiskami. Kto jednak ma mówić
w imieniu dziennikarzy? Obecnie funkcjonuje kilka organizacji roszczących sobie do
tego prawo, ale nawet w ich obrębie można
usłyszeć różne głosy dotyczące zmian. Do
tej pory pracownicy redakcji nie doceniali
znaczenia integracji i zawodowej solidarności, ponieważ sytuacja ekonomiczna w ich
branży była stosunkowo dobra. W końcu
jednak także do drzwi czwartej władzy zapukał kryzys... I nie zastał silnej reprezentacji.
Istnieje więc ryzyko, że stanowienie nowego
prawa dla dziennikarzy obędzie się bez
dziennikarzy.
Komu potrzebne
prawo prasowe?
Ze Stefanem Bratkowskim, honorowym prezesem Stowarzyszenia
Dziennikarzy Polskich, rozmawia Magdalena Wasyłeczko
Panie Redaktorze, korygujemy
ustawę z 1984 r., czy pozbywamy
się jej całkowicie?
Uważam, że tego rodzaju inicjatywę
w ogóle powinniśmy przekreślić. Żadne
prawo prasowe w cywilizowanych krajach
nie było i nie jest potrzebne. Odpowiedzialność dziennikarzy czy wydawców
jest i tak regulowana przez prawo cywilne.
Są jednak kwestie związane ze
specyfiką działalności dziennikarskiej zawarte właśnie w tej ustawie,
przykładowo - instytucja sprostowania. W jaki sposób je uregulować,
jeśli w ogóle?
Jeżeli weźmie się pod uwagę Kodeks
Dobrych Praktyk przyjęty przez Izbę
Wydawców Prasy, postępowanie cywilne
przy odmowie publikacji sprostowania
przyniesie sprawcy znacznie ostrzejsze
konsekwencje.
A co chociażby z tajemnicą
dziennikarską?
Nie można tego uregulować prawem.
Sam zawodowiec musi decydować o tym,
co wolno ujawnić, a czego nie. Natomiast
to orzecznictwo powinno wskazywać,
w jakich sprawach powinien.
A więc lepiej wcale nie regulować
kłopotliwych obszarów za pomocą
ustawy?
Dokładnie tak. Z jednej strony będą
normowane odpowiedzialnością cywilną,
a z drugiej kodeksem przyzwoitości.
Ale przecież samym prawem prasowym można posiłkować się jako
nośnikiem wartości etycznych.
Absolutnie nie. To są wartości stanu
wojennego. Jak ochrona anonimowości felietonisty w rodzaju „Rema”, czyli
Urbana, który przez 13 lat publikował
pod pseudonimem.
Jednak sądy powołują się
na Prawo prasowe.
Te, które uważają, że trzeba się powołać.
Natomiast redakcje robią to, co same
uważają za stosowne.
Czy, biorąc pod uwagę chociażby
tendencje do relatywizowania kłopotliwych zagadnień przez redakcje,
jest możliwa spójna samoregulacja
środowiska dziennikarskiego
w naszym kraju?
Nawet już funkcjonuje.
Ale w jakim stopniu?
Mam nadzieję, że sygnatariusze Kodeksu
Dobrych Praktyk będą starali się go
przestrzegać. W przeciwnym wypadku konsekwencje mogą być dotkliwe.
Naruszenie Kodeksu bowiem obciąża
winnego jako dowód złej woli.
Zdecydowanie odbiera Pan prawu
prasowemu rolę wzmacniania poczucia odpowiedzialności?
Tak, ponieważ nikt tego prawa nie zna,
jak okazało się na spotkaniu z wydawcami
prasy i redaktorami naczelnymi w Radziejowicach, zaaranżowanym przez ministra
Zdrojewskiego. Uchwalenie KDP jest zwycięstwem, jako że wydawcy sami do tego
doszli. Ideałem społeczeństwa obywatelskiego pozostaje oddolna regulacja.
fot. Wikipedia
Prawo czy samokontrola | Raport
Nie ulega wątpliwości. Jednak
czy nie jest to wizja idealistyczna?
Nie, bo to działa. Natomiast nie ma rzeczy
gorszej niż nieskuteczne prawo. A Prawo
prasowe nigdy w rzeczywistości nie funkcjonowało. Dziennikarze się do niego nie
stosują. Pokrzywdzeni natomiast dochodzą
swoich spraw na podstawie kodeksów. Tak
więc sama praktyka pokazała, że ten akt
jest zbyteczny.
Czy nie byłoby lepiej, ze względów
praktycznych, zostawić ów dokument,
jako koherentną całość? Dla kogoś
z przeciętną świadomością prawną łatwiej sięgnąć po jedną ustawę i następnie szukać informacji w innych aktach.
Właśnie powinniśmy sięgać do orzecznictwa.
Czy to nie byłoby zbyt skomplikowane?
Prawnik osoby wychodzącej z pretensją do
mediów musi zapoznać się z podstawami
prawnymi. One są uchwytne, zawarte
w Kodeksie cywilnym. A ten jest napisany
w jasny sposób, w przeciwieństwie do
Prawa prasowego Poza tym nieoceniona
pozostaje analiza orzecznictwa.
Jednak orzecznictwo opiera się
na tej ustawie...
Nie. Orzecznictwo wyrasta na bazie Kodeksu postępowania cywilnego. Wszystkie pojęcia związane z działalnością mediów, jak
na przykład naruszenie dóbr osobistych, to
pojęcia z Kodeksu cywilnego, a nie prawa
prasowego.
Dużej części środowisk prawniczych
i dziennikarskich zależy na utrzymaniu
dotychczasowych mechanizmów. Czy
w związku z tym sceptyczne podejście
do przyszłości prawa prasowego jest
uzasadnione?
Do tej pory prawo to nie działało. Jeżeli
w cywilizacjach, gdzie środki masowego
przekazu są bardziej rozwinięte, wystarcza
normalna odpowiedzialność cywilna, karna
czy skarbowa, to u nas też powinna.
Trzeba jednak wziąć pod uwagę funkcjonowanie innej niż nasza kultury
prawniczej, chociażby w chwalonym
przez Pana systemie anglosaskim.
Myślę, że wraz z postępem kultura będzie
się ujednolicała. Anglicy opierali się
głównie na precedensach, gdyż w tego rodzaju sprawach jest bardzo trudno ująć to
wszystko kodyfikacyjnie. Mamy tu za dużo
pojęć niedookreślonych.
Kto broni się przed postępem?
Prawnicy, którzy nie wiedzą, czym powinni
się w naszym, zawodowców, pojęciu zająć.
| 07 |
pr
PR na świecie
| PR
public
relations
Najpierw na narty a potem… na plażę
W tym roku będąc w górach można na
chwilę wyskoczyć na plażę. W ten sposób
nadmorskie województwa zachęcają do
spędzania wakacji nad Bałtykiem. Przy
stacji narciarskiej Hawrań w Jurgowie i
na stoku narciarskim Relaks w Karpaczu
zbudowano sztuczne plaże. Do 28 lutego
można tam poczuć pod stopami prawdziwy piasek, posiedzieć na leżaku a także
nacieszyć się szumem fal płynącym z głośników. Akcja “Czas na Bałtyk” powstała
na zlecenie Pomorskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej i Zachodniopomorskiej
Regionalnej Organizacji Turystyczna.
Realizuje ją Agencja Promocji Miast i
Regionów.
United PR pomoże przy kampaniach
Komisji Europejskiej
Agencja United PR zajmie się promocją
dwóch kampanii społecznych dla Komisji
Europejskiej - „Europejskiego Roku 2010
Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem
Społecznym” oraz „Za różnorodnością.
Przeciw dyskryminacji”. W obu projektach
agencja odpowiadać będzie za relacje z
mediami i wsparcie imprez towarzyszących. Po stronie agencji za obie akcje
odpowiadać będą Dariusz Kozdra i Janusz
Wróblewski.
Mea Event przygotuje Gazele Biznesu
Za organizację tegorocznej edycji Gazel
Biznesu odpowiadać będzie Agencja
Mea Event. Będzie to już dziesiąta,
jubileuszowa edycja corocznego rankingu
patronowanego przez dziennik „Puls
Biznesu”. W tym roku gale organizowane
będą w 12 największych miastach Polski;
zwieńczeniem akcji będzie uroczystość
w Warszawskim Centrum Konferencyjno
-Kongresowym XXI wieku, która odbędzie
się 11 marca. Agencja odpowiedzialna jest
między innymi za przygotowanie oprawy
multimedialnej oraz scenografii.
Internauci wybrali pięć najlepszych
polskich marek
W plebiscycie redakcji Newsweek Polska
internauci wybierali Wyborowe Marki
89/09 – czyli polskie marki, które mają
szanse odnieść międzynarodowy sukces.
Według ponad 30 tys. uczestniczących
w plebiscycie internautów na ten tytuł
zasłużyły: Łaciate, Atlas, Dr Irena Eris,
Wittchen oraz Simple.
PR Festiwalu Dialogu Czterech Kultur
Agencja 3PR Consulting zajmie się obsługą PR Festiwalu Dialogu Czterech Kultur.
Odpowiadać będzie między innymi za relacje z mediami, prowadzenie komunikacji
wewnętrznej i zewnętrznej oraz wsparcie
przy działaniach promocyjnych.
Piotr Zabiełło-Adamczyk
PR | case study / To PRoste
opr. Roksana Gowin
PR-owskie wpadki XXI wieku
Na stronach magazynu „Business Insider”
można przeczytać o największych wpadkach
PR-owskich ostatniej dekady. Na szczycie
zestawienia przygotowanego przez magazyn
znalazł się koncern Philip Morris. W 2001 roku
wydał on raport na temat palenia tytoniu
przez Czechów, z którego wynikało, że przedwczesne zgony palaczy przyczyniają się do
polepszenia sytuacji czeskiego budżetu. Z kolei kanał Cartoon Network w 2007 roku przeprowadził kampanię polegającą na umieszczaniu kolorowych, podświetlanych znaków w amerykańskim
mieście Boston. Instalacje znajdowały się w nietypowych miejscach, toteż
część mieszkańców uznała je za bomby. W efekcie do akcji wkroczyli saperzy, którzy zamknęli część potencjalnie zagrożonych terenów, czym sparaliżowali całe miasto. Amerykańska firma Abercormbie&Fitch w 2002 roku
wypuściła na rynek serię koszulek z nadrukami, na których znajdowały się
karykatury Azjatów. Przedstawiciele firmy spodziewali się, że mieszkańcom
spodoba się ich pomysł. Efekt okazał się być jednak odwrotny, a firma była
zmuszona do wycofania nietrafionych produktów.
Źródło: www.businessinsider.com
Ranking najbardziej
nielubianych
Bank AIG zajął pierwsze miejsce w niechlubnym rankingu najbardziej
znienawidzonych amerykańskich firm, zaprezentowanym przez portal
24/7. Drugie miejsce przypadło liniom lotniczym United Airlines,
natomiast trzecie dostarczycielowi usług komunikacyjnych firmie Level
3. Zestawienie zostało stworzone na bazie wypowiedzi amerykańskich
podatników, udziałowców, klientów oraz pracowników. Zaskoczenie
wzbudził fakt, iż w rankingu nie został wymieniony bank Golden Sachs,
który w czasach kryzysu przyznawał swoim pracownikom bardzo wysokie premie. Badanie pokazało jednak, że bank dobrze obsługiwał swoich
klientów, a jego akcje w ostatnim okresie zyskały na wartości. Pomimo
krytycznych ocen specjalistów i mediów, Golden Sachs nie stracił aż tak
dużo na swoim wizerunku, jak chociażby jego konkurent bank AIG.
Źródło: 247wallst.com
Google w Chinach
nie chce cenzury
Jak poinformował dziennik „New York
Times”, firma Google rozważa zakończenie działalności na rynku chińskim.
Głównym powodem jest niedawny
atak hakerski na konta pocztowe w
serwisie Gmail osób działających na
rzecz praw człowieka w tym kraju.
Wyniki śledztwa potwierdziły przypuszczenia, iż była to dobrze zaplanowana akcja z terytorium Chin, skierowana przeciw przedsiębiorstwom
z branży mediów, IT i instytucji finansowych. Wiceprezes Google – David
Drummond stanowczo podkreślił, iż firma nie będzie cenzurowała swojej
wyszukiwarki, a w przypadku niepowodzenia w negocjacjach z rządem
zamknie całkowicie swoje placówki na terytorium Chin oraz witrynę Google.cn. Wejście Google na rynek chiński było krytycznie oceniane przez
PR-owców, gdyż spowodowało lawinę oskarżeń o cenzurę i łamanie
przez firmę jej naczelnej zasady „Don’t be evil”. Eksperci uważają, że zakończenie współpracy z azjatyckim państwem może okazać się rozsądną
decyzją i wpłynąć korzystnie na wizerunek przedsiębiorstwa.
Źródło: www.nytimes.com
Wizerunek Polaków w Brazylii
W styczniu Polska rozpoczęła kampanię promocyjną w Brazylii – informuje
portal proto.pl. Aby skutecznie budować wizerunek kraju, ambasada RP zdecydowała się na współpracę z brazylijskim oddziałem agencji marketingowej
Performance Media. Głównym zadaniem agencji jest przedstawienie Polski
jako jednego z najatrakcyjniejszych rynków do inwestycji. Naszym atutem
jest niewątpliwie niewielki wpływ kryzysu na gospodarkę w porównaniu
z innymi krajami Unii Europejskiej oraz dodatni wskaźnik PKB. Ambasada
chce, by w materiałach pojawiała się również informacja o tym, że Polska
będzie gospodarzem Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku.
Źródło: www.protro.pl
| 08 |
Mały biznes na portalach
Firma Ad-ology przeprowadziła ankietę „Small Business Marketing Forecast
2010”, z której wynika, że mali przedsiębiorcy w Ameryce chętnie korzystają
z portali społecznościowych dla celów biznesowych. Zleceniodawca badania
– Emarketer.com podaje, że 50 procent respondentów uznało zwiększenie
ilości wejść na swoją stronę za największą zaletę korzystania z internetowych
profili. Na drugim miejscu, z 45 procentami odpowiedzi, uplasował się monitoring rozwoju branży oraz kontrolowanie własnego wizerunku. Przedsiębiorcy
podkreślali, że tzw. social media są także bardzo dobrym miejscem do pozyskiwania informacji na temat konkurencji – uznało tak 43 procent badanych.
Źrodło: Emarketer.com
Prawa do
wizerunku
Obamy
Prezydent Stanów Zjednoczonych, mimo spadku poparcia
w sondażach, nadal cieszy się
ogromną popularnością. Amerykańska firma produkująca kurtki Weatherproof postanowiła wykorzystać
wizerunek głowy państwa w najnowszej kampanii reklamowej, umieszczając ogromny billboard z Barackiem Obamą na nowojorskim Times Square
– donosi portal forsal.pl. Zdjęcie przedstawia prezydenta na tle Wielkiego
Muru Chińskiego z podpisem „Leader in Style”. Fotografia wykonana przez
reportera Associated Press jest imponująca, jednakże prezydent nie wyraził
zgody na wykorzystanie swojego wizerunku do celów reklamowych. Biały
Dom od razu podjął działania mające na celu zdjęcie reklamy, gdyż łamie
ona zasadę zakazu bezprawnego wykorzystywania wizerunku głowy
państwa. Podobnie było w przypadku pierwszej damy USA – Michelle
Obamy, której zdjęcie zostało wykorzystane do reklamy międzynarodowej
organizacji broniącej praw zwierząt PETA, również bez jej zgody.
Źródło: Forsal.pl
Twitter z opłatami
Firmy zastanawiają się nad
wprowadzeniem opłat za
pozyskiwanie niektórych
informacji z Twistera
– informuje portal Adage.com.
Największy na świecie portal
mikroblogowy jak dotąd pozwalał użytkownikom korzystać ze swoich stron
bezpłatnie. Na jaw wyszła jednak informacja o tym, że modelka Kim Kardashian otrzymuje za wpisy na Twitterze honorarium w wysokości 10 tysięcy
dolarów. Denise Warren, szefowa reklamy New York Timesa, który ma już
2,3 miliona użytkowników na swoim profilu, podkreśla, że gazeta na razie
nie planuje pobierać opłaty za wgląd do publikacji, jednakże będzie na
bieżąco obserwować zmieniające się trendy na tym rynku. Twitter umożliwił firmom docieranie do potencjalnego klienta z przekazem w sposób
szybszy, ciekawszy, ale też znacznie tańszy. Płatne wpisy mają na celu
dodatkowe spieniężenie możliwości i popularności Twittera oraz innych
portali społecznościowych – podkreśla autor artykułu Nat Ives.
Źródło: www.adage.com
Lepsze czasy dla PR
Public Relations Consultants Association przeprowadziła ankietę wśród
brytyjskich PR-owców, która pokazała, że przedstawiciele branży optymistycznie widzą dalszą sytuację rynkową dla swoich usług. Jak wynika
z badań, 34 procent ankietowanych powiedziało, że obserwuje stopniowy wzrost budżetów marketingowych u swoich klientów, począwszy od
drugiej połowy 2009 roku. Według nich w 2010 roku firmy będą powiększały działy zajmujące się komunikacją marketingową, jak i public relations
– uważa tak 40 procent respondentów. W Wielkiej Brytanii przeprowadzono również badanie Bellwether survey, tym razem na zlecenie firmy IPA.
Podsumowuje ono wydatki na marketing w czwartym kwartale 2009 roku.
Z przedstawionych danych wynika, że w kategorii wydatków „all other”, do
której zaklasyfikowano PR, zaobserwowano tylko 4-procentowy spadek
w porównaniu z 24,4 procentowym spadkiem w III kwartale. Świadczy to
tym, że firmy po ciężkim dla ich budżetów okresie kryzysu zaczynają znowu
myśleć o promocji i polepszaniu swojego wizerunku.
Tam, gdzie kibic chodzi piechotą PR produktów
farmaceutycznych
Najlepiej na lotnisku – satysfakcja gwarantowana; w Warszawie obowiązkowo
Krucza, ale Dworzec Centralny omijać
szerokim łukiem – organizatorzy kampanii Toaleta 2012 radzą, gdzie fani piłki
nożnej powinni udać się … za potrzebą.
Magda Grzymkowska
W kontekście przygotowań Polski do EURO
2012 brudne, zaniedbane toalety stanowią
wstydliwą wizytówkę gospodarza mistrzostw.
Akcja Toaleta 2012, której celem jest zwrócenie
uwagi opinii publicznej na standard i wyposażenie ubikacji dostępnych publicznie, doczekała się II edycji. Pomysł kampanii powstał
w agencji Fleishman-Hillard.
– Jej osią jest wykorzystanie zainteresowania przygotowaniami do mistrzostw; budową
infrastruktury sportowej, drogowej, rozwojem
bazy hotelowej. Dlatego też postanowiliśmy
osądzić kwestie standardu toalet w takim
właśnie kontekście – tłumaczy Andrzej Jędrzejczak z Fleishman-Hillard. – Nie bez znaczenia
jest też wątek polskiej dumy narodowej; chęci
pokazania się z jak najlepszej strony – dodaje.
Klozetowy patrol w akcji
Na przełomie września i października 2009
roku do akcji ruszyły dwuosobowe zespoły
przeszkolonych ankieterów, tzw. Patrole
Czystości. Ich zadaniem była inspekcja i ocena
stanu ustępów w całej Polsce oraz przyznawanie odznaczeń „Czysta Toaleta” miejscom,
które zdobyły minimum 65 punktów na
100 możliwych. Ponadto organizatorzy dali
obserwatorom akcji możliwość stworzenia
obywatelskiego Patrolu Czystości - poprzez
przeprowadzenie krótkiego szkolenia oraz
udostępnienie kombinezonów z logo akcji,
ankiet i charakterystycznych emblematów dla
wyróżnionych sanitariatów. Na stronie internetowej www.toaleta2012.pl zamieszczono film
nakręcony na potrzeby akcji, przedstawiający
w humorystycznej formie różne toalety z najdalszych zakątków świata. W celach promocyjnych powstał też kanał na YouTube.
Internautów zachęcano do organizowania
spontanicznych akcji i flashmobów. Chociaż
na poziomie deklaracji poparcie było duże, to
żadna nieformalna inicjatywa nie doszła do
skutku. – Polacy chyba wciąż trochę obawiają
się tego tematu, traktując go jako tabu lub ryzyko narażenia na śmieszność – mówi Andrzej
Jędrzejczak.
Toaletowa diagnoza
Kampanię wspierały liczne badania, ankiety
i sondaże. Na początku roku polskie miasta
EURO 2012, tj. Warszawa, Poznań, Wrocław,
Kraków, Gdańsk, Katowice i Chorzów, stanęły
w szranki rywalizacji o zaszczytny tytuł najczystszej łazienki. Konkurs wygrało warszawskie WC przy ulicy Kruczej, jednak z badań
Patroli Czystości wynika, że najczystsze
toalety znajdują się w Krakowie; z kolei najgorzej pod tym względem jest we Wrocławiu.
Badania pokazują również, że najprzyjemniej
Źródło: www.brandrepublic.com
Zwycięski projekt autorstwa Katarzyny Kazimierczyk i Jana Sekuły. Tak będą wyglądać toalety na dworcu
centralnym w 2012 roku przez kilka miesięcy. Po zakończonych rozgrywkach Euro 2012 dworzec
zostanie zburzony.
załatwiać potrzeby fizjologiczne na lotnisku,
a podróż pociągiem lub autobusem wiąże się
już z korzystaniem z obskurnych toalet dworcowych. Zaskakujące jest to, że aż w 95 proc.
badanych sanitariatów był papier toaletowy,
a w 83 proc. utrzymywał się ładny zapach.
Problem pojawia się, gdy z toalet skorzystać
chcą niepełnosprawni albo podróżni
z dzieckiem – toalet dostosowanych do
nagłośnić poważny naszym
zdaniem problem i wciągnąć do
działań instytucje publiczne, takie
jak Główny Inspektorat Sanitarny – dodaje Andrzej Jędrzejczak.
Ukoronowaniem kampanii było
opublikowanie listu otwartego do
włodarzy polskich miast z okazji…
Światowego Dnia Toalet, obchodzonego 19
listopada.
Organizatorzy apelują
w nim do
władz miast
o zwrócenie
uwagi na
problem
publicznych
sanitariatów. „Nie
każcie nam
i naszym
gościom
szukać alternatywnych
rozwiązań
w krzakach
i bramach!”
Wojciech Chyliński proponuje na ścianie przy rzędzie pisuarów grafikę
– napisano
z pomnikiem Syrenki i mostem Świętokrzyskim...
w liście.
takich użytkowników jest bardzo mało.
Z sondażu TNS OBOP przeprowadzonego na
zlecenie organizatorów wynika, że zagraniczni turyści pozytywnie oceniają stan polskich
toalet. Ankietowani skarżyli się jednak na
opłaty i niską dostępność.
Wszyscy piszą o toaletach
Ponieważ wyniki badań okazały się ciekawsze niż przewidywano, do mediów wysłana
została kontrowersyjna informacja prasowa,
sugerująca, że
polskie toalety
publiczne są lepiej
przygotowane do
Euro 2012 niż polscy
piłkarze. Odzew był
spektakularny
– o akcji pisały m.in.
„Gazeta Wyborcza”,
„Dziennik”, „Newsweek”. O najczystszej toalecie w
Polsce było głośno
także w TVN
Warszawa oraz na
portalu o zasięgu
lokalnym MM-MojeMiasto.
– Udało nam
się skutecznie
Kto się za tym kryje
Głównym organizatorem kampanii
jest CWS-boco Polska, firma produkująca nowoczesne wyposażenie łazienek. – Kampania jest
wyrazem zaangażowania i odpowiedzialności firmy za społeczne
środowisko, w którym funkcjonuje,
jak sposobem na zaznaczenie
obecności firmy na rynku, budowania rozpoznawalności marki
i jej pozytywnego wizerunku
– przyznaje Andrzej Jędrzejczak.
Na stronie internetowej kampanii
można odbyć wirtualną podróż po
toalecie marzeń z zastosowanymi
w niej produktami CWS-boco.
Akcja Toaleta2012 została doceniona przez jurorów w branżowych
konkursach European Excellence
Awards oraz SABRE Awards. Organizatorzy jednak nie zamierzają na
tym poprzestać.
– Oczywiście, chcemy kontynuować kampanię, jednak na tym
etapie jeszcze nie zdecydowaliśmy
o konkretnych działaniach. Postaramy się znów czymś zaskoczyć
– dodaje Andrzej Jędrzejczak.
Komunikacja dla produktów farmaceutycznych
rządzi się podobnymi prawami jak komunikacja
dotycząca zwykłych, nieleczniczych produktów.
Planując jednak strategię działań PR dla marki
medycznej trzeba się zmierzyć z ograniczeniami jakim podlegają leki (prawo farmaceutyczne), a także
ze specyfiką tematu - zdrowie i życie ludzkie.
Prawdopodobnie nie ma tak ograniczonej (prawnie i etycznie) grupy produktów jak właśnie leki.
Z jednej strony plannerów działań PR dla tego typu
produktów ogranicza prawo farmaceutyczne, które
w znacznym stopniu ogranicza możliwości komunikacji dot. leków, a szczególnie leków Rx (na receptę),
a z drugiej farmacja to jedna z tych branż, od której
wymaga się wysoce etycznych działań szczególnie
jeśli chodzi o formę promocji produktów.
Przygotowując działania PR dla produktów farmaceutycznych istotne jest również uwzględnienie
specyfiki grupy docelowej. Ostatecznym odbiorcą
działań PR w przypadku produktów farmaceutycznych jest pacjent, czyli specyficzny konsument, sięgający po produkt w niecodziennej sytuacji (choroba),
najczęściej jeszcze podejmując decyzje zakupowe
pod wpływem rekomendacji lekarza lub farmaceuty.
Dlatego też środowisko lekarskie w wielu działaniach
PR jest z jednej strony grupą docelową prowadzonych działań, z drugiej zaś swoistym narzędziem
– nośnikiem informacji o produkcie czy problemie
medycznym.
Największym wyzwaniem przy projektach
farmaceutycznych jest znalezienie takiego sposobu
czy pomysłu na działania, aby wykorzystując szeroki
wachlarz narzędzi i przełamując trudny, medyczny
charakter przekazu przykuć uwagę grupy docelowej, przekazać informację i uświadomić problem.
Dlatego też zdarza się, że w planowaniu działań dla
branży farmaceutycznej wykorzystuje się narzędzia
do tej pory stosowane przez tzw. marki luksusowe.
W kampaniach zdrowotnych coraz częściej pojawiają
się osoby znane np. jako ambasadorzy kampanii
edukacyjnych, a prezentacje produktu farmaceutycznego przybierają formy dużych eventów, którym
towarzyszy pokaz mody, koncert lub wernisaż zdjęć.
Takie podejście sprawdza się szczególnie w projektach skierowanych do kobiet dotyczących takich
problemów jak nowotwory piersi czy tematów
takich jak antykoncepcja. Przykładem takiego działania jest fundacja Rak’n’roll i kampania skierowana
do chorych na raka kobiet, która ma przełamać
schemat myślenia o nowotworach. Ta „rak’n’rollowa”
filozofia fundacji przekłada się na całą komunikację
PR, definiuje bowiem dobór narzędzi (nawiązujących
do rock’n’rolla), nadaje charakter planowanym działaniom (współpraca z osobami znanymi, charytatywne projekty modowe, czy muzyczne), a także
wpływa na dobór mediów (oprócz mediów tradycyjnych, bardzo ważnym kanałem komunikacji są
serwisy społecznościowe jak Facebook, Nasza Klasa,
Youtube).
Wybór jednak takiej formy działań musi być
zawsze wyważony i dostosowany do grupy
docelowej. I o ile tego typu kampanie dobrze
sprawdzają się w przypadku kobiet, o tyle w przypadku mężczyzn mogą być całkowicie nietrafione.
Poza tym pomysł kreatywny i dobór narzędzi
musi być zawsze
dostosowany do
charakteru produktu – poruszamy się bowiem w
obszarze zdrowia,
często w obszarze
chorób śmiertelnych lub bardzo
poważnych.
Patrycja
Rzucidło-Zając
Consulting
Director Euro
RSCG Sensors
Patronat merytoryczny:
... oraz pomnikiem Chopina
| 09 |
sp
Rada Europy
Centrum Północ-Południe Rady Europy oferuje
możliwość odbycia bezpłatnych praktyk
trwających od trzech do sześciu miesięcy.
Choć praktyki są bezpłatne, to zapewnione
jest ubezpieczenie medyczne dla praktykantów. Adresowane są do absolwentów studiów
wyższych lub osób, które zaliczyły minimum
trzy lata studiów uniwersyteckich. Wymagana
jest znajomość co najmniej jednego oficjalnego języka RE (angielski, francuski). Zgłoszenia
w języku angielskim lub francuskim należy
przesłać na adres: [email protected]. Nie
ma sztywnych terminów zgłoszeń. Selekcji
dokonuje dyrektor zarządzający działu, do którego praktykant zostaje przydzielony. / coe.int
Europejski Rzecznik Praw Obywatelskich
Praktyki umożliwiają młodym osobom uzupełnienie zdobytej na studiach wiedzy o umiejętności
praktyczne - zapewnia oferujący staż Europejski
Rzecznik Praw Obywatelskich. Praktykanci,
którzy nie posiadają żadnego zatrudnienia, mogą
starać się o stypendium, stanowiące 25 proc.
podstawowej pensji pracowników. Praktyki
skierowane są do obywateli państw europejskich, którzy posiadają dyplom z zakresu prawa.
Praktykanci muszą też posiadać wiedzę na temat
prawa wspólnotowego oraz posługiwać się dwoma oficjalnymi językami UE. Konieczna jest też
znajomość języka angielskiego lub francuskiego.
Termin składania podań do 30 kwietnia oraz do
31 sierpnia 2010 roku. / eurodesk.pl
Europejski oddział Banku Światowego
Płatne praktyki trwające od trzech do sześciu
miesięcy, odbywają się w europejskim oddziale Banku Światowego, np. w Brukseli, Londynie, Rzymie czy Paryżu. Warunkiem przyjęcia
na praktyki, na które nabór trwa przez cały
rok, jest posiadanie tytułu licencjata lub
magistra. Ważne, aby praktykant interesował
się lub posiadał wykształcenie z zakresu ekonomii, finansów, zasobów ludzkich, stosunków
międzynarodowych, dziennikarstwa. Kandydat
musi wykazać się również znajomością
języka angielskiego, niemieckiego, włoskiego,
hiszpańskiego lub innego głównego języka
europejskiego. Organizator praktyk zastrzega,
że do Brukseli będą przyjmowani kandydaci,
którzy odbyli praktyki w Komisji Europejskiej.
Więcej informacji pod numerem Eurodesk
Polska, tel. (22) 622 66 70. / eurodesk.pl
Wiosna w instytucjach kultury
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
proponuje studentom III, IV i V roku kierunków artystycznych i humanistycznych, w tym dziennikarstwa, podjęcie bezpłatnego trzymiesięcznego
stażu w instytucjach kultury. Celem praktyk jest
zdobycie praktycznej wiedzy oraz pomoc w realizowaniu bieżących zadań wybranego ośrodka
kultury. Kryteria przyjęcia: wiek do 28 lat, średnia ocen ze studiów min. 4,0, obsługa komputera
oraz znajomość języka obcego. Termin składania
wniosków: od 22 lutego do 14 marca 2010 roku.
Czas trwania edycji wiosennej: 29 marca – 30
czerwca 2010 roku. Szczegółowych informacji
udziela Matylda Gadomska, [email protected],
tel. (22) 2100146. / kursnakulture.pl
Julia Steffen
| 10 |
Z pomysłem na dziennikarstwo
MediaShake to cykl trzydniowych
spotkań adeptów dziennikarstwa
z autorytetami świata mediów. Projekt ma zadanie wywołać dyskusję
na temat kondycji polskich mediów
i oceny roli dziennikarza w sytuacji
pogłębiającej się tabloidyzacji prasy.
Uczestnicy programu będą też mieli
okazję wziąć udział w warsztatach
z dziennikarstwa radiowego, telewizyjnego, prasowego lub online oraz
w warsztatach fotograficznych.
O idei MediaShake,
z koordynatorką projektu,
Katarzyną Mortoń, rozmawia
Agata Żurawska
Jak powstał pomysł
zorganizowania
warsztatów dla młodych dziennikarzy w
Polsce?
Prototypem MediaShake jest przedsięwzięcie
organizowane w skali europejskiej - European Youth
Media Days, czyli spotkanie
ludzi mediów zainicjowane
przez Youth Press Organization. Warsztaty skupiające młodych dziennikarzy
z całej Europy odbywały
się w 2008 i 2009 roku.
Na szczeblu krajowym
podobne przedsięwzięcia
zaistniały między innymi w
Niemczech. Zainspirowani
EYMD, w których sami
braliśmy udział, postanowiliśmy zorganizować
w Polsce warsztaty na wzór tych międzynarodowych. Zebraliśmy grupę zapaleńców,
ludzi z pasją, chcących tworzyć nowe media i
rozpoczęliśmy prace nad projektem, który póki
co jest jeszcze w trakcie przygotowań, ale nie
wątpię, że go zrealizujemy.
Czy trudno jest zorganizować
takie wydarzenie?
Problemy znajdą się zawsze, ale wszystkie
można jakoś rozwiązać. W naszym wypadku
jest to kwestia logistyki i kontaktu z potencjalnymi sponsorami. Wielu z nas mieszka za
granicą, tak więc zazwyczaj porozumiewamy
się z naszymi partnerami drogą mailową.
Taki sposób zdobywania funduszy sprawia,
że prace nad projektem wydłużają się, a brak
dofinansowania blokuje kolejne działania.
Dla porównania, w Niemczech pozyskiwanie
partnerów odbywało się na o wiele szerszą
skalę, a sami organizatorzy kontaktowali się nie
tylko z poszczególnymi osobami, ale całymi
organizacjami. Współpraca z takimi instytucjami pomogła im pokryć koszty całego projektu.
Z kim do tej pory udało Wam się
nawiązać współpracę?
Pod swoje skrzydła wzięła nas Fundacja PRO
MEDIA. Jeśli chodzi o partnerów medialnych,
to wstępnie zadeklarowały chęć współpracy
zarówno instytucje państwowe, jak i media m.in. Sejm RP oraz TOK FM, Wirtualna Polska,
„Brief”, „Newsweek”, „Dlaczego”, „Metro”,
Gazeta.pl, „Aktywist”, PAP.
Do kogo skierowane będą warsztaty?
Zgłosić się może każdy, kto interesuje się
mediami i w jakiś sposób uczestniczy w ich
tworzeniu. Zaproszenia do wzięcia udziału w
MediaShake zostaną wysłane do liceów o profilu humanistycznym oraz uczelni w całej Polsce.
Czy zajęcia będą płatne?
Nie, ideą MediaShake jest stworzenie równych szans młodym, ambitnym ludziom z
całego kraju. W idealnej wizji projektu chcielibyśmy, aby nie tylko warsztaty czy sprzęt
potrzebny do realizacji zadań dziennikarskich,
ale również sam przejazd do Warszawy i
pobyt w stolicy były darmowe.
Liczba. miejsc na warsztatach jest
ograniczona. W jaki sposób odbędzie
Kuba Kalinowski:
Dziennikarstwo z powołania
Maciej Puchała
Studiuję politologię na UW i jestem na piątym
roku, a mój związek z pisaniem trwa już ok.
czterech lat. Nigdy nie myślałem o tym, żeby
studiować samo dziennikarstwo. Po skończeniu liceum chciałem pójść na europeistykę lub
socjologię, myślałem wtedy również o politologii, ale nie miałem konkretnych planów.
Dziennikarstwo uprawiam z powołania.
Piszę głównie o muzyce, zwłaszcza rockowej,
w swoim tygodniku internetowym. Mam misję.
Chcę, aby pewne grupy ludzi odkryły często
nieznany sobie świat muzyczny. Nie chcę nikogo „przekabacać”, ale pragnę przekonać, bo
każdy zainteresowany muzyką powinien znaleźć w „mojej muzyce” coś dla siebie. Docierają
już do mnie głosy, że udało mi się „zwerbować”
stałych czytelników. Co do moich początków
w pisaniu – start zawsze jest trudny. Mimo,
że przeprowadziłem dwie audycje radiowe,
się selekcja uczestników?
Czerpiąc z doświadczenia z EYMD, planujemy
wybrać grupę około 200 osób, które będą miały
możliwość przez trzy dni z rzędu uczestniczyć
w spotkaniach. Selekcja odbędzie się na podstawie aplikacji zawierających pytania, dzięki
którym mamy nadzieję wyłonić grupę osób
kreatywnych, z pomysłem na dziennikarstwo.
Co chcielibyście osiągnąć tym projektem?
Przede wszystkim wszczepić nową energie
do polskiego dziennikarstwa. Porównując
zagraniczne i polskie media muszę stwierdzić,
że w tych ostatnich nadal widać piętno, jakie
odcisnęły na nich lata komunizmu. Dlatego
ważne jest, żeby wprowadzić do polskiego
dziennikarstwa nowe pokolenie ludzi przedsiębiorczych, z energią i
już trochę innym spojrzeniem na świat.
fot. sxc.hu
staże
& praktyki
Polska droga do euro | €URO
mimo, że spędziłem masę czasu na stażach,
warsztatach, nie udało mi się nigdzie zaczepić na dłużej, gdzie mógłbym pracować jako
dziennikarz. Dzisiaj patrzę na to z innej strony.
Nie chcę nikomu udowadniać czy się nadaję,
czy może jednak nie. Nie zależy mi już na tym.
Rozkręciłem własny tygodnik internetowy
(www.my21.pl) i w ten sposób działam.
Niektórzy traktują studia jak wyrok i to
jest błędne myślenie. Pracuję na uniwerku
(w bibliotece Wydziału Dziennikarstwa i Nauk
Politycznych) i mam codziennie kontakt z takimi
ludźmi. Szkoda czasu, by opisać, w jaki sposób
oni działają i myślą. Przerażenie to zbyt słabe
określenie. Ja nie dostałem się na socjologię ani
też na europeistykę. I to na szczęście. Politologia
stała się moim powołaniem. Według mnie to
wspaniały kierunek, który poszerza horyzonty o
to, co nowe i nieznane. Mam nadzieję, że obronię
pracę magisterską, potem będę mógł odpocząć,
a później poświęcić więcej czasu na pisanie.
Planujecie również
przeprowadzenie debaty dotyczącej kondycji
polskich mediów. Jakie
kwestie szczegółowe
zostaną poruszone?
Warto porozmawiać, kto
decyduje o tym, jakie
tematy są przez media
poruszane – dziennikarze
czy odbiorcy? Czy media
mówią, co człowieka
powinno interesować, czy
to człowiek wybiera to,
co go interesuje i media o
tym piszą. Dziennikarstwo
przeszło w komercję,
upraszcza się potwornie
rzeczywistość. Zastanowimy się nad misją
mediów oraz dziennikarskim obowiązkiem
kształtowania społeczeństwa obywatelskiego
w dobie tabloidyzacji mediów.
Myślisz, że publiczna debata na te
tematy poruszy ludzi do działania?
Wierzę, że jeśli masz grupę młodych ludzi, którzy nie są jeszcze zepsuci, którzy sami stworzą
nową jakość, nie w odcięciu od autorytetów,
ale z ich cennymi radami, to powstanie energia
do tego, by walczyć o misję i jakość prasy.
Więcej informacji na temat
planowanych warsztatów znajduje się
na stronie: www.mediashake.pl
Uczelnia przez
te lata nie dała mi
zbyt wielu okazji
do wykazania się.
Większość „studenckiej roboty”
robiłem dzięki
własnej inicjatywie. Jednakże
wiem, że mogłem
lepiej wykorzystać
ten okres. Zawsze tak jest, że gdy coś zrobimy,
to po jakimś czasie wydaje nam się, że jednak
mogliśmy pójść w inną stronę. Bardziej
interesuje mnie kwestia, jak uczelnia może
pomóc swoim absolwentom odnaleźć się na
trudnym rynku pracy. Studenci często mają
taki problem po skończeniu edukacji, więc
wypadałoby się tym zająć.
Moje plany na przyszłość są w pewnym
stopniu przemyślane i klarowne. Chcę promować
tygodnik internetowy MY21.PL i w nim pisać. Znaleźć pracę w radiu lub w prasie. Nie zależy mi na
tym, by pracodawca był gigantem na rynku mediów, chcę tylko aby umożliwił mi kontynuowanie
mojej pasji, jaką jest muzyka. Odczuwam frajdę
z pisania i chce związać się z nią na dłużej. Jeżeli
dziennikarstwo mi nie wyjdzie, zawsze mogę się
zająć marketingiem politycznym (uśmiech).
DODATEK SPECJALNY 02/2010
W praktyce | Staże
POLSKA DROGA DO EURO
Projekt dofinansowany
ze środków Narodowego
Banku Polskiego
Polak nosi się drogo
Globalizacja już dawno zawitała do naszych lodówek, odtwarzaczy mp3 czy
telewizji. Zagląda także do naszej garderoby. Te same dżinsy, co na Marszałkowskiej,
nosi się także na Polach Elizejskich. Czy jednak ten sam produkt kosztuje
w sieciowych sklepach z odzieżą tyle samo nad Wisłą, co nad Sekwaną?
Marcin Kasprzak
W dobie tanich linii lotniczych
i masowej emigracji powiększyło się
grono Polaków często wyjeżdżających
za granicę. Mieszkańcy Zielonej Góry
chętniej wybierają się na zakupy do
Berlina, niż do Poznania. Nie tylko ze
względu na komfort podróży oraz
większy wybór towarów, lecz coraz
częściej atrakcyjniejszą cenę. Warto
jednak zauważyć, że Niemcy nadal
zarabiają więcej od nas (średnie
wynagrodzenie brutto wg Głównego
Urzędu Statystycznego w pierwszym
półroczu 2009 r. wynosiło w Polsce
3058,41 złotych a w Niemczech wg
Statistisches Bundesamt Deutschland 3108 euro). Szczególne dysproporcje
dostrzega się w sektorze usług. Dlatego też w przygranicznych
Słubicach mnóstwo jest
salonów fryzjerskich
i kosmetycznych czy
restauracji. Nieco mniej
butików z odzieżą, gdyż
nasi zachodni sąsiedzi
na markowej odzieży
kupowanej w Polsce
raczej nie zaoszczędzą (a jak wiadomo,
oszczędność to, po
punktualności, najbardziej ceniona wartość
w kraju Goethego).
Na skórzanej kurtce
w sklepie Zara
w warszawskim
centrum handlowym
spod niedokładnie
przyklejonej dużej etykietki z polską
ceną można dostrzec cenę w euro. Ten
sam produkt kosztuje w Polsce 569
zł, a kilkaset kilometrów na zachód już
tylko 99 euro. Czyżby koszt transportu
tej kurtki powodował podwyższenie
jej ceny, aż o 100 zł? Oznacza to, że
zgodnie z ww. przeciętnym wynagrodzeniem w Polsce i w Niemczech,
uwzględniając lokalne ceny – Polak za
jedną pensję (brutto) mógłby kupić 5
takich kurtek, a Niemiec za swoje wynagrodzenie aż 31. Co zabawniejsze – za
polskie wynagrodzenie w Niemczech
można kupić prawie 8 takich kurtek, a
niż na fabrycznej etykiecie. Samemu
można obliczyć, czy rzeczywiście jest
taka sama, jak w innych walutach.
W momencie, gdy za jedno euro
Polacy musieli zapłacić ok. 5 zł, ceny
zostały wyrównane, czyli poszły
w górę. Cena kurtki prawie skórzanej
(z węża, lecz strażackiego) w ciągu
tygodnia wzrosła ze 199 do 229
zł. Tymczasem Niemcy w dalszym
ciągu płacili za nią tylko 39 euro. –
Doskonale pamiętam, że chciałam
sobie kupić niebieskie dżinsy, które
kosztowały 139 zł. Niespodziewanie
w ciągu jednego tygodnia ich cena
wzrosła do 179 zł., czyli o ponad 30
proc.! – mówi nam Marta Murawska,
studentka europeistyki z Warszawy.
Także w berlińskim sklepie Jack &
Jones ceny podawane są w różnych
walutach na jednej etykiecie. Przy
polskiej fladze nie widnieje żadna
kwota. Oznacza to, że to polski dystrybutor produktów tej marki sam
ustala cenę...taką, jaką uzna za słuszną.
Sieć sklepów Mango stara się jednak
sprzedawać swoje towary dokładnie przeliczając wartość na walutę
lokalną. – Torebka, która w Mango, w
szkockim mieście Dundee kosztowała
69 funtów, w tym samym dniu, ale
w Polsce, kosztowała 329 zł, co przy
średnim (w tamtym okresie) kursie
funta 4,67 zł, daje 7 zł różnicy, której
bądź co bądź nie można uznać za
istotną statystycznie – mówi Ewelina
Wiśniewska, studentka psychologii
z Poznania. Różnice w cenach można
znaleźć, także w obrębie jednego
kraju. – Moja siostra zażyczyła sobie
konkretny portfel ze sklepu Reserved
na Boże Narodzenie. Nie zdążyłem
go kupić w Warszawie, więc zrobiłem
to w Toruniu, gdzie był 10 zł tańszy!
– dziwi się Wojtek Rygielski, student
Politechniki Warszawskiej.
Przeceny
Niemiec
w Polsce tylko
22. Nie dziwi
więc fakt, że
w kraju producenta – czyli
w Hiszpanii
ceny mogą być
nieco niższe.
W sąsiedniej Andorze jeszcze bardziej,
gdyż jest ona rajem podatkowym,
T-shirt z nadrukowanymi
szelkami w sieci sklepów
ZARA
Polska
89 zł
Niemcy
14,90 euro
Hiszpania
12,90 euro
Andora
9,90 euro
nastawionym na handel. Czyżby jednak
Polska w oczach Hiszpanów była krajem
bogaczy?
– Cena ustalana jest przede wszystkim
w oparciu o sytuację rynkową danego
kraju, o lokalne koszty, transport,
a także politykę pozycjonowania marki. Ważne jest, aby klienci postrzegali
nasze produkty jako mix trendów,
wysokiej jakości i atrakcyjnych cen –
takie jest stanowisko grupy INDITEXT,
w skład której wchodzi m.in. sieć
butików Zara. – Domyślam się, że ceny
w sklepach zależą także od liczby butików danej marki w jednym mieście czy
państwie. To oczywiste, że skoro
w Poznaniu są tylko dwa sklepy Zara,
w Warszawie jest ich siedem,
a w Madrycie znajdują się praktycznie na każdym kroku, to ceny będą
różne. Dana marka będzie kojarzyła
się bardziej elitarnie – twierdzi Olga
Wierzchowska z Koła Naukowego
Zarządzania Modą przy Szkole
Głównej Handlowej. Warto przyjrzeć
się poszczególnym cenom w złotych i
porównać je z cenami w euro.
Berlińskie centrum handlowe
Alexa przy Alexanderplatz
Nie rozpoczął się jeszcze sezon wielkich noworocznych wyprzedaży, jednakże okres adwentowy sprowadził
do tego przybytku konsumpcjonizmu
trzy warstwy ludzi. Niesiony przez
tłum, staram się przyjrzeć cenom
w tych samych sklepach sieciowych,
które znajdują się także w Warszawie.
Moje dziennikarskie śledztwo zdradza mi smutną prawdę: polski klient
w wielu przypadkach przepłaca.
Na metkach z cenami w większości
sklepów podawane są ceny w różnych walutach. Tak jak np. w New Yorkerze dodatkowo naklejona cena w
złotych jest nierzadko, nieco wyższa
Ważnym atutem robienia zakupów
za granicą są olbrzymie wyprzedaże.
Obniżki cen sięgają nawet 80 proc.,
co powoduje, że niektóre towary
wyprzedawane są za bezcen. – Hiszpania na przełomie lipca i sierpnia
zamienia się w „wyprzedażowy
raj” i dlatego udało mi się kupić w
madryckiej Zarze skórzany portfel za
12,99 euro. Ten sam, który dokładnie
6 miesięcy wcześniej kosztował w
Poznaniu 299 złotych – zdradza Ewelina Wiśniewska. Polskim przecenom
towarzyszy mnóstwo rzucających się
w oczy napisów „Sale” i „do -50%”,
mimo to rzeczywiście ciekawe produkty po zaskakująco niskich cenach
znaleźć jest wyjątkowo trudno. Cena
szarej bluzy w warszawskim sklepie
ZARA spadła ze 169 zł do 99 zł,
co daje prawie 40% obniżki. Warto
jednak dodać, że dokładnie ta sama
bluza bez przeceny kosztowała w
Berlinie 24,99 euro.
Różnice cenowe powodują pewien
dyskomfort podczas robienia zakupów. Mając świadomość zawyżonych
cen w polskich sklepach, klienci
uprzedzają się do marki, co nie jest
dla niej dobrą promocją. Być może
lekarstwem na różnice w cenach
będzie wprowadzenie euro, które
jasno i klarownie zestawi nas na równi
z innymi państwami, bez konieczności
ustalania uniwersalnego kursu złotego
w momencie pojawienia się nowej
kolekcji. Wówczas ceny w Polsce,
zrównają się z tymi zagranicznymi, co
(o ironio!) okaże się dla Polaków w
wielu przypadkach bardzo korzystne.
|I|
€URO | Polska droga do euro
Na ostateczny wybór celu podróży wpływa szereg czynników. Sprzyjający klimat, ważne
zabytki architektury, dobra
infrastruktura są ważne, ale
często przegrywają z argumentami, za którymi stoją pieniądze. Chcemy podróżować
tanio, więc zwracamy uwagę na
koszty życia w danym państwie.
Waluta kraju, który zamierzamy
odwiedzić także bywa brana
pod uwagę. Poruszanie się po
krajach strefy euro to wygoda – nie tylko tą samą walutą
można płacić w kilku krajach,
ale także bez kłopotu można
porównywać ceny pomiędzy
poszczególnymi z nich.
prof. Witold Orłowski,
dyrektor Szkoły Biznesu
Politechniki Warszawskiej
Szczerze mówiąc, wybierając miejsca
podróży turystycznych nigdy nie zadaję
sobie pytania: „czy jest tam taniej, czy
drożej?”, ale głównie myślę o tym, czy
miejsce mnie ciekawi. Cóż z tego, że
spędzimy wakacje tanio, jeśli się wynudzimy? Oczywiście ograniczenia finansowe zawsze mogą mieć znaczenie, ale
nie powinny być głównym elementem
decyzji. Jak ktoś bardzo chce gdzieś dotrzeć, dotrze. Lepiej zamiast dłuższych,
ale nieciekawych wakacji jechać gdzieś
na krócej, ale za to na wakacje lepsze
i ciekawsze. Po latach nie pamięta się już,
ile co kosztowało, ale w pamięci zostają
naprawdę ważne wspomnienia.
dr Jan Borkowski, Centrum
Europejskie UW, sekretarz stanu
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
Było to wiosną
1996 roku, na niespełna 3 lata przed
utworzeniem
euro. Jechaliśmy
samochodem ze
Strasburga (Francja)
wzdłuż Renu
na lotnisko
do Frankfurtu
n. Menem (Niemcy). Po drodze postanowiliśmy zatrzymać
się w Heidelbergu (Niemcy). U stóp
góry zamkowej chcieliśmy pozostawić
samochód na płatnym parkingu. Mieliśmy
w portfelach franki francuskie, ale nie
mieliśmy niemieckich marek. Parkingowy
zażyczył sobie jednak zapłaty z góry i
tylko w markach. Na propozycję zapłaty
we frankach stanowczo odmówił, podkreślając przy tym, że jesteśmy w Niemczech,
a franki francuskie nie są mu do czegokolwiek potrzebne. Nie interesował go
także nasz złoty. W efekcie dość długich
negocjacji pan parkingowy zgodził się
przyjąć zapłatę w dolarach amerykańskich
(mieliśmy je na szczęście). Choć to mała
kwota, ale niestety przepłaciliśmy blisko
dwukrotnie, bo musieliśmy zapłacić
tyle dolarów ile cennik przewidywał
nominalnie marek. Heidelberg polecam,
a po przystąpieniu Francji i Niemiec do
strefy euro – parkingowy nie ma wyboru.
W latach 90-tych, parokrotnie na czas
podróży służbowych przez kilka krajów,
byłem wyposażany w gotówkę różnych
walut. Woziłem więc ze sobą kilka kopert
i po przekroczeniu granicy wymieniałem
zawartość portfela. Pozostawał problem
obciążenia kieszeni różnymi monetami,
a także trudnego obliczania ile co kosztuje
w przeliczeniu na znaną walutę. Ostatnio
| II |
Podróż z kartą
płatniczą i gotówką
Euro w rozliczeniach z UE
Marcin Kasprzak
Na wysokość budżetu Unii
Europejskiej wpływ ma wiele
czynników. Unia „zarabia”
sama na siebie poprzez
pobieranie opłat takich, jak:
opłaty rolne (cła na import
produktów rolnych spoza
obszaru UE), cła na artykuły
przemysłowe, cła wwozowe,
pobierane na zewnętrznych
granicach Unii, czy podatki
od towarów i usług VAT. Jednakże już w 1988 r. podjęto
decyzję o wprowadzeniu
finansowania „z czwartego
źródła”. Tym źródłem są składki członkowskie, do których
płacenia zobligowany jest
każdy członek wspólnoty. Ich
wysokość reguluje osiągnięty
Produkt Krajowy Brutto, czyli
pewien obiektywny wskaźnik
poziomu sytuacji gospodarczej w danym kraju. Jednak
obowiązującemu systemowi
obliczania składek członkowskich towarzyszy wiele
niejasności. W 2004 Finlandia
zaproponowała zastąpienie
dotychczasowego systemu
nowym, bardziej przejrzystym, opartym na Dochodzie
Narodowym Brutto. Takie
rozwiązanie rodziłoby możliwość zlikwidowania wpływów
do budżetu z podatku VAT,
a połączone ze stopniową
redukcją ulg budżetowych
powodowałoby odejście od
tzw. rabatu brytyjskiego (Margaret Thatcher wywalczyła
dla Wielkiej Brytanii upust
w wysokości wpłacanej składki, argumentując ten krok dysproporcją pomiędzy wkładem
do budżetu, a tym, co jej kraj
z niego otrzymuje, mając tak
niewielki sektor rolniczy).
Budżet Unii Europejskiej
przeznaczony jest na
modernizowanie całego
obszaru wspólnoty w wielu
formach. Nie tylko w wymiarze
infrastruktury (budowa dróg,
mostów, wspomaganie kolei,
miejsc użyteczności publicznej
itp.), lecz także wspierania innowacyjności przedsiębiorstw.
Lwia część wydatków Unii (ok.
43%) przeznaczona jest na
zwiększanie konkurencyjności
europejskiej gospodarki, jej
rozwój, a przede wszystkim
niwelowanie różnic między
bogatszymi i biedniejszymi
państwami członkowskimi.
Unia Europejska wspiera także
prowadzenie wszelkich badań
i eksperymentów naukowych.
Znaczną część budżetu (ok. 7
mld euro) przeznacza się na
wspomaganie państw trzeciego świata, niesienie pomocy
ofiarom klęsk żywiołowych,
głodu i wojen.
Pięcioletnie członkostwo
Polski w UE dowodzi, że Polska
zdecydowanie więcej zyskała,
niż straciła. Od 1 maja 2004
roku do końca maja 2009 r.
transfery finansowe UE
z Polską osiągnęły kwotę ok.
32 mld euro. Od 2004 r. polscy przedsiębiorcy mogą do-
Budżet Unii Europejskiej na rok 2009 opiewał na kwotę ponad
116 miliardów euro. Oznacza to, że suma wszystkich środków
finansowych w budżecie to ok. 64 centy na głowę każdego
z 495 milionów mieszkańców wspólnoty. Gdyby każdej
z tych osób zwrócić „jej” 64 centy to wydawałoby się, że np.
Polak otrzymałby pierwszego stycznia 2010 r. 2,6 zł, lecz rok
wcześniej niecałe 2 złote. Czy dla Polski wprowadzenie euro
będzie miało znaczenie przy rozliczeniach z Unią Europejską?
Ostateczne koszty zagranicznych podróży, szczególnie
turystycznych, bardzo rzadko pokrywają się z wcześniejszymi
szacunkami. Nawet jeżeli przed wyjazdem na narty
uwzględniliśmy cenę noclegów, posiłków, karnetów na
stoki narciarskie, paliwa, wynajmu sprzętu i kieszonkowe na
drobne wydatki, najczęściej i tak pojawią się koszty, których
nie wliczyliśmy w rachubę. Czy w epoce kart płatniczych ma
sens wymiana pieniędzy w kantorze, skoro niemal pewne jest,
że podczas wyjazdu i tak będziemy musieli użyć karty? Czy
nie lepiej zamiast do kantoru wybrać się do banku, w którym
posiadamy rachunek, by dowiedzieć się z jakimi dodatkowymi
kosztami powinniśmy liczyć się, używając karty za granicą?
Magdalena Karst-Adamczyk
7 stycznia 2009 roku, Stare Miasto w Bratysławie. Kelnerka ceny produktów podaje już w euro.
Czy ceny wzrosły?
Rok po wprowadzeniu euro na Słowacji nową walutę akceptuje 78 procent Słowaków. Z grudniowych sondaży wynika
jednak, że 57 procent Słowaków czuje się oszukanych i uważa, że ceny towarów i usług poszły w górę. Sektor bankowy
stracił 11 procent zysków. Stracili słowaccy hotelarze. Silne euro osłabiło konkurencyjność gospodarki opartej na dwóch
branżach: elektrotechnicznej i samochodowej. Słowacja straciła również swój atut w postaci taniej siły roboczej. Po wprowadzeniu euro przeciętne zarobki wzrosły do 7,4 euro za godzinę. Według Słowackiego Urzędu Statystycznego ceny
wcale nie poszły w górę. W sposób nieuzasadniony wprowadziło je tylko 16 słowackich firm. / (Źródło: IAR)
konywać rozliczeń nie tylko w walucie
lokalnej. Oznacza to, że w wyniku
umocnienia złotego polski przedsiębiorca mógł stracić. Ciekawiej było
wówczas, gdy złoty tracił na wartości.
Wprowadzenie euro minimalizowałoby ryzyko kursowe. Za ustalone
w styczniu 5000 euro, polski przedsiębiorca może kupić dokładnie tyle
samo, ile za te same 5000 euro pół
roku później. Dzisiaj – w przypadku
tak dużych wahań wartości polskiego
złotego (w sierpniu 2008 r. za 1 euro
płaciliśmy nieco ponad 3 zł, zimą
2009 r. już blisko 5 zł.) podpisywanie
umów międzynarodowych w obcej
walucie może okazać się formą
hazardu. – Wahania kursowe mają
negatywny wpływ na funkcjonowanie
przedsiębiorstw, gdyż powinny one
zabezpieczać się w formie opcji walutowych – tłumaczy Leszek Skiba
z Biura ds. Integracji ze Strefą Euro
przy Narodowym Banku Polskim.
Wydawałoby się, że prowadzenie
przez rząd polityki fiskalnej w polskich złotych może okazać się
także nieco mniej komfortowe niż
w przypadku używania tej samej
waluty. Nie tylko ze względu na
przejrzystość i klarowność przy porównywaniu różnych ofert czy chęci
zobrazowania faktycznej wartości,
lecz także ze względów bardzo
pragmatycznych. Korzystając z funduszy unijnych, zobowiązani jesteśmy
do tzw. „wkładu własnego”, np. na
poziomie 50% (opłacanego przez
budżet lub podmioty gospodarcze).
Czy jego wysokość reguluje aktualna
kondycja złotego?
– Absolutnie nie. Przyjęcie euro nie
ma żadnego wpływu na wartość
składki płaconej przez Polskę. Jest ona
wyznaczana zawsze w euro
i przeliczana na złote po kursie aktualnym (czyli odpowiadającym aktualnej
sytuacji gospodarczej w kraju – przyp.
red). Jeśli operowalibyśmy w Polsce
walutą europejską, faktyczna wysokość
by się nie zmieniła, nie byłoby po
prostu przeliczania
– komentuje Leszek Skiba z Narodowego Banku Polskiego. Ryzyko bardzo
wysokich zmian kursów walut w tym
wypadku nie ma większego znaczenia.
– Polska od 10 lat posiada kurs płynny
niesterowany. Oznacza to, że Narodowy Bank Polski nie oddziałuje na
wartość kursu. Jest to polityka przyjęta
celowo i polega na uznaniu, iż rynek
długookresowo ustala odpowiednią
wartość kursu – dodaje. Wg raportu
NBP np. w listopadzie 2009 r. bilans
płatniczy Polski z UE był ujemny i wy-
nosił 57 mln euro. Na jego wysokość
wpłynęły: ujemne saldo dochodów
(704 mln euro) i obrotów towarowych
(4 mln euro) oraz dodatnie saldo
transferów bieżących (376 mln euro) i
usług (275 mln euro). W porównaniu
z wrześniem 2008 r. ujemne saldo
rachunku bieżącego poprawiło się
o 1.988 mln euro, co było wynikiem
przede wszystkim poprawy salda
obrotów towarowych. – To, jaką
operujemy walutą nie ma większego
znaczenia przy płaceniu składek,
bilansie przepływu środków z UE do
Polski, czy funduszy europejskich. We
wprowadzeniu wspólnej waluty chodzi przede wszystkim o oddziaływanie
euro jako wspólnej waluty europejskiej na gospodarkę – pointuje Leszek
Skiba.
Polska jest pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Wg badań
Eurostatu po raz pierwszy znalazła
się w gronie sześciu najbogatszych
gospodarek Unii Europejskiej. Dotacje będą nadal wysokie, gdyż Polska
objęta jest programem spójności
2007-2013. Oznacza to, że przez
najbliższe lata nadal z budżetu Unii
będziemy więcej otrzymywać, niż do
niego wpłacać. Niezależnie czy
w złotych, czy w euro.
Podczas rozmowy z konsultantem
w banku należy zwrócić uwagę na kilka
aspektów. Po pierwsze: czy używając
karty płatniczej za granicą w transakcjach bezgotówkowych pobierana
jest prowizja za przewalutowanie? Po
drugie: czy pobierana jest prowizja
( jakiej wielkości) przy wypłacie pieniędzy z zagranicznych bankomatów?
Po trzecie: w jakiej walucie rozliczane
są transakcje, których dokonujemy za
granicą przy użyciu karty?
Wszystkie koszty, o których mowa
zależą od polityki prowadzonej przez
poszczególne banki. Warto zdać sobie
sprawę z faktu, że nawet w przypadku
tego samego banku mogą obowiązywać inne reguły dla poszczególnych
rodzajów kart – inne dla VISY i MasterCard (najpowszechniej używane
w Polsce), inne dla kart debetowych
i kart kredytowych.
Większość banków nie pobiera
pieniędzy za użycie karty w transakcjach
bezgotówkowych, czyli wówczas, gdy
za pośrednictwem karty uiszczamy
należność np. w sklepie czy w hotelu.
Zdarzają się jednak wyjątki - płacąc
kartą VISA PKO BP, bank pobierze dodatkowo 1% od sumy transakcji, podczas gdy podobna transakcja dokonana
z użyciem karty płatniczej MasterCard
tego samego banku, jest bezpłatna.
Koszt transakcji
O ile transakcje bezgotówkowe są
najczęściej bezpłatne, o tyle przy
wypłacie pieniędzy z zagranicznych
bankomatów większość banków
pobierze prowizję: PKO BP niezależnie od rodzaju karty pobiera 3% od
wypłacanej sumy (nie mniej niż 10 zł),
bank Millenium w przypadku karty
debetowej pobiera 2,5% (nie mniej niż
9 zł), a w przypadku karty kredytowej
ściągnie od klienta dodatkowe 3% (nie
mniej niż 10zł). W mBanku wypłata gotówki kartą kredytową z zagranicznego
bankomatu będzie kosztowała
3% wypłacanej sumy (nie mniej niż
10 zł), podczas gdy wypłata pieniędzy
za pośrednictwem karty debetowej
mBanku nie jest obarczona żadną
prowizją. Choć w tej kwestii nie ma
reguł, zwykle przyjmuje się, że mniejsze
fot. sxc.hu
Czy waluta ma
znaczenie?
fot. Peter Hudec/EPA
Magdalena Karst-Adamczyk
Krzysztof Freliszek, Zastępca dyrektora
Departamentu Systemu Płatniczego NBP
Mogę zdecydowanie polecić korzystanie z kart płatniczych (nie tylko kredytowych) podczas wyjazdów do krajów strefy euro (i nie tylko). Karta z logo międzynarodowych organizacji typu VISA, MasterCard, American Express czy Dinners
(wymieniam przykładowo) jest bardzo wygodnym instrumentem płatniczym,
akceptowanym powszechnie w Europie i na całym świecie, choć należy mieć na
uwadze, że pomimo dużo bardziej niż w Polsce rozwiniętego systemu płatności bezgotówkowych, mogą znaleźć się miejsca, gdzie karta nie będzie akceptowana (np.
bazary, targowiska itp.). Dlatego też, oprócz samej karty, dobrze jest mieć ze sobą
relatywnie niewielką kwotę środków pieniężnych w euro, które można zabrać
z Polski albo wypłacić na miejscu w bankomacie, jeżeli będzie taka potrzeba.
koszty pociąga za sobą wypłata gotówki z zagranicznych bankomatów przy
użyciu karty debetowej niż kredytowej.
Jest to informacja ważna dla tych osób,
które posiadają kilka kart płatniczych
różnego rodzaju i mogą pozwolić sobie
na wyciągnięcie z portfela tej, której
użycie w danej chwili pociągnie za sobą
najniższe koszty.
Trzecią, być może najważniejszą kwestią, co do której należy upewnić się,
zanim podczas zagranicznego wyjazdu
puścimy w ruch karty płatnicze, jest
waluta w jakiej rozliczane są zagraniczne transakcje. Wątpliwości budzą
przede wszystkim karty płatnicze,
których wydawcą jest VISA. Do niedawna wszystkie transakcje dokonywane przy użyciu VISY rozliczane były
w dolarach amerykańskich. Jeżeli więc
kartą z logo VISA chcieliśmy zapłacić
za obiad w restauracji w Paryżu, Rzymie, czy Berlinie należność w pierwszej
kolejności przeliczana była z euro na
dolary, a dopiero z dolarów na złote.
Dla porównania, używając w tych sa-
mych celach karty MasterCard, transakcja rozliczana była od razu w euro, a
z euro przeliczana na złote. Ponieważ
każde przewalutowanie pociąga za
sobą dodatkowe koszty, używanie
karty VISA w krajach strefy euro było
nieopłacalne. Od ubiegłego roku
VISA wprowadziła możliwość rozliczana transakcji z pominięciem dolara.
Dziś to bank podejmuje decyzję w
jakiej walucie rozliczane są transakcje
dokonane przy użyciu kart płatniczych
VISA (większość z nich wyszła naprzeciw klientom i transakcja w Eurolandzie
od ubiegłego roku rozlicza wyłącznie
euro, z pominięciem dolara).
Przewalutowanie
Kurs, po jakim jedna waluta przeliczana jest na drugą w przypadku użycia
karty za granicą, nie jest decyzją banku, który prowadzi rachunek, ale zależy
od kursów obowiązujących w danej
chwili w poszczególnych organizacji
wydających karty płatnicze. Największymi wydawcami kart płatniczych na
Polska droga do euro |
świecie są: VISA International,
MasterCard Worldwide, Diners
Club, American Express, JCB.
Karty z logo tych organizacji
mają zasięg międzynarodowy
i są honorowane na całym
świecie. Organizacje wydające
karty płatnicze, mają charakter
komercyjny i obowiązujące
u nich kursy kupna są zwykle
wyższe od kursów NBP.
Z uwagi na koszty wynikające
z przewalutowań, osoby często
podróżujące za granicę, powinny rozważyć założenia rachunku
w walucie innej niż złoty. Takie
oferty są już dostępne w niektórych polskich bankach. Np.
Bank Zachodni WBK uruchomił
„Konto 24 walutowe w euro”,
na którym posiadacz rachunku
gromadzi środki w euro,
a zatem używając karty płatniczej do tego konta w strefie
euro unika kosztów przewalutowania. Właściciel rachunku może wpłacić na konto
pieniądze w euro lub w złotych,
a wtedy bank po swoim kursie
dokona przewalutowania. Dla
porównania kurs sprzedaży
euro z 30 grudnia 2009 z godziny 9.50 w Banku Zachodnim
WBK wynosił 4,2384, przy
kursie NBP z poprzedniego
dnia 4,1769 i cenie euro w
kantorach od 4,15 do 4,235.
Choć na pierwszy rzut oka
różnice kursowe mogą wydawać
się niewielkie, warto zadać sobie
trud (zwłaszcza, gdy w grę
wchodzi większa suma pieniędzy) i wymienić pieniądze
w kantorze. Warto pamiętać, że
w kantorach można wynegocjować indywidualną cenę.
Możliwości posługiwania się
kartami płatniczymi podczas
zagranicznych wyjazdów to
przede wszystkim wygoda, która
daje użytkownikom także poczucie bezpieczeństwa ( już nie
muszą nerwowo szukać kantoru
jeśli zabraknie im gotówki lub
wymieniać pieniądze na zapas).
Ale choć karty płatnicze o międzynarodowym zasięgu są coraz
powszechniej akceptowane,
trzeba liczyć się z tym, że nie
w każdym miejscu na świecie,
nie w każdym sklepie czy lokalu
usługowym karty płatnicze
będą honorowane. Dotyczy to
nie tylko egzotycznych, odległych krajów i małych lokalnych
sklepików. Polacy, którzy często
podróżują do Niemiec, przestrzegają, że u naszych
zachodnich sąsiadów najpowszechniej stosowane w Polsce
karty płatnicze – VISA i MasterCard, są honorowane bardzo
rzadko, najczęściej w hotelach
i markowych sklepach.
W zwykłym spożywczym
sklepie może pojawić się kłopot
z ich akceptacją. Warto zdawać
sobie sprawę także z tego,
że nie wszędzie honorowane
są karty debetowe. Hotele,
zwłaszcza te o podwyższonym
standardzie, oraz wypożyczalnie
sprzętu najczęściej akceptują
tylko karty kredytowe. A zatem,
choć żyjemy w epoce kart
płatniczych, przed zagranicznym wyjazdem nie powinniśmy
zapominać o wizycie w kantorze
wymiany walut. Bo nic nie daje
takiego poczucia bezpieczeństwa w podróży jak gotówka
w portfelu.
€URO
z analogicznym problemem spotkałem się
jadąc na krótko przez Kopenhagę (Dania)
do pobliskiego Malmö (Szwecja). Reszta
z niewydanych szwedzkich koron zalega
w mojej podręcznej kasetce, obok koron
duńskich, brytyjskich funtów, litewskich litów, rumuńskich lei czy ukraińskiej hrywny.
Jeśli w krótką podróż zabieram ze sobą
euro lub dolary, a w danym kraju obowiązuje inna waluta, to zwykle trudno mi
zrobić drobne zakupy opłacane gotówką.
Bo czy warto robić wymianę lub sięgać do
bankomatu po narodową walutę, która
później będzie jedynie pamiątką? Wybór
kraju, w którym obowiązuje euro, jest dla
mnie ważnym praktycznym ułatwieniem,
specyficzną premią – niezależnie od
poziomu cen.
Grażyna Kiszka, studentka V roku
Wydziału Zarządzania UW
Bardziej moją uwagę przykuwa miejsce,
które chcę zobaczyć, niż to, jaka waluta
obowiązuje w danym kraju. W związku
z tym, iż w Polsce nie mamy euro, a więc i
tak jadąc dokądkolwiek (także do państw
eurolandu) muszę wymienić naszą walutę
na obcą, nie ma dla mnie większego
znaczenia na jaką. Marzę, by zwiedzać jak
najwięcej i nie chcę się ograniczać, dlatego kwestia waluty nie stanowi problemu,
zwłaszcza w dobie kart płatniczych. Byle
tylko były pieniądze - można płacić
w każdej walucie i wszędzie. Mieszkańcy
Wysp Brytyjskich mają swoją „tradycyjną”
walutę i nie przeszkadza im to ani
w podróżowaniu, ani w byciu silną gospodarką europejską. Wiem, bo często
tam bywam. A przestawienie się na funty
nie stanowi dla mnie problemu.
Wojciech Bartnik, student V roku
Wydziału Prawa i Administracji UW
Ponieważ złoty
jest walutą w
miarę stabilną,
waluta kraju,
do którego
planuję podróż,
nie jest dla
mnie kwestią
fundamentalną.
Dużo ważniejsze
są koszty życia
w danym państwie, które nie zależą od waluty. Euro
używa się zarówno w Luksemburgu i
Holandii, jak i na Słowacji, a ceny podobnych produktów różnią się diametralnie.
Staram się wybierać takie miejsca, gdzie
ceny są podobne do polskich, bądź
mniejsze. Podczas wyjzdów nie znoszę
liczyć się z każdym groszem, chcę się
czuć swobodnie. W roku 2009 byłem
we Włoszech i w Czechach i wyjazd do
Czech był zdecydowanie bardziej przyjazny pod względem finansowym
i psychicznym. Ze względu na ograniczone fundusze podróżuję po Europie. Jest
to relatywnie mały kontynent i wszędzie
jest blisko, dlatego koszty przejazdu\
przelotu nie są wysokie. Fakt, że utrzymanie w USA jest tańsze niż w Europie Zachodniej jest marnym argumentem, skoro
transport jest znacznie kosztowniejszy.
Nie wyjeżdżam na dłużej niż 7-10 dni,
dlatego nie opłaca mi się pokonywanie
dużych odległości. Z drugiej strony,
jeśli dysponuje się dłuższym okresem
wolnego czasu (minimalnie 3 tygodnie,
miesiąc) można, jak moi znajomi, polecieć
np. do Wenezueli czy Afryki, gdzie ceny
są niższe niż w Polsce.
| III |
DODATEK SPECJALNY 02/2010
Dorota Korzeniowska, studentka
II roku Wydziału Dziennikarstwa
i Nauk Politycznych UW:
Wyjeżdżając
na wakacje,
zawsze biorę
pod uwagę nie
tylko kulturę
czy obyczaje
danego kraju,
ale również walutę. Staram
się wybierać
kraje, które mają
euro, ponieważ
jest to wygodne. Ale nie jest to czynnik,
od którego uzależniam cel podróży. W
ubiegłym roku wybrałam Grecję, a więc
wakacje w euro. W tym roku postawię raczej na Maroko mimo, że nie jest w strefie
euro, bo to urocze i egzotyczne miejsce.
POLSKA DROGA DO EURO
redaktorzy prowadzący:
dr Janusz Grobicki,
Wojciech Staruchowicz
zespół redakcyjny:
Tomasz Betka,
Magdalena Karst-Adamczyk,
Marcin Kasprzak
dodatek nr 5 z serii
Polska droga do euro
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego.
Więcej o polskiej drodze do euro
na stronach: www.nbp.pl/euro.
Tam też znajduje się pełna
treść Raportu na temat pełnego
uczestnictwa RP w trzecim etapie
Unii Gospodarczej i Walutowej.
| IV |
Odległa EUROperspektywa
Ogólnoświatowy kryzys zniweczył
plany premiera Tuska przyjęcia euro
w 2012 roku. Obecnie zarówno sam
premier, jak i znani ekonomiści coraz
mniej chętnie podają następne daty.
Większość jest zgodna: najpierw należy
się uporać z problemami wewnętrznymi
- gwałtownie rosnącego deficytu
budżetowego i długu publicznego oraz
uporządkowaniem finansów państwa
Tomasz Betka
Wróżenie z fusów?
Czy w takiej sytuacji mówienie o konkretnym terminie przyjęcia euro nad
Wisłą ma w ogóle sens? Dr Grzegorz
Tchorek, doradca Biura Integracji
Minione dwanaście miesięcy
upłynęło pod znakiem światowego kryzysu ekonomicznego
i zdecydowanie
oddaliło perspektywę wprowadzenia
euro w naszym kraju.
W listopadzie 2005
roku ówczesny szef
rządu – Kazimierz
Marcinkiewicz
– oświadczył, że w
ciągu pięciu lat Polska będzie spełniać
wszystkie kryteria
konwergencji. Natomiast w grudniowym
wydaniu publikowanego comiesięcznie
przez Ministerstwo
Finansów Monitora
konwergencji nominalnej można przeczytać, że w pod
koniec 2009 roku
2 lipca 2009 roku, symbol waluty
nasz kraj nie spełnia
euro przed Europejskim Bankiem
żadnego z kryteriów
Centralnym we Frankfurcie nad
z Maastricht. SzczeMenem w Niemczech.
gólnym powodem
do zmartwień
dla polskiej gospodarki jest
niespełnianie wymogów dotyczących dopuszczalnego
deficytu finansów
publicznych, który
w 2008 roku wyniósł
w Polsce 3,6 proc. PKB
[zgodnie z kryteriami
konwergencji deficyt nie
może przekraczać 3
proc. PKB - przyp.
TB] i Rada Ecofin
musiała zastosować wobec nas
procedurę nadmiernego deficytu.
Zgodnie z rekomendacją Rady, Polska
powinna ograniczyć deficyt do
końca 2012 roku. Co gorsze,
w ostatnim okresie polska gospodarka przestała wypełniać
nawet kryterium długoterminoze Strefą Euro w NBP, zgłasza
wych stóp procentowych, które
w tej kwestii poważne wątpliwości.
jeszcze według listopadowego
- Przybliżoną datę przyjęcia euro
wydania Monitora konwerbędziemy mogli określić dopiero,
gencji nominalnej spełniała.
gdy poznamy moment wejścia Polski
Od dłuższego czasu Polska nie
do systemu ERM II [ang. European
spełnia także kryterium stabilExchange Rate Mechanizm (Euroności cen, a kryterium kursu
pejski Mechanizm Kursowy) - system
walutowego będzie niewypełokreślający maksymalne odchylenia
niane, dopóki nie przystąpimy
kursów walut uczestniczących
do Europejskiego Mechanizmu
w mechanizmie w stosunku do cenKursowego.
tralnego kursu euro; w ramach ERM II
odchylenia mogą wynosić maksymalnie +/- 15 proc. - przyp. TB] - uważa
ekspert. Jego zdaniem, jeżeli pobyt w
systemie kursowym będzie przebiegał bez większych niespodzianek, to
od momentu „zakotwiczenia” złotego
względem euro do przyjęcia wspólnej waluty upłynie około trzech lat.
Dr Grzegorz Tchorek zauważa również, że w najbliższym czasie Polsce
trudno będzie wypełniać zwłaszcza
fiskalne kryteria zbieżności. A spełnienie tych kryteriów zależy także od
tego, co dzieje się w gospodarkach UE
i strefy euro. - Z jednej strony inflacja
w tych krajach stanowi podstawę do
wyznaczenia trzech krajów referencyjnych w zakresie stóp inflacji i stóp
procentowych. Z drugiej, kondycja
ekonomiczna krajów UE nie pozostaje
bez wpływu na wzrost gospodarczy
w Polsce i tym samym na poziom
deficytu i długu publicznego - nie ma
wątpliwości reprezentant NBP.
noty - przypomina Grzegorz Tchorek.
Z tego powodu przystąpienie polskiej
gospodarki do obszaru euro będzie
miało inne implikacje niż na przykład
przystąpienie Malty czy Cypru. Dotyczy to zarówno kraju przystępującego,
jak i całej strefy euro.
Ekspert NBP tłumaczy również, że
w obliczu zawirowań w światowej
gospodarce, ciężko spekulować,
które kraje (i kiedy) przyjmą unijny
pieniądz. - W chwili obecnej najbliższa wydaje się Estonia. Czechy
osiągnęły wysoki poziom konwergencji nominalnej i realnej, ale ciągle
brakuje im woli politycznej - ocenia
Grzegorz Tchorek i dodaje, że w
grupie ewentualnych przyszłych
kandydatów do strefy euro znajdują
się także Węgry, które kryzys dotknął
wcześniej i w związku z tym również
szybciej podjęto w tym państwie
działania dostosowawcze. - Z drugiej
strony zakres koniecznych dostosowań makroekonomicznych jest nad
Balatonem stosunkowo
szeroki - podkreśla
doradca NBP.
fot. Wiktor Dąbkowski/PAP
Marta Celińska, studentka III roku
Wydziału Medycyny
Weterynaryjnej SGGW
Uwielbiam podróżować, ale jako studentka nie mogę pozwolić sobie na zbyt
wiele. Dlatego każdy wyjazd planuję
w taki sposób, by było jak najtaniej.
W ubiegłe wakacje byłam na praktykach
zagranicznych. Wcześniej musiałam dokonać wyboru pomiędzy różnymi krajami
europejskimi, w których chciałabym je
odbyć. Skuszona wizją wolnego czasu
spędzanego na słonecznych plażach
uznałam, że dobrym pomysłem są Grecja
czy Hiszpania. Ostatecznie okazało się,
że mam możliwość wyjazdu najdalej do
Czech. Nie narzekałam, między innymi
z tego powodu, że czeskie ceny są bardzo
zbliżone do polskich. Zapłaciłam „psie”
pieniądze za akademik, a zakupy robiłam
w supermarketach. Stać mnie było na basen, wypad do baru czy podróż do Pragi.
Zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym
spędziła praktyki w kraju, w którym walutą
jest euro moje utrzymanie byłoby dużo
droższe. Podejrzewam, że mój codzienny
jadłospis składałby się z bułek z mlekiem
i ewentualnie pasztetu z Tesco. Żywiłam
się już w ten sposób i nikomu nie polecam. Myślę, że nie tylko dla mnie, ale i dla
innych osób, w szczególności studentów,
waluta ma znaczenie, a wakacje w euro
często oznaczają zbyt drogie wakacje.
Kto jeszcze?
Zgoda na przystąpienie naszego
kraju do strefy euro to dla unijnych
decydentów bardzo trudna decyzja.
Z formalnego punktu widzenia każdy
kraj UE, który uzyska pozytywną
opinię Komisji Europejskiej w zakresie
wypełnienia kryteriów konwergencji,
może przyjąć wspólną walutę. - Polska
jest jednak krajem relatywnie dużym,
a nasz PKB stanowi mniej więcej tyle,
ile PKB wszystkich pozostałych państw,
które w 2004 przystąpiły do Wspól-
W oczekiwaniu
na euro-day
W lutym minionego
roku ukazał się raport
NBP przewidujący
opóźnienie przyjęcia
wspólnej waluty z powodu spowolnienia
gospodarczego. Pomimo
wielu znaków zapytania,
nieustannie prowadzi
są badania i wyliczenia,
w których próbuje się
określić najbardziej
prawdopodobny
moment przystąpienia
naszego kraju do strefy
euro.
Analitycy rynkowi
ankietowani w
listopadzie
ubiegłego
roku przez
agencję
Reuters
wskazują na rok
2014. Jednak na
podstawie aktualnej
wyceny instrumentów finansowych
zarysowuje się bardziej odległa
perspektywa pełnej Unii Gospodarczej i Walutowej. W zależności od
przyjętych założeń rynek oczekuje,
że polska przyjmie wspólną walutę
dopiero w okresie 2017-2020. Przy
oszacowywaniu euro-day uwzględniono między innymi wartości makroekonomiczne gospodarki, wiarygodność polityki ekonomicznej i, co
bardzo istotne w polskich realiach,
deklaracje rządowe w zakresie
tempa integracji ze strefą euro.
W przywoływanym na wstępie
wywiadzie dla France 24 premier
Tusk powiedział również, że Polska
chce wstąpić do strefy euro, ale nie
za wszelką cenę, bo dobrze radzi sobie pozostając przy własnej walucie.
Zdaniem Donalda Tuska, Euroland
zrozumie wkrótce siłę i potencjał
naszej gospodarki, a w odpowiednim
czasie wystosuje do Polski stosowne
zaproszenie. Aby jednak tak się stało,
potrzebna jest rozważna krajowa
polityka gospodarcza i rzeczowa
dyskusja polityczna.
f
fotografia
Ruszył projekt „Pokaż Swoje Fotografie”
Już od dziś można wysyłać swoje zdjęcia do
nowo powstającej galerii fotograficznej. Redakcja
PDF tworzy ją pod kierownictwem Andrzeja
Zygmuntowicza. Zdjęcia będą prezentowane na
stronie internetowej gazety w dziale fotograficznym. Naszym celem jest wypromowanie młodych
talentów oraz pokazanie dobrej fotografii.
Czekamy do końca lutego: [email protected]
„Karczewy ”Adama Pańczuka
W Warszawskiej Galerii Yours (Krakowskie
Przedmieście 33) od 29 stycznia można oglądać
wystawę Adama Pańczuka „Karczewy”. Projekt
ten został wyróżniony między innymi przez jury
konkursu Magnum Expression Award 2009 i Sony
World Photography Award 2009. Warto zajrzeć
również na stronę autorską Adama Pańczuka:
www.adampanczuk.pl. Wystawa do 7 marca.
Miesiąc Fotografii w Krakowie – weź udział
Jeszcze do 20 lutego młodzi twórcy mogą przesyłać swoje projekty do selekcji ShowOFF, czyli nowego wcielenia Programu OFF Miesiąca Fotografii
w Krakowie. Jury w składzie: Kuba Dąbrowski,
Mikołaj Komar, Jacek Poręba, Karol Radziszewski
oraz Tomasz Sikora podda wnikliwej selekcji
projekty i wybierze 10 laureatów. Wybrańcy będą
mieli okazję współpracować z najlepszymi. Wynik
tej współpracy zobaczymy w czasie tegorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie. Formularz
zgłoszeniowy oraz szczegółowe informacje dotyczące zgłaszania projektów znajdziesz na stronie:
photomonth.com
„Suwalszczyzna. Świat pogranicza”
„Suwalszczyzna. Świat pogranicza” to kolejna
publikacja regionalna o charakterze albumowym,
przygotowana przez Muzeum Okręgowe w
Suwałkach. Album oparty jest na niezwykle urokliwym i unikatowym materiale fotograficznym,
którego autorem jest wybitny polski etnograf
prof. Marian Pokropek.
Plener fotograficzny z Pracownią Obrazu
Pracownia Obrazu zaprasza na plener, który odbędzie się 6 lutego w Warszawie. Każdy może wysłać
zgłoszenie ([email protected]) Należy
napisać swoje dane i telefon. Dzięki temu dostaniecie namiary na miejsce spotkania. Pracownia
planuje tego typu plenery organizować na początku
każdego miesiąca, a jeśli ten pomysł się spodoba,
zacznie zapraszać różnych ciekawych fotografów.
Publikacja roku
Trwa II edycja konkursu "Fotograficzna Publikacja
Roku 2009", którego celem jest promocja wydawców i autorów oraz zaprezentowanie jak najszerszemu gronu odbiorców najciekawszych publikacji
promujących medium fotografii, jako uniwersalnego
i niezwykle sugestywnego środka wypowiedzi.
Propozycje można nadsyłać w kategoriach album,
katalog, krytyka/estetyka, historia, technika. Nagrodą jest statuetka autorstwa rzeźbiarza Sławomira
Micka, dyplom, promocja tytułu. Ogłoszenie wyników i wręczenie nagród II edycji konkursu nastąpi 19
maja 2010 roku podczas najbliższej edycji Miesiąca
Fotografii w Krakowie. Organizatorem konkursu jest
Galeria f5 & Księgarnia Fotograficzna.
f5-ksiegarnia.pl
fotografia | Polecamy
Na fotogiełdzie okazji nie brakuje
W nocy klub muzyczny, za dnia giełda
fotograficzna, czyli studencki klub
„Stodoła”. W każdą niedzielę przestrzenie budynku zapełniane są przez
stoiska ze sprzętem fotograficznym.
Przedstawiciele sklepów internetowych, osoby prywatne, kolekcjonerzy,
– co tydzień prezentują tu swoje oferty. Zachęcają, zachwalają, proponują.
fot. Sławek Olzacki
€URO | Polska droga do euro
Mirosław Kaźmierczak
Warszawska Giełda Fotograficzna to jedno
z niewielu tego typu miejsc w Polsce, ale na
pewno najpopularniejsze. Wybór dostępnych
produktów jest nieograniczony. Można tu
kupić wszystko, co związane jest z fotografią.
Wszelkiego rodzaju aparaty, obiektywy, lampy,
filtry, statywy, torby i plecaki fotograficzne,
albumy, sprzęt ciemniowy i sprzęt studyjny,
negatywy, chemię, etc.
Większość oferowanych sprzętów pochodzi „z drugiej ręki”. Czasami uda się trafić na
okazje i kupić prawie nowy produkt
w przystępnej cenie. Dodatkowym plusem
takiej giełdy jest możliwość negocjacji ze
sprzedawcą, ponadto kupowany sprzęt można
wziąć do ręki i dokładnie sprawdzić.
To magiczne miejsce przyciągało dawniej
tłumy. Niestety – przyciągało, bo obecnie
frekwencja potencjalnych kupców, czy choćby
nawet biernych obserwatorów, stale maleje.
Przez ostatnie kilka lat giełda znacznie się
skurczyła. Co prawda nadal można znaleźć na
niej sporo sprzętu, ale powoli zabija ją handel
internetowy. Sklepy internetowe i serwisy
aukcyjne oferują sprzęt w bardzo podobnych
lub nawet niższych cenach.
Inny powód to digitalizacja fotografii. Użyt-
Mała wielka
historia
Fotografia od prawie dwustu lat jest wiernym
przyjacielem człowieka w jego codziennym
życiu. Niemalże każdy środek przekazu we
współczesnym świecie wypełniony jest zdjęciami. Obrazy utrwalane na kliszach bądź cyfrowych matrycach stały się niewyczerpanym
źródłem inspiracji dla rzeszy współczesnych
artystów. Czujne oczy fotografów towarzyszyły nam w najważniejszych wydarzeniach XX
wieku, niejednokrotnie kształtując całe masy
społeczeństwa. Niestety, mało kto z nas wie,
jak ten ważny element naszego życia się rozwijał, jak ze sceptycznie i krytycznie postrzeganej nowinki technicznej stał się niezwykle
kownicy aparatów analogowych przesiadają
się na cyfrówki. Wykorzystywanie nowoczesnych technologii przy produkcji aparatów
czy obiektywów powoduje, że jest on wbrew
pozorom bardziej narażony na uszkodzenia. Może też posiadać wady ukryte, które
trudno dostrzec na pierwszy rzut oka, dlatego
większość decyduje się kompletować sprzęt
nieużywany, ze sprawdzonego sklepu.
Giełda jednak nadal cieszy się zainteresowaniem ludzi wykorzystujących starsze urządzenia fotograficzne. Tutaj już raczej nie ma
mowy o zakupie wadliwego sprzętu, chyba że
sprzedawany jest jako produkt uszkodzony.
W przypadku starych aparatów czy obiektywów, których konstrukcja jest niezbyt skomplikowana, po prostu nie ma się co popsuć.
Najpewniejszą jednak inwestycją będzie
zakup materiałów negatywowych czy chemii
fotograficznej. Taniej niż w Stodole tych artykułów się nie znajdzie. Sprzedający to
w większości pasjonaci fotografii tak, jak pan
Aleksander (na zdjęciu) mają dużą wiedzę na
temat sprzętu i chętnie pomagają.
W środowisku fotograficznym mówi się, że
giełda ma zostać zlikwidowana. Na całe szczęście funkcjonuje ona normalnie i nie ma mowy
o zamknięciu – zapewniają organizatorzy.
Warszawska Giełda Fotograficzna (ul. Batorego 10) w klubie Stodoła czynna jest
w każdą niedziele w godzinach 10-14. Wstęp
– 4 zł. Najlepiej okupować drzwi wejściowe tuż
przed otwarciem, bo wtedy można trafić na
najlepsze oferty.
kreatywną
dziedziną , rozdartą pomiędzy
formą a treścią,
tak idealnie
określającą
specyfikę
dzisiejszego
świata.
Pozycja Borisa von Brauchitscha jest
zwięzłym, lecz
nie zdawkowym, szkicem
dziejów fotografii. „Mała historia fotografii”
przedstawia nam najważniejsze nurty
i przemiany techniczne w tej dziedzinie sztuki.
W sposób przystępny i ciekawy odkrywa
sylwetki wybitnych twórców, których sposób
postrzegania rzeczywistości w dużym stopniu
wykreował dzisiejszy przekaz wizualny.
Na pewno nie jest to dzieło zupełne,
w sposób niezwykle skrupulatny traktujące
o sztuce zapisywania obrazu na materiale
światłoczułym. Próżno w niej szukać dogłębnych analiz procesów chemicznych, tworzących obraz. Ale to akurat jest jej zaletą, gdyż
jest to jedna z niewielu książek o fotografii nie
tylko dla fotografów. „Mała Historia Fotografii”
jest pozycją wręcz kultową, przez długie lata
w Polsce wręcz nie do zdobycia. Jakość wydania, jak i cena, nie pozostawiają wiele do życzenia i niewątpliwie zachęcają aby uzupełnić o o
tę pozycję swoją domową bibliotekę.
Jedna dewiza: zdobyć zdjęcie
Jak fotoreporterzy wykonują
zdjęcia, które pozwalają odbiorcy
przenieść się w świat przedstawiony na fotografii? Co robią, żeby
widz zatrzymał się nad obrazem,
a później niejednokrotnie do
niego powracał? Czemu takie
a nie inne zdjęcia oglądamy
w gazecie? Na te i wiele innych
pytać odpowiada książka „Zdobyć
zdjęcie” jednego z najwybitniejszych dziennikarzy i fotoedytorów
Johna G. Morrisa.
Opatrzona podtytułem „Moja
Historia fotografii prasowej”, pojawiła się w księgarniach jesienią
ubiegłego roku. Obok popularnej „Małej historii
fotografii” jest to druga pozycja tego wydawnictwa analizująca fotografię pod względem
historycznym. Tym razem zaprezentowano
obszerny, ponad 450-stronicowy tekst, obejmujący pięćdziesiąt lat historii fotografii prasowej.
Autor opowiada historie
kryjące się za dziesiątkami
słynnych zdjęć, pisze o ludziach,
którzy je wykonywali. Z wielką
radością opowiada o czasach,
gdy przyjaźnił się z Robertem
Capą czy Henri-Cartiet Bresson’em. Przytacza anegdoty ze
spotkań z Alfredem Hitchcockiem
czy Ernestem Hemingwayem.
Opowiada „od kuchni” o ciężkiej,
ale satysfakcjonującej pracy
w redakcji. Sam opublikował
i zlecił wiele znanych zdjęć, które
kształtowały nasze spojrzenie na
najnowsza historię. „Fotoedytorzy
to mimowolni dyktatorzy mody” – pisze autor.
Dlatego obowiązkiem dziennikarza jest uczciwe,
zrozumiałe rzetelne, przekazywanie informacji..
Pierwsze kroki jako fotoedytor Morris stawiał
w gazecie studenckiej „Daily Maroon” na
Univerity of Chicago. Z biegiem lat awansował
Mateusz Baj
Mała historia fotografii, Boris von Brauchitsch
Wydawnictwo Cyklady, 294 stron
i pracował na swoją pozycję w świecie dziennikarstwa. Był korespondentem tygodnika „Life”,
pierwszym redaktorem wykonawczym agencji
Magnum Photos, fotoedytorem w „Washington
Post” i „New York Times”.
„Zdobyć zdjęcie” to interesująca analiza
fotografii prasowej począwszy od heroicznych
wybryków Roberta Capy, poprzez zdjęcia
z zamachu na senatora Roberta Kennedy’ego,
po dzień, w którym zginęła księżna Diana.
Już sama szata graficzna okładki zachęca do
lektury, a dodatkowym atutem jest zestawienie
archiwalnych fotografii przy każdym nowo
rozpoczętym rozdziale.
John. G. Morris zawsze ufał i wierzył, że
fotografia prasowa może i powinna służyć
sprawom, które wydawały mu się ważne, dlatego zawsze starał się realizować swoją życiową
misję: zdobyć zdjęcie.
Mirosław Kaźmierczak
Zdobyć zdjęcie. Moja historia
fotografii prasowej, John G. Morris
Wydawnictwo: Cyklady, Stron: 446
| 11 |
| fotografia
fotografia | Kolumna Zygmunta
Gdzie podziało się piękno
fot. Wojciech Tymicki
Warsztat
Zdjęcia (z) pudełka
od zapałek
Przysłuchując się rozmowom toczonym przez widzów oglądających dzieła w galeriach sztuki współczesnej,
daje się wyłapać dość często powtarzającą się uwagę: a gdzie tu jest piękno?
Andrzej Zygmuntowicz
Istnieje dziedzina fotografii, gdzie do
zrobienia zdjęcia nie potrzeba aparatu. Wystarczy pudełko z dowolnego
tworzywa, materiał światłoczuły
i odrobina fotograficznego zacięcia.
| 12 |
Zrób i rób
Fotografia otworkowa wykonywana
jest bez użycia soczewek. Za obiektyw służy malej średnicy dziurka.
Wpadające przez nią światło odwraca
obraz na matówce. Jest to podstawowa zasada wykorzystywana
w fotografii.
Wojciech Tymicki
Jak zrobić własną kamerę otworkową:
1. Znajdź przedmiot najlepiej nadający się
do zbudowania kamery, może to być
puszka lub jakieś pudełko: plastikowe,
metalowe czy papierowe. Drugą rzeczą,
która będzie potrzebna, jest małej wielkości kawałek blaszki aluminiowej, z jakiej są
zrobione puszki.
2. Wnętrze puszki musi być idealnie czarne.
Można je zaczernić za pomocą farby lub
czarnego papieru. Dobre wyciemnienie
aparatu jest podstawą prawidłowowego
naświetlenia zdjęcia.
3. Pośrodku puszki wytnij koło o średnicy
ok. 2 cm.
4. Teraz weź przygotowaną blaszkę i za
pomocą zwykłej cienkiej igły zrób w niej
dziurkę o średnicy ok. 1 mm. Staraj się,
by była ona idealnie okrągła. Następnie
drobnoziarnistym papierem ściernym
wyszlifuj powstałe w blaszce nierówności,
tak, by była ona zupełnie gładka. Upewnij
się jeszcze raz, czy dziurka jest regularna.
5. Tak przygotowaną blaszkę przyklej taśmą
izolacyjną po zewnętrznej stronie puszki
w miejsce wykonanego tam otworu. Przyklej ją starannie, by nie powstała żadna
szczelina, przez którą mogło by wpaść
światło do środka puszki.
6. Weź kawałek czarnej taśmy izolacyjnej
i zaklej nią otworek. Do tak przygotowanego aparatu wystarczy w ciemni włożyć
odpowiedniego rozmiaru papier fotograficzny i już można robić zdjęcia.
Nie jest specjalnym odkryciem, że w życiu
wszystko funkcjonuje na zasadzie naczyń
połączonych. Sztuka jest jednym z wielu
takich naczyń. Warto mieć w pamięci,
że powolne dochodzenie do dzisiejszej
wolności zaczyna się z rewolucją francuską
i powstaniem Stanów Zjednoczonych.
Nabiera żywiołowego tempa po I wojnie
światowej. Uparcie wydzierana wolność ma
także swoje konsekwencje w sztuce. Wraz
z upadkiem porządku dyktowanego przez
królów, dobrze urodzonych posiadaczy
ziemskich i biskupów, zwykli obywatele
nareszcie mogli zacząć decydować
o sobie. Dotychczasowe, utrwalane przez
wieki, standardy przechodzą do lamusa
historii. Wśród nich znajduje się także
wzorzec piękna, uosabiany przez zaklęte na
płótnach czy w rzeźbach greckie boginie
i chrześcijańskich świętych. Artyści kierują
swoją uwagę na zwykłego człowieka i jego
sprawy. W salonach wystawowych pojawia
się pisuar, dziecięca lalka, skrawki gazety
obwiedzione farbą, blachy ze złomowiska
i mnóstwo innych obiektów o najzwyklejszym pochodzeniu. A odaliski i bachantki,
goszczące na malarskich płótnach, piękne
i atrakcyjne przez stulecia, zamieniają się
w pokawałkowane „Panny z Avignon”.
Im więcej wolności, tym bardziej sztuka
oddala się od piękna tradycyjnego, lecz
piękno nie znika. Potrzeba kontaktu z nim
jest niemal w każdym człowieku.
Warto zauważyć, że gdy piękno powoli
opuszcza dzieła artystów, natychmiast
pojawia się w świeżo rodzącej się reklamie.
Ale tu wytwarzane wzorce wciskane są
odbiorcom wszelkimi możliwymi kanałami.
Przed nimi nie sposób się obronić. Te nowe
wizualizacje piękna mają zupełnie inny
cel niż wcześniejsze propozycje artystów.
Tym razem chodzi o urobienie każdego
człowieka, by za wszelką cenę dążył do
Jak robić zdjęcia
Wykonywanie zdjęć jest podobne do tradycyjnej metody. Musisz wybrać sobie odpowiedni kadr wycelować w niego dziurkę
i odkleić zasłaniający ja kawałek taśmy.
Czas naświetlania waha się od warunków
oświetleniowych:
– 1-3 min, kiedy jest ostre światło dzienne,
– 4–6 min przy słabszym świetle dziennym,
– 10–15 min w jasnym pomieszczeniu,
– 15-30 min w słabo oświetlonym pomieszczeniu.
Pamiętaj, że przy tak długich czasach
naświetlania łatwo jest o poruszone zdjęcie;
by uzyskać ostre zdjęcie, warto na przykład
przycisnąć puszkę czymś ciężkim lub przykleić taśmą do stabilnego podłoża.
Naświetlony materiał światłoczuły musisz
teraz wywołać i utrwalić za pomocą odczynników do fotografii czarno-białej. Po takiej
kąpieli otrzymasz negatyw.
Najprościej będzie taki negatyw zeskanować, a potem odwrócić w jakimkolwiek programie graficznym. Możesz tez wykonywać
normalne odbitki w ciemni. Wystarczy, że
nienaświetlony papier przykryjesz negatywem, przyciśniesz szybą i naświetlisz przez
kilka sekund słabą żarówką. Naświetlony
papier poddasz obróbce chemicznej
i otrzymasz pozytyw.
Jak jeszcze można robić zdjęcia
Poza opisaną metoda wykonywania zdjęć,
kamerą otworkową można również robić zdjęcia przy bardzo długim czasie naświetlanie,
tydzień, dwa tygodnie, miesiąc, pól roku…
Tak długie naświetlanie papieru fotograficznego powoduje, że bez wywoływania
go widoczny jest na nim negatyw. Wtedy
po prostu wystarczy go utrwalić, by stracił
właściwości światłoczułe. Negatyw taki
skanujemy i odwracamy.
Ze względu na bardzo małą wielkość
otworu, przez które wpada światło, kamera
otworkowa posiada dużą głębię ostrości
– od kilku centymetrów do nieskończoności.
Daje to możliwość robienia zdjęć „makro”.
Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny
wiają się ciekawe winiety. Ponieważ otwór,
przez który wpada światło, ma bardzo małe
rozmiary (poniżej 1mm), czas niezbędny
do prawidłowego naświetlenia musi być
odpowiednio długi (od kilku sekund do nawet kilku dni). Ruch obiektów czy zamiany
Krystian Szczęsny
oświetlenia mogą stać się w takim
przypadku dodatkowymi narzędziami wykorzystywanymi przez artystę. W dodatku
Fotografia otworkowa posługuje się
budowanie kamery daje niekiedy tyle
urządzeniem zwanym camera obscura,
samo radości, co samo fotografowanie,
pierwowzorem aparatu fotograficznego.
a prostota funkcjonowania ułatwia zrozuPolega na wykonywaniu fotografii techniką
mienie procesu robienia zdjęć. Konstrukbezobiektywową, przy wykorzystaniu różtorzy często ograniczeni są tylko własną
nych rozmiarów pudełek, do których przez
wyobraźnią – dziurki można wykonywać
niewielki otwór wpada światło, tworząc
w różnych rozmiarach i kształtach, może
obraz na tylnej ściance, wyłożonej mateich być nawet kilka, a nachylenie czy choćriałem światłoczułym (negatyw lub papier
by wygięcie materiału światłoczułego możfotograficzny). Wykorzystuje się tu znane
na modyfikować bez ograniczeń. Do tego
od wieków zjawisko, polegające na tym, że
dochodzi dowolność w wyborze materiału,
promienie światła wpadające przez odpokształtu i koloru robionej własnoręcznie
wiednio mały otwór, ulegają załamaniu
kamery.
i padając na ekran, tworzą odwrócony
W ciągu ostatnich kilkunastu lat obserobraz. Takie urządzenie można kupić, ale
wuje się wzrost zainteresowania fotografią
każdy może je też skonstruować sam, nieotworkową. Tej sytuacji sprzyja przechokoniecznie posiadając zdolności manualne.
dzenie od coraz bardziej zaawansowanych
Efekty będą niepowtarzalne i jedyne
i coraz droższych technologii w stronę
w swoim rodzaju. – Obraz nie jest do końca
technik mniej popularnych, ale za to dająprzewidywalny i to różni tę fotografię od
cych większe pole do popisu kreatywnym
np. zdjęć wykonanych aparatami cyfrowyfotografikom. – Również w wydawnictwach
mi, gdzie wszystko jest do przewidzenia
fachowych często pojawia się fotografia
– mówi dr Zbigniew Tomaszczuk, wykłaotworkowa – tłumaczy dr Zbigniew Todowca fotografii.
maszczuk. – Od 2000r. kwartalnik „FotograTakiego obrazu, jak ten zarejestrowany
fia” regularnie publikuje takie prace. Bardzo
w fotografii otworkowej, nie da się uchwyważną książkę na ten temat („Niepewność
cić żadnym konwencjonalnym aparatem.
przedstawienia”) napisała Marianna MiDzięki wyeliminowaniu obiektywu, uzychałowska. Również mogę polecić własną
skuje się głębię ostrości od 0 do nieskońksiążkę „Odwzajemnione spojrzenie.
czoności, nadając jednocześnie fotografii
O fotografii otworkowej” – dodaje.
malarską miękkość. Często konstrukcja
Od 2005 roku (co dwa lata) na tereurządzenia sprawia, że na obrazie pojanie Górnego Śląska
organizowany jest
Ogólnopolski Festiwal
reklama
Fotografii Otworkowej
(OFFO). Jest to jedyna
taka impreza w Polsce
dla entuzjastów
tego specyficznego
sposobu utrwalania
obrazów. W ubiegłym
roku w festiwalu
wzięło udział ponad
100 artystów oraz ok.
50 galerii. Oprócz prac
polskich fotografików
można było podziwiać
twórczość z Francji,
Brazylii czy Argentyny.
Fotografia otworkowa to nie forma
wyrazu zarezerwowana dla zawodowych
artystów, ale świetna
przygoda z fotografią
dostępna dla każdego
amatora. Daje nieskończenie wiele możliwości przy minimalnym
nakładzie finansowym
Jeżeli już zdecydujemy się na taką formę
zabawy z fotografią,
Od czasu pierwszych eksperymentów ze światłoczułymi substancjami
będziemy mogli zrobić
chemicznymi do pojawienia się zdjęć cyfrowych upłynęło niemal dwieście
zdjęcie pudełka
lat. Mała historia fotografii jest pierwszą próbą przedstawienia nie tylko
z zapałkami pudełdziejów rozwoju, lecz także społecznego znaczenia i funkcji fotografii
kiem po zapałkach!
oraz zmian w jej odbiorze od czasu prezentacji nowego medium
w 1839 roku. Nakreślone zostały tu sylwetki wybitnych twórców,
a na przykładzie znakomitych zdjęć udokumentowano najważniejsze
współczesne style i trendy, starając się zarazem uchwycić wielorakie
powiązania fotografii z innymi dziedzinami sztuki.
Kim Kyung Soo - Full Moon
postaci w ciekawych pozach, na luzie lub
w czasie zabaw i figli. Sprawni, atrakcyjni,
pokazujący każdą miną i gestem, że życie
jest piękne i radosne. Nie wszystkie zdjęcia
wyglądają tak samo, może i dobrze, bo
inaczej byłoby strasznie nudno. Obok tych
pełnych energii, znajdziemy na zdjęciach
piękno sterylne, wysublimowane tak dalece, że postaci wydają się nie całkiem realne.
Ale czy patrzące na nas z dawnych płócien,
mitologiczne boginie i chrześcijańskie
święte, były zawsze takie realne? To piękno
jest trochę niedotykalne, jak wszystkie ideały, ono jest tylko do oglądania i cieszenia
naszych oczu a potem całej reszty. W tych
współczesnych wizjach piękna zdarzy się
zobaczyć współczesną Venus Boticcellego,
Dianę Tycjana lub Bouchera, „Kobietę z
papugą” Delacroixa, a nawet „Damę z łasiczką” genialnego Leonarda. Autorzy zdjęć
nie wstydzą się powinowactwa z wielkimi
dziełami wyobrażającymi piękno dawnych
czasów. Dziś jest ono nieco inne i jego
artystyczne wyobrażenia też realizowane
są nieco inaczej. Każdy okres w dziejach
tworzy własne modele piękna i odpowiednie do czasu sposoby jego ukazywania.
Dziś fotografia, młodsza siostra mocno
spracowanych już sztuk plastycznych,
przejęła pałeczkę i dalej propaguje piękno,
o może trochę innym charakterze, choć jak
dawniej także niedostępne, ale demokratyczniejsze, bo możliwe do oglądania przez
wszystkich. Zdjęcia modowe pojawiają
się wszędzie. Cieszą oko w magazynach
life-stylowych, tygodnikach społeczno
politycznych, a nawet w dodatkach do
dzienników. Nie we wszystkich tytułach
prasowych są one tak samo wyrafinowane.
Po trosze to efekt demokracji – dla każdego
coś pięknego, gust i potrzeby bywają wszak
różne. Współczesny widz nie ma takich
barier, jak dawny. Niegdysiejsi mistrzowie
dłuta i pędzla pracowali dla królów, książąt,
kardynałów i biskupów i tylko ci, i ich najbliżsi, mogli delektować się pięknem.
To dzisiejsze jest dla wszystkich.
Hanspeter Schneide
wskazanego ideału. Ten ideał nigdy się nie
spełni, bo nie da się nadążyć za coraz to
nowymi kosmetykami, strojami, zabiegami,
samochodami i innymi elementami, bez
których, w dzisiejszej kulturze, nie da się
być naprawdę pięknym. Piękno to zawsze
pewnego rodzaju bezinteresowne marzenie. Szczególna energia, czyniąca człowieka
radosnym. Reklamowe przedstawienia
piękna mają wykazać naszą niedoskonałość, bo ono zawsze będzie jeszcze przed
nami, a co za tym idzie – one bardziej
frustrują niż pokrzepiają.
Jest jednak pewien obszar na styku
kultury popularnej i kultury wysokiej, który,
tak jak dawniej sztuka, ukazuje czyste,
bezinteresowne piękno. Daje ulgę, nie
nakłaniając nas
do niczego. Tym
obszarem jest
fotografia mody.
To, co ukazane jest
na zdjęciach, nie
ma nic wspólnego
z codzienną ani
nawet odświętną
praktyką. Raz
zobaczymy buty
na dwudziestocentymetrowych
obcasach chodzące po plaży, innym
razem bose stopy
na spotkaniu ważnych osób.
A na innych kadrach bluzka
z dwóch sznurowadeł na zmianę
z sukienką
z torebek ekologicznych, spodnie
wygryzione przez
psy i mole obok
sukni z dwunastometrowym trenem.
Ale nikomu to
nie przeszkadza.
Przecież te zdjęcia
ogląda się dla
samej przyjemności. Ciekawe
Solve Sundsbo
Craig McDean
| 13 |
Na mieście | kultura
ks
kultura
& społeczeństwo
Wciąż ją kocham
12 lutego na ekrany kin wchodzi film „Wciąż
ją kocham”, określany jako mieszanka dramatu, romansu i filmu wojennego. Reżyserem
jest Lasse Hallstrom, twórca m.in. „Czekolady” czy „Co gryzie Gilberta Grape'a”. „Wciąż
ją kocham” to ekranizacja jednej z najpopularniejszych powieści Nicholasa Sparksa. Akcja
oscyluje wokół problemu rozstania i zdrady
wkomponowanych w realia wojny.
Amelia Earhart
Również 12 lutego na dużym ekranie zadebiutuje ekranizacja biografii Amelii Earhart,
słynnej amerykańskiej pilotki, dziennikarki
i feministki. Earhart jako pierwsza kobieta
w historii samotnie przeleciała nad Atlantykiem. W 1937 roku niespodziewanie zaginęła.
Niewątpliwą zaletą filmu jest znakomita
obsada – dwukrotna laureatka Oscara Hillary
Swank, Richard Gere i Ewan McGregor.
Kołysanka
W drugi piątek lutego swoją premierę będzie
miał najnowszy film Juliusza Machulskiego. „Kołysanka” to opowieść o tajemniczej
śmierci pewnego samotnego mężczyzny i
późniejszych, równie dziwnych wydarzeniach,
utrzymana w konwencji czarnej komedii. Akcja rozgrywa się na mazurskiej wsi. W rolach
głównych wystąpili Robert Więckiewicz,
Małgorzata Buczkowska i Janusz Chabior.
Uwikłani
Dopiero po trzech latach od światowej premiery francuski film „Uwikłani” wchodzi na
ekrany polskich kin. Polska premiera odbędzie
się 19 lutego. Fabuła filmu to historia rodziny
Baekeland, która prowadzi podwójne życie
– z jednej strony powszechnie cenionych
wynalazców, z drugiej zaś seksualnych
maniaków i zbrodniarzy. W główne postacie
wcielili się Julianne Moore i John Malkovich.
Kwiat pustyni
26 lutego odbędzie się premiera filmu „Kwiat
Pustyni”, będącego ekranizacją autobiografii
Waris Dirie o tym samym tytule. Somalijska
modelka opowiada o swoim traumatycznym
dzieciństwie w koczowniczej rodzinie i szeregu niezwykłych przypadków, dzięki którym
wyjechała do Londynu i została świetnie
zarabiającą modelką. W rolę Waris wcieliła
się Liya Kebede.
Las
W ostatni piątek miesiąca zadebiutuje
także oryginalny „Las”. To film z elementami
animacji, wyreżyserowany przez absolwenta
warszawskiej ASP Piotra Dumałę. „Las” to
opowieść o schorowanym ojcu i opiekującym
się nim synu, a także o uczuciu, przełamywaniu barier i potrzebie bliskości z innym
człowiekiem. W rolach głównych Stanisław
Brudny i Mariusz Bonaszewski.
| 14 |
kultura | Książka / Muzyka
Podczas pokazów „Przyjazdu
pociągu na stację” w 1895 roku część
widzów uciekała z sali projekcyjnej
przed nadjeżdżającą lokomotywą.
Publiczność była zaskoczona, że
można „ożywić” fotografię, stąd
brały się tak żywe reakcje. Obecnie
ludzie z kina nie uciekają, lcz wciąże
niektóre nowe filmy budzą zachwyt ze
względu na zastosowane technologie.
W historii filmu zapisało się wiele
obrazów, które stanowiły przełom
w efektach specjalnych.
Patryk Juchniewicz
Kino pionierów
Georges Méliès już w 1902 roku zabrał
widzów w tytułową „Podróż na Księżyc”. Był
to pierwszy film fabularny w dziejach kina.
Dotychczas kamera służyła jedynie rejestrowaniu obrazów „z życia”, podczas gdy
Méliès, rzemieślnik-iluzjonista, chciał za jej
pomocą tworzyć nowe fikcyjne widowiska z
zastosowaniem tricków i przygotowanej na
potrzeby produkcji scenografii. W tym celu
wybudował atelier filmowe, a dla zwiększenia realizmu ręcznie pokolorował każdą klatkę swojego obrazu. Efektem była 16‑minutowa opowieść o wyprawie na Księżyc, której
kiniarze nie chcieli w swoim repertuarze,
uważając, że publiczność nie wytrzyma tak
długiej projekcji. Lecz widzowie byli zafascynowani dziełem Mélièsa, który tym samym
otworzył drogę filmowi fabularnemu.
Język filmu w tym okresie dopiero się
rodził. Kino czekało na wirtuoza, który
stworzy wzór umiejętnego opowiadania
historii. Okazał się nim David W. Griffith,
który zrealizował dwie wielkie produkcje:
„Narodziny narodu” (1914) i „Nietolerancję”
(1915). Wprowadził do kina stosowanie
zbliżeń, ruchy kamery, montaż równoległy,
pracę z aktorem i przywiązanie do scenariusza. Oczywiście, wszystkie te techniki były
znane wcześniej, ale dopiero Griffith potrafił
je perfekcyjnie zastosować, stając się pionierem filmowej reżyserii.
Kiedy niemożliwe
staje się możliwe
zalewali hektolitrami wody miniaturową
dekorację dna morskiego, po czym nagrany
obraz odtworzyli od końca w zwolnionym
tempie.
Kino kosmicznego wyścigu
Przełomem dla kina science-fiction był
„kosmiczny balet” Stanleya Kubricka
„2001: Odyseja Kosmiczna” (1968). Reżyser
stworzył obraz imponujący wizualnie - przenosił widza od czasów prehistorycznych,
w których człowiek staje się osobą myślącą,
aż do świata przyszłości, gdzie rozumna jest
również maszyna – komputer, który buntuje
się przeciw ludziom. Niezwykle sugestywna
i przekonująca wizja Kubricka wynika ze
ścisłej współpracy ze specjalistami NASA,
którzy doradzali autorom filmu.
Zgoła inny obraz przyszłości towarzyszy
świetnie obrazuje „Park Jurajski” (1993) Spielberga. Reżyser chciał pierwotnie realizować
film tradycyjną metodą poklatkową. Zdecydował się jednak na wskrzeszenie wymarłych
zwierząt za pomocą grafiki komputerowej
i pewnie nigdy nie żałował tej decyzji, choć
Park Jurajski oglądany teraz, może wydawać
się już anachroniczny wizualnie. Wynika to z
faktu, że rozwój techniki radykalnie przyspieszył pod koniec lat 90. Pojawienie się „Matrixa” (1999) braci Wachowskich przyniosło
wiele rozwiązań zainspirowanych japońską
anime. Jednym z nich był tzw. „bullet-time”,
czyli efekt polegający na spowolnieniu lub
chwilowym zatrzymaniu akcji, co umożliwia
obserwatorowi zauważyć np. trajektorię lotu
wystrzelonego pocisku. To rozwiązanie daje
filmowcom pełną kontrolę nad szybkością
obiektów poruszanych w danej scenie.
Kino pomysłów
Od wprowadzenia dźwięku, technicznie
kino systematycznie się rozwijało. Filmem,
który zapoczątkował trend produkcji
nastawionych nie na fabułę, ale na efekty
specjalne, był „King Kong” (1933). Model gigantycznego potwora miał w rzeczywistości
tylko 45cm, a jego ruchy zostały sfilmowane przez zastosowanie żmudnej animacji
poklatkowej.
Już w 1954 roku dziennikarz magazynu
„Film”, opisując efekty specjalne, pisał, że
w filmie nie ma rzeczy niemożliwych. Jakby
na potwierdzenie tych słów dwa lata później
filmowcom udaje się rozstąpić Morze
Czerwone. Cecil B. DeMille zrealizował
„Dziesięcioro przykazań”, biblijny, monumentalny fresk, który dziś razi sztucznością
i nadmiernym patosem, ale sekwencja rozstąpienia morza przed uciekającymi z Egiptu
Żydami nadal robi wrażenie. Twórcy efektów
Wampiry zagościły
w kulturze na dobre.
Powstają coraz to
nowe powieści, seriale,
czy filmy, w których
grają one główne role.
„Zmierzch” przywrócił
modę na ten rodzaj
bohatera, jednak dawnego Nosferatu, czy
Draculę szukać trzeba
dziś ze świecą w ręku.
Groźne niegdyś wampiry dziś niemal nie
występują. Podobny
los może czekać wkrótce innego bohatera
fantastycznego.
„Szeptem” to
pierwsza powieść Becci
Fitzpatrick, która dla
pisarstwa postanowiła
rzucić pisarstwo
i widać to w jej książce.
Opowieść zaczyna się
od dość enigmatycznej sceny sprzed kilkuset
lat, w której pojawia się młodzieniec podający
się za upadłego anioła. Potem akcja przenosi
się do czasów współczesnych, gdzie czytelnik
poznaje dwójkę nastoletnich dziewczyn powo-
li wkraczających w świat
dorosłych. Nauczyciel
biologii postanawia rozsadzić uczniów aby w
ten sposób uczynić naukę bardziej efektywną.
Młodej Norze przypada
jako towarzysz z ławki
- tajemniczy Patch.
Gdy wokół bohaterki
zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy,
coraz bardziej zbliża się
do chłopaka i poznaje
jego mroczny sekret.
Fabuła książki nie
jest zbyt oryginalna,
bazuje na znanym
z popularnych ostatnimi czasy opowieściach
o potworach o ludzkim
sercu. Napisanie
pierwszej sceny było
chyba najgorszym
posunięciem autorki – przeciętnie rozgarnięty czytelnik od
razu skojarzy, kim są przedstawieni tam
bohaterowie, co odziera książkę z tajemnicy.
Fabuła jest mocno przewidywalna, niezbyt
skomplikowana, dzięki czemu książkę czyta
Pink Floyd
w wersji light
Kino słowa
O ile dokonania amerykańskiego filmowca
dowodzą ewolucji kina, o tyle następny
przełomowy film przyniósł prawdziwą
rewolucję. „Śpiewak jazzbandu” z 1927
roku zapoczątkował erę kina dźwiękowego.
Produkcja braci Warner nie była wprawdzie
pierwszym obrazem dźwiękowym, ale warstwa muzyczna stanowiła o sile i głównej
(jeżeli nie jedynej) atrakcji filmu. W głównej
roli wystąpił popularny jazzman Al Jolson, który w pewnym momencie zwraca
się wprost do kamery słowami: Posłuchaj
tego, mamo!. Nie śpiewane przez Jolsona
piosenki, ale to krótkie zdanie wzbudziło
aplauz i wzruszenie wśród widzów, którzy
po raz pierwszy usłyszeli, jak ktoś przemówił
z ekranu bezpośrednio do nich. Widownia
tłumnie odwiedzała kina, od razu zapominając o największych hitach epoki filmu niemego – jego czas bezpowrotnie przeminął.
„Zmierzch” w wersji anielskiej
„Gwiezdnym wojnom” (1977) George’a Lucasa. Niewątpliwym sukcesem jest stworzenie
fantastycznej cywilizacji na kilkanaście lat
przed erą komputerowego kreowania rzeczywistości – Lucas wybudował dekorację
w tunezyjskich plenerach i zastosował
w praktyce możliwości kamery filmującej
podczas jazdy pod dowolnie dobieranym
kątem. Wielki sukces kasowy filmu z pewnością przyczynił się do dynamicznego rozwoju efektów specjalnych i mnogości tytułów z
gatunku science-fiction. W latach 80. niemal
rokrocznie pojawiał się obraz, który wnosił
nowe rozwiązania technologiczne do kina.
Kolejne części sagi Lucasa, a także seria o
Obcym, filmy Stevena Spielberga (zwłaszcza
„Bliskie spotkania trzeciego stopnia” i „E.T.”),
czy „Łowca androidów” Ridleya Scotta są
tego potwierdzeniem.
Kino cyfrowe
Pierwszą produkcja, w której zastosowano
na szeroką skalę animacje komputerowe, był
„TRON” (1982) Stevena Lisbergera. Nowatorskie zdjęcia były tak pionierskie, że film…
nie dostał nominacji do Oskara za efekty
specjalne – członkowie Akademii uznali, iż
są one oszustwem wobec obrazów zrealizowanych tradycyjnymi metodami. Szybko
musieli zmienić zdanie, bo w latach 90. już
niemal wszystkie filmy powstawały przy
pomocy grafików komputerowych.
Z nowych możliwości korzystał James Cameron, realizując „Terminatora 2” (1991),
a także swój największy sukces, nagrodzonego 11 Oskarami „Titanica” (1997).
Wkroczenie w epokę animacji cyfrowej
Kino XXI wieku
Na początku XXI wieku światem efektów
specjalnych wstrząsnęła trylogia Petera
Jacksona – „Władca pierścieni”. W każdej
części zastosowano je w sposób perfekcyjny. James Cameron stwierdził, że dopiero
postać wykreowanego w technologii
„motion capture” Golluma, przekonała go,
iż kino „dorosło” do jego wizji stworzenia
cywilizacji Pandory, o której myślał od
kilkunastu lat. W efekcie reżyser przerwał
milczenie i opatentował na potrzeby swojej
produkcji nową technikę filmowania zwaną
„Fusion 3D Camera System”. Przy swoim
projekcie współpracował z nowozelandzką
firmą Jacksona, a rezultat widoczny na
ekranie jest przytłaczający. Widz nie jest w
stanie odróżnić elementów filmowanych
tradycyjnie od tych, które zostały stworzone w komputerze.
„Avatar” jest pierwszym obrazem
zrealizowanym w 3D, który osiągnął spektakularny sukces finansowy. Prawdopodobnie wyprzedzi we wpływach legendarnego „Titanica”, dlatego wraz z premierą
filmu rodzi się pytanie o przyszłość kina.
Czy „Avatar”, podobnie jak „Śpiewak
jazzbandu”, stanie się rewolucjonistą? Czy
sprawi, że większość nowych produkcji
zostanie zrealizowana w trójwymiarze? Na
przełom raczej za wcześnie, bo wytwórnie
nie mają tak olbrzymich budżetów, żeby
każdy obraz tworzyć w technice 3D, ale
Cameron wyznacza kierunek, w którym
będzie podążać Hollywood. Pewne jest
jedno – filmowcy nie raz jeszcze zaskoczą
widownię nowatorskimi efektami.
Scena psychodeliczna jest bodaj jedną
z najbardziej niszowych scen muzycznych. Niewielu zespołom obracającym
się w tych klimatach udaje się wydać
płytę, nie mówiąc o zdobyciu popularności. Owszem, są wyjątki, lecz jest ich
tak niewiele, że niemal się ich nie zauważa. Takim chlubnym wyjątkiem niech
będzie przykład Pink Floyd, któremu
udało się nawet wynająć teatr w Pompejach na koncert bez publiczności.
Słuchając najnowszej płyty zespołu Elbow „Asleep In The Back”
ma się wrażenie, że mamy do czynienia właśnie z dawnymi mistrzami.
Gładkie brzmienie gitar, wolne, psychodeliczne dźwięki, głęboki pogłos
instrumentów. Skądś już to znamy. Nawet głos wokalisty przypomina
młody Pink Floyd z albumu „The Wall”.
Elbow odróżnia od tych pierwszych to, że członkowie grupy nie
wykonują żadnych solówek. Melodie tworzone są jako jedna całość,
nierozerwana żadnymi partiami indywidualnymi. Doskonale spaja to
utwory, tworząc zwartą, skończoną całość. Dość nietypowa aranżacja,
biorąc pod uwagę, iż współczesna muzyka okołorockowa dąży do rozbudowywania partii solowych. Mimo to nie ma się wrażenia niedopracowania utworów. To duży plus.
„Asleep In The Back” jest albumem bardzo melodyjnym, snującym
dźwięki, które łatwo trafiają do odbiorcy. Warty polecenia każdemu,
kto szuka w muzyce głębi, a nie tylko kaskad jak najszybciej wykonywanych, najgłośniejszych dźwięków.
Emil Borzechowski
Elbow „Asleep In The Back”
Universal Music Polska, Premiera 22 stycznia 2010
reklama
reklama
się bardzo lekko. Język powieści ma tu też
swoją zasługę. Niestety, dialogi pozostawiają
wiele do życzenia, w większości są sztywne,
sztuczne i brak im polotu.
Autorka zmyślnie buduje napięcie, potrafi
wykorzystać wszelkie standardy literatury
grozy do budowy atmosfery. Stosuje wszystkie
klasyczne sztuczki dla wzbudzenia w czytelniku strachu i niepewności. Posunęła się nawet
do tego, by na wzór Stephena Kinga osadzić
akcję książki w stanie Maine – jak czynił to on
w przypadku większości powieści grozy. Daje
to do myślenia i amerykańscy czytelnicy od
razu zwrócą na to uwagę. Ponadto już na
początku wspomina się o Portland, mieście
rodzinnym Kinga. Zbieg okoliczności czy
celowy zabieg?
„Szeptem” nie jest książką wybitną,
niepowtarzalną. Powtarza znane schematy
literacko-warsztatowe, aby opowiedzieć historię o miłości. Bo tym w gruncie rzeczy jest ta
powieść – romansem dla młodych ludzi. Czyta
się ją szybko i przyjemnie, dzięki czemu może
posłużyć za dobry prezent na walentynki.
Emil Borzechowski
„Szeptem” Becca Fitzpatrick
Wydawnictwo Otwarte
Premiera 13 stycznia 2010
White Lies w Stodole
7 lutego w klubie Stodoła odbędzie się
koncert brytyjskiej grupy White Lies. Zespół
gra alternatywnego rocka i jest porównywany z formacjami takimi, jak Interpol czy The
Killers. Ostatni album znalazł się w czołówce
zestawienia UK Albums. Warszawski koncert rozpocznie się o 18:30. stodola.pl
Chris Rea na Torwarze
16 lutego na warszawskim Torwarze wystąpi Chris Rea. Jeden z najpopularniejszych
brytyjskich piosenkarzy zawita do Polski
w ramach trasy koncertowej, promującej
jego najnowszy, dwupłytowy album „Still
so far to go. The best of Chris Rea”. Koncert
rozpocznie się o godzinie 18.
London Symphony Orchestra
Jeden z najsłynniejszych zespołów symfonicznych London Symphony Orchestra 14
lutego wystąpi w Warszawie ze światowej
sławy dyrygentem Valerym Gergievem. W
gmachu Filharmonii Narodowej zostanie
wykonany m.in. „Koncert e-moll” Fryderyka
Chopina z solistą Emanuelem Axem.
filharmonia.pl
Afrobeat w Palladium
Po doskonale przyjętym przez publiczność
koncercie Mulatu Astatke w klubie Palladium
czas na występ kolejnej gwiazdy afrobeatu.
20 lutego do Warszawy zawita perkusista
Tony Allen. Geniusz afrofunku da koncert ze
swoją dziesięcioosobową orkiestrą, promując nowy album „Secret Agent”.
Start o 21:00.
palladium.art.pl
Muzyczna scena w OCH-TEATRZE
13 lutego koncertem Fisz Emade Tworzywo
rozpocznie się muzyczny sezon na muzykę
w teatrze. W kolejnych dniach występować
będą : Urszula Dudziak (14 lutego), Krystyna
Janda z „Piosenkami z teatru” (15 lutego),
Edyta Jungowska (16 lutego), Kasia Nosowska (18 lutego), Maria Peszek (19 lutego),
Justyna Steczkowska (20 lutego). Wszystkie
koncerty rozpoczynają się o godzinie 20:00.
ochteatr.com.pl
Nadzwyczajny tydzień urodzinowy
Dla uczczenia Roku Chopinowskiego w
dniach 22-28 lutego w Filharmonii Narodowej
odbędzie się seria koncertów poświęconych
kompozytorowi. Swój udział zapowiedzieli
m.in. Evgeny Kissin, Garrick Ohlsson, Piotr
Anderszewski i Rafał Blechacz. Artystom będzie towarzyszyć Orkiestra XVIII wieku, pod
batutą Fransa Bruggena, a także orkiestra FN
dyrygowana przez Antoniego Wita.
chopin2010.pl
Kino Atlantic
zaprasza na pokaz przedpremierowy
filmu "to Skomplikowane" w sobotę 6.II o
20:30. Jane (Meryl Streep) to rozwiedziona matka trójki dorosłych dzieci. Na
co dzień prowadzi restaurację i utrzymuje
przyjacielskie relacje ze swoim byłym
mężem Jakem (Alec Baldwin). Sytuacja komplikuje się, gdy Jake poślubia
młodszą od siebie kobietę. Jane czuje się
zepchnięta na boczny tor, ale wkrótce na
horyzoncie pojawia się architekt Adam
(Steve Martin). Jak ostatecznie potoczą
się losy trójki głównych bohaterów?
Bilety w cenach: 22zł(ulgowy) i 27zl(normalny) już do nabycia w kasach Kina.
Przed seansem zapraszamy do konkursu
z atrakcyjnymi nagrodami.
| 15 |
Film / Muzyka | kultura
ks
kultura
& społeczeństwo
Łapicki w Narodowym
6 lutego Andrzej Łapicki będzie świętować
65 lat pracy na scenie. W trakcie swojej
długiej kariery scenicznej aktor związany
był z Teatrem Narodowym. Od stycznia
bieżącego roku ponownie jest w składzie
zespołu aktorskiego narodowej sceny. Z okazji
jubileuszu aktora, Teatr Narodowy przygotował wystawę poświęconą jego pracy
scenicznej. Ekspozycja czynna będzie do 27
czerwca. Przedstawiać będzie najważniejsze dokonania artystyczne Łapickiego. Nie
zabraknie zdjęć z wystawianych na deskach
Teatru Narodowego spektakli „Trzy po trzy”
Fredry, „Szkoła żon” Moliera czy „Miesiąc na
wsi” Turgieniewa.
Testament rozpustnika
Na scenie Teatru Kamienica 14 lutego odbędzie się premiera „Testamentu cnotliwego
rozpustnika”, ukraińskiego dramatopisarza
Anatolija Kryma. Sztuka opowiada o sławnym
hiszpańskim uwodzicielu, Don Juanie, który
po wielu latach rozpusty postanawia zrobić
rachunek sumienia. W głównej roli wystąpi
Emilian Kamiński, który świętować będzie jubileusz – trzydziestolecia pracy artystycznej.
W komedii wystąpi również Maria Niklińska
zamiennie z Anną Gryrą oraz Przemysławem
Cypryańskim.
teatrkamienica.pl
Wydmuszka w Komedii
W Teatrze Komedia 26 lutego odbędzie się
premiera wyreżyserowanej przez Tomasza
Dutkiewicza „Wydmuszki”. To opowieść o
dwóch zupełnie różnych kobietach – zaniedbanej, kontrolowanej przez matkę szarej
myszce oraz pewnej siebie, trwoniącej pieniądze męża żonie biznesmena, osadzona w
realiach sennej prowincji. W głównych rolach
wystąpią Anna Guzik i Joanna Liszowska.
teatrkomedia.pl
Mała scena w Żydowskim
Jeszcze w tym miesiącu zostanie urochomiona Mała Scena w Teatrze Żydowskim. W
każdy wtorek o godz. 19.00 wystawiane będą
przedstawienia kameralne oraz recitale. Jeżeli
oferta spotka się z zainteresowaniem widzów,
Mała Scena otwarta będzie również w inne
dni. Pierwszymi wystawianymi sztukami
będą „Wyzna(nie)” w reżyserii Krzysztofa
Rzączyńskiego oraz widowisko muzyczne
„Lejzarek” Elżbiety Protakiewicz. Na marzec
zapowiedziano „Opowieści chasydów” i
recital Doroty Salamon „Icyk Manger”.
Dziesiątka kina
Do 24 lutego w kinie Lab potrwa przegląd
"Dziesiątki kina" według miesięcznika Kino.
Na przegląd złożą się: Milczenie Lorny, Walc z
Baszirem, Vicky Christina Barcelona, Bękarty
wojny, Biała wstążka, Dom zły, Droga do
szczęścia, Tatarak, Odgłosy robaków - zapiski
mumii, Rewers. Bilety ulgowe w cenie 10 zł.
kinolab.art.pl
| 16 |
kultura | Niezwykłe miejsce
Jedna z lepszych polskich produkcji ostatnich lat. Akcja filmu „Wszystko co kocham”
rozgrywa się podczas stanu wojennego w
miejscowości Hel. Główni bohaterowie są
niepokorni, buntują się i udowadniają światu
swoją niezależność. Ponadto zakochują się,
smakują pierwszego seksu, jadą na festiwal do
Koszalina i swoją muzyką kontestują komunistyczną rzeczywistość.
W jednym z wywiadów Jakub Gierszał,
odtwórca jednej z głównych ról stwierdził,
że w dzisiejszych czasach hip-hop odgrywa
taką samą rolę, jak punk rock na początku lat
osiemdziesiątych. Być może to stwierdzenie
będzie kluczem do zrozumienia emocji, które
tak wiernie zagrali młodzi aktorzy. Obdrapane blokowiska, kolory jak ze starych zdjęć,
komunistyczne meblościanki. Dla mężczyzn –
piękna Olga Frycz. Dla kobiet – nagie pośladki
głównych bohaterów. Dla wszystkich – półtorej godziny doskonałego kina.
Wszystko co kocham
Lokal do wynajęcia
Warszawska Starówka. Miejsce, gdzie
ceny piwa osiągają dwucyfrowe
wartości, a za najmniejszy posiłek
płacisz szczerym złotem. Atrakcją
turystyczną są przybysze z kosmosu
– człowiek wymalowany złotą farbą,
pucybut sprzed wieku, czarnoskóra
śmierć oraz rasa „cen z księżyca”.
Wśród nich, na małej, zapomnianej
uliczce mieści się mały lokal,
niepodobny do innych.
Emil Borzechowski
„Lokal Użytkowy” znajduje się niemal przy
samym rynku Starego Miasta, przy ulicy
Brzozowej 27/29. Duża witryna prezentuje
wnętrze lokalu, jednak wejście skrywają
masywne, drewniane drzwi obok, które dość
łatwo przeoczyć. Na szczęście jest to jedyny
lokal przy tej ulicy, zatem nawet, jeśli początkowo nie zauważymy wejścia, po chwili
powinniśmy je znaleźć.
Marcin Kasprzak
„Wszystko co kocham”
reż. Jacek Boruch
premiera: 15 stycznia 2010 roku
Stare chińskie Kino
O ciągłości rozwoju kinematografii chińskiej
można mówić dopiero od początku lat 20. XX
w. Po początkowym okresie dość chaotycznego rozwoju od końca lat 20. wolność wypowiedzi scenarzystów zaczęła być ograniczana
przez cenzurę prewencyjną. Dlatego ważnym
rysem filmów z lat 30. i 40. są ślady negocjacji
z władzą na temat tego, co wolno pokazać i
w jaki sposób pokazać to, czego pokazać nie
wolno. Przy tym filmy musiały sprostać oczekiwaniom chińskich widzów, wśród których byli
biznesmeni, absolwenci amerykańskich uczelni, urzędnicy, studenci, ale także prostytutki,
drobni handlarze i ludność ściągająca do miast
w poszukiwaniu pracy.
Stąd kinematografia chińska sprzed
1949 roku – nawet przy niedociągnięciach
25-28 lutego, Kino Lab
Polska scena muzyczna pełna jest jednosezonowych gwiazd, o których szybko
się zapomina. Wydawać by się mogło, iż
podobną rolę pełniła niegdyś Alicja Janosz z przebojem o jajecznicy. Wszyscy,
którzy po dziś dzień wypominają artystce ten niezbyt udany kawałek, będą
zdziwieni jej najnowszym dokonaniem.
W styczniu ukazał się pierwszy album
grupy HooDoo Band, w której występuje
Alicja Janosz. Nie usłyszymy na nim jednak tej artystki, którą pamiętamy z „Idola”.
Zespół gra mieszankę folku, soulu i rythm’n’bluesa, a sposób, w jaki to
robi – wywiera wrażenie. Najwyraźniej polska scena muzyczna doczekała
się w końcu świeżego bluesowego brzmienia najwyższej klasy.
Instrumentalnie nie ma się do czego przyczepić – usłyszymy
standardowe zagrywki, delikatne barwy gitar urozmaicone klasycznym
brzmieniem „kaczek”. Do tego dochodzi hipnotyzujący dźwięk harmonijki, urozmaicający instrumentarium. Jednym słowem – wszystko,
czego oczekujemy od dobrego bluesowego zespołu.
To, co zachwyca najbardziej, to głosy wokalistów. Tomasz Nitribitt,
a raczej barwa jego głosu, po prostu zachwyca. Nie jest kolejnym z
tysiąca takich samych śpiewaków brzmiących niemal identycznie.
Głęboki i donośny, współgra z delikatnymi dźwiękami instrumentów.
Pochwalić należy także samą Alicję Janosz, która przy współpracy z
zespołem pokazała, na co ją naprawdę stać. Z całą pewnością w tym
repertuarze odnalazła swoje miejsce.
Blues nie jest muzyką specjalnie popularną, jednak bez wątpienia
bardzo wartościową. HooDoo Band jest tego doskonałym przykładem.
Dwupłytowy album, przemyślany kompozycyjnie, bardzo osobisty, nie
wymuszony przez producenta – to jest właśnie to.
Emil Borzechowski
HooDoo Band „HooDoo”
EMI Music Poland, Premiera 15 stycznia 2010
Pierwsze wrażenie
reklama
Spektakle były pierwszą formą działalności
artystycznej, promowanej przez gospodarzy.
Po kilku miesiącach działalności okazało się, iż
„Lokal Użytkowy” jest doskonałym miejscem
do promocji wszelkich form sztuki. W piątki
odbywają się tu koncerty jazzowe, organizuje
się małe przedstawienia, monodramy. Lokal
wyposażony jest w projektor, co umożliwia
realizację wieczorów filmowych, prezentacji
multimedialnych etc. Ponadto gospodarze
otwarci są na wszelkiego rodzaju pomysły z zewnątrz – w minionym roku urządzono wieczór
włoski – rodowici Włosi gotowali narodowe
potrawy, a zaproszeni aktorzy czytali w trakcie
konsumpcji „Boską Komedię”. W przyszłości
planuje się organizację podobnych imprez,
tym razem skoncentrowanych wokół kuchni
średniowiecznej oraz greckiej. „Lokal Użytkowy” otwarty jest na wszystkich, którzy pragną
tworzyć to miejsce. Jest tylko jeden warunek
– to, co pragnie się zaprezentować, musi mieć
odpowiedni poziom artystyczny.
Menu inne
niż zazwyczaj
technicznych – zadziwia różnorodnością.
Przesiąknięta jest fascynacją światem niechińskim (zwłaszcza USA, Europą Zachodnią
i ZSRR), poznawanym głównie dzięki filmom
zagranicznym. Równocześnie stara się mówić
o aktualnych problemach Chin: o nierównościach społecznych, o upadku tradycyjnych
wartości pod naporem nowoczesności, o
wojnie chińsko-japońskiej.
Projekcja każdego filmu będzie poprzedzona krótkim wprowadzeniem w jego
kontekst historyczny i kulturowy, a 27 lutego
odbędzie się także dyskusja panelowa
poświęcona kinematografii chińskiej okresu
republikańskiego.
PO
Miejsce dla bluesa
Kultura pełną gębą
Wnętrze prezentuje się skromnie, lecz nie
ubogo. Urządzono je w stylu minimalistycznym: ściany pomalowano na biało, dekorując
je plakatami artystycznymi Tomasza Wójcika,
znanego i cenionego za granicą polskiego
grafika, u nas raczej niedostrzeganego.
Meble oscylują wokół odcieni czerwieni i
pomarańczy, nadając wnętrzu nowoczesny
wyraz. Wszystko urządzono tak, aby dało się
łatwo aranżować. Lokal posiada trzy pokoje,
które nie są jednak od siebie odseparowane.
Nad główną salą znajduje się antresola, która
może pomieścić około 10 osób, szukających
zacisznego kącika do rozmów. Jeśli w lokalu
nie odbywa się jakieś przedstawienie czy
pokaz, panuje w nim cisza.
Przykra wiadomość
dla miłośników
tradycyjnych piw
nalewanych z tzw.
„kija”. Tu ich nie
ma. Na szczęście.
Gospodarze postanowili, iż będą
serwować tylko
piwa, które coś
sobą reprezentują.
Jest zatem do wyboru kilka rodzajów
piw butelkowych
z wyższej półki:
miodowego,
pszenicznego czy
portera. Wszystkie
w cenach od 7 do
10 zł, co, jak na piwa, które w sklepie kosztują ok. 5 lub więcej złotych, jest naprawdę
zadowalające. Dodatkowo przewidziano
specjalne zniżki dla studentów. Ponadto
można wybierać spośród kilku rodzajów
wina. To tyle. Jeśli chodzi o wysokoprocentowe napitki, w menu brak drinków. Jest za
to do wyboru cała masa gorących czekolad,
herbat oraz kaw. Ceny nie przekraczają 15
zł, a biorąc pod uwagę miejsce, w jakim znajduje się lokal, są po prostu rewelacyjne.
Do piwa - zakąski
Karta dań jest póki co krótka, zawiera kilka
pozycji, jednak wszystkie są starannie dobrane, przygotowane z pomysłem. Do wyboru
jest kilka sałatek, dwie
zupy, tosty, makaron ze
Potrzeba ducha
szpinakiem i parmezanem.
Tworzone z pasją
„Lokal Użytkowy” nie jest
Na szczególną uwagę za– Paweł Olek,
komercyjną knajpą, co
sługują pieczone ziemniaki
z-ca redaktora naczelnego
może budzić zdziwienie.
oraz typowo polska zakąKultura dla wszystkich
Działa jako pozarządowa orska smalcowa. Te pierwsze
pokoleń
ganizacja pożytku publiczokazują się w istocie jed– Tomasz Betka,
nego. Wszyscy „pracujący”
nym ziemniakiem wielkości
szef działu Dziennikarstwo
w tym miejscu robią to za
dużej pięści, podawanym
darmo, z potrzeby serca.
z jednym spośród kilku
Miejsce z duszą
Zarabiają poza lokalem,
sosów. „Smalec i spółka”
– Emil Borzechowski,
dlatego też miejsce to funkto kompilacja krojonych na
szef działu Kultura
cjonuje tylko w godzinach
małe kawałki kabanosów,
wieczornych, kiedy skończą
ogórków konserwowych,
pracę. Pomysł na lokal
chleba razowego i smalcu.
powstawał przez trzy lata, gdy próbowano
Prawdziwa, tradycyjna polska kompilacja. Na
uzyskać zgodę na jego wynajem. Gospodarze
deser można zjeść jedno z kilku oferowanych
tego miejsca chcieli ożywić ulicę Brzozową,
przez lokal ciast.
zapomnianą przez warszawiaków. Miało to
Słowo na koniec
być miejsce, w którym teatr – istniejący od
„Lokal Użytkowy” jest miejscem niezwyponad 40 lat - będzie mógł realizować swoje
kłym. Na próżno szukać drugiego takiego
przedstawienia. Jednak później okazało się, iż
w Warszawie. Prowadzony przez pasjonatów
to miejsce stanie się czymś o wiele więcej.
Żegnaj dawna słocino
5 lutego ukaże się książka Romana Stanisława Niemaszka „Żegnaj dawna Słocino”.
To opowieść o barwnej historii rodziny
Niemaszków, jej przyjaciołach i o słocińskich
dziedzicach. Książka jest pewnego rodzaju
przeglądem społeczeństwa z czasów II wojny
światowej. Prezentowane są różne postacie
– gminni urzędnicy, Żydzi, rosyjscy żołnierze,
okrutni hitlerowcy. „Żegnaj dawna Słocino”
to bardzo osobiste, uczuciowe, a zarazem
uniwersalne wspomnienia.
Historia cudownej meliny
Najpierw „Historia cudownej meliny” ukazała
się w Instytucie Literackim w Paryżu w
1987, potem w Polsce za sprawą podziemnej
Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Książka
Kazimierza Orłosia dopiero 9 lutego 2010
roku doczeka się oficjalnej premiery w kraju
(wydana nakładem Oficyny Wydawniczej
Volumen oraz Bellona). Jest to opowieść o
perypetiach związanych z próbą publikacji
opowieści sprzed lat. Autor jest prozaikiem
i publicystą, nie znoszącym określenia „literat”, które zastępuje „pisarzem” - najczęściej
politycznym.
jako działalność non-profit, jest spełnieniem
marzeń gospodarzy. Stworzone z potrzeby
serca, a nie z chęci zysku, zasługuje na słowa
uznania. Lokal otwarty jest na wszystkich,
zarówno na najmłodsze pokolenie, jak i te,
które pamięta jeszcze czasy drugiej wojny światowej. Mimo dość krótkich godzin
otwarcia czy małego menu, nie można tu się
źle czuć. „Lokal Użytkowy” ma szansę stać się
jednym z najważniejszych miejsc promocji
młodego pokolenia artystów.
Średnia ocena lokalu:
Pomysł – 5
Program artystyczny – 5
Wystrój / Klimat – 4
Jakość menu – 4,5
Obsługa – 5
Ceny – 5
Ocena ogólna: 4,93
Zalety:
+ Zniżki studenckie
+ Różnorodność działań
kulturowych
+ Miejsce otwarte na pomysły
z zewnątrz
+ Tworzone pasji, nie dla zysku
+ Dwie toalety, w tym dla
niepełnosprawnych
Wady:
- Słabe oznakowanie miejsca
- Brak drinków
- Mało czytelne menu
- Małe stoliki
Menu Podręczne:
(przykładowe ceny)
- Buldweiser 0,33 l – 7zł
- Piwo Ciechan 0,5 l:
- mocny, wyborne – 7 zł
- pszeniczny, miodowy – 8 zł
- porter, stout – 9 zł
- Sałatki – 12-18 zł
- Ciasta – 8-10 zł
- Pieczone ziemniaki – 12 zł
- Smalec i spółka – 12 zł
- Kawy – 6-15 zł
- Gorące czekolady – 4-12 zł
Godziny otwarcia:
Poniedziałek - nieczynne
Wtorek-niedziela 17:30-23:00
Ilość miejsc siedzących: 50
Szalone eskapady
15 lutego na półki w księgarniach trafi pozycja niezbędna dla każdego miłośnika przygód.
„Szalone eskapady” Andrzeja Urbańczyka to
stuletnia historia, a zarazem chronologiczna
kronika rejsów na tratwach. Autor opisuje
żądzę przygody i mocnych doznań oraz ludzi o
„najdzikszych sercach”. Pozycja tym bardziej
ciekawa, że jej autor opisuje zjawiska znane
z autopsji. Urbańczyk przepłynął tratwą w
1957 roku Morze Bałtyckie i jest uznanym
nawigatorem. Książka dla ludzi z pasją,
którzy potrafią oddać się w całości temu,
co kochają.
Miasto szklanych słoni
22 lutego ukaże się „Miasto szklanych
słoni” Mariusza Sieniewicza. To nietypowa
i przełamująca stereotypy książka, opierając się na założeniu, że prawdziwy świat
nie istnieje i jest jedynie efektem ludzkiej
wyobraźni. W Mieście Szklanych Słoni panują
dość osobliwe zwyczaje – np. w szpitalach
leczy się dotykiem wyobraźni. Książka pełna
fantazji i refleksji nad tym, co jest prawdziwe,
a co nam się tylko wydaje. Skłaniająca do
zatrzymania się na chwilę i zastanowienia nad
swoim życiem.
Infekcja
25 lutego odbędzie się polska premiera uznanej na świecie za „horror nowej generacji”
książki „Infekcja” Scotta Siglera. „Infekcja” to
jeden z największych światowych bestsellerów w kategorii S-F ostatnich lat. Autor
przedstawił nową wizję zagłady świata –
temat, jak mogłoby się wydawać, dostatecznie wyczerpany przez pisarzy i filmowców.
W świecie Siglera pojawia się jednak nowy
pomysł na to, co może stać się śmiercionośnym pierwiastkiem. „Infekcja” to pierwsza
część trylogii, będącej mieszanką różnych
gatunków literackich. O książkę upomniało
się już Hollywood, gdyż trwają prace nad
scenariuszem filmowej adaptacji.
Warsztaty
Prawo prasowe
w praktyce
5 marca 2010, szczegóły:
szkolnictwo-dziennikarskie.pl
| 17 |
Sport | kultura
Studenci w judogach
Studenci Uniwersytetu Warszawskiego dostają
szansę sprawdzenia się w tej sztuce. Uczelnia
umożliwia trenowanie judo w ramach zajęć
w-f, bądź, jeżeli komuś ten sport jest bliżej znany, poprzez uczestniczenie w zajęciach sekcji
na poziomie zaawansowanym. Klub Sportowy,
w którym mieści się sekcja judo znajduje się
przy ulicy Karowej 18. Jest to sport, który może
być traktowany jako rozrywka sprzyjająca
ogólnemu rozwojowi organizmu.
Można się też w tym sporcie zakochać i
zacząć traktować go jako poważny element
własnego życia. Przykładem takiej osoby jest
były student Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, Łukasz Bałada, którego
największymi sukcesami były wielokrotnie
zdobyte tytuły mistrza Polski oraz wicemistrzostwo Europy młodzieżowców. Łukasz
profesjonalnie podchodził do treningu i
poświęcił mu się w pełni. Dowiedzieliśmy się
czegoś więcej o tej głębokiej dyscyplinie od
jednego z trenerów, Sławomira Pacholaka,
którego wychowankiem był nasz mistrz i pod
którego, między innymi, skrzydłami trenują
setki studentów naszej uczelni.
Joseph Pilates miał w wieku 86 lat
skonstatować, że ludzie wykonujący
jego ćwiczenia będą zdrowsi i
szczęśliwsi. Wygląda na to, że się nie
pomylił, bo podczas pięćdziesięciu
minut bezstresowych ćwiczeń przy
akompaniamencie spokojnej muzyki
rzeczywiście trudno o zmartwienia.
Tomasz Betka
Pilates to zajęcia mentalne, wzmacniające
mięśnie całego ciała, w szczególności rzadko
wykorzystywane głębokie mięśnie brzucha,
grzbietu i miednicy. Trening odbywa się w
rytmie relaksującej muzyki, a pilatesowe
ćwiczenia to w zestawieniu z morderczym
treningiem kardio czysta przyjemność i odpoczynek dla organizmu. Fizjoterapeuci zgodnie
określają tę metodę jako jedną z najbezpieczniejszych form aktywności ruchowej.
Podczas zajęć zaleca się ściągnięcie
obuwia, co pozwala na odpoczynek stopom,
a uczucie odprężenia potęguje nastrojowe
oświetlenie sali ćwiczeń. Nie znaczy to jednak,
że każdy z pilatesowych układów będzie
prosty i banalny do wykonania. Podczas
pierwszego rozciągania poczułem ból w
mięśniach, o których istnieniu wcześniej
nawet nie miałem pojęcia. Moje zdziwienie
było jeszcze większe w momencie, gdy instruktorka powiedziała, że nie zrobiłem nawet
połowy tego, co powinienem. Przekonałem
się również, że utrzymanie przez dłuższą
reklama
| 18 |
Ze Sławomirem Pacholakiem
rozmawiają Jakub Baliński
i Cezary Biernat.
Jak szybko jesteśmy w stanie
posiąść tajniki tej walki?
Tutaj bardzo mocno na początku chciałbym podkreślić, że judo to sztuka, w której
owszem, istnieją bardzo skuteczne techniki
ofensywne, jednak żeby móc je wykonywać
„na zawołanie”, potrzeba ogromnej pracy.
Podróż zatopiona w oparach
Co z kobietami? Jak można je zachęcić
do przyjścia na trening?
Wiadomo, że kobietom ciężej odnaleźć się
w twardym sporcie walki. Mimo to, z chęcią
uczestniczą w zajęciach i nie są to pojedyncze
przypadki. Głównie traktują to jako okazję do
ogólnego rozwoju swojego ciała.
Czy może nam Pan powiedzieć, czym
jest judo jako dyscyplina sportowa?
Twórcą judo jest Japończyk - Jigoro Kano.
Wymyślił on, iż wybierze te elementy głównie
z bojowego ju-jitsu, które pozwolą na ogólny
rozwój, ale również na stworzenie formy
obrony. W ciągu ostatnich piętnastu lat poziom judo niesamowicie się wyrównał, teraz
nie ma już słabych przeciwników.
Czy judo to tylko ciężki wysiłek fizyczny?
Zdecydowanie nie, judo to również filozofia
sztuki walki. Chodzi głównie o szacunek
dla przeciwnika, odpowiednie zachowanie podczas treningu w sali, jak i poza nią.
Ćwiczymy nie tylko swoje ciało, ale również
charakter. Z przykrością muszę stwierdzić, iż
trenerzy przywiązują do tego elementu coraz
mniejszą wagę. Ja oczywiście wpajam moim
podopiecznym te zasady. Miło jest, kiedy student, wchodząc na salę po dziesięciu latach
od ostatniego treningu, zachowuje taką samą
dyscyplinę.
liśmy przypadki osób, które przygodę z judo
zaczynały u nas od zera, a wraz z zakończeniem studiów posiadały już pierwszy dan
(czarny pas). W pamięci zapadł mi student,
który nie opuścił treningu przez około trzy
lata. Potrafił przyjść na zajęcia nawet dziesięć
razy w tygodniu!
Wielu studentom, nieznającym do tej pory Wieniedikta Jerofiejewa, przydałoby się przeczytanie jego największego dzieła: „Moska-Pietuszki”. Nie chodzi tu
jedynie o płynący tam nieprzerwanie alkohol, który jest tak naprawdę głównym
bohaterem poematu...
„Moskwa-Pietuszki” pochodzi z 1969 roku, ale, z
dość oczywistych powodów, w Rosji wydana została dopiero dwie dekady później. Niemal od razu
stała się klasykiem literatury – nie tylko alkoholowej. Tomas Venclova, poeta i wykładowca Yale,
powiedział, że student bez dokładnej znajomości
„Wojny i pokoju”, „Zbrodni i kary” oraz „Moskwy–
Pietuszek” nie ma szans zdać egzaminu z literatury
rosyjskiej.
W książce poznamy od razu Wieniczkę, pseudoautobiograficzny portret autora, czyli alkoholikaintelektualistę. Przemierza on koleją trasę ze stacji
Dworzec Kurski do Pietuszek. Na miejscu czeka na
niego ukochana z dzieckiem. Po drodze bohater
napotyka niesamowicie skonstruowaną galerię
wyjątkowych postaci. Czasami wdaje się z nimi w
zajmujące dyskusje na tematy fundamentalne (np.
wyliczanie wielkich pisarzy i artystów, którzy pili
bądź nie pili alkoholu; podobnie z bohaterami ich
dzieł). Innym razem Wieniczka rozmawia z tylko mu
widzialnymi istotami, jak anioły pańskie. Oczywiście, narrator czuje się również świetnie w monologach. Potrafi nas zaskoczyć przemyśleniami na temat filozofii, kultury, sztuki lub
po prostu swojego samopoczucia. Imponuje oczytaniem, wspaniałym dowcipem
i powala językiem. Wieniczka z każdym kilometrem trasy wlewa w siebie alkohol,
w tym także koktajle swego pomysłu (na które podaje w książce przepisy!)
Jerofiejew rozlicza się w książce z rosyjską naturą, jak również gruntownie przechodzi przez rodzimą literaturę. Towarzyszyć Wieniczce w tej podróży to zaszczyt,
który każdy czytelnik odczuje. Warto również polecić audiobooka w wykonaniu
Romana Wilhemiego – geniusz do usłyszenia w pełnej krasie!
Czy organizowane są zawody, w których
każdy może wziąć udział?
Oczywiście. Studenci przynajmniej raz w
semestrze mają szansę sprawdzenia się w
zawodach uniwersyteckich. Grupa zaawansowana w zawodach startuje częściej.
Aby sport ten wszedł nam w krew, potrzeba czasu. W trakcie walki nie ma czasu na
myślenie, nasze ciało musi nauczyć się samo
reagować na pewne sytuacje. Wtedy możemy wykorzystywać skutecznie to, czego się
nauczyliśmy.
Kto trafia do Pana na treningi? Jak wygląda rozwój takich osób?
Na treningi przychodzą studenci mniej,
bądź bardziej wysportowani. Wszyscy mogą
trenować, ile razy tylko chcą w tygodniu. Mie-
Obok sal ćwiczeń znajduję się również
siłownia. Czy z niej również mogą korzystać nasi studenci?
Siłownia jest dla naszych studentów! Dostępna od poniedziałku do piątku za niewielką
opłatą w godzinach od 17 do 21.
Judo jest więc sportem dla każdego,
niezależnie od wieku, płci oraz stopnia
zaangażowania?
Tak jest. Zachęcamy wszystkich do przyjścia
i uczestniczenia w treningach. Dla wielu z
was może to być przygoda ze sportem, który
będzie wam towarzyszył również po studiach.
Nie ma bowiem znaczenia, kim się jest. Ćwiczyć może po prostu każdy.
Odprężenie według Pilatesa
chwilę wyprostowanych nóg nad parkietem
może się okazać dla „debiutantów” poważnym problemem. Nieprzypadkowo głównym
przesłaniem Pilatesa pozostaje wzmocnienie
świadomości własnego ciała, a zaletą tej
metody są zarówno fizyczne, jak i psychiczne
korzyści dla organizmu.
Świadomość ruchu i prawidłowa koordynacja przydają się każdemu (swoją drogą nie
spodziewałem się, że tak łatwo można spaść
na podłogę, leżąc plecami na dużej i stabilnej
piłce do ćwiczeń), dlatego Pilates jest treningiem adresowanym do wszystkich. Trudno w
to uwierzyć, ale metoda wykorzystuje kilkaset
ćwiczeń inspirowanych jogą, treningiem
siłowym, a nawet baletem.
Rozciąganie i rozluźnianie mięśni, przy
równoczesnym zachowaniu prawidłowego oddechu, wyrabia w ćwiczącym
nawyk prawidłowej
postawy i mobilizuje
do pracy
nad poprawą sylwetki. Ten element treningu
powinien szczególnie ucieszyć przyszłych
adeptów dziennikarstwa spędzających długie
godziny w przygarbionej pozycji przed komputerową klawiaturą.
Godzinny relaks wieczorową porą to
ciekawy sposób na odreagowanie codziennych stresów i oderwanie wzroku od
przesuwających się w szaleńczym tempie
wskazówek zegara. Tym bardziej, że nie każdy
ma siłę i ochotę opuszczać treningową salę w
przepoconej koszulce, a rano budzić z bólem
stawów. Co oczywiście nie przeszkadza
fanatykom treningu kardio, aby traktować
Pilates jako wartościowe uzupełnienie swoich
ćwiczeń albo atrakcyjną formę
rehabilitacji po kontuzji. W końcu
kto nie chce być zdrowszy i
szczęśliwszy?
Patronat merytoryczny:
fot. humblepilates.com
Judo ma to do siebie, że podczas walki
prawie wszystko zależy od samego
zawodnika. Cenna może być jedynie
dodatkowa wskazówka trenera, która
- kiedy poziom adrenaliny wzrasta
- i tak może pozostać nieusłyszana.
Historia judo sięga korzeniami do
starożytnej Japonii i wywodzi się
z tradycyjnej formy ju-jitsu.
Od wybitnej literatury europejskiej, przez zachwycającą
elektronikę aż po przeciwny biegun polskiej
przeciętności. Po raz kolejny doradzamy, przestrzegamy
i uwrażliwiamy. Wszystko, abyście szanowali swój czas.
I wanna get physical!
Od wielu już lat Berlin pozostaje mekką muzyki
elektronicznej, której bogaty pejzaż współtworzy
wytwórnia “Get Physical”. Założona w 2002 roku
przez panów z Booka Shade, M.A.N.D.Y. oraz DJ’a
T, poczęła wzbudzać wpierw szmery podziwu,
potem niesłabnącą falę entuzjazmu. Trzon sukcesu
stanowią dwie serie: „Body language” oraz „Full
body workout”. Artyści dowiedli swego kunsztu,
wstrzykując w niebanalny sposób minimal i funk
do housowego obiegu. Z impetem i konsekwencją
podbijali kluby belgijskie, niemieckie, holenderskie
i amerykańskie, aby stać się rozpoznawalną na
całym świecie marką. W 2005 roku prestiżowy „DJ
Magazine” uhonorował grupę tytułem najlepszej wytwórni; następnie chicagowska witryna
„Pitchfork Media” - trybuna muzyki niezależnej - przyrównała „Get Physical” do wczesnego
„Warpa”; wreszcie gazeta „XLR8R” - rzeczniczka elektroniki - poświęciła jej stronę tytułową.
W największym internetowym sklepie serwującym taneczne kawałki - beatport.com - label
utrzymuje nadal najwyższe wyniki sprzedaży.
Dziś „Get Physical” to ponad 20 muzyków, którzy ze szczerą pasją rzeźbią zwarte, mocne,
dynamiczne dźwięki; utwory, do których słuchacz instynktownie się zapala i zatraca w rozradowaniu. Istotnie, otrzymujemy muzykę dla ciała, lecz nie bezduszną; Baudelaire rzekłby
o niej, iż najzwyczajniej nie pozostawia dla wyobraźni luk do uzupełnienia. Label posiada
swój comiesięczny show w rozgłośni Byte.fm (najbliższy 13.02!). Warto śledzić audycję
Pete’a Tonga - dwugodzinną selekcję muzyki tanecznej - rozbrzmiewającą w każdy piątek
na falach BBC 1 Radio. Zapraszamy również na stronę www.physical-music.com oraz profil
MySpace. Elektronika totalna. Let’s get physical!
Kolejna porcja
nieświeżych
ciasteczek
Kiedy przed miesiącem pisaliśmy o „Amerykańskim ciachu”, nie zanosiło się na powrót do tematu.
Stało się inaczej. Sprawił to tytuł nowej polskiej
komedii – „Ciacho”, .
O samym filmie mówić wiele nie warto. Niektóre
produkcje lepiej przemilczeć aby nie pozwolić im
zaistnieć w świadomości odbiorów. Ale czytelnikom należą się wyjaśnienia, dlaczego więcej o
czymś takim nie napiszemy.
Bolesnych kwestii jest mnóstwo. Wśród nich chociażby osoba reżysera, Patryka Vegi (o prawdziwym nazwisku Krzemieniecki), twórcy „Pitbulla”
– jak na polskie warunki, filmu wcale dobrego. Pięć
lat później w kinach widzimy „Ciacho” – obraz tak
naprawdę nie do zaklasyfikowania. Teoretycznie
jest to komedia (i to „prawdziwa”, jak głosi slogan reklamowy). Ale czy film może być komedią, jeśli
wszystkie żarty w nim zawarte są raczej żałosne niż śmieszne?
W obsadzie zobaczyć można gwiazdy polskiego kina i teatru (chociażby Danutę Stenkę) oraz TVNowskie gwiazdki (cała plejada, na czele z Martą Żmudą-Trzebiatowską, Joanną Liszowską, Tomaszem
Karolakiem i Pawłem Małaszyńskim). Pojawia się również Kamil Bosak, który gra w świetnym spektaklu „Persona. Marylin” Krystiana Lupy. W „Ciachu”, jak to bywa w plastikowym świecie, wszyscy
aktorzy wypadają tak samo sztucznie. Jeżdżą drogimi samochodami, ładnie się uśmiechają, robią
głupie miny – nic wewnątrz, ani nawet niczego ciekawego na zewnątrz; same błyskotki i koraliki.
Więcej życia i prawdziwości można znaleźć w licznych logach różnych przedmiotów natarczywie
reklamowanych w filmie niż w aktorach. Bohaterowie nie używają już nawet polskich przekleństw,
a jedynie jak mantrę powtarzają słowo „fuck”. Ujęcia i montaż przeprowadzone zostały w tanim
teledyskowym stylu, trafiającym w najniższe gusta widza. Fabuła nie porywa, istotne tematy zostały
poruszone w sposób najbanalniejszy, a końcówka historii żenuje – podobnie, jak badzo wiele wcześniejszych momentów filmu.
Jak więc mamy sobie poradzić z napływem tak sprymitywizowanej kultury masowej? Najlepiej o niej
nie mówić. Cisza ją zabija, bo przecież TO żywi się rozgłosem. Zamilczmy więc. Zacznijmy od teraz.
Chwała za grobem ukryta
Historia literatury zna wiele przypadków
geniuszy, którzy pędzili marną egzystencję
w oczekiwaniu na pośmiertne narodziny i
spóźnione wynagrodzenie. Oto dwa wymowne przypadki:
Edgar Allan Poe – mistrz fantastyki i horroru,
ojciec noweli kryminalnej, inspiracja dla piór
Baudelaire’a, Dostojewskiego czy Mallarmégo
- żył i odszedł w żałosnej nędzy. Znaleziony
na bruku, w cudzym odzieniu i pogrążony w
delirium, zmarł parę dni później w szpitalu.
Na pogrzebie zjawiło się zaledwie parę osób;
ksiądz nie wygłosił nawet kazania; cała ceremonia trwała trzy minuty. Poe w wieku 18 lat, osierocony i zadłużony, wydał własnym kosztem pierwsze swe dzieło „Tamerlane and
Other Poems”; opublikowane w obskurnej formie, nie spotkało się z
żadnym odzewem. 182 lata później jeden z 12 ocalałych egzemplarzy osiągnął na nowojorskiej aukcji cenę ponad 650 tys. dolarów.
Wspomniany Charles Baudelaire - magnus parens poezji nowoczesnej – całe życie grzązł w upokarzających tarapatach finansowych.
Zadłużony u zbankrutowanego wydawcy, stracił nawet prawa do
własnych dzieł. Do tego dodajmy jeszcze chorobę, paraliżującą
stopniowo Francuza, pozbawionego środków na lekarstwa. Dwa
ostatnie lata życia genialny dandy tułał się po szpitalach. Na jego
pogrzeb ściągnęło jakichś stu ludzi pióra. Rok temu oryginalny,
podpisany przez autora egzemplarz „Fleurs de Mal” został sprzedany za rekordową sumę 775 tys. euro podczas paryskiej licytacji.
Szykujcie się,
Książę i Żebrak nadchodzą!
Autorzy strony:
Szczepan Orłowski
i Kajetan Poznański
| 19 |
WARSZAWA / WARSZAWA
wystawa studentów Pracowni Fotografii Prasowej Instytutu Dziennikarstwa
Mateusz Skowron
Daniel Dąbrowski
Mirosław Kaźmierczak
Joanna Grochal
Warszawa rozrastała się spokojnie przez kilka stuleci, tworząc logiczną przestrzeń miejską. Lata II wojny
światowej całkowicie odmieniły jej infrastrukturę i organizację życia. Totalnie zniszczone miasto musiało zaczynać
wszystko od nowa. Choć historyczne budowle w większości powróciły na swoje miejsce, to dziś często pełnią
inne funkcje, a główne szlaki komunikacyjne zaczęły przebiegać innymi ulicami.
Czy da się opowiedzieć o tej przemianie Warszawy w sposób prosty, czytelny i atrakcyjny? Ciekawą próbą
odpowiedzi jest wystawa przygotowana przez studentów Pracowni Fotografii Prasowej Instytutu Dziennikarstwa
UW. Wykorzystali oni historyczne zdjęcia udostępnione przez Narodowe Archiwum Cyfrowe, odnaleźli zapisane
na nich miejsca i zarejestrowali dzisiejszy ich stan. Różnica w czasie między zdjęciami historycznymi a obecnymi
to 80–90 lat., jak między dzisiejszymi studentami a ich pradziadkami. Prawie wszystko ich dzieli – strój, obyczaje,
poglądy - ale tkanka, z której są zbudowani, jest na dobrą sprawę taka sama. Podobnie z miejską przestrzenią
Warszawy, która po podniesieniu z gruzów zachowała wiele elementów dawnych, obudowując je obiektami
właściwymi współczesności.
Idąc tym tropem, autorzy zdjęć połączyli w jeden obraz swoje kadry i kadry z czasów pradziadków, próbując
znaleźć elementy wspólne tam, gdzie tylko to było możliwe. Okazało się to niełatwe, bo wiele obszarów tak się
zmieniło, że nawiązanie kontaktu z czasem minionym nie było możliwe. Wielką pomocą przy realizacji tak wymyślonych wizji były narzędzia warsztatowe pozwalające na płynne przechodzenie z dawnego czasu w dzisiejszy.
Dawne kadry były czarno-białe, dostojne już przez samą swoją monochromatyczność. Współczesne to krzyczące
kolory, intensywne, rozedrgane i ożywiające nie tylko przestrzeń miasta, ale także jego fotograficzny obraz. Na
wystawie można zobaczyć i miejsca znane wszystkim warszawiakom, i te znajdujące się na uboczu. Doskonale
przybliża ona zarówno historię, zwracając uwagę na urodę wielu miejsc w latach dwudziestych i trzydziestych
XX wieku, jak i ukazuje nowoczesność europejskiej metropolii.
Wystawa eksponowana była w Pałacu Kazimierzowskim w styczniu 2010. Autorzy zdjęć : Zbigniew Daszczuk,
Daniel Dąbrowski, Joanna Grochal, Olga Juśkiewicz, Kamila Kamień, Mirosław Kaźmierczak, Marek Korlak, Michał
Kupidura, Anna Rejman, Mateusz Skowron, Krzysztof Strożek, Radosław Świątkowski, Justyna Wójcik, Karol Zajączkowski, Damian Zieliński. Opieka artystyczna: Sławomir Zwierz
Andrzej Zygmuntowicz
Marek Korlak

Podobne dokumenty